nr 21 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 21 - PDF Pismo Studenckie PDF
www.redakcjaPDF.pl
DODATEK SPECJALNY 02/2009
POLSKA DROGA DO EURO
Projekt dofinansowany ze środków
Narodowego Banku Polskiego
listopad nr 8 (21)/2009 • ISSN 1898–3480 • egzemplarz bezpłatny
pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego
Szkolenia: Prawo prasowe w praktyce/Redakcja prasy i książek, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
dziennikarstwo | Słowo – Obraz
Naczelna strona
współpraca:
Jan Brykczyński, Aleksandra Gałka, Sylwia Książek,
Łukasz Miedziejewski, Pulina Pawlak, Maciej
Puchała, Aleksandra Solarska, Maria I. Szulc
autorskie cykle:
Gdzie sie zaczęłam - Magdalena Karst-Adamczyk
Zapisz to, Kisch! - Agnieszka Wojcińska
Kolumna Zygmunta - Andrzej Zygmuntowicz
projekt graficzny, okładka i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / [email protected]
korekta: Joanna Maria Sawicka
WYDAWCA:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy: Grażyna Oblas
druk: Polskapresse Sp. z o.o., nakład: 10 tys. egz.
Na przesuwających się w dole ekranu paskach
telewizyjnych serwisów informacyjnych co jakiś
czas można natknąć się na wiadomość w rodzaju:
w indyjskim stanie Madhya Pradesh przepełniony
autobus spadł z górskiej drogi, kilkunastu pasażerów jest rannych, w tym troje ciężko. Innym
razem jest to indonezyjska wyspa Celebes
i pociąg, który zderzył się z ciężarówką, albo
Chiny i obsunięty wysoki brzeg rzeki.
Te tragiczne wieści wplatane są między
„zwykłe” doniesienia o spotkaniach polityków,
wyborach prezydenckich i premierach filmo-
MINUS
Anita Krajewska
Powtórka
z Orsona Wellesa
adres redakcji:
PDF pismo warsztatowe
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51, (IV piętro), 00–046
Warszawa, tel. 022 5520293,
e–mail: [email protected]
PLUS
Więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcjaPDF.pl
współpraca z serwisem foto:
stała współpraca:
Teksty na stronach 6, 11, 13 powstały pod
kierunkiem redaktora stażu redakcyjnego,
prowadzonego przez redakcję PDF, w ramach
przedmiotu Podstawy informacji dziennikarskiej
w Instytucie Dziennikarstwa UW.
Piszesz,
fotografujesz,
interesujesz się PR?
Szukamy
współpracowników.
Kolegia redakcyjne,
każda środa godz. 18:30
Instytut Dziennikarstwa
UW, sala 313 (III piętro)
| 02 |
zdanie, które brzmiało mniej więcej następująco: „Gdy widzimy taką
tragedię, to wszystkie inne sprawy przestają mieć znaczenie”. Stacja
zdążyła nawet połączyć się z dwoma korespondentami w USA, którzy
w swoich wejściach na żywo relacjonowali jedynie to, co sami widzieli
w CNN, czyli to, co my w TVN 24.
Oglądałam to i nie wierzyłam własnym oczom. Telewizja robi obecnie
spektakl ze wszystkiego i nie potrafi już zachować jakiegokolwiek dystansu
do rzeczywistości. Mam nadzieję, że prezenter i wydawcy mieli podobną
refleksję, kiedy okazało się, że chłopca w środku nie było, a wszystko zostało
najprawdopodobniej wyreżyserowane przez szalonego ojca Falcona.
Mówiąc inaczej – mam nadzieję, że było im głupio.
Godne potępienia jest to, że Amerykanin postawił na nogi połowę
policji i wojska stanowego. Ale może mężczyzna przypomniał też
dziennikarzom, że warto być trochę bardziej zdystansowanym
i krytycznym wobec świata, bo zagrał im na nosie.
To pewnie zbyt daleko idące porównanie, ale taka analogia nasuwa mi
się w tyle głowy: daliśmy się nabrać ojcu Falcona tak, jak mieszkańcy New
Jersey 70 lat temu, gdy słuchając radiowej adaptacji „Wojny światów”
Orsona Wellesa, w panice próbowali ratować się przed inwazją Marsjan.
Przedstawiciele mediów przed domem rodziny Heeney w Fort Collins,
Colorado, USA 16 października 2009 roku. Richard Henne samodzielnie
zbudował balon, którego lot transmitowała na żywo większość telewizji
na świecie. W balonie miał być 6-letni syn Falcon Heene.
15 października świat wstrzymał oddech i po raz kolejny skierował wzrok
na Stany Zjednoczone. Telewidzowie wszystkich stacji informacyjnych
przez kilkanaście minut śledzili sunący po niebie srebrny balon,
kształtem przypominający latający talerz, podobno z sześcioletnim
Falkonem Heenem w środku.
Przyznaję - sama także przyglądałam się tej podniebnej wyprawie,
co więcej, przeskakiwałam między kanałami, by zobaczyć, czy zwariował
tylko Bogdan Rymanowski w TVN24, czy także prowadzący w innych
telewizjach.
Rymanowski – przypominam: Dziennikarz Roku 2008
– w porównaniu do swoich kolegów po fachu, wyjątkowo usiłował
podkręcić dramatyzm sytuacji. Niestety, efekt był odwrotny – wyszło
raczej żałośnie. Czemu?
Prezenter nie był w studiu sam. Kamery zaczęły śledzić lot balonu
w chwili (swoją drogą całe wydarzenie po raz kolejny udowodniło, że
żyjemy w świecie bez granic i media w sekundzie są w stanie uczynić
z nas uczestników każdego wydarzenia), gdy w TVN o PZPN dyskutowali
m.in. Olaf Lubaszenko i Jan Tomaszewski (był w studiu poza Warszawą
i w ogóle nie wiedział, skąd całe zamieszanie). Dysputę panów o
kondycji polskiej piłki co chwilę przerywał Rymanowski, komentując
na gorąco to, co widział na ekranie: „Czy w środku jest sześcioletni
chłopiec?”, „Proszę państwa, cały świat patrzy teraz na dramat. Co
panowie sądzą na ten temat?” – zapytał w pewnym momencie swoich
gości. Oczywiście, goście - obeznani z występami przed kamerą - wczuli
się błyskawicznie w sytuację i wtórowali dziennikarzowi. Zapamiętałam
Kto dla kogo drukuje?
W jedną z październikowych niedziel w programie TVN 24 „Loża
prasowa” gościli m.in. Piotr Gabryel z „Rzeczpospolitej” i Piotr
Stasiński z „Gazety Wyborczej”. Przysłuchiwałam się raczej znudzona
do momentu, w którym wicenaczelny „Wyborczej” powiedział:
- „Gazeta” nie jest drukarką CBA.
W tym momencie ożywiła się nawet prowadząca program
Małgorzata Łaszcz. – Sugeruje pan, że „Rzeczpospolita” jest drukarką
CBA? – spytała. Stasiński, w charakterystycznym dla siebie tonie
pełnym pogardy, odparł: - Przecież to właśnie powiedziałem.
Oczywiście rozpętała się awantura, którą pozostałym uczestnikom
programu udało się wyciszyć dopiero po paru dobrych minutach.
Ale nie o samą awanturę chodzi, lecz właśnie o zjawisko drukowania
tego typu podsłuchów, a następnie – sposób opisywania całej
afery. Fragment z „Loży” przytaczam zaś po to, by przypomnieć, jak
przebiegała oś konfliktu.
Najnowsza polska afera pokazała po raz kolejny, że nasze media
mocno dzielą się na takie, które w chwilach zawirowań politycznych
próbują zachować dystans i te, które w gorączce gonią za sensacją,
albo stawiają sprawę na ostrzu noża tak mocno, że wszystko w
świecie ma prawo być wyłącznie czarne bądź białe.
Dla młodych dziennikarzy taka z tego lekcja, że mogą próbować
odpowiedzieć sobie na pytanie, w jakich mediach chcieliby
pracować i co znaczy dla nich pojęcie etyki dziennikarskiej i dobra
publicznego. Bo dawno żadne wydarzenie tak dobitnie nie pokazało,
co jest najważniejsze dla poszczególnych tytułów prasowych i stacji
telewizyjnych.
I jeszcze jeden plus: dzięki Mirowi, Grzesiowi i Zbyszkowi mieliśmy
okazję przypomnieć sobie, że dziennikarstwo to nie jest zawód dla
naiwnych.
foto dziennikarstwo raport
zespół redakcyjny:
Roksana Gowin, Magdalena Grzymkowska, Marcin
Kasprzak, Iwona Pawlak, Julian Tomala, Julia
Steffen, Magdalena Wasyłeczko, Wioletta Wysocka
Zbigniew Żbikowski
fot. Barry Gutierrez/EPA/PAP
szefowie działów:
dziennikarstwo: Tomasz Betka
fotografia: Ewelina Petryka
PR: Piotr Zabiełło
kultura & spełeczeństwo:
Emil Borzechowski
04-05 Info-cyrk – nowa
funkcja informacji:
zabawa, a dopiero
potem informowanie.
06 Biełsat – słuszna idea,
specyficzna stacja, trudne
warunki pracy.
07 Gdzie się zaczęłam
– początki dziennikarstwa
Ewy Wanat, szefowej
radia Tok FM.
08 Przegląd wydarzeń
fotograficznych.
09 Kolumna Zygmunta – wyjątkowy
festiwal Foto-Art-Festiwal możliwy
tylko z dala od centrum.
10 Paparazzi to tylko fotografowanie
majtek Anny Muchy? Specyfika
zawodu.
Wystawa „Stefan Bandera: dokumenty świadczą” otwarta 16 października 2009 roku w Narodowym Muzeum Historii Ukrainy
Z Banderą na sztandarze
Urodzony 1 stycznia 1909, zmarł 15 października 1959. To o Stepanie Banderze
wiemy na pewno. Wypełnienie treścią czasu
między tymi datami nastręcza problemów. Tak Ukraińcom, jak Polakom. Ojciec
narodu? Mąż stanu? Przywódca rewolucji?
A może kryminalista i zbrodniarz wojenny?
Ukraińska partia Swoboda zorganizowała
w Kijowie wystawę, na której pokazano
przedmioty związane z tą postacią. Wśród
nich znalazł się list gończy wystosowany
przez władze polskie w związku z zamachem przeprowadzonym przez działaczy
OUN w 1934 roku na Bolesława Pierackiego,
ministra spraw wewnętrznych, kojarzonego
z próbą wyrugowania ukraińskiej kultury. Są
reklama
też liczne przedmioty osobiste i dokumenty
pokazujące silne przywiązanie Bandery do
sprawy ukraińskiej. Próżno jednak doszukać
się dokumentów mówiących o zbrodniach
na cywilach w okresie II wojny światowej,
obciążających jego osobę.
Pominięcie niewygodnych tematów może
wynikać z naturalnej chęci odbrązowienia
postaci, która ma szansę stać się bohaterem
narodowym Ukrainy. Co jest kluczem do
zrozumienia jego obecnej popularności? Jak
można spojrzeć na pominięcie na wystawie
pierwiastka jednoznacznie antypolskiego?
W dzisiejszych realiach osoba Bandery budzi
coraz bardziej schematyczne skojarzenia,
a pojęcia niegdyś akcentowane w ideologii
ukraińskich nacjonalistów stają się coraz bardziej abstrakcyjne. Sam bohater pozostaje z
pewnością ucieleśnieniem walki o wolność. Już bez konieczności dodawania: „z
Sowietami”, „z Polakami” czy „z Niemcami”.
Wszystko sprowadza się do „obcej władzy”.
Na samej Ukrainie wizerunek budzi więcej
kontrowersji niż w Polsce. Skomplikowany
kontekst historyczny zaciera się już w potocznej, zbiorowej świadomości społeczeństwa. W konsekwencji traci na znaczeniu
antagonistyczny wymiar postaci, budzący
wrogość wobec sąsiednich narodów. Wśród
Ukraińców tlący się konflikt związany z tą
postacią zaognia polityka.
Na fali kampanii przedwyborczej „Bandera”
to po prostu jeszcze jeden element gry
o elektorat.
Magdalena Wasyłeczko
I-IV Czy wiesz jak wygląda euro?
Jak będzie wyglądać w Polsce?
Czy banknot to tylko farba? Po
jakim kursie powinna nastąpić
wymiana złotówki? Dodatek
specjalny dofinansowany ze
środków NBP.
euro
z-ca redaktora naczelnego
Paweł H. Olek
numer!
11 Jak wygląda codzienna praca
dziennikarza? Co można robić
po studiach dziennikarskich
– przykład Mariusza
Drozdowskiego,
przewodniczącego
Parlamentu Studentów RP.
staże
redaktor naczelny:
Zbigniew Żbikowski
może wytrwa z nami do końca serwisu, podnosząc słupki oglądalności. Bo to nie jest odkrycie
świeżej daty, ale dopiero teraz media czerpią
z niego pełnymi, coraz pełniejszymi garściami: że
emocje sprzedają się znacznie lepiej, to znaczy
szerzej, niż proste, zobiektywizowane informacje.
O tym, że stary podział na media opiniotwórcze, informacyjne, obiektywne (w granicach
możliwych do osiągnięcia) oraz sensacyjne,
emocjonalne, plotkarskie powoli się zaciera,
wypowiedziano i wydrukowano już mnóstwo
słów - zjawisko jest rozpoznane i opisane. Nic to
oczywiście nie zmienia. Jesteśmy ostrzeżeni, ale
tego tsunami, nazywanego tabloidyzacją, nic
nie powstrzyma. Wszystko, co możemy zrobić,
to - mając wszelkie o nim dane - znaleźć sobie
schronienie i nie dać się pochłonąć temu, co
medioznawcy nazwali infotainment: zabawie
informacyjnej, polegającej na dostarczaniu
odbiorcy, pod pozorem informowania go
o świecie, zwykłej, niekończącej się rozrywki,
ściśle powiązanej z podnoszeniem i podtrzymywaniem poziomu emocji. Dostarczyciele
informacji i tłumacze świata, jakimi są lub mają
być dziennikarze, mogliby po prostu w tym cyrku
nie uczestniczyć, ale jak to zrobić, kiedy pokus
jest tak wiele, a dostarczyciele emocji sięgają po
najwyższe dziennikarskie trofea?
12 PR na świecie, to nadal inny
public relations niż polski.
Różni się. Jak bardzo?
public relations
REDAKCJA
wych, które co prawda informują, ale nie budzą
specjalnych emocji. Wszystko jakby zgodnie ze
starą, cyniczną zasadą wydawców, choć twórczo
przetworzoną, że nic tak nie ożywia gazety, jak
trup na pierwszej stronie. Kuriozalne donosy
o zdarzeniach w odległych zakątkach, których
skala jest wybitnie lokalna, a znaczenie dla świata
żadne, choć robią wrażenie ważnych, niosą
w warstwie informacyjnej tylko takie przesłanie,
niespecjalnie odkrywcze, że wypadki zdarzają
się wszędzie, nie tylko u nas. Każdego dnia jest
ich na całym globie tysiące, a skoro do światowej
sieci informacyjnej trafia jakiś promil z nich, widać
w serwisach pełnią szczególną rolę.
Na polskich drogach codziennie, ujmując rzecz
statystycznie, ginie pięć osób. Ludzie ci tracą
życie w większości poza uwagą centralnych mediów, odnotowani najwyżej w lokalnych gazetach
czy serwisach mediów elektronicznych. Zgodnie
z gradacją ważności. Niekiedy jednak któryś
z tych wypadków, wybierany według niejasnego
kryterium, trafia nagle na czołówkę serwisu, jakby
po to tylko, żeby ożywić cały przekaz. W pewnym
okresie nie było dnia, aby jakaś bulwersująca
sprawa, ale o znaczeniu lokalnym i niekoniecznie wypadek drogowy, nie otwierała dziennika
którejś ze stacji ogólnopolskich. Zgodnie z regułą:
jak przyciągniemy uwagę widza na początku, to
Ale
13 Kreacje marketingowe Janusza
Palikota w PRaktyce.
13 Siła Twittera, Blipa, Faceboka
w pracy PR-owca – opowiada
Maciej Makuszewski, account
manager w Euro RSCG Sensors.
14 Atak termowizyjny na budynki
administracji publicznej, jako
narzędzie kampanii PR firmy
Isover.
15 Marksista prof. Bogusław
Wolniewicz (Radio Maryja)
o formacji lewicowej.
16-19 Co warto zobaczyć, obejrzeć,
posłuchać, przeczytać?
Subiektywny (jak w każdej
gazecie) przewodnik po świecie
muzyki, teatru, filmu i książki.
19 Poradnik dla studentów, którzy
równocześnie obok macierzystej
uczelni chcieliby studiować na
zagranicznej lub krajowej uczelni
w innym mieście, czyli programy
Erasmus i MOST
kultura & społeczeństwo
Emocje sprzedają się lepiej
fot. Vladimir Sindeyev, ITAR-TASS/PAP
Na wejściu
| 03 |
raport | Informacja rozrywkowa
fot. TVN24
Informacja rozrywkowa | raport
ców. Wiesław Godzic uważa, że wiadomości
mają pomóc stacjom telewizyjnym w tworzeniu grupy widzów na wzór rodziny. – Badania
przeprowadzone w krajach skandynawskich
pokazują, że ich mieszkańcy oglądają serwisy informacyjne nie po to, żeby się czegoś
nowego dowiedzieć, ale by poczuć się lepszymi obywatelami. W ten sposób czują się
związani z jakąś wspólnotą – analizuje medioznawca. Zauważa, że polskie kanały telewizyjne mają swoje grupy docelowe i zwracają się do nich jak do przyjaciół, na przykład
poprzez sformułowania w stylu „zostańcie
z nami”. Specyficzna więź tworzy się ponadto wewnątrz redakcji, a dziennikarze
w studiu mówią do siebie po imieniu. – Zbudowane zostaje wrażenie, że wszyscy jesteśmy razem, mamy podobne problemy i oczekiwania. Prezenterzy są w dodatku naszymi
kumplami – podsumowuje profesor.
Od tych „kumpli” dostajemy codzienną
porcję newsów. W erze całodobowych telewizji informacyjnych jesteśmy nimi wręcz
bombardowani. – Kanały informacyjne muszą czymś żyć. Jak jest jakaś katastrofa, bardzo łatwo zapełnić czas na antenie. Kiedy
Siła sprawcza inforozrywki
Infotainment powinien wzbudzić zainteresowanie również ze względu na rolę, jaką odgrywa
we współczesnej polityce. Media mogą sprawić, że z wyścigu o fotel prezydenta wycofa się jeden z faworytów (casus Włodzimierza Cimoszewicza) albo że posadę straci popularny minister
(przypadek Zbigniewa Ćwiąkalskiego). Nie brakuje opinii, że studia stacji telewizyjnych są
z punktu widzenia demokracji ważniejszym miejscem niż sala obrad na Wiejskiej.
Wiesław Godzic ocenia sytuację trochę inaczej. – Nie jestem zwolennikiem spiskowych teorii
i uważam, że większość kłopotów na linii dziennikarze-politycy jest dziełem przypadku albo…
braku profesjonalizmu – komentuje medioznawca i podaje przykład niedawnej afery z podsłuchiwaniem dziennikarzy przez ABW. – Przekazana przez serwisy informacyjne wiadomość
głosiła, że podsłuchiwani byli też Bogdan Rymanowski i Cezary Gmyz. Okazało się jednak, że
dziennikarze nie korzystali podczas podsłuchiwanej rozmowy ze swojego telefonu, a z aparatu
osoby podsłuchiwanej. Nie jest więc do końca prawdą, że akurat ci dwaj redaktorzy byli „na
celowniku” służb specjalnych – podsumowuje profesor.
Może więc media wcale nie kreują rzeczywistości, a jedynie uczestniczą, mniej lub bardziej
aktywnie, w jej współtworzeniu?
Jedno wielkie
info-show
Informacja staje się rozrywką, publicystyka coraz bardziej przypomina
hałaśliwy happening, a widzowie nie zawsze wiedzą, że mają do czynienia
z cyrkiem, a nie operą. W jaki sposób rzeczywistość pokazują media?
Tomasz Betka
Podczas wrześniowej konferencji Media 2013
minister Michał Boni kolejny raz mówił o konieczności digitalizacji środków masowego
przekazu. Na tym samym spotkaniu Tomasz
Lis odparował, że faktycznym polskim zmartwieniem nie jest wcale digitalizacja, lecz
debilizacja mediów. Jego zdaniem rynek wykreował na bohatera chama i prostaka rodem
z Big Brothera i pod tym kątem sformatował
sobie odbiorców. A Krzysztof Kłopotowski
dodał, że wychowawcami młodzieży zostali
niepostrzeżenie Szymon Majewski z Kubą
Wojewódzkim.
Prawdziwy problem polega jednak na tym,
że styl Big Brothera wydostał się daleko poza
dom Wielkiego Brata i zagościł w studiach, do
| 04 |
których jeszcze kilka lat wcześniej nie miałby
wstępu. Medialny blichtr nie ominął nawet
dziennikarstwa zajmującego się produkcją
wiadomości. W pogoni za newsem wyznacznikiem sukcesu pozostaje liczba widzów, słuchaczy i czytelników, dlatego porządek dnia
wyznacza żółty pasek na ekranie TVN 24 albo
sensacyjny i urwany w połowie nagłówek na
Wirtualnej Polsce. Czyżby podstawowym celem współczesnej informacji nie była już wiedza, ale rozrywka i wywoływanie emocji?
Informacyjny talk-show
Prof. Wiesław Godzic przypomina, że Neil
Postman, jeden z najważniejszych amerykańskich medioznawców, już na przełomie lat
70. i 80. ubiegłego wieku dowiódł, że struktura magazynów informacyjnych przypomi-
na strukturę teledysku: występuje zbliżony
sposób narracji, pokazywania bohaterów
i analogiczna konstrukcja materiału. – Trudno
więc zgodzić się z tezą, że rozrywkowa funkcja wiadomości pojawiła się dopiero teraz,
ona istniała od zawsze – ocenia medioznawca, przyznając jednak, że obecnie obserwujemy nasilenie tego procesu, przede wszystkim
z powodu szeroko pojętej cyfryzacji mediów
i nagromadzenia olbrzymiej ilości newsów.
Właśnie nad tym ubolewa Maciej Wierzyński, dziennikarz z kilkudziesięcioletnim stażem
w mediach i gospodarz autorskiego programu „Horyzont” w TVN 24. – „Wiadomości”,
„Fakty” i „Wydarzenia”, a więc flagowe programy informacyjne, trwają niewiele ponad piętnaście minut. Są zbyt krótkie, żeby cokolwiek
sensownego w nich powiedzieć – uważa Wie-
Testem jak głęboko zmieniła się funkcja
informacji będzie wieczór wyborczy
z wyborów prezydenckich w 2010 roku.
Czy będzie to poważna relacja czy kolejny
wieczór rozrywki? Na zdjęciu Wieczór
wyborczy TVN w 2007 roku.
rzyński. Narzeka również na to, że coraz więcej
pokazywanych materiałów zyskuje charakter
rozrywkowy, a polityka krajowa, która ciągle
zajmuje w tych programach sporo miejsca,
również pokazywana jest jako show.
Spadek poziomu informacji zauważa też
Dariusz Jaworski, wicenaczelny „Tygodnika
Powszechnego”, który dodatkowo wrzuca
kamyk do dziennikarskiego ogródka. – Nie
jesteśmy bez winy. Bardzo często dziennikarz krytykuje tabloidyzację i ogłupienie
mediów, ale chwilę później popełnia dokładnie te same grzechy. W ten sposób deprecjonujemy samych siebie – przekuje Jaworski.
Pogorszenie się poziomu przekazywania
wiadomości nie powinno być jednak dla nikogo zaskoczeniem, ponieważ zawsze upowszechnienie jakiegoś zjawiska odbija się
na jego jakości. Dotyczy to zresztą nie tylko
klasycznych programów informacyjnych, ale
również magazynów publicystycznych.
Jak w westernie
Wątpliwości co do tego, że newsy powinny być
czysto informacyjne, nie ma Monika Olejnik,
prowadząca programów „Gość Radia ZET” oraz
„Kropka nad i”. Podaje także przykład łamania
tej zasady. – Ostatnio w „Wiadomościach”,
w materiale relacjonującym podpisywanie
przez prezydenta Traktatu Lizbońskiego, pokazano Donalda Tuska, a następnie zakomunikowano widzowi, że premier myślami jest
zapewne przy aferze hazardowej a nie przy
ratyfikowaniu unijnego dokumentu – tłumaczy Olejnik i dodaje, że wielu dziennikarzy
utożsamia się z poglądami politycznymi określonego ugrupowania. – Z tego powodu trwa
w Polsce bardzo ostra walka między dzienni-
pokazuje najczęściej kłócących się polityków,
a zaniedbuje poważne problemy – nie pozostawia złudzeń Maciej Wierzyński. A dzieje
się tak dlatego, że takie dziennikarstwo nie
wymaga wielkich nakładów finansowych
i umiejętności, a publiczność je lubi, choć
oczywiście twierdzi, że jest inaczej.
Rozrywkowy charakter publicystyki jest
również ceną, jaką program płaci za oglądalność. – Jeżeli ktoś ma ambicje, żeby robić
program dla czterech milionów odbiorców,
to wiadomo, że przynajmniej połowa z nich
nie ma pojęcia, na czym polega meritum
omawianego problemu – zaznacza Rafał
Ziemkiewicz, publicysta „Rzeczpospolitej”
i gospodarz magazynu „Antysalon Ziemkiewicza”. Elitarność programu implikuje bowiem
małą liczbę odbiorców, masówka przyciąga
miliony. – Naukowa praca historyczna nie będzie się przecież lepiej sprzedawać od książek
Wołoszańskiego – zauważa dziennikarz.
nic się nie dzieje, pojawiają się Niesiołowski
i Palikot – ocenia Rafał Ziemkiewicz. A Dariusz Jaworski dodaje, że żyjemy w świecie
mediokracji – świat poznajemy przecież poprzez media. W jakiejś mierze to one kreują
naszą rzeczywistość. Tylko czy muszą to robić za pomocą infotainmentu?
Jakościowa alternatywa
Są takie kraje i takie telewizje, w których programy informacyjne nadal informują, a nie
zabawiają – mówi Maciej Wierzyński. Jako
przykład podaje brytyjską telewizję BBC oraz
amerykańską PBS. – Głównym programem
informacyjnym PBS jest „News Hour with Jim
Lehrer” i jak sama nazwa wskazuje, trwa pełną
godzinę – opowiada Wierzyński, podkreślając, że obydwie przywoływane stacje to media publiczne. – W Polsce telewizja publiczna
jest jeszcze jedną telewizją komercyjną, tyle
że kontrolowaną przez polityków – ocenia.
Jeżeli rzeczywiście nie możemy liczyć na polskie media publiczne, w jaki sposób zapewnić widzom jakościowy informacyjny wybór,
o braku którego wspominał Jacek Żakowski?
On sam wierzy, że da się jeszcze uratować
poważną prasę drukowaną. – Zamiast likwidować upadające gazety, można je na przykład przekształcać w instytucje non-profit,
które nie przynosiłyby zysku właścicielom,
ale też nie musiałyby płacić podatków – proponuje publicysta „Polityki”. Wysokiej jakości
prasa opinii stanowi przecież część interesu
publicznego, podobnie jak czasopisma społeczno-kulturalne, teatr czy wybrane produkcje filmowe. – Trzeba też wyjść z XX-wiecznej
definicji mediów. Dobrem publicznym może
być nawet portal internetowy, czego przykładem jest choćby brytyjski serwis BBC
– tłumaczy Żakowski.
Wygląda na to, że właśnie pieniądze są największym przeciwnikiem profesjonalnej informacji, pogłębionej analizy i rzetelnej publicystyki. – Obniżanie się poziomu mediów nie
musi być procesem nieodwracalnym. Ciekawe
tylko, ile będzie się płaciło za poważną informację albo opinię – zastanawia się Dariusz Jaworski. Z kolei Rafał Ziemkiewicz nie wyklucza,
że problem może rozwiązać się sam, ponieważ
w historii zawsze były okresy, gdy prawie wszyscy interesowali się istotnymi sprawami – Sejm
Czteroletni, powstania oraz takie, kiedy ludzie
skupiali swoją uwagę na czymś innym. Być
może już wkrótce oczekiwania odbiorców wobec mediów ulegną zmianie.
Ostrzeżenie Postmana
A może cały problem został wyolbrzymiony i
bicie na alarm okaże się niepotrzebne? – Dobry news jest dalej w cenie. Serwisy informacyjne pokazują przez pierwsze kilka minut
wiadomości sensu stricto. Nawet
w Internecie istnieje hierarchia informacji, bo
ludzie tak naprawdę nie lubią sensacji – wyraża przekonanie Michał Karnowski, publicysta „Polski The Times”. Idea telewizji informacyjnych wychodzi poza formułę klasycznych
serwisów, dlatego TVN 24 nie może być monotematyczna, a różnorodność jest przecież
pozytywnym zjawiskiem. – SUPERSTACJA,
program o charakterze neswowo-sensacyjnym, miała być hitem. I co z tego wyszło?
– pyta retorycznie Karnowski.
Natomiast Maciej Rybiński, choć raczej
nie podziela opinii Karnowskiego w zakresie
tego, że ludzie nie lubią sensacji, uważa, że
u podłoża infotainmentu leży bardzo korzystny fenomen. – Jesteśmy społeczeństwem, które ma coraz mniej zmartwień,
a w kraju podniósł się ogólny poziom życia.
Wreszcie możemy zająć się rozrywką, a jeżeli
jest nią również polityka, to może i dobrze,
bo przynajmniej ktoś się nią jeszcze interesuje – komentuje Rybiński. Nie grozi nam w tej
chwili dyktatura albo inwazja i dlatego stajemy się coraz bardziej normalnym i rozrywkowym społeczeństwem. – Nawet we Francji
wszyscy żyją prywatnym życiem swego prezydenta i jego wyższej o głowę żony – podsumowuje publicysta „Rzeczpospolitej”.
Jak bumerang wraca jednak pytanie
o problem braku wyboru. Należy się cieszyć,
że większość z nas nie musi dzisiaj stawiać
czoła egzystencjalnym problemom, a bezpieczeństwo kraju nie jest zagrożone, choć
z ust polityków w „Wiadomościach”, „Faktach”
czy „Wydarzeniach” możemy często usłyszeć
coś zupełnie innego. Nie wypada się natomiast cieszyć, że jako widzowie dostajemy
w serwisach informacyjnych coś, co strukturą
przypomina znaną z reklamy formułę „dwa
w jednym”. Warto się zastanowić, czy nie
miał racji Tadeusz Jagodziński, były dziennikarz Polskiej Sekcji BBC, kiedy już kilka lat
temu pisał, że odbiorca jest dla twórców infotainmentu zwykłym dzieckiem, które należy
wciągnąć do wspólnej zabawy. Neil Postman
dodałby jeszcze, że widzowie, podejmując
taką grę, ryzykują zabawienie się na śmierć.
*) Rozmowa z Maciejem Rybińskim odbyła
się kilka dni przed jego nagłą śmiercią.
reklama
KOŁO NAUKOWE OBSERWACJI POLSKICH MEDIÓW IM. STEFANA KISIELEWSKIEGO ZAPRASZA:
Koniec poważnych mediów?
Zdaniem Jacka Żakowskiego z „Polityki” sam
infotainment, a więc połączenie informacji
i rozrywki (ang. information oraz entertainment), nie stanowi rzeczywistego zagrożenia.
Problemem zaczyna być brak wyboru. – Większość społeczeństwa szuka rozrywki. Ale musi
istnieć jakościowa nisza, która będzie dostarczać informacje dla bardziej ambitnej grupy,
a potem promieniować na całą resztę – wyjaśnia Żakowski. To właśnie miał na myśli, kiedy
w artykule „Ginące plemię” pisał, że cyfrowy
i telewizyjny tasiemiec zabija poważną prasę
drukowaną, która pełni rolę dostarczyciela
wartościowych treści. W tym samym tekście
dziennikarz zauważył też niestety coraz większe upodabnianie się nosiciela do swojego
pasożyta. – Występuje rodzaj pasożytnictwa
i to się musi źle skończyć. A trendy zmieniają
się pod wpływem mediów elektronicznych
– dodaje Dariusz Jaworski. Coraz częściej
obiektywna analiza ustępuje miejsca efektownej formie i powierzchownej treści.
Treść i forma służą zjednaniu sobie odbior-
CZY FASCYNUJE CIĘ OBSERWOWANIE I ANALIZOWANIE
PROWSKICH LANSOWANYCH W MASSMEDIACH?
STRATEGII
CZY INTERESUJESZ SIĘ MECHANIZMAMI
KREOWANIA RZECZYWISTOŚCI MEDIALNEJ?
CZY ZASTANAWIA CIĘ POETYKA REKLAMY,
HASŁA REKLAMOWE, POLITYKA MAREK?
CZY CHCIAŁBYŚ SIĘ DOWIEDZIEĆ, JAK BADAĆ
PRZEKAZY MEDIALNE  PRASĘ, RADIO, TV, INTERNET
 ZA POMOCĄ USYSTEMATYZOWANEJ METODOLOGII?
Pomóż nam zatrzymać przemoc wobec dzieci
Wyślij SMS o treści DZIECI pod nr 72015
Koszt 2 zł + VAT (2,44 zł brutto)
Wysyłając SMS, wspierasz działania Fundacji Dzieci Niczyje na rzecz dzieci - oar przemocy
i wykorzystywania seksualnego. Całkowity dochód z akcji jest przekazywany Fundacji Dzieci Niczyje.
www.fdn.pl
JEŚLI TAK, TO PRZEŚLIJ NAM SWOJE CV I DOŁĄCZ DO NAS!
EMAIL:
[email protected]
TERMIN: DO 10 LISTOPADA
| 05 |
Redakcja prasy i książęk - IX edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
karzami. Wcześniej nie występowało to chyba
na taką skalę – podsumowuje.
Podkreśla jednak, że program publicystyczny nie jest formą czysto informacyjną
i trzeba zaprosić do niego wyrazistych gości,
aby zainteresować odbiorcę. Nie jest bowiem sztuką zrobić nawet ambitny program,
który obejrzy garstka widzów. O tym, że publicystyka polega również na ostrej dyskusji,
a nawet na podkręcaniu sporu przez prowadzącego, opowiada także Maciej Rybiński*,
felietonista „Faktu” i „Rzeczpospolitej”. – Poziom osób występujących w telewizji jest
bardzo niski, a nasi politycy w zdecydowanej
większości są strasznie nudni. Trzeba ich trochę sprowokować, inaczej widz byłby skazany na bełkot, którego nie dałoby się oglądać
– zapewnia. Od konfliktu na antenie nie ma
zatem ucieczki. – Tak jak w westernach – gdy
na prerii pasą się bawoły, jest nudno, ciekawie robi się dopiero, jak kowboje zaczynają
strzelać – obrazuje całą sytuację.
Czy jednak taka publicystyka spełnia podstawowe zadanie, którym powinna być pogłębiona dyskusja nad istotnymi sprawami
społeczno-politycznymi? – Nie spełnia, bo
Puls redakcji | dziennikarstwo
dziennikarstwo
CBA opętało polską prasę
Z analizy przygotowanej przez firmę Newton Media wynika, że w pierwszej połowie października
w ogólnopolskich dziennikach napisano ponad
800 tekstów, w których pojawiła się nazwa
CBA. Zdecydowana większość artykułów
o CBA (prawie 500) dotyczyła ujawnionej przez
„Rzeczpospolitą” afery hazardowej. Organizacja
Mariusza Kamińskiego pojawiała się także
w kontekście procesu byłej posłanki PO Beaty
Sawickiej, zatrzymania aktorki Weroniki
Marczuk-Pazury oraz tzw. afery stoczniowej.
Debiut BMM
W listopadzie na rynek wchodzi nowy miesięcznik biznesowo-ekonomiczny „Business
Magazine Manager”. Pismo będzie pokazywać
najnowsze trendy światowej ekonomii, ale nie
zabraknie w nim również treści lifestylowych i
kulturalnych, a także tematyki związanej z nowoczesną technologią oraz motoryzacją. Gazeta
kosztuje 9,80 zł, a jej nakład wynosi ponad 50
tys. egzemplarzy. Wydawcą magazynu jest
Wydawnictwo „Business Magazine Manager”.
Okrągły stół dla polskiej piłki
Telewizja Canal+ wystąpiła z inicjatywą zorganizowania okrągłego stołu w celu uzdrowienia
polskiej piłki nożnej. Prezes Canal+ Cyfrowego
Bertrand Le Guern napisał w liście otwartym,
że z troską i niepokojem patrzy na kondycję
piłkarskiej Polski, w tym na niepowodzenia
drużyn klubowych i nieudane kwalifikacje kadry
narodowej do mistrzostw świata. W ewentualnej
dyskusji mieliby wziąć udział m.in. przedstawiciele PZPN-u, Ministerstwa Sportu, organizacji
kibiców, sponsorów i świata mediów. Spotkanie
zostało zaplanowane na początek grudnia.
Mediatyzacja języka
Media to siła sprawcza kształtująca język
polityków. – Gdy polityk przestaje mówić,
przestaje istnieć jako polityk – uważa prof.
Jerzy Bralczyk. Konstatacja, że racjonalne
argumentowanie przegrywa z tanią agitacją,
jest podstawowym wnioskiem wypływającym
ze zorganizowanej przez Senat RP dyskusji
„Język polskiej polityki po 1989 roku”. Na tym
samym spotkaniu senator Dorota Simonides
przekonywała, że gdyby obrady sejmowe nie
były transmitowane, na sali byłoby spokojniej
i bardziej merytorycznie. Debata odbyła się
przy okazji promocji książki Rafała Zimnego
i Pawła Nowaka „Słownik polszczyzny
politycznej po roku 1989”.
opr. Tomasz Betka
| 06 |
– co z ciebie wyrośnie?
Niektórzy nazywają TV Białoruś współczesnym Radiem Wolna Europa, inni
mówią, że to polska propaganda przekazywana na białoruski rynek. Co jest takiego
w stacji telewizyjnej, która dociera do około 200 tysięcy osób, że ceniony
medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, prosząc o anonimowość, odmawia
udzielenia wywiadu na jej temat z obawy, że już nigdy na Białoruś nie wjedzie?
Ewa Wanat:
Wykonuję zawód
wysokiego ryzyka
Magdalena Karst-Adamczyk
Aleksandra Pawlik
Katarzyna Suwała
Kamil Cymerman
Agnieszka Głuszek
Na czym polega specyfika Biełsatu? – Po
pierwsze nadajemy materiały o Białorusi, dla
Białorusinów i po białorusku – mówi Mara
Nalshanskaja, redaktorka i prezenterka „Obserwatora”, głównego programu informacyjnego Biełsatu. – Nadajemy z Warszawy i bezustannie jesteśmy na celowniku białoruskich
władz. To chyba wystarczy, żeby nazwać stację specyficzną.
TV Białoruś powstała w czerwcu 2006 roku,
kiedy zarząd Telewizji Polskiej powołał komisję ds. przygotowania projektu kanału
Biełsat TV. Od samego początku mieli go
tworzyć polscy i białoruscy dziennikarze. Rok
później TVP i polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podpisało umowę o utworzeniu
i częściowym finansowaniu nowego kanału
z budżetu państwa. Białoruską odnogę TVP
nazwano Biełsat. – Nieskromnie mogę ujawnić, że nazwa BELSAT (zapis białoruski, red.)
jest moim pomysłem – mówi były ambasador Polski na Białorusi, Mariusz Maszkiewicz.
– Kiedy dyrektorem stacji została Agnieszka
Romaszewska-Guzy i razem ze swoimi białoruskimi kolegami rozpoczęła przygotowania
do utworzenia pierwszej niezależnej białoruskiej stacji telewizyjnej, zaproszono mnie
do współpracy i przez kilka miesięcy zabiegałem o wsparcie finansowe i polityczne z
zagranicy dla tego projektu. – Poparły go
władze Stanów Zjednoczonych, Czech oraz
Irlandii, a rząd Litwy bezpośrednio pomaga
we współtworzeniu kanału.
‑ Polski rząd zdecydował w 2006 roku o
znacznie większym niż w latach wcześniejszych wspieraniu niezależnych stacji
radiowych i telewizyjnych, wychodząc z
założenia, że budowanie wolnej przestrzeni informacyjnej jest najlepszą drogą, aby
wzmocnić aspiracje demokratyczne i europejskie Białorusi – podkreśla Mariusz Maszkiewicz. – Leży to w interesie nie tylko Polski,
ale i całej Unii Europejskiej. Wsparcie finansowe polskich władz jest skromne, choć
liczby mogą się wydawać znaczące: ponad
20 mln zł rocznie. Jednak, aby taka telewizja
mogła się rozwijać, potrzebuje wielokrotnie więcej. Dlatego właśnie dzisiaj BELSAT
nadaje audycje tylko w godzinach od 19.00
do 23.00 czasu białoruskiego, a większość
współpracowników nadrabia braki finansowe entuzjazmem i zaangażowaniem.
Zaradne dziecko TVP
TV Białoruś nie ma za sobą wielu lat doświadczenia. – Działamy dopiero od dwóch
lat – mówi Mara Nalshanskaja – zespół jest
młody, średnia wieku to dwadzieścia parę lat.
– Praca w Biełsacie to niezwykła szansa na
podwyższanie umiejętności dziennikarskich.
Szczególnie dla młodych ludzi – dodaje Lena
Sidozza, lektorka Biełsatu. – To możliwość
nauki radzenia sobie w trudnych dziennikarskich sytuacjach przez szkolenia, ale przede
wszystkim w praktyce. To, co charakterystyczne w naszej stacji, z czym musimy sobie
radzić – mówi Mara Nalshanskaja – to problem, jak stworzyć kilkuminutowy materiał
„na już”, dotyczący ważnego wydarzenia na
Białorusi, nie mając przy tym żadnych zdjęć.
Ciężko zrobić dobre wejście z aktualnego
wydarzenia, jak na przykład ostatnio wizyta
Hugo Chaveza w Mińsku, bez żadnego ujęcia. Zazwyczaj nawet nie myślimy o akredytacji, mimo że ta przysługuje nam z TVP, bo
to jasne, że i tak nikt nas na teren Białorusi
nie wpuści. Dlatego często operujemy na
archiwach albo na własnej zaradności. Jeżeli
nie ma możliwości, żeby białoruski wysłannik Biełsatu dotarł na miejsce, sposobem na
poradzenie sobie z zakazami filmowania jest
wynajęcie pośredników, którzy nagrywają
zdjęcia i przesyłają je do studia w Warszawie.
Operatorzy pracują wtedy bez oznaczeń stacji telewizyjnej, nieformalnie.
Reporter w opałach
Białoruskie władze są nieprzychylnie nastawione do TV Białoruś. Utrudniają pracę
dziennikarzom, nie wpuszczają ich na teren
kraju, nie pozwalają na nagrania, rekwirują
sprzęt. W dniu, gdy rozmawialiśmy z Marą
Nalshanskają, dziennikarka martwiła się o
dwóch kolegów, którzy zbierali materiały
na Białorusi. Nie było wiadomo, co się z nimi
stało. – Są różne sytuacje. Gdybym się jakoś
panicznie bała, to pewnie bym tego nie robiła. Wszyscy mamy świadomość pewnego
ryzyka, ale nikt się nie zraża – mówi Mara
Nalshanskaja. – Chociaż faktycznie szykany
i przesłuchania są na porządku dziennym,
nie można popadać w przesadę, bo tam, na
Białorusi, czy w milicji, czy w KGB są przede
wszystkim normalni ludzie.
Jednak warto podkreślić, że władze białoruskie mają swój sposób na zagranicznych
intelektualistów i dziennikarzy wyrażających
się niepochlebnie o sytuacji politycznej i
społecznej na Białorusi, jak również o tamtejszych mediach. Państwo ma prawo odmówić
wjazdu na swoje terytorium osobom, które
uznaje za wrogo wobec niego nastawione.
Tak właśnie robi Białoruś i tego obawiał się
medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy nie zgodził się na rozmowę roli o
Biełsatu na białoruskiej scenie medialnej.
„Biełsat – Twoje
prawo wyboru”
– To zrozumiałe, że władze Białorusi zwalczają Biełsat – mówi doktor Katarzyna
Waszczyńska, białorutenistka z Instytutu Etnologii i Antropologii Kultury Uniwersytetu
Warszawskiego. – Biełsat zaburza spójność
kreowanego obrazu świata, bo zasadniczo
poziom i kierunek tego, co emituje telewizja białoruska, zawsze odzwierciedla linię
programową władzy. Oglądając odpowied-
nik polskiej Jedynki, można stwierdzić, jaka
jest polityka państwa, dowiedzieć się, jaka
jest polityka rządu. Jak ma myśleć obywatel.
Poprawny obywatel. Telewizja nie dostarcza
mu wiele informacji o tym, co dzieje się poza
krajem, a jeśli już się czegoś dowiaduje, to
w kontekście tego, jak na Białorusi jest dobrze, a jak źle gdzie indziej. Biełsat dociera
z inną informacją, alternatywną wobec państwowej. Dzięki temu ci, którzy chcą poznać
prawdziwy obraz świata, ci którzy dostrzegają dostosowywanie informacji do linii
państwowej, mogą do niego łatwiej dotrzeć
przez zestawienie wiadomości z dwóch źródeł i być może sięgnięcie po trzecie, myślę tu
o Internecie, choć o ten na Białorusi trudniej
niż w Polsce.
A przyszłość?
Mara Nalshanskaja widzi ogrom wyzwań
przed Biełsatem. Wierzy, że zainteresowanie
stacją będzie rosło, bo jest coraz więcej osób,
którym zależy na Białorusi. Patrzy na pracę
swoich kolegów, którzy zaczynali bez żadnego dziennikarskiego doświadczenia, na ich
wysiłek i wie, że swoją pracą walczą o kraj,
na którym im zależy. Były ambasador Polski
na Białorusi Mariusz Maszkiewicz zdaje sobie
sprawę, że dziennikarze Biełsatu oprócz nagród dostają też niepochlebne opinie na temat swojej pracy. – Taka krytyka jest obecna
i w dużym stopniu uzasadniona – stwierdza
– ale nie ma moim zdaniem innej drogi, jak
tylko rozwijanie projektu. Musi to trwać do
chwili, kiedy na Białorusi zapanują takie warunki, aby cała stacja mogła się „przenieść”
do Mińska i swobodnie funkcjonować na
wolnym rynku mediów.
W połowie lat 80. wyemigrowałam do
Niemiec i próbowałam ułożyć sobie życie
z dala od Polski. Studiowałam wiedzę o teatrze i oswajałam się z myślą, że nie zostanę
aktorką (trzykrotnie poległam na egzaminach do szkoły aktorskiej). Już prawie przyzwyczaiłam się do życia poza Polską, kiedy
nagle okazało się, że powód, dla którego wyjechałam z kraju (komuna), przestał istnieć.
Wróciłam bez sprecyzowanego pomysłu na
przyszłość. Wciąż żyłam na walizkach, kiedy
zadzwoniła koleżanka, jedno z tzw. dzieci Teatru Ósmego Dnia, czyli nieformalnej grupy
uczniów i współpracowników tego teatru,
i zaproponowała udział w pionierskim przedsięwzięciu – tworzeniu pierwszej w Poznaniu,
a drugiej w Polsce, prywatnej, niezależnej
rozgłośni radiowej. Nigdy przedtem nie słuchałam radia. Czasami trochę Wolną Europę.
Radio Solidarność, późniejsze radio S (dziś
ESKA) tworzyli ludzie, którzy podobnie jak
ja nie byli dziennikarzami. Większość z nas
za komuny związana była ze środowiskami
alternatywnymi lub opozycyjnymi. Zawodu
uczyliśmy się od podstaw: na szkoleniach organizowanych przez amerykańską fundację,
a przede wszystkim na żywym organizmie.
Godzinami rozmawialiśmy o etyce dziennikarskiej. Wpadliśmy po uszy, bo uwierzyliśmy,
że możemy zmienić świat. Pracowaliśmy od
rana do rana. Przyglądaliśmy się pierwszym
demokratycznym wyborom do Rady Miasta,
obserwowaliśmy, jak rodzi się samorządność.
Bardzo szybko przeszłam wszystkie szczeble
w radiu. Robiłam reportaże interwencyjne,
dzięki którym raz udało się załatwić komuś
węgiel na zimę, innym razem poprawić sytuację w schronisku dla psów. Byłam didżejem
i prowadziłam nocne audycje, m.in razem
z Grabażem z Pidżamy Porno. Zostałam wy-
reklama
dawcą serwisów informacyjnych. Potem
współpracowałam z regionalnym ośrodkiem
TVP. Uprawiałam zaangażowane dziennikarstwo i pracowałam z pełnym poświęceniem.
Dziś rzadko znajduję to w młodych ludziach,
co chyba należy uznać za oznakę normalności. Może misja jest dobra na pionierskie
czasy, na zmiany i rewolucje, a w okresie
stabilizacji w mediach potrzebni są przede
wszystkim sprawni warsztatowo dziennikarze, ludzie uczciwi, przyzwoici i inteligentni,
ale niekoniecznie obciążeni wizją zmieniania
świata wedle własnego światopoglądu? Jedno jest pewne – jeżeli raz poczujesz, że jako
dziennikarz możesz cokolwiek zmienić, trudno potem uprawiać ten zawód racjonalnie.
Chciałabym, by to, co uważam za słuszne,
prawdziwe i dobre, znalazło odbicie w treściach, które nasze radio przekazuje słuchaczom. Kilka lat temu zainicjowałam akcję
Radia TOK FM i „Gazety Wyborczej” „Molestowane w domu” i po raz pierwszy ośmieliłam
się wypowiedzieć w bardzo osobistym tonie.
Uznałam, że tylko mówiąc uczciwe, bez zahamowań i wstydu o problemie molestowania
seksualnego, którego sama w dzieciństwie
byłam ofiarą, można coś zmienić w prawodawstwie, a może także ludzkiej mentalności. Jako dziennikarka mam prawo oceniać
innych, dlaczego więc nie miałabym samej
siebie wystawić na widok publiczny? Znam
wielu dziennikarzy, którzy wchodzą w pewne obszary z uwagi na własne doświadczenia, ale nigdy nie odważą się opowiedzieć o
nich w pierwszej osobie. To hipokryzja. Uznałam, że mówiąc wprost o własnej traumie,
postąpię najuczciwiej. I choć za ten psychiczny ekshibicjonizm zapłaciłam i wciąż płacę
jakąś cenę (choćby ostatnio, gdy napisałam
komentarz w sprawie Romana Polańskiego,
jeden bardzo znany publicysta prywatnie
zarzucił mi, że zachowuję się jak Bronisław
Wildstein, który z powodu własnej traumy
zaciekle walczy o lustrację), wydaje mi się, że
ta akcja miała sens. Bo zburzyła tabu i zwróciła uwagę opinii publicznej na problem,
który dotąd był w mediach mało obecny. To
jest mój dziennikarski sukces. Ale jako dziennikarka mam świadomość, że wszystko, co
robię, może przynieść także skutki inne niż
bym chciała albo ruszyć lawinę, którą czasami trudno przewidzieć i którą może być trudno zatrzymać. W tym sensie jest to zawód
wysokiego ryzyka.
Konstytucyjną zasadą dziennikarstwa
jest dialog. Bardzo szybko to zrozumiałam.
Jednym z pierwszych wywiadów, jakie zrobiłam dla Radia S, była rozmowa z Markiem
Jurkiem. Były to czasy walki na noże o ustawę (anty)aborcyjną. Marek Jurek był z ugrupowania, które proponowało najbardziej radykalny projekt ustawy, zakładający kary dla
kobiet poddających się aborcji. Choć światopogląd Jurka nijak przystawał do mojego,
rozmawiając z nim, zdałam sobie sprawę, że
z człowiekiem o skrajnie odmiennych poglądach można kulturalnie, merytorycznie dyskutować. Bo on też ma swoje argumenty, ma
przekonania, w które wierzy i których broni,
bo jest porządnym człowiekiem. I nawet jeżeli w żadnej debacie nie będziemy w stanie
znaleźć konsensusu, to możemy rozmawiać
bez nienawiści i wrogości. Z szacunkiem.
Z tego samego powodu, dla którego cenię Marka Jurka, Wojciecha Cejrowskiego uważam za jednego z największych
szkodników polskich mediów. Nie rozumiem zmowy milczenia wokół jego osoby.
Być może pisze fantastyczne książki podróżnicze, choć trudno mi w to uwierzyć, zważywszy na jego paternalistyczny i szowini-
styczny stosunek wobec plemion, których
życie opisuje. To nie jest Kapuściński, pełen
pokory wobec Innego, lecz homofob i rasista, zaciekły, nieuznający dialogu, niereformowalny. Nie zwiedzie mnie tylko dlatego, że
zamiast białej długiej szaty i białego kaptura
na głowie nosi kolorowe koszule. Zrzekłam
się nominacji do nagrody MediaTory, bo nie
chcę być stawiana w jednym rzędzie z takim
człowiekiem. Oczywiście, zawsze znajdzie
się ktoś, kto zarzuci mi, że chcę w ten sposób
wzbudzić zainteresowanie, wylansować się,
ogrzać w świetle Cejrowskiego. Trudno. Niepokoi mnie to, że ludzie pokroju Cejrowskiego zostają idolami młodzieży.
Od sześciu lat jestem szefową radia TOK
FM. Trafiłam tu, kiedy zdałam sobie sprawę,
że środowisko dziennikarskie w Poznaniu, jak
pewnie w każdym mieście poza Warszawą,
jest bardzo hermetyczne. Oznacza to, że jeżeli
przejdzie się przez 3-4 redakcje, to już nie ma
dokąd pójść. Nikt za mną
nie stał, nikt nie polecał,
po prostu odpowiedziałam na ogłoszenie Agory,
przeszłam trzy rozmowy
kwalifikacyjne i wygrałam
konkurs na szefa stacji. To
były czasy, kiedy po pięciu
latach działalności Inforadio (dzisiejsze TOK FM)
musiało albo odbić się od
dna, albo przestać istnieć.
Wóz albo przewóz. Wierzyłam, że może się udać,
że po kilkunastu latach
zachłystywania się radiostacjami muzycznymi Polacy, a z pewnością jakaś
ich część, potrzebują radia
bardziej wymagającego,
intelektualnego,
zmuszającego do myślenia.
Stworzyliśmy nową formułę, stacja utrzymała się
na rynku. Ale od samego
początku zdawałam sobie
sprawę, że jesteśmy skazani na funkcjonowanie
w niszy, że nigdy nie będziemy mieć takiej słuchalności, jak stacje
komercyjne i że pewnie zawsze będziemy
działać na krawędzi ryzyka finansowego.
Produkowanie treści jest dużo droższe niż
produkowanie muzyki, bo treść wymaga
nakładu pracy kilkudziesięciu osób, podczas
gdy radio muzyczne zatrudnia kilkunastu
pracowników. Radio TOK FM jest częścią
dużego koncernu medialnego, co wskazywałoby na to, że jesteśmy przedsięwzięciem
biznesowym, który ma generować dochody
dla firmy. To jeszcze przed nami, na razie potrafimy się sami utrzymać i to, że nie jesteśmy
maszynką do zarabiania pieniędzy, jest największym dowodem na to, że są jeszcze na
polskim rynku wydawcy, którzy myślą dalej
niż najbliższy rok budżetowy i o innych rzeczach, nie tylko o pieniądzach. Wydawcy,
którym zależy nie tylko na show, którzy nie
poddają się tabloidyzacji, lecz chcą przekazywać wartościowe, pogłębione, merytoryczne
treści. Nawet jeśli trafią tylko do nielicznych.
To jest właśnie misja.
Ewa Wanat
z urodzenia poznanianka, z wykształcenia
polonistka i teatrolożka. Na początku
lat 90. współtworzyła radio S (dzisiejsze
radio ESKA). Od 2003 r. redaktor naczelna
radia TOK FM. W 2006 r. współtworzyła akcję
„Gazety Wyborczej” i TOK FM „Molestowane w domu”. W 2009 r. nominowana przez
studentów dziennikarstwa do nagrody
MediaTory. (zrezygnowała z nominacji,
w uzasadnieniu podając, że nie chce być stawiana w jednym szeregu z ubiegłorocznym
laureatem, Wojciechem Cejrowskim, który
jej zdaniem prezentuje poglądy ksenofobiczne, homofoniczne i rasistowskie).
| 07 |
Redakcja prasy i książęk – IX edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
Sarkozy rozdaje gazety
Młodzi Francuzi będą otrzymywać bezpłatną
roczną prenumeratę wybranej przez siebie
gazety. Inicjatywa francuskiego rządu ma
zachęcić młode pokolenie do czytania prasy
drukowanej. Projekt obejmuje osoby w wieku
od 18 do 24 lat. Koszty doręczenia prasy
pokryje państwo, natomiast właściciele gazet
sfinansują nakłady związane z wydawaniem
tytułu. W akcji weźmie udział 60 wydawców,
a darmowy abonament powinien trafić do
200 tysięcy czytelników.
Biełsat, Biełsat
rys. Maria I. Szulc
dz
dziennikarstwo | Gdzie się zaczęłam
Wydarzenia | fotografia
Larysa Gidzińska
Fotografie Adama Golca pozwalają wręcz
namacalnie doświadczyć cejlońskiego piękna,
poczuć urok miejsc nieskażonych współczesną
cywilizacją oraz stanąć twarzą w twarz
z ludźmi reprezentującymi nieznaną kulturę.
A to wszystko w aromacie herbaty…
Wystawa zatytułowana „Herbata w obiektywie” towarzyszy trzecim ogólnopolskim
obchodom Dni Herbaty, organizowanym przez
firmę Dilmah. Jednakże osoby oczekujące zdjęć
Konkurs Red Bull Illume 2010
Trwa międzynarodowy konkurs dla fotografów
sportowych Red Bull Illume 2010. Jest on
otwarty zarówno dla amatorów jak i profesjonalistów. Konkurs rozpoczął się 1 października
2009 roku, zakończy się 31 stycznia 2010.
Kategorie, w których można nadsyłać zdjęcia:
Playground, Culture, Energy, Spirit, Closeup,
Wings, Sequence , New Creativity, Experimental oraz Illumination.
Więcej informacji na stronie:
www.redbullillume.com
Wystawa „Dzieci Ulicy”
w Warszawskiej Galerii Korytarz
W Galerii Korytarz w Instytucie Archeologii
UW można oglądać zdjęcia Krystiana Bielatowicza zatytułowane „Dzieci Ulicy: Lima”. To
cykl poświęcony dzieciom zamieszkującym
ulice największego miasta Peru. Pracują one,
aby zarobić na swoje wydatki, lub po prostu
pomagają rodzicom. Dzieci te stają się ofiarami
gangów i przestępców. Ulica jest źródłem
strachu, depresji, zbyt wczesnych śmierci.
Wystawa potrwa do 16 listopada.
Galeria Korytarz, Instytut Archeologii UW
Szkoła Główna – Krakowskie Przedmieście
26/28, Warszawa
Ogólnopolski Festiwal Fotografii
Otworkowej 2009
7 i 8 Listopada 2009 w Rybniku oraz Jastrzębiu
Zdroju rozpoczyna się Festiwal Fotografii
Otworkowej OFFO 2009. Ma on charakter
międzynarodowy. Festiwal odbędzie się na
zasadzie wystawy zaproszeniowej. Warunkiem
wzięcia udziału jest nadesłanie co najmniej
5 prac wykonanych techniką otworkową.
Udział w festiwalu jest nieodpłatny. Festiwalowi towarzyszyć będą wykłady, prelekcje oraz
pokazy multimedialne.
Fotografie Michaela Lighta w Yours Gallery
W Warszawskiej Galerii Yours od 5 listopada
można oglądać wystawę uznanego fotografa
amerykańskiego Michaela Lighta zatytułowaną
„100 słońc”. Zdjęcia przedstawiają amerykańskie próby jądrowe w latach 1945-1962.
W tym okresie Stany Zjednoczone przeprowadziły nad oceanem oraz w atmosferze 216
wybuchów jądrowych. Wernisaż w czwartek,
5 listopada, o godz. 19:00. W dniach 4-7 listopada autor będzie gościem Fundacji Yours Gallery.
Yours Gallery, Krakowskie Przedmieście 33,
Warszawa
| 08 |
fot. Adam Golec
Ruszył „Magazyn Fotograficzny”
w Radio PIN
Od dwóch miesięcy Radio PIN emituje program
poświęcony tematyce fotograficznej.
„Magazynu Fotograficznego” można posłuchać
w każdą sobotę po godzinie 15. W dwugodzinnej audycji znajdziecie m.in. nowości wydawnicze, sprzętowe, rozmowy o ciekawych
wystawach, twórcach, konkursach fotograficznych. Usłyszycie relacje na żywo z wydarzeń fotograficznych, wernisaży i festiwali. Polecamy!
Radio PIN Warszawie i okolice – 102 MHz FM
ukazujących funkcjonowanie plantacji czy
fabryk zapewne będą czuły się rozczarowane.
Tematem prac jest bowiem życie zwykłych
ludzi – ich codzienność, niekoniecznie związana z pracą przy herbacie. Wystawa stanowi
część wielkiego albumu fotografii ze Sri Lanki,
będącego efektem dwumiesięcznej wyprawy
Adama Golca na tę malowniczą wyspę, który
ukaże się w przyszłym roku.
Wielu osobom Cejlon może kojarzyć się
z tragedią z roku 2004, kiedy to potężne
tsunami zalało część wyspy, pozbawiając życia
parędziesiąt tysięcy osób,
a także z wyniszczającą
wojną domową. Jednakże
zdjęcia Adama Golca
pokazują nam głównie
ludzi uśmiechniętych, pełnych życia i optymizmu.
Nie epatują zbędnym
tragizmem, choć nie
brakuje tych skłaniających
do refleksji. Nie sposób
bowiem przejść obojętnie
obok zdjęć z pogrzebu
mężczyzny, którego żona
pracuje na plantacji.
Zachwycająca jest gra
kolorów i aura tajemniczo-
Foto-skaner
Michał Kudłacz
Rozpoczynamy nowy cykl, rodzaj przewodnika dla wszystkich fotografujących – zarówno
amatorów, jak i lepiej zaznajomionych ze
sztuką fotografowania. Chcemy w tej rubryce
informować m.in. o najciekawszych stronach www o fotografii, wzbogacając linki o
krótkie opisy – od stron edukacyjnych, przez
najlepsze stronki o sprzęcie fotograficznym,
po fora internetowe, stwarzające możliwość
zamieszczania swojej twórczości. Planujemy
też pisać o miejscach, które warto odwiedzać,
by zobaczyć dobrą fotografię: galeriach, które
wypada znać, jak i miejscach alternatywnych.
Stworzymy listę najlepszych stowarzyszeń,
klubów, organizacji związanych z fotografią.
W tym numerze edukacja fotograficzna
w Internecie pod kątem światła. Bo przecież
„foto-grafia” to „malowanie światłem”.
W poszukiwaniu idealnego światła.
Edukacja fotograficzna w Internecie.
Wiedzę fotograficzną można zgłębiać w różny sposób, jednym z nich jest czytanie stron
www poświeconych fotografii, dyskutowanie
na forach internetowych czy przeglądanie
wybitnych zdjęć.
Na portalu edukacyjnym szerokikadr.pl można
trafić na ciekawe podejście do zagadnień związanych z fotografią. Dowiedzieć się np., dlaczego
samo południe to nie najlepsza pora na fotografowanie. Dużą zaletą tej strony jest możliwość
wyboru tematów pod względem poziomu zaawansowania fotografa oraz zadania praktyczne
podawane na końcu każdego artykułu.
Następna interesująca strona to fotopolis.pl
– w archiwum tego portalu można znaleźć
fragmenty książek o świetle czy warsztaty
oświetleniowe prowadzone przez Szymona
Kobusińskiego.
Jak często chcielibyśmy, żeby światło z lampy
błyskowej naszego aparatu nie wyglądało jak
flesz? Każdy fotograf na pewno zmaga się z tym
problemem. Genialnym rozwiązaniem są pomysły ze strony foto.jasiu.pl. Jeśli jednak uznamy, że
te wskazówki to zbyt mało, albo nasze warunki
sprzętowe nie pozwalają na zastosowanie
wyczytanych rad, pozostaje wzbogacić warsztat
o akcesoria firmy LumiQuest (lumiquest.com). Na
stronie oprócz akcesoriów znaleźć można kilka
rad dotyczących kierowania światła na fotografowany obiekt. Filmy i niesamowite efekty, jakie
można osiągnąć, polecam obejrzeć na jednym z
kanałów YouTube www.youtube.com/user/LumiQuest#p/u. Na deser najpopularniejszy blog,
a zarazem, naszym zdaniem, kopalnia wiedzy o
świetle w fotografii: strobist.blogspot.com.
Jeśli ktoś niekoniecznie lubi za dużo czytać, to
niech obejrzy kilka videorad Dona Gale’a.
A gdy zdjęcia już powstaną i przyjdzie czas
je obrobić, polecamy narzędzie Adobe Lightroom, a rady, jak go używać, znaleźć można
na stronie www.whibalhost.com/_Tutorials/
Photoshop_LR/06/index.html i coś po polsku
dfv.pl/lightroom.html.
Dział Foto Polskiej Agencji Prasowej
Poszukuje kandydatów na bezpłatny staż
do pracy w warszawskim biurze agencji
Kandydaci będą mieli możliwość poznania
sposobu funkcjonowania agencji
fotograficznej oraz zdobycia doświadczenia
w pracy przy wyborze i archiwizowaniu zdjęć oraz współpracy
z wydawnictwami prasowymi i fotoreporterami.
Zapewniamy elestyczne godziny pracy,
oczekujemy zaangażowania i entuzjazmu.
Zgłoszenia prosimy kierować na adres [email protected]
Pochwała prowincji
Najciekawsze tegoroczne wydarzenie fotograficzne objawiło się w Bielsku-Białej,
mieście urzekającym architekturą, przestrzenią, smakowitym jadłem, historią
i pogodnymi ludźmi. Był nim trzeci już Foto-Art-Festival, na którym zgromadzono
21 obszernych wystaw autorskich z całego świata.
lutny mistrz koloru. Jego seria „Kubańskie
wnętrza” to głęboka opowieść o kulturze,
w której Chrystus i Che zawzięcie rywalizują
ze sobą, jeśli chodzi częstotliwość pojawiania się na ścianach w salonach i pokojach
wypełnionych przedmiotami z innych epok.
To świat odległy i urzekający, ale trudny jako
codzienna forma egzystencji dla przybyszów
z innych, bardziej współczesnych miejsc.
Młody Belg Gert Jochems upodobał sobie rosyjską Syberię. Zadziwiają go miejscowe obyczaje i zachowania, często będące efektem
zbyt obfitego smakowania płynów wyskokowych. Surowa przyroda, zimna architektura
i brak perspektyw mają zapewne swój wpływ
na postawy żyjących tu ludzi i ich chęć topienia smutków w kieliszku, ale z drugiej strony
stale zamroczeni nie mają szans na wyrwanie
się z zaklętego kręgu.
Marketa Luskacova w ciepły sposób ukazała czeską prowincję z anachronicznymi, ale
autentycznymi zachowaniami opartymi na
religijnej tradycji. Zdjęcia pogodne, jak ich
autorka. Całkiem inaczej prezentowały się
zdjęcia łotewskiego dokumentalisty Egonsa Spurisa. Dosadna i nieprzyjemna wizja
ści niezrozumiałego dla nas obrzędu. Jednakże
komentarz, informujący o trudnej sytuacji materialnej wdowy, każe nam postrzegać tę scenę w kategoriach czysto ludzkich, wzbudzając
współczuje i więź z postaciami na fotografiach.
Zdjęcia Adama Golca odsłaniają nieznaną dla
nas kulturę ze wszystkimi jej aspektami. Dzięki
nim stajemy się współuczestnikami prezentowanych wydarzeń.
Wystawa jest z pewnością warta polecenia,
niekoniecznie wyłącznie miłośnikom herbaty
czy orientu. Wartość artystyczna prac jest
niezwykle wysoka – gra świateł, kadr, tematyka
sprawiają, że jest to prawdziwa uczta duchowa, przywołująca radość i refleksję.
Fotopolis
EXPO
fot. Bill Doyle
Andrzej Zygmuntowicz
Kuratorski duet – Inez i Andrzej Baturowie –
zadbali, by festiwalowe prace były odległe
od siebie nie tylko pod względem tematu,
ale i sposobów realizowania. Wyszła prawdziwa uczta dla oczu, duszy i intelektu. Dosmaczeniem, i to dość wyrafinowanym, było
ściągnięcie do Bielska-Białej autorów lub kuratorów prezentowanych wystaw.
Ewelina Petryka
Entuzjaści fotografii mogli przetestować najnowszy sprzęt topowych firm fotograficznych,
zobaczyć interesujące wystawy fotograficzne,
czy wziąć udział w ogromnej ilości warsztatów
i pokazów. A wszystko to w zabytkowych halach Warszawskiej Wytwórni Wódek „Koneser”,
gdzie ulokowały się tegoroczne się Warszawskie Dni Fotografii. Zorganizował je w dniach
23-25 października jeden z największych
portali fotograficznych: fotopolis.pl.
Warsztaty cieszyły się wielkim powodzeniem, m.in. dlatego, że prowadzili je uznani
fotografowie, jak choćby Szymon Kobusiński.
Żeby wziąć w nich udział, należało wcześniej
zarejestrować się na stronie fotopolis.pl.
Uczestników wyłoniono na drodze konkursu,
na podstawie nadesłanych zdjęć.
Na pokazy można było przyjść bez wcześniejszej rejestracji. Za 10 złotych – bo tyle
kosztował jednodniowy bilet można było
zobaczyć m.in. najnowszy sprzęt znanych
koncernów fotograficznych (Nikon, Olympus, Canon, Sony, Samsung i in.) i posłuchać
wyjaśnień specjalistów odpowiadających na
każde pytanie. Wielką popularnością cieszył się
tzw. ring aparatów. W jednym miejscu zostały
zgromadzono aktualne modele lustrzanek
i kompaktów, każdy mógł sobie porównać
sprzęt najnowszy z nieco starszym.
Swoje stoiska na Fotopolis EXPO mieli nie tylko
producenci sprzętu, ale również festiwale, imprezy kulturalne oraz instytucje promujące fotografię. Można było na miejscu kupić książkę
wydawnictwa Galaktyka, czy dowiedzieć się,
za ile i gdzie zrobią nam kalendarz z naszymi
zdjęciami. W sumie każdy, czy to początkujący
amator, czy profesjonalista, znalazł dla siebie
coś interesującego.
Surowy dokument…
Publikacja zdjęć ma charakter edukacyjny
fotografia
Oblicza Cejlonu
fot. Adam Golec
f
fotografia | Kolumna Zygmunta
Zestaw wystaw obejmował szerokie spektrum fotograficznych pomysłów. Były gwiazdorskie, już historyczne nazwiska, z Manuelem Alvarezem Bravo na czele, a obok mniej
znani, a nawet całkiem nieznani. Mocną pozycję miały prace związane z szeroko pojętym
dokumentem. Byli mistrzowie, jak nieżyjący
szwedzki subiektywista Christer Stromholm,
opisujący m.in. tajemne postaci o trudnej
do zidentyfikowania płci. Dziś takich realizacji znajdziemy sporo, zwykle typu „kawa na
ławę”. Prace Stromholma, zagadkowe i intrygujące, nie są ani na tak, ani na nie, mocne wizualnie, są raczej pytaniem, czy mamy prawo
do swobodnych wyborów
własnej drogi życia. Dopełnieniem wystawy był piękny i ciepły film nakręcony
przez jego syna Joakima,
zwracający uwagę na wolnościowe podejście ojca do
życia, ale także na kłopot,
jakim dla dzieci może być
wybitny i ciągle nieobecny
w domu rodzic.
Mało znany w Polsce Irlandczyk Bill Doyle okazał
się ideowym bliźniakiem
znanego francuskiego fotografa Roberta Doisneau.
To samo poczucie humoru
i skupienie uwagi na codzienności zwykłych Janków Kowalskich. Znacznie
poważniejsze projekty pokazali młodzi dokumentali-
ści Joakim Eskildsen i Tamas Dezso. Duńczyk
Eskildsen od kilku lat fotografuje Cyganów w
najróżniejszych zakątkach świata. Jego zdjęcia o soczystych kolorach wymagają dłuższego oglądania i skupienia uwagi na nawet
najdrobniejszych szczegółach, bo wszystkie
drobiazgi ujęte w kadrze są ważne. Nie tylko
to, co oczywiste, czyli portretowani bohaterowie, ale i święty obrazek na ścianie, makatka,
opakowanie jajek czy wanna w ogrodzie. To
świat wciągający wizualnie, broniący się jeszcze przed wchłonięciem przez współczesną
globalną, zdecydowanie plastikową kulturę.
Węgier Tamas Dezso wszedł w środowisko
dość swoich szczególnych krajan – młodego
biznesu, mającego korzenie w miejscowym
Wołominie i Pruszkowie. Postawni, ćwiczący
z zapałem w siłowniach, łysi, jeżdżący „wypasionymi brykami”, liczący grube stosy świeżutkich banknotów, z pistoletami pod ręką, a
obok nich dość specyficzne dziewczyny, poprawiające swój wygląd, by dać partnerowi
jak najwięcej zadowolenia. Niemiła analiza
jednego z kilku środowisk robiących pieniądze bez oglądania się na standardy moralne.
Holender Robert van der Hilst to abso-
fot. Robert van der Hilst
fot. Javier Silva Meinel
przestrzeni tworzonej dla obywateli przez
komunistyczne państwo radzieckie. Szaro-czarna tonacja i dość agresywna plastycznie
kompozycja zdjęć pogłębiały smutek bijący z
kadrów. Stefan Moses, prawie nieznany w Polsce niemiecki fotograf prasowy, miał bardzo
obszerną prezentację podsumowującą jego
dorobek. Z jednej strony mogliśmy obejrzeć
ciekawie ujętych przedstawicieli życia politycznego i kulturalnego Niemiec z pierwszych
pięćdziesięciu powojennych lat. Z drugiej
zwykłych Helmutów i Helgi w paradokumentalnej konwencji, na białym tle prześcieradła
rozpostartego na ścianie czy między trzepakiem a drzewem, z atrybutami wykonywanego przez bohaterów zajęcia. Dość szczególne dokumenty, naznaczone specyficznym
komentarzem będącym integralną częścią
pracy, przedstawiono na wystawach amerykańskiej Indianki Hulleah J. Tsinhuahjinie i naszego, niedawno zmarłego autora, Mariusza
Hermanowicza. Amerykanka swoimi pracami
przypomina o pierwotnych mieszkańcach
Ameryki i walczy o godne miejsce dla nich w
kulturze i życiu społecznym USA.
Mariusz Hermanowicz to prawdziwe odkrycie festiwalu, a wybór jego prac ukazał
jak interesującym i dogłębnym analizatorem
codziennego życia był ten przedwcześnie
zmarły autor. Nawet najbanalniejsze miejsca
i sytuacje stają się za sprawą odpowiedniego
ujęcia i opisania znaczącymi i magicznymi.
Dopełnianie obrazów krótkimi tekstami było
specjalnością Hermanowicza.
fot. Christer Strömholm
… i ciekawa inscenizacja
Drugi nurt prezentowany w Bielsku-Białej to
fotografia inscenizowana: od paradokumentalnej po reklamową. Najmocniejsza była
prezentacja Peruwiańczyka Javiera Silvy Meinela z andyjskimi Indianami jako głównymi
bohaterami. Starzy i młodzi, najczęściej bez
ubrań, pozują wpatrzeni w obiektyw, dookoła zaledwie kilka przedmiotów, tajemniczych
jak same postaci. Dominują ryby: od wielkich,
przytłaczających samotnego atletę, po drobniutkie, z których utkano całun stanowiący
tło dla postaci ubranych także w stroje z ryb.
Niesamowite twarze, zwykle o bardzo smutnych oczach, przyglądają się nam z wielkoformatowych fotografii, niepokojąc pytaniami o historię i korzenie naszej
kultury. Oni swoją kultywują, a
my – czy nie zapomnieliśmy o
niej? Z zupełnie innym pomysłem opowiadania o historii
wyszedł Japończyk Yasumasa
Morimura, który sam wcielił
się w najgłośniejsze postaci
XX wieku. Jest Einsteinem,
Mao, Hitlerem, Lee Harveyem
Oswaldem, Leninem, Trockim
i Che. Jego historia to zbiór
postaci o globalnym oddziaływaniu, często skrajnie negatywnym.
Niesłychanie wysmakowane
fotografie przedstawił Morten
Krogvold, Norweg o absolutnie perfekcyjnym warsztacie.
Wycyzelowane portrety, na
których widać każdy szczegół,
martwe natury i krajobrazy
oddające specyfikę społeczną
odległych miejsc. Gadżetowatość współczesnej kultury w
ciekawy sposób ukazali Helmut Grill z Austrii
i Jatin Kampani z Indii. W zdjęciach Hindusa
zdumiewała całkowita niemożność odczytania, z jakiej kultury pochodzi autor zdjęć.
To skrajny przykład zglobalizowanego świata bez jakichkolwiek śladów autentycznych
kultur. Grill z kolei skupił się na tęsknotach
za światem wyidealizowanym, przypominającym bajki, komiksy i dobranocki z elementami wystroju z najbardziej jaskrawych
i krzyczących barwami miejsc. Z zupełnie
innych przesłanek wyszedł młody Chińczyk
Maleonn, nawiązujący do tradycji malarstwa
swojego kraju, połączonego z ciekawą kaligrafią, niestety nieczytelną dla nieznających
chińskiego.
Spacerując od jednego miejsca wystawowego do następnego, można było rozkoszować się urodą prowincji. Oby więcej takich
prowincjonalnych zdarzeń, uzmysławiających niezaznajomionych ze współczesną fotografią, jak pasjonujące bywają wypowiedzi
przy wykorzystaniu tego aktualnie najpopularniejszego medium.
| 09 |
Polska droga do euro |
Doda nie dała rady
Nie uważasz, że fotografowanie osób
wykonujących zawody publiczne w
ich czasie wolnym jest sprzeczne z
moralnością?
Nie, to symbioza. Oni tego chcą, na tym zarabiają. Źli są tylko wtedy, gdy nie są przygotowani na to, że ktoś może zrobić im zdjęcie.
fot . Bartek Ko
siń sk i
Gwiazdy często muszą dementować
to, co pojawia się np. na Pudelku. Czy
prasa nie kłamie na temat zachowania
gwiazd?
Nie, prasa może koloryzować zachowanie
gwiazd, nigdy jednak nie wymyśla zdarzeń,
które nie miały miejsca. Jeśli chodzi o portal
Pudelek, to jest on kompletnie nieprofesjonalny. Zdjęcia tam umieszczane pochodzą
z telefonów komórkowych, zazwyczaj nic na
nich nie widać, a płacą ok. 20 zł za zdjęcie.
Doda prosi policjantów, by zabronili fotoreporterowi robić zdjęcia
Z fotografem Bartkiem Kosińskim rozmawia Aleksandra Solarska
Jak rozpocząłeś pracę
fotografa prasowego?
Przez rok po ukończeniu szkoły nie miałem
pojęcia, jak dostać etat na stanowisku fotoreportera w jakiejś gazecie. Chodziłem na
rozmowy do gazet z CV i portfolio czekając,
aż ktoś odkryje we mnie talent i zatrudni.
W zasadzie robiłem to, co każdy początkujący. Przetrwałem ten etap, zmieniłem taktykę
i w końcu dostałem pracę.
Pamiętasz zdjęcie, które były
przełomowe dla twojej kariery?
Pierwsze takie zdjęcie było wynikiem szczęścia. Wykonałem je z okna mieszkania,
w którym mieszkałem, a przedstawiało ono
wybuch siłowni. Na drugim ważnym zdjęciu była grupa betanek, które zamknęły się
w klasztorze w Kazimierzu Dolnym. Dzięki
tym fotografiom posypały się oferty. Mogę
szczerze stwierdzić, że większość z nich nie
była specjalnie interesująca, a duża część
była nastawiona na wykorzystanie młodego,
niedoświadczonego fotografa. Pomimo tego
mogę sobie pogratulować – nigdy nie dałem
się oszukać. Jest wiele chwytów, jakie stosuje
się na początkujących. Najpopularniejszym
jest oferowanie małej kwoty za zdjęcie, które
warte jest dużo więcej. Drugim wybiegiem
gazet jest zaproponowanie satysfakcjonującej ceny za publikację zdjęcia z ukrytym żądaniem od autora wyłączności za zdjęcie (za
wyłączność płaci się fotografowi wielokrotność ceny, jaka obowiązuje za publikację).
Gazety często udają wahanie, gdy fotograf
proponuje im swoje zdjęcia, polecają zostawić je w redakcji i czekać na telefon od osoby
kompetentnej. Nic bardziej zwodniczego;
gdy tylko zdecydujesz się zostawić zdjęcie,
może zostać ono opublikowane bez zapłaty.
Nie należy się jednak przejmować, jeśli na
początku zostanie się oszukanym; najważniejsze jest, żeby się rozwijać. Ja dzięki zdjęciom, które zostały opublikowane, zostałem
przyjęty do agencji fotograficznej.
Na czym polegała praca
w agencji fotograficznej?
Kiedy zaczynałem, chciałem zajmować się
fotografowaniem demonstracji, protestów,
polityków itp. Niestety, moje zlecenia szybko zaczęły odpowiadać potrzebom rynku
i zacząłem zajmować się fotografią typu
paparazzi. To był dopiero początek popytu
w Polsce na tego rodzaju zdjęcia, dlatego
większość z nich kupował od nas „Fakt”. Najwięcej zapłacono mi za fotografie czerwonych majtek Anny Muchy, ale równie dużo
| 10 |
dostałem za komplet zdjęć pokazujących
Kubę Wojewódzkiego z nową dziewczyną, w czasie, kiedy był świeżo po zerwaniu
z Anią. W ogóle historia zrobienia tych zdjęć
jest idealnym przykładem pracy paparazzi.
Jechałem zrobić komuś zdjęcia, bo dostałem cynk od informatora. Jadąc, natknąłem
się na Wojewódzkiego prowadzącego auto,
zrezygnowałem ze zlecenia i pojechałem
za nim. Okazało się, że podjechał po jakąś
dziewczynę, a ona wskoczyła mu do auta
i pojechali do niego. Dojechali, wyszli z
auta, pocałowali się i weszli do mieszkania.
Wszystko, co do tej pory się stało, miałem na
zdjęciach. Pozostało tylko poczekać, aż wyjdą z mieszkania. Niestety nie możesz przewidzieć, kiedy to się stanie, więc czekałem
pod mieszkaniem całą noc, by dokończyć tę
historię.
Czujesz, że praca w charakterze
paparazzo wzbogaciła cię w jakiś
sposób?
Dzięki niej mam teraz wiele śmiesznych
wspomnień. Na przykład raz jechałem za
Dodą i fotografowałem ją. Doda pewnie się
zezłościła i, chcąc mnie zgubić, zawróciła na
skrzyżowaniu i nadepnęła na pedał gazu,
ja szybko zawróciłem za nią, ale musiałem
się spieszyć i zrobiłem to w niedozwolonym
miejscu. Doda podjechała do policjantów
i złożyła skargę, że cały czas ją fotografuję.
Policjanci mnie zatrzymali i wtedy zmieniłem obiektyw do długich zdjęć na krótki.
Policjanci podeszli i zapytali, czy fotografowałem tę panią. Ja, cały czas pstrykając
jej zdjęcia, mówiłem, że jej nie fotografuję. Policjanci nic nie mogli zrobić i odeszli.
Podeszła do mnie Doda, nie przerywając
fotografowania wysłuchałem, co miała do
powiedzenia, i odjechałem. Innym razem
dostałem cynk, że Ryszard Rynkowski razem
ze swoją nową, jeszcze nikomu nieznaną
żoną jest na zamkniętej imprezie w klubie
koło warszawskiej Starówki. Pojechaliśmy
tam razem z innym paparazzo. Gości lokalu
było widać z zewnątrz, więc nie trzeba było
wchodzić do klubu. Tylko że my w ogóle nie
wiedzieliśmy, jak wygląda żona Rynkowskiego. Postanowiliśmy, że jeden dostanie się do
środka, zorientuje się, która to jest, a drugi
zrobi jej zdjęcia. Ja wszedłem do środka, zobaczyłem, jak para się przytula, kolega wskoczył i zrobił zdjęcia. Koledzy Rynkowskiego
podbiegli i chcieli wyrwać nam aparaty, my
zwialiśmy z klubu i szybko zamknęliśmy się
w aucie. Oni okrążyli auto, zaczęli je kopać
i grozić nam. Zadzwoniliśmy do fotoedytora,
on podjechał ze wsparciem i jakoś załatwił
sprawę. Nie obeszło się jednak bez sprawy
sądowej o pobicie.
Teraz nie pracujesz w agencji
jako paparazzo, dlaczego?
Pierwszym powodem było to, że pomimo
moich próśb agencja ciągle zlecała mi zdjęcia
typu paparazzi. Drugim było fakt, że agencja
zamiast umowy o zlecenie, jak to się zwykle
proponuje, zażądała podpisania przez fotografów lojalki. Przez lojalkę rozumiem deklarację, która zobowiązuje fotografa do tego,
że nie będzie publikował żadnych zdjęć poza
agencją. Według mnie agencja przestraszyła się, że fotografowie będą przechodzić do
nowo powstających konkurencyjnych firm.
Jednak, by nas zatrzymać, agencja powinna
zaoferować wyższe stawki a nie lojalki, które są wyrokiem śmierci dla fotografa. Postanowiłem więc nie pracować dla tej agencji.
W tym czasie kolega poprosił mnie o pomoc
w tworzeniu nowej agencji foto i tak stałem
się jednym z pierwszych fotografów u słynnego Stoppy, który dosyć często pojawia się
w programach telewizyjnych.
Powiedziałeś, że pierwszym powodem,
dla którego chciałeś odejść, było to, że
agencja dawała ci do realizacji tylko
tematy typu paparazzi. Miałeś do tego
predyspozycje?
Pracuję jako fotograf prasowy pięć lat, a jako
paparazzo dwa. Byłem cenny dla agencji, bo
wiedziałem, gdzie mieszkają prawie wszystkie polskie gwiazdy. Poza tym byłem młody,
a tylko taka osoba może poświęcić pracy cały
swój czas. Zapaleńcy realizują nawet trzy tematy dziennie. Za dobre zdjęcie można zarobić pięć tys. zł, a później cały tydzień siedzieć
w domu. Żeby zrobić takie fotografie, trzeba
mieć stałego i dobrego informatora. Może
nim zostać każdy, wystarczy, że zadzwoni do
redakcji i powie, gdzie znajduje się celebryta;
za taką informację gazeta albo fotograf płacą
do 500 zł. Paparazzi jest jak łowca, a zrobienie zdjęcia jak polowanie – trzeba dobrze się
ukryć i w odpowiednim momencie bardzo
szybko pstryknąć fotkę. Nie można wpadać
z aparatem pod bluzą do szpitala, gdzie leży
jakaś osoba publiczna, bo wszyscy domyślą
się, jakie masz zamiary. Nie można też przyjść
i fotografować na ślepo, bo personel szpitala
wezwie policję. Wygrywa fotograf taki jak ja,
który dwa razy pomyśli, zanim coś zrobi. Jednak, gdy nie ma innego wyjścia, zdjęcie robi
się ordynarnie jawnie. I tak często gazecie
opłaca się ryzykować proces.
Wiem, że agencja, z której odszedłeś
z powodu lojalek, z powrotem cię
ściągnęła. Czy zmieniły się zlecenia,
które dostawałeś?
Tak, na początku dostawałem inne tematy.
Za jakiś czas znowu zacząłem dostawać zlecenia na zdjęcia celebrytów i definitywnie
odszedłem. W okresie, w którym nie byłem
paparazzo, fotografowałem wypadki, zabójstwa, samobójstwa popełniane w Warszawie. W gazecie nie można zwykle umieszczać
zbyt drastycznych fotografii, ale ja widziałem
wszystkie te wypadki na żywo. Początkowo
moje zdjęcia były przypadkowe. Przechodzień wpadł pod tramwaj i ja akurat przy tym
byłem. To zdarzyło się w nocy, a przechodzeń
był pijany. Pierwsze, co zrobiłem, to podszedłem do tramwajarza, który dopiero wyszedł
z kabiny, uspokoiłem go, wezwałem policję,
zapaliliśmy papierosa. Gdy skończyliśmy, zrobiłem kilka zdjęć. Przy tematach tego typu
nauczyłem się doceniać życie i szanować policjantów. Tematy, w których musiałem fotografować pokiereszowane ciała, bardzo mnie
uodporniły. Wcale nie śnią mi się koszmary.
Za to nauczyłem się, że w takich momentach
ludzie najczęściej odreagowują stres delikatnymi żartami, szczególnie, jeśli chodzi o pracowników domów pogrzebowych.
Teraz pracujesz w „Polska. The Times”.
Jak tam trafiłeś i czym różni się praca
w tej gazecie od twoich poprzednich
doświadczeń?
Trafiłem dzięki zdjęciu uchodźców z Czeczeni, którzy jechali na protest i zostali zatrzymani przez policję. Musze przyznać, że dostaję
tu mniejszą pensję niż w moich poprzednich
miejscach, ale za to mam stały kontrakt.
Wiąże się to z tym, że mam prawo odmówić
zrealizowania zlecenia, jeśli nie mam akurat
wyznaczonego dyżuru, a praca trwa w określonych godzinach i nie pochłania całego
wolnego czasu. Nie polecam jednak zbyt
częstego odmawiania kierownikowi, gdyż
nikt nie trzyma fotografów, którzy nie chcą
pracować .
DODATEK SPECJALNY 02/2009
Paparazzi | fotografia
1 cent
Średnica: 16,25 mm
Grubość: 1,36 mm
Masa: 2,3 g
POLSKA DROGA DO EURO
2 centy
Średnica: 18,75 mm
Grubość: 1,36 mm
Masa: 3,0 g
Projekt dofinansowany
ze środków Narodowego
Banku Polskiego
Czy znasz walutę euro?
W obiegu funkcjonuje 7 nominałów banknotów euro i 8 nominałów monet.
Banknoty wprowadzane do obiegu w poszczególnych krajach są identyczne, natomiast monety
mają strone wspólną ( jednakową we wszystkich krajach) i strone narodową, projektowaną
w poszczególnych państwach. Cechy wspólne banknotów euro:
◆ dwanaście gwiazd jako symbol Unii Europejskiej. Liczba gwiazd nawiązuje do starożytnej symboliki
liczby 12 oznaczającej doskonałość i całość
◆ nazwa waluty zapisana alfabetem łacińskim i greckim
500 euro
◆ flaga Unii Europejskiej
Wymiary: 160 x 82 mm
Kolor: fiolet
◆ pierwsze litery nazwy Europejskiego Banku Centralnego
200 euro
Styl: nowoczesna
Wymiary: 153 x 82 mm
w pięciu wariantach językowych (BCE, ECB, EZB, EKT, EKP)
architektura XX wieku
Kolor: żółto-brązowy
Styl: architektura żelaza
◆ podpis Prezesa Europejskiego Banku Centralnego:
i szkła (XIX w.)
wydrukowane do listopada 2003 r. Wima Duisenberga,
nowsze – Jeana-Claude'a Tricheta
100 euro
Wymiary: 147 x 82 mm
Kolor: zielony
Styl: barok i rokoko
50 euro
Wymiary: 140 x 77 mm
Kolor: pomarańczowy
Styl: renesans
Strony narodowe
charakterystyczne
dla każdego z państw
zaprezentujemy
w kolejnych numerach
dodatku.
20 euro
Wymiary: 133 x 72 mm
Kolor: niebieski
Styl: gotyk
10 euro
Wymiary: 127 x 67 mm
Kolor: czerwony
Styl: romantyzm
Bartek Kosiński
fotoreporter Eastnews,
a wcześniej "Polska. The Times"
i agencji fotograficznej Mazur
€URO
5 euro
Wymiary: 120 x 62 mm
Kolor: szary
Styl: klasyczny
5 centów
Średnica: 21,25 mm
Grubość: 1,36 mm
Masa: 3,9 g
10 centów
Średnica: 19,75 mm
Grubość: 1,51 mm
Masa: 4,1 g
20 centów
Średnica: 22,25 mm
Grubość: 1,63 mm
Masa: 5,7 g
50 centów
Średnica: 24,25 mm
Grubość: 1,88 mm
Masa: 7,8 g
1 euro
Średnica: 23,25 mm
Grubość: 2,125 mm
Masa: 7,5 g
2 euro
Średnica: 25,75 mm
Grubość: 1,95 mm
Masa: 8,5 g
|I|
€URO | Polska droga do euro
Studenci i mieszkańcy
Warszawy oczekują, że
kurs zamiany złotego na
euro będzie korzystny dla
polskich obywateli.
Tylko silny złoty w chwili
wejścia do europejskiej
strefy walutowej pozwoli
skrócić dystans między
poziomem życia nad Wisłą
a jakością życia w bogatych
krajach strefy euro
– uważają uczestnicy naszej
ankiety. Ich argumenty
podważają przekonanie, że
Polacy dbają tylko o swoje
portfele. Wielu obawia się,
że wejście do eurolandu
szczególnie boleśnie
odczują najubożsi rodacy.
Dominują argumenty
logiczne i rzeczowe. Ale
wśród ankietowanych nie
zabrakło także naiwnych
marzycieli.
Kinga, studentka dziennikarstwa
Moim zdaniem, kurs wymiany złotego
na euro powinien wynosić 4:1 (4 złote
za euro). Jak pokazują ostatnie dwa lata,
aprecjacja naszej waluty i kurs na poziomie niższym niż 3,7 zł były niekorzystne
dla polskich eksportów, choć jednocześnie podnosił naszą konkurencyjność.
Spadek wartości zarówno euro, jak i dolara wywołał zamieszanie na polskim rynku
finansowym, wymuszając między innymi
ciągłe korekty stóp procentowych.
Z drugiej strony – umocnienie się euro i
spadek wartości złotego do poziomu 4,5
zł za euro oznacza wzrost cen produktów
importowanych, spadek siły nabywczej
i szereg innych zjawisk związanych z
deprecjacją. Dlatego optymalne jest
wypośrodkowanie tej wartości właśnie
do 4 zł, z niewielkimi odchyleniami.
Jacek, 46 lat, drobny przedsiębiorca.
Moim zdaniem, 3,6-4 złote za euro.
Wejście do strefy euro w chwili, gdy złoty
byłby bardzo mocny (tak jak kilkanaście
miesięcy temu, kiedy kosztowało 3 zł),
byłoby mało korzystne dla eksporterów.
Natomiast wejście do eurolandu ze
słabym złotym (4,8 za euro kilka miesięcy
temu) oznacza straty importerów.
Z punktu widzenia przeciętnego polskiego przedsiębiorcy, który albo importuje,
albo eksportuje, lub nierzadko robi
jedno i drugie, wejście do strefy euro
zarówno z bardzo silnym, jak i ze słabym
złotym się nie opłaca. Skoro przyjęcie
europejskiej waluty ma być szansą dla nas
wszystkich, trzeba znaleźć optymalny kurs.
Taki, który byłby korzystny dla naszej
gospodarki. Bo jeśli mamy się rozwijać,
musi zostać zachowana równowaga.
Agata, 40 lat, stomatolog
Kilka lat temu, podczas boomu budowlanego, wzięłam długoterminowy
kredyt hipoteczny w obcej walucie
(euro kosztowało wówczas 4,5 zł). Im
mocniejszy złoty teraz i do końca spłaty
(a przede wszystkim w chwili wejścia do
| II |
Tomasz Betka
Ustawa o cenach (Dz.U. 2001
r. Nr 97, poz. 1050 z późn. zm.)
oraz rozporządzenie Ministra
Finansów w sprawie zasad
uwidaczniania cen towarów
i usług (Dz.U. 2002 Nr 99, poz.
894) opisaliśmy w poprzednim
numerze „PDF”. Dziś o tym, jak
regulacje prawne sprawdzają
się w praktyce.
Na pierwszy rzut oka sytuacja
wygląda nie najgorzej.
W butikach na warszawskim
Nowym Świecie nie trzeba się
specjalnie wysilać, żeby dojrzeć
cenę interesującego nas produktu. Problem w tym, że aby
uzyskać taką możliwość, często
trzeba wejść do sklepu. Wielu
sprzedawców nie zdaje sobie
bowiem sprawy z obowiązku
eksponowania cen w oknach
wystawowych.
W stylowym butiku z konfekcją
damską kierowniczka sklepu
tłumaczy, że ceny są umieszczone na wszystkich artykułach.
Znikające ceny
Ale informacja,
że powinna
eksponować ceny
także na wystawie,
to już dla niej
nowość. Tłumaczy,
że towary w oknie
wystawowym mają
zachęcić klienta, by
wszedł do środka,
gdzie przecież już
nie ma problemu
z informacją, co ile
kosztuje.
Cen na wystawie
nie ma również
w jednej
z księgarni przy
ul. Świętokrzyskiej.
Tam zastępca kierownika wyjaśnia,
że ceny na większości książek umieszcza wydawnictwo,
zazwyczaj z tyłu publikacji, dlatego
sklep rezygnuje z dodatkowych
informacji na egzemplarzach, które
stoją w oknie wystawowym. Ceny są
za to na tomach, które leżą na półkach
w księgarni.
fot. Ewelina Petryka
Ile za
euro?
Właściciele sklepów starają
się respektować przepisy
o uwidacznianiu cen
towarów. Prawie im się to
udaje. Ale wiadomo, że
prawie robi wielką różnicę...
W stołecznych sklepach bezskutecznie
będziemy także wypatrywać informacji o przyczynach zmiany dotychczasowej ceny. A wyjaśnienie powodów
podwyżek wydaje się marzeniem
ściętej głowy. O takim obowiązku,
narzuconym przez prawo, nie wiedzą
jednak nie tylko sprzedawcy, ale także
zdecydowana większość klientów.
Może przed wprowadzeniem cen
w euro warto, by pierwsi zaczęli prawa
przestrzegać, a drudzy skutecznie je
egzekwować.
Czy zgodził(a)by się Pan(i) na zastąpienie polskiego złotego
wspólną dla wielu państw Unii Europejskiej – euro?
Zdecydowanie tak
I 2002
35%
Raczej tak
I 2007
19%
Raczej nie
XI 2008
19%
29%
25%
28%
Zdecydowanie nie
I 2009
24%
28%
Trudno powiedzieć
III 2009
24%
29%
Marek Rogalski,
analityk Domu Maklerskiego
Banku Ochrony Środowiska
Decydując się na przyjęcie euro,
nie powinniśmy zapominać
o naszym dotychczasowym atucie,
czyli konkurencyjności polskiej gospodarki. Elastyczny kurs złotego
był dotąd jednym z powodów,
dzięki któremu udało nam się
w miarę bezboleśnie przejść
przez globalny kryzys. Słaby
złoty wspierał eksport.
Ale nadmierne wahania kursów
walut zniechęcają część długoterminowych inwestorów. Mogą
też z czasem zacząć omijać Polskę, jeśli wstąpi ona do strefy euro przy
bardzo mocnym złotym, bo wówczas nasze produkty i siła robocza
zbyt szybko przestaną być konkurencyjne. Optymalnym obecnie
poziomem wydaje się 3,4-3,6 zł za euro, chociaż spodziewam się, że
popyt na naszą walutę w pewnym momencie będzie na tyle duży, że
dojdzie do rewaluacji w ramach korytarza ERM-II. Tak było ze słowacką koroną. Uważam jednak, że poziom poniżej 3 zł za euro nie byłby
zbyt korzystny, mimo że w pierwszym momencie taki scenariusz wielu
Polakom może się wydać bardzo dobry.
13%
9%
14%
26%
20%
10%
21%
24%
8%
20%
10%
18%
21%
17%
9%
Kiedy do euro?
27%
21%
za 2-3 lata
za 4-7 lat
8%
nie mam
zdania
22%
22%
odłożyć
na dalszą
przyszłość
nigdy nie zastępować
złotego euro
Sondaż TNS OBOP zrealizowano w dniach 8-11 stycznia 2009 r. na
ogólnopolskiej, losowej, reprezentatywnej próbie 1005 mieszkańców
Polski w wieku 15 i więcej lat.
źródło: CBOS
Magdalena Karst-Adamczyk
Polska droga do euro |
To tylko farba
Z Andrzejem Sadowskim, wiceprezesem Centrum im. Adama Smitha, rozmawia Marcin Kasprzak
Czy cieszy się Pan z członkostwa
Polski w Unii Europejskiej?
Ostatnie lata pokazały, że zarówno
zwolennicy jak i przeciwnicy Unii byli
w błędzie. Unia nie wpłynęła ani aż
tak pozytywnie, ani też negatywnie na
rozwój naszego kraju. Decyzje podejmowane przez polski rząd, parlament
czy prezydenta są rozstrzygające
dla pomyślności naszych obywateli.
Dyrektywy z Brukseli odgrywają
w przemianach nad Wisłą nieporównywalnie mniejszą rolę. Przed
referendum przekonywano Polaków,
że po wstąpieniu do Unii popłynie
do nas rzeka pieniędzy i pozwoli to
m.in. zbudować w Polsce drogi. Polacy
zagłosowali na „tak”. Jesteśmy w Unii.
Dostaliśmy pieniądze na drogi, ale
jak nie było autostrad, tak nie ma.
Budowa dróg nie zależy ani od Unii
Europejskiej, ani też od pieniędzy. Jest
to efekt dobrego lub złego rządzenia,
a z tym właśnie mamy w Polsce od lat
do czynienia.
Mimo licznych inwestycji
znaczonych wielkimi
planszami z napisem „projekt
współfinansowany przez
Unię Europejską” uważa Pan,
że Polacy nie korzystają z
członkostwa w należyty sposób?
Wystarczy porównać kwoty, które
Polska otrzymuje, i te, które do unijnej
kasy wpłaca. Nie chcę żyć w kraju,
w którym elita polityczna redukuje
się do roli pracowników socjalnych
od rozdawnictwa tej pomocy.
Mamy wystarczająco duży potencjał
gospodarczy, który, gdyby był
lepszy system instytucjonalno-prawny,
spokojnie zapewniłby nam rozwój.
Pomoc europejską należy traktować
jako odzyskiwanie pieniędzy polskich
podatników, którzy łożą na naszą
składkę w Unii.
Jak ocenia Pan poziom debaty
nad wprowadzeniem wspólnej
waluty?
Debata o euro przypomina bardziej
wyznania wiary niż odwoływanie się
do doświadczeń i przedstawianiem
argumentów. Niektórzy politycy i
ekonomiści po prostu wierzą, że
bogactwo wynika z koloru farby na
papierze, który jest akurat w obiegu, a
nie z pracy, co zaobserwował i opisał
Adam Smith ponad dwa wieki temu.
Prominentna część ekonomistów
uważa tym samym, że pieniądz sam w
sobie jest źródłem bogactwa. Zdrowy
rozsądek i kilka przykładów z historii
pokazują, że zastąpienie jednej waluty
drugą absolutnie nic nie zmienia.
Gdy w NRD wprowadzono markę
zachodnią wierzono, że bogactwo
za sprawą wspólnego pieniądza i
gigantycznych transferów zapewni
ten sam poziom życia we wschodniej
części kraju – dziś jednak widać, że
się to nie udało. Dolar amerykański
jest np. konstytucyjną walutą Panamy,
ale nie spowodował, że kraj ten jest
tak samo bogaty jak USA. Zresztą nie
trzeba daleko szukać – we Włoszech,
będących od początku w Unii
Europejskiej i tyle już lat w strefie euro,
bieda i nędza w niektórych regionach
jest taka sama jak u nas bez euro.
Euro nie stało się też żadną kotwicą w
czasie kryzysu i nie uchroniło kraje, w
których obowiązuje od drastycznego
załamania wzrostu gospodarczego.
Samo z siebie nie mogło ale do tej
pory w to wierzono.
Skoro zmieniając farbę na
papierze nic nie tracimy, to
czemu po prostu nie ułatwić
życia każdemu Polakowi, który
przed wyjazdem zagranicę musi
biec do kantoru?
To nie jest tylko sama zmiana koloru
farby. Proszę zauważyć licytację,
po jakim kursie ma być wymieniona złotówka na euro. Wielokrotnie
politycy opowiadali się za kursem,
który może będzie korzystny dla
grupki eksporterów, ale nie dla całego
społeczeństwa. Pamiętajmy, że jeszcze
przez dziesięciolecia Polska będzie
regulowała swoje zobowiązania i
z tej chociażby perspektywy tzw.
„silny złoty” jest lepszy. Nie oczekujmy, że normalny Kowalski będzie
analizował tego typu procesy. Nie
można tego od niego wymagać. Od
ekonomisty-polityka oczekuje się
jednak rzetelnej analizy procesów,
bilansu zysków i strat, a nie myślenia
pracownika kantoru. Póki co, uważna
lektura raportu NBP podpowiada,
że zdecydowanie więcej jest tych
drugich. Raport Komisji Europejskiej
z 2008 r. podsumowujący istnienie
wspólnej waluty pokazuje, że był to
przede wszystkim sukces polityczny,
a nie ekonomiczny. Wszystkie kraje
po wprowadzeniu wspólnej waluty
zanotowały pogorszenie głównych
wskaźników, m.in. spadek wzrostu
gospodarczego i wzrost bezrobocia.
Może, korzystając z
doświadczeń innych państw,
Polacy unikną powielania ich
błędów?
W innych krajach zauważono, że po
wprowadzeniu euro zahamowane
zostają zmiany systemowe. Politycy
uznają, że wspólna waluta jest ostatnim
etapem na drodze do dobrobytu.
Polscy politycy, którzy tak myśleli i
mówi przed przyjęciem naszego kraju
do Unii, zaczynają to samo powtarzać
w przypadku euro. Część z nich jest
przekonana, że wprowadzenie euro
jest panaceum na wszystkie problemy,
że rozwiąże sprawę reformy finansów
publicznych. Dla nich przyjęcie
euro to ostateczne wyzbycie się
odpowiedzialności za rządzenie we
własnym kraju.
Czyli przyjęcie euro w Grecji
było błędem?
Rządy (w tym grecki) zakładały
rozwiązanie części problemów
wewnętrznych i poprawienie sytuacji
gospodarczej po przyjęciu euro.
Jednak tak się nie stało.
Czy Polacy poczują się bardziej
europejsko po zastąpieniu
złotówki wspólną walutą?
Takie podejście jest dla nas i
obraźliwe, i krzywdzące. Polacy, w
przeciwieństwie do sporej części
naszych polityków, nie mają komple-
KONTRARGUMENTY:
Słowenia i Słowacja zwiększyły szanse
na przyciągnięcie inwestorów:
Podobny argument był wykorzystywany przy debacie dotyczącej
przystąpienia Polski do UE. Według statystyk – im bliżej przystąpienia
do UE, tym wyższa była ilość inwestycji w Polsce. Po wstąpieniu do Unii
nastąpił znaczący spadek, gdyż Polska straciła walory, jakimi przyciągała
zagranicznych inwestorów. Korzystała z pewnych praw Unii, jednocześnie
jeszcze w niej nie będąc.
Obniżą się ceny kredytów i będą one bardziej dostępne:
Być może tańsze, ale na pewno nie bardziej dostępne. To przede
wszystkim kwestia polityki rodzimych banków, a nie samej waluty, którą
te banki operują.
Przedsiębiorcy przestaną ponosić koszty
operacyjne przy wymianie walut:
Niewiele przedsiębiorstw prowadzi operacje międzynarodowe. A jeśli
już, to mają rozwiązania, które bronią je przed ryzykiem kursowym.
Przed ryzykiem, a nie spekulacjami walutowymi, w co duża część
przedsiębiorców weszła, chcąc zyskać na czystym hazardzie.
ksów z tzw. poczuciem europejskości.
Podczas debat dotyczących
przystąpienia Polski do UE politycy
mówili, że należy przeszkolić polskich
przedsiębiorców, bo po otwarciu granic nie dadzą sobie rady z
konkurencją w UE. Było dokładnie
odwrotnie – to Polacy kolonizują kraje
starej Unii. Rząd Niemiec lepiej ocenił
kondycję swoich przedsiębiorców z
landów wschodnich, bo zwrócił się
do KE o sfinansowanie ich szkoleń,
uzasadniając, że nie sprostają polskiej
konkurencji.
Wizja wspólnej Europy – jedno
wojsko, paszport, waluta?
Unia jest póki co projektem czysto
politycznym, a powinna być ekonomicznym. Polska jest w UE, lecz
część barier gospodarczych została.
Odpada również argument, że euro
będzie elementem integracji gospodarczej, bo nie wyeliminowano barier
przy przepływach osobowych czy
handlowych. Euro jest instrumentem
wymuszonej integracji politycznej, a
nie wspólnej strefy wolnego handlu.
Zakładając, że to musi się stać
– kiedy Polska przystąpi do
strefy euro?
Wtedy, kiedy nasz poziom
rozwoju gospodarczego będzie
zbliżony do krajów strefy euro.
Przyjęcie tej samej waluty
miałoby wówczas charakter
naturalny ekonomicznie, a nie
zadekretowany politycznie. Nie
można też wykluczyć, że wspólna
waluta może nie przetrwać próby
rozsadzających ją odmiennych
interesów rządów państw tej
strefy. Unii walutowych było już
kilka i żadna się nie ostała. Polska
powinna przystąpić dokładnie
wtedy, kiedy jej poziom gospodarczy zrówna się z poziomem
krajów „starej” Unii. Kiedy to się
stanie? To zależy od posunięć
polskich rządów.
Jak powinny wyglądać banknoty polskiego euro?
Nie ma znaczenia, jak będą
wyglądać. W młodości zbierałem
stare banknoty. Udało mi się
stworzyć całkiem dużą kolekcję.
Euro jest moim zdaniem bez wyrazu. Nie stanie się w przyszłości
przedmiotem doznań estetycznych, jak chociażby niektóre
historyczne banknoty, które
doprawdy były bardzo piękne.
Andrzej Sadowski
(ur. 1963 r.) ‑ założyciel Zespołu
Badań nad Myślą Konserwatywną
i Liberalną (1984) na Uniwersytecie
Warszawskim, jeden z inicjatorów
i członek Zarządu Towarzystwa
Gospodarczego w Warszawie
(1986-89), jeden z założycieli,
wraz z m.in. Mirosławem Dzielskim
i Aleksandrem Paszyńskim, Akcji
Gospodarczej (skupiającej opozycję
rynkową w końcu lat 80.) i członek
jej Zarządu (1988-89). Jeden
z fundatorów i wiceprezydent
pierwszego niezależnego instytutu
– Centrum im. Adama Smitha (od
1989). Jeden z założycieli (1996)
i członek Zarządu Transparency
International Polska (do 2003).
€URO
strefy euro), tym moje raty są niższe, a
kredyt tańszy. Teoretycznie więc dla mnie
– im mocniejszy złoty, tym lepiej. Ale mój
brat, którego los jest dla mnie bardzo
ważny, wziął kredyt hipoteczny w obcej
walucie kilka lat później niż ja, przy kursie
niewiele ponad 3 zł za euro. I dla niego
im słabszy złoty (a dziś jest znacznie
słabszy niż wtedy, gdy brał kredyt), tym
jego raty są wyższe, a tym samym kredyt
droższy. Oczywiście chciałabym „zyskać”
na kredycie jak najwięcej, ale zależy mi
też, by brat tak bardzo nie ucierpiał, gdy
Polska wejdzie do strefy euro. Kurs 3,5
zł za euro wydaje mi się najbardziej optymalny dla nas obojga i milionów innych
Polaków w podobnej sytuacji.
Marcin, student dziennikarstwa
Myślę, że kurs zamiany będzie wysoki,
obstawiam 3:1 z lekkimi odchyleniami w
obie strony. Skoro wprowadzeniu unii
monetarnej przyświeca idea, by ceny w
krajach euro były zbliżone, to sądzę, że
już kurs zamiany będzie próbą zbliżenia
polskich cen do europejskich.
Z drugiej strony – nie jest do końca prawdą, że ceny w strefie euro utrzymują się
na zbliżonym poziomie. Mam znajomych
we Francji, którzy jeżdżą na zakupy do
Luksemburga, bo tam paliwo i artykuły
spożywcze są o 20 proc. tańsze. Może
więc niepotrzebnie boimy się inflacji?
Grażyna, studentka informatyki
Im mocniejszy złoty w chwili zamiany
polskiej waluty na euro, tym lepiej, bo
dzięki temu nasze wynagrodzenia będą
wyższe, a spodziewam się, że przyjęcie
euro spowoduje (być może przejściowy,
ale jednak) wzrost cen. Życzyłabym
sobie, by kurs wynosił 3 zł za euro, a nie
na przykład 5:1. Jeżeli dziś zarabiam na
rękę (bo łączę studia z pracą) 3000 zł, to
przy korzystnym kursie oznacza to 1000
euro, a przy niekorzystnym 600.
Podróżuję po Europie i wiem, jak drogo
jest w państwach strefy euro. Jestem
gotowa znosić chwilowe trudności w
związku z wyrównywaniem cen, ale bezpieczniej będę się czuła, mając w kieszeni
więcej pieniędzy.
Kamil, student ASP
Polska waluta jest niedoszacowana. Może
złoty nie jest tak mocny jak euro, więc
kurs wymiany 1:1 byłby przesadą, ale jest
znacznie silniejszy, niż wskazywałby na to
obecny kurs (ponad 4 złote). Chciałabym, by kurs zamiany był jak najwyższy, w
okolicach 3:1, bo to oznacza więcej euro
w kieszeni. Kieruję się prostą logiką: lepiej
mieć więcej pieniędzy niż mniej.
Tomasz, 32 lata, pracownik branży
budowlanej
Wymiana: 2 zł za euro. Uważam, że
zamiana powinna zostać przeprowadzona po takim kursie, by najubożsi stracili
jak najmniej. Jeżeli wejście do strefy
euro oznacza zrównanie naszych cen z
europejskimi (np. francuskimi, niemieckimi), znacznie wyższymi, to zasiłek dla
bezrobotnych nie powinien być mniejszy
niż 300 euro. A dziś bezrobotni dostają
zasiłek rzędu 600 zł, więc rachunek jest
prosty. Zdarza mi się pracować w krajach
strefy euro i wiem, że za 100-150 euro, a
tyle wynosiłby zasiłek dla bezrobotnego,
gdyby kurs wejścia była taki, jaki mamy
obecnie, ci ludzie umarliby śmiercią
głodową. Ogólnie jestem za jedną walutą
w Europie, ale Polska jest na to jeszcze za
biedna.
Andrzej, 37 lat, taksówkarz
Przelicznik powinien być 1:1, bo 1 euro
za 4 złote uderzy w najbiedniejszą część
społeczeństwa. 1 zł za euro to świetna
cena na promocyjne artykuły. Telefon za
1zł, artykuły spożywcze czy chociażby
paczka chusteczek higienicznych. W
krajach, które przyjęły euro, praktycznie
nie ma niższych cen niż 1 euro.
| III |
sp
€URO | Polska droga do euro
Czy pożegnamy
Orła Białego?
staże
& praktyki
Gdy Polska wejdzie do strefy euro, pożegnamy złotego. Jednak polskie
akcenty pozostaną. Monetami euro z naszymi narodowymi stronami
będzie można płacić we wszystkich krajach strefy euro.
Europa zjednoczona
W podobnym konkursie wybrano
wzory awersów ośmiu monet euro
(odpowiadają nominałom: 1, 2, 5, 10,
20 i 50 eurocentów oraz 1 i 2 euro).
Autorem zwycięskiego projektu jest
utalentowany plastycznie informatyk
Luc Luycx z Królewskiej Mennicy
Belgijskiej. Na swoich projektach
wyraźnie oznaczył nominał monety i
naszkicował schematyczną mapkę Unii
Europejskiej lub całej Europy. Europejska waluta musi być neutralna. Grafika
nie może być zbyt szczegółowa.
Gdybym zdecydował się sportretować znaną osobę lub słynny budynek,
jeden z krajów byłby faworyzowany
– uzasadnił swoją wizję Belg.
W 2007 r. wzór awersów monet
został nieznacznie zmodyfikowany.
W monetach 10- 20- i 50-eurocentowych znikły wyraźne granice państw,
widoczne na pierwotnym projekcie, a
w ich miejsce pojawiła się całkowicie
zjednoczona Europa. Nowa grafika
odzwierciedla zapoczątkowaną na
szczycie w Lizbonie nową koncepcję
Unii Europejskiej – bardziej zintegrowanej i otwartej na dalsze rozszerzenie
na wschód.
Walka o strony narodowe
Rewersy monet euro mają narodowy charakter i wskazują na kraj, który
je wyemitował. Przedstawiają motywy
| IV |
ogłoszenia konkursu. Sprawa jest
poważna zarówno dla Polski – bo
polskie euromonety będą promować
kraj w Europie – jak i dla medalierów,
bowiem skala emisji jest ogromna
(szacuje się, że będzie to około 4-5
mld monet). Każdy artysta marzy, by
jego dzieła były reprodukowane w
takiej liczbie.
Do dyskusji włączył się dziennik
„Rzeczpospolita”, który w połowie
ubiegłego roku ogłosił konkurs na
rewers polskiej monety euro. Spośród
360 nadesłanych prac internauci wybrali
35, ich zdaniem najciekawszych wzorów.
W dalszym etapie prace oceniała specjalnie powołana kapituła, która palmę
pierwszeństwa przyznała monecie z
wizerunkiem Orła Białego (na kolejnych
miejscach znalazły się: logo „Solidarności” i wizerunek Jana Pawła II).
Kilka lat wcześniej swoje pomysły
przedstawili studenci Wydziału Grafiki
warszawskiej ASP. Kierujący projektem wykładowca uczelni Władysław
Serwatowski skrytykował wówczas
pomysł umieszczenia na unijnych
monetach polskiego godła.
Jak się rodzi moneta
Decyzja o tym, które z narodowych symboli umieścić na monetach,
to pierwszy krok do stworzenia
projektu. Dopiero wtedy do pracy
przystępują medalierzy, czyli artyści
plastycy, którzy tworzą pierwsze
wizualizacje monet. Artyści pracują
różnymi metodami. Jedni, tak jak Belg
Luc Luycx, szkice i rysunki wykonują
odręcznie, by potem obrabiać je w
graficznych programach komputerowych. Dla innych komputer to od początku podstawowe narzędzie pracy.
Medalierzy lubią symbole i ukryte
znaczenia. Wiele z nich dostrzegają
tylko numizmatycy. Na przykład
na monecie z nominałem 2 euro
Luycx umieścił
połączone literki
LL, czyli swoje
inicjały (można
je dostrzec przez
lupę). Także
polscy projektanci
monet, którzy
uchodzą za jednych z najlepszych
w Europie i na
świecie, lubią się
bawić symbolami.
Utytułowany
medalier Robert
Kotowicz na
jednej z monet
umieścił… swoje
dzieci.
Gdy szkic ze
wszystkimi detalami jest ukończony,
medalier wykonuje gipsowe
modele, używając
przy tym nie tylko wyspecjalizowanych urządzeń, ale także własnych
dłoni i podstawowych narzędzi
rzeźbiarskich. Gipsowy odlew trafia
w ręce rzemieślników i technologów,
których podstawowym zadaniem
jest dobranie optymalnej technologii
produkcji.
Produkcja monet jest skomplikowanym procesem, w którym udział
bierze kilka osób. Oprócz mincerza,
który tworzy pierwowzory monet
i narzędzia robocze, nie bez powodu
zwane stemplami, są to także operatorzy obsługujący prasy monetarne.
Nowoczesne prasy mogą wybić
nawet trzynaście monet na sekundę
(takimi dysponuje Mennica Polska).
Produkcji towarzyszy bardzo szczegółowa dokumentacja, której celem
jest kontrola jakości, ale także liczby
wybitych monet.
Monety dla koneserów
Szczególnym rodzajem monet są
monety kolekcjonerskie i okolicznościowe. W przypadku państw strefy
euro każdy kraj raz do roku może
ochraniaczach na palcach, które dla
wyemitować monetę okolicznościową,
pewności co kilkanaście minut przeupamiętniającą rocznicę historyczną
mywają spirytusem. Tak produkcja
lub bieżące wydarzenia o doniosłym
monet kolekcjonerskich przebiega
znaczeniu. Okolicznościowe monety
w Mennicy Polskiej, która jest drugim
zawsze mają nominał 2 euro, a ich strow Europie ich producentem. Choć
ny wspólne wyglądają identycznie jak
monety okolicznościowe (także euro)
na monetach powszechnego obiegu.
mają wartość nominalną i można ich
Pierwszą okolicznościową monetę
używać jako środka płatniczego, nie
wyemitowała Grecja na pamiątkę
warto tego robić. Na przykład wyemiIgrzysk Olimpijskich w Atenach w
towana przez NBP moneta o nominale
2004 roku. Kraje strefy euro wyemi10 złotych z Czesławem Niemenem
towały także dwie wspólne monety
ma na rynku kolekcjonerskim wartość
okolicznościowe: pierwszą
siedmiokrotnie wyższą.
w 2007 z okazji 50. rocznicy podpisaProdukcja monet to przedsięwzięnia traktatu rzymskiego, drugą
cie skomplikowane, wieloetapowe, na
– w 2009 z motywem nawiązującym
wpół artystyczne, na wpół rzemieśldo Unii Gospodarczej i Walutowej
nicze. Warto o tym pamiętać, gdy
z okazji dziesiątej rocznicy wpropo raz kolejny obojętnie miniemy
wadzenia euro (wzór tej drugiej
eurocentówkę, leżącą na którejś z
wybrali Europejczycy w internetowym
europejskich ulic.
głosowaniu).
Produkcja monet kolekcjonerskich jest bardziej
skomplikowana niż obiegowych. Te drugie wykonuje się bowiem z innego
kruszcu (najczęściej jest to
stop srebra i złota Nordic
Gold). Nim powstaną
monety kolekcjonerskie,
krążki stopu są polerowane i dokładnie myte.
POLSKA DROGA DO EURO
Polerowanie odbywa się
w specjalnym urządzeniu
redaktorzy prowadzący:
przy użyciu szczotek i padr Janusz Grobicki,
sty polerskiej lub w bębnie
Wojciech Staruchowicz
pełnym stalowych kulek
zespół redakcyjny:
i z użyciem specjalnych
Tomasz Betka,
detergentów. Aby pozbyć
Magdalena Karst-Adamczyk,
się nawet najmniejszych
Marcin Kasprzak
rys i zadrapań, polerowadodatek nr 2 z serii
nie trwa kilka godzin.
Polska droga do euro
Tak przygotowane
Projekt dofinansowany ze środków
półprodukty trafiają do
Narodowego Banku Polskiego.
myjki, która ultradźwiękowo usuwa z nich wszelkie
zanieczyszczenia. Potem
trzeba za wszelką cenę
unikać kontaktu ludzkich
dłoni z półproduktem.
Więcej o polskiej drodze do euro
Chodzi o to, aby nie
na stronach: www.nbp.pl/euro.
zostawiać na krążkach
Tam też znajduje się pełna
śladów palców czy choćby
treść Raportu na temat pełnego
odrobiny potu. Dlatego
kolejne czynności związauczestnictwa RP w trzecim etapie
ne z produkcją monet z
Unii Gospodarczej i Walutowej.
metali szlachetnych mincerzy wykonują w gumowych
DODATEK SPECJALNY 02/2009
Prawnym środkiem płatniczym
na całym obszarze euro są identyczne banknoty, zaprojektowane
przez Roberta Kalinę z austriackiego
Banku Centralnego. Projekt Austriaka
zwyciężył w europejskim konkursie,
ogłoszonym w 1996 r. przez Radę
Europejską Instytutu Monetarnego.
charakterystyczne dla danego kraju,
otoczone trzynastoma gwiazdkami
UE. Na niemieckich monetach 1 i 2
euro widnieje orzeł, tradycyjny
symbol państwowości Niemiec. Na
francuskich umieszczono drzewo
(ma symbolizować życie, ciągłość
i wzrost) otoczone hasłem Republiki:
Wolność, Równość, Braterstwo. Grecy
mają ikonę przedstawiającą porwanie
Europy przez Zeusa, Włosi – portret
Dantego Alighieri autorstwa Rafaela,
a Irlandczycy – celtycką harfę.
U nas toczy się dyskusja o to, czyj
wizerunek lub jaki symbol umieścić
na rewersie polskiej monety euro.
Ostateczna decyzja należy do prezesa
NBP, ale polski emitent nie wyklucza
Kapitał ludzki
Fundacja Rozwoju Kapitału Ludzkiego,
której celem jest rozwój zasobów ludzkich
przedsiębiorstw poprzez szkolenia i wzrost
efektywności systemów zarządzania,
organizuje szkolenia. Ażeby wziąć udział w
listopadowych szkoleniach i stażach należy
zarejestrować się w Urzędzie Pracy m.st.
Warszawy. Podczas szkoleń kursanci będą
mieli okazję sprawdzić swoje kompetencje
zawodowe, predyspozycje: Self SWOT, umie‑
jętności z zakresu IT. Każde Szkolenie kończy
się wnikliwym raportem, czyli informacją
zwrotną dla uczestnika.
www.frkl.pl
Praktyki w urzędzie
Studenci mogą korzystać z ofert praktyk
za pośrednictwem Mazowieckiego Urzędu
Wojewódzkiego. W listopadzie praktyki
organizowane będą w Wydziale Zarządzania
Funduszami Europejskimi, Infrastruktury
i Środowiska oraz Finansów i Budżetu.
Jedynym warunkiem ubiegania się o praktykę
jest posiadanie przez studenta dokumentu
ubezpieczenia od następstw nieszczęśliwych
wypadków. Okres trwania praktyk jest do
uzgodnienia. Sugerowane okresy to dwa
tygodnie, miesiąc lub trzy. Więcej informacji
o stażach i praktykach można znaleźć na
stronie internetowej Urzędu Wojewódzkiego:
mazowieckie.pl, a także pod numerem
tel. 022 6956134.
Spotkania z Rynkiem Pracy
W dniach 25-27 listopada odbędzie się
13. edycja Spotkań z Rynkiem Pracy. Będą
się one odbywały kolejno w Centrum Ochota
dla kierunków ścisłych tj. matematycznoprzyrodniczych, na Wydziale Zarządzania
oraz oczywiście na Kampusie Głównym.
Organizatorem przedsięwzięcia jest Biuro
Karier UW, które oferuje atrakcyjne oferty
pracy, staży, praktyk płatnych i bezpłatnych,
a także wolontariat. Organizatorzy proponują
studentom warsztaty biznesowe, ciekawe
wykłady z zagadnień HR oraz szkolenia podno‑
szące zdolności interpersonalne. Jest okazja,
aby zostawić pracodawcy swoje CV, a także
nawiązać rozmowę.
biurokarier.uw.edu.pl
Akademickie Inkubatory
Studenci oraz osoby poniżej 30. roku życia za‑
interesowane założeniem własnej firmy mogą
skorzystać z fachowej porady AIP. Inkubatory
Przedsiębiorczości prowadzą księgowość,
consulting i ogólny nadzór nad firmą. Ponadto,
działając w Inkubatorze, uzyska się zwolnienie
z opłacania ZUS-u. Można też liczyć na skorzy‑
stanie z ofert szkoleniowych, począwszy od
zarządzania projektami, aż do kursów obsługi
specjalistycznych programów komputerowych,
czy pozyskiwania funduszy z Unii Europejskiej.
Fundacjami wywodzącymi się z AIP są m.in.
Vivento Infobrokers, portal społecznościowy
goldenline.pl czy photoblog.pl.
aipsggw.pl
Staram się nie zawieść
Maciej Puchała
tem. Moim zdaniem
nie traktuje się takich
Studiowanie zacząłem
osób jak ja jako
od socjologii. Rok późrównorzędnych podniej rozpocząłem drumiotów w relacjach
gi kierunek – dzienmiędzyludzkich.
nikarstwo. Po pięciu
Na funkcję marlatach studiowania
szałka Parlamentu
postanowiłem, że
Studentów UW
podejmę się doktoratu
wybrany zostałem
z socjologii. Lubię to
spośród parlamentamiejsce, Uniwersytet
rzystek
Warszawski, i nie
i parlamentarzystów.
chcę zbyt szybko go
Wcześniej, przez
opuszczać. Uważam,
całe liceum, byłem
że socjologia na UW,
przewodniczącym
jak i sama uczelnia,
Samorządu Szkolnedała mi bardzo wiele.
go, a także
Zwłaszcza, jeśli brać
redaktorem naczelpod uwagę mój
nym gazety „Niusy”,
rozwój osobisty. Nie
która kilka razy otrzylubię się nudzić i stać
mała tytuł najlepszej
w jednym miejscu.
w Polsce gazety
Poza tym – jeśli nie ja,
szkolnej. Byłem jemusiałby to zrobić ktoś Mariusz Drozdowski, przewodniczący
dynym kandydatem
inny, a ja zawsze wolę
na funkcję marszałka,
Parlamentu Studentów RP
pracować samodzielponieważ tak wynikło
nie, bo wydaje mi się, że mogę to zrobić lepiej.
z uzgodnień koalicyjnych przed posiedzeniem.
Odnoszę również wrażenie, że miło jest mieć
Funkcjonujące w Parlamencie Studentów UW
wpływ na to, co dzieje się na moim wydziagrupy doszły do wniosku, że jestem jedynym
le i uczelni. Innym aspektem jest to, że we
nadającym się merytorycznie kandydatem i w
własnym mniemaniu muszę robić więcej niż
głosowaniu zostało to potwierdzone.
inni, starać się bardziej, osiągać lepsze wyniki.
Oczywiście, marszałkiem nie zostałem od
Chęci i motywacja są tutaj ważnym elementak. Moja przygoda z PS UW rozpoczęła się
wcześniej. Najpierw przez rok byłem posłem
z Instytutu Socjologii, a gdy skończyłem tam
studia, wystartowałem w Instytucie Dziennikarstwa. Po ciężkiej walce wyborczej zostałem
najpierw posłem, a później marszałkiem
Parlamentu Studentów UW. Pełnienie tej
funkcji jest dla mnie olbrzymim obowiązkiem,
sposobem na sprawdzenie siebie i ogromnym
zaszczytem, oznacza też mnóstwo pracy. To
także wielkie zaufanie, jakim mnie obdarzono,
staram się go nie zawieść. To wymaga bycia
superpoprawnym. Uczestniczę czasem w
posiedzeniach Senatu UW i Rady Wydziału
Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. Gdybym
prowadził posiedzenia PS tak, jak tam się prowadzi, dawno zostałbym odwołany. Studenci
są superpoprawni i bardzo wrażliwi na punkcie
formalności, trzeba więc być obeznanym w
procedurach i przepisach. A to nie jest łatwe,
bo one też się zmieniają.
Nie mam konkretnych planów na przyszłość.
Na pewno nie zamierzam łączyć ich z polityką,
nie będę też kandydował do Sejmu RP. Chcę
obronić doktorat, skończyć dziennikarstwo, a
potem rozpocząć pracę naukowo-dydaktyczną.
Uczelnia jest dla mnie ważna i nie chcę się z nią
żegnać. Bardzo zależy mi na rozwoju dwóch
gazet, których jestem redaktorem naczelnym:
„Gazety Studenckiej” i miesięcznika „Maturzysta”. To podstawowe sprawy, które muszę
w najbliższym czasie realizować i im poświęcam aktualnie najwięcej czasu.
Wymagająca pasja
Krzysztof Borowiec,
Sebastian Kusz,
Jakub Zagórski,
Adam Lasoń
O tym, jak wygląda praca współczesnego
dziennikarza, opowiadają dziennikarz prasowy,
telewizyjny i agencyjny.
Marcin Kamiński (36 lat) ze słupskiej redakcji
„Dziennika Bałtyckiego” jest typowym dziennikarzem lokalnym: przygotowuje materiały
prasowe o wydarzeniach na terenie Pomorza
Środkowego. Szacuje, że w pracy spędza
około 60 godzin w tygodniu. Dzień w redakcji
zaczyna od przeglądu prasy – porównuje, co
ma konkurencja, a co umknęło jego gazecie.
Zbiera informacje, głównie przez telefon. Choć
zdarza się, że musi pojechać na miasto. Robi też
zdjęcia. Najwięcej pracy jest nad ukazującym się
w piątek „Dziennikiem Słupskim” – dodatkiem
do „Dziennika Bałtyckiego”. Dlatego też od
poniedziałku do środy, kiedy trzeba domknąć
całość tygodnika, Kamiński wraca
do domu około godz. 23.
Michał Zagórski jest dziennikarzem sportowym w „Superstacji”. Jego praca polega na prezentowaniu na antenie wydarzeń sportowych
z całego świata. Pracuje codziennie po 6-8
godzin. Żeby zdążyć do warszawskiego studia
„Superstacji”, wstaje przed 8 rano. Wolny dzień
w pracy trafia się raz na jakiś czas, najczęściej,
gdy dogada się ze swoim współpracownikiem.
Pracuje również w święta.
Paweł Kiełbus (27 lat) z Wrocławia pracuje
w sportowej agencji prasowej ASIinfo i jako
redaktor serwisu goal.pl. Nie ma reguły, co
do ilości czasu spędzanego każdego dnia w
pracy. Ilość materiałów publikowanych dziennie
przez agencję zależy od tego, co się aktualnie
dzieje w sporcie. Teksty powinny być wrzucane
w odstępach 30-minutowych. Kiełbus woli
pracować w późnych godzinach wieczornych
lub nocnych. Czasami jednak nie ma wyboru i
siedzi od rana. Najczęściej pracuje w domu.
Marcin Kamiński zazwyczaj chodzi spać około
pierwszej w nocy i sypia 5-6 godzin.
Aby zdążyć na czas ze wszystkimi obowiązkami,
często musi pracować także w nocy. – Jak masz
sporo zajęć, adrenalina cię trzyma – przyznaje. –
Popołudniu, jak masz chwilę oddechu, dopada
cię znużenie. Zagórski przyznaje, że prawie
zawsze zdarza mu się ze znużenia zasnąć przed
telewizorem. Z kolei Kiełbus, ze względu na swoje przyzwyczajenia, chodzi spać około drugiej,
trzeciej w nocy. Ze zmęczeniem radzi sobie, pijąc
litrami kawę lub napoje z magnezem. Zazwyczaj jednak odczuwa zapał mentalny. – Mam to
szczęście, że praca jest moją pasją. Jak robisz to
co lubisz, to nie męczysz się aż tak bardzo. Czasami lecę na samym entuzjazmie – opisuje.
Badania brytyjskiego Ministerstwa Zdrowia
wskazują, że statystyczny pracownik mediów
konsumuje tygodniowo 44 jednostki alkoholu
(równowartość pięciu butelek wina lub 11 litrów
piwa). Takie wskaźniki nie dziwią Szczepkowskiego, który jest przekonany, że podobne
badania w Polsce ujawniłyby te same problemy.
Bardzo wielu dziennikarzy, szukając odprężenia,
odstresowania bądź chwilowego relaksu po
pracy, sięga po kieliszek. Stosunkowo częste w
środowisku dziennikarskim są także przypadki
narkomanii, nikotynizmu, chorób serca, depresji
czy różnego rodzaju nerwic. Zdaniem Szczepkowskiego są to główne czynniki, z powodu
których średnia życia dziennikarzy jest stosunkowo krótka, bo wynosząca około 60 lat.
Wszyscy trzej dziennikarze są doskonałym
przykładem na to, w jak szybkim tempie żyją
dzisiejsi ludzie mediów. Mimo to żaden z nich
nie wyobraża sobie pracy w innym zawodzie. –
Jak bym nie lubił tej pracy, to bym nie pracował.
Jeżeli tego nie lubisz, to się wypalisz w ciągu
sześciu miesięcy, roku – mówi Kamiński. – Nie
zamieniłbym tej pracy na żadną inną – dodaje
Zagórski. Ich słowa potwierdza Szczepkowski:
‑ dziennikarz nie ma czasu na hobby. To praca
jest jego hobby. Ci dziennikarze, którzy do czegoś doszli, traktują swój zawód jako pasję. Życie
osobiste podporządkowują życiu zawodowemu – mówi.
reklama
opr. Julia Steffen
| 11 |
Redakcja prasy i książęk – IX edycja, szczegóły www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
Magdalena Karst-Adamczyk
staże | W praktyce
public
relations
opr. Roksana Gowin
Coca-cola wciąż
niepokonana
Marka Coca-cola już po raz drugi z rzędu bryluje na szczycie listy najbardziej wartościowych marek na świecie według zestawienia Interbrands.
Jej wartość względem poprzedniego roku wzrosła o 3 proc. i szacuje się
ją obecnie na 68,7 mld dolarów. Na podium znaleźli się również dwaj
amerykańscy giganci z sektora IT, tj. firma IBM oraz Microsoft. Najwyższy
wzrost pozycji w rankingu w porównaniu z ubiegłym rokiem odnotowała
firma Google, której wartość powiększyła się o 25 proc. i wynosi 31,9 mld
dolarów. Zestawienie pokazuje, że skutki kryzysu w szczególności odczuły
marki z sektora finansowego – szwajcarskie UBS ( ‑50 proc.) i amerykańskie:
City ( ‑49 proc.), American Express ( ‑32%), Morgan Stanley ( ‑26 proc.).
Źródło: www.interbrand.com
Nasz człowiek w PZPN...
Nowym rzecznikiem prasowym PZPN
została absolwentka Wydziału Dzienni‑
karstwa i Nauk Politycznych Uniwersy‑
tetu Warszawskiego 25-letnia Agnieszka
Olejkowska. Zastąpiła ona na tym stano‑
wisku Janusza Atlasa, który niespełna
miesiąc czasu sprawował tą funkcję.
Agnieszka Olejkowska od półtora roku
pracowała w biurze prasowym PZPN.
... i w Sharpie
PR managerem Sharp Electronics
Poland została Dorota Seweryniak. Przez
ostatnie trzy lata koordynowała działania
PR w agencji Euro RSCG Sensors. Dorota
Seweryniak jest absolwentką Wydziału
Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW,
z branżą PR jest związana od siedmiu lat.
Rzecznik Polskiego Radia
Aż 243 osoby chcą zostać rzecznikiem
prasowym Polskiego Radia S.A. Publicz‑
ne radio nie ma rzecznika prasowego
od czerwca 2009 roku, gdy z tej funkcji
zrezygnowała Agata Broda.
Warszawa króluje
Warszawa jest najczęściej występują‑
cym miastem w polskich mediach. W
2008 roku ukazało się 260 tys. publikacji,
z czego ponad połowa pochodzi z prasy
regionalnej. Jest to więcej niż drugi
w zestawieniu Kraków (na podstawie
Press-Service).
Społecznościowe nieprzydatne
Zdaniem amerykańskich biznesmenów
wyszukiwarki internetowe są bardziej
skuteczne wizerunkowo, niż portale
społecznościowe. Ponad trzy czwarte
amerykańskich biznesmenów z małych
firm przyznało, że sieci społecznościowe
typu Facebook czy Twitter okazują się
nieprzydatne w promocji ich działalności i
generowaniu ruchu na stronie.
Agent Tomek w sieci
Najsłynniejszy agent CBA od końca wrze‑
śnia był bohaterem blisko 500 publikacji
w portalach internetowych. Najpierw z
głośnymi akcjami CBA (Beata Sawicka,
Weronika Marczuk-Pazura), a następnie z
coraz liczniejszymi szczegółami na temat
życia prywatnego agenta.
Więcej pracy
W październiku pojawiło się 145 ofert
pracy w branży PR. To o 19 ofert więcej
niż w analogicznym okresie ubiegłego
roku i 4 proc. ogłoszeń więcej niż we
wrześniu bieżącego roku.
opr. PO
| 12 |
Londyński Digital Week
Agencja Porter Novelli podjęła się
przeprowadzenia kampanii wizerunkowej pierwszego londyńskiego
Digital Week. Wszelkie działania mają
na celu stworzenie wizerunku stolicy
Wielkiej Brytanii jako największego
na świecie rynku nowych technologii. Głównymi odbiorcami eventów
odbywających się podczas targów
miały być osoby pracujące w sektorach, w których na co dzień wykorzystuje się rożne nowinki techniczne,
np. związanych z filmem, sztuką,
muzyką a także marketingiem. Jimmy
MacDonald, pomysłodawca Digital
Week, podkreśla, że każdy event
ma pokazać jego uczestnikom, jak
istotne i pomocne są znajomość oraz
użytkowanie owoców technologicznego postępu.
Źródło: www.prweek.com
Hitler promujący muzeum
Podobizna Adolfa Hitlera pojawiła się na plakacie reklamującym muzeum
figur woskowych w małej tajlandzkiej miejscowości Pattaya, nieopodal
Bangkoku – informuje portal dziennik.pl. Dyktator wykonujący faszystowskie pozdrowienie na afiszu z napisem „Hitler żyje!” miał zachęcić
turystów do zboczenia z szosy i odwiedzenia niecodziennej wystawy.
Skutek był jednak zupełnie inny. Przydrożna reklama wywołała oburzenie
ambasadorów Izraela i Niemiec w stolicy Tajlandii oraz stała się przyczyną
głośnego skandalu dyplomatycznego. Dyrektor muzeum tłumaczył się,
że był to pomysł agencji reklamowej. – Nikogo nie chcieliśmy obrazić
i nie wyobrażaliśmy sobie, że ktokolwiek może poczuć się dotknięty
umieszczeniem tej strasznej postaci na afiszu zapowiadającym otwarcie
muzeum w przyszłym miesiącu – podkreślał dyrektor. Autor artykułu
dodaje, że nazistowskie symbole nie są jednakowo odbierane w Azji
i na obszarach kultury zachodniej. U naszych wschodnich sąsiadów nie
mają one tak negatywnych konotacji i bez świadomości ich znaczenia
są wykorzystywane do różnorakich akcji promocyjnych.
Źródło: www.dziennik.pl
PR-owska afera
w Kalifornii
Media amerykańskie zainteresowały się ostatnio sprawą dwóch PR-owców:
Adama Mendelsohna i Steve’a Schidta, właścicieli agencji Mercury Public
Relations, która miała zainkasować 9 mln dolarów za kontrakt na pięcioletnią obsługę PR-owską szybkiej kolei stanowej w Kalifornii. Do podpisania
kontraktu jednak nie doszło. Powodem były podejrzenia o faworyzowanie
firmy przez gubernatora stanu podczas postępowania przetargowego.
Dziennikarze doszukali się bowiem powiązań między „Terminatorem” a
właścicielami agencji. Okazało się, że Adam Mendelsohn był wcześniej
dyrektorem ds. komunikacji w biurze Arnolda Schwarzeneggera, natomiast
Steve Schidt doradzał politykowi podczas kampanii wyborczej w 2006
roku. Nagłośniona przez media sytuacja spowodowała konieczność
ponownego rozpatrzenia ofert agencji startujących w przetargu – podaje
internetowe wydanie dziennika „Los Angeles Times”.
Źródło: www.latimes.com
Polski sukces
w Golden Drum
W tym roku po raz pierwszy w konkursie Golden Drum pojawiła się kategoria
PR-owska. I od razu sukces: dwie polskie agencje – On Board i Ciszewski PR
– zostały laureatami tego prestiżowego konkursu. Agencja On Board
otrzymała wyróżnienie aż w dwóch kategoriach. Pierwsze w kategorii „Public
engagement & participation” – za akcję „Kumpel z przeszłości”, inspirowaną
65. rocznicą wybuchu powstania warszawskiego. Kampania polegała na
założeniu na popularnym portalu społecznościowym Facebook profili dwóch
młodych powstańców o pseudonimach „Sosna” i „Kostek”. Ich głównym
celem było stworzenie prywatnej kroniki powstania z perspektywy chłopców, którzy mogą obserwować je własnymi oczami. Druga nagroda została
przyznana On Board w kategorii „Government relations and public affairs”
– za projekt Kampania na rzecz pracowników ochrony, realizowanej dla NSZZ
„Solidarność”. Akcja miała za zadanie polepszenie warunków pracy pracowników ochrony oraz uświadomienie pracodawcom, że konieczne są zmiany
w traktowaniu tej grupy zawodowej. Laureatem w kategorii „Coraporate
branding” została agencja Ciszewski Public Relations za kampanię na rzecz
marki Hoop Cola, która polegała na rozpropagowaniu w Polsce idei „darmowego przytulania” oraz zbieraniu podpisów pod petycją na rzecz ustanowienia dnia 24 czerwca „polskim Dniem Przytulania”. Działania agencji miały za
zadanie wsparcie platformy komunikacyjnej firmy Hoop Cola.
Źródło: www.goldendrum.com
istnienie Pana P.
Od pewnego profesora
dowiedział się kiedyś, że
jedną z najsilniejszych
cech jego charakteru jest
bezwzględność. To ona
pozwoliła mu zaistnieć
i w biznesie, i w polityce.
Wojciech Bartnik
Amerykańscy
PR-owcy dla
Tymoszenko
Zbliżają się wybory prezydenckie na
Ukrainie, dlatego też ukraińska premier
kompletuje ekipę specjalistów, która ma jej
zapewnić sukces w następnym politycznym
starciu – pisze Artur Ciechanowicz
z „Dziennika Gazety Prawnej”. Pani premier
postanowiła zatrudnić amerykańskich
specjalistów chicagowskiej agencji AKPD
Message and Media, określanych mianem „najskuteczniejszych technologów
politycznych”. Firma zajmowała się zwycięską kampanią prezydencką Baracka
Obamy i z pewnością ma w tym sukcesie duży udział. Julia Tymoszenko liczy
na to, że pomoc tzw. „king makers” przyczyni się do zdobycia przewagi nad
politycznymi konkurentami i zwycięstwa w wyborach.
Źródło: „Dziennik Gazeta Prawna”
reklama
Pomysł na
PR | Marketing polityczny / To PRoste
– Jak wiadomo, była to rewolucja burżuazyjno-demokratyczna, w której szeroki udział
wzięły klasy pracujące – mówi do mikrofonu
człowiek ucharakteryzowany na Włodzimierza Lenina. Otacza go rozentuzjazmowany
tłum, powiewają czerwone flagi, wszędzie
można dojrzeć portrety Marksa i Engelsa. To
nie wiec aktywu PZPR w czasach poprzedniego ustroju, lecz happening zorganizowany przez Janusza Palikota w maju 2009 roku
w Kozłówce, gdzie istnieje swoiste muzeum
czasów komunizmu. Podczas tej masówki aktorzy upodobnieni do Lenina, Marksa i Engelsa odczytywali fragmenty pracy doktorskiej
Lecha Kaczyńskiego. W ten oto oryginalny
sposób Janusz Palikot po raz kolejny zaatakował przeciwników politycznych i zaznaczył
Lublin, 24 kwietnia 2007 roku. Poseł Platformy Obywatelskiej i szef lubelskiej Platformy Janusz
Palikot z rekwizytami podczas konferencji prasowej.
był przedsiębiorcą regularnie pojawiającym
się na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. W 2006 roku zajął 50. pozycję
z majątkiem wycenianym na 330 mln złotych.
Skuteczne i sprawne działania biznesowe
przeniósł do polityki, w tym do mediów. –
Palikot stawia przede wszystkim na skuteczność, zgodnie z jedną najważniejszych
zasad marketingu:
wyróżnij się albo
zgiń – twierdzi Adam
Łaszyn, ekspert od
PR, który szkolił polityków PO i PiS. – Ma
kapitalne wyczucie
tzw. kryteriów newsa, np. unikalność
informacji, kontrowersja, konflikt.
Rzeczywiście, Palikot stał się znany
z powodu licznych
kontrowersji, jakie
wzbudziły jego występy. Wymachiwanie na konferencji
prasowej silikonowym penisem, przyniesienie do studia
TVN 24 świńskiego
łba czy nazwanie
minister z rządu PiS
prostytutką
polityczną nie jest typowym zachowaniem
polskiego polityka.
Jednak w tym, co
robi, nie można Palikotowi odmówić
pomysłowości i inKozłówka, 2 maja 2009 roku. Janusz Palikot zorganizował w Muzeum
teligencji. Tak uważa
Zamoyskich w Kozłówce happening, podczas którego odczytano pracę
prof. dr hab. Wiesław
doktorską Lecha Kaczyńskiego, świadczącą - zdaniem posła PO - że
Godzic z SWPS, meobecny prezydent w 1979 r. był marksistą.
dioznawca. – Od innych różni go bardzo
swoją obecność w mediach. Jak to się stało,
wysoki poziom ekstrawagancji połączony z
że Palikot z biznesmena i mecenasa kultury
inteligencją oraz silne przekonanie o możlistał się jedną z głównych postaci rządzącej
wości wpływu na odbiorcę poprzez media.
Platformy Obywatelskiej i jednym z najbarGdy inni mają wątpliwości, czy wypowiedziej rozpoznawalnych polityków?
dzieć słowo „pośladki”, on bez wahania mówi
Zanim Janusz Palikot stał się politykiem,
„dupa” i wygrywa pojedynek na popularność
– twierdzi Godzic. – To bierze się z jego
renesansowo-obscenicznego stosunku
do odbiorcy.
Dr Robert Szwed, adiunkt w Instytucie
Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej
KUL, patrzy na zjawisko Janusza Palikota
z innej strony: – debata publiczna, która
toczy się w mediach, stoi na nędznym
poziomie. Jeśli dziennikarze nie zmienią
swojego stosunku do miejsca mediów
w życiu publicznym, poziom polityki będzie coraz niższy. Jednak nie wszyscy, jak
dr Szwed, uważają, że poziom mediów
jest słaby, przez co pokazuje się Palikota.
Ma on wielu zwolenników, którzy akceptują i popierają jego wyraziste działania.
Z tego też powodu, mimo wielu zapowiedzi usunięcia Palikota z partii, władze
PO do dzisiaj nie uczyniły żadnego ruchu.
Palikot okazał się bardzo przydatny przy
budowaniu twardego elektoratu PO na
fali totalnej krytyki rządów PiS, a przede
wszystkim braci Kaczyńskich.
Dla lepszego zrozumienia sposobu
działania Janusza Palikota w mediach
wystarczy zapoznać się z fragmentem
jego książki „Płoną koty w Biłgoraju”:
„Spytałem kiedyś Krzysztofa Obłoja,
profesora ekonomii i zarządzania” – opowiada w książce Palikot – „jaką z moich
cech charakteru uważa za najsilniejszą.
Odpowiada, że bezwzględność”. Wydaje
się, że ta cecha ujawnia się również u Palikota polityka, gdyż bezwzględnie atakuje przeciwników politycznych, często
przekraczając przyjęte w polskim życiu
publicznym granice dobrego smaku. Jednak spełnia oczekiwania masowego widza, który traktuje politykę jak show, za
czym idzie niespotykana popularność.
Co warto zauważyć, Palikot wyróżnia
się nie tylko na tle polityków polskich,
ale i zagranicznych. – Kontrowersyjnych
polityków nigdzie nie brakuje. Myślę jednak, że ma swój oryginalny styl nie tylko
w skali kraju, ale trudno znaleźć dokładnie taki typ zagranicą – twierdzi Adam
Łaszyn. Pojawienie się Janusza Palikota
na pewno wzbogaciło polską scenę polityczną. Jednak czy jest na niej stałe miejsce dla tak kontrowersyjnej postaci?
Social media
głupcze
fot. Mirosław Trembecki/PAP
| PR
fot. Mirosław Trembecki/PAP
pr
PR na świecie
Maciej
Makuszewski
account manager
w Euro RSCG
Sensors
Czy wiesz, że co trzeci internauta poszukuje
w Google’u informacji na temat stanu
swojego zdrowia? Zanim pójdzie do lekarza,
wpisuje w okno wyszukiwarki objawy i w
ten sposób sprawdza czy jest chory czy nie.
To dobitnie świadczy o tym, czym jest dla
nas wyszukiwarka. To po prostu pierwsze
źródło informacji o wszystkim. Już nie tylko o
produktach (ale nadal głównie o nich).
Stąd w dzisiejszych czasach głównym celem
PRowców na całym świecie powinno być
„umieszczenie” na pierwszej stronie wyników
tej wyszukiwarki informacji, które chcielibyśmy,
aby były znalezione przez dziennikarza/
blogera. Można to robić na różne sposoby
– począwszy od układania sobie bardzo
dobrych relacji z mediami, których serwisy
informacyjne są wysoko pozycjonowane w
wyszukiwarkach (w Polsce bardzo dobrze
pozycjonowanym serwisem biznesowym jest
np. Bankier.pl), poprzez częstą aktualizację
strony www, stworzenie biura prasowego
online czy też pozycjonowanie treści za
pomocą reklam Google.
Jednak nie wynaleziono jeszcze lepszych
sposobów na „zaistnienie w Google” niż
aktywność w mediach społecznościowych.
Dlaczego? Ponieważ cechą większości tego
typu serwisów jest to, że często się aktualizują,
mają mechanikę szybko rozpoznawalną i
przyjazną dla wyszukiwarek i przede wszystkim
ludzie je często odwiedzają i linkują do nich!
Nie ma lepszej przestrzeni do publikowania
informacji i… zbierania feedbacku oczywiście!
Tworzenie blogów, mikroblogów, kont na
Youtube i w serwisach ze zdjęciami z czasem
wyprze z listy codziennych obowiązków
męczenie dziennikarzy (i blogerów) telefonami
i mailami. Dlaczego? Dlatego, że jest to
po prostu skuteczne i… przekłada się na
widoczność marki w mediach tradycyjnych.
Aby nie być gołosłownym, użyję przykładu:
18 maja 2009 roku opublikowałem na swoim
blogu w serwisie Interaktywnie.com post
pt. „Twitter przerósł polskich guru Public
Relations”. Następnego dnia otrzymałem od
dziennikarza serwisu Dziennik.pl zapytanie, czy
nie zechciałbym się wypowiedzieć na temat
działań polityków w social media do artykułu,
który właśnie przygotowuje. Po dwóch dniach
od opublikowania postu na blogu artykuł
na Dziennik.pl był gotowy. Kilka dni później
temat podchwyciła „Gazeta Wyborcza”, a
cytat z bloga na Interaktywnie.com znalazł
się w papierowym wydaniu, w artykule o
kampaniach wyborczych. Czyli Dziennik.pl
i „Gazeta Wyborcza”… hmm... ciekawe, czy
osiągnąłbym taki sam efekt, wysyłając maila
z moim komentarzem do tych redakcji albo
nawet do wskazanych dziennikarzy?:)
Ewenement? Nie! Codzienność – ale jutro.
Jeśli chcecie zadać pytanie PR-owcom
z agencji Euro RSCG Sensors, piszcie
na adres: [email protected]. Jeśli macie
pytania do autora tekstu, piszcie: maciej.
[email protected].
Patronat merytoryczny:
| 13 |
Polska w termowizyjnym obiektywie
W połowie listopada ubiegłego roku kilkanaście
budynków w Warszawie, w tym gmachy ministerstw
i siedzib organizacji ekologicznych, stało się celem
ataku zorganizowanych grup wyposażonych w
najnowocześniejsze kamery termowizyjne. Ich
członkowie chcieli jednego: pokazać, w jaki sposób
ucieka z tych budynków energia cieplna.
Sylwia Książek
Czerwono-zielone budynki
Uczestnicy akcji robili czerwono-zielone zdjęcia.
Czerwonym kolorem zaznaczono newralgiczne
punkty, przez które ucieka najwięcej ciepła. Zielonym – miejsca, gdzie wszystko jest w porządku. Efekt był druzgocący. Okazało się, że 70 proc.
badanych budynków miało problem z izolacją
cieplną. Wszystko to w ramach kampanii public
relations zorganizowanej przez firmę ISOVER
Polska, nazwanej „Polska w termowizyjnym
obiektywie”. Jej pomysłodawcą była katowicka
agencja Imago Public Relations.
1 stycznia 2009 roku wszedł w życie przepis
o konieczności posiadania certyfikatu energetycznego przez każdy nowo wzniesiony
budynek. Oznacza to, że prawie dwanaście
milionów budynków, m.in. mieszkania, gmachy administracji publicznej czy siedziby firm,
trzeba będzie znacznie lepiej niż dotychczas
zabezpieczyć przed utratą energii. Do wyścigu
o duże pieniądze stanęły firmy produkujące
izolacje, wśród nich właśnie ISOVER Polska.
Przy kampanii pracowała katowicka agencja
Imago Public Relations. – Firma postawiła
przed sobą dwa zadania. Po pierwsze zwrócić
uwagę na potrzebę i wagę termoizolacji
budynków mieszkalnych, biurowych i prze-
mysłowych. Po drugie, wypromować labirynt
ekologiczny ISOVER-WWF na Konferencji COP
14 – tłumaczy Michał Sobiło, client service
director z Imago Public Relations. Kampania kierowana była do dziennikarzy mediów ogólnopolskich i regionalnych
(prasa, radio, telewizja, portale internetowe)
oraz mediów branżowych. Odrębną grupą
byli dziennikarze oraz goście organizowanej
na początku grudnia 2008 roku konferencji
klimatycznej w Poznaniu COP 14.
Raportem w media
Głównym elementem kampanii był wspomniany raport termowizyjny na temat
budynków publicznych i siedzib organizacji
pozarządowych zajmujących się tematyką
ekologii. Konsultanci agencji wybrali najbardziej interesujące pod kątem medialnym budynki w Warszawie. Zdecydowano się na pięć
kategorii: organizacje i instytucje ekologiczne
(WWF), instytucje publiczne (np. ministerstwa),
ambasady państw słynących z troski
o środowisko naturalne, budynki mieszkaniowe i hotele oraz firmy deklarujące zaangażowanie ekologiczne.
Badanie przeprowadzono 14 i 15 listopada
2008 roku. W tym czasie za pomocą kamer
termowizyjnych audytorzy sprawdzali energo-
kultura
& społeczeństwo
oszczędność budynków. Sprawdzono
18 obiektów w Warszawie.
Wyniki stały się podstawą 28-stronicowego
raportu. Podsumowanie uzupełnił wywiad
z Henrykiem Kwapiszem, szefem Centrum
Informacji Technicznej ISOVER Polska. Aby
podkreślić zaangażowanie w oszczędzanie
energii i świadomość ekologiczną firmy ISOVER Polska, raport wydrukowano na papierze
ekologicznym. Był on dystrybuowany w wersji
elektronicznej i papierowej podczas konferencji prasowej 1 grudnia 2008 roku w Poznaniu,
podczas COP14. Informację prasową z publikacją otrzymali również przedstawiciele mediów
nieobecnych na spotkaniu prasowym.
Prezentację raportu dopełniło stoisko
wystawowe ISOVER Polska przygotowane
wspólnie z organizacją ekologiczną WWF, zbu-
reklama
dowane na kształt labiryntu ekologicznego.
Uczestnicy mogli sami poczuć wpływ izolacji
i oszczędności energii (cieplnej, elektrycznej)
na klimat. Wystawę odwiedził m.in. premier
Donald Tusk, uczestniczący w COP 14.
Rękawiczki dla dziennikarzy
Zaproszenia na konferencję prasową, wysłane
do dziennikarzy akredytowanych na konferencję COP 14, umieszczono w specjalnym opakowaniu z dwiema rękawiczkami – bawełnianą
oraz uszytą z wykorzystaniem aktywnej membrany. Symbolizowały one budynki o dobrej i
złej izolacji. W pudełku dziennikarze otrzymali
po jednej rękawiczce z pary. Skompletować je
mogli przybywając na konferencję prasową.
– Rękawice w najprostszy sposób pokazywały,
w jaki sposób działa izolacja. Rękawica oddychająca pokazywała w jaki sposób budynki
oddychają – tłumaczy.
Konferencja prasowa poświecona prezentacji raportu „Polska w termowizyjnym
obiektywie” oraz ekologicznego labiryntu
ISOVER-WWF odbyła się 1 grudnia 2008 roku,
podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych COP 14, na terenie Międzynarodowych
Targów Poznańskich. Także tam ulokowano
wystawę „Technologie dla klimatu”. Prelegentami obecnymi na konferencji prasowej byli
przedstawiciele ISOVER Polska i WWF oraz
audytor energetyczny konsultujący przygotowanie raportu.
Milion na plusie
Jak fotoreporterzy zdobywają zdjęcia, które przenoszą w centrum wydarzeń w najbardziej niebezpiecznych rejonach świata? O tym opowiada książka
„Zdobyć zdjęcie”, obejmująca pięćdziesiąt lat historii
fotografii prasowej, spisanej przez jednego z najwybitniejszych dziennikarzy dwudziestego wieku.
| 14 |
ks
Efekt? Ekwiwalent reklamowy prasowych
i internetowych przekazów mediowych wyniósł ponad milion złotych. Przy czym budżet
całego projektu wyniósł zaledwie kilka procent
tej wartości. Artykuły poświęcone raportowi
(wraz ze zdjęciami termowizyjnymi) pojawiły
się w największych dziennikach informacyjnych w Polsce. Dodatkowo w publikacjach
można było przeczytać porady, w jaki sposób
nie tylko ocieplić swój dom, ale też oszczędzać
energię i zmniejszać koszty.
Co więcej, labirynt ekologiczny ISOVERWWF spotkał się z tak dużym zainteresowaniem odwiedzających wystawę, że postanowiono zaprezentować go także po konferencji
COP14 w innych polskich miastach. Kampanię
doceniła branża public relations. Projekt został
nominowany w konkursie Złote Spinacze,
organizowanym przez Związek Firm Public
Relations, w dwóch kategoriach: „PR korporacyjny” oraz „kreatywność”.
KLIENT: ISOVER POLSKA
AGENCJA: Imago Public Relations (Katowice)
OKRES: listopad-grudzień 2008
Wirtuozi gitary
13 listopada rusza Warszawski Festiwal
Gitarowy koncertem w Studiu Koncertowym
im. Witolda Lutosławskiego. Solistom będzie
towarzyszyła orkiestra symfoniczna Filhar‑
monii Świętokrzyskiej im. Oskara Kolberga
w Kielcach. Dyrygował będzie Jacek Rogala.
Utwór Bartłomieja Budzyńskiego „Partita
concertante de Wratislavia” zagrają Beata
Będkowska-Huang (Polska) oraz Matthias Kla‑
eger (Niemcy). „Concierto de Wrocław” Jaime
Mirtenbaum Zenamona – Wrocławski Kwartet
Gitarowy w składzie: Kamil Bartnik, Michał
Bąk, Marek Długosz, Bartłomiej Helwing. Wła‑
sny utwór „Concierto Polacco” zagra Marek
Pasieczny (Polska).
Wejdź na festiwal
Com’In festiwal (z ang. wejdź), które odbędzie
się w dniach 26-28 listopada ma na celu
łączenie w dość nowatorski sposób muzyki
klasycznej, jazzowej i elektronicznej, plastyki
i tańca, jak również teatru przy wykorzystaniu
multimediów. Jednym z założeń festiwalu jest
tworzenie możliwości współpracy pomiędzy
warszawskimi uczelniami artystycznymi
(UMFC, ASP, AT). W przedsięwzięciu wezmą
udział m.in. Krzesimir Dębski, Leszek Możdżer,
ASK (Estonia), Takome Szabolcs Esztenyi
(Węgry), Achemik Strings, Warszawski Teatr
Tańca, Orkiestra Smyczkowa Uniwersytetu
Muzycznego Fryderyka Chopina oraz aktorzy
Akademii Teatralnej im. T. Zelwerowicza,
a także studenci Akademii Sztuk Pięknych.
Niewinni Czarodzieje
14 listopada Fisz i Emade jako Tworzywo
Sztuczne zagrają koncert zadedykowany Mar‑
kowi Hłasce, Agnieszce Osieckiej i Wojciecho‑
wi Młynarskiemu. Będzie to już czwarta
edycja projektu Festiwal Niewinni Czarodzieje
(12-15 listopada, kino Wars). Wydarzenie
urozmaicone będzie kadrami filmów z lat 50.,
a także zostanie rozstrzygnięty konkurs na
najlepszą etiudę o Marku Hłasce.
niewinniczarodzieje.pl
Laboratorium Miłości
Mówi się, że miłość jest ślepa. Jak w takim
razie rozeznać miłość od zauroczenia, jak
pokochać i stworzyć kochająca się rodzinę
w XXI wieku? ASK Soli Deo UW organizuje
po raz czwarty Laboratorium Miłości. Cykl
czterech spotkań rusza 12 listopada i otwiera go
konferencja z Pauliną i Maciejem Kurzajewskimi
pt.: ‘’Zrób karierę w małżeństwie”. 17 listopada
zorganizowana będzie debata z ks. dr Michałem
Muszyńskim, który stanie przed krzyżowym
ogniem pytań na temat wspólnego mieszkania
par przed małżeństwem. Kolejne spotkanie
(21 listopada) odbędzie się z udziałem Jacka
Pulikowskiego, autora wielu poradników dla na‑
rzeczonych. Laboratorium Miłości 23 listopada
zakończy spotkanie z Mirą Jankowską, dzienni‑
karką, która opowie o samoakceptacji, od której
to należy zacząć, chcąc stworzyć sensowne
relacje z drugą osobą. Patronat nad cyklem
spotkań objęła redakcja PDF.
solideo.pl
opr. Julia Steffen
kultura | Na mieście
Górę biorą lewoskrętni
O dwóch formacjach, duchowym
pęknięciu i prawdzie Radia Maryja
Z prof. Bogusławem Wolniewiczem
rozmawia Jakub Niewęgłowski
Podczas wykładów na Uniwersytecie Warszawskim mówił Pan o dwóch formacjach,
które walczą o przyszły kształt Europy.
Z jednej strony chrześcijański konserwatyzm, z drugiej lewactwo. Jak to się
przekłada na kondycję naszej cywilizacji?
Kondycja naszej cywilizacji jest niedobra; przebiega przez nią wielkie pęknięcie, które dzieli
Zachód – nie tylko Europę – na dwie formacje
duchowe. Formacja A reprezentuje chrześcijańską stateczność i powściągliwość wobec
zmian. Nie wrogość, ale powściągliwość.
Formację B cechuje lewackie wichrzycielstwo i
libertyńskie rozpasanie, występujące rzekomo
w imię wolności
człowieka.
Kościół rzymski jest najbardziej
chrześcijański?
Powiedziałbym, że Kościół katolicki stoi najwyżej
w hierarchii pod względem zdolności oporu
wobec nacisku świeckiego lewactwa.
Tak samo freudyzm wszedł do krwioobiegu i posługujemy się jego pojęciami.
Freudyzm wszedł jeszcze głębiej do tego
krwioobiegu, z tym, że freudyzm wszedł jako
trucizna. A marksizm miał dwojaką funkcję.
Częściowo, kiedy został zmodyfikowany w tak
zwany marksizm-leninizm, czyli stalinowską
wersję marksizmu, on też stał się trucizną. Ale
w marksizmie było zawsze jądro słuszności,
a we freudyzmie nie ma żadnego. Sam fałsz.
Czyli Marks nie był lewakiem?
Marks może i był, a Engels jeszcze bardziej niż on.
W tym sensie, że swędziała go ręka do naprawiania świata. Marks nie liczył się z realiami natury
ludzkiej, bo był zarażony ideami Russo. To był
podstawowy błąd marksizmu i na tym zawaliła
się również cała konstrukcja komunistyczna. Błąd
antropologiczny: że człowiek jest z natury dobry.
Pewien student filozofii powiedział mi,
że katolicyzm nie jest chrześcijański, bo
chrześcijaństwo to jest miłość bliźniego.
Hasło powszechnej „miłości” to nowe wcielenie
lewactwa. Głosi ono, że człowiek jest z natury
dobry i dlatego należy się do niego odnosić z
miłością, wtedy ta dobroć będzie rozkwitała
wszędzie. Oczywiście, Kościół katolicki głosi
postawę życzliwości wobec człowieka, ale
temperowaną rozsądkiem, biorącą pod uwagę
podstawowy fakt antropologiczny – że natura
ludzka jest skażona grzechem pierworodnym.
Wiele osób może
oburzyć takie
rozróżnienie.
Spotkałem się z
opinią, że Wolniewicz wszystkich
inaczej myślących
nazywa lewakami.
Że lewacy się oburzają na tę nazwę, to ja
rozumiem, bo to jest
oczywiście negatywne określenie.
Dlatego wymyśliłem
inne nazwy: formacja
prawoskrętna i
Kontrmanifestanci Parady Równości w Warszawie, czerwiec 2008 roku
lewoskrętna. Więc
Jakie prądy we współczesnej myśli
ci lewoskrętni mogą się oburzać. Tych, którzy
europejskiej są według Pana emanacją
myślą inaczej niż ja, właśnie tak nazywam, bo
lewackości?
oni należą do innej formacji.
Ideologią formacji B, lewoskrętnej, jest tak
zwany postmodernizm. A jądrem postmoAle odróżnia Pan lewactwo od lewicowodernizmu jest dzisiejsza psychologia. Cała
ści, choć te pojęcia się często utożsamia.
dzisiejsza psychologia jest przesiąknięta freuLewicowość definiuję za Bułatem Okudżawą
dyzmem, a Freud to XX-wieczna wersja Russo.
jako zarażenie chorobą naprawiania świata, a
Te wszystkie psychologie humanistyczne,
lewactwo to jest szczególnie ostra postać tej
Jungi, nie-Jungi i tak dalej…
choroby: nielicząca się z realiami ludzkiej natuA co jest jądrem konfliktu?
ry i chcąca ją siłą nagiąć do swoich zbawczych
Dlaczego pomiędzy tymi formacjami
pomysłów.
nie może być dialogu?
To jest pytanie, nad którym sam się nieraz
Rozumiem, że lewacy uważają
zastanawiałem i wniosek, do jakiego doszeczłowieka za dobrego z natury.
dłem, jest dość pesymistyczny. Wydaje mi się,
To jest ich hasło sztandarowe. Ich zdaniem trzeba
że są po prostu dwa gatunki ludzi: ci, którzy
znieść wszelkie ograniczenia, wtedy ta dobroć
są zarażeni „chorobą naprawiania świata”, i ci,
się objawi. A tych, u których się nie objawi, trzeba
którzy nie są zarażeni i rozumieją, że majstrowyrżnąć ‑ i wtedy będzie wszystko w porządku.
wać przy tym świecie należy bardzo ostrożnie.
Proszę to dobrze zrozumieć: chodzi mi o to, że
Od jakiego myśliciela
są ludzie jakoś z urodzenia podatni na infekcję
zaczyna się lewactwo?
wirusem lewactwa, a drugiej strony są ludzie
Tutaj można postawić wyraźną cezurę: teona tę infekcję niepodatni; podobnie jak z innyretycznie zaczęło się od Jana Jakuba Russo, a
mi chorobami. To są ludzie o innej konstytucji
praktycznie od rewolucji francuskiej.
psychicznej i dlatego między nimi nie może
być porozumienia, może być tylko walka. W
Chrześcijańska stateczność
naszej epoce, ze smutkiem na to patrzę, górę
to Kościół katolicki?
bierze formacja B. W cywilizacji Zachodu, bo w
Kiedy mówię o chrześcijańskiej stateczności,
innych cywilizacjach nie.
myślę nie tylko o świętym Kościele powszechnym, zwanym również katolickim – myślę o
Panie Profesorze, a czy Pan kiedyś
chrześcijaństwie w ogóle. Ale historycznie się
był lewakiem?
okazało, że ta forma chrześcijaństwa, którą
Nigdy nie byłem lewakiem, nigdy nawet nie
reprezentuje Kościół rzymskokatolicki, jest
byłem liberałem. Zawsze byłem tylko demokratą.
najbardziej odporna na jady współczesności.
Wydawało się, że tzw. bardziej postępowe
A czy jest Pan nadal marksistą?
Kościoły protestanckie będą do tej nowoczeMarksistą jestem, odkąd się zaznajomiłem z
sności przystosowane, a Kościół rzymskokapismami Karola Marksa. To było lat temu 60 i w
tolicki – jako tradycyjny – nie. Okazało się, że
dalszym ciągu jestem marksistą w tym sensie,
wręcz przeciwnie. Kościoły protestanckie, na
że uważam, iż Marks wniósł do myśli społecznej
przykład Kościół anglikański, rozpływają się w
idee socjologiczne ważne i słuszne. Nie wszystświeckiej współczesności, a chrześcijaństwo
kie, ale wiele z tego, co Marks napisał, weszło do
rzymskokatolickie potrafi zachować swoją
krwioobiegu dzisiejszej myśli społecznej. Ludzie
odrębność. To jest ciekawe i nie całkiem zrozusą często marksistami, wcale tego nie wiedząc.
miałe zjawisko, ale tak jest.
fot. Katarzyna Sawicka
Case study | PR
Pytam Pana o to, bo często stawia się to
jako zarzut: oto marksista w Radiu Maryja.
Nie rozumiem. Komu się stawia zarzut, mnie czy
Radiu Maryja?
Myślę, że i Panu, i Radiu Maryja.
Ale nie rozumiem, dlaczego to ma być zarzut?
W tym sensie, że to są dość obce sobie
idee – katolicyzm i marksizm.
Prawda nie jest obca prawdzie. Ta prawda,
którą reprezentuje Radio Maryja, i ta, która jest
zawarta w marksizmie, bardzo dobrze się ze
sobą zgadzają.
Jaka to prawda?
Z jednej strony to jest prawda chrześcijaństwa, prawda Radia Maryja: natura ludzka jest
skażona grzechem pierworodnym. A prawda
marksizmu jest taka, że kapitalizm musi się
zawalić. Kapitalizm nieograniczony to ustrój
społeczno-ekonomiczny, który ma w sobie
wewnętrzne sprzeczności, które go muszą
rozsadzić.
Jakie jest wyjście?
To jest pytanie nie do mnie. Filozofia nie
zajmuje się receptami na naprawę świata, bo
to lewacy mają takie recepty. Filozofia tylko
opisuje, jak ten świat funkcjonuje.
Obraz naszej cywilizacji jako pola walki
wiele osób odrzuci, bo wydaje się nam,
że żyjemy w wiecznie trwającej belle époque. Co Pan powie tym, którzy tak sądzą?
To jest złudzenie pokolenia, które żyje w
Europie długotrwałego pokoju. Ta wiecznie
trwająca belle époque właśnie się na naszych
oczach kończy. Przez pół wieku był pokój w
Europie i tym ludziom się wydaje, że to jest
coś niezwykle stabilnego. Tymczasem to jest
coś tak kruchego, co może się zawalić w ciągu
doby. Te wszystkie sklepy, pełne hipermarkety,
galerie pełne towarów, to wszystko może
zniknąć w ciągu 24 godzin. Tego sobie to
pokolenie nie wyobraża. Jak doświadczy, to
sobie wyobrazi.
Prof. Bogusław
Wolniewicz
Ur. 23 września 1927
roku w Toruniu.
Emerytowany profesor
filozofii Uniwersytetu
Warszawskiego. W
latach 1956-81 członek
PZPR. Wystąpił z
partii 14 grudnia 1981
roku, choć uznaje,
że wprowadzenie stanu wojennego było historyczną
koniecznością. Znawca filozofii Ludwika Wittgensteina. Od
2002 roku udziela się w Radiu Maryja.
| 15 |
Teatr / Muzyka | kultura
Warsztaty teatralne
6 listopada odbędzie się pierwsze spotka‑
nie w ramach Warsztatów Teatralnych
organizowanych przez krakowski Śród‑
miejski Ośrodek Kultury. Zajęcia odbywać
się będą raz w tygodniu. Jedno spotkanie
trwa 5 godz.; wszystkie razem – 75 godz.
Koszt: 250 zł. W programie m.in.: emisja
głosu, ruch sceniczny, dykcja, elemen‑
tarne zadania aktorskie rozbudzające
wrażliwość artystyczną i kreatywność.
lamelli.com.pl
„Zagłada domu Usherów”
na polskiej scenie
Na 7 listopada Opera Narodowa Teatru
Wielkiego przygotowała „Zagładę domu
Usherów”. To opera kameralna w dwóch
aktach z prologiem kompozytora Philipa
Glassa (wg opowiadania Edgara Allana
Poe). W 200-lecie urodzin Edgara A. Poe
wyreżyserowania polskiej premiery podjęła
się Barbara Wysocka („Klątwa” Wyspiań‑
skiego i „Pijacy” F. Bohomolca). Na scenie
zobaczymy m.in. Adama Szerszenia,
Andrzeja Witlewskiego i Agatę Zubel.
teatrwielki.pl
„Mistrz i Małgorzata” w Teatrze 13.
Do ponownej adaptacji dzieła Michaiła
Bułhakowa Teatr 13. powraca po czterech
latach. Zapowiada się ciekawie, bowiem
tym razem w roli Wolanda obsadzona zo‑
stała kobieta. To nowatorskie rozwiązanie
w światowej historii realizacji tej najpo‑
pularniejszej książki rosyjskiego pisarza.
Premiera 8 listopada. Wstęp wolny za
zaproszeniami dostępnymi w sekretaria‑
cie Białołęckiego Ośrodka Kultury.
bok.waw.pl
Emil Borzechowski
Zbieg Okoliczności – warecki
zespół rockowy, który wydaje
swój pierwszy singiel. Jesteśmy
już po nagraniach w studiu,
teraz czekamy tylko na wytłoczenie krążka – przyznaje Artur,
basista zespołu.
Zespół wyrabiał swój styl
stopniowo, przechodząc przez
ścieżkę punk-rockową. Sami
nazywają siebie kapelą zbokrockową. – Przeszliśmy już etap
buntu, jesteśmy już zbyt starzy
na punka – mówi Mariusz – w
końcu zrozumieliśmy, co chcemy
i jak chcemy grać. Zb.Ok. nie
chce grać tak, jak gra większość
młodych zespołów. Nie fascynują ich superszybkie solówki, czy
ostre do przesady riffy.
Żaden z członków zespołu
nie jest zawodowym muzykiem,
mimo to mają już na koncie
niejeden koncert, pod koniec
listopada ukaże się ich pierwszy
singiel. – Gramy spokojnie, coraz
bardziej odchodzimy od dynamicznej gry na cztery akordy
– zauważa Mariusz. – Zaczynamy
bawić się muzyką. Czasami jeden
dźwięk na kilka taktów lepiej
uzupełni melodię niż chaotyczne
solowe nuty – dodaje Artur
Singiel Pierwsze wyjście
z_boku ma być pierwszym
Z_boku wyjdą oni
Artur. – Po pierwsze,
ułatwia zespołowi
zebranie pieniędzy na
wydanie singla, z drugiej
strony, jeśli uda się uzbiePATRONA
T rać pieniądze na krążek,
jest to znak, że zespół ma
szansę zaistnieć.
Ich pierwsza płyta będzie nieco
inna od dotychczasowej twórczości
zespołu. Zrezygnowano z dosłowności i dosadności, jaką cechowało się
demo zrealizowane dla MTV. – Nie
będzie zabijania gejów czy matek
wyrzucających dzieci na śmietnik –
zauważa Mariusz. – O problemach
współczesnego społeczeństwa
chcemy mówić w bardziej ułożony,
metaforyczny sposób.
Zespół wyda płytę pod koniec
Mariusz Sebastian Woźniak, 22 lata - muzyka, tekst, wokal, gitara;
listopada. Ma wiernych fanów, którzy
Artur Królik, 22 lata - bas; Adam Królik, 17 lat - perkusja
sfinansowali ich krążek, planują trasę
krokiem do pokazania się na scenie
megatotal.pl, który pomaga młodym
koncertową, lecz co będzie dalej?
muzycznej. – Muszę jednak zastrzec,
muzykom wypuścić pierwszą płytę.
Czy wyjdą z boku i zostaną na dłużej,
że nie zależy nam na szybkiej karierze
Współpraca polega na tym, że zespół
czy może szybko znikną ze sceny
– wtrąca Mariusz – mamy mnóstwo
umieszcza na portalu swoje utwory i
muzycznej? Drugi scenariusz w
zespołów sezonowych,
ustala kwotę, którą chciałby przeznaogóle nie jest przez nich brany pod
o których słuch zaginął po dwóchczyć na pierwszy krążek. Internauci,
uwagę. Chcą grać, chociażby dla grotrzech latach. My chcemy grać, a nie
którym dana kapela przypadnie do
na najbliższych fanów. Wolą wydać
pakować się w show- biznes.
gustu, mogą wpłacić na jej konto
płytę z mniejszym materiałem, lecz w
Zespół zdecydował się wydać
pewną sumę. ‑ Takie działanie ma
stu procentach swoją,
krążek przy współpracy z portalem
dwa pozytywne aspekty – mówi
a nie narzuconą przez wytwórnię.
Tępy przedmiot
Premiera w Teatrze Syrena
14 listopada w Teatrze Syrena kolejna
premiera tego sezonu – „Akompaniator”.
Bohaterów sztuki jest dwoje: wielka
śpiewaczka operowa i skromny, ukryty w
jej cieniu, akompaniator. Pianista akompa‑
niuje śpiewaczce od trzydziestu lat i kocha
się w niej beznadziejnie, nigdy jednak nie
odezwał się do niej ani słowem. Wreszcie
postanawia przemówić i wyznać jej swoje
uczucia. Wybiera do tego jednak najmniej
odpowiedni moment… Tragikomedia
pełna napięcia i absurdalnego humoru.
W rolach głównych: Hanna Śleszyńska
i Jan Jankowski.
teatrsyrena.pl
Matematyka miłości w wersji tanecznej
Na scenę teatru muzycznego Studio Buffo
16 listopada powróci spektakl „Mate‑
matyka miłości”. Wielka gwiazda sceny
argentyńskiej postanawia rozstać się z
teatrem, ponieważ kilka godzin wcześniej
dostała wiadomość, że zakończył się
skrywany przez lata związek z mężczyzną
jej życia. Aktorka wychodzi na scenę
pożegnać się z widzami. Historia opowie‑
dziana w rytmie tanga, z doskonałą rolą
Małgorzaty Zajączkowskiej.
studiobuffo.com.pl
opr. Joanna Spirodek
| 16 |
fot. Christian Berthelot
Kultowe piosenki w teatralnej aranżacji
„Piosenki w Stary Kinie” to spektakl mu‑
zyczny, którego premiera odbędzie się
9 listopada w warszawskim Teatrze Capi‑
tol (bilety od 79 zł). Przedstawienie składa
się z najbardziej znanych i cenionych przez
publiczność piosenek ze starych polskich
filmów. Będzie można usłyszeć „Sex
Appeal”, „Ta mała piła dziś” czy „Zimny
drań” w nowych, ciekawych aranżacjach.
Na scenie m.in. Maciej Damięcki i Ewa
Kuklińska. Regularnie spektakl będzie
wystawiany od 15 listopada.
Rodrigo García, znany polskiej
publiczności głównie za sprawą
torturowania homara w spektaklu „Wypadki: zabijać, by zjeść”,
na zaproszenie Nowego Teatru
wystawił w Warszawie swoją
najnowszą sztukę „Versus”. Czy
warto mu było przyjeżdżać ze
swoim zespołem aktorskim
do Polski, a widzom iść na
spektakl? Nie jest to wcale takie
oczywiste.
Na scenę wchodzi dwóch aktorów. Ich gra przypomina bardziej
kabaret niż teatr. Rozmawiają na
temat marnowania fragmentów
pizzy podczas posiłków. Dzielą
się obserwacjami tego, jak dzieci
z różnych krajów wycinają środek
i wyrzucają resztę swojego
placka. Bohaterowie mocno się
oburzają i niewybrednym językiem określają ludzi, którzy jedzą
pizzę w ten sposób. Oto ton, do
którego przyzwyczaja nas García
od pierwszej sceny „Versusa”.
Kręta ścieżka
Rodrigo García poznał życie na
ulicy. Doświadczenie zawodowe
zbierał na początku jako sprzedawca w warzywniaku, później
rzeźnik, następnie kurier i dzien-
nikarz, by w końcu zacząć pracę w teatrze. Obecnie García jest uważany za
jednego z czołowych przedstawicieli
teatru zaangażowanego, radykalnego.
Jego spektakle prezentowane są na
prestiżowych scenach teatralnych
Europy. Przy okazji przyznania Garcíi
Europejskiej Nagrody Nowe Rzeczywistości Teatralne w kwietniu tego roku,
artysta wystawiał w Polsce swoje
dwa przedstawienia: „Zabijać, żeby
żyć” oraz „Zasypcie moimi popiołami
Myszkę Miki”. Właśnie wtedy w pierwszym spektaklu doszło do torturowania na scenie homara. W kolejnym
García podtapiał chomiki syryjskie.
Obie sztuki zostały przerwane przez
oburzonych widzów.Przed spektaklem „Versus” zapowiadano, że nie dochodzi w nim do dręczenia zwierząt,
co znaczy, że reżyser z pewnością czuł
na sobie pewną presję.
Pusty słoik
Spektakl Garcíi miał być artystyczną
wypowiedzią na temat wojny o
niepodległość. Tymczasem otrzymujemy wiele chaotycznych scen,
które mają nam przywodzić na myśl
konkretne tezy głoszone przez reżysera. Aktorzy, wykonując tekst Garcíi,
wkładają widzom do głów jego
poglądy i sprzeciw wobec obecnego
porządku. o nietolerancji seksualnej,
oszukiwaniu się nawzajem, bezsensowności kształcenia się, o zniewalającym ludzi kapitalizmie.
García wybiera prostą drogę do przekazania swoich prawd. Komunikuje
się poprzez szokujące zestawienie
słów i gestów. Wzruszyć to może
raczej konserwatywną część widowni, która i tak niechętnie pójdzie
na spektakl. Natomiast dla reszty
środki te mogą wydać się puste.
Co bowiem znaczy aktor sikający
na książki? Albo włożenie królika na
chwilę do włączonej mikrofalówki
(pokazywanie cierpienia zwierząt
jest obsesją Garcíi)? Wymowna jest
również jedna z pierwszych scen,
w której jeden aktor dzieli się z
publicznością swoimi przemyśleniami na temat miłości. Otóż, nie może
on zrozumieć, „dlaczego, całując
się, wkładamy sobie język do ust…”.
Następnie zaczyna wymieniać długą
listę sprośnych i wulgarnych rzeczy,
które mogą ze sobą robić partnerzy.
Fragment ten nasycony jest wyuzdanymi obrazami, mającymi wykrzywić
twarz widza w grymasie obrzydzenia.
Takie zagrania można zbyć pobłażliwym milczeniem. Co pozostaje
wtedy reżyserowi?
Nowy Teatr stara się zainteresować widza pewną egzotyką. Czy jednak taka
forma komunikowania się z publicznością ma sens? W głosie autorów,
mówiących słowami Garcíi, często,
mimo swobodnej formy i luzackiego
tonu, czuć dydaktyzm i moralizatorstwo. Musimy uważać na to i na tamto. Oto za rogiem czyha kapitalizm,
który nie zawaha się pozbawić nas
człowieczeństwa. Niestety, wydaje się,
że wszelka krytyka tego typu zjawisk
ma w sobie nutę hipokryzji. I García się
od niej nie uchronił.
Szczepan Orłowski
Garcia Varsus Polska
reż. Rodrigo Garcia Versus
3-4 października 2009 roku
nowyteatr.org
Audiofeels
Uncovered
Pierwszy produkt z „mamtalentowej” rodziny. Zaskakujący jest fakt,
że pierwszej polskiej edycji nie
wygrał ktoś, na kim TVN mógłby
jeszcze trochę zarobić. Tymczasem
Audiofeels – pełna testosteronu
grupa „gębofonów”, debiutuje
właśnie ze swoim krążkiem o
intrygującej nazwie „Uncovered”.
Znajdziemy na nim 12 utworów, z
których kilka zostało już zaprezentowanych w programie Mam talent.
Nie zmienia to faktu, że album
zaskakuje, bawi i... szybko się nudzi.
Niestety, ale płyty nie da się słuchać
w metrze czy tramwaju, być może
z racji przyzwyczajenia do nieco
bardziej konwencjonalnych form
muzycznych. Chapeau bas za
kreatywność i świetne pomysły
na nowe aranżacje. Płytę traktuję
jednak bardziej jako ciekawostkę,
niż kawał dobrej muzyki.
Marcin Kasprzak
Audiofeels Uncovered
Pinguin Records
premiera 5 października 2009
kultura | Film
Emil Borzechowski
Akcja filmu rozgrywa się w Johannesburgu, nad którym niemal trzydzieści
lat temu zawisł statek obcych. Po
trzech miesiącach bezowocnego
czekania na to, co może się stać,
ludzie postanowili dostać się do
wnętrza statku. Okazało się, że w
środku znajdują się wygłodniali i
wycieńczeni kosmici, najprawdopodobniej pozbawieni dowództwa,
zwykli „robotnicy”. Postanowiono
sprowadzić ich na ziemię i osiedlić
w specjalnej, odizolowanej od świata
dzielnicy – Dystrykcie 9. Mieszkańcy
z początku podchodzili do obcych
ze strachem, jednak po wielu latach
postanowiono, że przybyszów z kosmosu przesiedli się do specjalnego
obozu, położonego z dala od miasta,
który niepokojąco przypomina obóz
koncentracyjny: Dystrykt 10.
Film, mimo wielu niedociągnięć,
niesie nadzieję na odrodzenie się
klasyki kina SF. Produkcja Neilla Blomkampa, reżyserującego dotychczas
materiały reklamowe do gry Halo,
okazała się perełką tegorocznych
produkcji filmowych. Stosunkowo
niewielki budżet i brak znanych
aktorskich twarzy przełożyły się na
prawdziwy sukces. Główną postacią
filmu jest agent Multi-National
United (grany przez Sharlto Copleya),
odpowiedzialny za przesiedlenie
obcych. Z początku skrupulatnie
wykonujący swoje obowiązki, z czasem, gdy dowiaduje się o brutalnych
eksperymentach przeprowadzanych
na kosmitach i sam nieomal ginie
z rąk przełożonych, przechodzi na
stronę „tych niepożądanych”.
Obraz jest metaforą ludzkiego
społeczeństwa, rasizmu, który wciąż
jest ogromnym problemem. Rolę
Żydów, Murzynów czy innowierców
przejęli w filmie obcy – pokazani
bardziej jako zwierzęta niż jednostki
inteligentne. Oglądając film nie sposób nie przyrównywać „Dystryktu 9”,
w którym mieszkają kosmici, do
hitlerowskich gett. Z drugiej strony
mamy porównanie do sytuacji
mniejszości murzyńskiej w Stanach
Zjednoczonych, nie zaznającej jesz-
Dystrykt obcych
Współczesne kino hollywoodzkie kojarzy się bardziej
z kiczem niźli z dobrymi obrazami filmowymi. „District 9”,
od kilku tygodni obecny w polskich kinach, przywraca wiarę
w amerykańskie produkcje.
Pożądany Polański
13 listopada do polskich kin wchodzi
głośny dokument Mariny Zenowicha
‑ Polański. Ścigany i pożądany (prod.
USA). Autorzy filmu starają się spojrzeć
świeżym okiem na sprawę sprzed ponad
30 lat, dotyczącą rzekomego gwałtu
Polańskiego na 13-latce i jego ucieczce
ze Stanów Zjednoczonych. Film, chociaż
powstał w 2008 r., może stanowić głos w
dyskusji, która rozpętała się po niedaw‑
nym aresztowaniu reżysera.
Nagradzany i doceniany
Również 13 listopada do polskich kin
wchodzi Biała wstążka ‑ tegoroczny lau‑
reat Złotej Palmy na Międzynarodowym
Festiwalu Filmowym w Cannes (prod.
Francja, Niemcy, Austria). Na rok przed
I wojną światową seria niewyjaśnionych
wydarzeń zakłóca spokojne życie w jed‑
nej z niemieckich wsi. Wszystko wskazu‑
je na to, że ktoś wykonuje rytualne kary.
Nauczyciel miejscowej szkoły obserwuje
rozwój wydarzeń, aby wkrótce poznać
przerażającą prawdę.
cze równouprawnienia. Ci, którzy niegdyś byli dyskryminowani, teraz sami
dyskryminują – prowadzą nielegalny
handel z kosmitami, wykupując obcą
technologię za bezcen, płacąc kocią
karmą, od której obcy są uzależnieni.
Na pochwałę zasługuje jednak
przede wszystkim praca kamery
i sama koncepcja dokumentalnego
przedstawienia zdarzeń. Chwyt,
znany przede wszystkim z wątpliwej
jakości „Blair Witch Project”, tu został
udoskonalony i jest największą zaletą
filmu. Obserwujemy wydarzenia
z punktu widzenia mediów, oglądamy wiadomości i specjalne raporty
telewizyjne.
Niestety, efekty specjalne, mimo że
nie są główną atrakcją filmu, często
wychodzą komicznie. Również zakończenie nie mogło obejść się bez
amerykańskiego superbohaterstwa.
Na szczęście, film nie jest przewidywalny od samego początku, ma kilka
ciekawych zwrotów akcji i niemal
do końca trzyma w niepewności.
Zakończenie jest, jak na kino
amerykańskie, bardzo nietypowe, nie ma przesłodzonego do
przesady happy endu, choć nie
pozostawia wątpliwości, że już
wkrótce obejrzymy nowy film:
Dystrykt 10… Oby tylko był tak
dobry, jak pierwowzór.
Dystrykt 9,
reż. Neill Blomkamp
premiera 9 października
prod.: Nowa Zelandia/USA
Rosja w wersji demo
Joanna Sawicka
„The New Russians!” to cykl filmów
krótkometrażowych zrealizowanych
przez absolwentów Wyższych
Kursów dla reżyserów i scenarzystów w Moskwie. Składają się na
niego kilkunastominutowe obrazy
Kolejna polska komedia
Jeśli komuś podobały się rodzime
produkcje typu Nigdy w życiu, Ja wam
pokażę , Kochaj i tańcz itp., już 6 listopada
może udać się do kina na kolejny film z
cyklu „romantyczna polska komedia”. Na
ekrany wchodzi Nigdy nie mów nigdy.
Przewidywalna fabuła, te same gwiazdy
kina co zazwyczaj (Olszówka, Dereszow‑
ska, Wieczorkowski), i oczywiście happy
end. Nie wszyscy to lubią, ale miłośni‑
kom gatunku polecamy.
o bardzo różnej tematyce, które, jak
twierdzi ich producent – Aleksiej
Czupow – są wizytówką współczesnej kinematografii rosyjskiej.
Fatalizm, absurdalność i naturalizm
– a wszystko to zwykle w przeciągu zaledwie jednego, dwóch
kwadransów.
„The New Russians!” jest filmową
antologią tego, jak obecnie na
swój kraj patrzą młodzi Rosjanie.
Niewątpliwą zaletą całego cyklu
jest jego prawdziwość, bo twórcy
bez ogródek mówią o tej drugiej,
gorszej stronie współczesnej Rosji –
biedzie, braku pracy i perspektyw,
rozkładzie rodzinnych więzi. Repertuar poruszanych problemów nie
jest raczej szczególnie odkrywczy,
ale dzięki temu, że młodzi twórcy
starali się mówić o nich na swój
własny sposób, nabiera on pewnej
świeżości i unikalności.
Najciekawszym filmem w całym
cyklu jest chyba obraz Ałły Kofman
„Z czwartku na piątek”. Grupa
przyjaciół spotyka się na rytualnych lepieniu kołdunów, które jest
przede wszystkim okazją do tego,
by powspominać dawne czasy.
Alkohol „uderza w tętnice”, dlatego
kolejne wyznania stają się coraz
bardziej pikantne, co sprawia, że
wszyscy zaczynają brać udział w nie
do końca dla nich zrozumiałej grze
domysłów i tajemnic.
Bułgarska propozycja
Miłośnikom kina alternatywnego i am‑
bitniejszego polecamy Bunt L , bułgarską
produkcję Kirana Korolova (2006 r.),
w kinach od 13 listopada. Jest rok 1986.
Główny bohater, Loris, postanawia uciec
na upragniony Zachód. Zostaje jednak
zdradzony, schwytany i osądzony jako
więzień polityczny, który dopuścił się
zdrady państwa. Pobyt w więzieniu
zmienia młodego i utalentowanego Lorisa
w obojętnego i zimnego obserwatora.
Po upadku muru berlińskiego i amnestii
bohater trafia do nowej rzeczywistości,
w której czuje się obcy i wyalienowany.
W kinie Atlantic
Mimo że spora część „opowiastek” jest przewidywalna jak
zakończenie w pozytywistycznych nowelach, warto je jednak
obejrzeć. Chociażby po to, by
przyjrzeć się współczesnej Rosji
‑ ale nie tej, która kipi złotem
na Placu Czerwonym, tylko tej
mniej kolorowej, na wschód od
Uralu.
„The New Russians!”
podczas 3. edycji Festiwalu
Filmów Rosyjskich
„Sputnik na Warszawą”
5-16 listopada 2009, kino
Kinoteka, Kultura
sputnikfestiwal.pl
Już 6 listopada o 20:45 specjalny
pokaz muzycznego filmu „Fame”!
Roztańczoną historię
o nowojorskich studentach, którzy
dla sławy są w stanie zrobić wszystko uświetnią konkursy, w których
do zdobycia będą m.in. karnety do
Akademii Tańca M&I Sulewskich
oraz kursy nauki języka angielskiego w Warsaw Study Center. Po projekcji zapraszamy na poczęstunek
przygotowany przez Restaurację
Bulgaria Magica i wspólną zabawę
w klubie HYBRYDY!
Film „Fame”, to historia studentów nowojorskiej akademii sztuki,
których życie wypełnia pragnienie,
by odmienić swój los i zrobić prawdziwą karierę. Morderczy trening,
ulotne marzenia, miłość i pasja stanowią tło dla fantastycznej muzyki
i tańca. „Fame” jest współczesną
wersją słynnego, nagrodzonego
Oscarem musicalu Alana Parkera
z lat 80'. Zapraszamy!
| 17 |
Książka | kultura
Albert Camus. Biografia
Albert Camus, autor znanych książek
m.in. Dżumy oraz esejów filozoficznych,
doczekał się w końcu własnej biografii.
Olivier Todd w swojej książce ukazuje
pisarza nie tylko jako słynnego artystę
i filozofa, lecz także jako zwykłego czło‑
wieka na miarę każdego z nas. Czytelnik,
zanim zapozna się z dorobkiem twór‑
czym pisarza, będzie miał okazję poznać
go z zupełnie innej strony. Ciekawym
elementem są szkolne wypracowania,
listy z młodości oraz wypowiedzi ludzi, z
którymi przebywał na co dzień.
Premiera: 4 listopada
Chińczyk
Najnowsza powieść kryminalna Hennin‑
ga Mankella, uhonorowana nagrodą XV
Arcebismo San Clemente 2009, pochło‑
nie każdego amatora mieszanki dobrego
kryminału z wątkiem politycznym.
Sędzia Rosslin, prowadząc śledztwo
w sprawie masowego morderstwa,
natrafia na trop pewnego Chińczyka,
który staje się podejrzanym w sprawie.
Z czasem trafia do Chin, gdzie poznaje
rodzeństwo należące do dwóch różnych
frakcji politycznych: kapitalistę i
komunistkę – symbolizujących rozdarcie
wewnętrzne państwa. Kontynuując
śledztwo, trafia również do Afryki, gdzie
odkrywa straszną prawdę okrutnych
mordów…
Premiera: 11 listopada
Zmierzch i filozofia. Wampiry, wegetarianie i pogoń za nieśmiertelnością
Dla fanów mocnych, fantastycznych
wrażeń – książka Rebecci Housel z serii
Zmierzch. Jest to opowieść o miłości
młodej dziewczyny i nieśmiertelnego
wampira. Historia niebanalna, skła‑
niająca także do refleksji nad ludzkimi
uczuciami, miłością, śmiercią, a także
sensem życia.
Premiera: 12 listopada
Echa. Kompletna historia Pink Floyd.
Coś dla fanów dobrego rocka i nie tylko.
Swoją książką Glenn Povey pragnie
przenieść każdego w lata sześćdziesiąte
i przybliżyć obraz kariery słynnej grupy
Pink Floyd. Książka starannie dopra‑
cowana, zawiera opis kariery każdego
członka zespołu, a także listę wszystkich
ich koncertów.
Premiera: 10 listopada
2012 Gniew ojca. Dzieci Słońca
Według wielu proroctw koniec świata
ma nastąpić w roku 2012. Biorąc pod
uwagę koniec kalendarza Majów oraz
wzmożoną aktywność Słońca przypada‑
jące na ten właśnie rok, Tadeusz Meszko
rozważa możliwość spełnienia się prze‑
powiedni o nadchodzącej Apokalipsie.
Premiera: 9 listopada
1000 miejsc w Polsce, które warto w
życiu zobaczyć
Cudze chwalicie a swego nie znacie
– to powiedzenie nie będzie już aktualne,
jeśli sięgniecie po bogato ilustrowaną
książkę ukazującą prawdziwe piękno
naszej ojczyzny. Wydawnictwo Muza
funduje za jej pośrednictwem wycieczkę
po najciekawszych i najcudowniejszych
zakątkach Polski, co z pewnością prze‑
kona każdego czytelnika, że nie trzeba
wyjeżdżać na koniec świata aby móc się
zachwycać naturą i pięknymi widokami.
Premiera: 18 listopada
Karolina Żelechowska
| 18 |
kultura | Książka / Poradnik
Nie tylko naziści
Sven Lindqvist,
niezależny
szwedzki dziennikarz, doktor
historii literatury
Uniwersytetu
Sztokholmskiego nie
neguje zbrodni
nazistowskich. O
nich również w
książce „Wytępic
całe to bydło”
wspomina. Autor
skupia się jednak
na XIX-wiecznym imperializmie europejskim.
Odkrywa czarne karty historii
Europy. Przedstawia, jak brytyjscy, francuscy czy hiszpańscy
kolonialiści, zdobywając kolejne
tereny w dalekich rejonach
Afryki bądz Ameryki, dokonywali
kolejnych masowych mordów.
A wszystko w celu poszerzenia
tzw. przestrzeni życiowej dla Europejczyków. Prawa europejskie
nie miały w koloniach żadnego
znaczenia, tam prawa były stanowione na miejscu, przez imperialistów, ktorzy będąc oddaleni od
swoich krajów o tysiące mil, nie
byli ograniczeni niczym. Tysiące
niewinnych kobiet i dzieci było
mordowanych lub branych do
niewoli. Dzielni męzczyżni, którzy bronili swoim ziem i rodzin,
zabijani byli, zanim
zdązyli zbliżyć się
do napastników ,tak
wielka była wówczas
różnica postępu
technologicznego
między kolonialistami a tubylcami. W
swojej książce Sven
Lindqvist, inspirując się nieustannie
Josephem Conradem i jego „Jądrem
ciemności ”, krytykuje
również wielkich
władców, poetów czy
filozofów ówczesnej Europy, którzy
dochodzili do wniosku, że rasy niższe
muszą zostac wytępione przez te
wyższe, ponieważ jest to warunek
konieczny do dalszego rozwoju
cywilizacji. Jedyna róznica pomiędzy
europejskim kolonializmem z XIX w.
a narodowym socjalizmem jest taka,
że Niemcy swoje zło wyrządzili w
Europie. To nas akurat dotyka i o tym
pamiętamy. Książka godna polecenia
zwłaszcza tym, którzy uważają, że
całe zło wspołczesnej Europy zaczęło
się i skończyło się na naziźmie.
Szaleństwo
w świecie
noblistki
Nowe oblicze
polskiego aktu
Kolorowa, atrakcyjna graficznie, zachęcająca do czytania okładka książki
Efriedy Jelinek „Jesteśmy przynętą kochanie”, może zwieść czytelnika – za
tą lekką formą kryje się treść trudna,
czasami okrutna. Jelinek na początku
zachęca do wspólnej zabawy książką,
zapowiada zbliżenie jej z czytelnikiem,
oferuje wiele rozwiązań czytania rozdziałów, proponuje zmianę ich kolejności, czytanie wybiórcze. Jednak od
razu orientujemy się, że zabawa oraz
bliskość z autorką są niemożliwe. Rozpoczyna ona wiele wątków, jej bohaterami stają się Myszka Miki, Batman, James Bond, Superman. Pisarka stara się
przekazać to wszystko w sposób przypominający wiadomości z mediów. Nie
używa,= znaków interpunkcyjnych, wielkich liter, przełamuje również schematy poprawności językowej. Już po 10 minutowej lekturze mamy wrażenie,
że ktoś właśnie wyprał nam mózg. Bez odpowiedniego skupienia i przygotowania trudno jest przebrnąć przez natłok myśli i wszechobecny chaos.
Książka powstała podczas walki autorki z depresją, jest to widoczne w
niektórych mrocznych wątkach oraz bałaganie, widocznym na każdej stronie.
Jeśli ktoś nie czuje się wystarczająco przygotowany na burzę myśli, niech nie
sięga po „Jesteśmy przynętą kochanie”, chyba że chce przeczytać książkę dla
samego odhaczenia kolejnej pozycji noblistki lub poczuć głęboki niesmak.
Akt w nowej postaci, kontrowersyjne ujęcia i szokujący styl autorów
zdjęć, tak w skrócie
można przedstawić
album fotograficzny
„New Polish Nude
Photography”, wydany
przez oficynę Negoist.
Jest to młode wydawnictwo promujące
najnowszą sztukę
polską i zagraniczną na
całym świecie.
Album „New Polish
Nude Photography” jest
prezentacją 100 zdjęć,
wykonanych przez 26
polskich fotografów w ostatnich pięciu latach. Projekt ma służyć promocji
nowej generacji polskich fotografów
Mateusz Wiesiołek
Patrycja Piórkowska
„Wytępić całe to bydło”
Sven Lindqvist
W.A.B. 2009
liczba stron: 248
„Jesteśmy przynętą kochanie”, Elfriede Jelinek
Wydawnictwo W.A.B., 2009
Liczba stron 316
Czyściec tu i teraz
Joanna Dobkowska w książce „Wygraj lepsze
wcielenie” zaprasza do swojej wersji czyśćca - sugestywnej i realnej. Ciemne interesy,
zaprzedanie duszy za nowe, lepsze wcielenie oraz matactwa i przekręty, to tylko kilka
przykładów na to, co tam się dzieje. Zdaniem
autorki wszyscy znajdziemy się w czyśćcu.
Jej wizja tego miejsca jest przerażająca i
odpychająca. Opisuje miasto, w którym nie ma
kolorów: jest szare, ciemne, brudne, nieprzyjemne, obce. Ludzie nie walczą tu o przeżycie,
lecz o wygranie na loterii nowego wcielenia.
Na początku jesteśmy przerażeni opisami
znikających powoli ludzi oraz beznadziei
trwania w tym miejscu. Jednak po pewnym
czasie okazuje się, że życie w czyśćcu może stać się niebezpieczne i
intrygujące. Walka dwóch gangów rządzących miastem, w którą wplątani
są inni mieszkańcy oraz niespodziewane zwroty akcji przykuwają uwagę
czytelnika. Każdy kibicuje innej stronie, mając jednocześnie świadomość,
że jej wygrana nie przyniesie nic dobrego. Tak też się dzieje, osoba, która
wygrywa walkę, planuje wielki przewrót w mieście „Wygraj lepsze wcielenie” nie jest lekturą do poduszki, miłą, lekką i przyjemną. Choć napisana
w prosty, często żartobliwy sposób, skłania do przemyśleń.
Patrycja Piórkowska
„Wygraj lepsze wcielenie”, Joanna Dobkowska
Oficyna Wydawnicza Volumen 2009
Liczba stron 176
Warsztaty Młodej Sceny
Zapraszamy młodych widzów
do udziału w trzech warsztatach
towarzyszących spektaklowi Wilk.
Celem tych działań jest wykorzystanie
w twórczej pracy grupowej wątków,
tematów i rozwiązań formalnych
przedstawienia.
Interpersonal
W foyer Dużej Sceny Teatru Dramatycznego odbędą się trzy spotkania,
podczas których młodzież artystycznie zaingeruje w przestrzeń teatru.
W czasie zajęć powstanie portret postaci, który wkomponuje się w architekturę PKiN. 14, 21, 28 listopada, godz. 12:00 – 14:00 (Foyer Dużej Sceny)
Zgłoszenia do 10 listopada 2009 roku.
Melodramat w klasztorze
„Matka Joanna
od Aniołów”
Jarosława
Iwaszkiewicza
to niezwykłe
połączenie
dwóch, pozornie
sprzecznych ze
sobą światów.
Jest to jednocześnie tęsknota
za opętaniem i
niebezpieczeństwo ekscesu.
Ksiądz Józef
Suryn przybywa
do klasztoru urszulanek we wsi
Ludyń, na krańcach wschodniej Polski, aby
wypędzić złe duchy, które opętały
zakonnice i ich przełożoną, matkę
Joannę. Z czasem młody egzorcysta
zaczyna czuć niezwykłą więź z tytułową mniszką. Ksiądz postanawia
uleczyć ukochaną kobietę nawet za
cenę grzechu śmiertelnego. „Matka
Joanna od Aniołów” to konfrontacja dwóch światów: świeckiego i
świętego. Powieść pisana
jest językiem
dość archaicznym
zawierającym
liczne konteksty,
jednak fabuła
lektury oraz sposób. w jaki wciąga
odbiorcę. w pełni
to wynagradza.
Problematykę
powieści stanowi
konflikt uczuć
ludzi w habitach o psychice
ludzi świeckich.
Czytelnik znajduje
tu klasztorny
melodramat,
traktat o konflikcie
pierwsiastka boskiego i ludzkiego w
człowieku, filozoficzną rozprawę na
temat zła.
działających w szeroko rozumianym
obszarze aktu artystycznego, jak i
„antyaktu”. Dużą zaletą
albumu jest olbrzymia
różnorodność prac –
od kiczu, antyaktu, po
fotograficzny camp.
Akty nie zachwycają
formą, fakturą, za to
szokują i zaskakują
bezpośredniością. Album pokazuje całkiem
nowy nurt w polskiej
fotografii aktu, daleki
od bardzo popularnych
zdjęć Wacława Wantucha. Zdjęcie z okładki
jest autorstwa artysty przedstawiającego się exiff. Jego prace można
znaleźć pod tym pseudonimem na
„Sen” – Judyta Papp
i Leszek Kołakowski
Nakładem Wydawnictwa National Geographic ukazał się album,
będący projektem autorstwa Judyty
Papp i Leszka Kołakowskiego. Ponad
40 fotografii zaprezentowanych w
dużym formacie, siedem pytań i
kilkadziesiąt odpowiedzi na pytania
dotyczące snu i marzeń sennych.
Judyta Papp jest artystką zajmującą się głównie fotografowaniem
znanych ludzi. Tym razem podejmuje
się trudnego zadania sportretowała
„uśpionych” bohaterów albumu.
Wśród jej bohaterów są muzycy, naukowcy, aktorzy, pisarze, sportowcy,
dziennikarze oraz osoby duchowne. 30 znanych osobistości, m.in.
Agnieszka Holland, Anna Dymna,
Dorota Masłowska, Katarzyna Kolenda-Zaleska, ks. Adam Boniecki, Janusz
Głowacki, Robert Korzeniowski,
Jarosław Kurski, Krystian
Lupa, Artur Rojek, Marek
Safjan, Maciej Stuhr.
Leszek Kołakowski,
jeden z najwybitniejszych współczesnych
filozofów, zadaje
pytania o sen – dzięki
niemu zostajemy wprowadzeni w sferę rozważań filozoficznych.
Z pytań dowiadujemy
się na przykład, co
by było, gdybyśmy wcale spać nie
potrzebowali i nawet nie wiedzieli,
że coś takiego, jak sen, istnieje, czy
życie nasze byłoby wtedy szczęśliwsze, czy wręcz przeciwnie? Każdy
bohater odpowiada oddzielnie na
digart.pl. Również galeria Abnormals
Gallery w Berlinie wystawia jego
projekty. Zdjęcia jego autorstwa
bardzo szybko zapadają w pamięć.
Szokują kreacją. Samoistnie nasuwa
się pytanie: czy to jest akt?
Akt zawsze uchodził za pokaz
piękna ludzkiego ciała. Teraz to się
zmienia – młodzi twórcy pokazują
odrzucające obrazy ciała i brutalną
kreację rzeczywistości z udziałem
ludzkiego ciała. To jest jedna z definicji aktu w tym albumie. Znajdują
się tam również typowe akty, przykładem może być naga kobieta na
piasku w stylu „Playboya”. Jednak
to wyjątek, większość fotografii to
zdjęcia z obszaru antyaktu lub aktu
artystycznego.
Jest to album przełomowy w
polskiej fotografii aktu. Pokazuje, jak
bardzo zmienia się definiowanie tej
dziedziny fotografii.
Ewelina Petryka
The New Polish Photography
wydawnictwo nEgoist
Poznań, 2009
zadawane pytania. Judyta Papp
natomiast doskonale ilustruje
odpowiedzi bohaterów fotografiami. Tworzy ich senny portret. W
albumie spotkamy zdjęcia kolorowe,
jak i czarno-białe, ciekawe kadry
osób fotografowanych. Na każdym
z portretów bohaterowie
mają zamknięte oczy.
Nie jest to zwykły album, w którym po prostu
opublikowano fotografie
znanych osób. Te zdjęcia,
jak i odpowiedzi na pytania, pozwalają inaczej
spojrzeć na bohaterów,
jak i na samo zjawisko
snu. Ten album wciąga
powoli.
Ewelina Petryka
Judyta Papp,
Leszek Kołakowski „Sen”
G+J RBA National Geographic
Liczba stron 176, Warszawa 2009
Studenckie
ABC cz.II
Paulina Pawlak
Wielu studentów zainteresowanych
kilkumiesięcznym wyjazdem, w celu
„postudiowania” na innej uczelni, czy
to w kraju, czy zagranicą. Jednym
z bardziej popularnych programów,
które to umożliwiają, jest Erasmus.
Wyjazd trwa od 3 do 10 miesięcy
w ciągu jednego roku akademickiego. Skorzystać z tego programu
można tylko raz. Uczelnię, do której
chce się wyjechać, można wybierać
spośród dwudziestu siedmiu krajów
Unii Europejskiej oraz trzech z Europejskiego Obszaru Gospodarczego:
Islandii, Lichtensteinu, Norwegii.
Rekrutacja trwa między końcem
grudnia a styczniem; każdy wydział
przeprowadza ją niezależnie, z zachowaniem reguł zalecanych przez
program LLP Erasmus oraz władze
uczelni. W Instytucie Dziennikarstwa
odbywa sie to na zasadzie konkursu
CV (oprócz standardowych informacji musi ono zawierać również
zaświadczenie o średniej
z ostatniego roku oraz list motywacyjny). Dokumenty należy składać
u koordynatora programu, Katarzyny
Gajlewicz; w liście motywacyjnym
powinien zostać podany cel naukowy wyjazdu oraz program zajęć, na
które student chciałby uczęszczać na
danej uczelni w czasie wyjazdu.
Jedną z przepustek do studiowania zagranicą jest znajomość
języka obcego, która musi być
poświadczona uczelnianym certyfikatem. W Erasmusie mogą brać
udział studenci, którzy ukończyli
I rok studiów, ale studenci V roku
studiów jednolitych oraz III roku
studiów pierwszego stopnia mogą
wyjechać tylko na semestr zimowy.
Wymiana całoroczna jest możliwa za
zgodą promotora rodzimej uczelni.
Przed wyjazdem trzeba uregulować
wszelkie zobowiązania finansowe
względem uczelni macierzystej oraz
zagranicznej.
Więcej informacji znaleźć
można na stronie erasmus.org.pl
oraz id.uw.edu.pl, jak również
w numerze grudniowym „PDF”.
Osobom niemającym odwagi
wyjechać na wymianę międzynarodową proponujemy polski odpowiednik Socratesa, czyli Program
MOST. Bierze w nim udział 19
polskich szkół wyższych. Na MOST
można wyjechać po ukończeniu drugiego semestru studiów jednolitych,
drugiego semestru studiów I stopnia
lub pierwszego II stopnia. Pierwszym
krokiem w celu podjęcia studiów w
ramach wymiany międzyuczelnianej
jest wypełnienie kwestionariusza
i przedstawienie go dziekanowi
ds. studenckich. Zaopiniowany
kwestionariusz należy złożyć w Biurze
Spraw Studenckich. Rekrutacja trwa
do 8 maja w przypadku wyjazdu na
semestr zimowy lub całoroczny albo
do połowy listopada, jeśli planuje się
wyjazd w semestrze letnim.
Osobom nieplanujących studiowania na innych uczelniach można
zaproponować zapoznanie się z
programem konferencji, debat oraz
kursów, jakie są organizowane przez
stowarzyszenia, zrzeszenia oraz koła
studenckie. Jedną z prężnie działających organizacji jest NZS – Niezależne Zrzeszenie Studentów (nzs-uw.pl),
a także Akademickie Stowarzyszenie
Katolickie SOLI DEO (solideo.pl).
Obydwie organizacje są prowadzone
przez studentów. Każdy student
może zostać ich członkiem.
Członkostwo w organizacji studenckiej to dobry sposób na pożyteczne zagospodarowanie wolnego
czasu oraz poznanie nowych ludzi.
reklama
Dorota Olesińska
„Matka Joanna od Aniołów”,
Jarosław Iwaszkiewicz
Znak 2009, liczba stron 144
Kółko i krzyżyk
W spektaklu Wilk reżyser powiązał motywy klasycznej powieści Hermanna Hessego z wydarzeniami 11 września 2001 roku i ich konsekwencjami.
Spotkanie z twórcami przedstawienia to gra 1:1 z wybranym artystą w kółko
i krzyżyk. Osoba, która wygra, ma prawo zadać jedno pytanie dotyczące
przedstawienia Wilk. Osoba, która przegra, musi udzielić odpowiedzi.
28 listopada, godz. 16.00 (Café Kulturalna)
Ile procent terrorysty masz w sobie?
Zadaniem warsztatu jest przygotowanie show dotyczącego zagadnienia
terroryzmu. Podczas zajęć uczestnicy zgromadzą dokumentacje, napiszą
scenariusz wieczoru oraz dyskutować będą o współczesnych zagrożeniach
cywilizacyjnych. Spotkania będą obejmować również elementy reżyserii i
aktorstwa. casting: 5 grudnia, godz.12.00, (Sala Prób im. Zatorskiego)
spotkania: 9 ,12, 23, 26 stycznia 2010, godz. 12.00 (Sala Prób im. Zatorskiego)
pokaz: 1 lutego 2010, godz. 18.00 (Mała Scena)
Zgłoszenia do 1 grudnia 2009 roku.
| 19 |

Podobne dokumenty