Tekst dyktanda 66 kB
Transkrypt
Tekst dyktanda 66 kB
Dariusz Rekosz Uroczyste przecięcie rubinowej wstążki W ósmym tygodniu po Bożym Ciele dąbrowskie zwierzęta urządziły sobie krótką przerwę od dotychczasowych obowiązków. Chudy żubr Eustachy, oparłszy się o dwuipółwiekową brzozę, z półuśmiechem przeżuwał żółtą gumę. Przefarbowane na rudo kruki, krążące zazwyczaj wokół kępy rosochatych drzew, przysiadły na niewysokiej choince i obrzucały okolicę chłodnym spojrzeniem. Brzuchaty misiek Szczepan, trzepiący od dwóch dni zakurzone dywany, rozłożył swoje brunatne futro na ścieżce prowadzącej na wzgórze. Nikomu nie chciało się zasuwać, bo w imię czego? Zdezawuowane hulanki przyprawiały ich o żenadę. W borze zawrzało dopiero wówczas, gdy bóbr Maurycy przybiegł z ekstrazaskakującą wieścią. Przy największym w Dąbrowie jeziorze grupa fachowców, na oko majster-klepków, zaczęła stawiać posrebrzane słupki. Nieudolnie przeciągnęli pomiędzy nimi rubinową wstążkę, a na górze zawiesili zakryty różowym płótnem szyld. Ani chybi szykowało się uroczyste przecięcie. Akcję obserwowała na wpół zdezorientowana grupa rowerzystów, która przystanęła nieopodal rozłożystej olchy. Król zwierząt, Jerzy Grzywacz, zajął się czyszczeniem wystrzałowego garnituru. Co prawda było to ubranko suto stebnowane liliową przędzą i poniewczasie upstrzone przaśnymi chabrami, ale Jerzy nie chciał wyglądać jak ostatni łachudra. Wśród ogólnego rejwachu przyglądał się temu szarobury strzyżyk – huncwot, że ożeż ty! Jerzy przymierzył strój. „Czy na pewno dobrze leży?” – zapytał półgłosem, jakby samego siebie. „Przejrzyjże się w lustrze, a dostrzeżesz dżentelmena cud. Naprawdę i jak bum-cyk-cyk” – uderzył się w górną część żeber, prawie że w oskrzela. Chomik i myszołów postanowili przygotować nietuzinkowe przyjęcie. W wielkim garze uwarzyli przepyszną zupę z borowików, którą doprawili korzeniami przylaszczki. Grzanki, sporządzone w kształcie wybrzuszonych serduszek, ułożyli na półmiskach, a następnie posypali je cukrem pudrem. Przetarte przez durszlak ostrężyny upstrzyli różowym kremem zrobionym z borówek i naturalnego jogurtu. Uważali przy tym, żeby każda porcja stanowiła nie lada kąsek również dla żyrafy i hipopotama. Chmielowa oranżada skrzyła się w brzęczących roztruchanach, a na grillu smażyły się kotlety de volaille w sosie barbecue. Jedzenia było w bród. W niektóre zwierzaki wstąpił ożywczy duch. Serca biły im tak mocno, że słychać było tętent ich tętna. Chichocząca dotąd hiena skrzyknęła grupę muzykantów, wśród których brylował młody jaguar. Ten nieprzeciętny gitarzysta w wirtuozerski sposób aranżował utwory Bacha i Vivaldiego, przerabiając je na współczesne przeboje. Perkusyjny rytm podawał jeż Krzysztof, natomiast miejsce przy organach zajęło stadko pcheł. Przeskakując po klawiszach, rozpalały słuchaczy niemalże do białości. Krogulec, orzeł i pustułka odśpiewali dwie zwrotki zwierzęcego hymnu, po czym nagle zgasły wszystkie lampy. Naburmuszony żółw Przemek, który z wyróżnieniem ukończył pół roku temu kurs elektromechanika, jął sprawdzać wszystkie przewody i bezpieczniki. Gdy skończył, wstążka została przecięta, a szyld zabłysnął setką żarówek. Zgromadzeni burzliwymi oklaskami powitali nowo powstałe Pojezierze Dąbrowskie. A więc wieść przyniesiona przez Maurycego nie była gadką szmatką.