Myśliwy, to nie bestia

Transkrypt

Myśliwy, to nie bestia
Myśliwy, to nie bestia
Utworzono: czwartek, 19 kwietnia 2007
Myśliwy, to nie bestia
Mirosław Stanek przekonuje, że nie zna większego rarytasu od rosołu z bażanta. Ten przysmak
przede wszystkim kojarzy mu się z przepyszną zupą, jaką ongi przyrządzała jego babcia z kogutka.
Dopełnieniem tamtego wyśmienitego rosołu był makaron babcinej roboty. Stanek – by zachować
ów niezapomniany smak i zapach – przed ugotowaniem ustrzelonego bażanta sam ugniata mąkę z
jajkami, wodą i z odrobiną mleka, sam wałkuje i suszy ciasto, po czym kroi je w cieniutkie niteczki.
Niedoścignioną specjalistką w przyrządzaniu pieczeni z dzika w kompozycji z ziół jest natomiast
żona pana Mirosława. Spod rąk teściowej wychodzi dla odmiany najsmaczniejszy pasztet z zająca.
Mirosław Stanek zjechał na Śląsk po ukończeniu Technikum Mechanicznego w Wieluniu. W 1979 r. rozpoczął studia w
Politechnice Śląskiej w Gliwicach, gdzie uzyskał dyplom inżyniera górnika z zakresu projektowania i budowy kopalń. Później przez
22 lata pracował w bytomskim Przedsiębiorstwie Budowy Szybów. Przed dwoma laty przeszedł do pracy w Wyższym Urzędzie
Górniczym, gdzie pełni rolę głównego specjalisty w Departamencie Górnictwa. Od lat mieszka w Bytomiu, acz po dawnemu okolice
Wielunia traktuje jako swoją „małą ojczyznę”. Tu, na kawałku ziemi, odziedziczonej po rodzicach i teściach, zbudował dom, w
którym Stankowie bywają w każdy urlop i weekend. Tu od lat jest też związany z – gospodarującym na kilkuset hektarach – Kołem
Łowieckim nr 13 „Odyniec”, położonym w gminie Czarnożyły.
Pierwsze grosze z nagonki
– Łowiectwem zaraziłem się już jako młody chłopak. Tata, pracujący wówczas w gliwickim Hutniczym Przedsiębiorstwie
Remontowym, był ustawicznie w delegacji. Na ogół wracał do domu na niedziele. Na głowie mamy i trójki synów pozostawało
niewielkie, trzyhektarowe gospodarstwo, które trzeba było obrobić. Praca w polu była naturalnym kontaktem z przyrodą. Pośród
szkolnych i domowych obowiązków niecodzienną atrakcją było dla mnie uczestniczenie w nagonce podczas polowań. Dla mnie
była to nade wszystko świetna zabawa, choć też sposobność do samodzielnego zarobienia paru groszy na własne wydatki –
wspomina swoje pierwsze kontakty z łowiectwem.
Przepustka na wyjście z domu
– W obrębie Koła Łowieckiego „Odyniec” – tłumaczy Mirosław Stanek – sąsiadują z sobą dwa biotopy: leśny i polny. Na tym
pograniczu żyje bażant, kuropatwa, zając, królik, lis, a także sarna, dzik i jeleń.
Stanek przekonuje, że pozyskiwanie zwierzyny jest tak naprawdę drugorzędnym z zajęć myśliwego. Smak rosołu z bażanta i
pieczeni z dzika w ziołach jest więc tylko kulinarnym ornamentem uprawianej przezeń pasji.
– Codzienność myśliwego i największy urok tej pasji, to bycie na łowisku, to obserwacja, tropienie i podchodzenie zwierzyny, to
urządzanie karmików, paśników i podsypów na najtrudniejszy dla niej okres, to reagowanie na wszystko, co złego dzieje się w
przyrodzie – wyjaśnia Stanek.
– Sztucer zarzucony na ramię jest swoistym paszportem do legalnego wyjścia z domu na kilka godzin. Nikt mi wtedy nie zarzuci, że
nic nie robię. Towarzyszką tych wypraw po lasach i oczeretach wzdłuż rzeczki Pyszna jest moja ulubienica Alfa, wyżeł
szorstkowłosy. Stanowimy harmonijny duet. Ja wracam fizycznie zmęczony, ale psychicznie wypoczęty, zaś Alfa – wybiegana –
dodaje myśliwy.
Odwieczny porządek
W przyrodzie – jak wynika z tych obserwacji – panuje zdumiewający porządek rzeczy.
– Z zegarkiem w ręku, niemal co do minuty, można określić, kiedy o świcie zaczynają się budzić konkretne gatunki ptaków. W
porannym koncercie świergolenia, śpiewania, gwizdania i pohukiwania raptem – niczym uciąć – cichną jedne głosy, a po nich
pobrzmiewają „melodie” kolejnych gatunków ptaków. Podobnie ze zwierzyną. Wiadomo, że z rana pierwszy wyjdzie zając, po nim
sarna, a po niej lis... Taki sam porządek widać o zmierzchu: ostatnie wyjdą na żer dziki i jelenie – opowiada Mirosław Stanek.
Oczywiście, nieodłącznym elementem myślistwa jest samo polowanie.
– Uwielbiam to na drobną zwierzynę, zwłaszcza na bażanty – wyznaje Mirosław Stanek.
Ale nie mniej ważnym od przyniesionego do domu bażanta jest także koloryt polowań, tradycje i osobliwości łowieckiego światka.
Stanek sypie wieloma opowieściami o takich niecodziennych przygodach.
– Koniec polowania. Z przyjaciółmi siedzimy przy ognisku, nad którym jest zawieszony kociołek. W środku pyrka pieczonka, kusząc
wonią prawie gotowego już posiłku. Raptem Alfa robi stójkę, sygnalizując, że opodal jest bażant. Klepnąłem się w kolano – to taki
nasz szyfr porozumiewania się z psem – i uprzedzam kolegę, że tuż-tuż jest bażant. Był. Siedział 3 metry od ogniska i nie miał
odwagi się zerwać. Kolega przyszykował broń, ale – choć kogut wyfrunął – nie strzelił. „Wiesz, był taki fajny, że mi go było szkoda”
– odpowiedział na moje pytanie, dlaczego nie pociągnął za spust.
Stanek wspomina też spotkanie z jeleniem: – Zmierzch. Stoję na ambonie na skraju lasu. Kompletna cisza. Wokół rozpościera się
welon mgły. Raptem wiatr przegonił tuman i oto naprzeciw mnie, w odległości mniej więcej 8-10 metrów, stoi piękny jeleń. Nie
potrafię wyjaśnić, skąd się wziął. Ot, zajrzeliśmy sobie w oczy, po czym każdy poszedł w swoją stronę – wraca do jeszcze jednego
z niezwykłych zdarzeń na łowisku.
Mirosław Stanek odżegnuje się przy tym od spojrzenia na myślistwo jako na „krwiożerczą”, snobistyczną fanaberię.
– Wśród moich kolegów w łowiectwie są ludzie rozmaitych profesji: leśnicy, zawodowi kierowcy, biznesmeni, lekarze, aktorzy...
Zapewniam, że większość z nich obcowanie z przyrodą przedkłada nad strzelanie do zwierzyny – argumentuje.
Z bronią niczym z żoną
Stanek dodaje, że uprawiane przezeń hobby wcale nie jest też specjalnie kosztowne.
– Mam austriacki sztucer i włoską dubeltówkę. Kiedy je kupowałem, bardziej doświadczeni koledzy pouczyli mnie, że z bronią jest
tak, jak z żoną. Kup nową i ona ci starczy na całe życie – radzili. Zastosowałem się do ich podpowiedzi. Natomiast codzienne
wydatki, związane z uprawianiem myślistwa, mieszczą się mniej więcej w koszcie butelki wódki na miesiąc. A że nie piję i nie palę,
więc sądzę, że nie jestem szczególnie rozrzutny – śmieje się Mirosław Stanek.
Jerzy Chromik