3 Krzysztof Moraczewski.indd - Zakład Teorii i Filozofii Komunikacji

Transkrypt

3 Krzysztof Moraczewski.indd - Zakład Teorii i Filozofii Komunikacji
Krzysztof Moraczewski
Sztuka jako mowa w kultUrze artystycznej baroku
Wyrażenie „język sztuki” lub częściej „język malarstwa”, „język filmu” czy „język
muzyki”, a więc w odniesieniu do pewnej szczegółowej dziedziny sztuki, zyskało
sobie prawo obywatelstwa jako wygodna, konwencjonalna nazwa, określająca ogół
dostępnych owej dziedzinie środków wypowiedzi. Inaczej niż wyrażenie „sztuka jako
język”, które nie zostało poddane analogicznej neutralizacji, nie sugeruje – dzięki
swemu tylko przenośnemu znaczeniu – językowego w ścisłym sensie statusu sztuki.
Statusowi temu poświęcono w historii wystarczająco wiele uwagi, aby nie czuć się
zmuszonym, przynajmniej w ramach wypowiedzi tak ograniczonej, jak niniejsza,
do jego ponownego podejmowania. Rzec wystarczy, iż każdy właściwie, kto bronił
tezy o językowym charakterze sztuki zakładać musiał rozumienie języka jakieś
inne niż tradycyjne definicje lingwistyczne (określające język jako kod o podziale
dwuklasowym), a po takim poszerzeniu ów „język w szerokim sensie” nie tylko gubił
odróżnienie języka i kodu, ale też ostatecznie kończył jako określenie metaforyczne.
Kto z kolei, co przecież zdarzało się w badaniach semiologicznych sprzed pół wieku,
starał się wykazać językowy w ścisłym rozumieniu charakter sztuki, wikłał się
w konstrukcję koncepcji, które nie tak łatwo utrzymać, jak dla przykładu koncepcja
filmu Piera Paola Pasoliniego. Wiecznym problemem okazywało się odnalezienie
w sztuce odpowiednika fonemu, a więc owego semantycznie neutralnego budulca,
którym operując, tworzyłoby się semantycznie relewantne wypowiedzi, pomijając
już nawet oczywisty zarzut bagatelizowania wszelkich pozakomunikacyjnych
(w sensie semiologicznym), a więc na przykład bodźcowych, elementów sztuki.
Taka przynajmniej sytuacja panowała, co trzeba zaznaczyć, do publikacji studium
Nelsona Goodmana The Language of Art – brak tu niestety miejsca na podjęcie
dyskusji z ową książką. Nie chcąc zatem używać terminu „język” jako metafory, od
określenia sztuki jako formy języka muszę się odżegnać.
Czy zatem tytułowe wyrażenie „sztuka jako mowa” nie dziedziczy wszystkich
tych problemów? Gdyby użyć go abstrakcyjnie, to bez wątpienia tak. Posługując
10
Krzysztof Moraczewski
się odróżnieniem lange, language i parole, odpowiednio nim operując, dałoby
się sprawę, owszem, powikłać i zaciemnić, ale podstawowy problem nie zostałby
rozwiązany. Jednakże pewne określone przekonanie, które po krytyce uznaje się
za nieprawdziwe (wedle dostępnej wiedzy), mogło w określonym miejscu i czasie,
inaczej rozstrzygających zagadnienie jego prawdziwości, funkcjonować jako
przekonanie regulatywne względem określonej praktyki. Tak więc utrzymywanie
jednocześnie twierdzeń „sztuka nie jest językiem” i „określona kultura nakazywała
kształtowanie wypowiedzi artystycznych na kształt mowy” nie jest logiczną
sprzecznością, gdyż wyrażenia te mówią o czymś innym.
W historii nowożytnej, zachodniej kultury artystycznej, dwukrotnie z pełną
mocą artykułowano w trybie normatywnym przekonanie o językowym charakterze
sztuki wywodząc z niego konkretne, podporządkowane twierdzenia o charakterze
dyrektywalnym. Działo się tak pod koniec wieku szesnastego we Włoszech, co
określiło charakter siedemnastowiecznej, przede wszystkim włoskiej i francuskiej,
kultury artystycznej (choć i Niemcy uległy w najwyższym stopniu oddziaływaniu
owych przekonań) oraz na przełomie wieku osiemnastego i dziewiętnastego,
w ramach formującego się niemieckiego romantyzmu, a nawet jeszcze
w okresie Sturm und Drang. Przypadki takie muszą być dla badacza zajmującego
się komunikacyjnym wymiarem sztuki specjalnie zajmujące. Posiadają one jedną,
uderzającą cechę wspólną. Ich autorzy, humaniści florenckiej Cameraty w pierwszym
przypadku, a Ludwig Tieck i Wilhelm Wackenroder w drugim, formułowali swe
koncepcje najpierw w drodze dociekań teoretycznych, tyczących się specyficznie
muzyki, a potem dopiero następowało zarówno praktyczne przejęcie owej wizji
przez kompozytorów, jak i jej rozszerzenie na inne dziedziny sztuki. Na tym
punkcie, do którego jeszcze wrócę, podobieństwa jednakże się kończą. Tieck
i Wackenroder bowiem, a za nimi Ernst Theodor Amadeus Hoffmann i ogólnie
niemieccy romantycy, aż po Richarda Wagnera, założyli bowiem owo „szersze
pojęcie języka”, odrywające ten termin od jego technicznego znaczenia. Koncepcje
muzyki jako „języka ponad językiem”, „uprzywilejowanej postaci języka” czy
„języka krainy Fantazji” prowadzą nas raczej w stronę metafizyki, niestety dość
sentymentalnej, niż zjawisk komunikacyjnych. Jeśli ów język specjalnego rodzaju
służy jakiejś formie komunikacji, to raczej jako mowa Absolutu wobec podmiotu
lub jako wyraz tegoż podmiotu „nieskończonej tęsknoty”, niż jako wzorzec dla
semantyki i gramatyki konkretnej wypowiedzi artystycznej. Z punktu widzenia
możliwości ukształtowania pewnej konkretnej, historycznej postaci sztuki na
wzór języka w ścisłym sensie, nie na mocy podobieństwa języka i sztuki, ale na
mocy obowiązujących reguł kulturowych, przypadek niemieckiego romantyzmu
można bez ryzyka pominąć. Pozostaje on interesujący z innych niż podjęta tu
perspektyw. Nawiasem mówiąc, zbadania zdaje się wymagać stosunek owych
niemieckich koncepcji do odrębnych skądinąd wizji muzyki przedstawionych
w rozważaniach Rousseau i Diderota. Jeśli sytuacja tak się przedstawia, to casus
praktyk siedemnastowiecznych tym większej wymaga uwagi.
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
11
W swej warstwie normatywnej siedemnastowieczna kultura artystyczna
(najpierw włoska, czego dla uproszenia dalej już nie będę powtarzał) nakazywała
traktowanie sztuki nie po prostu jako języka, ale właśnie mowy, a więc przede
wszystkim konkretnej wypowiedzi, podobnej jakoś do wypowiedzi językowej ze
względu na pewne jej cechy. Historyczna analiza wskazuje, że chodzi o podjęcie
przez sztukę określonej funkcji mowy jaką jest perswazja. Stworzyło to możliwość
oparcia się w działaniach artystycznych zarówno o opracowane dla języka wzory
retoryczne, a w dalszej kolejności wykorzystanie nauki retoryki jako fundamentu
dla teorii sztuki i praktyk artystycznych, jak i wyznaczyło konkretny, wzorcowy
typ wypowiedzi językowej, jakim stała się oracja sceniczna. Jeśli więc owa
kultura nakazuje traktować dzieło sztuki jako konkretny akt mowy, to nie mowy
w ogóle, ale retorycznej wypowiedzi aktora, z właściwą jej kontrolą nad afektami
i reakcją publiczności. Przed rozwinięciem tego wątku warto jednak choć krótko
rzucić okiem na genezę takiej postawy. Zapotrzebowanie na sztukę tego rodzaju
wiąże się zapewne z postulatami Soboru Trydenckiego i potraktowaniem przez
ojców soborowych sztuki jako skutecznego narzędzia propagandy. Wątek ten jest
właściwie oczywisty, ale nie wyczerpuje wyzwania, na jakie retoryczna wizja sztuki
była odpowiedzią, ujmując tę sprawę na wzór Arnolda Toynbee’ego. W tym samym
bowiem czasie przed wspomnianymi już artystami florenckiej Cameraty stanął
problem odnowy relacji między słowem poetyckim a wypowiedzią muzyczną, jaka
ich zdaniem cechowała klasyczną grecką tragedię. Dokonując przeciwstawienia
średniowiecznych i renesansowych praktyk polifonicznych z jednej strony,
a domniemanej muzyki antycznej z drugiej, Vincenzo Galilei w traktacie Dialogo
della musica antica e della moderna postawił przed muzykami-praktykami nowe
dla nich zadanie. Realizacji jego podjęli się twórcy tacy jak Jacopo Peri, Giulio
Caccini, Emilio Cavalieri i przede wszystkim Claudio Monteverdi. Chyba zresztą
Monteverdi właśnie najpełniej przedstawił sedno nowego nastawienia w dobitnej
maksymie „mowa powinna być panią harmonii, a nie jej sługą”. Jednocześnie
więc Kościół żąda od sztuki potrzebnej mu mocy perswazyjnej, a sami artyści, na
razie tylko muzycy, odkrywają problem, który inną drogą prowadzi ich w stronę
zagadnienia związku sztuki i mowy. Niecodzienny to związek kontrreformacji
i postulatu tworzenia in modo antico, postawionego muzyce zresztą prawie dwieście
lat po analogicznych poszukiwaniach plastyków. Ten więc spóźniony muzyczny
renesans przywykliśmy nazywać „muzyką barokową”. Jeżeli więc harmonia ma
służyć mowie, by kontynuować ten wątek, to należy opracować takie techniczne
środki kształtowania materiału dźwiękowego, które pozwolą akcentować
i interpretować semantyczną i afektywną zawartość tekstu poetyckiego: muzyka
musi zacząć współprzemawiać czy, jak ujmie to Nicolas Harnoncourt, stać się
„mową dźwięków”. Istniały zresztą po temu pewne wzorce i pierwsze praktyki
w renesansowej jeszcze idei musica reservata oraz w poczynaniach
szesnastowiecznych twórców włoskiego madrygału, a nawet wcześniej
jeszcze, we francuskojęzycznych pieśniach onomatopeicznych Clemente’a
12
Krzysztof Moraczewski
Jannequina. Racjonalistyczny charakter kultury intelektualnej siedemnastego
stulecia spowodował jednak rozwinięcie owej wizji w pełen, wypracowany
w szczegółach system. Choć inicjatywa była włoska, to owej systematyzacji
dokonali Francuzi, a przede wszystkim Niemcy, od Athanasiusa Kirchnera
(Musurgia universalis), po działającego już w osiemnastym wieku Johannesa
Mathesona (Der volkommene Kapelmeister). Całość tej nauki, określanej jako
teoria afektów (głównie we Włoszech) lub retoryka muzyczna (głównie we
Francji), pełniła konkretne i realne funkcje regulatywne względem odpowiednich
praktyk. Podjęto oczywiście wysiłek stworzenia analogicznych systemów dla
innych dziedzin sztuki. Charakterystyczne są przy tym zarówno próby włoskie,
których historię dałoby się ciągnąc aż od Cesarego Ripy, jak i przede wszystkim
próby francuskie, zwłaszcza imponujący wysiłek Charlesa Le Bruna, mający na
celu usystematyzowanie środków retoryki malarskiej. Analogiczny wysiłek podjęto
w siedemnastowiecznym teatrze francuskim. Jeśli mamy dziś wrażenie, że
znaczenie systemów retorycznych dla malarstwa czy teatru, a nawet architektury
(tu zresztą wzorce pochodziły jeszcze od Witruwiusza, a spełnienie miało przyjść
z późnym barokiem austriackim) nie było tak wielkie jak w przypadku muzyki,
to jest to, śmiem twierdzić, sprawa stanu badań, a nie rzeczy samej. Podjęcie
odpowiednich dociekań nad architekturą siedemnastowieczną już wskazuje, że
problem dotyczy całości kultury artystycznej.
Wątek genetyczny trzeba jeszcze pokrótce podjąć dla drugiego elementu
kształtującego wizję sztuki jako mowy czyli teatralności. Teatralizacja, która zdaje
się cechować niemal każdy przejaw życia publicznego w siedemnastowiecznych
monarchiach katolickich, od publicznych egzekucji, poprzez dworski rytuał
Wersalu, aż po sposób, w jaki jezuici urządzali rekolekcje, powszechnie jest dziś
wywodzona z toposu theatrum mundi, jednakże najpełniejsze przedstawienie
owego toposu, zawarte przez Pedro Calderona de la Barcę w dramacie El Grand
Teatro del Mundo, pochodzi jeszcze z wieku szesnastego, podobnie jak pierwsze
próby wykorzystania konwencji teatralnych do kształtowania dzieła plastycznego,
by wspomnieć Madonnę sykstyńską Rafaela. Trzeba więc było jakiegoś nowego
czynnika, który wymusił upowszechnienie owego toposu: teatralizacja stała się
zarówno świetnym środkiem propagandy dla kościoła katolickiego i mitu Le Roix
Soleil, jak i dla prywatnej ostentacji watykańskiego kardynała, hiszpańskiego
granda lub magnata w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Urban VIII i Krzysztof
Ossoliński jednakowo odnaleźli się w tej konwencji. Właściwie studium artystycznej
teatralizacji w wieku siedemnastym, gdyby prowadzić je w obszerniejszej
postaci, wymagałoby solidnego rozpatrzenia owych pozaartystycznych form, od
ceremonialnych powitań na schodach, po staropolską pompa funebre.
Jeżeli zatem wiek siedemnasty zdaje się rozumieć sztukę jako mowę, to
nie w sposób abstrakcyjny, lecz – powtórzmy to – widząc wzorzec w pewnym
konkretnym typie ustnej wypowiedzi. Połączenie perswazyjności i teatralności
pozwala ów wzorzec określić jako scenicznie opracowaną wypowiedź, której
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
13
celem jest przekonanie audytorium. Można to zresztą ująć krócej i bardziej
efektownie: sztuka jest mową retora, który znalazł się na teatralnej scenie. Nic więc
też dziwnego, że praktyka artystyczna plastyków i muzyków szuka fundamentu
w praktykach inscenizacyjnych i teoriach retorycznych. Doświadczenie teatralne
najwybitniejszych artystów epoki było zresztą bogate: nie bez racji wiodącą
formą muzyczną siedemnastego wieku stała się dramma per musica, od czasów
Francesca Cavallego zwana operą, a najbardziej reprezentatywny plastyk
owego czasu, Gianlorenzo Bernini, z pełnym przekonaniem działał jako twórca
teatralny, co nie zawsze jest dziś w stopniu dostatecznym wydobywane. Z kolei
znajomość przynajmniej Retoryki Arystotelesa czy mów Cycerona należała już do
humanistycznego kanonu wykształcenia.
Podsumowując więc, ogół środków artystycznych baroku (traktując barok
jako zjawisko ograniczone do kultury krajów katolickich) można wywieść
z wzorców mowy i dalej jeszcze, oddziaływanie tych wzorców śledzić na
przykładzie konkretnych dzieł sztuki. Dobór tych środków podyktowany był
koniecznością wypełnienia podstawowych społecznych żądań. Perswazyjność
wymaga kontroli nad afektami, gdyż sposób, w jaki sztuka chce przekonywać, ma
nie postać logicznej argumentacji, lecz retorycznego oddziaływania. To z kolei
wymaga zarówno wynalezienia środków, stanowiących malarskie czy muzyczne
odpowiedniki figur retorycznych i poetyckich tropów stylistycznych (tego
samego żąda zresztą sprostanie przez niejęzykowe formy sztuki wyzwaniu ze
strony teatru) oraz, jako fundamentu, racjonalistycznej teorii afektów. Odcienie
ludzkiego życia emocjonalnego należy sprowadzić do względnie niedużej liczby
typów, wiążących się dalej w gatunki i rodzaje, aby taka klasyfikacja umożliwiła
odpowiednie przyporządkowanie poszczególnych środków artystycznych. Tego
rodzaju koncepcja była czerpana w wieku siedemnastym zarówno z antycznych
koncepcji retoryki i klasyfikacji ludzkich charakterów, jak i ze współczesnej
racjonalistycznej filozofii, wreszcie uszczegółowiana przez teoretyków sztuki
i artystów na własny rachunek.
Aby nie pozostać gołosłownym warto pokusić się o krótkie chociaż przedstawienie
konkretnych praktyk, opartych o taką koncepcję sztuki. W ramach niniejszego
tekstu nie może to mieć jednak charakteru innego, niż tylko zapowiedzi. Niestety
względne ubóstwo materiału utrudnia nie tylko analizę, ale nawet rekonstrukcję
wielu form ulotnych, które dla kultury artystycznej siedemnastego wieku były
specjalnie reprezentatywne. Owocem tego jest, że dzieła sztuki barokowej, zwłaszcza
dzieła malarskie i rzeźbiarskie, poznajemy zwykle poza ich pierwotnym kontekstem
przestrzennym i ceremonialnym. Skutkuje to ich sztucznym wyizolowaniem,
w wyniku którego nie tylko zmieniają swe znaczenie, ale przede wszystkim
zaczynają być odczytywane przez pryzmat późniejszej koncepcji, traktującej
na przykład obraz jako zamknięty w sobie i samowystarczalny pod względem
semantycznym. Oczywiście „przykrojenie” barokowego obrazu, wchodzącego
pierwotnie w konkretne związki nie tylko z architekturą i obrazami wokół, ale
14
Krzysztof Moraczewski
w równym stopniu z konkretną praktyką, na przykład liturgiczną, do muzealnej wizji
obrazu „nie mającego prawa” do sięgania poza swoją ramę, jest adaptacją tworów
siedemnastowiecznych do kulturowo późniejszych wzorców interpretacyjnych.
W postępowaniu takim nie ma nic zdrożnego, ale trzeba zachować świadomość jego
adaptacyjnego charakteru. Zwłaszcza, gdy owa wizja samowystarczalnego dzieła
sztuki stała się dla nas, dzięki jej przełamaniu przez działania neoawangardowe,
także historią. Jedna historyczna forma świadomości nie powinna przesłaniać innej,
szczególnie gdy świadomość naszej własnej epoki wydaje się wybitnie sprzyjać
rozumieniu zjawisk przednowoczesnych.
Trzeba zatem ze względów metodycznych znaleźć takie przykłady, gdzie
dzieło zachowało przynajmniej część pierwotnego kontekstu, choćby swoje
związki przestrzenne z innymi elementami artystycznej całości. Przykładem
takim, nasuwającym się zresztą z mocą oczywistości jest Ekstaza św. Teresy.
To, zdawałoby się, nieznośnie zbanalizowane arcydzieło Berniniego, jest
zarazem najbardziej drastycznym przykładem ofiary czytania sztuki barokowej
z pominięciem jej macierzystego kontekstu. Odsądzano w historii sztuki rzeźbę
tę od czci i wiary, przyniosła Berniniemu wyrażona przez Johanna Joachima
Winckelmanna opinię „największego osła wśród rzeźbiarzy”, nazwano ją nawet
religijną pornografią. Historię jej recepcji można by nazwać historią wysiłków,
jak skutecznie nie zrozumieć dzieła sztuki. Nieporozumienie zaczyna się już
od przekonania, że istnieje takie osobne dzieło sztuki, jak Ekstaza św. Teresy –
przekonania ugruntowane przez praktykę jej omawiania lub prezentowania na
reprodukcjach z pomięciem najbliższego otoczenia.
Centralna scena prezentuje mistyczną ekstazę św. Teresy z Avila zgodnie z jej własną
relacją: oto nieziemskiej piękności anioł przeszywa serce świętej grotem miłości Bożej,
a ona sama omdlewa w bólu i niewysłowionej rozkoszy. Unio mystica została przez
Berniniego zobrazowana z pełną emfazy przesadą, która ściągnęła gromy na jego
głowę. Niezwykle skomplikowane draperie szat Teresy opadają na fantazyjne chmury,
a z ich dramatycznego światłocienia wyłaniają się tylko bezwładne dłonie i stopy
świętej oraz jej twarz. Oczy przymknięte, usta lekko rozchylone, ciało wygięte w tył
w spazmie rozkoszy. Wizualnie jest to oczywiście obraz orgazmu. Sięgnął tutaj Bernini
do jednego z najbardziej utrwalonych wzorców intersubiektywnego udostępniania
doświadczenia mistycznego, jakim jest – na mocy wzoru Pieśni nad pieśniami –
metafora zbliżenia seksualnego. Tylko kultura całkowicie obca tradycji mistyki
chrześcijańskiej mogła się tu dopatrzeć pornografii. Tradycyjnie także obecność
Boska jest sygnalizowana przez zaakcentowanie lumen. Ukryte przed okiem widza
okno dostarcza światła, które dociera do nas wzmocnione, bo odbite od znajdujących
się ponad główną sceną złoconych promieni – historię tego wątku można wywodzić
aż od Corpus Pseudo-Dionizego Areopagity. Nic tu jednak jeszcze nie usprawiedliwia
gwałtownej przesady – tę zaczynamy rozumieć dopiero, gdy odniesiemy wyobrażenie
ekstazy do jego otoczenia. Całość przedstawienia zamknięta jest w wygiętej na kształt
półelipsy aediculae, obramowanej przez bliźnie kolumny i przywodzącej na myśl
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
15
teatralną scenę. Podejrzenie takie potwierdza się, gdy spojrzymy na boki. Wyrzeźbił
tam Bernini ni mniej, ni więcej, tylko symetrycznie umieszczone loże teatralne,
wypełnione przez postaci fundatorów z rodziny Coronaro. Charakterystyczne są
ich reakcje: wielki religijny dramat, jaki dzieje się na stworzonej dla nich scenie,
zdaje się angażować w pełni tylko jednego z nich, pozostali zachowują się w owym
teatrum sacrum jak w publicznej, weneckiej operze – zdekoncentrowani, pogrążeni
w rozmowie, nie ogarnięci magią sceny. Teraz też pojmujemy przesadę: wzorem
przedstawienia nie jest ekstaza świętej, lecz aktorskie przerysowanie potrzebne, aby
ekstazę taką przekonująco odegrać. Oczywiście nowsza historia sztuki nie przeoczyła
tych elementów, ale upowszechnienie tej wiedzy jest dopiero zadaniem do podjęcia.
Jeśli wzorzec teatralny jest w przypadku całości kaplicy, którą Bernini wyrzeźbił
w rzymskim kościele Santa Maria della Vittoria oczywisty, to element retoryczny
wydaje się nieco bardziej ukryty, ujawnia się bowiem nie tyle w stosowaniu
konkretnych figur, znanych z teorii sztuki wymowy, co właśnie w typie perswazji.
Kontrast między tym, co dzieje się na scenie, czyli w obrębie aediculae, a światową
obojętnością – choć przecież nie bezbożnością – postaci w bocznych lożach
ma przekonywać poprzez wzbudzanie afektu, a nie argumentację. Artysta, jak
wytrawny retor, rezygnuje z logicznego wywodu, aby, wprawiając publiczność
w zdumienie i olśnienie, za pomocą konkretnego przykładu wzruszyć ją
i podporządkować własnej wizji: oto Ecclesia Triumphans ma nas zachwycić swą
sceniczną wspaniałością, a nie siłą swych racji – uczynić z nas swych wyznawców,
a nie zwolenników.
Tę praktykę oddziaływania na emocje i wyobraźnię, aby przedstawić nawet rzecz
tak abstrakcyjną, jak słuszność dogmatu, można z powodzeniem nazwać rodzajem
manipulacji. Racjonalny dobór środków dla dokładnie określonego celu, oparty
o znajomość życia afektywnego odbiorcy i mechanizmów działania jego percepcji,
który to dobór o owej manipulacji stanowi, ma oddziaływać na inne niż racjonalne
elementy psychiki widza – sztuka ma przemawiać na sposób efektownego, będącego
mistrzem w swym fachu, kaznodziei. Warto byłoby pod tym względem porównać
strategie perswazyjne obecne w sztuce barokowej i na przykład kazaniach Piotra
Skargi, zastanawiając się nad ich wspólną retoryczną podbudową. Nie od rzeczy
będzie zresztą przywołać jeden jeszcze przykład takiej artystycznej przemowy,
bardziej może nawet czytelny, bo mniej uwikłany w topos teatralności.
Caravaggio w przechowywanym we wiedeńskim Kunsthistorisches Museum
obrazie Matka Boska różańcowa przedstawił kolejną scenę, która nie siląc się na
logiczną argumentację, poprzez odpowiedni pod względem ich afektywnego
oddziaływania dobór środków obrazowych, ma stanowić rodzaj katolickiej
przemowy, tym razem raczej oskarżycielskiej. Oto Matka Boska ofiarowuje
św. Dominikowi różaniec. Dominik, przyjmując ten zbawczy dar, przekazuje
go zarazem „szeregowym wiernym”, którzy, ujęci przez malarza z dosłownym
naturalizmem, klęczą u stóp świętego, wyciągając w rozpaczliwym, błagalnym
geście dłonie. Plątanina owych łaknących różańca rąk stanowi zresztą jeden
16
Krzysztof Moraczewski
z najbardziej ekspresyjnych układów kompozycyjnych, jakie stworzył Caravaggio.
Przyjrzyjmy się jednak układowi spojrzeń w trójkącie matka Boska – św. Dominik
– wierni: Matka Boska nie widzi wiernych, wierni nie widzą Matki Boskiej, kontakt
między tymi sferami następuje tylko za pośrednictwem Dominika. Różaniec, dar
Madonny, musi stać się darem Dominika dla wiernych i tak też oni wydają się
go postrzegać: ich rozpaczliwe błaganie o dar nowej modlitwy kierowane jest
wyłącznie ku świętemu. Jeśli przyjąć, a nie budzi to sprzeciwu, że św. Dominik
reprezentuje autorytet unae sanctae catholicae et apostholicae ecclesiae, wymowa
(sic!) obrazu staje się jasna: pośrednictwo Kościoła jest niezbędne, nie ma
powszechnego kapłaństwa, Luter się myli – nulla salvatio extra ecclesiam. Trudno
o bardziej antyprotestancki obraz, trudno też o dzieło, które chciałoby być
podobnie perswazyjne w tak czysto retorycznym trybie.
Dla podanych przykładów z zakresu sztuk wizualnych jest charakterystyczne,
że czerpią one tezy, co do których słuszności perswadują, spoza własnego terenu
sztuki, z idei kontrreformacyjnego Kościoła. Wymagałoby to szczegółowych badań,
ale w formie pytania badawczego można pokusić się o postawienie hipotezy, że dla
niejęzykowych dziedzin sztuki, funkcjonujących w kulturze określającej je jako postaci
mowy o retorycznym pierwowzorze, potrzebne jest pewne uprzednie względem nich
sformułowanie ich programu w językowym trybie – taką funkcję zdaje się spełniać
potrydencka teologia dla sztuk wizualnych z obszaru, który Arnold Hauser nazwał
„barokiem jezuickim”, a poezja, zwłaszcza dramatyczna, dla ówczesnej muzyki.
Analiza przykładów musi stać się oczywiście o wiele szersza, sięgnąć nie
tylko poza taki szkolny materiał z zakresu sztuki religijnej, jakim posłużyłem
się tutaj (zakładając po prostu, że wymieniane działa Berniniego i Caravaggia
są powszechnie znane), jak i do oficjalnej sztuki państwowej oraz twórczości
podporządkowanej prywatnej ostentacji. Mnożenie przykładów ma swój sens, gdyż
prezentowane tu tezy mogą nabrać treści dopiero poprzez analizę konkretnych
strategii przekształcania sztuki w mowę – olbrzymia praca historyczna jest w tym
przypadku niezbędna. Równie istotne pozostaje jednak badanie oryginalnych prób
systematyzacji dostępnych sztuce środków retorycznych, podejmowanych dla
wsparcia artystycznych praktyk. Tutaj, jedynie dla przykładu, odwołam się tylko
do dojrzałej postaci odpowiedniej koncepcji muzycznej. Koncepcja ta pierwotnie
miała charakter narzędzia dopomagającego w prawidłowym wydobywaniu przez
kompozytora zawartości afektywnej i znaczeniowej tekstu poetyckiego.
W ramach retoryki muzycznej wyróżnia się standardowo dwa podstawowe
działy: malarstwo dźwiękowe i wiedzę o figurach. Pierwszy obejmuje ogół
środków ilustracyjnych i naśladowczych o onomatopeicznym często charakterze
i jako zespół praktyk da się oczywiście wywodzić z wcześniejszej twórczości
muzycznej, zarówno wczesnonowożytnej, jak i antycznej. Nowością jest nie samo
naśladowanie poprzez dźwięki, ale włączenie go w szerszy projekt służby mowie
poetyckiej, a więc jego instrumentalizacja względem nadrzędnego celu. Wiedza
o figurach z kolei, choć kiełkująca w szesnastym stuleciu, stanowi przede wszystkim
Sztuka jako mowa w kulturze artystycznej baroku
17
zdobycz wieku siedemnastego. Figury muzyczne, wprost nazywane figurami
retoryki muzycznej, powiązane są z odpowiednio usystematyzowanymi afektami.
Figury zasadnicze wiążą określoną formułę dźwiękową z dokładnie określonym
afektem bądź pojęciem. Jako przykład podać można tzw. patopoie, tzn. zespół
figur obrazujących różnorakie formy cierpienia, abruptio, tzn. nagłe przerwanie
wątku melodycznego lub pauzę generalną jako figurę śmierci, circulatio – melodię
błądzącą wokół jednego dźwięku, jako figurę zagubienia itd. Ważne, że takie
przypisywanie znaczenia poszczególnym figurom miało charakter społecznie
respektowanej konwencji semantycznej, a nie arbitralnych powiązań zdających
sprawę ledwie z prywatnych skojarzeń badacza (co dotyczy wielu analogicznych
koncepcji dwudziestowiecznych z projektem Derycka Cooka na czele). Figury
pomocnicze z kolei cechowały się kontekstualnym znaczeniem, tzn. ich wymiar
semantyczny zyskiwał konkretność dopiero poprzez kontekst tekstu poetyckiego.
Należą tu przede wszystkim różne formy kontrastu (mutatio per motus, mutatio
per genus etc.) jako zastosowania figura per antitheton. Istnienie tego rodzaju
konwencji przekształcało muzykę we współprzemawianie z poezją, ale dawało też
możliwość wykorzystania retoryki muzycznej dla tworzenia komentarza do tekstu
poetyckiego, który to komentarz może zachować określoną dozę samodzielności,
a wreszcie wykorzystania w czystej muzyce instrumentalnej – tego rodzaju
zabiegi przekształcały już muzykę ze współprzemawiania z poezją w „mowę
dźwięków”. Brak miejsca nie pozwala niestety na choćby skromne z ilustrowanie
owych twierdzeń przykładami z praktyki artystycznej, a bogaty materiał po temu
znajduje się w twórczości Claudia Monteverdiego, Giacomo Carissimiego, Antonia
Vivaldiego, Marca-Antoine’a Charpentiera, Johanna Sebastiana Bacha i innych.
Podsumowując zatem, chciałbym wyłożyć tezy niniejszego wystąpienia
następująco. (1) Językowy lub niejęzykowy status sztuki, określony w trybie refleksji
filozoficznej, nie przekłada się na możliwość ukształtowania przez określoną,
historyczną kulturę artystyczną wypowiedzi artystycznych na wzór pewnej
postaci języka. (2) Kultura artystyczna XVII wieku daje przykład ukształtowania
sztuki na wzór perswazyjnej mowy retorycznej. (3) Jest to kwestia historyczna
i kulturoznawcza, a nie filozoficzna – na temat tego, czy abstrakcyjnie pojęta sztuka
„jest językiem” nie musi się nic tu rozstrzygać. (4) Wynika z tego także bardziej
ogólny wniosek: pytania w rodzaju „czy sztuka jest językiem?” są, z punktu
widzenia kulturoznawcy pytaniami źle postawionymi. Jaka sztuka? Czyja sztuka?
Gdzie i kiedy? Na mocy jakiej konwencji społecznej? Dopiero po dodaniu tych
pytań, a więc po odrzuceniu esencjalnej wizji sztuki, możemy zacząć rozwiązywać
problem, biorąc lekcję metodologiczną najpierw u historyków kultury.
Wystąpienie niniejsze stanowi oczywiście jedynie zarys problemu, który
wymaga bardzo szczegółowego opracowania. Wstępny charakter wielu
przedstawionych przez mnie uwag, aż nazbyt zapewne widoczny, nie powinien
jednak stanowić dla nich pokrętnego usprawiedliwienia.