ostatni dźwięk gwizdka

Transkrypt

ostatni dźwięk gwizdka
OSTATNI DŹWIĘK GWIZDKA
2013-04-27
Dla komandora podporucznika Arkadiusza Kurdybelskiego niszczyciel min ORP „Mewa” to
okręt wyjątkowy. Na jego pokładzie przeszedł wszystkie szczeble kariery i wstępował do
NATO.
Październik 2010 roku. Niszczyciel min ORP „Mewa” właśnie opuścił port w irlandzkim Corku i ruszył na pełne morze. Pogoda pogarszała się z
każdą godziną, aż wreszcie nadszedł sztorm. Wokół panowały kompletne ciemności. Niewielki okręt mozolnie wspinał się na fale, by po chwili
spadać w dół niczym kamień. Nagle wyraźnie zwolnił, jakby jakaś niewidzialna siła za wszelką cenę próbowała go przytrzymać w miejscu. Wśród
załogi zaczął się gorączkowy ruch. ,,Czy ktoś zmieniał nastawy na śrubach?”, padło pytanie. ,,Nie, nastawy takie same”, odpowiedział jeden z
marynarzy. ,,Uwaga! Awaria steru”, ktoś krzyknął. ,,I silniki! Jeden w ogóle nie kręci”. Spojrzenia powędrowały ku bosmanowi. Ten jednak pokręcił
głową. W takich warunkach nie ma mowy o rzuceniu kotwicy. Nikt nie wyjdzie na pokład, bo mógłby nie wrócić.
„Wtedy poczułem, jak na brodzie siwieją mi włosy”, wspomina komandor podporucznik Arkadiusz Kurdybelski, wówczas dowódca ORP ,,Mewa”.
Takich niezwykłych epizodów w swojej marynarskiej karierze miał kilka, ale o tym później. Na razie ma kilkanaście lat i mieszka w Toruniu. Od
morza dzieli go sto kilkadziesiąt kilometrów. „W pewnym sensie jednak odległość ta wynosiła zaledwie kilka kroków”, przyznaje dziś. Jego dom stoi
bowiem nieopodal bulwaru Filadelfijskiego, gdzie przed wojną mieściła się Szkoła Podchorążych Marynarski Wojennej. „Dziś to już historia, ale po
uczelni pozostała pamiątkowa tablica oraz kotwica, które mijałem każdego dnia”, wspomina komandor podporucznik Kurdybelski. Już wówczas w
jego głowie powoli dojrzewała myśl, by zostać marynarzem. „Zresztą wojskowe geny gdzieś tam w naszej rodzinie krążyły. Mój dziadek dosłużył się
w armii stopnia majora, kuzyn ukończył «Szkołę Orląt» w Dęblinie i został pilotem”, opowiada komandor. „A ja w pewnym momencie życia
pomyślałem sobie, że pilot, kiedy wzbija się w powietrze, zyskuje absolutną wolność – jest niemal całkowicie zdany na siebie i własne umiejętności.
Tyle że w jego wypadku wolność trwa dwie godziny, a marynarz może się nią zachwycać choćby i przez dziesięć dni”.
Dlatego skończył studia w gdyńskiej Akademii Marynarki Wojennej, po której dostał pierwszy służbowy przydział. Trafił ,,za płot”, czyli na Półwysep
Helski, do dywizjonu trałowców. I to od razu na najbardziej znany z tamtejszych okrętów – ORP ,,Mewa”.
Papież na pokładzie
ORP ,,Mewa” to jedyny okręt Marynarki Wojennej, na którym gościł papież. Było to w 1987 roku. Jan Paweł II na pokładzie ,,Mewy” przepłynął
najpierw z Gdyni na sopockie molo, a następnie z Sopotu na Westerplatte. O tych rejsach przez lata krążyły różne opowieści. Według jednej z nich
okręt z okazji papieskiej wizyty miał zostać przemalowany na biało.
„To oczywiście legendy. Starsi marynarze wspominali jednak, że zanim papież wszedł na pokład, «Mewa» została pozbawiona wszelkiego
uzbrojenia”, tłumaczy komandor podporucznik Kurdybelski. Funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa byli tak gorliwi, że nakazali zdemontować
nawet pojemniki ze sprężonym powietrzem. Ich zapędy ostudził ówczesny dowódca okrętu, który powiedział: ,,Zgoda. Ale z portu nie wyjdziemy, bo
sprężone powietrze pomaga w rozruchu silnika”.
Ćwierć wieku później, w rocznicę rejsów z papieżem, na pokład ,,Mewy” znów wszedł watykański dostojnik – kardynał Tarcisio Bertone. Kurdybelski
powitał go już jako dowódca „Mewy”. Na tym okręcie przeszedł wszystkie szczeble kariery: był dowódcą działu, potem zastępcą dowódcy okrętu,
wreszcie w 2008 roku został dowódcą jednostki. I miał to szczęście, że jego służba przypadła na przełomowe momenty nie tylko w historii ORP
,,Mewa”, lecz także całej Marynarki Wojennej.
Irlandzka sieć
W 2000 roku ,,Mewa” jako pierwszy polski okręt zaczęła działać w natowskim zespole sił obrony przeciwminowej. „W pakcie północnoatlantyckim
Polska była zaledwie od roku”, wspomina komandor podporucznik Kurdybelski. „Tymczasem my z marszu mieliśmy zacząć współpracę z zespołem
Autor: Łukasz Zalesiński
Strona: 1
wysokiej gotowości. Zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Ale chyba poradziliśmy sobie całkiem nieźle”.
W 2002 roku ,,Mewa” stała się pełnoprawnym członkiem zespołu. Przez rok jej załoga przechodziła intensywne szkolenie morskie. Brała też udział
w operacji „Open Spirit”, która polegała na czyszczeniu wód łotewskich z min, torped i bomb z II wojny światowej.
„To był trudny, ale bardzo ciekawy czas. W pewnym sensie przecieraliśmy szlaki”.
Podobnie jak kilka lat później po wyjściu z portu Cork. „Wówczas na jednym silniku udało się dopłynąć z powrotem do Irlandii”, wspomina
komandor. Rano w porcie nurkowie zeszli pod powierzchnię, żeby obejrzeć śrubę. „Okazało się, że zahaczyliśmy o rybacką sieć. Trzeba było ją
przeciąć. Pomogły solidne noże, które jeszcze przed rejsem kupiliśmy w markecie. Z myślą o kucharzach”, uśmiecha się Kurdybelski.
Pożegnanie z okrętem
Niedawno komandor podporucznik Kurdybelski zszedł z pokładu. Został szefem sztabu 13 Dywizjonu Trałowców. O komandorze podporuczniku
Kurdybelskim jego szefowie wypowiadają się w samych superlatywach.
„Zaczęliśmy współpracować, kiedy obejmowałem dowodzenie dywizjonem. Komandor Kurdybelski był już dowódcą okrętu ORP «Mewa»”,
wspomina komandor porucznik Krzysztof Rybak, dowódca 13 Dywizjonu Trałowców. „To młody, ale już niezwykle doświadczony i kompetentny
oficer. Przemawia za nim doświadczenie zdobyte nie tylko na morzu, lecz także na licznych kursach. Będzie świetnym szefem sztabu”.
Rozmawiamy w siedzibie jednostki. W pewnym momencie Kurdybelski rzuca: „A może obejrzymy okręt? Właśnie wrócił z morza”.
Idziemy więc na nabrzeże. Kiedy wchodzimy na pokład, krzątający się po nim marynarze stają na baczność. Rozlega się dźwięk gwizdka. Potem
oglądam pokład: kabina dowódcy, główne stanowisko dowodzenia, maszynownia, pomieszczenie na trały, czyli liny do czyszczenia akwenu z min.
Mija kwadrans, pół godziny. „Nie żal panu opuszczać okrętu?”, pytam. „Pewnie, że żal. Ale czas wpuścić tu trochę świeżej krwi”. Autor: Łukasz Zalesiński
Strona: 2

Podobne dokumenty