katastrofy emerytur - Samorząd Studentów WPiA UW
Transkrypt
katastrofy emerytur - Samorząd Studentów WPiA UW
ISSN 1897-4759 LEXU§ C z a s o p i s m o S t u d e n t ó w W P i A U W | n r 2 ( 2 2 ) , l u t y - m a r ze c 2 0 1 1 wywiad z prof. dr hab. Leokadią Oręziak OFE - droga do finansów katastrofy publicznych i przyszłych str. 20 emerytur spis treści Spis treści Całowanie jest super WYDARZENIA Razem zmieniajmy UW! O zmianach kadrowych słów kilka 4 “Leon Petrażycki and Contemporary Legal Pluralism” 4 Warsztaty z prawoznawstwa 5 PAKT, czyli prawnik bez kodeksu 6 2nd Polish Law & Economics Conference 6 Bal karnawałowy 7 C’mon law 7 Mocny akord 8 Stud(n)ia Performansu. Dzień performatywny na UW 8 INFORMACJE Pod takim hasłem wystartował cykl spotkań poświęcony problemom języków obcych, przedmiotów ogólnouniwersyteckich oraz zaliczania praktyk na Uniwersytecie. Dzięki rozmowie ze studentami będziemy mogli precyzyjniej określić problemy i zaproponować ich rozwiązania w Raporcie na Senat UW. Dla niewtajemniczonych - jest to projekt ZSS UW, który ma ocenić z perspektywy społeczności studenckiej działalność UW. Chcemy, aby nasz głos został nie tylko usłyszany, ale aby również miał znaczenie. Dlatego tak istotne jest, aby jak najwięcej studentów miało swój wkład w tworzenie Raportu. Wówczas, możemy wspólnymi siłami uporać się z określonymi problemami. Należy jednak pamiętać, że Raport nie służy tylko wytykaniu wad w funkcjonowaniu różnych mechanizmów uniwersyteckich. Jest on także narzędziem do wyrażenia entuzjazmu i aprobaty dla dobrych praktyk. Zatem zachęcamy do udziału w spotkaniach przy tym i najbliższych raportach, do wyrażania Waszego poglądu na tematy, które przecież właśnie Was dotyczą. Zapraszamy do bliższego zapoznania się z ideą projektu i jego dotychczasowym funkcjonowaniem na stronę http://raport.samorzad.uw.edu.pl, a już konkretne propozycje lub pytania, piszcie śmiało na adres: [email protected]. Collegium Iuridicum I nowe ma imię 10 Wieści z Rady Wydziału 10 Troche Ameryki na WPiA, czyli co w CPA piszczy 11 Na lewo most, na prawo most, a przez nie wiedza pędzi! 12 Chęć przedłużenia studiów czy życiowa konieczność? – urlopy dla studentów PUBLICYSTYKA Egzaminy nasze ukochane... 14 Co mnie to obchodzi? 15 Co zdołałem zrozumieć z nauk Sokratesa 16 Zarys historii daktyloskopijnej metody identyfikacji 17 Księga Absolwentów - wywiad z mgr. Rafałem W. Sikorskim emerytur - wywiad z prof. dr hab. Leokadią Oręziak Podtrzymywać tradycję - wywiad z prof. dr. hab. Tomaszem Giaro Zawsze dbam o swój Wydział - wywiad z prof. dr hab. Tadeuszem Tomaszewskim Zespół Raportu Studenckiego 2011 Któż z Was nie lubi buziaków? Czy nie chcielibyście zachować ich na zawsze? A jeśli ktoś przekonałby Was, że jest na to pewien sposób? Czy nie zaryzykowalibyście? Wyobraźcie sobie, że od wszystkich pocałunków, które otrzymujecie w ciągu miesiąca, musicie odprowadzić część wyrażoną w procentach do instytucji o wdzięcznej nazwie Zetknięte Usta Społeczeństwa (w skrócie: ZUS). Bez względu na związane z Waszymi pocałunkami wspomnienia, ich intensywność, smak, delikatność, namiętność itp. procent nie ulega zmianie. Starasz się jak możesz, harujesz po nocach, chronicznie nie dosypiasz. Wszystko dlatego by zapewnić sobie szczęśliwe życie. Masz nadzieję, że będzie tak już zawsze. Naprawdę wierzysz, że w przyszłości otrzymasz godne buziaki?! Wierzysz. Przecież miesiąc w miesiąc wypełniasz druczki i odsyłasz ciężko zapracowane buziaki. Sam z resztą wybrałeś swój całuśny fundusz, który musi zagwarantować Ci beztroskie całusy na stare lata. Też wydaje się to Wam podejrzane? Odetchnijcie. Zamknijcie oczy, odprężcie się i zastanówcie gdzie Was ZUS pocałuje. Bingo! Właśnie tam! Pozostaje jednak retoryczne pytanie, czy to są takie buziaki, o jakich całe lata marzyliście… 19 20 24 25 Musimy obudzić społeczeństwo - wywiad z Maciejem Łapskim 26 Młodzi niedoceniają demokracji - wywiad z Frankiem Wiaczorką 28 Nie jesteśmy gigantem - wywiad z dr. Wiktorem Rossem 30 KULTURA „Kazimierz i Karolina” w Teatrze Narodowym 32 Sprostowanie 33 A dzisiaj? Dzisiaj narysujemy śmierć 33 Akademicki rozkład jazdy Bóg Mordu w Ateneum 34 Magia samochodów 34 Jeżeli wiecie o odbywających się na naszej Uczelni ciekawych wydarzeniach o różnym charakterze - imprezy, konferencje bądź akcje charytatywne, nie zwlekajcie z poinformowaniem nas o tym fakcie – my poinformujemy o tym resztę za pomocą Akademickiego Rozkładu Jazdy, internetowego kalendarza wydarzeń odbywających się na naszym Uniwersytecie. Na adres [email protected] możecie słać nam wszystkie swoje propozycje musicie jedynie podać nazwę, czas, miejsce oraz opis swojego wydarzenia. Czekamy na Wasze e-maile. Jak zostać królem, czyli jak przemienić swoje słabości w zalety 35 Kalendarz znajdziecie na stronie internetowej zarządu Samorządu Studentów UW – http://www.samorzad.uw.edu.pl/ Drodzy przyszli emeryci! WYWIAD OFE – droga do katastrofy finansów publicznych i przyszłych Pamiętajcie, razem możemy zmienić UW! 13 Piotr Sobczyk, Paulina Kabzińska MISZ-MASZ Miś 36 Jestem, więc mam rację 37 Za witrynami 38 Komiks 39 LEXU§ Wydawca: Samorząd Studentów WPiA UW Współpraca: Stowarzyszenie Absolwentów WPiA UW Redaktor Naczelny: Piotr Sobczyk Zastępca Redaktora Naczelnego: Paulina Kabzińska Sekretarz Redakcji: Krystyna Stec Redaktorzy techniczni (DTP): Maciej Bisch, Tomasz Klemt Szefowie działów: Wydarzenia: Łukasz Hnatkowski | [email protected] Informacje: Karolina Dołęgowska | [email protected] Publicystyka: Piotr Sobczyk | [email protected] Wywiad: Aleksander Jakubowski | [email protected] Kultura: Jakub Brzeski | [email protected] Misz-masz: Konrad Leszko | [email protected] Autorzy: Rafał Baranowski, Magdalena Brodawka, Jakub Brzeski, Jakub Chowaniec, Karolina Dołęgowska, Maciej Hawryłeczko, Magdalena Homenda, Aleksander Jakubowski, Paulina Kabzińska, Paweł Krzeski, Rafał Kuchta, Grzegorz Kukowka, Maciej Kułak, Małgorzata Kurowska, Konrad Leszko, Katarzyna Matynia, dr Katarzyna Metelska-Szaniawska, Niezależne Zrzeszenie Studentów, Mateusz Opaliński, Aleksandra Orzeł, Krzysztof Paczkowski, Paweł Rosak, Magdalena Sadowska, Paulina Sewerzyńska, Piotr Sobczyk, Maciej Tomecki, Aleksandra Trzepałka, Anna Wójcik, Jan Zarewicz, Patrycja Zawadzka, Marta Żuralska Korekta: Marta Matejak, Adrianna Palczewska Komiks: Katarzyna Matynia Okładka: grafika: Katarzyna Matynia opracowanie graficzne: Maciej Bisch Nakład: 1500 sztuk Kontakt: [email protected] luty-marzec 2011|Lexu§ 3 wydarzenia wydarzenia O zmianach kadrowych słów kilka Anna Wójcik 19 stycznia 2011 roku odbyły się obrady Zarządu Samorządu Studentów WPiA UW. Okazały się one wydarzeniem szczególnym z uwagi na ustąpienie ze stanowiska Przewodniczącego Zarządu Marcina Szlasa-Rokickiego. Powody osobiste zadecydowały niestety o niemożności dłuższego sprawowania przez niego urzędu przewodniczącego. Serdecznie dziękujemy Marcinowi (znanemu również jako Kalafior) za pracę i czas poświęcony Samorządowi Studentów WPiA UW. W ubiegłym roku pełnił on funkcję wi- ceprzewodniczącego Komisji Organizacyjnej oraz Pełnomocnika ZSS WPiA ds. administracyjnych, był także organizatorem tegorocznego wyjazdu integracyjnego „Lucień 2010”. Nową Przewodniczącą Zarządu wybrana została dotychczasowa szefowa Komisji Informacji i Promocji oraz aktywna członkini Komisji Organizacyjnej - Joanna Berzyńska. Wyboru gratulujemy oraz życzymy dalszych sukcesów w pracy samorządowej. “Leon Petrażycki and Contemporary Legal Pluralism” Marta Żuralska W dniu 4 mara 2011 r. w Audytorium Starej Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego odbyła się XII Konferencja Wydziałowa. Tegoroczna konferencja miała szczególny charakter. Po raz pierwszy zdarzyło się, że temat konferencji wydziałowej poświęcony był pracy naukowej jednego tylko człowieka i po raz pierwszy konferencja wydziałowa przybrała tak międzynarodowy charakter. “Leon Petrażycki and Contemporary Legal Pluralism” - taki tytuł przyciągnął do Warszawy znawców idei i myśli naukowej Leona Petrażyckiego z licznych ośrodków akademickich Rosji, Polski i Niemiec - krajów, w których Petrażycki żył i tworzył, i których realia niewątpliwie wywarły na jego prace znaczący wpływ. R ozpoczęcie konferencji poprzedzone było odsłonięciem pamiątkowej tablicy na budynku Collegium Iuridicum I poświęconej Leonowi Petrażyckiemu, który, jak głosi napis „w tym gmachu w latach 1919 – 1931 tworzył, nauczał i mieszkał”. Choć konferencja rozpoczęła się z niewielkim opóźnieniem, na twarzach uczestników nie było widać zniecierpliwienia. Otwarcia konferencji dokonał Prorektor Uniwersytetu Warszawskiego prof. Włodzimierz Lengauer, a słowo wstępne wygłosił Dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego prof. Krzysztof Rączka. Konferencja podzielona została na trzy sesje, choć bez wyraźnego rozgraniczenia tematycznego poszczególnych paneli. Pierwszą część konferencji rozpoczął referat prof. Christiana Baldusa z Uniwersytetu w Heidelbergu pt. „Petrażycki i problemy metodologii w cywilistyce”. Było to pierwsze, bo nie jedyne wystąpienie, w którym poświęcono uwagę konstruktywnej krytyce wybranych założeń projektu niemieckiego kodeksu cywilnego (BGB), jaką Petrażycki przedstawił w pracy Die Lehre vom Einkommen. Prof. Baldus, na przykładzie prawa do żądania zwrotu nakładów, wskazał w jaki sposób Petrażycki przy pomocy analizy ekonomicznej przedstawił możliwość uniknięcia pewnych paradoksów zawartych w rozwiązaniach przyjętych zarówno w prawie rzymskim, jak i w projekcie niemieckiego kodeksu cywilnego. 4 Wykorzystaniu przez Petrażyckiego metodologii analizy ekonomicznej poświęcone było również wystąpienie dr Anny Pliseckiej z Uniwersytetu w Poznaniu, która wskazała spostrzeżenia Petrażyckiego dotyczące niebezpieczeństwa związanego z pandektystyką i przyjęciem projektu BGB. Jak zauważył Petrażycki, „jakkolwiek juryści rzymscy wydawali orzeczenia efektywne z ekonomicznego punktu widzenia, tak odwzorowanie reguł prawa rzymskiego bez uwzględniania zmian społeczno-gospodarczych, które nastąpiły w między czasie, prowadzi w konsekwencji do stanowienia nieefektywnych, a nawet szkodliwych reguł prawnych”. Kolejnym wystąpieniem był referat prof. Andreja V. Polyakova z Uniwersytetu w St. Petersburgu pt.: „Leon Petrażycki a rosyjska teoria prawa.” Wskazanie prac i autorów, wykorzystujących bezpośrednio lub pośrednio koncepcje zawarte w twórczości Petrażyckiego, stanowiło niezwykłą okazję do zapoznania się z tak mało znanym w Polsce i na zachodzie dorobkiem rosyjskiej nauki prawa. Bogatym poznawczo miało być również wystąpienie prof. Eleny V. Timoshiny dotyczące ideałów społecznych petersburskiej szkoły filozofii prawa, z którym jednak, ze względu na nieobecność Pani Profesor, mogliśmy zapoznać się jedynie na podstawie otrzymanych materiałów konferencyjnych. Przedstawieniu najważniejszych koncepcji Leona Petrażyckiego poświęcone były wystąpienia prof. Ivana A. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Ivannikova z Uniwersytetu w Rostovie nad Donem i prof. Andrzeja Kojdera z Uniwersytetu Warszawskiego, dotyczących kolejno roli psychologii jako metodologii w poznaniu prawa i pluralistycznej koncepcji prawa Petrażyckiego, zaś na przywiązanie Petrażyckiego do idei polityki prawa, które nieodłącznie towarzyszyło pismom o reformach BGB i rosyjskiej kodyfikacji prawa cywilnego zwrócił uwagę prof. Martin Avenariusa z Uniwersytetu w Kolonii. Realiom Rosji częściowo poświęcony był referat Antona Rudokwasa z Uniwersytetu w St. Petersburgu, który podjął się oceny roli, jaką w rosyjskiej jurysprudencji odegrał przetłumaczony przez Petrażyckiego w czasach studenckich podręcznik niemieckiego pandektysty Julius Barona. Jednak o całościowym ujęciu związku Petrażyckiego z realiami Rosji można mówić jedynie w przypadku referatu Alekseja N. Nikitina z Uniwersytetu w Moskwie, który w swoim referacie „realia Rosji” wykorzystał w trzech znaczeniach. Pierwsze – to wpływ rosyjskiej rzeczywistości na kształtowanie się idei Petrażyckiego, które złożyły się na psychologiczną teorię prawa. Drugie – to stosunek wobec tej teorii rosyjskiej nauki prawa. Wreszcie, realia Rosji – to jej społeczeństwo, państwo i system prawny, stanowiące przedmiot badania, którego podstawą metodologiczną jest nauczanie Petrażyckiego, i ono, jako jedyne, jest odpowiednim narzędziem służącym zrozumieniu prawdziwego stosunku rosyjskiego społeczeństwa wobec prawa, ujawnieniu roli i znaczenia regulacji prawnych w jego życiu. Współczesna recepcja twórczości Petrażyckiego w świecie przedstawiona została przez prof. Krzysztofa Motykę. Krótkiego podsumowania, zgodnie z programem konferencji, dokonał Prodziekan Wydziału Prawa i Administracji prof. Tomasz Giaro. Wysłuchanie tak wielu specjalistów zajmujących się w swoich badaniach twórczością Petrażyckiego możliwe było dzięki nadaniu konferencji międzynarodowego charakteru i zapewnieniu przez organizatorów symultanicznego tłumaczenia referatów i głosów w dyskusji na trzy języki konferencji: rosyjski, niemiecki i polski oraz wykorzystaniu możliwości połączenia audiowizualnego, z którego korzystał prof. Thomas Rüfner z Uniwersytetu w Trewirze. Dla sceptycznego słuchacza pozytywnym zaskoczeniem był fakt, że poza kilkoma wtrąceniami tłumaczy w postaci „- tu jest coś nie tak, prześledź to w tekście niemieckim”, wszystko przebiegło bez zakłóceń. Konferencja spotkała się z dużym zainteresowaniem. Zgromadziła przeszło 150 osób, w tym: pracowników naukowych, doktorantów, studentów i zaproszonych gości. Co ciekawe ilość uczestników z sesji na sesję wcale drastycznie, jak to zwykle bywa, nie malała. Powodem tego stanu rzeczy mogło być zapewnienie przez organizatorów smakowitych poczęstunków w przerwach na kawę i lunch, ale powszechnie wiadomo, że nawet najlepsze jedzenie nie jest w stanie zatrzymać znudzonego słuchacza. Tegoroczna konferencja wydziałowa zorganizowana była niewątpliwie na wysokim poziomie. Być może zawdzięczamy to jej międzynarodowemu charakterowi, dzięki czemu miała ona olbrzymią wartość poznawczą, być może była to zasługa skonkretyzowanego tematu, co sprawiło, że nikt „przypadkowy” wśród referentów raczej się nie znalazł. Wydaje się jednak, że kluczowe znaczenie miała w tym przypadku ranga postaci jakiej konferencja była poświęcona. Jak wskazał jeden z referentów, Leon Petrażycki to postać, która wyprzedziła swoje czasy. Świat, w którym żył i tworzył nie był gotowy na przyjęcie jego idei. Jak wskazał prof. Kojder, również w okresie PRL-u, w związku z obowiązującą krytyczną wykładnią jego twórczości, nie było możliwości rozwinięcia jego nauki. Być może właśnie teraz nadszedł moment, w którym idee Petrażyckiego mogą się odrodzić i dopiero teraz jego spojrzenie na naturę prawa i możliwości, które daje, będą w pełni zrozumiane i wykorzystane. Miejmy nadzieję, że najbliższe lata będą ku temu najlepszą okazją, tym bardziej wyraźną, że tegoroczna 80. rocznica śmierci Le- Warsztaty z prawoznawstwa Rafał Kuchta W połowie stycznia na Uniwersytecie Warszawskim odbyły się zorganizowane przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa warsztaty z prawoznawstwa. Ich celem było przygotowanie studentów I roku prawa do bardzo istotnego egzaminu, dla większości zapewne pierwszego egzaminu ustnego na studiach. Nic dziwnego, że frekwencja była niezwykle wysoka, nawet mimo późnej pory (godz. 20:00, spotkania trwały 1,5 godziny). W sali 1.2 Collegium Iuridicum II na każde ze spotkań (10, 13 i 17 stycznia 2011 r.) stawiła się liczna grupa spragnionych wiedzy studentów. Pierwsze ze spotkań składało się z dwóch części. Na początku pan mgr Marcin Romanowicz przedstawił studentom podstawowe informacje na temat norm i przepisów prawnych. Odpowiadał też na wszystkie pytania słuchaczy. Następnie przyszła kolej na sprawdzenie wiedzy – studenci podzielili się na cztery grupy, w ramach których samodzielnie analizowali tekst ustawy oraz różne rodzaje przepisów. Rezultaty swojej pracy mogli zweryfikować pod koniec spotkania. Możliwość praktycznego zastosowania wiadomości z pewnością pomogła je zapamiętać. Gościem drugiego spotkania był pan dr Tomasz Kozłowski, który opowiedział studentom o różnych aspektach egzaminu z prawoznawstwa, m. in. o jego przebiegu, o stawianych wymaganiach oraz o funkcji jaką ten egzamin pełni na studiach prawniczych. ona Petrażyckiego stanowi niejako zapowiedź nadchodzącej w 2017 roku 150 rocznicy urodzin niezwykłego prawoznawcy światowego formatu, który w nauce prawa pozostawił trwały i niezatarty ślad. Takich konferencji życzę naszemu Wydziałowi jak najwięcej! To spotkanie niewątpliwie cieszyło się największym zainteresowaniem – sala z trudem pomieściła wszystkich studentów, zaś zadawanym pytaniom nie było końca. Pan doktor odpowiadał na wszystkie, rozwiewając wszelkie wątpliwości dotyczące egzaminu. Na ostatnim ze spotkań, pan mgr Tymoteusz Zych omówił najważniejsze koncepcje prawa. Tematem wywodu były przede wszystkim pozytywizm prawniczy oraz prawo natury, lecz nie zabrakło także kilku słów na temat koncepcji realistycznych, argumentacyjnych czy komunikacyjnych. Studenci poznali też najważniejszych przedstawicieli omawianych koncepcji oraz zadawali pytania. Po spotkaniu wszyscy potrafili już udzielić różnych odpowiedzi na pytanie: Czym jest prawo? Podsumowując, do sukcesu warsztatów wydatnie przyczyniły się wiedza, zaangażowanie i entuzjazm prelegentów, którzy otrzymali pamiątkowe dyplomy. Niewątpliwie związana z osobami gości była niezwykle wysoka, wręcz rekordowa liczba studentów, którzy przyszli na spotkania. Wielu z nich wyraziło także zainteresowanie kolejnymi spotkaniami i wydarzeniami organizowanymi przez ELSA, wpisując swój adres e-mail na rozdawane w czasie spotkań listy. luty-marzec 2011|Lexu§ 5 wydarzenia wydarzenia PAKT, czyli prawnik bez kodeksu Małgorzata Kurowska P rawniczy Akademicki Klub Turystyczny PAKT to jedyna na WPiA organizacja studencka nie mająca charakteru naukowego. Moją przygodę z PAKT-em rozpoczęłam na październikowym wyjeździe w Beskid Śląski, a teraz mam przyjemność zaprosić do wzięcia udziału w naszym kolejnym wyjeździe – „Powitaniu wiosny z PAKT-em” na Babiej Górze. INICJACJA PIERWSZA – POCIĄGIEM DO BIELSKO-BIAŁEJ. Spotkaliśmy się na Dworcu Wschodnim, 16 października o północy. Pociąg odjeżdżał dopiero o 1.16, do dziś nie wiem, czy wczesna zbiórka była uzasadniona koniecznością lepszego poznania się, czy też dokonania wstępnej selekcji i sprawdzenia wytrzymałości (zwłaszcza na zimno) nowicjuszy. Dla podróżniczego greenhorna niesamowity był już sam fakt przebywania na dworcu w środku nocy. Po nocnej podróży powitała nas Bielsko-Biała. Zjedliśmy śniadanie na betonowej posadzce zabytkowego dworca, przyciągając uwagę przechodniów, którzy najwyraźniej nie przywykli do takiego widoku. Tak pokrzepieni ruszyliśmy w drogę. INICJACJA DRUGA – NA SZLAKU Z PLECAKIEM „Greenhorn to (…) niedojrzały, niedoświadczony człowiek, który musi ostrożnie wysuwać naprzód różki (…) słowem – żółtodziób.” Pierwsze zdanie niezapomnianej powieści „Winnettou” Karola Maya idealnie opisuje sytuację osoby, która rozpoczyna swoją przygodę z PAKT-em. Na październikowym wyjeździe PAKT-u w Beskid Śląski, mimo ukończenia już dwóch lat studiów prawniczych, byłam kompletnym greenhornem. Pierwsza PAKT-owska wyprawa oznaczała dla mnie konieczność przeżycia wielu pierwszych razów (tak! Wyjdź, szanowny Czytelniku, poza oczywiste skojarzenia!) – więc z perspektywy debiutantki postaram się ją zrelacjonować. Naszym celem był szczyt o nazwie Klimczok (1117 m.n.p.m). Jednak to nie on zostawił trwały ślad w mojej pamięci. Nigdy nie zapomnę oszałamiającej feerii kolorów górskich zboczy; czerwieni i złota, ciepłego brązu i subtelnych szarości, przetykanych zachowaną jeszcze na co odporniejszych na zimno drzewach dojrzałą zielenią. Nie zapomnę też kamieni pod cienkimi podeszwami starych adidasów, o których myślałam – debiutantka! –że na dwa dni w zupełności wystarczą. Gdzież tu inicjacja? Bywałam wcześniej w górach, widziałam już pięknie malowane jesienią lasy. Nigdy jednak nie wyszłam na szlak z plecakiem, z perspektywą spędzenia nocy w schronisku studenckim. Co prowadzi w prostej linii do inicjacji nr 3. INICJACJA TRZECIA I NAJWIĘKSZA – WIECZÓR I PORANEK W SCHRONISKU STUDENCKIM Bardziej zmęczeni uczestnicy wyjazdu dotarli do schroniska studenckiego „Na Rogaczu” już przed siedemnastą. Ci wytrwalsi wybrali okrężną drogę. W schronisku przygotowaliśmy kolację złożoną z zakupionych jeszcze w Bielsko-Białej kiełbasy, ryżu i sosu pomidorowego. Po całym dniu marszu nawet tak prosta potrawa potrafiła wywołać ogromny entuzjazm. Wieczorem ulokowani w dużej sali na pięterku (bardziej pożądaną salę kominkową na parterze zajęła natchniona grupka anarchistów, przebywająca w Beskidach na wyjeździe naukowym) śpiewaliśmy przy dźwiękach gitary. Gdy entuzjazm poniósł nas nieco niektórzy rozpoczęli tupanie w drewnianą podłogę. Wówczas w drzwiach pojawił się kulturalny przedstawiciel anarchistów prosząc uprzejmie o cichsze zachowanie. Usłużnie tupania zaprzestaliśmy – ostatecznie, zasady obowiązują nie tylko anarchistów… Następnego dnia, po pokonaniu mało wymagającej trasy w świetnych humorach dotarliśmy na dworzec… Już w pociągu zdecydowałam, że pierwszy raz z PAKT-em z pewnością nie będzie ostatni. Dr Katarzyna Metelska-Szaniawska, Przewodnicząca Komitetu Organizacyjnego (WNE UW) W Konferencja, będąca kolejną po zeszłorocznej 1 st Polish Law & Economics Conference, ma na celu podsumowanie dotychczasowego dorobku ekonomicznej analizy prawa w Polsce oraz przedstawienie najnowszych osiągnięć teoretycznych i empirycznych z tego zakresu. Jako że konferencja ma charakter 6 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Absolwentów Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego Konferencję organizowaną przez Polskie Stowarzyszenie Ekonomicznej Analizy Prawa i Ośrodek Analiz Ekonomicznych Sektora Publicznego przy Wydziale Nauk Ekonomicznych UW we współpracy z Kołem Naukowym Ekono- Konrad Leszko Restauracja „Villa Foksal” w Warszawie gościła w dniu 19 lutego 2011 roku uczestników Maskowego Balu Karnawałowego Prawników, który został zorganizowany przez Stowarzyszenie Absolwentów Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. W zabawie wzięli udział absolwenci WPiA, reprezentujący różne środowiska prawnicze. Osoby przybyły na bal w urozmaiconych kreacjach karnawałowych, począwszy od balowej sukni u Pań, do stroju wampira u Panów. Pozytywne opinie wskazywały duże na zadowolenie uczestników zabawy. Mimo niewielkiej liczby osób, wszyscy bawili się świetnie przy fantastycznej oprawie muzycznej. Bogate duchowe i materialne menu wieczoru nie pozwoliło uczestnikom czuć się głodnymi i spragnionymi. Organizując tegoroczny bal karnawałowy Stowarzyszenie Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego osiągnęło sukces, a w przyszłorocznych jego planach znalazła się kolejna edycja imprezy. Zapraszamy gorąco wszystkich absolwentów do wstąpienia w szeregi Stowarzyszenia, które daje członkom możliwość partycypacji w tego typu imprezach oraz rozwijania zainteresowań. Zapraszamy na najbliższy wyjazd PAKT-u „Powitanie wiosny z PAKT-em” na Babiej Górze. Odbędzie się on w terminie 25-27 marca. Więcej informacji na naszej stronie www.pakt.wpia.uw.edu.pl 2 Polish Law & Economics Conference międzynarodowy, stanowi ponadto doskonałą okazję do wymiany myśli i doświadczeń z przedstawicielami nauki, prawnikami i ekonomistami, zajmującymi się tematyką law & economics w innych krajach. Paweł Rosak, Sekretarz Stowarzyszenia *** nd dniach 6 i 7 maja 2011 r. na Uniwersytecie Warszawskim będzie miała miejsce międzynarodowa konferencja naukowa 2 nd Polish Law & Economics Conference. Bal karnawałowy C’mon law mii Instytucjonalnej i Kołem Naukowym Ekonomicznej Analizy Prawa „Law & Economics” patronatem honorowym objęli Dziekan Wydział Prawa i Administracji prof. dr. hab. Krzysztof Rączka i Dziekan Wydziału Nauk Ekonomicznych prof. dr. hab. Tomasz Żylicz. Zapraszamy do zapoznania się ze stroną internetową 2 nd Polish Law & Economics Conference pod adresem http://www.lawandeconomics.pl 2 marca 2011 r., w pół do siódmej wieczorem, na Lipowej. Wydziałowi ćwiczeniowcy zasypiają wspólnie ze studentami na ostatnich godzinach zajęć. Rozpoczyna się czas dla wytrwałych, czas wolnych dyskusji i spotkań. W sali A.3 frekwencja jak na popularnym specu o rozsądnej porze. Poruszenie spowodowane jest obecnością niezwykle ciekawego okazu prawnika. To mecenas Witold Daniłowicz, partner zarządzający kancelarii White & Case, na zaproszenie Koła Naukowego Common Law, podjął się porównania systemów prawa po obu stronach Atlantyku na podstawie życiowych spostrzeżeń ze studiów i pracy zarówno w USA, jak i nad Wisłą. S potkanie objęte patronatem medialnym przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Prawa ELSA Warszawa zostało otwarte przez Matuesza Gawałkiewicza (prezes KN Common Law) rozpoczęło się pytaniem do publiczności: „Jak myślicie, który system jest faktycznie bliższy prawu rzymskiemu, common law czy civil law?” Gdy udało się dojść do (pozornie) przewrotnego wniosku, że jednak common law, rozpoczął się krótki wykład. Pan Witold Daniłowicz podkreślił m. in. szczególną rolę i pozycję sędziego w systemie common law oraz przedstawił, jakie wymagania, zupełnie inne niż w Europie, stawia się amerykańskim wyrokującym. Padło wiele pytań z sali, nie dotyczyły jednak one istoty różnic między systemami prawa, ale głównie dróg kariery i trybu studiów. Partner kancelarii White & Case odpowiadał anegdotami z życia studenckiego i praktyki. Studenci dowiedzieli się też, że opłaca się studiować dodatkowe kierunki, jednak tylko wtedy, gdy mają one potem szansę być wykorzystanymi w wyspecjalizowanej praktyce zawodowej. Za szczególnie trafną kompozycję wskazał w polskich warunkach WPiA plus SGH, co zostało skwitowane kilkoma uśmiechami satysfakcji na sali. Mecenas chwalił szczególnie amerykańską sprawność procesową i dyscyplinę przed sądami. Zaznaczył także szczególną rolę pełnomocników procesowych jako części wymiaru sprawiedliwości i szacunek do prawników w społeczeństwie, mimo wielu krążących o nich dowcipów. W końcówce pojawił się temat ław przysięgłych jako czynnika destrukcyjnego dla systemu. Nie mogło zabraknąć barwnego przykładu O. J. Simpsona. Mec. Daniłowicz zwrócił uwagę na rozwijającą się „naukę” o wpływaniu na przysięgłych i ten aspekt podał za powód przysłowiowej teatralności amerykańskich rozpraw. Nie ma wątpliwości, że ocena mecenasa Daniłowicza, była oceną praktyka, pozbawionego złudzeń co do wad i zalet obu systemów. Zapytany o ocenę common i civil law z perspektywy komfortu pracy i roli prawnika, bez wahania przyznał wyższość systemowi angloamerykańskiemu. Trzeba jednak zastrzec, że Pan mecenas, opiewając zalety prawa amerykańskiego, skupił się na aspekcie walki argumentacji i procesów myślowych, prowadzących do uzyskania prawdy formalnej, nie obiektywnej. To budziło zastrzeżenia niektórych słuchaczy. „Barbarzyński kraj, USA”, mówili nieprzejednani zwolennicy prawa spisanego. Ci zafascynowani zabawą z precedensami wychodzili zasmuceni sztywnością i brakiem polotu naszego postpandektystycznego systemu i postsocjalistycznej praktyki. Mecenas Daniłowicz prowadził spotkanie po amerykańsku i zdołał zaktywizować studentów, których sposób studiowania i ceremoniał wobec wykładowców, jak się okazało, niewiele zmienił się od czasów, gdy on sam studiował. Spotkanie mogłoby trwać o wiele dłużej; pytań do zadania było jeszcze z pewnością mnóstwo, jednak Pan mecenas musiał udać się na negocjowanie umowy. O 20.30! Cóż, prawnik jest zawsze w pracy. luty-marzec 2011|Lexu§ 7 8 w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Punkt, styczna, ciężar. Środka, ciała, osoby. Kontakt Improwizacja (CI) to forma tańca współczesnego, to rodzaj improwizacji tanecznej, w której punkty fizycznego kontaktu są punktami, w których rozpoczyna się eksploracja ruchu poprzez improwizacje. Kilka osób zaimprowizuje kontakt – popatrz i bądź w kontakcie. 10. Grupa Kontakt Improwizacji 21:00 KONCERT: Ostatni Przystanek Postępu (Michał: gitara i wokal, Ryszard: bas, Krzysztof: perkusja, Kasia: trąbka). Istnieje od roku 2003. Przez lata jego twórczość ewoluowała od zakorzenionej w punkowej estetyce radosnej zabawy formą, do przemyślanych utworów, bazujących na wielowymiarowych tekstach i muzycznej mieszance swingu, post-punka, ska i rockabilly. Premiera najnowszego materiału – maj 2011. Proste garsonki podkreślające talię osy, zwiewne sukienki, fantazyjne kapelusze, buty na wysokim słupku... To i o wiele więcej w niecodziennym pokazie mody kobiecej lat 40. 9. Grupa Rekonstrukcji Historycznej „Bluszcz” 20.00 SPEKTAKL: Teraz Poliż: “Liminalna. Jestem snem, którego nie wolno mi śnić”. Niewinna, ale krwawa bajka dla dorosłych. O przemocy wśród kobiet i wobec kobiet, o jej dziedziczeniu, przekazywaniu, rozpowszechnianiu i niezauważaniu. O księżniczkach, królewnach i królowych, które chcą uciec z bajki. Teatralno-ligwistyczny eksperyment mający na celu sprawdzić jak dalece moglibyśmy się posunąć w procesie komunikacji rezygnując z istotnego tworzywa naszego języka: słów. Przewidziana rozbudowana interakcja z publicznością. 8. Gazeta codzienna Krzysztof Gubański, Finka Heynemann, Mikołaj Mierzejewski, Katarzyna Milczewska, Monika Rutkowska, Ewa Zarzycka Kompozycja z odlewów dokumentujących materialny aspekt snu. 7. Sny na miarę. Instalacja Magdalena Mińko (ASP) 18.30 SPOTKANIE: Pojedynek tytanów (Wojciech Ziemilski + gość) Audiowizualne starcie praktyków teorii i teoretyków praktyki. Performatywne w formie, nieprzewidziane w skutkach. Filmy w różnych technikach, od klasycznej animacji rysunkowej do filmu lalkowego. O codzienności, uczuciach, systemie, przemianie, śmieszności, rytuałach...i oczywiście Chopinie! 6. Animacje studentów Pracowni Filmu Animowanego Hieronima Neumanna FILM 2: “Ankieta”, realizacja: Magda Mosiewicz: Programowe wystąpienia artystów biorących udział w projekcie „Perform”, wspólnego przedsięwzięcia Komuny/Warszawa i Sceny wysokiego ryzyka Teatru Studio. 9.30 – 17.00 FILM 1: “Przepraszam, czy to performans?”, realizacja: Kajetan Pieczyński, Paweł Wyszomirski (Uniwerek.tv): Co to jest performans? Jak objawia się w życiu? Poprzez krótkie odpowiedzi przypadkowych i nieprzypadkowych ludzi powstaje zbiorowe definicja zjawiska. W trzech językach: polskim, starogreckim i etalskim zostanie wyśpiewana opowieść o wyprawie Argonautów. Wydarzenia z żeglugi opowiedziane zostaną przez Orfeusza, który żeglował z innymi do Kolchidy. Usłyszymy fragmenty Argonautyków orfickich, antycznego poematu przypisywanego Orfeuszowi oraz ustępy z eposu Ithanaga Łukasza Szypkowskiego. Operation Blackbird to pięciu muzyków z kapel The Roosters , Boogie Nights, Radio Error i Deska. Wspólny mianownik dla ich muzyki to połączenie rocka i rock‘n’rolla. Obecnie przygotowują materiał na debiutancką Epkę która ukaże się niebawem. 15. Operation Blackbird [Stary BUW: parter] [aranżacja przestrzeni: Magdalena Mińko] Teatr Wolandejski zaprasza swoich widzów do udziału w grach aktorskich, opartych na improwizacji. Razem zabawimy się w teatr jednej chwili, oparty na naszych emocjach. 14. Teatr Wolandejski STUDIO PERFORMANSU Dj Outer Space w dowolnej przestrzeni kreuje wyobrażone krainy. Teraz, kiedy już wie, jak smakuje gwiezdny pył i mleczna droga, nabrał ochoty na wyczarowanie kosmosu. 13. Siknij sobie w kosmos. Instalacja (dj Outer Space) 5. Wyprawa po złote runo. Czytanie performatywne (Łukasz K. Szypkowski) Performans jako medium wypowiedzi o rzeczywistości wpisuje się w całokształt życia społecznego. Podczas Stu(d)ni Performansu chcemy pobudzić uczestników projektu do refleksji nad performansem jako medium mówienia o rzeczywistości, nad swoistością jego języka i rolą, którą może pełnić w codziennym życiu. Audialna uczta z daniami ze schizofrenicznych gitar, mistycznej tabli i sitaru, a wszystko to okraszone brzmieniami archaicznej elektroniki. Podróżnicy spragnieni kosmicznej strawy i transcendentalnego wytchnienia przybywajcie tłumnie! darzenie zakończy performatywny koncert zespołu Ostatni Przystanek Postępu. 4.Tamaatea Sebastian Sztark i goście Tor drugi – „Studio Performansu”, zaaranżowane w budynku Dawnej Biblioteki Uniwersyteckiej otwarte w godzinach od 9.30 do 22.30, będące teoretycznym zapleczem festiwalu. Od rana będzie można tam obejrzeć projekcję stworzonego specjalnie na potrzeby wydarzenia filmu-sondy angażującego studentów i widzów w refleksję nad performansem. O godzinie 18.30 odbędzie „Pojedynek Tytanów”, podczas którego Wojtek Ziemilski i jego gość zaprezentują własną definicję performensu, dzieląc się ze słuchaczami swymi inspiracjami i doświadczeniami. Następnie, o godzinie 20.00 odbędzie się spektakl teatralny studenckiego zespołu – Teraz Poliż, a całe wy- Ty tu a ja tam, czyli co z tego może wyniknąć. Rytm + Nastoletni nonkonformizm = artystyczno-emocjonalny galimatias. KAMPUS GŁÓWNY UW 3. Ty-tu-ł Magdalena Czarnecka Joanna Piotrowska Tor pierwszy – „Akcja w kwadrans”. Od godziny 9.30 do 16.45, podczas pięciu kolejnych przerw akademickich wszystkie zakątki Kampusu Głównego UW wypełni muzyka, taniec, słowo i śpiew. W różnych przestrzeniach, do których doprowadzą mapy, rozgrywać się będą jednocześnie performansy z udziałem m.in.: Performerii Warszawy, Teatru Wolandejskiego, Grupy Kontaktu Improwizacji, Grupy Rekonstrukcji Historycznej „Bluszcz” oraz wielu innych. 30.03.2011 Performeria Warszawy prezentuje zespół elementów służący do wyzwalania, pobudzania, rozruszania, dziania się i dzielenia dzianiem. Mamy dla was to wszystko czego potrzebujecie, a nawet to, czego nie wiecie że chcecie. A wszystko to bardzo tanio, szybko i bezboleśnie. Chciej i bądź! http://performeria.blogspot.com/ Już 30 marca podejmiemy próbę zdefiniowania tego zjawiska. Nasz program przebiega dwutorowo: strona internetowa: www.studniaperformansu.blogspot.com facebook: www.facebook.com/?ref=home#!/pages/Studnia-Performansu/191298447564345 e-mail: [email protected] youtube: www.youtube.com/user/StudniaPerformansu 2. Automat z kawą (Performeria Warszawy) Czy zjawisko performasu wpisuje się w jedną dziedzinę kultury? Czy powstała już jego encyklopedyczna definicja? Czy każde wydarzenie artystyczne można dziś nazwać performansem? Więcej informacji: Kobieta Wampir wychodziła już na ulice Warszawy. Bywała też na domówkach, ale zamiast się bawić, godzinami wisiała do góry nogami na balkonie. Jeśli w drodze na zajęcia zobaczysz jak śpi zakamarkach kampusu, przykryj ją pelerynką. 30 marca 2011 roku na terenie Kampusu Centralnego Uniwersytetu Warszawskiego odbędzie się druga edycja festiwalu teatralnego organizowanego przez Niezależne Zrzeszenie Studentów – „Stu(d)nia Performansu. Dzień performatywny na UW”. Projekt skierowany jest do studentów i absolwentów warszawskich uczelni oraz do wszystkich miłośników ulicznych form teatralnych. 1. Kobieta Wampir Monika Nowogrodzka Czym jest performans? Czy to sztuki wszelkie, a może wszystko dozwolone w sztuce? Czy leżenie na trawie, jazda metrem, wykład uniwersytecki to już performans? Czy, aby zaistniał wystarczy, że staniemy wobec Innego? Zapraszamy do zanurzenia się w Studni Performansu. Do przestudiowania kilkunastu zdarzeń o przebiegu przewidzianym i nieprzewidywalnym. Na jeden dzień przestrzenie uniwersyteckie wypełnią się gestami, muzyką, tańcem, słowem, ruchem. Głośnikami, bębnami, mikrofonami, elementami scenografii, ciałami w nieustannym poruszeniu. Zapraszamy do leżenia, słuchania, chodzenia, jeżdżenia wokół, stawania wobec performerów. Do obserwacji uczestniczącej i patrzenia nieuczestniczącego. Wreszcie, do podjęcia wspólnej próby definicji tego, czym jest to, co się wydarza. Żyjemy w świecie pomieszania. Na słupie ogłoszeniowym Fryderyk Chopin spotyka się z Anną Muchą. Czy spotkania postaci z różnych porządków mogą być pretekstem do rozmów o relacjach i głosem w sprawie tolerancji? Organizatorzy Stud(n)i Performansu, NZS UW 12. Vis a vis Agata Sutkowska Wioletta Wysocka (Mimochodem) Stud(n)ia Performansu. Dzień performatywny na UW AKCJA W KWADRANS Pod tym względem koniec roku kalendarzowego w uczelnianych murach zakończył się mocnym akordem - studenci, zanim jeszcze rozjechali się do domów na święta, mieli okazję uczestniczyć w dwóch panelach dys- Zaś już następnego dnia, 8 grudnia w tym samym miejscu (Stara Biblioteka) NZS UW zainaugurował nowy cykl debat „Rozmowy Nieobojętne” dyskusją o polskiej polityce zagranicznej pt. „Polska – Rosja: ocieplenie klimatu czy powrót rosyjskiego protektoratu?” Jednym z patronów medialnych wydarzenia było Czasopismo Lexuss. Gośćmi spotkania Jednocześnie informujemy, że 16 marca odbędzie się kolejne spotkanie z cyklu „Rozmowy Nieobojętne” - tym razem z udziałem polityków z trzech głównych frakcji parlamentarnych. Rozważanym problemem będzie stan finansów publicznych naszego państwa. Szczegóły już wkrótce, m.in. na Facebooku. Serdecznie zapraszamy i liczymy na Waszą obecność! [w zakamarkach Kampusu Głównego UW] N iezbyt odkrywczym będzie stwierdzenie, iż otwarte spotkania i debaty, na których każdy może zabrać głos, stanowią niepowtarzalną szansę na poszerzenie horyzontów i zdobycie wielu nowych informacji na dany temat. Budujące zatem jest duże zainteresowanie i frekwencja, jaką na ogół cieszą się wśród studentów – i nie tylko - podobne wydarzenia na naszym Uniwersytecie. Pierwszy z nich odbył się 7 grudnia 2010 r. w Auli Starej Biblioteki i już w tytule stawiał pytanie: czy PRL była państwem totalitarnym? Odpowiedzi na nie wspólnie poszukiwali prof. Jadwiga Staniszkis, prof. Michał Pietrzak i prof. Andrzej Paczkowski. Spotkanie zostało zorganizowane wysiłkiem Komisji Historycznej NZS UW. byli: dr Wiktor Ross – dyplomata, politolog, znawca Rosji oraz Paweł Kowal – poseł do Parlamentu Europejskiego z PJN. Trzeciemu zaproszonemu gościowi, Andrzejowi Halickiemu z PO, nie udało się dotrzeć na debatę. Mimo to, dzięki ogromnej wiedzy prelegentów, można było wynieść z niej wiele ciekawych spostrzeżeń na temat naszych stosunków z największym wschodnim sąsiadem. Popis żonglerki cyrkowej w wykonaniu Binii, która bywa też panem Staszkiem. Niezależne Zrzeszenie Studentów UW kusyjnych zorganizowanych przez Niezależne Zrzeszenie Studentów UW Dzień performatywny na UW - harmonogram Mocny akord wydarzenia 11. Powietrzne szoł (Agnieszka Bińczycka) wydarzenia luty-marzec 2011|Lexu§ 9 informacje Collegium Iuridicum I nowe ma imię Patrycja Zawadzka C ollegium Iuridicum I od czasu rozpoczętego w czerwcu 2009 roku remontu zmieniło się nie do poznania, o czym mieliśmy okazję przekonać się tuż przed inauguracją roku akademickiego, podczas uroczystego otwarcia odrestaurowanego gmachu. Jednak na tym zmiany się nie kończą. 15 listopada na posiedzeniu Rady Wydziału podjęto jednogłośnie uchwałę o nadaniu budynkowi imienia Leona Petrażyckiego. Odsłonięcie pamiątkowej tablicy nastąpiło 4 marca podczas poświęconej temu naukowcowi konferencji. Warto więc przy tej okazji przypomnieć, części doskonale znaną, osobę wybitnego polskiego prawnika. Koniec wieku XIX. Na scenę polskiej nauki wkracza Leon Petrażycki, urodzony 13 kwietnia 1867r. w Kołłątajowie na Witebszczyźnie. Z wykształcenia prawnik, studia podjął w Kijowie, a dyplom ukończenia tej uczelni otrzymał w 1890 r. Następnie kontynuował naukę m.in. w Berlinie, Heidelbergu, Paryżu i Londynie. Już w wieku 25 lat wydaje pierwsze prace pisane, początkowo w języku niemieckim, później po rosyjsku. Jednak najważniejsze dzieła: „Wstęp do nauki prawa i moralności” oraz „Teoria państwa i prawa w związku z teorią moralności” najlepiej obrazują przestrzeń zainteresowań Petrażyckiego. Szeroko pojęta filozofia prawa – m.in. psychologia, etyka i socjologia – to dziedzina, w której zasłynął szczególnie dzięki swoim oryginalnym przekonaniom. Uważał, że prawo istnieje, gdyż ludzka psychika jest niedostatecznie przystosowana do potrzeb życia społecznego, jednak z biegiem czasu prawo stanie się zbyteczne i zaniknie. Dążył do wyodrębnienia nowej dyscypliny naukowej – polityki prawa, która miała być „praktycznym zastosowaniem teoretycznej wiedzy o prawie.” Skupiał się na wielopłaszczyznowym badaniu funkcji prawa, zajmował się także logiką i socjologią prawa. Snując refleksję nad związkami prawa i moralności doszedł do wniosku, iż prawo zajmuje w życiu społecznym ważniejszą rolę niż moralność, gdyż to właśnie ono chroni wolność i uprawnienia jednostki, moralność natomiast „należy raczej do sfery luksusu”. W 1898r. został profesorem zwyczajnym. Oprócz działalności naukowej zajmował się także polityką, był członkiem rosyjskiej Dumy oraz Najwyższego Sądu Rosji. W roku 1919 przyjechał do Polski, gdzie objął pierwszą w kraju katedrę socjologii na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W tym okresie mieszkał właśnie w Collegium Iuridicum I, gdzie znajdowało się służbowe mieszkanie profesora. Jako niezwykle dociekliwy badacz podejmował na nowo kwestie, które ówczesna nauka uważała już za truizmy. Właśnie dzięki tej zdolności przewidział zbliżające się katastrofalne wydarzenia historyczne. Karierę Leona Petrażyckiego przerwała 15 maja 1931r. samobójcza śmierć. 10 informacje Wieści z Rady Wydziału Troche Ameryki na WPiA, czyli co w CPA piszczy Karolina Dołęgowska Paulina Sewerzyńska O d czasu ukazania się ostatniego numeru Lexussa odbyły się 3 posiedzenia Rady Wydziału. GRUDZIEŃ Grudniowe obrady Dziekan WPiA prof. UW dr hab. Krzysztof Rączka rozpoczął od gratulacji dla prof. UW dr hab. Hanny Gronkiewicz-Waltz z okazji jubileuszu 35-lecia działalności zawodowej oraz ponownego wyboru na Prezydenta Warszawy, dla prof. dr hab. Józefa Okolskiego z okazji zbliżającego się jubileuszu 48-lecia działalności zawodowej oraz dla prof. UW dr hab. Marka Zubika z okazji wyboru na Sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Następnie zadecydowano o wszczęciu przewodów habilitacyjnych następującym pracownikom naukowym: dr Aleksandrowi Stępkowskiemu, dr Monice Całkiewicz, oraz dr Jackowi Wiercińskiemu. Powołano również recenzentów rozpraw doktorskich mgr Moniki StachowiakKudły oraz mgr Stanisława Zabłockiego. Wyznaczono recenzentów i powołano składy komisji egzaminacyjnych w przewodzie doktorskim mgr Agnieszki Ewy Laber. Mgr Przemysławowi Litwiniukowi nadano natomiast stopień doktora nauk prawnych w zakresie prawa. Przewody doktorskie otwarto mgr Agnieszce Stępień-Trela oraz mgr Magdalenie Łuczak-Golenia. Rada zadecydowała również o włączeniu do siatki zajęć na rok akademicki 2010/2011 (semestr letni) wykładu specjalizacyjnego pt.: „Ochrona prawnokarna środowiska”, prowadzonego przez prof. dr hab. Genowefę Rejman Zatwierdzono stawki za usługi edukacyjne na studiach prawniczych i administracyjnych a także za Podyplomowe Studium Prawa Pracy. Rada Wydziału podjęła uchwałę w sprawie utworzenia studiów podyplomowych realizowanych we współpracy z Krajową Szkołą Sądownictwa i Prokuratury: a) Podyplomowe Studia procesu karnego dla sędziów sądów powszechnych orzekających w sprawach karnych, prokuratorów i asesorów prokuratury; b) Podyplomowe Studia z zakresu prawa i ubezpieczeń społecznych dla sędziów sądów powszechnych; c) Podyplomowe Studia z zakresu własności intelektualnej dla sędziów orzekających w wydziałach cywilnych i gospodarczych sądów wszystkich szczebli; d) Podyplomowe Studia prawa dowodowego dla sędziów sądów powszechnych orzekających w sprawach karnych, prokuratorów i asesorów prokuratury. STYCZEŃ Na styczniowej Radzie Wydziału zadecydowano o wszczęciu przewodu doktorskiego mgr Nataliya Chapliy oraz dr Renaty Włodarczyk Do kolokwiów habilitacyjnych Rada dopuściła w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S doktora Karola Karskiego oraz doktora Marcina Matczaka. Powołano recenzentów w przewodach doktorskich mgr Krzysztofa Kalety, mgr Joanny de Pree, mgr Dariusza Kotłowskiego, mgr Krzysztofa Sadowskiego. Rada Wydziału podjęła również uchwałę o nostryfikacji doktoratu p. Jacka Czabańskiego, uzyskanego na Uniwersytecie w Turynie. Poparto wniosek dr Kacpra Gradonia o przyznanie stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych pracowników naukowych. Podjęto również uchwałę o przekształceniu Zakładu Prawa Karnego w Katedrę Prawa Karnego. Oprócz tego Dziekan w imieniu JM Rektor UW prof. dr hab. Katarzyny Chałasińskiej-Macukow oraz własnym podziękował za wkład pracy i zaangażowanie w rozwój Uczelni dr Markowi Waludze, obchodzącemu jubileusz 30lecia działalności zawodowej a także dr Piotrowi Przybyszowi obchodzącemu jubileusz 25-lecia działalności zawodowej. LUTY 14 lutego 2011 r. odbyła się V Rada Wydziału w bieżącym roku akademickim. Na wniosek Uniwersytetu Warszawskiego przyznano odznaczenia państwowe, Medal Złoty za Długoletnią Służbę, dla: prof. dr hab. Grażyny Bałtruszajtys-Piotrowskiej, mgr Barbary Grzywińskiej, Mirosławy Kaliniec, Haliny Kozyra, prof. dr hab. Michała Pietrzaka, prof. dr hab. Katarzyny Sójki-Zielińskiej oraz prof. dr hab. Marii Zabłockiej. Ponadto, prof. dr hab. Tadeuszowi Tomaszewskiemu, Prorektorowi UW, został nadany Medal Komisji Edukacji Narodowej. Wysokiej Radzie została zakomunikowana zmiana na stanowisku przewodniczącego Zarządu Samorządu Studentów WPiA UW – w związku z rezygnacją Marcina Szlasy- Rokickiego, owe stanowisko objęła Joanna Berzyńska. Rada Wydziału podjęła uchwałę dotyczącą odnowienia doktoratu prof. Katarzynie SójceZielińskiej oraz prof. Stanisławowi Salmonowiczowi. Otwarto przewód doktorski mgr Aurelii Malinowskiej. Rada zajęła się także sprawą dopuszczenia do kolokwium habilitacyjnego doktora Jacka Jastrzębskiego. Ponadto, został poparty wniosek doktora Konrada Osajdy o stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych pracowników naukowych. Pozytywnie rozpatrzono również sprawę zatrudnienia p. Celiny Nowak w Klinice Prawa. Rada podjęła decyzję o nadaniu Collegium Iuridicum IV (remontowanej obecnie Szarej Willi), mającego być siedzibą Instytutu Prawa Międzynarodowego, im. prof. Cezarego Berezowskiego. Czym jest program CPA? CPA, czyli Centrum Prawa Amerykańskiego, działa na WPiA UW od 1998 roku. Pomysł stworzenia Szkoły Prawa Amerykańskiego na Uniwersytecie Warszawskim powstał dzięki współpracy ze stanowym Uniwersytetem Floryda, który od ponad dwudziestu lat współdziała z polskimi instytucjami rządowymi i naukowymi. Kurs w Centrum trwa jeden rok akademicki. Udział w programie obejmuje uczestnictwo w zajęciach, podzielonych na dziesięć bloków tematycznych oraz przystępowanie do pisemnych egzaminów na końcu każdego bloku. Zajęcia umożliwiają uczestnikom poznanie najważniejszych gałęzi prawa obowiązującego w Stanach Zjednoczonych i pozwalają doświadczyć na własnej skórze metod nauczania rodem z amerykańskich uczelni. Każdy blok tematyczny prowadzony jest przez innego, przyjeżdżającego z Florydy profesora, co jest niewątpliwym urozmaiceniem zajęć i pomaga w poznaniu różnych sposobów przekazywania wiedzy o systemie common law. Wszyscy uczestnicy programu (pod warunkiem spełnienia obowiązku obecności oraz przystąpienia do egzaminów) otrzymują certyfikat potwierdzający odbycie kursu. Udział w kursie jest płatny – cena zależy od tego, czy jesteście jeszcze studentami WPiA UW (2.500 złotych), czy już absolwentami prawa (wtedy należy wnieść opłatę w wysokości 5000 złotych za całość programu). Rekrutacja Rekrutacja do programu obejmuje dwa etapy: składanie wymaganych dokumentów oraz rozmowę kwalifikacyjną. Aby dostać się na kurs CPA musicie przede wszystkim udowodnić swoją bardzo dobrą znajomość języka angielskiego. Przydatne będą tu takie dokumenty jak Certificate of Advanced English (CAE), TOEFL czy TOLES. Oprócz przedstawienia kwalifikacji językowych, niezbędnym elementem rekrutacji jest napisanie około trzystronicowego eseju w języku angielskim, dotyczącego wybranego problemu prawnego mającego miejsce w Polsce lub na świecie. Praca nie musi nawiązywać do tematyki common law, można poruszyć w niej bardzo różne kwestie: od praw człowieka zaczynając, na prawie podatkowym kończąc. Oprócz pracy pisemnej w swoim dossier powinniście uwzględnić wszelkie dokumenty potwierdzające Waszą działalność społeczną, aktywność studencką, zainteresowania i osiągnięcia w dziedzinie prawa precedensowego. Możecie na przykład przedstawić listę zajęć na naszym Wydziale z zakresu common law, w których uczestniczyliście, zaświadczenie o odbyciu praktyk w zagranicznej korporacji czy członkostwie w Kole Naukowym Common Law. Po zakwalifikowaniu się do drugiego etapu rekrutacji czeka Was rozmowa kwalifikacyjna z przedstawicielami Uniwersytetu Floryda. W tym momencie duże znaczenie mają Wasze umiejętności posługiwania się „żywym” językiem angielskim, jak również zdolności interpersonalne. Możecie spodziewać się pytań merytorycznych, dotyczących Waszego eseju, jak również Waszych zainteresowań (na przykład: jaka dziedzina prawa interesuje Was najbardziej) . Sama rozmowa rekrutacyjna jest bardzo ciekawym doświadczeniem, możecie przekonać się czy rozmowa z „naitive speakers” sprawia Wam trudności, czy wręcz przeciwnie, czujecie się swobodnie i pewnie rozmawiając z amerykańskimi nauczycielami akademickimi. su podzielona została na następujące bloki tematyczne: Introduction to American Law, Constitutional Law, Contracts, Legal Writing, Torts, Media Law, Comparative Civil Procedure, Trial Practice, Alternative Disputes Resolution, Business Organization. Nie ma fizycznej możliwości, aby w ciągu 10 miesięcy zająć się każdą z podstawowych dziedzin prawa, trzeba jednak zwrócić uwagę na to, że wybór tematów jest bardzo urozmaicony i dotyczy najbardziej fundamentalnych zagadnień Common Law. Przed rozpoczęciem każdego modułu studenci otrzymują materiały, które należy przeczytać na najbliższe zajęcia – zazwyczaj są to kilkudziesięciu stronicowe skrypty z bardzo dużą ilością omówionych „case’ów” oraz problemów prawnych. Materiały w takiej formie są niezwykle pomocne w przygotowaniach do końcowych egzaminów oraz dla lepszego zrozumienia poruszanych zagadnień. Egzaminy wyglądają różnie, jednak zazwyczaj są to testy z pytaniami zamkniętymi. Trzeba przyznać, że uczestnictwo w kursie jest dość pracochłonne (około 200 godzin w ciągu całego roku akademickiego oraz konieczność przygotowania się do egzaminów wymagają poświęcenia dużej ilości czasu), jednak przynosi wymierne efekty: nie tylko w postaci ładnego wpisu w naszym przyszłym CV, ale też teraz, na studiach – udział w kursie jest wart 8 punktów ECTS. Korzyści , korzyści , korzyści Po rozmowie należy uzbroić się w cierpliwość i poczekać kilka, kilkanaście dni na wyniki rekrutacji. Listę przyjętych osób możecie znaleźć na Stronie CPA (jedna z zakładek strony głównej WPiA UW). CPA od środka Dziesięć bloków tematycznych to dziesięć gałęzi prawa i dziesięć różnych osobowości środowiska akademickiego Stanów Zjednoczonych. Będąc słuchaczami programu, mamy okazję przyjrzeć się „od środka” sposobom prowadzenia zajęć w Stanach Zjednoczonych. Przede wszystkim należy podkreślić, że wykłady prowadzone są metodą sokratejską, co oznacza żywy udział studentów w zajęciach. Prowadzący zadają ogólne pytanie grupie lub wyczytują nazwiska osób z listy i proszą o odpowiedź. Taka perspektywa zajęć może wydawać się zniechęcająca, zważywszy na zawsze istniejącą (choćby najmniejszą) barierę językową, jednak nie powinniście się tym zbytnio przejmować. Amerykańscy profesorowie są bardzo wyrozumiali i zawsze służą pomocą w razie trudności w rozumieniu omawianego materiału. W roku akademickim 2010/2011 całość kur- Czytając ten artykuł pomyślcie przez chwilę o dziesiątkach prywatnych szkół języków obcych, prześcigających się w ofertach z zakresu Legal English. Takie kursy często polegają na rozwiązywaniu karkołomnych, książkowych ćwiczeń z polskim lektorem. A przecież możemy mieć nie tylko prawdziwe case’y, nie tylko „żywy” Legal English, ale do tego znakomitych amerykańskich profesorów – wszystko to w jednym miejscu. Jakość języka prawniczego w wydaniu naszych gości to wartość sama w sobie. Poza tym, poprzez kontakt z nauczycielami z Florydy możemy zaobserwować wycinek bardzo ciekawej i bogatej amerykańskiej kultury. Oprócz korzyści intelektualnych możemy w przyszłości „pochwalić się” udziałem w takim programie naszemu przyszłemu pracodawcy. Wiele zagranicznych firm, działających na terenie naszego kraju, bardzo ceni sobie znajomość prawa precedensowego. Udział w programie to dobra inwestycja, która zaprocentuje w naszej przyszłej praktyce zawodowej. Niewątpliwie jest to bardzo cenne doświadczenie, które na pewno wyróżni nas na tle innych absolwentów prawa. luty-marzec 2011|Lexu§ 11 informacje informacje Chęć przedłużenia studiów czy życiowa konieczność? – urlopy dla studentów Na lewo most, na prawo most, a przez nie wiedza pędzi! Maciej Kułak G dy słyszymy stwierdzenie, iż podróże kształcą, od razu wyobrażamy sobie, jak smakujemy regionalną kuchnię w magicznych, skąpanych w cudownie letnim słońcu winnicach we Włoszech albo jak suniemy powoli potężnymi korytarzami cichych muzeów Petersburga. Bardziej przyziemne skojarzenia dotyczące podróży (choć oczywiście wolałbym pozostać przy wizjach wcześniejszych)? Erasmus ?! Szalone pół roku na europejskim uniwersytecie. • Uniwersytet Zielonogórski, • Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, • Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II, • Uniwersytet Jagielloński, • Uniwersytet Papieski Jana Pawła II • w Krakowie, • Uniwersytet Śląski w Katowicach, • Uniwersytet Wrocławski, • Uniwersytet Opolski, • Uniwersytet Rzeszowski. A czy bliższa podróż na przykład do Krakowa, który wydaje się tak bardzo powszedni, kształcącą być nie może? Może! Dzięki programowi MOST. Jaka jest „przepustowość mostów”? PODSTAWOWE PARAMETRY TECHNICZNE MOSTu Po co „budować most”? Celem programu MOST (System Mobilności Studentów) jest umożliwienie studentom realizacji swoich zainteresowań naukowych na innym uniwersytecie niż macierzysty oraz poszerzanie możliwości kształcenia. Kto może „wejść na most”? Każdy student – studiów pierwszego i drugiego stopnia, jednolitych studiów magisterskich czy w końcu studiów trzeciego stopnia – nie wcześniej jednak niż przed ukończeniem drugiego semestru jednolitych studiów magisterskich, drugiego semestru studiów pierwszego stopnia lub pierwszego semestru na studiach drugiego stopnia. Doktorant natomiast może skorzystać z programu po pierwszym roku studiów. Student musi również zaliczyć rok lub semestr poprzedzający okres studiów w danej uczelni. Dokąd „prowadzą mosty”? W organizacji programu uczestniczą: • Uniwersytet Szczeciński, • Uniwersytet Gdański, • Uniwersytet Warmińsko-Mazurski, • Uniwersytet w Białymstoku, • Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, • Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu, • Uniwersytet Warszawski, • Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, • Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, • Uniwersytet Łódzki, 12 Do 30 marca uniwersytety uczestniczące w programie zgłaszają oferowaną liczbę miejsc na poszczególnych kierunkach studiów, a w przypadku studiów trzeciego stopnia - liczbę miejsc w ramach programów studiów doktoranckich. Natomiast do 15 kwietnia Biuro Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej (UKA) zamieszcza na swojej stronie internetowej (www.uka.amu. edu.pl) zestawienie oferowanych miejsc. Co ze stypendiami i zakwaterowaniem „ludzi na moście”? Podczas odbywania studiów „na moście” przysługujące studentowi lub słuchaczowi studiów doktoranckich stypendia (socjalne, naukowe, Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, doktoranckie i inne) wypłaca uczelnia macierzysta. Jeśli chodzi natomiast o zakwaterowanie, uniwersytety przyjmujące uczestników programu zapewniają im w miarę możliwości miejsca w domach akademickich. Jak wygląda „mostowy” semestr? Podstawą semestralnych studiów odbywanych w ramach MOST-u jest realizowanie indywidualnego programu studiów. Można np. wybrać dowolny semestr studiów z programu nauczania obowiązującego na wybranym uniwersytecie. Zajęcia, które wybierzemy muszą jednak zapewniać uzyskanie 30 punktów ECTS. Gdyby student na „obcej” uczeni zaliczał tylko jeden przedmiot , pozostałe punkty kredytowe musiałby uzyskać na macierzystej uczelni. Odbyte zajęcia wraz z uzyskanymi ocenami potwierdza dziekan wydziału danego uniwersytetu, a wyniki egzaminów, uzyskane w trakcie tych studiów, są uwzględniane w obliczaniu średniej z roku oraz średniej z całego toku studiów. WCHODZIMY NA MOST REKRUTACJA Gdy już jakiś „most” wpadnie nam w w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Jakub Chowaniec S łowo urlop zazwyczaj rozumiemy jako dopuszczalny prawnie okres nieświadczenia pracy. Jest to termin związany z prawem pracy i z szeroko rozumianymi uprawnieniami pracowniczymi. Co jednak do urlopu może mieć student? Oczywiście nie chodzi tutaj o studenta świadczącego pracę na podstawie stosunku prawnopracowniczego, gdyż niniejszy artykuł nie jest uzupełnieniem wykładu z prawa pracy. oko, chcemy od razu na niego wejść, to rzecz jasna. Najpierw musimy jednak przejść rekrutację – pierwszy krok do naszego upatrzonego „mostu” to założenie konta w systemie Internetowej Rejestracji Kandydatów MOST (www.most.uka.edu.pl). Po wypełnieniu wymaganych danych wybieramy uczelnię, na którą chcemy wyjechać, oraz kierunek studiów – przysługują nam maksymalnie dwie możliwości wyboru. Na zrobienie pierwszego kroku mamy czas do 15 maja w przypadku wyjazdu na semestr zimowy albo cały rok akademicki lub do 30 listopada w przypadku wyjazdu na semestr letni. Drugi krok to wydrukowanie wypełnionego kwestionariusza, podpisanie, a następnie przedstawienie Pani Prodziekan ds. studenckich doc. dr Elżbiecie MikosSkuzie, w celu uzyskania pisemnej zgody na „wejście na most”. Po uzyskaniu zgody musimy nasz zaopiniowany kwestionariusz złożyć Koordynatorowi Programu MOST na Uniwersytecie Warszawskim – Pani Monice Jastrzębskiej (Pałac Kazimierzowski, pok. 21) – do 18 maja w przypadku wyjazdu na semestr zimowy albo cały rok akademicki lub do 3 grudnia w przypadku wyjazdu na semestr letni. Koordynator, po sprawdzeniu wniosku, przekazuje go do akceptacji Prorektorowi UW ds. studenckich, a zaakceptowany już wniosek wprowadza do systemu IRK MOST. Decyzję o przyznaniu nam miejsca podejmuje Uniwersytecka Komisja Akredytacyjna do 30 czerwca w przypadku wyjazdu na semestr zimowy albo cały rok akademicki lub do 30 grudnia w przypadku wyjazdu na semestr letni. LUDZIE NA MOŚCIE Cel mostu już znamy – realizacja zainteresowań naukowych. Wątpliwym jednak się wydaje, by było to jedyną zachętą dla studentów do skorzystania z programu MOST, choć z pewnością najważniejszą. Przynajmniej taką być powinno. Nie będzie obrazoburczym moje stwierdzenie, iż student nie tylko nauką żyje, choć zapewne w oczach niejednego nauczyciela taki byłby student idealny, gdyż niczym nierozproszony. Mówi się, że ideałów jednak nie ma. Toteż powątpiewając, by wskazany przez UKA cel programu MOST był jedyną pobudką, zapytałem paru uczestników programu, dlaczego zdecydowali się na udział i odbycie semestru albo roku studiów na naszym Uniwersytecie. Jako motywację wskazywali chęć zintensyfikowania doświadczeń studenckich zarówno na polu naukowym, jak i towarzyskim (a nie mówiłem, że nie tylko nauką…?). Podkreślali też zaletę nie do przecenienia, jaką jest możliwość samodzielnego zaprojektowania programu studiów – szeroki wybór wykładów specjalizacyjnych czy lektoratów, na macierzystym uniwersytecie niedostępnych. Jak twierdzą „mostowiacy” (czy tylko mi ciśnie się na usta w tym momencie „Mostowiakowie”?), są ponadto bardzo gościnnie i życzliwie traktowani przez pracowników uniwersyteckich, np. przez pracowników dziekanatu. Skoro uczestnicy programu MOST mają w zasadzie same pozytywne wspomnienia, to może warto rozważyć swój udział w owym programie. Znudziła Cię już Warszawa? Odczuwasz przemożną chęć zmian, ale jednocześnie nie chcesz wyjeżdżać za granicę? Zawsze marzyłeś o codziennym porannym spacerze krakowską starówką albo o wieczornych przechadzkach gdańskimi brzegami Bałtyku? A może chciałbyś każdego południa pić kawę na poznańskim rynku w towarzystwie stukających się rogami koziołków? Jeśli choć na jedno z postawionych pytań odpowiedziałaś/odpowiedziałeś twierdząco, znaczy to niechybnie, iż potrzebujesz z kimś poważnie porozmawiać o życiu albo skorzystać z oferty programu MOST! Urlop jest także uprawnieniem studenta, dzięki któremu może on przez pewien okres zaniechać wykonywania niektórych obowiązków na rzecz swojej uczelni, głównie w zakresie zdobywania zaliczeń i zdawania egzaminów. Przyczyny, dla których student występuje o urlop są bardzo różnorodne – począwszy od sytuacji życiowej, która to wymusza, kończąc na realizacji swoich partykularnych celów i interesów, nawet jeśli obiektywnie wydają się one błahe. Tak szerokiemu spektrum potencjalnych sytuacji odpowiada dość szeroki wachlarz możliwości – istnieje wiele rodzajów urlopów studenckich, a znajomość zagadnienia pozwoli studentowi wybrać ten najbardziej właściwy pod różnymi względami. CO NA TO USTAWA? Mówiąc o ustawie, mam na myśli oczywiście ustawę z dnia 27 lipca 2005r. Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz.U. Nr 164, Poz. 1365 ze zm.), bez uwzględnienia zmian, które mają zostać wprowadzone ustawą z dnia 4 lutego 2011r. o zmianie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, ustawy o stopniach naukowych i tytule zawodowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki, a także niektórych innych ustaw. Ustawa ta na dzień tworzenia niniejszego artykułu przechodzi dopiero procedurę legislacyjną, w związku z czym ciężko przewidzieć jaki ostatecznie przybierze kształt. Mimo to raczej nie spodziewam się, żeby wprowadziła rewolucję w skromnej regulacji dotyczącej urlopów, wobec czego skupię się na obecnym brzmieniu ustawy. Tak jak wspomniałem wcześniej, ustawa zawiera niewiele regulacji dotyczących urlopów studenckich, niemniej jednak są to bardzo ważne przepisy. Artykuł 172 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym w dwóch krótkich ustępach wskazuje, iż student może uzyskać urlop od zajęć na zasadach i w trybie określonych w regulaminie studiów, a w okresie korzystania z urlopu zachowuje swoje prawa, z zastrzeżeniem przepisów szczególnych regulujących pomoc materialną dla stu- dentów lub postanowień regulaminu studiów. Ponadto art. 162 ustawy nakłada na ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego obowiązek wydania rozporządzenia regulującego warunki, jakim musi odpowiadać regulamin studiów na uczelni. Rozporządzenie takie zostało wydane w dniu 8 czerwca 2006 r. (Dz.U. Nr 120, poz. 832 z późn. zm.), a w § 1 pkt. 10) wskazuje na konieczność uregulowania w regulaminie studiów warunków przyznawania urlopów od zajęć, w tym krótkoterminowych i długoterminowych. Na tym regulacje ustawowe się kończą, ale podsumowując ten etap rozważań warto podkreślić, że urlop jest prawem studenta, a wszystkie szczegóły uregulowane są w regulaminie studiów, do którego ustawa odsyła. Można zatem stwierdzić, że pośrednio gwarantuje ona konstrukcję urlopów i ich dostępność dla studentów. REGULACJE URLOPÓW NA UW ZAGADNIENIA OGÓLNE Tak jak wspominałem wyżej, zasadnicza konstrukcja urlopów studenckich powinna znaleźć się w Regulaminie Studiów. Postulat ten został w pełni zrealizowany także i na naszej Alma Mater. Należy jednak pamiętać, że obok Regulaminu Studiów na UW obowiązują też nasze wydziałowe Zasady Studiowania, które także mogą wprowadzać pewne uregulowania w kwestii urlopów, pomimo że ustawa nie wskazuje takiej kompetencji dla poszczególnych jednostek uczelni. Należy jednak przyjąć, że skoro wydziałowe zasady studiowania doprecyzowują postanowienia Regulaminu Studiów na UW w zakresie urlopów studenckich, przystosowując ich konstrukcję do realiów WPiA UW i nieco rozszerzając uprawnienia studentów, takie przepisy są jak najbardziej niewadliwe i pomimo braku wyraźnego umocowania Rady Wydziału Prawa i Administracji do ich wydania, można je na naszym Wydziale stosować. Drobnym problemem jest fakt, iż ciężko wskazać na jednolite regulacje dotyczące studentów WPiA UW, z uwagi na nowelizację Regulaminu Studiów na UW w drodze uchwały 191 Senatu UW z dnia 17 lutego 2010r. oraz obowiązywanie trzech wersji zasad studiowania równolegle na naszym Wydziale. W związku z powyższym dużo lepszym rozwiązaniem od omawiania poszczególnych aktów normatywnych będzie omówienie konstrukcji poszczególnych typów urlopów, tym bardziej, że różnice pomiędzy tymi przepisami nie są duże. luty-marzec 2011|Lexu§ 13 publicystyka URLOP DZIEKAŃSKI Choć popularnie zwana „dziekanka” jest najbardziej znanym typem urlopu na studiach, jest ona uregulowana jedynie na poziomie wydziałowych zasad studiowania w ust. 1 i 2 § 14 najnowszej wersji Zasad Studiowania (odpowiednio § 11 zasad z 2008r. oraz § 8 zasad z 2006r.). Urlop dziekański przysługuje jeden raz w toku studiów i jest udzielony co do zasady na okres jednego roku kalendarzowego. Oznacza to, że jeżeli student otrzyma na swój wniosek urlop od 10 listopada, to maksymalnie do 10 listopada następnego roku może na nim przebywać, z zastrzeżeniem jednak przepisu ust. 2, o którym wspomnę niżej. Czas trwania urlopu każdorazowo wyznacza Dziekan (Prodziekan ds. Studenckich) w drodze decyzji na wniosek studenta. Terminy należy obliczać zgodnie z art. 57 KPA, gdyż innych szczególnych regulacji w tym zakresie nie przewidziano. Kolejnym bardzo ważnym wnioskiem z lektury ust. 1 jest obowiązek zaliczenia etapu studiów. Z tego wynika, że o urlop dziekański nie mogą się ubiegać studenci I roku, a przepis ust. 8 § 14 Zasad (ust. 7 odpowiednich paragrafów w poprzednich wersjach Zasad) dodatkowo podkreśla ten fakt (choć wydaje się zbędnym powtórzeniem zasady z ust. 1). Z drugiej strony sądzę, iż możliwe byłoby udzielenie urlopu dziekańskiego studentowi I roku, który przykładowo w czerwcu całkowicie rozliczy I rok (ergo spełni warunki zaliczenia etapu studiów, jakim jest I rok prawa), a studentem II roku stanie się dopiero z dniem rozpoczęcia nowego cyklu dydaktycznego (zazwyczaj ok. 26/27 września, w zależności od postanowienia Rektora UW w sprawie określenia organizacji roku akademickiego). Oczywiście urlop przysługiwałby dopiero po całkowitym rozliczeniu etapu studiów, ale student formalnie jeszcze znajduje się na I roku. publicystyka Należy wziąć też pod uwagę inne obowiązki wynikające z toku studiów, a przede wszystkim rozliczenie roczne, które jest oderwane od terminu ew. urlopu (oczywiście dotyczy to studentów, którzy zaliczyli już przynajmniej I rok studiów). Przykładowo jeżeli student III roku zdecyduje się wziąć urlop w maju na okres 12 miesięcy, bazą będzie rozliczony II rok studiów. Student wróci w maju następnego roku ponownie na III rok studiów. Urlop dziekański nie ma wpływu na obowiązki wynikające z rozliczenia roku, czyli po powrocie na studia po urlopie obowiązkiem studenta jest do 30 września przedstawić komplet wymaganych wpisów i zaliczeń. Fakt, iż student dopiero w maju wrócił na wydział absolutnie nie zwalnia go od obowiązku zaliczenia np. obowiązkowych ćwiczeń, które warunkują dopuszczenie do egzaminu i w konsekwencji rozliczenie roku. Jest to sytuacja, o której wielu studentów zapomina, dlatego powrót na uczelnię pod koniec roku akademickiego to bolesne zderzenie z rzeczywistością. Prowadzący ćwiczenia w poprzednim roku nie ma obowiązku ich zaliczyć w przyszłym cyklu dydaktycznym studentowi, który powrócił z urlopu, a żaden prowadzący zajęcia nie ma obowiązku dopisać pod koniec roku do listy uczestników zajęć takiego studenta. Jest to bardzo ważne i problematyczne, dlatego też jeżeli ktoś bierze urlop i nie jest pod presją czasu, zalecam wzięcie go zaraz po zakończeniu i rozliczeniu jednego roku oraz powrót na uczelnię w październiku następnego roku. Wtedy ryzyko komplikacji z urlopem spada niemal do zera. Ustęp drugi odpowiednich paragrafów Zasad daje Dziekanowi kompetencję do innego określenia urlopu dziekańskiego pod względem czasowym. Oznacza to, że taki urlop może być udzielony na okres krótszy (tutaj wydaje się, że wystarczy zwykłe uzasadnienie) lub dłuższy (rzadko, w szczególnie uzasadnionych przypadkach). Egzaminy nasze ukochane... Krzysztof Paczkowski O 14 publikowany w Gazecie Wyborczej esej dr Andrzeja Dybczyńskiego wywołał burzę nie tylko w środowisku uniwersyteckim Wrocławia. Repliki, polemiki, dyskusje przetoczyły się przez cały kraj. Modne stało się wylewanie własnych żali, krytykowanie, potępianie krytykujących... I tylko jedno wydaje się pewne- cała ta awantura rozejdzie się po kościach. Bo to Polska właśnie. wszyscy wiemy o co i o kogo chodzi. Mam też nadzieję, że mój tekst, okaże się tylko wstępem do dyskusji na temat egzaminów (co w przypadku wspominanego dr Dybczyńskiego było trudne, ze względu formę, w jaką ubrał swoje myśli). Bo nie chodzi o to, żeby w kogoś personalnie uderzyć, tylko wprowadzić sprawiedliwsze mechanizmy od tych, które obecnie funkcjonują. Zawsze byłem podatny na wpływy tego typu wydarzeń, kto mnie zna, ten wie, że do kontestowania rzeczywistości jestem pierwszy. Tak też będzie i tym razem. Pominę w tekście nazwiska, bo niespecjalnie wierzę w zmiany, za to pewien jestem tego, że kolejne roczniki studentów mogłyby „oberwać”. I tak …Czerwiec/Wrzesień 2009, baraki w ogrodach BUWu, weryfikacja prac egzaminacyjnych. Do większości sprawdzających w kolejce stoi raptem kilka osób. Tylko przed jednymi drzwiami tłumy, które słyszą: “Bo Pani tu za dużo napisała!”. “Pan tu za mało napisał!”… w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Z reguły urlop dziekański jest udzielany na okres jednego roku kalendarzowego, zaraz po rozliczeniu roku studiów (np. od 1 października do 1 października następnego roku), ale tak jak pisałem wcześniej, inne daty też są możliwe. Należy jednak pamiętać o konsekwencjach tych decyzji. Poza tym, urlop dziekański jest prawem studenta, tzn. jeżeli są spełnione przesłanki jego otrzymania, student powinien otrzymać zgodę na urlop. Często wskazuje się, że student, który korzystał z urlopu dziekańskiego jest pozbawiony możliwości otrzymania dyplomu z wyróżnieniem. Osobiście nie zgadzam się z tym poglądem, gdyż zgodnie z § 32 ust. 6 Regulaminu Studiów, zarówno w wersji starej, jak i po nowelizacji, udzielenie urlopu przesuwa termin planowanego ukończenia studiów i dzięki temu przepisowi spełniona jest przesłanka § 39 ust. 4 pkt 1). Zresztą ten przepis sam odwołuje się do postanowienia § 32 ust. 6, więc skorzystanie z jakiegokolwiek urlopu nie powoduje, iż student nie ukończył studiów w terminie, czyli ta przesłanka do uzyskania dyplomu z wyróżnieniem zostaje spełniona. Jedynym argumentem przemawiającym za inną interpretacją jest fakt, iż urlop dziekański nie jest uregulowany w Regulaminie Studiów i że słowo „urlop” odnosi się wyłącznie do urlopów uregulowanych w Regulaminie Studiów, aczkolwiek przepis § 32 ust. 6 Regulaminu jako norma nadrzędna do Zasad Studiowania znajduje również zastosowanie na gruncie naszych Zasad. Urlop dziekański też jest urlopem, w związku z powyższym ten argument nie brzmi dla mnie przekonująco. Wątpliwości dotyczące urlopów innych niż dziekański postaram się rozwiać w 2. części powyższego artykułu, która ukaże się w następnym numerze Lexussa. Co mnie to obchodzi? Aleksander Jakubowski M iałem w ostatnim okresie przyjemność, czy raczej – okazję, aby porozmawiać z pewnym znamienitym Profesorem na temat opiniodawczej funkcji Rady Kół Naukowych w procesie zakładania kół naukowych na naszym Wydziale. Fakt, iż ciało to wspiera radą i wiedzą Szanownego Pana Dziekana przed podjęciem opinii w przedmiocie rejestracji Koła, podobnie jak to, że zwraca się z prośbą o wyrażenie zdania w sprawie nowego Koła do istniejących na WPiA organizacji studenckich, Profesor określił jako skandaliczne, niedopuszczalne, naruszające w sposób bezpośredni prawa konstytucyjne (sic!). Mój rozmówca wyraził niezrozumienie dla takiej sytuacji, apriorycznie podkreślając, że prawo do zrzeszania powinno być totalne. Ja zaś argumentowałem, że powstanie setki kół doprowadzi do paraliżu ruchu naukowego, gdyż liczba ich Prezesów przekroczy kilkukrotnie liczbę organizowanych przez nie konferencji (bo w końcu po co działać w „czyimś” Kole, jak można mieć własne?); Argumentowałem, że dotychczasowe wieloletnie doświadczenie wskazuje jednoznacznie, iż wzrost liczby kół ponad pewną liczbę powoduje spadek intensywności ich działalności (a w końcu wypaczenie samego prawa zrzeszania się – bo stworzyć Koło można, jeno działać w pojedynkę ciężko). Wskazywałem, że tak jak do budowy piramidy, domu czy mostu potrzeba więcej, niż jednego człowieka, tak i są projekty Kół których się - po prostu – nie zrealizuje bez znacznej liczby członków. Tłumaczyłem, że każdy może tworzyć i działać w sekcjach Kół, realizując dosłownie każdy projekt jaki sobie zamarzy i podejmie – i że nie potrzeba do tego najczęściej nowego Koła (a jeśli by napotykał jakieś w tym trudności, to wtedy – zapewniam I nie da się nic zrobić, mieli po prostu pecha, że ich prace sprawdzała ta, a nie inna osoba. Podobna sytuacja z kolejnym egzaminem - tam z kolei wystarczyło tylko być „geniuszem”, żeby zaliczyć, bo sprawdzający pracę ma wymagania z kosmosu. Tylko on jeden. Cóż zrobić - pech, że to właśnie jemu przyszło sprawdzać pracę. C’est la vie. A przecież sprawdzone wzory oceny prac pisemnych istnieją. Wystarczy zobaczyć, jak sprawdzane są matury – KOMISYJNIE !!!U nas zależy to od katedry, ale zazwyczaj poszczególni egzaminatorzy biorą określone grupy/sterty prac. I tyle. I spróbuj się, człowieku odwołać do “wyższej” instancji- zazwyczaj nie ma takiej możliwości, za to jest święte oburzenie. Jednym słowem- można sobie tylko nagrabić. Odstajemy więc nawet od tak pogardzanego powszechnego szkolnictwa... - Rada Kół Naukowych go wesprze i z całej siły opowiadać się będzie za stworzeniem potrzebnego Koła). Zwracałem uwagę na walor i siłę tradycji i doświadczenia już istniejących Kół – i na to, że swoim zakresem z naddatkiem obejmują wszystkie dyscypliny prawa. Bazując na danych z wcześniejszych lat pokazywałem, że fragmentaryzacja ruchu naukowego powoduje marazm i regres studenckiej działalności; A przecież chyba obiektywnie lepiej jest, jeśli istnieje prężny studencki ruch naukowy, na tyle silny, że dla jego członków tylko – jak mawiają Amerykanie – the sky is the limit; Czy lepszy byłby bijący – owszem! – rekordy, ale tylko w liczbie prezesów, wiceprezesów, sekretarzy, skarbników, niedziałających organizacji…? Pytałem, czy prawo do zrzeszania się w kołach naukowych oznacza złudne prawo tworzenia kół-efemeryd (-widm, -uedy) czy możliwość bycia członkiem prawdziwych, działających organizacji studenckich, w których studenci – razem i wspólnie! – osiągają realne efekty, realizują projekty o których tylko zamarzą? Pytałem, co w tym złego, że przez wyrażanie naszego zdania troszczymy się o dobro studenckiego ruchu naukowego, które jest w końcu częścią dobra Wydziału? Na powyższe argumenty usłyszałem pytanie (odpowiedź?): „CO TO PANA OBCHODZI!?” Co mnie to obchodzi… Pytanie to mnie zdumiało. Pochodziło wszak z ust Profesora, osoby będącej Autorytetem. Co mnie to obchodzi – dobro studenckiego ruchu naukowego, dobro Wydziału? „Nic Panu do tego” - zdawał się wskazywać mój rozmówca… Drodzy… Przez ponad 3 lata uważałem (łudziłem się?), że nasza Alma Mater to zaliczył, to taka rozbieżność poglądów nie jest jego problemem ! To jest Wasz problem i do Was należy ustalenie w jaki sposób oceniać tak, żeby, idąc rozumowaniem TK, podmioty charakteryzujące się taką samą cechą relewantną traktować w ten sam sposób. Inaczej z egzaminu robi się cyrk i farsa. Drodzy egzaminatorzy! Jeśli przychodzi do Was student weryfikować pracę, i mówi, że koledze/koleżance za taką samą odpowiedź inny sprawdzający zadanie …Luty 2011, (kolejny) egzamin z jednego z przedmiotów z grupy B. Sytuacja jak z taniego filmu KungFu. Studenci będą tak długo nosić wiadra z wodą, aż Mistrz uzna, że są gotowi do wstąpienia na Wyższy Poziom. Dramat. “Bo ja chciałam/chciałem, żeby- wspólnota uczących się i nauczających; Że gdy słyszę Gaudeamus Igitur – to gra on dla mnie tak samo jak dla uszu profesorów; Że jestem częścią Wydziału; Że jest on dobrem – naszym! wspólnym! Miałem (naiwny?) nadzieję, że poświęcając mu podobno najlepsze lata życia, studencką młodość, ślęcząc dniami i nocami nad kwestiami z nim związanymi (wnioskami finansowymi, podaniami, prośbami Kół o pomoc czy radę, artykułami do Lexussa, tysiącami drobnych papierków, problemami kół i organizacji, które trzeba nieustannie omawiać z dziesiątkami różnych ludzi) tworzę – razem z innymi i dla innych! – coś, czego jestem częścią. Nikt za to nie płacił i nie płaci, - proszę mi wierzyć lub nie – nie otrzymałem też za to szczerego, dobrego słowa. I nigdy na nie nie czekałem, bo siły czerpałem nie z nieistniejących korzyści, nie z błahego splendoru, nie z nierealnej władzy, ale – jak by to (przepraszam za słowo) cholernie głupio nie brzmiało – z patriotyzmu wobec naszego (Waszego?) Wydziału; Radości, że mogę dodać swoją małą, własną cegiełkę do wspólnego gmachu. Może mnie dobro ruchu naukowego i Wydziału rzeczywiście nie powinno nic obchodzić. Może to nie jest nic serio. Ale – TAK! – jestem (byłem?) głupi, naiwny i niedopasowany – i mnie obchodzi. Pozostaje mi bowiem moja godność i duma studenta Uniwersytetu Warszawskiego; Bo Uniwersytet, Wydział – to w istocie nie budynki czy ludzie – lecz marzenie, którego nie można odebrać… Mój rozmówca wybudził mnie z młodzieńczej naiwności. Wskazał mi moje miejsce. Być może dobrze – bo w końcu miliony ludzi umarły za idee, lecz jeszcze żadna idea nie umarła za człowieka. I tylko – jak mawiał poeta – człowieka żal… Lecz kogo to obchodzi. ście nie to napisali w odpowiedzi!”.“Ale przecież odpowiedziałem na zadane pytanie...”. Wniosek: trzeba wczuć się w myśli, osobowość osoby układającej i sprawdzającej pytania. Wzięcie pod uwagę jej/jego humoru również jest wysoce wskazane. To jest ta duchowa strona tego naszego wydziałowego Kung-Fu. A przecież mowa o egzaminach pisemnych, nie ustnych, których specyfika jest zupełnie inna! Na wielu innych egzaminach pisemnych obowiązuje z kolei Jedyna Słuszna Odpowiedź ustalona przez Jedyną Słuszną Osobę. Jest to o tyle niepokojące, że: a) inni pracownicy katedry nie mają za wiele do gadania, b) doktryna prawa pełna jest wszelakich sporów - zadaniem studenta nie jest ich rozstrzyganie. luty-marzec 2011|Lexu§ 15 publicystyka publicystyka Teraz parę zdań o egzaminach ustnych, gdyż wielu studentów skarży się na sposób oceniania. stypendium, czy wyjazdu na Erasmusa, a trudno winić ludzi za to, że przegrali walkę z USOSem. Dla porządku napiszmy, jak odbywa się rejestracja: usos, kto pierwszy, ten lepszy. Premiowani są więc fani Diablo i Warcrafta III. Miejsca do najbardziej popularnych egzaminatorów znikają w ciągu 1-2 sekund(sic!). Możliwych rozwiązań jest wiele, od powrotu do egzaminów pisemnych (jestem fanem tego rozwiązania, zakładając najmniejszą możliwą ilość grup i komisyjne sprawdzanie), poprzez opracowanie listy pytań/zagadnień, aż do wykreślenia z listy egzaminatorów osób stawiających skrajne (najwyższe i najniższe) oceny, czy egzaminowania przez dwóch egzaminatorów. Truizmem jest twierdzenie, że to, co u jednego egzaminatora wystarczy na 5, u innego da nam ledwo 3 lub nawet 2. Pojawiają się głosy, że „Ustne egzaminy są strasznie nierówne, a przez to nieuczciwe. Ktoś się nie spodoba, ktoś nie tak ubierze, a ktoś ma długie nogi, duży biust, albo wyjątkowo szelmowski uśmiech, i już.„ I niestety znajdują one oparcie w faktach. Jest to sytuacja nie do zaakceptowania, szczególnie w sytuacji, gdy coraz więcej egzaminów ma taką właśnie formę ( nie tylko w „zerówce”). Oceny przecież wliczają się do średniej tak potrzebnej do Wiele osób narzeka też na to że egzaminy nie sprawdzają rzeczywistej wiedzy i umiejętności posługiwania się nią, tylko umiejętność szczegółowego zapamiętania materiału na 3 dni przed egzaminem. Oczywiście, prawo siłą rzeczy wymaga „wykucia” wielu rzeczy na pamięć, ale egzaminy powinny sprawdzać coś więcej, bo przecież nie tylko tym powinien się dobry prawnik charakteryzować. Biorąc pod uwagę, jak mało jest stricte praktycznego materiału na studiach, większą nacisk należałoby położyć na kazusy. Podsumowując - wyniki egzaminów na naszym wydziale zbyt często i w zbyt dużym stopniu zależą bardziej od szerokorozumianych preferencji egzaminatorów, niż od prezentowanej przez studenta wiedzy. Wszystkie z osób, które pytałem o zdanie, mówiły o tym, że egzaminy mogłyby by być nawet trudniejsze, byle by tylko były przewidywalne i sprawiedliwe. Należy dążyć do obiektywizacji procesu oceniania - to jedyne wyjście na wydziale, na którym na jednym roku studiuje ponad 1000 studentów. Wszystkie posunięcia zmierzające do tego celu zostaną z pewnością pozytywnie odebrane przez studentów, dla których sytuacje takie jak opisane wyżej stanowią smutną, akademicką codzienność. Co zdołałem zrozumieć z nauk Sokratesa Maciej Tomecki S okrates oprócz Jezusa Chrystusa, jest tą osobą, która wniosła wielki wkład w budowę cywilizacji europejskiej, nie pozostawiając po sobie ani jednego zapisanego słowa. Wielki Ateńczyk jest twórcą europejskiej filozofii, a także ojcem naszej cywilizacji. Sokratesa interesowały rzeczy niezmienne, takie jak prawda, sprawiedliwość, odwaga czy cnota. Wierzył, że pojęcia te nie są budowane przez nasze językowe konwencje, lecz są tworzone przez samą rzeczywistość, do której się odnoszą. Doskonale wiemy, że obie połówki pomarańczy, gdy przekroimy je na pół, są wobec siebie równe. Jednak skąd wiemy, czym jest równość i na jakiej podstawie o niej mówimy? Filozof ten wierzył, że poprzez nieustanne zadawanie pytań każdy człowiek może skorygować swoje błędne myślenie i osiągnąć prawdę. Wierzył też, że prawda jest w każdym człowieku, jednak nie każdy zdaje sobie z tego sprawę. Aby zrozumieć istotę dobra i zła posiadamy Rozum. Uznanie czegoś za dobro nie wynika z przyjętej konwencji znaczeniowej lub umowy między ludźmi. Nie jest bowiem tak, że coś jest dobre, ponieważ ludzie uznają to za dobre. Jest dokładnie przeciwnie: dobro jest dobrem samym w sobie, niezależnym od ocen ludzkich, a ludzie uznają daną rzecz za dobro, ponieważ wiedzą, że jest dana rzecz jest dobra właśnie. Sokrates czcił i wielbił Rozum. Od tego filozofa nieustannie uczę się szukania praw- 16 dy niepostrzeganej przez pryzmat tradycji ani przyjętej konwencji językowej czy kulturowej. Uczę się od Sokratesa kwestio- został stracony, ponieważ podburzał młodzież przeciwko istniejącemu systemowi. Sokrates jest również wspaniałym przykładem człowieka, który mimo tego, że negował ówczesny ład panujący w Atenach, był świadom jego obowiązywania. Dlatego też nie uciekł z więzienia ( mimo że miał taką możliwość ) bo wierzył, że prawu ludzkiemu należy nawet za cenę życia oddać posłuch. Najciekawszym wnioskiem, jaki wypływa z nauk Wielkiego Sokratesa, jest niewątpliwie jego przekonanie, że niemożliwością jest czynienie z własnej woli czegoś, co nazywamy złem. Czynienie zła zdaniem Sokratesa wynika z naszej niewiedzy. Gdy natomiast wiemy i doświadczamy rozumem co to dobro, będziemy dobrze czynić. Wydaje się to niezrozumiałe i absurdalne ponieważ myślimy, że nasze złe uczynki są bardzo często podejmowanym przez nas świadomym działaniem i doskonale wiemy czym jest dobro, jednak nie potrafimy oprzeć się namiętnościom czy popędom. nować wszystko i poddawać każdą rzecz krytycznej analizie. Jedynym autorytetem ma być dla nas Rozum – tak mawiał często Wielki Ateńczyk. Z tego właśnie powodu w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Zawsze się jednak zastanawiam, czy gdyby popatrzeć na świat tak, jak robił to Sokrates i przy założeniu, że zło, które czynimy wynika z naszej niewiedzy i ograniczenia naszego Rozumu, który po prostu nie potrafi odróżniać dobra od zła, to czy z takiego założenia wynikałoby, że jesteśmy zawsze niewinni, cokolwiek byśmy zrobili? Zarys historii daktyloskopijnej metody identyfikacji Piotr Sobczyk P ojęcie daktyloskopii jako techniki kryminalistycznej jest stosunkowo młode i jej początków należy dopatrywać się w ostatniej dekadzie XIX w. Niektórzy jak np. Karol Sławik za początek nauki kryminalistyki przyjmują wydanie przez austriackiego sędziego śledczego Hansa Grossa w 1889 r., książki pt. Handbuch für Untersuchugsrichter, Polizeibeamten, Gendarmen, usw . Jak wskazuje Sławik, w książce tej, o fundamentalnym znaczeniu dla kryminalistyki, połączono różne dyscypliny naukowe, które mogły służyć z powodzeniem zwalczaniu przestępczości. W publikacji owej można było odnaleźć zarówno przodującą w Europie w czasie wydania książki metodę, jaką była antropometria Bertillona , jak i rodzącą się wówczas naukę daktyloskopii, którą opisał angielski przyrodnik, antropolog i psycholog Galton. Od teorii do praktyki wiodła jednak długa i trudna droga, związana nie tylko z koniecznością opracowania coraz to doskonalszych sposobów na identyfikację linii papilarnych i ich klasyfikację, ale również polegająca na nieustannym wysiłku zwalczania stereotypów panujących wśród funkcjonariuszy śledczych zarówno w Europie jak i obu Amerykach. Linie papilarne już jednak znacznie wcześniej interesowały naukowców. W roku 1684 na łamach „Philospohical Transaction”, angielski botanik Nehemiah Grew opublikował artykuł, w którym jako pierwszy opisał ogólną budowę linii papilarnych i znajdujących się na nich kanalików potowych. Ogromny wpływ na tę dziedzinę nauki wywarł również Marcello Malpighi, autor dzieła o budowie linii papilarnych pt. „De Externo Tactus Organo”. Natomiast profesor uniwersytetu wrocławskiego Johannes Evangelista Purkinje dokonał także klasyfikacji linii papilarnych. Zanim jednak nauczono się wykorzystywać linie papilarne i ich odciski do celów kryminalistycznych minęło wiele czasu. Pierwsze wieści o zastosowaniu odcisku palca jako metody identyfikacyjnej dotarły do Europy z Indii. Właśnie tam w roku 1877, w Hugli, William J. Herschel, brytyjski urzędnik administracyjny, skierował list do naczelnego inspektora więzień w Bengalu. W tekście tego dokumentu zawarł Herschel swoje przemyślenia dotyczące jak sam się wyraził „nowej metody identyfikacji osób”. Stwierdził, iż jego metoda, polegająca na pobieraniu odcisków palców za pomocą tuszu do stempli, jest nieskomplikowana i co ważne – nie napotkał nigdy sytuacji by zawiodła. System ten wprowadził w Hugli, gdzie każdy, kto chciał sporządzić urzędowy dokument, musiał zostawić na nim odbitkę swoich dwóch palców (wskazującego i środkowego). Do owych odkryć doprowadziła Herschla pragmatyka. Chcąc zabezpieczyć się przed niewykonaniem umowy przez pewnego Hindusa, Anglik nakazał kontrahentowi odciśnięcie swojego palca pod treścią umowy. Ślad linii papilarnych pozostawiony na papierze przykuł uwagę urzędnika, który postanowił dogłębniej zbadać sprawę. W ciągu wielu lat zbierał odciski palców wielu Hindusów jak i swoje własne, z czasem dochodząc ze zdziwieniem do wniosku, że odciski jednego człowieka nigdy nie są identyczne z odciskami drugiego. Rychło zastosował swoją metodę przy identyfikacji spensjonowanych żołnierzy hinduskich, spośród których wielu kilkakrotnie próbowało wyłudzić rentę, twierdząc że wcześniej jej nie otrzymali. Sposób okazał się niezwykle skuteczny i oszustwa skończyły się natychmiast. Metodę swoją zastosował również w podległym sobie więzieniu, co w szybkim tempie przyczyniło się do zapanowania ładu w więziennym chaosie, gdzie bardzo często kary odbywały podstawione osoby, a wykrycie recydywy było wręcz niemożliwe. Mimo niewątpliwego sukcesu list Herschla nie został życzliwie przyjęty, a naczelny inspektor uznał go za wytwór gorączkowych fantazji. W tym samym czasie gdy Herschel pracował nad swoim systemem, w roku 1880 szkocki lekarz wykładający w Tokio, dr Henry Faulds, opublikował list w brytyjskim czasopiśmie „Nature”. Napisał on, iż jego uwagę zwróciły ślady linii papilarnych odciśnięte na prehistorycznych, glinianych naczyniach japońskich. Zainspirowało go to do dalszego studiowania problemu. Pod koniec listu Faulds stwierdza, że „rysunek linii skóry palców nie ulega zmianie przez całe życie, może zatem lepiej aniżeli fotografia służyć identyfikacji”. Szkocki lekarz zbierał liczne odciski palców i studiował odmienność linii papilarnych. Pewnego razu japońska policja poprosiła Fauldsa o pomoc w zidentyfikowaniu sprawcy kradzieży. Szkot zebrał odcisk palca na miejscu zdarzenia, następnie pobrał ślady linii papilarnych od służących w różnych domach. Rychło okazało się, że sprawcą kradzieży jest jeden ze służących, który po zatrzymaniu przyznał się. W ten sposób, niezależnie od Herschla, Faulds odkrył nową metodę identyfikacji sprawców przestępstw. Mimo jednak licznych wysiłków, jego pomysł nie spotkał się z zainteresowaniem brytyjskiej policji. Do angielskiej dyskusji na temat identyfikacji przestępców przyczynił się w ogromnej mierze angielski antropolog Francis Galton i jego dzieło wydane w 1892 r. pt. „Fingerprints”. Galton cieszył się dużym szacunkiem wśród angielskiej arystokracji, lecz mimo to musiał czekać ponad rok by jego dzieło wzbudziło należne zainteresowanie w Home Office. Wybuchła zagorzała dyskusja, nie wiedziano bowiem czy zdecydować się na wprowadzenie w Anglii bertillonage’u czy też może lansowanej przez Galtona daktyloskopii. Metoda tego angielskiego uczonego była obarczona jednak pewnym niedociągnięciem – nie potrafił on od dłuższego czasu opracować podziału poszczególnych wzorów linii papilarnych w taki sposób, by zapewnić możliwość łatwego i szybkiego znalezienia konkretnego odcisku w kartotece. W roku 1888 berliński weterynarz, doktor Wilhelm Eber przedstawił pruskiemu MSW memoriał, który Jürgen Thorwald w swojej książce Stulecie detektywów określił mianem „należącego do najbardziej zdumiewających dokumentów w dziejach daktyloskopii”. Doktor Eber odkrył możliwość zastosowania w procesie identyfikacji sprawcy odcisków palców znalezionych na miejscu czynu. Inspiracją dla niego były krwawe odbitki rąk, jakie rzeźnicy i weterynarze pozostawiali na ręcznikach berlińskiej rzeźni. Stwierdził samodzielnie, że obraz linii papilarnych różnych osób jest zawsze odmienny. Odkrył również, że za pomocą par jodu można utrwalać odciski dłoni, na których widoczna jest cała linia papilarna. Propozycje Ebera nie spotkały się jednak z zainteresowaniem władz pruskich. Postacią o niebagatelnym znaczeniu dla rozwoju daktyloskopii był Juan Vucetich, funkcjonariusz administracyjny policji prowincjonalnej Buenos Aires, który w lipcu 1891 r. dostał polecenie utworzenia antropometrycznego biura pomiarowego. Otrzymał również od swojego zleceniodawcy francuskie pismo Revue Scientifique, w którym to znajdowało się sprawozdanie z eksperymentów Galtona. Vucetich szybko zorganizował biuro, pochłonęły go jednak eksperymenty Galtona, którymi się bardzo zainteresował i samodzielnie skonstruował prymitywny przyrząd do zdejmowania odcisków. Potwierdzenia skuteczności tej metody dostarczyła sprawa Franciski Rojas, robotnicy, której dwójkę dzieci zamordowano w jej domu, podczas rzekomej nieobecności kobiety. Inspektor policji Alvarez, który interesował się eksperymentami Vuceticha, znalazł po długich oględzinach miejsca zdarzenia krwawy odcisk kciuka na framudze drzwi. Szybko okazało się, że ślad na drzwiach odpowiadał odciskowi kciuka Franciski Rojas. Cała sprawa zapewniła szybki i głośny sukces metodzie Vuceticha. W 1896 r. policja prowincjonalna zniosła metodę antropometryczną i zamiast niej wprowadziła daktyloskopię. W ten sposób Argentyna była pierwszym państwem na świecie, gdzie odciski palców stały się jedyną podstawą pracy policyjnej służby śledczej. Długo oczekiwany przełom w Anglii i Imperium Brytyjskim w dziedzinie identyfikacji nastąpił dopiero za sprawą Edwarda Henry’ego. Pracował on w Indiach jako pracownik administracji cywilnej, szybko jednak, ze względu na swoje zdolności, objął wysoki urząd w Kalkucie. Zaprowadził w policji indyjskiej system Bertillona. Pomimo ewidentnych sukcesów bertillonage’u, metoda antropometryczna była obarczona dużą częstotliwością występowania błędów, a wyuczenie indyjskich policjantów dokładnych pomiarów nastręczało niesłychanych trudności. Podczas urlopu w Anglii luty-marzec 2011|Lexu§ 17 publicystyka Henry odwiedził Galtona w jego laboratorium, gdzie przyswoił sobie podstawy metody tego wybitnego antropologa. Powrócił do Kalkuty, gdzie eksperymentował z daktyloskopią. Po pewnym czasie, podczas podróży pociągiem, wymyślił rozwiązanie problemu rejestracji odcisków w taki sposób, że można je było szybko i bez problemu odszukać. W roku 1896 znalazł metodę umożliwiającą skatalogowanie milionów odcisków tak, że można było w najkrótszym czasie odnaleźć każdą kartę. Wówczas Henry wydał zarządzenie policji w Bengalu, aby obok kart pomiarowych Bertillona zakładano karty z odciskami palców. O jego sukcesie świadczy fakt, że w roku 1897 generalny gubernator zarządził zaniechanie antropometrii i wyprowadzenie daktyloskopii na terenie całych Indii Brytyjskich. W roku 1900 Henry został wezwany do Londynu by zaprezentować swoją metodę. Po starannym rozważeniu wielu problemów z nią związanych lord Belper polecił w listopadzie tegoż roku znieść bertillonage również w Anglii i zastąpił go systemem odcisków opracowanym przez Henry’ego. Stało się oczywiste, że system antropometr yczny Bertillona odchodzi w niebyt. Po rychłym odstąpieniu od bertillonage’u państw Ameryki Południowej przyszła kolej na Węgry, Austrię, Hiszpanię i Danię a za nimi na pozostałe kraje europejskie. System Bertillona ograniczał się teraz do Francji, czyli kraju w którym powstał i któremu zawdzięczał swą sławę. Dopóki Bertillon żył, zrezygnowanie z antropometrii wydawało się mało prawdopodobne. Śmierć Francuza, zgodnie z przewidywaniami ówczesnych, zakończyła również epokę bertillonage’u. Jej miejsce w całej Europie, łącznie z Francją, zajął odcisk palca jako metoda identyfikacja przez policję. Stany Zjednoczone pod względem technik kryminalistycznych znajdowały się w tym czasie daleko poza standardami europejskimi. Prawdziwa amerykańska przygoda z identyfikacją zaczyna się od Thomasa Byrnesa, otoczonego wręcz legendą inspektora detektywów. W 1880 r. stworzył pierwszy naprawdę efektywnie pracujący oddział detektywów w Nowym Jorku, liczący czterdziestu ludzi. Szybko zdobył sławę i pomnożył swój majątek, dzięki zapewnianiu ochrony jubilerom z Wall Street. Początkowe metody identyfikacji przestępców stosowane przez Byrnesa zdają się z dzisiejszej perspektywy (jak i ówczesnej europejskiej) nieco prymitywne. Jak pisze o tym Thorwald, Byrnes codziennie o dziewiątej rano kazał wszystkim zatrzymanym w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin defilować przed swoimi detektywami. Z czasem wprowadził on również fotografowanie przestępców. W 1886 r. opublikował zbiór pt.: „Zawodowi 18 wywiad przestępcy Ameryki”, gdzie zamieścił fotografie wszystkich znanych mu zbrodniarzy oraz opisał metody ich pracy. Następca Byrnesa stosował nadal metody identyfikacyjne swojego poprzednika, podejmując nienajlepsze próby z bertillonage’m. W roku 1903 dyrektor więzienia w Leavenworth, McClaughry otrzymał od jednego z przyjaciół książkę Henry’ego o daktyloskopii wraz z kasetką z przyborami do zdejmowania odcisków palców. Przeczytał książkę i rozpoczął eksperymenty. W parę miesięcy później miał okazję sprawdzić to, czego się nauczył, a pretekstem do tego stała się sprawa więźnia Willa Westa. Pewien doprowadzony do więzienia czarnoskóry mężczyzna przedstawił się jako Will West. Po sprawdzeniu kartoteki okazało się, że osoba taka już jest w więzieniu i co dziwne nie tylko wygląda bliźniaczo podobnie do tego pierwszego, ale także pomiary ich kończyn są niemal identyczne. Zaalarmowano McClaughry’ego, który wezwał obydwu więźniów i sporządził odbitki ich linii papilarnych. Szybko okazało się, że odciski palców obydwu mężczyzn zdecydowanie się różnią. Jak na dłoni było widać niedoskonałości bertillonage’u. Rok później od tych wydarzeń, prezydent nowojorskiej policji McAdoo, który usłyszał o wydarzeniach w Leavensworth, postanowił zbadać problem odcisków palców. Wysłał sierżanta-detektywa Faurota do Londynu, aby zobaczył jak wygląda praca nad tym zagadnieniem w Scotland Yardzie. W międzyczasie jednak nastąpiła zmiana na stanowisku szefa policji, a następca McAdoo nie wykazywał zainteresowania sprawą „fingerprints”. Musiał więc Faurot eksperymentować na własną rękę. Przełom przyniosła sprawa „Waldorf-Astoria”, słynnego w świecie hotelu, gdzie podczas nocnego obchodu Faurot natknął się na wzbudzającego jego podejrzenia mężczyznę. Mimo protestów zatrzymanego sierżant aresztował go i rozpoczął dochodzenie. Obcy przedstawił się jako James Jones, obywatel brytyjski. Instynkt Faurota podpowiedział mu, by wysłać list z danymi zatrzymanego do Scotland Yardu, skąd po dwóch tygodniach otrzymał odpowiedź. Okazało się, że dzięki odciskom palców przesłanych przez detektywa, śledczym ze Scotland Yardu udało się ustalić, że zatrzymany rzeczywiście nazywa się Daniel Nolan i był karany dwanaście razy za kradzieże hotelowe. Po skonfrontowaniu Nolana alias Jonesa z raportem angielskich detektywów, zatrzymany zaniechał oporu i przyznał się do popełnienia kradzieży. Skazano go na 7 lat pozbawienia wolności. Wówczas także po raz pierwszy amerykańscy reporterzy zrozumieli, że odcisk palca może dostarczyć wielu sensacji. Niezmiernie ważnym punktem rozwoju amerykańskiej daktyloskopii było pierwsze w historii dopuszczenie przez sędziego jako dowodu odcisku palca znalezionego na miejscu zbrodni. W ten sposób sprawa Caesara Celli stała się prawdziwą sensacją. Gazety rozgłosiły historię Faurota i Celli w całym kraju. Rychło potem utworzono Federal Bureau of Investigation, na którego czele stanął J. Edgar Hoover. Jednak dopiero w 1930 r. Kongres udzielił Hooverowi pozwolenia na założenie potężnego, obejmującego całe Stany Zjednoczone biura identyfikacyjnego. Bardzo szybko amerykańska służba śledcza prześcignęła Europę na polu daktyloskopii, stosując coraz to bardziej udoskonalone techniki. XX wiek przyniósł ogromny rozwój daktyloskopii. Od 1915 r. w USA istnieje, założone przez ekspertów daktyloskopii, towarzystwo kryminalistyczne International Association for Identification, które do dziś wydaje niezwykle interesujący dwumiesięcznik „Journal of Forensic Identification”. Natomiast w roku 1974 powstało w Wielkiej Brytanii towarzystwo daktyloskopijne The Fingerprint Society, będące wydawcą kwartalnika „Fingerprint Whorld”. Jarosław Moszczyński w swojej książce pt. „Daktyloskopia” uznaje obydwa periodyki za lekturę obowiązkową ekspertów od daktyloskopii. Bibliografia: 1 Kasprzak J., Młodziejowski B., Brzęk W., Moszczyński J. – Kryminalistyka, Warszawa 2006 2 Moszczyński Jarosław - Daktyloskopia, Warszawa 1997 3 Sławik Karol – Kryminalistyka w związkach z procesem karnym, kryminologią i wiktymologią, Szczecin 2003 4 Thorwald Jürgen – Stulecie detektywów, Kraków 2009 5 http://home.elka.pw.edu.pl/~wolejows/fingerprint/ch_2.html w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Księga Absolwentów o nowej inicjatywie Stowarzyszenia Absolwentów Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego z prezesem zarządu Stowarzyszenia, mgr. Rafałem rozmawia Karolina Dołęgowska W. Sikorskim ku takich zdjęć jak do paszportu – a moje zdjęcie jest tego doskonałym przykładem. Studio wzięło na siebie główny ciężar organizacyjny projektu. Każdy absolwent, który zdecyduje się tam zrobić zdjęcia do dyplomu, podając swoje imię, nazwisko i numer albumu będzie miał pewność, że jego zdjęcie znajdzie się w tegorocznej Księdze Absolwentów. Bez dodatkowej pracy, ani żadnych dodatkowych kosztów. Oczywiście ostateczna lista nazwisk zostanie zweryfikowana, przez dziekanat, tak aby w Księdze Absolwentów znaleźli się wyłącznie absolwenci :-). Chciałbym podkreślić, że zrobienie zdjęcia, nie obliguje studenta do późniejszego zakupu Księgi, tym samym sam fakt obecności studenta/absolwenta w Księdze nie będzie wiązał się z żadnymi dodatkowymi kosztami, gdyż koszt opracowania redakcyjnego, graficznego oraz składu poniesiony będzie przez Stowarzyszenie Absolwentów WPiA UW oraz Studio Fotograficzne Grand Prix-Foto. KD: A właśnie, w jaki sposób Księgę będzie można nabyć? Karolina Dołęgowska: Czym będzie Księga Absolwentów ? Skąd wziął się ten pomysł ? Mgr Rafał W. Sikorski: Stworzenie Księgi Absolwentów jest nową inicjatywą Stowarzyszenia Absolwentów WPiA UW. Od roku 2011 chcemy regularnie wydawać album, w którym znajdą się zdjęcia absolwentów z danego rocznika. Projekt podpatrzyliśmy na zachodnich uczelniach, ale równocześnie jest on wyjściem naprzeciw oczekiwaniom studentów, którzy wielokrotnie proponowali nam zrealizowanie takiego przedsięwzięcia. KD: Jak Księga będzie wyglądać? RWS: Zamierzamy podzielić ją na 4 działy. W pierwszym zamieścimy krótką notką na temat naszego Wydziału: o aktualnych władzach, o tym jak Wydział wyglądał w roku ukończenia studiów przez absolwentów. Drugi rozdział zostanie poświęcony absolwentom kierunku Prawo. Znajda się tam ich zdjęcia ułożone w porządku alfabetycznym, bez rozdzielania studentów studiów stacjonarnych od niestacjonarnych. W trzecim rozdziale znajdą się fotografie absolwentów Administracji I stopnia, natomiast w czwartym osób kończących studia na kierunku Administracja II stopnia. Listy absolwentów będę układane pod koniec roku akademickiego, dlatego też, w Księdze znajdą się tylko te osoby, które do tego czasu przystąpią do egzaminu dyplomowego. Myślę, że jest to obok możliwości uroczystego odebrania dyplomu podczas uroczystego zakończenia roku akademickiego w ogrodach BUW-u dodatkowa motywacja do tego, aby wyznaczyć termin obrony pracy magisterskiej jak najwcześniej. KD: W jaki sposób zdjęcia absolwentów znajdą się w Księdze? RWS: Księga Absolwentów jest przede wszystkim ogromnym przedsięwzięciem logistycznym: każdego roku nasz Wdział opuszcza ponad pół tysiąca absolwentów. Dlatego też zdecydowaliśmy się na współpracę ze studiem fotograficznym Grand Prix- Foto znajdującym się najbliżej Uniwersytetu Warszawskiego przy ulicy Oboźnej 111, naprzeciwko klubu Harenda i gwarantującym wysoką jakość usług przy zachowaniu cen przystępnych dla studentów. Pracownia ma fantastyczną atmosferę i nie wiem jakim cudem, nawet najbardziej niefotogeniczne osoby wychodzą stamtąd ze świetnymi zdjęciami, nawet w przypad- RWS: Jak już wspomniałem nabycie Księgi nie będzie przymusowe. Jeżeli nie będzie chętnych do zakupu to wydamy tylko 25 egzemplarzy: 5 dla Wydziału, 5 dla Stowarzyszenia i 15 egzemplarzy obowiązkowych. Jeśli jednak znajdą się osoby zainteresowane nabyciem Księgi, będą mogły ją zakupić od Stowarzyszenia po kosztach wytworzenia, po wcześniejszym przesłaniu zamówienia na adres e-mailowy: [email protected]. Koszt wyprodukowania albumu został wyliczony na 70 zł i taką kwotę będzie trzeba wpłacić na nasze konto (numer i dane znajduję się poniżej).2 Chcielibyśmy aby Księga trafiła w ręce absolwentów 1 lipca podczas uroczystego zakończenia roku akademickiego w ogrodach BUW-u. Mamy nadzieję, że idea wydawania Księgi Absolwentów przyjmie się na naszym Wydziale i będzie kwitła wśród młodego pokolenia. Oprócz tego chciałbym ciepło zaprosić wszystkich tegorocznych absolwentów do wzięcia udziału w drugiej już edycji Balu Absolwenta - informacje na ten temat pojawią się w najbliższym czasie na stronach internetowych: Wydziału oraz Samorządu Studentów. Mam również nadzieję, że tegoroczni absolwenci licznie zasilą szeregi Stowarzyszenia Absolwentów WPiA UW oraz Klubu Absolwentów UW. KD: Serdecznie dziękuję za rozmowę. 1 Więcej informacji na stronie www.kosciolek.pl 2 Dane do przelewu Stowarzyszenie Absolwentów Wydziału Prawa i Administracji UW ul. Krakowskie Przedmieście 26/28 00-927 Warszawa Bank BPH S.A., nr rachunku: 50 1060 0076 0000 3380 0000 5595 w tytule wpłaty prosimy o podanie: księga absolwentów (imię i nazwisko) luty-marzec 2011|Lexu§ 19 wywiad wywiad OFE – droga do katastrofy finansów publicznych i przyszłych emerytur o mechanizmie Otwartych Funduszy Emerytalnych (OFE), zagrożeniach dla naszych emerytur i możliwości bankructwa Polski, z prof. dr hab. Leokadią Oręziak z Katedry Finansów Międzynarodowych w Szkole Głównej Handlowej rozmawiają Magdalena Brodawka i Mateusz Opaliński Mateusz Opaliński: Ostatnio dużo słyszy się w mediach o Otwartych Funduszach Emerytalnych. Czy mogłaby Pani Profesor w kilku zdaniach opisać na czym polega ten mechanizm? Mechanizm jest taki: jest 14 OFE, zarządzanych przez Powszechne Towarzystwa Emerytalne (PTE), które są spółkami akcyjnymi. Akcjonariuszami tych spółek są towarzystwa ubezpieczeniowe i banki, w większości z udziałem kapitału zagranicznego. Do 14 OFE należy już ponad 15 mln osób (stan na koniec stycznia 2011 r.) – bez rolników, górników, służb mundurowych, sędziów, prokuratorów. Od miesięcznego wynagrodzenia każdego członka OFE pobierana jest składka emerytalna –19,52% pensji brutto. Jest ona dzielona w ten sposób, że: 12,22% zostaje w ZUS, a 7,3% z tego ZUS przekazuje do OFE. Do OFE trafia zatem 37,4% składki emerytalnej. Magdalena Brodawka: Z jakimi kosztami jest zatem związane działanie tego systemu? W 2010 roku do OFE poszło 22,5 mld zł. Natomiast licząc od samego początku, od 1999 roku, do końca 2010 roku została przekazana kwota w wysokości 161 mld złotych. Te pieniądze, gdyby nie zostały przekazane do OFE, byłyby wypłacane przez ZUS jako emerytury naszym rodzicom i dziadkom. Od samego początku trzeba było pieniądze pożyczać, by nie pozostawić bez środków tych, którzy są obecnie na emeryturze. Jak ocenia Ministerstwo Finansów, na skutek tego pożyczania powstał dług publiczny ponad 232 mld zł, z czego ponad 70 mld to są odsetki od pożyczek zaciągniętych przez państwo, by pokryć ZUS-owi ten ubytek składki przekazywanej do OFE. W samym 2010 roku koszt obsługi długu spowodowanego przez OFE to około 14 mld zł. W 2011 roku, jeśli nie zmienią się przepisy, dojdzie kolejna kwota długu z powodu OFE: co najmniej 38 mld zł (w tym 23 mld zł na pokrycie składki przekazywanej do OFE i około 15 mld zł na koszty obsługi długu powstałego z powodu OFE). W 2012 roku i następnych latach będzie podobnie. W ten sposób dług z powodu OFE niedługo dojdzie do 300 mld zł. W najbliższych latach dalsze istnienie OFE oznacza ponad 40 mld zł nowego długu publicznego. Mateusz Opaliński: Ile to jest w relacji do naszego PKB? Cały dług publiczny wynosi teraz ponad 760 mld złotych i w relacji do PKB to jest około 55%, Ustawa o finansach publicznych mówi, 20 że jeżeli zostanie przekroczony ten próg trzeba podjąć szereg drastycznych kroków. Już podniesiono VAT i będą kolejne podwyżki, a ponadto nieustannie redukowane są wydatki budżetowe praktycznie na wszystko. Ale przy tych 760 mld zł długu, 270 mld zł to jest właśnie OFE. Oczywiście nawet zlikwidowanie OFE nie eliminuje wszystkich przyczyn, które spowodowały pozostałą część zadłużenia, ale sprawa OFE ma kluczowe znaczenie. Konstytucja stanowi, że jeśli relacja długu publicznego do PKB osiągnie 60%, to nie można będzie już zwiększać zadłużenia, w praktyce może to oznaczać niemożność pożyczania dalej pieniędzy na rynkach finansowych, także na spłatę rat istniejącego długu. Mateusz Opaliński: Na łamach biuletynu Sejmowego odbyła się ostatnio dyskusja dotycząca najnowszych propozycji rządu. Swoje zdanie przedstawiał, oprócz Pani Profesor, profesor Marek Góra i profesor Maciej Żukowski. W dyskusji pojawia się argument, że tak wysoki dług wymusi na rządzących potrzebne reformy. Już mamy zadłużenie 55% PKB, a w bardzo krótkim czasie dojdziemy do 60% PKB. Wskazany wyżej argument obrońców OFE opiera się na założeniu, że lepszy jest obecnie większy dług jawny niż większy tzw. dług ukryty, który ujawni się za 50 lat. To teza zaproponowana przez Bank Światowy, który musiał stworzyć jakąś ideologię, żeby wprowadzić OFE w Polsce i niektórych innych krajach. Sprowadza się ona do tego, by zmusić kraje do tworzenia już teraz rezerwy na zobowiązania emerytalne, które staną się wymagalne dopiero w dalekiej przyszłości. Jeśli kraj nie ma nadwyżek budżetowych, to, aby tworzyć takie rezerwy musi nieustannie zaciągać pożyczki. Wyobraźmy sobie, że pan ma do zapłacenia czynsz w przyszłym roku. Przygotowując się do tego wydatku, już dziś zastanawia się pan, jak zebrać z wyprzedzeniem potrzebne środki. Odpowiedź jest taka, albo będzie pan rezygnować z konsumpcji i odkładać pieniądze, albo będzie pan sprzedawać sprzęty, żeby uzbierać te pieniądze, albo będzie pan pożyczać w banku. W przypadku państwa oznacza to, że jeśli wyciągniemy jakieś zobowiązanie z przyszłości i zaczniemy na nie tworzyć teraz rezerwy, to albo wyprzedajemy sprzęty – to sie nazywa prywatyzacja państwowego majątku, albo ograniczamy konsumpcję – to z kolei oznacza podnoszenie podatków i redukowanie wydatków publicznych, albo będziemy zaciągać długi – i Polska na razie zaciąga długi, aby utrzymać OFE. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Mateusz Opaliński: Jest też inne rozwiązanie – mogę przeanalizować swoje wydatki i tak je obciąć, żeby wytworzyć rezerwę na ten kredyt. Oczywiście, w przypadku państwa można różne wydatki zmniejszać, ale nie można ciąć wydatków w nieskończoność. OFE tworzą dług rosnący bez końca, którego nie zrównoważą żadne cięcia wydatków. Ale powróćmy do długu ukrytego i jawnego – w przypadku OFE wyciągnięto część długu z przyszłości odnośnie emerytur. To jest bez sensu. Zobowiązanie państwa wobec przyszłego emeryta jest zapisane na jego indywidualnym koncie w ZUS. I to zobowiązanie ZUS stanie się wymagalne, kiedy osoba ta pójdzie na emeryturę, ale nie stanie sie wymagalne w jednym dniu. Z każdym miesiącem będzie wchodził kolejny kawałek tego zobowiązania. A teraz, z powodu istnienia OFE, część tego zobowiązania została wyciągnięta na światło dzienne – to jest dług jawny. Powstał on na skutek przeniesienia do OFE środki niezbędnych na wypłatę świadczeń obecnym emerytom. Na ten cel trzeba ciągle pożyczyć pieniądze, a my pożyczamy tyle, że dług z tego tytułu to niedługo będzie 300mld zł. Ciągle wyciągamy rękę po pożyczki, a ci co nam pożyczają pieniądze widzą, że coraz bardziej się zadłużamy i nam w końcu przestaną pożyczać. Idąc drogą obrońców OFE – to może wyciągnijmy na światło dzienne cały przyszły dług naszego kraju z wszystkich tytułów (np. finansowanie szkół podstawowych czy policji) i zacznijmy na te zobowiązania tworzyć rezerwy w postaci gromadzenia papierów wartościowych w ramach innych otwartych funduszy, zarządzanych przez prywatne instytucje finansowe? By utworzyć takie bezsensowne rezerwy trzeba byłoby jednak zadłużyć się w krótkim czasie na gigantyczną skalę. To oznaczałoby, że kraj może zbankrutować w jeden dzień. Taka szkodliwa dla kraju idea tworzenia rezerwy na przyszłe emerytury jest jednak w naszym kraju realizowana od 1999 roku, kiedy utworzono OFE. Z jednej strony więc w OFE zgromadzono aktywa, a z drugiej strony wszyscy obywatele, żyjący teraz i w przyszłości, zostali obciążeni długiem. Dług powstający z powodu OFE będzie coraz wyższy, a zagrożenie krachem finansów publicznych coraz poważniejsze. Magdalena Brodawka: Jak Pani Profesor ocenia ostatnie propozycje rządu co do regulacji OFE. Czy są to rozwiązania korzystne dla obywateli? Jest to rozwiązanie, które idzie w dobrym kierunku, ale jest niewystarczające. Rząd być może nie ma wystarczającej siły przebicia, aby zrobić to, co od dawna postuluję, czyli likwidację OFE. To i tak stanie się koniecznie w nieodległym czasie. Dlaczego? Bo to jest to taki system, którego po prostu nie da się utrzymać. Jest on wysoce szkodliwy dla przyszłych emerytów i nie ma z czego go finansować. Magdalena Brodawka: Czy ten system sprawdził się wobec tego gdziekolwiek na świecie? To jest system, który nie sprawdził się w żadnym kraju. Został wprowadzony w krajach, które nie potrafiły oprzeć się presji Banku Światowego i innych międzynarodowych organizacji finansowych. Organizacje te nastawiły się na wprowadzenie OFE w krajach o średnim dochodzie, bo w krajach biednych nie ma odpowiednio wysokich wynagrodzeń w gospodarce i pobieranych od nich składek emerytalnych. Z kolei kraje bogate nie dały sobie tego rozwiązania narzucić. Przy dokonywaniu wyboru krajów, w których planowano stworzyć przymusowy filar kapitałowy systemu emerytalnego, zarządzany przez prywatne instytucje finansowe, wzięto na cel te, które były mocno uzależnione od międzynarodowej pomocy finansowej, w tym zwłaszcza od pożyczek z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Polska należała do takich krajów. W latach 80 okazała się konieczna restrukturyzacja polskiego zadłużenia. Nie byłaby ona możliwa bez pomocy tych organizacji. Wiele interesujących informacji o tym, jak wprowadzono OFE w Polsce i innych krajach naszego regionu można znaleźć w opublikowanej 2008 roku przez wydawnictwo Princeton University Press książce pt. Privatizing Pensions. The Transnational Campaign for Social Security Reform, którą napisał Mitchell A. Orenstein, profesor Johns Hopkins University, będący ekspertem Banku Światowego. Autor tej książki wskazuje, że istotne znaczenie we wprowadzaniu OFE w różnych krajach miało dążenie do przekazania do zarządzania międzynarodowym instytucjom i korporacjom finansowym wielkiej puli oszczędności, ściąganej przymusowo w formie składek emerytalnych. Reforma emerytalna w Chile pokazała bowiem, że zarządzanie tymi składkami przez prywatne instytucje finansowe może dla nich stanowić bardzo atrakcyjne źródło zysku. Magdalena Brodawka: Pani Profesor mówi, że system ten nie sprawdził się nigdzie na świecie. Jednak przypadek Szwecji świadczy o czymś innym. W Szwecji po niedawnym kryzysie wartość akcji w portfelu funduszy emerytalnych spadła o 30-40%. Biorąc pod uwagę te straty, oraz ryzyko strat w przyszłości, wiele osób w tym kraju zaczęło wątpić w sens opierania części emerytury na instrumentach rynku finansowego. Najważniejszy jest jednak fakt, że Szwecja wprowadziła obowiązkowy filar kapitałowy, mając przez wiele lat nadwyżki w budżecie. Polska natomiast ma od dawna ciągle deficyty budżetowe, nie ma zatem nadwyżek. Gdy ktoś posiada nadwyżki w budżecie, może nimi dowolnie rozporządzać, także inwestować na rynku finansowym. Te szwedzkie nadwyżki Leokadia Oręziak - Profesor zwyc zajny w Katedrze Finansów Międzyna rodowych SGH. Kieruje Studium Doktoranckim w Kolegium Gospodarki Światowej SGH, jest równ ież kierownikiem Zakładu Finansów Przedsiębiorstw i Ubezpieczeń. Specjalista z dziedziny finansów międ zynarodowych, rynku finansowego oraz integracji europejskiej. Odbyła studia i staże zagra niczne m.in. w Université de Paris Panthéon-Sorbonne, Centre International de Formation Euro péenne (Francja), Europeische Adad emie Bayern (Niemcy) i Collège Universitaire d’Etudes Fédéralistes (Włochy). Jako ekspert Sejmu oraz instytucji rządowych przygotowała liczne opra cowania dotyczące Polski w relacji z Unią Europejską, bilansu płatniczego, kursu walutowego i budżetu państwa. Współpracuje jako konsultant z przedsiębiorstwami i instytucjami finansowy mi. Wybrane publikacje: - Rynek ubezpieczeniowy Unii Euro pejskiej. Oficyna Wydawnicza SGH , Warszawa 1997. - Polityka pieniężna krajów Unii Euro pejskiej w perspektywie Unii Gosp odarczej i Walutowej. „Bank i Kredyt”, nr 6/1998. - Liberalizacja przez Polskę przep ływu kapitałów w obrocie z zagranicą a sytuacja w bilansie płatniczym. „Zeszyty Naukowe Kole gium Gospodarki Światowej”, nr 4/19 98. - Polityczne i ekonomiczne uwarunko wania ustanowienia i funkcjonowani a Unii Gospodarczej i Walutowej, „Bank i Kredyt” nr 12/1 998. - Rynek finansowy Unii Europejsk iej, Twigger, Warszawa 1999, - Międzynarodowe rynki finansowe , współautor E. Chrabonszczewska , Oficyna Wyd. SGH, 2000 - Bankowość na świecie i w Polsce (red.), Olympus, Warszawa, 2001 - Euro – nowy pieniądz, PWN, ed. II, Warszawa 2003 - Das polnische Wirtschaft auf dem Weg zur Eurozone, [in]Das neue Pole n in Europa, ed. Franz Merli, Gerhard Wagner, StudienVerlag , Insbruck, Wien 2006. - Leksykon handlu zagranicznego – współautorzy K. Białecki, W. Janu szkiewicz, PWE, Warszawa, 2007 - Konkurencja podatkowa i harmoniza cja podatków w ramach Unii Europejsk iej. Implikacje dla Polski), Wyd. Elipsa/WSHiP, Wars zawa, 2007 - Finansowanie rozwoju regionalne go w Polsce, WSHiP, Warszawa 2008 (red.) - Euro – pieniądz międzynarodowy, “Bank i Kredyt” nr 1, 2008 - Polityka budżetowa w strefie euro , “Bank i Kredyt” nr 5, 2008 - Finanse Unii Europejskiej, PWN , Warszawa, ed. II, 2009 luty-marzec 2011|Lexu§ 21 wywiad sięgały nieraz nawet 4% PKB. W Polsce brak nadwyżek budżetowych powinien zdyskwalifikować OFE w punkcie wyjścia. Poza tym w Szwecji do ich OFE przekazywana jest bardzo niewielka część składki emerytalnej – tylko 13% całej składki (ogólna składka emerytalna wynosząca 18,5% miesięcznego wynagrodzenia pracownika dzielona jest następująco: do szwedzkiego ZUS idzie 16%, a do OFE 2,5%), a w Polsce do OFE idzie trzy razy więcej – bo aż 37,4% ogólnej składki. Istotne jest też to, że w Szwecji nie pobiera się w ogóle tzw. opłaty od składki, która to opłata w Polsce wynosi obecnie 3,5% (a do 2010 r. wynosiła 7%, a przedtem nawet 10%). Zatem brak tej opłaty i fakt finansowania szwedzkich OFE z nadwyżki w budżecie, powodują, że nie należy porównywać OFE w Polsce z OFE w Szwecji, gdyż są to zupełnie odmienne rozwiązania. Inne kraje uprzemysłowione nawet nie próbowały wprowadzić OFE ze względu na ryzyko wynikające z tego dla przyszłego emeryta oraz dług publiczny wynikający z faktu przekazywania składek emerytalnych do prywatnych instytucji finansowych.. W Stanach Zjednoczonych, w wyniku presji Banku Światowego, próbowano wprowadzić OFE, ale nie znalazło to poparcia społecznego. Presji ze strony Banku, by utworzyć przymusowy filar kapitałowy systemu emerytalnego, oparły się także Słowenia, Korea Południowa i Wenezuela. momencie wycofać swoje pieniądze. Jeśli ktoś zdecydowałby się, by część jego składki emerytalnej szła na rynek kapitałowy, powinien złożyć oświadczenie, że rezygnuje z gwarancji państwa odnośnie minimalnego poziomu emerytury. Nie może być tak, że przez dziesięciolecia instytucje finansowe ciągną korzyści z obracania pieniędzmi ze składek, a ostateczne straty wynikającego z tego przemiału papierów, muszą pokryć wszyscy podatnicy. Mateusz Opaliński: W większości krajów rozwiniętych funkcjonuje jednak bardzo rozbudowany system funduszy emerytalnych, opartych na programach pracowniczych. Magdalena Brodawka: Czy można nazwać Polskę krajem niesuwerennym? To tylko część prawdy, ponieważ są to systemy nieobowiązkowe. I to jest właśnie różnica – w Polsce również można takie systemy pracownicze stosować, ale chodzi właśnie o nieobowiązkowość. W raporcie Europejskiego Komitetu Zabezpieczenia Społecznego można łatwo sprawdzić, jakie systemy emerytalne funkcjonują w krajach UE. Obowiązkowy drugi filar systemu emerytalnego, taki jak w Polsce, wprowadzony zostały tylko w ośmiu nowych krajach członkowskich. W większości z nich filar ten został poważnie ograniczony, albo nastąpiła jego faktyczna likwidacja. Mateusz Opaliński: A może zlikwidowanie przymusu uczestniczenia w OFE zminimalizowałoby problem? Mogłoby wyglądać to podobnie jak na Węgrzech, gdzie z 3 mln członków OFE, tylko 100 tysięcy osób zdecydowało się pozostać w funduszach. Członek OFE powinien szczegółowo zapoznać się z ryzykiem inwestowania w instrumenty finansowe oraz wpływem opłat pobieranych przez PTE na wysokość przyszłej emerytury. Wtedy mógłby zdecydować, czy chce, aby część jego składek emerytalnych była inwestowana na rynku finansowym. Udział w OFE nie powinien być przymusowy. Zatem jeśli OFE pozostałyby, to powinny zostać przeniesione do obecnego, funkcjonującego na zasadach dobrowolności, trzeciego filara systemu emerytalnego, z którego można w dowolnym 22 wywiad Magdalena Brodawka: Pani Profesor, to co nam pozostaje w tej sytuacji? Jakie są realne szanse likwidacji OFE? Potrzebna byłaby taka determinacja, jak na Węgrzech, gdzie rządzący potraktowali interes państwa jako ważniejszy niż interes polityków i międzynarodowych banków. Im wcześniej z tego wyjdziemy, tym lepiej. W innym wypadku to będzie dla bardziej kosztowne dla państwa i obywateli.. Magdalena Brodawka: A jeżeli będzie u nas taka sytuacja jak w Bułgarii, gdzie po protestach MFW rząd musiał zrezygnować z takiego pomysłu? No to mamy wyjaśnienie, dlaczego tak trudno jest rozwiązać problem OFE– po prostu część krajów jest niesuwerennych. W tym kontekście możemy powiedzieć, ze skoro także w Polsce trudno wyjść z tego rujnującego kraj rozwiązania, jakim są OFE, to też można postawić pytanie o suwerenność. Mateusz Opaliński: A zatem jedyne realne rozwiązanie, to przeniesienie do ZUS całości pieniędzy znajdujących się w OFE? Tak jest, tym się to musi skończyć, gdyż możliwości dalszego zadłużania kraju są już mocno ograniczone, a nie da się też bez końca zwiększać podatków i redukować wydatków budżetowych. Aktywa zgromadzone w OFE powinny wrócić do systemu finansów publicznych. Zwiększy to bezpieczeństwo obecnych i przyszłych emerytur oraz bezpieczeństwo finansów publicznych. Jest też ryzyko sankcji, które za ten suwerenny krok mogą zastosować agencje ratingowe obniżając rating Polski, a także międzynarodowe organizacje finansowe, broniące interesów wielkich międzynarodowych firm ubezpieczeniowych i banków. Z tej pułapki wyjście jest trudne. Mateusz Opaliński: Jednym z krytyków pani pomysłu przeniesienia całości do ZUS-u, jest Jeremi Mordasewicz, członek Związku Pracodawców „Lewiatan” i rady nadzorczej ZUS. Myślę, że tu biorą górę interesy ochrony instytucji finansowych. Różne związki pracodawców - z wyjątkiem bodaj jednego, który powiedział, by wprowadzić rozwiązanie podobne temu węgierskiemu – bronią OFE, ponieważ instytucje finansowe należą do najważniejszych ich sponsorów. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Magdalena Brodawka: Czy to stąd może wynikać tak duży rozdźwięk pomiędzy ekonomistami? Nie chcę za nikogo się wypowiadać, ale powinna istnieć w naszym kraju taka praktyka, jak w innych krajach cywilizowanych. Jeśli jakiś profesor jest członkiem, np. rady nadzorczej towarzystwa emerytalnego, pobiera w różnych formach wynagrodzenia od instytucji finansowych, jest np. jakimś doradcą, to powinien napisać, że i owszem, jest profesorem uczelni, ale obok powinien znaleźć się dopisek: członek rady nadzorczej takiej czy innej instytucji finansowej. Co oznacza, że te poglądy, które wygłasza, można skojarzyć z interesami reprezentowanego przezeń podmiotu. Jeśli występuje praktyka nieuczciwa – jak w Polsce – gdzie profesor jest bezpośrednio lub pośrednio wynagradzany przez instytucje finansowe i nie podaje tego faktu wypowiadając się na temat OFE, to działa świadomie w celu wprowadzenia w błąd społeczeństwa; Działa więc na jego niekorzyść. Mateusz Opaliński: Z drugiej strony np. profesor Góra argumentuje, ze OFE to jest dywersyfikacja ryzyka. Powołuje się na fakt, że dzielimy to na 2 filary: pierwszy zależny od rynku pracy to ZUS, a drugi zależny od rynków finansowych to OFE. To jest ideologia, mająca korzenie w uzasadnieniach prezentowanych przez Bank Światowy dla idei prywatyzacji emerytur. Tymczasem dane empiryczne wskazują, że istnienie OFE nie zapewnia żadnej dywersyfikacji ryzyka, ono to ryzyko znacznie zwiększa, zarówno z punktu widzenia przyszłych emerytur, jak i finansów publicznych naszego kraju. Trudno oczekiwać, że OFE zapewnią w przyszłości, za kilkadziesiąt lat, bezpieczną emeryturę, jeśli do tego czasu Polska może wielokrotnie wpaść w kryzys finansowy z powodu nadmiernego zadłużenia i zbankrutować. Strat powstałych z tego tytułu nie da się nadrobić nawet przez kilkadziesiąt lat. Magdalena Brodawka: No właśnie, jak zdaniem Pani Profesor, może wyglądać sytuacja za 30-40 lat. W jakim stopniu my, studenci, to odczujemy? Jeśli będzie się rodziło dużo dzieci i odwrócone zostaną negatywne tendencje demograficzne, będzie postęp technologiczny, inwestycje w edukację, gospodarka będzie konkurencyjna – to będą odpowiednio wysokie wpływy do budżetu i będzie z czego utrzymać starsze pokolenie. A papiery wartościowe, gromadzone w portfelach członków OFE, nie dają żadnej gwarancji – to tylko wielkie ryzyko dla kraju i koszty. Mateusz Opaliński: Wracając do propozycji Pani Profesor przeniesienia całości pieniędzy z OFE do ZUS. W jednym z głosów w dyskusji na temat OFE w „Polityce” znaleźliśmy taki fragment, że OFE w 2009 r. wypracowały zysk dla swoich członków na poziomie średnio ponad 13% jednocześnie stagnacja na rynku pracy spowodowała, że waloryzacja w ZUS wyniosła tylko 5,5% ? OFE wygrywają. Wyobraźmy sobie, że położymy na tym stole jakąś określona kwotę pieniędzy, czerpmy z tego przez 50 lat, ile z tego zostanie? Przecież PTE, poza pobieraną opłatą od składek, potrącają sobie co miesiąc opłatę za zarządzanie aktywami. Zatem raz wpłacona kwota do OFE może być pomniejszana w ten sposób nawet przez kilkadziesiąt lat, zanim dana osoba nie przejdzie na emeryturę. Żadne tzw. pomnażanie zgromadzonych środków poprzez inwestowanie ich na rynku finansowym nie jest w stanie tego wyrównać. Ponadto należy porównać rentowność osiąganą w OFE z kosztami obsługi długu zaciąganego przez Polskę, by OFE utrzymać. Pożyczamy pieniądze na rynku krajowym i rynkach międzynarodowych. Np. oprocentowanie polskich 10-letnich obligacji skarbowych wynosiło ostatnio około 6% rocznie. A teraz spójrzmy, jaka jest średnia ważona stopa zwrotu osiągnięta w ramach OFE za ostatnie 3 lata – było to 3,36% rocznie. Zatem Polska zaciągała pożyczki płacąc około 6% rocznie, po to, by w ramach OFE można było uzyskać rentowność rzędu 3%. W Katedrze Finansów Międzynarodowych przeprowadziliśmy badania, z których wynika, że w okresie 1999 - 2009, przyrost aktywów w OFE nie był w stanie pokryć skumulowanej inflacji, jaka miała miejsce przez te 11 lat. Do przyczyn tego stanu należy zaliczyć głównie fakt zmniejszania się aktywów OFE na skutek potrącania opłat na rzecz Powszechnych Towarzystw Emerytalnych, a także skutki kryzysu finansowego. Przyszli emeryci powinni mieć świadomość, że mogą przyjść kolejne kryzysy finansowe. Ponadto, opłaty pobierane przez PTE (opłata od składek oraz miesięczne opłaty za zarządzanie aktywami OFE) uszczuplają środki, które ostatecznie mają być przeznaczone na emeryturę pochodzącą z drugiego filara emerytalnego. Magdalena Brodawka: No właśnie, jak to może wyglądać w perspektywie kolejnego kryzysu? Taka już jest uroda gospodarki rynkowej, że kryzysy są co pewien czas – niektóre są bardzo dotkliwe i mogą zrujnować wartość aktywów finansowych, jakimi są akcje oraz inne papiery wartościowe. W czasie dobrej koniunktury straty te czasem można nadrobić, ale kolejne kryzysy mogą znowu zredukować ceny tych papierów. Może okazać się, że przez wiele lat nie uda się wyrównać poniesionych strat. Rynek finansowy jest niezbędnym elementem gospodarki rynkowej, ale nikogo nie można zmuszać do inwestowania na nim. Jeśli obecnie ktoś zarabia 1500 zł, to w tym nowym systemie emerytalnym, obowiązującym od 1999 roku, ma szansę otrzymać emeryturę łącznie z pierwszego i drugiego filara na poziomie 600 zł (według dzisiejszych cen). Biorąc pod uwagę fakt, że do OFE idzie aż 37% składki emerytalnej, to należy podkreślić, że znaczna część przyszłej emerytury jest narażona na ryzyko związane z rynkiem finansowym, czyli na swego rodzaju hazard. Czyli z tej hipotetycznej emerytury w wysokości 600 zł niemal 240 zł jest wysoce niepewne. Można to porównać z sytuacją, w której emeryt, który obecnie pobiera emeryturę rzędu 600 zł, prawie 40 procent z tej kwoty przeznaczyłby na inwestowanie na rynku finansowym, w tym na inwestycje w akcje. Jeśli okaże się, że ta inwestycja się nie powiedzie, to ten emeryt zostanie praktycznie bez środków do życia. Na rynku finansowym mogą inwestować tylko te osoby, które mają nadwyżki. Nierozsądne jest inwestowanie ze środków mających zapewnić minimum egzystencji. Takim nieracjonalnym inwestowaniem jest OFE. Magdalena Brodawka: Pani profesor użyła stwierdzenia, że OFE to jest hazard. Tak, to jest ogromne ryzyko związane przede wszystkim z akcjami. W praktyce, z coraz większym ryzykiem wiążą się także lokaty w obligacje skarbowe. Polskie obligacje skarbowe, znajdujące się w portfelach członków OFE, będą musiały być kiedyś wykupione przez przyszłe pokolenia, aby można było wypłacić emerytury. Jeśli wtedy sytuacja w budżecie będzie zła z powodu małej liczby osób aktywnych zawodowo, a wzrost gospodarczy będzie słaby, to małe są szanse na wykup tych obligacji. Istnienie OFE tworzy więc obecnie problemy dla finansów państwa i obciąża mocno przyszłe pokolenia powstałym długiem. Wielkie znaczenie będzie miało przewidywane zobowiązanie Polski przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej do zniesienia istniejącego 5-procentowego limitu inwestowania środków OFE za granicą. Wtedy znaczna część środków z OFE może odpłynąć za granicę. To oznacza, ze polscy podatnicy będą finansować inne kraje. Będziemy zwiększać podatki, by utrzymać OFE, aby te fundusze mogły inwestować w zagraniczne papiery wartościowe, w tym w obligacje greckie, hiszpańskie, portugalskie, bardzo ryzykowne, ale wysoko oprocentowane, a w efekcie dające PTE możliwość pobierania wyższych opłat od zarządzania aktywami. Te koszty są nieodwracalne, odwracalne są natomiast „zyski” wypracowywane przez PTE na rzecz członków OFE. Zyski te nie mają charakteru trwałego i mogą zostać łatwo utracone. Magdalena Brodawka: Wciąż czekamy na wyrok Trybunału Sprawiedliwości w tej sprawie. Jak to wpłynie na sytuację naszego kraju? To zapewne będzie dla naszego kraju niekorzystne. Nie dość, że korzyści z istnienia OFE ciągną tylko instytucje finansowe (głównie zagraniczne), to jeszcze za granicę mogą odpłynąć poważne środki. Polski rząd może mieć większe trudności w znalezieniu nabywców na obligacje skarbowe, w tym także te, które powstają na skutek istnienia OFE z uwagi na konieczność refinansowania ZUS-owi składek przekazywanych do OFE. Dług z powodu OFE będzie cały czas powstawać, nawet jeśli zostanie zredukowana z 7,3% do 2,3% składka przekazywana do tych funduszy. Pamiętajmy też, że Polska ciągle zadłuża się także po to, by zdobyć środki na spłatę rat długu już istniejącego. Mateusz Opaliński: Już ponad 20500 zł na mieszkańca, jak jest na liczniku długu w centrum Warszawy te środki pozyskiwać konkurując z wieloma krajami wysoko rozwiniętymi, mającymi ogromne potrzeby pożyczkowe. By znaleźć chętnych na nasze obligacje skarbowe musimy oferować znacznie wyższe oprocentowanie niż Niemcy czy Francja. Mateusz Opaliński: Ale też są głosy ekonomistów wskazujących na to, że OFE przyczynia się również do tworzenia PKB poprzez inwestowanie. OFE jest to odkładanie oszczędności na emerytury. Ale z czego? Ponieważ Polska nie miała i dalej nie ma nadwyżek budżetowych, to jest to inwestowanie z długu na emeryturę. Kto ma nadwyżki – niech robi co chce z nimi, kto ma dług – powinien go spłacić. Z powodu OFE cały kraj się zadłuża, aby OFE mogły inwestować w papiery skarbowe oraz na giełdzie, nabijając w ten sposób bańkę spekulacyjną. Musi ona nieuchronnie pęknąć, bo nie da się bez końca zwiększać zadłużenia. Mateusz Opaliński: Czyli wygląda to tak, jakbym wziął drogi kredyt na 10 000 złotych, by zagrać na giełdzie? Tak. Może się panu udać, może pan mieć szczęście, że kupi akcje, które akurat pójdą w górę. W większości przypadków takiego inwestowania z długu można ponieść poważne straty. Taki hazard jest też w OFE. Ponieważ emerytura powinna zapewnić środki przynajmniej na pokrycie podstawowych wydatków, to nie powinna ona być narażone na takie ryzyko, jakie wiąże się z rynkiem finansowym Magdalena Brodawka: Co by pani więc poradziła dzisiejszym studentom w kwestii emerytur? Trzeba zdobyć dobre wykształcenie, starać się zdobyć dobrą pracę. Inwestować w aktywa finansowe (akcje, obligacje) można tylko w krótkim okresie i tylko z nadwyżek. W długim okresie aktywa finansowe rujnowane są przez inflację, kryzysy finansowe i błędne zarządzanie przez instytucje finansowe. Może się okazać, że kwota ulokowana w aktywach finansowych, wystarczająca dziś na kupno domu, za dwadzieścia lat nie wystarczy nawet na kupno samochodu. Powinno się – na tyle, na ile się da – starać zbierać aktywa realne; takie, które są w stanie najlepiej przechować wartość w czasie np. nieruchomości czy metale szlachetne. Także wartość tych aktywów może spaść, ale w odróżnieniu od aktywów finansowych, bardzo małe jest ryzyko, że aktywa realne staną się bezwartościowe lub zupełnie przestaną istnieć. Mateusz Opaliński: Właśnie wchodzimy na rynek pracy. Czy warto zapisywać się do III filaru? Nie zachęcam. Doświadczenia wielu osób związane z trzecim filarem są niezbyt dobre. I nieustannie ten dług rośnie. Aby spłacać raty zadłużenia – bierzemy nowe pożyczki,. Na międzynarodowych rynkach finansowych musimy luty-marzec 2011|Lexu§ 23 wywiad wywiad Podtrzymywać tradycję Zawsze dbam o swój Wydział o nowym patronie jednego z wydziałowych budynków, nagrodzie „Polityki” i warunkach pracy młodych naukowców w Polsce o roli kół naukowych w życiu studenta, wspomnieniach związanych z „Temidą” i najnowszych tendencjach w kryminalistyce z prof. dr. hab. Tomaszem Giaro rozmawia Rafał Baranowski Rafał Baranowski: Collegium Iuridicum I ma przyjąć imię Profesora Leona Petrażyckiego. Kto jest autorem tego pomysłu? Prof. Tomasz Giaro: Taką decyzję podjęło całe nasze kolegium dziekańskie, trudno mi więc to personalnie sprecyzować. Petrażycki jest naturalnym kandydatem. Wśród prawników z 200 lat istnienia wydziału, którzy są szerzej znani poza naszym krajem, jest bowiem Leon Petrażycki, a potem długo, długo nic. Była to więc naturalna kandydatura, która nasunęła się nie tylko Dziekanowi Rączce i mnie. RB: Na czym zatem polegała wielkość Petrażyckiego? TG: Przede wszystkim na jego „międzynarodowości”. Był on oczywiście Polakiem, z rodziny zesłańczej, popowstaniowej. Prawnie rzecz biorąc, był jednak poddanym rosyjskim. W końcu XIX wieku został wysłany przez rząd carski do Berlina, w ramach grupy zdolnych doktorantów i stypendystów, wśród których należał do najzdolniejszych. W Niemczech wziął udział w dyskusji na temat przygotowywanego tam właśnie kodeksu cywilnego BGB, opublikował kilka liczących się książek. Po kilku latach wrócił do Rosji i został profesorem na czołowym uniwersytecie w Petersburgu. Po rewolucji zaś osiedlił się w Polsce. Jest zatem uczonym trzech krajów, w których działał i zdobywał laury. To szczególna sytuacja, jeśli chodzi o prawników, gdyż z reguły są oni związani z jednym określonym państwem. RB: Jaki jest Jego najistotniejszy wkład w dorobek nauk prawnych? TG: Wkład Petrażyckiego do nauk prawnych jest wielopłaszczyznowy. Na początku swej kariery bardziej zajmował się prawem rzymskim i prawem cywilnym – pod kątem dogmatycznym, lecz również teorią kodyfikacji. Potem zaczął przechodzić na pozycje teoretyczne, stał się bardziej filozofem i teoretykiem prawa niż cywilistą. Częściowo też chcemy przypomnieć właśnie aspekt cywilistyczny jego twórczości, bo jako teoretyk i filozof Petrażycki jest znany na całym świecie. RB: Mimo wszystko, czy Profesor nie jest zbyt intensywnie upamiętniany? W Audytorium Maximum jest już przecież aula jego imienia. TG: Jest boczna aula, to prawda. Ale ewentualnie tę aulę można by „oddać” innej godnej postaci. Natomiast jego imieniem chcemy 24 z prof. dr. hab. Tadeuszem nazwać nasz centralny budynek Collegium Iuridicum I - właśnie dlatego, że był to do tej pory nasz najwybitniejszy profesor. TG: Na konferencji byli prawnicy właśnie ze wspomnianych trzech krajów: Rosji, Niemiec i Polski. Szczególnie Rosjanie intensywnie się do niego „przyznają”. Był profesorem w Petersburgu i tam do tej pory jest eksponowany na reprezentacyjnym miejscu. Byliśmy w budynku tamtejszego Wydziału Prawa – mamy z tym uniwersytetem umowę o współpracy - i widać, że się nim bardzo chwalą. Jedno z jego dzieł zostało niedawno opublikowane w serii „klasycy rosyjskiej cywilistyki”. Faktem jest, że póki przebywał w Rosji, uważano go nie tyle za etnicznego Rosjanina, ile za reprezentanta rosyjskiej nauki. My możemy zgłosić nasze „roszczenia” twierdząc, że skoro tylko po rewolucji powstało państwo polskie, on od razu przyjechał do Polski. Więc jest pewna konkurencja - kim on był „bardziej”? Niewątpliwie Polakiem, ale jego główny dorobek powstał jednak po rosyjsku. Po powrocie do Polski Petrażycki ilościowo napisał dużo mniej. Chociaż podobno rosyjskiego aż tak dobrze nie znał i studenci zarzucali mu stosowanie zbyt wielu obcych słów. RB: Do naszego Wydziału należy też m.in. Collegium Iuridicum III, które nie posiada żadnego patrona. Czy ma się to zmienić? TG: Nie wpadliśmy w obsesję nadawania nowych nazw wszystkim budynkom. Po prostu uznaliśmy, że powinniśmy podtrzymywać naszą tradycję. Wykładając na Florydzie, zwróciłem uwagę, że wszystkie budynki i sale mają swoje nazwy od jakichś osób. Ale kto nimi jest? Wyłącznie ci, którzy tamtejszemu Wydziałowi Prawa dali pieniądze. Czasami nawet katedry nazywają się wedle ich fundatorów. Więc z nauką ma to mało wspólnego, chociaż oczywiście posiada swoją logikę. U nas musi to być bardziej naturalne, a osoba tak upamiętniona winna być niekwestionowanym autorytetem. Nic na siłę. Chociaż perspektywa nadania imion innym budynkom oczywiście istnieje, jeśli będą sensowne kandydatury. Jednak nasze kolegium dziekańskie w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Prof. Tadeusz Tomaszewski: Daje dużo dobrego. Chociażby poczucie przynależności do Wydziału, wspólnoty studenckiej. Jest to ważny czynnik, niezależnie od tego, w jakim kole naukowym lub jaką dyscypliną prawa zajmują się studenci. Taka działalność daje im większe możliwości zdobycia wiedzy, ja bym powiedział – prawdziwego studiowania, czyli interesowania się i zgłębiania tego, co uznają za ciekawe. „Normalne” studiowanie w postaci chodzenia do czytelni i czytania książek do egzaminu nie jest w moim przekonaniu studiowaniem w pełnym tego słowa znaczeniu. Przecież coś, co studenta interesuje, nie zawsze musi być związane z przedmiotem i wymogami egzaminacyjnymi. Poza tym, koło naukowe jest często przygotowaniem studentów do późniejszej ewentualnej pracy na uczelni. Wielu studentów, którzy działają w kołach naukowych zostaje później na naszym Wydziale jako doktoranci. Mają więc szansę wcześniej wdrażać się w pracę naukową i korzystać z tego warsztatu. TT: Myślę, że decydujące są dwa czynniki. Po pierwsze, przedmiot. Koło to zajmuje się różnymi aspektami prawa karnego i dziedzin pokrewnych. O ile się orientuję, najsilniejsza w Temidzie jest sekcja kryminalistyczna - z mojego punktu widzenia najciekawsza ze wszystkich dziedzin, które wykłada się na Wydziale. Poprzez działalność koła widzę, jak wielu studentów interesuje się kryminalistyką i pracą śledczo-wykrywczą. Problematyka ta jest obecnie modna i ma swoje „pięć minut”, bo wielu widzów, także naszych studentów, ogląda w telewizji programy i filmy typu CSI. Drugim czynnikiem są ludzie, a raczej opiekunowie koła, którzy potrafią zainteresować i przyciągnąć studentów. W ciągu tych 15 lat obserwowałem, że każdy kolejny opiekun był głęboko zaangażowany w działalność koła. Temida przyciąga również nietypowymi formami swojej aktywności. Atrakcją jest na przykład zwiedzanie policyjnego laboratorium kryminalistycznego albo różne zajęcia praktyczne, w tym znane w całej Warszawie inscenizacje procesów sądowych, jak na przykład w sprawie SlezkoBielaja czy Marchwickiego. RB: Studiowanie pozbawione partycypacji w kołach jest ułomne? RB: A jak Pan Profesor pamięta początki istnienia Temidy? TT: Oczywiście nie, ale koło naukowe jest bardzo dobrą formą. Na naszym Wydziale jest wiele różnych kół, co niektórzy nawet krytykują, ale z drugiej strony taka ich obfitość powoduje, że studenci mają duży wybór i mogą dla siebie znaleźć pole szczególnego zainteresowania. I jeżeli znajdą – dobrze, aby aktywnie działali. Poznają wtedy profesorów, zapraszają ciekawych gości, odwiedzają różne instytucje związane z tworzeniem i stosowaniem prawa. Takie studiowanie jest dużo bardziej wielowymiarowe i dające możliwość lepszego poznania praktyki. Ja sam byłem członkiem koła naukowego, pamiętam jakie to było ciekawe. Jeździliśmy na przykład na sympozja poza Warszawę. TT: Mówiąc szczerze, niewiele pamiętam. Kiedyś na ten temat rozmawiałem z panią prof. Gruzą, która była jedną z inicjatorek powstania Koła i jego sekcji kryminalistycznej. Pokazywała mi wtedy książkę, wydaną Rafał Baranowski: Co daje studentom działalność w kołach naukowych? RB: Dnia 4 marca odbyła się wydziałowa konferencja poświęcona dorobkowi Petrażyckiego, brali w niej udział również naukowcy z innych państw. Czy Profesor jest naszą wizytówką na zewnątrz, swoistym „towarem eksportowym” polskiej myśli prawniczej? urzęduje już trzy lata i ten pomysł był nasz, zaś inne zostawiamy następnym władzom. RB: Zmieniając temat. W roku 2008 był Pan Profesor jurorem konkursu Polityki „Zostańcie z nami”. W tegorocznej edycji laureatem został dr Jarosław Kuisz z WPiA UW. Czy inicjatywy takiego pokroju są potrzebne? TG: Myślę, że bardzo potrzebne. Ale teraz są pomysły, by zmienić formułę konkursu, nieco upodobniając ją do struktury nagrody Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej, czyli aby nadawać nagrodę nie w pojedynczych dziedzinach, lecz w grupach dziedzin. Mam mieszane uczucia, gdyż ciężko porównywać prawnika z teoretykiem sztuki. RB: Jaka jest sytuacja młodych naukowców w Polsce? Mają dobre warunki rozwoju? Bo skoro takie konkursy powstają, widać, że niekoniecznie. TG: Rzeczywiście, to przedsięwzięcie narodziło się jako remedium na słabą sytuację finansową młodych naukowców. Teraz jednak już nie potrzeba ich aż tak bardzo wspierać finansowo – są granty i fundusze na badania, dużo więcej niż jeszcze parę lat temu. Na naszym Wydziale nie są one dostatecznie wykorzystywane, bo prawników „czysta nauka” tak bardzo nie interesuje. Jesteśmy raczej praktykami. RB: Ale za granicą warunki jednak są lepsze i może dlatego młodzi wyjeżdżają? TG: Co to znaczy „za granicą”? Tylko w dwóch europejskich krajach naukowcy naprawdę dobrze zarabiają – są to Niemcy i Szwajcaria. W USA tylko ścisła czołówka dostaje bajeczne gaże. Średnia kadra brytyjska masowo emigruje do Australii, bo tam mają zapewnione miejsca pracy i dobre pensje. Zaś we Włoszech czy w Hiszpanii większość profesorów prawa „dorabia” jako adwokaci. RB: Dziękuję za rozmowę. Tomaszewskim rozmawia Rafał Baranowski chyba na dziesięciolecie działalności Temidy. Były tam zamieszczone zdjęcia, na których ja też byłem, jeszcze wtedy nie miałem siwych włosów. Oczywiście od czasu powstania Koła śledzę z zainteresowaniem jego działalność i staram się, w miarę mich możliwości, je wspierać. RB: Jak wygląda Pana rola w obecnym funkcjonowaniu Temidy? Jest Pan zaangażowany we wspieranie inicjatyw Koła? TT: Zawsze staram się odpowiadać na potrzeby i zaproszenia studentów. Teraz, jako członek władz rektorskich, nie mam specjalnie możliwości i czasu, aby bezpośrednio się włączać w działalność koła, natomiast jeśli studenci zapraszają mnie na jakieś spotkanie – jak tylko mogę, to przychodzę. Z przyjemnością zgodziłem się na przykład na udział w konferencji jubileuszowej Temidy. RB: Tematem konferencji zorganizowanej z okazji 15-lecia Temidy są Archiwa X. Cóż kryje się pod tą nazwą? TT: To nazwa, która funkcjonuje na świecie, a stała się ostatnio modna w polskiej Policji. Jest związana z cofaniem się do spraw, które kiedyś były prowadzone i z reguły umarzane na etapie postępowania przygotowawczego, bo nie wykryto sprawcy lub nie zdołano wykazać mu winy – mimo że czasami nawet ustalano podejrzanego. Wszystko dlatego, że nie było efektywnych metod, głównie RB: Domyślam się, że koło to zajmowało się prawem karnym? TT: Akurat nie. Było to koło prawa konstytucyjnego; nawet napisałem referat, który otrzymał nagrodę na sympozjum studenckim we Wrocławiu. Dla mnie było to bardzo duże wyróżnienie. RB: Niedługo mija 15. rocznica powstania KN Temida, które jest najstarszym i najdłużej działającym kołem na naszym Wydziale. Wiele innych kół powstaje i upada, co zaś stanowi o długowieczności Temidy? luty-marzec 2011|Lexu§ 25 wywiad kryminalistycznych, dla zdobycia dostatecznie silnych dowodów. Sporo jest takich spraw, gdzie na podstawie zachowanych w archiwach śladów można próbować obecnie ustalić tożsamość niewykrytego wcześniej przestępcy. Bywają przypadki, w których stawia się nawet zarzuty i skazuje sprawcę. RB: Jak głęboko w przeszłość jesteśmy w stanie cofnąć się? Gdzie są granice? TT: Pomijając sprawę przedawnienia, warunkiem możliwości korzystania z tych metod jest zachowanie materiału badawczego. Jeżeli są dowody rzeczowe, nie zniszczono ich, były dobrze zabezpieczone i są dostępne – daje to szansę. Szczególnie spektakularnych przykładów dostarcza nam praktyka amerykań- wywiad ska, związana zwłaszcza z niesłusznym, jak się dzisiaj okazuje, skazywaniem za ciężkie przestępstwa na podstawie niewłaściwej interpretacji dowodów. Odkąd zaczęto badać archiwa, są przypadki – nawet po kilkadziesiąt rocznie – gdy przy wykorzystaniu badań genetycznych uniewinnia się skazanych na wieloletnie więzienie a nawet karę śmierci, chociaż – niestety – wcale nieodosobnione są sytuacje, gdy z powodu wykonanego już wyroku nie było szans naprawić błędu. Warto zaznaczyć, że w Ameryce często w tego typu działalności weryfikującej stare sprawy kryminalne biorą też udział studenci, np. w słynnym programie Innocent Project. RB: A w jakiej kondycji jest obecnie polska kryminalistyka? Musimy obudzić społeczeństwo o systemie bolońskim, kształcie wyższej edukacji w Polsce oraz akcjach i postulatach z Liderem Demokratycznego Zrzeszenia Studenckiego, studentem WPiA UW Maciejem Łapskim rozmawiają Magdalena Brodawka i Mateusz Opaliński Mateusz Opaliński: Czym jest Demokratyczne Zrzeszenie Studenckie? Maciej Łapski: Jest egalitarną, niezależną organizacją studencką powołaną w celu obrony praw i interesów studentek i studentów. Zorganizowaliśmy się wobec fatalnej sytuacji szkolnictwa wyższego oraz trudnej sytuacji materialnej członkiń i członków społeczności akademickiej. Magdalena Brodawka: Wasz protest z 17 listopada odbił się szerokim echem. Czy przyniósł pożądany efekt? MŁ: To miał być sygnał, którym rozpoczęliśmy naszą kampanię „Alarm dla edukacji”. Chcieliśmy pokazać oddolnie tworzący się ruch studencki i wyrazić nasze postulaty. Akcja przybrała formę spontanicznego flashmoba: system edukacji leży, więc położyliśmy się na ziemi razem z nim. Społeczność akademicka przyjęła to bardzo pozytywnie np. na UW ludzie przychodzili, siadali koło nas, solidaryzowali się z nami. Protestowaliśmy przeciwko procesowi bolońskiemu i reformie szkolnictwa wyższego. Leżeliśmy w siedmiu miastach: Cieszynie, Gdańsku, Katowicach, Krakowie, Lublinie, Warszawie i Wrocławiu. MB: To nie jedyna akcja protestacyjna podjęta z Waszej inicjatywy przeciwko systemowi szkolnictwa w ostatnim czasie. MŁ: Alarm dla edukacji trwa, komercjalizacja szkolnictwa wyższego postępuje na całym świecie . W takich chwilach powinniśmy trzymać się razem. 13 grudnia spotkaliśmy się pod Ambasadą Brytyjską w geście solidarności z protestującymi w Londynie. Liberalno-konserwatywny rząd Davida Camerona zainicjował podwyższenie czesnego na wyspach do 26 maksymalnie 9 tys. funtów. Dzień później zorganizowaliśmy kolejny happening: przed wejściami na uczelnię na Uniwersytecie Warszawskim, Wrocławskim i Warmińsko-Mazurskim ulepiliśmy bałwany. Postulowaliśmy, aby „nie robiono z nas bałwanów”. Student to nie bałwan i głos swój ma! Można nas było już usłyszeć podczas debaty nt. komercjalizacji szkolnictwa wyższego w Lublinie, w której uczestniczyły m.in. takie postaci jak: Segolene Pruvot z londyńskiej organizacji pozarządowej European Alternatives, filozof z UMCS prof. Jadwiga Mizińska oraz publicysta Łukasz Jasina. Kolejne debaty odbędą się w Warszawie, Olsztynie i Wrocławiu. Demokratyczne Zrzeszenie Studentów było też organizatorem niedawnych głośnych ogólnopolskich protestów - 17 lutego tego roku - przeciw komercjalizacji szkolnictwa wyższego, której etapem jest właśnie reforma forsowana przez panią minister Kudrycką. Stale przybywa nam nowych członków, zapewne dlatego, że jako jedyna ogólnopolska organizacja studencka mieliśmy odwagę i potencjał stanąć w obronie studentów i ich potrzeb. MO: Czy zwracaliście się ze swoimi postulatami do Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego? MŁ: Wystosowaliśmy list otwarty do minister Kudryckiej. Walczymy o godne warunki studiowania, zaangażowany uniwersytet, równość, solidarność, demokrację i prawo do własnego zdania. Chcemy naznaczyć politykom ramy, w jakich naszym zdaniem powinni się poruszać, jeśli chodzi o kwestie związane ze szkolnictwem wyższym. Chcemy opowiedzieć im naszą historię, powiedzieć, że brakuje nam na akademiki, wyżywienie, podręczniki czy wyjście na piwo ze znajomymi; że uniwersytet to nie fabryka, ani nie market, w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S TT: 20-30 lat temu stała ona dużo niżej niż na Zachodzie. Dzisiaj jednak mamy pełny dostęp do najnowszej technologii i metod laboratoryjnych. Jedynym problemem są oczywiście finanse. Ponieważ jednak niektóre przynajmniej nowoczesne metody badawcze są standardem światowym, wymusza to także ich wprowadzanie do naszych laboratoriów. Mogę więc powiedzieć, że nasza kryminalistyka jest na dobrym poziomie i nie mamy się czego wstydzić. Jednocześnie są takie „enklawy”, w których jesteśmy wręcz wzorem do naśladowania i szczególnie się rozwijamy, np. w dziedzinie chejloskopii, tj. badań śladów czerwieni wargowej. W Europie korzystano nawet z pomocy naszych ekspertów, bo nie mieli własnych. Silna jest też polska osmologia. Nawiasem mówiąc, z obu tych dziedzin napisano wiodące prace doktorskie w Katedrze Kryminalistyki UW. lecz miejsce wzajemnych spotkań ludzi szukających odpowiedzi na trudne pytania, że właśnie tu kształtują się nasze postawy, uczymy się myśleć i uczymy się demokracji. MŁ: W Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem olbrzymiego boomu edukacyjnego, panuje powszechne przeświadczenie, że studia są przepustką do lepszego życia. A nie są. „Skończę studia, to znajdę lepszą pracę” - tak myśli wielu z nas, ale niestety rzeczywistość często jest inna. Prywatne szkoły powstają jak grzyby po deszczu. A dlaczego? Bo to dla ich właścicieli świetny interes i bynajmniej nie naukowy. Często oferują niskiej jakości wykształcenie i każą sobie za to słono płacić. Problem jest zatem dużo bardziej złożony. Dotyczy on zarówno szkolnictwa wyższego, stosunków pracy, jak i całej gospodarki, które tworzą razem system naczyń połączonych. MB: Czemu jesteście przeciwko zmianom przewidzianym przez proces boloński i projekt dot. reformy szkolnictwa wyższego? MŁ: Sprzeciwiamy się komercjalizacji szkolnictwa wyższego. Dwustopniowy podział szkolnictwa wyższego na licencjat i magisterium nie sprzyja jakości oferowanego wykształcenia, gdyż nie da się przez trzy lata wykształcić dobrego socjologa czy historyka. Taki dyplom tworzy tylko fikcję prawdziwego wykształcenia. Najgorszą rzeczą, jaką umożliwia „proces boloński”, jest otwarcie uniwersytetów na bliską współpracę z biznesem. Sponsorowanie kierunków kończy się tym, że kierunki ekonomiczne i techniczne mają większe dofinansowanie zewnętrzne niż kierunki „niepraktyczne”, np. kierunki humanistyczne, matematyka teoretyczna. Powstaje furtka dla tworzenia drugiej kategorii studiów i pretekst do wygaszania środków publicznych na edukację. MB: A co z postulatami wysuwanymi przez zwolenników procesów bolońskiego, takimi jak większa elastyczność i koordynacja na rynku pracy? MŁ: Samo pojęcie rynku pracy nam nie odpowiada, ponieważ mamy zupełnie inne podejście do gospodarki oraz do społeczeństwa. Ekonomia jest nauką, która ma sprzyjać rozsądnemu gospodarowaniu ze względu na dobro ogólnospołeczne. Traktowanie „pracy” wyłącznie w kategoriach towaru ma się nijak do nauki ekonomii. Na pierwszym miejscu zawsze powinien stać człowiek, a dopiero później powinno się kalkulować zyski. Poza tym nie chcemy specjalistów, którzy na niczym się nie znają. Jeśli ktoś kończy studia po trzech latach, to tak naprawdę jaki jest z niego specjalista? MO: Ale przecież nawet człowiek, który skończył 5-letnie studia nie musi być specjalistą. RB: Jak na tle Polski wypada warszawski ośrodek kryminalistyki? TT: Mówią nieskromnie, jest to chyba najsilniejszy polski ośrodek. To tutaj jest największe laboratorium – Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji, jest również laboratorium Komendy Stołecznej i siedziba Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego, które też posiada laboratorium. Jest wreszcie Katedra Kryminalistyki na naszym Uniwersytecie, w której pracuje aż trzech profesorów. RB: Starsi studenci pamiętają Pana Profesora jeszcze jako Dziekana WPiA. Te- MO: A nie sądzicie, że system boloński 3+2 wspomaga nas w poszukiwaniu pracy? Jeżeli wszystkie studia byłyby magisterskie to człowiek, który idzie po liceum na jakieś studia i nagle po dwóch latach orientuje się, że nie znajdzie pracy w swoim zawodzie, jest w kropce. A jeżeli by chodził na studia licencjackie, to po licencjacie może zakończyć te studia, które nie dadzą pracy, z tego co widzi, i zmienić na jakiś inny. To zwiększa jego szanse na rynku pracy. MŁ: Problem leży gdzie indziej, młodym ludziom zbyt wcześnie każe się decydować, co chcą robić przez resztę swojego życia. Należy również zwrócić uwagę na szkoły podstawowe, gimnazja, szkoły zawodowe, technika i licea ogólnokształcące. Pomiędzy poszczególnymi szkołami, miejscowościami, występują duże różnice - jeśli chodzi o poziom edukacji, dostęp do dodatkowych zajęć, równość szans. MB: Wobec tego jak wygląda Wasz program? MŁ: Więcej egalitaryzmu, współpracy, myślenia - zamiast ideologii zysku i bezmyślnej konkurencji. Nie mamy jeszcze jasno zdefiniowanego programu w kwestiach, które nie dotyczą bezpośrednio szkolnictwa wyższego, natomiast z moich obserwacji i z rozmów z członkiniami i członkami zrzeszenia, wynika, że większość z nas stawia na rozwój ruchów raz zaś pełni Pan funkcję Prorektora UW ds. Nauczania i Polityki Kadrowej. Czym różnią się oba stanowiska? TT: W jednym zdaniu można powiedzieć, że różnią się perspektywą. Dla mnie jako dla dziekana przedmiotem troski i starań był głównie interes Wydziału, chociaż dobry dziekan dba nie tylko o swój wydział, ale i całą uczelnię. Dla mnie jako prorektora ta perspektywa jest dużo szersza. Nadal dbam o swój Wydział i staram się, by moja działalność była dla niego korzystna, ale jednocześnie widzę Uniwersytet jako znacznie większą, wielobarwną i rozbudowaną instytucję. Wystarczy wspomnieć liczbę ponad 60 tysięcy studentów, a jeszcze przecież pracownicy naukowi i administracyjni, liczne budynki i społecznych i model państwa opiekuńczego. Bez wątpienia ważne są dla nas stosunki pracy, zdecydowanie sprzeciwiamy się „śmieciowym” umowom cywilnoprawnym. Bez wątpienia, ważne są dla nas stosunki pracy. Dzisiaj 62% ludzi powyżej 25. roku życia jest zatrudnionych na podstawie umów czasowych. Nie mamy żadnych praw pracowniczych, w każdym momencie możemy stracić pracę, nie przysługują nam urlopy, jesteśmy traktowani jako gorsza kategoria pracowników. Musimy się zastanowić, w jaki sposób zmienić priorytety inwestycyjne w gospodarce. Warto dotować edukację na każdym jej poziomie, warto przypomnieć rządzącym i społeczeństwu, ze istnieją również technika i szkoły zawodowe. Uczelnie nie mają zarabiać, uczelnie mają nauczać. Niby prosta myśl, ale świat polityki chyba jej jeszcze nie rozgryzł. MO: Czy to oznacza, że wysuwacie postulaty bezpłatnej edukacji? MŁ: Nie walczymy o bezpłatną edukację walczymy o edukację finansowaną z budżetu państwa. Edukacja pełni doniosłą rolę w rozwoju społeczeństwa i gospodarki, dlatego powinna być opłacana przez nas wszystkich z naszych podatków. pracownie badawcze. Uniwersytet Warszawski to ogromne przedsięwzięcie naukowe, dydaktyczne i organizacyjne. Praca w Rektoracie jest więc dużym wyzwaniem - jest to przecież zarządzanie dużą organizacją. Na szczęście, zgodnie z prawem i zwyczajami akademickimi, główną odpowiedzialność za funkcjonowanie Uniwersytetu ponosi Rektor, a ja staram się - najlepiej jak potrafię - wspomagać Jej Magnificencję w jej pracy. RB: Dziękuję za rozmowę. MB: Na ile możliwe jest przeprowadzenie planowanych przez Was zmian w Polsce? MŁ: Dzisiaj jesteśmy dopiero na początku drogi. Jesteśmy idealistami, ale nie jesteśmy naiwni. Sami musimy sobie wywalczyć ich realizację, dlatego tworzymy oddolny, samoorganizujący się ruch społeczny. Rozpoczynamy opracowywanie „Społecznej strategii szkolnictwa wyższego”. Współpracujemy również ze związkami zawodowymi i innymi organizacjami, z którymi łączą nas wspólne cele. Jesteśmy również częścią międzynarodowego ruchu studenckiego. W zglobalizowanym świecie nie tak łatwo wprowadzić reformy w jednym kraju, dlatego walczymy solidarnie we wszystkich państwach. Chcemy wyrwać społeczeństwo z marazmu i porwać je do wspólnej walki o swoje prawa. Obecnie obserwujemy protesty w Wielkiej Brytanii, Irlandii, praktycznie w całej Europie, nawet na Ukrainie, która poderwała do walki o swoje prawa ok. 20 000 studentek i studentów. Czy to się uda w Polsce? Na dzień dzisiejszy nie, ale za kilka lat, kto wie. W historii Polski mieliśmy już do czynienia z masowymi ruchami społecznymi. MB: A co, jeśli zostaniecie posądzeni o populizm albo, wręcz przeciwnie, o idealizm? MŁ: Liberałowie (gospodarczy) często oczerniają swoich przeciwników politycznych nazywając ich populistami. Jest to powszechnie stosowana metoda, bo najłatwiej powiedzieć, że ktoś jest populistą... i kończy się dyskusja. Być może to im brakuje argumentów, bo nam z pewnością nie. Nie damy się zdyskredytować jednym słowem, bo mamy całą masę przemyśleń, pomysłów i przykładów z innych miejsc, gdzie edukacja stoi na wysokim poziomie, a społeczeństwu żyje się po prostu dobrze. Mam na myśli m.in. Finlandię i kraje skandynawskie. Czy jesteśmy idealistami? Tak, jesteśmy. Nie jesteśmy zimnymi, chłodnymi realistami, kalkulującymi każdy krok i każdą decyzję w swoim życiu. Ludzie mają prawo marzyć i swoje marzenia realizować. luty-marzec 2011|Lexu§ 27 wywiad wywiad Młodzi nie doceniają demokracji o ostatnich wyborach prezydenckich na Białorusi, życiu opozycjonisty na, represjach, trudnych wyborach i nadziejach na przyszłość z białoruskim dysydentem, Frankiem Wiaczorką rozmawia Magdalena Homenda Magdalena Homenda: Warszawa, Łódź, Poznań… Ostatnio zwiedziłeś kawał Polski, a planujesz kolejne podróże. Dokąd? Franak Wiaczorka: Szczecin, Kraków, Lublin, Gdańsk, Wrocław. M.H.: Nie jesteś zmęczony? F.W.: W żadnym razie. Aktualnie bardzo ważne jest rozpowszechnić wśród Polaków wiedzę na temat sytuacji na Białorusi. Polacy jeszcze niedawno żyli w PRL i byli w podobnej sytuacji jak my, ale nowa generacja nie pamięta, jak to wyglądało. Dzisiejsza Białoruś to dobry przykład, że czasy ZSRR mogą przyjść z powrotem. M.H.: Wydajesz się być niesłychanie silny psychicznie. Miałeś chwile zwątpienia? F.W.: W walkę jestem zaangażowany od małego. Mój ojciec w latach 80. działał w ruchu demokratycznym i również bardzo ryzykował. Udało mu się wywalczyć niepodległość dla Białorusi, ale niedługo potem do władzy doszli ludzie wywodzący się z sowieckiego systemu – m.in. Aleksander Łukaszenko. Kontynuuję więc walkę mojego ojca, której on poświęcił całe życie - teraz to również sprawa mojego życia. Kiedy kolejny raz dostawałem pałką po głowie, trafiałem do aresztu czy siedziałem 15 miesięcy w wojsku, to pojawiały się oczywiście myśli, że może to wszystko jest niepotrzebne, może czas zacząć normalnie żyć. Ale ten system sam zmuszał mnie do kontynuowania mojego działania, gdy np. nie mogłem założyć własnego biznesu ze względu na milion ograniczeń - okazywało się, że to się w ogóle nie opłaca. Przeszkodą dla rozwoju jednostki jest dzisiejsza władza. M.H.: Niedawno znowu byłeś w więzieniu. Wcześniej półtora roku spędziłeś w wojsku. Władza musi Cię bardzo nie lubić… F.W.: Władza mnie nie lubi i vice versa. Na własnej skórze odczułem wszystkie rodzaje represji. Zaczęło się gdy miałem 6 lat. Tata cały czas siedział w więzieniu albo chował się przed KGB po manifestacjach. Później sam zacząłem działać, organizowałem różne kampanie, kierowałem młodzieżówką. Pierwszy raz zatrzymano mnie w wieku 13 lat. Gdy skończyłem 18 lat, zostałem profilaktycznie wsadzony do aresztu na 7 dni za organizację i udział w nielegalnej akcji. Ten pierwszy raz był trudny, ale próby, któ- 28 re system nam funduje, wzmacniają człowieka. Ja po 15 miesiącach w wojsku już niczego się nie boję – nawet jeśli coś mi się stanie, to wiem, że po mnie przyjdą nowi ludzie, którzy będą walczyć. Misją mojego pokolenia jest zbudować normalną Białoruś dla kolejnych generacji. M.H.: Twoi znajomi też są tacy niezłomni? F.W.: Różnie. Wielu opozycjonistów złamało się i wycofało po tym, jak ich zastraszono, uwięziono, grożono zwolnieniem z pracy. Wielu wyjechało zagranicę. Nie wszyscy są w stanie znieść presję. Społeczeństwo jest bardzo spolaryzowane. Różnice są nawet wewnątrz rodzin – zdarza się, że dzieci walczą z Łukaszenką, ale rodzice wierzą propagandzie państwowej i na odwrót. Ostatnio dwójka moich znajomych została wyzwana przez swoich rodziców od faszystów i wyrzucona z domu. M.H.: Jak władza dociera do opozycjonistów? F.W.: Są 3 etapy. Najpierw KGB próbuje cię zwerbować, np. w pokoju dziekana agenci zapraszają studentów do współpracy, obiecują coś, grożą. Jeśli się nie zgadzasz, zaczyna się 2. etap – zastraszenie. Na początku personalne np. oblanie na egzaminie, wyrzucenie ze studiów. Potem zaczynają docierać do twoich rodziców, bliskich. W ostatnim etapie trafia się na „czarną listę” – nie możesz wjechać/wyjechać z kraju, nie przyjmą cię na studia ani do pracy, trafiasz do więzienia podczas manifestacji i, rzadziej, do wojska. Stajesz się wtedy prawdziwym dysydentem. Wiele osób jednak nie daje rady. Zwłaszcza że nigdy nie wiesz, kto na ciebie donosi. Kiedy służyłem w wojsku, nie próbowano mnie już werbować, ale moi koledzy, z którymi codziennie rozmawiałem, żartowałem, składali na mnie donosy. Nachodzono też i grożono rodzinie mojej dziewczyny, dlatego rodzice namawiali ją, żeby zerwała ze mną, opozycjonistą. Ta sytuacja jest dość powszechna – taka osoba staje wówczas przed amoralnym wyborem: rodzice lub ukochany. To straszne, nie wszyscy chcą tak żyć. M.H.: Może więc nie warto się narażać? Niektórym Twoim rodakom wystarcza, że Łukaszenko wprowadził spokój, bezpieczeństwo wewnętrzne i czystość w miastach. Może to jest ważniejsze?... w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S F.W.: Stabilność to główne hasło łukaszenkowskiej propagandy. Tak naprawdę jednak to stabilne pogorszenie jakości życia, a nie stabilny wzrost, rozwój. Gospodarczo, politycznie i kulturalnie kraj zmierza do pułapki. Tak naprawdę nie wiemy, dokąd zmierzamy. M.H.: Ale demokracja nie gwarantuje, że będzie lepiej. F.W.: Oczywiście, że nie – nigdzie nie ma idealnego życia. Ale dotąd to najlepszy ustrój, jaki wymyślono. Na pewno lepszy od autokracji czy totalitaryzmu, co widzimy, obserwując np. Europę. Zresztą to nasz narodowy, historyczny wybór – Białoruś zawsze była częścią Starego Kontynentu, a teraz jest dziurą. 20 lat temu Polska i Białoruś zaczynały z podobnego poziomu – teraz życie w Warszawie jest tańsze niż w Mińsku, zarobki z kolei kilka razy wyższe. M.H.: Jak przebiegały ostatnie wybory na Białorusi? F.W.: W ciągu ostatnich 2 lat zmieniła się polityka Europy wobec Łukaszenki – dostał wiele kredytów, wsparcia politycznego, spotykał się z elitami włoskimi, litewskimi, łotewskimi. Białoruska opozycja straciła wsparcie Europy, co spowodowało kryzys i podział wewnątrz opozycjonistów. To wszystko doprowadziło jednak i do tego, że kandydaci na prezydenta mogli się zaprezentować w mediach publicznych i namawiać ludzi do niegłosowania na Łukaszenkę oraz przyłączenia się do manifestacji. Wybory na Białorusi od lat wygląda identycznie: głosowanie trwa 6 dni. W ciągu pierwszych 5 dni dokonują się wszystkie fałszerstwa wyborcze, np. podrzucanie dodatkowych kart. Potem sumuje się wyniki z wyborów przedterminowych i tych właściwych. W roku wyszło, że Łukaszenko dostał ponad 70% głosów, podczas gdy tak naprawdę zyskał 37%… M.H.: Gdyby opozycja była w stanie się zjednoczyć i wystawić jednego kandydata sytuacja może wyglądałaby inaczej… F.W.: Oczywiście, to wzmocniłoby opozycję, ale nie ma co się łudzić, że wybory przebiegałyby zgodnie z prawem. Dlaczego Łukaszenko dał opozycyjnym kandydatom czas na antenie? Bo chciał pokazać, że Białoruś się zliberalizowała, a opozycja się kłóci. Tych 9 opozycyjnych kandydatów w rzeczywistości zebrało ponad 50% głosów – gdyby był 1 kontrkandydat, Łukaszenko nie pozwoliłby mu się pokazać w telewizji. Brutalna reakcja Łukaszenki po wyborach świadczy zresztą o jego słabości. M.H.: Według oficjalnych wyników Łukaszenko zdobył 79% głosów, według Was – ok 40%. 40% i tak oznacza spore poparcie społeczeństwa. F.W.: To jest nic. Pozostali kandydaci razem wzięci zdobyli ponad 50%. Te 40% poparcia to stały elektorat Łukaszenki: wschód blisko związany z Rosją, kołchozy. Jeszcze 5 lat temu miał ponad 50% poparcia. Dziś nikt nie wychodzi na ulice, by uczcić zwycięstwo Łukaszenki, nikt nie świętuje „jego” świąt. Ci, którzy ciągle na niego głosują, są indoktrynowani już w szkołach, nie wiedzą, że życie może wyglądać inaczej, bo nigdzie nie wyjeżdżają M.H.: Jak wygląda białoruskie szkolnictwo? F.W.: Szkoły są zrusyfikowane. Na początku rządów Łukaszenki ok. 85% klas była białoruskojęzyczna, teraz to kilkanaście procent. Historia, literatura, przedmioty społeczne są ostatnimi laty ostro cenzurowane. Przykładowo teraz z podręczników zniknęła twórczość Niklajewa, w żadnej księgarni nie można kupić jego książek, człowiek nie istnieje. Wszystko co wzmacniało białoruską świadomość, co zachęcało do zainteresowania się polityką, do działań społecznych, pluralizmu zostało wykreślone z programu lub tak przedstawione, aby zniechęcić do działalności. Ludzie mają zakodowane w głowach: działanie=represje. Boją się nawet pomyśleć. Wychodzą więc ze szkół, uniwersytetów całkowicie apolityczni i obojętni. Część z nich idzie do milicji lub KGB, gdzie przechodzą dalsze pranie mózgu. Potem biją pałkami kobiety i nawet nie rozumieją, że robią coś złego, wręcz chwalą się swoimi „osiągnięciami” na facebooku. System celowo wyniszcza część mózgu odpowiedzialną za samodzielne myślenie i podejmowanie decyzji. nielegalne. To władza nie szanuje prawa i łamie je. Łukaszenko wg konstytucji mógł być prezydentem tylko przez 2 kadencje, tymczasem rozpoczyna już 4. Naszym celem jest doprowadzenie do sytuacji, gdy prawo będzie wykonywane i przestrzegane. otoczenie Łukaszenki zostaną pozbawieni biernego prawa wyborczego, zaś ci którzy popełnili przestępstwa będą odpowiadać wg kodeksu karnego. Jeśli nie rozliczymy się z przeszłością od razu, powstanie podobny problem jak teraz Polsce. M.H.: Walka o demokratyzację nie kończy się na obaleniu dyktatora. Białoruś czeka mnóstwo wyzwań, zwłaszcza gospodarczych, jeśli chce się uniezależnić od Rosji. Macie jakiś plan? M.H.: Jak wygląda Białoruś po wyborach? F.W.: Mamy opozycyjny gabinet cieni. Wiemy, ze trzeba wprowadzić reformy, które będą gwarantowały nieodwracalność zmian demokratycznych. Jestem za likwidacją urzędu prezydenta i powrotu do republiki parlamentarnej - takiej jaka była przed 1994 r., kiedy na czele państwa stał M.H.: A co jeśli postanowi się z wami ułożyć? Tak jak w 1989 r. PZPR w Polsce? M.H.: Bierność i brak wiary w możliwość zmiany – czy to nie jest największy wróg demokratyzacji Białorusi? F.W.: Myślę, że największym wrogiem i głównym problemem jest niewiedza – nawet o wydarzeniach z 19 grudnia ub.r. ludzie nie znają prawdy. Z telewizji dowiedzieli się propagandowych informacji, np. że działania opozycji to zmowa polsko-niemiecka. Nie mamy żadnej alternatywy ani możliwości, żeby wytłumaczyć ludziom, co naprawdę się dzieje. M.H.: Strajkujecie, bojkotujecie… De facto uczycie naród nieposzanowania prawa. A co jeśli reżim zostanie obalony i to się obróci przeciwko wam? F.W.: Ja postępuję zgodnie z prawem i skutecznie z niego korzystam. Przykładowo, w naszej konstytucji jest zagwarantowania wolność zgromadzeń – wiece nie są więc F.W.: Kraj jest podzielony, trwa praktycznie wojna domowa. Ludzie nie wiedzą co dalej. Duża część opozycji wyjechała zagranicę w obawie przed represjami. Ok. 50 osób jest oskarżanych o przygotowanie zamachu stanu i grozi im do 15 lat więzienia. Wśród nich znajduje się większość opozycyjnych kandydatów na prezydenta – nie wiadomo, jaki jest ich stan zdrowotny, czy w ogóle żyją. Gospodarka, która w ostatnich latach trzymała się dzięki zewnętrznym kredytom, w tym roku odczuje kryzys: powstanie problem bezrobocia, nierentowności największych przedsiębiorstw. Z jednej strony sytuacja jest fatalna, ale z drugiej strony to szansa na zmiany, ponieważ Łukaszenko wyczerpał swój „resource” polityczno-gospodarczy, niedługo nie będzie go stać na utrzymanie swojej policji, wojska, urzędników. Nawet pomoc Rosji może nie wystarczyć. Choć społeczeństwo jeszcze śpi, to czuję, że coś zaczyna się dziać: rozmowy o polityce w autobusach, między młodymi i starszymi, między robotnikami… Ostatnie wydarzenia pokazały słabość Łukaszenki, który traci pewność siebie, wpływ, władzę. Marszałek Sejmu. Konieczne będą reformy rynkowe – prywatyzacja i denacjonalizacja, dywersyfikacja energetyczna oraz wpływów europejskich i rosyjskich. Będziemy się też starać o wstąpienie do UE, NATO, wszystkich tych instytucji, które gwarantują wzrost poziomu życia, suwerenność i demokrację. M.H.: Co z lustracją? F.W.: W pierwszych latach trzeba będzie ją przeprowadzić, ale jak będzie ona wyglądała, zdecyduje demokratycznie wybrany parlament. Myślę, że wszyscy odpowiedzialni za represje, urzędnicy, agenci KGB, F.W.: Łukaszenko to nie jest Jaruzelski. Jest bardziej charyzmatycznym dyktatorem, wykorzystującym nowoczesne technologie i afery polityczne, aby utrzymać się przy władzy. Minimalnym warunkiem do zorganizowania okrągłego stołu są wolne wybory, a Łukaszenko wie, że wtedy straci władzę i dlatego się na to nie zgodzi. Będzie wprawdzie próbował sprawić wrażenie liberalizacji podczas tegorocznych jesionnych wyborów parlamentarnych, może nawet wprowadzi do parlamentu kilkunastu „opozycyjnych” – lojalnych mu – kandydatów, ale to będzie tylko iluzja zmian. M.H.: Jak się przygotowujecie do wyborów? Zjednoczycie się? F.W.: W ostatnich latach opozycja straciła wsparcie Europy i zaczęła szukać pomocy politycznej w różnych stronach. Teraz tego nie będzie. Możliwe, że opozycja podzieli się jednak na kolaborujących z Łukaszenką oraz na walczących z dyktatorem. W tym luty-marzec 2011|Lexu§ 29 wywiad momencie nie przygotowujemy się do wyborów parlamentarnych, bo najważniejsza jest solidarność i pomoc tym, którzy są w aresztach – to najważniejsza misja. Drugim zadaniem jest rozpowszechnianie informacji o sytuacji w kraju na Białorusi. wywiad Nie jesteśmy gigantem o przemianach cywilizacyjnych w Rosji, odnowie zbrojnego konfliktu ormiańsko-azerskiego, skutkach wojny w Gruzji, polskiej racji stanu, grupach interesów w MSZ oraz karierze dyplomatycznej z dr. Wiktorem Rossem rozmawiają Magdalena Homenda i Rafał Baranowski M.H.: A propos poparcia Europy… Jak może być ono możliwe, jeśli np. Niemcy dostali od Łukaszenki preferencyjne warunki do inwestowania w wasza gospodarkę? Natomiast mentalność narodu mołdawskiego i ormiańskiego jest zupełnie różna. Ormianie są skoncentrowani, poważni, wielu jest bardzo wysoko wykształconych. Mołdawianie z kolei są raczej „wychodźcami ze wsi”, kultywują tradycyjną kulturę chłopską, są bardzo religijni. Trzeba również pamiętać, iż to naród romański, co silnie odróżnia go od Ormian. F.W.: Przyszedł czas wyboru: pragmatyczny interes, real politik albo minimalne poważanie praw człowieka i wartości, na których Europa zawsze stała. Spodziewam się, że ta druga opcja zwycięży. M.H.: Nie przeceniasz Europy? F.W.: Ale na kogo mam liczyć? Na Australię? Afrykę? Opcja jest jedna: Rosja albo Europa. Myślę, że ostatnie wydarzenia grudniowe otworzyły trochę oczy zachodnim polityków, którzy pośrednio ponoszą część odpowiedzialności za nie z powodu prowadzenia polityki ustępstw wobec Łukaszenki. M.H.: A propos Mołdawii – przez 6 lat kierował Pan ambasadą RP w Kiszyniowie. Jak przez ten czas zmienił się ten kraj? Jak daleko mu do UE? W.R.: Niestety, Mołdawia wewnętrznie nie określiła się co do swojego wyboru. Mimo że formalnie deklaruje gotowość do integracji europejskiej, to wewnętrzny układ sił politycznych jest bardzo zmienny. Dochodzi tu też kwestia niekontrolowanego Naddniestrza, gdzie ludność mołdawska jest w mniejszości. M.H.: Przejdźmy do Polski: jak się tu znalazłeś? F.W.: Po pierwsze, współpracuję z telewizją Bielsat, która nadaje z Polski. Po drugie, po kolejnej odmowie na uczelni białoruskiej zostałem przyjęty na studia dziennikarskie na UW. Było to możliwe dzięki pani minister Barbarze Kudryckiej oraz programowi stypendialnemu im. Konstantego Kalinowskiego, stworzonemu w 2006 r. dla białoruskich studentów wyrzuconych z rodzimych uczelni. M.H.: A nie lepiej byłoby wyjechać dalej na Zachód i tam szerzyć informacje o Białorusi, zamiast wracać do Mińska? F.W.: Nie mam moralnego prawa tego zrobić – jak wszyscy wyjadą z kraju, to kto zostanie? Sytuacja na Białorusi jest trudna, ale ludzie czekają na działania – jeśli w tym roku nie wywalczymy zmian, to nie będzie ich długo. Trzeba działać teraz. M.H.: Jak Polacy reagują na sprawę białoruską? F.W.: To zależy. Starsze pokolenie, pamiętające PRL, interesuje się problemem, ale młodzi – w Polsce i Europie – są dość obojętni, nie doceniają wartości demokracji i praw człowieka, dlatego nie rozumieją naszej walki. M.H.: Widzi Pan Doktor możliwość przełamania tego impasu i rzeczywistego zjednoczenia z tym terenem? Magdalena Homenda: Jak zmieniła się Rosja przez okres począwszy od momentu, gdy objął Pan w 1991 roku stanowisko radcy-ministra w polskiej ambasadzie w Moskwie do momentu, gdy Pan tam został charge d’affaires (lata 2006-07)? Czy dziś jest inaczej? Wiktor Ross: Mój pierwszy kontakt z Rosją jest dość odległy w czasie – urodziłem się w Moskwie, gdzie mieszkałem do 1956 r. Mimo młodego wieku pamiętam defilady, śmierć Stalina, gigantyczne portrety wodzów, starą kupiecką Moskwę o niskiej, dwupiętrowej zabudowie pomieszanej z modernistycznymi budynkami z lat 20. Od tego czasu często bywałem w Moskwie i obserwowałem, jak się zmieniała. Pracę tam rozpocząłem natomiast w 1991 r. – właśnie rozpadły się więzi gospodarcze, z Białorusi i Ukrainy przywożono towary pierwszej potrzeby, cała inteligencja handlowała na bazarach moskiewskich, żeby w ogóle przeżyć. Olbrzymie sklepy były pozbawione jakiegokolwiek towaru. Tak wyglądał upadły system. Do 1998 r. w Rosji postępował systematyczny „decline” – pogarszała się sytuacja materialna ludności. Po kryzysie finanso- 30 Armenia z kolei ma problem z Górskim Karabachem. Wygrała wprawdzie wojnę z Azerbejdżanem, ale ludność tego spornego terenu uciekła w czasie konfliktu w głąb Armenii, tworząc slumsy w Erywaniu. Cały czas panuje też sytuacja „oblężonej twierdzy”: Armenia i Azerbejdżan przerwały jedynie ogień, a ponadto Armenia ma bardzo napięte stosunki z Turcją, z którą granica chroniona jest przez wojska rosyjskie. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S wym w 1998 r. kraj zaczął się stabilizować wewnętrznie: nadszedł okres putinowski, do państwa napłynął zagraniczny kapitał. Kiedy przyjechałem do Moskwy ponownie do pracy w 2005 r., czułem się jak w Nowym Jorku. Jednakże realne zmiany nastąpiły tylko w Moskwie i kilku wybranych miejscach. Wystarczy odjechać kilka kilometrów za stolicę i można zobaczyć zapadłe wsie, rozpadające się, stare chałupy, brak dróg… R.B.: Był Pan ambasadorem w dwóch stosunkowo niestabilnych republikach. Czym różniła się praca i realia w Mołdawii od tych w Armenii? W.R.: Oba te państwa posiadają tzw. zamrożone konflikty, co jest wyjątkowe na całym obszarze postsowieckim. W Mołdawii mamy Naddniestrze, częściowo oderwany fragment państwa, który pozostał sowieckim skansenem, a jednocześnie jest „polem uprawnym” bandyckich grup, trzymających tam władzę. Mieszkają tam byli sowieccy oficerowie, znajduje się byłe rosyjskie lotnisko wojskowe. Spokojnie można stamtąd wywozić produkowaną tam broń np. na Bałkany, istnieje m.in. olbrzymia kontrabanda papierosów, rzadkich dóbr. W.R.: To kwestia określenia swojej tożsamości i samodzielnego wyboru ostatecznej drogi. Ostatnio Mołdawia przeżyła 2 kadencje prezydenta-komunisty. W okresie tym nie udało się reintegrować Naddniestrza, nie poprawiono relacji z Rumunią, zarazem gospodarka praktycznie stała w miejscu. Gdyby Rumunia stanowiła wzorzec wschodnioeuropejskiego tygrysa, pozytywną alternatywę w stosunku do rosyjskiego rynku, kultury, języka, środków masowego przekazu, to być może w perspektywie pokolenia, nie wcześniej, uprawdopodobniłoby się zjednoczenie. Na razie wydarzenia polityczne w Mołdawii pokazują, że naród nie dokonał ostatecznego wyboru. R.B.: Jakie najważniejsze wyzwania polityczne stoją przed Armenią? Przede wszystkim przezwyciężenie izolacji politycznej i fizycznej. Ta ostatnia spowodowana jest położeniem geograficznym (wysokie góry Kaukazu) trudnościami komunikacyjnymi i transportowymi. Armenia musi poprawić nie najlepsze stosunki z Gruzją, fatalne relacje z Azerbejdżanem, z Turcją. Jedynym przyjaznym państwem jest Iran – enfant terrible polityki międzynarodowej… Do tego wszystkiego dochodzi kwestia ludobójstwa Ormian, którą Erywań uważa za probierz stosunków ze światem zewnętrznym, a to błąd. M.H.: Czy są jakieś przesłanki mówiące, iż sytuacja zmieni się na lepsze? W.R.: Aktualnie krajem rządzi klan karabachski – zwycięzcy wojny z Azerami. Utrzymanie status quo jest dla nich niesłychanie ważne. Jednocześnie w Azerbejdżanie panuje nastrój rewanżu – kraj ten stracił przecież 20% swego terytorium na rzecz Armenii. Intensywny rozwój Azerbejdżanu m.in. dzięki ropie, powoduje, że państwo to zbiera siły. Istnieje wręcz ryzyko, że jeśli państwa te pod presją np. organizacji międzynarodowych nie zawrą pokoju, to dojdzie do kolejnego konfliktu zbrojnego. R.B.: Skoro jesteśmy już przy krajach zakaukaskich – jakie konsekwencje dla Gruzji i sytuacji międzynarodowej miał konflikt z Rosją? W.R.: Dla Gruzji z pewnością wojna ta była szokiem. Rosja epoki putinowskiej ustaliła czerwoną linię, poza którą nie chce dopuszczać państw zachodnich do obszarów byłego ZSRR. Wejście Ukrainy i Gruzji do NATO uważane byłoby aktualnie w Rosji za jej geopolityczną klęskę. Zachód też nie jest gotowy do walki o Gruzję. Dziwi natomiast to, że Micheil Saakaszwili dał się tak łatwo podprowadzić oczywistej rosyjskiej prowokacji, jaką była prowadzona na przestrzeni kilku miesięcy poprzedzających przedstawienie MAP dla Gruzji i Ukrainy. Doradcy rosyjscy mówili mi, że gdyby Saakaszwili przeprowadził taki „blitzkrieg” zamiast latem - w zimie, kiedy Tunel Rocki łączący Gruzję i Rosję jest całkowicie oblodzony, zasypany, niedrożny, a więc wojska rosyjskie niezdolne do działania, to inaczej by się to skończyło. Konflikt oddalił Gruzję od NATO. Wkrótce potem zresztą przeciwko Saakaszwilemu powstała w Gruzji znacząca, choć niezbyt skonsolidowana opozycja na czele z panią Nino Burdżanadze. Na razie Saakaszwili wygrywa walkę, m.in. dzięki szybkiej modernizacji państwa i ożywieniu gospodarczemu. M.H.: Czy Polska powinna była popierać Gruzję w tej wojnie? Może trzeba było być bardziej wstrzemięźliwym? W.R.: Poparcie zaatakowanego przez olbrzymi kraj małego narodu jest pewnym naszym moralnym zobowiązaniem, zwłaszcza w obliczu zmasowanej propagandy, jaka panowała wówczas w Rosji przeciwko Gruzinom. To, czy Gruzji pomogły decyzje podjęte przez jej przywódcę nie obarczają nas natomiast odpowiedzialnością. R.B.: A czy Zachód, zwłaszcza Francja, zachował się właściwie? W.R.: Zachód wykonał szereg dyplomatycznych ruchów, ale innych środków nacisku nie należało oczekiwać, bo takie kraje jak Niemcy czy Francja mają z Rosją poważne interesy i nieuzgodniony atak Gruzinów na Osetię Płd. spotkał się z ich dezaprobatą. M.H.: Parę lat temu mówiło się o postępującej demokratyzacji państw byłego ZSRR m.in. rewolucje w Gruzji, na Ukrainie. Czy teraz nastąpił regres na tym polu? W.R.: Ta sytuacja jest niesłychanie zmienna. Do końca lat 90. w państwach tych było coraz gorzej i Rosja traciła swoje strefy wpływów, ponosiła pasmo porażek. Choć dziś Rosja nie może już łatwo dyktować swoich warunków, to jednak w ostatnich latach odniosła pewien sukces w realizacji planu reintegracji i budowania wpływów na obszarze postsowieckim. Jednocześnie po kryzysie ekonomicznym w Rosji w latach 2008-09, który odczuły również państwa blisko z nią związane, uznały one potrzebę posiadania alternatywy dla ograniczonego rynku rosyjskiego. Nawet gdyby ktoś sądził, że formalne ogłoszenie istnienia unii celnej, przyśpieszenie procesu konstruowania ambitnych projektów wspólnej przestrzeni gospodarczej po roku 2008 jest reakcją na kryzys światowy i zbliża reintegrację tej przestrzeni, to w moim przekonaniu jest w błedzie. MH: Jaką rolę w polskiej polityce zagranicznej odgrywa Partnerstwo Wschodnie? WR: Inicjatywa, zgłoszona wspólnie ze Szwecją, jest bardzo ważna. Myślę, ze w interesie polskiej racji stanu leży wszystko, co dotyczy tego obszaru, bynajmniej nie dlatego, że Polska ma budować jakąś strefę buforową czy nawiązywać do koncepcji jagiellońskich. Polska jest naturalnym przewodnikiem dla takich państw, donatorem wzorców, które przejęliśmy z państw zachodnich. Oczywiście, nie jesteśmy jakimś gigantem, mamy wręcz skłonności do wyolbrzymiania naszych możliwości i dokonań. Poza tym, jest to też kwestia woli zainteresowanych państw i społeczeństw – niczego nie można zrobić wbrew nim. Dobrym przykładem jest Mołdowa - mimo że wyciągana jest z Zachodu pomocna dłoń, oni uważają, że ich tożsamość nie jest do końca określona, boją się porzucenia starego sposobu myślenia i działania. RB: Czy, w Pańskiej ocenie, polscy politycy, zarówno ci w MSZ, jak i w sejmowej komisji SZ mają wystarczającą wiedzę i orientację, by skutecznie realizować na zewnątrz polską rację stanu? WR: Pytanie z gatunku tych globalnych, bo te instytucje posiadają grona doradcze, ekspertów, instytuty, które wspierają je intelektualnie i politycznie. MSZ nie działa na pustym polu. Czy te rady są dobrze wykorzystywane? Doskwiera brak silnego think-tanku, który byłby realnym wsparciem dla polityków. Istniejące inicjatywy są bardzo rozproszone. Poza tym, w demokracji dominuje myślenie krótkofalowe. Trzeba dać się wybrać na następną kadencję. Zatem kreowanie projektów obliczonych na lata, czasami idących pod prąd i wymagających nakładów finansowych, wymaga odwagi politycznej. Czy ludzie w parlamencie ją luty-marzec 2011|Lexu§ 31 kultura mają, podobnie jak ważkie koncepcje realizacyjne? W to należy raczej wątpić. MH: Jak odniósłby się Pan do kontrowersji wokół katastrofy smoleńskiej? WR: W ostatnich latach polityka wschodnia stała się zakładnikiem 2 równorzędnych ugrupowań politycznych, w dodatku o podobnej proweniencji i ideologii. Siły te, walcząc między sobą o panowanie polityczne doprowadziły do tego, że najważniejsza osoba w państwie była postrzegana jako osoba totalnie negatywna. Skutkiem była niemożliwość, aby w kwestii polskiej historii i symboli narodowych zrobić coś wspólnie razem. Dlatego właśnie jedna wizyta odbywała się 7, druga 10 kwietnia. Rosjanie dobrze wiedzieli o tych różnicach interesów, że na tej nucie można grać. Działania polskiej administracji zaś uprawdopodobniły zaistnienie podobnego wypadku: setkami rozmaitych zaniechań, bałaganiarstwem, polskim „jakoś kultura to będzie”. Odrzucam teorie spiskowe – nikt z pewnością nie dążył do tego, by prezydent zginął. Natomiast Rosja potraktowała priorytetowo pierwszą wizytę, 7 kwietnia. Jest to zrozumiałe: ustaliła, kto jest jej partnerem spośród obu sił, postawiła właśnie na tego kandydata, a winę za 10 kwietnia usiłuje zrzucić na stronę polską. To wszystko stawia obecną ekipę rządzącą w niezwykle trudnym położeniu, musi się ona wobec tej sytuacji określić. Albo zbliżyć się do stanowiska Jarosława Kaczyńskiego i wspólnym frontem domagać się uznania kwestii, które przez stronę rosyjską zostały zawinione, albo stać się de facto zakładnikiem rosyjskiej polityki wobec Polski. RB: Powróćmy do dyplomacji. Większość społeczeństwa postrzega stanowisko ambasadora niemal jak odpoczynek lub nawet „wczasy”? Co Pan o tym sądzi? Jak w praktyce wygląda praca ambasadora? „Kazimierz i Karolina” w Teatrze Narodowym Jakub Brzeski Ödön von Horvath, autor sztuki „Kasimir und Karoline”, urodził się w monarchii Austro-Węgierskiej w 1901 roku i w trakcie swojego krótkiego życia zdołał objechać spory kawałek Europy w poszukiwaniu miejsca, gdzie mógłby zamieszkać na stałe, z czego ponad 10 lat dorosłego życia spędził w Niemczech. Jednym z miast, w których przyszło mu żyć i tworzyć, było Monachium. To właśnie stolica Bawarii, świętująca doroczny Oktoberfest, stała się tłem dla dramatu „Kazimierz i Karolina”. S ztuka przybliża nam historię rozpadu związku tytułowych postaci: Kazimierza i Karoliny. Akcja rozgrywa się w ciągu jednego festiwalowego dnia. Widzowie mają okazję prześledzić proces stopniowego budowania piramidy niezrozumienia, podejrzeń i wzajemnych pretensji, różniących z każdą minutą coraz mocniej Kazimierza i Karolinę. Uderzający jest fakt, że ich związek momentalnie ulega rozkładowi bez zaistnienia żadnej konkretnej przyczyny. Tym, co zapoczątkowało spiralę wzajemnych oskarżeń, były zrodzone w głowach młodych ludzi wyobrażenia, których źródła należy upatrywać w lęku i niepewności o nadchodzącą przyszłość. Teoretycznie podwaliną pod destrukcję łączących parę więzów mógł być fakt utraty pracy przez młodego Kazimierza – człowieka słabo wykształconego, jednej z wielu ofiar Wielkiego Kryzysu, który dotarł do Niemiec w przeddzień objęcia władzy przez nazistów. Rzeczywistość nie jest jednak tak prosta. Karolina nie postanowiła nagle zostawić swojego dotychczasowego partnera, 32 WR: To w głównej mierze zależy od ambasady, jej położenia i skali. Niektórzy ambasadorowie marzą o bardzo spokojnym, daleko położonym kraju, gdzie siedzą spokojnie i rzeczywiście „wczasują się”. Natomiast praca w małej placówce w kraju, gdzie życie toczy się żwawo, jest bardzo trudna - ambasador całą pracę polityczną wykonuje sam, często jest obarczony zadaniami administracyjnymi, zwłaszcza gdy zakłada placówkę. W wielkiej placówce praca jest rozłożona na większy zespół ludzi, ale wszystkie pisma musi podpisać ambasador, a bywa tego tyle, że ręka puchnie w procesie podpisywania. Trzeba znaleźć też czas na oficjalne spotkania, rozmowy z ekspertami, konferencje naukowe, imprezy kulturalne czy handlowe. Zatem jest to praca trudna, wymagająca zręczności na miejscu, dobrych kontaktów i oparcia politycznego w kraju po to, żeby własne inicjatywy znajdowały odpowiednie wsparcie. Inaczej ambasador będzie pozostawiony sam sobie, bo machina urzędnicza w kraju jest bardzo inercyjna i zmuszenie jej do działania to nie lada wyzwanie. nieuchronnie prowadzi nas do stanu, którego chcieliśmy uniknąć, a osoby wchodzące z nami w interakcję skłania do „oczekiwanych” zachowań. Tym sposobem Kazimierz, który obawia się utraty Karoliny, przyjmuje wobec szukającej festiwalowej rozrywki dziewczyny postawę pełną nieufności. Spodziewając się nadciągających kłopotów, sam je prowokuje. Karolina, która nie może w pełni oddać się rozrywce (jej chęci do zabawy Kazimierz nie jest w stanie w żaden sposób pojąć, dziwiąc się, że dziewczyna nie rozpacza razem z nim), patrzy z coraz większą niechęcią na swojego partnera. Przyjmujący agresywną pozę (będącą w rzeczywistości tarczą chroniącą przed spodziewanym, a raczej wyimaginowanym to popatrzeć na nie z dystansem. Sztuka Horvatha bez wątpienia daje taką możliwość. éki Reżyseria: Gábor Zsámb ki Kazimierz: Paweł Paproc rodeckaja Karolina: Wiktoria Go Rauch: Henryk Talar ld Speer: Andrzej Blumenfe merski Schurzinger: Oskar Ha Janiczek Franiu Merkl: Arkadiuszna Grycewicz An Erna Franiu Merkla: nie chcąc trwać przy bezrobotnym. Wręcz przeciwnie! Do pewnego momentu jak mantrę powtarzała ona frazę, że porządna kobieta nie zostawi mężczyzny, który stracił pracę, bo w przeciwnym razie nie zasługiwałaby na miano porządnej kobiety. Cóż zatem się stało? Kluczem do zrozumienia mechanizmów psychologicznych opisanych w sztuce jest pojęcie samospełniającego się proroctwa. Obawiając się – często bezpodstawnie - określonej reakcji ze strony innych ludzi, zachowujemy się w taki sposób, który w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S niebezpieczeństwem) Kazimierz, wyprowadza dziewczynę z równowagi. Więzy pękają nie z powodu utraty pracy, lecz z powodu podejrzeń i przerzucania się wzajemnie oskarżeniami o złe intencje. Zarysowuje się wyraźny podział między sfrustrowanym i zgorzkniałym Kazimierzem, a chcącą na jeden wieczór zapomnieć o przyziemnych problemach Karoliną. Otaczający parę ludzie i pojawiające się „dobre rady” katalizują proces destrukcji. Niewątpliwie sztuka jest ciekawym studium psychologicznym. Pozwala krok po kroku prześledzić błędy popełniane przez bliskich sobie ludzi. Ofiarą takich samych zgubnych mechanizmów wciąż niezmiennie padają miliony osób na całym świecie – war- MH: Jakie rady ma Pan dla osób rozważających tę ścieżkę kariery zawodowej? WR: Po pierwsze, należy nauczyć się kilku języków. Po drugie, trzeba mieć dużo kultury osobistej, ogłady, erudycję. Ponadto, nie można być zbyt łatwowiernym, ulegać presji rozmówcy, który próbuje wejść w bliższe relacje, często przy kieliszku. Wskazane jest też zachowanie w ocenach politycznych pewnego rozsądnego stopnia autonomii w stosunku do aktualnych władz w swoim kraju – dzięki temu można być człowiekiem rzeczywiście wiarygodnym. MH, RB: Dziękujemy za rozmowę. Kwestie omówione powyżej nie są jedynymi istotnymi wątkami, mogącymi przyciągnąć uwagę widza. Ödönowi von Horvathowi udało się nakreślić miniaturowy portret niemieckiego społeczeństwa przełomu lat 20-tych i 30-tych XX wieku. Na Oktoberfest bawią się wszyscy – wpływowi prawnicy, bogaci przedsiębiorcy, drobni awanturnicy, robotnicy, dziewczyny lekkich obyczajów… Wszystko się ze sobą miesza i kotłuje. Każdy oczekuje od festiwalu czegoś innego - w zależności od zajmowanej pozycji społecznej. Smutna konkluzja wynikająca z obserwacji biegu wydarzeń – bogaci i wpływowi nie mają żadnych skrupułów, by bawić się losem ludzi z niższych klas społecznych. Pobieżna analiza struktury społecznej dokonana przez Horvatha może zostać przy odrobinie wysiłku dopasowana do czasów nam współczesnych. Mimo pesymizmu, który przebija przez to, co opisałem powyżej, sztuka bynajmniej nie wprawia w stan przygnębienia. Nie jest też „ciężka”. Poczynania aktorów ogląda się z przyjemnością i delikatnym uśmiechem, a refleksje, do jakich nakłaniany jest widz, pojawiają się niejako przy okazji i raczej nie są w stanie zdominować naszego wieczoru. Co nie oznacza, że nie mogą być inspirujące. Sprostowanie W grudniowo – styczniowym numerze „Lexussa” artykuł „Kocioł Bałkański po polsku” został omyłkowo przypisany autorstwu Jana Zarewicza. Rzeczywistą autorką artykułu jest Magdalena Sadowska. Za pomyłkę przepraszamy. A dzisiaj? Dzisiaj narysujemy śmierć Jakub Brzeski Pytany jestem często, jak znoszę to, o czym piszę. Jaką osobistą cenę za to płacę? Odpowiedź nie wydaje mi się ani ważna, ani specjalnie interesująca. Wolałbym, aby ktoś, kto sięga po moją książkę, sam siebie spytał: dlaczego o tym czytam? Dlaczego się z tym mierzę? T en tekst umieszczony jest z tyłu okładki najnowszej książki Wojciecha Tochmana Dzisiaj narysujemy śmierć. Sam autor jest reporterem związanym z „Gazetą Wyborczą”, autorem trzech innych tomów reportaży i dwóch opowieści reporterskich oraz współzałożycielem Instytutu Reportażu, który – jak się wydaje – wypełnił znaczną lukę na kulturalnej mapie Warszawy. Tom Dzisiaj narysujemy śmierć kupiłem w kawiarni Instytutu, we „Wrzeniu świata”, gdzie można spotkać czasem reporterów; można też kontaktować się z nimi przez skrzynki umieszczone w kawiarni. Spodobał mi się ten system, bo świadczy o łatwości w nawiązywaniu kontaktów, redukowaniu dystansu – to daje się odczuć. Trudno wyobrazić sobie reportera, który wyrusza w świat, a nie jest na niego otwarty. Niewiele wiem o pisaniu reportażu, ale jasne dla mnie jest, że jeżeli ktoś jedzie tam, gdzie jest ogrom cierpienia, spiętrzone i nierozwiązywalne konflikty, duchowe wyniszczenie – musi reprezentować sobą pewną otwartość. Ten dobrze ukryty (zwłaszcza dla Europejczyka) świat udręki, te realia grozy będą próbowały kogoś, kto chce się spotkać z człowiekiem doświadczonym przez wielki ból, zamknąć psychicznie; może znieczulić, może oszołomić. Tochman pojechał do Rwandy, o której wielu z nas wie, że istnieje i że w 1994 zdarzyło się tam coś strasznego. Czy ludzie, których spotykamy na ulicy, mogliby powiedzieć nam coś ponad to? Po co więc Tochman był w Rwandzie? Bo wszyscy o wszystkim za mało wiemy? To chyba nie wystarczy, to nie wszystko. Autor tej książki chciał napisać reportaż, który – być może jak wszystie reportaże – nie daje żadnej odpowiedzi, za to stawia wiele pytań. I nie są to pytania, na które możemy zobojętnieć. W trakcie czytania odbiorca jest zaangażowany w rwandyjskie ludobójstwo na różne sposoby – czy przez naturalizm opisu sytuacji, o których opowiadają Rwandyjczycy, czy też przez dokuczliwe (może nie dla każdego?) poczucie winy metafizycznej, wyrastającej z pewnej wspólnoty kulturowej z tymi Europejczykami, którzy stali się świadkami mordu w tym małym afrykańskim państwie. Którzy przyglądali się bezczynnie. chałeś na dalekie wzgórza, inni ludzie, inna skóra, inne jedzenie, i chcesz nas zrozumieć. Odwaga chęci rozumienia to wielka siła tej książki; siła, która czasem zmienia się w słabość, niezdolność do pojmowania, jedynie współuczestniczącą w cierpieniu tych, których skrzywdzono. Nie chcę patetyzować, ale sądzę, że trzeba to powiedzieć – ten reportaż to pewna odpowiedzialność. Zaczynając go, nie można przerwać lektury tylko ze względu na drastyczność scen w nim przedstawionych. Kroczymy razem z autorem. A on mówi: Co czuje dwuletnie dziecko, kiedy widzi maczetę? O tym teraz myślę. Wierzę, że nie ma w nim strachu, bo niewiele pojmuje. Wierzę, że nie czuje bólu, bo ginie w sekundę. Zakrywam oczy. Wiem, że zaraz je szeroko otworzę, by stąd wybiec. [...] A jeśli nie wybiegam z domu umarłych, to tylko z lęku, że uciekając, zobaczę w swych dłoniach maczetę. Wojciech Tochman, erć Dzisiaj nar ysujemy śmi Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010 ny: Okładka pochodzi ze stro www.czarne.com.pl [...] Tak chyba boli żal za życiem, jak sądzisz biały człowieku? Dzięki, że mnie nie pytasz o szczegóły. Dzielny jesteś. Przyje- luty-marzec 2011|Lexu§ 33 kultura kultura Bóg Mordu w Ateneum Aleksandra Trzepałka S ztuka Yasminy Rezy uchodzi we Francji za świetną komedię. W 2009 roku otrzymała nagrodę Laurence’a Oliviera za najlepszą komedię. Warszawski Teatr Ateneum zaplanował premierę na 2 grudnia 2010. domu, z wielkim wysiłkiem i zaangażowaniem znanym tylko kobietom, „porzuca” tu i ówdzie przedmioty, mające powiedzieć przeciwnikom w dyskusji, że są w domu ludzi na poziomie, zacierając jednocześnie ślady gorączkowych przygotowań. Cechą charakterystyczną Ateneum jest scena – przestrzenna, wdzierająca się w widownię. Aktorzy również nie dostrzegają mitycznej linii oddzielającej ich od publiki i dążą do kontaktu z widzem poprzez dotyk, niekiedy bezpośrednie zwroty, ciągłe przemieszczanie się poza obręb pola widzenia ogółu i uprzywilejowywanie określonej części widowni. Cała historia zaczyna się właśnie wdarciem w naszą prywatną przestrzeń, kiedy to pani W rolach głównych Barbara Prokopowicz (Anette), Sylwia Zmitrowicz (Veronique), Artur Barciś (Alain, prawnik, ojciec „napastnika”), Krzysztof Tyniec (Michel, ojciec „ofiary”, mąż Veronique). Véronique i Michel podejmują u siebie rodziców chłopca, który pobił ich syna, wybijając mu dwa przednie zęby. Annette i Alain, rodzice napastnika, muszą zmierzyć się z odpowiedzialnością za czyn swojego dziecka podczas wnikliwej sesji w domu ekscentrycznej i snobistycznej Veronique. Dwa małżeństwa siedzą naprzeciwko siebie, konwersując o sztuce i świecie współczesnym. W międzyczasie bardzo kulturalnie ustalają treść oświadczenia opisującego pobicie, spierając się o każde słowo, oczywiście w cywilizowany sposób właściwy ludziom Zachodu. Magia samochodów Paweł Krzeski S amochody, jak i cała motoryzacja od lat fascynują ludzi. Mają ogromny wpływ na nasze codzienne życie, są środkami transportu dla setek milionów osób na całym świecie, ale nie tylko. Poza swoimi oczywistymi funkcjami, auta dostarczają nam rozrywki poprzez różne serie wyścigowe, z królową sportów motorowych, Formułą 1, na czele. Jednocześnie tysiące ludzi hobbystycznie ścigają się na torach lub uczestniczą w rajdach samochodowych. Postęp technologiczny spowodował, iż dzisiejsze samochody to prawdziwe centra multimedialne, jednak pomimo tego nie straciły swojego unikalnego charakteru, czego przykładem mogła być choćby premiera najnowszego Ferrari FF, która miała miejsce 23 lutego bieżącego roku i była transmitowana w Internecie, dzięki czemu także zwykli zjadacze chleba mogli w niej uczestniczyć. Właśnie owa magia otaczająca auta stała się inspiracją dla artystów nie tylko do przenoszenia samochodów na malarskie płótna (!), lecz przede wszystkim do robienia filmów, w których samochody stanowiły 34 ważny element. Dopiero sztuka filmowa potrafiła oddać piękno auta wraz z pokazaniem całej jego gracji i wdzięku, z jakim się ono porusza. Dlatego chciałbym zaprosić czytelników do bliższego zapoznania się z filmami, w których samochody odegrały istotną rolę - w jednych były głównym bohaterem, w innych symbolem epoki lub subkultury, w jeszcze innych podkreślały status społeczny swoich użytkowników. Przegląd filmów i seriali telewizyjnych, w których samochody odegrały istotną rolę, chciałbym zacząć od kina amerykańskiego. Pierwsze skojarzenie, jakie nam przychodzi na myśl, to słynne muscle cary jak Ford Mustang. Jednak najbardziej znanym serialem, w którym główny bohater to samochód, jest ,,Knight Rider” z Davidem Hasselhoffem w roli Michaela Knighta , któremu towarzyszył przerobiony Pontiac Trans Am z 1982 roku znany jako KITT. Połyskująca czerń i duży czerwony skaner laserowy z przodu to rozpoznawalne znaki KITTa, który przeszedł do historii kultury masowej. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Veronique (Sylwia Zmitrowicz) to artystyczny duch ze skłonnościami do analizy. Jej głównym celem jest odnalezienie przyczyny całego zajścia, chociaż, jeżeli mamy być szczerzy, od początku pragnie rytualnego ukorzenia się rozmówców. Anette (Barbara Prokopowicz) jest czynną zawodowo matką. Jej mąż to prawnik pozbawiony moralnych hamulców. Kobieta przechodzi przemianę, z onieśmielonej i defensywnie biernej ofiary Veronique, do lwicy, która na oślep atakuje w obronie swojego dziecka . Cała historia opiera się na obłudzie i zakłamaniu, w jakim żyją „ludzie Zachodu”. Ludzie, którzy jak Veronique angażują się w sprawy dalekiej Afryki, aby uciec od własnych problemów i piekła, jakie tworzą w swoich domach. Kiedy alkohol i złość rozpali ich tłumione emocje, rzucą się na siebie jak barbarzyńcy, obnażając grzechy małżonków, własne wady i zakłamanie, w jakim żyją. Zrzucą marynarki, szpilki, odstawią kieliszki i pociągając z butelki wypiorą przed nami swoje brudy. Wydaje się, że Yasmina Reza chciała ukazać obłudę „współczesnego człowieka na tak zwanym poziomie ” . Na fali indywidualizmu i rozwoju jednostki, egotyzm bywa uważany za cnotę, a wybujałe ego wygrywa z miłością i więzią międzyludzką. „Bóg mordu” to kolejna po „Jądrze Ciemności” czy „Władcy Much” opowieść o zrywaniu masek z ludzkich twarzy. W błyskotliwy i zabawny sposób Reza pokazała, jak łatwo zrzucić otoczkę cywilizacyjnego postępu i wrócić do dobrze nam znanej i lubianej jaskini oraz argumentów pięści. Kolejnym znanym przykładem jest niezapomniany serial „Drużyna A”, gdzie B.A. Baracus grany przez Laurence’a Tureauda (popularny Mr. T.) jeździł czarno-czerwoną furgonetką GMC Vandura – równie rozpoznawalną, co czwórka głównych bohaterów. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że jeździli autem klasy MVP albo vanem. Co ciekawe, w obu dotychczas przytoczonych przeze mnie serialach, samochód był produkowany przez amerykańskiego giganta koncern General Motors. Największym konkurentem GM na amerykańskim rynku jest natomiast Ford. Auto właśnie tego koncernu, Ford Mustang, stał się ucieleśnieniem tego, co Amerykanie najbardziej cenią w samochodach. Dla nich samochód musi być duży, sportowy, ze słynnym silnikiem V8 pod maską i najlepiej z automatyczną skrzynią biegów. Takim zielonym Fordem Mustangiem jeździł w filmie ,,Bullitt” porucznik Frank Bullitt grany przez Steve’a McQueena. Miłośnicy motoryzacji znają ten film przede wszystkim za sprawą długiego, trwającego niemal 10 minut, pościgu po ulicach San Francisco, w którym zielony Mustang ścigał inną ikonę tamtej epoki - czarnego Dodge’a Chargera przewożącego dwójkę zawodowych zabójców. Za ciekawostkę Jak zostać królem, czyli jak przemienić swoje słabości w zalety Magdalena Sadowska Czy zdarzyło wam się kiedyś, że gdy stanęliście przed słuchaczami, zabrakło wam słów? Albo nie mogliście ich z siebie wydobyć? A może panicznie boicie się czegoś innego? Jeśli tak, to powinniście obejrzeć ten film. Chociażby po to, żeby przekonać się, że nie ma rzeczy niemożliwych. A lbert jest młodszym synem króla Wielkiej Brytanii - Jerzego V. Zawsze żył w cieniu swojego starszego brata Edwarda. Sytuację komplikował fakt, iż „w czasie wizytacji rodziców nie wypadał w ich oczach najlepiej”, między innymi przez to, że… jąkał się. Kiedy dorósł, cecha ta (o ironio) zapewniła mu „święty spokój”. Ojciec nie wyobrażał sobie bowiem przemówień i oficjalnych spotkań z udziałem młodszego z synów. Jak nietrudno się domyślić, królewskie pochodzenie musiało kiedyś o sobie przypomnieć. Kiedy bowiem Edward zaczął spotykać się z dwukrotnie rozwiedzioną Bessie Wallis Simpson stało się oczywiste, że jego styl życia wywoła skandale medialne zagrażające nie tylko jego osobie, ale również całej monarchii. Z tego powodu zapada nieodwołalna decyzja - Albert musi ratować królestwo. Ale jak można panować nad krajem, kiedy własny język cię nie słucha? „Jak zostać królem” w rewelacyjny sposób obrazuje wewnętrzną walkę, która roz- należy uznać fakt, iż McQueen podczas kręcenia scen nie korzystał z pomocy kaskadera. Bez wątpienia głównym zadaniem Forda było podkreślenie na wskroś męskiego wizerunku bohatera. W filmach bardziej nam współczesnych podobne zadanie postawiono przed samochodem BMW serii 7, a później Audi A8, którymi to podczas swoich misji przemieszczał się Frank Martin grany przez Jasona Stathama w trzech kolejnych filmach z cyklu ,,Transporter”. Te luksusowe auta w połączeniu z nienagannym garniturem głównego bohatera miały mu dodawać szyku oraz elegancji. Jeśli chodzi o kino amerykańskie, to zakończyłbym przegląd na tych propozycjach. Oczywiście, niektórzy mogą zarzucić, iż zapomniałem o serii filmów z cyklu ,,Szybcy i wściekli”, w których teoretycznie samochody odgrywają główną rolę. Napisałem „teoretycz- grywa się w umyśle króla Jerzego VI - z jednej strony zamkniętego w sobie człowieka nienawidzącego publicznych wystąpień, z drugiej natomiast osoby wychowanej w przeświadczeniu, że monarchia jest najważniejsza. Przyszły król poprzez mozolne ćwiczenia z terapeutą (i przyjacielem) Lionelem Loguem powoli odzyskuje pewność siebie, co ułatwia mu wypełnianie królewskich obowiązków i zaskarbienie sobie sympatii poddanych. Nowa produkcja brytyjsko- australijskoamerykańska to nie tylko rewelacyjny, obsypany nagrodami scenariusz Davida Seidlera, to również niesamowita muzyka Alexandre`a Desplata i bardzo realistyczna scenografia. Teraz kilka słów o grze aktorskiej. W przeciwieństwie do innych autorów recenzji, nie zamierzam rozpisywać się na temat panów: Colina Firtha, Geoffrey`a Rusha, Michaela Gambona i Guy`a Pearce`a, ponieważ wszyscy byli po prostu rewelacyjni. Również wszelkie pochwały na temat kreacji Królowej Elżbiety w wykonaniu Heleny Bonham Carter będą niewystarczające. Dla odmiany nie”, ponieważ moim zdaniem w tych produkcjach najważniejsze nie są same auta tylko ich przerabianie, czyli tuning. Po przeglądzie kina amerykańskiego czas przyjrzeć się bliżej produkcjom europejskim. Dla zachowania porządku geograficznego najpierw zajmiemy się brytyjskimi serialami i filmami z połowy ubiegłego wieku. Samochody wspomnę o dwóch aktorach, które udowodniły, że z małych, epizodycznych ról także można zrobić perełki. Są to Jennifer Ehle jako Myrtle Logue w niezapomnianej scenie pod tytułem „znalazłam w domu królową” oraz Timothy Spall jako Winston Churchill. Podsumowując, Brytyjczycy po raz kolejny udowodnili, że możliwe jest nakręcenie superprodukcji bez morderstw, rozlewu krwi i seksu. Stworzyli napawające optymizmem dzieło, które ukazuje, że z każdej słabostki można zrobić niegroźny, a charakterystyczny znak rozpoznawczy lub nawet zaletę (przecież przerwy w czasie mówienia nie muszą kojarzyć się wyłącznie z jąkaniem, ale również z dostojeństwem, jak słusznie zauważa Lionel). Film zdecydowanie łamie również stereotyp króla - Boga, ukazując go jako zwykłego, zagubionego człowieka, który wcale nie ma ochoty być władcą Imperium. Bez cienia wątpliwości stwierdzam, że jest to film na 6. A nawet na 6+. agenta Jej Królewskiej Mości, Jamesa Bonda, są wszystkim doskonale znane i jednocześnie ze względu na swoją różnorodność mogłyby same posłużyć za temat do osobnego artykułu, stąd nie będę o nich wspominał. Roger Moore, zanim wcielił się w postać agenta 007, grał w dwóch ważnych serialach, które przyniosły mu światową sławę w latach 60tych i 70tych XX wieku. Pierwszy z nich to legendarny ,,Święty”, w którym główny bohater, Simon Templar, jeździł charakterystycznym białym Volvo P1800, które do tej pory kojarzy się z tym serialem. Ciekawostką jest fakt, iż twórcy „Świętego” chcieli pierwotnie, aby Templar, niczym prawdziwy angielski gentleman, jeździł Jaguarem E-type. Niestety, kiedy zadzwonili do fabryki w celu zamówienia samochodu do zdjęć, okazało się, iż z racji dużego powodzenia, jakim cieszyły się Jaguary, czas oczekiwania na auto wynosi mniej więcej pół roku. Firma Jaguar nie była specjalnie zainteresowana reali- luty-marzec 2011|Lexu§ 35 misz-masz zacją ekspresowego zamówienia na potrzeby serialu. Wtedy do producentów zgłosiła się firma Volvo oferując swój sportowy i elegancki model P1800. Ostatecznie podpisano umowę, na mocy której producenci serialu otrzymali dwa samochody Volvo P1800 - jeden na potrzeby produkcji, a drugi jako prywatne auto Rogera Moore’a. Ponadto co pół roku auta te były wymieniane przez szwedzką firmę na nowe. Drugim serialem, który przyniósł sławę Moore’owi, był ,,The Persuaders!”, gdzie aktor grał angielskiego arystokratę Bretta Sinclaira, jeżdżącego żółtym Astonem Martinem DBS. Natomiast serialowy partner Sinclaira, Dany Wild, amerykański playboy, niezapomniana kreacja Tony’ego Curtisa, jeździł dla kontrastu misz-masz czerwonym Ferrari Dino. W przypadku obu panów samochody miały na celu podkreślenie statusu społecznego przy jednoczesnym pokazaniu różnic między postaciami - angielskim lordem, a byłym mieszkańcem nowojorskiego Bronxu. Interesującym przykładem uwypuklenia pewnych cech postaci - w tym przypadku komizmu - przy jednoczesnym zaprezentowaniu osiągnięć własnego przemysłu motoryzacyjnego jest zamykany na zasuwkę Mini Jasia Fasoli. Samochód produkowany początkowo przez BMC, a następnie między innymi Austin Rovera, zmotoryzował Wielką Brytanię i zrewolucjonizował transport samochodowy po II wojnie światowej. Jednocześnie - przerobiony przez Johna Coopera święcił tryumfy na raj- Miś Konrad Leszko W niedalekiej fabryce słodkich pluszowych misiów o różowych futerkach został uszyty wyjątkowo udany egzemplarz. Prócz zwyczajnych misiowych atrybutów, które mogłyby zapewnić mu szczęśliwe bytowanie wśród dzieci, Miś był obdarzony cechą niespotykaną w świecie pluszowych zabawek. Był ciekawy przestrzeni poza sklepową półką i pokojami pełnymi zabawek. U znano jednak, że wysłanie Misia wprost z rodzinnej manufaktury w świat pełen Człowieków i najróżniejszych czynników rwąco-mechacących, byłoby wielce nieroztropne. Postanowiono więc, że Miś najpierw wstąpi na uniwersytet, gdzie, jak chodziły słuchy, ludzie nie są jeszcze całkiem groźni i dorośli, a wszystkich traktuje się równo i poważnie bez względu na wyznanie, narodowość czy posiadanie miękkiego różowego futerka. psów w schroniskach. Misia cechuje wrażliwość nieinwazyjna, nie na pokaz. Chęć odczuwania pozbawiona pozorności, za którą Bezfuterkowcy kryją się, by zniknąć w tłumie, którego wszyscy nienawidzą. A bardzo przecież potrzebują. Czytelnika nie może więc dziwić, że posługujemy się postacią Misia, bo przypisywanie tego rodzaju cech ludziom mogłaby spotkać się z niedowierzaniem, a nawet odrazą. Misiowi powiedziano też, że studenci to tak naprawdę duże dzieci, no, może trochę mniej się ślinią i mniejsze jest ryzyko, że zechcą sprawdzać co też Miś ma w środku, co da się tak fantastycznie ugniatać. Jest prawdopodobne, że wielu z Was nie zgadza się z taką oceną ludzkości, zaznaczyć jednak trzeba, że perspektywa autora i Czytelnika jest tutaj zupełnie nieznacząca. Miś został wychowany po misiowemu i choć, być może, nie każdy orientuje się jakie są zasady wychowania w rodzinach słodkich pluszowych misiów o różowym futerku, znaczy to mniej więcej tyle, że Miś ludzi się boi, mimo że bardzo chce się przytulać. Jaki jest Miś? Dobrej jakości, lubił o sobie myśleć, że trochę artysta, trochę z brzuszkiem. Przywiązany do swojego wyszywanego uśmiechu, szczęśliwy z racji nieodczuwania potrzeby posiadania poglądów, ze zrozumiałych przyczyn otwarty na kontakt. Nie wzruszał się, to oczywiste, podczas komedii romantycznych, nigdy też nie dawał pieniędzy Cyganom w warszawskich tramwajach. Nie, taka płytka wrażliwość, to główna broń Dużych. Wszyscy współczują pustym brzuchom Afryki i ubolewają nad chorobami toczącymi pchły 36 Miś miał nadzieję, że legendy, krążące tu i ówdzie o studentach, okażą się prawdziwe. Młode organizmy o jeszcze niepoluzowanych szwach, z głosami silnymi jak mini głośnik zamontowany wewnątrz Misia zaraz po zmianie baterii, szczerzy jak mimowolne zamknięcie oczu, przy zbliżeniu do twarzy pluszowej zabawki. w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S dowych trasach, skąd późniejsza nazwa sportowych wersji: Mini Cooper. Autko to wystąpiło również w innej legendarnej produkcji, ,,Włoska robota”, nakręconej w 1969 roku. Film otrzymał nawet nominację do Złotego Globu, a w 2003 roku doczekał się remake’u. Po filmach anglosaskich czas na kino typowo europejskie w wydaniu francuskim. O ile wcześniej w pierwszej kolejności prezentowałem film, a następnie auto, które w nim grało, tak teraz najpierw zaprezentuję dwa samochody, a potem dopiero produkcje, w których wystąpiły. Oba auta są kamieniami milowymi - nie tylko w historii francuskiej, ale i światowej motoryzacji. Co ciekawe, oba wyprodukowała ta sama firma. Pierwszy z bohaterów to zaprojektowany jeszUczęszczał więc na zajęcia i wykłady z niedźwiedzią werwą, na których szybko zorientował się w przekonaniu ludzi o własnej wyjątkowości. Wziął to za dobrą monetę, bo przecież tam gdzie docenia się inność, kto jak kto, ale różowy pluszowy miś przejdzie niezauważony. Stało się jednak inaczej. Ludzie-studenci nie umieli, bądź, co bardziej prawdopodobne, nie chcieli dostrzec wśród siebie Misia. Ignorancja wraz z arogancją stanowiły nierozłączny zestaw, pakiet antypluszowy. Każdy nosił go zawsze przy sobie, nie wszyscy używali, to trzeba im oddać, jednak świadomość, że jest tam, w tylnej kieszeni czy plecaku, dawała Łysoskórym poczucie bezpieczeństwa. To chyba strach nimi powodował. Posiadacz różowego futerka nie był jednak w stanie sam do tego dojść. Gdy się czyta coś z kartki, ostre brzegi i cienkość liter powodują, że trudno wczuć się w pluszowość. Odbiera się jak człowiek, więc nie można w pełni zdać sobie sprawy z tego, jak bardzo Miś się różni, dlaczego pewnych rzeczy nie zrozumie. Faktem jest, że pozostawał całkowicie niewidzialny. Snuł się po kampusie wśród kolumn podkreślających godność i dumę, których w sobie nie czuł. Czasem ktoś odezwał się do niego w kilku słowach, nie widząc jednak w nim najwyraźniej nic misiowego. Dziwiło go to bardzo i bolało, nie jest bowiem tajemnicą, że Miś liczył na choć odrobinę uznania swej słodkości i oryginalności. We własnej ocenie wyróżniał się z tłumu choćby tym, że mierzył 26 cm wysokości, jego jedyne ubranie stanowiła sztruksowa kamizelka z nieproporcjonalnie dużymi guzikami, a puszyste miękkie różowe futerka nosiły tylko damskie egzemplarze ludzi, i to z rzadka. Najwyraźniej Miś nie zdawał sobie sprawy z tego, co my, rozsądniejsi od niego, wiemy doskonale. Z tłumu Bezszwowych nie da się wyróżnić, można tylko być lub nie być jego częścią. Taka decyzja pociąga za sobą poważne konsekwencje. Historia nie zna wielu przypadków Misiów, które zwycięsko przeszły tę próbę. Miś Puchatek, ktoś może powiedzieć. Tak, lecz nie byłoby w tej sytuacji uczciwe nie wspomnieć, że ten akurat miś nie ma zbyt wiele rozumku i jest wspierany przez wielką korporację. cze przed II wojną światową Citroen 2CV, który zmotoryzował powojenną Francję. Idea, która przyświecała twórcom tego samochodu, polegała na przewiezieniu 5 osób wraz z koszem wypełnionym jajkami po polu w taki sposób, aby jajka się nie stłukły. Prostota, wytrzymałość i tania produkcja - tak można scharakteryzować francuski ,,samochód dla ludu”. Drugim autem jest zaprezentowany w 1955 roku na salonie w Paryżu Citroen DS. Jego linia nadwozia oraz stopień zaawansowania technicznego wykraczały poza ówczesne standardy. Posiadał hydropneumatyczne zawieszenie, z którego Citroeny słynną do dzisiaj. Ponadto reflektory specjalnie doświetlające zakręty w zależności od kąta skrętu kierownicy oraz wiele innych nowinek technicznych. Dzięki temu DS stał się na lata To chyba jest oszustwo, głowił się Miś. Budynki, naukowcy, to tylko mniej wyszukane dekoracje, niż te w sklepie z zabawkami i sprzedawcy bez przyklejonego uśmiechu. Oszustwo, że to świat równie dobry dla Misia, jak dla każdego innego. Nie jest oszustwem, że studia się przydają. Tylko biedny pluszak nie zorientował się, do czego. Pewnego dnia o wyjątkowo niekorzystnych warunkach biometeorologicznych , takim, który sprawia, że futerko nasiąka wilgocią i łapie brud, a trociny tracą na objętości, nasz pluszowy bohater postanowił, że zostanie zauważony. Wybrał niestety najgorszy możliwy sposób. Hej Wy! Tak zaczął. Następnie, w wielu cierpkich i ostrych, jak na puchatą zabawkę słowach, wyraził swoje przekonanie o lepszości, dobroci i słodkości, której nie chcą dostrzec. Wykrzyczał, że wie dlaczego go ignorują. Bo jest niegroźny, bo jakie ambicje może mieć taki miś, nikt go nie potraktuje poważnie, nie ma go. Miś poczuł się jak po zabawie z kilkuletnią dziewczynką, która najpierw wycina nożyczkami idiotyczną fryzurę z jego bujnej różowej grzywki, a następnie sadza w pierwszym rzędzie na półce, ku śmiechowi i niezrozumieniu. Tym samym złamał najważniejszą zasadę ludzkości: nie demaskować kłamstw, z którymi wszystkim żyje się dobrze. Został oceniony jako groźny, niewygodny, zbyt pluszowy; zauważalny. Krótko było mu dane cieszyć się tym, jak byśmy je nazwali, pyrrusowym zwycięstwem. Spytali go o ostatnie słowa. Ja już się pogodziłem z tym, że mam w środku trociny, nie duszę, talent, znaczenie, tylko trociny; życzę Wam tego samego. Odpowiedział im, korzystając z ostatnich Voltów swego zabawkowego, syntetycznego głosu. Wtedy, wysłuchawszy go po raz pierwszy i jedyny, rozerwali, wzdłuż szwów, prując głośno, przykładnie. Słodkie pluszowe misie o różowym futerku są całkiem bezbronne; i tak, między nami, trochę naiwne. Dlatego nie ma ich wśród nas, a cała ta historia wygląda na zmyśloną. Przecież, gdyby pluszowe misie mogły studiować, świat stanąłby na głowie, a tego z pewnością byśmy nie przeoczyli. symbolem elegancji, komfortu i dobrych osiągów, harmonijnie skomponowanych z innowacyjnością. Z tego powodu w serii filmów o Fantomasie, główny czarny charakter - Fantomas, przemieszcza się właśnie takim samochodem, a w pewnym momencie przekształca go nawet w samolot. Z kolei w filmie ,,Dzień Szakala” z 1973 roku Citroenem DS jeździ prezydent Francji Charles de Gaulle, co pokazuje, jak bardzo prestiżowy był to samochód. Wspomniany wcześniej Citroen 2CV poza krótką rolą w filmie o przygodach Jamesa Bonda, zapisał się w historii kinematografii przede wszystkim dzięki występom w licznych komediach z udziałem Louisa de Funes. Warto tutaj wspomnieć szczególnie serię filmów o żandar- mach, w których to spokojna zakonnica przeistaczała się w pirata drogowego, gdy tylko siadała za kierownicą 2CV. Biedny Citroen często doznawał wtedy uszczerbku, tak jak w filmie ,,Żandarm i policjantki”, w którym po szybkiej przejażdżce zakonnicy z auta został tylko silnik, przednie koła oraz fotel kierowcy. Samochody są nieodłącznym elementem nie tylko naszego świata, ale i kultury. Na wszystkich kontynentach powstają produkcje filmowe, w których auta mają swój mniejszy lub większy udział, są symbolami oraz nośnikami pewnych treści, wartości i skojarzeń. Mam nadzieję, iż przez kolejne dekady, o ile nie stulecia, będą stale nam towarzyszyć i inspirować twórców, nie tylko filmowych. Jestem, więc mam rację Aleksandra Orzeł „Każdy rozum jest światłem. Każde światło można zgasić. Rozum można zgasić”. To wprawdzie tylko gra słów, ale chyba każdy brał udział w dyskusji, w trakcie której ktoś próbował, za pomocą niewybrednych sztuczek i manipulacji zgasić Waszą błyskotliwość, a przynajmniej uśpić czujność… P owszechnie wiadomo, że cechą ludzką jest dążenie do posiadania racji. W wymiarze myśli człowiek nie próbuje dostrzec błędów własnego rozumowania, ale stara się doszukać błędów w myśleniu innych. Co za tym idzie, nawet za cenę prawdy obiektywnej, w codziennych dyskusjach używamy licznych sztuczek i wybiegów słownych, aby doprowadzić spór do korzystnego rozwiązania, czyli zachowania swojej racji. Owymi środkami i metodami pokonywania przeciwnika w konfrontacji ustnej zajmuje się erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów. Pojęcie erystyki zostało wprowadzone do nowożytnej terminologii filozoficznej przez Artura Schopenhauera, ale swoimi korzeniami sięga mitologii greckiej. Na polu bitewnym bogowi wojny, Aresowi, towarzyszyła córka Nocy, Erys, bogini niezgody i od jej imienia powstała nazwa tego, co potocznie uważamy za umiejętność stawiania na swoim. Pomimo tego, że erystyka należy do dziedziny filozofii, jest powszechnie stosowana przez zwykłych zjadaczy chleba, często w sposób nieświadomy. I tak matka, broniąca nieznośnego syna przed surowym ojcem mówi: -„ Przecież to jeszcze dziecko, trzeba być dla niego pobłażliwym.” Na co ojciec odpowiada: - „Właśnie z tego powodu, że to jeszcze dziecko, należy mu się kara, by jego złe nawyki nie zakorzeniły się.”, intuicyjnie stosując odwrócenie argumentu przeciwnika. Schopenhauer w swojej krótkiej rozprawie „Erystyka, czyli sztuka prowadzenia sporów” opisał metody, które dla czytelnika zwykle wydają się oczywiste. Czytając jego prace nie poznajemy czegoś nowego, a jedynie systematyzujemy wiedzę, którą zyskujemy na bazie własnych doświadczeń Erystyka nie prowadzi do prawdy, ale do zwycięstwa w sporze, co potwierdzają słowa Schopenhauera: „fechmistrz nie powinien interesować się tym, kto ma właściwie słuszność w sporze, który doprowadził do pojedynku: chodzi tu tylko o to, by trafiać i odparowywać”. Tę zasadę skutecznie stosują wytrawni politycy: Poseł X: Czy wszyscy członkowie Pana partii są skorumpowani, czy to wciąż pojedyncze wypadki? Poseł Y: To są tylko pojedyncze wypadki. Poseł X: A więc potwierdza Pan, że zjawisko korupcji w waszym klubie jest faktem. Którzy członkowie pana partii są, pana zdaniem, skorumpowani? Jak widzimy, takim zwycięstwem może być zdyskredytowanie przeciwnika, wykazanie sprzeczności jego twierdzeń z innymi założeniami uznanymi już wcześniej za prawdziwe lub jeszcze lepiej wykazanie wewnętrznych sprzeczności w jego tezach. O sile ataku na adwersarza decyduje właściwy dobór argumentów, które pozwolą na osiągnięcie wyznaczonych wcześniej celów. Niekiedy najlepszą bronią jest odpowiednie zmanipulowanie jego własnych słów lub wywołanie zdenerwowania. Niezwykle celne wydaje się zatem stwierdzenie prof. Tadeusza Kotarbińskiego, że erystyka jest zastosowaniem ogólnej teorii walki, czyli agonistyki. Czasem głównym celem sztuczek słownych jest pozyskanie publiczności: zrobienie korzystnego wrażenia, a przez to wywarcie wpływu na poglądy odbiorców - przekonanie ich do swoich racji lub zniechęcenie do luty-marzec 2011|Lexu§ 37 misz-masz stanowiska prezentowanego przez kogoś innego. Szczególnie w przypadku, gdy mamy do czynienia z publicznością o niższym poziome intelektualnym. Warto wtedy powoływać się na autorytety, wybierając zwłaszcza te, które pozostaną niezrozumiane. Jak twierdził Arystoteles „uznajemy domniemanie pospólne”, tzn. nie ma tak absurdalnego poglądu, który ludzie nie przyjęliby jako własny, o ile tylko zdołamy im wmówić, że został on zaaprobowany przez ogół. Niewątpliwie skuteczne, choć taka manipulacja może być przyjemnością jedynie wybitnie inteligentnych. Tworząc otwarty katalog 38 chwytów erystycznych wraz z przykładami ich użycia, Schopenhauer wyraźnie zaznaczył, iż ich stosowanie jest niedopuszczalne. Filozof chciał jedynie pokazać potencjalne niebezpieczeństwa, na które narażone jest człowiek uczciwy w sporze z kimś o wątpliwej moralności. Znając teorię erystyki, mamy dużo większe misz-masz szanse na udaremnienie zabiegów przeciwnika. Idąc tym idealizacyjnym torem myślenia Schopenhauera, dochodzimy do wniosku, że erystyka jest nieetyczna. Jednak biorąc pod uwagę jej nagminne używanie, należy raczej stwierdzić, że moralna ocena zabiegów erystycznych zależy od celu, który ma być osiągnięty przez zwycięstwo w sporze. Nie twierdzę, że cel uświęca środki, ale w praktyce często je wymusza. zując interes swojego klienta, trzeba nieustanie uwzględniać rolę sędziego. Zwykli śmiertelnicy miewają rację, natomiast prawnicy mają ją zawsze. A nawet, jeśli ich słuszność jest wątpliwa, potrafią stworzyć jej pozory. Trzeba podkreślić, że w pracy prawnika kluczowy jest specyficzny rodzaj konfrontacji, mianowicie spór na drodze sądowej, gdzie w zasadzie nie jest ważny przeciwnik, lecz audytorium – sąd. Zaś celem nie jest przekonanie drugiej strony, ale uzyskanie korzystnego wyroku. Prowadząc polemikę na sali sądowej, a tym samym reali- Wciąż macie wątpliwości co do użyteczności erystyki? Nie sądzę, ale na wypadek, gdyby moja racja była tylko wrażeniem, dodam: wiedza nie szkodzi. Warto zapoznać się z sztuczkami opisanymi przez Schopenhauera, zasadami retoryki i logiki, choćby po to, żeby uniknąć triumfującej miny przeciwnika i słynnego „A nie mówiłem…”, kiedy po raz kolejny okaże się, że na własne życzenie zostaliśmy wyprowadzeni w pole. Za witrynami Paulina Kabzińska J uż są! Obniżki 30%, 50%, 70% ! Pędzę i ja. Wielka galeria na każdym niemal kroku, robię więc kilka i jestem w środku. Tłumy nie do opisania, choć spróbuję. Każdy wie jak wygląda polna droga, gdy jedzie po niej samochód; tu podobnie, unoszący się piasek i kurz stanowią ludzie. Ledwo widzę witryny sklepów. Wiek od – 9 do + 100. Każdy musi wykorzystać tę jedyną i niepowtarzalną co kilka chwil okazję. Nie ja, to inni. Jacy inni?! Muszę wygrać tę olimpiadę. Rzut towarem, bieg po wszystkich piętrach galerii, zapasy siatek na ręku itd. Może podium nie będzie, ale liczę chociaż na dyplom z wyróżnieniem. Na celowniku sklep nr 1: „Uroda”. Oczy – wyprzedaż obejmują tylko wybrane modele, Kot, Shrek i jelonek Bambi, hm… nie wiem. Poczekam, aż przecenią Lolę Bunny. Patrzę na kolejkę, eh… jednak pędzę naprzeciwko, gdzie jeszcze mam szansę na 20 minutowe „Lans!”, nowo otwarty salon, gdzie czekają promocje promocji. Wszystko piękne, identyczne, ład i harmonia, słowem manieryzm. Flaga, jeździec z koniem, bez konia, aligatory. Istne zoo. Jest i ona… złota półka na której widnieje „własny styl”. Ceny pozostawiają tę przyjemność tylko dla nielicznych. W gablocie odbija się czerwony napis „Randki”. Zmieniam więc szklak i manewrując w tłumie udaję się do neonowego raju. Poczucie humoru – eh, jeszcze nie obniżyli. Szukam więc na wieszakach czegoś, co mogłoby mi się przydać. Udawanie niedostępnej, jedna noc, atrakcyjna głupota – przeglądam coraz bardziej nerwowo, popychana przez dziewczyny, które mają już wypchane koszyki po brzeg. A do przymierzalni zabrać można tylko 6 rzeczy! Zerkam na miejsce przymiarek, kolejka porusza się jak dżdżownica. Konsumenci nie przeglądają się w Obecnie prawnicy uczestniczą także w rozwiązywaniu sporów alternatywnymi metodami. Mediacja, negocjacje i arbitraż nie wykluczają używania chwytów erystycznych, a niekiedy wzmagają nawet ich stosowanie ze względu na bezpośredni charakter prowadzenia polemiki przez strony. da. Na pierwszy rzut oka, w porządku, ale po chwili… coś nie gra. Jakby za szeroki? Zbyt flirciarski. Wychodzę zza kotary i odkładam na wieszak rzeczy przymierzonych, nie kupionych. Znika w sekundę. Może na pierwszym piętrze coś znajdę. Zapchane schody potrafią zniechęcić… ale skoro już tu jestem. Na górze bliźniaczy asortyment. Przechadzając się (?!), dobrze, może starając się przechadzać, dostrzegam jeden sklep wyraźnie nie cieszący się popularnością, „Bezpośredniość”. Brzmi zachęcająco. I choć wyjątkowo obniżki są gigantyczne, brak zainteresowania. Czyżby towar dostępny dla wszystkich nie był zbyt atrakcyjny? Ekspedientka podchodzi z uśmiechem i pyta: „Potrzebuje Pani pomocy czy mogę iść na kawę?”, lekko zdziwiona odpowiadam grzecznie „Dziękuję, już wybrałam” i podchodzę płacąc za pudełko bezpośredniości. „Czy mają państwo karty stałego klienta?” pytam. Sprzedawca puszcza mi oczko i mówi: „Oczywiście.”, po czym uzupełnia „Dodawane są przy drugim zakupie. Gratis”. sale % sale 0 7 % 0 sale e 7 sal sale sale ale le s le a s sale ale sale sa le a s le s sale sale a s le a le s a s le a sale alesale saledo salesales sale salesale sale lesale aleales sale salesale sale salesaledo sale sa sale s le sale sale ale sale sale a s le a s saleale sale sale sale sale s s ale s le a s sale przestępowanie z nogi na nogę do kasy. Wychodząc zerkam jeszcze na usta – dziubek schodzi najlepiej. Ale czy taki chcę? Zaraz dodają aparat gratis; co za promocja! Zostałam bez szans, zepchnięta na boczne póki z nieprzecenionym uśmiechem. Nic tu po mnie, czas namierzyć kolejny cel. 38 lustrze za długo. Mam szansę w ciągu najbliższych kilkunastu minut coś przymierzyć. Jest! Biorę i ustawiam się w ogonku. Czekam, czekam. Przede mną para przymierza wersję damską „opowiadam głupoty” i męską „słuchaj maleńka”. Po krótkiej konsultacji biorą. Uff, w końcu moja kolej. „Lustereczko, lustereczko…” Widząc nerwowe napięcie w oczach klientów zakładam udawany uśmiech najszybciej jak się w w w. s a m o r z a d . w p i a . u w. e d u . p l / L E X U S S Po kilku próbach poczęstowania znajomych różnościami z zielonego pudełeczka wszystko stało się jasne. Gorzkie czekoladki nie smakowały im najlepiej i wtedy zrozumiałam oczko ekspedienta. Cóż mi pozostaje? Kawę na ławę piję do dziś. Nałóg nie musi być zdrowy i akceptowany przez społeczeństwo. Nie po to on jest, nie głodzi dla zdrowia i nie rozpieszcza dla dobra. Przynosi radość i już. luty-marzec 2011|Lexu§ 39 § R E K L A M A