nr 21 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 21 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl DODATEK SPECJALNY 02/2009 POLSKA DROGA DO EURO Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego listopad nr 8 (21)/2009 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego Szkolenia: Prawo prasowe w praktyce/Redakcja prasy i książek, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl dziennikarstwo | Słowo – Obraz Naczelna strona współpraca: Jan Brykczyński, Aleksandra Gałka, Sylwia Książek, Łukasz Miedziejewski, Pulina Pawlak, Maciej Puchała, Aleksandra Solarska, Maria I. Szulc autorskie cykle: Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz projekt graficzny, okładka i skład DTP: Karol Grzywaczewski / [email protected] korekta: Joanna Maria Sawicka WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz. Na przesuwających się w dole ekranu paskach telewizyjnych serwisów informacyjnych co jakiś czas można natknąć się na wiadomość w rodzaju: w indyjskim stanie Madhya Pradesh przepełniony autobus spadł z górskiej drogi, kilkunastu pasażerów jest rannych, w tym troje ciężko. Innym razem jest to indonezyjska wyspa Celebes i pociąg, który zderzył się z ciężarówką, albo Chiny i obsunięty wysoki brzeg rzeki. Te tragiczne wieści wplatane są między „zwykłe” doniesienia o spotkaniach polityków, wyborach prezydenckich i premierach filmo- MINUS Anita Krajewska Powtórka z Orsona Wellesa adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046 Warszawa, tel. 022 5520293, e–mail: [email protected] PLUS Więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcjaPDF.pl współpraca z serwisem foto: stała współpraca: Teksty na stronach 6, 11, 13 powstały pod kierunkiem redaktora stażu redakcyjnego, prowadzonego przez redakcję PDF, w ramach przedmiotu Podstawy informacji dziennikarskiej w Instytucie Dziennikarstwa UW. Piszesz, fotografujesz, interesujesz się PR? Szukamy współpracowników. Kolegia redakcyjne, każda środa godz. 18:30 Instytut Dziennikarstwa UW, sala 313 (III piętro) | 02 | zdanie, które brzmiało mniej więcej następująco: „Gdy widzimy taką tragedię, to wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie”. Stacja zdążyła nawet połączyć się z dwoma korespondentami w USA, którzy w swoich wejściach na żywo relacjonowali jedynie to, co sami widzieli w CNN, czyli to, co my w TVN 24. Oglądałam to i nie wierzyłam własnym oczom. Telewizja robi obecnie spektakl ze wszystkiego i nie potrafi już zachować jakiegokolwiek dystansu do rzeczywistości. Mam nadzieję, że prezenter i wydawcy mieli podobną refleksję, kiedy okazało się, że chłopca w środku nie było, a wszystko zostało najprawdopodobniej wyreżyserowane przez szalonego ojca Falcona. Mówiąc inaczej – mam nadzieję, że było im głupio. Godne potępienia jest to, że Amerykanin postawił na nogi połowę policji i wojska stanowego. Ale może mężczyzna przypomniał też dziennikarzom, że warto być trochę bardziej zdystansowanym i krytycznym wobec świata, bo zagrał im na nosie. To pewnie zbyt daleko idące porównanie, ale taka analogia nasuwa mi się w tyle głowy: daliśmy się nabrać ojcu Falcona tak, jak mieszkańcy New Jersey 70 lat temu, gdy słuchając radiowej adaptacji „Wojny światów” Orsona Wellesa, w panice próbowali ratować się przed inwazją Marsjan. Przedstawiciele mediów przed domem rodziny Heeney w Fort Collins, Colorado, USA 16 października 2009 roku. Richard Henne samodzielnie zbudował balon, którego lot transmitowała na żywo większość telewizji na świecie. W balonie miał być 6-letni syn Falcon Heene. 15 października świat wstrzymał oddech i po raz kolejny skierował wzrok na Stany Zjednoczone. Telewidzowie wszystkich stacji informacyjnych przez kilkanaście minut śledzili sunący po niebie srebrny balon, kształtem przypominający latający talerz, podobno z sześcioletnim Falkonem Heenem w środku. Przyznaję - sama także przyglądałam się tej podniebnej wyprawie, co więcej, przeskakiwałam między kanałami, by zobaczyć, czy zwariował tylko Bogdan Rymanowski w TVN24, czy także prowadzący w innych telewizjach. Rymanowski – przypominam: Dziennikarz Roku 2008 – w porównaniu do swoich kolegów po fachu, wyjątkowo usiłował podkręcić dramatyzm sytuacji. Niestety, efekt był odwrotny – wyszło raczej żałośnie. Czemu? Prezenter nie był w studiu sam. Kamery zaczęły śledzić lot balonu w chwili (swoją drogą całe wydarzenie po raz kolejny udowodniło, że żyjemy w świecie bez granic i media w sekundzie są w stanie uczynić z nas uczestników każdego wydarzenia), gdy w TVN o PZPN dyskutowali m.in. Olaf Lubaszenko i Jan Tomaszewski (był w studiu poza Warszawą i w ogóle nie wiedział, skąd całe zamieszanie). Dysputę panów o kondycji polskiej piłki co chwilę przerywał Rymanowski, komentując na gorąco to, co widział na ekranie: „Czy w środku jest sześcioletni chłopiec?”, „Proszę państwa, cały świat patrzy teraz na dramat. Co panowie sądzą na ten temat?” – zapytał w pewnym momencie swoich gości. Oczywiście, goście - obeznani z występami przed kamerą - wczuli się błyskawicznie w sytuację i wtórowali dziennikarzowi. Zapamiętałam Kto dla kogo drukuje? W jedną z październikowych niedziel w programie TVN 24 „Loża prasowa” gościli m.in. Piotr Gabryel z „Rzeczpospolitej” i Piotr Stasiński z „Gazety Wyborczej”. Przysłuchiwałam się raczej znudzona do momentu, w którym wicenaczelny „Wyborczej” powiedział: - „Gazeta” nie jest drukarką CBA. W tym momencie ożywiła się nawet prowadząca program Małgorzata Łaszcz. – Sugeruje pan, że „Rzeczpospolita” jest drukarką CBA? – spytała. Stasiński, w charakterystycznym dla siebie tonie pełnym pogardy, odparł: - Przecież to właśnie powiedziałem. Oczywiście rozpętała się awantura, którą pozostałym uczestnikom programu udało się wyciszyć dopiero po paru dobrych minutach. Ale nie o samą awanturę chodzi, lecz właśnie o zjawisko drukowania tego typu podsłuchów, a następnie – sposób opisywania całej afery. Fragment z „Loży” przytaczam zaś po to, by przypomnieć, jak przebiegała oś konfliktu. Najnowsza polska afera pokazała po raz kolejny, że nasze media mocno dzielą się na takie, które w chwilach zawirowań politycznych próbują zachować dystans i te, które w gorączce gonią za sensacją, albo stawiają sprawę na ostrzu noża tak mocno, że wszystko w świecie ma prawo być wyłącznie czarne bądź białe. Dla młodych dziennikarzy taka z tego lekcja, że mogą próbować odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakich mediach chcieliby pracować i co znaczy dla nich pojęcie etyki dziennikarskiej i dobra publicznego. Bo dawno żadne wydarzenie tak dobitnie nie pokazało, co jest najważniejsze dla poszczególnych tytułów prasowych i stacji telewizyjnych. I jeszcze jeden plus: dzięki Mirowi, Grzesiowi i Zbyszkowi mieliśmy okazję przypomnieć sobie, że dziennikarstwo to nie jest zawód dla naiwnych. foto dziennikarstwo raport zespół redakcyjny: Roksana Gowin, Magdalena Grzymkowska, Marcin Kasprzak, Iwona Pawlak, Julian Tomala, Julia Steffen, Magdalena Wasyłeczko, Wioletta Wysocka Zbigniew Żbikowski fot. Barry Gutierrez/EPA/PAP szefowie działów: dziennikarstwo: Tomasz Betka fotografia: Ewelina Petryka PR: Piotr Zabiełło kultura & spełeczeństwo: Emil Borzechowski 04-05 Info-cyrk – nowa funkcja informacji: zabawa, a dopiero potem informowanie. 06 Biełsat – słuszna idea, specyficzna stacja, trudne warunki pracy. 07 Gdzie się zaczęłam – początki dziennikarstwa Ewy Wanat, szefowej radia Tok FM. 08 Przegląd wydarzeń fotograficznych. 09 Kolumna Zygmunta – wyjątkowy festiwal Foto-Art-Festiwal możliwy tylko z dala od centrum. 10 Paparazzi to tylko fotografowanie majtek Anny Muchy? Specyfika zawodu. Wystawa „Stefan Bandera: dokumenty świadczą” otwarta 16 października 2009 roku w Narodowym Muzeum Historii Ukrainy Z Banderą na sztandarze Urodzony 1 stycznia 1909, zmarł 15 października 1959. To o Stepanie Banderze wiemy na pewno. Wypełnienie treścią czasu między tymi datami nastręcza problemów. Tak Ukraińcom, jak Polakom. Ojciec narodu? Mąż stanu? Przywódca rewolucji? A może kryminalista i zbrodniarz wojenny? Ukraińska partia Swoboda zorganizowała w Kijowie wystawę, na której pokazano przedmioty związane z tą postacią. Wśród nich znalazł się list gończy wystosowany przez władze polskie w związku z zamachem przeprowadzonym przez działaczy OUN w 1934 roku na Bolesława Pierackiego, ministra spraw wewnętrznych, kojarzonego z próbą wyrugowania ukraińskiej kultury. Są reklama też liczne przedmioty osobiste i dokumenty pokazujące silne przywiązanie Bandery do sprawy ukraińskiej. Próżno jednak doszukać się dokumentów mówiących o zbrodniach na cywilach w okresie II wojny światowej, obciążających jego osobę. Pominięcie niewygodnych tematów może wynikać z naturalnej chęci odbrązowienia postaci, która ma szansę stać się bohaterem narodowym Ukrainy. Co jest kluczem do zrozumienia jego obecnej popularności? Jak można spojrzeć na pominięcie na wystawie pierwiastka jednoznacznie antypolskiego? W dzisiejszych realiach osoba Bandery budzi coraz bardziej schematyczne skojarzenia, a pojęcia niegdyś akcentowane w ideologii ukraińskich nacjonalistów stają się coraz bardziej abstrakcyjne. Sam bohater pozostaje z pewnością ucieleśnieniem walki o wolność. Już bez konieczności dodawania: „z Sowietami”, „z Polakami” czy „z Niemcami”. Wszystko sprowadza się do „obcej władzy”. Na samej Ukrainie wizerunek budzi więcej kontrowersji niż w Polsce. Skomplikowany kontekst historyczny zaciera się już w potocznej, zbiorowej świadomości społeczeństwa. W konsekwencji traci na znaczeniu antagonistyczny wymiar postaci, budzący wrogość wobec sąsiednich narodów. Wśród Ukraińców tlący się konflikt związany z tą postacią zaognia polityka. Na fali kampanii przedwyborczej „Bandera” to po prostu jeszcze jeden element gry o elektorat. Magdalena Wasyłeczko I-IV Czy wiesz jak wygląda euro? Jak będzie wyglądać w Polsce? Czy banknot to tylko farba? Po jakim kursie powinna nastąpić wymiana złotówki? Dodatek specjalny dofinansowany ze środków NBP. euro z-ca redaktora naczelnego Paweł H. Olek numer! 11 Jak wygląda codzienna praca dziennikarza? Co można robić po studiach dziennikarskich – przykład Mariusza Drozdowskiego, przewodniczącego Parlamentu Studentów RP. staże redaktor naczelny: Zbigniew Żbikowski może wytrwa z nami do końca serwisu, podnosząc słupki oglądalności. Bo to nie jest odkrycie świeżej daty, ale dopiero teraz media czerpią z niego pełnymi, coraz pełniejszymi garściami: że emocje sprzedają się znacznie lepiej, to znaczy szerzej, niż proste, zobiektywizowane informacje. O tym, że stary podział na media opiniotwórcze, informacyjne, obiektywne (w granicach możliwych do osiągnięcia) oraz sensacyjne, emocjonalne, plotkarskie powoli się zaciera, wypowiedziano i wydrukowano już mnóstwo słów - zjawisko jest rozpoznane i opisane. Nic to oczywiście nie zmienia. Jesteśmy ostrzeżeni, ale tego tsunami, nazywanego tabloidyzacją, nic nie powstrzyma. Wszystko, co możemy zrobić, to - mając wszelkie o nim dane - znaleźć sobie schronienie i nie dać się pochłonąć temu, co medioznawcy nazwali infotainment: zabawie informacyjnej, polegającej na dostarczaniu odbiorcy, pod pozorem informowania go o świecie, zwykłej, niekończącej się rozrywki, ściśle powiązanej z podnoszeniem i podtrzymywaniem poziomu emocji. Dostarczyciele informacji i tłumacze świata, jakimi są lub mają być dziennikarze, mogliby po prostu w tym cyrku nie uczestniczyć, ale jak to zrobić, kiedy pokus jest tak wiele, a dostarczyciele emocji sięgają po najwyższe dziennikarskie trofea? 12 PR na świecie, to nadal inny public relations niż polski. Różni się. Jak bardzo? public relations REDAKCJA wych, które co prawda informują, ale nie budzą specjalnych emocji. Wszystko jakby zgodnie ze starą, cyniczną zasadą wydawców, choć twórczo przetworzoną, że nic tak nie ożywia gazety, jak trup na pierwszej stronie. Kuriozalne donosy o zdarzeniach w odległych zakątkach, których skala jest wybitnie lokalna, a znaczenie dla świata żadne, choć robią wrażenie ważnych, niosą w warstwie informacyjnej tylko takie przesłanie, niespecjalnie odkrywcze, że wypadki zdarzają się wszędzie, nie tylko u nas. Każdego dnia jest ich na całym globie tysiące, a skoro do światowej sieci informacyjnej trafia jakiś promil z nich, widać w serwisach pełnią szczególną rolę. Na polskich drogach codziennie, ujmując rzecz statystycznie, ginie pięć osób. Ludzie ci tracą życie w większości poza uwagą centralnych mediów, odnotowani najwyżej w lokalnych gazetach czy serwisach mediów elektronicznych. Zgodnie z gradacją ważności. Niekiedy jednak któryś z tych wypadków, wybierany według niejasnego kryterium, trafia nagle na czołówkę serwisu, jakby po to tylko, żeby ożywić cały przekaz. W pewnym okresie nie było dnia, aby jakaś bulwersująca sprawa, ale o znaczeniu lokalnym i niekoniecznie wypadek drogowy, nie otwierała dziennika którejś ze stacji ogólnopolskich. Zgodnie z regułą: jak przyciągniemy uwagę widza na początku, to Ale 13 Kreacje marketingowe Janusza Palikota w PRaktyce. 13 Siła Twittera, Blipa, Faceboka w pracy PR-owca – opowiada Maciej Makuszewski, account manager w Euro RSCG Sensors. 14 Atak termowizyjny na budynki administracji publicznej, jako narzędzie kampanii PR firmy Isover. 15 Marksista prof. Bogusław Wolniewicz (Radio Maryja) o formacji lewicowej. 16-19 Co warto zobaczyć, obejrzeć, posłuchać, przeczytać? Subiektywny (jak w każdej gazecie) przewodnik po świecie muzyki, teatru, filmu i książki. 19 Poradnik dla studentów, którzy równocześnie obok macierzystej uczelni chcieliby studiować na zagranicznej lub krajowej uczelni w innym mieście, czyli programy Erasmus i MOST kultura & społeczeństwo Emocje sprzedają się lepiej fot. Vladimir Sindeyev, ITAR-TASS/PAP Na wejściu | 03 | raport | Informacja rozrywkowa fot. TVN24 Informacja rozrywkowa | raport ców. Wiesław Godzic uważa, że wiadomości mają pomóc stacjom telewizyjnym w tworzeniu grupy widzów na wzór rodziny. – Badania przeprowadzone w krajach skandynawskich pokazują, że ich mieszkańcy oglądają serwisy informacyjne nie po to, żeby się czegoś nowego dowiedzieć, ale by poczuć się lepszymi obywatelami. W ten sposób czują się związani z jakąś wspólnotą – analizuje medioznawca. Zauważa, że polskie kanały telewizyjne mają swoje grupy docelowe i zwracają się do nich jak do przyjaciół, na przykład poprzez sformułowania w stylu „zostańcie z nami”. Specyficzna więź tworzy się ponadto wewnątrz redakcji, a dziennikarze w studiu mówią do siebie po imieniu. – Zbudowane zostaje wrażenie, że wszyscy jesteśmy razem, mamy podobne problemy i oczekiwania. Prezenterzy są w dodatku naszymi kumplami – podsumowuje profesor. Od tych „kumpli” dostajemy codzienną porcję newsów. W erze całodobowych telewizji informacyjnych jesteśmy nimi wręcz bombardowani. – Kanały informacyjne muszą czymś żyć. Jak jest jakaś katastrofa, bardzo łatwo zapełnić czas na antenie. Kiedy Siła sprawcza inforozrywki Infotainment powinien wzbudzić zainteresowanie również ze względu na rolę, jaką odgrywa we współczesnej polityce. Media mogą sprawić, że z wyścigu o fotel prezydenta wycofa się jeden z faworytów (casus Włodzimierza Cimoszewicza) albo że posadę straci popularny minister (przypadek Zbigniewa Ćwiąkalskiego). Nie brakuje opinii, że studia stacji telewizyjnych są z punktu widzenia demokracji ważniejszym miejscem niż sala obrad na Wiejskiej. Wiesław Godzic ocenia sytuację trochę inaczej. – Nie jestem zwolennikiem spiskowych teorii i uważam, że większość kłopotów na linii dziennikarze-politycy jest dziełem przypadku albo… braku profesjonalizmu – komentuje medioznawca i podaje przykład niedawnej afery z podsłuchiwaniem dziennikarzy przez ABW. – Przekazana przez serwisy informacyjne wiadomość głosiła, że podsłuchiwani byli też Bogdan Rymanowski i Cezary Gmyz. Okazało się jednak, że dziennikarze nie korzystali podczas podsłuchiwanej rozmowy ze swojego telefonu, a z aparatu osoby podsłuchiwanej. Nie jest więc do końca prawdą, że akurat ci dwaj redaktorzy byli „na celowniku” służb specjalnych – podsumowuje profesor. Może więc media wcale nie kreują rzeczywistości, a jedynie uczestniczą, mniej lub bardziej aktywnie, w jej współtworzeniu? Jedno wielkie info-show Informacja staje się rozrywką, publicystyka coraz bardziej przypomina hałaśliwy happening, a widzowie nie zawsze wiedzą, że mają do czynienia z cyrkiem, a nie operą. W jaki sposób rzeczywistość pokazują media? Tomasz Betka Podczas wrześniowej konferencji Media 2013 minister Michał Boni kolejny raz mówił o konieczności digitalizacji środków masowego przekazu. Na tym samym spotkaniu Tomasz Lis odparował, że faktycznym polskim zmartwieniem nie jest wcale digitalizacja, lecz debilizacja mediów. Jego zdaniem rynek wykreował na bohatera chama i prostaka rodem z Big Brothera i pod tym kątem sformatował sobie odbiorców. A Krzysztof Kłopotowski dodał, że wychowawcami młodzieży zostali niepostrzeżenie Szymon Majewski z Kubą Wojewódzkim. Prawdziwy problem polega jednak na tym, że styl Big Brothera wydostał się daleko poza dom Wielkiego Brata i zagościł w studiach, do | 04 | których jeszcze kilka lat wcześniej nie miałby wstępu. Medialny blichtr nie ominął nawet dziennikarstwa zajmującego się produkcją wiadomości. W pogoni za newsem wyznacznikiem sukcesu pozostaje liczba widzów, słuchaczy i czytelników, dlatego porządek dnia wyznacza żółty pasek na ekranie TVN 24 albo sensacyjny i urwany w połowie nagłówek na Wirtualnej Polsce. Czyżby podstawowym celem współczesnej informacji nie była już wiedza, ale rozrywka i wywoływanie emocji? Informacyjny talk-show Prof. Wiesław Godzic przypomina, że Neil Postman, jeden z najważniejszych amerykańskich medioznawców, już na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku dowiódł, że struktura magazynów informacyjnych przypomi- na strukturę teledysku: występuje zbliżony sposób narracji, pokazywania bohaterów i analogiczna konstrukcja materiału. – Trudno więc zgodzić się z tezą, że rozrywkowa funkcja wiadomości pojawiła się dopiero teraz, ona istniała od zawsze – ocenia medioznawca, przyznając jednak, że obecnie obserwujemy nasilenie tego procesu, przede wszystkim z powodu szeroko pojętej cyfryzacji mediów i nagromadzenia olbrzymiej ilości newsów. Właśnie nad tym ubolewa Maciej Wierzyński, dziennikarz z kilkudziesięcioletnim stażem w mediach i gospodarz autorskiego programu „Horyzont” w TVN 24. – „Wiadomości”, „Fakty” i „Wydarzenia”, a więc flagowe programy informacyjne, trwają niewiele ponad piętnaście minut. Są zbyt krótkie, żeby cokolwiek sensownego w nich powiedzieć – uważa Wie- Testem jak głęboko zmieniła się funkcja informacji będzie wieczór wyborczy z wyborów prezydenckich w 2010 roku. Czy będzie to poważna relacja czy kolejny wieczór rozrywki? Na zdjęciu Wieczór wyborczy TVN w 2007 roku. rzyński. Narzeka również na to, że coraz więcej pokazywanych materiałów zyskuje charakter rozrywkowy, a polityka krajowa, która ciągle zajmuje w tych programach sporo miejsca, również pokazywana jest jako show. Spadek poziomu informacji zauważa też Dariusz Jaworski, wicenaczelny „Tygodnika Powszechnego”, który dodatkowo wrzuca kamyk do dziennikarskiego ogródka. – Nie jesteśmy bez winy. Bardzo często dziennikarz krytykuje tabloidyzację i ogłupienie mediów, ale chwilę później popełnia dokładnie te same grzechy. W ten sposób deprecjonujemy samych siebie – przekuje Jaworski. Pogorszenie się poziomu przekazywania wiadomości nie powinno być jednak dla nikogo zaskoczeniem, ponieważ zawsze upowszechnienie jakiegoś zjawiska odbija się na jego jakości. Dotyczy to zresztą nie tylko klasycznych programów informacyjnych, ale również magazynów publicystycznych. Jak w westernie Wątpliwości co do tego, że newsy powinny być czysto informacyjne, nie ma Monika Olejnik, prowadząca programów „Gość Radia ZET” oraz „Kropka nad i”. Podaje także przykład łamania tej zasady. – Ostatnio w „Wiadomościach”, w materiale relacjonującym podpisywanie przez prezydenta Traktatu Lizbońskiego, pokazano Donalda Tuska, a następnie zakomunikowano widzowi, że premier myślami jest zapewne przy aferze hazardowej a nie przy ratyfikowaniu unijnego dokumentu – tłumaczy Olejnik i dodaje, że wielu dziennikarzy utożsamia się z poglądami politycznymi określonego ugrupowania. – Z tego powodu trwa w Polsce bardzo ostra walka między dzienni- pokazuje najczęściej kłócących się polityków, a zaniedbuje poważne problemy – nie pozostawia złudzeń Maciej Wierzyński. A dzieje się tak dlatego, że takie dziennikarstwo nie wymaga wielkich nakładów finansowych i umiejętności, a publiczność je lubi, choć oczywiście twierdzi, że jest inaczej. Rozrywkowy charakter publicystyki jest również ceną, jaką program płaci za oglądalność. – Jeżeli ktoś ma ambicje, żeby robić program dla czterech milionów odbiorców, to wiadomo, że przynajmniej połowa z nich nie ma pojęcia, na czym polega meritum omawianego problemu – zaznacza Rafał Ziemkiewicz, publicysta „Rzeczpospolitej” i gospodarz magazynu „Antysalon Ziemkiewicza”. Elitarność programu implikuje bowiem małą liczbę odbiorców, masówka przyciąga miliony. – Naukowa praca historyczna nie będzie się przecież lepiej sprzedawać od książek Wołoszańskiego – zauważa dziennikarz. nic się nie dzieje, pojawiają się Niesiołowski i Palikot – ocenia Rafał Ziemkiewicz. A Dariusz Jaworski dodaje, że żyjemy w świecie mediokracji – świat poznajemy przecież poprzez media. W jakiejś mierze to one kreują naszą rzeczywistość. Tylko czy muszą to robić za pomocą infotainmentu? Jakościowa alternatywa Są takie kraje i takie telewizje, w których programy informacyjne nadal informują, a nie zabawiają – mówi Maciej Wierzyński. Jako przykład podaje brytyjską telewizję BBC oraz amerykańską PBS. – Głównym programem informacyjnym PBS jest „News Hour with Jim Lehrer” i jak sama nazwa wskazuje, trwa pełną godzinę – opowiada Wierzyński, podkreślając, że obydwie przywoływane stacje to media publiczne. – W Polsce telewizja publiczna jest jeszcze jedną telewizją komercyjną, tyle że kontrolowaną przez polityków – ocenia. Jeżeli rzeczywiście nie możemy liczyć na polskie media publiczne, w jaki sposób zapewnić widzom jakościowy informacyjny wybór, o braku którego wspominał Jacek Żakowski? On sam wierzy, że da się jeszcze uratować poważną prasę drukowaną. – Zamiast likwidować upadające gazety, można je na przykład przekształcać w instytucje non-profit, które nie przynosiłyby zysku właścicielom, ale też nie musiałyby płacić podatków – proponuje publicysta „Polityki”. Wysokiej jakości prasa opinii stanowi przecież część interesu publicznego, podobnie jak czasopisma społeczno-kulturalne, teatr czy wybrane produkcje filmowe. – Trzeba też wyjść z XX-wiecznej definicji mediów. Dobrem publicznym może być nawet portal internetowy, czego przykładem jest choćby brytyjski serwis BBC – tłumaczy Żakowski. Wygląda na to, że właśnie pieniądze są największym przeciwnikiem profesjonalnej informacji, pogłębionej analizy i rzetelnej publicystyki. – Obniżanie się poziomu mediów nie musi być procesem nieodwracalnym. Ciekawe tylko, ile będzie się płaciło za poważną informację albo opinię – zastanawia się Dariusz Jaworski. Z kolei Rafał Ziemkiewicz nie wyklucza, że problem może rozwiązać się sam, ponieważ w historii zawsze były okresy, gdy prawie wszyscy interesowali się istotnymi sprawami – Sejm Czteroletni, powstania oraz takie, kiedy ludzie skupiali swoją uwagę na czymś innym. Być może już wkrótce oczekiwania odbiorców wobec mediów ulegną zmianie. Ostrzeżenie Postmana A może cały problem został wyolbrzymiony i bicie na alarm okaże się niepotrzebne? – Dobry news jest dalej w cenie. Serwisy informacyjne pokazują przez pierwsze kilka minut wiadomości sensu stricto. Nawet w Internecie istnieje hierarchia informacji, bo ludzie tak naprawdę nie lubią sensacji – wyraża przekonanie Michał Karnowski, publicysta „Polski The Times”. Idea telewizji informacyjnych wychodzi poza formułę klasycznych serwisów, dlatego TVN 24 nie może być monotematyczna, a różnorodność jest przecież pozytywnym zjawiskiem. – SUPERSTACJA, program o charakterze neswowo-sensacyjnym, miała być hitem. I co z tego wyszło? – pyta retorycznie Karnowski. Natomiast Maciej Rybiński, choć raczej nie podziela opinii Karnowskiego w zakresie tego, że ludzie nie lubią sensacji, uważa, że u podłoża infotainmentu leży bardzo korzystny fenomen. – Jesteśmy społeczeństwem, które ma coraz mniej zmartwień, a w kraju podniósł się ogólny poziom życia. Wreszcie możemy zająć się rozrywką, a jeżeli jest nią również polityka, to może i dobrze, bo przynajmniej ktoś się nią jeszcze interesuje – komentuje Rybiński. Nie grozi nam w tej chwili dyktatura albo inwazja i dlatego stajemy się coraz bardziej normalnym i rozrywkowym społeczeństwem. – Nawet we Francji wszyscy żyją prywatnym życiem swego prezydenta i jego wyższej o głowę żony – podsumowuje publicysta „Rzeczpospolitej”. Jak bumerang wraca jednak pytanie o problem braku wyboru. Należy się cieszyć, że większość z nas nie musi dzisiaj stawiać czoła egzystencjalnym problemom, a bezpieczeństwo kraju nie jest zagrożone, choć z ust polityków w „Wiadomościach”, „Faktach” czy „Wydarzeniach” możemy często usłyszeć coś zupełnie innego. Nie wypada się natomiast cieszyć, że jako widzowie dostajemy w serwisach informacyjnych coś, co strukturą przypomina znaną z reklamy formułę „dwa w jednym”. Warto się zastanowić, czy nie miał racji Tadeusz Jagodziński, były dziennikarz Polskiej Sekcji BBC, kiedy już kilka lat temu pisał, że odbiorca jest dla twórców infotainmentu zwykłym dzieckiem, które należy wciągnąć do wspólnej zabawy. Neil Postman dodałby jeszcze, że widzowie, podejmując taką grę, ryzykują zabawienie się na śmierć. *) Rozmowa z Maciejem Rybińskim odbyła się kilka dni przed jego nagłą śmiercią. reklama KOŁO NAUKOWE OBSERWACJI POLSKICH MEDIÓW IM. STEFANA KISIELEWSKIEGO ZAPRASZA: Koniec poważnych mediów? Zdaniem Jacka Żakowskiego z „Polityki” sam infotainment, a więc połączenie informacji i rozrywki (ang. information oraz entertainment), nie stanowi rzeczywistego zagrożenia. Problemem zaczyna być brak wyboru. – Większość społeczeństwa szuka rozrywki. Ale musi istnieć jakościowa nisza, która będzie dostarczać informacje dla bardziej ambitnej grupy, a potem promieniować na całą resztę – wyjaśnia Żakowski. To właśnie miał na myśli, kiedy w artykule „Ginące plemię” pisał, że cyfrowy i telewizyjny tasiemiec zabija poważną prasę drukowaną, która pełni rolę dostarczyciela wartościowych treści. W tym samym tekście dziennikarz zauważył też niestety coraz większe upodabnianie się nosiciela do swojego pasożyta. – Występuje rodzaj pasożytnictwa i to się musi źle skończyć. A trendy zmieniają się pod wpływem mediów elektronicznych – dodaje Dariusz Jaworski. Coraz częściej obiektywna analiza ustępuje miejsca efektownej formie i powierzchownej treści. Treść i forma służą zjednaniu sobie odbior- CZY FASCYNUJE CIĘ OBSERWOWANIE I ANALIZOWANIE PROWSKICH LANSOWANYCH W MASSMEDIACH? STRATEGII CZY INTERESUJESZ SIĘ MECHANIZMAMI KREOWANIA RZECZYWISTOŚCI MEDIALNEJ? CZY ZASTANAWIA CIĘ POETYKA REKLAMY, HASŁA REKLAMOWE, POLITYKA MAREK? CZY CHCIAŁBYŚ SIĘ DOWIEDZIEĆ, JAK BADAĆ PRZEKAZY MEDIALNE PRASĘ, RADIO, TV, INTERNET ZA POMOCĄ USYSTEMATYZOWANEJ METODOLOGII? Pomóż nam zatrzymać przemoc wobec dzieci Wyślij SMS o treści DZIECI pod nr 72015 Koszt 2 zł + VAT (2,44 zł brutto) Wysyłając SMS, wspierasz działania Fundacji Dzieci Niczyje na rzecz dzieci - oar przemocy i wykorzystywania seksualnego. Całkowity dochód z akcji jest przekazywany Fundacji Dzieci Niczyje. www.fdn.pl JEŚLI TAK, TO PRZEŚLIJ NAM SWOJE CV I DOŁĄCZ DO NAS! EMAIL: [email protected] TERMIN: DO 10 LISTOPADA | 05 | Redakcja prasy i książęk - IX edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl karzami. Wcześniej nie występowało to chyba na taką skalę – podsumowuje. Podkreśla jednak, że program publicystyczny nie jest formą czysto informacyjną i trzeba zaprosić do niego wyrazistych gości, aby zainteresować odbiorcę. Nie jest bowiem sztuką zrobić nawet ambitny program, który obejrzy garstka widzów. O tym, że publicystyka polega również na ostrej dyskusji, a nawet na podkręcaniu sporu przez prowadzącego, opowiada także Maciej Rybiński*, felietonista „Faktu” i „Rzeczpospolitej”. – Poziom osób występujących w telewizji jest bardzo niski, a nasi politycy w zdecydowanej większości są strasznie nudni. Trzeba ich trochę sprowokować, inaczej widz byłby skazany na bełkot, którego nie dałoby się oglądać – zapewnia. Od konfliktu na antenie nie ma zatem ucieczki. – Tak jak w westernach – gdy na prerii pasą się bawoły, jest nudno, ciekawie robi się dopiero, jak kowboje zaczynają strzelać – obrazuje całą sytuację. Czy jednak taka publicystyka spełnia podstawowe zadanie, którym powinna być pogłębiona dyskusja nad istotnymi sprawami społeczno-politycznymi? – Nie spełnia, bo Puls redakcji | dziennikarstwo dziennikarstwo CBA opętało polską prasę Z analizy przygotowanej przez firmę Newton Media wynika, że w pierwszej połowie października w ogólnopolskich dziennikach napisano ponad 800 tekstów, w których pojawiła się nazwa CBA. Zdecydowana większość artykułów o CBA (prawie 500) dotyczyła ujawnionej przez „Rzeczpospolitą” afery hazardowej. Organizacja Mariusza Kamińskiego pojawiała się także w kontekście procesu byłej posłanki PO Beaty Sawickiej, zatrzymania aktorki Weroniki Marczuk-Pazury oraz tzw. afery stoczniowej. Debiut BMM W listopadzie na rynek wchodzi nowy miesięcznik biznesowo-ekonomiczny „Business Magazine Manager”. Pismo będzie pokazywać najnowsze trendy światowej ekonomii, ale nie zabraknie w nim również treści lifestylowych i kulturalnych, a także tematyki związanej z nowoczesną technologią oraz motoryzacją. Gazeta kosztuje 9,80 zł, a jej nakład wynosi ponad 50 tys. egzemplarzy. Wydawcą magazynu jest Wydawnictwo „Business Magazine Manager”. Okrągły stół dla polskiej piłki Telewizja Canal+ wystąpiła z inicjatywą zorganizowania okrągłego stołu w celu uzdrowienia polskiej piłki nożnej. Prezes Canal+ Cyfrowego Bertrand Le Guern napisał w liście otwartym, że z troską i niepokojem patrzy na kondycję piłkarskiej Polski, w tym na niepowodzenia drużyn klubowych i nieudane kwalifikacje kadry narodowej do mistrzostw świata. W ewentualnej dyskusji mieliby wziąć udział m.in. przedstawiciele PZPN-u, Ministerstwa Sportu, organizacji kibiców, sponsorów i świata mediów. Spotkanie zostało zaplanowane na początek grudnia. Mediatyzacja języka Media to siła sprawcza kształtująca język polityków. – Gdy polityk przestaje mówić, przestaje istnieć jako polityk – uważa prof. Jerzy Bralczyk. Konstatacja, że racjonalne argumentowanie przegrywa z tanią agitacją, jest podstawowym wnioskiem wypływającym ze zorganizowanej przez Senat RP dyskusji „Język polskiej polityki po 1989 roku”. Na tym samym spotkaniu senator Dorota Simonides przekonywała, że gdyby obrady sejmowe nie były transmitowane, na sali byłoby spokojniej i bardziej merytorycznie. Debata odbyła się przy okazji promocji książki Rafała Zimnego i Pawła Nowaka „Słownik polszczyzny politycznej po roku 1989”. opr. Tomasz Betka | 06 | – co z ciebie wyrośnie? Niektórzy nazywają TV Białoruś współczesnym Radiem Wolna Europa, inni mówią, że to polska propaganda przekazywana na białoruski rynek. Co jest takiego w stacji telewizyjnej, która dociera do około 200 tysięcy osób, że ceniony medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, prosząc o anonimowość, odmawia udzielenia wywiadu na jej temat z obawy, że już nigdy na Białoruś nie wjedzie? Ewa Wanat: Wykonuję zawód wysokiego ryzyka Magdalena Karst-Adamczyk Aleksandra Pawlik Katarzyna Suwała Kamil Cymerman Agnieszka Głuszek Na czym polega specyfika Biełsatu? – Po pierwsze nadajemy materiały o Białorusi, dla Białorusinów i po białorusku – mówi Mara Nalshanskaja, redaktorka i prezenterka „Obserwatora”, głównego programu informacyjnego Biełsatu. – Nadajemy z Warszawy i bezustannie jesteśmy na celowniku białoruskich władz. To chyba wystarczy, żeby nazwać stację specyficzną. TV Białoruś powstała w czerwcu 2006 roku, kiedy zarząd Telewizji Polskiej powołał komisję ds. przygotowania projektu kanału Biełsat TV. Od samego początku mieli go tworzyć polscy i białoruscy dziennikarze. Rok później TVP i polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podpisało umowę o utworzeniu i częściowym finansowaniu nowego kanału z budżetu państwa. Białoruską odnogę TVP nazwano Biełsat. – Nieskromnie mogę ujawnić, że nazwa BELSAT (zapis białoruski, red.) jest moim pomysłem – mówi były ambasador Polski na Białorusi, Mariusz Maszkiewicz. – Kiedy dyrektorem stacji została Agnieszka Romaszewska-Guzy i razem ze swoimi białoruskimi kolegami rozpoczęła przygotowania do utworzenia pierwszej niezależnej białoruskiej stacji telewizyjnej, zaproszono mnie do współpracy i przez kilka miesięcy zabiegałem o wsparcie finansowe i polityczne z zagranicy dla tego projektu. – Poparły go władze Stanów Zjednoczonych, Czech oraz Irlandii, a rząd Litwy bezpośrednio pomaga we współtworzeniu kanału. ‑ Polski rząd zdecydował w 2006 roku o znacznie większym niż w latach wcześniejszych wspieraniu niezależnych stacji radiowych i telewizyjnych, wychodząc z założenia, że budowanie wolnej przestrzeni informacyjnej jest najlepszą drogą, aby wzmocnić aspiracje demokratyczne i europejskie Białorusi – podkreśla Mariusz Maszkiewicz. – Leży to w interesie nie tylko Polski, ale i całej Unii Europejskiej. Wsparcie finansowe polskich władz jest skromne, choć liczby mogą się wydawać znaczące: ponad 20 mln zł rocznie. Jednak, aby taka telewizja mogła się rozwijać, potrzebuje wielokrotnie więcej. Dlatego właśnie dzisiaj BELSAT nadaje audycje tylko w godzinach od 19.00 do 23.00 czasu białoruskiego, a większość współpracowników nadrabia braki finansowe entuzjazmem i zaangażowaniem. Zaradne dziecko TVP TV Białoruś nie ma za sobą wielu lat doświadczenia. – Działamy dopiero od dwóch lat – mówi Mara Nalshanskaja – zespół jest młody, średnia wieku to dwadzieścia parę lat. – Praca w Biełsacie to niezwykła szansa na podwyższanie umiejętności dziennikarskich. Szczególnie dla młodych ludzi – dodaje Lena Sidozza, lektorka Biełsatu. – To możliwość nauki radzenia sobie w trudnych dziennikarskich sytuacjach przez szkolenia, ale przede wszystkim w praktyce. To, co charakterystyczne w naszej stacji, z czym musimy sobie radzić – mówi Mara Nalshanskaja – to problem, jak stworzyć kilkuminutowy materiał „na już”, dotyczący ważnego wydarzenia na Białorusi, nie mając przy tym żadnych zdjęć. Ciężko zrobić dobre wejście z aktualnego wydarzenia, jak na przykład ostatnio wizyta Hugo Chaveza w Mińsku, bez żadnego ujęcia. Zazwyczaj nawet nie myślimy o akredytacji, mimo że ta przysługuje nam z TVP, bo to jasne, że i tak nikt nas na teren Białorusi nie wpuści. Dlatego często operujemy na archiwach albo na własnej zaradności. Jeżeli nie ma możliwości, żeby białoruski wysłannik Biełsatu dotarł na miejsce, sposobem na poradzenie sobie z zakazami filmowania jest wynajęcie pośredników, którzy nagrywają zdjęcia i przesyłają je do studia w Warszawie. Operatorzy pracują wtedy bez oznaczeń stacji telewizyjnej, nieformalnie. Reporter w opałach Białoruskie władze są nieprzychylnie nastawione do TV Białoruś. Utrudniają pracę dziennikarzom, nie wpuszczają ich na teren kraju, nie pozwalają na nagrania, rekwirują sprzęt. W dniu, gdy rozmawialiśmy z Marą Nalshanskają, dziennikarka martwiła się o dwóch kolegów, którzy zbierali materiały na Białorusi. Nie było wiadomo, co się z nimi stało. – Są różne sytuacje. Gdybym się jakoś panicznie bała, to pewnie bym tego nie robiła. Wszyscy mamy świadomość pewnego ryzyka, ale nikt się nie zraża – mówi Mara Nalshanskaja. – Chociaż faktycznie szykany i przesłuchania są na porządku dziennym, nie można popadać w przesadę, bo tam, na Białorusi, czy w milicji, czy w KGB są przede wszystkim normalni ludzie. Jednak warto podkreślić, że władze białoruskie mają swój sposób na zagranicznych intelektualistów i dziennikarzy wyrażających się niepochlebnie o sytuacji politycznej i społecznej na Białorusi, jak również o tamtejszych mediach. Państwo ma prawo odmówić wjazdu na swoje terytorium osobom, które uznaje za wrogo wobec niego nastawione. Tak właśnie robi Białoruś i tego obawiał się medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy nie zgodził się na rozmowę roli o Biełsatu na białoruskiej scenie medialnej. „Biełsat – Twoje prawo wyboru” – To zrozumiałe, że władze Białorusi zwalczają Biełsat – mówi doktor Katarzyna Waszczyńska, białorutenistka z Instytutu Etnologii i Antropologii Kultury Uniwersytetu Warszawskiego. – Biełsat zaburza spójność kreowanego obrazu świata, bo zasadniczo poziom i kierunek tego, co emituje telewizja białoruska, zawsze odzwierciedla linię programową władzy. Oglądając odpowied- nik polskiej Jedynki, można stwierdzić, jaka jest polityka państwa, dowiedzieć się, jaka jest polityka rządu. Jak ma myśleć obywatel. Poprawny obywatel. Telewizja nie dostarcza mu wiele informacji o tym, co dzieje się poza krajem, a jeśli już się czegoś dowiaduje, to w kontekście tego, jak na Białorusi jest dobrze, a jak źle gdzie indziej. Biełsat dociera z inną informacją, alternatywną wobec państwowej. Dzięki temu ci, którzy chcą poznać prawdziwy obraz świata, ci którzy dostrzegają dostosowywanie informacji do linii państwowej, mogą do niego łatwiej dotrzeć przez zestawienie wiadomości z dwóch źródeł i być może sięgnięcie po trzecie, myślę tu o Internecie, choć o ten na Białorusi trudniej niż w Polsce. A przyszłość? Mara Nalshanskaja widzi ogrom wyzwań przed Biełsatem. Wierzy, że zainteresowanie stacją będzie rosło, bo jest coraz więcej osób, którym zależy na Białorusi. Patrzy na pracę swoich kolegów, którzy zaczynali bez żadnego dziennikarskiego doświadczenia, na ich wysiłek i wie, że swoją pracą walczą o kraj, na którym im zależy. Były ambasador Polski na Białorusi Mariusz Maszkiewicz zdaje sobie sprawę, że dziennikarze Biełsatu oprócz nagród dostają też niepochlebne opinie na temat swojej pracy. – Taka krytyka jest obecna i w dużym stopniu uzasadniona – stwierdza – ale nie ma moim zdaniem innej drogi, jak tylko rozwijanie projektu. Musi to trwać do chwili, kiedy na Białorusi zapanują takie warunki, aby cała stacja mogła się „przenieść” do Mińska i swobodnie funkcjonować na wolnym rynku mediów. W połowie lat 80. wyemigrowałam do Niemiec i próbowałam ułożyć sobie życie z dala od Polski. Studiowałam wiedzę o teatrze i oswajałam się z myślą, że nie zostanę aktorką (trzykrotnie poległam na egzaminach do szkoły aktorskiej). Już prawie przyzwyczaiłam się do życia poza Polską, kiedy nagle okazało się, że powód, dla którego wyjechałam z kraju (komuna), przestał istnieć. Wróciłam bez sprecyzowanego pomysłu na przyszłość. Wciąż żyłam na walizkach, kiedy zadzwoniła koleżanka, jedno z tzw. dzieci Teatru Ósmego Dnia, czyli nieformalnej grupy uczniów i współpracowników tego teatru, i zaproponowała udział w pionierskim przedsięwzięciu – tworzeniu pierwszej w Poznaniu, a drugiej w Polsce, prywatnej, niezależnej rozgłośni radiowej. Nigdy przedtem nie słuchałam radia. Czasami trochę Wolną Europę. Radio Solidarność, późniejsze radio S (dziś ESKA) tworzyli ludzie, którzy podobnie jak ja nie byli dziennikarzami. Większość z nas za komuny związana była ze środowiskami alternatywnymi lub opozycyjnymi. Zawodu uczyliśmy się od podstaw: na szkoleniach organizowanych przez amerykańską fundację, a przede wszystkim na żywym organizmie. Godzinami rozmawialiśmy o etyce dziennikarskiej. Wpadliśmy po uszy, bo uwierzyliśmy, że możemy zmienić świat. Pracowaliśmy od rana do rana. Przyglądaliśmy się pierwszym demokratycznym wyborom do Rady Miasta, obserwowaliśmy, jak rodzi się samorządność. Bardzo szybko przeszłam wszystkie szczeble w radiu. Robiłam reportaże interwencyjne, dzięki którym raz udało się załatwić komuś węgiel na zimę, innym razem poprawić sytuację w schronisku dla psów. Byłam didżejem i prowadziłam nocne audycje, m.in razem z Grabażem z Pidżamy Porno. Zostałam wy- reklama dawcą serwisów informacyjnych. Potem współpracowałam z regionalnym ośrodkiem TVP. Uprawiałam zaangażowane dziennikarstwo i pracowałam z pełnym poświęceniem. Dziś rzadko znajduję to w młodych ludziach, co chyba należy uznać za oznakę normalności. Może misja jest dobra na pionierskie czasy, na zmiany i rewolucje, a w okresie stabilizacji w mediach potrzebni są przede wszystkim sprawni warsztatowo dziennikarze, ludzie uczciwi, przyzwoici i inteligentni, ale niekoniecznie obciążeni wizją zmieniania świata wedle własnego światopoglądu? Jedno jest pewne – jeżeli raz poczujesz, że jako dziennikarz możesz cokolwiek zmienić, trudno potem uprawiać ten zawód racjonalnie. Chciałabym, by to, co uważam za słuszne, prawdziwe i dobre, znalazło odbicie w treściach, które nasze radio przekazuje słuchaczom. Kilka lat temu zainicjowałam akcję Radia TOK FM i „Gazety Wyborczej” „Molestowane w domu” i po raz pierwszy ośmieliłam się wypowiedzieć w bardzo osobistym tonie. Uznałam, że tylko mówiąc uczciwe, bez zahamowań i wstydu o problemie molestowania seksualnego, którego sama w dzieciństwie byłam ofiarą, można coś zmienić w prawodawstwie, a może także ludzkiej mentalności. Jako dziennikarka mam prawo oceniać innych, dlaczego więc nie miałabym samej siebie wystawić na widok publiczny? Znam wielu dziennikarzy, którzy wchodzą w pewne obszary z uwagi na własne doświadczenia, ale nigdy nie odważą się opowiedzieć o nich w pierwszej osobie. To hipokryzja. Uznałam, że mówiąc wprost o własnej traumie, postąpię najuczciwiej. I choć za ten psychiczny ekshibicjonizm zapłaciłam i wciąż płacę jakąś cenę (choćby ostatnio, gdy napisałam komentarz w sprawie Romana Polańskiego, jeden bardzo znany publicysta prywatnie zarzucił mi, że zachowuję się jak Bronisław Wildstein, który z powodu własnej traumy zaciekle walczy o lustrację), wydaje mi się, że ta akcja miała sens. Bo zburzyła tabu i zwróciła uwagę opinii publicznej na problem, który dotąd był w mediach mało obecny. To jest mój dziennikarski sukces. Ale jako dziennikarka mam świadomość, że wszystko, co robię, może przynieść także skutki inne niż bym chciała albo ruszyć lawinę, którą czasami trudno przewidzieć i którą może być trudno zatrzymać. W tym sensie jest to zawód wysokiego ryzyka. Konstytucyjną zasadą dziennikarstwa jest dialog. Bardzo szybko to zrozumiałam. Jednym z pierwszych wywiadów, jakie zrobiłam dla Radia S, była rozmowa z Markiem Jurkiem. Były to czasy walki na noże o ustawę (anty)aborcyjną. Marek Jurek był z ugrupowania, które proponowało najbardziej radykalny projekt ustawy, zakładający kary dla kobiet poddających się aborcji. Choć światopogląd Jurka nijak przystawał do mojego, rozmawiając z nim, zdałam sobie sprawę, że z człowiekiem o skrajnie odmiennych poglądach można kulturalnie, merytorycznie dyskutować. Bo on też ma swoje argumenty, ma przekonania, w które wierzy i których broni, bo jest porządnym człowiekiem. I nawet jeżeli w żadnej debacie nie będziemy w stanie znaleźć konsensusu, to możemy rozmawiać bez nienawiści i wrogości. Z szacunkiem. Z tego samego powodu, dla którego cenię Marka Jurka, Wojciecha Cejrowskiego uważam za jednego z największych szkodników polskich mediów. Nie rozumiem zmowy milczenia wokół jego osoby. Być może pisze fantastyczne książki podróżnicze, choć trudno mi w to uwierzyć, zważywszy na jego paternalistyczny i szowini- styczny stosunek wobec plemion, których życie opisuje. To nie jest Kapuściński, pełen pokory wobec Innego, lecz homofob i rasista, zaciekły, nieuznający dialogu, niereformowalny. Nie zwiedzie mnie tylko dlatego, że zamiast białej długiej szaty i białego kaptura na głowie nosi kolorowe koszule. Zrzekłam się nominacji do nagrody MediaTory, bo nie chcę być stawiana w jednym rzędzie z takim człowiekiem. Oczywiście, zawsze znajdzie się ktoś, kto zarzuci mi, że chcę w ten sposób wzbudzić zainteresowanie, wylansować się, ogrzać w świetle Cejrowskiego. Trudno. Niepokoi mnie to, że ludzie pokroju Cejrowskiego zostają idolami młodzieży. Od sześciu lat jestem szefową radia TOK FM. Trafiłam tu, kiedy zdałam sobie sprawę, że środowisko dziennikarskie w Poznaniu, jak pewnie w każdym mieście poza Warszawą, jest bardzo hermetyczne. Oznacza to, że jeżeli przejdzie się przez 3-4 redakcje, to już nie ma dokąd pójść. Nikt za mną nie stał, nikt nie polecał, po prostu odpowiedziałam na ogłoszenie Agory, przeszłam trzy rozmowy kwalifikacyjne i wygrałam konkurs na szefa stacji. To były czasy, kiedy po pięciu latach działalności Inforadio (dzisiejsze TOK FM) musiało albo odbić się od dna, albo przestać istnieć. Wóz albo przewóz. Wierzyłam, że może się udać, że po kilkunastu latach zachłystywania się radiostacjami muzycznymi Polacy, a z pewnością jakaś ich część, potrzebują radia bardziej wymagającego, intelektualnego, zmuszającego do myślenia. Stworzyliśmy nową formułę, stacja utrzymała się na rynku. Ale od samego początku zdawałam sobie sprawę, że jesteśmy skazani na funkcjonowanie w niszy, że nigdy nie będziemy mieć takiej słuchalności, jak stacje komercyjne i że pewnie zawsze będziemy działać na krawędzi ryzyka finansowego. Produkowanie treści jest dużo droższe niż produkowanie muzyki, bo treść wymaga nakładu pracy kilkudziesięciu osób, podczas gdy radio muzyczne zatrudnia kilkunastu pracowników. Radio TOK FM jest częścią dużego koncernu medialnego, co wskazywałoby na to, że jesteśmy przedsięwzięciem biznesowym, który ma generować dochody dla firmy. To jeszcze przed nami, na razie potrafimy się sami utrzymać i to, że nie jesteśmy maszynką do zarabiania pieniędzy, jest największym dowodem na to, że są jeszcze na polskim rynku wydawcy, którzy myślą dalej niż najbliższy rok budżetowy i o innych rzeczach, nie tylko o pieniądzach. Wydawcy, którym zależy nie tylko na show, którzy nie poddają się tabloidyzacji, lecz chcą przekazywać wartościowe, pogłębione, merytoryczne treści. Nawet jeśli trafią tylko do nielicznych. To jest właśnie misja. Ewa Wanat z urodzenia poznanianka, z wykształcenia polonistka i teatrolożka. Na początku lat 90. współtworzyła radio S (dzisiejsze radio ESKA). Od 2003 r. redaktor naczelna radia TOK FM. W 2006 r. współtworzyła akcję „Gazety Wyborczej” i TOK FM „Molestowane w domu”. W 2009 r. nominowana przez studentów dziennikarstwa do nagrody MediaTory. (zrezygnowała z nominacji, w uzasadnieniu podając, że nie chce być stawiana w jednym szeregu z ubiegłorocznym laureatem, Wojciechem Cejrowskim, który jej zdaniem prezentuje poglądy ksenofobiczne, homofoniczne i rasistowskie). | 07 | Redakcja prasy i książęk – IX edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Sarkozy rozdaje gazety Młodzi Francuzi będą otrzymywać bezpłatną roczną prenumeratę wybranej przez siebie gazety. Inicjatywa francuskiego rządu ma zachęcić młode pokolenie do czytania prasy drukowanej. Projekt obejmuje osoby w wieku od 18 do 24 lat. Koszty doręczenia prasy pokryje państwo, natomiast właściciele gazet sfinansują nakłady związane z wydawaniem tytułu. W akcji weźmie udział 60 wydawców, a darmowy abonament powinien trafić do 200 tysięcy czytelników. Biełsat, Biełsat rys. Maria I. Szulc dz dziennikarstwo | Gdzie się zaczęłam Wydarzenia | fotografia Larysa Gidzińska Fotografie Adama Golca pozwalają wręcz namacalnie doświadczyć cejlońskiego piękna, poczuć urok miejsc nieskażonych współczesną cywilizacją oraz stanąć twarzą w twarz z ludźmi reprezentującymi nieznaną kulturę. A to wszystko w aromacie herbaty… Wystawa zatytułowana „Herbata w obiektywie” towarzyszy trzecim ogólnopolskim obchodom Dni Herbaty, organizowanym przez firmę Dilmah. Jednakże osoby oczekujące zdjęć Konkurs Red Bull Illume 2010 Trwa międzynarodowy konkurs dla fotografów sportowych Red Bull Illume 2010. Jest on otwarty zarówno dla amatorów jak i profesjonalistów. Konkurs rozpoczął się 1 października 2009 roku, zakończy się 31 stycznia 2010. Kategorie, w których można nadsyłać zdjęcia: Playground, Culture, Energy, Spirit, Closeup, Wings, Sequence , New Creativity, Experimental oraz Illumination. Więcej informacji na stronie: www.redbullillume.com Wystawa „Dzieci Ulicy” w Warszawskiej Galerii Korytarz W Galerii Korytarz w Instytucie Archeologii UW można oglądać zdjęcia Krystiana Bielatowicza zatytułowane „Dzieci Ulicy: Lima”. To cykl poświęcony dzieciom zamieszkującym ulice największego miasta Peru. Pracują one, aby zarobić na swoje wydatki, lub po prostu pomagają rodzicom. Dzieci te stają się ofiarami gangów i przestępców. Ulica jest źródłem strachu, depresji, zbyt wczesnych śmierci. Wystawa potrwa do 16 listopada. Galeria Korytarz, Instytut Archeologii UW Szkoła Główna – Krakowskie Przedmieście 26/28, Warszawa Ogólnopolski Festiwal Fotografii Otworkowej 2009 7 i 8 Listopada 2009 w Rybniku oraz Jastrzębiu Zdroju rozpoczyna się Festiwal Fotografii Otworkowej OFFO 2009. Ma on charakter międzynarodowy. Festiwal odbędzie się na zasadzie wystawy zaproszeniowej. Warunkiem wzięcia udziału jest nadesłanie co najmniej 5 prac wykonanych techniką otworkową. Udział w festiwalu jest nieodpłatny. Festiwalowi towarzyszyć będą wykłady, prelekcje oraz pokazy multimedialne. Fotografie Michaela Lighta w Yours Gallery W Warszawskiej Galerii Yours od 5 listopada można oglądać wystawę uznanego fotografa amerykańskiego Michaela Lighta zatytułowaną „100 słońc”. Zdjęcia przedstawiają amerykańskie próby jądrowe w latach 1945-1962. W tym okresie Stany Zjednoczone przeprowadziły nad oceanem oraz w atmosferze 216 wybuchów jądrowych. Wernisaż w czwartek, 5 listopada, o godz. 19:00. W dniach 4-7 listopada autor będzie gościem Fundacji Yours Gallery. Yours Gallery, Krakowskie Przedmieście 33, Warszawa | 08 | fot. Adam Golec Ruszył „Magazyn Fotograficzny” w Radio PIN Od dwóch miesięcy Radio PIN emituje program poświęcony tematyce fotograficznej. „Magazynu Fotograficznego” można posłuchać w każdą sobotę po godzinie 15. W dwugodzinnej audycji znajdziecie m.in. nowości wydawnicze, sprzętowe, rozmowy o ciekawych wystawach, twórcach, konkursach fotograficznych. Usłyszycie relacje na żywo z wydarzeń fotograficznych, wernisaży i festiwali. Polecamy! Radio PIN Warszawie i okolice – 102 MHz FM ukazujących funkcjonowanie plantacji czy fabryk zapewne będą czuły się rozczarowane. Tematem prac jest bowiem życie zwykłych ludzi – ich codzienność, niekoniecznie związana z pracą przy herbacie. Wystawa stanowi część wielkiego albumu fotografii ze Sri Lanki, będącego efektem dwumiesięcznej wyprawy Adama Golca na tę malowniczą wyspę, który ukaże się w przyszłym roku. Wielu osobom Cejlon może kojarzyć się z tragedią z roku 2004, kiedy to potężne tsunami zalało część wyspy, pozbawiając życia parędziesiąt tysięcy osób, a także z wyniszczającą wojną domową. Jednakże zdjęcia Adama Golca pokazują nam głównie ludzi uśmiechniętych, pełnych życia i optymizmu. Nie epatują zbędnym tragizmem, choć nie brakuje tych skłaniających do refleksji. Nie sposób bowiem przejść obojętnie obok zdjęć z pogrzebu mężczyzny, którego żona pracuje na plantacji. Zachwycająca jest gra kolorów i aura tajemniczo- Foto-skaner Michał Kudłacz Rozpoczynamy nowy cykl, rodzaj przewodnika dla wszystkich fotografujących – zarówno amatorów, jak i lepiej zaznajomionych ze sztuką fotografowania. Chcemy w tej rubryce informować m.in. o najciekawszych stronach www o fotografii, wzbogacając linki o krótkie opisy – od stron edukacyjnych, przez najlepsze stronki o sprzęcie fotograficznym, po fora internetowe, stwarzające możliwość zamieszczania swojej twórczości. Planujemy też pisać o miejscach, które warto odwiedzać, by zobaczyć dobrą fotografię: galeriach, które wypada znać, jak i miejscach alternatywnych. Stworzymy listę najlepszych stowarzyszeń, klubów, organizacji związanych z fotografią. W tym numerze edukacja fotograficzna w Internecie pod kątem światła. Bo przecież „foto-grafia” to „malowanie światłem”. W poszukiwaniu idealnego światła. Edukacja fotograficzna w Internecie. Wiedzę fotograficzną można zgłębiać w różny sposób, jednym z nich jest czytanie stron www poświeconych fotografii, dyskutowanie na forach internetowych czy przeglądanie wybitnych zdjęć. Na portalu edukacyjnym szerokikadr.pl można trafić na ciekawe podejście do zagadnień związanych z fotografią. Dowiedzieć się np., dlaczego samo południe to nie najlepsza pora na fotografowanie. Dużą zaletą tej strony jest możliwość wyboru tematów pod względem poziomu zaawansowania fotografa oraz zadania praktyczne podawane na końcu każdego artykułu. Następna interesująca strona to fotopolis.pl – w archiwum tego portalu można znaleźć fragmenty książek o świetle czy warsztaty oświetleniowe prowadzone przez Szymona Kobusińskiego. Jak często chcielibyśmy, żeby światło z lampy błyskowej naszego aparatu nie wyglądało jak flesz? Każdy fotograf na pewno zmaga się z tym problemem. Genialnym rozwiązaniem są pomysły ze strony foto.jasiu.pl. Jeśli jednak uznamy, że te wskazówki to zbyt mało, albo nasze warunki sprzętowe nie pozwalają na zastosowanie wyczytanych rad, pozostaje wzbogacić warsztat o akcesoria firmy LumiQuest (lumiquest.com). Na stronie oprócz akcesoriów znaleźć można kilka rad dotyczących kierowania światła na fotografowany obiekt. Filmy i niesamowite efekty, jakie można osiągnąć, polecam obejrzeć na jednym z kanałów YouTube www.youtube.com/user/LumiQuest#p/u. Na deser najpopularniejszy blog, a zarazem, naszym zdaniem, kopalnia wiedzy o świetle w fotografii: strobist.blogspot.com. Jeśli ktoś niekoniecznie lubi za dużo czytać, to niech obejrzy kilka videorad Dona Gale’a. A gdy zdjęcia już powstaną i przyjdzie czas je obrobić, polecamy narzędzie Adobe Lightroom, a rady, jak go używać, znaleźć można na stronie www.whibalhost.com/_Tutorials/ Photoshop_LR/06/index.html i coś po polsku dfv.pl/lightroom.html. Dział Foto Polskiej Agencji Prasowej Poszukuje kandydatów na bezpłatny staż do pracy w warszawskim biurze agencji Kandydaci będą mieli możliwość poznania sposobu funkcjonowania agencji fotograficznej oraz zdobycia doświadczenia w pracy przy wyborze i archiwizowaniu zdjęć oraz współpracy z wydawnictwami prasowymi i fotoreporterami. Zapewniamy elestyczne godziny pracy, oczekujemy zaangażowania i entuzjazmu. Zgłoszenia prosimy kierować na adres [email protected] Pochwała prowincji Najciekawsze tegoroczne wydarzenie fotograficzne objawiło się w Bielsku-Białej, mieście urzekającym architekturą, przestrzenią, smakowitym jadłem, historią i pogodnymi ludźmi. Był nim trzeci już Foto-Art-Festival, na którym zgromadzono 21 obszernych wystaw autorskich z całego świata. lutny mistrz koloru. Jego seria „Kubańskie wnętrza” to głęboka opowieść o kulturze, w której Chrystus i Che zawzięcie rywalizują ze sobą, jeśli chodzi częstotliwość pojawiania się na ścianach w salonach i pokojach wypełnionych przedmiotami z innych epok. To świat odległy i urzekający, ale trudny jako codzienna forma egzystencji dla przybyszów z innych, bardziej współczesnych miejsc. Młody Belg Gert Jochems upodobał sobie rosyjską Syberię. Zadziwiają go miejscowe obyczaje i zachowania, często będące efektem zbyt obfitego smakowania płynów wyskokowych. Surowa przyroda, zimna architektura i brak perspektyw mają zapewne swój wpływ na postawy żyjących tu ludzi i ich chęć topienia smutków w kieliszku, ale z drugiej strony stale zamroczeni nie mają szans na wyrwanie się z zaklętego kręgu. Marketa Luskacova w ciepły sposób ukazała czeską prowincję z anachronicznymi, ale autentycznymi zachowaniami opartymi na religijnej tradycji. Zdjęcia pogodne, jak ich autorka. Całkiem inaczej prezentowały się zdjęcia łotewskiego dokumentalisty Egonsa Spurisa. Dosadna i nieprzyjemna wizja ści niezrozumiałego dla nas obrzędu. Jednakże komentarz, informujący o trudnej sytuacji materialnej wdowy, każe nam postrzegać tę scenę w kategoriach czysto ludzkich, wzbudzając współczuje i więź z postaciami na fotografiach. Zdjęcia Adama Golca odsłaniają nieznaną dla nas kulturę ze wszystkimi jej aspektami. Dzięki nim stajemy się współuczestnikami prezentowanych wydarzeń. Wystawa jest z pewnością warta polecenia, niekoniecznie wyłącznie miłośnikom herbaty czy orientu. Wartość artystyczna prac jest niezwykle wysoka – gra świateł, kadr, tematyka sprawiają, że jest to prawdziwa uczta duchowa, przywołująca radość i refleksję. Fotopolis EXPO fot. Bill Doyle Andrzej Zygmuntowicz Kuratorski duet – Inez i Andrzej Baturowie – zadbali, by festiwalowe prace były odległe od siebie nie tylko pod względem tematu, ale i sposobów realizowania. Wyszła prawdziwa uczta dla oczu, duszy i intelektu. Dosmaczeniem, i to dość wyrafinowanym, było ściągnięcie do Bielska-Białej autorów lub kuratorów prezentowanych wystaw. Ewelina Petryka Entuzjaści fotografii mogli przetestować najnowszy sprzęt topowych firm fotograficznych, zobaczyć interesujące wystawy fotograficzne, czy wziąć udział w ogromnej ilości warsztatów i pokazów. A wszystko to w zabytkowych halach Warszawskiej Wytwórni Wódek „Koneser”, gdzie ulokowały się tegoroczne się Warszawskie Dni Fotografii. Zorganizował je w dniach 23-25 października jeden z największych portali fotograficznych: fotopolis.pl. Warsztaty cieszyły się wielkim powodzeniem, m.in. dlatego, że prowadzili je uznani fotografowie, jak choćby Szymon Kobusiński. Żeby wziąć w nich udział, należało wcześniej zarejestrować się na stronie fotopolis.pl. Uczestników wyłoniono na drodze konkursu, na podstawie nadesłanych zdjęć. Na pokazy można było przyjść bez wcześniejszej rejestracji. Za 10 złotych – bo tyle kosztował jednodniowy bilet można było zobaczyć m.in. najnowszy sprzęt znanych koncernów fotograficznych (Nikon, Olympus, Canon, Sony, Samsung i in.) i posłuchać wyjaśnień specjalistów odpowiadających na każde pytanie. Wielką popularnością cieszył się tzw. ring aparatów. W jednym miejscu zostały zgromadzono aktualne modele lustrzanek i kompaktów, każdy mógł sobie porównać sprzęt najnowszy z nieco starszym. Swoje stoiska na Fotopolis EXPO mieli nie tylko producenci sprzętu, ale również festiwale, imprezy kulturalne oraz instytucje promujące fotografię. Można było na miejscu kupić książkę wydawnictwa Galaktyka, czy dowiedzieć się, za ile i gdzie zrobią nam kalendarz z naszymi zdjęciami. W sumie każdy, czy to początkujący amator, czy profesjonalista, znalazł dla siebie coś interesującego. Surowy dokument… Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny fotografia Oblicza Cejlonu fot. Adam Golec f fotografia | Kolumna Zygmunta Zestaw wystaw obejmował szerokie spektrum fotograficznych pomysłów. Były gwiazdorskie, już historyczne nazwiska, z Manuelem Alvarezem Bravo na czele, a obok mniej znani, a nawet całkiem nieznani. Mocną pozycję miały prace związane z szeroko pojętym dokumentem. Byli mistrzowie, jak nieżyjący szwedzki subiektywista Christer Stromholm, opisujący m.in. tajemne postaci o trudnej do zidentyfikowania płci. Dziś takich realizacji znajdziemy sporo, zwykle typu „kawa na ławę”. Prace Stromholma, zagadkowe i intrygujące, nie są ani na tak, ani na nie, mocne wizualnie, są raczej pytaniem, czy mamy prawo do swobodnych wyborów własnej drogi życia. Dopełnieniem wystawy był piękny i ciepły film nakręcony przez jego syna Joakima, zwracający uwagę na wolnościowe podejście ojca do życia, ale także na kłopot, jakim dla dzieci może być wybitny i ciągle nieobecny w domu rodzic. Mało znany w Polsce Irlandczyk Bill Doyle okazał się ideowym bliźniakiem znanego francuskiego fotografa Roberta Doisneau. To samo poczucie humoru i skupienie uwagi na codzienności zwykłych Janków Kowalskich. Znacznie poważniejsze projekty pokazali młodzi dokumentali- ści Joakim Eskildsen i Tamas Dezso. Duńczyk Eskildsen od kilku lat fotografuje Cyganów w najróżniejszych zakątkach świata. Jego zdjęcia o soczystych kolorach wymagają dłuższego oglądania i skupienia uwagi na nawet najdrobniejszych szczegółach, bo wszystkie drobiazgi ujęte w kadrze są ważne. Nie tylko to, co oczywiste, czyli portretowani bohaterowie, ale i święty obrazek na ścianie, makatka, opakowanie jajek czy wanna w ogrodzie. To świat wciągający wizualnie, broniący się jeszcze przed wchłonięciem przez współczesną globalną, zdecydowanie plastikową kulturę. Węgier Tamas Dezso wszedł w środowisko dość swoich szczególnych krajan – młodego biznesu, mającego korzenie w miejscowym Wołominie i Pruszkowie. Postawni, ćwiczący z zapałem w siłowniach, łysi, jeżdżący „wypasionymi brykami”, liczący grube stosy świeżutkich banknotów, z pistoletami pod ręką, a obok nich dość specyficzne dziewczyny, poprawiające swój wygląd, by dać partnerowi jak najwięcej zadowolenia. Niemiła analiza jednego z kilku środowisk robiących pieniądze bez oglądania się na standardy moralne. Holender Robert van der Hilst to abso- fot. Robert van der Hilst fot. Javier Silva Meinel przestrzeni tworzonej dla obywateli przez komunistyczne państwo radzieckie. Szaro-czarna tonacja i dość agresywna plastycznie kompozycja zdjęć pogłębiały smutek bijący z kadrów. Stefan Moses, prawie nieznany w Polsce niemiecki fotograf prasowy, miał bardzo obszerną prezentację podsumowującą jego dorobek. Z jednej strony mogliśmy obejrzeć ciekawie ujętych przedstawicieli życia politycznego i kulturalnego Niemiec z pierwszych pięćdziesięciu powojennych lat. Z drugiej zwykłych Helmutów i Helgi w paradokumentalnej konwencji, na białym tle prześcieradła rozpostartego na ścianie czy między trzepakiem a drzewem, z atrybutami wykonywanego przez bohaterów zajęcia. Dość szczególne dokumenty, naznaczone specyficznym komentarzem będącym integralną częścią pracy, przedstawiono na wystawach amerykańskiej Indianki Hulleah J. Tsinhuahjinie i naszego, niedawno zmarłego autora, Mariusza Hermanowicza. Amerykanka swoimi pracami przypomina o pierwotnych mieszkańcach Ameryki i walczy o godne miejsce dla nich w kulturze i życiu społecznym USA. Mariusz Hermanowicz to prawdziwe odkrycie festiwalu, a wybór jego prac ukazał jak interesującym i dogłębnym analizatorem codziennego życia był ten przedwcześnie zmarły autor. Nawet najbanalniejsze miejsca i sytuacje stają się za sprawą odpowiedniego ujęcia i opisania znaczącymi i magicznymi. Dopełnianie obrazów krótkimi tekstami było specjalnością Hermanowicza. fot. Christer Strömholm … i ciekawa inscenizacja Drugi nurt prezentowany w Bielsku-Białej to fotografia inscenizowana: od paradokumentalnej po reklamową. Najmocniejsza była prezentacja Peruwiańczyka Javiera Silvy Meinela z andyjskimi Indianami jako głównymi bohaterami. Starzy i młodzi, najczęściej bez ubrań, pozują wpatrzeni w obiektyw, dookoła zaledwie kilka przedmiotów, tajemniczych jak same postaci. Dominują ryby: od wielkich, przytłaczających samotnego atletę, po drobniutkie, z których utkano całun stanowiący tło dla postaci ubranych także w stroje z ryb. Niesamowite twarze, zwykle o bardzo smutnych oczach, przyglądają się nam z wielkoformatowych fotografii, niepokojąc pytaniami o historię i korzenie naszej kultury. Oni swoją kultywują, a my – czy nie zapomnieliśmy o niej? Z zupełnie innym pomysłem opowiadania o historii wyszedł Japończyk Yasumasa Morimura, który sam wcielił się w najgłośniejsze postaci XX wieku. Jest Einsteinem, Mao, Hitlerem, Lee Harveyem Oswaldem, Leninem, Trockim i Che. Jego historia to zbiór postaci o globalnym oddziaływaniu, często skrajnie negatywnym. Niesłychanie wysmakowane fotografie przedstawił Morten Krogvold, Norweg o absolutnie perfekcyjnym warsztacie. Wycyzelowane portrety, na których widać każdy szczegół, martwe natury i krajobrazy oddające specyfikę społeczną odległych miejsc. Gadżetowatość współczesnej kultury w ciekawy sposób ukazali Helmut Grill z Austrii i Jatin Kampani z Indii. W zdjęciach Hindusa zdumiewała całkowita niemożność odczytania, z jakiej kultury pochodzi autor zdjęć. To skrajny przykład zglobalizowanego świata bez jakichkolwiek śladów autentycznych kultur. Grill z kolei skupił się na tęsknotach za światem wyidealizowanym, przypominającym bajki, komiksy i dobranocki z elementami wystroju z najbardziej jaskrawych i krzyczących barwami miejsc. Z zupełnie innych przesłanek wyszedł młody Chińczyk Maleonn, nawiązujący do tradycji malarstwa swojego kraju, połączonego z ciekawą kaligrafią, niestety nieczytelną dla nieznających chińskiego. Spacerując od jednego miejsca wystawowego do następnego, można było rozkoszować się urodą prowincji. Oby więcej takich prowincjonalnych zdarzeń, uzmysławiających niezaznajomionych ze współczesną fotografią, jak pasjonujące bywają wypowiedzi przy wykorzystaniu tego aktualnie najpopularniejszego medium. | 09 | Polska droga do euro | Doda nie dała rady Nie uważasz, że fotografowanie osób wykonujących zawody publiczne w ich czasie wolnym jest sprzeczne z moralnością? Nie, to symbioza. Oni tego chcą, na tym zarabiają. Źli są tylko wtedy, gdy nie są przygotowani na to, że ktoś może zrobić im zdjęcie. fot . Bartek Ko siń sk i Gwiazdy często muszą dementować to, co pojawia się np. na Pudelku. Czy prasa nie kłamie na temat zachowania gwiazd? Nie, prasa może koloryzować zachowanie gwiazd, nigdy jednak nie wymyśla zdarzeń, które nie miały miejsca. Jeśli chodzi o portal Pudelek, to jest on kompletnie nieprofesjonalny. Zdjęcia tam umieszczane pochodzą z telefonów komórkowych, zazwyczaj nic na nich nie widać, a płacą ok. 20 zł za zdjęcie. Doda prosi policjantów, by zabronili fotoreporterowi robić zdjęcia Z fotografem Bartkiem Kosińskim rozmawia Aleksandra Solarska Jak rozpocząłeś pracę fotografa prasowego? Przez rok po ukończeniu szkoły nie miałem pojęcia, jak dostać etat na stanowisku fotoreportera w jakiejś gazecie. Chodziłem na rozmowy do gazet z CV i portfolio czekając, aż ktoś odkryje we mnie talent i zatrudni. W zasadzie robiłem to, co każdy początkujący. Przetrwałem ten etap, zmieniłem taktykę i w końcu dostałem pracę. Pamiętasz zdjęcie, które były przełomowe dla twojej kariery? Pierwsze takie zdjęcie było wynikiem szczęścia. Wykonałem je z okna mieszkania, w którym mieszkałem, a przedstawiało ono wybuch siłowni. Na drugim ważnym zdjęciu była grupa betanek, które zamknęły się w klasztorze w Kazimierzu Dolnym. Dzięki tym fotografiom posypały się oferty. Mogę szczerze stwierdzić, że większość z nich nie była specjalnie interesująca, a duża część była nastawiona na wykorzystanie młodego, niedoświadczonego fotografa. Pomimo tego mogę sobie pogratulować – nigdy nie dałem się oszukać. Jest wiele chwytów, jakie stosuje się na początkujących. Najpopularniejszym jest oferowanie małej kwoty za zdjęcie, które warte jest dużo więcej. Drugim wybiegiem gazet jest zaproponowanie satysfakcjonującej ceny za publikację zdjęcia z ukrytym żądaniem od autora wyłączności za zdjęcie (za wyłączność płaci się fotografowi wielokrotność ceny, jaka obowiązuje za publikację). Gazety często udają wahanie, gdy fotograf proponuje im swoje zdjęcia, polecają zostawić je w redakcji i czekać na telefon od osoby kompetentnej. Nic bardziej zwodniczego; gdy tylko zdecydujesz się zostawić zdjęcie, może zostać ono opublikowane bez zapłaty. Nie należy się jednak przejmować, jeśli na początku zostanie się oszukanym; najważniejsze jest, żeby się rozwijać. Ja dzięki zdjęciom, które zostały opublikowane, zostałem przyjęty do agencji fotograficznej. Na czym polegała praca w agencji fotograficznej? Kiedy zaczynałem, chciałem zajmować się fotografowaniem demonstracji, protestów, polityków itp. Niestety, moje zlecenia szybko zaczęły odpowiadać potrzebom rynku i zacząłem zajmować się fotografią typu paparazzi. To był dopiero początek popytu w Polsce na tego rodzaju zdjęcia, dlatego większość z nich kupował od nas „Fakt”. Najwięcej zapłacono mi za fotografie czerwonych majtek Anny Muchy, ale równie dużo | 10 | dostałem za komplet zdjęć pokazujących Kubę Wojewódzkiego z nową dziewczyną, w czasie, kiedy był świeżo po zerwaniu z Anią. W ogóle historia zrobienia tych zdjęć jest idealnym przykładem pracy paparazzi. Jechałem zrobić komuś zdjęcia, bo dostałem cynk od informatora. Jadąc, natknąłem się na Wojewódzkiego prowadzącego auto, zrezygnowałem ze zlecenia i pojechałem za nim. Okazało się, że podjechał po jakąś dziewczynę, a ona wskoczyła mu do auta i pojechali do niego. Dojechali, wyszli z auta, pocałowali się i weszli do mieszkania. Wszystko, co do tej pory się stało, miałem na zdjęciach. Pozostało tylko poczekać, aż wyjdą z mieszkania. Niestety nie możesz przewidzieć, kiedy to się stanie, więc czekałem pod mieszkaniem całą noc, by dokończyć tę historię. Czujesz, że praca w charakterze paparazzo wzbogaciła cię w jakiś sposób? Dzięki niej mam teraz wiele śmiesznych wspomnień. Na przykład raz jechałem za Dodą i fotografowałem ją. Doda pewnie się zezłościła i, chcąc mnie zgubić, zawróciła na skrzyżowaniu i nadepnęła na pedał gazu, ja szybko zawróciłem za nią, ale musiałem się spieszyć i zrobiłem to w niedozwolonym miejscu. Doda podjechała do policjantów i złożyła skargę, że cały czas ją fotografuję. Policjanci mnie zatrzymali i wtedy zmieniłem obiektyw do długich zdjęć na krótki. Policjanci podeszli i zapytali, czy fotografowałem tę panią. Ja, cały czas pstrykając jej zdjęcia, mówiłem, że jej nie fotografuję. Policjanci nic nie mogli zrobić i odeszli. Podeszła do mnie Doda, nie przerywając fotografowania wysłuchałem, co miała do powiedzenia, i odjechałem. Innym razem dostałem cynk, że Ryszard Rynkowski razem ze swoją nową, jeszcze nikomu nieznaną żoną jest na zamkniętej imprezie w klubie koło warszawskiej Starówki. Pojechaliśmy tam razem z innym paparazzo. Gości lokalu było widać z zewnątrz, więc nie trzeba było wchodzić do klubu. Tylko że my w ogóle nie wiedzieliśmy, jak wygląda żona Rynkowskiego. Postanowiliśmy, że jeden dostanie się do środka, zorientuje się, która to jest, a drugi zrobi jej zdjęcia. Ja wszedłem do środka, zobaczyłem, jak para się przytula, kolega wskoczył i zrobił zdjęcia. Koledzy Rynkowskiego podbiegli i chcieli wyrwać nam aparaty, my zwialiśmy z klubu i szybko zamknęliśmy się w aucie. Oni okrążyli auto, zaczęli je kopać i grozić nam. Zadzwoniliśmy do fotoedytora, on podjechał ze wsparciem i jakoś załatwił sprawę. Nie obeszło się jednak bez sprawy sądowej o pobicie. Teraz nie pracujesz w agencji jako paparazzo, dlaczego? Pierwszym powodem było to, że pomimo moich próśb agencja ciągle zlecała mi zdjęcia typu paparazzi. Drugim było fakt, że agencja zamiast umowy o zlecenie, jak to się zwykle proponuje, zażądała podpisania przez fotografów lojalki. Przez lojalkę rozumiem deklarację, która zobowiązuje fotografa do tego, że nie będzie publikował żadnych zdjęć poza agencją. Według mnie agencja przestraszyła się, że fotografowie będą przechodzić do nowo powstających konkurencyjnych firm. Jednak, by nas zatrzymać, agencja powinna zaoferować wyższe stawki a nie lojalki, które są wyrokiem śmierci dla fotografa. Postanowiłem więc nie pracować dla tej agencji. W tym czasie kolega poprosił mnie o pomoc w tworzeniu nowej agencji foto i tak stałem się jednym z pierwszych fotografów u słynnego Stoppy, który dosyć często pojawia się w programach telewizyjnych. Powiedziałeś, że pierwszym powodem, dla którego chciałeś odejść, było to, że agencja dawała ci do realizacji tylko tematy typu paparazzi. Miałeś do tego predyspozycje? Pracuję jako fotograf prasowy pięć lat, a jako paparazzo dwa. Byłem cenny dla agencji, bo wiedziałem, gdzie mieszkają prawie wszystkie polskie gwiazdy. Poza tym byłem młody, a tylko taka osoba może poświęcić pracy cały swój czas. Zapaleńcy realizują nawet trzy tematy dziennie. Za dobre zdjęcie można zarobić pięć tys. zł, a później cały tydzień siedzieć w domu. Żeby zrobić takie fotografie, trzeba mieć stałego i dobrego informatora. Może nim zostać każdy, wystarczy, że zadzwoni do redakcji i powie, gdzie znajduje się celebryta; za taką informację gazeta albo fotograf płacą do 500 zł. Paparazzi jest jak łowca, a zrobienie zdjęcia jak polowanie – trzeba dobrze się ukryć i w odpowiednim momencie bardzo szybko pstryknąć fotkę. Nie można wpadać z aparatem pod bluzą do szpitala, gdzie leży jakaś osoba publiczna, bo wszyscy domyślą się, jakie masz zamiary. Nie można też przyjść i fotografować na ślepo, bo personel szpitala wezwie policję. Wygrywa fotograf taki jak ja, który dwa razy pomyśli, zanim coś zrobi. Jednak, gdy nie ma innego wyjścia, zdjęcie robi się ordynarnie jawnie. I tak często gazecie opłaca się ryzykować proces. Wiem, że agencja, z której odszedłeś z powodu lojalek, z powrotem cię ściągnęła. Czy zmieniły się zlecenia, które dostawałeś? Tak, na początku dostawałem inne tematy. Za jakiś czas znowu zacząłem dostawać zlecenia na zdjęcia celebrytów i definitywnie odszedłem. W okresie, w którym nie byłem paparazzo, fotografowałem wypadki, zabójstwa, samobójstwa popełniane w Warszawie. W gazecie nie można zwykle umieszczać zbyt drastycznych fotografii, ale ja widziałem wszystkie te wypadki na żywo. Początkowo moje zdjęcia były przypadkowe. Przechodzień wpadł pod tramwaj i ja akurat przy tym byłem. To zdarzyło się w nocy, a przechodzeń był pijany. Pierwsze, co zrobiłem, to podszedłem do tramwajarza, który dopiero wyszedł z kabiny, uspokoiłem go, wezwałem policję, zapaliliśmy papierosa. Gdy skończyliśmy, zrobiłem kilka zdjęć. Przy tematach tego typu nauczyłem się doceniać życie i szanować policjantów. Tematy, w których musiałem fotografować pokiereszowane ciała, bardzo mnie uodporniły. Wcale nie śnią mi się koszmary. Za to nauczyłem się, że w takich momentach ludzie najczęściej odreagowują stres delikatnymi żartami, szczególnie, jeśli chodzi o pracowników domów pogrzebowych. Teraz pracujesz w „Polska. The Times”. Jak tam trafiłeś i czym różni się praca w tej gazecie od twoich poprzednich doświadczeń? Trafiłem dzięki zdjęciu uchodźców z Czeczeni, którzy jechali na protest i zostali zatrzymani przez policję. Musze przyznać, że dostaję tu mniejszą pensję niż w moich poprzednich miejscach, ale za to mam stały kontrakt. Wiąże się to z tym, że mam prawo odmówić zrealizowania zlecenia, jeśli nie mam akurat wyznaczonego dyżuru, a praca trwa w określonych godzinach i nie pochłania całego wolnego czasu. Nie polecam jednak zbyt częstego odmawiania kierownikowi, gdyż nikt nie trzyma fotografów, którzy nie chcą pracować . DODATEK SPECJALNY 02/2009 Paparazzi | fotografia 1 cent Średnica: 16,25 mm Grubość: 1,36 mm Masa: 2,3 g POLSKA DROGA DO EURO 2 centy Średnica: 18,75 mm Grubość: 1,36 mm Masa: 3,0 g Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Banku Polskiego Czy znasz walutę euro? W obiegu funkcjonuje 7 nominałów banknotów euro i 8 nominałów monet. Banknoty wprowadzane do obiegu w poszczególnych krajach są identyczne, natomiast monety mają strone wspólną ( jednakową we wszystkich krajach) i strone narodową, projektowaną w poszczególnych państwach. Cechy wspólne banknotów euro: ◆ dwanaście gwiazd jako symbol Unii Europejskiej. Liczba gwiazd nawiązuje do starożytnej symboliki liczby 12 oznaczającej doskonałość i całość ◆ nazwa waluty zapisana alfabetem łacińskim i greckim 500 euro ◆ flaga Unii Europejskiej Wymiary: 160 x 82 mm Kolor: fiolet ◆ pierwsze litery nazwy Europejskiego Banku Centralnego 200 euro Styl: nowoczesna Wymiary: 153 x 82 mm w pięciu wariantach językowych (BCE, ECB, EZB, EKT, EKP) architektura XX wieku Kolor: żółto-brązowy Styl: architektura żelaza ◆ podpis Prezesa Europejskiego Banku Centralnego: i szkła (XIX w.) wydrukowane do listopada 2003 r. Wima Duisenberga, nowsze – Jeana-Claude'a Tricheta 100 euro Wymiary: 147 x 82 mm Kolor: zielony Styl: barok i rokoko 50 euro Wymiary: 140 x 77 mm Kolor: pomarańczowy Styl: renesans Strony narodowe charakterystyczne dla każdego z państw zaprezentujemy w kolejnych numerach dodatku. 20 euro Wymiary: 133 x 72 mm Kolor: niebieski Styl: gotyk 10 euro Wymiary: 127 x 67 mm Kolor: czerwony Styl: romantyzm Bartek Kosiński fotoreporter Eastnews, a wcześniej "Polska. The Times" i agencji fotograficznej Mazur €URO 5 euro Wymiary: 120 x 62 mm Kolor: szary Styl: klasyczny 5 centów Średnica: 21,25 mm Grubość: 1,36 mm Masa: 3,9 g 10 centów Średnica: 19,75 mm Grubość: 1,51 mm Masa: 4,1 g 20 centów Średnica: 22,25 mm Grubość: 1,63 mm Masa: 5,7 g 50 centów Średnica: 24,25 mm Grubość: 1,88 mm Masa: 7,8 g 1 euro Średnica: 23,25 mm Grubość: 2,125 mm Masa: 7,5 g 2 euro Średnica: 25,75 mm Grubość: 1,95 mm Masa: 8,5 g |I| €URO | Polska droga do euro Studenci i mieszkańcy Warszawy oczekują, że kurs zamiany złotego na euro będzie korzystny dla polskich obywateli. Tylko silny złoty w chwili wejścia do europejskiej strefy walutowej pozwoli skrócić dystans między poziomem życia nad Wisłą a jakością życia w bogatych krajach strefy euro – uważają uczestnicy naszej ankiety. Ich argumenty podważają przekonanie, że Polacy dbają tylko o swoje portfele. Wielu obawia się, że wejście do eurolandu szczególnie boleśnie odczują najubożsi rodacy. Dominują argumenty logiczne i rzeczowe. Ale wśród ankietowanych nie zabrakło także naiwnych marzycieli. Kinga, studentka dziennikarstwa Moim zdaniem, kurs wymiany złotego na euro powinien wynosić 4:1 (4 złote za euro). Jak pokazują ostatnie dwa lata, aprecjacja naszej waluty i kurs na poziomie niższym niż 3,7 zł były niekorzystne dla polskich eksportów, choć jednocześnie podnosił naszą konkurencyjność. Spadek wartości zarówno euro, jak i dolara wywołał zamieszanie na polskim rynku finansowym, wymuszając między innymi ciągłe korekty stóp procentowych. Z drugiej strony – umocnienie się euro i spadek wartości złotego do poziomu 4,5 zł za euro oznacza wzrost cen produktów importowanych, spadek siły nabywczej i szereg innych zjawisk związanych z deprecjacją. Dlatego optymalne jest wypośrodkowanie tej wartości właśnie do 4 zł, z niewielkimi odchyleniami. Jacek, 46 lat, drobny przedsiębiorca. Moim zdaniem, 3,6-4 złote za euro. Wejście do strefy euro w chwili, gdy złoty byłby bardzo mocny (tak jak kilkanaście miesięcy temu, kiedy kosztowało 3 zł), byłoby mało korzystne dla eksporterów. Natomiast wejście do eurolandu ze słabym złotym (4,8 za euro kilka miesięcy temu) oznacza straty importerów. Z punktu widzenia przeciętnego polskiego przedsiębiorcy, który albo importuje, albo eksportuje, lub nierzadko robi jedno i drugie, wejście do strefy euro zarówno z bardzo silnym, jak i ze słabym złotym się nie opłaca. Skoro przyjęcie europejskiej waluty ma być szansą dla nas wszystkich, trzeba znaleźć optymalny kurs. Taki, który byłby korzystny dla naszej gospodarki. Bo jeśli mamy się rozwijać, musi zostać zachowana równowaga. Agata, 40 lat, stomatolog Kilka lat temu, podczas boomu budowlanego, wzięłam długoterminowy kredyt hipoteczny w obcej walucie (euro kosztowało wówczas 4,5 zł). Im mocniejszy złoty teraz i do końca spłaty (a przede wszystkim w chwili wejścia do | II | Tomasz Betka Ustawa o cenach (Dz.U. 2001 r. Nr 97, poz. 1050 z późn. zm.) oraz rozporządzenie Ministra Finansów w sprawie zasad uwidaczniania cen towarów i usług (Dz.U. 2002 Nr 99, poz. 894) opisaliśmy w poprzednim numerze „PDF”. Dziś o tym, jak regulacje prawne sprawdzają się w praktyce. Na pierwszy rzut oka sytuacja wygląda nie najgorzej. W butikach na warszawskim Nowym Świecie nie trzeba się specjalnie wysilać, żeby dojrzeć cenę interesującego nas produktu. Problem w tym, że aby uzyskać taką możliwość, często trzeba wejść do sklepu. Wielu sprzedawców nie zdaje sobie bowiem sprawy z obowiązku eksponowania cen w oknach wystawowych. W stylowym butiku z konfekcją damską kierowniczka sklepu tłumaczy, że ceny są umieszczone na wszystkich artykułach. Znikające ceny Ale informacja, że powinna eksponować ceny także na wystawie, to już dla niej nowość. Tłumaczy, że towary w oknie wystawowym mają zachęcić klienta, by wszedł do środka, gdzie przecież już nie ma problemu z informacją, co ile kosztuje. Cen na wystawie nie ma również w jednej z księgarni przy ul. Świętokrzyskiej. Tam zastępca kierownika wyjaśnia, że ceny na większości książek umieszcza wydawnictwo, zazwyczaj z tyłu publikacji, dlatego sklep rezygnuje z dodatkowych informacji na egzemplarzach, które stoją w oknie wystawowym. Ceny są za to na tomach, które leżą na półkach w księgarni. fot. Ewelina Petryka Ile za euro? Właściciele sklepów starają się respektować przepisy o uwidacznianiu cen towarów. Prawie im się to udaje. Ale wiadomo, że prawie robi wielką różnicę... W stołecznych sklepach bezskutecznie będziemy także wypatrywać informacji o przyczynach zmiany dotychczasowej ceny. A wyjaśnienie powodów podwyżek wydaje się marzeniem ściętej głowy. O takim obowiązku, narzuconym przez prawo, nie wiedzą jednak nie tylko sprzedawcy, ale także zdecydowana większość klientów. Może przed wprowadzeniem cen w euro warto, by pierwsi zaczęli prawa przestrzegać, a drudzy skutecznie je egzekwować. Czy zgodził(a)by się Pan(i) na zastąpienie polskiego złotego wspólną dla wielu państw Unii Europejskiej – euro? Zdecydowanie tak I 2002 35% Raczej tak I 2007 19% Raczej nie XI 2008 19% 29% 25% 28% Zdecydowanie nie I 2009 24% 28% Trudno powiedzieć III 2009 24% 29% Marek Rogalski, analityk Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska Decydując się na przyjęcie euro, nie powinniśmy zapominać o naszym dotychczasowym atucie, czyli konkurencyjności polskiej gospodarki. Elastyczny kurs złotego był dotąd jednym z powodów, dzięki któremu udało nam się w miarę bezboleśnie przejść przez globalny kryzys. Słaby złoty wspierał eksport. Ale nadmierne wahania kursów walut zniechęcają część długoterminowych inwestorów. Mogą też z czasem zacząć omijać Polskę, jeśli wstąpi ona do strefy euro przy bardzo mocnym złotym, bo wówczas nasze produkty i siła robocza zbyt szybko przestaną być konkurencyjne. Optymalnym obecnie poziomem wydaje się 3,4-3,6 zł za euro, chociaż spodziewam się, że popyt na naszą walutę w pewnym momencie będzie na tyle duży, że dojdzie do rewaluacji w ramach korytarza ERM-II. Tak było ze słowacką koroną. Uważam jednak, że poziom poniżej 3 zł za euro nie byłby zbyt korzystny, mimo że w pierwszym momencie taki scenariusz wielu Polakom może się wydać bardzo dobry. 13% 9% 14% 26% 20% 10% 21% 24% 8% 20% 10% 18% 21% 17% 9% Kiedy do euro? 27% 21% za 2-3 lata za 4-7 lat 8% nie mam zdania 22% 22% odłożyć na dalszą przyszłość nigdy nie zastępować złotego euro Sondaż TNS OBOP zrealizowano w dniach 8-11 stycznia 2009 r. na ogólnopolskiej, losowej, reprezentatywnej próbie 1005 mieszkańców Polski w wieku 15 i więcej lat. źródło: CBOS Magdalena Karst-Adamczyk Polska droga do euro | To tylko farba Z Andrzejem Sadowskim, wiceprezesem Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Marcin Kasprzak Czy cieszy się Pan z członkostwa Polski w Unii Europejskiej? Ostatnie lata pokazały, że zarówno zwolennicy jak i przeciwnicy Unii byli w błędzie. Unia nie wpłynęła ani aż tak pozytywnie, ani też negatywnie na rozwój naszego kraju. Decyzje podejmowane przez polski rząd, parlament czy prezydenta są rozstrzygające dla pomyślności naszych obywateli. Dyrektywy z Brukseli odgrywają w przemianach nad Wisłą nieporównywalnie mniejszą rolę. Przed referendum przekonywano Polaków, że po wstąpieniu do Unii popłynie do nas rzeka pieniędzy i pozwoli to m.in. zbudować w Polsce drogi. Polacy zagłosowali na „tak”. Jesteśmy w Unii. Dostaliśmy pieniądze na drogi, ale jak nie było autostrad, tak nie ma. Budowa dróg nie zależy ani od Unii Europejskiej, ani też od pieniędzy. Jest to efekt dobrego lub złego rządzenia, a z tym właśnie mamy w Polsce od lat do czynienia. Mimo licznych inwestycji znaczonych wielkimi planszami z napisem „projekt współfinansowany przez Unię Europejską” uważa Pan, że Polacy nie korzystają z członkostwa w należyty sposób? Wystarczy porównać kwoty, które Polska otrzymuje, i te, które do unijnej kasy wpłaca. Nie chcę żyć w kraju, w którym elita polityczna redukuje się do roli pracowników socjalnych od rozdawnictwa tej pomocy. Mamy wystarczająco duży potencjał gospodarczy, który, gdyby był lepszy system instytucjonalno-prawny, spokojnie zapewniłby nam rozwój. Pomoc europejską należy traktować jako odzyskiwanie pieniędzy polskich podatników, którzy łożą na naszą składkę w Unii. Jak ocenia Pan poziom debaty nad wprowadzeniem wspólnej waluty? Debata o euro przypomina bardziej wyznania wiary niż odwoływanie się do doświadczeń i przedstawianiem argumentów. Niektórzy politycy i ekonomiści po prostu wierzą, że bogactwo wynika z koloru farby na papierze, który jest akurat w obiegu, a nie z pracy, co zaobserwował i opisał Adam Smith ponad dwa wieki temu. Prominentna część ekonomistów uważa tym samym, że pieniądz sam w sobie jest źródłem bogactwa. Zdrowy rozsądek i kilka przykładów z historii pokazują, że zastąpienie jednej waluty drugą absolutnie nic nie zmienia. Gdy w NRD wprowadzono markę zachodnią wierzono, że bogactwo za sprawą wspólnego pieniądza i gigantycznych transferów zapewni ten sam poziom życia we wschodniej części kraju – dziś jednak widać, że się to nie udało. Dolar amerykański jest np. konstytucyjną walutą Panamy, ale nie spowodował, że kraj ten jest tak samo bogaty jak USA. Zresztą nie trzeba daleko szukać – we Włoszech, będących od początku w Unii Europejskiej i tyle już lat w strefie euro, bieda i nędza w niektórych regionach jest taka sama jak u nas bez euro. Euro nie stało się też żadną kotwicą w czasie kryzysu i nie uchroniło kraje, w których obowiązuje od drastycznego załamania wzrostu gospodarczego. Samo z siebie nie mogło ale do tej pory w to wierzono. Skoro zmieniając farbę na papierze nic nie tracimy, to czemu po prostu nie ułatwić życia każdemu Polakowi, który przed wyjazdem zagranicę musi biec do kantoru? To nie jest tylko sama zmiana koloru farby. Proszę zauważyć licytację, po jakim kursie ma być wymieniona złotówka na euro. Wielokrotnie politycy opowiadali się za kursem, który może będzie korzystny dla grupki eksporterów, ale nie dla całego społeczeństwa. Pamiętajmy, że jeszcze przez dziesięciolecia Polska będzie regulowała swoje zobowiązania i z tej chociażby perspektywy tzw. „silny złoty” jest lepszy. Nie oczekujmy, że normalny Kowalski będzie analizował tego typu procesy. Nie można tego od niego wymagać. Od ekonomisty-polityka oczekuje się jednak rzetelnej analizy procesów, bilansu zysków i strat, a nie myślenia pracownika kantoru. Póki co, uważna lektura raportu NBP podpowiada, że zdecydowanie więcej jest tych drugich. Raport Komisji Europejskiej z 2008 r. podsumowujący istnienie wspólnej waluty pokazuje, że był to przede wszystkim sukces polityczny, a nie ekonomiczny. Wszystkie kraje po wprowadzeniu wspólnej waluty zanotowały pogorszenie głównych wskaźników, m.in. spadek wzrostu gospodarczego i wzrost bezrobocia. Może, korzystając z doświadczeń innych państw, Polacy unikną powielania ich błędów? W innych krajach zauważono, że po wprowadzeniu euro zahamowane zostają zmiany systemowe. Politycy uznają, że wspólna waluta jest ostatnim etapem na drodze do dobrobytu. Polscy politycy, którzy tak myśleli i mówi przed przyjęciem naszego kraju do Unii, zaczynają to samo powtarzać w przypadku euro. Część z nich jest przekonana, że wprowadzenie euro jest panaceum na wszystkie problemy, że rozwiąże sprawę reformy finansów publicznych. Dla nich przyjęcie euro to ostateczne wyzbycie się odpowiedzialności za rządzenie we własnym kraju. Czyli przyjęcie euro w Grecji było błędem? Rządy (w tym grecki) zakładały rozwiązanie części problemów wewnętrznych i poprawienie sytuacji gospodarczej po przyjęciu euro. Jednak tak się nie stało. Czy Polacy poczują się bardziej europejsko po zastąpieniu złotówki wspólną walutą? Takie podejście jest dla nas i obraźliwe, i krzywdzące. Polacy, w przeciwieństwie do sporej części naszych polityków, nie mają komple- KONTRARGUMENTY: Słowenia i Słowacja zwiększyły szanse na przyciągnięcie inwestorów: Podobny argument był wykorzystywany przy debacie dotyczącej przystąpienia Polski do UE. Według statystyk – im bliżej przystąpienia do UE, tym wyższa była ilość inwestycji w Polsce. Po wstąpieniu do Unii nastąpił znaczący spadek, gdyż Polska straciła walory, jakimi przyciągała zagranicznych inwestorów. Korzystała z pewnych praw Unii, jednocześnie jeszcze w niej nie będąc. Obniżą się ceny kredytów i będą one bardziej dostępne: Być może tańsze, ale na pewno nie bardziej dostępne. To przede wszystkim kwestia polityki rodzimych banków, a nie samej waluty, którą te banki operują. Przedsiębiorcy przestaną ponosić koszty operacyjne przy wymianie walut: Niewiele przedsiębiorstw prowadzi operacje międzynarodowe. A jeśli już, to mają rozwiązania, które bronią je przed ryzykiem kursowym. Przed ryzykiem, a nie spekulacjami walutowymi, w co duża część przedsiębiorców weszła, chcąc zyskać na czystym hazardzie. ksów z tzw. poczuciem europejskości. Podczas debat dotyczących przystąpienia Polski do UE politycy mówili, że należy przeszkolić polskich przedsiębiorców, bo po otwarciu granic nie dadzą sobie rady z konkurencją w UE. Było dokładnie odwrotnie – to Polacy kolonizują kraje starej Unii. Rząd Niemiec lepiej ocenił kondycję swoich przedsiębiorców z landów wschodnich, bo zwrócił się do KE o sfinansowanie ich szkoleń, uzasadniając, że nie sprostają polskiej konkurencji. Wizja wspólnej Europy – jedno wojsko, paszport, waluta? Unia jest póki co projektem czysto politycznym, a powinna być ekonomicznym. Polska jest w UE, lecz część barier gospodarczych została. Odpada również argument, że euro będzie elementem integracji gospodarczej, bo nie wyeliminowano barier przy przepływach osobowych czy handlowych. Euro jest instrumentem wymuszonej integracji politycznej, a nie wspólnej strefy wolnego handlu. Zakładając, że to musi się stać – kiedy Polska przystąpi do strefy euro? Wtedy, kiedy nasz poziom rozwoju gospodarczego będzie zbliżony do krajów strefy euro. Przyjęcie tej samej waluty miałoby wówczas charakter naturalny ekonomicznie, a nie zadekretowany politycznie. Nie można też wykluczyć, że wspólna waluta może nie przetrwać próby rozsadzających ją odmiennych interesów rządów państw tej strefy. Unii walutowych było już kilka i żadna się nie ostała. Polska powinna przystąpić dokładnie wtedy, kiedy jej poziom gospodarczy zrówna się z poziomem krajów „starej” Unii. Kiedy to się stanie? To zależy od posunięć polskich rządów. Jak powinny wyglądać banknoty polskiego euro? Nie ma znaczenia, jak będą wyglądać. W młodości zbierałem stare banknoty. Udało mi się stworzyć całkiem dużą kolekcję. Euro jest moim zdaniem bez wyrazu. Nie stanie się w przyszłości przedmiotem doznań estetycznych, jak chociażby niektóre historyczne banknoty, które doprawdy były bardzo piękne. Andrzej Sadowski (ur. 1963 r.) ‑ założyciel Zespołu Badań nad Myślą Konserwatywną i Liberalną (1984) na Uniwersytecie Warszawskim, jeden z inicjatorów i członek Zarządu Towarzystwa Gospodarczego w Warszawie (1986-89), jeden z założycieli, wraz z m.in. Mirosławem Dzielskim i Aleksandrem Paszyńskim, Akcji Gospodarczej (skupiającej opozycję rynkową w końcu lat 80.) i członek jej Zarządu (1988-89). Jeden z fundatorów i wiceprezydent pierwszego niezależnego instytutu – Centrum im. Adama Smitha (od 1989). Jeden z założycieli (1996) i członek Zarządu Transparency International Polska (do 2003). €URO strefy euro), tym moje raty są niższe, a kredyt tańszy. Teoretycznie więc dla mnie – im mocniejszy złoty, tym lepiej. Ale mój brat, którego los jest dla mnie bardzo ważny, wziął kredyt hipoteczny w obcej walucie kilka lat później niż ja, przy kursie niewiele ponad 3 zł za euro. I dla niego im słabszy złoty (a dziś jest znacznie słabszy niż wtedy, gdy brał kredyt), tym jego raty są wyższe, a tym samym kredyt droższy. Oczywiście chciałabym „zyskać” na kredycie jak najwięcej, ale zależy mi też, by brat tak bardzo nie ucierpiał, gdy Polska wejdzie do strefy euro. Kurs 3,5 zł za euro wydaje mi się najbardziej optymalny dla nas obojga i milionów innych Polaków w podobnej sytuacji. Marcin, student dziennikarstwa Myślę, że kurs zamiany będzie wysoki, obstawiam 3:1 z lekkimi odchyleniami w obie strony. Skoro wprowadzeniu unii monetarnej przyświeca idea, by ceny w krajach euro były zbliżone, to sądzę, że już kurs zamiany będzie próbą zbliżenia polskich cen do europejskich. Z drugiej strony – nie jest do końca prawdą, że ceny w strefie euro utrzymują się na zbliżonym poziomie. Mam znajomych we Francji, którzy jeżdżą na zakupy do Luksemburga, bo tam paliwo i artykuły spożywcze są o 20 proc. tańsze. Może więc niepotrzebnie boimy się inflacji? Grażyna, studentka informatyki Im mocniejszy złoty w chwili zamiany polskiej waluty na euro, tym lepiej, bo dzięki temu nasze wynagrodzenia będą wyższe, a spodziewam się, że przyjęcie euro spowoduje (być może przejściowy, ale jednak) wzrost cen. Życzyłabym sobie, by kurs wynosił 3 zł za euro, a nie na przykład 5:1. Jeżeli dziś zarabiam na rękę (bo łączę studia z pracą) 3000 zł, to przy korzystnym kursie oznacza to 1000 euro, a przy niekorzystnym 600. Podróżuję po Europie i wiem, jak drogo jest w państwach strefy euro. Jestem gotowa znosić chwilowe trudności w związku z wyrównywaniem cen, ale bezpieczniej będę się czuła, mając w kieszeni więcej pieniędzy. Kamil, student ASP Polska waluta jest niedoszacowana. Może złoty nie jest tak mocny jak euro, więc kurs wymiany 1:1 byłby przesadą, ale jest znacznie silniejszy, niż wskazywałby na to obecny kurs (ponad 4 złote). Chciałabym, by kurs zamiany był jak najwyższy, w okolicach 3:1, bo to oznacza więcej euro w kieszeni. Kieruję się prostą logiką: lepiej mieć więcej pieniędzy niż mniej. Tomasz, 32 lata, pracownik branży budowlanej Wymiana: 2 zł za euro. Uważam, że zamiana powinna zostać przeprowadzona po takim kursie, by najubożsi stracili jak najmniej. Jeżeli wejście do strefy euro oznacza zrównanie naszych cen z europejskimi (np. francuskimi, niemieckimi), znacznie wyższymi, to zasiłek dla bezrobotnych nie powinien być mniejszy niż 300 euro. A dziś bezrobotni dostają zasiłek rzędu 600 zł, więc rachunek jest prosty. Zdarza mi się pracować w krajach strefy euro i wiem, że za 100-150 euro, a tyle wynosiłby zasiłek dla bezrobotnego, gdyby kurs wejścia była taki, jaki mamy obecnie, ci ludzie umarliby śmiercią głodową. Ogólnie jestem za jedną walutą w Europie, ale Polska jest na to jeszcze za biedna. Andrzej, 37 lat, taksówkarz Przelicznik powinien być 1:1, bo 1 euro za 4 złote uderzy w najbiedniejszą część społeczeństwa. 1 zł za euro to świetna cena na promocyjne artykuły. Telefon za 1zł, artykuły spożywcze czy chociażby paczka chusteczek higienicznych. W krajach, które przyjęły euro, praktycznie nie ma niższych cen niż 1 euro. | III | sp €URO | Polska droga do euro Czy pożegnamy Orła Białego? staże & praktyki Gdy Polska wejdzie do strefy euro, pożegnamy złotego. Jednak polskie akcenty pozostaną. Monetami euro z naszymi narodowymi stronami będzie można płacić we wszystkich krajach strefy euro. Europa zjednoczona W podobnym konkursie wybrano wzory awersów ośmiu monet euro (odpowiadają nominałom: 1, 2, 5, 10, 20 i 50 eurocentów oraz 1 i 2 euro). Autorem zwycięskiego projektu jest utalentowany plastycznie informatyk Luc Luycx z Królewskiej Mennicy Belgijskiej. Na swoich projektach wyraźnie oznaczył nominał monety i naszkicował schematyczną mapkę Unii Europejskiej lub całej Europy. Europejska waluta musi być neutralna. Grafika nie może być zbyt szczegółowa. Gdybym zdecydował się sportretować znaną osobę lub słynny budynek, jeden z krajów byłby faworyzowany – uzasadnił swoją wizję Belg. W 2007 r. wzór awersów monet został nieznacznie zmodyfikowany. W monetach 10- 20- i 50-eurocentowych znikły wyraźne granice państw, widoczne na pierwotnym projekcie, a w ich miejsce pojawiła się całkowicie zjednoczona Europa. Nowa grafika odzwierciedla zapoczątkowaną na szczycie w Lizbonie nową koncepcję Unii Europejskiej – bardziej zintegrowanej i otwartej na dalsze rozszerzenie na wschód. Walka o strony narodowe Rewersy monet euro mają narodowy charakter i wskazują na kraj, który je wyemitował. Przedstawiają motywy | IV | ogłoszenia konkursu. Sprawa jest poważna zarówno dla Polski – bo polskie euromonety będą promować kraj w Europie – jak i dla medalierów, bowiem skala emisji jest ogromna (szacuje się, że będzie to około 4-5 mld monet). Każdy artysta marzy, by jego dzieła były reprodukowane w takiej liczbie. Do dyskusji włączył się dziennik „Rzeczpospolita”, który w połowie ubiegłego roku ogłosił konkurs na rewers polskiej monety euro. Spośród 360 nadesłanych prac internauci wybrali 35, ich zdaniem najciekawszych wzorów. W dalszym etapie prace oceniała specjalnie powołana kapituła, która palmę pierwszeństwa przyznała monecie z wizerunkiem Orła Białego (na kolejnych miejscach znalazły się: logo „Solidarności” i wizerunek Jana Pawła II). Kilka lat wcześniej swoje pomysły przedstawili studenci Wydziału Grafiki warszawskiej ASP. Kierujący projektem wykładowca uczelni Władysław Serwatowski skrytykował wówczas pomysł umieszczenia na unijnych monetach polskiego godła. Jak się rodzi moneta Decyzja o tym, które z narodowych symboli umieścić na monetach, to pierwszy krok do stworzenia projektu. Dopiero wtedy do pracy przystępują medalierzy, czyli artyści plastycy, którzy tworzą pierwsze wizualizacje monet. Artyści pracują różnymi metodami. Jedni, tak jak Belg Luc Luycx, szkice i rysunki wykonują odręcznie, by potem obrabiać je w graficznych programach komputerowych. Dla innych komputer to od początku podstawowe narzędzie pracy. Medalierzy lubią symbole i ukryte znaczenia. Wiele z nich dostrzegają tylko numizmatycy. Na przykład na monecie z nominałem 2 euro Luycx umieścił połączone literki LL, czyli swoje inicjały (można je dostrzec przez lupę). Także polscy projektanci monet, którzy uchodzą za jednych z najlepszych w Europie i na świecie, lubią się bawić symbolami. Utytułowany medalier Robert Kotowicz na jednej z monet umieścił… swoje dzieci. Gdy szkic ze wszystkimi detalami jest ukończony, medalier wykonuje gipsowe modele, używając przy tym nie tylko wyspecjalizowanych urządzeń, ale także własnych dłoni i podstawowych narzędzi rzeźbiarskich. Gipsowy odlew trafia w ręce rzemieślników i technologów, których podstawowym zadaniem jest dobranie optymalnej technologii produkcji. Produkcja monet jest skomplikowanym procesem, w którym udział bierze kilka osób. Oprócz mincerza, który tworzy pierwowzory monet i narzędzia robocze, nie bez powodu zwane stemplami, są to także operatorzy obsługujący prasy monetarne. Nowoczesne prasy mogą wybić nawet trzynaście monet na sekundę (takimi dysponuje Mennica Polska). Produkcji towarzyszy bardzo szczegółowa dokumentacja, której celem jest kontrola jakości, ale także liczby wybitych monet. Monety dla koneserów Szczególnym rodzajem monet są monety kolekcjonerskie i okolicznościowe. W przypadku państw strefy euro każdy kraj raz do roku może ochraniaczach na palcach, które dla wyemitować monetę okolicznościową, pewności co kilkanaście minut przeupamiętniającą rocznicę historyczną mywają spirytusem. Tak produkcja lub bieżące wydarzenia o doniosłym monet kolekcjonerskich przebiega znaczeniu. Okolicznościowe monety w Mennicy Polskiej, która jest drugim zawsze mają nominał 2 euro, a ich strow Europie ich producentem. Choć ny wspólne wyglądają identycznie jak monety okolicznościowe (także euro) na monetach powszechnego obiegu. mają wartość nominalną i można ich Pierwszą okolicznościową monetę używać jako środka płatniczego, nie wyemitowała Grecja na pamiątkę warto tego robić. Na przykład wyemiIgrzysk Olimpijskich w Atenach w towana przez NBP moneta o nominale 2004 roku. Kraje strefy euro wyemi10 złotych z Czesławem Niemenem towały także dwie wspólne monety ma na rynku kolekcjonerskim wartość okolicznościowe: pierwszą siedmiokrotnie wyższą. w 2007 z okazji 50. rocznicy podpisaProdukcja monet to przedsięwzięnia traktatu rzymskiego, drugą cie skomplikowane, wieloetapowe, na – w 2009 z motywem nawiązującym wpół artystyczne, na wpół rzemieśldo Unii Gospodarczej i Walutowej nicze. Warto o tym pamiętać, gdy z okazji dziesiątej rocznicy wpropo raz kolejny obojętnie miniemy wadzenia euro (wzór tej drugiej eurocentówkę, leżącą na którejś z wybrali Europejczycy w internetowym europejskich ulic. głosowaniu). Produkcja monet kolekcjonerskich jest bardziej skomplikowana niż obiegowych. Te drugie wykonuje się bowiem z innego kruszcu (najczęściej jest to stop srebra i złota Nordic Gold). Nim powstaną monety kolekcjonerskie, krążki stopu są polerowane i dokładnie myte. POLSKA DROGA DO EURO Polerowanie odbywa się w specjalnym urządzeniu redaktorzy prowadzący: przy użyciu szczotek i padr Janusz Grobicki, sty polerskiej lub w bębnie Wojciech Staruchowicz pełnym stalowych kulek zespół redakcyjny: i z użyciem specjalnych Tomasz Betka, detergentów. Aby pozbyć Magdalena Karst-Adamczyk, się nawet najmniejszych Marcin Kasprzak rys i zadrapań, polerowadodatek nr 2 z serii nie trwa kilka godzin. Polska droga do euro Tak przygotowane Projekt dofinansowany ze środków półprodukty trafiają do Narodowego Banku Polskiego. myjki, która ultradźwiękowo usuwa z nich wszelkie zanieczyszczenia. Potem trzeba za wszelką cenę unikać kontaktu ludzkich dłoni z półproduktem. Więcej o polskiej drodze do euro Chodzi o to, aby nie na stronach: www.nbp.pl/euro. zostawiać na krążkach Tam też znajduje się pełna śladów palców czy choćby treść Raportu na temat pełnego odrobiny potu. Dlatego kolejne czynności związauczestnictwa RP w trzecim etapie ne z produkcją monet z Unii Gospodarczej i Walutowej. metali szlachetnych mincerzy wykonują w gumowych DODATEK SPECJALNY 02/2009 Prawnym środkiem płatniczym na całym obszarze euro są identyczne banknoty, zaprojektowane przez Roberta Kalinę z austriackiego Banku Centralnego. Projekt Austriaka zwyciężył w europejskim konkursie, ogłoszonym w 1996 r. przez Radę Europejską Instytutu Monetarnego. charakterystyczne dla danego kraju, otoczone trzynastoma gwiazdkami UE. Na niemieckich monetach 1 i 2 euro widnieje orzeł, tradycyjny symbol państwowości Niemiec. Na francuskich umieszczono drzewo (ma symbolizować życie, ciągłość i wzrost) otoczone hasłem Republiki: Wolność, Równość, Braterstwo. Grecy mają ikonę przedstawiającą porwanie Europy przez Zeusa, Włosi – portret Dantego Alighieri autorstwa Rafaela, a Irlandczycy – celtycką harfę. U nas toczy się dyskusja o to, czyj wizerunek lub jaki symbol umieścić na rewersie polskiej monety euro. Ostateczna decyzja należy do prezesa NBP, ale polski emitent nie wyklucza Kapitał ludzki Fundacja Rozwoju Kapitału Ludzkiego, której celem jest rozwój zasobów ludzkich przedsiębiorstw poprzez szkolenia i wzrost efektywności systemów zarządzania, organizuje szkolenia. Ażeby wziąć udział w listopadowych szkoleniach i stażach należy zarejestrować się w Urzędzie Pracy m.st. Warszawy. Podczas szkoleń kursanci będą mieli okazję sprawdzić swoje kompetencje zawodowe, predyspozycje: Self SWOT, umie‑ jętności z zakresu IT. Każde Szkolenie kończy się wnikliwym raportem, czyli informacją zwrotną dla uczestnika. www.frkl.pl Praktyki w urzędzie Studenci mogą korzystać z ofert praktyk za pośrednictwem Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego. W listopadzie praktyki organizowane będą w Wydziale Zarządzania Funduszami Europejskimi, Infrastruktury i Środowiska oraz Finansów i Budżetu. Jedynym warunkiem ubiegania się o praktykę jest posiadanie przez studenta dokumentu ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych wypadków. Okres trwania praktyk jest do uzgodnienia. Sugerowane okresy to dwa tygodnie, miesiąc lub trzy. Więcej informacji o stażach i praktykach można znaleźć na stronie internetowej Urzędu Wojewódzkiego: mazowieckie.pl, a także pod numerem tel. 022 6956134. Spotkania z Rynkiem Pracy W dniach 25-27 listopada odbędzie się 13. edycja Spotkań z Rynkiem Pracy. Będą się one odbywały kolejno w Centrum Ochota dla kierunków ścisłych tj. matematycznoprzyrodniczych, na Wydziale Zarządzania oraz oczywiście na Kampusie Głównym. Organizatorem przedsięwzięcia jest Biuro Karier UW, które oferuje atrakcyjne oferty pracy, staży, praktyk płatnych i bezpłatnych, a także wolontariat. Organizatorzy proponują studentom warsztaty biznesowe, ciekawe wykłady z zagadnień HR oraz szkolenia podno‑ szące zdolności interpersonalne. Jest okazja, aby zostawić pracodawcy swoje CV, a także nawiązać rozmowę. biurokarier.uw.edu.pl Akademickie Inkubatory Studenci oraz osoby poniżej 30. roku życia za‑ interesowane założeniem własnej firmy mogą skorzystać z fachowej porady AIP. Inkubatory Przedsiębiorczości prowadzą księgowość, consulting i ogólny nadzór nad firmą. Ponadto, działając w Inkubatorze, uzyska się zwolnienie z opłacania ZUS-u. Można też liczyć na skorzy‑ stanie z ofert szkoleniowych, począwszy od zarządzania projektami, aż do kursów obsługi specjalistycznych programów komputerowych, czy pozyskiwania funduszy z Unii Europejskiej. Fundacjami wywodzącymi się z AIP są m.in. Vivento Infobrokers, portal społecznościowy goldenline.pl czy photoblog.pl. aipsggw.pl Staram się nie zawieść Maciej Puchała tem. Moim zdaniem nie traktuje się takich Studiowanie zacząłem osób jak ja jako od socjologii. Rok późrównorzędnych podniej rozpocząłem drumiotów w relacjach gi kierunek – dzienmiędzyludzkich. nikarstwo. Po pięciu Na funkcję marlatach studiowania szałka Parlamentu postanowiłem, że Studentów UW podejmę się doktoratu wybrany zostałem z socjologii. Lubię to spośród parlamentamiejsce, Uniwersytet rzystek Warszawski, i nie i parlamentarzystów. chcę zbyt szybko go Wcześniej, przez opuszczać. Uważam, całe liceum, byłem że socjologia na UW, przewodniczącym jak i sama uczelnia, Samorządu Szkolnedała mi bardzo wiele. go, a także Zwłaszcza, jeśli brać redaktorem naczelpod uwagę mój nym gazety „Niusy”, rozwój osobisty. Nie która kilka razy otrzylubię się nudzić i stać mała tytuł najlepszej w jednym miejscu. w Polsce gazety Poza tym – jeśli nie ja, szkolnej. Byłem jemusiałby to zrobić ktoś Mariusz Drozdowski, przewodniczący dynym kandydatem inny, a ja zawsze wolę na funkcję marszałka, Parlamentu Studentów RP pracować samodzielponieważ tak wynikło nie, bo wydaje mi się, że mogę to zrobić lepiej. z uzgodnień koalicyjnych przed posiedzeniem. Odnoszę również wrażenie, że miło jest mieć Funkcjonujące w Parlamencie Studentów UW wpływ na to, co dzieje się na moim wydziagrupy doszły do wniosku, że jestem jedynym le i uczelni. Innym aspektem jest to, że we nadającym się merytorycznie kandydatem i w własnym mniemaniu muszę robić więcej niż głosowaniu zostało to potwierdzone. inni, starać się bardziej, osiągać lepsze wyniki. Oczywiście, marszałkiem nie zostałem od Chęci i motywacja są tutaj ważnym elementak. Moja przygoda z PS UW rozpoczęła się wcześniej. Najpierw przez rok byłem posłem z Instytutu Socjologii, a gdy skończyłem tam studia, wystartowałem w Instytucie Dziennikarstwa. Po ciężkiej walce wyborczej zostałem najpierw posłem, a później marszałkiem Parlamentu Studentów UW. Pełnienie tej funkcji jest dla mnie olbrzymim obowiązkiem, sposobem na sprawdzenie siebie i ogromnym zaszczytem, oznacza też mnóstwo pracy. To także wielkie zaufanie, jakim mnie obdarzono, staram się go nie zawieść. To wymaga bycia superpoprawnym. Uczestniczę czasem w posiedzeniach Senatu UW i Rady Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Gdybym prowadził posiedzenia PS tak, jak tam się prowadzi, dawno zostałbym odwołany. Studenci są superpoprawni i bardzo wrażliwi na punkcie formalności, trzeba więc być obeznanym w procedurach i przepisach. A to nie jest łatwe, bo one też się zmieniają. Nie mam konkretnych planów na przyszłość. Na pewno nie zamierzam łączyć ich z polityką, nie będę też kandydował do Sejmu RP. Chcę obronić doktorat, skończyć dziennikarstwo, a potem rozpocząć pracę naukowo-dydaktyczną. Uczelnia jest dla mnie ważna i nie chcę się z nią żegnać. Bardzo zależy mi na rozwoju dwóch gazet, których jestem redaktorem naczelnym: „Gazety Studenckiej” i miesięcznika „Maturzysta”. To podstawowe sprawy, które muszę w najbliższym czasie realizować i im poświęcam aktualnie najwięcej czasu. Wymagająca pasja Krzysztof Borowiec, Sebastian Kusz, Jakub Zagórski, Adam Lasoń O tym, jak wygląda praca współczesnego dziennikarza, opowiadają dziennikarz prasowy, telewizyjny i agencyjny. Marcin Kamiński (36 lat) ze słupskiej redakcji „Dziennika Bałtyckiego” jest typowym dziennikarzem lokalnym: przygotowuje materiały prasowe o wydarzeniach na terenie Pomorza Środkowego. Szacuje, że w pracy spędza około 60 godzin w tygodniu. Dzień w redakcji zaczyna od przeglądu prasy – porównuje, co ma konkurencja, a co umknęło jego gazecie. Zbiera informacje, głównie przez telefon. Choć zdarza się, że musi pojechać na miasto. Robi też zdjęcia. Najwięcej pracy jest nad ukazującym się w piątek „Dziennikiem Słupskim” – dodatkiem do „Dziennika Bałtyckiego”. Dlatego też od poniedziałku do środy, kiedy trzeba domknąć całość tygodnika, Kamiński wraca do domu około godz. 23. Michał Zagórski jest dziennikarzem sportowym w „Superstacji”. Jego praca polega na prezentowaniu na antenie wydarzeń sportowych z całego świata. Pracuje codziennie po 6-8 godzin. Żeby zdążyć do warszawskiego studia „Superstacji”, wstaje przed 8 rano. Wolny dzień w pracy trafia się raz na jakiś czas, najczęściej, gdy dogada się ze swoim współpracownikiem. Pracuje również w święta. Paweł Kiełbus (27 lat) z Wrocławia pracuje w sportowej agencji prasowej ASIinfo i jako redaktor serwisu goal.pl. Nie ma reguły, co do ilości czasu spędzanego każdego dnia w pracy. Ilość materiałów publikowanych dziennie przez agencję zależy od tego, co się aktualnie dzieje w sporcie. Teksty powinny być wrzucane w odstępach 30-minutowych. Kiełbus woli pracować w późnych godzinach wieczornych lub nocnych. Czasami jednak nie ma wyboru i siedzi od rana. Najczęściej pracuje w domu. Marcin Kamiński zazwyczaj chodzi spać około pierwszej w nocy i sypia 5-6 godzin. Aby zdążyć na czas ze wszystkimi obowiązkami, często musi pracować także w nocy. – Jak masz sporo zajęć, adrenalina cię trzyma – przyznaje. – Popołudniu, jak masz chwilę oddechu, dopada cię znużenie. Zagórski przyznaje, że prawie zawsze zdarza mu się ze znużenia zasnąć przed telewizorem. Z kolei Kiełbus, ze względu na swoje przyzwyczajenia, chodzi spać około drugiej, trzeciej w nocy. Ze zmęczeniem radzi sobie, pijąc litrami kawę lub napoje z magnezem. Zazwyczaj jednak odczuwa zapał mentalny. – Mam to szczęście, że praca jest moją pasją. Jak robisz to co lubisz, to nie męczysz się aż tak bardzo. Czasami lecę na samym entuzjazmie – opisuje. Badania brytyjskiego Ministerstwa Zdrowia wskazują, że statystyczny pracownik mediów konsumuje tygodniowo 44 jednostki alkoholu (równowartość pięciu butelek wina lub 11 litrów piwa). Takie wskaźniki nie dziwią Szczepkowskiego, który jest przekonany, że podobne badania w Polsce ujawniłyby te same problemy. Bardzo wielu dziennikarzy, szukając odprężenia, odstresowania bądź chwilowego relaksu po pracy, sięga po kieliszek. Stosunkowo częste w środowisku dziennikarskim są także przypadki narkomanii, nikotynizmu, chorób serca, depresji czy różnego rodzaju nerwic. Zdaniem Szczepkowskiego są to główne czynniki, z powodu których średnia życia dziennikarzy jest stosunkowo krótka, bo wynosząca około 60 lat. Wszyscy trzej dziennikarze są doskonałym przykładem na to, w jak szybkim tempie żyją dzisiejsi ludzie mediów. Mimo to żaden z nich nie wyobraża sobie pracy w innym zawodzie. – Jak bym nie lubił tej pracy, to bym nie pracował. Jeżeli tego nie lubisz, to się wypalisz w ciągu sześciu miesięcy, roku – mówi Kamiński. – Nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną – dodaje Zagórski. Ich słowa potwierdza Szczepkowski: ‑ dziennikarz nie ma czasu na hobby. To praca jest jego hobby. Ci dziennikarze, którzy do czegoś doszli, traktują swój zawód jako pasję. Życie osobiste podporządkowują życiu zawodowemu – mówi. reklama opr. Julia Steffen | 11 | Redakcja prasy i książęk – IX edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Magdalena Karst-Adamczyk staże | W praktyce public relations opr. Roksana Gowin Coca-cola wciąż niepokonana Marka Coca-cola już po raz drugi z rzędu bryluje na szczycie listy najbardziej wartościowych marek na świecie według zestawienia Interbrands. Jej wartość względem poprzedniego roku wzrosła o 3 proc. i szacuje się ją obecnie na 68,7 mld dolarów. Na podium znaleźli się również dwaj amerykańscy giganci z sektora IT, tj. firma IBM oraz Microsoft. Najwyższy wzrost pozycji w rankingu w porównaniu z ubiegłym rokiem odnotowała firma Google, której wartość powiększyła się o 25 proc. i wynosi 31,9 mld dolarów. Zestawienie pokazuje, że skutki kryzysu w szczególności odczuły marki z sektora finansowego – szwajcarskie UBS ( ‑50 proc.) i amerykańskie: City ( ‑49 proc.), American Express ( ‑32%), Morgan Stanley ( ‑26 proc.). Źródło: www.interbrand.com Nasz człowiek w PZPN... Nowym rzecznikiem prasowym PZPN została absolwentka Wydziału Dzienni‑ karstwa i Nauk Politycznych Uniwersy‑ tetu Warszawskiego 25-letnia Agnieszka Olejkowska. Zastąpiła ona na tym stano‑ wisku Janusza Atlasa, który niespełna miesiąc czasu sprawował tą funkcję. Agnieszka Olejkowska od półtora roku pracowała w biurze prasowym PZPN. ... i w Sharpie PR managerem Sharp Electronics Poland została Dorota Seweryniak. Przez ostatnie trzy lata koordynowała działania PR w agencji Euro RSCG Sensors. Dorota Seweryniak jest absolwentką Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, z branżą PR jest związana od siedmiu lat. Rzecznik Polskiego Radia Aż 243 osoby chcą zostać rzecznikiem prasowym Polskiego Radia S.A. Publicz‑ ne radio nie ma rzecznika prasowego od czerwca 2009 roku, gdy z tej funkcji zrezygnowała Agata Broda. Warszawa króluje Warszawa jest najczęściej występują‑ cym miastem w polskich mediach. W 2008 roku ukazało się 260 tys. publikacji, z czego ponad połowa pochodzi z prasy regionalnej. Jest to więcej niż drugi w zestawieniu Kraków (na podstawie Press-Service). Społecznościowe nieprzydatne Zdaniem amerykańskich biznesmenów wyszukiwarki internetowe są bardziej skuteczne wizerunkowo, niż portale społecznościowe. Ponad trzy czwarte amerykańskich biznesmenów z małych firm przyznało, że sieci społecznościowe typu Facebook czy Twitter okazują się nieprzydatne w promocji ich działalności i generowaniu ruchu na stronie. Agent Tomek w sieci Najsłynniejszy agent CBA od końca wrze‑ śnia był bohaterem blisko 500 publikacji w portalach internetowych. Najpierw z głośnymi akcjami CBA (Beata Sawicka, Weronika Marczuk-Pazura), a następnie z coraz liczniejszymi szczegółami na temat życia prywatnego agenta. Więcej pracy W październiku pojawiło się 145 ofert pracy w branży PR. To o 19 ofert więcej niż w analogicznym okresie ubiegłego roku i 4 proc. ogłoszeń więcej niż we wrześniu bieżącego roku. opr. PO | 12 | Londyński Digital Week Agencja Porter Novelli podjęła się przeprowadzenia kampanii wizerunkowej pierwszego londyńskiego Digital Week. Wszelkie działania mają na celu stworzenie wizerunku stolicy Wielkiej Brytanii jako największego na świecie rynku nowych technologii. Głównymi odbiorcami eventów odbywających się podczas targów miały być osoby pracujące w sektorach, w których na co dzień wykorzystuje się rożne nowinki techniczne, np. związanych z filmem, sztuką, muzyką a także marketingiem. Jimmy MacDonald, pomysłodawca Digital Week, podkreśla, że każdy event ma pokazać jego uczestnikom, jak istotne i pomocne są znajomość oraz użytkowanie owoców technologicznego postępu. Źródło: www.prweek.com Hitler promujący muzeum Podobizna Adolfa Hitlera pojawiła się na plakacie reklamującym muzeum figur woskowych w małej tajlandzkiej miejscowości Pattaya, nieopodal Bangkoku – informuje portal dziennik.pl. Dyktator wykonujący faszystowskie pozdrowienie na afiszu z napisem „Hitler żyje!” miał zachęcić turystów do zboczenia z szosy i odwiedzenia niecodziennej wystawy. Skutek był jednak zupełnie inny. Przydrożna reklama wywołała oburzenie ambasadorów Izraela i Niemiec w stolicy Tajlandii oraz stała się przyczyną głośnego skandalu dyplomatycznego. Dyrektor muzeum tłumaczył się, że był to pomysł agencji reklamowej. – Nikogo nie chcieliśmy obrazić i nie wyobrażaliśmy sobie, że ktokolwiek może poczuć się dotknięty umieszczeniem tej strasznej postaci na afiszu zapowiadającym otwarcie muzeum w przyszłym miesiącu – podkreślał dyrektor. Autor artykułu dodaje, że nazistowskie symbole nie są jednakowo odbierane w Azji i na obszarach kultury zachodniej. U naszych wschodnich sąsiadów nie mają one tak negatywnych konotacji i bez świadomości ich znaczenia są wykorzystywane do różnorakich akcji promocyjnych. Źródło: www.dziennik.pl PR-owska afera w Kalifornii Media amerykańskie zainteresowały się ostatnio sprawą dwóch PR-owców: Adama Mendelsohna i Steve’a Schidta, właścicieli agencji Mercury Public Relations, która miała zainkasować 9 mln dolarów za kontrakt na pięcioletnią obsługę PR-owską szybkiej kolei stanowej w Kalifornii. Do podpisania kontraktu jednak nie doszło. Powodem były podejrzenia o faworyzowanie firmy przez gubernatora stanu podczas postępowania przetargowego. Dziennikarze doszukali się bowiem powiązań między „Terminatorem” a właścicielami agencji. Okazało się, że Adam Mendelsohn był wcześniej dyrektorem ds. komunikacji w biurze Arnolda Schwarzeneggera, natomiast Steve Schidt doradzał politykowi podczas kampanii wyborczej w 2006 roku. Nagłośniona przez media sytuacja spowodowała konieczność ponownego rozpatrzenia ofert agencji startujących w przetargu – podaje internetowe wydanie dziennika „Los Angeles Times”. Źródło: www.latimes.com Polski sukces w Golden Drum W tym roku po raz pierwszy w konkursie Golden Drum pojawiła się kategoria PR-owska. I od razu sukces: dwie polskie agencje – On Board i Ciszewski PR – zostały laureatami tego prestiżowego konkursu. Agencja On Board otrzymała wyróżnienie aż w dwóch kategoriach. Pierwsze w kategorii „Public engagement & participation” – za akcję „Kumpel z przeszłości”, inspirowaną 65. rocznicą wybuchu powstania warszawskiego. Kampania polegała na założeniu na popularnym portalu społecznościowym Facebook profili dwóch młodych powstańców o pseudonimach „Sosna” i „Kostek”. Ich głównym celem było stworzenie prywatnej kroniki powstania z perspektywy chłopców, którzy mogą obserwować je własnymi oczami. Druga nagroda została przyznana On Board w kategorii „Government relations and public affairs” – za projekt Kampania na rzecz pracowników ochrony, realizowanej dla NSZZ „Solidarność”. Akcja miała za zadanie polepszenie warunków pracy pracowników ochrony oraz uświadomienie pracodawcom, że konieczne są zmiany w traktowaniu tej grupy zawodowej. Laureatem w kategorii „Coraporate branding” została agencja Ciszewski Public Relations za kampanię na rzecz marki Hoop Cola, która polegała na rozpropagowaniu w Polsce idei „darmowego przytulania” oraz zbieraniu podpisów pod petycją na rzecz ustanowienia dnia 24 czerwca „polskim Dniem Przytulania”. Działania agencji miały za zadanie wsparcie platformy komunikacyjnej firmy Hoop Cola. Źródło: www.goldendrum.com istnienie Pana P. Od pewnego profesora dowiedział się kiedyś, że jedną z najsilniejszych cech jego charakteru jest bezwzględność. To ona pozwoliła mu zaistnieć i w biznesie, i w polityce. Wojciech Bartnik Amerykańscy PR-owcy dla Tymoszenko Zbliżają się wybory prezydenckie na Ukrainie, dlatego też ukraińska premier kompletuje ekipę specjalistów, która ma jej zapewnić sukces w następnym politycznym starciu – pisze Artur Ciechanowicz z „Dziennika Gazety Prawnej”. Pani premier postanowiła zatrudnić amerykańskich specjalistów chicagowskiej agencji AKPD Message and Media, określanych mianem „najskuteczniejszych technologów politycznych”. Firma zajmowała się zwycięską kampanią prezydencką Baracka Obamy i z pewnością ma w tym sukcesie duży udział. Julia Tymoszenko liczy na to, że pomoc tzw. „king makers” przyczyni się do zdobycia przewagi nad politycznymi konkurentami i zwycięstwa w wyborach. Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna” reklama Pomysł na PR | Marketing polityczny / To PRoste – Jak wiadomo, była to rewolucja burżuazyjno-demokratyczna, w której szeroki udział wzięły klasy pracujące – mówi do mikrofonu człowiek ucharakteryzowany na Włodzimierza Lenina. Otacza go rozentuzjazmowany tłum, powiewają czerwone flagi, wszędzie można dojrzeć portrety Marksa i Engelsa. To nie wiec aktywu PZPR w czasach poprzedniego ustroju, lecz happening zorganizowany przez Janusza Palikota w maju 2009 roku w Kozłówce, gdzie istnieje swoiste muzeum czasów komunizmu. Podczas tej masówki aktorzy upodobnieni do Lenina, Marksa i Engelsa odczytywali fragmenty pracy doktorskiej Lecha Kaczyńskiego. W ten oto oryginalny sposób Janusz Palikot po raz kolejny zaatakował przeciwników politycznych i zaznaczył Lublin, 24 kwietnia 2007 roku. Poseł Platformy Obywatelskiej i szef lubelskiej Platformy Janusz Palikot z rekwizytami podczas konferencji prasowej. był przedsiębiorcą regularnie pojawiającym się na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. W 2006 roku zajął 50. pozycję z majątkiem wycenianym na 330 mln złotych. Skuteczne i sprawne działania biznesowe przeniósł do polityki, w tym do mediów. – Palikot stawia przede wszystkim na skuteczność, zgodnie z jedną najważniejszych zasad marketingu: wyróżnij się albo zgiń – twierdzi Adam Łaszyn, ekspert od PR, który szkolił polityków PO i PiS. – Ma kapitalne wyczucie tzw. kryteriów newsa, np. unikalność informacji, kontrowersja, konflikt. Rzeczywiście, Palikot stał się znany z powodu licznych kontrowersji, jakie wzbudziły jego występy. Wymachiwanie na konferencji prasowej silikonowym penisem, przyniesienie do studia TVN 24 świńskiego łba czy nazwanie minister z rządu PiS prostytutką polityczną nie jest typowym zachowaniem polskiego polityka. Jednak w tym, co robi, nie można Palikotowi odmówić pomysłowości i inKozłówka, 2 maja 2009 roku. Janusz Palikot zorganizował w Muzeum teligencji. Tak uważa Zamoyskich w Kozłówce happening, podczas którego odczytano pracę prof. dr hab. Wiesław doktorską Lecha Kaczyńskiego, świadczącą - zdaniem posła PO - że Godzic z SWPS, meobecny prezydent w 1979 r. był marksistą. dioznawca. – Od innych różni go bardzo swoją obecność w mediach. Jak to się stało, wysoki poziom ekstrawagancji połączony z że Palikot z biznesmena i mecenasa kultury inteligencją oraz silne przekonanie o możlistał się jedną z głównych postaci rządzącej wości wpływu na odbiorcę poprzez media. Platformy Obywatelskiej i jednym z najbarGdy inni mają wątpliwości, czy wypowiedziej rozpoznawalnych polityków? dzieć słowo „pośladki”, on bez wahania mówi Zanim Janusz Palikot stał się politykiem, „dupa” i wygrywa pojedynek na popularność – twierdzi Godzic. – To bierze się z jego renesansowo-obscenicznego stosunku do odbiorcy. Dr Robert Szwed, adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej KUL, patrzy na zjawisko Janusza Palikota z innej strony: – debata publiczna, która toczy się w mediach, stoi na nędznym poziomie. Jeśli dziennikarze nie zmienią swojego stosunku do miejsca mediów w życiu publicznym, poziom polityki będzie coraz niższy. Jednak nie wszyscy, jak dr Szwed, uważają, że poziom mediów jest słaby, przez co pokazuje się Palikota. Ma on wielu zwolenników, którzy akceptują i popierają jego wyraziste działania. Z tego też powodu, mimo wielu zapowiedzi usunięcia Palikota z partii, władze PO do dzisiaj nie uczyniły żadnego ruchu. Palikot okazał się bardzo przydatny przy budowaniu twardego elektoratu PO na fali totalnej krytyki rządów PiS, a przede wszystkim braci Kaczyńskich. Dla lepszego zrozumienia sposobu działania Janusza Palikota w mediach wystarczy zapoznać się z fragmentem jego książki „Płoną koty w Biłgoraju”: „Spytałem kiedyś Krzysztofa Obłoja, profesora ekonomii i zarządzania” – opowiada w książce Palikot – „jaką z moich cech charakteru uważa za najsilniejszą. Odpowiada, że bezwzględność”. Wydaje się, że ta cecha ujawnia się również u Palikota polityka, gdyż bezwzględnie atakuje przeciwników politycznych, często przekraczając przyjęte w polskim życiu publicznym granice dobrego smaku. Jednak spełnia oczekiwania masowego widza, który traktuje politykę jak show, za czym idzie niespotykana popularność. Co warto zauważyć, Palikot wyróżnia się nie tylko na tle polityków polskich, ale i zagranicznych. – Kontrowersyjnych polityków nigdzie nie brakuje. Myślę jednak, że ma swój oryginalny styl nie tylko w skali kraju, ale trudno znaleźć dokładnie taki typ zagranicą – twierdzi Adam Łaszyn. Pojawienie się Janusza Palikota na pewno wzbogaciło polską scenę polityczną. Jednak czy jest na niej stałe miejsce dla tak kontrowersyjnej postaci? Social media głupcze fot. Mirosław Trembecki/PAP | PR fot. Mirosław Trembecki/PAP pr PR na świecie Maciej Makuszewski account manager w Euro RSCG Sensors Czy wiesz, że co trzeci internauta poszukuje w Google’u informacji na temat stanu swojego zdrowia? Zanim pójdzie do lekarza, wpisuje w okno wyszukiwarki objawy i w ten sposób sprawdza czy jest chory czy nie. To dobitnie świadczy o tym, czym jest dla nas wyszukiwarka. To po prostu pierwsze źródło informacji o wszystkim. Już nie tylko o produktach (ale nadal głównie o nich). Stąd w dzisiejszych czasach głównym celem PRowców na całym świecie powinno być „umieszczenie” na pierwszej stronie wyników tej wyszukiwarki informacji, które chcielibyśmy, aby były znalezione przez dziennikarza/ blogera. Można to robić na różne sposoby – począwszy od układania sobie bardzo dobrych relacji z mediami, których serwisy informacyjne są wysoko pozycjonowane w wyszukiwarkach (w Polsce bardzo dobrze pozycjonowanym serwisem biznesowym jest np. Bankier.pl), poprzez częstą aktualizację strony www, stworzenie biura prasowego online czy też pozycjonowanie treści za pomocą reklam Google. Jednak nie wynaleziono jeszcze lepszych sposobów na „zaistnienie w Google” niż aktywność w mediach społecznościowych. Dlaczego? Ponieważ cechą większości tego typu serwisów jest to, że często się aktualizują, mają mechanikę szybko rozpoznawalną i przyjazną dla wyszukiwarek i przede wszystkim ludzie je często odwiedzają i linkują do nich! Nie ma lepszej przestrzeni do publikowania informacji i… zbierania feedbacku oczywiście! Tworzenie blogów, mikroblogów, kont na Youtube i w serwisach ze zdjęciami z czasem wyprze z listy codziennych obowiązków męczenie dziennikarzy (i blogerów) telefonami i mailami. Dlaczego? Dlatego, że jest to po prostu skuteczne i… przekłada się na widoczność marki w mediach tradycyjnych. Aby nie być gołosłownym, użyję przykładu: 18 maja 2009 roku opublikowałem na swoim blogu w serwisie Interaktywnie.com post pt. „Twitter przerósł polskich guru Public Relations”. Następnego dnia otrzymałem od dziennikarza serwisu Dziennik.pl zapytanie, czy nie zechciałbym się wypowiedzieć na temat działań polityków w social media do artykułu, który właśnie przygotowuje. Po dwóch dniach od opublikowania postu na blogu artykuł na Dziennik.pl był gotowy. Kilka dni później temat podchwyciła „Gazeta Wyborcza”, a cytat z bloga na Interaktywnie.com znalazł się w papierowym wydaniu, w artykule o kampaniach wyborczych. Czyli Dziennik.pl i „Gazeta Wyborcza”… hmm... ciekawe, czy osiągnąłbym taki sam efekt, wysyłając maila z moim komentarzem do tych redakcji albo nawet do wskazanych dziennikarzy?:) Ewenement? Nie! Codzienność – ale jutro. Jeśli chcecie zadać pytanie PR-owcom z agencji Euro RSCG Sensors, piszcie na adres: [email protected]. Jeśli macie pytania do autora tekstu, piszcie: maciej. [email protected]. Patronat merytoryczny: | 13 | Polska w termowizyjnym obiektywie W połowie listopada ubiegłego roku kilkanaście budynków w Warszawie, w tym gmachy ministerstw i siedzib organizacji ekologicznych, stało się celem ataku zorganizowanych grup wyposażonych w najnowocześniejsze kamery termowizyjne. Ich członkowie chcieli jednego: pokazać, w jaki sposób ucieka z tych budynków energia cieplna. Sylwia Książek Czerwono-zielone budynki Uczestnicy akcji robili czerwono-zielone zdjęcia. Czerwonym kolorem zaznaczono newralgiczne punkty, przez które ucieka najwięcej ciepła. Zielonym – miejsca, gdzie wszystko jest w porządku. Efekt był druzgocący. Okazało się, że 70 proc. badanych budynków miało problem z izolacją cieplną. Wszystko to w ramach kampanii public relations zorganizowanej przez firmę ISOVER Polska, nazwanej „Polska w termowizyjnym obiektywie”. Jej pomysłodawcą była katowicka agencja Imago Public Relations. 1 stycznia 2009 roku wszedł w życie przepis o konieczności posiadania certyfikatu energetycznego przez każdy nowo wzniesiony budynek. Oznacza to, że prawie dwanaście milionów budynków, m.in. mieszkania, gmachy administracji publicznej czy siedziby firm, trzeba będzie znacznie lepiej niż dotychczas zabezpieczyć przed utratą energii. Do wyścigu o duże pieniądze stanęły firmy produkujące izolacje, wśród nich właśnie ISOVER Polska. Przy kampanii pracowała katowicka agencja Imago Public Relations. – Firma postawiła przed sobą dwa zadania. Po pierwsze zwrócić uwagę na potrzebę i wagę termoizolacji budynków mieszkalnych, biurowych i prze- mysłowych. Po drugie, wypromować labirynt ekologiczny ISOVER-WWF na Konferencji COP 14 – tłumaczy Michał Sobiło, client service director z Imago Public Relations. Kampania kierowana była do dziennikarzy mediów ogólnopolskich i regionalnych (prasa, radio, telewizja, portale internetowe) oraz mediów branżowych. Odrębną grupą byli dziennikarze oraz goście organizowanej na początku grudnia 2008 roku konferencji klimatycznej w Poznaniu COP 14. Raportem w media Głównym elementem kampanii był wspomniany raport termowizyjny na temat budynków publicznych i siedzib organizacji pozarządowych zajmujących się tematyką ekologii. Konsultanci agencji wybrali najbardziej interesujące pod kątem medialnym budynki w Warszawie. Zdecydowano się na pięć kategorii: organizacje i instytucje ekologiczne (WWF), instytucje publiczne (np. ministerstwa), ambasady państw słynących z troski o środowisko naturalne, budynki mieszkaniowe i hotele oraz firmy deklarujące zaangażowanie ekologiczne. Badanie przeprowadzono 14 i 15 listopada 2008 roku. W tym czasie za pomocą kamer termowizyjnych audytorzy sprawdzali energo- kultura & społeczeństwo oszczędność budynków. Sprawdzono 18 obiektów w Warszawie. Wyniki stały się podstawą 28-stronicowego raportu. Podsumowanie uzupełnił wywiad z Henrykiem Kwapiszem, szefem Centrum Informacji Technicznej ISOVER Polska. Aby podkreślić zaangażowanie w oszczędzanie energii i świadomość ekologiczną firmy ISOVER Polska, raport wydrukowano na papierze ekologicznym. Był on dystrybuowany w wersji elektronicznej i papierowej podczas konferencji prasowej 1 grudnia 2008 roku w Poznaniu, podczas COP14. Informację prasową z publikacją otrzymali również przedstawiciele mediów nieobecnych na spotkaniu prasowym. Prezentację raportu dopełniło stoisko wystawowe ISOVER Polska przygotowane wspólnie z organizacją ekologiczną WWF, zbu- reklama dowane na kształt labiryntu ekologicznego. Uczestnicy mogli sami poczuć wpływ izolacji i oszczędności energii (cieplnej, elektrycznej) na klimat. Wystawę odwiedził m.in. premier Donald Tusk, uczestniczący w COP 14. Rękawiczki dla dziennikarzy Zaproszenia na konferencję prasową, wysłane do dziennikarzy akredytowanych na konferencję COP 14, umieszczono w specjalnym opakowaniu z dwiema rękawiczkami – bawełnianą oraz uszytą z wykorzystaniem aktywnej membrany. Symbolizowały one budynki o dobrej i złej izolacji. W pudełku dziennikarze otrzymali po jednej rękawiczce z pary. Skompletować je mogli przybywając na konferencję prasową. – Rękawice w najprostszy sposób pokazywały, w jaki sposób działa izolacja. Rękawica oddychająca pokazywała w jaki sposób budynki oddychają – tłumaczy. Konferencja prasowa poświecona prezentacji raportu „Polska w termowizyjnym obiektywie” oraz ekologicznego labiryntu ISOVER-WWF odbyła się 1 grudnia 2008 roku, podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych COP 14, na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Także tam ulokowano wystawę „Technologie dla klimatu”. Prelegentami obecnymi na konferencji prasowej byli przedstawiciele ISOVER Polska i WWF oraz audytor energetyczny konsultujący przygotowanie raportu. Milion na plusie Jak fotoreporterzy zdobywają zdjęcia, które przenoszą w centrum wydarzeń w najbardziej niebezpiecznych rejonach świata? O tym opowiada książka „Zdobyć zdjęcie”, obejmująca pięćdziesiąt lat historii fotografii prasowej, spisanej przez jednego z najwybitniejszych dziennikarzy dwudziestego wieku. | 14 | ks Efekt? Ekwiwalent reklamowy prasowych i internetowych przekazów mediowych wyniósł ponad milion złotych. Przy czym budżet całego projektu wyniósł zaledwie kilka procent tej wartości. Artykuły poświęcone raportowi (wraz ze zdjęciami termowizyjnymi) pojawiły się w największych dziennikach informacyjnych w Polsce. Dodatkowo w publikacjach można było przeczytać porady, w jaki sposób nie tylko ocieplić swój dom, ale też oszczędzać energię i zmniejszać koszty. Co więcej, labirynt ekologiczny ISOVERWWF spotkał się z tak dużym zainteresowaniem odwiedzających wystawę, że postanowiono zaprezentować go także po konferencji COP14 w innych polskich miastach. Kampanię doceniła branża public relations. Projekt został nominowany w konkursie Złote Spinacze, organizowanym przez Związek Firm Public Relations, w dwóch kategoriach: „PR korporacyjny” oraz „kreatywność”. KLIENT: ISOVER POLSKA AGENCJA: Imago Public Relations (Katowice) OKRES: listopad-grudzień 2008 Wirtuozi gitary 13 listopada rusza Warszawski Festiwal Gitarowy koncertem w Studiu Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego. Solistom będzie towarzyszyła orkiestra symfoniczna Filhar‑ monii Świętokrzyskiej im. Oskara Kolberga w Kielcach. Dyrygował będzie Jacek Rogala. Utwór Bartłomieja Budzyńskiego „Partita concertante de Wratislavia” zagrają Beata Będkowska-Huang (Polska) oraz Matthias Kla‑ eger (Niemcy). „Concierto de Wrocław” Jaime Mirtenbaum Zenamona – Wrocławski Kwartet Gitarowy w składzie: Kamil Bartnik, Michał Bąk, Marek Długosz, Bartłomiej Helwing. Wła‑ sny utwór „Concierto Polacco” zagra Marek Pasieczny (Polska). Wejdź na festiwal Com’In festiwal (z ang. wejdź), które odbędzie się w dniach 26-28 listopada ma na celu łączenie w dość nowatorski sposób muzyki klasycznej, jazzowej i elektronicznej, plastyki i tańca, jak również teatru przy wykorzystaniu multimediów. Jednym z założeń festiwalu jest tworzenie możliwości współpracy pomiędzy warszawskimi uczelniami artystycznymi (UMFC, ASP, AT). W przedsięwzięciu wezmą udział m.in. Krzesimir Dębski, Leszek Możdżer, ASK (Estonia), Takome Szabolcs Esztenyi (Węgry), Achemik Strings, Warszawski Teatr Tańca, Orkiestra Smyczkowa Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina oraz aktorzy Akademii Teatralnej im. T. Zelwerowicza, a także studenci Akademii Sztuk Pięknych. Niewinni Czarodzieje 14 listopada Fisz i Emade jako Tworzywo Sztuczne zagrają koncert zadedykowany Mar‑ kowi Hłasce, Agnieszce Osieckiej i Wojciecho‑ wi Młynarskiemu. Będzie to już czwarta edycja projektu Festiwal Niewinni Czarodzieje (12-15 listopada, kino Wars). Wydarzenie urozmaicone będzie kadrami filmów z lat 50., a także zostanie rozstrzygnięty konkurs na najlepszą etiudę o Marku Hłasce. niewinniczarodzieje.pl Laboratorium Miłości Mówi się, że miłość jest ślepa. Jak w takim razie rozeznać miłość od zauroczenia, jak pokochać i stworzyć kochająca się rodzinę w XXI wieku? ASK Soli Deo UW organizuje po raz czwarty Laboratorium Miłości. Cykl czterech spotkań rusza 12 listopada i otwiera go konferencja z Pauliną i Maciejem Kurzajewskimi pt.: ‘’Zrób karierę w małżeństwie”. 17 listopada zorganizowana będzie debata z ks. dr Michałem Muszyńskim, który stanie przed krzyżowym ogniem pytań na temat wspólnego mieszkania par przed małżeństwem. Kolejne spotkanie (21 listopada) odbędzie się z udziałem Jacka Pulikowskiego, autora wielu poradników dla na‑ rzeczonych. Laboratorium Miłości 23 listopada zakończy spotkanie z Mirą Jankowską, dzienni‑ karką, która opowie o samoakceptacji, od której to należy zacząć, chcąc stworzyć sensowne relacje z drugą osobą. Patronat nad cyklem spotkań objęła redakcja PDF. solideo.pl opr. Julia Steffen kultura | Na mieście Górę biorą lewoskrętni O dwóch formacjach, duchowym pęknięciu i prawdzie Radia Maryja Z prof. Bogusławem Wolniewiczem rozmawia Jakub Niewęgłowski Podczas wykładów na Uniwersytecie Warszawskim mówił Pan o dwóch formacjach, które walczą o przyszły kształt Europy. Z jednej strony chrześcijański konserwatyzm, z drugiej lewactwo. Jak to się przekłada na kondycję naszej cywilizacji? Kondycja naszej cywilizacji jest niedobra; przebiega przez nią wielkie pęknięcie, które dzieli Zachód – nie tylko Europę – na dwie formacje duchowe. Formacja A reprezentuje chrześcijańską stateczność i powściągliwość wobec zmian. Nie wrogość, ale powściągliwość. Formację B cechuje lewackie wichrzycielstwo i libertyńskie rozpasanie, występujące rzekomo w imię wolności człowieka. Kościół rzymski jest najbardziej chrześcijański? Powiedziałbym, że Kościół katolicki stoi najwyżej w hierarchii pod względem zdolności oporu wobec nacisku świeckiego lewactwa. Tak samo freudyzm wszedł do krwioobiegu i posługujemy się jego pojęciami. Freudyzm wszedł jeszcze głębiej do tego krwioobiegu, z tym, że freudyzm wszedł jako trucizna. A marksizm miał dwojaką funkcję. Częściowo, kiedy został zmodyfikowany w tak zwany marksizm-leninizm, czyli stalinowską wersję marksizmu, on też stał się trucizną. Ale w marksizmie było zawsze jądro słuszności, a we freudyzmie nie ma żadnego. Sam fałsz. Czyli Marks nie był lewakiem? Marks może i był, a Engels jeszcze bardziej niż on. W tym sensie, że swędziała go ręka do naprawiania świata. Marks nie liczył się z realiami natury ludzkiej, bo był zarażony ideami Russo. To był podstawowy błąd marksizmu i na tym zawaliła się również cała konstrukcja komunistyczna. Błąd antropologiczny: że człowiek jest z natury dobry. Pewien student filozofii powiedział mi, że katolicyzm nie jest chrześcijański, bo chrześcijaństwo to jest miłość bliźniego. Hasło powszechnej „miłości” to nowe wcielenie lewactwa. Głosi ono, że człowiek jest z natury dobry i dlatego należy się do niego odnosić z miłością, wtedy ta dobroć będzie rozkwitała wszędzie. Oczywiście, Kościół katolicki głosi postawę życzliwości wobec człowieka, ale temperowaną rozsądkiem, biorącą pod uwagę podstawowy fakt antropologiczny – że natura ludzka jest skażona grzechem pierworodnym. Wiele osób może oburzyć takie rozróżnienie. Spotkałem się z opinią, że Wolniewicz wszystkich inaczej myślących nazywa lewakami. Że lewacy się oburzają na tę nazwę, to ja rozumiem, bo to jest oczywiście negatywne określenie. Dlatego wymyśliłem inne nazwy: formacja prawoskrętna i Kontrmanifestanci Parady Równości w Warszawie, czerwiec 2008 roku lewoskrętna. Więc Jakie prądy we współczesnej myśli ci lewoskrętni mogą się oburzać. Tych, którzy europejskiej są według Pana emanacją myślą inaczej niż ja, właśnie tak nazywam, bo lewackości? oni należą do innej formacji. Ideologią formacji B, lewoskrętnej, jest tak zwany postmodernizm. A jądrem postmoAle odróżnia Pan lewactwo od lewicowodernizmu jest dzisiejsza psychologia. Cała ści, choć te pojęcia się często utożsamia. dzisiejsza psychologia jest przesiąknięta freuLewicowość definiuję za Bułatem Okudżawą dyzmem, a Freud to XX-wieczna wersja Russo. jako zarażenie chorobą naprawiania świata, a Te wszystkie psychologie humanistyczne, lewactwo to jest szczególnie ostra postać tej Jungi, nie-Jungi i tak dalej… choroby: nielicząca się z realiami ludzkiej natuA co jest jądrem konfliktu? ry i chcąca ją siłą nagiąć do swoich zbawczych Dlaczego pomiędzy tymi formacjami pomysłów. nie może być dialogu? To jest pytanie, nad którym sam się nieraz Rozumiem, że lewacy uważają zastanawiałem i wniosek, do jakiego doszeczłowieka za dobrego z natury. dłem, jest dość pesymistyczny. Wydaje mi się, To jest ich hasło sztandarowe. Ich zdaniem trzeba że są po prostu dwa gatunki ludzi: ci, którzy znieść wszelkie ograniczenia, wtedy ta dobroć są zarażeni „chorobą naprawiania świata”, i ci, się objawi. A tych, u których się nie objawi, trzeba którzy nie są zarażeni i rozumieją, że majstrowyrżnąć ‑ i wtedy będzie wszystko w porządku. wać przy tym świecie należy bardzo ostrożnie. Proszę to dobrze zrozumieć: chodzi mi o to, że Od jakiego myśliciela są ludzie jakoś z urodzenia podatni na infekcję zaczyna się lewactwo? wirusem lewactwa, a drugiej strony są ludzie Tutaj można postawić wyraźną cezurę: teona tę infekcję niepodatni; podobnie jak z innyretycznie zaczęło się od Jana Jakuba Russo, a mi chorobami. To są ludzie o innej konstytucji praktycznie od rewolucji francuskiej. psychicznej i dlatego między nimi nie może być porozumienia, może być tylko walka. W Chrześcijańska stateczność naszej epoce, ze smutkiem na to patrzę, górę to Kościół katolicki? bierze formacja B. W cywilizacji Zachodu, bo w Kiedy mówię o chrześcijańskiej stateczności, innych cywilizacjach nie. myślę nie tylko o świętym Kościele powszechnym, zwanym również katolickim – myślę o Panie Profesorze, a czy Pan kiedyś chrześcijaństwie w ogóle. Ale historycznie się był lewakiem? okazało, że ta forma chrześcijaństwa, którą Nigdy nie byłem lewakiem, nigdy nawet nie reprezentuje Kościół rzymskokatolicki, jest byłem liberałem. Zawsze byłem tylko demokratą. najbardziej odporna na jady współczesności. Wydawało się, że tzw. bardziej postępowe A czy jest Pan nadal marksistą? Kościoły protestanckie będą do tej nowoczeMarksistą jestem, odkąd się zaznajomiłem z sności przystosowane, a Kościół rzymskokapismami Karola Marksa. To było lat temu 60 i w tolicki – jako tradycyjny – nie. Okazało się, że dalszym ciągu jestem marksistą w tym sensie, wręcz przeciwnie. Kościoły protestanckie, na że uważam, iż Marks wniósł do myśli społecznej przykład Kościół anglikański, rozpływają się w idee socjologiczne ważne i słuszne. Nie wszystświeckiej współczesności, a chrześcijaństwo kie, ale wiele z tego, co Marks napisał, weszło do rzymskokatolickie potrafi zachować swoją krwioobiegu dzisiejszej myśli społecznej. Ludzie odrębność. To jest ciekawe i nie całkiem zrozusą często marksistami, wcale tego nie wiedząc. miałe zjawisko, ale tak jest. fot. Katarzyna Sawicka Case study | PR Pytam Pana o to, bo często stawia się to jako zarzut: oto marksista w Radiu Maryja. Nie rozumiem. Komu się stawia zarzut, mnie czy Radiu Maryja? Myślę, że i Panu, i Radiu Maryja. Ale nie rozumiem, dlaczego to ma być zarzut? W tym sensie, że to są dość obce sobie idee – katolicyzm i marksizm. Prawda nie jest obca prawdzie. Ta prawda, którą reprezentuje Radio Maryja, i ta, która jest zawarta w marksizmie, bardzo dobrze się ze sobą zgadzają. Jaka to prawda? Z jednej strony to jest prawda chrześcijaństwa, prawda Radia Maryja: natura ludzka jest skażona grzechem pierworodnym. A prawda marksizmu jest taka, że kapitalizm musi się zawalić. Kapitalizm nieograniczony to ustrój społeczno-ekonomiczny, który ma w sobie wewnętrzne sprzeczności, które go muszą rozsadzić. Jakie jest wyjście? To jest pytanie nie do mnie. Filozofia nie zajmuje się receptami na naprawę świata, bo to lewacy mają takie recepty. Filozofia tylko opisuje, jak ten świat funkcjonuje. Obraz naszej cywilizacji jako pola walki wiele osób odrzuci, bo wydaje się nam, że żyjemy w wiecznie trwającej belle époque. Co Pan powie tym, którzy tak sądzą? To jest złudzenie pokolenia, które żyje w Europie długotrwałego pokoju. Ta wiecznie trwająca belle époque właśnie się na naszych oczach kończy. Przez pół wieku był pokój w Europie i tym ludziom się wydaje, że to jest coś niezwykle stabilnego. Tymczasem to jest coś tak kruchego, co może się zawalić w ciągu doby. Te wszystkie sklepy, pełne hipermarkety, galerie pełne towarów, to wszystko może zniknąć w ciągu 24 godzin. Tego sobie to pokolenie nie wyobraża. Jak doświadczy, to sobie wyobrazi. Prof. Bogusław Wolniewicz Ur. 23 września 1927 roku w Toruniu. Emerytowany profesor filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1956-81 członek PZPR. Wystąpił z partii 14 grudnia 1981 roku, choć uznaje, że wprowadzenie stanu wojennego było historyczną koniecznością. Znawca filozofii Ludwika Wittgensteina. Od 2002 roku udziela się w Radiu Maryja. | 15 | Teatr / Muzyka | kultura Warsztaty teatralne 6 listopada odbędzie się pierwsze spotka‑ nie w ramach Warsztatów Teatralnych organizowanych przez krakowski Śród‑ miejski Ośrodek Kultury. Zajęcia odbywać się będą raz w tygodniu. Jedno spotkanie trwa 5 godz.; wszystkie razem – 75 godz. Koszt: 250 zł. W programie m.in.: emisja głosu, ruch sceniczny, dykcja, elemen‑ tarne zadania aktorskie rozbudzające wrażliwość artystyczną i kreatywność. lamelli.com.pl „Zagłada domu Usherów” na polskiej scenie Na 7 listopada Opera Narodowa Teatru Wielkiego przygotowała „Zagładę domu Usherów”. To opera kameralna w dwóch aktach z prologiem kompozytora Philipa Glassa (wg opowiadania Edgara Allana Poe). W 200-lecie urodzin Edgara A. Poe wyreżyserowania polskiej premiery podjęła się Barbara Wysocka („Klątwa” Wyspiań‑ skiego i „Pijacy” F. Bohomolca). Na scenie zobaczymy m.in. Adama Szerszenia, Andrzeja Witlewskiego i Agatę Zubel. teatrwielki.pl „Mistrz i Małgorzata” w Teatrze 13. Do ponownej adaptacji dzieła Michaiła Bułhakowa Teatr 13. powraca po czterech latach. Zapowiada się ciekawie, bowiem tym razem w roli Wolanda obsadzona zo‑ stała kobieta. To nowatorskie rozwiązanie w światowej historii realizacji tej najpo‑ pularniejszej książki rosyjskiego pisarza. Premiera 8 listopada. Wstęp wolny za zaproszeniami dostępnymi w sekretaria‑ cie Białołęckiego Ośrodka Kultury. bok.waw.pl Emil Borzechowski Zbieg Okoliczności – warecki zespół rockowy, który wydaje swój pierwszy singiel. Jesteśmy już po nagraniach w studiu, teraz czekamy tylko na wytłoczenie krążka – przyznaje Artur, basista zespołu. Zespół wyrabiał swój styl stopniowo, przechodząc przez ścieżkę punk-rockową. Sami nazywają siebie kapelą zbokrockową. – Przeszliśmy już etap buntu, jesteśmy już zbyt starzy na punka – mówi Mariusz – w końcu zrozumieliśmy, co chcemy i jak chcemy grać. Zb.Ok. nie chce grać tak, jak gra większość młodych zespołów. Nie fascynują ich superszybkie solówki, czy ostre do przesady riffy. Żaden z członków zespołu nie jest zawodowym muzykiem, mimo to mają już na koncie niejeden koncert, pod koniec listopada ukaże się ich pierwszy singiel. – Gramy spokojnie, coraz bardziej odchodzimy od dynamicznej gry na cztery akordy – zauważa Mariusz. – Zaczynamy bawić się muzyką. Czasami jeden dźwięk na kilka taktów lepiej uzupełni melodię niż chaotyczne solowe nuty – dodaje Artur Singiel Pierwsze wyjście z_boku ma być pierwszym Z_boku wyjdą oni Artur. – Po pierwsze, ułatwia zespołowi zebranie pieniędzy na wydanie singla, z drugiej strony, jeśli uda się uzbiePATRONA T rać pieniądze na krążek, jest to znak, że zespół ma szansę zaistnieć. Ich pierwsza płyta będzie nieco inna od dotychczasowej twórczości zespołu. Zrezygnowano z dosłowności i dosadności, jaką cechowało się demo zrealizowane dla MTV. – Nie będzie zabijania gejów czy matek wyrzucających dzieci na śmietnik – zauważa Mariusz. – O problemach współczesnego społeczeństwa chcemy mówić w bardziej ułożony, metaforyczny sposób. Zespół wyda płytę pod koniec Mariusz Sebastian Woźniak, 22 lata - muzyka, tekst, wokal, gitara; listopada. Ma wiernych fanów, którzy Artur Królik, 22 lata - bas; Adam Królik, 17 lat - perkusja sfinansowali ich krążek, planują trasę krokiem do pokazania się na scenie megatotal.pl, który pomaga młodym koncertową, lecz co będzie dalej? muzycznej. – Muszę jednak zastrzec, muzykom wypuścić pierwszą płytę. Czy wyjdą z boku i zostaną na dłużej, że nie zależy nam na szybkiej karierze Współpraca polega na tym, że zespół czy może szybko znikną ze sceny – wtrąca Mariusz – mamy mnóstwo umieszcza na portalu swoje utwory i muzycznej? Drugi scenariusz w zespołów sezonowych, ustala kwotę, którą chciałby przeznaogóle nie jest przez nich brany pod o których słuch zaginął po dwóchczyć na pierwszy krążek. Internauci, uwagę. Chcą grać, chociażby dla grotrzech latach. My chcemy grać, a nie którym dana kapela przypadnie do na najbliższych fanów. Wolą wydać pakować się w show- biznes. gustu, mogą wpłacić na jej konto płytę z mniejszym materiałem, lecz w Zespół zdecydował się wydać pewną sumę. ‑ Takie działanie ma stu procentach swoją, krążek przy współpracy z portalem dwa pozytywne aspekty – mówi a nie narzuconą przez wytwórnię. Tępy przedmiot Premiera w Teatrze Syrena 14 listopada w Teatrze Syrena kolejna premiera tego sezonu – „Akompaniator”. Bohaterów sztuki jest dwoje: wielka śpiewaczka operowa i skromny, ukryty w jej cieniu, akompaniator. Pianista akompa‑ niuje śpiewaczce od trzydziestu lat i kocha się w niej beznadziejnie, nigdy jednak nie odezwał się do niej ani słowem. Wreszcie postanawia przemówić i wyznać jej swoje uczucia. Wybiera do tego jednak najmniej odpowiedni moment… Tragikomedia pełna napięcia i absurdalnego humoru. W rolach głównych: Hanna Śleszyńska i Jan Jankowski. teatrsyrena.pl Matematyka miłości w wersji tanecznej Na scenę teatru muzycznego Studio Buffo 16 listopada powróci spektakl „Mate‑ matyka miłości”. Wielka gwiazda sceny argentyńskiej postanawia rozstać się z teatrem, ponieważ kilka godzin wcześniej dostała wiadomość, że zakończył się skrywany przez lata związek z mężczyzną jej życia. Aktorka wychodzi na scenę pożegnać się z widzami. Historia opowie‑ dziana w rytmie tanga, z doskonałą rolą Małgorzaty Zajączkowskiej. studiobuffo.com.pl opr. Joanna Spirodek | 16 | fot. Christian Berthelot Kultowe piosenki w teatralnej aranżacji „Piosenki w Stary Kinie” to spektakl mu‑ zyczny, którego premiera odbędzie się 9 listopada w warszawskim Teatrze Capi‑ tol (bilety od 79 zł). Przedstawienie składa się z najbardziej znanych i cenionych przez publiczność piosenek ze starych polskich filmów. Będzie można usłyszeć „Sex Appeal”, „Ta mała piła dziś” czy „Zimny drań” w nowych, ciekawych aranżacjach. Na scenie m.in. Maciej Damięcki i Ewa Kuklińska. Regularnie spektakl będzie wystawiany od 15 listopada. Rodrigo García, znany polskiej publiczności głównie za sprawą torturowania homara w spektaklu „Wypadki: zabijać, by zjeść”, na zaproszenie Nowego Teatru wystawił w Warszawie swoją najnowszą sztukę „Versus”. Czy warto mu było przyjeżdżać ze swoim zespołem aktorskim do Polski, a widzom iść na spektakl? Nie jest to wcale takie oczywiste. Na scenę wchodzi dwóch aktorów. Ich gra przypomina bardziej kabaret niż teatr. Rozmawiają na temat marnowania fragmentów pizzy podczas posiłków. Dzielą się obserwacjami tego, jak dzieci z różnych krajów wycinają środek i wyrzucają resztę swojego placka. Bohaterowie mocno się oburzają i niewybrednym językiem określają ludzi, którzy jedzą pizzę w ten sposób. Oto ton, do którego przyzwyczaja nas García od pierwszej sceny „Versusa”. Kręta ścieżka Rodrigo García poznał życie na ulicy. Doświadczenie zawodowe zbierał na początku jako sprzedawca w warzywniaku, później rzeźnik, następnie kurier i dzien- nikarz, by w końcu zacząć pracę w teatrze. Obecnie García jest uważany za jednego z czołowych przedstawicieli teatru zaangażowanego, radykalnego. Jego spektakle prezentowane są na prestiżowych scenach teatralnych Europy. Przy okazji przyznania Garcíi Europejskiej Nagrody Nowe Rzeczywistości Teatralne w kwietniu tego roku, artysta wystawiał w Polsce swoje dwa przedstawienia: „Zabijać, żeby żyć” oraz „Zasypcie moimi popiołami Myszkę Miki”. Właśnie wtedy w pierwszym spektaklu doszło do torturowania na scenie homara. W kolejnym García podtapiał chomiki syryjskie. Obie sztuki zostały przerwane przez oburzonych widzów.Przed spektaklem „Versus” zapowiadano, że nie dochodzi w nim do dręczenia zwierząt, co znaczy, że reżyser z pewnością czuł na sobie pewną presję. Pusty słoik Spektakl Garcíi miał być artystyczną wypowiedzią na temat wojny o niepodległość. Tymczasem otrzymujemy wiele chaotycznych scen, które mają nam przywodzić na myśl konkretne tezy głoszone przez reżysera. Aktorzy, wykonując tekst Garcíi, wkładają widzom do głów jego poglądy i sprzeciw wobec obecnego porządku. o nietolerancji seksualnej, oszukiwaniu się nawzajem, bezsensowności kształcenia się, o zniewalającym ludzi kapitalizmie. García wybiera prostą drogę do przekazania swoich prawd. Komunikuje się poprzez szokujące zestawienie słów i gestów. Wzruszyć to może raczej konserwatywną część widowni, która i tak niechętnie pójdzie na spektakl. Natomiast dla reszty środki te mogą wydać się puste. Co bowiem znaczy aktor sikający na książki? Albo włożenie królika na chwilę do włączonej mikrofalówki (pokazywanie cierpienia zwierząt jest obsesją Garcíi)? Wymowna jest również jedna z pierwszych scen, w której jeden aktor dzieli się z publicznością swoimi przemyśleniami na temat miłości. Otóż, nie może on zrozumieć, „dlaczego, całując się, wkładamy sobie język do ust…”. Następnie zaczyna wymieniać długą listę sprośnych i wulgarnych rzeczy, które mogą ze sobą robić partnerzy. Fragment ten nasycony jest wyuzdanymi obrazami, mającymi wykrzywić twarz widza w grymasie obrzydzenia. Takie zagrania można zbyć pobłażliwym milczeniem. Co pozostaje wtedy reżyserowi? Nowy Teatr stara się zainteresować widza pewną egzotyką. Czy jednak taka forma komunikowania się z publicznością ma sens? W głosie autorów, mówiących słowami Garcíi, często, mimo swobodnej formy i luzackiego tonu, czuć dydaktyzm i moralizatorstwo. Musimy uważać na to i na tamto. Oto za rogiem czyha kapitalizm, który nie zawaha się pozbawić nas człowieczeństwa. Niestety, wydaje się, że wszelka krytyka tego typu zjawisk ma w sobie nutę hipokryzji. I García się od niej nie uchronił. Szczepan Orłowski Garcia Varsus Polska reż. Rodrigo Garcia Versus 3-4 października 2009 roku nowyteatr.org Audiofeels Uncovered Pierwszy produkt z „mamtalentowej” rodziny. Zaskakujący jest fakt, że pierwszej polskiej edycji nie wygrał ktoś, na kim TVN mógłby jeszcze trochę zarobić. Tymczasem Audiofeels – pełna testosteronu grupa „gębofonów”, debiutuje właśnie ze swoim krążkiem o intrygującej nazwie „Uncovered”. Znajdziemy na nim 12 utworów, z których kilka zostało już zaprezentowanych w programie Mam talent. Nie zmienia to faktu, że album zaskakuje, bawi i... szybko się nudzi. Niestety, ale płyty nie da się słuchać w metrze czy tramwaju, być może z racji przyzwyczajenia do nieco bardziej konwencjonalnych form muzycznych. Chapeau bas za kreatywność i świetne pomysły na nowe aranżacje. Płytę traktuję jednak bardziej jako ciekawostkę, niż kawał dobrej muzyki. Marcin Kasprzak Audiofeels Uncovered Pinguin Records premiera 5 października 2009 kultura | Film Emil Borzechowski Akcja filmu rozgrywa się w Johannesburgu, nad którym niemal trzydzieści lat temu zawisł statek obcych. Po trzech miesiącach bezowocnego czekania na to, co może się stać, ludzie postanowili dostać się do wnętrza statku. Okazało się, że w środku znajdują się wygłodniali i wycieńczeni kosmici, najprawdopodobniej pozbawieni dowództwa, zwykli „robotnicy”. Postanowiono sprowadzić ich na ziemię i osiedlić w specjalnej, odizolowanej od świata dzielnicy – Dystrykcie 9. Mieszkańcy z początku podchodzili do obcych ze strachem, jednak po wielu latach postanowiono, że przybyszów z kosmosu przesiedli się do specjalnego obozu, położonego z dala od miasta, który niepokojąco przypomina obóz koncentracyjny: Dystrykt 10. Film, mimo wielu niedociągnięć, niesie nadzieję na odrodzenie się klasyki kina SF. Produkcja Neilla Blomkampa, reżyserującego dotychczas materiały reklamowe do gry Halo, okazała się perełką tegorocznych produkcji filmowych. Stosunkowo niewielki budżet i brak znanych aktorskich twarzy przełożyły się na prawdziwy sukces. Główną postacią filmu jest agent Multi-National United (grany przez Sharlto Copleya), odpowiedzialny za przesiedlenie obcych. Z początku skrupulatnie wykonujący swoje obowiązki, z czasem, gdy dowiaduje się o brutalnych eksperymentach przeprowadzanych na kosmitach i sam nieomal ginie z rąk przełożonych, przechodzi na stronę „tych niepożądanych”. Obraz jest metaforą ludzkiego społeczeństwa, rasizmu, który wciąż jest ogromnym problemem. Rolę Żydów, Murzynów czy innowierców przejęli w filmie obcy – pokazani bardziej jako zwierzęta niż jednostki inteligentne. Oglądając film nie sposób nie przyrównywać „Dystryktu 9”, w którym mieszkają kosmici, do hitlerowskich gett. Z drugiej strony mamy porównanie do sytuacji mniejszości murzyńskiej w Stanach Zjednoczonych, nie zaznającej jesz- Dystrykt obcych Współczesne kino hollywoodzkie kojarzy się bardziej z kiczem niźli z dobrymi obrazami filmowymi. „District 9”, od kilku tygodni obecny w polskich kinach, przywraca wiarę w amerykańskie produkcje. Pożądany Polański 13 listopada do polskich kin wchodzi głośny dokument Mariny Zenowicha ‑ Polański. Ścigany i pożądany (prod. USA). Autorzy filmu starają się spojrzeć świeżym okiem na sprawę sprzed ponad 30 lat, dotyczącą rzekomego gwałtu Polańskiego na 13-latce i jego ucieczce ze Stanów Zjednoczonych. Film, chociaż powstał w 2008 r., może stanowić głos w dyskusji, która rozpętała się po niedaw‑ nym aresztowaniu reżysera. Nagradzany i doceniany Również 13 listopada do polskich kin wchodzi Biała wstążka ‑ tegoroczny lau‑ reat Złotej Palmy na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes (prod. Francja, Niemcy, Austria). Na rok przed I wojną światową seria niewyjaśnionych wydarzeń zakłóca spokojne życie w jed‑ nej z niemieckich wsi. Wszystko wskazu‑ je na to, że ktoś wykonuje rytualne kary. Nauczyciel miejscowej szkoły obserwuje rozwój wydarzeń, aby wkrótce poznać przerażającą prawdę. cze równouprawnienia. Ci, którzy niegdyś byli dyskryminowani, teraz sami dyskryminują – prowadzą nielegalny handel z kosmitami, wykupując obcą technologię za bezcen, płacąc kocią karmą, od której obcy są uzależnieni. Na pochwałę zasługuje jednak przede wszystkim praca kamery i sama koncepcja dokumentalnego przedstawienia zdarzeń. Chwyt, znany przede wszystkim z wątpliwej jakości „Blair Witch Project”, tu został udoskonalony i jest największą zaletą filmu. Obserwujemy wydarzenia z punktu widzenia mediów, oglądamy wiadomości i specjalne raporty telewizyjne. Niestety, efekty specjalne, mimo że nie są główną atrakcją filmu, często wychodzą komicznie. Również zakończenie nie mogło obejść się bez amerykańskiego superbohaterstwa. Na szczęście, film nie jest przewidywalny od samego początku, ma kilka ciekawych zwrotów akcji i niemal do końca trzyma w niepewności. Zakończenie jest, jak na kino amerykańskie, bardzo nietypowe, nie ma przesłodzonego do przesady happy endu, choć nie pozostawia wątpliwości, że już wkrótce obejrzymy nowy film: Dystrykt 10… Oby tylko był tak dobry, jak pierwowzór. Dystrykt 9, reż. Neill Blomkamp premiera 9 października prod.: Nowa Zelandia/USA Rosja w wersji demo Joanna Sawicka „The New Russians!” to cykl filmów krótkometrażowych zrealizowanych przez absolwentów Wyższych Kursów dla reżyserów i scenarzystów w Moskwie. Składają się na niego kilkunastominutowe obrazy Kolejna polska komedia Jeśli komuś podobały się rodzime produkcje typu Nigdy w życiu, Ja wam pokażę , Kochaj i tańcz itp., już 6 listopada może udać się do kina na kolejny film z cyklu „romantyczna polska komedia”. Na ekrany wchodzi Nigdy nie mów nigdy. Przewidywalna fabuła, te same gwiazdy kina co zazwyczaj (Olszówka, Dereszow‑ ska, Wieczorkowski), i oczywiście happy end. Nie wszyscy to lubią, ale miłośni‑ kom gatunku polecamy. o bardzo różnej tematyce, które, jak twierdzi ich producent – Aleksiej Czupow – są wizytówką współczesnej kinematografii rosyjskiej. Fatalizm, absurdalność i naturalizm – a wszystko to zwykle w przeciągu zaledwie jednego, dwóch kwadransów. „The New Russians!” jest filmową antologią tego, jak obecnie na swój kraj patrzą młodzi Rosjanie. Niewątpliwą zaletą całego cyklu jest jego prawdziwość, bo twórcy bez ogródek mówią o tej drugiej, gorszej stronie współczesnej Rosji – biedzie, braku pracy i perspektyw, rozkładzie rodzinnych więzi. Repertuar poruszanych problemów nie jest raczej szczególnie odkrywczy, ale dzięki temu, że młodzi twórcy starali się mówić o nich na swój własny sposób, nabiera on pewnej świeżości i unikalności. Najciekawszym filmem w całym cyklu jest chyba obraz Ałły Kofman „Z czwartku na piątek”. Grupa przyjaciół spotyka się na rytualnych lepieniu kołdunów, które jest przede wszystkim okazją do tego, by powspominać dawne czasy. Alkohol „uderza w tętnice”, dlatego kolejne wyznania stają się coraz bardziej pikantne, co sprawia, że wszyscy zaczynają brać udział w nie do końca dla nich zrozumiałej grze domysłów i tajemnic. Bułgarska propozycja Miłośnikom kina alternatywnego i am‑ bitniejszego polecamy Bunt L , bułgarską produkcję Kirana Korolova (2006 r.), w kinach od 13 listopada. Jest rok 1986. Główny bohater, Loris, postanawia uciec na upragniony Zachód. Zostaje jednak zdradzony, schwytany i osądzony jako więzień polityczny, który dopuścił się zdrady państwa. Pobyt w więzieniu zmienia młodego i utalentowanego Lorisa w obojętnego i zimnego obserwatora. Po upadku muru berlińskiego i amnestii bohater trafia do nowej rzeczywistości, w której czuje się obcy i wyalienowany. W kinie Atlantic Mimo że spora część „opowiastek” jest przewidywalna jak zakończenie w pozytywistycznych nowelach, warto je jednak obejrzeć. Chociażby po to, by przyjrzeć się współczesnej Rosji ‑ ale nie tej, która kipi złotem na Placu Czerwonym, tylko tej mniej kolorowej, na wschód od Uralu. „The New Russians!” podczas 3. edycji Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik na Warszawą” 5-16 listopada 2009, kino Kinoteka, Kultura sputnikfestiwal.pl Już 6 listopada o 20:45 specjalny pokaz muzycznego filmu „Fame”! Roztańczoną historię o nowojorskich studentach, którzy dla sławy są w stanie zrobić wszystko uświetnią konkursy, w których do zdobycia będą m.in. karnety do Akademii Tańca M&I Sulewskich oraz kursy nauki języka angielskiego w Warsaw Study Center. Po projekcji zapraszamy na poczęstunek przygotowany przez Restaurację Bulgaria Magica i wspólną zabawę w klubie HYBRYDY! Film „Fame”, to historia studentów nowojorskiej akademii sztuki, których życie wypełnia pragnienie, by odmienić swój los i zrobić prawdziwą karierę. Morderczy trening, ulotne marzenia, miłość i pasja stanowią tło dla fantastycznej muzyki i tańca. „Fame” jest współczesną wersją słynnego, nagrodzonego Oscarem musicalu Alana Parkera z lat 80'. Zapraszamy! | 17 | Książka | kultura Albert Camus. Biografia Albert Camus, autor znanych książek m.in. Dżumy oraz esejów filozoficznych, doczekał się w końcu własnej biografii. Olivier Todd w swojej książce ukazuje pisarza nie tylko jako słynnego artystę i filozofa, lecz także jako zwykłego czło‑ wieka na miarę każdego z nas. Czytelnik, zanim zapozna się z dorobkiem twór‑ czym pisarza, będzie miał okazję poznać go z zupełnie innej strony. Ciekawym elementem są szkolne wypracowania, listy z młodości oraz wypowiedzi ludzi, z którymi przebywał na co dzień. Premiera: 4 listopada Chińczyk Najnowsza powieść kryminalna Hennin‑ ga Mankella, uhonorowana nagrodą XV Arcebismo San Clemente 2009, pochło‑ nie każdego amatora mieszanki dobrego kryminału z wątkiem politycznym. Sędzia Rosslin, prowadząc śledztwo w sprawie masowego morderstwa, natrafia na trop pewnego Chińczyka, który staje się podejrzanym w sprawie. Z czasem trafia do Chin, gdzie poznaje rodzeństwo należące do dwóch różnych frakcji politycznych: kapitalistę i komunistkę – symbolizujących rozdarcie wewnętrzne państwa. Kontynuując śledztwo, trafia również do Afryki, gdzie odkrywa straszną prawdę okrutnych mordów… Premiera: 11 listopada Zmierzch i filozofia. Wampiry, wegetarianie i pogoń za nieśmiertelnością Dla fanów mocnych, fantastycznych wrażeń – książka Rebecci Housel z serii Zmierzch. Jest to opowieść o miłości młodej dziewczyny i nieśmiertelnego wampira. Historia niebanalna, skła‑ niająca także do refleksji nad ludzkimi uczuciami, miłością, śmiercią, a także sensem życia. Premiera: 12 listopada Echa. Kompletna historia Pink Floyd. Coś dla fanów dobrego rocka i nie tylko. Swoją książką Glenn Povey pragnie przenieść każdego w lata sześćdziesiąte i przybliżyć obraz kariery słynnej grupy Pink Floyd. Książka starannie dopra‑ cowana, zawiera opis kariery każdego członka zespołu, a także listę wszystkich ich koncertów. Premiera: 10 listopada 2012 Gniew ojca. Dzieci Słońca Według wielu proroctw koniec świata ma nastąpić w roku 2012. Biorąc pod uwagę koniec kalendarza Majów oraz wzmożoną aktywność Słońca przypada‑ jące na ten właśnie rok, Tadeusz Meszko rozważa możliwość spełnienia się prze‑ powiedni o nadchodzącej Apokalipsie. Premiera: 9 listopada 1000 miejsc w Polsce, które warto w życiu zobaczyć Cudze chwalicie a swego nie znacie – to powiedzenie nie będzie już aktualne, jeśli sięgniecie po bogato ilustrowaną książkę ukazującą prawdziwe piękno naszej ojczyzny. Wydawnictwo Muza funduje za jej pośrednictwem wycieczkę po najciekawszych i najcudowniejszych zakątkach Polski, co z pewnością prze‑ kona każdego czytelnika, że nie trzeba wyjeżdżać na koniec świata aby móc się zachwycać naturą i pięknymi widokami. Premiera: 18 listopada Karolina Żelechowska | 18 | kultura | Książka / Poradnik Nie tylko naziści Sven Lindqvist, niezależny szwedzki dziennikarz, doktor historii literatury Uniwersytetu Sztokholmskiego nie neguje zbrodni nazistowskich. O nich również w książce „Wytępic całe to bydło” wspomina. Autor skupia się jednak na XIX-wiecznym imperializmie europejskim. Odkrywa czarne karty historii Europy. Przedstawia, jak brytyjscy, francuscy czy hiszpańscy kolonialiści, zdobywając kolejne tereny w dalekich rejonach Afryki bądz Ameryki, dokonywali kolejnych masowych mordów. A wszystko w celu poszerzenia tzw. przestrzeni życiowej dla Europejczyków. Prawa europejskie nie miały w koloniach żadnego znaczenia, tam prawa były stanowione na miejscu, przez imperialistów, ktorzy będąc oddaleni od swoich krajów o tysiące mil, nie byli ograniczeni niczym. Tysiące niewinnych kobiet i dzieci było mordowanych lub branych do niewoli. Dzielni męzczyżni, którzy bronili swoim ziem i rodzin, zabijani byli, zanim zdązyli zbliżyć się do napastników ,tak wielka była wówczas różnica postępu technologicznego między kolonialistami a tubylcami. W swojej książce Sven Lindqvist, inspirując się nieustannie Josephem Conradem i jego „Jądrem ciemności ”, krytykuje również wielkich władców, poetów czy filozofów ówczesnej Europy, którzy dochodzili do wniosku, że rasy niższe muszą zostac wytępione przez te wyższe, ponieważ jest to warunek konieczny do dalszego rozwoju cywilizacji. Jedyna róznica pomiędzy europejskim kolonializmem z XIX w. a narodowym socjalizmem jest taka, że Niemcy swoje zło wyrządzili w Europie. To nas akurat dotyka i o tym pamiętamy. Książka godna polecenia zwłaszcza tym, którzy uważają, że całe zło wspołczesnej Europy zaczęło się i skończyło się na naziźmie. Szaleństwo w świecie noblistki Nowe oblicze polskiego aktu Kolorowa, atrakcyjna graficznie, zachęcająca do czytania okładka książki Efriedy Jelinek „Jesteśmy przynętą kochanie”, może zwieść czytelnika – za tą lekką formą kryje się treść trudna, czasami okrutna. Jelinek na początku zachęca do wspólnej zabawy książką, zapowiada zbliżenie jej z czytelnikiem, oferuje wiele rozwiązań czytania rozdziałów, proponuje zmianę ich kolejności, czytanie wybiórcze. Jednak od razu orientujemy się, że zabawa oraz bliskość z autorką są niemożliwe. Rozpoczyna ona wiele wątków, jej bohaterami stają się Myszka Miki, Batman, James Bond, Superman. Pisarka stara się przekazać to wszystko w sposób przypominający wiadomości z mediów. Nie używa,= znaków interpunkcyjnych, wielkich liter, przełamuje również schematy poprawności językowej. Już po 10 minutowej lekturze mamy wrażenie, że ktoś właśnie wyprał nam mózg. Bez odpowiedniego skupienia i przygotowania trudno jest przebrnąć przez natłok myśli i wszechobecny chaos. Książka powstała podczas walki autorki z depresją, jest to widoczne w niektórych mrocznych wątkach oraz bałaganie, widocznym na każdej stronie. Jeśli ktoś nie czuje się wystarczająco przygotowany na burzę myśli, niech nie sięga po „Jesteśmy przynętą kochanie”, chyba że chce przeczytać książkę dla samego odhaczenia kolejnej pozycji noblistki lub poczuć głęboki niesmak. Akt w nowej postaci, kontrowersyjne ujęcia i szokujący styl autorów zdjęć, tak w skrócie można przedstawić album fotograficzny „New Polish Nude Photography”, wydany przez oficynę Negoist. Jest to młode wydawnictwo promujące najnowszą sztukę polską i zagraniczną na całym świecie. Album „New Polish Nude Photography” jest prezentacją 100 zdjęć, wykonanych przez 26 polskich fotografów w ostatnich pięciu latach. Projekt ma służyć promocji nowej generacji polskich fotografów Mateusz Wiesiołek Patrycja Piórkowska „Wytępić całe to bydło” Sven Lindqvist W.A.B. 2009 liczba stron: 248 „Jesteśmy przynętą kochanie”, Elfriede Jelinek Wydawnictwo W.A.B., 2009 Liczba stron 316 Czyściec tu i teraz Joanna Dobkowska w książce „Wygraj lepsze wcielenie” zaprasza do swojej wersji czyśćca - sugestywnej i realnej. Ciemne interesy, zaprzedanie duszy za nowe, lepsze wcielenie oraz matactwa i przekręty, to tylko kilka przykładów na to, co tam się dzieje. Zdaniem autorki wszyscy znajdziemy się w czyśćcu. Jej wizja tego miejsca jest przerażająca i odpychająca. Opisuje miasto, w którym nie ma kolorów: jest szare, ciemne, brudne, nieprzyjemne, obce. Ludzie nie walczą tu o przeżycie, lecz o wygranie na loterii nowego wcielenia. Na początku jesteśmy przerażeni opisami znikających powoli ludzi oraz beznadziei trwania w tym miejscu. Jednak po pewnym czasie okazuje się, że życie w czyśćcu może stać się niebezpieczne i intrygujące. Walka dwóch gangów rządzących miastem, w którą wplątani są inni mieszkańcy oraz niespodziewane zwroty akcji przykuwają uwagę czytelnika. Każdy kibicuje innej stronie, mając jednocześnie świadomość, że jej wygrana nie przyniesie nic dobrego. Tak też się dzieje, osoba, która wygrywa walkę, planuje wielki przewrót w mieście „Wygraj lepsze wcielenie” nie jest lekturą do poduszki, miłą, lekką i przyjemną. Choć napisana w prosty, często żartobliwy sposób, skłania do przemyśleń. Patrycja Piórkowska „Wygraj lepsze wcielenie”, Joanna Dobkowska Oficyna Wydawnicza Volumen 2009 Liczba stron 176 Warsztaty Młodej Sceny Zapraszamy młodych widzów do udziału w trzech warsztatach towarzyszących spektaklowi Wilk. Celem tych działań jest wykorzystanie w twórczej pracy grupowej wątków, tematów i rozwiązań formalnych przedstawienia. Interpersonal W foyer Dużej Sceny Teatru Dramatycznego odbędą się trzy spotkania, podczas których młodzież artystycznie zaingeruje w przestrzeń teatru. W czasie zajęć powstanie portret postaci, który wkomponuje się w architekturę PKiN. 14, 21, 28 listopada, godz. 12:00 – 14:00 (Foyer Dużej Sceny) Zgłoszenia do 10 listopada 2009 roku. Melodramat w klasztorze „Matka Joanna od Aniołów” Jarosława Iwaszkiewicza to niezwykłe połączenie dwóch, pozornie sprzecznych ze sobą światów. Jest to jednocześnie tęsknota za opętaniem i niebezpieczeństwo ekscesu. Ksiądz Józef Suryn przybywa do klasztoru urszulanek we wsi Ludyń, na krańcach wschodniej Polski, aby wypędzić złe duchy, które opętały zakonnice i ich przełożoną, matkę Joannę. Z czasem młody egzorcysta zaczyna czuć niezwykłą więź z tytułową mniszką. Ksiądz postanawia uleczyć ukochaną kobietę nawet za cenę grzechu śmiertelnego. „Matka Joanna od Aniołów” to konfrontacja dwóch światów: świeckiego i świętego. Powieść pisana jest językiem dość archaicznym zawierającym liczne konteksty, jednak fabuła lektury oraz sposób. w jaki wciąga odbiorcę. w pełni to wynagradza. Problematykę powieści stanowi konflikt uczuć ludzi w habitach o psychice ludzi świeckich. Czytelnik znajduje tu klasztorny melodramat, traktat o konflikcie pierwsiastka boskiego i ludzkiego w człowieku, filozoficzną rozprawę na temat zła. działających w szeroko rozumianym obszarze aktu artystycznego, jak i „antyaktu”. Dużą zaletą albumu jest olbrzymia różnorodność prac – od kiczu, antyaktu, po fotograficzny camp. Akty nie zachwycają formą, fakturą, za to szokują i zaskakują bezpośredniością. Album pokazuje całkiem nowy nurt w polskiej fotografii aktu, daleki od bardzo popularnych zdjęć Wacława Wantucha. Zdjęcie z okładki jest autorstwa artysty przedstawiającego się exiff. Jego prace można znaleźć pod tym pseudonimem na „Sen” – Judyta Papp i Leszek Kołakowski Nakładem Wydawnictwa National Geographic ukazał się album, będący projektem autorstwa Judyty Papp i Leszka Kołakowskiego. Ponad 40 fotografii zaprezentowanych w dużym formacie, siedem pytań i kilkadziesiąt odpowiedzi na pytania dotyczące snu i marzeń sennych. Judyta Papp jest artystką zajmującą się głównie fotografowaniem znanych ludzi. Tym razem podejmuje się trudnego zadania sportretowała „uśpionych” bohaterów albumu. Wśród jej bohaterów są muzycy, naukowcy, aktorzy, pisarze, sportowcy, dziennikarze oraz osoby duchowne. 30 znanych osobistości, m.in. Agnieszka Holland, Anna Dymna, Dorota Masłowska, Katarzyna Kolenda-Zaleska, ks. Adam Boniecki, Janusz Głowacki, Robert Korzeniowski, Jarosław Kurski, Krystian Lupa, Artur Rojek, Marek Safjan, Maciej Stuhr. Leszek Kołakowski, jeden z najwybitniejszych współczesnych filozofów, zadaje pytania o sen – dzięki niemu zostajemy wprowadzeni w sferę rozważań filozoficznych. Z pytań dowiadujemy się na przykład, co by było, gdybyśmy wcale spać nie potrzebowali i nawet nie wiedzieli, że coś takiego, jak sen, istnieje, czy życie nasze byłoby wtedy szczęśliwsze, czy wręcz przeciwnie? Każdy bohater odpowiada oddzielnie na digart.pl. Również galeria Abnormals Gallery w Berlinie wystawia jego projekty. Zdjęcia jego autorstwa bardzo szybko zapadają w pamięć. Szokują kreacją. Samoistnie nasuwa się pytanie: czy to jest akt? Akt zawsze uchodził za pokaz piękna ludzkiego ciała. Teraz to się zmienia – młodzi twórcy pokazują odrzucające obrazy ciała i brutalną kreację rzeczywistości z udziałem ludzkiego ciała. To jest jedna z definicji aktu w tym albumie. Znajdują się tam również typowe akty, przykładem może być naga kobieta na piasku w stylu „Playboya”. Jednak to wyjątek, większość fotografii to zdjęcia z obszaru antyaktu lub aktu artystycznego. Jest to album przełomowy w polskiej fotografii aktu. Pokazuje, jak bardzo zmienia się definiowanie tej dziedziny fotografii. Ewelina Petryka The New Polish Photography wydawnictwo nEgoist Poznań, 2009 zadawane pytania. Judyta Papp natomiast doskonale ilustruje odpowiedzi bohaterów fotografiami. Tworzy ich senny portret. W albumie spotkamy zdjęcia kolorowe, jak i czarno-białe, ciekawe kadry osób fotografowanych. Na każdym z portretów bohaterowie mają zamknięte oczy. Nie jest to zwykły album, w którym po prostu opublikowano fotografie znanych osób. Te zdjęcia, jak i odpowiedzi na pytania, pozwalają inaczej spojrzeć na bohaterów, jak i na samo zjawisko snu. Ten album wciąga powoli. Ewelina Petryka Judyta Papp, Leszek Kołakowski „Sen” G+J RBA National Geographic Liczba stron 176, Warszawa 2009 Studenckie ABC cz.II Paulina Pawlak Wielu studentów zainteresowanych kilkumiesięcznym wyjazdem, w celu „postudiowania” na innej uczelni, czy to w kraju, czy zagranicą. Jednym z bardziej popularnych programów, które to umożliwiają, jest Erasmus. Wyjazd trwa od 3 do 10 miesięcy w ciągu jednego roku akademickiego. Skorzystać z tego programu można tylko raz. Uczelnię, do której chce się wyjechać, można wybierać spośród dwudziestu siedmiu krajów Unii Europejskiej oraz trzech z Europejskiego Obszaru Gospodarczego: Islandii, Lichtensteinu, Norwegii. Rekrutacja trwa między końcem grudnia a styczniem; każdy wydział przeprowadza ją niezależnie, z zachowaniem reguł zalecanych przez program LLP Erasmus oraz władze uczelni. W Instytucie Dziennikarstwa odbywa sie to na zasadzie konkursu CV (oprócz standardowych informacji musi ono zawierać również zaświadczenie o średniej z ostatniego roku oraz list motywacyjny). Dokumenty należy składać u koordynatora programu, Katarzyny Gajlewicz; w liście motywacyjnym powinien zostać podany cel naukowy wyjazdu oraz program zajęć, na które student chciałby uczęszczać na danej uczelni w czasie wyjazdu. Jedną z przepustek do studiowania zagranicą jest znajomość języka obcego, która musi być poświadczona uczelnianym certyfikatem. W Erasmusie mogą brać udział studenci, którzy ukończyli I rok studiów, ale studenci V roku studiów jednolitych oraz III roku studiów pierwszego stopnia mogą wyjechać tylko na semestr zimowy. Wymiana całoroczna jest możliwa za zgodą promotora rodzimej uczelni. Przed wyjazdem trzeba uregulować wszelkie zobowiązania finansowe względem uczelni macierzystej oraz zagranicznej. Więcej informacji znaleźć można na stronie erasmus.org.pl oraz id.uw.edu.pl, jak również w numerze grudniowym „PDF”. Osobom niemającym odwagi wyjechać na wymianę międzynarodową proponujemy polski odpowiednik Socratesa, czyli Program MOST. Bierze w nim udział 19 polskich szkół wyższych. Na MOST można wyjechać po ukończeniu drugiego semestru studiów jednolitych, drugiego semestru studiów I stopnia lub pierwszego II stopnia. Pierwszym krokiem w celu podjęcia studiów w ramach wymiany międzyuczelnianej jest wypełnienie kwestionariusza i przedstawienie go dziekanowi ds. studenckich. Zaopiniowany kwestionariusz należy złożyć w Biurze Spraw Studenckich. Rekrutacja trwa do 8 maja w przypadku wyjazdu na semestr zimowy lub całoroczny albo do połowy listopada, jeśli planuje się wyjazd w semestrze letnim. Osobom nieplanujących studiowania na innych uczelniach można zaproponować zapoznanie się z programem konferencji, debat oraz kursów, jakie są organizowane przez stowarzyszenia, zrzeszenia oraz koła studenckie. Jedną z prężnie działających organizacji jest NZS – Niezależne Zrzeszenie Studentów (nzs-uw.pl), a także Akademickie Stowarzyszenie Katolickie SOLI DEO (solideo.pl). Obydwie organizacje są prowadzone przez studentów. Każdy student może zostać ich członkiem. Członkostwo w organizacji studenckiej to dobry sposób na pożyteczne zagospodarowanie wolnego czasu oraz poznanie nowych ludzi. reklama Dorota Olesińska „Matka Joanna od Aniołów”, Jarosław Iwaszkiewicz Znak 2009, liczba stron 144 Kółko i krzyżyk W spektaklu Wilk reżyser powiązał motywy klasycznej powieści Hermanna Hessego z wydarzeniami 11 września 2001 roku i ich konsekwencjami. Spotkanie z twórcami przedstawienia to gra 1:1 z wybranym artystą w kółko i krzyżyk. Osoba, która wygra, ma prawo zadać jedno pytanie dotyczące przedstawienia Wilk. Osoba, która przegra, musi udzielić odpowiedzi. 28 listopada, godz. 16.00 (Café Kulturalna) Ile procent terrorysty masz w sobie? Zadaniem warsztatu jest przygotowanie show dotyczącego zagadnienia terroryzmu. Podczas zajęć uczestnicy zgromadzą dokumentacje, napiszą scenariusz wieczoru oraz dyskutować będą o współczesnych zagrożeniach cywilizacyjnych. Spotkania będą obejmować również elementy reżyserii i aktorstwa. casting: 5 grudnia, godz.12.00, (Sala Prób im. Zatorskiego) spotkania: 9 ,12, 23, 26 stycznia 2010, godz. 12.00 (Sala Prób im. Zatorskiego) pokaz: 1 lutego 2010, godz. 18.00 (Mała Scena) Zgłoszenia do 1 grudnia 2009 roku. | 19 |