Untitled - Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris
Transkrypt
Untitled - Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris
Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris Nr 3(12) – 2005 Copyright by Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. C. Norwida, Zielona Góra 2005 Redakcja: Grzegorz Gorzechowski, Magdalena Gryska, Leszek Kania, S³awomir Kufel, Ewa Mielczarek, Czes³aw Sobkowiak, Anna Szóstak, Maria Wasik Stali wspó³pracownicy: Krystyna Kamiñska, Miros³aw Kuleba, Ireneusz K. Szmidt, Andrzej K. Waœkiewicz, Jacek Weso³owski Redaktor naczelny S³awomir Kufel Redaktor naukowy Anna Szóstak Redaktor graficzny Magdalena Gryska Sekretarz redakcji Ewa Mielczarek Korekta Grzegorz Gorzechowski Prace plastyczne wykorzystane w numerze: Ryszard Górecki, Paulina Komorowska-Birger Fotografie: archiwum rodzinne Zdzis³awy Kraœko, Mariusz Birger, Miros³aw Kuleba, Stanis³aw Sielicki Wydawca Pro Libris – Wydawnictwo Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Cypriana Norwida, al. Wojska Polskiego 9, 65-077 Zielona Góra Niniejsza publikacja zosta³a wsparta ze œrodków pomocowych Unii Europejskiej. Wyra¿one w niej pogl¹dy s¹ pogl¹dami wydawcy i autorów opublikowanych tekstów i w ¿adnym wypadku nie mog¹ byæ uto¿samiane z oficjalnym stanowiskiem Unii Europejskiej. Sk³ad komputerowy: Agencja Reklamowa „GRAF MEDIA”, tel. (068) 451 72 78 Druk i oprawa: IMAR-DRUK, ul. Wiejska 4, 65-763 Zielona Góra Nak³ad – 400 egz. ISSN 1642-5995 Nr indeksu 370754 Adres redakcji: WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, al. Wojska Polskiego 9, 65-077 Zielona Góra (z dopiskiem Pro Libris); e-mail: [email protected] [email protected] http://www.wimbp.zgora.pl Od Redakcji Zakoñczy³o siê kolejne Winobranie. Deptak siê uciszy³, a miasto powoli zapada w sen zimowy. W³aœciwie od ponad 20. lat zadajê sobie to samo pytanie? Co nowego? Co nowego zobaczê na deptaku i w jego okolicach? I zawsze odpowiedŸ jest podobna. Straganiarze maj¹ nawet z góry ustalone miejsca, zatem, jeœli kto ciekaw, mo¿e bez zastanowienia od razu pójœæ w wyznaczone miejsce. Zje angielskiego p¹czka, kupi kolejn¹, o wiele za drog¹ bluzkê czy napije siê obrzydliwego sikacza za 5 z³otych. Nie spróbowa³em, niestety, zielonogórskiego wina. Sta³o sobie na pó³kach i kusi³o, lecz formalnie go nie by³o. S³usznie – nie ma papieru – nie ma cz³owieka. W bie¿¹cym numerze Pro Libris wszystko jest zapisane. Mamy nadziejê, ¿e mnogoœæ propozycji i tym razem Czytelnikom siê spodoba. Warto bowiem z uwag¹ pochyliæ siê nad wstrz¹saj¹cym reporta¿em Cezarego Galka, zajmuj¹c¹ proz¹ Miros³awa Kuleby, Czes³awa Sobkowiaka czy Andrzeja K. Waœkiewicza. Ciekaw¹, i w perspektywie wielow¹tkow¹, postaæ literatury odnajduje Czes³aw Markiewicz w swoim nowym cyklu, natomiast wœród sylwetek lubuskich pisarzy pojawia siê tym razem postaæ Wojciecha Œmigielskiego. Ca³oœci dope³niaj¹ teksty naszych wspó³pracowników zza Odry – esej Jacka Weso³owskiego i prezentacje pisarzy niemieckich. Winobranie ju¿ za nami, przed nami za to kolejny numer Pro Libris. Zachêcamy do jego poznania. Spis treœci Od redakcji ........................................................................................................... str. 3 Miros³aw Kuleba, Wirtuoz ciszy ............................................................................ str. 8 Eugeniusz Wachowiak, W pensjonacie „Hausener Dorfkrug” ............................... str. 20 Cezary Galek, Rok czarnego s³oñca ...................................................................... str. 22 Matthias Körner, Bruder Heinrich. Die wahre Geschichte von Strittmatters Laden, Teil 3 (Brat Heinrich. Prawdziwa historia sklepu Strittmattera, cz. 3) ............................... str. 28 Grzegorz ¯egleñ, Wiersze [Nawiedzony, Poca³unek, ***(pamiêtasz)] ................... str. 38 Andrzej K. Waœkiewicz, Wtedy i teraz .................................................................. str. 40 Czes³aw Sobkowiak, Latem tego roku ................................................................... str. 46 Stanis³aw Turowski, Twierdza absolutnie bezpieczna ............................................ str. 53 SYLWETKI .............................................................................................................. str. 55 Ma³gorzata Miko³ajczak, Czu³oœæ i bunt. Portret liryczny Wojciecha Œmigielskiego, (Zärtlichkeit und Widerspruch. Lyrisches Porträt von Wojciech Œmigielski) ........... str. 55 Wojciech Œmigielski, Wiersze [Ko³ysanka (Wiegenlied), Powiew sukienki (Flattern des Kleides), Dagerotyp (Daguerreotyp), Jestem tylko tyle (Ich bin nur sovie)] ........................... str. 64 MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH ............................................................ str. 68 Andrzej K. Waœkiewicz, Sobkowiak ...................................................................... str. 68 PREZENTACJE „Pro Libris” .................................................................................... str. 74 Paulina Komorowska-Birger .................................................................................. str. 74 El¿bieta Koœcielak, Wenus z mleka ....................................................................... str. 75 Jacek Weso³owski, Moma Lisa i Goetz (Moma Lisa und Götz) .............................. str. 78 Sven Pohl, Kalter Stahl und wießer Zauber (Zimna stal i bia³a magia), Im Stadtwappen (W miejskim herbie), Schlaf (Sen) ................................................ str. 89 Armin Hauer, Semantisch geläuterte Aufklärung? (Semantyka wizualnego oporu?) ............................................................................ str. 92 PRZYPOMNIENIA LITERACKIE ............................................................................. str. 95 Czes³aw Markiewicz, Czytanie Ÿróde³. Krzysztofa Fedorowicza „Imiona w³asne” – czyli dekodowanie Trzeœniówka .............................................. str. 95 4 VARIA BIBLIOTECZNE ........................................................................................ str. 98 Dawid Kotlarek, W³adcy, zdrajcy i mê¿owie stanu – œladami autorów zabytkowych rêkopisów ........................................................ str. 98 Anne Seubert, Wiersze [Horizonte (Horyzont), Engelsstaffeln (Zastêpy anio³ów)] ......................................................................... str. 103 KRAJOBRAZY LUBUSKIE .................................................................................... str. 105 Miros³aw Kuleba, Gmina Œwidnica ..................................................................... str. 105 Z DRUGIEJ STRONY ODRY ................................................................................ str. 115 Susanne Lambrecht, XII Rohkunstbau – Ein Kunst-Event der besonderen Art. (XII Rohkunstbau – szczególny przypadek sztuki) ................................................ str. 115 Sorina Miers, Wiersze [erwacht (przebudzenie), Wie wir sitzen (Sztuka siadania)] ................... str. 120 Romuald Szura, Serbo³u¿yckie doœwiadczenia ................................................... str. 122 Rainer Vangermain, Die mit dem „R” rollen (Ci z dŸwiêcznym „r“) .................... str. 124 Edward Derylak, Mówi¹ce kamienie ................................................................... str. 130 RECENZJE I OMÓWIENIA .................................................................................. str. 134 Ma³gorzata Miko³ajczak, Œwiat wymyœlony ......................................................... str. 134 Janusz Koniusz, Sobkowiak nad Sekwan¹ ........................................................... str. 135 Danuta Miziñska, Uporz¹dkowany zamêt ........................................................... str. 136 Aneta Kamiñska, Mityzacja œwiata w utworach Adama Nowaka – lidera zespo³u Raz, Dwa, Trzy .......................................................................... str. 138 Czes³aw Sobkowiak, Wywiad-rzeka niezbyt osobisty .......................................... str. 142 Anna Szóstak, Czytajmy poezjê! Andrzej K. Waœkiewicz przekonuje, ¿e warto ..................................................... str. 143 Maria Mi³ek, Moja niezupe³na zgoda – uwagi do eseju Urszuli Ma³gorzaty Benki pt. „Psychomitopolityka” ............................................ str. 145 Janusz Koniusz, Psalm o ¯arach .......................................................................... str. 150 KRONIKA LUBUSKA ........................................................................................... str. 152 KSI¥¯KI NADES£ANE ......................................................................................... str. 155 AUTORZY NUMERU .......................................................................................... str. 156 Spis treœci 5 Henryk Bereska (1926-2005) Zdjêcie z „Czwartku Lubuskiego” Z du¿ym smutkiem przyjêliœmy wiadomoœæ o œmierci Henryka Bereski – poety, wybitnego t³umacza zas³u¿onego dla popularyzacji literatury polskiej w Niemczech. H. Bereska urodzi³ siê 17 maja 1926 roku w Katowicach-Szopienicach, na pograniczu dwu kultur, jêzyków i tradycji - polskiej i niemieckiej. Po wojnie zamieszka³ w Berlinie Wschodnim. Ukoñczy³ studia germanistyczne oraz polonistykê na Uniwersytecie im. Humboldta. H. Bereska prze³o¿y³ na jêzyk niemiecki ponad 100 ksi¹¿ek naszych autorów, m.in. S. Wyspiañskiego, J. Iwaszkiewicza, J. Andrzejewskiego, W. ¯ukrowskiego, Z. Herberta, Cz. Mi³osza. Otrzyma³, w Polsce i Niemczech, wysokie odznaczenia pañstwowe i presti¿owe nagrody. Uniwersytet Wroc³awski wyró¿ni³ H. Bereskê, w 2002 r., tytu³em doktora Honoris Causa. W maju tego roku zosta³ laureatem pierwszej edycji nagrody „Transatlantyk”, przyznawanej przez Instytut Ksi¹¿ki, ambasadorom literatury polskiej za granic¹. Henryk Bereska by³ obecny w ¿yciu naszej Biblioteki i pisma „Pro Libris”. Uczestniczy³ w organizowanych przez nas polsko-niemieckich konferencjach bibliotekarzy, obecnoœæ na ostatniej, kwietniowej odwo³a³ z powodu wypadku, tu¿ przed jej rozpoczêciem. Mieszkañcy Zielonej Góry poznali H. Bereskê jako poetê na „Czwartku Lubuskim”, 8 lutego 2001 r. Wspiera³ nas przy redagowaniu czasopisma „Pro Libris”. W dwóch pierwszych numerach zamieœciliœmy jego eseje o obecnoœci literatury polskiej w Niemczech. Opublikowaliœmy te¿ wiersze. Ostatni raz spotkaliœmy siê, 14 maja 2004 r., podczas pobytu uczestników „Statku poetów” w Zielonej Górze. Gratulowa³ zespo³owi redakcyjnemu wytrwa³oœci w wydawaniu pisma „Pro Libris” i cieszy³ siê z jego dwujêzycznoœci. Mieliœmy jeszcze wiele pomys³ów i planów wspó³pracy – kolejne artyku³y, t³umaczenia wierszy lubuskich poetów i wydanie antologii. Spotkania z Henrykiem Beresk¹ to by³a uczta duchowa, okraszona dowcipem, humorem, celnymi uwagami i ocenami, zawsze ¿yczliwymi dla wszystkich i wszystkiego. Takim w³aœnie pozostanie w naszej pamiêci... Maria Wasik Wirtuoz ciszy Miros³aw Kuleba Id¹ konie, podkowy o bruk, ta – ta – ta – ta, podkowy, kopyta, ko³o turkocze ¿elazn¹ obrêcz¹ o bruk, ta – ta – ta – ta, mglisty ranek, ranny ch³ód, ¿elazne podkowy, ko³a, karabin maszynowy, ta – ta – ta – ta, ta – ta – ta – ta, czarne konie, ³omoc¹ ko³a, jedzie karawan, œmieræ jedzie we mgle. Mg³a. Ciekaw by³em, kiedy us³ysza³ ten natrêtny stukot, powracaj¹cy uparcie, takt po takcie, takt po takcie, monotonny jak ³oskot wagonów na szynach, niemuzyczny, niczym z wnêtrza groŸnej maszyny. I jakiœ koœlawy, nierówny, zachwiany jak kilka ostatnich kroków w ciszê, i nieuchronny jak szereg ostatnich dni. Nikt przed nim nie napisa³ takiej muzyki na jednej nucie, zwielokrotnionej w hipnotycznym staccato. Mo¿e w ten sposób chcia³ wyraziæ dramatyczn¹ ubogoœæ naszych ludzkich mo¿liwoœci i wyborów, wiêc z ca³ego bogactwa dŸwiêków pozostawi³ tylko ten jeden. I kiedy wydaje siê, ¿e ju¿ na pewno ten drêcz¹cy motyw znajdzie jakieœ ujœcie, wybrzmi i zniknie, powraca jeszcze raz i jeszcze ta sama dok³adnie odmierzona nuta, jakby siê z nami droczy³: nic nie jest tak, jak chcemy, spada na nas nieznany los. Wiêc ten budz¹cy trwogê dŸwiêk powraca i powraca, a¿ w koñcu opada ¿a³obnym pó³tonem w jeszcze wiêksz¹ pustkê. Ju¿ nie ma z³udzeñ: to ostatnia droga. „Jak stukanie do wrót wiecznoœci” – móg³by powiedzieæ Ernst Jünger, gdyby us³ysza³ tê jego muzykê. Nigdy jednak to nie nast¹pi³o. Mogli do siebie tylko strzelaæ. * * * Stanêli przeciwko sobie w wilgotnych okopach zimy 1919 roku, oddzielonych lini¹ powstañczego frontu. Z jednej strony mieliœmy m³odego ochotnika freikorpsów, wielokrotnie rannego weterana wojny œwiatowej, dowódcê oddzia³ów szturmowych od- 8 znaczonego, jako ostatni ¿o³nierz tej wojny, najwy¿szym pruskim orderem wojennym Pour le Mérite, piewcê wojny, Ernsta Jüngera, rocznik 1895. Z drugiej – ochotnika powstañczego wojska wielkopolskiego, kompozytora i filozofa Romana Mazurkiewicza, rocznik 1887. Jünger, zanim równie¿ zosta³ filozofem i niepokoj¹cym estet¹, pielêgnuj¹cym w ciemnych zakamarkach wyobraŸni makabryczne koncepty, pokocha³ wojnê. Mazurkiewicz wojny nigdy nie polubi³, chocia¿ by³ ¿o³nierzem. Co do tajemniczej istoty tego spotkania, to nale¿a³oby opatrzyæ j¹ pewnym zastrze¿eniem. W papierach, jakie pozostawi³ po sobie Mazurkiewicz, zapodzia³o siê gdzieœ nazwisko m³odzieñca w mundurze Reichswehry, którego spotka³ po raz pierwszy pewnego wieczoru w Berlinie, przed laty. Wracaj¹c sk¹dœ póŸn¹ por¹ – mo¿e z próby chóru, który prowadzi³ w Spandau, mo¿e z koncertu berliñskich filharmoników, mo¿e z uniwersyteckiej biblioteki – Mazurkiewicz zobaczy³ na ulicy podchmielonego m³odego wojskowego, któremu drzwi wejœciowe do domu stawi³y niespodziewany opór. Pomóg³ mu sforsowaæ przeszkodê, byæ mo¿e zaprowadzi³ go te¿ do mieszkania – trzeba przecie¿ by³o otworzyæ jeszcze jeden zamek. Nie wiadomo, czy nawi¹zana wtedy znajomoœæ przerodzi³a siê w jakieœ bli¿sze kontakty. Cz³owiek ten pojawia siê znowu w chwili najciê¿szej, zim¹ 1919 roku. Wziêtego do niewoli powstañca Mazurkiewicza grenschutze prowadz¹ z wiêzienia w Pile na egzekucjê. Tym razem anio³ Opatrznoœci nosi mundur ochotnika z korpusu Roßbacha. M³ody leutnant z ¯elaznym Krzy¿em 1. klasy na piersi rozpoznaje cz³owieka – kompozytora, chórmistrza, filozofa z czterema fakultetami, to musia³o robiæ wra¿enie – któremu kiedyœ na berliñskiej ulicy odda³ klucz od swoich drzwi. Czasem taki klucz przypadkiem otwiera serce. Zamiast pod mur na rozstrzelanie, Mazurkiewicz pomaszerowa³ do domu. Nawet jeœli to jego spotkanie z Jüngerem poddaæ w w¹tpliwoœæ, pozostawiæ w kategorii hipotez – to w œwiecie idei bezpoœrednie zderzenie ich postaw by³o oczywiste i nieuniknione. Byli i pozostali na zawsze wrogami. Tylko ¿e wtedy, gdy konflikt przybra³ postaæ najbardziej realn¹, kiedy jeden celowa³ z karabinu do drugiego, z³¹czy³a ich wspólnota innego rzêdu. Losy tych dwóch ludzi splot³y siê wêz³em równie mocnym jak historia obu narodów, Polaków i Niemców. Jakby ka¿dy z nich skupi³ w sobie to wszystko, co u drugiego znalaz³o swoj¹ antytezê. To, co odpycha³o, mia³o jednak równoczeœnie wielk¹ moc przyci¹gania. „Walcz¹ce narody poprzez walkê staj¹ siê magiczn¹ jednoœci¹, a w wy¿szym wymiarze zanika sprzecznoœæ celów” – uj¹³by to Jünger. Tamtego Niemca po drugiej stronie zaœnie¿onego pola wojna upaja³a ciosami siekier. By³a dla niego wielk¹ i straszn¹ rozkosz¹ tych czasów. Walka sta³a siê najwa¿niejszym prze¿yciem wewnêtrznym, jakie wyniós³ ze swej m³odoœci. Uwa¿a³ j¹ za jedn¹ z praform ¿ycia. Szuka³ w niej wiecznego sensu, którego nie przemo¿e ¿adna sztuka kalkulacji. „Nigdzie nie ¿y³em tak beztrosko jak na froncie... W obliczu œmierci ka¿dy problem staje siê przyjemnie nieistotny” – notowa³ w karczowanym przez ciê¿k¹ artyleriê lasku numer 125. (Tymi s³owami kiedyœ mnie zwiód³, i wspomina³em je w karczowanej przez rosyjsk¹ artyleriê kêpie a³yczy na stoku góry Rozenkort ponad au³em Baszin-kale, na szatojskim froncie, w górach Czeczenii, gdzie mia³em swoje stanowisko snajperskie – które Rosjanie wykryli i ostrzelali pewnego dnia. Czy¿ jednak zdoby³em siê wtedy na jego nonszalancjê i ten dandyzm œmierci, którym przesyci³ swoje pisma? O nie, przez ca³e czterdzieœci piêæ minut, kiedy kêpê rachitycznych a³yczy sieka³o w drzazgi kilka czo³gów i ciê¿kich moŸdzierzy pu³kowych, których szesnastokilogramowe granaty sypa³y siê z nieba z potêpieñczym rykiem, skoncentrowa³em siê, z bolesnym natê¿eniem wszystkich zmys³ów, na wyczekiwaniu chwili ostatniej, któr¹ zdo³am jeszcze ogarn¹æ œwiadomoœci¹. Nie by³o mowy o prowadzeniu notatek; le¿a³em na dnie p³ytkiego schronu, wyrytego w kamienistej glinie w³asnymi rêkami parê dni wczeœniej, i przyciska³em do piersi mojego Dragunowa kaliber 7,62, pe³en obawy, ¿e rozpalony podmuch któregoœ z bliskich wybuchów, wdzieraj¹cy siê co chwilê do tego ukrycia, porwie ze sob¹ mój karabin i umrê bezbronny. Jest wiêc mo¿e trochê artystycznej stylizacji i sprzeniewierzenia siê surowej prawdzie okopów – a mówiê to wspominaj¹c owe trzy kwadranse na grzbiecie Kaukazu, pod Szatojem, kiedy po¿egna³em siê z ¿yciem – w obrazie tego dzielnego niemieckiego ¿o³nierza, który œmieje siê radoœnie wch³aniaj¹c pe³n¹ piersi¹ gêstniej¹cy ogieñ francuskiej artylerii w lasku numer 125. A mo¿e to zreszt¹ tylko kwestia intensywnoœci ostrza³u; Jünger nigdy nie zakosztowa³ realiów Czeczenii, której wielkoœæ odpowiada w przybli¿eniu terytorium pola bitwy pod Verdun). Dla niego wojna stanie siê najwy¿sz¹ miar¹ dzielnoœci i mêskiego charakteru, bêdzie siê zachwycaæ rozleg³ymi rzutami nowoczesnych bitew. Ju¿ odkry³ rozkosz krwi zawieszon¹ nad polem bitwy, gdzie umieraj¹ w b³ocie ranni – jedynie mi³oœæ wyda mu siê, ze wzglêdu na sw¹ dynamikê, pokrewna z tym uczuciem. Wkrótce z krwawego zgie³ku wy³owi mistyczny sens: „Œwiêty i wojownik s¹ reprezentantami najwy¿szego cz³owieczeñstwa – pierwszy przez cierpienie, drugi poprzez walkê, obaj zdolni s¹ do przypieczêtowania swojej idei ofiarnicz¹ œmierci¹, bêd¹c¹ równoczeœnie przejawem najg³êbszej i najsilniejszej afirmacji ¿ycia”. W œmierci i zniszczeniu dostrze¿e niemal now¹ religiê, wartoœci absolutne dostêpne tylko wojownikom i œwiêtym, roztaczaj¹ce blask nad krwi¹ pól bitewnych i g³owami ukrzy¿owanych. Up³ynie jeszcze niewiele lat i ¿elazna nawa³a znów ruszy przez Europê, jakby dla spe³nienia jego beztroskiej przepowiedni: „Subtelna technika podniesie zniszczenie do rangi wielkiej sztuki”. Zd¹¿y jeszcze, jad¹c konno na czele triumfuj¹cych oddzia³ów, poprowadziæ defiladê niemieckich wojsk maszeruj¹cych w Pary¿u przed Hitle- Miros³aw Kuleba 9 rem, zanim przyjdzie otrzeŸwienie. Kiedy zrozumie, ¿e tajemne Niemcy, tê wieczn¹ utopiê zawieszon¹ w sferze metafizycznych strategii, ow¹ „duchow¹ rzeczywistoœæ spoczywaj¹c¹ w wiecznoœci” – nale¿y na razie zachowaæ tylko dla siebie. Jego przeciwnik z drugiej strony frontu daleki by³ od rozkoszowania siê okopem, mi³ym niemieckiemu sercu jak „trumienny wrak”. W szeregach wojsk powstañczych pojawi³ siê niezgrabny, niemal dwumetrowy okularnik, nowe wcielenie Pierre Bezuchowa, który od lat poszukiwa³ w muzyce – jedynej sferze twórczoœci cz³owieka, która jest wieczna i niezniszczalna – odpowiedzi na odwieczne pytania filozofii. W tym, co mówi³ potem o wojnie, nie sposób doszukaæ siê mistycyzmu krwi czy militarystycznego ob³êdu bij¹cego z wczesnych pism Jüngera. „Poszliœmy w bój spontanicznie – stwierdza po prostu Mazurkiewicz, oderwany nagle kanonad¹ od fortepianu. 10 – Niemal z go³ymi piêœciami porwaliœmy siê na wroga uzbrojonego po zêby”. Si³¹, która powstañców pobudza do czynu, jest duch patriotyczny. To s³owo nie pada w wojennych pracach Jüngera. On pisze o narodzie i nowym niemieckim nacjonalizmie, który prowadzi do totalnej negacji istniej¹cego systemu politycznego œwiata, nie chce poszanowania mas ale osobowoœci i charakteru, jest elitarnym, duchowym ruchem ludzi ponad wszystko przedk³adaj¹cych dobro narodu. Ludzkoœæ oznacza dla niego tylko przynale¿noœæ do okreœlonego gatunku ssaków. Mazurkiewicz, jak sam póŸniej napisze, walczy³ o dobro ojczyzny, chwyci³ za broñ „w trosce o nasze rodziny, o m³odzie¿ nasz¹”. Tam gdzie Jünger upaja siê „strasznymi i rozkosznymi robotami strzelniczymi”, Mazurkiewicz widzi grozê wypadków wojennych, mordercz¹ po¿ogê, zag³adê ludzkoœci. „Dlatego wojny nie chcemy”, zdaje siê odpowiadaæ Jüngerowi, dziarsko tr¹bi¹cemu na apel. Czy jest w takiej postawie brak ducha walki, którym siê tak zachwyca w swoich ziomkach Jünger? Bynajmniej. Powstañcy wielkopolscy porwali siê na trzykrotnie liczniejsze, doskonale uzbrojone wojska niemieckie, wyszkolone w czteroletnich zmaganiach na frontach wojny œwiatowej. „Nasz¹ broni¹ by³ prawdziwie polski i przepotê¿ny duch odwagi i mêstwa, o¿ywiony pewnoœci¹ odzyskania wolnoœci dla ziemi ojczystej – opowiada³ Mazurkiewicz. – Dziwne to by³o wojsko ci powstañcy, zapewne najdziwniejsze, jakie kiedykolwiek powsta³o na ziemiach polskich. 80 do 90 procent oddzia³ów powstañczych stanowili ochotnicy – robotnicy, ch³opi, rzemieœlnicy i starsza m³odzie¿ szkolna. Stawi³o siê ca³e spo³eczeñstwo bez wzglêdu na pochodzenie i wiek, stan¹³ biedny i bogaty. Zasadnicz¹ podstaw¹ tego wojska nazwaæ mo¿na starych ¿o³nierzy wielkiej wojny œwiatowej, wœród których nie by³o prawie ani jednego, któryby nie by³ ranny na froncie zachodnim czy wschodnim. Przez ponad cztery lata wojny stali siê doœwiadczonymi fachowcami bojowo wyspecjalizowanymi, przeszli zaprawê nêdzy, g³odu i sta³ego zagro¿enia kalectwem i œmierci¹. Byli to ludzie proœci, ch³opcy ze wsi, nikt ich nie uczy³ urzêdowego patriotyzmu na pokaz, nie znali siê na polityce, niektórzy nawet zatr¹cali nieco po polsku, przebywaj¹c przez d³ugie lata na obczyŸnie. Zagubieni w pruskich pu³kach byli szczêœliwi, gdy mogli wróciæ do domu, do ojczyzny, na swoj¹ ziemiê i byæ nareszcie znów wolnymi obywatelami”. W takim w³aœnie oddziale sk³adaj¹cym siê z oko³o szeœædziesiêciu ludzi, wyekwipowanych jak na maskaradê, znalaz³ siê na pocz¹tku stycznia 1919 r. na powstañczym froncie pó³nocnym Roman Mazurkiewicz. Przy pomocy œredniowiecznych halabard, oszczepów myœliwskich i ska³kowych rusznic powstañcy zdobyli szturmem Chodzie¿, gdzie dopiero zaopatrzyli siê w broñ i amunicjê. Teraz mieli na stanie jeden ciê¿ki i dwa lekkie karabiny maszynowe, oko³o 60 karabinów i jedno 75-milimetrowe dzia³ko polowe. „To dzia³ko stanowi³o ca³¹ nasz¹ „artyleriê” w pocz¹tkach stycznia na odcinku Chodzie¿ – Radwonki – Margonin – Lipiny i odegra³o wa¿n¹ rolê w dzia³aniach na kierunku Próchnowa – wspomina³. – Niemcy posiadali w Szamocinie doskonale zorganizowan¹ artyleriê i razili ogniem nasze placówki miêdzy innymi tak¿e w Margoniñskiej Wsi, wyrz¹dzaj¹c nam powa¿ne straty i dufaj¹c w to, ¿e przecie¿ my nie byliœmy w stanie odp³aciæ im wet za wet, bo nie posiadaliœmy artylerii. Nie odnios³y skutku kilkakrotne nasze groŸby, zaniesione Niemcom przez naszych parlamentariuszy, a ¿¹daj¹ce zaprzestania ognia, w przeciwnym bowiem razie my rozpoczniemy bombardowaæ miasto Szamocin. Ale Niemcy kpili sobie z naszych pogró¿ek, i kiedy pewnego dnia celny ich pocisk rozwali³ wiatrak opodal naszych stanowisk, po naradzie postanowiliœmy jednak zareagowaæ. Ca³a nasza „artyleria” sk³ada³a siê z wspomnianej jedynej armatki oraz jednego do niej ³adunku. Artylerzysty nie by³o po naszej stronie ¿adnego. Mimo to zabraliœmy siê do rychtowania dzia³a, a by³o nas trzech: podporucznik z pruskiej formacji kwatermistrzowskiej, sier¿ant taborów i ja jako cywil-ochotnik. Gdy po d³ugim nastawianiu wreszcie zagrzmia³ wystrza³, wszyscy trzej kanonierzy – bohaterowie le¿eliœmy na ziemi, i szczêœcie, ¿e nie by³o œwiadków tej naszej czynnoœci balistycznej. I nagle zamilk³a artyleria niemiecka, a po mniej wiêcej godzinie od lasu zbli¿a³o siê ku nam trzech parlamentariuszy niemieckich i wymachuj¹c bia³¹ p³acht¹ i zielonymi ga³êziami z daleka ju¿ wo³ali: halt, halt, Feuer einstellen! Okaza³o siê, ¿e nasz granat wpad³ do domu policjanta miejskiego w Szamocinie œciel¹c ofiary i burz¹c czêœciowo dom. Nie potrzebujê chyba dodawaæ, jak dumnie che³piliœmy siê wobec Niemców, podobnie jak Zag³oba w Zamoœciu, oblê¿onym przez Szwedów”. Mazurkiewicz podkreœla demokratyczny i ludowy charakter powstañczego wojska. Dla Jüngera demokracja to spisek przeciwko pañstwu i narodowi, to w³adza miernot i politycznych szarlatanów. „Nale¿y ¿yczyæ sobie, aby nadszed³ dzieñ, w którym ca³y ten mot³och do koœci zostanie wy¿arty przez chlor”. Ju¿ wkrótce zap³onie Reichstag. W istocie, w tym co Jünger znalaz³ w wojnie nie by³o nic oryginalnego – skoro odkrywa³ tylko to, co od wieków pobudza³o teutoñskich wojowników do gwa³tów na bli¿szych i dalszych s¹siadach, a ju¿ wkrótce mia³o pchn¹æ milionowe masy niemieckiego ¿o³dactwa do nowego œwiatowego kataklizmu. Zaœ realnym uczuciem, które przebija siê przez te wszystkie frazesy o wojnie, zrywaj¹cej rzekomo z cz³owieka wszelki frazes i umownoœæ, jest niek³amany zachwyt nad w³asnym mêstwem myœliciela. W Wielkopolsce roku 1919 niemiecki duch musia³ ust¹piæ przed polskim. Nawet Jüngerowi przysz³o odtr¹biæ odwrót. „To, w imiê czego umieraj¹ mê¿czyŸni, nigdy nie jest bezsensowne. Nawet klêska ma swój sens”. * * * Nie wiadomo, kiedy pisa³ swoj¹ pierwsz¹ symfoniê. Pewnie tworzy³ tê muzykê przez wiele lat, nim w 1933 roku postawi³ ostatni¹ nutê. Symfoniê c-moll nazwa³ „Tragiczn¹”. Mo¿na siê domyœlaæ, ¿e jej geneza siêga³a lat Wielkiej Wojny Œwiatowej, która jeszcze wtedy wydawa³a siê niewyobra¿alnym kataklizmem, najwiêkszym jaki móg³ spaœæ na ca³¹ Miros³aw Kuleba 11 ludzkoœæ. Piece Auschwitzu mia³y zadymiæ dopiero po latach, uruchomione przez kulturträgerów, wielbicieli Wagnera i Richarda Straussa. W jego ¿yciu ani przedtem, w latach intensywnej nauki uniwersyteckiej, ani póŸniej, gdy podj¹³ nowe studia muzyczne, nie by³o pewnie traumy wiêkszej ni¿ tamta wojna. Z niej musia³ czerpaæ dramatyczn¹ muzykê swoich wczesnych utworów. Zreszt¹, ca³ej swojej muzyki. W owym czasie Jünger oddawa³ siê ekskluzywnej anarchii estety, cyzelowa³ wojenne klimaty swoich opowieœci o wojownikacharystokratach, s¹cz¹c poezjê i mistycyzm w teoriê sztuki walki Carla von Clausewitza i przekuwaj¹c w metafizykê ideê b³yskawicznych, zwyciêskich wojen feldmarsza³ka von Moltkego. Bez w¹tpienia, te najwy¿sze uniesienia pruskiego militaryzmu, podszyte przewrotnym, z³owieszczym erotyzmem czasu totalnej zag³ady, przyci¹gnê³y uwagê innego mistyka i artysty wojny, niedosz³ego mistrza wiedeñskiego pejza¿u i niedosz³ego w³adcy œwiata. Korespondowali ze sob¹. W chwilach wolnych od pisania Jünger tworzy³ gigantyczn¹ kolekcjê chrz¹szczy, których upolowa³ i otru³ arszenikiem jakieœ dwadzieœcia tysiêcy. Bada³ pod lup¹ znamiona ¿yciodajnej si³y na p³atkach orchidei rosn¹cych w podberliñskim Steglitz i rozmyœla³ o smaku pewnego gatunku fioletowych endywii, sprzedawanych w tajemnych sklepach do potraw z ludzkiego miêsa. Mazurkiewicz komponowa³ i publikowa³ w poznañskim Wydawnictwie Muzycznym „Surma”, które sam za³o¿y³, kolejne opusy. Niewiele z nich przetrwa³o zawieruchê kolejnej wojny, szykowanej ju¿ przez wielbicieli prozy Jüngera. Zachowa³ siê kwartet smyczkowy d-moll, op. 14, kwartet smyczkowy A-dur, op. 15, requiem na chóry, solo i organy, op. 18, sonata fortepianowa op. 22, cztery pieœni na sopran i tenor solo z towarzyszeniem fortepianu z opusu 5 – „poœwiêcone ¯onie Ukochanej”, szereg utworów na chór mêski a capella z opusu 9. Pisa³ symfonie, kolejne pieœni i kwartety, ale ca³¹ skrywan¹ prawdê o jego wielkim, nieziszczalnym marzeniu, ujawni³ napisany 12 w 1931 roku „Hymn do Muzyki” na wielki chór mieszany a capella op.4, nr 1. S³owa te¿ sam napisa³. „O Muzyko! Ty œwiêty przybytku œwiata, przed tronem twoim klêkaj¹ mistrzowie” – rozpoczynaj¹ razem podnios³e larghetto soprany, alty, tenory i basy, aby po szeregu wspólnych, zgodnych fraz rozejœæ siê nagle w polifonicznym chaosie, brzmi¹cym ³adem wy¿szego rzêdu – kiedy ju¿ alty i soprany œl¹ swe mod³y osobno, osobno tenory i osobno basy swe mod³y œl¹ – swe mod³y œl¹; sk³adaj¹c rêce przed tob¹ klêcz¹ mistrzowie – zaklinaj¹ Muzykê soprany, klêcz¹ mistrzowie – wtóruj¹ alty, sk³adaj¹c rêce – dodaj¹ tenory, rêce swe mod³y – basuj¹ basy, do ciebie mod³y, swe mod³y œl¹, swe mod³y œl¹, a¿ spotykaj¹ siê w koñcu wszyscy razem, gdy lauru ga³¹zki, lauru ga³¹zki zielone, zielone, zwieñcz¹ skroñ. O ten zielony laur modli³ siê ca³e ¿ycie. * * * Pracê doktorsk¹ z muzykologii napisa³ o najstarszych polskich kancjona³ach Jana Seklucjana. Urodzony oko³o 1505 roku, Seklucjan w 1536 rozpocz¹³ studia na uniwersytecie w Lipsku, gdzie zdoby³ stopieñ baka³arza liberum artium. Do Poznania powróci³ ju¿ jako luteranin. Kiedy rozpocz¹³ organizowanie pierwszej gminy protestanckiej, skupi³ na sobie gniew katolickiego duchowieñstwa, które mu wytoczy³o proces o kacerstwo. Skazany na œmieræ, zbieg³ do Królewca, gdzie odda³ siê pod opiekê pruskiego ksiêcia Albrechta Hohenzollerna. W tych czasach pieœni koœcielne zbierano w tak zwanych kancjona³ach, które przepisywano rêcznie, przez co by³y bardzo kosztowne. Dopiero Seklucjan, wydaj¹c kancjona³y drukiem, przyczyni³ siê do rozpowszechnienia ewangelickiej pieœni nabo¿nej wœród ludu. Co sk³oni³o Mazurkiewicza do mozolnych studiów nad polsk¹ koœcieln¹ pieœni¹ jednog³osow¹ epoki Renesansu? Niezbyt to efektowna muzyczna materia, plon pracy nie wró¿y³ profitów ani s³awy. By³o wiêc mo¿e w tym jego oddaleniu od ziemskich spraw przeczucie z³owieszczej paraleli losu kacerza z jego w³asnym losem, który mia³ go doœcign¹æ i z³amaæ po niespe³na dwóch dziesi¹tkach lat – kiedy sam stanie siê wygnañcem, banit¹, napiêtnowanym. Zdradza to przejmuj¹cy fragment traktatu, w którym autor zdaje siê pisaæ o samym sobie: „Mo¿liwe, ¿e ta ostatnia pieœñ, Pieœñ o Dniu S¹dnym, powsta³a pod œwie¿ym jeszcze wra¿eniem niedawnych prze¿yæ poznañskich, które zmusi³y Seklucjana do ucieczki i szukania azylu w Prusach. Przeœladowania, s¹d duchowny, a wreszcie wyrok skazuj¹cy go na œmieræ – niew¹tpliwie wstrz¹snê³y do g³êbi psychik¹ polskiego reformatora, nie dziw wiêc, ¿e ból swej znêkanej duszy wyrazi³ nie tylko w tekœcie, lecz równie¿ w swoiœcie przemawiaj¹cej melodii”. Wysoko oceniony przez znawców, traktat „O melodiach kancjona³ów Jana Seklucjana z 1547 i 1559 roku. Przyczynek do dziejów chora³u protestanckiego w Polsce” zosta³ wydany przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne w Krakowie, w roku 1967. Nak³ad 292 egzemplarzy by³ zapewne ni¿szy, ni¿ nak³ad XVI-wiecznych kancjona³ów Seklucjana. Przegl¹daj¹c dzisiaj to dzie³o, œwiadectwo benedyktyñskiej pilnoœci, pe³ne najwy¿szej erudycji, archaicznych notacji, neumów – zastanawia³em siê, czy mia³o choæby jednego czytelnika poza samym autorem. Nawet recenzent nie znalaz³ w sobie si³, aby przekonaæ czytelnika, ¿e znalaz³ w sobie tê pasjê, która pchnê³a Mazurkiewicza do wieloletnich studiów nad dawno zapomnian¹ muzyk¹. Nie mia³ zmys³u praktycznego, pogr¹¿a³ siê w swoich pasjach bez reszty. „Ojciec powinien byæ zakonnikiem, wtedy móg³by bez ¿adnych przeszkód prowadziæ swoje badania” – uwa¿a córka, Zdzis³awa. Szczêœliwym trafem spotka³ kobietê, du¿o od siebie m³odsz¹, z któr¹ zwi¹za³ siê ma³¿eñstwem. Kiedy trzeba by³o rodzinie zapewniæ utrzymanie, zrezygnowa³ ze stanowiska asystenta muzykologii na Uniwersytecie Poznañskim. Znów mu siê powiod³o – jego wysokie kwalifikacje zosta³y docenione, w 1933 roku uzyska³ stanowisko burmistrza w Lwówku ko³o Nowego Tomyœla, a nastêpnie, w latach 19351939, w Grodzisku Wielkopolskim. Gdyby nie wybuch wojny, zosta³by pewnie wysokim urzêdnikiem w administracji rz¹dowej, cz³owiekiem zamo¿nym, który w wolnych chwilach oddaje siê muzyce, komponuj¹c utwory kameralne i pieœni. Lecz nigdy nie opuszcza³o go przeczucie innego losu, kataklizmów i klêsk, œci¹ganych przez nieznane moce. „Œpiewa³aœ piosenkê smêtn¹, tak smêtn¹ pieœñ jak ³za” – komponuje do w³asnych s³ów jedn¹ z pieœni dedykowanych w roku 1931 swojej œwie¿o poœlubionej ¿onie. Nawet ojczyzna, ju¿ przecie wolna, w jego pieœniach ci¹gle przyjmuje ciosy: „O Polsko, Mêczennico, o kraju chmur i burz! Rycerskich cnót skarbnico”. „Ojciec nie pisa³ nic weso³ego – wspomina Zdzis³awa. – Wszêdzie bemole. Weso³e s¹ krzy¿yki, lecz tych jest bardzo ma³o”. * * * Nadszed³ dzieñ, kiedy wielka historia upomnia³a siê o dwóch dawnych przeciwników z wielkopolskiego frontu, po³¹czonych mistycznym wêz³em. Dla Jüngera dzieñ ten zwiastowa³ wojownik ze stalowej burzy odziany w mundur Wehrmachtu, nosiciel idei tajemnych Niemiec, owej duchowej rzeczywistoœci, która lêgnie siê i trwa w wiecznoœci, Miros³aw Kuleba 13 a której odleg³ym, coraz mniej doskona³ym odbiciem stawa³a siê III Rzesza. Dla Mazurkiewicza, znów oderwanego od klawiatury niemieckimi bombami, by³a to chwila powrotu koszmarnej zmory niemieckiej i odwiecznego wroga – nienawistnego prusactwa Hohenzollernów i junkrów, ziszczenia siê najwiêkszego kataklizmu w dziejach ludzkoœci, sprowadzonego na œwiat przez oszala³e z pychy hitlerowskie Niemcy. Ten w³aœnie dzieñ zdawa³ siê przepowiadaæ w swojej „Symfonii tragicznej” c-mol. Nie mog¹c dopaœæ grodziskiego burmistrza, gestapo aresztowa³o ca³¹ jego rodzinê. Trafili – ¿ona, trójka dzieci, teœciowa – do przejœciowego obozu koncentracyjnego w Konstantynowie pod £odzi¹. Teœciowej, staruszki w podesz³ym wieku, nie chcieli aresztowaæ, ale nie mia³a co ze sob¹ zrobiæ, wiêc pojecha³a ze wszystkimi. Zmar³a za drutami. Pozosta³ych uda³o siê wyci¹gn¹æ na wolnoœæ, to by³ dopiero pocz¹tek wojny, maszynka do miêsa nie pracowa³a jeszcze z pe³n¹ niemieck¹ precyzj¹. * * * Niemcy zaczêli poszukiwaæ Mazurkiewicza natychmiast po wybuchu wojny. Zd¹¿y³ uciec przed gestapo do Krakowa, gdzie siê ukrywa³. Nie mia³ z³udzeñ: Niemcy nigdy nie zapominaj¹. Powstañcy wielkopolscy, przeciwnicy sprzed dwudziestu lat, t³umnie trafiali do wiêzieñ i obozów koncentracyjnych, ginêli w ulicznych egzekucjach. Ju¿ 20 paŸdziernika 1939 r. w Kórniku rozstrzelano czterech z nich, 21 paŸdziernika w Lesznie – kolejnych siedmiu. W Buchenwaldzie zamordowano Tadeusza Fenrycha, dowódcê powstania na froncie pó³nocnym. Wyje¿d¿aj¹c, chcia³ zabraæ ze sob¹ brata Karola, proboszcza w koœciele na poznañskiej Malcie, któremu zadedykowa³ swój „Hymn do Muzyki”. Brat pozosta³ jednak w Poznaniu, przekonany, ¿e Niemcy ksiê¿y nie bêd¹ ruszaæ. Obaj wychowali siê na Goethem, Schillerze, Bachu, jeszcze ¿y³y z³udzenia co do intencji i metod nazizmu. Po tygodniu ju¿ go nie by³o. Zgin¹³ w Dachau. 14 Przez ca³e ¿ycie by³ nieprzejednany i do koñca wytyka³ Niemcom, ¿e ponosz¹ winê za wszystkie nasze narodowe katastrofy, bêd¹c od wieków m¹cicielami pokoju w Polsce, Europie i na ca³ym œwiecie. A przecie¿ ten esteta wychowany w poczuciu pruskiego porz¹dku i obowi¹zku, wykarmiony na filozofii kwitn¹cej u zarania wieku w niemieckich uniwersytetach i na muzyce p³yn¹cej z berliñskich konserwatoriów, nie móg³ przyj¹æ jako w³asnej kultury przyniesionej ze Wschodu przez hordy najeŸdŸców. Dyktatura ciemniaków od razu dostrzeg³a w nim wroga klasowego, którego nale¿y rozdeptaæ. Zanim cokolwiek zd¹¿y³ zrobiæ dla Polski Ludowej, ju¿ siedzia³ w wiêzieniu. W lipcu 1945 roku przyjecha³ do Zielonej Góry. Obj¹³ stanowisko zastêpcy Pe³nomocnika Rz¹du, zamieszka³ z rodzin¹ w piêknej willi przy ulicy Sienkiewicza. Do nowego, dwustumetrowego mieszkania sprowadzi³ z Grodziska swoje piêkne meble gdañskie, kupowane jeszcze przed wojn¹, antyki, bogaty ksiêgozbiór. W sk³adzie z poniemieckimi meblami przy ul. Wroc³awskiej kupi³ fortepian Blüttnera. Po pracy pielêgnowa³ sad, rosn¹cy na skraju parku otaczaj¹cego willê, na skarpie ponad sadem za³o¿y³ winnicê. Komponowa³ pieœni koœcielne, pisa³ pieœni dla robotniczych chórów, w zielonogórskich koœcio³ach gra³ na organach do mszy. Z tego krótkiego, szczêœliwego okresu pochodz¹ utwory na chór mieszany a capella zebrane w opusie szesnastym: pieœñ „Domine, non sum dignus”, „Hymn Ziemi Lubuskiej” do s³ów robotnika z Zastalu, Piotra K³uciñskiego, pieœni do poezji Adama Asnyka i Tadeusza Kubiaka, „S³owik” do wiersza W³adys³awa Broniewskiego, ale i sztandarowy wytwór lokalnego socrealizmu wokalnego – „Hejna³ robotników Zastalu”, tryskaj¹cy energi¹ i gorliwoœci¹ nowych czasów (autor s³ów, niestety, nieznany): Wiêc warcz¹ ko³a, wiêc bij¹ m³otki, Ramiê nabiera tê¿yzny, RaŸno kroczymy w imiê Nowotki Przysz³oœæ wykuwaæ Ojczyzny!” Idylla nie trwa³a d³ugo. W pierwszym zielonogórskim procesie politycznym po wojnie, w roku 1947, wicestarosta powiatowy Mazurkiewicz zasiad³ na ³awie oskar¿onych razem ze starost¹ Janem Klementowskim. Pretekstem sta³y siê wydarzenia zwi¹zane z ostatni¹ fal¹ masowych wysiedleñ Niemców. Mazurkiewicz, z racji znajomoœci jêzyka i lokalnych realiów, weryfikowa³ tych, którzy podawali siê za autochtonów i pragnêli pozostaæ w Polsce. Obu urzêdników oskar¿ono o sprzyjanie Niemcom i nadu¿ycia. W sfingowanym procesie otrzymali wysokie wyroki wiêzienia, ale wkrótce ten sam s¹d wojskowy, który ich skaza³, obu uniewinni³. Odzyskali wolnoœæ, lecz byli ju¿ napiêtnowani. Zatopiony w zieleni azyl w poniemieckiej willi nie gwarantowa³ ju¿ ciszy i spokoju. Kiedy po pó³rocznym pobycie za kratami Mazurkiewicz wyszed³ z wiêzienia, w domu pojawi³ siê nowy lokator. W³adze dokwaterowa³y ubeka, który przez nastêpnych jedenaœcie lat z wielk¹ gorliwoœci¹, skrupulatnie wykonywa³ dwa zadania: szpiegowa³ i zamienia³ ka¿dy dzieñ ¿ycia s¹siada w piek³o. Zdawa³oby siê, ¿e tacy ludzie mog¹ byæ tylko wymys³em z galerii papierowych, powieœciowych typów, a tu – prawdziwe, najg³êbsze poczucie misji w czynieniu z³a. Starszej córce Mazurkiewicza grozi³ pistoletem, kiedy krzywo na niego patrzy³a. Jego winnicê wykarczowa³, aby w tym w³aœnie miejscu urz¹dziæ sobie ogródek warzywny. Niespodziewane ciosy spada³y ze wszystkich stron. Wkrótce do wiêzienia trafili jego obaj synowie, oskar¿eni o przynale¿noœæ do podziemnych organizacji antykomunistycznych. Obu wyrzucono ze szko³y tu¿ przed matur¹, dalej mogli siê kszta³ciæ tylko wieczorowo. Straci³ presti¿owe stanowisko w administracji rz¹dowej, ale znalaz³ pracê, któr¹ ukocha³ od pierwszego dnia – dyrektora Pañstwowej Szko³y Muzycznej w Zielonej Górze. By³ nim tylko przez dwa miesi¹ce, do czasu, kiedy do Warszawy dotar³y pierwsze anonimy. Mazurkiewicz, ze swoimi czterema fakultetami – medycyna i chemia w Greifswaldzie i Berlinie, muzykologia i filozofia na Uniwersytecie Berliñskim, a do tego jeszcze studia muzyczne w berliñskim konserwatorium Klindworth-Scharwenka i dwa doktoraty, z muzykologii i filozofii, na Uniwersytecie Poznañskim, uczeñ Oskara Fleischera, Engelberta Humperdincka, Igora ReŸnicka, Richarda Straussa, Leo Blecha i Siegfrieda Ochsa, dyrygent chórów i orkiestr symfonicznych, kompozytor, recenzent muzyczny i wieloletni przedwojenny burmistrz, pracy musia³ poszukaæ w miejskiej rzeŸni. * * * Ca³y czas komponowa³ i prowadzi³ badania naukowe, uciekaj¹c od rzeczywistoœci w œwiat marzeñ. Zamyka³ siê w pokoju z fortepianem i dzieñ po dniu, ca³ymi latami, pisa³ muzykê, która o¿ywa³a na chwilê pod jego d³oni¹, aby wnet umrzeæ w wiecznej ciszy. Czarne meble gdañskie, przywiezione z Wielkopolski – biurko, szafy biblioteczne z wij¹cymi siê kolumienkami, zamienia³y siê w ozdobne trumny dla kolejnych opusów. Zdumiewa dzisiaj starannoœæ, z jak¹ kaligrafowa³ swoje rêkopisy, którym zaraz urz¹dza³ pogrzeb. Ka¿da nuta idealnie kszta³tna, w³aœciwie po³o¿ona, brzuszek przyk³adnie zaczerniony, laska w dok³adnym pionie, jak spod sztancy. Jakby mia³y przetrwaæ, w tym swoim idealnym kszta³cie, i jego, i wiecznoœæ. Pisa³ dla historii. Komponowa³, organizowa³ muzykê, której m³odoœæ i rozkwit mia³y dopiero nast¹piæ po bli¿ej nieokreœlonym czasie, po latach, a mo¿e stuleciach, Miros³aw Kuleba 15 16 gdy nadejdzie szczêœliwy czas spe³nienia marzeñ i nadziei. Muzyka przesz³oœci, pisana dla przysz³oœci, której nigdy nie dano szans na ¿ycie w czasie realnym i konkretnym, anachroniczna, a poprzez to wykluczenie – kaleka. Mo¿e mia³ racjê, mo¿e przewidzia³ wszystko. Dzisiaj nikt ju¿, poza klasykami awangardowej pustki, tymi epigonami w³asnej niemocy, nie nazywa muzyk¹ stukania m³otkiem w fortepian i nie twierdzi, ¿e chór powinien szeleœciæ papierem nutowym, zamiast œpiewaæ. Czas powoli, lecz skutecznie przesiewa puœciznê XX-wiecznego ob³êdu kompozytorów, którzy uczynili widowisko z mordowania muzyki. Dzisiaj nawet klasyk tych dziwactw, krakowski kabotyn pisz¹cy kolejne symfonie w³asnej wielkoœci, mozolnie wnosz¹c piedesta³ dla w³asnego podejrzanego klasycyzmu coraz chciwiej siêga po nuty i formy starych mistrzów. * * * Prawdziw¹ nagonkê na kompozytora rozpêtano z powodu „Hymnu Ziemi Lubuskiej”, tego samego, którego cztery hejna³owe takty rozbrzmiewaj¹ ka¿dego dnia z wie¿y zielonogórskiego ratusza. Kompozycja, napisana dla uœwietnienia obchodów pierwszego powojennego Winobrania w 1946 roku, wszystkim od razu przypad³a do serca. Œpiewano j¹ przy ka¿dej okazji, dziêki swojej technicznej przejrzystoœci znalaz³a siê w repertuarze powstaj¹cych wtedy chórów amatorskich. Pieœñ na chór mieszany a capella op. 16 nr 2, zatytu³owana przez autora s³ów, Piotra K³uciñskiego „Hymnem Ziemi Lubuskiej”, zosta³a zrazu przez fachowców oceniona wysoko. Hymn, œpiewany maestoso, przemawia³ powag¹, dostojnoœci¹, brzmia³ chora³owo, majestatycznie, w³aœnie hymnowo. Linia melodyczna, skonstruowana jasno i logicznie, pozbawiona nadmiernej chromatyki, œwiadczy³a o znajomoœci techniki chórowej i niezaprzeczalnym talencie kompozytora. To, co niektórzy uznawali za drobne b³êdy harmoniczne utworu – prowadzenie g³osów w czwartym takcie powodowa³o równoleg³e kwinty i dwojenie tercji w dominancie, w innym miejscu dŸwiêk alterowany ku do³owi niespodziewanie siê wznosi³, zalecano te¿ sprowadzenie dwóch ostatnich taktów do jednego z fermat¹, z czym kompozytor bez oporów siê godzi³ – mo¿na by³o równie dobrze uznaæ za efekt przemyœlanej decyzji twórcy. W ka¿dym razie pieœñ bardzo dobrze brzmia³a w chórze mieszanym i w uk³adzie na g³osy równe. Dziêki dobremu prowadzeniu g³osów mog³y j¹ wykonywaæ nawet pocz¹tkuj¹ce zespo³y. Chêtnie wykonywano te¿ jej wersjê na po³¹czone orkiestry dêt¹ i symfoniczn¹. Tak by³o a¿ do dnia, kiedy w Zielonej Górze pojawi³ siê obywatel Prystupa. Prystupa, wizytator szkó³ artystycznych przys³any do Zielonej Góry z Gdañska i zatrudniony w Wydziale Kultury Powiatowej Rady Narodowej, zada³ Mazurkiewiczowi cios najokrutniejszy, jaki tylko móg³: oskar¿y³ go, ¿e jego muzyka jest niemiecka. „Utwór jest eklektyczny, wzorowany na pieœniach niemieckich z drugiej po³owy XIX wieku, nie wnosi nowych wartoœci muzycznych, nie ma nic wspólnego ani z regionem lubuskim, ani w ogóle z muzyk¹ polsk¹. Utwór jest zupe³nie pozbawiony wszelkich wartoœci artystycznych” – brzmia³a opinia przedstawiona w donosie do Ministerstwa Kultury i Sztuki. „Spraw¹ Hymnu Ziemi Lubuskiej Ob. Mazurkiewicza” zajê³a siê partia. Pieœñ oceni³a komisja fachowców pod przewodnictwem obywatela Prystupy. Werdykt, przes³any do Ministerstwa Kultury i Sztuki, by³ mia¿d¿¹cy. „Komisja fachowców przy Wydziale Kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej wspólnie z KW PZPR oraz Komitetem Winobrania i Kontrol¹ Prasy orzek³a, ¿e w/w kompozycja nie mo¿e byæ rozpowszechniana pod tytu³em „Hymn Ziemi Lubuskiej”. Wyra¿amy natomiast zgodê, by w/w kompozycja by³a rozpowszechniana jako normalna piosenka, na co kompozytor nie chcia³ siê zgodziæ”. „Pospolite k³amstwo! – napisa³ Mazurkiewicz na kopii tego pisma, któr¹ otrzyma³ do wiadomoœci. – Zgody nie wyra¿ono, lecz przeciwnie, kategorycznie zakazano œpiewaæ”. Miros³aw Kuleba 17 * * * W koñcu odmówiono mu prawa do komponowania muzyki. Egzekucjê przeprowadzi³ w 1954 roku Tadeusz Baird, wówczas 25-letni wiceprezes Zwi¹zku Kompozytorów Polskich. M³ody twórca mia³ przed sob¹ jeszcze dalek¹ drogê, nim zostanie patronem zielonogórskiej filharmonii, któr¹ Mazurkiewicz stworzy³ i zorganizowa³, ale od samego pocz¹tku kroczy³ w przysz³oœæ ciê¿kimi krokami. Œwiat siê od nich zatrz¹s³, przynajmniej dla Mazurkiewicza. Zg³aszaj¹c swoj¹ kandydaturê do Zwi¹zku Kompozytorów Polskich, Mazurkiewicz przedstawi³ do oceny trzy pieœni: „Daremne ¿ale” opus 16 nr 4 i „Szczêœliwe ludy” nr 5 na chór mieszany a capella, obie do s³ów Adama Asnyka oraz „Czaty” opus 19 nr 1, melodram andante affettuoso, jak chcia³ autor, a w³aœciwie pieœñ solo z towarzyszeniem fortepianu b¹dŸ, w pierwotnej wersji, ma³ej orkiestry symfonicznej, do s³ów ballady Adama Mickiewicza. Zwiêz³a odpowiedŸ komisji kwalifikacyjnej brzmia³a jak wyrok bez prawa apelacji: „Zarz¹d G³ówny Zwi¹zku Kompozytorów Polskich zawiadamia uprzejmie, ¿e podanie Obywatela w sprawie przyjêcia na cz³onka ZKP zosta³o za³atwione odmownie ze wzglêdu na prymitywny poziom techniki kompozytorskiej i brak cech osobowoœci twórczej”. W œlad za t¹ opini¹ do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej Górze powêdrowa³a jeszcze ocena jego „Hymnu”. „Nades³any do zaopiniowania utwór R. Mazurkiewicza pt. „Hymn Ziemi Lubuskiej” w tej formie nie nadaje siê do rozpowszechniania. Na podstawie nades³anego odpisu mo¿na stwierdziæ, ¿e utwór jest zupe³nie pozbawiony wszelkich wartoœci artystycznych”. Zdumiony Mazurkiewicz dopiero wtedy siê dowiedzia³, ¿e nuty wys³a³ do oceny komisji kwalifikacyjnej jego zaprzysiêg³y wróg, Prystupa. Oskar¿y³ go o sfa³szowanie odpisu, lecz by³o ju¿ za póŸno. Gilotyna opad³a. – Po tym wszystkim ojciec ca³kowicie siê za³ama³ – wspomina Zdzis³awa Kraœko. 18 Wycofa³ siê do swojego pokoju z wrakiem fortepianu, z cmentarzem kolejnych opusów. Zza drzwi ca³ymi dniami dobiega³y dŸwiêki, mozolnie nizane na osnowê piêciolinii. Komponowa³ drug¹ symfoniê, Lubusk¹, któr¹ otwiera potê¿ny chór blaszany i heroiczne przyzwanie rogów. Na przekór wszystkim. * * * Ca³a rodzina, ¿ona i czwórka dzieci, by³a na jego utrzymaniu. Dorabia³ udzielaj¹c prywatnie lekcji muzyki i jêzyków obcych: angielskiego, francuskiego, niemieckiego i ³aciny. Zbli¿a³ siê ju¿ do wieku emerytalnego, wiêc aby nie straciæ pracy w zak³adach miêsnych przerobi³ swoj¹ metrykê urodzenia, odm³adzaj¹c siê o dziesiêæ lat. Zanim W³adys³aw Gomu³ka podmieni³ stalinizm gomu³kizmem, jesieni¹ 1956 roku Mazurkiewiczów zd¹¿ono jeszcze eksmitowaæ z przestronnej willi do mieszkania tymczasowego przy ulicy Ogrodowej. Meble, które nie mieœci³y siê w nowym lokalu, o po³owê mniejszym, powêdrowa³y pod rozmaite adresy i nigdy ju¿ do w³aœcicieli nie wróci³y. Rodzina bardzo boleœnie odczu³a tê kolejn¹ represjê. – W domu by³a po prostu bieda – wspomina córka Zdzis³awa. – Ojciec nigdy jednak nie traci³ fasonu. Widzê go, jak ka¿dego ranka wi¹¿e muszkê, bez której siê nie pokazywa³, i w bon¿urce zasiada z mam¹ do œniadania. Potem zamyka³ siê w swoim pokoju i brzd¹ka³ na fortepianie. Do koñca udziela³ lekcji muzyki i czasem s³ysza³am zza drzwi, jak powtarza zirytowany, postukuj¹c w stó³ batut¹: „Nie tak, nie tak!”. To by³ najwy¿szy wyraz wzburzenia, na jaki sobie pozwala³. Nigdy nie krzycza³, nie u¿y³ niestosownego s³owa. Kiedy chcia³ mnie za coœ strofowaæ, wymawia³ tylko moje imiê. Nic wiêcej nie musia³ dodawaæ, a ja wiedzia³am, o co chodzi. Mia³ jeszcze jedn¹ pasjê, której pozosta³ wierny. Jak przysta³o na zielonogórskiego wicestarostê, ka¿dego roku t³oczy³ domowe wino. Najpierw z w³asnych winogron, póŸniej, gdy straci³ winnicê, z owoców rodz¹cych siê w sadzie poniemieckiej willi – wiœni, jab³ek, „aprikosów” czyli moreli, w koñcu, gdy i ten sad utraci³, z czego popad³o: z bu³garskich winogron sprowadzanych na œwiêto zielonogórskiego Winobrania, z dzikiej ró¿y, z ¿yta. W tych przedsiêwziêciach towarzyszy³a mu najm³odsza córka Zdzis³awa. Mo¿e st¹d wziê³o siê jej zainteresowanie dla winiarskiej przesz³oœci miasta, które zaowocowa³o póŸniej prac¹ w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Zosta³a w nim kustoszem dzia³u winiarskiego, którego dzisiejszy kszta³t jest efektem jej wieloletniej pracy. * * * Ka¿dego dnia zielonogórski rynek nape³nia melodia hejna³u, który Mazurkiewicz skomponowa³ w 1945 roku, pierwszy raz witaj¹c siê z miastem. Cztery takty, grane dzisiaj z ratuszowej wie¿y, w pierwotnej wersji zosta³y rozpisane na ma³¹ orkiestrê symfoniczn¹ po³¹czon¹ z orkiestr¹ dêt¹, która mia³a dublowaæ partiê rogów, tr¹bek i puzonów. Dziêki zwielokrotnionej obsadzie w grupie instrumentów dêtych utwór zyskiwa³ potê¿ne brzmienie chóru blaszanego, które mia³o prowadziæ pierwszy winobraniowy korowód. Do dzisiaj powraca do nas odleg³e echo tej œwi¹tecznej topofonii – ca³a reszta ucich³a w domowym archiwum, w oprawionych i zarzuconych rêkopisach, cierpliwie poliniowanych i wype³nionych kaligraficznym pismem nutowym. W koñcu jednak przysz³a do mnie ta muzyka, przywo³ana do ¿ycia, u schy³ku pewnego letniego popo³udnia, mezzosopranem œpiewaczki operowej Bogumi³y Tarasiewicz. S³ucha³em kolejnych pieœni, kantat i chora³ów, których s³owa p³ynê³y przy akompaniamencie pianina. W przeŸroczyst¹ strukturê atmosfery letniego wieczoru powoli wplata³ siê Benedictus op. 18 nr 1, b³ogos³awi¹cy imiê Pañskie na wysokoœciach. Utwór, napisany na chór mieszany, pojedynczy g³os zmienia³ w prawdziw¹ modlitwê, pe³n¹ najwy¿szego skupienia, jakiego wymaga³o czytanie skomplikowanej faktury organowej nut i œpiew a vista. Muzyka rozwija³a siê, fraza wynika³a z frazy i odp³ywa³a w przestwór wieczornego nieba, ponad dachami domów Wilkanowa, i dalej, ku wie¿om koœcielnym pobliskiej Œwidnicy. W koñcu zabrzmia³o largetto grave z jego pierwszej symfonii c-moll, z której sporz¹dzi³ wyci¹g fortepianowy. Pastoralne adagio cantabile nie zapowiada³o jeszcze dramatu, który – ledwie zaznaczony wprowadzeniem polifonii, zrazu jednak bez wyraŸnej przewagi ¿adnej z linii melodycznych – rozwija siê niepokoj¹co, zwiastuj¹c gêstniej¹cy mrok, a¿ w ciemnoœci zabrzmia³ z³owieszczy dŸwiêk kopyt z marsza ¿a³obnego poprzedzaj¹cego fina³, ten obsesyjny, punktowany rytm: ósemka z kropk¹ – szesnastka, niczym zapis nurtuj¹cej go natrêtnej myœli, lapidarny, muzyczny wyraz jego osobowoœci, i wtedy rozpozna³em tê frazê, s³yszan¹ wczeœniej, w jakimœ innym utworze, a mo¿e pulsuj¹c¹ tajemniczo pod s³yszaln¹ materi¹ ca³ej jego muzyki – liniê skrzypiec osnut¹ kunsztownie na w¹tku g³êbokich basów i przywo³uj¹c¹ uczucie g³êbokiego smutku i niepokoju, napomnienie o tym, co groŸne i nieuniknione, i wszechobecne (niczym nieœmiertelna fraza z sonaty skrzypcowej Vinteuila, w której Swann rozpozna³ blask ksiê¿yca na leniwej, fioletowej fali Vivonne, zapach kwitn¹cych g³ogów, których œnie¿nobia³e, delikatnie ró¿owo ¿y³kowane p³atki podmuch wiatru zamienia³ w tañcz¹ce baletnice, i kobietê wnosz¹c¹ w jego ¿ycie obraz nieznanego dot¹d piêkna, wykraczaj¹cego poza skalê jego wra¿liwoœci – a w której mo¿na ju¿ by³o rozpoznaæ ob³êd autora tych nut). A kiedy wybrzmia³a ju¿, rozp³ynê³a siê w mroku cisza ostatniego taktu symfonii, i skona³ w bezruchu ten przejmuj¹cy rytm, zaczerpniêty mo¿e z marsza ¿a³obnego Chopina, mo¿e z Beethovena, albo z Symfonii Tragicznej Schuberta, przypomnia³ mi siê ostatni dzieñ Mazurkiewicza, jego ostatnia chwila, poprzedzona natrêtnym staccato telegrafu, które proroczo wplata³ w ca³¹ swoj¹ muzykê – kiedy przeczyta³ trzymany w dr¿¹cej d³oni telegram, zwiastuj¹cy œmieræ ukochanego syna, i kiedy nagle oberwa³ siê rytm, który niczym metronom odmierza³ jego dni, gdy pêk³o jego serce. Miros³aw Kuleba 19 Eugeniusz Wachowiak W pensjonacie „Hausener Dorfkrug” 1. Mi³o, przytulnie, bia³e œciany bez jednego obrazka nawet paj¹czka w k¹cie, ani na niej plamki, wiêc brak mi mojego czarnego ³ba os³a wyj¹cego z nudy poœród oœnie¿onych zabitych deskami cha³up, których nie zas³ania suche, nagie drzewo. Ma³omiasteczkowa nuda Stacha Mrowiñskiego, pejza¿, którego ba³ siê wnuk mówi¹c, ¿e to dziwny obraz dziadka. 2. Noc¹ w „Dorfkrugu” kwili³a za œcian¹ mi³oœæ g³osem dziewczyny pij¹cej teraz z przyjacielem rann¹ herbatê z mlekiem, takie sobie nic w okularkach, zaœ sam czu³em siê zawstydzony jako mimowolny œwiadek intymnego wzlotu lub byæ mo¿e zdrady. 3. Brak mi w hotelowym pokoju p³ótna (tak p³ótna) wczesnego Berdyszaka, nabytego od m³odego artysty w szeœædziesi¹tym czwartym za tysi¹c z³otych. P³ótno du¿e, nietypowe dla profesora, który puste przestrzenie niby powietrze ujmowa³ w ramy, natomiast mój obraz – t³o w przewa¿aj¹cej czerni rozjaœnionej smugami jak po wybuchu lawy. Moja ma³a wnuczka przypatruj¹c siê mu z za³o¿onymi do ty³u ³apkami zapyta³a z powag¹: „Dziadku, a masz mo¿e kredê do tej tablicy?” 20 Eugeniusz Wachowiak 4. W „Palais Jalta” (który wcale nie jest krymskim pa³acem, a przypomina raczej podobnie osch³¹ salê u dominikanów) Heinz Czechowski wypomnia³ mi z wybaczaj¹cym uœmiechem, i¿ kiedyœ odmówi³em dokonania przek³adu jego „Polskiego wiersza” jako, ¿e uzna³em go za „zbyt frywolny”. Musia³o go to wtedy dotkn¹æ, ale nie gniewa³ siê na mnie i powo³uj¹c siê na polskich przodków odczyta³ ów tekst jako pierwszy, ale i dzisiaj przywodzi mi ów utwór na myœl wiersz Heinego o Krapuliñskim i Waschlappskim. Natomiast Werner Söllner powita³ mnie gor¹co przed spotkaniem jako faceta, którego pozna³ w siedemdziesi¹tym ósmym w Bukareszcie. Sumitowa³ siê kiedy odpar³em, ¯e nigdy tam nie by³em. 5. W „Pa³acu Ja³ta” œciany nie by³y bia³e, lecz broczy³y czerwieni¹ plakatów z okresu PRL z Bierutem i Rokossowskim, z „zaplutym kar³em reakcji”, gdzie mikrofon zespoli³ trójkê poetów z by³ych demoludów NRD, Rumunii i Polski. 6. W koœciele œw. Anny przy Grosse Nelkenstrasse czarnoskóra zakonnica ukazuje mi bia³¹ hostiê (bia³¹ jak œciany w moim pokoju) i ze s³owami Leib Christi sk³ada mi j¹ szarymi palcami na otwartej d³oni. Frankfurt /M., 22.10.2000 21 Rok czarnego s³oñca (reporta¿, Radio Zachód, lipiec 2005) Cezary Galek Bies³an, Bies³an Ty moje nieszczêœcie, moja rozpacz i ból Po czyjej zdradzieckiej woli? Bies³an jak straszne has³o Bies³an ty teraz jak kula w sercu Jak pêkniêcie w mojej duszy dzwonisz jak straszny krzyk z dzieciñstwa którego nie da siê zapomnieæ nigdy... (fragment wiersza zamieszczonego w gazecie „G³os Bies³anu”) Walery: Miasto ¿y³o w pokoju..., to takie ma³e prowincjonalne miasteczko, gdzie praktycznie wszyscy siê znaj¹, przynajmniej z widzenia. Nazywam siê Walerij Juchanow. Pracujê w Akademii Medycznej. Przyjecha³em do Osetii 28-go. By³em poza granicami republiki. Przygotowywa³em siê, bo 1 wrzeœnia mia³em rozpocz¹æ lekcje we W³adikaukazie. Tu siê dowiedzia³em, ¿e w Bies³anie napadli na szko³ê numer jeden. Pierwsza moja reakcja: nie uwierzy³em. Pomyœla³em, ¿e to pomy³ka, ¿art, wszystko jedno, tylko nie to co siê sta³o. 22 Sima: Jestem nauczycielk¹ jednej ze szkó³ w Bies³anie, która znajduje siê naprzeciw szko³y numer jeden. Od pocz¹tku do koñca tam by³am, bo my równie¿ zabraliœmy nasze dzieci na uroczystoœæ rozpoczêcia roku szkolnego – 1 wrzeœnia. To by³o 15 minut przed rozpoczêciem œwiêta. By³a tam te¿ moja kuzynka, milicjantka. Gdy przysz³a, coœ siê jej nie spodoba³o i wzbudzi³o podejrzenia. Podesz³a do niej jedna z nauczycielek i mówi: Rita, coœ mi siê nie podoba, tam stoj¹ jakieœ samochody, a u nas przy szkole nie wolno parkowaæ obcych samochodów. I od razu pobieg³a zadzwoniæ na milicjê, opowiedzieæ , ¿e coœ jest nie tak. A tam siê na ni¹ rzucili napastnicy, zaczêli jej wykrêcaæ rêce i wyzywaæ. Bie³a: Dzieci z X klasy wypuœci³y balony w œrodku z ¿yczeniami dla nas, abyœmy dobrze w tym roku zakoñczyli szko³ê. Minê³a jeszcze minuta i wtedy to siê zaczê³o. Bie³a: Tego dnia mieliœmy œwiêtowaæ, wszyscy siê przygotowali. Koñczy³am w tym roku naukê, by³am bardzo zadowolona. Tego dnia przysz³am wczeœniej, ¿eby ostatni raz zobaczyæ swoich kolegów z klasy – tak piêknie ubranych! Tina: Zobaczy³am, jak wzlecia³y balony, a zaraz potem - jak t³um rozbieg³ siê a od strony bramy nadbiegli ludzie w czerni. Nie rozumia³am co siê sta³o. Fala ludzi ponios³a mnie w stronê kot³owni. By³o ich tam ju¿ du¿o, prawie ca³a klasa XI. I nas tam te¿ zanios³o. Tina: Jestem uczennic¹ IX klasy. Ze swoimi braæmi i siostrami posz³am do szko³y. Kiedy siê spotkaliœmy wyszliœmy na zewn¹trz. Gdy zaczyna³a siê zbiórka poszliœmy ustawiæ siê na swoich miejscach. Staliœmy przy kot³owni tu¿ obok XI klasy. Czekaliœmy na rozpoczêcie uroczystoœci. Sima: Kiedy zacz¹³ siê napad na szko³ê, bardzo du¿o napastników podjecha³o samochodami, na plecach mieli automaty. A nasza szko³a raptem 50 metrów dalej. Zabraliœmy nasze dzieci - wystraszeni i odbiegliœmy od tego piek³a. Wszystkich, którzy tam stali zapêdzono do sali gimnastycznej. Bie³a: Gdy przybiegli i zaczêli strzelaæ dozna³am szoku. Na pocz¹tku nie wiedzia³am, co siê sta³o. Dziesiêæ sekund sta³am w jednym miejscu. Nie mog³am zrozumieæ, ¿e to siê dzieje naprawdê. Dopiero gdy wszyscy zaczêli krzyczeæ, ¿e na nas napadniêto, dotar³o do mnie, ¿e zajêli szko³ê. Siostra: Jestem starsz¹ siostr¹ Bie³y. W tym czasie by³am w Moskwie. Dzwoniê do brata, pytam, co s³ychaæ, co nowego - a on milczy. Myœla³am, ¿e mo¿e siê na mnie obrazi³, bo dawno do nich nie dzwoni³am. A po chwili on mi mówi: - S³ysza³aœ w Bies³anie by³ napad na szko³ê, nie wiem któr¹. Od razu pomyœla³am, ¿e to nie mo¿e byæ pierwsza. Odezwa³a siê ¿ona mojego brata. Gdy us³ysza³am jej g³os, zrozumia³am, ¿e to siê sta³o w³aœnie w tej szkole, bo p³aka³a, g³oœno szlocha³a. Mia³am nadziejê, ¿e oni siê spóŸnili. Kiedy zapyta³am, czy mama z Bie³¹ tam s¹, potwierdzi³a i strasznie siê rozp³aka³a. W tym momencie zawali³ siê mój ca³y œwiat. Rzuci³am s³uchawkê, zaczê³am mocno p³akaæ, nie wiedzia³am co robiæ! Znajdujê siê dwa tysi¹ce kilometrów od domu. Nie wiem, jak pomóc. Pierwsza myœl to pojechaæ tam. Mia³am nadziejê, myœl¹c o Bogu, ¿e nie zrobiliœmy w ¿yciu niczego z³ego, ¿eby tak cierpieæ! Przyjecha³em jednak bardzo szybko samochodem, z moimi przyjació³mi. Podjechaliœmy pod szko³ê, gdzie by³o ju¿ bardzo du¿o ludzi. Wszêdzie panika, ³zy, krzyk, nawet teraz nie mogê w to uwierzyæ. Mia³em wra¿enie, jakby to siê sta³o na innej planecie. Tina: Tam byli palacze. Zaprowadzili nas do pomieszczenia obok. Z przodu zosta³a XI klasa. Tam by³a moja siostra, widzia³am j¹ i pomyœla³am, ¿e jesteœmy razem. PóŸniej, gdy wbieg³ do kot³owni terrorysta i zacz¹³ strzelaæ, pracownicy kot³owni zamknêli drzwi naszego pomieszczenia i powiedzieli ¿ebyœmy byli cicho. Potem dowiedzieliœmy siê, ¿e czêœæ dzieci wyprowadzili i pognali do szko³y. Szuka³am swojej siostry, ale jej nie znalaz³am. Wyprowadzono j¹ razem z XI klas¹. Bie³a: Zaprowadzili nas do szko³y, ale nie wchodziliœmy g³ównym wejœciem, lecz przerzucano nas przez okna. Znalaz³am mamê w sali gimnastycznej.Terroryœci krzyczeli, pomimo tego znalaz³am j¹ i by³yœmy razem. Bie³a: By³a tam jeszcze mama i siostra z siostrzenic¹. Szukaj¹c ich spotka³am nauczycielkê angielskiego, która zaprowadzi³a mnie do kot³owni. Byli tam ju¿ inni ludzie, wielu zdo³a³o siê ukryæ, ale nas stoj¹cych z brzegu wyprowadzili. Siostra: Nie dojecha³am do Bies³anu. Na jakimœ przystanku przed czekali moi bracia. W koñcu dojechaliœmy. Mia³am nadziejê, ¿e to wszystko siê zakoñczy happy endem – jak w amerykañskich filmach. Mia³am tak¹ dzieciêc¹ nadziejê, ¿e wyjd¹ stamt¹d dzieci, a wszyscy, którzy stali te trzy doby czekaj¹c na swoich krewnych i bliskich na ulicy, bêd¹ biec im na spotkanie, ¿e zobacz¹ jeden drugiego, ¿ywego i zdrowego. Ale niestety sta³o siê inaczej. Walery: To by³y straszne prze¿ycia, od razu pomyœla³em kto z moich bliskich móg³ tam byæ. Sam siê urodzi³em i wychowa³em w Bies³anie i wiele lat chodzi³em do szko³y numer jeden. W dzieciñstwie gra³em w koszykówkê, chodzi³em tam na zajêcia. Oczywiœcie mia³em bardzo du¿o znajomych. By³ problem z dojazdem z powodu chaosu. Sima: Przez te 3 dni, kiedy oni byli w szkole, my na zewn¹trz bardzo to prze¿ywaliœmy. Wierzyliœmy, ¿e siê zakoñczy szczêœliwie, ¿e jakoœ siê dogadaj¹ miêdzy sob¹ i wypuszcz¹ zak³adników. Ale taki cud siê nie zdarzy³. Mimo tego, ¿e post¹pili bardzo Ÿle, myœleliœmy, ¿e zlituj¹ siê nad dzieæmi, kobietami. Tam by³y nawet dwulatki. Ale oni nad Cezary Galek 23 nikim siê nie zlitowali. Bardzo Ÿle zrobili. Ktoœ mia³ tam braci, siostry, du¿o moich krewnych tam zosta³o i zginê³o. Byli te¿ doroœli mê¿czyŸni. W pierwszym dniu ich wszystkich zastrzelili, bo wiedzieli, ¿e mog¹ stawiæ opór... zastrzelili! Dwóch takich mocnych zostawili i powiedzieli: pójdziecie z nami, bêdziecie wyrzucaæ cia³a. Jeden z nich to m¹¿ mojej kuzynki. Gdy oni wyrzucili 13 cia³, mój krewny mówi : te cia³a wyrzuciliœmy a teraz nas zastrzel¹ i te¿ wyrzuc¹. Dawaj wyskoczymy! Tamten nie zrozumia³. Wiec sam wyskoczy³ i z³ama³ nogê, ale uciek³! By³ w stanie uciec. A tamtego od razu rozstrzelili. Tina: W kot³owni przesiedzieliœmy trzy godziny, potem przyszli do nas funkcjonariusze OMON-u. Palacze wy³amali okno i pomogli nam wyjœæ na ulicê. Poprowadzono nas w stronê milicjantów. By³o tam bardzo du¿o ludzi. Potem zadzwonili do naszych rodziców. Po godzinie przyjecha³a moja mama i mnie zabra³a. Przez wszystkie trzy dni sta³am z ni¹ i ojcem na ulicy. Bardzo to prze¿ywa³am, bo w szkole by³y jeszcze trzy siostry i brat. Ba³am siê o nich. Walery: Co ja mogê zrobiæ, jak mogê pomóc bliskim, dzieciom, które tam trafi³y? Wszystkich psychologów, jakich tu mieliœmy pogrupowaliœmy po dwie, trzy osoby, aby pomóc tym, którzy tracili przytomnoœæ lub mieli problemy z sercem. Dlatego, ¿e sytuacja przekracza³a ludzkie wyobra¿enie. Ludzie mdleli, krzyczeli, p³akali, szczególnie matki i kobiety. Byliœmy tam ca³e doby. Nie by³o dnia, nie by³o nocy, na te trzy dni czas siê zatrzyma³. Sima: Wewn¹trz byli nauczyciele. Pracowa³am z wiêkszoœci¹ z nich w³aœnie w szkole numer jeden. G³ównie z klas podstawowych. Oni te¿, jak mogli starali siê wokó³ siebie wszystkich zebraæ. Nie by³o warunków do spania, g³owy k³adli sobie na kolanach. By³a taka jedna nauczycielka – 72 lub 73 lata, w podesz³ym wieku. Nie mog³a ¿yæ bez szko³y – wszyscy j¹ lubili. Ona sta³a przy oknie i mówi: - Ze mnie 24 korzyœci ju¿ ¿adnej a ja chcê byœcie wy prze¿yli. Stawajcie na moich plecach i wyskakujcie przez okno. I ona tak ocali³a wielu. Gdy jeden napastnik przebieg³ i to zobaczy³, zastrzeli³ j¹. Tak... A druga te¿ w ten sposób pomog³a, mia³a mo¿e 27 lat. By³a mniejsza, ale wchodzili na ni¹, przez plecy i uciekali. J¹ te¿ zastrzelili. A ci, którzy uciekli opowiadali póŸniej, ¿e namawiali j¹ do ucieczki, nawo³ywali: – ChodŸ, szybciej! Emma, podniesiemy Ciê i zaniesiemy. A ona mówi: – Wy mnie ju¿ nie uratujecie, popatrzcie (ca³a pierœ przestrzelona), ... znajdŸcie moj¹ córeczkê i uratujcie j¹! Ale jej córka te¿ zginê³a. Zginê³o 19 nauczycieli. Tak by³o... Bie³a: Ja smutno wszystko wspominam. Minê³o to jak mg³a. Pamiêtam tylko, ¿e martwi³am siê o moj¹ mamê i o nikogo wiêcej. Niczego innego nie s³ysza³am. By³o mi wszystko jedno, co tam siê dzieje. Dla mnie by³o wa¿ne, ¿e moja mama jest ze mn¹, ¿e ¿yje i do tej pory nie by³am ranna. Tam by³o bardzo du¿o ludzi, ciê¿ko, ciê¿ko to wspominaæ. Sima: Na pocz¹tku nie wiedzieliœmy ile tam jest ludzi. Najpierw mówili, ¿e 175 osób. Potem ¿e 300. A kiedy powiedzieli, ¿e oko³o pó³tora tysi¹ca,... straszne: przecie¿ to sala gimnastyczna, a temperatura by³a bardzo wysoka, jakieœ 32 stopnie. A tam prawie pó³tora tysi¹ca ludzi. Wszystko siê gotowa³o, topi³o a nikt nie pozwoli³ okien otworzyæ. Mia³am tam piêcioro krewnych. Bie³a: Oczywiœcie nie dawali jeœæ. No i nie chcia³o siê. Niczego nie chcia³am, by³o mi wszystko jedno. Raz nas wyprowadzili, mnie i mamê, tylko jeden raz w ci¹gu tych trzech dni. Wypi³am ³yk wody. Mama te¿. I tylko tyle. Nie pamiêtam co siê sta³o. Przesadzili nas na inn¹ ³awkê. Na niej przesiedzia³yœmy ten dzieñ. To by³o jakoœ w nocy, nad ranem. I potem rano nast¹pi³ wybuch. A dalej... nie chcê wspominaæ, co siê dzia³o. Tam... Trudno mi to wspominaæ... nie chcê...! Tina: 3 wrzeœnia kiedy rozleg³ siê wybuch, od razu pobiegliœmy w stronê szko³y i d³ugo szukaliœmy mojego brata oraz sióstr. Pod wieczór znaleŸliœmy siostry - od razu zawieŸli je do miasta. D³ugo nie mogliœmy znaleŸæ mojego brata. A najm³odsza siostra dwa miesi¹ce le¿a³a w Moskwie, od razu j¹ tam zawieziono. Sima: Kiedy nast¹pi³y wybuchy, wszystko siê zrobi³o czarne od dymu, dooko³a sadza, lecia³y pociski, nie rozumieliœmy sk¹d to wszystko. Samoloty lecia³y, obserwowa³y co siê dzieje, wojna, prawdziwa wojna by³a! Szukano bliskich, ma³e dzieci, nie mo¿na by³o nikogo znaleŸæ. Niektórych mo¿na by³o poznaæ najwy¿ej po pieprzyku na nó¿ce. W³asna matka ledwie rozpozna³a dziecko po tym pieprzyku. Wszystko by³o spalone, nie mo¿na by³ nic rozpoznaæ. Walery: Kiedy to siê sta³o, by³ chaos. Wszyscy chcieli siê tu dostaæ by pomóc. Niektórzy bardzo du¿o ryzykowali, bo terroryœci, którzy prze¿yli, strzelali i zabijali. Ale ludzie na to nie patrzyli, brali na rêce swoje ranne dzieci i biegli w stronê samochodów, które mia³y je zawieŸæ do szpitala. Na drugi dzieñ skierowali nas do pomocy przy identyfikacji cia³. Sima: Ka¿demu zale¿a³o, aby odnaleŸæ swoje dziecko, swoj¹ matkê, bliskich, ¿eby pochowaæ, by chocia¿ móc op³akiwaæ to miejsce. Ju¿ nawet na to siê godzili. Wszystko jedno, nie wierzyli, ¿e oni zginêli, lecz myœleli, ¿e przepadli bez wieœci. Ale takich nie by³o, nie by³o zaginionych. Po identyfikacji cia³ znaleŸli wszystkich. To by³o straszne. Mój ma³y siostrzeniec te¿ tam by³, VI klasa. Kiedy wyszed³ – rozmawiamy o swoim, a on dziwnie patrzy zamyœlony i pyta: czy wam dawali tu wodê do picia? Bo im tam wody nie dawali, ani jedzenia. Oni siê godzili byæ bez jedzenia ale chocia¿ wodê mogli im daæ. Jeden samochód szybko jedzie do szpitala w jedn¹ stronê, drugi do miasta, bo nie pomieœciliby siê wszyscy w Bies³anie, inne jeszcze spiesz¹ do W³adykaukazu – 20 kilometrów st¹d. Jeden mê¿czyzna znalaz³ swoje dziecko i biegnie z nim, a ono krzyczy: nic mi nie jest, nie p³aczcie. A my stoimy i zalewamy siê ³zami... Nic mi siê nie sta³o, nie p³aczcie, nie p³aczcie, ja ¿yjê. Siostra: Nasz tata poszed³ do szpitala i powiedzia³ nam, ¿e natychmiast zadzwoni, gdy tylko siê czegoœ dowie. Zadzwoni³ i powiedzia³, ¿e znalaz³ nasz¹ mamê! Pobiegliœmy tam. W tym samym czasie moi bracia szukali Bie³ê. Mój starszy brat zdecydowa³, ¿e bêdzie szuka³ w kostnicach. Okaza³ siê jednak bardzo s³aby, zacz¹³ p³akaæ i nie by³ w stanie tam pójœæ, nawet straci³ przytomnoœæ. M³odszy brat nie mia³ wyboru, bo trzeba by³o szukaæ, bardzo mocno p³aka³, ale przezwyciê¿y³ swoje emocje i poszed³ do kostnicy. Kiedy obejrza³ cia³a i jej nie znalaz³ by³ bezgranicznie szczêœliwy. By³o mu jednak bardzo ciê¿ko, gdy zobaczy³ inne zabite dzieci. Dwa dni nie móg³ dojœæ do siebie, a¿ zanosi³ siê od p³aczu. Ca³y czas te dzieci, te maleñkie zw³oki, pojawia³y mu siê przed oczami. Nie móg³ nawet spaæ. Tina: PrzywieŸli do domu moj¹ przyjació³kê. Bardzo siê ucieszy³a, ¿e mnie widzi. Od razu odnaleziono wiêkszoœæ moich kolegów z klasy, pochowano ich w pierwszych dniach. Do kogo zd¹¿yliœmy, to poszliœmy z klas¹ na pogrzeb. Bardzo siê martwi³am o swoich ocala³ych kolegów. Wielu z nich od razu zawieŸli do Moskwy. Dopiero niedawno ich zobaczy³am. Byli ciê¿ko ranni, dopiero teraz stamt¹d wrócili. Sima: Mój siostrzeniec te¿ tam by³. Taki kochany i ³adny, jak siê uœmiecha³ mia³ takie ³adne do³eczki, wyj¹tkowo ³adny. Poszed³ do IX klasy. Pomaga³ mamie, ona by³a z niego taka dumna. Jej jedyny syn. I te¿ tam siê spali³. Matka na czarno w ¿a³obie, podtrzymujemy j¹ na duchu jak mo¿emy. Podtrzymujemy, jak mo¿emy. A jak mo¿na podtrzymywaæ na Cezary Galek 25 duchu matkê, jeœli jej jedyny syn tam siê spali³? Wielu jest takich! Tina: Ca³y miesi¹c nie mogliœmy znaleŸæ mojego brata, potem w paŸdzierniku przysz³a wiadomoœæ z Rostowa, ¿e trzeciego paŸdziernika zosta³ pochowany. Ja nie traktujê jako szczêœcie tego, ¿e uciek³am. Myœlê, ¿e gdybym by³a w szkole, moim siostrom by³oby l¿ej. Wiedzia³am, ¿e one s¹ w szkole, a one nie wiedzia³y, co ze mn¹. Prze¿ywa³y, to co siê ze mn¹ dzia³o. Myœlê sobie, ¿e mo¿e gdybym by³a w szkole, by³oby nam l¿ej wszystkim razem. Sima: To co by³o, jest niemoralne a oni siê na to napatrzyli. Nie pozwalali wyjœæ do toalety. Wstydzili siê, bo ka¿dy patrzy³. Tam byli przecie¿ nauczyciele, kobiety, starsi ludzie i dzieci. A nie wolno by³o wyjœæ do toalety... Dzieci to widzia³y, teraz im za to wszystko jest wstyd. Przychodz¹, gdy nikogo nie ma w szkole, p³acz¹, przynosz¹ wodê, zabawki - tam jest ca³e mnóstwo zabawek. Córka mojej kuzynki czasem wskakuje jej na rêce i mówi: mamo, ja siê bojê, mamo, ja siê bojê. Chwyta mamê i nie mo¿e spaæ. Krzyczy: bojê siê, bojê. Albo mówi: mamo, s³yszysz? Tam dzieci p³acz¹. I pokazuje w stronê cmentarza... Walery: Tak naprawdê to tak trudnego problemu zwi¹zanego z dzieæmi nie by³o na ca³ym œwiecie. Opieramy siê na intuicji: jak serce podpowie i na naszym doœwiadczeniu zdobytym do tego czasu. Przede wszystkim trzeba nauczyæ siê samemu sobie pomóc, wyjœæ z tego trudnego stanu. PóŸniej z tym doœwiadczeniem pomagaæ innym, którzy jeszcze sobie nie poradzili. Stale spotykamy siê ze sob¹, pomagamy wychodziæ z trudnych, psychologicznych sytuacji i potem to nasze nowe doœwiadczenie wykorzystamy pomagaj¹c pozosta³ym. Tina: Spotykamy siê, rozmawiamy ze wszystkimi, czêsto chodzimy do szko³y i na cmentarz 26 z klas¹, nauczycielami. Rozmawiamy i staramy siê nie zapominaæ o sobie nawzajem. Du¿o czasu spêdzamy razem. Niedawno moja przyjació³ka, która zginê³a, mia³a urodziny. Poszliœmy do niej do domu, do rodziny, a potem na cmentarz. Walery: To jest przede wszystkim strach przed tym, co siê stanie znowu: obawa, niepokój. Ludzie siê boj¹, ale nie wiadomo czego. To jest sta³y strach, ¿e ktoœ napadnie, ¿e znowu stanie siê coœ z³ego. To jest oczywiœcie ogromna obawa o swoich bliskich. Siostra: Gdy og³aszali listê nazwisk, us³yszeliœmy, ¿e nasza siostra Bie³a jest w szpitalu w mieœcie W³adykaukaz. Pojechaliœmy tam, poinformowano nas k³amliwie, ¿e u niej s¹ niewielkie obra¿enia nogi i wszystko w porz¹dku. Potem siê okaza³o, ¿e stan jest bardzo powa¿ny. Byliœmy tam z ca³¹ rodzin¹. Do 9 wrzeœnia by³a na oddziale intensywnej terapii. Spêdzaliœmy tam ca³e doby, bo by³a „jedn¹ nog¹ na tamtym œwiecie”. Potem siê poprawi³o i 9. przetransportowano nas specjalnym samolotem do Moskwy. Oczywiœcie po tym wydarzeniu w naszym ¿yciu bardzo du¿o siê zmieni³o. Zaczêliœmy doceniaæ ¿ycie i siebie nawzajem jeszcze bardziej. My w ogóle jesteœmy bardzo z¿yt¹ rodzin¹, jest nas szeœcioro dzieci. Ta sytuacja zostawi³a po sobie œlad. U mnie szczerze mówi¹c do tej pory zosta³ strach. Bie³a: Jedyny problem, który teraz mam w ¿yciu to myœl, ¿e do 1 wrzeœnia ja ¿y³am..., chodzi³am na tañce narodowe osetyñskie, skaka³am tam dwie godziny dziennie, tañczy³am. A teraz nie jestem ju¿ w stanie tego robiæ. Teraz bardzo du¿o tracê, to koniecznoœæ, to co u mnie teraz jest urazem to wszystko mo¿na naprawiæ, myœlê ¿e kiedyœ wyzdrowiejê i bêdê tañczyæ jeszcze lepiej. Walery: Od czasu kiedy to siê sta³o ludzie ¿yj¹ jak w nieszczêœciu. Jak ¿yli po wojnie. Wszystkie ich myœli skierowane s¹ na prze¿ycie tego nieszczêœcia, to s¹ w³aœnie te wspomnienia, ³zy. Tym bardziej, ¿e zbli¿a siê rocznica, bêdzie równo rok, jak to siê sta³o. Ludzie przygotowuj¹ siê maj¹c obraz prze¿ytego nieszczêœcia, utraty bliskich. Maj¹ teraz ciê¿ki okres. To straszne, kiedy doroœli musz¹ widzieæ œmieræ swoich dzieci, m³odszych braci czy sióstr. To na pewno jest najgorsze. Sima: U nas ludzie s¹ teraz bardzo smutni, maj¹ zupe³nie inne oczy, nie œmiej¹ siê. Nie wiem, mo¿e naucz¹ siê. Bêdziemy myœleæ, ¿eby nauczyli siê znowu œmiaæ. Bo nasz naród potrzebuje zdrowego przysz³ego pokolenia. Oni bardzo Ÿle siê z tym czuj¹. Trudno o coœ zapytaæ, bo jak zaczynasz o coœ ich wypytywaæ, robi¹ siê agresywni. Kilka dni pod rz¹d chowaliœmy, chowaliœmy ludzi. Ca³e miasto to prze¿ywa. Dzieci, w szczególnoœci te najm³odsze, przysy³aj¹ rysunki, pocieszaj¹, wyra¿aj¹ wspó³czucie. I z cerkwi, doroœli równie¿ wszyscy staraj¹ siê podtrzymaæ na duchu. Przysy³aj¹ telegramy, rysunki, wiersze. Szczerze mówi¹c ja nie wiem, jak bêd¹ siê czuæ - w koñcu mija prawie rok - wszystko to siê dalej odczuwa. U nas ca³y czas Bies³an w ¿a³obie. Jest taki zwyczaj, ¿e trwa czterdzieœci dni – tego nikt nie musi dotrzymywaæ. Ale ma³o, ¿e dotrzymuj¹ to nic jasnego siê nie nosi - ju¿ prawie rok ludzie chodz¹ w czerni. Jest mi bardzo ¿al. Nieraz siê myœli, mo¿e lepiej by³oby byæ tam samemu zamiast tych dzieci. Broñ Bo¿e, ¿eby siê gdzieœ coœ takiego powtórzy³o. Straszne. Tina: Ostatni raz by³am tam w szkole po zimie ona siê zrobi³a ca³kiem bez wyrazu. Niebezpiecznie jest wchodziæ na piêtro. Gdy tam by³am, nie wpuœcili nas bo ju¿ skrzypia³y pod³ogi, wszystko siê chwia³o. Nic tam nie ma, budynek jest ogo³ocony. Czêsto przyje¿d¿a ktoœ z zagranicy, ludzie wchodz¹ stawiaj¹ wodê, kwiaty, zapalaj¹ œwieczki. Kiedy by³am ostatni raz w hali sta³y kwiaty i woda. Do szko³y te¿ stale przychodz¹ rodzice dzieci, które zginê³y. I nie tylko. Sima: W szkole nie ma ¿ywego miejsca. Ona tam stoi jak wspomnienie dla ¿ywych o tym, co mog¹ zrobiæ ludzie, których nie mo¿na okreœlaæ ludŸmi. My otwarcie tak mówimy: nie-ludzie. To nie s¹ ludzie! Walery: Wielu jeszcze teraz nie mo¿e uwierzyæ w to, co siê sta³o. Nie wierz¹ i nie chc¹ wierzyæ, ¿e wczoraj dziecko, mama i ojciec byli obok, a dzisiaj ju¿ nie. Nie zdaj¹ sobie sprawy z ogromu tragedii. Ona jest tak ogromna, ¿e mózg cz³owieka nie jest w stanie tego ogarn¹æ. Dzieci, które tam by³y, rysowa³y potem czarne s³oñca, czarne s³oñca i rozerwane serca. Serca ociekaj¹ce krwi¹. Bies³an my blisko, my z tob¹ my dzielimy twój smutek my wszyscy ¿yjemy twoim losem my wszyscy z tob¹ w jednym szeregu my wiemy, nieszczêœcie nie ucichnie myœli, s³owa nie lecz¹ My wiemy - wiara i nadzieja nie opuszcz¹ nas nigdy... Reporta¿ dziennikarza Radia Zachód S.A. Cezarego Galka pt. „Rok czarnego s³oñca” bêdzie reprezentowa³ polsk¹ radiofoniê podczas organizowanego w Barcelonie europejskiego konkursu medialnego PREMIOS ONDAS 2005, którego celem jest nagradzanie stacji radiowych i telewizyjnych za jakoœæ i nowatorstwo programów oraz zwrócenie uwagi na nowe kierunki w tworzeniu audycji przeznaczonych dla szerokiej rzeszy s³uchaczy. Cezary Galek 27 28 Feature: S³uchowisko dokumentalne: Bruder Heinrich Die wahre Geschichte von Strittmatters Laden Brat Heinrich Prawdziwa historia sklepu Strittmattera (Teil 3) (cz. 3) Matthias Körner Matthias Körner Produktion: mdr 2000 Regie: Wolfgang Rindfleisch Redaktion: Kathrin Kiehl Produkcja: mdr 2000 Re¿yseria: Wolfgang Rindfleisch Redakcja: Kathrin Kiehl O-Ton Heinrich Strittmatter: Das war das erste Firmenschild hier: Bäckerei und Lebensmittel Heinrich Strittmatter. Das allererste, denn nachher wurde vergrößert, weil wir ja nicht bloß Lebens-mittel hatten, sondern och Colonialwaren. Der alte Schrank hier ist och erwähnt im Roman. Meine Mutter, die hatte doch gerne gekümmelt. Und da hat se dann een Kümmel hingestellt und in Gläschen drinn. Und wenn ihr dann wieder mal wieder Energie fehlte, denn hat se sich die Tür so heimlich offgemacht und sich so reingestellt in Schrank. Und getrunken. Und alles wußtens. Wir Kinder zumindest wußtens und Vater och. Nicht daß se gesoffen hätte, aber immer mal son Schlückchen als Bonbon. (Lacht) Erzähler: Wir sind bei unserem Rundgang wieder an dem weitgereisten Schrank der Amerikanischen angekommen. Daneben steht ein Campingtisch, auf dem stehen Gläser mit goldgelbem Heidehonig. Den haben Heinrichs Bienen gesammelt. Die aufgereihten Gläser warten auf die Strittmatter-Reliquien-Einkäufer. Der Preis pro Glas ist fast wie zu Erwins Zeiten. Es ist ein Handel, bei dem es ums Ideelle geht. Eine solche Handelsmotivation gab‘s nicht mal zur „Loaden-Zeit” der Mutter. O-Ton Heinrich Strittmatter: Auf den Bauch des Glases kommt der Absender drauf, normal geschrieben. Hein- Heinrich Strittmatter: Tutaj by³ pierwszy firmowy szyld: „Pieczywo i Artyku³y Spo¿ywcze Heinrich Strittmatter”. Na pocz¹tku taki by³, potem go powiêkszono, bo oprócz artyku³ów spo¿ywczych sprzedawaliœmy te¿ towary kolonialne. O tej starej szafie te¿ by³a mowa w powieœci. Moja matka bardzo lubi³a kminkówkê. I tam w³aœnie postawi³a butelczynê, z której sobie polewa³a do szklaneczki. I za ka¿dym razem, kiedy tylko brakowa³o jej energii, cichaczem otwiera³a drzwi i chy³kiem zakrada³a siê do szafy. I pi³a. I wszystko jasne. Przynajmniej dla nas dzieci by³o wszystko jasne i dla ojca te¿. Nie to ¿eby siê upija³a, ale za ka¿dym razem podkrada³a ³yczka jak cukierka. (œmieje siê) Narrator: Obchodz¹c wszystko w ko³o z powrotem znaleŸliœmy siê ko³o amerykañskiej szafy podró¿niczki. Obok niej sta³ stolik campingowy, na którym by³y s³oiki z ¿ó³to-z³otym miodem wrzosowym, zebranym przez pszczo³y Heinricha. Poustawiane w rzêdy s³oiki czeka³y na nabywców strittmatterowskich relikwii. Cena za sztukê prawie taka sama jak za czasów Erwina. To taki handel, w którym chodzi o ideê. Takiej motywacji nie by³o za czasów matczynych rz¹dów. Heinrich Strimatter: Na wypuk³ym s³oiku by³y umieszczone dane producenta: „Heinrich Strittmatter Bohsdorf, Dorfstraße 37” wraz z numerem telefonu. I wielu przybywaj¹cych tutaj z zewn¹trz bardzo chcia³o mieæ w³aœnie coœ takiego. Chcieli mieæ coœ z imieniem Strittmattera, aby móc powiedzieæ: byliœmy w sklepie u Strittmattera i kupiliœmy miód. Goœcie zwiedzaj¹cy sklep ciesz¹ siê, ¿e mog¹ mieæ coœ w rêku, co pochodzi w³aœnie st¹d. S¹dzê, ¿e jak ju¿ powstanie muzeum, które przecie¿ chcemy tu w sklepie urz¹dziæ i nie bêdzie ju¿ tutaj sprzeda¿y, ludzie nadal bêd¹ zachodziæ do mnie tam od ty³u i prosiæ: „chcielibyœmy jeszcze kupiæ choæ jeden s³oik miodu z pañskim adresem”. Miód jest znany a¿ do Berlina. S³oiki by³y wysy³ane nawet do Szwajcarii. Nad Morze Pó³nocne równie¿. Niedawno ktoœ mi pisa³, ¿e miód z moim nazwiskiem wys³a³ do Czech. Powiedzia³em, ¿e nie potrzebujê a¿ takiej reklamy. Tak, pisano mi, ¿e to cudowny miód. Narrator: Pszczo³y, to domena Heinricha, a nie tradycja Strittmatterów. A pisanie? By³a¿by to tylko domena Erwina? I pytam Heinricha o jego próby literackie. Heinrich Strittmatter: Tak, napisa³em potem jeszcze kilka bajek dla swoich dzieci. W tym czasie, kiedy pierwszy sputnik polecia³ w kosmos. Napisa³em wtedy kilka futurystycznych bajek. Dwie lub trzy napisa³em. (œmieje siê): ...poprzednik „Sklepu”... rich Strittmatter Bohsdorf, Dorfstraße 37. Und die Telefonnummer dazu und viele, die von außerhalb kommen, die wollen das eben gerne haben. Die wollen eben mit dem Strittmatter-Namen sagen, wir waren bei Strittmatters in dem Laden und haben Honig gekauft. Die Besucher, die den Laden besucht haben, freuen sich, daß sie was in der Hand haben, was aus diesem Laden is. Ich glaube wenn das Museum eingerichtet ist, was wir ja einrichten wollen in diesem Laden und der Verkauf nicht mehr da ist, werden sie wohl doch hintenrum noch zu mir kommen und sagen: Ein Glas Honig nehmen wir gerne noch mit, mit Ihrer Adresse. Der Honig ist bis Berlin bekannt. Da sind Honiggläser schon bis in die Schweiz geschickt worden. An der Nordsee, da ist er auch schon. Neulich schrieb mir jemand: ins Böhmische hat er den Honig geschickt mit meinem Namen. Ich sag, na soviel Reklame braucht ihr ja nicht zu machen. Ja, die ham geschrieben, daß ist ein wundervoller Honig. Erzähler: Die Bienen, das ist Heinrichs Sache. Da gibt es keine Strittmattersche Tradition. Und das Schreiben? War das nur Erwins Sache? Und ich frage den Heinrich nach eigenen Schreibanstrengungen. Matthias Körner 29 O-Ton Heinrich Strittmatter: Ja ich hab dann noch een paar Kindermärchen für meine Kinder geschrieben. Zu der Zeit, als der erste Sputnik in die Luft ging. Da habe ich dann ein paar Zukunftsmärchen gemacht. Zwei oder drei habe ich geschrieben. (Lacht):… Vorgänger fürn „Laden“…. Erzähler: Also hätte eigentlich der Laden auch vom Heinrich geschrieben werden können. Aber der Erwin war eben schneller. Vor Heinrichs Fenster gestikuliert eine Familie. Die Frau hangelt sich am Tor hoch und sieht in den Hof und zuckt mit den Schultern und fragt Heinrich, der den Kopf zum Fenster raussteckt, ob es stimmt, daß hier der Film gedreht wurde. Und das „Nein“ ist die große Enttäuschung der Bohsdorfer. Sie sind zu heftig „mit der Zeit gegangen“, angestachelt von der Strittmatter-Mutter, die in ihrem Laden die Moderne nach Bohsdorf brachte. Das vereitelte den Traum der Bohsdorfer, daß ihr Dorf in dem Film die Bossdom-Kulisse abgibt. Roddan, für die alten Bohsdorfer ein Dorf im Nebel der Weite, hat lange genug den Atem der Zeit angehalten. Hier sieht alles viel echter nach Lausitz aus als in der Lausitz. Lothar Holler der Szenenbildner des Laden-Films hat das Dorf gefunden. Lothar Holler (mit Kneipengeräuschen): Wir haben uns den Laden vor Ort angesehen. Es ging darum, ein Dorf zu finden, was 1919 noch zuläßt. Bohsdorf stand zwar noch, aber das ganze Umfeld war umgestaltet. Die Lausitz, mußte ich feststellen, ist also eine schnellebige Landschaft. Durch den Kohleabbau und die Industrialisierung geht also een richtiger Ruck durch die Landschaft, also alle 20 bis 30 Jahre geht ein Riesenruck durch die Landschaft. Da wird also och alles anders gemacht. Grundlegend wird verändert. Flüsse werden umgeleitet. O-Ton Erwin Strittmatter liest aus dem „Laden”: Es weht ein Wind von den Eichen herüber. Die Kutscher klappen die Türen zu. Sie sperren das Windchen aus Bossdom mit ein. Sie 30 Narrator: A wiêc powieœæ „Sklep” mog³a byæ w³aœciwie napisana równie¿ przez Heinricha. Erwin jednak by³ szybszy. Pod oknem Heinricha gestykuluje jakaœ rodzina. Kobieta uczepi³a siê bramy i zagl¹da do œrodka na podwórze. Wzrusza ramionami i pyta Henricha, który w³aœnie wystawi³ g³owê za okno, czy to prawda, ¿e krêcono tutaj film. „Nie”, które pad³o w odpowiedzi by³o wielkim rozczarowaniem dla mieszkañców Bohsdorfu. Niestety, zachêceni przez pani¹ Strittmatter, która wraz ze swoim sklepem wnios³a te¿ powiew nowoczesnoœci do Bohsdorfu, za daleko zaszli „id¹c z duchem czasu”. Zniweczy³o to marzenia mieszkañców, ¿e ich miejscowoœæ mog³aby oddaæ w filmie charakter powieœciowego Bossdomu. Roddan, wieœ ledwo pamiêtana przez starszych mieszkañców Bohsdorfu,wystarczaj¹co d³ugo wstrzyma³a oddech czasu. Wszystko wygl¹da tu prawdziwiej i bardziej przypomina £u¿yce ni¿ same £u¿yce. Na wioskê tê trafi³ Lothar Holler, autor scenografii do filmu. Lothar Holler (w tle gwar rozmów w barze) Obejrzeliœmy sobie sklep na miejscu. Chodzi³o o to, aby znaleŸæ tak¹ miejscowoœæ, która przypomina³aby tê z 1919 r. Bohsdorf wprawdzie istnia³ jeszcze, ale ca³e otoczenie wioski wygl¹da³o zupe³nie inaczej. Krajobraz £u¿yc, stwierdzi³em, ulega przeobra¿eniom w tempie ekspresowym. Za spraw¹ wydobycia wêgla i uprzemys³owienia okolicê dotknê³o prawdziwe t¹pniêcie, a sta³o siê to w ostatnich 20-stu do 30-stu latach, kiedy to krajobraz dotknê³a rewolucja. Wszystko siê zmieni³o, i to zasadniczo, przekierowano bieg rzek. Erwin Strittmatter czyta fragment powieœci „Sklep”: Wieje wiatr od strony dêbów. WoŸnice zatrzaskuj¹ drzwi, zamykaj¹c w œrodku ma³y wicherek z Bossdomu. Zabieraj¹ go ze sob¹ do miasta, gdzie zostanie uwolniony. Tam zmiesza siê z miejskim powietrzem, ze smrodem, który unosi siê z rynsztoków. Ca³kowicie siê jednak nie rozp³ynie, bêdzie ¿yæ dalej, jako mniejszoœæ, jako wiaterek, który niegdyœ owiewa³ liœcie naszych dêbów, nawet wtedy, kiedy nosy nie bardzo bêd¹ chcia³y temu wierzyæ. Powiedzia³em naszych dêbów? Jestem tutaj ju¿ u siebie? WoŸnice baga¿owych furmanek odpinaj¹ torby na obrok. Zabieraj¹ koniom sprzed pysków wyskubany do ostatniego Ÿdziebe³ka step i wyprowadzaj¹ zwierzêta. Wskakuj¹ na siedzisko i przecinaj¹ koñcem bata powietrze na dwie czêœci, które z trzaskiem schodzi siê z powrotem. Nadci¹ga szeœciokonny zaprzêg. Furmanka nawraca przed naszym domem. Powiedzia³em naszym domem? Mieszkañcy wioski pakuj¹ swoje narzêdzia i id¹ do wsi. Po drodze przemyœliwuj¹, jak maj¹ nas, nowych, w³¹czyæ w ten ca³y organizm, jakim jest ich wieœ. Narrator: Dêby z „Pod Dêbami” ju¿ dawno œciêto. Sta³y na drodze nowemu „sklepowi”, du¿emu wiejskiemu spo¿ywczakowi. Sklep matki ju¿ nie wystarcza³. Pozosta³ zarzut Erwina, ¿e jego brat, Heinrich nic nie zrobi³ w obronie dêbów. Pozosta³ tylko jeden. Dzisiaj goœciom bardzo brakuje tych dêbów z „Pod Dêbami”. Heinrich Strittmatter: Tutaj mnie odwiedzali. Mo¿e znajdê pod dêbami jeszcze jakiœ d¹b, mówi³ taki jeden i szuka³ gdzieœ na zewn¹trz jakichœ ma³ych dêbowych samosiejek. nehmen das Lüftchen mit in die Stadt. Dort wird es entweichen, wird sich mit Stadtluft mischen, mit dem Gestank, der aus Rinnsteinen steigt, ganz aufgeben aber wird es sich nicht, in Minderheit wird es weiterleben, als Lüftchen, das einmal durch die Blätter unserer Eichen ging, auch wenns unsre Nasen nicht glauben wollen. Habe ich unsere Eichen gesagt? Bin ich schon heimisch hier? Die Möbelkutscher schnallen die Futterbeutel ab. Sie nehmen den Pferden die leergegraste Steppe von den Mäulern, und sie strängen die Tiere an, und sie steigen auf den Sitz, und sie spalten die Luft mit den Peitschenriemen, und die Luft fährt knallend wieder zusammen. Der Sechser-Zug zieht an. Der Möbelwagen wendet vor unserem Haus. Habe ich unser Haus gesagt? Die Dorfleute packen ihre Arbeitsgeräte, gehen dorfeinwärts und sinnen nach, wie sie uns, die neuen Leute, in den Organismus, der ihr Dorf ist, einbeziehen werden. Erzähler: Die Eichen von Unter Eechen sind längst gefällt. Sie standen einem neuen „Laden“, dem Dorfkonsum im Wege. Der Laden der Mutter genügte nicht mehr. Und es blieb Erwins Vorwurf, daß Bruder Heinrich nichts gegen das Fällen unternommen hatte. Nur eine Eiche blieb stehen. Matthias Körner 31 Heute vermissen die Besucher die Eichen von „Unter Eechen sehr“. O-Ton Heinrich Strittmatter: Die ham mich hier besucht. Vielleicht finde ich unter Eechen noch ne Eiche, hat der Mann gesagt und draußen nach Sämlingen gesucht. Jetzt hab ich doch noch eine gefunden, sagte er. Aber das war keine Eiche das war Esche, hab ich ihm gesagt. Der hat später ne niedliche Karte geschickt, die über meinem Arbeitsplatz hängt. Mit blühendem Baum, Text will ich auch noch vorlesen: Schöne Landschaft drauf, auf dem Bild und darunter steht: Man kann einen seligsten Tag haben ohne etwas anderes dazu zu gebrauchen als blauer Himmel und grüne Frühlingserde. Das ist ein Ausspruch von Jean Paul. Das Kärtchen hat er mir mitgeschickt und das hat mir so gut gefallen daß ich es gleich in einen Rahmen gemacht habe und hier über meinen Arbeitsplatz gehängt habe. Das ist wunderschön anzugucken. In der Natur, wenn es draußen kalt ist fühlt man sich richtig erwärmt. Ich dachte machst ihm ne Weihnachtsfreude und habe Weihnachtskärtchen und Eicheln geschickt. Dann kam Antwort: Se konnten mir keine größere Freude machen. Das schönste Geschenk was ich zu diesem Weihnachtsfest bekommen habe. Ich werde versuchen, alle Eicheln zu Pflanzen zu ziehen. Habe ich mich gefreut, daß ich ihm eine Freude gemacht habe. Erzähler: Heinrich Strittmatter zeigt mir noch Fotos vom Umbau des Ladens zum Museums: Schwarze Feuchtigkeitsränder durchziehen den Putz wie Jahresringe. Der Fußboden ist ausgeschachtet. Wo sind sie hin die Fußbodensteine mit den Abriebspuren durch Heidesand, Holzpantinen, Stiefel von Bauern, Russen und Bergarbeitern, mit den Kratzern durch die Reitstiefel der Frau Baronin und mit den Schleifspuren der zu engen und deshalb hühneraugenproduzierenden Stadtschuhe der Mutter? 32 Znalaz³em jednak jeszcze jeden, mówi³. Ale to nie by³ d¹b, tylko jesion, powiedzia³em do niego. Przys³a³ mi póŸniej œliczniutk¹ kartkê, która wisi nad moim miejscem pracy. Z kwitn¹cymi drzewami, chcia³bym odczytaæ te¿ tekst: Piêkny krajobraz na tym obrazku, a pod spodem: Mo¿na prze¿yæ swój najszczêœliwszy dzieñ, nie potrzebuj¹c do tego niczego wiêcej jak b³êkitnego nieba i zielonej, wiosennej ziemi. To jest sentencja Jean Paula. Przes³a³ mi kartkê, tak mi siê ona spodoba³a, oprawi³em j¹ zaraz w ramki i powiesi³em sobie tutaj, nad moim miejscem pracy. Wspaniale siê na ni¹ patrzy. W rzeczy samej, jeœli na dworze jest zimno, cz³owiek czuje siê naprawdê rozgrzany. Pomyœla³em sobie, ¿eby mu sprawiæ radoœæ na œwiêta i przes³a³em kartkê bo¿onarodzeniow¹, wraz z kilkoma ¿o³êdziami. Odpowiedzia³: „Nie móg³ mi Pan sprawiæ wiêkszej radoœci. Najpiêkniejszy prezent jaki dosta³em w tym roku. Postaram siê z ka¿dego ¿o³êdzia wyhodowaæ sadzonki”. Bardzo siê z tego ucieszy³em. Narrator: Heinrich Strittmatter pokazuje mi jeszcze zdjêcia z przebudowy sklepu na muzeum: czarne obwódki znaczone przez wilgoæ przeci¹ga³y wzd³u¿ tynku jak coroczne s³oje na drzewach. Wykopano pod³ogê. Gdzie podzia³y siê kamienne p³yty pod³ogowe, wytarte od piasku z wrzosu, przez drewniane chodaki, buciska ch³opów, ruskich i górników, porysowane przez buty do jazdy konnej pani baronowej, gdzie znaæ te¿ by³o œlady otaræ zbyt w¹skich i dlatego te¿ notorycznie bêd¹cych przyczyn¹ odcisków miejskich butów matki? Heinrich Strittmatter: Ka¿dy czytelnik z pocz¹tku wyobra¿a sobie sklep inaczej. Ka¿dy ma oczywiœcie jakieœ fantazje na jego temat, lub te¿ odnosi swoje wyobra¿enia do jakiegoœ znanego ma³ego sklepiku. Niektórzy z kolei myl¹ sklep w swoich wyobra¿eniach z niewielk¹ hal¹ targow¹. Tacy wchodz¹ do œrodka bardzo zdziwieni: „ach to jest ten sklep!? A nie by³ on wiêkszy??” Nie, mówiê wtedy, nigdy nie by³ wiêkszy. Kiedy matka zrezygnowa³a ze sklepu, przejê³a go Spó³dzielnia Spo¿ywców Konsum. Wówczas by³em tutaj i mog³em lub musia³em lub te¿ po prostu przej¹³em sklep, jako kierownik punktu sprzeda¿y z ramienia Spó³dzielni. Trwa³o to jakieœ 2-3 lata, jak tu pracowa³em. Potem w samej wsi postanowiono za³o¿yæ Spó³dzielniê, a mnie wys³ano do spó³dzielczej szko³y, na jeden kwarta³. Gdy wróci³em tutejsza Spó³dzielnia Spo¿ywców Konsum, z siedzib¹ w Horno ju¿ dzia³a³a. A ja mia³em 42 punkty sprzeda¿y, które do niej nale¿a³y, jako prezes zarz¹du. I tym w³aœnie siê zajmowa³em, do czasu a¿ Spó³dzielnia Spo¿ywców Konsum zosta³a rozwi¹zana. Narrator: To w tej historii jest miejsce, w którym handel w Bohsdorfie i okolicy oraz ¿ywot i codzienne funkcjonowanie Strittmatterów ponownie siê rozdzielaj¹. Dopiero czasy wspó³czesne przynosz¹ ich kolejne zejœcie: turyœci przyje¿d¿aj¹cy do sklepu bardzo mocno nakrêcaj¹ w Bohsdorfie koniunkturê. Heinrich Strittmatter po zakoñczeniu swojej przygody w Konsumie obra³ inn¹ drogê. O-Ton Heinrich Strittmatter: Jeder Leser stellt sich den Laden erst mal anders vor. Aber jeder hat seine eigne Phantasie oder Vorstellung, oder vergleicht es mit irgend eem andern kleen Kramladen. Manche verwechseln das schon wieder mit ner kleenen Kaufhalle. Und wenn se dann reinkommen: „Ach das ist der Laden!? War der nicht größer??” Ne sage ich dann, der war nie größer. Als meine Mutter Laden aufgegeben hatte, hat der Konsum übernommen. Und da war ich hier und konnte oder mußte oder habe den Laden übernommen als Verkaufsstellenleiter vom Konsum. Das hat 2-3 Jahre gedauert da habe ich hier gearbeitet. Dann wurden diese Dorfkonsumgenossenschaften gegründet. Und da ham se mich off Konsumschule geschickt, een Vierteljahr. Und wie ich wiederkam, dann wurde die Dorfkonsumgenossenschaften hier gemacht, mit dem Sitz in Horno. Und ich hatte die 42 Verkaufsstellen, die dazugehörten, als Vorstandsvorsitzender. Und das habe ich gemacht bis die Dorfkonsumgenossenschaften wieder offgelöst wurde. Erzähler: Das ist in der Geschichte die Stelle, an der sich der Handel in Bohsdorf und Umgebung und die Strittmatterschen Lebenslinien wieder Matthias Körner 33 trennen. Erst in der Gegenwart nähern sie sich wieder: Die Ladentouristen kurbeln das Geschäft in Bohsdorf kräftig an. Heinrich Strittmatter ging nach seiner Konsum-Zeit andere Wege. O-Ton Heinrich Strittmatter: Damals bin ich dann nach Lübbenau gekommen zum Kraftwerksbau. Durch meine Frau, die ich dann kennengelernt habe. Später habe ich mich noch mal off die Schulbank gesetzt und hab den Baumaschinisten gemacht. Und hab dann 17 Jahre lang Kräne gefahren und die Häuser mit aufgebaut und dann Bagger gefahren bis zum hohen Rentenalter. Ich hab ja nicht bis 65 sondern bis 67 habe ich gearbeitet. Erzähler: In dem Ladenmuseum fehlen jene Spuren von Vergangenheit und Vergänglichkeit wie ich sie noch auf den Baufotos entdeckt habe. Alles ist geschniegelt. Heinrich schließt die Ladentür ab und verspricht mir als große Ausnahme noch einen Aufstieg zu Originalen. O-Ton Heinrich Strittmatter: Das ist die Treppe zu dem Rumpelboden. Wo wir noch schnell roffgehen wollen. Das ist alles was de im Film gesehen hast. …So jetzt kommen wir ins Paradies. Erzähler: Während Heinrich den undichten Stellen de Daches nachspürt, betrachte ich das gigantische Sammelsurium an Krimskrams auf dem Boden. In Regalen, in Schachtel, auf und in Schränken deren Türen offenstehen, auf Bänken und Kisten, in Fässern und Tüten, überall Requisiten aus der Strittmatterschen Familiengeschichte: Küchenmöbel von der Mutter, Fleischwölfe. Messerputzmaschinen, Stiefelknecht, elektrischer Futterdämpfer... O-Ton Heinrich Strittmatter: Das war die erste elektrische Waschmaschine, die es gab Das sind noch Teile von unserem Kinderspielzeug. Stabilbauksten, wenn de das kennst. Das war mein wunderbarstes Geschenk, was ich mal zu Weihnachten gekriegt habe. Da hat der Erwin mitgemacht und mich droff gebracht, das nach Vorlage zu bauen. 34 Heinrich Strittmatter: Wówczas trafi³em do Lübbenau, na budowê elektrowni. Za spraw¹ mojej ¿ony, któr¹ wtedy pozna³em. PóŸniej jeszcze raz trafi³em do szkolnej ³awy, gdzie zrobi³em operatora maszyn budowlanych. A potem przez 17 lat pracuj¹c na dŸwigach obrotowych, budowa³em domy. PóŸniej znów, a¿ do póŸnego wieku emerytalnego jeŸdzi³em kopark¹. Pracowa³em przecie¿ nie do 65. lat, ale a¿ do 67. roku ¿ycia. Narrator: W Muzeum Sklepu brakowa³o tamtych œladów przesz³oœci i krótkotrwa³oœci, które uda³o mi siê jeszcze odkryæ na zdjêciach z przebudowy sklepu. Wszystko jest piêknie wypieszczone i wychuchane. Heinrich zamkn¹³ na klucz drzwi od sklepu i obieca³ mi w drodze wielkiego wyj¹tku jeszcze jedn¹ wycieczkê na górê – do autentycznych œladów historii. Heinrich Strittmatter: To s¹ schody do graciarni na strychu. Gdzie jeszcze chcemy na sekundê wejœæ. To jest wszystko, co widzia³eœ w filmie. ...A zatem teraz wkraczamy do raju. Narrator: Podczas gdy Heinrich tropi³ dziury w dachu, przygl¹da³em siê gigantycznej zbieraninie ró¿nego rodzaju gratów, walaj¹cych siê po ca³ym strychu. Na rega³ach, w pud³ach, w szafach i na szafach, stoj¹cych szeroko otworem, na ³awkach i skrzyniach, w beczkach i torbach, wszêdzie rekwizyty z rodzinnej historii Strittmatterów. Meble kuchenne matki, maszynki do miêsa, zmywarki do no¿y, pacho³ek do butów, elektryczny poch³aniacz zapachów... Heinrich Strittmatter: To by³a pierwsza pralka elektryczna, jaka siê ukaza³a. To s¹ jeszcze elementy z naszych zabawek dzieciêcych. Pude³ko z klockami, jeœli sobie przypominasz. To by³ mój najwspanialszy prezent, jaki dosta³em na gwiazdkê. Erwin bra³ w tym udzia³, pokaza³ mi te¿ jak budowaæ z klocków wed³ug wzoru. To by³y puszki na cukierki. Tak kiedyœ pakowano cukierki. A kiedy nie zosta³y zaraz jeden za drugim wyprzedane, wszystkie zaraz skleja³y siê w jedn¹ bry³ê. Wtedy matka robi³a z nich cukierkowy gruz. Rozdawa³a go póŸniej klientom dla dzieci, tym, którzy robili zakupy za wiêcej ni¿ 10 marek. By³o jeszcze ³ó¿ko moich rodziców. Boki ³ó¿ka, materac miêdzy nimi (jakiœ kot siê przestraszy³ i zacz¹³ miauczeæ). No Miszka, co z tob¹? Narrator: Tutaj na sklepowym strychu czas krêci siê chaotycznie w kó³ko. Manifest Partii Komunistycznej autorstwa Karola Marksa le¿y obok którejœ edycji ¿urnala mody Vobachs. Lokalna gazeta „Lausitzer Rundschau”, która w³aœnie œwiêtuje okr¹g³¹ rocznicê powstania DDR, za s¹siada ma star¹ pompê do nafty, bêd¹c¹ niegdyœ czêœci¹ wyposa¿enia sklepu. Heinrich Strittmatter: To by³a dzieciêca wanienka. Cynkowa. Ja ju¿ by³em k¹pany i Erwin tak¿e. (Heinrich myszkowa³ dalej) Coœ tu jeszcze pachnie, musia³y tu byæ perfumy. Kostka roso³owa Knorra te¿ jeszcze sprzed wojny. Tam z ty³u stoi maszynka do krojenia chleba. Sta³a z ty³u w kuchni, mama nie specjalnie lubi³a opieraæ cokolwiek o pierœ, dlatego te¿ wola³a kroiæ chleb na maszynce. Das waren Bonbonbüchsen. So wurden Bonbons angeliefert. Und wenn die nicht hintereinander verkauft wurden, sind die och alle zusammengeklebt. Dann hat meine Mutter gestäkert und übrig blieb bloß noch Bonbongrus. Das hat se dann, bei denen, die über 10 Mark eingekooft ham, für die Kinder mitgegeben. Das war noch das Bettgestell von meinen Eltern. Bettwände, Matratze dazwischen (eine Katze wird aufgeschreckt und mauzt) Na Mischka. Was ist mit dir. Erzähler: Hier auf dem Laden-Boden ist die Zeit durcheinandergewirbelt. Das Manifest der Kommunistischen Partei von Karl Marx liegt neben einer Ausgabe von Vobachs Modenzeitung, die Lokalzeitung „Lausitzer Rundschau”, die einen runden DDR-Geburtstag feiert hat die Petroleum-Pumpe aus der alten Ladenausrüstung zur Nachbarschaft. O-Ton Heinrich Strittmatter: Das war die Kinderbadewanne. Ne Zinkbadewanne. Da bin ich och schon drin gebadet worden und der Erwin och. (Heinrich schnüffelt) Ja das riecht noch een bißchen, muss Parfüm gewesen sein. Knorr Suppenwürfel ist och noch von vorm Kriege. Hinten steht noch eene Brotschneidemaschine. Die hatten wir hinten in der Küche, weil meine Mutter nicht gerne was Matthias Körner 35 gegen die Brust gestemmt hat. Die hat lieber mit Maschine die Schnitten abgeschnitten. Das ist ne Mohnmahle, Der muß erst vorm Backen durchgequetscht worden. Die stand in der Backstube. Da sind die Leute mit selbst geerntetem Mohn gekommen: Wir wollen Kuchen backen, kannst nicht mal schnell zwee Pfund Mohn malen. Ja wenn sich niemand drum kümmert, dann geht es och den Bach runter. Aber der Verein hat schon alles notiert, was hier ist. (schaltet einen alten Lichtschalter) Die Schalter hat der Erwin och immer noch angeguckt überall. Hat sich gefreut, daß se noch da sind. Ich dachte immer was rennt der denn immer so rum und guckt, dabei hat er een Roman geschrieben. Da waren eben sogar die Schalter vertraute Leute. (Wir gehen die Treppe vom Boden hernter, die Treppe quietscht) Erzähler: Das Quietschen der Treppe ist geblieben. Nur die Raschel-Melodie der Eichenblätter fädelt sich nicht mehr dazwischen. Der neue Laden an der Stelle der Eichen ist längst geschlossen. Die Bohsdorfer fahren in den Lausitz-Center einkaufen. Dort gibt es auch Brot. Das schmeckt wie überall. Der Fortschritt ebnet längst auch Bohsdorf ein. Herausragen wird vielleicht künftig ein Strittmatter-Denkmal, das von Verein schon „angedacht” ist. Wird der Pferdenarr Erwin dann hoch zu Roß in sein Kindheits-Dorf sehen? Was werden ihm die Reiter-Standbild-Denkmal-Macher statt des Schwertes in die Hand drücken? Oder wird es ein ganz modernes Denkmal, ein Hologramm, wie auf der EC-Karte, nur eben viel größer. Und aus verschiedenen Blickwinkeln ändert sich der Kopf, verwandelt sich vielleicht sogar in den Heinrich? Und in der Edelstahlfläche ringsum spiegelt sich nur noch Vergangenheit. Wo wird dann der Spiegel stehen, der die Geschichten des Dorfes zu großer Geschichte spiegelt? Ist der Film vielleicht ein solcher Spiegel? Ich frage den Szenenbildner des Laden-Films Lothar Holler. 36 A to jest m³ynek do mielenia maku, który dopiero tu¿ przed pieczeniem powinien byæ przetarty. M³ynek sta³ w piekarni. Przychodzili do nas ludzie z w³asnym, zebranym przez siebie makiem i zagadywali: „Chcemy upiec ciasto, nie zmieli³byœ szybko dwa funty maku?” Tak, jak nikt siê o to nie troszczy, to wszystko siê w palcach roz³azi. Ale stowarzyszenie wynotowa³o ju¿ wszystko, co tu jest. (w³¹czy³ stary kontakt) Erwin te¿ zawsze wypatrywa³ tych starych kontaktów. Cieszy³ siê, ¿e jeszcze s¹. Zawsze zastanawia³em siê, co on tak biega wko³o i patrzy, a on przy tym swoim bieganiu napisa³ ksi¹¿kê. Ludzie wierzyli, ¿e nawet te kontakty tam s¹. (schodzimy po skrzypi¹cych schodach ze strychu) Narrator: Skrzypienie schodów pozosta³o. Tylko szeleszcz¹ca melodia dêbowych liœci nie sp³ynie ju¿ spomiêdzy nich. Nowy sklep, który powsta³ w miejsce dêbów, jest od dawna zamkniêty. Mieszkañcy Bohsdorfu je¿d¿¹ na zakupy do Centrum £u¿yckiego. Tam te¿ jest chleb, który smakuje jak wszêdzie. Postêp równa te¿ wieœ Bohsdorf. W przysz³oœci sterczeæ bêdzie byæ mo¿e tylko pomnik Strittmattera, który jest ju¿ w zamyœle stowarzyszenia. Czy Erwin, maniak koni, spojrzy jeszcze kiedyœ na wieœ swojego dzieciñstwa z wysokoœci konia? Co wcisn¹ mu do rêki zamiast miecza Inicjatorzy-Pos¹gu-StatuyJeŸdŸca? A mo¿e bêdzie to ca³kiem nowoczesny pomnik, hologram, jak na karcie bankomatowej, tylko znacznie wiêkszy. I z ró¿nych k¹tów widzenia zmieniaæ siê bêdzie g³owa, byæ mo¿e przeobra¿aæ siê bêdzie nawet w g³owê Heinricha? A powierzchnia ze szlachetnej stali dooko³a odbijaæ bêdzie przesz³oœæ. Tylko gdzie bêdzie sta³o lustro, które historiê wsi odbije w wielk¹ historiê? A mo¿e film jest tym lustrem? Pytam Lothara Hollera, scenografa filmu „Sklep”. Lothar Holler: To przecie¿ nie s¹ œwietne, zadziwiaj¹ce obrazy. To s¹ codzienne rzeczy, pude³ka zapa³ek, butelki mleka, siatki z zakupami, to w³aœciwie podkreœla ¿ycie i je tworzy. Œwiece, jak one wygl¹daj¹, te rzeczy, to nie jest piêkny obraz. Ale w ten sposób tych wszystkich codziennoœci jeszcze nikt nie zebra³, one zosta³y tu u¿yte. Co jak zafunkcjonowa³o, to trzeba wiedzieæ. Jedno, to historyczny materia³ o Strittamatterze uczyniæ mo¿liwie autentycznym, ale to prowokuje, kusi aby stworzyæ wiêcej planów w tle, pokazaæ wiêcej politycznych i filozoficznych zwi¹zków. Erwin Strittmatter czyta fragment powieœci „Sklep”: Spacerujê tak¿e trochê wieczorami. Spogl¹dam na kwitn¹ce niebo. Gwiazda stoi obok gwiazdy, jak godziny – jedna obok drugiej – chocia¿ jedna piêæ, a druga kolejne dziesiêæ lat œwietlnych jest ode mnie oddalona. Ja, kulej¹cy starzec, bêdê zatem dla obserwatora w kosmosie za piêæ lub za dziesiêæ lat jego teraŸniejszoœci¹. Narrator: Czas up³ywa. Ostatnia filmowa mg³a ju¿ dawno siê rozp³ynê³a, jak wiatr od strony „dêbów”, który znikn¹³ w dalekim i szerokim œwiecie. Znów stojê z Heinrichem Strittmatterem w sklepie. Wszystko jest tak jak udekorowane na scenie w teatrze. Z trudem przychodzi mi wyobraziæ sobie, ¿e w³aœnie przedstawiono prawdziwe ¿ycie. W budynku Konsuma zaraz obok powsta³o w miêdzyczasie miejsce spotkañ Stowarzyszenia Erwina Strittmattera. W tym samym miejscu zatem, w którym niegdyœ wiatr podwiewa³ dêbowe liœcie. Heinrich Strittmatter przejecha³ p³ask¹ d³oni¹ po sklepowej ladzie, jakby zmiata³ ostatni okruch. Potem strzeli³ szelkami i wyszed³ z nowego Starego Sklepu. I nagle tak jak Bossdom rozwia³ siê wraz z wiatrem. T³umaczenie Grzegorz Gorzechowski Lothar Holler: Es sind ja nicht die tollen Bilder. Die täglichen Sachen sind’s die Streichholzschachteln, die Milchflaschen, die Netze, die Brotnetze, das macht das Leben ja eigentlich aus. Die Kerzen, wie sahen die aus, diese Dinge, Nicht een tolles Bild. Aber so Alltäglichkeiten hat keiner gesammelt, die wurden verbraucht. Wie was funktioniert hat, das muß man wissen. Das eine ist, den historische Stoff Strittmatter, authentisch zu machen, aber es reizt einen mehr die Hintergründe zu inszenieren, mehr die politischen und philosophischen Zusammenhänge. O-Ton Erwin Strittmatter liest aus dem „Laden”: Ich gehe auch nachts ein wenig umher, sehe mir den blühenden Himmel an. Stern steht bei Stern, als Stünden sie nebeneinander, obwohl einer fünf und ein anderer zehn Lichtjahre von mir entfernt ist. Ich, der hinkende Alte, werde also für einen Beobachter im Kosmos nach fünf oder nach zehn Jahren Gegenwart sein. Erzähler: Zeitchen vergeht. Der letzte Nebel im Film ist längst verflogen, wie der Wind von „die Eechen“, der sich im Möbelwagen in die große weite Welt verflüchtigte. Ich stehe wieder mit Heinrich Strittmatter im Laden. Alles ist wie bei der Dekoration auf der Theaterbühne. Mit fällt die Vorstellung schwer, daß sich hier einmal richtiges Leben abgespielt hat. In dem Konsumgebäude nebenan ist inzwischen eine Begegnungsstätte des Erwin-Strittmatter-Vereins. An jener Stelle also, wo einst der Wind in die „Eechen“ fuhr. Heinrich Strittmatter fährt mit der flachen Hand über die Ladentheke, als gelte es, letzte Krümel wegzuwischen. Dann schneppert er mit seinen Hosenträgern und geht aus dem neuen Alten Laden. Und plötzlich ist mir, als sei auch Bossdom verweht. Matthias Körner 37 Grzegorz ¯egleñ Nawiedzony pojawi³a siê otworzy³a skrzyd³a drzwi b³yskawic¹ oczu unios³a skrawek b³êkitu który to ju¿ raz nawiedzi³ mnie anio³ w uœcisku bram Poca³unek zamilkliœmy w kroplach spojrzeñ nurkowaliœmy jakbyœmy mieli wypowiedzieæ zaklêcie tyle s³ów w milczeniu zasialiœmy o zachodzie rumieñców zerwan¹ poziomk¹ ust przemówiliœmy 38 Grzegorz ¯egleñ *** pamiêtasz tamtej nocy tak blisko na jeden oddech ujrzeliœmy przeœwituj¹ce niebo w sieci gwiazd wy³owi³em blask a ty wskaza³aœ mleczn¹ drogê na tarczy nieba jednym ruchem warg odczytaliœmy przysz³oœæ pamiêtasz 39 Wtedy i teraz Andrzej K. Waœkiewicz Niesforny kosmyk Widzia³em, wiêc literackie obrazy mam za prawdziwe. Pod koniec siódmej klasy, chyba na godzinie wychowawczej, ale nie rêczê, przyszed³ do nas kolega z ZMP. Jakoœ nie potrafiê sobie przypomnieæ czy w klasie by³a katedra czy tylko stó³. Pamiêtam tylko, ¿e na pewno sta³, nie siedzia³. Pewnie, bo i tego nie pamiêtam, opowiada³ nam, ¿e gdy ju¿ skoñczymy szko³ê bêdziemy mogli wst¹piæ do Organizacji. I pewnie o tej Organizacji, jej roli i o tym, jakim to zaszczytem, ale i trudnym obowi¹zkiem, jest nale¿enie do niej nam mówi³. Nie pamiêtam, a nie chcê o tym, co s³ysza³em opowiadaæ wedle utrwalonych w pamiêci powieœciowych wersji. By³ wysoki, szczup³y; blondyn w zielonej koszuli z czerwonym krawatem. Mówi³, i w pewnym momencie sta³o siê to, co utrwalili pisarze: gwa³townym, a mo¿e tylko – niecierpliwym ruchem g³owy odrzuci³ opadaj¹cy na czo³o niesforny kosmyk. Bo uczesany by³, myœlê, wedle normy: do góry. A wtedy, by ów niesforny kosmyk odrzuciæ, trzeba g³owê wpierw pochyliæ, a potem gwa³townie podrzuciæ do góry. Chyba nie czesa³ siê na bok, bo wówczas ruch jest inny – do do³u z lewa a potem do góry na prawo. Muszê sprawdziæ jak to wygl¹da³o w filmach z epoki. Pewnie te¿ zosta³o utrwalone. Na niemieckich filmach o kilkanaœcie lat wczeœniejszych jest; ale wtedy m³odzieñcy czesali siê na bok. 24 VI 2004 Droga Chodzi³em t¹ drog¹ codziennie – do szko³y i ze szko³y. U jej koñca by³ most, drewniany, z dziur¹ w œrodku. Musia³a w ten most waln¹æ bomba, albo mo¿e ktoœ rzuci³ granat, a potem przez tê dziurê przerzucono k³adkê wisz¹c¹ na linach, w¹sk¹ i chybotliw¹, ale z porêczami. Mówiliœmy na ni¹: ponton. A potem z mostu wchodzi³o siê pod górê. Z prawej strony by³ sklep, z lewej, nieco dalej szko³a. Ale teraz nie o niej, lecz o drodze. A raczej o kamieniach, które wzd³u¿ niej (z lewej strony gdy szed³em do szko³y, a z prawej gdy z niej wraca³em) le¿a³y w starannie u³o¿onych pryzmach. Granitowa kostka. Droga by³a zwyk³a, gruntowa. Gdy pada³o, rozmiêka³a. Wiêc pewnie mia³a byæ wybrukowana, albo mo¿e nawet wyasfaltowana i ta kostka mia³a byæ podk³adem. Nie zd¹¿ono. Kamienie zosta³y, wspina³y siê na nie pêdy je¿yn, gdzieniegdzie porasta³y traw¹. Z takich kamieni niewiele da siê zrobiæ, mog³yby ostatecznie byæ u¿yte na podmurówki, ale – póki co – domy i obejœcia by³y ca³e, wiêc le¿a³y spokojnie. Czasem, wracaj¹c ze szko³y, ktoœ je przewróci³, albo osunê³y siê, gdy wbiegaliœmy na pryzmê. Le¿a³y i czeka³y. Potem ju¿ tam nie bywa³em, wiêc nie wiem co siê z nimi sta³o. 10 V 2005 40 Èapek Mia³em wybór – albo ta ksi¹¿ka albo samolocik na drucie. To by³o nawet interesuj¹ce urz¹dzenie. Dwa elementy: wygiêty druciany prêt – z jednej strony r¹czka, z drugiej stoj¹cy do góry szpikulec, i drugi prêt – z jednej strony skrêcona tulejka z drutu, z drugiej drewniany samolocik ze œmig³em. Gdy siê je z³¹czy³o i obraca³o kolistym ruchem – samolocik lata³. Œmig³o wtedy, myœlê, wirowa³o, ale g³owy za to nie dam. Chcia³em mieæ ten samolocik, ale – gdy j¹ obejrza³em – bardziej ksi¹¿kê. By³a du¿a, w sztywnej oprawie, i mia³a wiele obrazków. By³a o psie, który nazywa³ siê Lejek. Zapamiêta³em te¿ nazwisko autora, bo nie doœæ, ¿e by³o œmieszne, to jeszcze nad pierwsz¹ liter¹ by³ taki zabawny odwrócony daszek. Wiêc wybra³em ksi¹¿kê. Czy coœ jeszcze prócz tej ksi¹¿ki i samolocika mog³em wybraæ – nie pamiêtam. Ale musia³em dokonaæ wyboru, bo mama kaza³a, gdy bêdê wraca³ ze szko³y kupiæ cukier. A nie mog³em go tak po prostu kupiæ, musia³em coœ jeszcze. Z produktów, tak nazwijmy – nie pierwszej potrzeby. Potem dowiedzia³em siê, ¿e to, czego dokona³em, nazywa³o siê sprzeda¿¹ wi¹zan¹. A jeszcze póŸniej, ¿e to by³ element wielkiego projektu spo³ecznego. W jego realizacji, ca³kiem nieœwiadomie, uczestniczy³em. PóŸniej, gdy o tym myœla³em, uœwiadomi³em sobie, ¿e wybieraj¹c spoœród wartoœci ucieleœnionych w rzeczach, wybra³em te najwy¿sze. Te, którym to wszystko mia³o s³u¿yæ, i w czym kry³o siê ostateczne spe³nienie nowego cz³owieka. Gdyby mi siê teraz chcia³o bawiæ – móg³bym czyn, którego dokona³em, wybór, który by³ przecie¿ swobodny, choæ dokonywa³ siê w nie przeze mnie ustalonych ramach, interpretowaæ wedle tamtej i dzisiejszej optyki. Ba, wpisywaæ w opcje przeró¿ne, aksjologie rozliczne. Nie chce mi siê, mam i teraz wybór. I te¿, chc¹c nie chc¹c, zap³acê zañ. Zabawne – znów, jak wtedy, stajê przed podobn¹ koniecznoœci¹. Chc¹c kupiæ w kiosku ksi¹¿kê z gazetowej kolekcji, powinieniem kupiæ tak¿e gazetê. Mam j¹ sk¹din¹d, wiêc pani z kiosku sprzedaje mi sam¹ ksi¹¿kê. Wiêcej ludzi kupuje gazety ni¿ ksi¹¿ki, rachunek siê zgodzi. Czy wtedy te¿ tak bywa³o, nie rêczê, choæ pewnie nakazy dawa³y siê obejœæ. I to mo¿na wpisaæ w du¿¹ spo³eczn¹ strukturê. Ustaliæ regu³y, motywy, ods³oniæ to, co skrywaj¹ oficjalne deklaracje. W ma³ej cz¹stce odkryæ czêœæ wiêkszej ca³oœci. A tak¿e sieæ wzajemnych powi¹zañ elementów niekoniecznie widocznych na pierwszy rzut oka. I wszystko razem poddaæ ideologicznej interpretacji. Nie chce mi siê. Wolê widzieæ siebie – ch³opca, i siebie – daleko bardziej dojrza³ego – kupuj¹cego produkt, który jest czymœ wiêcej ni¿ zwyk³ym przedmiotem konsumpcji, przygl¹daj¹cego siê tej czynnoœci i widz¹cego w niej siebie, i to, co siê w owej czynnoœci po równi skrywa i ods³ania. Mia³em i mam wybór. W nie przeze mnie ustalonych ramach. Mogê je wszelako rozpoznaæ. I siebie w nich. 10 V 2005 ZMP – trzy epizody Zwyciêstwo kolektywu To pewnie by³a studniówka, nie zwyk³e sobotnie tañce. Ju¿ chyba po tym jak na œcianach artysta wymalowa³ trzy wielkie obrazy przedstawiaj¹ce wieœ spó³dzielcz¹. Co by³o na dwu – nie pamiêtam, wydaje mi siê, mgliœcie, ¿e na jednym z nich – orka zmechanizowana: traktory, p³ugi wieloskibowe. Ten wszak¿e, który znajdowa³ siê na du¿ej œcianie, naprzeciw drzwi wejœciowych zapamiêta³em. Przedstawia³ dorodne krowy pij¹ce z wielkiego betonowego poid³a. Z boku by³ Andrzej K. Waœkiewicz 41 chyba kran, co dokumentowa³o, ¿e wieœ ma ju¿ bie¿¹c¹ wodê. Czy w tle wznosi³y siê s³upy z przewodami elekrycznymi, nie pomnê, ale chyba by³y, bo to jedna z ikon okresu. Sta³em pod tym obrazem, tañce siê jeszcze nie zaczê³y, i wtedy ktoœ ze starszych klas, pewnie przewodnicz¹cy szkolnego ZMP, triumfalnie obwieœci³, ¿e dwie kole¿anki z klasy maturalnej dojrza³y i postanowi³y wst¹piæ do Organizacji. Dot¹d trzyma³y siê z boku, teraz s¹ z nami, w kolektywie. Dojrzewa³y d³ugo, ale przecie¿ dojrza³y. Kolektyw zwyciê¿y³. Zerwa³y siê oklaski, trwa³y d³ugo. Czy zaœpiewano tak¿e pieœñ organizacyjn¹, nie pomnê. A potem kolektyw otoczy³ nowe kole¿anki, wzi¹³ je na rêce i podrzuca³ do góry. Coœ pewnie skandowano, gratuluj¹c s³usznego wyboru. Pe³ne zjednoczenie. A potem by³y tañce. Ró¿a Luksemburg i Król Maciuœ Pierwszy By³em w Organizacji. Kiedy wst¹pi³em, nie pamiêtam. Pewnie na pocz¹tku nauki, jak tylko robiono zapisy nowoprzyjêtych. To trwa³o zbyt krótko, bym móg³ wejœæ do aktywu. Nie jeŸdzi³em, jak starsi, na agitacje. Na razie uczestniczy³em w szkoleniach. Jedno z nich zapamiêta³em. Kolega z klasy, Tyliszczak siê nazywa³, wyk³ada³ o b³êdach luksemburgizmu. Pewnie prócz nas by³ ktoœ ze szkolnego aktywu i, wydaje mi siê, tak¿e któryœ z nauczycieli. S³ucha³em, ale pod ³awk¹ mia³em roz³o¿on¹ ksi¹¿kê - Króla Maciusia I. Musia³em siê pochyliæ i w ten sposób wyró¿niæ siê spoœród siedz¹cych. I wtedy ktoœ do mnie podszed³, nauczyciel albo funkcyjny, i skonfiskowa³ ksi¹¿kê. Otrzyma³em karê dyscyplinarn¹. Przez miesi¹c ze szkolnej biblioteki mog³em po¿yczaæ tylko ksi¹¿ki zawodowe. ¯adnych innych. Czy w³aœnie wtedy przeczy³em broszury o frapuj¹cych tytu³ach Krowa pyskiem doi i Kto jest najwiêkszym szkodnikiem buraków? Ten, kto im liœcie obrywa! - nie pamiêtam. Wiem, ¿e je czyta³em. W analizê b³êdów, które pope³ni³a sk¹din¹d wielka rewolucjonistka wg³êbia³em siê du¿o póŸniej. A z koleg¹ Tyliszczakiem nawet siê zaprzyjaŸniliœmy. Na studniówce piliœmy, raczej w sporych iloœciach wino marki „Tur”, mnie jakoœ s³u¿y³o, jemu mniej, zrobi³a siê afera i nie dopuszczono go do matury. O wielu rzeczach nie wiedzia³em i nie wiem, ale to, ¿e Ró¿a Luksemburg pope³ni³a powa¿ne b³êdy teoretyczne, i ¿e tyczy³y one przede wszystkim problemów narodowych, zapamiêta³em na zawsze. Mia³em podzieln¹ uwagê. Nasza organizacja Nie ma co kpiæ – Organizacja by³a potêg¹. Co najlepiej udowodni³a sprawa kolegi Roga, z równoleg³ej do mojej klasy. By³o tak oto, ¿e w czasie lekcji jêzyka rosyjskiego kolega Róg zachowywa³ siê niew³aœciwie. Mo¿e rozmawia³, mo¿e siê œmia³, doœæ ¿e nauczyciel nie wytrzyma³ i wyr¿n¹³ go w mordê. Kolega Róg postawi³ sprawê na szkolnej organizacji ZMP, ta zaœ zorganizowa³a wspólne zebranie z POP PZPR. S¹d nad tym, który naruszy³ socjalistyczne normy moralne. Kolega Róg zachowywa³ siê, byæ mo¿e niew³aœciwie, lecz nauczyciel obrazi³ nie tylko ucznia, ale w jego osobie tak¿e Organizacjê, której kolega Róg jest cz³onkiem, nie mo¿e wiêc pe³niæ zaszczytnej funkcji wychowawcy m³odego pokolenia. Nie ma innej mo¿liwoœci – musi opuœciæ szko³ê. Och, nauczyciel przeprosi³ i kolegê Roga, i Organizacjê, powo³a³ siê na prze¿ycia wojenne i chyba tak¿e obozowe, jeœli nie konfabulujê, równie¿ na to, ¿e jest cz³onkiem Partii, wiêc w ¿aden sposób nie chcia³ w osobie kolegi Roga naruszyæ honoru Organizacji. Organizacja nie ust¹pi³a. Nauczyciel przesta³ nas nauczaæ. 42 Po nim przysz³a m³oda i ³adna. Lubi³em j¹, bo nie krzycza³a i rosyjskie teksty pozwala³a streszczaæ po polsku. Za tym zwolnionym raczej nie przepada³em. Zreszt¹ star³em siê z nim na samym pocz¹tku. Wezwa³ mnie do tablicy i kaza³ pisaæ: urok pierwyj, a ja s³abo pamiêta³em bukwy. Potem, gdy ju¿ jako tako czyta³em, to z fatalnym akcentem, wiêc wrzeszcza³ na mnie: biezudarnyje o czytajetsja tak a, ty durak. Chyba obudzony ze snu potrafiê to zdanie prawid³owo wyartyku³owaæ. Czy zwolnienie mnie obesz³o, ju¿ nie wiem. Ale pewnie czu³em siê nieŸle, silny wœród silnych. A potem nie by³o ju¿ Organizacji. Sz³o nowe. PóŸn¹ jesieni¹ zebrano nas do kopania buraków. Rêcznie. Jeœli siedzia³ miêkko dawa³o siê go po prostu wyrwaæ, jeœli nie – wpierw trzeba by³o podwa¿yæ wide³kami, takimi dwuzêbowymi ze specjaln¹ poprzeczk¹ do naciskania butem. Ziemia ju¿ by³a przemarzniêta, wiêc sz³o to niesporo, rêce grabia³y. W gazetach pisali o strajkach, my te¿ postanowiliœmy zastrajkowaæ. Systemem, jak mówiliœmy, w³oskim. To znaczy nie opuœcimy miejsca pracy, ale i roboty nie podejmiemy, bêdziemy z tymi wide³kami maszerowaæ gêsiego po miedzy, dok¹d prowadz¹cy zajêcia nie puœci nas do domu. Puœci³. Ale zaraz potem zebra³a siê rada pedagogiczna, wezwano nas i kazano wskazaæ prowodyrów. Nie wskazaliœmy, wiêc nam ich wskazano. G³ównymi byli najstarsi, kolejnymi – podle wzrostu. Ani potwierdziliœmy, ani zaprzeczyliœmy, w ka¿dym razie nie chcieliœmy wymieniæ ¿adnych nazwisk. W ten sposób milcz¹co uznaliœmy s³usznoœæ zarzutów. Najbardziej winni opuœcili szko³ê, kolejnym zabrano stypendia. Ja by³em wœród œredniaków. I pod wzglêdem wieku, i pod wzglêdem wzrostu. Czy by³o to ju¿ wówczas, gdy dzia³a³a nowa organizacja (nie, jej z du¿ej litery pisaæ nie mo¿na) czy mo¿e siê dopiero organizowa³a, nie wiem. Tamtej w ka¿dym razie na pewno ju¿ nie by³o. A kolega Róg du¿o póŸniej znalaz³ siê – wraz ze mn¹ i Filipiukiem z mojej klasy, znanym lekkoatlet¹ – wœród tych, co rozs³awili imiê szko³y. Zdaje siê – uratowa³ ton¹cego. 11 V 2005 Jak nie zosta³em cz³onkiem Partii Gdy teraz to sobie t³umaczê – nie potrafiê odpowiedzieæ inaczej jak tylko, ¿e z wygodnictwa i oportunizmu. Choæ, zdaje siê, w pewnym momencie mówi³em, ¿e Majakowski i Broniewski tak¿e nie byli. Namawiano mnie zreszt¹ tylko dwa razy. Najpierw w pierwszej firmie, w której pracowa³em. Dyrektor by³, ktoœ jeszcze te¿, w sumie jednak zbyt ma³o by powo³aæ POP, dzia³a³a tylko grupa, a firma, jakby nie by³o, szczebla wojewódzkiego. Wstyd. Wiêc dyrektor odby³ ze mn¹ rozmowê. Odpowiedzia³em, standardowo, ¿e jeszcze nie dojrza³em, i na tym siê skoñczy³o. On te¿ pewnie pyta³ rutynowo. Nic mnie, tak naprawdê, nie wstrzymywa³o. Ani wzglêdy religijne, ani ideowe. By³em w ZMP, potem w ZMW, ca³kiem wiêc logiczne gdybym by³ i w PZPR. Chêtnie zapisa³em siê na WUML, naukê tam wspominam ca³kiem dobrze i ceniê sobie dyplom. A potem zosta³em cz³onkiem ZSL. Nied³ugo potem zacz¹³em pracowaæ w „Gazecie Ch³opskiej”, gdy j¹ zlikwidowano, Boles³aw Soliñski zatrudni³ mnie w „Nadodrzu”. I wtedy, ju¿ po kilku latach pracy, odmówi³em ponownie. Z motywów równie g³upich i wygodnickich. By³o to tak, ¿e sekretarz redakcji i moja kierowniczka dzia³u wezwali mnie na rozmowê. Andrzejku, mówi sekretarz (i redakcji i POP), twoje wiêzi ze wsi¹ ca³kiem siê rozluŸni³y, nie ma Andrzej K. Waœkiewicz 43 wiêc powodów abyœ by³ nadal w partii ch³opskiej, zw³aszcza, ¿e ideowo nie masz pewnie ¿adnych zastrze¿eñ i my te¿ nie mamy. Nie, odpowiedzia³em, nie mam ¿adnych oporów, pozwólcie jednak, ¿e opowiem wam pewn¹ historyjkê. Otó¿ mój nauczyciel mechanizacji rolnictwa z technikum, dobrze wykszta³cony fachowiec by³ w tej samej partii co ja. Co pewien czas stawa³a sprawa powo³ania go na dyrektora, jak nie tego to innego technikum. Taka decyzja musia³a byæ podjêta na szczeblu Komisji Porozumiewawczej Partii i Stronnictw Politycznych. I wtedy, gdy dyskutowano kandydaturê, ktoœ z partyjnych mówi³: dobry towarzysz, œwietny fachowiec, ale jego ¿ona nosi feretrony, a on nijak nie potrafi wp³yn¹æ, by przesta³a manifestowaæ religianctwo. Gdy to siê powtarza³o, gdy bezustannie ci¹gano go za ¿onê, podj¹³ jedynie s³uszn¹ decyzjê: zielon¹ legitymacjê wymieni³ na czerwon¹. ¯ona feretrony dalej nosi³a, fideistyczne sk³onnoœci manifestowa³a, przeszkody wszak¿e przesta³y byæ przeszkodami, otrzyma³ dyrektorsk¹ nominacjê. Czy chcecie, bym podobnie post¹pi³? Nie, Andrzejku, powiedzia³a moja szefowa, dajmy sobie spokój. Ale wtedy, gdyœmy rozmawiali, przemknê³o mi przez myœl, ¿e ten, kto móg³ mnie opieprzaæ po linii s³u¿bowej, opieprza³by mnie tak¿e po linii partyjnej, zgroza. A swoj¹ partiê, co tu du¿o mówiæ, lubi³em. Ona takimi jak ja zajmowa³a siê ma³o. Te sfery, w których dzia³a³em, nie by³y jej g³ównymi obszarami dzia³ania, choæ jakoœ tam siê nimi zajmowa³a. Mia³em luz i swobodê. I nawet, ale ju¿ póŸniej, by³em aktywny. 11 V 2005 Stan wojenny Mniej wiêcej wiem jak by³o. Po³o¿y³em siê spaæ doœæ póŸno, spa³em wiêc, dok¹d rano nie obudzi³ mnie pisarz S. Ch. informuj¹c, ¿e w³aœnie mamy wojnê, czyli stan wojenny. Nie pamiêtam, by mnie to szczególnie obesz³o. Raczej, jak potem pisa³em, poczu³em siê wyzwolony. Coœ siê zdecydowa³o. Nie wiem czy formu³a, w któr¹ usi³owa³em uj¹æ to, co wtedy czu³em jest trafna: poczu³eœ siê wyzwolony nic nie musia³eœ robiæ twoje cia³o pracowa³o za ciebie pewne ¿e jest jak pañstwo które podjê³o za ciebie decyzjê Tak mi siê zdawa³o. Ale potem dowiedzia³em siê, ¿e by³o to dla mnie „traumatyczne prze¿ycie”. Tak napisa³ m³ody (domyœlam siê) krytyk Maciej Wróblewski („Przegl¹d Literacko-Artystyczny” 2002, nr 7-8). Ma dowód: wiersz, który napisa³em 18 XII 1981: nic, nic. zegar odmierza czas. powietrze wype³nia p³uca. oddech jest równy. pióro przesuwa siê po papierze. sp³ywa atrament. czerni bia³¹ kartkê. 44 ciemnoœæ za oknem jest cicha. nie ma gwiazd na niebie. (radio ju¿ wczoraj donios³o ¿e bêd¹ zamglenia ¿e trzeba zachowaæ ostro¿noœæ spokój i rozwagê) karta jest bia³a. atrament ciemnoniebieski. w pokoju jest cicho. za oknem spokojnie. oddech jest równy. nic nie zak³óca spokoju. nic. nic. To, powiada krytyk, „jeden z najlepszych utworów Waœkiewicza w tym tomiku [Widmowe œwiat³o wspólnoty, 2001]. Nastêpuj¹ce po sobie metafory ³¹cz¹ siê w nim niespiesznie, doskonale oddaj¹c stan odrêtwienia, spowodowanego traumatycznym prze¿yciem, jakim by³ stan wojenny. Jednoczeœnie notatka (I) jest wierszem na wskroœ osobistym, poetyckim zapisem o charakterze biograficznym”. Ten wiersz, napisany od jednego rzutu, niemal bez poprawek, napisa³ mi siê po tym, który w zbiorze nosi tytu³ fragment (II). Czo³gi, o których w nim mowa, i mnie siê œni³y, ale – gdybym mia³ znaleŸæ fragment, który oddaje moje ówczesne lêki i obawy by³yby to te cztery linijki: œwiat – nie istnieje jest jakby na kredyt nieustanne zdziwienie – jeszcze nikt nie zgin¹³ kwiat krwi zakwita w snach to sen jest realny jawa nierzeczywista I jeszcze te dwie: przedmioty w niejasnych konstelacjach spieszny tupot idei grom którego turkot przetacza siê we œnie Trauma czy spokój? Pewnie i jedno i drugie. A potem raczej poczucie groteski. Tylko groteski? 7 VIII 2005 Latem tego roku Czes³aw Sobkowiak Zapisek Latem tego roku wiele razy da³o siê s³yszeæ o œmierci. Kazik zaœ napisa³, ¿e k¹pie siê w s³onecznym Atlantyku. „Bretania jest cudowna, b³êkitna”. Teraz nadci¹ga ciemna, burzowa chmura i jakiœ gospodarz próbuje przed ulew¹ zd¹¿yæ ze stert¹ suchego siana. Konia pogania batem, wóz na gumowych ko³ach mknie prawie bezszelestnie. Dobrze, ¿e jeszcze istnieje zwyczajny œwiat, zwyczajne, codzienne sprawy, np. padaj¹cy deszcz. Odejœcie Poety W Chicago, 29 czerwca tego roku zmar³ jeden z najwiêkszych poetów polskich – Tymoteusz Karpowicz. Studiuj¹c we Wroc³awiu, na pocz¹tku lat siedemdziesi¹tych, pewnego dnia wspi¹³em siê po stromych schodach na wysokie piêtro do redakcji „Odry”, by daæ kilka swoich wierszy do oceny b¹dŸ, gdyby wypad³a korzystnie, do publikacji. Po jakimœ czasie zjawi³em siê ponownie u autora „Odwróconego œwiat³a”. Poeta siedzia³ za biurkiem w swoim ciasnym pokoiku. Patrzy³ na mnie uwa¿nie, spokojnie, niewiele mówi¹c. Zapewne zapyta³ o coœ. W rezultacie delikatnie, miêkko zasugerowa³ bym za jakiœ czas znowu przyniós³ swoje nowe poetyckie rzeczy. Tak pozna³em Mistrza Mowy Polskiej – jak go nazwa³ w³aœnie przez Karpowicza wypromowany Rafa³ Wojaczek. Z Polski wyjecha³ w 1973 roku. A póŸniej przez lata Marianna Bocian w swoich listach lub rozmowie stara³a siê przypominaæ i uzmys³awiaæ mi jego wielkoœæ. W koñcu nale¿a³a do grupy poetów uznaj¹cych Tymoteusza Karpowicza za swojego ojca duchowego. W kolejnych latach najwiêcej bie¿¹cych wiadomoœci o nim dochodzi³o do mnie od Janka Stolarczyka 46 (który opiekowa³ siê i nadal opiekuje jego domem we Wroc³awiu), zw³aszcza o k³opotach ¿yciowych, tam w USA, stanie zdrowia – jego i ¿ony Marii i bardzo d³ugo trwaj¹cym przygotowywaniu dla Wydawnictwa Dolnoœl¹skiego dzie³a „S³oje zadrzewne”. Kiedy ju¿ siê ukaza³o zadziwi³a mnie finezja s³owa i myœli i jednak pewna rezygnacja z radykalnej innowacyjnoœci, co w moim odczuciu wyposa¿y³o tê poezjê w wiêksz¹ jeszcze moc. Da³em temu wyraz w „Autografie”. Spodziewa³em siê nawet, ¿e ta ksi¹¿ka wywo³a w Polsce jakiœ ferment dyskusji, ale tak siê nie sta³o. Ma chyba racjê Krystyna Mi³obêdzka, i¿ przed t¹ poezj¹ „Wa¿na jest przysz³oœæ”. Nie dosyæ tego – Nagrodê Nike otrzyma³ inny wroc³awski poeta - Tadeusz Ró¿ewicz, za sentymentalno-wspomnieniow¹ pozycjê „Matka odchodzi”. Pisze Czes³aw Karkowski w „Rzeczpospolitej”, ¿e te fakty, jak i wczeœniejsze w poczuciu Karpowicza „wygnanie” go z Polski przyczyni³o siê do wielkiego rozgoryczenia i obsesji samotnoœci, co sprawi³o, ¿e tylko raz z okazji 1000-lecia Miasta Wroc³awia, przyby³ na kilka dni do Polski. A teraz w œrodku lata wiadomoœæ o œmierci Poety. Dotkniêcie ostatecznoœci. Pojawi³y siê artyku³y w pismach i jeszcze siê zapewne pojawi¹. Jedno jest pewne i konieczne – ta poezja bardziej ni¿ jakakolwiek inna (np. Zbigniewa Herberta ju¿ znacz¹co opisana) zas³uguje na intelektualne rozpoznanie. A wiele epizodów samej biografii, która nie bez udzia³u autora obros³a ju¿ mitami, wymaga obiektywnego opisania. Szkó³ki literackie Zjawiskiem, które ma miejsce, przypuszczam nie tylko w ¿yciu literackim Ziemi Lubuskiej, jest pojawienie siê i trwaj¹ca sporo ju¿ lat dzia³alnoœæ swoistych szkó³ek pisania literatury. Sta³y siê one ostatnio doœæ modne w ró¿nych œrodowiskach. Kiedyœ pocz¹tkuj¹cy poeci, wywodz¹cy siê najczêœciej ze starszych klas licealnych zak³adali i og³aszali swoje pierwsze utwory na ³amach szkolnych gazetek, którymi kierowa³y zespo³y redaguj¹cych rówieœników. Albo trafiali do swego mistrza. Tu najczêœciej mia³ miejsce pierwszy sprawdzian umiejêtnoœci. Nikt nikogo zbytnio nie naucza³. Wychodzi³o komuœ pisanie lub nie wychodzi³o. Niekiedy grono m³odych odwiedza³ dojrza³y literat i coœ próbowa³ o zagadnieniach twórczoœci opowiadaæ. Wyzwala³ ambicje i wywiera³ okreœlone wra¿enie. Gdy póŸniej udawa³o siê komuœ przebiæ ze swym s³owem do pisma literackiego uznawane to by³o za sukces. Mia³ wtedy ju¿ pewn¹ szansê taki m³ody autor znaleŸæ siê w kole m³odych pisarzy lub zapisaæ do korespondencyjnego klubu. W ten sposób uzyskiwa³ status m³odego literata. Uczestniczy³ w spotkaniach, seminariach, dyskutowa³ o czyichœ wierszach, opowiadaniach i poddawa³ ocenie w³asne. T¹ drog¹ uzyskiwa³ mo¿liwoœæ kolejnych publikacji w pismach literackich i ró¿nego typu antologiach. Ale wszystko inne musia³ ów m³ody pisarz wykonaæ sam w zaciszu swojego miejskiego lub wiejskiego domu, w Laskach Odrzañskich lub Zawadzie. Niekiedy przy œwietle naftowej lampy. Tak by³o. To, co obserwujê obecnie w niczym nie przypomina tamtejszego czasu. Mo¿na rzec, ¿e mamy do czynienia z zorganizowanym u³atwianiem uprawiania twórczoœci literackiej oraz jej publikowania. Na konkursy literackie przysy³ane s¹ utwory nie tylko wiekowo bardzo m³odych osób, z wczesnych klas szko³y podstawowej, ale okazuje siê, ¿e z danej szko³y lub jednej klasy przychodz¹ prace nawet kilku lub kilkunastu pisz¹cych. Wystarczy im pobie¿na znajomoœæ literackich gatunków. Coraz wiêcej obserwowaæ da siê tej powszechnej, wyuczonej znajomoœci typowych, obowi¹zuj¹cych i w³aœnie wyuczonych, chwytów. Powinno to cieszyæ, gdy¿ œwiadczy wspó³czeœnie o podnoszeniu siê kultury s³owa na coraz wy¿szy poziom. Poza tym, trzeba przyznaæ, i¿ czasami w tej masie trafiaj¹ siê okruchy wierszy, zadziwiaj¹ce piêknem i odkrywczoœ- ci¹. Jednak niemal zawsze jest tak, ¿e za tymi tekstami i ich autorami, a najczêœciej autorkami, stoj¹ jacyœ opiekunowie, ambitne panie nauczycielki od jêzyka polskiego. Mo¿na siê domyœlaæ, ¿e w wielu przypadkach równie¿ pisz¹ce coœ poetyckiego do szuflady. W takich warunkach, w najwiêkszym skrócie, wykluwa siê dzisiaj przysz³e pokolenie pisarzy. Czy to jest dobrze, czy Ÿle? Nie wiem. Zobaczymy po przysz³ych owocach. Zastanowiæ siê jednak wypada, czy w tego rodzaju podejœciu nie zatraca siê autentyzm niezbêdny w³aœnie w procesie tworzenia. Rodz¹ siê te moje w¹tpliwoœci nie bez przyczyny. Z talentem twórczym ³¹czy siê przecie¿ samorodnoœæ, wysi³ek, ciê¿ar doœwiadczenia, a coraz czêœciej s³yszê, ¿e tu i ówdzie dzia³aj¹ jakieœ akademie, uniwersytety czy kluby, pragn¹ce nauczyæ uczniów lub kogokolwiek (tak¿e w œrednim lub podesz³ym wieku) sztuki tworzenia literackiego. Organizowane s¹ zajêcia warsztatowe, wyk³ady, spotkania, itp. I to wszystko w czasie zalewaj¹cej nas nadprodukcji literackiej, której towarzyszy coraz mniejsze znaczenie w³aœnie s³owa pisanego. I tak: w Skwierzynie od 10 lat Beata Igielska prowadzi Ma³¹ Akademiê Literatury. Jej podopiecznymi s¹ uczniowie, którzy zdradzaj¹ zainteresowania twórcze. Oczywiœcie, ta systematyczna praca pod okiem kogoœ, kto równie¿ uprawia twórczoœæ, przynosi efekty. M³odzi autorzy wielokrotnie zdobywali nagrody w regionalnych i ogólnopolskich konkursach. Zapewne na siebie zwracali uwagê œwie¿oœci¹ i wra¿liwoœci¹ w obrazowaniu i inwencji s³ownej. Kiedyœ mia³em okazjê czytaæ zestawy ich prac konkursowych. Mog³o siê odnieœæ wra¿enie, ¿e pisze je jedna i ta sama osoba. Wyobra¿am sobie, ¿e przez te swoiste kursy warsztatowe przewin¹æ siê musia³o sporo m³odych. Czy kiedyœ siê dowiemy o kontynuuj¹cej swoje powo³anie choæby jednej indywidualnoœci ? To by³by sukces. Nie da siê zaprzeczyæ. Do tej pory ukaza³y siê trzy publikacje przedstawiaj¹ce autorów z ca³ego okresu dzia³alnoœci owej „akademii” (W p¹ku, Na s³owo czekam). W tym roku wydana zosta³a „Przygoda ze s³owem”, ze wstêpem Anny Czes³aw Sobkowiak 47 Makowskiej-Cieleñ, która dok³adnie omawia utwory wszystkich m³odych autorek. Wynika st¹d prosty wniosek - pisaniem usi³uj¹ siê zajmowaæ przede wszystkim m³ode dziewczyny, co byæ mo¿e wi¹¿e siê g³ównie z okresem dojrzewania, swoist¹ dla tego okresu nadwra¿liwoœci¹ i egzaltacj¹, a niekoniecznie z powo³aniem twórczym. Ale najwa¿niejszym problemem jest to czy ów literacki mistrz lub opiekun m³odych pisz¹cych nie dominuje, nie determinuje w³asnym œwiatopogl¹dem, stylem i upodobaniami. Wiadomo bowiem, ¿e m³ode osobowoœci nie s¹ wykrystalizowane i ³atwo mog¹ poddawaæ siê sugestiom. A niekoniecznie ka¿da sugestia dobrze s³u¿y znalezieniu w³asnej drogi. Sztuk¹ jest dyskretnie wesprzeæ objawiaj¹ce siê zdolnoœci i talent, a zw³aszcza uœwiadomiæ koniecznoœæ pracy. Nic ponadto. Podobn¹ dzia³alnoœæ, od 1997 roku, prowadzi w zielonogórskim Domu Harcerza, w „Klubie Szufladera” (bêd¹cym otwart¹, luŸn¹ grup) Ewa Andrzejewska. W zajêciach udzia³ bior¹ sukcesywnie m³ode poetki. Tu nastêpuje pierwsza obróbka literacka. Ewa Andrzejewska pisze w jednym z zeszytów poetyckich: „wiele z nich przesz³o rzeteln¹ kosmetykê podczas naszych copi¹tkowych spotkañ”. Jak widaæ mechanizm pracy jest wszêdzie podobny. Tworzenie w jakimœ sensie ma charakter wspólnotowy. Do tej pory ukaza³o siê 6 zeszytów poetyckich, w których owe kawa³ki wierszy zosta³y opublikowane. To dobrze, ¿e w tym przypadku mo¿na wskazaæ na wyró¿niaj¹c¹ siê indywidualnoœæ Agnieszki Halszki. I oby pisa³a coraz lepiej. Przeczyta³em wiele z tych utworów i muszê przyznaæ, ¿e podoba³y mi siê. Pojedyncze, udane, trafne zapiski. Nie inaczej jest w Stowarzyszeniu Jeszcze ¯ywych Poetów, które ostatnio obchodzi³o jubileusz dziesiêciolecia istnienia. Na tê okolicznoœæ opublikowana zosta³a antologia poetycka „Poddasze Poetów”. We wszystkich opisanych instytucjach zasady funkcjonowania s¹ niemal identyczne: warsztaty literackie, wyk³ady, publiczne czytanie wierszy, dyskutowanie i ocenianie. Nadzieja te¿ jest wspólna. T¹ drog¹ ma udaæ siê nauczenie tworzenia, pisania literatury. Ró¿nica w przypadku Jeszcze ¯ywych Poetów polega na tym, ¿e nie ma 48 tu ograniczeñ pokoleniowych. W kszta³ceniu siê mog¹ braæ udzia³ m³odzi, pocz¹tkuj¹cy autorzy, jak i osoby pragn¹ce rozwijaæ swój talent w wieku ju¿ dojrza³ym. Musz¹ jednak p³aciæ sk³adki. Wyró¿nikiem o niebagatelnym znaczeniu jest to, ¿e towarzysz¹ tej dzia³alnoœci dosyæ intensywne starania wydawnicze, które odpowiadaj¹ na potrzeby znacznej czêœci zielonogórskiego œrodowiska literackiego. Zw³aszcza w Wydawnictwie „Organon” Zygmunta Rybczyñskiego ukaza³o siê sporo ksi¹¿ek „stowarzyszeniowych” autorów. Oczywiœcie dziêki pozyskiwanemu finansowaniu z ró¿nych Ÿróde³. W kontekœcie tego wszystkiego, co powy¿ej zasygnalizowa³em, mo¿na mówiæ o zjawisku w wymiarze socjologicznym, ale generalnie warto wskazywaæ tylko na owoce tych wysi³ków, czyli na ksi¹¿ki. A te w³aœnie siê ukazuj¹, potwierdzaj¹c, ¿e na niwie lubuskiej literatury nie ma wiêkszego zastoju. Co prawda na dzie³a wybitne nale¿y ci¹gle cierpliwie czekaæ, to jednak wydanie w³aœnie w ostatnim czasie a¿ czterech pozycji, latem tego roku, przez Organon, nawet jeœli ze wzglêdu na szczup³oœæ œrodków s¹ to rzeczy edytorsko ma³o efektowne, zas³uguje na docenienie. Tak wiêc po kolei. Oto 23 czerwca, w patio Biblioteki mia³a miejsce promocja dwóch ksi¹¿ek: Katarzyny Kulikowskiej „Œwiat zawieszony na drzewie” – poezja i Katarzyny Jarosz-Rabiej „Smak lebiody” – proza. Dla obu autorek by³ to bez w¹tpienia dzieñ wa¿ny. Kulikowska debiutowa³a, a Jarosz-Rabiej prezentowa³a swoje mo¿liwoœci prozatorskie, co trzeba u nas uznaæ za cenne ze wzglêdu na deficyt w³aœnie tego rodzaju twórczoœci. Debiut poetki Poetycki zbiorek „Œwiat zawieszony na drzewie” Katarzyny Kulikowskiej jest ksi¹¿k¹ o tyle wa¿n¹, ¿e stanowi autorskie wchodzenie w sferê literatury. Przekraczanie granic ¿yciowych doœwiadczeñ i wtajemniczenia inicjacyjne zbiegaj¹ siê z obejmowaniem doœwiadczeñ w sferze s³owa. Ksi¹¿ka nie jest zbyt obszerna, ale na pewno daje obraz osobowoœci poetki, która mocno, intensywnie, wrêcz dramatycznie, prze¿ywa œwiat, swoje w nim miejsce. Ma racjê Joanna Szczepaniak, pisz¹c w pos³owiu, ¿e poetkê cechuje talent, „niezwyk³a wra¿liwoœæ, bujna plastyczna wyobraŸnia”. Te wiersze zbudowane s¹ z jednorodnej materii. Stanowi¹ j¹ prze¿ycia i wyobraŸnia. Podmiot tych wierszy niejako jest pod presj¹ doœwiadczeñ, które wyrywaj¹ go z dotychczasowego porz¹dku. Jeszcze tkwi mocno w realiach i klimatach sielskiego rodzinnego domu (jak w wierszu „Wigilia”), wœród oswojonych wiejskich realiów („W Bucha³owie”), a z drugiej, ju¿ wie, ¿e musi sama podejmowaæ decyzje, wa¿ne dla jej podmiotowoœci. Cenne w tym momencie mo¿e byæ to, ¿e ujmuje je przy pomocy wyrazistych zdañ i obrazów. Wszelkie rozmiêkczaj¹ce, mgliste, sentymentalne rozklejanie siê nie jest w jej stylu. To stanowi niez³y zadatek na przysz³oœæ. W tym wzglêdzie podmiotowe prze¿ycia i pragnienia s¹ mocne, jednoznaczne, np. taki fragment: „Naznaczê ciê tatua¿em poca³unku / Skujê kajdanami pokus / Bêdziesz moim wiêŸniem / Zagryzê s³owa jak wargi do krwi”. Chodzi nie tylko o wyznawanie, ale uchwycenie raczej czegoœ wa¿nego, aby uzyskaæ przy pomocy drugiej osoby pewnoœæ wspólnoty, pewnoœæ odwo³ania siê do zdobytego w ten sposób sensu. Nie przypadkiem poetka dotyka sfery erotyki. Tu szczególnie, a nie gdziekolwiek indziej, rozstrzyga siê egzystencjalne emocjonalne bycie, spe³nianie siê lub niespe³nianie, pragnienie by „Pêk³a szyba lodu”. Czytam takie s³owa: „Walczê z twoimi s³owami, ustami i d³oñmi”. Wiersze nie s¹ rozgadane, wolne od pokusy komplikowania obrazów. Dlatego, ¿e tak naprawdê œwiat poetycki Katarzyny Kulikowskiej dopiero siê staje, na styku z rzeczywistoœci¹, któr¹ nale¿y opisywaæ, ale i walczyæ o ni¹. Cen¹ mog¹ byæ pierwsze doznania samotnoœci. I takie w³aœnie staj¹ siê jej udzia³em. Na tym styku bêdzie siê nadal kszta³towaæ osobowoœæ poetki z Droszkowa, jej przywi¹zanie do piêkna i baœniowoœci zaznaczy siê jeszcze w budowaniu i poznawaniu dookolnego œwiata. Tak¹ mam nadziejê. Nie ukrywam, ¿e stosujê wobec m³odej poetki „taryfê ulgow¹”. Proza ulicy Jeleniej Poezja jest królow¹ literatury i sztuk wszelakich w ogóle, a proza – lokomotyw¹. Dlatego cieszê siê, ¿e Katarzyna Jarosz-Rabiej, do tej pory wydaj¹ca tomiki wierszy, dojrza³a do narracji bardziej powszedniej. Jej „Smak lebiody” sk³ada siê z jedenastu króciutkich opowiadañ, w znacznym stopniu napisanych z potrzeby wewnêtrznej, autobiograficznej, jako ¿e przywo³uj¹ osobiste prze¿ycia i obrazy z nimi siê ³¹cz¹ce. Nie wdaje siê autorka w budowanie fikcji, bo po co. ¯ycie, takie jakie ono jest w swojej z³o¿onoœci i zaskakuj¹cej zmiennoœci, niesie wystarczaj¹co bogaty materia³ do przedstawienia. Wszystko zale¿y od jego oœwietlenia, stylu i szczegó³owoœci opowiedzenia. Muszê od razu zauwa¿yæ, ¿e autorka tê zdolnoœæ posiada. Narracji nie usztucznia, nie profiluje na jak¹œ mod³ê, ale mówi od siebie i tak zarazem pisze. To, co mo¿e siê podobaæ, to to, ¿e oddaje dynamikê swoich prze¿yæ oraz dziej¹cych siê zdarzeñ. Przy czym snucie opowieœci traktuje doœæ luŸno, nie zawsze chodzi jej o œcis³oœæ nastêpstw. Przez co ma siê wra¿enie – jak zauwa¿y³ Janusz Styczeñ – ¿e „niespodzianka zderza siê z niespodziank¹”. Poza utworem pierwszym, poœwiêconym legendarnemu Hilaremu Gwizdale „Barwy winnych wzgórz z obrazów Hilarego Gwizda³y” (szkoda, ¿e nie jest ono w treœci bogatsze i rozleglejsze, bo zaledwie wyczerpuje jeden epizod, czyli moment poznania Artysty) wszystkie odnosz¹ siê do codziennej materii ¿ycia i losu opisywanych, bliskich sobie, ludzi. Ka¿dy cz³owiek tego zbioru ma jak¹œ swoj¹ wa¿n¹ historiê, najczêœciej nostalgiczn¹ i nie pozbawion¹ smutku, trudu, zawodu, np. „Serce z piernika” Ale i swojskiej rodzajowoœci: „Jak kot w worku”, czy naznaczone nut¹ groteski i czystego ¿artu: „Czarodziej” (nagle w wyobraŸni jawi siê kondukt nago krocz¹cych ¿a³obników po cmentarzu) albo „Pieskie ¿ycie” (o niedosz³ym narzeczonym, któremu w najmniej odpowiednim momencie wypada sztuczna szczêka) rzeczywiœcie wzbudzaj¹ce œmiech. Nie tylko dlatego, ¿e sytuacja zosta³a przestawiona zabawnie, ale bardzo ¿ywo, obrazowo. Czes³aw Sobkowiak 49 Tak wiêc smutek, ¿al s¹siaduj¹ ze swoistym komizmem egzystencji. Chyba w ten sposób autorka dotyka tego w³aœnie, co jest sednem ¿ycia. Jej proza wyzbyta jest tezy. Wszystko tu mo¿e siê zdarzyæ. To, co zdarza siê jednak na pewno i stale, to œmieræ. Œmieræ pojawia siê w ka¿dym opowiadaniu. Obserwowana jakby w zasiêgu rêki, dotyczy najbli¿szej rodziny. Tote¿ wiele razy nad tym siê Katarzyna Jarosz-Rabiej pochyla, szczególnie wzruszaj¹co w opowiadaniu o ojcu „Mi³oœæ po grób”. Natomiast utwór, w którym autorka zapewne najpe³niej wypowiedzia³a siê i opowiedzia³a swoj¹ ¿yciow¹ historiê, przedstawiaj¹c czas ¿ycia (dzieciñstwo) w domu rodzinnym przy ulicy Jeleniej w Zielonej Górze, to tytu³owy „Smak lebiody”, dedykowany Zdzis³awowi Grudniowi. Trzeba go uwa¿nie przeczytaæ ¿eby zrozumieæ (bo jest autobiograficzny) duchowoœæ samej autorki, ale i jej egzystencjalne Ÿród³a. To ¿ycie trudne, ciê¿kie, proste i surowe, wycisnê³o niezatarte piêtno, a wraz z nim utrwali³o przywi¹zanie do wartoœci konkretnych, daj¹cych siê sprawdziæ, daj¹cych siê odczuæ na w³asnej skórze. W tak¹ wiarê zosta³o wyposa¿one „ja” narracyjne tych wszystkich opowiadañ. Uwra¿liwi³o na obserwowan¹ wokó³ biedê. W pamiêci zachowa³a siê „Cha³upa pochylona do ziemi, z okiennicami w serduszka, z podwórkiem pe³nym konwalii”, „co dzieñ zupa ta sama”, „Dwa razy do roku mas³o”, wytrwa³oœæ, wysi³ek matki by utrzymaæ liczn¹ rodzinê, mo¿na rzec, egzystencjalny dó³, margines, tak, tyle tylko, ¿e nie wyzbyty zasad, podstawowych wartoœci. Autorka opowiada o tym wszystkim ¿arliwie, z uczuciem mi³oœci i dum¹. Opowiada najczêœciej jêzykiem potocznym, nasyconym kolokwializmami. St¹d ¿ywio³ i barwnoœæ. I by³yby te opowiadania swoistymi pere³kami narracyjnymi, gdyby nie wkradaj¹ce siê w ich tok mankamenty warsztatowe, poœpiech, pewna powierzchownoœæ ujêæ, nadmierna skrótowoœæ, zbyt du¿e przeskoki pomiêdzy poszczególnymi w¹tkami. Zwartoœci formy musi siê jeszcze Katarzyna Jarosz-Rabiej po prostu nauczyæ. Poza tym mo¿e dra¿niæ du¿e niechlujstwo, gdy idzie o nonszalanckie podejœcie do zasad interpunkcji. Czy jest to a¿ tak trudne, ¿eby 50 choæby na etapie korekty powprowadzaæ dok³adnie wszystkie przecinki, myœlniki jak nale¿y? Jak¿e inaczej wygl¹da³aby ta proza. „Wszyscy jesteœmy londyñczykami” Bomby wybuch³y w Londynie. Zabi³y dziesi¹tki ludzi w metrze i autobusie. Nagle ten akcent, nie pierwszy, nie tylko uzmys³awia, i¿ ¿yjemy w Europie, co prawda po upadku berliñskiego Muru i „wszyscy jesteœmy Londyñczykami”, ale chyba du¿o g³êbszy konflikt przenika œwiat. Wszêdzie zamachy, wybuchy. Œmieræ. Ten wiek przyniesie nowe rozstrzygniêcia. Jakie to banalne, oczywiste. Tyle tylko, ¿e za ka¿dy krok postêpu i zmiany ¿yciem bêd¹ musieli zap³aciæ zwykli ludzie. No có¿, chodzê po pokoju, patrzê na gêst¹ roœlinnoœæ, pêdy ciê¿kich jaœminów próbuj¹ wejœæ w okno. I mam nieprzyzwoite, w kontekœcie tych œmierci, problemy z notatkami do nowego wiersza, co niemal powala na ziemiê. S³owa s¹ bezradne. Nic z ich powodu siê nie stanie. Potê¿ni chc¹ byæ ponad wszystko. Gdyby tylko oni. Ka¿dy, komu siê wyda, ¿e ma w³adzê. Czyli prawo do pod³oœci. Myœli w sierpniu Póki co sierpieñ. ¯niwne, mgliste smugi i zapachy sprawuj¹ nad moimi myœlami i odczuciami daj¹c¹ siê akceptowaæ w³adzê. Szelest k³osa uderzaj¹cego o inny k³os kiedyœ zapisa³ siê w mojej pamiêci. Do niego wracam. To z tego blasku i snu siê wywodzê. Teraz ju¿ w innym miejscu. A tamto miejsce zmienione nie do poznania, nie do powtórzenia. Trochê smutne. Mit smaków, barw i dotyków, i s³ów, wygas³. Jakby wyczerpa³o siê milczenie i zapatrzenie, a zosta³y trudne, chropowate dni. Do modlitwy tu dalej, do patrzenia sobie w oczy dalej. KuŸnia pusta, dŸwiêk ciê¿kiego m³ota w niej nieobecny. Konie nieobecne. Przy kapliczce wieczorem, czy jeszcze ktoœ klêczy? Tu i ówdzie zielsko, chocia¿ tak samo gorzko pachnie, to jednak pachnie inaczej. I pomyœleæ, ¿e plusk ryby w stawie, wo³anie mleczarza, owocowanie morwy, radoœæ z powodu œwiniobicia, œnieg na parapecie, kr¹¿enie much i bocianów, kobiety wi¹¿¹ce snopki ¿yta w upale, pola pokryte ozimin¹, kaczeñce na brzegu wiosennego strumienia, jesienne ogniska, krowy, konie, orka w polu, ch³ód i niedostatek, odsiewa³y k³amstwo od prawdy. Ten sam sierpieñ stoi w oknie, na drodze, na kroplach rosy, na œliwkach i jab³kach i usi³uje mi podpowiedzieæ, wszystko jak wtedy, co jest ci¹gle wa¿ne. Po prostu „Odrzañskie” Mieczys³awa Warszawskiego Wa¿ne jak wiadomo jest to, co aktualne. Jest tych aktualnoœci tak wiele ostatnio, ¿e a¿ ciarki chodz¹ po plecach. A to, ¿e kryzys na linii Moskwa-Warszawa, spadaj¹ tu i ówdzie samoloty pasa¿erskie, papie¿ Benedykt XVI udzieli³ pierwszego wywiadu, Bush zagrozi³ Iranowi wojenk¹, gdzieœ znowu sp³onêli ludzie. Zosta³ zamordowany brat Roger. No¿ownicy przed niczym siê nie cofaj¹. To ju¿ normalka. By³oby chyba nienormalne, gdyby by³o inaczej. A jednak wy³amuje siê z tego imad³a poeta, który publikuje nowy tomik, wbrew temu wszystkiemu. Myœlê, i z przyjemnoœci¹ tu siê dzielê uwagami z lektury, o ksi¹¿ce Mieczys³awa Warszawskiego „Odrzañskie”, któr¹ wyda³o Wydawnictwo „Organon”. Muszê przyznaæ, ¿e wyda³o du¿o staranniej ni¿ poprzednie. Autor ma trochê szczêœcia. Cz³onkiem „Jeszcze ¯ywych Poetów” nie jest, a jednak Jola Pytel okaza³a mu swoj¹ ¿yczliwoœæ w tak konkretny sposób. To cieszy. Bo warto tego poetê wydawaæ. Czy¿ nie publikuje równie¿ w „Twórczoœci”? Jego g³os jest rozpoznawalny. I to od d³u¿szego ju¿ czasu. O czymkolwiek by nie traktowa³. Zawsze ta sama precyzja i dociekliwoœæ leksykalna, pojêciowoœæ zwyk³oœci, a tak¿e dbanie o logikê w obrêbie poetyckiego utworu. I to trzeba doceniaæ u Warszawskiego. Ten zbiór na tle poprzednich o tyle jest szczególny, ¿e nie zajmuje siê jego autor pierwszoplanowo swoj¹ egzystencj¹, okreœlaniem miejsca spo³ecznego usytuowania, a raczej odzwierciedleniem tudzie¿ poetyckim opisaniem osobiœcie przez siebie prze¿ytego zdarzenia. Owej s³ynnej, wyj¹tkowej w skali dziejów Polski, powodzi z roku 1997, która wielu nadodrzañskim miejscowoœciom katastrofalnie zagrozi³a. W tym bezpoœrednio Laskom Odrzañskim. To zdarzenie wycisnê³o na poecie jakieœ piêtno. Byæ mo¿e na tyle uzmys³owi³ sobie jego biograficzn¹ wagê, ¿e zaj¹³ siê jego opisaniem. PowódŸ w koñcu dotyczy³a jego gniazda rodzinnego, domu, ca³ej wreszcie wioski. Tote¿ ¿ywio³em wody Warszawski nasyci³ ca³y tomik. Woda jest tu doœæ szerok¹ metafor¹ – rzeczywistoœci ca³ej jak i w³asnego ¿ycia. Tak. Mo¿na wodê, rzekê Odrê, traktowaæ dos³ownie jak i pretekstowo do snucia uogólnieñ: „Sprzed progu / Wszystko p³ynie / A¿ po horyzont”. Woda-Odra wykona³a „spektakularny” wyczyn, zreszt¹ ci¹gle corocznie daje znaæ o sobie, bo „podtapia”. Ona ma naturê p³ynn¹, zmienn¹, nieustabilizowan¹, ró¿nie wiedzie swój ¿ywot, ale i podmiot mówi o sobie: „jestem nie- / sta³ym”. St¹d potrafi wykrzesaæ z siebie szczególny sentyment. W pewnym momencie wiedzie z ni¹ dialog: „Nie by³bym sob¹, / gdybyœ nie ty”. Dzieje siê z jej powodu nie ma³o. Poeta obserwuje pilnie. Przede wszystkim uderza go ruchliwoœæ przyrody, p³ynnoœæ sytuacji. „Nag³e sp³oszenie wód / Pod ³opotem skrzyde³ / Wzlatuj¹cych kaczek”. W g³êbi ¿ywio³u zaœ „Promieniuj¹ce wodorosty”. Ciekawe w tym wszystkim jest to, ¿e Warszawskiemu nie wyczerpuje siê inwencja. Zdaje siê nieustannie zg³êbiaæ wszystkie aspekty ¿ywio³u, który bynajmniej nie ma cech abstrakcyjnych. Buduje obraz za obrazem. Dotycz¹ jego gniazda, jego wsi. Tu stara siê wprowadzaæ jej realia. Demonstruje przy tym swoj¹ dumê, albowiem „jakaœ wieœ” „Czy nie przeze mnie / Jeszcze bardziej / Zg³êbiona” ? – pyta. Myœlê, ¿e poeta umia³ skorzystaæ z okazji zaznaczenia w³asnego miejsca. Upora³ siê poetycko z ca³¹ gwa³townoœci¹ zdarzenia, które wstrz¹snê³o wszystkim, ale te¿ przyzna³ siê, ¿e on jest st¹d, z wnêtrza tego dramatu: „jakieœ ¿ywe i martwe inwentarze p³yn¹”. Tak to by³o. To by³ swego rodzaju naprawdê apokaliptyczny potop. Utrwali³ siê w œwiadomoœci w takiej kategorii. Czes³aw Sobkowiak 51 Nie omieszka³ tedy M. Warszawski odwo³aæ siê do zabiegu stylizacyjnego, czyli archaizuj¹cej tonacji biblijnej („Wed³ug poczytania”, „Zapis ewakuacyjny”). Jest Bóg, który „skin¹³ palcem / A wody wezbra³y”. Jest go³êbica „któr¹ pos³a³em”. Mo¿e to swoiste wyznanie wiary? Tylko ponton nie mo¿e byæ na serio uznany za aluzjê do arki, co najwy¿ej jest bowiem „desk¹ ratunku”. Zaœ ten, który siê w nim porusza mówi o sobie z przymru¿eniem oka: „Niejaki zaœ pseudo- / Noe”. Tak czy inaczej jakaœ nadrzêdnoœæ „woli niebios” ma tu miejsce. W tym sensie ta ksi¹¿ka ró¿ni siê od poprzednich. Jej cykl „Wszystko p³ynie” uzna³bym za wiod¹cy. To znaczy: dwa pozosta³e – „Sprzed progu” i „A¿ po horyzont” maj¹ swoje nieco odrêbne zadania. Dwa zasadnicze. Daj¹ obraz problematyki podmiotowej, relacji z najbli¿szymi. A tak¿e doœæ mocno zaznaczaj¹ t³o, w którym podmiot rozpatruje swój „czasowy lub sta³y pobyt”. Opisuje wiêc to sta³e miejsce „³êgów piasków” 52 „lasków Odrzañskich”, gdzie wiedzie „Rozsiad³y ¿ywot”. I cieszê siê z tego rysu w tym zbiorku. Warto go braæ o tyle pod uwagê, ¿e mimo wszystko mówi o najbli¿szej tzw. „ma³ej ojczyŸnie”, swoistym jej Genius Loci. Tego ducha miejsca stanowi¹ wed³ug poety „wzgórza”, „bezdro¿a wykroty i od³ogi” dobrze mu znane. To prawda, mo¿e i nie umie i nie do koñca chce siê w tym wszystkim zadomowiæ. Ale i nie oderwaæ, có¿, ono „jest jak jest”. Znaczenie ma jednak owa „krowianka” czy „Orzech laskowy”. To s¹ znaki rozpoznawalne, utrwalone doœwiadczeniem i realnie istniej¹ce. Du¿o w tym wszystkim autoironii i przekory wzmaganej wielokrotnie stosowan¹ przerzutni¹. Mieczys³aw Warszawski potwierdza swoj¹ klasê. Post scriptum ¯niwa minê³y, lato odesz³o. Trochê ju¿ szaro. Trochê smutno. Twierdza absolutnie bezpieczna Stanis³aw Turowski Po dwudziestu latach mieszkania w ma³ym bloku spó³dzielczym zapragn¹³em resztê ¿ycia spêdziæ wygodniej, na innym poziomie. Rodzina, ze skrywanym zadowoleniem, raczej nie studzi³a moich planów. Trochê niedowierzali, trochê siê naœmiewali, ale przeszkód nie stawiali. Tym bardziej, ¿e – o tym wszyscy byliœmy przekonani – nale¿a³y nam siê ju¿ lepsze warunki egzystowania. W bloku, jego pobli¿u odczuwaliœmy coraz wyraŸniej pewn¹ ciasnotê. Mebli lepszych kupiæ nie da rady, bo w tych dwóch pokojach z kuchni¹ co pomieœciæ? Z psem swobodnie wyjœæ – trudno. A wiod³o nam siê z ka¿dym rokiem lepiej. I sklep, i hurtownia dobrze na nas pracowa³y. To i po dwóch latach wprowadziliœmy siê do w³asnego okaza³ego domu, wybudowanego od podstaw, wed³ug wszelkich naszych oczekiwañ. Z kominkiem i takimi tam bajerami... Podwójny gara¿. Na zewn¹trz – obszerne podwórko, ogród, oczko wodne, skalniak, basenik. Do pielêgnowania kwiatów, krzewów co parê dni przychodzi³ specjalista ogrodnik. Koszt niewielki, a otoczenie wygl¹da³o zawsze bajecznie. W stronê naszego „gospodarstwa” z przyjemnoœci¹ zerkali przechodnie. Kontrast czternastorodzinnej starej kamienicy i dwóch skromnych domków zatrzymywa³ ich uwagê. Z czasem ta „popularnoœæ” zaczê³a nas denerwowaæ. Standardowy p³ot z drucianej siatki nie dawa³ nam dostatecznego poczucia prywatnoœci. Baba, ¿aba mog³a nas ogl¹daæ. Najgorzej z dzieæmi. Nosy i palce wciœniête miêdzy druty. Ile razy mo¿na im podawaæ kawa³ek kie³basy z grilla, czy poczêstowaæ malinami? Psy siê z³oœci³y. Po trzech kolejnych latach ogrodzenie wymieniliœmy na dyskretniejsze. Zbudowaliœmy p³ot z drewnianych, solidnych sztachet, prawie bez przeœwitów. Poczuliœmy siê ca³kiem inaczej. Wreszcie zadowoleni. Nie raziliœmy tak bardzo w oczy. Rych³o jednak ta nowa inwestycja ogrodzeniowa przesta³a nas bawiæ. Oto spostrzegliœmy, i¿ p³ot od zewn¹trz jest rysowany gwoŸdziami czy szk³em. Po zamalowaniu – nastêpny raz i nastêpny... „Klêska” nie do opanowania. Psami poszczuæ... – niedorzecznoœæ. Krzyczeæ – wariactwo. Jeszcze gorzej. Zabroniæ ludziom têdy przechodziæ – nie ma takiego prawa. W interesach bywa³o ró¿nie, nie wszyscy s¹ handlowymi anio³kami, a w ogóle – uczciwie ca³kiem, od „a” do „z”, dorobiæ siê prawie nie idzie. Zaczêliœmy sobie wyobra¿aæ, ¿e którejœ nocy to ogrodzenie siê spopieli. Kolejna decyzja inwestycyjna zapad³a doœæ jednomyœlnie. W parênaœcie dni drewniane elementy ogrodzenia zlikwidowaliœmy, s¹siedzi b³yskawicznie „zu¿yty” materia³ od nas wziêli, na opa³ lub do majsterkowania. I jeszcze ³adnie po sobie pozamiatali. Niemal równoczeœnie zosta³y zamontowane betonowe p³yty, do wysokoœci ponad dwa metry. Teraz poczuliœmy siê w pe³ni swobodnie i bezpiecznie. Nikt z zewn¹trz nie móg³ nas obserwowaæ, podgl¹daæ. Byliœmy niekwestionowanymi panami naszego ma³ego œwiata. Do kompletu – zainstalowaliœmy urz¹dzenia alarmowe. Zrobiliœmy wszystko, ¿eby uchroniæ siê od niebezpieczeñstwa, k³opotów. W koñcu na to zas³u¿yliœmy swoj¹ solidn¹ prac¹. Nieraz te¿ p³aciliœmy strachem, nerwami. Teraz w firmie mniej myœla³em – co w domu... Noce przesypia³em spokojniej. Nie ¿a³owaliœmy wydanych pieniêdzy. Zreszt¹ – po to siê zarabia, ¿eby godziwie ¿yæ. Ale – pewnego póŸnego wieczora – sta³a siê rzecz nies³ychana. W chwilê po wyjechaniu ze stacji benzynowej musia³em siê zatrzymaæ w nietypowych okolicznoœciach. Stanis³aw Turowski 53 Przede mn¹, na drodze, nieoœwietlony, ustawiony prawie w poprzek samochód osobowy. Kobieta i mê¿czyzna rozpaczliwie wymachiwali rêkami jakby wzywaj¹c pomocy. Nie mia³em ani czasu myœleæ „analitycznie”, ani warunków, ¿eby „na si³ê” przejechaæ obok. Tu¿ przed wcisn¹³em hamulec. Faceci, z dwu stron, z broni¹ wycelowan¹ we mnie. Nie zd¹¿y³em wyj¹æ pistoletu. Cztery kule – jak siê póŸniej dowiedzia³em – ubezw³asnowolni³y mnie. W szpitalu ze œmierci¹ walczy³em przez tydzieñ. Trafi³em do œwietnej kliniki. Niewiele pamiêtam. ¯ona chcia³a sprzedaæ wszystko, ¿eby mnie lekarze ocalili. Wszelki ratunek – na nic. Musia³em odejœæ. W zasadzie tylko dlatego, ¿e owego feralnego dnia w drogê nie zabra³em ze sob¹ swoich „obronnych” groŸnych psów, nie zabra³em betonowego p³otu. Umiera³em, w istocie, prawie jak kloszard. Interesy teraz prowadzi ¿ona z synem i ziêciem. Firma ju¿ nie jest rozwojowa. Warown¹ posesjê, z której by³em tak dumny, musieli sprzedaæ. ¯ona z synem, synow¹ i wnuczkiem mieszka w skromnym domku na przedmieœciu. Posesja ogrodzona „kratowanym” drewnem, jak u s¹siadów. Ja z góry patrzê, jak sobie moi radz¹. Pomagaæ nam sugesti¹ – tym na dole – nie wolno. Paczek wysy³aæ, listów, te¿ nie. Tylko czekam na nich. U nas, w górze, wszyscy ¿yjemy, mieszkamy w takich samych warunkach, na równych prawach. Przy wejœciu do naszego wiecznego kraju wszelkie ziemskie przywileje i bogactwa trzeba zostawiæ. Lecz – niczego nam nie brakuje. Jesteœmy szczêœliwi. SYLWETKI Czu³oœæ i bunt. Portret liryczny Wojciecha Œmigielskiego Zärtlichkeit und Widerspruch. Lyrisches Porträt von Wojciech Œmigielski Ma³gorzata Miko³ajczak Ma³gorzata Miko³ajczak Tego portretu nie da siê poci¹gn¹æ jedn¹ kresk¹. Poetycki wizerunek Wojciecha Œmigielskiego jest wielowymiarowy i wewnêtrznie pêkniêty. Znaczony ostrzem buntu i kling¹ czu³oœci. Bunt by³ pierwszy; bunt uzbrojony w „nó¿ na historiê” (Lekcja historii). Wiersze zawarte w debiutanckim tomiku Nieobecny nie bêdzie dziedziczy³ (Wroc³aw 1977) oraz w zbiorkach kolejnych: Do u¿ytku w³asnego (Wroc³aw 1980), S³owem ptakiem (Warszawa 1980), Nokturn (Zielona Góra 1992) przejmuj¹ klimat nowofalowej niezgody na rzeczywistoœæ PRL-u, a wraz z nim kodeks etyczny, w którym miejsce nadrzêdne przypada wolnoœci i prawdzie. Kontestacja poety streszcza siê w nakazie: Dieses Porträt lässt sich nicht mit einem Strich zeichnen. Das poetische Bild von Wojciech Œmigielski ist vieldimensionell und innerlich zerrissen. Es ist durch die Schneide des Widerspruchs und die Klinge der Zärtlichkeit gekennzeichnet. Am Anfang war ein Widerspruch; ein mit „Geschichtemesser” bewaffneter Widerspruch (Lekcja historii – Geschichtestunde). Gedichte, die sein Debütbändchen umfasste Nieobecny nie bêdzie dziedziczy³ (Abwesender wird nicht erben) (Wroc³aw 1977) sowie die aus den nächsten Bändchen: Do u¿ytku w³asnego (Für den eigenen Bedarf) (Wroc³aw 1980), S³owem ptakiem (Mit dem Wort dem Vogel) (Warszawa 1980), Nokturn (Nokturne) (Zielona Góra 1992) übernehmen das Klima neuwelliger Nichtübereinstimmung mit der Wirklichkeit der VRP und damit den ethischen Kodex, in dem die Freiheit und Wahrheit den obersten Platz einnehmen. Obwohl Œmigielski von der Wortwörtlichkeit weit entfernt ist, ist es nicht schwer, in „Mów, mów czytelnym szyfrem blizn mów narzeczem piosenki poni¿onych metalem wyjêtym z wrz¹cej zatoki podgl¹daj przezroczyst¹ skórê zdañ gipsowy profil jego twarzy” (Kanon) SYLWETKI 55 56 seinen Gedichten die politische Realität und die sie regierenden Mechanismen der totalitären Wirklichkeit zu erkennen. Die Betrachtungsweise des Dichters registriert den Rhythmus eines Militärmarsches, eines Zuges, einer Parade; und die Äsop’sche Sprache zieht sehr oft einen Militäranzug an: Uniformen von „Generaljungen” (Lekcja anatomii II – Anatomiestunde II), „Kokon eines Militärmantels” (Ars amandi). Daneben sind Helmbusche aus Indianerspielen in der Jungenzeit (Portret rewolucjonisty - Porträt eines Revolutionären) sowie historische Masken zu treffen: Reminiszenzen altertümlicher Wettkämpfe Choæ Œmigielski daleki jest od dos³ownoœci, w jego wierszach nietrudno rozpoznaæ polityczne realia oraz rz¹dz¹ce nimi mechanizmy rzeczywistoœci totalitarnej. Refleksja poety rejestruje rytm wojskowego marszu, pochodów, defilad; a ezopowy jêzyk nader czêsto przebiera siê w kostium militarny: mundury „ch³opców genera³a” (Lekcja anatomii II), „kokon ¿o³nierskiego p³aszcza” (Ars amandi). Obok nich spotkaæ mo¿na pióropusze zapamiêtane z ch³opiêcych zabaw w Indian (Portret rewolucjonisty) i maski historyczne: reminiscencje staro¿ytnych igrzysk (Zaprzêg), wspomnienia armii Napoleona, zwyciêstw Kutuzowa (Zaprzêg – Gespann), Erinnerungen an die napoleonische Armee, Siege von Kutusov (Parol – Parole). Die tragende Metapher des Lebens ist der Kampf. Die Schlachtlexik dringt hier sogar in die privateste Sphäre ein, sie dringt den Blutkreislauf durch: „grüne Pilze der Helme tanzten in Aderschützengraben” (Gaja), „in meinem Kopf eine Ameisenkolonne / gräbt Wahrheit aus Schanzen” (Piosenka anatomiczna – Anatomisches Lied). In den Gedichten von Œmigielski gibt es aber auch eine andere Art Widerspruch – denjenigen, der die Dichter aus sicheren Enklaven bürgerlicher Idylle fliehen lässt, der sie zu mit der Welt nicht abgefundenen Outsidern macht. (Parol). Noœn¹ metafor¹ ¿ycia jest walka. Leksyka batalistyczna przenika tu nawet do sfery najbardziej prywatnej, niejako wnika w krwioobieg. Oto znamienne przyk³ady: „nieprzyjaciela rozstrzeliwano na bojewicy serca/ (...) / zielone grzyby he³mów tañczy³y w transzejach ¿y³” (Gaja), „w mojej g³owie mrówek kolumna / odgrzebuje z okopów prawdê” (Piosenka anatomiczna). Ale jest te¿ w wierszach Œmigielskiego inny rodzaj buntu — ten, który ka¿e poetom uciekaæ z bezpiecznych enklaw mieszczañskiej sielanki, który czyni z nich outsiderów niepogodzonych ze œwiatem. W tym wypadku wyrazem odmowy jest emocjonalna prowokacja (podobna do tej, któr¹ znaleŸæ mo¿na w wierszach Andrzeja Bursy) oraz osadzenie egzystencji w obszarze granicznym: „chodzenie po linie” (Planowanie dnia), sytuowanie siê „na krawêdzi przepaœci” (*** „Stoisz...”), na... ostrzu no¿a. Nó¿ (oraz pokrewne mu przedmioty: sztylet, klinga, miecz, harpun, a tak¿e ig³a i „zaostrzona drzazga”) jest w tej poezji jednym z wa¿niejszych s³ów-kluczy. Pojawia siê w tytu³ach wierszy (Nó¿ œpiewaj¹cy wiersz, Lis i nó¿,) i – du¿o czêœciej – w obrazowaniu. Oto kilka z brzegu przyk³adów: „sztylet biegu bez koñca” (Wielkie ¿arcie), „trzymaæ jêzyk za zêbami i nó¿ w kieszeni” (Parol), „w mojej d³oni z³amana klinga” (Piosenka anatomiczna), „skóra przetnie powietrze jak sztylet” (***”Stoisz...”). Cytaty mo¿na mno¿yæ. WyobraŸnia poety kr¹¿y bowiem wokó³ metafory ostrza, która zdaje siê byæ tyle¿ pochodn¹ kreacji bohatera tych wierszy („cz³owieka walcz¹cego”), co obrazowym ekwiwalentem „wyostrzonej”, napiêtej œwiadomoœci podmiotu. Podobne napiêcie dotyczy poetyckiej mowy. Œmigielski jest poet¹ wyczulonym na s³owo i jego mo¿liwoœci: lubi „przeœwietlaæ” zwi¹zki frazeologiczne; podobaj¹ mu siê wyrazy stare, rzadko u¿ywane, takie jak „bojewica”, „mane¿”, „magnezja”. I warto podkreœliæ, ¿e odpowiedzialnoœæ poety jest przede wszystkim odpowiedzialnoœci¹ za s³owo, za „krwawe boisko ust” (Jêzyk), za „s³owo nie na smyczy / s³owo niepodleg³e / s³owo wyzwolone (Jak odmieni³em pogodê nad placem Genera³a). Nale¿y uwa¿aæ, przestrzega Œmigielski, aby „nie powiedzieæ nic koœlawego”: „manifest wczorajszego wiersza d³awi w prze³yku bojê siê dobyæ s³owa które zdradzi³em bojê siê je urodziæ by nie ukaza³o chromego tylko odb³ysku” (Aby nie powiedzieæ nic koœlawego) Mimo ¿e jêzyk poety nie anga¿uje siê w grê z polityczn¹ nowomow¹, mimo ¿e nie jest „dzikim miêsem”, jak u Ryszarda Krynickiego, In diesem Fall stellen die emotionelle Provokation (derjenigen ähnlich, die in Gedichten von Andrzej Bursa zu finden ist) sowie die Lokalisierung der Existenz in einem Grenzgebiet den Absageausdruck dar: „am Seil gehen” (Planowanie dnia – Tagesplanen), sich „an den Rand des Abgrundes”, ... auf des Messers Schneide stellen (*** „Stoisz...” – „*** Du stehst ...”). Das Messer (und mit ihm verwandte Gegenstände: Dolch, Klinge, Schwert, Harpune und auch Nadel sowie „geschärfter Holzsplitter”) ist in dieser Dichtung einer der wichtigsten Wort-Schlüssel. Es erscheint in Gedichttiteln (Nó¿ œpiewaj¹cy wiersz – Ein Gedicht singendes Messer, Lis i nó¿ – Fuchs und Messer) und – viel häufiger – in der bildlichen Darstellung. Hierbei ein paar Beispiele: „endloser Laufdolch” (Wielkie ¿arcie – Großes Fressen), „die Zunge im Zaum und das Messer in der Tasche halten” (Parol – Parole), „in meiner Hand gebrochene Klinge” (Piosenka anatomiczna – Anatomisches Lied), „die Haut schneidet die Luft wie ein Dolch” (*** „Stoisz ...” - *** „Du stehst ...”). Zitate kann man vermehren. Die Vorstellungskraft des Dichters dreht sich nämlich um die Metapher der Schneide, die sowohl als Ableitung der Heldengestaltung der Gedichte (”ein kämpfender Mensch’) sowie als bildhaftes Äquivalent „geschärften”, gespannten Bewusstseins des Subjekts erscheint. Eine ähnliche Spannung bezieht sich auf die dichterische Sprache. Œmigielski ist ein Dichter, der gegen das Wort und seine Möglichkeiten empfindlich ist: er „durchlichtet” Phraseologismen gern; ihm gefallen alte, selten angewandte Wörter wie „bojewica”, „mane¿”, „magnezja”. Dabei ist zu unterstreichen, dass die Verantwortlichkeit des Dichters eine Verantwortlichkeit vor allem für das Wort, für „blutiges Lippenspielfeld” (Jêzyk – Zunge), für „das Wort nicht am Seile / das unabhängige Wort / das befreite Wort ist (Jak odmieni³em pogodê nad placem Genera³a – Wie ich das Wetter über dem Generalplatz änderte). Man muss aufpassen, warnt Œmigielski, dass man SYLWETKI 57 58 „nichts Schiefes sagt” (Aby nie powiedzieæ nic koœlawego – Um nichts Schiefes zu sagen). Obwohl sich die Sprache des Dichters in das Spiel mit politischer Neusprache nicht engagiert, obwohl sie „kein wildes Fleisch” ist, wie dies bei Ryszard Krynicki der Fall ist, benimmt sie sich ähnlich einem Organismus, der getrennt lebt, sein eigenes Sein und seinen eigenen Status hat. Œmigielski, 9 Jahre jünger als Krynicki, 7 Jahre jünger als Adam Zagajewski und 6 als Stanis³aw Barañczak, dem Geburtsjahr nach zu der Generation der sog. Neuen Jahrgänge gehörend, kann als jüngerer Bruder der Dichter der Neuen Welle genannt werden. Er erbt nicht zachowuje siê podobnie do organizmu, który ¿yje osobno, ma w³asny byt i status. Œmigielskiego, m³odszego 9 lat od Krynickiego, 7 od Adama Zagajewskiego i 6 od Stanis³awa Barañczaka, rocznikowo przynale¿nego do pokolenia tzw. Nowych Roczników, nazwaæ mo¿na m³odszym bratem poetów Nowej Fali. Dziedziczy nie tylko ich opcjê polityczn¹ i lingwistyczn¹. Tak¿e patrona – Zbigniewa Herberta. Wœród licznych nawi¹zañ do literatury (zw³aszcza Szekspira i S³owackiego), które pojawiaj¹ siê w wierszach absolwenta wroc³awskiej polonistyki, wœród odniesieñ kulturowych, ten adres poetycki jest najwa¿niejszy. Dla autora Skrzypiec Marsjasza, podobnie nur ihre politische und linguistische Option. Er erbt auch ihren Patron – Zbigniew Herbert. Unter zahlreichen Anknüpfungen an die Literatur (vor allem an Shakespeare und S³owacki), die in den Gedichten des Absolventen der Breslauer Polonistik erscheinen, unter Kulturbezügen, ist diese poetische Anschrift am wichtigsten. Für den Verfasser von Skrzypce Mesjasza (Die Geige des Messias), ähnlich wie dies für die Dichter der Generation 68 der Fall war, ist die Dichtung Herberts ein Schaffen des größten ethischen Ausmaßes und außerdem eine Quelle bildlicher Darstellung, eine Inspiration lyrischer Situationen und Heldenbeschreibung. jak dla poetów pokolenia ’68, poezja Herberta jest twórczoœci¹ najwy¿szej miary etycznej, a ponadto Ÿród³em obrazowania, inspiracj¹ sytuacji lirycznych i kreacji bohaterów. Doœæ zauwa¿yæ, ¿e Herbertowsk¹ proweniencjê maj¹: sprz¹tacze placów (Jeden dzieñ), anio³ w rêkach oprawców (Wizyta w gabinecie cudotwórcy), krzes³o (Listu do samego siebie). Œmigielski i w tym jeszcze podobny jest do poetów Nowej Fali, ¿e podlega podobnej transformacji: odrobiwszy lekcjê polityki, rozluŸniwszy zwi¹zki z czasem i miejscem, przenosi ideê suwerennoœci z obszaru solidarnoœci na teren prywatny. Przesuniêcie akcentów mo¿na dostrzec ju¿ w Hymnie wydanym w roku 1994 i – jeszcze wyraŸniej – w zbiorku kolejnym. Po wierszach-manifestach, wierszach zbuntowanych przyszed³ czas na List do samego siebie. W tym tomiku, który ukaza³ siê dwadzieœcia lat po debiucie (Zielona Góra 1997), temat osobisty podporz¹dkowany zosta³ tonacji rozrachunkowej. Wiersze s¹ rozmow¹ z samym sob¹; prób¹ autorefleksji i przeformu³owania poetyckiego credo. Zmieni³o siê wiele: „Zamiast œledziæ ¿ycie polityczne kraju udajê siê jutro obserwowaæ jak z³ota kula wêdruje po niebie i majestatycznie zatacza ko³o” (Gin¹c w cieniu drzew). W najwiêkszym skrócie powiedzieæ mo¿na, ¿e przemianê wyznacza: odejœcie od tego, co wielkie i zwrot ku codziennoœci, wyrozumia³oœæ dla innych i afirmacja œwiata. Szczeroœæ przeciwko pozie, zgoda na pora¿kê, wygaszenie buntu. „coraz mniej stworzeñ wygl¹dów i stanów rozprasza siê po kartce to tak jakbym pisa³ zaostrzon¹ drzazga i wymienia³ tylko n a j c z u l s z e (podkr. M.M.) imiona i nazwy ca³y czas licz¹c ile kropel jeszcze na niej zostanie (Coraz mniej) Ton, który dominuje w Liœcie do samego siebie, nie jest tonem nowym. Bohater wierszy Œmigielskiego nigdy nie zamyka³ siê w getcie ideologii. Przeciwnie: od pocz¹tku z rzeczywistoœci zuniformizowanej ucieka³ w przestrzeñ prywatn¹: w spotkanie z kobiet¹, w rozmowê z synem. Te w³aœnie wiersze, wychylaj¹ce siê ku klimatom intymnym, zakreœlaj¹ te¿ sferê najbardziej liryczn¹. W nich poezja autora Listu osi¹ga swoje najwy¿sze rejestry. Œmigielski jest mistrzem erotyku. W tym obszarze ostrze Œmigielski ähnelt den Dichtern der Neuen Welle auch dadurch, dass er einer ähnlichen Transformation unterliegt: nachdem er eine politische Hausaufgabe gemacht, die Verbindungen mit der Zeit und dem Platz gelockert hat, verschiebt er die Souverenitätsidee aus dem Bereich der Solidarität ins Private. Die Verschiebung der Akzente kann bereits in Hymn (Hymne) bemerkt werden, die im Jahre 1994 veröffentlicht wurde und – noch deutlicher – in dem nächsten Gedichtbändchen. Nach den Gedichten-Manifesten, den aufständischen Gedichten, kam die Zeit für List do samego siebie (Brief an sich selbst). In diesem Band, der 20 Jahre nach seinem Debüt erschien (Zielona Góra 1994), wurde das persönliche Thema einer Berechnungstonart untergeordnet. Die Gedichte stellen ein Gespräch mit sich selbst dar; sie sind ein Versuch der Selbstreflexion und der Umformulierung des poetischen Credo. Ganz kurz kann gesagt werden, dass die Veränderung durch Verlassen des Großen und die Umkehr in die Alltäglichkeit, durch die Rücksicht auf andere und die Weltaffirmation gekennzeichnet ist. Ehrlichkeit gegenüber Pose, Einverständnis mit der Niederlage, Widerspruchlöschung. 1 Hervorhebung – M.M. SYLWETKI 59 „to tak” es ist so jakbym pisa³ zaostrzon¹ drzazg¹ als schriebe ich mit geschärftem Holzsplitter i wymienia³ tylko n a j c z u l s z e 1 und nennte nur die z ä r t l i c h s t e n imiona i nazwy Namen und Bezeichnungen (Coraz mniej – Immer weniger) Die in List do samego siebie (Brief an sich selbst) dominierende Tonart ist keine neue Tonart. Der Held der Gedichte von Œmigielski schloss sich nie im Getto der Ideologie. Im Gegenteil: von Anfang an floh er aus der uniformierten Wirklichkeit in seinen Privatraum: in ein Treffen mit einer Frau, in ein Gespräch mit dem Sohn. Eben diese Gedichte, die nach intimen Klimas streben, umrissen auch die lyrischste Sphäre. In ihnen erreicht die Dichtung des Autors von List (Brief) ihre höchsten Register. Œmigielski ist Meister des Erotikgedichtes. Auf diesem Gebiet wechselt die Schneide des Widerspruch in die Klinge der Zärtlichkeit, und die Stimme des Dichters klingt am reinsten. Er verbindet Begeisterung und Zärtlichkeit, Leidenschaft mit zum Flüstern leiser Stimme. Der Erotismus ist hier voll von Zärtlichkeit, mit derselben Zärtlichkeit, die „nur die zärtlichsten Namen und Bezeichnungen nennen” lässt, die die an den Sohn (Dzieciêcy pokoj – Kinderzimmer) und die Tochter (*** „kropelko...” - *** „Tröpfchen...”) adressierten Gedichte erfüllt. Unter dem Gefühlsdruck verändert sich das Gedicht in eine singende Litanei – Invokation. Die Ausdrucksweise von Œmigielski stellt sich zwischen den Polen der intelektualisierten Sprache, der Strenge kondensierter Metaphern und der melodischen Stimmung, der Sangbarkeit. Aufzählungen, Wiederholungen, Parallelen, Instrumentation und Reimzusammenklänge machen aus dieser Dichtung – sozusagen – eine Partitur für die Geige von Marsyas. Einen solchen Titel (Skrzypce Marsjasza – Die Geige von Marsyas Zielona 60 buntu przemienia siê w klingê czu³oœci, a g³os poety brzmi najczyœciej. £¹czy poryw i delikatnoœæ, namiêtnoœæ z g³osem œciszonym do szeptu. „Czy¿bym by³ za blisko miêdzy nami tylko listek jab³oni wyjmowany z ust do ust Nawet nie wiem kiedy ca³¹ g³owê obsypa³o p³atkami” (Za blisko) I jeszcze: „Zstêpujê w ciebie i rozsnuwam jak ¿aglowiec napuszony pod bia³ymi balonami p³ócien wodê granatow¹ w klin” Albo w innej dykcji: „Kiedyœ przyjdzie taka pani... skarbczyk pieszczot chowam dla niej Kiedyœ przyjdzie w czerni w bieli talerz poœciel ze mn¹ dzieliæ Kiedyœ przyjdzie taka pani czu³oœæ ostrza trzymam dla niej” (Kiedyœ przyjdzie taka pani) Trudno unikn¹æ freudowskich skojarzeñ, jednak nie one okreœlaj¹ charakter mi³osnych uniesieñ. Erotyzm jest tu przepojony czu³oœci¹, t¹ sam¹, która ka¿e „wymieniaæ tylko najczulsze imiona i nazwy”, która zasila wiersze adresowane do syna (Dzieciêcy pokój) i córki. „kropelko / pere³ko / muszelko // malinko / szkrabie / dziecinko...” – wylicza poeta w utworze dedykowanym „Radochnie”, a pod ciœnieniem uczuæ wiersz zmienia siê w œpiewn¹ litaniê-inwokacjê. Dykcja Œmigielskiego sytuuje siê miêdzy biegunami jêzyka zintelektualizowanego, rygoru skondensowanych metafor i – melodyjnej nastrojowoœci, œpiewnoœci. Wyliczenia, powtórzenia, paralelizmy, instrumentacje i rymowe wspó³brzmienia czyni¹ z tej poezji – rzec mo¿na – partyturê na skrzypce Marsjasza. Taki tytu³ (Skrzypce Marsjasza, Zielona Góra 2000) nosi kolejny, wydany po Liœcie tomik. Na tle wierszy starszych, zamieszczonych w tym zbiorku, inaczej brzmi¹ utwory nowe, w których prywatnoœæ przemawia tradycyjn¹ dykcj¹: rymem i rytmem. Opublikowany rok póŸniej Album (Kraków 2001) jest w dorobku poety zbiorkiem szczególnym. Wyró¿nia go nie tylko dojrza³oœæ s³owa. Tak¿e zamys³ poetycki. Pisany krótko: od grudnia 1999 roku do lutego 2000 skomponowany zosta³ jako kronika rodzinna, kolekcja lirycznych fotografii z jednej zimy ujêtych w tryptyk: fotografii grudniowych, styczniowych, lutowych. Album to opowieœæ o czasie minionym i wyimaginowana wêdrówka do Ÿróde³ dla nabrania „wody ¿ywej”. W lirycznych stop-klatkach, w poetyckim „b³ysku magnezji” utrwalone zosta³y postaci dziadków, rodziców, kruchej Tereski, która „mia³a twarz delikatn¹ jak Madonna” i pana Kaczmarka, który przyje¿d¿a³ dwa razy do roku z okazji œwiniobicia. Pamiêæ odtwarza „powidoki”: zbieranie grochu, sznur kobiet id¹cych przez pole, po³ów ryb, dzieciêce zabawy, podczas jednej z nich rzeka zabra³a ch³opca. „Zapisywa³em wypadki jak je pamiêtam przecie¿ nie dla prostego ich wyliczenia chcia³em wyraziæ swoj¹ w nich obecnoœæ. Pozbiera³em drobiazgi i okruchy które dziel¹ dziœ od wczoraj ale mieszkaj¹ dot¹d w mojej krwi” (Tak by³o zaiste) Przypominanie dzieciñstwa, przechowywanego w „kuferku pamiêci”, jest dla poety sposobem „przywracania duchowej równowagi”. I warto zauwa¿yæ, ¿e ju¿ du¿o wczeœniej w wierszu zatytu³owanym Przywracanie równowagi, higieny pisa³ Œmigielski o „albumach czasu”, które „nawadniaj¹ zapadaj¹ce siê jeziora”. Fotografia jest sztuk¹ elegijn¹ i jako taka posiada moc ocalaj¹c¹. Pozwala wymkn¹æ siê spod dyktatu czasu; wyrwaæ jego niszczycielskiej sile fragmenty rzeczywistoœci Góra 2000), trägt das nächste, nach dem List (Brief) veröffentlichte Bändchen. Auf dem Hintergrund älterer Gedichte, die in diesem Bändchen enthalten sind, klingen die neuen, in denen das Private mit der traditionellen Ausdrucksweise: dem Reim und Rhythmus, spricht, ganz anders. Der ein Jahr später veröffentlichte Band Album (Kraków 2001) stellt in dem poetischen Erwerb des Dichters einen besonderen Band dar. Er zeichnet sich nicht nur durch die Reife des Wortes aus. Auch durch die dichterische Absicht. Kurze Zeit geschrieben: seit Dezember 1999 bis Februar 2000, wurde er komponiert als eine Familienchronik, eine Sammlung von lyrischen Fotografien aus einem Winter, die ein Triptik bilden: Dezember-, Januar-, Februarfotografien. Der Band Album stellt eine Erzählung über die vergangene Zeit und eine ausgedachte Wanderung an den Anfang, an die Quelle dar, um „das lebendige Wasser” zu schöpfen. In lyrischen Bildern, in dichterischem „Magnesiablitz” wurden Gestalten von Eltern und Großeltern registriert; das Gedächtnis rekonstruiert „Nachaussichten”: Bohnen sammeln, eine Reihe Frauen, die über ein Feld gehen, Fischfang, Kinderspiele, bei einem davon nahm der Fluss einen Jungen mit. Die Erinnerung an die Kindheit, die im „Gedächtnisköfferchen” aufbewahrt wird, ist für den Dichter eine Art und Weise, „das geistige Gleichgewicht wiederzugewinnen”. Hierbei ist zu bemerken, dass Œmigielski bereits viel früher, im Gedicht Przywracanie równowagi higieny (Wiedergewinnung des Hygienegleichgewichts) über „Zeitalben” schrieb, die „versinkende Seen bewässern”. Die Fotografie ist Elegiekunst und als eine solche besitzt sie Rettungskraft. Sie erlaubt, dem Zeitdiktat zu fliehen; ihrer vernichtenden Kraft Wirklichkeitsfragmente auszureißen und sie in eine andere Ordnung zu stellen. Roland Barthels schreibt, dass die Fotografie ein „religiöses Element”, „etwas mit der Auferstehung Gemeinsames” beinhaltet, „einfaches Geheimnis der Mitexistenz von Vergangenheit und Gegenwart in einer metaphysischen SYLWETKI 61 62 Ordnung” schenkt (Œwiat³o obrazu. Uwagi o fotografii, – Das Licht des Bildes. Bemerkungen zur Fotografie, Warszawa 1996). „Die metaphysische Ordnung” entscheidet über die Tonart späterer Lyrik von Œmigielski. Sie ist in List do samego siebie (Brief an sich selbst), in Album zu erkennen. In den neuesten Gedichten öffnet „die Metaphysik der Anwesendheit” eine andere Dimension der lyrischen Empfindung und einen anderen Typ der emotionalen Spannung. Czes³aw Dutka machte einmal darauf aufmerksam, dass „die Spezifik der Lyrik von Œmigielski die Dramatik bildet (...) jede Empfindung in dieser gespan- i umieœciæ je w innym porz¹dku. Roland Barthes pisze, ¿e fotografia ma w sobie jakiœ „element religijny”, „coœ wspólnego ze zmartwychwstaniem”, ofiarowuje „prost¹ tajemnicê wspó³istnienia przesz³oœci i teraŸniejszoœci w jakimœ porz¹dku metafizycznym” (Œwiat³o obrazu. Uwagi o fotografii, Warszawa 1996). „Porz¹dek metafizyczny” decyduje o tonacji póŸnej liryki Œmigielskiego. Rozpoznaæ go mo¿na w Liœcie do samego siebie, w Albumie. W wierszach najnowszych „metafizyka obecnoœci” otwiera inny wymiar lirycznego doznania i inny typ emocjonalnego nten Lyrik einen Konflikt darstellt” (S³owo peryferyjne – Peripheriewort, Zielona Góra 1999). Dieses Prinzip gilt auch in den Werken, die auf der Kontrastpoetik, besonders auf kontrastierten Farben, basiert. Die Vorliebe, sich der Farben Weiß, Schwarz und Rot („das Weiße des Blutes”, dunkle Farbe der Sauerkirsche) zu bedienen, verkoppelt sich mit dem Phantasietyp, in dem scharfe, ausdrucksvolle Farben mit dem Weiß, der Sauberkeit, den Winterbildern zusammengesetzt werden. Der Winter ist die Lieblingsjahreszeit von Œmigielski. Mit dem Winter dringen in seine Gedichte Klimas ein, die für die metaphysische Dichtung charakteristisch sind (die in Werken napiêcia. Czes³aw Dutka zwróci³ kiedyœ uwagê, ¿e „specyfik¹ liryki Œmigielskiego jest dramatycznoœæ (...) ka¿de doznanie jest w tej napiêtej liryce konfliktem” (S³owo peryferyjne, Zielona Góra 1999). Ta zasada obowi¹zuje tak¿e w utworach opartych na poetyce kontrastów, zw³aszcza skontrastowanych kolorów. Predylekcja do operowania barwami bieli, czerni i czerwieni („bieli krwi”, ciemnej barwy wiœni) sprzêga siê z typem wyobraŸni, w którym ostre, wyraziste kolory zestawione s¹ z biel¹, czystoœci¹, obrazami zimy. Zima to ulubiona pora roku Œmigielskiego. Wraz z ni¹ przenikaj¹ do jego wierszy klimaty charakterystyczne dla poezji metafizycznej (znaleŸæ je mo¿na w utworach Baczyñskiego, w „zimowych ogrodach” Herberta, w Elegiach zimowych Barañczaka). Oto „szron na ustach”, „sopel lodu”, „bia³y kopczyk dotkliwej zawiei œcieg”, „pismo mrozu”. Ta aura pojawia³a siê, gdy poeta utrwala³ „sad w mroŸny niedzielny poranek” (Sad w mroŸny niedzielny poranek) i „op³atek mrozu” (Piosenka anatomiczna), gdy pisa³ o „œniegowych kurtynach” i „zamro¿onym znaku œniegu”, gdy przywo³ywa³ zimê jako t³o wanitatywnej refleksji: „twoja ofiara bêdzie darem bezu¿ytecznym biel wszystko poch³onie” (Jesteœ delikatny i œmiertelny). W wierszach najnowszych bunt przyt³umiony zosta³ popio³em, kurzem, œniegiem. „Coraz mniej zdarzeñ”. Coraz mniej tego, co na zewn¹trz. Perspektywa zamyka siê ku wnêtrzu. Tu kieruje siê ostrze tej poezji. „Sopel lodu”, „ig³a w gard³o”, „twarz œciêta mrozem”. Czu³oœæ i lód. Kruchoœæ i ból. „Cia³a op³atek pod przeœcierad³em ze szk³a”. von Baczyñski, in „Wintergärten” von Herbert, in Elegie zimowe – Winterelegien von Barañczak zu finden sind). Es sind beispielsweise „Reif an den Lippen”, „Eiszapfen”, „weißer Haufen Stich empfindlichen Schneesturmes”, „Frostschrift”. Ein solches Klima erschien immer, wenn der Dichter „den Obstgarten am frostigen Sonntagsmorgen” (Sad w mroŸny niedzielny poranek – Obstgarten am frostigen Sonntagsmorgen), und „Frostoblate” (Piosenka anatomiczna – Anatomisches Lied) verewigte, wenn er über „Schneevorhänge” und „eingefrorenes Schneezeichen” schrieb, wenn er den Winter als Hindergrund einer Vanitas-Vanitatum-Überlegung herbeirief (Jesteœ delikatny i œmiertelny – Du bist zart und sterblich). In den neusten Gedichten wurde der Widerspruch durch Asche, Staub, Schnee gemildert. „Immer weniger Ereignisse”. Immer weniger vom dem Äußeren. Die Perspektive schließt sich ins Innere. Dorthin wendet sich die Schneide dieser Dichtung. „Eiszapfen”, „Nadel in die Kehle”, „frosterstarrtes Gesicht”. Zärtlichkeit und Eis. Gebrechlichkeit und Schmerz. „Körperoblate unter dem Bettlaken aus Glas”. Übersetzt von Bogumi³a Husak Wojciech Œmigielski Ko³ysanka Wiegenlied sobie samemu für mich selbst coraz mniej cierpliwoœci miêdzy furtk¹ poranka a kurtyn¹ snu coraz mniej poranka immer weniger Geduld zwischen dem Morgenpförtchen und dem Schlafvorhang immer weniger Morgen coraz mniej pobo¿noœci miêdzy przylaszczkami pieszczot a storczykiem spe³nieñ immer weniger Frömmigkeit zwischen Liebkosugsleberblümchen und Erfüllungshelmblume immer weniger Liebkosungen coraz mniej pieszczot coraz mniej godnoœci miêdzy ustami szeptu a rozpadlin¹ skomlenia coraz mniej szeptu immer weniger Würde zwischen dem Flüstermund und Winselschrund immer weniger Flüstern coraz mniej mi³oœci miêdzy mn¹ a tob¹ coraz mniej immer weniger Liebe zwischen mir und dir immer weniger coraz mniej obecnoœci miêdzy jedn¹ m¹ chwil¹ a drug¹ coraz mnie mniej miêdzy coraz wiêcej miêdzy immer weniger Anwesenheit zwischen meinem einen und anderen Augenblick immer weniger aus mir zwischen immer mehr zwischen znik³oœci tej nie sposób Flüchtiges dieses ist nicht möglich coraz mniej zuchwa³oœci immer weniger Keckheit czerwiec 1997 Juni 1997 List do samego siebie, Zielona Góra Brief an mich selbst, Zielona Góra Übertragen von Ernest Dyczek 64 Wojciech Œmigielski Powiew sukienki Flattern des Kleides a chcia³em byœ by³a nadzieja œwietlista promienna s³onecznoœæ wiœniowe sady jab³oni p³atki poziomkowa ³¹ka und wollte du würdest Hoffnung leuchtend strahlende Sonnenglut Kirschgärten Blätter der Apfelblüte Walderdbeerwiese i skok wiewiórki z ga³¹zki na ga³¹zkê und ein Sprung des Eichhorns von Ästchen zu Ästchen a chcia³em byœ by³a niedziela dostojna strzelista œwi¹tecznoœæ ko³nierzyki bia³e kolczyków pere³ki miodowa wst¹¿ka und wollte du würdest Sonntag ehrwürdig emporsteigende Festlichkeit Kragen weiß Ohrringe Perlen honigfarbene Schleife i powiew sukienki z huœtawki na huœtawkê a chcia³em by by³a nadzieja œwietlista und Flattern des Kleides von Schaukel zu Schaukel i skok wiewiórki und wollte sie würde Hoffnung strahlende a chcia³em by niedziela und ein Sprung des Eichhorns powiew sukienki und wollte es sei Sonntag Flattern des Kleides Skrzypce Marsjasza, Zielona Góra 2000 Marsyas’ Geige, Zielona Góra 2000 Übertragen von Ernest Dyczek 65 Wojciech Œmigielski Dagerotyp Daguerreotyp Rodzice ojca maj¹ na dagerotypie twarze delikatne i kruche Widokówka z pamiêci wydobywa inne œwiat³o Eltern des Vaters haben auf dem Daguerreotyp zarte und brüchige Gesichter Ansichtskarte aus dem Gedächtnis bringt ein anderes Licht Dziadek du¿o bardziej ruchomy jakby wsiada³ na siod³o choæ rêce spokojnie spoczywaj¹ na szabli a butom daleko do strzemion Babcia z pochylon¹ g³ow¹ w kierunku ko³nierzyka munduru œciska kwiaty jakby siê ba³a je upuœciæ Czêœciej widzia³em j¹ w fartuszku z groszkami gdy sól do garnka rzuca³a z namaszczeniem a on tymczasem zgiêty ku przesz³oœci snu³ historiê o czerwonych guzikach do³ach pe³nych krwi przypominaj¹cych wypalone œwie¿o ceg³y i trawie lepkiej pod brzuchem babcia mia³a mniej œladów choæ to ona musia³a wykazaæ wiêksz¹ zaradnoœæ Mo¿na siê zastanawiaæ czy zdjêcie jest bezstronne Jednak to fotograf ich zdj¹³ traktuj¹c swoje zajêcie realistycznie Moja pamiêæ nie podlega technice dagerotypu rozbiera ich cierpliwie a uroczyste suknie odk³ada obok widzê wówczas jak oboje dr¿¹ z zimna na fotografii tego nie widaæ Album, Zielona Góra 2001 Großvater viel mehr rührig als ob er den Sattel aufsitzt obwohl seine Hände ruhig auf der Säbel liegen und seinen Stiefeln weit vom Steigbügel Großmutter mit gesenktem Kopf in der Richtung des Uniformkragens drückt Blumen als ob sie fürchtete sie fallen lassen Öfters sah ich sie in getupftem Schürzchen als sie Salz in den Topf salbungsvoll streute und er inzwischen sich der Vergangenheit zugeneigt spinnte seine Geschichte von roten Knöpfen aus von Gruben voller Blut die an frisch gebrannte Ziegel erinnern und von klebrigem Gras unter dem Bauch Großmutter hatte weniger Merkmale obwohl sie größere Findigkeit zeigen mußte Man kann nachdenken ob die Aufnahme objektiv sei doch der Fotograf nahm sie auf seine Beschäftigung realistisch betrachtend Mein Gedächtnis untersteht der Daguerreotypietechnik nicht es zieht sie geduldig aus und festliche Kleider beiseite legt ich sehe dann wie die beiden vor Kälte zittern auf dem Foto sieht man es nicht Album, Zielona Góra 2001 Übertragen von Marek Feliks Nowak 66 Wojciech Œmigielski Jestem tylko tyle Ich bin nur soviel U skrzyde³ okna ma twarz wielokrotna gdzieœ dalej jest miasto we mgle Bei dem Fensterflügel mein Gesicht vervielfacht irgendwo fern gibt es eine Stadt im Nebel Widzê jak mnie zasypuj¹ popió³ kurz i œnieg Ich sehe wie mich verschütten Asche Staub und Schnee Bia³y kopczyk dotkliwej zawiei œcieg Weißes Hügelchen Naht der empfindlichen Verwehung Szron na ustach glina t³usta Reif auf dem Mund fetter Lehm Œnieg szepce na szybach szyfr sp³ywaj¹ gwiazdy po szkle Schnee auf den Fensterscheiben flüstert eine Chiffre Sternen auf dem Glas fließen ab Kreska przezroczystej krwi to znika to siê tli Bia³a œniegu krew œnieg na szybie szepce szyfr Zwierz¹tko serca pismo mrozu odczytuje œnieg nas zawieje Jestem tylko tyle ile ciê us³yszê By³em cia³a op³atek pod przeœcierad³em ze szk³a marzec, lipiec 2005, Droniki (niepublikowany) Linie des durchsichtigen Blutes einmal schwindet einmal glimmt Weißes Blut des Schnees Schnee auf der Fensterscheibe flüstert eine Chiffre Ein Tierchen des Herzens liest die Schrift des Frostes ab Schnee wird uns verwehen Ich bin nur soviel sofern ich dich höre Ich war eine Oblate des Körpers unterm gläsernen Betttuch März, Juli 2005, Droniki (unveröffentlicht) Übertragen von Marek Feliks Nowak 67 MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH Sobkowiak Andrzej K. Waœkiewicz Rocznik 1950, więc – Nowe Roczniki. Ale najgłośniejsi poeci tej generacji są od niego młodsi o kilka lat. Debiutował też stosunkowo wcześnie. Pierwszy wiersz wydrukował w 1967 r., pierwszy arkusz poetycki w 1970. W książce Ósma dekada. O świadomości poetyckiej „nowych roczników” (1982) piszę, iż w momencie, gdy wydał pierwszą książkę (Powieść w odcinkach, 1974) jego poezja łączona była raczej z formacją poprzednią – Nową Falą. Wiersze te, piszę, „można [...] było odczytać jako kontaminację doświadczeń Nowej Fali i poetyki Orientacji. Wówczas była to jedna z możliwości uniknięcia «choroby powtórek»”. W latach siedemdziesiątych debiutowali równocześnie ostatni autorzy z generacji Nowej Fali i pierwsi z Nowych Roczników. Tym, co ich wiersze łączyło, było - cytuję tę samą książkę - „przesunięcie punktu ciężkości z analizy rzeczywistości na analizę własnej w niej sytuacji”. Z tej perspektywy Sobkowiaka więcej łączyło z nieco starszymi, Stanisławem Gostkowskim i Kazimierzem Nowosielskim, niż z rówieśnikami. W środowisku było jeszcze osobliwiej. W momencie, gdy formowały się wspólnoty noworocznikowe (Klub 54) on, starszy o parę lat, funkcjonował już na prawach 68 niemalże klasyka młodej literatury. Dodajmy też, iż był z pierwszego pokolenia tu urodzonych, i z ostatniego, które edukację na poziomie wyższym musiało zdobywać w innych ośrodkach (ukończył polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim). Arkusz poetycki Sobkowiaka nosił tytuł W białej koszuli. Co to znaczy tłumaczy jeden ze wspomnieniowych tekstów (Notatki do większej całości. „Pro Libris” 2004, nr 2): „Dzielił nas, wywodzących się ze wsi (Lasek Odrzańskich i Zawady) wielki dystans do wielkiego świata. Przy pomocy słów chcieliśmy możliwie jak najszybciej przekroczyć wszelkie bariery. [...] Miejscy chłopcy popisywali się. Byli bez kompleksów. Oni wracali do swych domów z łazienkami, kuchniami gazowymi, balkonami na piętrze, planami spędzenia wakacji. Z ławek klasowych w ostatnim rzędzie przypatrywaliśmy się temu z podziwem, ale i tak zepchnięci na pobocze”. Tamże o początkach pisania: „Miałem świadomość, że robię coś wbrew wymogom twardego codziennego życia. Ojciec, matka wiedzieli o tym tysiąckroć dokładniej niż mogłem sobie w części wtedy wyobrazić. Bali się o moją przyszłość. O to, co mogą dać mi wiersze. Znali przedwojenną biedę, doznali głodu, znali ciężkie, niemieckie roboty. I teraz też było im ciężko”. Poezja jako narzędzie społecznego awansu, tak to można określić. „Poezja pisze - to było coś wybranego, gdy zawodziły inne możliwości, inne szanse”. Skoro punktem wyjścia był „najlichszy we wsi dom, [...] zwykłe dwie izby” to co miało być punktem dojścia? Otóż, tak można sądzić, owym punktem dojścia miało być bytowanie w sferze kultury wysokiej, z wszystkimi przynależnymi nowemu statusowi atrybutami. Materialnymi także, co tu kryć. Wtedy, w latach siedemdziesiątych, było to stanowisko raczej rzadkie. Bunt nowofalowy był w swej genezie inteligencki. Poeci z grupy Tylicz wiejskie i małomiasteczkowe pejzaże widzieli raczej w idyllicznej perspektywie. Wyszli stamtąd, ale bytowali gdzie indziej. Rówieśnicy z rozlicznych noworocznikowych grup albo mieli rodowód inteligencki, albo tę problematykę (i zobowiązania) uważali za mało istotne. Sobkowiak odmiennie. Odmienny był także stosunek do rozwiązań poprzedników. On nie kwestionował wagi nowofalowych diagnoz, proponował natomiast odmienną perspektywę oglądu. „Docieranie do konkretu własnego doświadczenia - pisał („Integracje” 1980, cz. VIII) - stanowi jedyną drogę do poznania prawdy o własnej egzystencji, lękach i obsesjach. Jest to droga trudna, najtrudniejsza jaką znam, ale tu tylko jest sposób na kształtowanie kultury własnego narodu”. Rówieśnikom zarzucał „ucieczkę w regiony własnej prywatności”. Jeśli dobrze rozumiem ten program, szło w nim o to, by to, co w wierszach poetów Nowej Fali jawiło się jako zapis realności, wewnętrznej w stosunku do podmiotu, stawało się doświadczeniem wewnętrznym. Nie to jaka jest rzeczywistość, ale – jak ją doznaję i przeżywam. Jestem bowiem jej częścią. A skoro tak, to nie mogę jej odrzucić, uznać za nie swoją; uczestnicząc w niej, przez nią kształ- towany, równocześnie w jakiś sposób ją kształtuję. Więc – odpowiadam za nią. Ale – w jedyny mi dostępny sposób: traktując świat, który doznaję i siebie w nim jako wartość. Przetwarzając go w doświadczeniu wewnętrznym. Tyle jestem, ile doznaję i na ile wobec tych doznań jestem aktywny. Da się to zrobić w dwojaki sposób. Przetwarzając doznania lub zapisując momenty olśnień. Te ostatnie wiersze mają bądź to strukturę aforyzmu, bądź migawkowych zapisów doświadczeń. Struktura tekstów pierwszego rodzaju, bywa, przypomina strukturę snu. Rozbudowana, pełna inwersji składnia łączy zapamiętane obrazy, to, co chce w nich zobaczyć podmiot, i to, co z nich wywodzi jako postulat etyczny. Te obrazy bowiem nie są autonomiczne, rzeczywistość nie jest notowana lecz przetwarzana; nie to, że istnieje na tyle, na ile postrzega ją podmiot, ale że ważność uzyskuje tylko wówczas, gdy skłania do działania. Osobliwe – sytuację podmiotu da się określić przy pomocy starego terminu, którym Andrzej Stawar określał miejsce Broniewskiego: „wychodźca klasowy”. Znaczyło to tyle, że uzyskując nowy status zachowuje w świadomości nawyki i tradycje dawnego. Więcej – świadomie lub mimowolnie – swoje obecne działania przymierza do tamtej aksjologii. Skądinąd, dodajmy, był to także dylemat Przybosia. U Sobkowiaka brzmi to następująco: Nauczyłem się nowych słów z których Wzruszać ramionami Wydawało mi się najwłaściwsze do określenia się wśród wielu dni Starych rodziców schnących na wsi już prawie zapomniałem Zasłyszany że nie spotykam żadnych rąk Że dopiero pierwsze kroki tego wygnania zginają mi kark Nazywam się teraz przechodzień Słowo niezrozumiałe dla mojej matki (Ogień) MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH 69 Cytujemy tu wersję pierwotną z tomu Powieść w odcinkach (1974), w Wyborze wierszy (1996) znajduje się wersja odmienna, bardziej uporządkowana. Po jego stronie znajdują się teraz „wyziewy snów”, „ręce puste”, „dziwacznego kształtu cienie”, „rupiecie”. Ma wprawdzie nadzieję, że zdoła (to z nowej wersji) „powiedzieć kilka słów nienadaremnie / bez obawy że trzeba będzie się wstydzić” i Nieznane miasto ogniem snu ustalić Jak i wszystko inne co wynika Z gardzieli wysiłku rozpraszającego się ciągle W nieskończoność życia Piszącego zuchwałą powieść Ani jedna rzecz nie jest w niej pominięta Innymi słowy – ma nadzieję być użyteczny, w odmienny sposób i działając na odmiennych obszarach. W tamtym systemie aksjologicznym użyteczność wynikała z samej natury pracy i kształtujących się w jej wyniku społecznych powiązań, w tym jego trud wymaga dodatkowych uzasadnień, choć przecież jego mowę po równi „poświadcza pot i łza”. W klasycznej teorii awangardy uzasadnienia kryły się w społecznym podziale pracy wewnątrz społeczeństwa-organizmu. Nawet jeśli były to związki pośrednie, to działania wzajem się dopełniały, mając to samo nakierunkowanie na możliwości przekształceń. Organizacja wiersza była projektem przyszłej organizacji społecznej, nowa wrażliwość projektowała przyszłą świadomość społeczną. Tu wszakże jest raczej świadomość wygnania: Król poezji nie wie o czym śnić Więc uczy się jedynie pokory Jest przecież najzwyklejszym królikiem doświadczalnym W zakładzie powszechnej wyobraźni Gdzie sukcesywnie rezygnuje z należnych prymatów [...] Powoli bogaty strój zmienia na uniform urzędniczy (Król poezji) To już z innego systemu. Dalej jest bowiem mowa o „nocy płomieni”, „mieczu” tudzież „brodzie” (w której domyślać się możemy brody proroka). To są owe „należne prymaty” (= atrybuty). Romantyczne w swej genezie. Ale, tak naprawdę, to i owa awangardowa koncepcja związków funkcjonalnych wywodziła się z romantycznej nadziei przekształceń (pisał o tym Tadeusz Peiper). Czy są one możliwe w sytuacji, gdy „nieistnienie [...] wkrada się niezauważalnie” i „cały ten świat [jest] nie do wytłumaczenia”? Płynna, niestabilna rzeczywistość i podmiot, który notuje jej przejawy, świadomy, że nie do uchwycenia jest i struktura, i zasada. Ale W moim sercu drży cały świat Nie chcę powiedzieć niczego więcej (Credo) W innym wierszu mówi „wystarczy przejść przez życie tylko tyle”. Przejść – czyli doświadczyć. 70 Bez wstępnych hipostaz. Ale rację ma Jan Kurowicki, gdy pisze (w zbiorze Naczynia osobności. O zjawiskach poezji lubuskiej – przegląd stronniczy, 1998), iż owo otwarcie na „pełnię świata” znakomicie udaje się, gdy mowa o przyrodzie, „która jakby przylega do ciała barwami, kształtami, zapachami, formami dotyku”. „Gorzej jest – dodaje – ze światem ludzi. Sobkowiak chciałby, aby i tu panował ład form estetycznych, moralnych, uczuciowych. Niekiedy tęsknota za nimi prześwituje w postaci bardzo tradycyjnej i katechizmowej. Niekiedy zaś, po życiowych i społecznych kopniakach, pragnienie owego ładu wyraża się poczuciem niespełnienia, zagubieniem, buntem, ironią, które z nimi są sprzeczne. W wierszach stają się one oznakami konkretnych doświadczeń. Należy jednak uporać się z nimi, a nie poddać się. Poeta wymaga zawsze podniesionej głowy. Odmawia prawa do rezygnacji. Wierzy, że świat jest bogatszy, niż każde jednostkowe doświadczenie”. Jaki on wszakże jest, tego nie był pewien. Opisywał raczej struktury rozpadowe, jeśli coś budziło jego zachwyt to zjawiskowa uroda świata, nie świat społecznych faktów. Mniemał wszakże, że i przez nie prześwituje ukryty sens, cierpienie zaś nie tylko jest, ale jest po coś, coś go musi uzasadniać i usprawiedliwiać. Co do swojego to zapewne usprawiedliwiała je sama możliwość wypowiedzenia. Stawało się bowiem, by znów zacytować Kurowickiego „jakby wzniesione ponad codzienność – osobnością aktów przeżycia podmiotu lirycznego”. Cierpieć pięknie, by pisać piękne wiersze, to także - nadawać mu sens i w jakimś stopniu od cierpień się uwalniać. Przezwyciężać poprzez akt kreacji. Ale cierpienie innych? Niezawinione i jak gdyby bezimienne? Przed laty recenzując kolejne książki autora (zob. „Komunikaty” 1995, nr 6; „Wiadomości Kulturalne” 1997, nr 38) odwoływałem się do wierszy Józefa Czechowicza. I on posiadał bardzo silnie ugruntowaną świadomość plebejskiego rodowodu, i on zmierzał ku poezji czystej, zwolnionej od społecznych zobowiązań, zakorzenionej w doświadczeniu ale nadającej mu wymiar mityczny, i on – katastrofista! – tak naprawdę kochał sielankę. Wierzył – to ważne – w wysokie posłannictwo poety. U Sobkowiaka w punkcie dojścia zbiegają się dwie – równouprawnione – wizje: Rozstrzygają się ludzkie losu dni rzeczy i wtajemniczenia W błysku jednej iskry na granicy wieczności (Iskra) i Snuję się tutaj sam pośród Zaniedbanych domów z wyziewami ubogich obiadów Nic tutaj po mnie by wyjawiać sekrety Poetów którzy przymierają z głodu w innym mieście Gdzie jeszcze im świeci co już dawno zgasło (Widokówka z miasteczka) Elementy – pisałem wówczas – niepokojąco przypominają motywy znane ze MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH 71 społecznie zorientowanych wierszy międzywojennych: „uliczki niesłychanie biednych okien”, „ręce urobione w warsztatach”, „zaniedbane bloki”, „wyziewy ubogich obiadów”, „miejsca gdzie zbierają się bezdomni mężczyźni”, aż po obraz: „W foliowej torbie nocą do kubła śmieci / jednodniowe niemowlę wyrzuca beznadziejna matka”. W tym ostatnim zdaniu akcent nie pada na moralną ocenę czynu... To nie matka jest „beznadziejna”, to beznadziejna jest sytuacja, w której się znalazła. Moglibyśmy powiedzieć, że jest to zjawisko tego samego rzędu co „bezdomni mężczyźni”. Zwykły element nowego świata. Te wiersze, pisałem w r. 1995 „zapisują końcowy etap długiego procesu społecznego. Kres nadziei, które kryły się w społecznym awansie, ale i aksjologii, która się na nim budowała. U kresu podają stare pytania o determinanty wolności. Zniewolenie. Te same, które niegdyś stawiał Czechowicz pisząc o «ludziach głodnych płaczu» i «wielookich zarosłych twarzach głodów człowieczych» nazywając je «biednymi księżycami spustoszonych wszechrzeczy». Różnica wszakże w tym, iż konstrukcji Sobkowiakowych nie ożywia nadzieja, iż «przez nie runą / mocne twierdze jerycha»”. 72 Dość wcześnie Sobkowiak odkrył, iż w białej koszuli żyje się wcale nie lepiej niż w kombinezonie roboczym, a i wartości jakby się zrelatywizowały. Teraz odkrywa, że jego miejsce jest wśród wykluczonych i odrzuconych. I że, tak naprawdę, jest równie jak oni bezradni. W pewnym sensie także – odrzucony. Och, wcześniej, zgodnie z duchem epoki, walczył z „tyranami”. Obłędny władca – pisał – już zna rażącą moc słowa. Pisywał wiersze o Janie Pawle II, z taką oto frazą: Jesteśmy wolnością z nami postać w bieli Modlitwą zza Alp w Kraju się objawia (Jesteśmy wolnością) Ba, nawet wchodzenie do UE przywitał wierszem: Nam śni się Europa żelaznych bram otwieranie I dzień taki rozległy że ból się rozwiewa (*** Nam śni się Europa...) Ba, tylko, że to nijak się ma do tego, co symbolizują „bezdomni mężczyźni” i owa „beznadziejna (= pozbawiona nadziei) matka”. Choć może jest i tak, że stanowi awers tej samej monety – niezbywalną i nieusuwalną część systemu. Z taką diagnozą Sobkowiak pewnie by się nie zgodził. Wołałby mówić o „prawdach niezmiennych” i równie niezmiennych wartościach. Które zapewne da się odkryć, tyle że poza (albo ponad) światem realnych zjawisk społecznych. Z nim zaś jest tak osobliwie, że jest w dwu miejscach równocześnie. Jego plebejskość to nie wyznacznik kulturowy, ale poczucie więzi, które niegdyś nazywano klasowymi. Jest stamtąd i pozostaje wierny prawdzie doświadczenia, nakazującemu stać po stronie odrzuconych i wydziedziczonych. Jest wszakże również z kultury wysokiej, która każe mu niejako ponad dziejącym się życiem odkrywać wartości, które w nim się nie zamykają. Ostatecznie prawda i piękno poetyckiego obrazu niekoniecznie muszą być przeciw nędzarzowi umierającemu z głodu, i niekoniecznie zachwyt zjawiskowym pięknem świata musi być sygnałem obojętności na jego los. W jednym z wierszy pisze: Zdarzało się wiele rzeczy jednego dnia Ze sobą sprzecznych Bunt i zgoda W jakim celu to wszystko Nie chcę dociekać (Wiatr i ogień) Osobliwa jest też jego poezja. Zakorzeniona w widzeniu, wierna prawdzie obserwacji, a zarazem otwarta na transcendencję. Jest w niej dramatyczne napięcie pomiędzy możliwością i powinnością. Wewnętrzną, własną; pewnie niechcianą. Ale to właśnie napięcie jest siłą jego poezji. Gorzkiej i w pewnym sensie wobec świata bezradnej. Ale nasyconej doświadczeniem o unikatowym kształcie i natężeniu. I równie własnym wyrazie. Znam tę twórczość od samych początków. Zdaje się, że główne kłopoty autora polegały na tym, jak znaleźć formę dla zapisu doświadczenia, które wyrażało się natłokiem obrazów. Jeśli porównamy dwie wersje Ognia dostrzeżemy, iż druga jest bardziej klarowna, dyskurs jest zwarty i logiczny. Pierwsza wszakże jest bogatsza. Klarując bowiem magmę obrazów coś się traci. Dodatkowe, niekoniecznie dające się przełożyć na dyskurs, sensy. U swych początków była to poezja quasioniryczna. Rządziła się raczej zasadą przyległości niż wynikania. Później ową magmę usiłowała poddać rygorowi dyskursu. Zawsze jednak pozostawały cząstki nie dające się doń włączyć, stąd owe wiersze-olśnienia, wiersze-definicje. We wczesnym etapie twórczości byłyby one częściami większej całości. Ale też, zdaje się, wczesne wiersze dążyły do zamknięcia całości doświadczenia, nowsze – jego sekwencji. Raz dyskurs, innym razem doświadczenie epifaniczne, raz obserwacja, innym razem refleksja bądź skierowana do podmiotu mówiącego dyrektywa moralna. To wszystko spaja się zaś w heteronomicznym zbiorze, w którym poszczególne elementy wzajem się dopełniają. W tym sensie Sobkowiak pozostał taki, jakim był – niepewny i poszukujący. Mający kłopoty tyleż ze światem, co z sobą. I usiłujący im sprostać. MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH 73 PREZENTACJE Paulina Komorowska-Birger Urodzona 28.04.1965 r.; dyplom 1990 r. na Wydziale Ceramiki i Szk³a, PWSSP (obecnie ASP) we Wroc³awiu; pracuje w Katedrze Sztuki i Kultury Plastycznej na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Zielonogórskiego; mieszka w Zielonej Górze. Wybrane wystawy indywidualne: 2005 W drodze..., Muzeum Narodowe, Poznañ; 2004 Prywatne Archiwum, Galeria Miejska, Wroc³aw; 2003 Arche – Fakty, BWA, Zielona Góra; 2001 Mosty, sympozjum; Nitra, S³owacja; 2000 Dialog wewnêtrzny, BWA, Zielona Góra; 1999 Przestrzenie, Galeria Miejska, Wroc³aw; 1998 The Studio of The Corning Museum of Glass, Corning, NY, USA; 1994 Œciana p³aczu, Mieczykowa 7, Zielona Góra; 1993 Muzeum Ziemi Lubuskiej, Zielona Góra (ekspozycja do roku 1997); 1992 Galeria Na Solnym, Wroc³aw; 1991 Galeria Na Odwachu, Wroc³aw; 1991 Galeria Sztuki, Zielona Góra. Wybrane wystawy zbiorowe: 2005 Mity/ Anty-Mity, Galeria Forum +, CK Zamek, Wroc³aw; 2005 Szk³o zbli¿a, Ratusz, Leszno; Muzeum Narodowe, Poznañ; 2005 Art Poznañ 2005,Targi Sztuki, Stara RzeŸnia, Poznañ; 2005 J.Ensen in Berlin, Atelierhaus <Fabrik Phoenix>, Berlin; 2004 Promocja Prolibris, Stara Winiarnia, Zielona Góra; 2004 Wejœcie, BWA, Zielona Góra; 2003 Pomiêdzy, Galeria Miejska, Wroc³aw; 2003 Jehsen – zaginiona wieœ, projekt polsko – niemiecki, Bia³owice; 2002 Kontynuacje i sprzeciw, BWA, Wroc³aw 2001 Salon Jesienny, BWA, Zielona Góra; 2000 Cacao Fabrik, Helmond, Holandia; 2000 Euro-Fire in the land of Liege, Liege, Belgia; 1999 ISKIP WSP Zielona Góra; Muzeum Ziemi Lubuskiej, Zielona Góra; 1998 Polska Abstrakcja Analityczna, BWA, Wroc³aw; 1998 Zwischen Geste und Dyskurs, Instytut Polski, Berlin, Niemcy; 1998 Miêdzy gestem a dyskursem, Galeria Prowincjonalna, S³ubice; 1997 Malarstwo – Katedra, Mieczykowa 7, Zielona Góra; 1997 Spektrum, Braunschweig, Niemcy; BWA, Zielona Góra; 1996 Spirala 1, Œwieradów Zdrój; 1996 Kolekcje, Mieczykowa 7, Zielona Góra; 1995 Plener, Galeria H, Vejprty, Czechy; 1995 Nie zas³aniaj mi s³oñca, Galeria GI, Zielona Góra; 1994 Prezentacja artystów zielonogórskich, Instytut Polski, Lipsk, Niemcy; 1993 Pracownia 22, Lubin; 1993 Wystawa asystentów IWP WSP w Zielonej Górze”, BWA, Zielona Góra; 1993 Sztuka nieobecna, Miêdzynarodowe Centrum Sztuki, Poznañ; 1993 Wystawa pracowników IWP WSP w Zielonej Górze”, Galeria GI, Zielona Góra; 1992 Dyplom 90-91, ASP, Gdañsk; 1992 Tydzieñ M³odej Sztuki, Poznañ; 1991 Reims presente Wroc³aw expose, Reims, Francja; 1991 Wystawa wystaw – przegl¹d wystaw z lat 1984-1991, Galeria Sztuki, Zielona Góra; 1991 Die Malerei von Schiesscheiben, Innsbruck, Austria. 74 El¿bieta Koœcielak Wenus z mleka „Dzie³o sztuki jest przede wszystkim konkretem jednostkowym, wywo³uj¹cym przemo¿ne wra¿enie osobowej poniek¹d indywidualnoœci...okreœlaj¹cym je kryterium jest w³aœnie jednoœæ przebijaj¹ca z ró¿norodnoœci jego czêœci, jego charakter organiczny, to, ¿e objawia jakiœ celowy projekt” – pisa³ S.Alexander w Philosophy and Art.1 S³owa te w zaskakuj¹co trafny i syntetyczny sposób dotykaj¹ istoty sztuki Pauliny Komorowskiej-Birger. Sama autorka mówi¹c o swojej twórczoœci wypowiada bez ma³a te same s³owa: „W twórczoœci ka¿da powstaj¹ca praca jest swoistym pamiêtnikiem, czy to bêdzie napisana ksi¹¿ka, zagrany koncert czy namalowany obraz; dzie³o bêdzie opowiadaæ w pewien sposób o osobie, która powo³a³a je do ¿ycia, choæby na krótka chwilê.” 2 Prace artystki s¹ zaproszeniem widza w œwiat wielow¹tkowych historii, z których powstaje jeden spójny obraz, a nawet, nie zawaham siê u¿yæ tego s³owa, filozofia sztuki. Prace Pauliny Komorowskiej-Birger przybieraj¹ formê dialogu: artysty ze sztuk¹, artysty z kultur¹, artysty z natur¹ ludzk¹, z przyrod¹, z drugim cz³owiekiem, którym mo¿e byæ widzodbiorca. Ale nie musi nim byæ, czêsto jest on bowiem jedynie biernym œwiadkiem monologu artystki czy jej „rozmowy” z bytem trans- cendentnym. Jest to twórczoœæ w równym stopniu racjonalna, abstrakcyjna, co emocjonalna, czêsto wrêcz namacalnie korzystaj¹ca z atrybutów codziennoœci i otaczaj¹cej je aury. Instalacje Pauliny Komorowskiej-Birger s¹ okruchami rozbitego w czasie postmodernizmu œwiata wartoœci, rozbitej zbiorowej i indywidualnej to¿samoœci cz³owieka oraz integralnoœci kultury. Artystka nie komentuje tego faktu, wydaje siê, ¿e jest on dla niej oczywisty. Z drobnych zdarzeñ i fragmentów codziennoœci nieœpiesznie buduje now¹ ca³oœæ, poszukuje nowych sensów, kreuje nowe znaczenia. Prywatne gesty, wspomnienia, notatki staj¹ siê tak samo wa¿ne, jak kierunkowskazy estetyczne, etyczne czy poznawcze znanych systemów kultury. Zadziwiaj¹ca jest naturalnoœæ i bezpoœrednioœæ z jak¹ odnosi siê do problemów ostatecznych czy ontologicznie prymarnych, jak ¿ycie i œmieræ, cel istnienia, przemijanie. W jej pracach staj¹ siê one po prostu naturaln¹ czêœci¹ nas samych. W monumentalnej instalacji „W drodze...” prezentowanej w Muzeum Narodowym w Poznaniu 3 autorka odwo³uje siê do wielkiej egzystencjalnej kategorii przemijania, jak te¿ do uczucia przyjaŸni, które jest naszym 1 S.Alexander, Philosophy and Art, w: Jurnal of Philosophical Studies, kwiecień 1929. Cytat za: Matila C. Ghyka, Złota liczba, Universitas, Kraków 2001, s.124. 2 P.Komorowska- Birger, katalog wystawy Mity/Anty-Mity, Galeria Autorska Elżbiety Kościelak FORUM+,CK Zamek, Wrocław 2005. 3 P. Komorowska-Birger, W drodze..., instalacja, wystawa zbiorowa Szkło zbliża, kurator prof. Małgorzata Dajewska, mgr Dorota Shroeder-Szufa, Muzeum Narodowe w Poznaniu, lipiec-sierpień 2005 PREZENTACJE 75 Wenus z mleka, Galeria Forum +, w ramach wystawy Mity i Anty-mity, Wroc³aw, 2005 W drodze..., w ramach wystawy Szk³o zbli¿a, Muzeum Narodowe Poznañ, 2005 (Kamieñ + szk³o)2, Plener, Vejprty (Czechy), 1995 Bez tytu³u, w ramach wystawy Kontynuacje i Sprzeciw, BWA Wroc³aw, 2002 potocznym doœwiadczeniem, do pamiêci o ludziach nam bliskich, którzy odeszli. Praca poœwiêcona jest pamiêci Przes³awa Kornackiego, tragicznie zmar³ego kolegi z okresu studiów, artysty, pracownika naukowego wroc³awskiej Akademii Sztuk Piêknych, w dziesi¹t¹ rocznicê jego œmierci. Patio 76 Muzeum Narodowego stworzy³o architektoniczne warunki do wykreowania „sakralnej” przestrzeni, w której utworzone szpalery ga³êzi, niczym koœcielne chor¹gwie, drzewce dla „worków” utkanych ze szklanych nici. Misterne sploty szklanego tworzywa stanowi¹ nie tylko rozpoznawalny element wielu instalacji Pauliny Komorowskiej-Birger, ale tak¿e metaforyczn¹ pajêczynê chroni¹c¹ wartoœci najwa¿niejsze, prymarne, czy te¿ s¹ kokonem daj¹cym pocz¹tek nowej jakoœci. We wnêtrzu „worków” z w³ókien szk³a znajdowa³a siê fotografia zmar³ego artysty, ci¹gle ta sama, w czterech kolorach: niebieskim i szarym oraz zielonym i br¹zowym – kolorach nieba i ziemi. W centrum zbudowanej w ten sposób przestrzeni dzie³a znajdowa³y siê trzy przedmioty, atrybuty œwi¹tyni: klêcznik, œwiecznik i skrzyneczka na ofiarê. Niezwykle czysta formalnie praca nie posiada³a w zasadzie ani jednego zbêdnego elementu. Nasycona emocjami, by³a równoczeœnie pe³na refleksji i wewnêtrznego spokoju. Powsta³a przestrzeñ-epitafium, ale te¿ przestrzeñ nasycona wiar¹ w przyjaŸñ i niewiar¹ w œmieræ konkretnej osoby, której nie widzieliœmy d³ugo przed jej œmierci¹. Ona ¿yje w nas, tak jakby fakt ostatecznego jej odejœcia by³ zawarty w nie nale¿¹cym do naszego porz¹dku rzeczy. Wystawa Mity/Anty-Mity w Galerii Forum+ w CK Zamek we Wroc³awiu-Leœnicy to próba spojrzenia na stan wspó³czesnej kultury w dobie globalizacji i ujawniaj¹cych siê nowych zjawisk w kulturze i sztuce w epoce przejœcia miêdzy epokami. Upadek cywilizacji zachodnioeuropejskiej „odtr¹biony” wielokrotnie i potwierdzony przez autorytety (np. S.Huntington, F.Fukujama) niesie ze sob¹ nie tylko negacjê dawnych wartoœci, ale przede wszystkim próby dekonstrukcji elementów systemowych „starego porz¹dku kulturowego”. Do kategorii tych nale¿y bez w¹tpienia tak¿e mit, jako jednostka kultury. Na wystawie prezentowane s¹ prace: Joanny Hoffmann, Michalisa Katzourakisa, Pauliny Komorowskiej-Birger, Gosi Koœcielak, Christosa Mandziosa, Darii Mileckiej, Juana Muńoza, Bruce Naumana, Marii Papadimitriou, Przemys³awa Pintala, Susan Sensemann, Mariosa Spiliopoulosa, Anny Stêpkowskiej, Zafosa Xagorarisa i Opy Zouni. Artyœci z Polski,Grecji, USA i Hiszpanii przedstawiaj¹c swoje ujêcie mitu odwo³ywali siê w spo- sób poœredni lub bezpoœredni to tej kategorii. Czêœæ prac pochodz¹cych z kolekcji prywatnych powsta³a wczeœniej i zosta³a przedstawiona w kontekœcie wystawy, czêœæ by³a realizowana z myœl¹ o tej wystawie. Paulina Komorowska-Birger przedstawi³a instalacjê „Wenus z Mleka” odwo³uj¹c siê do najbardziej popularnego rozumienia mitu w naszym krêgu cywilizacyjno-kulturowym, mianowicie do zbioru mitów greckich i rzymskich. Mit o Afrodycie, rzymskiej Wenus, sta³ siê przyczynkiem do analizy wspó³czesnej kondycji kultury i sztuki. Pos¹¿ek Wenus z Milo, kopia jakich wiele w sklepach z pami¹tkami w krajach œródziemnomorskich, sta³ siê ³¹cznikiem pomiêdzy klasycznym piêknem a œwiatem kultury masowej. Wenus zamkniêta w „szklanym kokonie” jest pocz¹tkiem koñca lub form¹ koñcow¹ nowo powsta³ej formacji. Ta p³ynnoœæ czy niedookreœlonoœæ jest nie tylko elementem wspó³czesnej kultury, ale tak¿e jej wartoœci¹. Piêkno, które w kulturze masowej sta³o siê kiczem, jest jednoczeœnie czymœ trwa³ym i niezmiennym. Jest, czy ju¿ nim nie jest...? W instalacji P. Komorowskiej-Birger Wenus nie wynurza siê z morskiej piany, lecz z kasetki, szkatu³ki, „puszki Pandory” posadowionej na stosie ksi¹¿ek. Ich tytu³y to wydawa³oby siê przypadkowy zbiór lektur znajduj¹cych siê w wiêkszoœci biblioteczek domowych: bajki Braci Grimm, podrêcznik historii sztuki „Sztuka i czas”, „Sztuka kochania” Michaliny Wis³ockiej, historia sztuki w wydaniu rosyjskim, podrêcznik u¿ytkowania programów komputerowych w jêzyku angielskim i kilka innych. Œwiat w pigu³ce: podrêczniki, poradniki, coœ co mia³o (ma) stanowiæ bazê naszej wiedzy i naszego doœwiadczenia... Ile z tej wiedzy ju¿ uleg³o dewaluacji? Obok Wenus stanê³a ludowa maselnica wype³niona bia³ymi ¿ywymi i czerwonymi suszonymi ró¿ami. Mit czystego piêkna skonfrontowany z codziennoœci¹ i symbolem kultury ludowej. O ile pierwszy element instalacji, Wenus na stosie ksi¹¿ek, jest intelektualnym dialogiem kultury wysokiej z popularn¹, maselnica wprowadza w ca³oœæ kompozycji doœæ istotny kontrapunkt. W miejsce idei ca³oœciowych kultur pojawia siê idea sieci kulturowych. „Transkulturowoœæ nie zak³ada relacji miêdzy kulturami pojêtymi jako ca³oœci, to nie jest spotkanie ani dialog dwóch monolitycznych kultur; transkulturowoœæ ca³oœci rozsadza i wszystkie je przenika, staj¹c siê istotn¹ cech¹ dzisiejszych spo³eczeñstw”, pisze Wolfgang Welsch 4. Diagnoza wspó³czesnej kultury i sztuki jak¹ postawi³a w tej pracy Paulina KomorowskaBirger wydaje siê byæ przera¿aj¹ca. Ale czy na pewno? Autorka spokojnie porz¹dkuje chaotyczn¹ rzeczywistoœæ, zamykaj¹c najistotniejsze wartoœci w szklanych kokonach. Wroc³aw 12.09.2005 rok 4 cytat za: K.Wilkoszewska, Ku estetyce transkulturowej.Wprowadzenie, w: Estetyka transkulturowa, pod red. K.Wilkoszewskiej, Uniwersitas,Kraków 2004, s.14. PREZENTACJE 77 Jacek Weso³owski Moma Lisa und Götz 78 Moma Lisa i Goetz 0 0 Im vergangenen Jahr habe ich in der Bundesrepublik zwei große Kunstveranstaltungen gesehen: die erste war die spektakuläre MoMAAusstellung in Berlin, die zweite – das Kunstprojekt Götzen in Frankfurt/Oder. MoMA habe ich nur besucht, an Goetzen auch als Künstler teilgenommen. Minionego roku w Republice Federalnej by³em na dwóch du¿ych imprezach artystycznych: pierwsza to g³oœna berliñska MoMA, druga – projekt Goetzen we Frankfurcie nad Odr¹. Na Momie by³em widzem tylko, w Goetzen uczestniczy³em jako artysta. 1 1 In der Zeit vom 20. Februar bis zum 19. September 2004 besuchte mehr als eine Million Menschen Das MoMA. Meisterwerke aus dem Museum of Modern Art, New York in der Neuen Nationalgalerie Berlin. Die Einnahmen aus dem Verkauf der Eintrittskarten lagen etwas über den Gebühren, die das New Yorker Museum, das in jener Zeit renoviert wurde, für das Ausleihen der Werke berechnet hatte; insgesamt kostete die Ausstellung die deutschen Veranstalter fast zehn Millionen Euro. Vom Frühling an unternahm ich mehrere Anläufe, letztlich aber sah ich MoMA erst einige Tage vor Schließung der Ausstellung, nachdem ich endlich einen Weg gefunden hatte, die gigantischen Schlangen zu umgehen (die Menschen kampierten nachts auf Feldbetten und Luftmatratzen, um am Morgen in die Galerie zu gelangen). Ich hingegen begleitete einen Bekannten, der im Rollstuhl sitzt; auf diese Weise wurden wir eingelassen, ohne warten zu müssen. Wer das Ausstellungskonzept nicht kennt, das im Katalog erläutert wird, hat das Empfinden einer Wystawê MoMA (pe³ny tytu³ Das MoMA in Berlin. Meisterwerke aus dem Museum of Modern Art, New York) w Neue Nationalgalerie w Berlinie obejrza³o od 20 lutego do 19 wrzeœnia 2004 r. ponad milion ludzi. Wp³ywy ze sprzeda¿y biletów pokry³y z niewielk¹ nadwy¿k¹ koszty wynajmu kolekcji dzie³ wypo¿yczonych z nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej na czas jego remontu; wystawa kosztowa³a Niemców prawie dziesiêæ milionów euro. Od wiosny robi³em do Momy kilkakrotne podejœcia. Obejrza³em wystawê na kilka dni przed zamkniêciem, znalaz³szy wreszcie sposób na unikniêcie wielogodzinnego oczekiwania na wejœcie (ludzie przesypiali w kolejce noc na ³ó¿kach polowych czy turystycznych materacach, aby rano dostaæ siê do galerii): do wspólnego zwiedzania zaprosi³em znajomego na wózku inwalidzkim; wpuszczono nas bez kolejki. Widz nie zapoznany z wy³o¿on¹ w katalogu koncepcj¹ wystawy (mo¿na j¹ te¿ by³o poznawaæ z prze- noœnych magnetofonów ze s³uchawkami; powiem o niej za chwilê) odnosi wra¿enie pewnego ba³aganu. Wra¿eniu temu sprzyja architektura berliñskiej Nowej Galerii Narodowej, której otwarte wielokierunkowo sale uk³adaj¹ siê w swobodne porz¹dki. Kr¹¿yliœmy zatem ze znajomym wsród luŸnego, wielojêzycznego (czêsto s³ysza³o siê jêzyk polski) t³umu zwiedzaj¹cych, stale na nowo natykaj¹c siê na obejrzane juz dzie³a. I tak by³o dobrze. Powiem najpierw o kilku osobistych fascynacjach. Zobaczy³em na Momie orygina³ obrazu Jamesa Ensora Maski naprzeciw œmierci (1888), który by³ dla mnie silnym prze¿yciem. Któregoœ grudniowego dnia 1981 roku; przypadkowo (?) reprodukcja znalaz³a siê w numerze „Sterna” czy „Timesa”, poœwiêconym rozpoczêtej w³aœnie wojnie polsko-jaruzelskiej; by³em daleko od miejsca wypadków. Bardzo zauroczy³ mnie Balthus – nie zna³em bli¿ej tego malarza. Kupi³em zaraz w muzealnej ksiêgarni ksi¹¿kê Gilesa Néreta Balthus. Król kotów (Balthus. Der König der Katzen). Balthasar (Baltusz) Klossowski de Rola urodzi³ siê w 1908 roku w Pary¿u, zmar³ w 2001 we francuskiej Szwajcarii. De Rola byli comtes. Matka, póŸniejsza przyjació³ka Rilkego, u¿ywa³a nazwiska Baladine Klossowska. Na trzy lata przed œmierci¹ otrzyma³ Baltusz doktorat honoris causa na Uniwersytecie Wroc³awskim. Jest to malarstwo wiele mówi¹ce o malarzu (mniej o sztuce jako takiej) - indywidualne, niezale¿ne, osobiste. Pokazuje œwiat na granicy real- i surrealnoœci, rzeczywistoœci i snu. Dominuj¹cy u Balthusa temat – dorastaj¹ce dziewczynki w pozach erotycznych – dawa³ mu du¿e powodzenie u starszych milionerów. Zaiste fascynuj¹ce s¹ „obrazy ludzkiej samotnoœci“ Edwarda Hoppera: cz³owiek przy pompie benzynowej w wieczornym pejza¿u (Benzyna, 1940) zamyœlona bileterka w pustawym kinie (Kino w Nowym Jorku, 1939), dom bez ludzi za lini¹ kolejowego nasypu (Dom przy torze, 1925). Zaj¹³ mnie na d³u¿sz¹ chwilê Richard Tuttle swym Cloth Octagonal (1967). „Im mniej, tym wiêcej” – has³o minimalizmu. Dzie³o Tuttle´a jest to przybity wprost do œciany kawa³ p³ótna malarskiego ufarbowanego na wiosenn¹ zieleñ, niedbale zaobrêbionego, w formie nieregularnego oœmiok¹ta w wymiarze ok. 1,5 m. Jest gewissen Unordnung. Dieser Eindruck wird durch die Architektur der Neuen Nationalgalerie noch verstärkt, ihre Räume sind nämlich nach vielen Seiten hin offen. So kreisten wir in der Besuchermenge umher und stießen immer wieder auf Werke, die wir bereits gesehen hatten. Und das war gut so. Zunächst werde ich von einigen persönlichen Faszinationen berichten. Bei MoMA sah ich James Ensors Masken, dem Tod gegenüberstehend (1888) im Original; eine Reproduktion dieses Bildes hatte mich an einem Dezembertag des Jahres 1981 stark erschüttert, sie fand sich zufälligerweise (?) in einer Ausgabe des „Stern“ oder der „Times“, die dem damals gerade ausgebrochenen Jaruzelski-Polen-Krieg gewidmet war, den ich weit weg vom Ort des Geschehens erlebte. Balthus hat mich begeistert; ich kannte diesen Maler nicht näher, deshalb kaufte ich in der Museumsbuchhandlung sofort das Buch von Giles Néret Balthus. Der König der Katzen. Balthasar Klossowski de Rola wurde 1908 in Paris geboren und starb 2001 in der französischen Schweiz. Die Familie de Rola waren comtes. Balthus´ Mutter, die spätere Freundin von Rilke, benutzte den Namen Baladine Klossowska. Drei Jahre vor seinem Tod wurde Balthus von der Universität Breslau die Ehrendoktorwürde verliehen. Seine Malerei sagt viel über den Maler aus (und weniger über die Kunst im Allgemeinen) – sie ist individuell, eigenwillig und persönlich. Sie zeigt eine Welt an der Grenze zwischen Sur- und Realität, zwischen Traum und Wirklichkeit. Balthus’ Bilder sind dominiert von heranwachsenden Mädchen in erotischen Posen – was ihn bei älteren Millionären sehr erfolgreich machte. Faszinierend sind Edward Hoppers „Bilder der menschlichen Einsamkeit”: ein Mann an der Tankstelle im Dämmerlicht (Benzin, 1940), eine in Gedanken versunkene Platzanweiserin in einem halb leeren Kinoraum (Kino in New York, 1939), ein Haus ohne Menschen hinter einen Eisenbahndamm (Das Haus am Bahndamm, 1935). Etwas länger verweilte ich bei Richard Tuttles Cloth Octagonal (1967). „Je weniger, desto mehr” – wie die Minimalisten zu sagen pflegten. Das Werk von Tuttle ist ein direkt an die Wand genageltes Stück Leinwand, frühlingsgrün gefärbt, nachlässig umsäumt, in Form eines etwa 1,5 Meter großen Achtecks. Darin ist alles enthalten: vom Christustuch bis zu den Fahnen der verschiedenen Weltrevolutionen. Das MoMA-Konzept wird in einem umfangreichen Katalog dargelegt, auf dessen Umschlag PREZENTACJE 79 das berühmte Bild Dance von Henri Matisse prangt (eine der Versionen dieses Bildes sah ich vor Jahren in der Eremitage in Leningrad, das heute wieder St. Petersburg heißt). Der Katalog, der etwa das DIN A4-Format hat, ist in der Buchhandlung der Neuen Nationalgalerie in zwei Sprachen, Deutsch oder Englisch, zum Preis von 29 Euro erhältlich. 212 der insgesamt 376 Katalogseiten enthalten farbige Abbildungen, 43 Seiten sind Texte zur Ausstellung als Ganzem oder zu einzelnen ihrer Teile (nicht mitgerechnet die Kommentare zu einzelnen Werken, bibliographische Anmerkungen, Zeittafeln usw., die weitere rund 100 Textseiten mit kleinen Bildern einnehmen). Mit der MoMA-Ausstellung wollte die Leitung des New Yorker Museums in Berlin Meisterwerke der modernen Kunst präsentieren und zugleich das eigene Museum als eine Kulturinstitution von Weltrang vorstellen. Der Ausstellungskatalog unterstreicht diesen Rang, er führt eine imponierende Zahl von modernen Künstlern und ihren Werken vor. Die Organisatoren gliederten MoMA in übergeordnete und untergeordnete Teile, die im Katalog chronologisch geordnet sind. Ich nenne hier die Kapitel (und gebe in Klammern ihren Inhalt sowie die berühmtesten Namen an): Moderne Anfänge (Postimpressionismus, Symbolismus, Fauvismus; u.a. Cézanne, Seurat, van Gogh, Gauguin, Munch, Klimt, Henri Rousseau, Derain, Braque), Matisse Picasso (die zwei Riesen der Moderne), Kubismus und abstrakte Kunst (Gris, Delaunay, Chagall, Leger, Boccioni, Brancusi, Malewitsch, Rodtschenko, Mondrian, van Doesburg, die Amerikaner Davis und O´Keeffe), Fantastische Kunst, Dada, Surrealismus (de Chirico, Klee, Magritte, Ernst, Tanguy, Dali, Arp, Miró, Oppenheim, Giacometti, der Amerikaner Cornell), Neue Menschenbilder (Rodin – als Vorläufer der modernen Plastik, Lipschitz, Modigliani – als Bildhauer, figurative Malerei zwischen den Weltkriegen, u.a. Beckmann, Dix, Grosz. Dieser Teil enthält eine umfangreiche Sammlung mit Werken von Hopper, dem Stolz Amerikas.) Danach folgen Die neue amerikanische Malerei (expressive und geometrische Abstraktion, u.a. de Kooning, Pollock, Rothko, Newmann, Smith, Rauschenberg, Johns, Twombly, Kelly), Die Kunst des Realen (von Pop Art bis Postminimalismus, u.a. Warhol, Lichtenstein, Wesselmann, Oldenburg, Stella, Judd, Flavin, LeWitt, Serra), und schließlich Offenes Ende, auch in New York angesiedelt. Dieses offene Ende ist auf das Ende der 60ger Jahre datiert, wobei der Schwerpunkt 80 w nim wszystko: od chusty Chrystusa do sztandarów kolejnych Rewolucji Œwiata. Koncepcja wystawy MoMA. Arcydzie³a z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku opisana jest w okaza³ym katalogu ze s³ynnym Dance Matisse´a na ok³adce (wersjê obrazu widzia³em przed laty w Ermita¿u, wtedy leningradzkim, dziœ znów petersburskim). Ksi¹¿kê mo¿na kupiæ w ksiêgarni wewn¹trz Nowej Galerii Narodowej w dwóch wersjach jêzykowych: niemieckiej i angielskiej, cena 29 euro. Z 376. stronic grubego tomu, formatu ponad A4, zawieraj¹cego 212 barwnych tablic, 43 strony zajmuj¹ teksty objaœniaj¹ce wystawê w ca³oœci i w czêœciach (nie liczê komentarzy do poszczególnych dzie³, objaœnieñ bibliograficznych, tablic historycznych itd., co zajmuje ³¹cznie ok. 100 stron tekstu z obrazkami). W zamyœle kierownictwa nowojorskiego muzeum, wdziêcznie przyjêtym w Nowej Galerii Narodowej w Berlinie, MoMA jest pokazem arcydzie³ sztuki nowoczesnej i jest zarazem prezentacj¹ instytucji kulturalnej o znamienitej œwiatowej randze. Katalog wystawy s³u¿y ugruntowaniu tej rangi. Oczywiœcie daj¹c pokaz imponujacej iloœci twórców sztuki nowoczesnej oraz ich dzie³. Ca³oœæ ekspozycji Momy dzieli sie wg koncepcji organizatorów na czêœci nadrzêdne i im podrzêdne, u³o¿one w katalogu w ci¹g chronologiczny. Wymieniê nadrzêdne, rozœwietlaj¹c nieco ich zawartoœæ informacjami w nawiasach, z podaniem wyboru najs³ynniejszych nazwisk: Pocz¹tki sztuki nowoczesnej (postimpresjonizm, symbolizm, fowizm, m.in. Cézanne, Seurat, van Gogh, Gauguin, Munch, Klimt, Celnik Rousseau, Derain, Braque), Matisse i Picasso (jako dwaj olbrzymi sztuki nowoczesnej), Kubizm i sztuka abstrakcyjna (Gris, Delaunay, Chagall, Leger, Boccioni, Brancussi, Malewicz, Rodczenko, Mondrian, van Doesburg, Amerykanie Davis i 0´Keeffe) Malarstwo wyobraŸni, dadaizm, nadrealizm (de Chirico, Klee, Magritte, Ernst, Tanguy, Dali, Arp, Miró, Oppenheim, Giacometti, Amerykanin Cornell) Nowe widzenie cz³owieka (Rodin – jako prekursor rzeŸby nowoczesnej, Lipschitz, Modigliani – jako rzeŸbiarz, malarstwo figuratywne miêdzy wojnami, m.in. Beckmann, Dix, Grosz. W tym dziale mamy spory zbiór obrazów Hoppera, dumy Ameryki, po czym wkracza Nowe malarstwo amerykañskie (abstrakcjonizm ekspresywny i geometryczny, m.in. de Kooning, Pollock, Rothko, Newmann, Smith, Rauschenberg, Johns, Twombly, Kelly), Sztuka realnoœci (od pop-artu do postminimalizmu, m.in. Warhol, Lichtenstein, Wesselmann, Oldenburg, Stella, Judd, Flavin, LeWitt, Serra), wreszcie Offenes Ende, te¿ umieszczony w Nowym Jorku. Ów otwarty koniec naznaczony jest na koniec lat 60., z akcentem na malarstwie (Guston i du¿y wybór Richtera) i symbolicznym tylko pokazem sztuki instalacji i obiektu (Nauman i Artschwanger). Niektóre nazwiska powtarzaj¹ siê w obrêbie kilku rozdzia³ów, kilka, jak Picasso i Matisse, w wielu rozdzia³ach, niekiedy natykamy sie na nieco zaskakuj¹ce przyporz¹dkowania, np. Kandinsky umieszczony w rozdziale Pocz¹tki sztuki nowoczesnej obok Moneta, czy Chagall obok Legera w rozdziale Kubizm i sztuka abstrakcyjna. Wy¿ej wymienione tytu³y czêœci ekspozycji, tworz¹ce jej strukturê, wziê³y siê z imponuj¹cego sw¹ intelektualn¹ zrêcznoœci¹ konceptu, który pozwala opowiedzieæ sto lat dziejów sztuki nowoczesnej na kanwie 75.letniej historii nowojorskiego Muzeum (zosta³o ono za³o¿one przez Alfreda H. Barra Juniora w 1929 r.). Strukturê wystawy MoMa w Berlinie, wyra¿aj¹c¹ siê w tytu³ach czêœci katalogu, utkali organizatorzy z tytu³ów wystaw monograficznych zrealizowanych w Museum of Modern Art New York w ró¿nych latach; podajê tytu³y oryginalne poszczególnych wystaw oraz rok realizacji: Modern Stars – 1999/2000, Matisse Picasso – 2003, Cubism and Abstract Art – 1936, Fantastic Art, Dada, Surrealism – 1936/37, New Images of Man – 1959, The New American Painting – 1958/59, The Art of the Real – 1968, Open Ends – niedawno, bo na prze³omie wieków. 2 Zrealizowany od 5 czerwca do 31 paŸdziernika 2004 r. we Frankfurcie nad Odr¹, z rozpostarciem na S³ubice, projekt Goetzen nie jest intelektualnie wyrafinowany, natomiast imponuje wielostronnoœci¹ i wielocz³onowoœci¹ – zaznaczon¹ ju¿ w tytule przedsiêwziêcia: Goetzen – Ich und die Anderen. Internationales interdisziplinäres Kunstprojekt. „Götzen”, liczba pojedyñcza „Götz”, znaczy tyle co bo¿kowie. W odró¿nieniu od bogów = Götter, i Boga Jedynego = Gott. auf der Malerei liegt (Guston und eine große Zahl von Werken Richters), während die Objekt- und Installationskunst nur symbolisch repräsentiert ist (Nauman und Artschwanger). Einige Namen wiederholen sich in mehreren Kapiteln, andere wie Picasso oder Matisse in vielen Kapiteln, gelegentlich finden sich etwas überraschende Zuordnungen, z.B. wird Kandinsky in dem Kapitel Moderne Anfänge neben Monet platziert oder Chagall neben Leger in Kubismus und abstrakte Kunst. Die oben genannten Titel, die der Ausstellung ihre Struktur geben, gehen auf ein sehr geschicktes, intellektuell imponierendes Konzept zurück, das es erlaubt, die einhundertjährige Geschichte der modernen Kunst vor dem Hintergrund der 75jährigen Geschichte des New Yorker Museums zu erzählen (das 1929 von Alfred H. Barr Junior gegründet wurde). Die Struktur des MoMA in Berlin, die in den Katalogkapiteln deutlich wird, ist auf monographische Ausstellungen des New Yorker Museum of Modern Art New York aus verschiedenen Jahren zurückzuführen. Hier die Originaltitel der einzelnen Ausstellungen und das Jahr ihrer Realisierung: Modern Stars – 1999/2000, Matisse Picasso – 2003, Cubism und Abstrakt Art – 1936, Fantastic Art, Dada, Surrealism – 1936/37, New Images of Man – 1959, The New American Painting – 1958/59, The Art of the Real – 1968, Open Ends fand erst vor kurzem statt, an der Schwelle zum neuen Jahrhundert. 2 Das Projekt Goetzen, das vom 5. Juni bis zum 31. Oktober 2004 in Frankfurt/Oder stattfand und sich auf Slubice ausdehnte, ist nicht intellektuell raffiniert, imponiert jedoch durch seine Vielschichtigkeit, die bereits im Titel des Vorhabens anklingt: Goetzen – Ich und die Anderen. Internationales interdisziplinäres Kunstprojekt. Das Kunstprojekt Goetzen wird im Internet in deutscher und polnischer Sprache ausführlich dargestellt (http: www.kunstprojekt-goetzen.com). Wer sich das Ganze mit dem Computer ausdruckt, hat einen fertigen Katalog. Auf der Titelseite fasst der Projektautor und –kurator, Udo C. Cordes, den Sinn des Unternehmens kurz, aber poetisch zusammen: „Kunstprojekt Goetzen / Näherungsversuche // an das Ich / an die Anderen / an das Unlösbare / an das Unerklärbare/ an die beginnlose Welt”. Auf den folgenden Seiten des Internetkatalogs lesen wir PREZENTACJE 81 zunächst kulturpolitische Äußerungen: von Kulturstaatsministerin Christina Weiss, der Schirmherrin des Projektes Goetzen, sowie von dem deutschen und dem polnischen Bürgermeister der im Jahre 1945 geteilten Stadt Frankfurt/Oder. Danach folgen ein Text des Projektkurators und Essays von drei deutschen Kunsthistorikern ad rem artis. Schließlich werden die einzelnen Elemente des Projekts vorgestellt. Dazu gehören zwei Ausstellungen mit Werken der bildenden Kunst: Kein Bild ist wahr und GoetzenHäuser, ferner eine Essaysammlung zum Thema „Ich und die Anderen” von Professoren, Literaten und Publizisten (fünf aus Polen sowie je ein Deutscher, ein Este und ein Lette). Den umfangsreichsten Teil bilden Antworten auf die Frage „Was gibt mir im Leben Halt?”, die der Autor des Goetzen-Projekts Menschen von verschiedener Nationalität (in der Hauptsache jedoch Deutschen und Polen), von verschiedenem Geschlecht, Alter, Ausbildung und Beruf über das Internet stellte; die Antworten reichen von einem arbeitslosen Arzt bis zur Präsidentin der ViadrinaUniversität, Professor Gesine Schwan, die vor kurzem für das ehrenvolle Amt des Bundespräsidenten kandidierte. Insgesamt handelt es sich um gut 200 Antworten, von ganz einfachen Sätzen in der Art von „Den Halt im Leben gibt mir mein Mann” bis zu komplizierten philosophischen Texten, darunter einigen sehr umfangreichen. Interdisziplinär ist das Kunstprojekt Goetzen nicht nur, weil es verschiedene Kunstsparten in einem Konzept vereint (neben Ausstellungen und Publikationen gab es Podiumsdiskussionen und auch ein multimediales Spektakel aus Malerei, Poesie, Musik und Tanz); Götzen verbindet und mischt auch verschiedene Ebenen der – sehr weit verstandenen – Kultur. In Frankfurt/Oder wird die Natur zum Kontext der Kultur: der Fluss – der nichts davon weiß, dass er eine Grenze darstellt. Aber wir wissen es. Das Internationale des Goetzen-Projekts, das sich an den bereits genannten Essays und weltanschaulichen Äußerungen über den „Halt im Leben“ andeutet, zeigt sich vor allem an der Liste der beteiligten Künstler; es waren insgesamt einundzwanzig, deren Namen und Nationalität ich hier nach einem Leporello wiedergebe, das die Besucher vor Ort bekommen konnten: „Amador (ESP), Bucco (D), Burska (PL), Cordes (D), Escobedo (MEX), Gorecki (PL), Herold (D), Huan (RC), Hofmann (D), Jaeggi (SUI), Köker (D – im Internetkatalog aber mit TR vermerkt – J.W.), Leiberg (D), Lewandowsky (D), Prigow (RUS), 82 Projekt jest obszernie przedstawiony w internecie w dwóch jêzykach: niemieckim i polskim. Http://www.kunstprojekt-goetzen. com. Mo¿na wydrukowaæ go w ca³oœci na domowej drukarce i ma siê gotowy katalog. Na stronie tytu³owej autor i kurator projektu Udo. C. Cordes ujmuje zwiêŸle a poetycko sens przedsiêwziêcia: „Projekt artystyczny Goetzen / Próba zbli¿enia // do Ja / do innych / do nieodgadnionego / do niewyt³umaczalnego / do bezkresu wszechœwiata”. Na kolejnych stronach czytamy najpierw kulturpolityczne wypowiedzi: ministra kultury Republiki Federalnej, pani Christiny Weiss, najwy¿szej opiekunki projektu Goetzen oraz obu burmistrzów rozdzielonego w 1945 r. miasta Frankfurt/Oder, niemieckiego i polskiego. Nastêpnie katalog podaje wypowiedŸ kuratora Projektu oraz eseje trójki niemieckich uczonych-humanistów ad rem artis. Wreszcie prezentowane s¹ czêœci sk³adowe Projektu. Sa to dwie ekspozycje plastyczne: Kein Bild ist wahr (tomistyczn¹ frazê „obrazy k³ami¹” przet³umaczone w wersji polskiej katalogu jako Obraz i prawda) oraz GoetzenHäuser (bo¿kowe domki), nastêpnie zbiór wypowiedzi na temat „Ja i Inni” (profesorowie, pisarze i publicyœci: pi¹tka Polaków, po jednym Niemcu, Estoñczyku i £otyszu). Kolejn¹, pokaŸn¹ czêœæ stanowi¹ odpowiedzi na pytanie „Co daje mi oparcie w ¿yciu?”, które autor projektu Goetzen zadaje ludziom ró¿nej narodowoœci (wiekszoœæ to Niemcy i Polacy), p³ci, wieku, wykszta³cenia i profesji: od bezrobotnego lekarza do rektora Uniwersytetu Viadrina, pani profesor Gesine Swan, kandydatki na Najszacowniejszy Urz¹d w RFN w ostatnich wyborach prezydenckich. Jest tych odpowiedzi ponad dwieœcie. Od zdañ bardzo prostych typu „moim oparciem jest m¹¿” do skomplikowanych tekstów filozoficznych, niekiedy bardzo d³ugich. Interdyscyplinarnoœæ projektu artystycznego Goetzen (wystawom i internetowym publikacjom towarzyszy³y dyskusje panelowe, tak¿e multimedialny spektakl: malarstwo, poezja, muzyka, taniec) polega nie tylko na z³¹czeniu w jednym koncepcie ró¿nych dziedzin sztuki – zostaj¹ w nim po³¹czone ró¿ne dziedziny (i poziomy) kultury, bardzo szeroko pojêtej. Jej kontekstem we Frankfurcie nad Odr¹ jest natura p³yn¹cej spokojnie rzeki, która nic nie wie o tym, ¿e jest granic¹. Ale my wiemy. Natomiast miêdzynarodowoœæ Projektu, zaznaczona ju¿ wy¿ej przy esejach i wypowiedziach œwiatopogl¹dowych o „¿yciowym oparciu” eksponuje najwyraziœciej lista wystawiaj¹cych artystów, których by³o dwadzieœcioro i jeden. Przepisujê z ma³ego folderku, rozdawanego widzom w trakcie trwania Projektu: „Amador (ESP), Bucco (D), Burska (PL), Cordes (D), Escobedo (MEX), Górecki (PL) Herold (D), Huan (RC), Hofmann (D), Jaeggi (SUI), Köker (D – w internetowym katalogu zaznaczona wszak¿e jako TR – wtrêt J.W.), Leiberg (D), Lewandowsky (D), Prigow (RUS), Siegmund (D), Sosnowska (PL), Tillbergs (LET), Ulrichs (D), Walter (D), Wendisch (D), Weso³owski (PL)”. Niemcy s¹ jak widaæ w przewadze, cudzoziemcy natomiast w wiêkszoœci ¿yj¹ od lat w RFN, przewa¿nie w Berlinie – nawet jeœli tylko jedn¹ nog¹, drug¹ siêgaj¹c kraju swego pochodzenia – jak ni¿ej podpisany. Prosto z Warszawy przyjecha³y dwie gwiazdki polskiej sztuki najm³odszej: Monika Sosnowska i Bogna Burska. Najstarszy wiekiem (ur. 1931) Szwajcar Urs Jaeggi, wymieniany w encyklopediach jako pisarz i socjolog, podaje w ¿yciorysie, ¿e mieszka i pracuje w Mexico City oraz w Berlinie. Tim Ulrichs, bodaj¿e najbardziej znane znawcom nowej sztuki niemieckiej i œwiatowej nazwisko po Beuysie, urodzi³ siê w r. 1940, od lat jest profesorem sztuki w Monastyrze, dziêki czemu mo¿e finansowaæ swoje „woluntarystyczne” pomys³y. „Bo¿kowych domków” (z pomalowanych na bia³o p³yt paŸdzierzowych o wymiarach 3 x 3 x 3 m) by³o trzynaœcie. Dziesiêæ po niemieckiej stronie Odry i trzy po polskiej, te ostatnie w bliskoœci Collegium Polonicum, polskiego przyczó³ka der Europäischen Universität Viadrina Frankfurt/Oder. Wspomnê o tych, które zaczepi³y mi siê o zwoje na spacerze w dniu 5 czerwca 2004 r. – spacer ów by³ czêœci¹ uroczystoœci publicznej inicjacji projektu Goetzen w Koœciele Pokoju, najstarszej frankfurckiej œwi¹tyni – obecnych by³o ze dwieœcie osób. Mieszkaj¹cy w Nowym Jorku Chiñczyk Zhang Huan przypomnia³ nam w swej instalacji, ¿e swastyka wywodzi siê z symboliki religijnej Dalekiego Wschodu. Jörg Herold zinterpretowal swój wczeœniejszy pomys³ na „documenta” w Kassel: przez okno jego domku mo¿na by³o zobaczyæ prymitywnie wykonan¹ Siegmund (D), Sosnowska (PL), Tillbergs (LET), Ulrichs (D), Walter (D), Wendisch (D), Wesolowski (PL)”. Die Deutschen sind sichtlich in der Überzahl, die Ausländer hingegen leben und arbeiten mehrheitlich seit Jahren in der Bundesrepublik, vor allem in Berlin – auch wenn sie in ihrem Herkunftsland ebenfalls tätig sind, wie der Verfasser dieser Zeilen. Direkt aus Warschau kamen zwei Sternchen am Himmel der jüngsten polnischen Kunst nach Frankfurt: Monika Sosnowska und Bogna Burska. Der älteste unter den Götzen-Künstlern, der Schweizer Urs Jaeggi (geb. 1931), der in einigen Lexika als Schriftsteller und Soziologe bezeichnet wird, gibt in seiner Biographie an, dass er in Mexico City und Berlin zu Hause sei. Tim Ulrichs, für Kenner der modernen Kunst Deutschlands und der Welt der wohl bekannteste Name nach Beuys, wurde 1940 geboren und hat seit Jahren eine Kunstprofessur an der Fachhochschule Münster, was es ihm erlaubt, seine „volontaristischen” Ideen zu finanzieren. Es gab dreizehn „Götzen-Häuser” (aus weiß gestrichenen Spanplatten in der Größe von 3 x 3 x 3 m). Zehn von ihnen standen auf der deutschen Seite der Oder und drei auf der polnischen Seite, übrigens ganz in der Nähe des Collegium Polonicum, des polnischen Brückenkopfes der Europa-Universität Viadrina in Frankfurt/Oder. Ich werde jene Häuser erwähnen, die sich mir bei einem Spaziergang am 5. Juni 2004 einprägten; an dem Spaziergang nahmen etwa zweihundert Menschen teil, er gehörte zum Eröffnungsprogramm des Projektes Götzen in der Friedenskirche, der ältesten Kirche Frankfurts. Der in New York lebende Chinese Zhang Huan erinnerte uns in seiner Installation daran, dass das Hakenkreuz ursprünglich ein religiöses Symbol der fernöstlichen Kultur war. Jörg Herold variierte sein früheres Konzept für die „documenta” in Kassel: durch das Fenster seines Hauses konnte man eine primitiv gefertigte Leiter sehen, deren Fuß in einem Erdloch voller Schlamm steckte, ihr Ende hingegen ragte durch eine Öffnung im Dach in den blauen und (am 5.6.04) wolkenlosen Himmel hinein. Ryszard Gorecki (der vor kurzem von Slubice nach Berlin übersiedelte) beschmierte die eine Innenwand seines Hauses mit Maschinenfett, die andere mit Schokolade, die dritte verkleidete er mit CD-s, die vierte, die Wand mit der Tür, tapezierte er mit Zeitungsseiten voller Börsenkurse, auf dem Fußboden hatte er Weizensamen ausgestreut. Diese Formel unseres Daseins wurde von den Frankfurter Tauben PREZENTACJE 83 kommentiert, die durch die Haustür zu dem Futter drängten. Tim Ulrichs zeigte sein eigenes Verdauungssystem in einem Videofilm. Er nutzte dafür eine in der Inneren Medizin noch relativ neue Untersuchungsmethode: der Patient schluckt eine kleine Videokamera, die in seinem Organismus den natürlichen Weg zurücklegt, vom Ein- bis zum Ausgang. „Alles kann Kunst sein” – dieser vor vierzig Jahren geäußerten Maxime ist der Künstler immer treu geblieben. Ziemlich lange gab ich mich der Kontemplation über das Konzept von Monika Sosnowska hin. Ihr Markenzeichen sind bekanntlich „Architekturtäuschungen”. Der grünlich bemalte Innenraum ihres Hauses erinnerte irgendwie an ein öffentliches WC, der Platz reichte jedoch nicht für eine Abortschüssel, und für ein Pissoir war er schon gar nicht zu nutzen. Von außen unterschied sich ihr Götzen-Haus nicht von den anderen. Jaeggi hat das ihm zugeteilte Haus einfach demoliert. Udo C. Cordes äußerte in einem Gespräch mit mir die Ansicht, dass dies ein Akt der Hilflosigkeit des Künstlers gegenüber seiner Aufgabe sei. Für mich war es eher ein Ausdruck der Hilflosigkeit des Menschen gegenüber seiner Umwelt. Ein Gedankenpaket zur Geschichte, zur Gegenwart, zu der ungewissen Zukunft. Dieses Götzen-Haus hat sich mir am stärksten in Herz und Hirn eingebrannt. Auf die Frage „Was gibt mir Halt im Leben?” antwortete Jaeggi: „Nichts”. Die Götzen-Häuser waren als einzelne „Beiträge zum Thema” zu verstehen, die wir bei dem Spaziergang an der Oder nacheinander in uns aufnehmen und als Aussagen von Künstlern auf diese oder andere Art „lesen“ konnten. Dagegen bildete die Ausstellung Kein Bild ist wahr ein Ganzes. Erstaunlicherweise war es ein Gesamtwerk, das nicht als bewusste Konzeption aus der gemeinsamen Arbeit der teilnehmenden Künstler hervorging, denn die Künstler trafen sich mit dem Projektleiter immer nur einzeln zu Konsultationen, und ich glaube auch nicht, dass der Projektleiter die Ausstellung nach einem aleatorischen Konzept zusammenstellte. Ich weiß nicht, wie er es mit den anderen hielt – mit mir sprach er immer nur über die Form, nie über die Inhalte, die Botschaft. Es hatte den Anschein, als sei die Ganzheit der Ausstellung in der Friedenskirche von ganz allein entstanden – als habe der genius loci sie aus der Sensibilität der einzelnen Künstler hervorgezaubert. Die alte Kirche, die aus dem 13. Jh. stammt, zunächst römisch-päpstlich war und dann evangelisch, wurde während des Krieges bombardiert, in der 84 drabinê, której dó³ tkwi³ w dziurze w ziemi wype³nionej b³otem, góra zaœ wychyla³a siê przez otwór w dachu ku czystemu, bezchmurnemu (w dniu 5.06.04 r.) niebu. Ryszard Górecki (ostatnio ze S³ubic przeniós³ siê do Berlina) wymaza³ jedn¹ œcianê wewn¹trz swego domku smarem do maszyn, drug¹ czekolad¹, trzeci¹ wy³o¿y³ p³ytkami CD, czwart¹ – wejœciow¹ – wytapetowa³ gazetami z wynikami kursów gie³dowych, na pod³odze rozsypa³ ziarno pszenicy. Tê formu³ê naszego Dasein komentowa³y frankfurckie go³êbie, które usi³owa³y wcisn¹æ siê do œrodka w sprawie pokarmowej. Swój przewód pokarmowy pokaza³ w filmie wideo Tim Ulrichs – wykorzysta³ tu stosunkowo now¹ w diagnostyce internistycznej metodê badania uk³adu trawienno-wydalniczego: pacjent po³yka maleñk¹ kamerê, która odbywa naturaln¹ drogê w naszym organizmie – od wejœcia do wyjœcia. „Wszystko mo¿e byæ sztuk¹” – tej maksymie, wypowiedzianej 40 lat temu, artysta pozosta³ wierny. Doœæ d³ugo kontemplowa³em domek Moniki Sosnowskiej. Jak wiadomo jej logo stanowi¹ „z³udzenia architektoniczne”. Zielonkawe wnêtrze domku sw¹ architektur¹ budzi³o skojarzenie z publiczn¹ ubikacj¹, jednak¿e miejsce na klozet by³o za w¹skie, na pisuar zaœ niemo¿liwe do wykorzystania. Z zewn¹trz domek wygl¹da³ jak inne. Jaeggi domek swój po prostu zdemolowal. Udo C. Cordes w rozmowie ze mn¹ wyrazi³ pogl¹d, ¿e jest to obraz bezsi³y artysty wobec postawionego mu zadania. Ja by³bym sk³onny uwa¿aæ, ¿e to wyraz bezsi³y artysty-cz³owieka wobec otaczaj¹cego go œwiata. Reakcja na pamiêæ historii, na konstatacjê teraŸniejszoœci, na niepewne myœli o przysz³oœci. Ten „bo¿kowski domek” najbardziej wrazi³ mi siê w mózg i serce. Na pytanie „Co daje mi oparcie w ¿yciu?” Jaeggi odpowiedzia³: „Nic”. O ile Götzen-Häuser stanowi¹ „przyczynki do tematu”, które widz nanizuje na sznurek swej uwagi podczas spaceru nad Odr¹, „czytaj¹c” jakby kolejne wypowiedzi artystów w takim lub innym „porz¹dku zwiedzania”, o tyle wystawa Kein Bild ist wahr jest ca³oœci¹. Rzecz zdumiewaj¹ca, nie jest to ca³oœæ œwiadomie wykoncypowana we wspólnym trudzie uczestnicz¹cych w niej artystów, bo ci nie mieli ze sob¹ bezpoœredniej stycznoœci, kontaktuj¹c siê osobno i po- jedyñczo z kuratorem, nie wydaje siê równie¿, by ten ostatni budowa³ ekspozycjê wed³ug przemyœlanego konceptu ideowotreœciowego. Nie wiem jak z kolegami, ze mn¹ rozmawia³ wy³¹cznie o formie, nie o przes³aniu. Myœlê, ¿e ca³oœæ, któr¹ stanowi³a wystawa w Koœciele Pokoju, wytworzy³a siê niejako sama – z pojedynczej wra¿liwoœci poszczególnych artystów wywo³a³ j¹ genius loci. Stara, XIII-w. œwi¹tynia, najpierw papieska, potem protestancka, potem zbombardowana, potem zignorowana (czasy Dedeeru), wreszcie odbudowana – nie zosta³a przywrócona swej funkcji sakralnej. Zia³a pustk¹, gdy wszed³em do niej po raz pierwszy wiosn¹ 2003 r., aby poznaæ miejsce przydzielone mi przez kuratora w Projekcie. Natomiast w dniu otwarcia wystawy robi³a wra¿enie „urz¹dzonego koœcio³a”. W miejscu g³ównego o³tarza sta³o wielkie sanktuarium – GoetzenHaus koncepcji Udo C. Cordesa, wykonane przez fachowych stolarzy, do którego wiod³y wysokie schody; przez uchylone drzwi kabiny s¹czy³o siê œwiat³o. Ca³¹ nawê g³ówn¹ zajmowa³y postacie ukrêcone przez Elen Escobedo z odpadów tekstylnych, jakby negatyw ³awek dla wiernych – bez wiernych, bo „ludzie” ci, zgarbieni, z pochylonymi g³owami, zwróceni byli „twarzami” do wyjœcia, jakby „wypêdzano” ich z Domu Bo¿ego. Tytu³ instalacji: UchodŸcy. Z przeciwleglych okien przygl¹da³y siê sobie „witra¿e”. Z jednej strony „biblijne” obrazy Helge Leiberga na ogólny temat „Homo sapiens”, z drugiej Bogny Burskiej ekspresyjne maŸniêcia czerwon¹ farb¹ – jakby o szyby t³uk³o siê cia³o ludzkie, brocz¹ce krwi¹. Jakby tu by³a kaŸnia, nie koœció³ (aluzja do ofiary Abrahama? przecie¿ powstrzymanej przez Boga? tak, ale potem inne by³y ofiary). Inne prace „nawi¹zuj¹” do architektury koœcielnego wnêtrza i do jego funkcji, do koœcielnego inwentarza: jakby o³tarz boczny lub krypta (Ulla Walter), nisza ze œwiêtym (z Chrystusem - Bucco), zakrystia – prawdziwa – w której le¿¹cy na pod³odze ludzie (ze styropianu) ogl¹daj¹ telewizjê (Amador). Nad UchodŸcami unosz¹ siê duchy (zmar³ych, œwiêtych?) – Veit Hoffmann zrobi³ je z japoñskiego papieru i pomalowa³ temper¹. Dmitri A. Prigow nic nie zrobi³, tylko wykorzysta³ dziurê po sêku w parowiekowych drzwiach koœcio³a. Zas³oni³ j¹ od wewn¹trz DDR-Zeit dann ignoriert und schließlich wiederaufgebaut, erhielt aber ihre sakrale Funktion nicht zurück. Als ich die Kirche im Frühling 2003 zum ersten Mal betrat, um den Platz in Augenschein zu nehmen, den mir der Kurator in diesem Projekt zugewiesen hatte, gähnte sie vor Leere. Am Tag der Ausstellungseröffnung aber befand ich mich plötzlich in einer „eingerichteten Kirche”. An der Stelle des Hauptaltars stand ein monumentales Sanktuarium – ein Götzen-Haus, konzipiert von Udo C. Cordes und von erfahrenen Tischlern ausgeführt; in das Haus führte eine steile Treppe, im Inneren brannte Licht. Das ganze Mittelschiff der Kirche füllten menschliche Figuren, die Elen Escobedo aus Textilresten geformt hatte und die wie ein „Negativ” der Kirchenbänke wirkten – Bänke ohne Gottesdienstbesucher, denn diese „Menschen” gingen gebückt, mit gesenkten Köpfen und wandten ihre Gesichter dem Ausgang zu – als seien sie aus dem Haus Gottes „verbannt“ worden. Titel dieser Installation: Flüchtlinge. Zwei andere Künstler hatten die einander gegenüberliegenden Kirchenfenster (auf transparenter Folie) bemalt. Auf dem einen Fenster stellte Helge Leiberg „biblische” Bilder zu dem allgemeinem Thema „Homo sapiens” dar, auf dem anderen fanden sich expressive, rote Farbschmierereien von Bogna Burska – als sei ein menschlicher Körper gegen dieses Fenster geprallt und verblutet. Als sei hier ein Schlachthaus und keine Kirche (eine Anspielung auf das Alte Testament? Gott hat Abraham zwar aufgehalten, aber später gab es noch genug Blut). Andere Werke „knüpften” an die Architektur des Kircheninneren, seine Funktion und das kirchliche Inventar an: es gab einen Seitenaltar oder eine Krypta (von Ulla Walter), eine Nische mit einem Heiligen (mit Christus – von Bucco), eine Sakristei – eine wahrhaftige – in der die auf dem Boden liegenden Gläubige (aus Styropor) fernsehen (von Amador). Über den Flüchtlingen schwebten Geister (von Toten, von Heiligen?) – Veit Hoffmann hatte sie aus Japanpapier gemacht und mit Temperafarben bemalt. Dmitri A. Prigov fertigte gar nichts an, sondern nutzte ein Astloch in der jahrhundertealten Kirchentür für ein eigenes Arrangement. Er verdeckte das Loch von innen mit einem schwarzen Vorhang; zog man ihn zur Seite, sah man ein Stück einer Frankfurter Straße mit einem grauen Wohnblock. Von außen war gar nichts zu sehen. Es war die semantisch vielleicht vieldeutigste Arbeit unter der Werken der Ausstellung Kein Bild ist wahr – gemäß der PREZENTACJE 85 Maxime der Minimalisten „Je weniger, desto mehr”. Hier einige Vorschläge, um das Werk von Prigov zu interpretieren: das Auge Gottes, Türspion, Schlüsselloch, Briefkastenschlitz (hier fällt mir ein Schlitz in der Wand eines Hauses auf dem Markt in Florenz ein, in den Dantes Zeitgenossen ihre Denunziationen warfen) und so weiter. Der Künstler gab seiner Arbeit den Titel Perforation. Eine Dame fragte mich auf Deutsch, was das bedeute; ich antwortete: das Loch. Der „kirchliche” Schlüssel lässt sich auch auf zwei weitere Werke anwenden, in denen das Wort die Hauptrolle spielte. Die „Sound Installation” von Urs Jaeggi mit dem Titel Dinge (der in der polnischen Katalogversion als Sprawy = „Angelegenheiten” übersetzt wurde; ich wäre eher für den Begriff Rzeczy, der an die bekannte philosophische Formel „rzecz w sobie” = „Ding an sich” denken lässt) war eine poetische Rezitation des Autors (im Duett mit einer jungen Polin), die sich auf die „Worte des Evangeliums für den heutigen Sonntag” beziehen ließen. Mit einer „Predigt” hingegen ließe sich der Videofilm Fremde Freier von Judith Siegmund assoziieren, der in Slubice gedreht wurde. Bei den „fremden Freiern” handelt es sich um Sextouristen aus Deutschland, die im Film jedoch nicht gezeigt werden. Die Künstlerin spricht stattdessen mit Prostituierten, jungen Frauen aus den einstigen westlichen Republiken der früheren Sowjetunion. Sie sprechen russisch, der Film hat deutsche Untertitel. Die Künstlerin bekennt sich zum Feminismus, einer starken Strömung in der heutigen Kultur. Meine Position als Textautor möchte ich nutzen, um ein paar Worte über meine eigene Arbeit zu sagen. Ich habe drei Projekte entwickelt. Das erste wurde vom Denkmalschutz als gefährlich abgelehnt, das dritte vom Projektleiter (aus unbekannten Gründen) verworfen, das zweite wurde nach gewissen Turbulenzen schließlich angenommen. Alle drei Projekte hatte ich speziell „für diesen Ort“ konzipiert. Mit dem ersten wollte ich den Chor in der Kirche bevölkern, das dritte knüpfte an die Form eines Sarkophags an, das zweite, das realisiert wurde, an eine „Gedenkwand” (Grabtafeln, Grabplatten in der Kirche). Es war eine etwa 12 Meter lange Reihe von Köpfen (Gips, in Wachs getränkter Gips, kolorierter Gips, ein im Feuer versengter Kopf, Beton), die entlang der Wand des Kirchenschiffes aufgestellt (oder gelegt) waren. Ihnen waren verschiedene Gegenstände beigegeben: ein hundert Jahre altes Nachthemd, eine verrostete Schiene, auf zwei identischen 86 czarn¹ zas³on¹; odsuwaj¹c czerñ, widz mo¿e zobaczyæ fragment frankfurckiej ulicy z betonowym blokiem mieszkalnym. Z zewn¹trz nic nie zobaczy. Jest to bodaj najbardziej noœna znaczeniowo praca wystawy Obrazy k³ami¹ (Kein Bild ist wahr), wed³ug maksymy minimalistów „Im mniej, tym wiêcej”. Poddam Czytelnikowi kilka jej interpretacji: oko Opatrznoœci, judasz wiêzienny, dziurka od klucza, szpara pocztowej skrzynki (skojarzy³a mi siê na rynku we Florencji szpara w œcianie, do której w czasach Dantego i póŸniej mieszkañcy wrzucali pisane na siebie do w³adz donosy) i tak dalej. Artysta nada³ swej pracy tytu³ Perforacja. Pewna pani pyta³a mnie po niemiecku, co to s³owo znaczy, powiedzia³em, ¿e dziura, das Loch. Klucz „koœcielny” daje siê te¿ zastosowaæ do dwóch prac, których s³owo jest g³ównym tworzywem. „Sound Installation” Ursa Jaeggi pt. Dinge (na polski przet³umaczono tytu³ jako Sprawy – ja raczej bym powiedzia³ Rzeczy, przywo³uj¹c znan¹ w filozofii formu³ê „Ding an sich”), która jest autorsk¹ recytacj¹ poetyck¹ (w duecie z m³od¹ Polk¹), daje siê odnosiæ do „s³ów Ewangelii na niedzielê dzisiejsz¹”. Natomiast z „kazaniem” kojarzyæ siê mo¿e film wideo Judith Siegmund pt. Fremde Freier, nakrêcony w S³ubicach. Owi obcy „frajerzy”, niemieccy turyœci seksualni, nie pojawiaj¹ siê w filmie, rozmówczyniami artystki s¹ prostytutki, m³ode kobiety z by³ych zachodnich republik dawnego Zwi¹zku Radzieckiego. Mówi¹ po rosyjsku, film zaopatrzony jest w niemieckie napisy. Artystka przyznaje siê do silnego dziœ nurtu w kulturze, feminizmu. Wykorzystuj¹c m¹ pozycjê autora tekstu, powiem parê zdañ o swojej pracy. Zrobi³em trzy projekty. Pierwszy zakwestionowa³ konserwator zabytków, ¿e runie, trzeciego nie przyj¹³ kurator wystawy (z przyczyn mi nieznanych), wobec drugiego by³y wahania, w koñcu przeszed³. Wszystkie trzy projekty robi³em „pod miejsce”: pierwszym chcia³em „zaludniæ” chór na piêtrze, trzeci nawi¹zywa³ do formy sarkofagu, drugi, ten zrealizowany, do „œciany pamiêci” (tablice po zmar³ych, nagrobki koœcielne). By³ to ci¹g (ok. 12 m) ustawionych (lub u³o¿onych) pod œcian¹ nawy bocznej koœcio³a g³ów (gips, gips woskowany, gips podmalowany, jedna g³owa opalona w ogniu, beton). By³y tam ró¿ne aluzyjne przedmioty: stuletnia koszula nocna, kawa³ zardzewia³ej szyny, czapki na dwóch bliŸniaczych g³owach: studencki „dekiel” i tu¿ obok wojskowa fura¿erka – jedna g³owa (betonowa) na talerzu. Jedna g³owa w betonowym bloku, z hakiem – jakby obci¹¿enie p³awy, ktor¹ stawia siê na rzece. Za ka¿d¹ g³ow¹ – lub grup¹ raz dwóch i raz trzech g³ów (jak by powiedzia³ Mickiewiczowski Hrabia: „ansamblu”) ustawi³em pod œcian¹ tabliczkê maj¹c¹ informowaæ, kto zacz i kiedy. Tabliczki (kartki papieru formatu A5 na drewnianych stela¿ach) by³y wszak¿e puste. Tytu³ mojej pracy: Vota (³ac. zdania, s¹dy). 3 Na Momie dano nam do bezpoœredniego prze¿ycia dzie³a œwiatowych mistrzów moderny, uœwiêconych obecnoœci¹ w cennych zbiorach jednego z najwa¿niejszych muzeów sztuki nowoczesnej na œwiecie, maj¹cych trwa³e miejsce w historii sztuki. W Goetzen mieliœmy pokaz prac twórców wspó³czesnych w wiêkszoœci œrednio lub ma³o znanych szerokiej publicznoœci, zwanej kulturaln¹, stworzonych dla „bie¿¹cego” projektu. Zastanawiam siê, jak zakoñczyæ ten tekst. Mój przyjaciel K. M-ann, kolega po pêdzlu, d³ucie i komputerze skrzywi³ siê na moje przyjazne relacje z Momy. Na wystawie nie by³, ogl¹da³ migawki w telewizji, czyta³ trochê prasy. „No przecie¿ to widaæ o co chodzi: o demonstracjê, ¿e sztuka nowoczesna to jest USA, Nowy Jork. ¯e postimpresjonizm, Pary¿, Picasso, tak, ale bez ich pieniêdzy ta sztuka by przepad³a, a od pó³ wieku sztuka œwiatowa jest w Ameryce, nie w Europie; przywieŸli swoje muzeum, ¿eby to nam wytkn¹æ.” Mo¿e i tak, lecz trzeba trochê inwencji, aby aspekt ów „polityczny” Momy dostrzec i wyjawiæ, co czyni czêœæ niemieckiej krytyki (znany jest antyamerykanizm Niemców, zw³aszcza pokolenia karmionego skondensowanym mlekiem i m¹czk¹ bananow¹ z UNRR-y), zwykle nie tak bezogródkowo, jak powy¿ej. Natomiast Goetzen jest „polityczny” w samym za³o¿eniu. Bez swej „politycznoœci” nie by³by zrealizowany, gdy¿ pieni¹dze na sztukê przydzielaj¹ politycy. Polityka zaœ zale¿y od ekonomiki. Politycznie projekt Goetzen wyra¿a pogl¹d: „Przysz³oœæ Œwiata le¿y w Europie – w jej nowej formule i skali”. Köpfen eine Studentenmütze und eine Soldatenkappe, ein Kopf aus Beton lag auf einem Teller. Ein anderer Kopf war in einen Betonblock eingegossen und mit einem Haken versehen – wie die Beschwerung einer Boje, die mitten im Fluss angebracht ist. Hinter jedem Kopf (oder jeder Gruppe aus zwei oder drei Köpfen) stellte ich an der Wand Schilder auf, die über das was und wann informieren sollten. Die Schilder (Papierkärtchen im DIN A5-Format auf Leistenstellagen) ließ ich jedoch unbeschriftet. Titel meiner Arbeit: Vota ( lat. Sätze, Urteile). 3 Bei MoMA konnten wir die Werke von weltbekannten Meistern der Moderne direkt erleben; geheiligt werden sie durch die Tatsache, dass sie in einem der wichtigsten Museen der Welt für moderne Kunst, die ihren festen Platz in der Kunstgeschichte haben, vertreten sind. Götzen zeigte die Arbeiten von Gegenwartskünstlern, die dem breiteren, so genannten Kulturpublikum meist wenig oder gar nicht bekannt sind und die für ein „laufendes” Projekt entwickelt wurden. Ich überlege, wie ich diesen Text abschließen soll. Mein Freund K. M-ann, ein Künstlerkollege, zeigte sich sauer, als er meinen positiven Bericht über MoMA hörte. Er hatte die Ausstellung nicht besucht, nur ein paar Kurzberichte im Fernsehen gesehen, dies und das in der Presse gelesen. „Es ist doch ganz klar, was da abläuft: der Welt soll gezeigt werden, dass die moderne Kunst in den USA, in New York stattfindet. Der Postimpressionismus, Paris, Picasso, ja, gewiss, aber ohne ihr Geld wäre diese Kunst verloren gegangen, seit einem halben Jahrhundert wird die Weltkunst in Amerika und nicht in Europa gemacht; um uns das vorzuhalten, haben sie ihr Museum hierher gebracht.” Vielleicht ist es so, aber man muss schon über etwas Erfindungsgabe verfügen, um den „politischen” Aspekt der MoMA zu entdecken und ans Licht zu holen; das tat ein Teil der deutschen Kritik, wenn auch nicht so unverblümt wie oben zitiert (der Antiamerikanismus der Deutschen ist bekannt, besonders bei jener Generation, die mit der Kondensmilch und dem Bananenmehl aus den UNRRA-Paketen aufgezogen wurde). Goetzen hingegen ist schon von seiner Anlage her „politisch”. Wäre es anders gewesen, wäre es nicht realisiert worden, denn es sind die Politiker, die das Geld für die Kunst zuteilen. Die Politik wiederum hängt von der Ökonomie ab. Politisch drückt das Goetzen-Projekt Folgendes aus: „Die PREZENTACJE 87 Zukunft unserer Welt liegt in Europa – in seiner neuen Formel und Skala”. So sieht es auch mein Freund K. M-ann, der an dem Projekt nicht teilnahm, es aber gern gewollt hätte. Für die Welt ist es sicherlich gut, dass Gegenwartskünstler – aber auch Schriftsteller, Wissenschaftler und besonders die „einfachen Leute“, die ehemaligen (?) Kunden der beiden ehemaligen (?) Supermächte – in einer europäischen Stadt, die vor 60 Jahren durch eine Grenze in zwei Teile geschnitten wurde (eine Grenze, die heute an Bedeutung verliert), im Rahmen des Themas „Götzen – Ich und die Anderen” die Geschichte und Gegenwart reflektierten und sich Gedanken über die Zukunft des „Menschengeschlechts” in der „beginnlosen Welt” machten. Ich war auch da und habe mein Votum „gesagt”. Bei der Ausstellungseröffnung in der Friedenskirche im Juni 2004 wandten die Leute unseren Werken den Rücken zu – sie lauschten den Reden der Politiker, die Künstler wurden dem Publikum nicht vorgestellt. Dann aber haben uns die Menschen doch fünf Monate lang angeschaut. Es kamen Schulklassen, Studenten der Europa-Universität Viadrina und Kulturtouristen von beiden Seiten des Grenzflusses. Der Autor des Götzen-Projekts, Udo C. Cordes, ließ in Frankfurt an der Oder seine Skulptur EuropaDenkmal zurück. Tak te¿ uwa¿a mój przyjaciel K. M-ann, który nie uczestniczy³ w projekcie artystycznym Goetzen, a chcia³by by³. Jest rzecz¹ dla Œwiata na pewno dobr¹, ¿e w europejskim mieœcie, rozciêtym 60 lat temu na dwoje granic¹, która dziœ traci sw¹ moc, wspó³czeœni artyœci – tak¿e pisarze, naukowcy i zw³aszcza „zwykli sobie ludzie” – byli (?) klienci dwóch by³ych (?) potêg politycznych, w ramach tematu „Bo¿kowie – Ja i Inni”, reflektuj¹ historiê i wspó³czesnoœæ oraz odnosz¹ siê do przysz³oœci Ludzkiego Rodzaju w „bezkresie wszechœwiata”. I ja tam by³em i „powiedzia³em” swoje votum. Na otwarciu wystawy w czerwcu 2004 w Koœciele Pokoju ludzie stali do naszych dzie³ ty³em, s³uchaj¹c mów polityków, artystów nie przedstawiono. Ale przecie¿ potem, przez piêæ miesiêcy, ludzie nas ogl¹dali. By³y wycieczki szkolne, studenci Europa-Universität Viadrina, kulturalni turyœci z obu stron granicznej rzeki. Autor projektu Götzen, Udo C. Cordes, pozostawi³ po sobie we Frankfurcie nad Odr¹ rzeŸbê Pomnik Europy. (Sk³adam serdeczne podziêkowanie za cenn¹ pomoc w t³umaczeniu na niemiecki Pani Lizawecie von Zitzewitz, dyrektorowi Akademii Europejskiej w Kulicach-Külz – Jacek Weso³owski). Sven Pohl Kalter Stahl und weißer Zauber geschrieben am 01.05.2005 Die Beziehung zwischen Georg und dem Tod war immer mit demselben Ritual verbunden; stehenden Fußes sahen sich beide verbittert in ihre verlorenen, vom Glanz der Träume längst verlassenen Augen, bevor die Schlacht der Hoffnung zwischen beiden entbrannte. Der eine kämpfte mit der Sense, während der andere die bloße Faust gebrauchte, und bei jedem Schlag, jedem Hieb, mit jedem gebrochenen Knochen, jedem Tropfen Blut, verging Letzterem schließlich die Kraft zum Erhalt des selbsterwählten Lebens. Georg brach zusammen, die Sense triumphierte schon auf ihrem Weg in Richtung Nacken. Doch er blieb verschont vom kalten Stahl des Gegners, der jetzt einem anderen, mächtigerem Feind gegenüberstand, dem weißem Herrn. Dessen Worte waren immer dieselben: „Er ist noch nicht soweit.“ Der Tod ließ seine Waffe sinken, sprach: „Noch ist er zäh.“, verschwand im aufkommendem Nebel, der sich aber schnell wieder verflüchtigte. Auch der weiße Herr ging seiner Wege und verließ den Ort. Zurück blieb ein verletzter, Blut spuckender, aber noch lebender Georg. Zimna stal i bia³a magia Napisane 1 maja 2005 r. Stosunki Georga i œmierci opiera³y siê zawsze o ten sam rytua³; zanim na dobre rozgorza³a miêdzy nimi bitwa, stoj¹c wpatrywali siê zgorzknia³ym wzrokiem w swoje zaginione, pogr¹¿one w blasku marzeñ oczy. Œmieræ walczy³a kos¹, a Georg w szranki stawia³ tylko go³e piêœci. Ka¿de uderzenie, ka¿dy cios, ka¿da po³amana koœæ, ka¿da stracona kropla krwi stawa³y siê przyczyn¹ utraty si³, a¿ w koñcu wybrane ¿ycie powoli zaczê³o siê obracaæ w mrzonkê. Georg upada³, a kosa triumfalnie celowa³a w kark. Oszczêdzano mu jednak zimnej stali wroga. Uwagê przykuwa³ bowiem potê¿niejszy przeciwnik – bia³y pan, którego s³owa zawsze brzmia³y tak samo „nie pora jeszcze na niego”. Opuszcza³a œmieræ swój orê¿, mówi¹c, „jeszcze zbyt oporny” i znika³a w nadchodz¹cej mgle, rozp³ywaj¹c siê wraz z ni¹. Bia³y pan pod¹¿a³ dalej swoim szlakiem, a na miejscu zostawa³ ranny, pluj¹cy krwi¹, ale ¿yj¹cy jeszcze Georg. 89 Sven Pohl Im Stadtwappen geschrieben am 10.01.2005 Hinter dem achtzehnjährigen Georg fiel die morsche Tür ins verrostete Schloss. Die gealterten Dielen knarrten unter seinen unsicheren Schritt. Sein Schatten glitt im spärlichen Licht an die wenigen Gäste, den vielen leeren Tischen vorbei, bis er vor dem Tresen stand. Verlegen wischte Georg leicht mit der Hand darüber, bevor er sich bei dem Wirt, ein ungepflegtes Tier von Mann, eine Schachtel Streichhölzer bestellte. Er zahlte, legte die paar Pfennige in eine Schale, die auf dem Tresen stand, verabschiedete sich mit einem gemurmelten Nicken. In seinem Nacken spürte er die Blicke der Anwesenden. Es waren keine freundlichen, dass wusste er. Es war ihm egal. Sein Leben war sowieso ein unlösbares Rätsel, vor dessen Antwort es ihm inzwischen graute. Vorm Haus, in den Resten einer Pfütze stehend und vom Wind herausgefordert, zündete er sich seine vierzehnte Zigarette an. W miejskim herbie Napisane 10 stycznia 2005 r. Zmursza³e drzwi g³ucho zapad³y za osiemnastoletnim Georgiem w przerdzewia³y zamek. Stara, drewniana pod³oga skrzypia³a pod ka¿dym niepewnym krokiem. Cieñ m³odzieñca œlizga³ siê w sk¹pym œwietle, ³echtaj¹c nielicznych goœci i znacznie wiêcej pustych sto³ów, dotar³ w koñcu do kontuaru. Zanim zamówi³ pude³ko zapa³ek u gospodarza – brudnego jak zwierz dzikusa – zmieszany, lekko przejecha³ rêk¹ po kontuarze. P³ac¹c, po³o¿y³ kilka fenigów do stoj¹ego na ladzie pojemnika, mrucz¹c coœ, kiwn¹³ na po¿egnanie. Na karku czu³ spojrzenia obecnych. Nie by³y raczej przyjazne, wiedzia³ to na pewno. By³o mu wszystko jedno. ¯ycie, jakby nie spojrzeæ by³o dla niego zagadk¹, przed rozwi¹zaniem której zd¹¿y³by osiwieæ. Przed domem, stan¹³ w resztkach ka³u¿y. Przyjmuj¹c wyzwanie od wiatru, zapali³ swojego czternastego papierosa. 90 Sven Pohl Schlaf geschrieben am 03.01.2005 Für wen geht das Licht mitten in der Nacht aus, für wen geh ich schlafen, wann schließ ich meine Augen, um im sanften Schlag eines Vogels zu erwachen, und seine Flügel werde ich als die eines Engels erkennen ... Es wird sicherlich nach einem harten Arbeitstag geschehn, und meine Lider werden langsam und beruhigt den Engel neben mir erkennen, der schon so viele Jahre lächelnd meinen Weg begleitete; dies Engelchen mit roten Lippen leiht mir seine weißen Flügel, allein würde ich sonst den lieblichen Weg ins Blaue wahrscheinlich nicht finden, denn meine Flügel sind zu schwach, weil ich selbst zu schwach bin. Morgens, abends, tagsüber küss ich mein Engelchen, und hab ich genug von meinem Traum, frag ich meine Frau, was es neues gibt. Sen Napisane 3 stycznia 2005 r. Dla kogo gaœnie œwiat³o w œrodku nocy, dla kogo wzrok mój wtedy gaœnie, kiedy zamykam oczy, czekaj¹c ³agodnego uderzenia ptaka i w skrzyd³ach jego cherubina skrzyd³a rozpoznajê... Ciê¿ki dzieñ w pracy by³ zapewne, Ÿrenice moje powoli i spokojnie obok mnie anio³a dostrzegaj¹ - towarzysz uœmiechniêty mój przez lata; anio³ek ów z czerwonymi usty bia³e skrzyd³a swoje mi po¿ycza, bez tego sam nie znajdê wdziêcznej drogi do b³êkitu, skrzyd³a w³asne mam za s³abe, ca³e cia³o niezbyt silne. Ranek, wieczór, przez dzieñ ca³y cherubinka ca³owa³em, a¿ wreszcie przesycony snem tym nudnym, pytam ¿ony: nie by³o nic innego? T³umaczenie Grzegorz Gorzechowski 91 Armin Hauer 92 Semantisch geläuterte Aufklärung Semantyka wizualnego oporu Ryszard Górecki. Im Jahr 2002 verlegte der Maler (er war Leiter der Galerie Provincjonalna) seinen Wohnsitz von Slubice nach Berlin. Nun ist er inmitten des neoliberalen Wirbelsturms aus Globalisierung sowie Regionalisierung und im Kampf ums soziale Überleben angekommen. Der Wechsel von der kleinen polnischen Grenzstadt in die deutsche Weltstadt bescherte ihm zudem eine Existenz inmitten seines ikonografischen Rohmaterials. Die Graffitis, die Plakatwände und Markenzeichen sowie die politischen Slogans im Stadtraum fanden schon länger sein Interesse. Zudem sind die Managermagazine mit ihren Statistiken von Gewinnen und Verlusten und die Tageszeitungen mit ihren gestellten Menschenposen eine Fundgrube. Hier wird ein umfangreiches Arsenal an Pictogrammen, Diagrammen und Organigrammen aufgefahren. Man muss nur sehen, zugreifen und neu kontextualisieren. Schon gewinnen die erstarrten pictoralen Signale der Ökonomie ein zweites Leben. Ihre Bedeutung schwingt in unserem „Lesen” mit- doch durch die lapidare und ernüchternde Kommentierung seitens des Malers mittels anderer Codes können diese umschlagen. Sein lakonisch subversiver Prozess des Codeknackens lässt Bedeutungsvolles aufblitzen. Der semantische Käfig hat sich geöffnet. Es werden Zähne gezeigt, schwarz-humorige W roku 2002 Ryszard Górecki zamieszka³ w Berlinie. Znalaz³ siê w centrum neoliberalnego zamêtu, globalizacji i regionalizmu walcz¹c o socjalne i artystyczne prze¿ycie. Ta zamiana ma³ego polskiego nadgranicznego miasta na œwiatow¹ metropoliê, zaowocowa³a otwarciem siê nowego kosmosu ikonograficznego, bêd¹cego Ÿród³em jego sztuki. Graffiti, reklama, znaki firmowe, ale równie¿ slogany polityczne skupia³y od dawna jego uwagê. Do tego czasopisma dla managerów ze statystykami o wzroœcie i stratach, gazety i media elektroniczne ze sztucznie wykreowanymi postaciami sta³y siê kopalni¹ tematów. Tutaj znajduje siê œwiat bogaty w znaki graficzne, diagramy i ikony do wykorzystania. Trzeba tylko patrzeæ, znaleŸæ i stworzyæ nowy kontekst wizualny. W ten sposób „opatrzone” sygna³y wizualne œwiata ekonomii zyskuj¹ drugie ¿ycie. W naszym odbiorze ich znaczenie ogranicza siê do lapidarnie rzeczowego komentarza, u artysty jest prób¹ wprzêgniêcia ich w nowy kod znaczeniowy. Jego skalkulowana i wywrotowa metoda ³amania kodów zaowocowa³a w pe³ni otwieraj¹c semantyczn¹ klatkê. Ukazuj¹c k³y i pointy pe³ne czarnego humoru, prognozuj¹c fatalne skutki i piêtnuj¹c nieszczery optymizm. Malarstwo jest dla Góreckiego medium objaœniaj¹cym œwiat w sposób pozbawiaj¹cy nas iluzji. At home, mischtechnik auf papier, 50 x 70 cm, 2000 Przy domu, technika mieszana, papier, 50 x 70 cm, 2000 Pop and politics, mischtechnik auf papier, 50 x 70 cm, 2000 Pop i politycy, technika mieszana, papier, 50 x 70 cm, 2000 Gegen, Öl auf Leinwand, 130 x 180 cm, 2005 Dooko³a, olej, p³ótno, 130 x 180 cm, 2005 Chef, Öl auf Leinwand, 130 x 180 cm, 2005 Szef, olej, p³ótno, 130 x 180 cm, 2005 Obiekten Obiekty Obiekten Obiekty The greatest secret of the world, Öl, MDF, 30 x 50 cm, 2004 Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 30 x 50 cm, 2004 The greatest secret of the world, Öl, MDF, 32 x 104,7 cm, 2004 Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 32 x 104,7 cm, 2004 The greatest secret of the world, Öl, MDF, 13,8 x 37 cm, 2004 Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 13,8 x 37 cm, 2004 Globalizacja ma równie¿ w swoim arsenale jêzyk obrazów, który mija siê ze skomplikowan¹ i radykaln¹ rzeczywistoœci¹. Jêzyk posiadaj¹cy w³asn¹ semantykê i w³asne ¿ycie wewnêtrzne: logo firmy ma potê¿n¹ moc – wzbudza po¿¹danie i stymuluje do dzia³ania. Wykres gie³dowy mo¿e uczyniæ akcjonariuszy biedakami lub obdarowaæ ich bogactwem – zdjêcia prasowe ze spotkañ polityków mog¹ spowodowaæ wybuchy bomb lub wystrza³y korków szampana. Wszystkie te znaki s¹ drogowskazami na jednokierunkowej drodze do globalnej wioski. Boczne uliczki oraz ma³e osiedla s¹ omijane. Te symbole w³adzy mo¿na porównaæ ze œredniowiecznym wp³ywem relikwii – reprezentuj¹ coœ czego nie jest siê zupe³nie pewnym, jednak wi¹¿e siê z tym g³êbok¹ nadziejê: skutecznego wp³ywu na w³adzê, mi³oœæ i szczêœcie. „Underdogs” globalnych i narodowych frontów walki o prze¿ycie rozwinêli w³asny jêzyk znaków pozwalaj¹cy odró¿niæ wroga od przyjaciela. Znacz¹c nim ziemiê niczyj¹ wiel- Pointen gesetzt, fatalistische Konsequenzen verortet oder hellfarbener Optimismus aufgezeigt. Die Globalisierung führt in ihrem Tross eine Bildsprache mit, die sich von den hochkomplexen und radikalisierenden Realitäten löste. Sie besitzt ein semantisches, handlungsgebietendes Eigenleben: Ein Firmenlogo hat wirklich Welt-Macht – es ruft Begehren und Handeln hervor. Eine Börsengrafik kann ihre Aktionäre verarmen lassen oder Reichtum bescheren – Pressefotos von Politikertreffen können Autobomben oder Sektkorken explodieren lassen. All diese Zeichen sind zum Wegweiser in der Einbahnstraße des globalen Dorfes geworden. Seitenstraßen oder Vordörfer werden nicht berücksichtigt. Solche Machtembleme gleichen mittelalterlichen, einflussreichen Reliquien – sie stehen für etwas so nie Gewesenes doch zutiefst Erhofftes: totale Effizienz im Wollen-Macht/Liebe/Glück. Die Underdogs des globalen, als auch des nationalen Lebenskampfes entwerfen ihr Zeichensystem von Freund und Feind. Sie hinterlassen es an Nichtorten des Städtischen. Berlin ist für diesen bizarren Zeichen-Crash eine gute Bühne. Góreckis Ausstellung in der Galerie BWA spitzte diese postmodeme, semantische Gemengelage zu. Sie gibt (wie immer wenn gute Kunst an den Wänden hängt) keine Antworten. Er konzipierte die Bilder gleich Wandinstallationen. Mal assoziieren die Wände Konferenzräume mit Statistiken, dann wieder ein Attac-Büro oder einen alternativen Infostand. Inmitten der Halle setzte er eine Bretterbude. Ihre Außenwände bearbeiteten die Sprayer von KARATE farbenfroh und sinnlich. Drinnen zeigen Aquarelle einen absurden Kurzschluss zwischen den Fotos aus unserem kollektiven Gedächtnis. Das kann dann so aussehen: Das Berliner Holocaustdenkmal inmitten eines Raumes mit McDonald’s Signet - davor ein Birkenzweig. Wieder heraustretend fallen die mannshohen schwarzen Wandbilder auf. Sie sind nach kleineren Skizzen entstanden. Auf dem ernsten Weiß der Wände wirken die schmallinigen Silhouetten eines Weltenmenschen mit Globuskopf (einprügelnd auf einen knienden, nackten Mann mit Alditüte) und einen auf uns schießenden Mannes mit Globus wie Offenbarungen einer Erkenntnis. PREZENTACJE 93 Ein drittes Wandbild nutzt ebenso allseits bekannte Metaphern: ein Haus, links und rechts Raketen, im Haus ein Pärchen auf der Couch und in Richtung TV sehend. Klischeehatte Lebensgefühle werden zu unverrückbaren Schatten an der Wand. Dazwischen prangen die verhalten leuchtenden Acrylbilder aus jüngster Zeit und zwei Serien mit ungelenk dokumentarisch konzipierten Aquarellen. Sie widmen sich zum einen den leeren „politischen-ideologischen” Räumen in Polen ( u.a. Kino, Kaserne) und zum anderen Zeitungsfotos von psychischen und sozialen Außenseitern (u.a. Sadist, Pädophiler, Artist, Politiker). Die qualitativ herausragenden Acrylbilder beweisen das Beisammensein von Gefahr und Alltag – sowie die abstrus triebhaft-ökonomischen Konnotationen. Zudem entwerfen sie aberwitzige Lebensmaxime. Im nüchternen Ton des allabendlichen Katastrophenrapports dokumentieren sie das, was sie sein wollen, aber nicht sind: geschlossene Systeme des Kausalen. Diese Art der Distanz gebietenden Wahrnehmung von ökonomischen und sozialen Härten ist zwar immer mal wieder seit den Sechzigerjahren in der Kunst anzutreffen, doch gerade heute ist eine solche Haltung eher eine Ausnahme. Zumindest in Deutschland erfolgt zur Zeit ein häufig surreal neoromantisches Verarbeiten von Bildemaus Werbung, Kunst und Medienwelt. In diesem subjektivistischen Kontext wirken seine Werke auf den ersten Blick spröde, ja fast objektiv-dokumentarisch. Augenscheinlich ist Górecki nicht an einer postsubjektiven Malerei interessiert. Gewissermaßen entschwindet das „Malerische” bei ihm seit Jahren immer effizienter und erfolgreicher, je klarer ein Bild-Zeichen auf der Leinwand entsteht. Pinsel und Farbe sind seine medialen Vehikel für eine semantisch geläuterte, desillusionierende Aufklärung - für ein Bildkonzept, das trotz der ernüchternden Erfahrungen auf einen kulturellen sowie auf einen politischen Diskurs einwirken könnte. 94 kich miast. Berlin jest wymarzon¹ scen¹ do takiej wojny znaków. Wystawa Ryszarda Góreckiego zaostrza jeszcze to semantyczne pomieszanie. Nie daje (jak zawsze gdy mamy do czynienia z dobr¹ sztuk¹) ¿adnej odpowiedzi. Obrazy pe³ni¹ rolê instalacji malarskiej. Budz¹c skojarzenia ze œcianami sal konferencyjnych i ich statystykami, biurem organizacji Attac lub stoiskiem jakiegoœ alternatywnego ruchu. W œrodku sali wystawowej stan¹³ prosty, zrobiony z p³yty, domek, którego œciany zewnêtrzne pokryli graffiti, zaproszeni do wspó³pracy przez artystê, cz³onkowie grupy Karate. W œrodku znalaz³y siê obrazy bêd¹ce absurdalnym spiêciem klisz z naszej zbiorowej pamiêci. Mo¿emy tam m.in. zobaczyæ wnêtrze z berliñskim pomnikiem Holocaustu, symbolami McDonalda i œciêtym konarem brzozy. Inaczej oddzia³ywuj¹ czarno-bia³e obrazy namalowane bezpoœrednio na œcianie, zapadaj¹ce w pamiêæ jak np. globalny policjant bij¹cy pa³k¹ nagiego cz³owieka z torb¹ Aldi w rêku. Do tego wieloformatowe, niepokoj¹ce kolorystyk¹ obrazy akrylowe i dwa „bliskie sercu” cykle mniejszych prac, nawi¹zuj¹cych do nieodleg³ej historii PRL. Obrazy te potwierdzaj¹ tezê, ¿e dobrze jest siê trzymaæ razem w obliczu zagro¿eñ dnia codziennego i bezkompromisowych wp³ywów ekonomii – proponuj¹c ironiczn¹ regu³ê na przetrwanie. W rzeczowym tonie katastroficznych raportów zachodniego œwiata dokumentuje siê to co powinniœmy wiedzieæ: z wyj¹tkiem systemu przyczyn. T³umaczenie Ryszard Górecki PRZYPOMNIENIA LITERACKIE Czytanie Ÿróde³. Krzysztofa Fedorowicza „Imiona w³asne” – czyli dekodowanie Trzeœniówka Czes³aw Markiewicz Czytam na g³os z Imion w³asnych: „W sierpniu osady po³o¿one na wschód od £agowa to kêpy zieleni, oazy. Dachy, czerwone lub szare, przykryte dachówk¹ lub pap¹, ³atwo pokonuje ostre œwiat³o, zlewaj¹c budynki w prawie jednolit¹ bry³ê ze stepem, jaki rozci¹ga siê za zabudowaniami. [...] Po lewej g³êboka dolina, a ju¿ kilka kilometrów od drogi wysokie wzgórza, zielono¿ó³te i bardzo jasne, srebrne, na niebie w¹skie pasma chmur. Zieleñ gêstnieje jak ch³ód i wilgoæ. Krzyk ¿urawi, klangor ¿urawi, i ptaków ogromne sylwetki na polach, albo nad polami, wywo³uj¹ niepokój, przywo³uj¹ pamiêæ”. Myœlê sobie, któ¿ tego nie widzia³, nie s³ysza³? Ale czy zobaczy³? Z jakiej „pamiêci” wywodzi Fedorowicz ów niepokój? I szybko odkrywam z ³atwoœci¹, ¿e dopiero s³owa, te s³owa z Imion w³asnych nadaj¹ wszystkiemu sens, tak ¿ebym i ja zobaczy³, us³ysza³, dotkn¹³, posmakowa³. Tworzy siê mit, legenda. Natychmiast siêgam do G³owy z obsydianu - przeczuwam, ¿e tam znajdê œlady „pamiêci”, o któr¹ potyka siê tak¿e Fedorowicz. Czytam: „Dlaczego Indie przywodz¹ mi na myœl piêkn¹ trêdowat¹ dziewczynê, która u stóp rybiookiej bogini ofiarowa³a mi kwiaty, dwoje czarnych koci¹t, które w Nepalu chcia³ mi podarowaæ tybetañski dzieciak, miedziane gwoŸdzie wypolerowane przez nagie stopy w pyle œwiêtych progów, przeœwituj¹ce jak lampy we mgle?”. Czy AndrØMalraux widzia³ to w jednym miejscu, w tej samej chwili? Czy w ogóle to widzia³? I zadajê pytanie: Czy Krzysztof Fedorowicz ujrza³ naprawdê wy³aniaj¹c¹ siê zza horyzontu Stronê Trzeœniówka? I co by by³o, gdyby nie zanotowa³, jak Malraux, nie zamieni³ w s³owa swoich przeczuæ, domys³ów i zachwyceñ? Kto dowiedzia³by siê, ¿e te wszystkie miejsca maj¹ dusze – z twarz¹ nietutejszej dziewczyny, g³osem ¿urawi, oczami koci¹t... Ale najpierw zdanie z G³owy z obsydianu wywo³uje we mnie dreszcze. Podobne pr¹dy pojawiaj¹ siê w lêdŸwiach kiedy przewracam kartki Imion w³asnych. Czujê smak archetypu, dotyk toposu, zmys³owe reakcje, które mogê nazwaæ tylko w jeden sposób: uruchamiaj¹c wyobraŸniê, korzystaj¹c z uniwersalnych narzêdzi literatury. Odbywam w³asn¹ podró¿. Stojê na bastionie zamku w Siedlisku, patrzê PRZYPOMNIENIA LITERACKIE 95 na zakole Odry – to jeden z cudów mojego œwiata, mojego Muzeum WyobraŸni – podpowiada Malraux. A Trzeœniówek tu¿, tu¿. Schodzê w dó³, ku po³udniowi, nad fosê. Drogê zastêpuj¹ gêste krzewy dzikiego bzu, œciana nie do przebrniêcia. Nagle - wy³om. Nie wiem czy w zielonych chaszczach, czy w wyobraŸni. L¹dujê w pustej, ciemnej przestrzeni zamkniêtej od góry wygiêtymi w sklepienie ga³êziami bzu, pomieszanego z leszczyn¹. Jakbym wyszed³ z dnia, wszed³ w noc. Z nieba do piek³a, z Dantem pod rêkê. Pod stopami ca³e dywany pe³zaj¹cych i spadaj¹cych ze wzgórza œlimaków. St¹pam ostro¿nie, jakbym chcia³ zas³u¿yæ na rozgrzeszenie. Odwracam g³owê: £¹kie. Rzêdy drzew z oplecionymi ca³¹ lichenologi¹ œwiata pniami. K³adê siê w wysokiej trawie na obrze¿ach Mirocina Dolnego, po twarzy pe³zaj¹ patyczaki, skacz¹ pasikoniki. Widzê je z bliska, jakbym wiesza³ na œcianie obraz Celnika Rousseau. Moje postoje wyobraŸni, tutejszej, lubuskiej, odnosz¹ siê do tego, co ju¿ widzia³em, ju¿ dotyka³em, czego s³ucha³em, co czyta³em. Jakbym zna³ topografiê Trzeœniówka. Nie obawiam siê o sens. Pomaga mi Malraux: „Za moimi plecami rozpoœciera siê Morze Œródziemne Homera, oliwki Wergiliusza, cmentarz, ludzie zarania ery atomowej i prawdziwego Muzeum WyobraŸni, tego, które nie istnieje – podobnie jak ongiœ przede mn¹ rozpoœciera³a siê nawiedzona przez duchy grota Elefanty, gdzie Absolut duma³ wœród postaci wyzwolonych od przemijalnoœci i od z³udy”. No i odzywa siê wreszcie pe³nym g³osem Fedorowicz. Chcia³oby siê powiedzieæ... którego nie ma, jeœli wierzyæ jego literackiej imaginacji, ¿e Trzeœniówek to tylko punkt na mapie; nie istnieje, jak prawdziwe Muzeum WyobraŸni. WyobraŸnia Fedorowicza powo³uje nierozpoznane przestrzenie, których nie da siê wprost konfrontowaæ z topograficzn¹ rzeczywistoœci¹. Ale jeœli ju¿ przyzwolimy na œmieræ autora, wszak to tylko kategoria literacka, to otrzymamy skarb: magiczne s³owa jego prozy, które uruchamiaj¹ ¿yw¹, zakorzenion¹ legendê Œl¹ska, i ¿eby wszystko by³o przejrzyste, dodajmy Lubuskiego, legendê 96 skonfrontowan¹ przez konotacje z kultur¹ europejsk¹ - najbli¿ej: niemieck¹ i francusk¹. Nie fascynowa³bym siê kategori¹ Muzeum WyobraŸni gdybym wczeœniej albo póŸniej, najlepiej równolegle nie siêgn¹³ po Imiona w³asne. Po od³o¿eniu tej ksi¹¿ki œwiat tutejszy, miejscowy, lubuski - nie by³ ju¿ taki sam. Wszêdzie, pod ka¿d¹ miedz¹ wietrzy³em atak archetypów, zewsz¹d czu³em woñ legendy. Jak Malraux otworzy³ Muzeum WyobraŸni, tak Fedorowicz rozpostar³ Stronê Trzeœniówka. Gdzie to jest? Pyta³em. Tutaj - odpowiada³ uwolniony przez autora z wiêzienia wyobraŸni przewodnik. OdpowiedŸ prawdziwa: w ka¿dym miejscu na œwiecie. Tutaj Fedorowicza, Strona Trzeœniówka, rozlewa siê po mapie, w wyobraŸni, w zmys³ach, wokó³ Jeziora Trzeœniowskiego, schodzi wraz z bukowymi lasami ze wzgórz od pó³nocy na po³udnie, od wschodu do zachodu Œl¹ska Lubuskiego. Kim wiêc naprawdê jest autor? W jak¹ grê nas wci¹ga? – pytam z lêkiem, po doœwiadczeniach z Muzeum WyobraŸni. „Autor proponuje podró¿ w przestrzeni, któr¹ przenika legenda i mit. Przyjmuje rolê etymologa poszukuj¹cego genezy nazw i próbuj¹cego odtworzyæ ich rozwój, etnografa ocalaj¹cego pozosta³oœci dawnych obyczajów i legend, wreszcie przyrodnika i geografa zainteresowanego bogactwem i zró¿nicowaniem opisywanych krajobrazów” – odpowiada Jan B³oñski. Nie André Malraux jest przewodnikiem Fedorowicza. Imion w³asnych, owego tutaj, na wschód od Odry, szuka podró¿uj¹c z Marcelem Proustem. Mam wra¿enie, ¿e to ta sama marszruta, to samo Muzeum WyobraŸni Œródziemnomorskie, Eliotowskie, Audenowskie i Mi³oszowe. I dlatego Strona Trzeœniówka, nasze tutaj, wpisuje siê uniwersalnie w najszlachetniejsze rewiry europejskiej wyobraŸni. Nawet jeœli brzmi to nieco nazbyt patetycznie. Fedorowicz inspiruje do odwiedzania w³asnego Muzeum WyobraŸni, wskazuje jak pozyskiwaæ „energiê” ¿eby stan¹æ na bastionie swojego, wyobraŸnionego zamku i szukaæ za najbli¿szym horyzontem w³asnego zakola rzeki, gdzieœ... tutaj. Podró¿ujê z Imionami w³asnymi Krzysztofa Fedorowicza. On wyobra¿a za mnie; otwieram Stronê Trzeœniówka: „Jest coœ indywidualnego w miejscowoœciach, i aby zaspokoiæ ¿¹dzê ujrzenia jakiejœ konkretnej osady, nie wystarcz¹ znalezione przypadkowo, w innym miejscu, elementy jej krajobrazu; strony Guermantes jednak nie przywo³aj¹ tak piêkne lilie, jakie ros³y nad Vivonne, a okolic Méséglise wspania³e bzy. Jednoczeœnie nazwy - daj¹ce indywidualnoœæ miastom i rzekom, zaludniaj¹ce cudownoœci¹ œwiat fizyczny, nazwy, co zawieraj¹ w sobie idee czy obrazy „Niepoznawalnego, któreœmy w nich pomieœcili” – przyprawiaj¹ czêsto o gorzkie rozczarowania. Te nastêpuj¹ wtedy, gdy istniej¹cy w nas obraz danego miejsca konfrontujemy z rzeczywistoœci¹, kiedy okazuje siê, ¿e realne miejsce, wystêpuj¹ce dot¹d pod magicznym imieniem, nie ma w sobie nic z tej duszy, jak¹ z nim identyfikowaliœmy. „Wró¿ka ginie, kiedy zbli¿amy siê do rzeczywistej osoby”. Jednak Strona Trzeœniówka pozostanie w tej formie, w jakiej zrodzi³a siê w wyobraŸni. Nie ma bowiem tutaj miejsca na konfrontacje, skoro trudno z ca³¹ pewnoœci¹ stwierdziæ, ¿e ten obraz istnieje. Sam Trzeœniówek... Owszem s¹ jakieœ ruiny, ruiny jednak nie s¹ jasno okreœlone, wylanie fundamentów nie decyduje jeszcze o ostatecznym kszta³cie domu. Strona Trzeœniówka zrodzi³a siê w wyobraŸni i – dot¹d nie poznana i chyba bez szans, aby kiedyœ zostaæ poznan¹ – wci¹¿ tê wyobraŸniê buduje. Trzeœniówek jako metafora mo¿e ca³ego obszaru Ziemi Torzymskiej, albo i Œl¹ska, jakby zaprzecza destrukcji, w jakiej siê przejawia... Jakaœ wspania³oœæ i niesamowitoœæ przewy¿szaj¹ ruiny i zgliszcza, zamiast zniszczonej wsi jawi siê przestrzeñ monumentalna i jasna, mo¿e nawet – o klasycznych pro- porcjach. Aleja potê¿nych i smuk³ych lip o wspania³ych koronach, w zasadzie gaj, mog³aby pos³u¿yæ Grekom jako wzór œwi¹tyni. Paradoksalnie, Trzeœniówek jest niby œredniowieczny koœció³. Jest mo¿e tym bardziej miejscem idealnym, oderwanym, prawie nierealnym, ¿e na wspó³czesnych mapach nie zosta³ okreœlony, i nie ma go w aktualnych spisach miejscowoœci i indeksach na koñcu atlasów – i jest tym bardziej taki, ¿e w archiwach przejawia siê w tylu pojemnych nazwach... Barwy, jakie jawi¹ siê, kiedy patrzymy na zachód z okna poci¹gu jad¹cego z £agowa przez Boryszyn, albo na po³udnie z poci¹gu z Miêdzyrzecza przez Templewo i Trzemeszno, odpowiadaj¹ wnêtrzu koœcio³a Wniebowziêcia NMP w ¯aganiu. Nawy, prezbiterium i sklepienia tej œwi¹tyni rozœwietla obraz w jednym z bocznych o³tarzy, o³tarzu Chrystusa w Ogrójcu, p³ótno Micha³a Willmana, który zastosowa³ g³êbokie kolory. ¯ó³æ i pomarañcz zachodu s³oñca obejmuj¹ ca³¹ œwi¹tyniê i chyba najlepiej skupiaj¹ siê na p³ótnie w o³tarzu g³ównym, i w ogóle w ca³ym prezbiterium. Jasnoœæ i sugestywnoœæ ukrytej w mroku postaci, a jednoczeœnie migotliwoœæ t³a – te cechy decyduj¹ zapewne o sile czy mocy dzie³a, co rozœwietla ca³y gotycki koœció³. Obraz rozœwietla œwi¹tyniê, ale wêdrowiec czuje jakoœ przez skórê, ¿e to œwiat³o przynale¿y temu miejscu od pocz¹tku, pojawi³o siê, zanim wprowadzono do œwi¹tyni barokowe p³ótno w bogatej rokokowej ramie. Koœció³, tak jak strona Trzeœniówka i kraina bukowych jezior, jest zanurzony w œwietle, o którym pisze Marcel Proust, ¿e wy³ania siê „z owej sylaby antes”. VARIA BIBLIOTECZNE W³adcy, zdrajcy i mê¿owie stanu – œladami autorów zabytkowych rêkopisów Dawid Kotlarek Wielkie postacie historyczne „zagoœci³y” w murach WiMBP w Zielonej Górze, a to za spraw¹ cennych rêkopisów znajduj¹cych siê w zabytkowych zbiorach norwidowskiej ksi¹¿nicy. Na dokumentach tych widniej¹ nazwiska osób powszechnie znanych, które niew¹tpliwie swoimi czynami wp³ynê³y na losy Polski. Jan Jerzy oraz Janusz Radziwi³³owie, Micha³ Serwacy Korybut Wiœniowiecki, król Stanis³aw August Poniatowski i Stanis³aw Staszic – czy¿ ci bohaterowie nie wzbudzaj¹ emocji? Zachowane, rêcznie spisane dokumenty przenios¹ nas zatem w czasy odleg³e, do epok, w których wy¿ej wymienione osobistoœci ¿y³y i dzia³a³y. Przywilej Jana Jerzego Radziwi³³a Roku pañskiego 1616 zszed³ z tego œwiata ksi¹¿ê Miko³aj Krzysztof Radziwi³³, pan na Nieœwie¿u – zwany „Sierotk¹”. Mieszczanie pogr¹¿yli siê w ¿a³obie. Pamiêtali bowiem dobrze, jak wiele uczyni³ ich w³adca, aby w mieœcie ¿y³o siê lepiej. To jemu zawdziêczali szereg przywilejów, które przyczyni³y siê do rozwoju Nieœwie¿a. Ordynacjê po ksiêciu „Sierotce” obj¹³ jego syn, Jan Jerzy – postaæ 98 bardzo ciekawa, choæ czêsto pomijana w literaturze. Jan Jerzy Radziwi³³, herbu Tr¹by urodzi³ siê w 1588 r. Lata swojej m³odoœci spêdzi³ na pobieraniu nauk, najpierw pod okiem jezuitów, by od 1604 r. rozpocz¹æ edukacyjn¹ podró¿ po Europie. Po powrocie do kraju o¿eni³ siê z córk¹ kasztelana krakowskiego Janusza Ostrogskiego – El¿biet¹. Œlub odby³ siê w roku 1609. Odt¹d najczêœciej rezydowa³ w miejscowoœci Jaz³owiec na Podolu. Wda³ siê w tym czasie ksi¹¿ê Jan w konflikt z niejak¹ Zofi¹ z Zamiechowa o Buczacz w ziemi halickiej. Radziwi³³ postanowi³ si³owo rozwi¹zaæ problem, przeprowadzaj¹c „zajazd” na sporn¹ miejscowoœæ. Skazany zosta³ za ten uczynek na karê infamii i wieczyst¹ banicjê. W tamtych czasach oznacza³o to utratê mo¿liwoœci pe³nienia funkcji publicznych i koniecznoœæ opuszczenia kraju. Dodatkowo ¿ony skazanych w takich przypadkach uznawane by³y za wdowy, a dzieci za sieroty. Ostatecznie konflikt uda³o siê za³agodziæ i zakoñczyæ polubownie. Po œmierci ojca przebywa³ w Nieœwie¿u do grudnia 1619 r., kiedy to postanowi³ odbyæ kolejn¹ podró¿ po Europie, niestety ju¿ ostatni¹. Zmar³ w roku 1620. W zabytkowych zbiorach zielonogórskiej biblioteki zachowa³ siê cenny dokument – przywilej, który wystawi³ Jan Jerzy Radziwi³³ w 1617 r., potwierdzaj¹c tym samym, jako nowy pan na Nieœwie¿u, prawa magdeburskie nadane jeszcze przez króla Stefana Batorego w 1580 r. Prawa te okreœla³y ustrój miasta. Z treœci dokumentu (w wielu miejscach nieczytelnego) wydobyæ mo¿na kilka interesuj¹cych informacji na temat jego funkcjonowania, np. dotycz¹cych sposobu obierania i zakresu dzia³alnoœci wójta. Mianowany przez ksiêcia, by³ jego przedstawicielem, sprawowa³ funkcje s¹downicze i wydawa³ wyroki w spornych sprawach. Obywatel, który jednak poczu³by siê niesprawiedliwie potraktowany móg³ odwo³aæ siê do ksiêcia, o czym czytamy w tekœcie: A wczymby siê rozs¹dek i skazanie Wójta i wszystkiego urzêdu Nieœwieskiego miejskiego komu nie wedle prawa bydŸ zda³o tedy wedle przywileju Króla Jegomoœci appellatia w takowych rzeczach do mnie i potomków moich bydŸ ma. W przypadku zejœcia z tego œwiata pomienionego wójta, przywilej podaje instrukcje jak postêpowaæ w takiej sytuacji: [...] wszyscy obywatele miasta [...] maj¹ miêdzy sob¹ obraæ dwu electów, zachowuj¹c siê w obieraniu [...] wed³ug prawa Saskiego i Magdeburskiego, w którym opisuje jaki Wójt obieran bydŸ ma. Dalej niestety tekst jest nieczytelny. Przywilej imponuje swoim wygl¹dem. Obszerny pergaminowy dokument ozdobiony jest piêknym inicja³em, a ca³oœæ uzupe³nia oryginalna pieczêæ kancelarii ksi¹¿êcej, godnie reprezentuj¹c Jana Jerzego Radziwi³³a wœród rêkopisów, stanowi¹cych w³asnoœæ zielonogórskiej Ksi¹¿nicy. Janusz Radziwi³³ – zdrajca czy patriota? Ka¿dy chyba za spraw¹ sienkiewiczowskiego Potopu kojarzy osobê wojewody wileñskiego i hetmana wielkiego litewskiego, ksiêcia Janusza Radziwi³³a jako zdrajcê, który w imiê chorobliwych ambicji sk³onny by³ do wspó³pracy ze szwedzkim najeŸdŸc¹. Obecnie inaczej próbuje siê oceniaæ jego dzia³alnoœæ. Pojawia siê coraz wiêcej g³osów usprawiedliwiaj¹cych politykê ksiêcia. To, i¿ by³ wielce ambitny, nie ulega w¹tpliwoœci - konsekwentnie d¹¿y³ do objêcia najwy¿szych stanowisk, czêsto za wszelk¹ cenê. Aby osi¹gn¹æ swoje cele doprowadzi³ np. do zerwania sejmu, wykorzystuj¹c by³ego s³ugê swego domu W³adys³awa Siciñskiego. Wielokroæ objawia³ siê tak¿e jego impulsywny charakter, gdy¿ ksi¹¿ê czêsto wdawa³ siê w przeró¿ne awantury. Nale¿y równie¿ pamiêtaæ o dokonaniach hetmana wielkiego litewskiego na polach walki, gdzie z dum¹ prowadzi³ swoje chor¹gwie przeciw wrogom Rzeczypospolitej. W 1649 r. w wyprawie przeciw Kozakom zdoby³ Mozyrz, rozbijaj¹c Chmielnickiego, gdzie kaza³ pojmanych jeñców dla przyk³adu powbijaæ na pal lub œcinaæ, a 270 Kozaków po uciêciu im prawej rêki wolno do domu puœci³, a wszystko to w imiê panuj¹cego wówczas prawa zwyczajowego 1. Kolejn¹ zas³ug¹ zdolnego dowódcy by³ marsz w kierunku Kijowa w 1651 r. i odbicie miasta z r¹k kozackich. Niew¹tpliwie by³ równie¿ Radziwi³³ wizjonerem politycznym, g³osz¹c tezê o niebezpieczeñstwie rozbioru Rzeczypospolitej przez Rosjê i Austriê 2. S¹dzi³, i¿ król Jan Kazimierz prowadzi³ niew³aœciw¹ politykê, która nie by³a w stanie powstrzymaæ istniej¹cego zagro¿enia. St¹d zrodzi³ siê plan nawi¹zania wspó³pracy ze Szwecj¹ przeciw Rosji, sfinalizowany ostatecznie s³ynn¹ ugod¹ kiejdañsk¹ z 1655 r. Szwedzi starali siê jednak utrzymywaæ dobre stosunki z Rosj¹. Tego Radziwi³³ nie przewidzia³, staj¹c siê ofiar¹ w³asnej intrygi. Ksi¹¿ê czêsto udziela³ siê tak¿e poza aren¹ polityczn¹. Wspiera³ finansowo kalwinistów, funduj¹c nowe zbory, szko³y, udziela³ pomocy m³odzie¿y kalwiñskiej ucz¹cej siê za granic¹. O pozytywnych aspektach dzia³alnoœci Janusza Radziwi³³a wspomina siê rzadko, uwypuklaj¹c zazwyczaj pejoratywne cechy ksiêcia i podkre- 1 Polski Słownik Biograficzny. Pod red. E. Rostworowskiego, Wrocław 1987, T. XXX, s. 211. 2 M. Matwijów, Koncepcje polityki Janusza Radziwiłła w latach 1648-1655. W: Z dziejów i tradycji srebrnego wieku, pod red. J. Pietrzaka, Wrocław 1990, s. 35. VARIA BIBLIOTECZNE 99 œlaj¹c jego polityczne niepowodzenia. Wydaje siê jednak, i¿ w dzia³aniach swoich nie kierowa³y nim negatywne pobudki, lecz przeciwnie – gor¹ce uczucia patriotyczne. Pozostawi³ po sobie hetman Janusz pami¹tkê - list, który w³asnorêcznie napisa³ na rok przed œmierci¹ (zm. w 1655 r.), adresuj¹c go do starosty kiejdañskiego – Wawrzyñca Kochañskiego. List, choæ nie tyczy spraw wielkiej polityki i dokonañ ksiêcia, spoczywaj¹c w murach zielonogórskiej biblioteki przypomina potomnym o legendzie Radziwi³³a, i sk³ania do rozwa¿añ nad ocen¹ dzia³alnoœci tej, jak¿e wielkiej i zarazem kontrowersyjnej, postaci. Bogobojny ksi¹¿ê na Wiœniowcu Studiuj¹c zabytkowe rêkopisy, napotkamy reprezentanta kolejnego z wielkich rodów polskich – Micha³a Serwacego Korybutha Wiœniowieckiego (1680-1744), ostatniego przedstawiciela tej magnackiej rodziny. M³ody ksi¹¿ê w wieku 14 lat uda³ siê na nauki za granicê. Powróci³ po dwóch latach do kraju, gdy po œmierci króla Jana III [Sobieskiego] na sejm obiorczy trafi³ w którym mimo wieku m³odego [mia³ wówczas 16 lat] jako pose³ wybrany z województwa podolskiego zasiada 3. Szybko ksi¹¿ê dochodzi³ do kolejnych godnoœci. Ju¿ w 1700 r. by³ generalnym pu³kownikiem wojsk litewskich, a nastêpnie og³oszony zosta³ marsza³kiem konfederacji ksiêstwa. W wieku 22 lat natomiast móg³ siê poszczyciæ tytu³em hetmana polnego litewskiego. Podczas wojny pó³nocnej walcz¹c przeciwko oddzia³om Karola XII mia³ podobno pojmaæ do niewoli szwedzkiego genera³a Humerleyme. Za swoje zas³ugi otrzymywa³ kolejne nominacje - na stanowisko kasztelana wileñskiego i wreszcie hetmana wielkiego litewskiego. Przez dwa lata przebywa³ ksi¹¿ê w niewoli rosyjskiej w G³uchowie, gdzie znosi³ cierpliwie takow¹ oddaj¹c siê pisaniu poezyj religijnych 4. Ostatecznie uda³o mu siê zbiec i powróciæ do ojczyzny, gdzie jako woje- woda wileñski poœwiêci³ siê sprawom publicznym. Ksi¹¿ê mia³ tak¿e swój wk³ad w rozwój literatury, gdy¿ jak podaje Samuel Brodowski, autor ¯ywotów Hetmanów... wyda³ osiem dzie³ nabo¿nej treœci w jêzyku polskim wierszem i proz¹. Dorobi³ siê wielkiej fortuny, w³ada³ 9. miasteczkami i ok. 150. wsiami. To z jego inicjatywy wybudowano nowy pa³ac w Wiœniowcu. Trzy dokumenty z widniej¹cym podpisem Micha³a Serwacego, znajduj¹ siê w zbiorach WiMBP, z czego dwa dotycz¹ zakonu wigierskich Ojców Kamedu³ów. Najstarszy z nich datowany na 1701 r. adresowany jest do rotmistrza Krupiñskiego, dowódcy chor¹gwi kozackiej. Wiœniowiecki nakazuje serio pod gard³em wycofanie oddzia³ów z wczeœniej zajêtych wsi nale¿¹cych do Ksiê¿y Kamedu³ów Wigierskich. Trudno jednak ustaliæ okolicznoœci wczeœniejszego zajêcia tych¿e ziem. Wiadomym natomiast jest, ¿e kameduli aktywnie uczestniczyli w procesie osadniczym Suwalszczyzny, z czasem dochodz¹c do ogromnego maj¹tku. Kolejne dobra nabywali w postaci darowizn, ale zdarza³y siê tak¿e z ich strony akty samowoli, kiedy to bezprawnie poszerzali granice swych maj¹tków. Doprowadzi³o to do wielu konfliktów i procesów s¹dowych w pierwszej po³owie XVIII w. Taka te¿ mog³a byæ geneza wydarzeñ o których wspomina interesuj¹cy nas rêkopis, choæ pró¿no w literaturze szukaæ informacji na ten temat. Micha³ Serwacy Wiœniowiecki jako cz³owiek wra¿liwy i bogobojny (pisa³ przecie¿ poezjê religijn¹) stara³ siê dbaæ i wspieraæ instytucje koœcielne. Œwiadczy o tym kolejny dokument z roku 1705, z którego dowiadujemy siê o przekazaniu w rêce przeora Konwentu Wigierskiego Ojców Kamedu³ów na fabrikê koœcio³a Wigierskiego pó³tora tysi¹ca z³otych. Kolejny, trzeci ju¿ rêkopis tak¿e dotyczy spraw maj¹tkowych. Jest to rodzaj kontraktu zawarty miêdzy jaœnie oœwieconemi Ksi¹¿êtami Korybutami, braæmi Januszem Antonim i Micha³em Serwacym, a braci¹ zakonn¹ 3 Żywoty Hetmanów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego z materyałów po Samuelu Brodowskim w Podhorcach znalezionych wydał Żegota Pauli. Warszawa 1991 (przedr. fotooffs., org.: Lwów [i in.] 1850), s. 221. 4 Herbarz Polski i imion, spis zasłużonych w Polsce ludzi wszystkich stanów i czasów. Lwów 1862, s. 187-188. 100 Konwentu Podkamienieckiego Góry Ró¿añca Œwiêtego, le¿¹cego w województwie ruskim, spisany w 1713 r. Dokumenty pozosta³e po ostatnim z wielkiego rodu Wiœniowieckich, zgromadzone w Bibliotece, zawieraj¹ ciekawe lecz oczywiœcie szcz¹tkowe informacje zwi¹zane z dzia³alnoœci¹ Micha³a Serwacego. Dla badacza, który zechcia³by zainteresowaæ siê g³êbiej postaci¹ ksiêcia bêd¹ one jednak stanowiæ interesuj¹ce Ÿród³o historyczne. W kancelarii króla Stanis³awa Z pozoru nie rzuca siê w oczy i nie wyró¿nia swoim wygl¹dem od innych zachowanych dokumentów z koñca wieku XVIII. Z pewnoœci¹ na wielu nie zrobi³by wiêkszego wra¿enia, gdyby nie fakt, ¿e wystawi³ go we w³asnej osobie ostatni król Polski Stanis³aw August Poniatowski. Mowa o kolejnym rêkopisie ze zbiorów ksi¹¿nicy zielonogórskiej: patencie nominacyjnym na stanowisko Pisarza w Komisji Wojskowej Wielkiego Ksiêstwa Litewskiego z rang¹ rotmistrzowsk¹ w Kawalerii Koronnej Ksiêstwa, które to król nada³ Aleksandrowi Narbutowi w 1793 r. Mia³ on obj¹æ to stanowisko, jak wynika z tekstu po odejœciu niejakiego Jasiñskiego. Chodzi tu o Józefa Jasiñskiego, kapitana strzelców, postaci która przez ca³e ¿ycie pozostawa³a w cieniu swojego s³ynnego brata Jakuba – przywódcy powstania koœciuszkowskiego na Litwie. Józef w bitwie przeciwko wojskom rosyjskim pod So³ami w 1794 r., gdy ko³o od armaty spad³o, a strzelcy odparci zostali, sam jeden skoczy³ do jej obrony, lecz pochwycony od karabinierów dosta³ siê im w niewolê 5, z której niestety ju¿ nie powróci³. Po ostatnim w³adcy Polski zachowa³a siê znaczna iloœæ dokumentów, nagromadzonych przez lata rz¹dów. Sprzyja³ temu rozbudowany królewski aparat urzêdniczy. Poniatowski sam czêsto zabiera³ siê do osobistego ich spisywania. Do dziœ dotrwa³o wiele brulionów, na których rozpoznaæ mo¿na charakterystyczne pismo króla. Wielokrotnie rozpoczyna³ on tylko tekst, aby nastêpnie przywo³aæ swego sekretarza, który uzupe³nia³ resztê pod dyktando swego pana. Nastêpnie ca³oœæ przepisywano na czysto. Archiwum królewskie, które dotrwa³o do naszych czasów nie jest kompletne. Du¿a czêœæ zbiorów dostêpna jest obecnie w Archiwum G³ównym Akt Dawnych w Warszawie i w Muzeum Narodowym w Krakowie. Pewna czêœæ uleg³a rozproszeniu i poszczególne dokumenty znajduj¹ siê obecnie w ró¿nych czêœciach Polski, w tym jeden w Bibliotece w Zielonej Górze. Nieznane s¹ natomiast losy tej czêœci archiwum, któr¹ z kraju wywióz³ ksi¹¿ê Stanis³aw Poniatowski – bratanek króla, zawieraj¹c¹ byæ mo¿e cenne informacje, które mog³yby wype³niæ niektóre nie zapisane dot¹d karty historii epoki stanis³awowskiej. M¹¿ stanu Duchowny, uczony i filozof, geograf, pionier taternictwa i ojciec geologii polskiej, filantrop, dzia³acz polityczny i oœwiatowy, prekursor badañ terenowych i turystyki górskiej, m¹¿ stanu. Chodzi tu o jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiego Oœwiecenia – Stanis³awa Staszica (1755-1826). Nie sposób w kilku zdaniach opisaæ zakresu dzia³alnoœci tej najwiêkszej umys³owoœci prze³omu wieku XVIII i XIX. By³ cz³onkiem Towarzystwa Przyjació³ Nauk, Izby Edukacyjnej, a od roku 1815, jako radca stanu Komisji Rz¹dowej Wyznañ Religijnych i Oœwiecenia Publicznego oraz dyrektorem generalnym w Wydziale Przemys³u i Kunsztów. Nastêpnie pe³ni³ funkcjê ministra Stanu. W spadku po sobie pozostawi³ wiele wartoœciowych dzie³, w tym m.in.: Uwagi nad ¿yciem Jana Zamoyskiego (1787), Przestrogi dla Polski (1790), O ziemiorodztwie Karpatów i innych gór i równin Polski (1815), Ród ludzki (181920) oraz inne pisma filozoficzne i pedagogiczne. Wiele z tych pozycji doczeka³o siê wydañ wspó³czesnych. 5 H. Mościckiego, Jakub Jasiński. Kraków 1948, s. 180. VARIA BIBLIOTECZNE 101 Z dnia 28 wrzeœnia 1815 r., pochodzi pierwszy z dwóch dokumentów, bêd¹cych w posiadaniu WiMBP w Zielonej Górze, jakie pozosta³y po najwiêkszym umyœle Polski epoki Oœwiecenia. Pierwszy z nich, w formie listu, adresowany jest do Rektora Konwiktu Ksiê¿y Pijarów w Warszawie, Kajetana Kamieñskiego i dotyczy regulacji spraw maj¹tkowych tego¿ Konwiktu, zwanym ¯oliborzem, który wœród warszawskich szkó³ najwiêksz¹ mia³ niegdyœ s³awê 6. Powsta³ on przy ulicy Miodowej, dziêki zabiegom ks. Stanis³awa Konarskiego. Jego nastêpca Rektor Augustyn Or³owski naby³ posiad³oœci nad Wis³¹, na których wzniesiono dom letni wraz z ogrodami, a ca³emu miejscu nadano nazwê Jolibord (z franc. piêkny brzeg), która z czasem uleg³a spolszczeniu i przyjê³a siê w brzmieniu „¯oliborz”. Gdy w roku 1807 w³adze francuskie zajê³y dotychczasowy gmach konwiktu, szko³ê przeniesiono w³aœnie do ¯oliborza, który gorliwem staraniem równie zas³u¿onego w dziejach zgromadzenia ks. Rektora Kajetana Kamieñskiego by³ stosownie przebudowany, o jedno piêtro podwy¿szony, a nastêpnie innemi budowlami pomno¿ony 7. W roku 1832 budynki te w³¹czone zosta³y do nowo powsta³ej cytadeli aleksandryjskiej. Staszic jako cz³onek komisji do spraw wyznañ religijnych i oœwie- cenia publicznego, zajmuj¹c siê sprawami organizacji szkolnictwa z pewnoœci¹ niejednokrotnie zetkn¹³ siê z problemami warszawskiego Konwiktu. Drugi dokument pochodzi tak¿e z okresu, kiedy to Stanis³aw Staszic piastowa³ wysokie urzêdy pañstwowe. Tym razem w zastêpstwie rezyduj¹cego ministra, podpisa³ siê on pod odmow¹ przyznania pensji emerytalnej wdowie, pu³kownikowej Annie Trzciñskiej. Wielki splendor przypada zatem zielonogórskiej Bibliotece przechowuj¹cej w swoich zbiorach materia³y, które nosz¹ œlady dzia³alnoœci jednego z najwiêkszych umys³ów, nie tylko epoki oœwiecenia, ale i ca³ych dziejów Rzeczypospolitej. *** Zgromadzone przez WiMBP rêkopisy stanowi¹ cenn¹ lekcjê historii naszego kraju. Nic tak nie oddaje ducha epoki, jak zachowane, autentyczne relikty minionych wieków, a takimi z pewnoœci¹ s¹ zabytkowe manuskrypty omówione powy¿ej. Choæ pojedyncze dokumenty dotycz¹ tylko pewnych wycinków dzia³alnoœci poszczególnych postaci, to w zestawieniu z innymi dostêpnymi materia³ami Ÿród³owymi oraz literatur¹, uzupe³niæ mog¹ dotychczas zebran¹ wiedzê. 6 F. M. Sobieszczański, Żoliborz. „Tygodnik Ilustrowany” 1860, nr 54, s. 507-508. 7 Tamże, s. 507. 102 Anne Seubert Horizonte Zahnsteinerweichend auf den Nerv genau meine Weiblichkeit treffend flüchten Habseligkeiten gen Übersee Streichholzschachteln als Flakschiff nutzend Ich lache und trete ins Blaue. Horyzont zmiêkczaj¹c kamieñ na zêbach znajdujê nagle sam œrodek mojej kobiecoœci czmychaj¹ drobne przedmioty ku zamorskim krainom pude³ko po zapa³kach w pancern¹ ³ódŸ przemieniaj¹c Z uœmiechem wkraczam w b³êkit. przek³ad Grzegorz Gorzechowski 103 Anne Seubert Engelsstaffeln Einer Staffel Lasso führender Engel gleich starr von Silber exerzieren Wassersäulen aus gebrochener Stirn Handteller unter meinen Brüsten stimme ich Sirenengeheul an Haifischflossen imitierend Verstummend fällt ein Ungewitter ins Meer und gleißende Cherubim erheben sich eine Aureole an deine Küste zeichnend Zastêpy Anio³ów Anio³owie na postronku ca³y zastêp srebrem sztywno okuci æwicz¹ musztrê a woda s³upami z umêczonego czo³a z d³oni¹ na przeponie dobywam z siebie syrenich dŸwiêków b³yskaj¹c ku przestrodze p³etw¹ rekina do morza z g³uchym ³oskotem wpada nawa³nica œwietliste zastêpy podnios³y bunt rysuj¹c aureolê na piasku twojego wybrze¿a przek³ad Grzegorz Gorzechowski 104 KRAJOBRAZY LUBUSKIE Gmina Œwidnica Gemeinde Œwidnica Miros³aw Kuleba Miros³aw Kuleba Kiedy dzisiaj mówimy o 700-leciu Œwidnicy, podzielonogórskiej wioski o niezwykle ciekawej historii, odnosimy ten okr¹g³y jubileusz do pierwszej wzmianki w Ÿród³ach pisanych, bynajmniej zaœ nie do daty za³o¿enia wioski. Œwidnica – jako Swidnitz – pojawia siê na kartach historii w roku 1305, w dokumencie koœcielnym zwanym Rejestrem G³ogowskim. Musia³a jednak powstaæ co najmniej kilka dziesi¹tków lat wczeœniej, byæ mo¿e w czasie najwiêkszego nasilenia kolonizacji niemieckiej na Œl¹sku, przypadaj¹cej na lata 50-te XIII wieku. Mamy bowiem dokumentalnie poœwiadczone istnienie przed 1251 r. s¹siednich wiosek, KoŸli i Grabowca. Ksiêga w³asnoœci diecezji wroc³awskiej z 1245 roku wymienia poblisk¹ wieœ S³one. Wenn heute vom 700. Jahrestag von Œwidnica, einem Dorf bei Zielona Góra mit außerordentlich interessanter Geschichte die Rede ist, bezieht man dieses runde Jubiläum auf die erste Erwähnung in geschriebenen Quellen und nicht auf den Zeitpunkt, in dem das Dorf entstand. Œwidnica – als Swidnitz – erschien in der Geschichte im Jahre 1305, in einem Dokument, das als Rejestr G³ogowski (Glogauer Register) bezeichnet wird. Es musste jedoch mindestens einige Jahrzehnte früher entstanden sein, vielleicht in der Zeit der intensivsten deutschen Kolonisierung in Schlesien, die in den 50er Jahren des 13. Jahrhunderts stattfand. Es existieren nämlich Dokumente, die das Bestehen benachbarter Dörfer, KoŸla und Grabowiec, vor dem Jahre 1251 bestätigen. Im Eigentumsbuch der Breslauer Diözese aus dem Jahre 1245 steht der Name des in der Nähe liegenden Dorfes – S³one. Po³o¿enie i warunki naturalne Gmina Œwidnica, z jej wioskami o bardzo starym rodowodzie, siêgaj¹cym XIII wieku, jest na Ziemi Lubuskiej miejscem wyj¹tkowym. Sprawia to bardzo urozmaicone, wyj¹tkowe, jak na obszar ni¿owy, zró¿nicowanie rzeŸby terenu, dziêki któremu na stosunkowo niewielkim obszarze napotkamy kilka zupe³nie ró¿ni¹cych siê od siebie typów krajobrazu. Lage und Naturbedingungen Die Gemeinde Œwidnica samt Dörfern mit ihrer sehr alten Geschichte, die in das 13. Jahrhundert zurückgeht, stellt auf dem Gebiet von Ziemia Lubuska einen besonderen Ort KRAJOBRAZY LUBUSKIE 105 dar. Dies wird durch sehr abwechslungsreiche, für ein Tiefengebiet außergewöhnliche Differenzierung der Geländebeschaffenheit verursacht, dank deren in einem verhältnismäßig kleinen Bereich einige sich voll voneinander unterscheidende Landschaftstypen zu treffen sind. Im zentralen Gemeindeteil befindet sich Wa³ Zielonogórski (Grünberger Wall), eine Kette von Anhöhen, die vom Gletscher aufgehoben wurden. Er streckt sich vom Osten nach Westen aus und hat eine Höhe von 100 bis 220 Meter über dem Meeresspiegel. An den Aufhebungsböschungen liegen die meisten Dörfer: Œwidnica (Schweinitz), Wilkanowo (Wittengau), S³one (Schloin), Bucha³ów (Buchelsdorf), Letnica (Lättnitz), Grabowiec und KoŸla. Die höchste Anhöhe auf dem Gebiet des Grünberger Walls ist Góra Wilkanowska (Wittengauer Berg) mit einer Höhe von 220,81 Meter über dem Meeresspiegel. Von ihrer Spitze aus gibt es einen breiten Ausblick auf den Flusstal von Œl¹ska Ochla (Ochle), der über feuchte Wiesen und Wälder von Pradolina G³ogowsko-Barycka (Glogau-Baritscher Urtal) fließt, auf Wzgórza Dalkowskie (Dalkauer Anhöhe), die das Horizont vom Süden abschließt, auf viele weit entfernte Dörfer, die vom Meer des Grünen umgeben sind. Sichtbar sind Kirchentürme zweier Städte, Ko¿uchóws (Freystadt) i Nowogróds Bobrzañski (Naumburg am Bober), und bei schönem Wetter auch des über 60 km entfernten G³ogóws (Glogau). Die Wallfläche ist sehr differenziert, zu sehen sind hier wechselweise Anhöhen und Tale. Wenn im Boden feste Gebilde wie Aschen, Letten und Lehme auftreten, sind Vertiefungen, Tälchen oder Geländespalten zu beobachten, auf den Gebieten, die aus lockerem Boden, Sand und Kies, gebaut werden, trifft man dagegen lokale Anhöhen. Es ist Resultat des Inlandeiseinflusses, dessen immer noch lebendiger Rest das Talsystem mit heute bestehenden Bächen bildet. Der Wallrückenteil ist eine lokale Wasserscheide zwischen dem kleinen Fluss Œl¹ska Ochla (Ochle) im Süden und dem Bach Zimna Woda (Kaltwasser) im Norden. 106 Centraln¹ czêœæ gminy zajmuje Wa³ Zielonogórski, pasmo wzniesieñ wypiêtrzone przez lodowiec. Rozci¹ga siê ze wschodu na zachód i wznosi od 100 do 220 metrów nad poziom morza. Na sk³onach wypiêtrzenia po³o¿ona jest wiêkszoœæ wiosek gminy: Œwidnica, Wilkanowo, S³one, Bucha³ów, Letnica, Grabowiec i KoŸla. Najwy¿szym wzniesieniem na Wale Zielonogórskim jest Góra Wilkanowska o wysokoœci 220,81 m n.p.m. Z jej szczytu roztacza siê rozleg³y widok na dolinê Œl¹skiej Ochli, p³yn¹c¹ przez wilgotne ³¹ki i lasy Pradoliny G³ogowskoBaryckiej, Wzgórza Dalkowskie, zamykaj¹ce horyzont od po³udnia, wiele odleg³ych wiosek otoczonych morzem zieleni. Widoczne s¹ wie¿e koœcio³ów dwóch miast, Ko¿uchowa i Nowogrodu Bobrzañskiego, a w pogodne dni – oddalonego o ponad 60 kilometrów G³ogowa. Powierzchnia Wa³u jest bardzo urozmaicona, widzimy tu na przemian wzniesienia i doliny. Kiedy w pod³o¿u wystêpuj¹ utwory spoiste, takie jak py³y, i³y i gliny, obserwuje siê obni¿enia, dolinki lub za³omy terenu, zaœ na obszarach zbudowanych z gruntów sypkich, piasków i ¿wirów – lokalne wyniesienia. To wynik dzia³alnoœci l¹dolodu, którego ci¹gle ¿yw¹ pozosta³oœci¹ jest system dolin ze wspó³czeœnie czynnymi potokami. Czêœæ grzbietowa Wa³u jest lokalnym dzia³em wodnym miêdzy niewielk¹ rzeczk¹ Œl¹sk¹ Ochl¹ na po³udniu i potokiem Zimna Woda na pó³nocy. Od pó³nocnych sk³onów wzgórz rozpoœciera siê rozleg³a równina, siêgaj¹ca a¿ do doliny Odry. Pó³nocno-zachodni skrawek gminy – okolice wsi Drzonów oraz obszar leœny wokó³ wsi Lipno – nosi nazwê Równiny Kosierskiej. Jest to teren równinny, miejscami podmok³y. Tu i ówdzie spotyka siê zag³êbienia o charakterze niecek i kotlin, poroœniêtych œwie¿¹ roœlinnoœci¹ i kobiercem mchów. Kotlinki powsta³y w wyniku wytapiania siê bry³ martwego lodu oraz dzia³alnoœci wód roztopowych lodowca. Natomiast po³udniowy skraj gminy w okolicach wsi Piaski, p³aski i miejscami podmok³y, znajduje siê w obrêbie Pradoliny G³ogowsko-Baryckiej. To rozleg³a rynna wy- ¿³obiona niegdyœ przez wody sp³ywaj¹ce z czo³a lodowca. Dzisiaj jest to nadal obszar wilgotnych ³¹k i mokrade³, odwadniany przez Œl¹sk¹ Ochlê. Ca³y ten rejon, ci¹gn¹cy siê wzd³u¿ rzeki, objêty jest ochron¹ krajobrazow¹. Pod wzglêdem geograficznym gmina Œwidnica, najdalej na pó³noc wysuniêta peryferia Dolnego Œl¹ska, nale¿y do Œrodkowego Nadodrza, krainy obejmuj¹cej tereny po³o¿one nad œrodkow¹ Odr¹ i doln¹ Wart¹. Ca³y ten obszar, zwany dzisiaj tak¿e Ziemi¹ Lubusk¹, znajduje siê w administracyjnych granicach województwa lubuskiego. Od strony wschodniej gmina s¹siaduje bezpoœrednio z gruntami miasta i gminy Zielona Góra, a ponadto z gmin¹ Czerwieñsk na pó³nocy oraz gminami D¹bie i Nowogród Bobrzañski na zachodzie i po³udniu. Powierzchnia gminy Œwidnica wynosi 160,8 km kw. Gmina nale¿y do najbardziej lesistych w Polsce: obszary leœne zajmuj¹ 98,3 km kw, co stanowi 63 procent jej powierzchni. W gminie znajduje siê jedenaœcie wiosek, wœród których najwiêksza jest Œwidnica. Tutaj mieœci siê urz¹d wójta i siedziba organów samorz¹dowych gminy. Znacznie mniejsze s¹ wioski Wilkanowo, Letnica czy KoŸla. Wszystkie wioski otoczone s¹ lasami, sadami owocowymi i polami uprawnymi. Wed³ug stanu na rok 2000 liczba ludnoœci wynosi 5.032 osób. Przyroda Pod wzglêdem lesistoœci gmina Œwidnica mo¿e konkurowaæ z najg³êbszymi partiami Bieszczad. Nas³onecznione stoki wzniesieñ porastaj¹ bory sosnowe z domieszk¹ dêbu, grabu, brzozy i buka, a w runie leœnym znajdziemy wrzos, borówkê czernicê i paprocie. Poœród ³¹k spotykamy wysepki lasu olchowobrzozowego, zaroœla kruszyny, bzu czarnego, jarzêbiny i kaliny. Jesieni¹ œwidnickie lasy s¹ rajem dla grzybiarzy. Autokary z amatorami grzybobrania przyje¿d¿aj¹ z Górnego Œl¹ska, a nawet z zagranicy. W œwidnickich kniejach mo¿na spotkaæ jelenie, sarny i dziki. Na zdzicza³ych pastwis- Von den nördlichen Anhöheböschungen streckt sich ein großes Flachland aus, das bis in den Odertal reicht. Der nördlich-westliche Gemeindestreifen – die Umgebung des Dorfes Drzonów (Schleschisch Drehnow) sowie das Waldgebiet um das Dorf Lipno (Lippen) – wird als Równina Kosierska ( Kossarer Ebene) genannt. Es ist ein stellenweise sumpfiges Flachgelände. Hier und da trifft man Vertiefungen mit Becken- und Kesselcharakter, die mit frischen Pflanzen und Moosteppichen bewachsen sind. Die Kessel entstanden im Ausschmelzungseffekt von Blocks stillen Eises und unter Einfluss des Gletscherschmelzwassers. Der südliche, flache und stellenweise sumpfige Gemeindestreifen, in der Gegend vom Dorf Piaski, liegt dagegen auf dem Gebiet von Pradolina G³ogowsko-Barycka (Glogau-Baritscher Urtal). Er stellt eine große Rinne dar, die einst durch das von der Gletscherzunge fließende Wasser ausgehöhlt wurde. Heute ist das immer noch ein Gelände feuchter Wiesen und Sümpfe, das von Œl¹ska Ochla entwässert wird. In geographischer Hinsicht gehört die Gemeinde Œwidnica, die nördlichste Peripherie von Niederschlesien, zu Œrodkowe Nadodrze (Mittel-Oder-Land), einem Land, das die an der Mitteloder und Niederwarthe liegenden Gebiete umfasst. Dieses ganze Gelände, das heute auch Ziemia Lubuska genannt wird, liegt in den administrativen Grenzen der Wojewodschaft Lubuskie. Vom Osten grenzt die Gemeinde unmittelbar an das Territorium der Stadt und der Gemeinde Zielona Góra (Grünberg), und außerdem im Norden an die Gemeinde Czerwieñsk (Rothenburg), im Westen an die Gemeinde D¹bie (Gersdorf) und im Süden an die Gemeinde Nowogród Bobrzañski (Naumburg am Bober). Die Fläche der Gemeinde Œwidnica beträgt 160,8 km2. Sie gehört zu den bewaldetesten Geländen Polens; die Waldgebietfläche beträgt hier 98,3 km2, was 63% der ganzen Gemeindefläche ausmacht. Auf dem Gebiet der Gemeinde liegen elf Dörfer, unter denen Œwidnica am größten ist. Hier befindet sich der Sitz des Ortvorstehers KRAJOBRAZY LUBUSKIE 107 und der Gemeindeverwaltungsorgane. Viel kleiner sind die Dörfer Wilkanowo, Letnica oder KoŸla. Alle Dörfer sind von Wäldern, Obstgärten und Feldern umgeben. Im Jahre 2000 betrug die Einwohnerzahl der Gemeinde 5 032 Personen. Natur Hinsichtlich der Bewaldung kann die Gemeinde Œwidnica mit den tiefsten Teilen von Bieszczady um den Vorrang kämpfen. Die von der Sonne bestrahlten Anhöheböschungen werden von Kieferwäldern mit etwas Eiche, Heinbuche, Birke und Rotbuche bewachsen, und im Unterwuchs findet man Heidekraut, Blaubeere und Farn. Auf den Wiesen sind Erlen-Birken-Baumgruppen, Faulbaum-, Schwarzflieder-, Eberesche- und Schneeballgebüsch zu treffen. Im Herbst stellen die Wälder um Œwidnica ein Paradies für Pilzsammler dar. Busse mit Pilzsammelnliebhaber kommen aus Oberschlesien, und sogar vom Ausland an. In den Wäldern um Œwidnica leben Hirsche, Rehe und Wildschweine. Auf den verwilderten Weiden an der Ochle findet Hirschbrunft statt, dort irren wandernde Elche herum. In hohen Gräsern laufen Fuxe vorbei, im Herbst ist hier Dachs zu treffen, der sich auf den Winterschlaf vorbereitet, frische Wildspuren öffnen vor uns ein Waldbuch mit im Schnee registrierten Marder- oder Hasen-, manchmal auch Wolfspuren. Auf den Feldern leben Rebhuhnhäuflein, es kommen Fasane vor. Kleine Wasserstellen auf den Feldern und Wasserläufe in den Sumpfbrüchen an der Ochle bilden ein Entenreich. Aus den Eiern kriechen hier Kraniche, die mit ihren lauten Stimmen den Sonnenaufgang begrüßen. Zahlreich treten hier Störche auf. An warmen Frühlingsabenden ist ein außergewöhnliches Schauspiel zu sehen – Brunstfliege von Schnepfen. An schönen Tagen hört man Lerchen über die Felder silberhell singen. Geschichte Die ältesten Spuren der menschlichen Existenz auf dem Gemeindegebiet reichen ins 108 kach nad Œl¹sk¹ Ochl¹ odbywa siê rykowisko jeleni, b³¹kaj¹ siê tam migruj¹ce ³osie. W wysokich trawach przemykaj¹ lisy, jesieni¹ mo¿na spotkaæ borsuka szykuj¹cego siê do zimowego snu, ponowa otwiera przed nami ksiêgê lasu z zapisanymi na œniegu tropami kuny, zaj¹ca, a zdarza siê – ¿e i wilka. Na polach bytuj¹ stadka kuropatw, trafiaj¹ siê ba¿anty. Oczka œródpolne i cieki wœród podmok³ych ³êgów nad Œl¹sk¹ Ochl¹ to królestwo kaczek. Lêgn¹ siê tutaj ¿urawie, które g³oœnym tr¹bieniem witaj¹ wschód s³oñca. Liczne s¹ bociany. W ciep³e, wiosenne wieczory mo¿emy zobaczyæ niezwyk³y spektakl – godowe ci¹gi s³onek. W pogodny dzieñ s³ychaæ nad polami srebrzysty œpiew skowronków. Historia Najstarsze œlady ludzkiego osadnictwa na terenie gminy siêgaj¹ okresu mezolitu – œrodkowej epoki kamiennej. Pozostawili je prehistoryczni ³owcy, którzy dotarli tutaj po ust¹pieniu lodowca. Wiek tych znalezisk ocenia siê na co najmniej 5,5 tysi¹ca lat. Okoliczne ziemie wesz³y w sk³ad pañstwa polskiego, utworzonego przez ksiêcia Mieszka I. W ci¹gu pierwszych stuleci rz¹dów Piastów nale¿a³y do ksiêstwa œl¹skiego, nastêpnie – ksiêstwa g³ogowskiego. Za czasów wroc³awskiego ksiêcia Boles³awa I Wysokiego rejon Œwidnicy znalaz³ siê w tzw. kasztelanii kroœnieñskiej, strzeg¹cej zachodnich granic Polski. Wœród tutejszych wiosek najbogatsz¹ historiê ma Œwidnica. Jej pierwotna nazwa jest polska, chocia¿ znaczenie starego imienia ju¿ siê zatar³o. Jedni wywodz¹ je od s³owa „œwietny”, czyli jasny, inni od krzewu œwidwowego, czyli derenia œwidwy (Cornus sanguinea L.), który w wilgotnych lasach w dolinie Œl¹skiej Ochli rzeczywiœcie wystêpuje. Etymologiczne rozwa¿ania mog¹ tak¿e naprowadziæ na bardziej ekscytuj¹c¹ œcie¿kê: oto „sveetniza” oznacza w dialekcie raguzañskim œwi¹tyniê, albo jak chce Linde œwi¹tnicê. Oznacza³oby to, ¿e nazwa Œwidnicy kryje w sobie treœæ ponadnaturaln¹, duchow¹. Jeœli dociekania takie przyj¹æ za uprawnione, trop: svetnica = œwi¹tnica = Œwidnica wskazywa³by na wyj¹tkow¹ rangê wioski poœród okolicznych osad. By³oby to miejsce otoczone powszechn¹ czci¹, mo¿e z racji jakiejœ pogañskiej gontyny, gdzie oddawano czeœæ s³owiañskim bóstwom, mo¿e z powodu obecnoœci cudownych miejsc, otoczonych kultem. Z pewnoœci¹ przez wieki ca³e musia³a trwaæ œwiadomoœæ wyj¹tkowego charakteru piaszczystych pagórków, po³o¿onych na po³udniowych, opadaj¹cych ku Œl¹skiej Ochli stokach Wa³u Zielonogórskiego. Jest to obszar rozleg³ych pól grzebalnych, prehistorycznych cmentarzysk, których pozosta³oœci znajdujemy jeszcze dzisiaj. Ka¿da g³êbsza orka wydobywa na powierzchniê ziemi fragmenty ceramiki ³u¿yckiej, resztki urn popielicowych, czêsto z charakterystyczn¹ ornamentacj¹. Niemieccy autorzy wspominaj¹ o œwidnickim „œwiêtym Ÿródle”, zwanym Sidonsborn, otaczanym kultem jeszcze w pogañskich czasach, którego legenda przetrwa³a do pocz¹tków XX wieku. Zachowa³a siê tak¿e relacja o dêbie, rosn¹cym we wsi, zwanym „Missionseiche” (D¹b Misyjny), o obwodzie pnia 4,5 metra, wczeœniej jakoby s³u¿¹cym celom pogañskiego kultu. Nie ma w tym nic wyj¹tkowego; w pobliskiej Letnicy do pocz¹tków XX wieku u¿ywano starodawnej nazwy ³¹k, le¿¹cych na wschód od pozosta³oœci tamtejszego grodziska. Grodzisko, zachowane w postaci niewysokiego, okr¹g³ego wa³u ziemnego, wyrastaj¹cego z wilgotnych ³¹k nad Œl¹sk¹ Ochl¹, miejscowa ludnoœæ okreœla³a jako ,,Rundwall” i ,,Burg”, zaœ ³¹ki nazywane by³y ,,Hoym” (Hain = gaj). Te przekazywane z pokolenia na pokolenie nazwy wskazywa³y, ¿e mog³o siê tutaj znajdowaæ miejsce pogañskiego kultu. W ci¹gu XIV wieku w³aœcicielem dóbr œwidnickich zosta³a stara rodzina von Kittlitz, przyby³a z £u¿yc. Z okresem najwiêkszej potêgi tego rycerskiego rodu zwi¹zana jest epoka rozkwitu Œwidnicy. W 1514 r. Balthasar II Kittlitz uzyska³ nawet dla swoich dóbr prawa miejskie. Wskutek gwa³townego oporu miesz- Mesolithikum - die Mittelsteinzeit zurück. Sie wurden von urgeschichtlichen Jägern hinterlassen, die hierher ankamen, nachdem sich der Gletscher zurückgezogen hatte. Das Alter solcher Funde wird für mindestens 5,5 tausend Jahre eingeschätzt. Die hiesigen Gebiete waren ein Teil des polnischen Staates, der vom Fürsten Mieszko I. gegründet wurde. Während der ersten Jahrhunderte der Piastenherrschaft gehörten sie zum Schlesischen, später zum Glogauer Fürstentum. In der Epoche des Breslauer Fürsten Boleslaus I. des Großen kam das Gebiet um Œwidnica in die sog. Crossenkastellanei, die die westlichen Grenzen Polens bewachte. Unter den hiesigen Dörfern verfügt Œwidnica über die reichste Geschichte. Sein erster Name ist polnisch, obwohl die Bedeutung der alten Bezeichnung bereits verwischt wurde. Die einen leiten sie vom Wort „œwietny“ (herrlich, prächtig) also „jasny“ (hell), die anderen dagegen vom Namen eines Strauches, nämlich „œwidwa“ (Hartriegel, Cornus sanguinea L.), der in den feuchten Wäldern im Ochletal wirklich auftritt. Ethymologische Überlegungen können weiter auf einen interessanten Weg führen: „sveetnica“ bedeutet im Ragusandialekt „œwi¹tynia“ (Tempel, Gotteshaus), oder – wie dies Linde will – „œwi¹tnica“. Dies würde bedeuten, dass die Bezeichnung „Œwidnica“ in sich einen übernaturellen, seelischen Inhalt hat. Sollten solche Überlegungen für berechtigt gehalten werden, würde die Spur: sveetnica = œwi¹tnica = Œwidnica auf einen außerordentlichen Rang dieses Dorfes unter hiesigen Siedlungen hinweisen. Es wäre eine allgemein verehrte Stelle gewesen, vielleicht in Rücksicht auf einen heidnischen altslawischen Tempel, wo slawischen Göttern Verehrung erwiesen wurde, vielleicht in Rücksicht auf Wunderstellen, die allgemein hochgeschätzt wurden. Es ist sicher, dass das Bewusstsein eines außerordentlichen Charakters von an den südlichen und zur Ochle abfallenden Böschungen des Grünberger Walls liegenden Sandanhöhen Jahrhunderte lang sein muss. Es ist ein Gebiet weiter und breiter Bestattungsfelder, prähistorischer Friedhöfe, deren Überreste bis heute zu finden sind. Jedes tief- KRAJOBRAZY LUBUSKIE 109 ere Pflügen gräbt Fragmente sorbischer Keramik, Reste Aschenurnen aus; oft sind sie mit charakteristischer Ornamentik bedeckt. Deutsche Autoren erinnern an Œwidnicas „heilige Quelle“, die als Sidonsborn bezeichnet und noch in der Heidenzeit verehrt wurde und derer Legende sich bis Anfang des 20. Jahrhunderts erhielt. Es existiert auch ein Bericht über eine Eiche, die im Dorf wuchs und „Missionseiche“ genannt wurde, deren Stammumfang 4,5 m betrug und die früher Zielen heidnischen Kultus hätte dienen sollen. Darin gibt es nichts Außerordentliches; in dem in der Nähe liegenden Dorf Letnica wurde noch Anfang des 20. Jahrhunderts eine uralte Bezeichnung von Wiesen verwendet, die sich östlich der dortigen Burgruinen befinden. Die Burg, die sich als ein niedriger, runder Erdwall erhielt, der aus feuchten Wiesen an der Ochle hervorragt, wurde von der hiesigen Bevölkerung als „Rundwall“ und „Burg“ bezeichnet; die Wiesen trugen dagegen den Namen „Hoym“ (Hain). Diese von einer Generation auf die andere überlieferten Bezeichnungen weisen darauf hin, dass es sich hier eine Stelle des heidnischen Kultus befinden konnte. Im 14. Jahrhundert gehörten Œwidnicas Güter einer alten Familie von Kittlitz, die hierher aus Lausitz ankam. Mit der Zeit der größten Bedeutung dieser Ritterfamilie ist auch die Blütezeit von Œwidnica verbunden. Im Jahre 1514 erlangte Balthasar II Kittlitz für seine Güter sogar Stadtrechte. Infolge eines heftigen Widerspruchs der Grünberger Bürger konnte sich Œwidnica seiner neuen Ehre nur 5 Jahre lang erfreuen. Das Land „Ziemia Œwidnicka” teilte das Schicksal der schlesischen Fürstentümer, die für über vier Jahrhunderte lang zum Lehen tschechischer Könige wurden. Seit der Hälfte des 14. Jahrhunderts kam Schlesien unter die Regierung der Kaiserdynastie von Habsburg, und im Jahre 1740 wurde es von Preußen annektiert. Denkmäler und Sehenswürdigkeiten Die Besucher der Gemeinde Œwidnica können interessante Denkmäler bewundern, 110 czan Zielonej Góry, Œwidnica zdo³a³a utrzymaæ sw¹ now¹ godnoœæ zaledwie przez 5 lat. Ziemia Œwidnicka podzieli³a los ksiêstw œl¹skich, które na ponad cztery wieki sta³y siê lennem królów czeskich. Od po³owy XIV w. Œl¹sk przeszed³ pod panowanie cesarskiej dynastii Habsburgów, a w roku 1740 zosta³ zagarniêty przez Prusy. Zabytki i ciekawe miejsca Odwiedzaj¹cy gminê Œwidnica mog¹ zwiedziæ interesuj¹ce zabytki, które s¹ œwiadectwem bogatej historii regionu. Najstarszym z nich jest XIV-wieczny koœció³ œw. Marcina w Œwidnicy, zbudowany z kamienia polnego. Jego barokowy o³tarz zdobi przepiêkna rzeŸbiona figura Madonny z Dzieci¹tkiem, pochodz¹ca z 1735 r. W œcianach koœcio³a umieszczone s¹ renesansowe p³yty nagrobne w³aœcicieli Œwidnicy, a w o³tarzu bocznym znajduje siê gotycka rzeŸba Matki Boskiej z Dzieci¹tkiem, wykonana w koñcu XIV w. Cennym zabytkiem architektury jest renesansowy dwór Kittlitzów w Œwidnicy, zbudowany w koñcu XVI w. Dzisiaj jest siedzib¹ Muzeum Archeologicznego. die Zeugnis einer reichen Geschichte dieses Gebiets sind. Das älteste davon ist die St. Martin-Kirche aus dem 14. Jahrhundert, die aus Feldsteinen gebaut wurde. Ihr Barockaltar wird mit einer wunderbaren Skulptur von Madonna mit Kind geschmückt, die aus dem Jahre 1735 stammt. In den Kirchenwänden befinden sich Renaissancegrabsteine der Besitzer von Œwidnica, und im Seitenaltar steht eine gotische Figur der Gottesmutter mit Kind, die Ende des 14. Jahrhunderts entstand. Ein wertvolles Denkmal stellt auch der Ende des 16. Jahrhunderts entstandene Renaissanceherrenhof der Familie von Kittlitz in Œwidnica dar. Heute ist er Sitz des Archäologiemuseums. Im Jahre 1816 wurde der Bau des Palastes in Drzonów beendet. Heutzutage befindet sich hier Polens zweitgrößtes Militärmuseum. Vom Aussichtspunkt auf dem sog. Bismarckturm bei Wilkanowo aus kann man G³ogów (Glogau), ¯ary (Sorau) und Industrieobjekte in Eisenhüttenstadt beobachten. An der Ochle erhielten sich rätselhafte Bauten aus dem zweiten Weltkrieg, die wahrscheinlich zu Militärzwecken entstanden – diese Zwecke sind heute jedoch nicht mehr zu erraten. Es sind zwei riesengroße Luftschutzkeller mit einem Durchmesser von 20 Metern, dessen Eisenbetondecken 2,5 m dick sind. Die Objekte wurden auf einem Sumpfboden, weit von menschlichen Siedlungen gebaut und dorthin führen luxuriöse, mit Granitwürfeln gepflasterte Wege. Museen Budowê pa³acu w Drzonowie ukoñczono w 1816 r. Teraz znajduje siê w nim Lubuskie Muzeum Wojskowe, drugie co do wielkoœci w kraju. Z punktu widokowego na tzw. Wie¿y Bismarcka pod Wilkanowem mo¿na obserwowaæ Auf dem Gebiet der Gemeinde Œwidnica befinden sich zwei wichtige, in Polen hochgeschätzte Museen. Das Muzeum Archeologiczne Œrodkowego Nadodrza (Archäologisches Museum des Mittel-Oder-Landes), das viele Jahre lang von dem hervorragenden Archäologen, Adam Ko³odziejski, geleitet wurde, dokumentiert prähistorisches Siedlungswesen auf dem Odergebiet. Die im Museum ausgestellten Fundsammlungen aus der in der Nähe liegenden Ortschaft Wicina, gehören zu den größten in Polen; die Ausgrabungen bilden eine mannigfaltige KRAJOBRAZY LUBUSKIE 111 Sammlung von Gegenständen des täglichen Bedarfs und stammen aus einer Ansiedlung aus der Eisenzeit. Einer der Räume wurde dem Nestor der polnischen Archäologie, Professor Józef Kostrzewski, gewidmet. Er ist Begründer einer Theorie, die ewige Ureingesesenheit der slawischen Bevölkerung im Odergebiet und ihre Identität mit den Völkern der sog. sorbischen Kultur verkündet. Das Lubuskie Muzeum Wojskowe (Lebuser Militärmuseum) in Drzonów (Schlesisch Drehnow) stellt die in Polen zweitgrößte Militärsammlung dar. Sein Sitz befindet sich in einem klassizistischen Palast in Drzonów. Von Anfang an wird es von Dr. W³odzimierz Kwaœniewicz geleitet, einem Farben- und Waffenexperten, großen Liebhaber des polnischen Säbels. Das Museum in Drzonów wird besonders gern von Deutschen, Holländern und anderen Gästen aus ganz Europa besucht. Touristik und Erholung Das ganze Gebiet der Gemeinde Œwidnica ist touristisch gesehen ein sehr attraktives Gebiet; es besitzt hohe Naturwerte. Die Touristen werden hierher von außer interessanten Museen und Denkmälern auch vor allem von wunderschönen Waldgebieten angezogen. Für die hier lebenden Jugendlichen wurden wunderbare Bedingungen geschaffen, Sport zu treiben. In dem Sportklub Ludowy Klub Sportowy „B³êkitni“ spielen Fußballliebhaber, aktiv ist eine Karategruppe Kyokushin-kai, die vom Besitzer eines schwarzen Hundes, Eliasz Madej, geleitet wird; hier existiert auch der in Polen einzige Gemeindefechtklub „Flesz“, dessen Sportler nicht einmal polnische Staatsmeisterschaft erlangten. Das ganze Gemeindegelände eignet sich wunderbar dazu, Radsport und –touristik zu treiben. Die Waldwege dienen den Reitliebhabern aus Œwidnicas Pferdezüchterei von Zdzis³aw Czarnecki. Seinen Sitz hat hier auch der in der Umgebung von Zielona Góra einzige Drachenfliegerklub, der von Grzegorz Litecki geleitet wird. Immer größer wird das hiesige Golffeld. 112 G³ogów, ¯ary i obiekty przemys³owe Eisenhüttenstadt. Nad rzek¹ Ochl¹ pozosta³y zagadkowe budowle z okresu II wojny œwiatowej, zapewne o militarnym przeznaczeniu – którego jednak dzisiaj nie sposób odgadn¹æ. S¹ to dwa potê¿ne schrony przeciwlotnicze o œrednicy 20 metrów, których ¿elbetowe stropy maj¹ 2,5 metra gruboœci. Obiekty wzniesiono w podmok³ym terenie, z dala od siedzib ludzkich, a prowadz¹ do nich luksusowe drogi brukowane granitow¹ kostk¹. Muzea W gminie Œwidnica znajduj¹ siê dwa wa¿ne, licz¹ce siê w kraju muzea. Muzeum Archeologiczne Œrodkowego Nadodrza, którym przez wiele lat kierowa³ wybitny archeolog Adam Ko³odziejski, dokumentuje prehistoryczne osadnictwo na ziemiach nadodrzañskich. Kolekcja wykopalisk z pobliskiej Wiciny, eksponowana w muzeum, jest najwiêkszym w Polsce, tak ró¿norodnym i cennym zespo³em przedmiotów codziennego u¿ytku, pochodz¹cym z jednej osady z epoki ¿elaza. Jedna z sal zosta³a poœwiêcona nestorowi polskiej archeologii, profesorowi Józefowi Kostrzewskiemu. Jest on twórc¹ teorii g³osz¹cej odwieczny autochtonizm ludnoœci s³owiañskiej w dorzeczu Odry i jej to¿samoœæ z ludami tzw. kultury ³u¿yckiej. Lubuskie Muzeum Wojskowe w Drzonowie jest drugim co do wielkoœci i znaczenia zbiorem militariów w Polsce. Swoj¹ siedzibê ma w klasycystycznym pa³acu w Drzonowie. Od pocz¹tku kieruje nim dr W³odzimierz Kwaœniewicz, znawca barwy i broni, wielki mi³oœnik szabli polskiej. Muzeum w Drzonowie jest szczególnie chêtnie odwiedzane przez Niemców, Holendrów i innych goœci z ca³ej Europy. Turystyka i wypoczynek Ca³y obszar gminy Œwidnica jest terenem bardzo atrakcyjnym turystycznie, o wysokich walorach przyrodniczych. Oprócz ciekawych muzeów i zabytków, turystów przyci¹gaj¹ przede wszystkim piêkne obszary leœne. Mieszkaj¹cej tu m³odzie¿y stworzono dobre warunki do uprawiania sportu. W Ludowym Klubie Sportowym ,,B³êkitni” graj¹ amatorzy pi³ki no¿nej, dzia³a sekcja karate Kyokushin-kai, kierowana przez posiadacza czarnego pasa Eliasza Madeja oraz jedyny w Polsce gminny klub szermierczy „Flesz”, którego zawodnicy nie raz zdobywali tytu³y mistrzów kraju. Teren ca³ej gminy doskonale nadaje siê do uprawiania kolarstwa i turystyki rowerowej. Leœne œcie¿ki s³u¿¹ amatorom jazdy konnej ze œwidnickiej stadniny Zdzis³awa Czarneckiego. Dzia³a tutaj tak¿e jedyny w rejonie Zielonej Góry klub amatorów motorolotniarstwa, kierowany przez Grzegorza Liteckiego. Rozrasta siê pole golfowe. Amatorzy myœlistwa z kraju i zagranicy mog¹ polowaæ w obwodach nale¿¹cych do czterech kó³ ³owieckich. Miejscowi myœliwi oferuj¹ bogate ³owiska, doœwiadczonych przewodników, transport, zakwaterowanie i ca³odzienne wy¿ywienie. Efektem polowañ bywaj¹ medalowe byki, rogacze i odyñce. Przysz³oœæ gminy – budownictwo jednorodzinne Mimo bliskoœci du¿ego miasta, jakim jest Zielona Góra, gmina Œwidnica zachowa³a swój pierwotny rolniczy charakter. W ostatnich latach, wskutek nieop³acalnoœci produkcji rolniczej, du¿o ziemi jest od³ogowanej. Niemniej istniej¹ przes³anki do rozwoju dzia³ów specjalnych produkcji rolnej: sadownictwa i warzywnictwa, bowiem obszary po³o¿one w pobli¿u du¿ego oœrodka miejskiego stanowi¹ z regu³y jego zaplecze owocowowarzywne. W gminie funkcjonuj¹ przedszkola, szko³y podstawowe i gimnazjum. Uczêszcza do nich oko³o 800. uczniów. Dzia³a Gminna Biblioteka Publiczna, oœrodek zdrowia, apteka, poczta. Gmina prowadzi szeroko zakrojone inwestycje wodoci¹gowe. Wiêkszoœæ wiosek ma ju¿ w³asn¹ sieæ wodoci¹gow¹ i g³êbinowe ujêcia wody. Plan zagospodarowania przestrzennego przewiduje zaopatrzenie wszystkich miejscowoœci w wodê z wodoci¹gów. Trwa rozbudowa sieci gazu ziemnego. Wszy- Die Jagdliebhaber vom In- und Ausland können in Jagdbezirken jagen, die zu vier Jagdkreisen gehören. Die hiesigen Jäger bieten reiche Jagdreviere, erfahrene Jagdleiter, Transport, Übernachtung und Verpflegung an. Medaillebullen, Rehbocke und Eber sind oft Jagdeffekte. Zukunft der Gemeinde – Einfamilienhäuser Obwohl die Gemeinde Œwidnica in der Nähe einer Großstadt liegt, nämlich Zielona Góra, blieb hier ihr landwirtschaftlicher Charakter bis heute erhalten. Weil die landwirtschaftliche Produktion in den letzten Jahren unrentabel ist, liegen hier große Bodenflächen brach. Trotzdem gibt es Entwicklungsbedingungen für zwei besondere Zweige der landwirtschaftlichen Produktion, und zwar für Obst- und Gemüsebau. Das Gelände, das in der Nähe einer großen Stadt liegt, bildet in der Regel derer Obst- und Gemüsehinterland. In der Gemeinde arbeiten Kindergärten, Grundschulen und ein Gymnasium. Sie werden von ca. 800 Schülern besucht. Es funktionieren eine Öffentliche Gemeindebibliothek, Sanitätsstationen, Apotheken, Postämter. In der Gemeinde gibt es große Wasserleitungsinvestitionen. Die meisten Dörfer verfügen bereits über ihre eigene Wasserleitung und Tiefwasserfassung. Der Raumordnungsplan sieht voraus, dass alle Gemeindeortschaften mit Wasser aus Wasserfassung versehen werden. Zur Zeit wird das Erdgasnetz ausgebaut. Aus allen Dörfern wird Müll abgefahren. Illegale Müllabfuhrplätze existieren nicht mehr. Heutzutage baut man auch ein Entwässerungssystem und eine Kläranlage, die im Stande wäre, Abwässer aus der ganzen Gemeinde anzunehmen. Der Reichtum an archäologische Denkmäler zeugt von der Ansiedlungskontinuität in dem Œwidnica-Land, die viele Jahrtausende in die Geschichte zurückgreift. Die Menschen wurden hierher durch vorteilhafte Naturbedingungen, mildes Klima, günstige Gelände- KRAJOBRAZY LUBUSKIE 113 beschaffenheit, Grünreichtum, unvergiftete Natur und saubere Luft angezogen. Zu den schönsten Ortschaften der Gemeinde gehört Wilkanowo, ein altes Weinbauzentrum, das sehr nah von Zielona Góra liegt. In den letzten Jahren entstand hier eine große Siedlung von Einfamilienhäusern. Im Herzen eines großen Kieferwaldkomplexes steigt hier Radomia auf, eine Art Waldkurort mit sauberem Wasser und harziger Luft. Der Einfamilienhausbau stellt seit einigen Jahren eine Entwicklungschance der Gemeinde Œwidnica dar. Das Argument der Gemeinde bilden malerisch liegende, in attraktive Landschaft und saubere Natur hineinkomponierte Gebiete, die die Bedürfnisse Grünberger Investoren, auch der anspruchsvollsten, befriedigen können. Hinsichtlich ihrer Lage in der Nähe von Zielona Góra verfügen solche Ortschaften wie Wilkanowo, Œwidnica, S³one oder Radomia, über wunderbare Bedingungen, „Schlafstellen“ für die Stadt zu werden. Die Entfernung zwischen Œwidnica und Zielona Góra ist mit einem PKW in fünf Minuten zu überwinden. Es werden auch Erholungsmöglichkeiten für die Einwohner von Zielona Góra geschaffen. Dies wird durch Geländefülle gefördert, wo moderne agrotouristische Obst- und Gemüsebau- sowie Zuchtlandwirtschaften entstehen können. Übersetzt von Bogumi³a Husak 114 stkie wioski objête s¹ systemem wywozu œmieci. Zlikwidowano dzikie wysypiska. Trwa budowa kanalizacji sanitarnej i oczyszczalni, zdolnej przyj¹æ œcieki z ca³ej gminy. Obfitoœæ zabytków archeologicznych œwiadczy o ci¹g³oœci osadnictwa na Ziemi Œwidnickiej, siêgaj¹cego wiele tysi¹cleci w g³¹b dziejów. Ludzi przyci¹ga³y tutaj korzystne warunki naturalne, ³agodny klimat, dogodne ukszta³towanie terenu, obfitoœæ zieleni, nieska¿ona przyroda i czyste powietrze. Jedn¹ z najpiêkniejszych miejscowoœci regionu jest Wilkanowo, dawny oœrodek intensywnej uprawy winoroœli, po³o¿ony w najbli¿szym s¹siedztwie Zielonej Góry. W ostatnich latach powsta³o tutaj du¿e osiedle domów jednorodzinnych. W samym sercu wielkiego kompleksu sosnowych borów wyros³a Radomia, rodzaj leœnego kurortu z czyst¹ wod¹ i ¿ywicznym powietrzem. Od kilku lat szans¹ rozwoju gminy Œwidnica sta³o siê budownictwo jednorodzinne. Miejscowym atutem s¹ bardzo malowniczo po³o¿one, wkomponowane w atrakcyjny krajobraz i czyst¹ przyrodê tereny, które mog¹ zaspokoiæ potrzeby zielonogórskich inwestorów, nawet tych najbardziej wymagaj¹cych. Z racji swego po³o¿enia w pobli¿u Zielonej Góry – Wilkanowo, Œwidnica, S³one czy Radomia maj¹ doskona³e warunki aby staæ siê ,,sypialni¹” dla miasta. Odleg³oœæ ze Œwidnicy do Zielonej Góry mo¿na pokonaæ samochodem osobowym w 5 minut. Tworzy siê równie¿ warunki do wypoczynku dla mieszkañców Zielonej Góry. Sprzyja temu dostatek terenów, na których mog¹ powstaæ nowoczesne gospodarstwa agroturystyczne, owocowo-warzywne b¹dŸ hodowlane. Z DRUGIEJ STRONY ODRY XII Rohkunstbau – szczególny przypadek sztuki XII. Rohkunstbau – Ein Kunst-Event der besonderen Art Susanne Lambrecht Susanne Lambrecht Chcia³oby siê przeczytaæ tê historiê – historiê na pozór zwariowanego, ale jednak chyba chwytliwego pomys³u, historiê projektu, który rozpocz¹wszy siê kiedyœ od drobiazgu spotka³ siê póŸniej z uznaniem. Krótka historia sukcesu i powodzenia. ROHKUNSTBAU, wydarzenie artystyczne w zamku w Groß Leuthen, odbywa siê tego lata po raz dwunasty. W tym miejscu nale¿y krótko opowiedzieæ historiê jego sukcesu, co niniejszym czynimy: By³o sobie kiedyœ dwóch studentów, jeden studiowa³ historiê sztuki, drugi medycynê. Nie byli przekonani, co do wrzawy czynionej w Berlinie wokó³ sztuki, jednak¿e zachwyceni sztuk¹ jako tak¹, podjêli w³asn¹ inicjatywê. Kai-Uwe Rettig i Arvid Boellert znaleŸli z gruntu genialne miejsce wystawowe, mianowicie ogromn¹ halê, zbudowan¹ w roku 1989 przy wjeŸdzie do Groß Leuthen jako miejsce uroczystoœci i œwi¹t robotniczych. Hala pozosta³a w stanie surowym, nigdy nie by³a u¿ywana staj¹c siê dziêki temu symbolem przerwanej historii kultury. Teraz dwaj entuzjaœ- Man liest sie gerne – die Geschichte von einer verrückt erscheinenden Idee, die zum tragenden Konzept wird, die Geschichte von einem Projekt, das einmal klein anfing und dann weit hin Anerkennung findet. Kurz die Geschichte von Erfolg und Gelingen. ROHKUNSTBAU, das Kunstereignis im Schloss von Groß Leuthen, findet diesen Sommer zum zwölften Mal statt. Und man ist geneigt, hier von einer Erfolgsgeschichte zu sprechen, die hier kurz erzählt sei: Es waren einmal zwei Studenten, einer studierte Kunstgeschichte, der andere Medizin. Vom Kunstrummel in Berlin keinesfalls überzeugt, aber von Kunst begeistert, entschließen sie sich zur Eigeninitiative. Kai-Uwe Rettig und Arvid Boellert finden einen im Grunde genialen Ausstellungsort, nämlich eine riesige Halle, die 1989 am Ortseingang von GroßLeuthen für die Arbeiterfestspiele errichtet worden war. Die Halle blieb Rohbau, war nie genutzt worden und damit Sinnbild einer abgebrochenen Kulturgeschichte. Z DRUGIEJ STRONY ODRY 115 Nun wurde sie mit Kunst bespielt von zwei Kunstenthusiasten, die von A-Z alles selbst organisierten. Der Anfang war bedächtig. Am 1. und 2. September 1994 fand die erste ROHKUNSTBAU-Ausstellung statt u.a. mit Sylvia Mattes und dem Zeichenkreis Lübben, also lokalen Künstlern. Bereits im zweiten Jahr hatte sich das für ROHKUNSTBAU typische Konzept herauskristallisiert: die Ausstellung im Spätsommer sollte bildende Kunst und Theater verbinden, eine strategisch überzeugende Kombination, denn durch das Theaterstück lockten Boellert und Rettig Kunstinteressierte in den abgelegenen Ort, die zugleich auch die Kunstausstellung besuchten. 1995 und in den Folgejahren wurden Künstler aus der weiteren Region von Eckhard Böttger, Daniel Sambo-Richter, Matthias Körner über Hans-Georg Wagner bis zu Dieter Zimmermann gezeigt. Schon im dritten Jahr kamen internationale Künstler dazu. Für das sechste ROHKUNSTBAU-Projekt musste dann, da die Betonhalle nicht mehr zur Verfügung stand, ein neuer Standort gefunden werden und ROHKUNSTBAU zog ins Schloss von Groß Leuthen. Mit neuem Ambiente und in einem neuen historischen Kontext richtete sich das weiterhin experimentell operierende Kunst-Event ein. Das Schloss besteht im Kern aus einer dreiflügeligen Anlage aus dem 16. Jahrhundert. Anfang des 20. Jahrhundert war es von Johann Abraham von Wülfing erworben worden, einem Chemiefabrikanten, der in Berlin mit der Herstellung von Milchzucker und Milcheiweiß-produkten ein Vermögen gemacht hatte. Er ließ das Schloss nicht nur restaurieren, sondern erweiterte es um einen repräsentativen, holzgetäfelten Eingangsbereich, Gesellschaftsräume mit Blick auf die breit angelegte Terrasse und den sich davor ausbreitenden See. Markant ist bis heute der sechsgeschossige Wohnturm. Zu DDRZeiten wurde das Schloss zuerst als Waisenhaus, später als staatliches Kinder- 116 ci o¿ywili j¹ sztuk¹ organizuj¹c wszystko samodzielnie od A do Z. Pocz¹tki by³y ostro¿ne. Pierwsza wystawa w ROHKUNSTBAU z udzia³em miêdzy innymi Sylvii Mattes i ko³a rysunkowego z Lübben, czyli twórców lokalnych odby³a siê pierwszego i drugiego wrzeœnia 1994 roku. Koncepcja dzia³alnoœci ROHKUNSTBAU wykrystalizowa³a siê ju¿ w drugim roku istnienia: wystawa odbywaj¹ca siê póŸnym latem mia³a ³¹czyæ w sobie sztuki plastyczne i teatr, ze strategicznego punktu widzenia kombinacja przekonuj¹ca, gdy¿ do po³o¿onego na uboczu miejsca Boellert i Rettig przyci¹gali przedstawieniami teatralnymi ludzi zainteresowanych sztuk¹, którzy przy okazji zwiedzali wystawê. W roku 1995 i w latach nastêpnych wystawiano artystów z dalszych regionów, pocz¹wszy od Eckharda Böttgera, Daniela SamboRichtera, Matthiasa Körnera poprzez Hansa-Georga Wagnera a¿ po Dietera Zimmermanna. Ju¿ w trzecim roku dzia³alnoœci do projektu do³¹czyli artyœci zagraniczni. Na szósty projekt ROHKUNSTBAU organizatorzy nie dysponowali ju¿ dotychczasow¹ betonow¹ hal¹, nale¿a³o wiêc znaleŸæ nowe miejsce, ROHKUNSTBAU wprowadzi³a siê do zamku w Groß Leuthen. W nowym otoczeniu i w nowym kontekœcie historycznym powstawa³ nadal bazuj¹cy na eksperymencie przypadek sztuki. W swym centrum zamek to trzyskrzyd³owa budowla z szesnastego wieku. W pocz¹tkach dwudziestego wieku przeszed³ w rêce Johanna Abrahama von Wülfinga, fabrykanta chemicznego, który ogromnie siê wzbogaci³ wytwarzaj¹c w Berlinie laktozê i produkty z bia³ka mlecznego. Von Wülfing nie tylko odrestaurowa³ zamek, ale rozbudowa³ go równie¿ o wy³o¿one drewnem reprezentacyjne wejœcie, salony z widokiem na szeroki taras i rozci¹gaj¹ce siê st¹d jezioro. Do dziœ charakterystycznym elementem pozosta³a szeœciopiêtrowa wie¿a mieszkalna. W czasach NRD zamek pe³ni³ pocz¹tkowo rolê sierociñca, póŸniej pañstwowego domu dla dzieci i m³odzie¿y, a¿ w koñcu, po prze³omie, tê w sumie bardzo dobrze zachowan¹ posiad³oœæ przekazano w rêce fundacji „Großes Waisenhaus zu Potstam” (Du¿y Dom Dziecka w Poczdamie). Teraz, od lat, ka¿dego roku w okresie wakacyjnym, fundacja wynajmuje ROHKUNSTBAU sale, po³o¿one na trakcie jeziornym. Wyjaœniwszy problem sal, nale¿a³o wyjaœniæ równie¿ kwestiê prawn¹ przedstawicielstwa. Do wspó³pracy pozyskano Instytut Spo³eczno-Pedagogiczny Berlin-Brandenburg, z którym od tej pory co roku przeprowadzany jest artystycznopedagogiczny projekt dla dzieci. Przed piêciu laty wy³¹czn¹ odpowiedzialnoœæ za ROHKUNSTBAU przej¹³ na siebie Arvid Boellert. Ten pracuj¹cy w Berlinie jako okulista mi³oœnik sztuki zrozumia³, ¿e ogromne zadania organizacyjne, merytoryczne i projektowe nale¿y przekazywaæ krok po kroku ró¿nym grupom roboczym lub rozdzielaæ je na ró¿ne barki. Jako dyrektor artystyczny Boellert pocz¹tkowo osobiœcie zajmowa³ siê zarówno doborem artystów jak i sztuk teatralnych, wystawianych w sobotnie wieczory, póŸniej dobra³ sobie pomocników: od ubieg³ego roku przy organizacji wystaw wspó³pracuje z londyñskim historykiem sztuki Markiem Gisbournem, pe³ni¹cym funkcjê „kuratora seniora”. U swego boku postawi³ równie¿ Maxa Schuhmachera, teatrologa i re¿ysera, powierzaj¹c mu funkcjê kuratora festiwalu do spraw weekendowych imprez towarzysz¹cych i odpowiedzialnoœæ za kino pod go³ym niebem, goœcinne wystêpy teatralne, koncerty i odczyty. Nie zmieni³a siê koncepcja wystaw; Arvid Boellert twardo trzyma siê pierwotnego pomys³u wystawiania m³odych, nieznanych artystów w po³¹czeniu z renomowanymi kolegami po fachu, co z punktu widzenia promocji jest strategi¹ bardzo skuteczn¹. W minionych latach projekt ROHKUNSTBAU postawi³ sobie na celu przedstawienie swego profilu dzia³alnoœci und Jugendheim genutzt, bis das insgesamt recht gut erhaltene Anwesen dann nach der Wende an die Stiftung „Großes Waisenhaus zu Potsdam“ überging. Die Räume im zum See hin gelegenen Trakt vermietet die Stiftung nun seit Jahren jeden Sommer an ROHKUNSTBAU. Nachdem die Raumfrage geklärt war, musste auch die rechtliche Seite durch eine Trägerschaft geklärt werden. Gewonnen werden konnte hierfür das Sozialpädagogische Institut Berlin-Brandenburg, mit dem zusammen nun jährlich auch ein kunstpädagogisches Projekt für Kinder durchgeführt wird. Vor fünf Jahren hat Arvid Boellert die Alleinverantwortung für ROHKUNSTBAU übernommen. Der in der Zwischenzeit in Berlin als Augenarzt arbeitende Kunstliebhaber hat es verstanden, die umfangreichen organisatorischen und auch inhaltlich-planerischen Aufgaben schrittweise an verschiedene Arbeitskreise zu delegieren bzw. auf mehrere Schultern zu verteilen. Während Boellert anfangs als künstlerischer Leiter persönlich sowohl die Auswahl der Künstler traf als sich auch um das Theaterprogramm kümmerte, das an den Samstagabenden aufgeführt wurde, holte er sich in der Zwischenzeit für beide Bereiche Unterstützung: seit vergangenem Jahr arbeitet er im Ausstellungsbereich mit dem Londoner Kunsthistoriker Mark Gisbourne zusammen, der als „Senior Kurator“ fungiert. Für das begleitende Wochenendprogramm hat er sich Max Schumacher, Theaterwissenschaftler und Regisseur, als Festival-Kurator an seine Seite geholt, der damit für Openair-Kino, Theatergastspiele, Konzerte sowie Lesungen zuständig ist. Was die Ausstellungsidee angeht, hat Arvid Boellert an dem ursprünglichen Konzept von ROHKUNSTBAU fest gehalten, junge unbekannte Künstler zusammen mit renommierten Künstlerkollegen zu zeigen, was werbemäßig gesehen eine wirksame Strategie ist. In den vergangenen Jahren hat das Projekt ROHKUNSTBAU gezielt daran gearbeitet, auch im Berliner Pro Libris 117 Bereich Profil zu zeigen und in der Zwischenzeit ist jeden Samstag eine Busshuttle-Verbindung zwischen Berlin und Groß-Leuthen eingerichtet. Etabliert hat sich als weiterer tragender Teil des Ausstellungskonzeptes, dass sämtliche teilnehmenden Künstler durch Projektstipendien unterstützt direkt auf den Ort bezogene Arbeiten entwickeln. Sofern die Künstler die zwölf zum See hin gelegenen Räume des Schlosses noch nicht kennen, werden sie Anfang des Jahres zu einer Begehung eingeladen und entwickeln dann für ihren Ausstellungsbereich ihre Bilder, Fotografien oder Installationen. Für regelmäßige Besucher von ROHKUNSTBAU ist es immer wieder spannend, wer im Foyer den Ton setzt, welche Verwandlung das zum See gelegene Musikzimmer durchlaufen hat, wie das Ankleide-Zimmer samt daneben liegendem Bad mit luxuriöser Badewannennische bespielt werden und welche Atmosphäre abschließend das Bibliothekszimmer bestimmt. Haben einzelne Künstler in den vergangenen Jahren wiederholt auf die Geschichte des Schlosses als Kinderheim reagiert, wird 2005 das Thema „Kinderszenen – Child’s Play“ direkt in den Mittelpunkt der künstlerischen Auseinandersetzung gestellt. Mit der Anspielung auf die berühmten „Kinderszenen“ des 28jährigen Robert Schumann, die der romantische Komponist 1838 keinesfalls für Kinder, sondern für Erwachsene schrieb, wird – als Ausgangspunkt genommen – die Vielschichtigkeit des Themas aufgezeigt. In Anlehnung an den 13teiligen Zyklus von Schumann werden in Groß-Leuthen 13 künstlerische Positionen vorgestellt. Die Künstler kommen dieses Jahr aus Großbritannien, Norwegen, der Ukraine, China, Kanada, Australien, Frankreich und Deutschland und damit wird auch 2005 wieder ein weiter internationaler Bogen gespannt. Mit Videokunst (B. Melhus), Installationen (V. Lewandowsky), KinderFotografie (S. Bratkov) und Malerei zwischen Blicken auf alltägliche Details 118 równie¿ na terenach berliñskich i w miêdzyczasie uruchomiono cosobotnie po³¹czenie autobusowe miêdzy Berlinem a Groß Leuthen. Urzeczywistniono równie¿ nastêpn¹ wa¿n¹ czêœæ koncepcji, mianowicie fakt, ¿e wszyscy uczestnicz¹cy w projekcie artyœci, otrzymuj¹c stypendium, tworz¹ prace bezpoœrednio zwi¹zane z zamkiem w Groß Leuthen. Je¿eli artyœci nie znaj¹ owych dwunastu sal, po³o¿onych na trakcie jeziornym, otrzymuj¹ na pocz¹tku roku zaproszenie na zwiedzenie zamku; póŸniej tworz¹ swe obrazy, zdjêcia lub instalacje zgodnie z w³asnymi zainteresowaniami. Ludzie regularnie odwiedzaj¹cy ROHKUNSTBAU zawsze z ciekawoœci¹ oczekuj¹, kto bêdzie nadawa³ ton w foyer, co zmieni³o siê w pokoju muzycznym na trakcie jeziornym, jak pokazane zostan¹ garderoba wraz z obok po³o¿on¹ ³azienk¹ o wspania³ej niszy waniennej oraz jaka atmosfera panowaæ bêdzie w koñcu w sali bibliotecznej. W minionych latach niektórzy artyœci wci¹¿ bardzo ¿ywo reagowali na historiê zamku jako domu dziecka, dlatego te¿ dyskusja artystyczna w roku 2005 koncentruje siê na temacie „Sceny dzieciêce – Child’s Play”. Nawi¹zuj¹c do s³awnych „Scen dzieciêcych” dwudziestooœmioletniego Roberta Schumanna, które ten kompozytor okresu romantyzmu napisa³ w roku 1838 na pewno nie dla dzieci, ale dla doros³ych, wskazano – uwa¿aj¹c to za punkt wyjœcia – na wielowymiarowoœæ tematu. W Groß Leuthen wystawionych zostanie w oparciu o trzynastoczêœciowy cykl Schumanna trzynaœcie pozycji artystycznych. W tym roku artyœci przybêd¹ z Wielkiej Brytanii, Norwegii, Ukrainy, Chin, Kanady, Australii, Francji i Niemiec i tym samym w roku 2005 zab³yœnie nad zamkiem miêdzynarodowa têcza. Puste sale ozdobione zostan¹ sztuk¹ video (B. Melhus), instalacjami (V. Lewandowsky), fotografiami dzieciêcymi (S. Bratkov), malarstwem miêdzy detalami ¿ycia codzien- nego (C. Völker) oraz plafonem F. Lijuna. Temat ilustruj¹ wspaniale trzy pozycje: w osobie Louisy Bourgeois pozyskano jedn¹ z najbardziej renomowanych artystek starszego pokolenia. Jej domen¹ jest strach przed opuszczeniem. Prowokuj¹ce rzeŸby dzieciêce Jake’a i Dinosa Chapmanów konfrontuj¹ z surrealistyczno-koszmarowym œwiatem wyobraŸni. Duet artystyczny „//////////fur////” odkrywa przemoc znanego od wieków teatrzyku marionetek w automatach do gry wczesnego wieku dwudziestego. Wystawie multimedialnej towarzyszy w weekend kulturalna propozycja festiwalowa, dziœ bogatsza ni¿ kiedykolwiek. ROHKUNSTBAU dziêki swemu wysokiemu poziomowi artystycznemu zdoby³a sta³e miejsce nie tylko wœród brandenburskich œwi¹t kultury, lecz zyska³a równie¿ s³awê poza granicami tego kraju zwi¹zkowego. Nic nie odzwierciedla tego lepiej ni¿ fakt, ¿e patronat nad „XII ROHKUNSTBAU” obj¹³ prezydent niemieckiego Bundestagu, Wolfgang Thierse. XII ROHKUNSTBAU: „Sceny dzieciêce – Child’s Play” w Pa³acu na Wodzie w Groß Leuthen / Spreewald (miêdzy Lieberose a Märkisch Buchholz) Wernisa¿: 26.06., od 18.00 Wystawa: 26.06. – 28.08: œroda – pi¹tek 14.00 – 20.00, sobota – niedziela 10.00 – 20.00 Kino pod go³ym niebem: w pi¹tki od 21.00 (wstêp: 6 euro) Teatr: w soboty od 20.00 (wstêp: 10 euro) Odczyty: w niedziele od 16.00 (wstêp: 10 euro) Program w Internecie od pocz¹tku czerwca pod adresem: www.rohkunstbau.de Uka¿e siê dwujêzyczny katalog wystawowy. T³umaczenie Bogumi³a Husak (C. Völker) und einem Deckengemälde von F. Lijun werden die gediegenen Räume ausgelotet. Thematisch seien hier beispielhaft drei Positionen vorgestellt: mit Louise Bourgeois konnte eine der renommiertesten Künstlerinnen der älteren Generation gewonnen werden. Sie befasst sich mit der Angst des Verlassen werdens. Jake und Dinos Chapmans provokative Kinderskulpturen konfrontieren mit surreal-albtaumartigen Vorstellungswelten. Gewalt im altvertrauten Kasper-Theater hat das Künstlerduo „//////////fur////“ in Spielautomaten des frühen 20. Jahrhunderts entdeckt. Die multimediale Ausstellung wird an den Wochenenden begleitet von einem kulturellen Festival-Angebot, das heute umfangreicher ist denn je. Mit seinem niveauvollen Angebot hat sich ROHKUNSTBAU nicht nur unter den Brandenburgischen Kulturfesten einen festen Platz erobert, sondern über die Grenzen von des Bundeslandes hinaus einen Namen gemacht. Nichts spiegelt dies besser als die Tatsache, dass der Präsident des Deutschen Bundestages, Wolfgang Thierse, für 2005 die Schirmherrschaft für den „XII. ROHKUNSTBAU“ übernommen hat. XII. ROHKUNSTBAU: „Kinderszenen – Child’s Play“ im Wasserschloss Groß Leuthen / Spreewald (zwischen Lieberose und Märkisch Buchholz gelegen) Vernissage: 25.06., ab 18 Uhr Ausstellung 26.06.-28.08.: Mittwoch – Freitag 14-20 Uhr, Samstag / Sonntag 10 – 20 Uh Openair-Kino: jeweils Freitag ab 21 Uhr (Eintritt: 6 €) Theater: jeweils Samstag ab 20 Uhr (Eintritt: 10 €) Lesungen: jeweils Sonntag ab 16 Uhr (Eintritt: 10 €) Programm ab Anfang Juni im Internet unter: www.rohkunstbau.de Zur Ausstellung erscheint ein zweisprachiger Katalog Pro Libris 119 Sorina Miers erwacht warmer sorgloser atem benetzte meine nase beim zählen der schwarzen wimpern küsste ich beinahe ihr augenlid sie war schöner über nacht przebudzenie ciep³y beztroski oddech wilgoci¹ kreœli mój nos kiedy liczê czarn¹ g³êbiê rzês poca³unek niemal dotyka powieki wieczorem jeszcze by³a piêkna przek³ad Grzegorz Gorzechowski 120 Sorina Miers Wie wir sitzen Manchmal sitzt du neben mir, lehnst deinen Kopf an meine Schulter. Weit draußen sehen wir Fischerboote. Manchmal sitzt du hinter mir, hältst mich in den Armen. Wir spüren unsere Herzen. Manchmal, vor unserer Hütte – legst deine Füße auf meinen Rock. Wir lauschen dem Wind. Manchmal sitzt du vor mir, deine Rastazöpfe kitzeln meine Nase. Ich streichle dein Gesicht. Manchmal, mir gegenüber sitzt du, verführst mich mit den Augen, weit fort leuchten die Wetter. Dann, bald, sitzen wir nicht mehr. Sztuka siadania Niekiedy siadasz obok mnie, opierasz g³owê o moje barki. Daleko st¹d widaæ rybackie ³odzie Niekiedy siadasz tu¿ za mn¹, trzymasz mnie w ramionach. S³ychaæ czu³y szept kr¹¿enia Niekiedy, przed nasz¹ chatk¹ – k³adziesz nogi na mojej spódnicy. Œledzimy muzykê wiatru. Niekiedy siadasz przede mn¹, twoje w³osy ³askocz¹ moj¹ twarz dotykam ciê pieszczot¹. Niekiedy siadasz naprzeciw, pozwalasz zapadaæ mi w tobie Daleko z przodu b³yska siê. a potem, nie siadasz ju¿ wiêcej. przek³ad Grzegorz Gorzechowski 121 Serbo³u¿yckie doœwiadczenia Romuald Szura Z Mari¹ Elikowsk¹-Winkler, Polk¹ z pochodzenia, z wykszta³cenia germanistk¹, poliglotk¹, dyrektork¹ Szko³y Jêzyka i Kultury Dolno³u¿yckiej w Chociebu¿u (Cottbus) rozmawia Romuald Szura. Zacznijmy od ¿ycia prywatnego. Pochodzi Pani z Poznania? Tak. Pochodzê z poznañskiej rodziny katolickiej i wynios³am z domu patriotyczne wychowanie. Studiowa³am germanistykê na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza. W trakcie studiów przebywa³am rok na Uniwersytecie w Oslo doskonal¹c jêzyk norweski i duñski. Po skoñczeniu studiów pracowa³am jako asystent na Uniwersytecie, mia³am te¿ otwarty przewód doktorski. Moje prywatne ¿ycie zmieni³o wczeœniejsze plany. Pozna³am przysz³ego mê¿a, Dietera Winklera, niemieckiego in¿yniera-energetyka, wysz³am za m¹¿ i w 1981 roku znalaz³am siê w Cottbus. By³o mi bardzo ciê¿ko, musia³am siê przestawiæ na inn¹ mentalnoœæ, kulturê i obyczaje tamtejszych ludzi. Uratowa³y mnie kontakty z £u¿yczanami i przesta³am tak bardzo têskniæ za Polsk¹. Podjê³am te¿ pracê w szkole jêzyka dolno³u¿yckiego. Minê³o ju¿ 13 lat mojego nauczania. Proszê opowiedzieæ o prowadzonej przez Pani¹ Szkole Jêzyka i Kultury Dolno³u¿yckiej. Szko³a nasza od 1992 roku podlega resortowi kultury Urzêdu Miasta Chociebu¿, gdzie uzyskaliœmy status samodzielnego wydzia³u Miejskiego Uniwersytetu Ludowego (Volkshochschule). Ludowy charakter nale¿y rozumieæ nie w sensie folklorystycznym, a narodowym, etnicznym. Nasza dzia³alnoœæ s³u¿y pielêgnacji jêzyka i kultury ³u¿yckiej wœród najm³odszych i œredniej generacji oraz zachowaniu – mówi¹c najogólniej – kultury Serbo³u¿yczan. Program nauczania w szkole jest systematycznie modyfikowany i sk³ada siê z: nauki 122 jêzyka dolno³u¿yckiego, polskiego, wyk³adów i seminariów z tematyki europejskiej, z historii i polityki narodowoœciowej w Niemczech na przestrzeni ostatnich stuleci i obecnie na œwiecie, wyk³adów z etnografii, z nazewnictwa ³u¿yckiego, warsztatów malarskich, œpiewaczych, tanecznych, wyszywania i pielêgnacji strojów ³u¿yckich, spotkañ obyczajowych (wielkanocnych, gwiazdkowych), przyrz¹dzania typowych oryginalnych potraw, wymiany doœwiadczeñ nauczycieli jêzyków obcych. „Reèna šula” - jak siê j¹ potocznie nazywa - jest dostêpna dla £u¿yczan, Niemców i Polaków z pogranicza, niezale¿nie od ich wieku i wykszta³cenia. Nauczyciele jêzyka pochodz¹ z regionu Dolnych £u¿yc, g³ównie Chociebu¿a i okolic. Wyk³adowcy przyje¿d¿aj¹ z ró¿nych miast maj¹cych instytuty naukowe lub uczelnie wy¿sze, np. z Lipska, Poczdamu, Drezna, Budziszyna itd. Ponadto goœcimy wyk³adowców z Belgii, Finlandii i USA. Tak wiêc, trochê przypadkowo, jêzyk, historia i kultura tego najmniejszego narodu s³owiañskiego w Europie, sta³y siê jedn¹ z Pani pasji? Od lat je¿d¿ê po wsiach ³u¿yckich, gdzie nawet dzisiaj jeszcze niektórzy ich mieszkañcy mówi¹ dialektami, gdzie na co dzieñ czêœciej u¿ywaj¹ ³u¿yckiego ni¿ niemieckiego. Poznaj¹c ¿ycie prawdziwych, rdzennych £u¿yczan, uczê siê ich historii, kultury, zwyczajów, tak¿e tych œwi¹tecznych, religijnych. Tego nigdzie nie mo¿na wyczytaæ, z ¿adnych ksi¹¿ek. I za to jestem im wdziêczna. Korzystam z tej skarbnicy wiedzy, póki £u¿yczanie star- szego pokolenia ¿yj¹, istniej¹. Wch³aniam to wszystko, notujê, nagrywam, bo jest to zjawisko niepowtarzalne, ale te¿ przemijaj¹ce. Tego nie mo¿na zobaczyæ na filmie. Muszê przyznaæ, ¿e zap³onê³am mi³oœci¹ do tego niezwyk³ego narodu. S¹ podobni do Polaków, z wszystkimi ich zaletami, a nawet wadami: serdeczni, szczerzy, uczciwi, pracowici, chêtnie pomagaj¹ innym. W swoim gronie nie znaj¹ sporów ani zawiœci, chocia¿ mo¿e s¹ mniej spontaniczni i wylewni ni¿ Polacy. Nawet jêzyk dolno³u¿ycki, w s³ownictwie i wymowie, jest bardzo zbli¿ony do polskiego, tak jak jêzyk górno³u¿ycki podobny jest do czeskiego. Myœlê, ¿e du¿o przyjemnoœci sprawia Pani tak¿e bezpoœrednia wspó³praca z polskimi wyk³adowcami i s³uchaczami, którzy zjawiaj¹ siê w szkole jêzyka dolno³u¿yckiego. Bardzo chwalê sobie codzienne kontakty z tymi, którzy przyje¿d¿aj¹ tutaj na polsko-³u¿ycko-niemieckie warsztaty jêzykowe i kulturowe z ¯ar, Sieniawy ¯arskiej, Lubska, Trzciela, £êknicy i Gubina. Korzystaj¹c z zaproszenia s¹siadów, nieraz te¿ bywam w szko³ach podstawowych i gimnazjach po polskiej stronie Nysy. S¹ to zazwyczaj ³u¿ycko-polskie konferencje. Dotycz¹ one g³ównie problemów jêzykowych i kultury na niemiecko-polskim pograniczu. Nieraz zjawiam siê tak¿e tam, z moim serbo³u¿yckim chórem dzieciêcym, w którym œpiewaj¹ równie¿ polskie dzieci. A jednak wbrew pozorom, prowadzenie szko³y jêzyka ³u¿yckiego w Niemczech nie jest spraw¹ ³atw¹. Wielu niemieckich mieszkañców £u¿yc wykazuje nadal niechêtny stosunek do s³owiañszczyzny na swoim terenie. Nawet wœród urzêdników pañstwowych spotkaæ mo¿na ludzi nie¿yczliwych. „Po co komu w spo³eczeñstwie niemieckim ³u¿ycki jêzyk, kultura i obyczaje Wendów” – myœl¹ zapewne przeciwnicy... Niestety, tak by³o zawsze. I tak chyba pozostanie. Np. w ostatnim okresie, po kontrolach finansowych w naszej szkole, pojawi³y siê pog³oski, jakoby niepotrzebne by³o oddzielne promowanie Dolnych i Górnych £u¿yc, ¿e nale¿a³oby zlikwidowaæ pewne instytucje ³u¿yckie, ¿eby zaoszczêdziæ œrodki finansowe. Zaszokowa³y nas te pog³oski, szczególnie teraz po tzw. renesansie, kiedy to jêzyk dolno³u¿ycki naprawdê od¿y³, kiedy pojawi³a siê chêæ i odwaga swobodnego korzystania z tego jêzyka. Nigdzie w Niemczech nie ma podobnej instytucji, jak¹ jest nasza szko³a, która ma przecie¿ du¿e znaczenie nie tylko edukacyjne, lecz tak¿e kulturalne i polityczne. Ponadto z moich obserwacji wynika, ¿e ostatnio wzros³a u nas iloœæ chêtnych do nauki jêzyka polskiego. G³ównie s¹ to osoby pochodzenia ³u¿yckiego, a tak¿e Niemcy, którzy pragn¹ opanowaæ polski, nie tylko ze wzglêdów prywatnych, lecz tak¿e zawodowych. Szko³a zatrudnia cztery nauczycielki Polki. Rozumiem, ¿e zale¿y Pani, ¿eby niemieccy s¹siedzi poznali nasz jêzyk? Owszem, zale¿y mi, ¿eby Niemcy wyje¿d¿ali do Polski nie tylko po to, a¿eby nape³niæ baki swoich samochodów do pe³na tañsz¹ benzyn¹, albo ¿eby zrobiæ drobne zakupy. Zale¿y mi, ¿eby poznali historiê swoich s¹siadów, bo przecie¿ jest ona mocno spleciona z histori¹ narodu niemieckiego. Wiem, ¿e Niemcy, którzy po raz pierwszy odwiedzili Polskê i nawi¹zali tam kontakty zupe³nie inaczej widz¹ Polskê i Polaków, ni¿ ci, którzy swoich s¹siadów dot¹d nie poznali. Ci, którzy ucz¹ siê u nas polskiego, maj¹ wiêksze szanse, ¿eby poznaæ z czasem polsk¹ kulturê, nasze zwyczaje i obyczaje. Zale¿y mi, ¿eby Niemcy nie mówili o Polakach w negatywny sposób, jak to siê jeszcze nieraz zdarza. S¹ to nasze wspólne ¿yczenia i oby siê spe³ni³y, a Pani ¿yczê wytrwa³oœci w dzia³aniu i w pracy pedagogicznej. KRAJOBRAZY LUBUSKIE 123 124 Die mit dem „R” rollen Ci z dŸwiêcznym „r” Rainer Vangermain Rainer Vangermain „... Sag was Russisches...”, ist der Lieblingssatz aus meiner Lieblingskomödie, „Ein Fisch Namens Wanda”. Ich lag auf dem Sofa und starrte an die Decke und wollte mich inspirieren lassen und sagte diesen Lieblingssatz „... Sag was Russisches...” vor mich hin, erhob mich langsam vom Sofa in Richtung Fensterbank, wo die Weinflasche vom Vorabend stand und schaute aus dem Fenster auf die Schönhauser Allee. Da sah ich Vadim Steiniger die Allee entlang schlendern, in seiner U-Bootfahrerjoppe und einer Plastiktüte in der Hand, in der er immer ein Diktiergerät hatte, um auf der Straße, oder in der Kneipe spontan Gespräche anzufangen, meistens mit jungen Mädchen, die er in seiner Muttersprache immer mit „ Wot, krasivaja djevutschka” ansprach, um dann in deutsch fortzufahren und sie zu einem Schwätzchen zu verleiten. Meistens nahm er die Gespräche mit seinem Diktiergerät auf und seine Absicht war, daraus ein Buch zu machen, den Arbeitstitel hatte er schon. Es sollte so heißen, wie die Straße, auf der er immer stundenlang hin-und herschlenderte und Ausschau nach seinen Opfern hielt, Schönhauser Allee. Ich spuckte kräftig aus dem Fenster und rief aus Leibeskräften, „He, Vadim, du alter Vodkakomsomolze, elender Tschekist und Faschistenfreund, falscher Jude du, Uralinski, alter russischer Zwergbär komm hoch, ich habe Neuigkeiten für dich, vom Verlag”. Vadim lebte seit einigen Jahren in Berlin. Er stammt von irgendwo hinter Moskau und konnte, weil er sich abwechselnd zu seinem Judentum bekannte und es bei anderer Gelegenheit verleugnete und außerdem einen deutschen Onkel besaß, den er zwang ihn zu adoptieren, „... Powiedz coœ po rosyjsku ...” – ulubione zdanie z mojej ulubionej komedii „Rybka zwana Wand¹”. Le¿a³em na kanapie i gapi³em siê w sufit, szukaj¹c inspiracji powtarza³em moje ulubione zdanie „... Powiedz coœ po rosyjsku...”, powoli podnios³em siê z kanapy ruszaj¹c w kierunku parapetu, na którym sta³a butelka wina z wczorajszego wieczoru, wyjrza³em przez okno na Schönhauserallee 1. Tam zobaczy³em Vadima Steinigera ³a¿¹cego po ulicy w kurtce marynarza ³odzi podwodnej, trzymaj¹cego w rêce reklamówkê, w której zawsze nosi³ dyktafon, s³u¿¹cy mu do spontanicznego nagrywania rozmów, najczêœciej z m³odymi dziewczêtami, które w knajpie i na ulicy zaczepia³ s³owami „Wot, krasiwaja diewuszka”, przechodz¹c potem na niemiecki i nak³aniaj¹c je do ploteczek. Najczêœciej nagrywa³ rozmowy na dyktafon z zamiarem zrobienia z tego ksi¹¿ki, mia³ ju¿ roboczy tytu³. Ksi¹¿ka mia³a nosiæ taki tytu³, jak ulica, po której zawsze ³azi³ godzinami tam i z powrotem wygl¹daj¹c swoich ofiar, Schönhauserallee. Splun¹³em mocno przez okno i krzykn¹³em ile si³ w p³ucach: „Hej Vadim, ty stary wódczany komsomolcu, nêdzny czekisto i przyjacielu faszystów, fa³szywy ¯ydzie, ty Uraliñski, stary ruski karle, wejdŸ na górê, mam dla ciebie wieœci, z wydawnictwa”. Od kilku lat Vadim mieszka³ w Berlinie. Pochodzi³ gdzieœ tam zza Moskwy i uda³o mu siê wyjechaæ w latach dziewiêædziesi¹tych do Niemiec, to przyznaj¹c siê do swego ¿ydowskiego pochodzenia, to mu zaprzeczaj¹c, poza tym posiadaj¹c 1 Jedna z większych ulic Berlina (przyp. tłum.). niemieckiego wujka, którego szanta¿em zmusi³ do adopcji, wiedz¹c o rzeczach, które mog³yby skompromitowaæ go w miejscu pracy. Jego w³asny ojciec zgin¹³ w czasie manewrów rakietowych w stepach Kazachstanu, gdzie by³ oficerem dowodz¹cym. By³y w nim sprzecznoœci: niemieckie pokrewieñstwo pierwszego stopnia i pochodzenie ¿ydowskie, bilet na stary kontynent, który Vadim sam sobie wystawi³. Kocha³em tego faceta; pozna³em go, bo tak chcia³ los. Przed dwoma laty w starym domu na bagnach nadodrzañskich, dok¹d ucieka³em wówczas, gdy du¿e miasto wywo³ywa³o u mnie blokadê twórcz¹ i nie mog³em pracowaæ, przypadkowo przenocowa³em u siebie pewnego mê¿czyznê. Nocy pewnej ktoœ zapuka³ do domu, w którym jak zwykle œwiat³o pali³o siê jeszcze d³ugo po pó³nocy. Otworzy³em drzwi, przede mn¹ stan¹³ ranny i prawdopodobnie wyczerpany d³ugim marszem, w zasadzie jeszcze m³ody cz³owiek. By³ mokry, brudny i zmêczony, niez³¹ niemczyzn¹ z rosyjskim akcentem jeszcze uprzejmie i spokojnie poprosi³ o pomoc. Przez moment poczu³em siê niepewnie i przez u³amek sekundy poczu³em obawê nadu¿ycia mej goœcinnoœci. Nie mog³em zapobiec nieoczekiwanej wizycie, sta³o weil er kompromittierende Dinge aus dessen Berufsleben wußte und sein eigener Vater bei einem Raketenmanöver in der Steppe von Kasachstan, wo er kommandierender Offizier war, ums Leben gekommen war, in den neunziger Jahren nach Deutschland ausreisen. Deutsche Verwandtschaft ersten Grades und Jude, die Fahrkarte für den alten Kontinent, die sich Vadim selber gedruckt hatte. Ich liebte diesen Kerl und war durch eine Schicksalbegegnung mit ihm bekannt geworden. Vor zwei Jahren beherbergte ich zufälligerweise einen Menschen in einem alten Haus im Oderbruch, wohin ich mich manchmal zurückzog, wenn die Großstadt in mir wiedereinmal eine Schreibblockade auslöste und ich nicht arbeiten konnte. Eines Nachts klopfte es ans Haus, in dem immer bis weit nach Mitternacht Licht brannte. Ich öffnete und vor mir stand ein lädierter und wahrscheinlich durch einen langen Marsch ramponierter, man konnte noch sagen, junger Mann. Er war naß, schmutzig und erschöpft, konnte aber in passablem Deutsch mit russischem Akzent, freundlich und ruhig um Hilfe bitten. Ich war einen Moment lang unsicher und spielte in Sekundenschnelle alle möglichen Varianten eines Mißbrauchs meiner Hilfsbereitschaft durch. Die KRAJOBRAZY LUBUSKIE 125 Begegnung konnte ich nicht mehr verhindern, sie hatte stattgefunden. Um mir ein Leids anzutun, brauchte er ein Motiv. Wenn ich ihm gab was er brauchte, nämlich Hilfe, hatte er keinen Grund mir etwas zu tun, ich mußte nur sicher und angstfrei auftreten. Ich schaute auf seinen rechten Arm. Er hing schlaff und etwas verdreht an ihm herunter. Wahrscheinlich war er gebrochen, was konnte er mir schon tun? Ich half ihm also, verarztete ihn und erkannte seinen gebrochenen Unterarm. Für mein abgebrochenes Medizinstudium war ich doch noch ein ganz brauchbarer Sanitäter. Ich konnte ein paar Brocken Russisch, weil ich einmal eine Spezialschule besuchte, das meiste jedoch vergessen hatte, aber für ein bißchen Konversation reichte es noch. Er faßte Vertrauen und war sicherlich kein Berufsverbrecher, sondern hatte etwas Aufwendiges hinter sich gebracht und war fürchterlich in Bedrängnis geraten. Er nannte mir seinen Namen, Nikolai Steiniger, und behauptete, er sei Kunstwissenschaftler. Am nächsten Morgen nahm ich ihn in meinem Auto mit nach Berlin, denn da wollte er hin und unser gemeinsamer Weg hatte sich zufällig ergeben. Irgendwo am Stadtrand setzte ich ihn ab. Er bedankte sich überschwenglich und versprach sich zu melden, um sich zu revanchieren und bat um meine Telefonnummer. Ich gab ihm meine Handynummer. Mein Handyvertrag lief in der nächsten Woche aus und so hoffte ich meine Spur zu verwischen. Vierzehn Tage später gab es in der Auguststraße die Eröffnung einer Ausstellung „Russische Ikonen und moderne Malerei”. Ich hatte eine Einladung bekommen, wollte aber erst nicht hingehen, besann mich dann aber eines Besseren und dachte, zu diesen Eröffnungen kommen immer allerhand Leute, es gibt einen Schluck zu trinken und einen Happen zu essen und man kann Kontakte knüpfen, vielleicht ergibt sich etwas, vielleicht kann ich über die Ausstellung schreiben. 126 siê. Musia³by mieæ powód, by zrobiæ mi krzywdê. Taki powód nie istnia³, da³em mu bowiem to, czego potrzebowa³, mianowicie udzieli³em pomocy. Stara³em siê tylko wykazaæ pewnoœæ siebie i nie okazywaæ strachu. Popatrzy³em na jego praw¹ rêkê. Zwisa³a bezw³adnie lekko okrêcona wokó³ cia³a. Prawdopodobnie by³a z³amana, có¿ wiêc móg³ mi zrobiæ? Pomog³em mu wiêc, podkurowa³em i zaopatrzy³em z³aman¹ rêkê. Mimo przerwanych studiów medycznych by³em jeszcze ca³kiem niez³ym sanitariuszem. Zna³em kilka s³ów i zwrotów w jêzyku rosyjskim, kiedyœ bowiem uczy³em siê tego jêzyka w pewnej szkole, wiêkszoœci zwrotów jednak zapomnia³em, ale to, co pamiêta³em, wystarcza³o, by trochê porozmawiaæ. Cz³owiek ów budzi³ zaufanie i z pewnoœci¹ nie by³ zawodowym przestêpc¹, lecz prze¿y³ coœ dramatycznego i wpad³ w straszne tarapaty. Przedstawi³ siê jako Niko³aj Steiniger twierdz¹c, ¿e jest historykiem sztuki. Nastêpnego ranka zabra³em go samochodem do Berlina, bo tam w³aœnie chcia³ jechaæ, podró¿ ta dope³nia³a naszego przypadkowego spotkania. Wysadzi³em go gdzieœ tam na obrze¿ach miasta. Podziêkowa³ przesadnie gor¹co, obiecuj¹c zg³osiæ siê do mnie z rewan¿em poprosi³ o mój numer telefonu. Da³em mu numer na komórkê. Umowa z operatorem wygasa³a w nastêpnym tygodniu, st¹d mia³em nadziejê, ¿e w ten sposób zatrê za sob¹ œlady. Czternaœcie dni póŸniej na ulicy Augusta odbywa³o siê otwarcie wystawy „Ikony i wspó³czesne malarstwo rosyjskie”. Otrzyma³em zaproszenie, najpierw nie mia³em ochoty pójœæ tam, potem wszystko przemyœla³em i doszed³em do wniosku, ¿e na takie imprezy przychodz¹ zawsze najró¿niejsi ludzie, mo¿na tam coœ wypiæ i zjeœæ, mo¿na te¿ nawi¹zaæ kontakty, z których byæ mo¿e coœ wyniknie, mia³em nadziejê napisaæ coœ o wystawie. Zupe³nie nieoczekiwanie spotka³em tu ponownie Niko³aja, który ucieszy³ siê bardzo na mój widok i równoczeœnie poskar¿y³, ¿e nie móg³ siê ze mn¹ skontaktowaæ. Da³em mu mój nowy numer telefonu z nadziej¹, ¿e nie wchodzê w kontakt z przedstawicielem kryminalnej odnogi gminy rosyjskiej, ale z epigonem jej kultury. Nikolai przedstawi³ mi m³odego mê¿czyznê, swego brata, Vadima Steinigera. Vadim by³ cz³owiekiem ¿¹dnym pisania i dzia³ania. Uda³o mu siê ju¿ wydaæ dwa cieniutkie tomiki ze œmiesznymi historyjkami ze starego Zwi¹zku Radzieckiego. Zna³em oba tomiki, pobie¿nie przerzuci³em je w mojej ksiêgarni i uwa¿a³em je za tendencyjn¹ i zbyt lekk¹ strawê duchow¹. A¿ do dziœ nie zna³em Vadima osobiœcie. Pisa³ po niemiecku, chocia¿ nie potrafi³ mówiæ w tym jêzyku. W jego wymowie s³ychaæ by³o bardzo wyraŸny akcent i bardzo dŸwiêczne „r”. Pisa³ jak przedszkolak, jego nauczyciel, pochodz¹cy ze Schwarzwaldu, byæ mo¿e uwa¿a³ to za komiczne, tym bardziej, ¿e sam zdobywa³ wykszta³cenie w szwajcarskiej szkole z internatem, gdzie nie znano dykcji tego rodzaju, w czym upatrywa³ szansy na rynku ksiêgarskim. Dla mnie by³ to styl „Pionierskiej Prawdy” i komizmu satyrycznego pisma „Krokodil”, oba czasopisma krótko abonowa³em jako uczeñ, przebrzmia³e historie i mój Hier traf ich ganz unerwartet Nikolai wieder, der hoch erfreut war mich zusehen und zugleich beklagte, das er mich nicht erreichen konnte. Ich gab ihm meine neue Telefonnummer, nun in der Hoffnung, nicht zum kriminellen Zweig der russischen Gemeinde Kontakt zu bekommen, sondern zu ihren kulturellen Ausläufern. Er stellte mir einen jungen Mann vor, seinen Bruder, Vadim Steiniger. Vadim war ein schreibwütiger und auch geschäftstüchtiger Mensch. Er hatte bereits zwei schmale Bändchen mit komischen Geschichten aus der alten Sowjetunion veröffentlicht und damit Erfolg gehabt. Ich kannte die beiden Bändchen und hatte sie in meiner Buchhandlung kurz angelesen und sie für tendenziös und zu leichte Kost befunden. Vadim persönlich kannte ich bis dahin nicht. Er schrieb in Deutsch, obwohl er die Sprache mündlich nicht beherrschte. Er sprach mit starkem Akzent und rollte das „R” sehr. Er schrieb in einer Art Kindergartendeutsch, die sein Lektor, der aus dem Schwarzwald stammte, vielleicht für komisch hielt, weil er seine Ausbildung auf einem Schweizer Internat erhalten hatte, wo diese Art Diktion nicht vorkam und er ihr nun auf dem Buchmarkt ein Art Chance ausrechnete. Für mich waren dieser „Pionerskaja Prawda” -Stil und die Komik der KRAJOBRAZY LUBUSKIE 127 Satirezeitschrift „Krokodil“, beide Zeitungen hatte ich als Schüler kurze Zeit abonniert, olle Kamellen und mein Lachen über den komischen Stil und die Plots in Vadims Geschichten, hielten sich in Grenzen. Innerlich sagte ich mir – „Witz schwill an, das ich drüber lachen kann“. Vadim schenkte ich reinen Wein ein und sagte ihm genau das. Er war kurz verwundert, sah mich lange an und sagte dann mit starkem Akzent, - „du hast mich durchschaut mein Freund, aber macht nix, es verkauft sich gut“. Was willst du trinken, du hast Nikolai aus einer großen Bedrängnis geholfen, ohne dich wäre sein rechter Arm jetzt hinüber. Ihm gehören die hier ausgestellten Ikonen. Er erhofft sich ein gutes Geschäft. Ich soll dir sagen, du kannst dir eine aussuchen, als Dankeschön für deine Hilfsbereitschaft. Ich brauchte nicht lange zu überlegen, ich nahm die Ikone „Gottesmutter von Kasan”, spätes 17. Jahrhundert, die Arbeit eines Mönches aus den Ikonenwerkstätten des Nowo Djewetschi Klosters bei Moskau, eines Schülers von Andrje Rubljow. Meine Kenntnisse der religiösen Malerei waren bescheiden, aber mir gefielen der naive Darstellungsstil, das Plakative und doch Künstlerische, Handwerkliche der Ausführung, die erdigen Farben, die sich durch die Patina, die auf dem alten Stück lag, ergaben. Ich wollte die Ikone als Drohgötzen einsetzen, sie über mein Laptop hängen und sie gemahnen lassen, mich der kleinen Erschafft würdig zu erweisen, von der ich in der letzten Zeit lebte und die ich meiner Mutter verdankte, die mich in ihrem Testament, gegenüber meinen Geschwistern, überproportional bedachte, mit der für alle irritierenden Begründung: „Rüder darf nie Not leiden, ihr anderen seid vom Schicksal begünstigt worden, Angela hat ihre Arztpraxis, Jo den kleinen Baubetrieb und Arne ist in der Politik, aber Rüder euer ältester Bruder hat, „... für euch hat er den Schwindsuchtspeichel aufgeleckt mit der rauhen Zunge der Plakate...”. Niemand aus der Erbengemeinschaft ver- 128 uœmieszek nad komicznym stylem i akcj¹ w historiach Vadima, trzyma³y siê w normie. Powiedzia³em sobie: „¯artuj tak, abyœ móg³ sam siê z tego œmiaæ”. Nala³em Vadimowi wina i powtórzy³em mu dok³adnie to samo. Zdziwi³ siê trochê i przygl¹daj¹c mi siê d³u¿sz¹ chwilê powiedzia³ z silnym akcentem: „przejrza³eœ mnie przyjacielu, ale to nic, to siê dobrze sprzeda”. Czego chcesz siê napiæ, pomog³eœ Niko³ajowi wybrn¹æ z ogromnych k³opotów, bez ciebie nie mia³by ju¿ prawej rêki. To do niego nale¿¹ wystawione tu ikony. Ma nadziejê na dobry interes. Mam ci przekazaæ, ¿e w podziêkowaniu za wyœwiadczon¹ mu pomoc mo¿esz sobie wybraæ jedn¹ ikonê. Nie musia³em siê d³ugo zastanawiaæ, wzi¹³em ikonê „Matki Boskiej Kazañskiej”, póŸny wiek siedemnasty, praca mnicha z pracowni ikon w klasztorze Nowo Djewetschi pod Moskw¹, ucznia Andrieja Rublowa. Moja znajomoœæ malarstwa religijnego by³a znikoma, ale podoba³ mi siê naiwny styl, coœ z plakatu a jednak by³ w tym artyzm, mistrzostwo wykonania, barwy ziemi wy³aniaj¹ce siê z patyny pokrywaj¹cej stare dzie³o. Chcia³em, by ikona sta³a siê moim fetyszem, pragn¹³em powiesiæ j¹ nad moim laptopem, by przypomina³a mi, ¿e godzien jestem radoœci z tej niewielkiej twórczoœci, z której ¿y³em w ostatnim czasie, zawdziêczaj¹c to mojej matce, która w stosunku do mego rodzeñstwa obdarowa³a mnie w testamencie zbyt szczodrze, na dodatek z irytuj¹cym wszystkich uzasadnieniem: „Rüder nigdy nie mo¿e cierpieæ biedy, wy wszyscy zostaliœcie obdarowani przez los, Angela ma sw¹ praktykê lekarsk¹, Jo ma³y zak³ad budowlany i Arne pracuje w poliklinice, a Rüder, wasz najstarszy brat (...) zlizywa³ za was suchotnicz¹ œlinê szorstkim jêzykiem plakatów...” . ¯aden ze spadkobierców nie zrozumia³ tego lub nie zna³ tego cytatu, poza mn¹. Ale testament by³ wa¿ny. Gdy Vadim Steiniger wkroczy³ do mego pokoju przy Schönhauserallee, „Matka Boska Kazañska” wisia³a nad moim biurkiem od trzech dni. Dziennie w tym czasie osi¹gn¹³em szybkoœæ pisania od jednej do dwóch stron A4 mojej powieœci dziennie. W rzeczy samej mia³em dla Vadima wiadomoœci z wydawnictwa, wprawdzie jeszcze nie oficjalne, ale jednak przekazane przez jednego z asystentów, którego dobrze zna³em z grupy terapeutycznej anonimowych alkoholików. Odrzucono tytu³ ostatniego tomiku opowiadañ Vadima „Schönhauser Allee”. Taki tytu³ by³ ju¿ na rynku, nosi³ go starszy tomik opowiadañ z czasów NRD, który postanowiono wznowiæ na nastêpne targi. Oczywiœcie, ¿e tego nie mogli wiedzieæ ani Vadim ani jego nauczyciel jêzyka ze Schwarzwaldu. Wydawa³o siê, ¿e na Vadimie nie zrobi³o to wiêkszego wra¿enia. Powiedzia³, .... no tak, aha, nic siê nie sta³o, w takim razie zatytu³ujê go „Kastanienallee” (Aleja Kasztanowa). Mieszkasz tu ju¿ tak d³ugo, by³ ju¿ tomik opowiadañ pod tytu³em „Kastanienallee”? Odpowiedzia³em, ¿e wed³ug mojej wiedzy nie, ale pewien nie jestem. No, widzisz, zatytu³ujê mój nowy tomik „Kastanienallee”. Pogrzeba³ w swej reklamówce, wyj¹³ dyktafon i powiedzia³: pos³uchaj, sluszaj. Tê rozmowê odby³em w³aœnie z krasiw¹ diewuszk¹ w kawiarni „Schwarz-Sauer” na Kastanienallee i wcisn¹³ guzik „play”. T³umaczenie Bogumi³a Husak stand das, oder kannte das Zitat, außer ich selbst. Aber das Testament galt. Die „Gottesmutter von Kasan” hing seit drei Tagen über meinem Schreibtisch, als Vadim Steiniger mein Zimmer in der Schönhauser Allee betrat. Ich war inzwischen bei einer Schreibfrequenz von ein bis zwei A4 Seiten pro Tag für meinen kleinen Roman, angelangt. Ich hatte für Vadim wirklich eine Nachricht aus seinem Verlag, wenn auch noch nicht offiziell, so aber doch verbürgt durch einen Verlagsassistenten, den ich gut aus der Therapiegruppe der anonymen Alkoholiker kannte. Der Titel für Vadims letzten Erzählband „Schönhauser Allee” sei abgelehnt worden. Den Titel gebe es schon auf dem Markt, ein älterer DDR-Erzählband hieß so und zur nächsten Messe sollte er neu verlegt werden. Das konnten natürlich Vadim und sein Lektor aus dem Schwarzwald nicht wissen. Aber Vadim schien das wenig zu beeindrucken. Er sagte,... na, und, nicht so schlimm, da nenn ich ihn eben „Kastanienallee”. Du lebst doch schon lange genug hier, gab es schon mal ein Erzählungsband mit dem Titel „Kastanienallee”? Ich sagte, meines Wissens nein, aber sicher bin ich nicht. Na, siehst du, ich nenne meinen neuen Erzählband, „Kastanienallee”. Er kramte in seiner Plastiktüte herum und holte das Diktiergerät heraus und sagte, hör mal zu, sluschai. Dieses Gespräch habe ich gerade mit einem krasivaja djevutschka im Café „Schwarz-Sauer”, in der Kastanienallee geführt und er drückte auf die Wiedergabetaste. Mówi¹ce kamienie Edward Derylak Siedzieli przy stole, gdy g³oœno skrzypi¹c, uchyli³y siê drzwi. Ch³opiec przekroczy³ niski próg i stan¹³ zaraz przy wejœciu, nieœmia³o, jakby siê wstydzi³. Bywa³ tutaj czêsto, czasami, co drugi dzieñ; czu³ siê jak u siebie w domu. Oczy wszystkich zwróci³y siê w jego stronê, a on sta³ nieruchomo przy drzwiach ze wzrokiem spuszczonym w dó³; garœæ jasnych jak len, prostych w³osów zakrywa³a mu prawe oko; pochyli³ siê nieco do przodu, jakby dŸwiga³ ciê¿ar ¿yciowych doœwiadczeñ, a on przecie¿ bêdzie je dopiero gromadzi³. Powoli podniós³ g³owê, ods³oni³ chud¹ szyjê i spojrza³ nie swoim, smutnym wzrokiem. W zapad³ych oczach czai³ siê zwyczajny, dzieciêcy jeszcze, lêk. Z trudem pokona³ ucisk w gardle, dwa razy prze³kn¹³ œlinê tak, ¿e by³o to s³ychaæ a¿ przy stole pod oknem du¿ej kuchni, i d³awionym przez wewnêtrzny skurcz g³osem cicho powiedzia³: – Przyszed³em siê po¿egnaæ. S³owa w ch³opiêcych ustach zabrzmia³y ¿a³oœnie. Nowaczyñski od³o¿y³ trzymany w rêku chleb, jego ¿ona Maria zatrzyma³a w po³owie drogi do ust kubek z kaw¹; Józek ze zgrzytem odsun¹³ od sto³u krzes³o i zbli¿y³ siê do Willi’ego; tylko ma³y Rysio jad³ spokojnie jakby nic siê nie wydarzy³o. Ojciec Józka wsta³ i podszed³ do okna. Na chodniku, przed kamienic¹, sta³a rodzina Neugebauerów, a obok nich piêtrzy³y siê baga¿e: wype³niony ró¿nym sprzêtem, niebieski, dziecinny wózek, dwie przewi¹zane wpó³ walizki, nabrzmia³y, bo wype³niony do granic mo¿liwoœci brezentowy, szary worek oraz kilka mniejszych toreb i pakunków; troje, ma³ych jeszcze, dzieci szarpa³o siê miêdzy sob¹ – by³y beztroskie i niecierpliwe. Z s¹siednich kamienic wyszli inni. Sta³a ju¿ rodzina Krugerów, Wolfów i Schmidtów – wszyscy z baga¿ami; tylko samotny, przygarbiony stary Hans Backer sta³ z jedn¹, niewielk¹ walizk¹. Chodnik w oczach gêstnia³ od ludzi. Helmut Neugebauer odwróci³ siê, ogarn¹³ wzrokiem okna na pierwszym piêtrze i ujrza³ wpatrzonego w siebie Nowaczyñskiego; w niemym geœcie po¿egnania jego rêka zawis³a przez chwilê w powietrzu, i powoli opad³a. Jan odwzajemni³ pozdrowienie, i sta³ przy oknie z pochylon¹ g³ow¹, patrz¹c w dó³: mia³ przed oczami wysok¹, przykryt¹ czapk¹ gêstych, faluj¹cych w³osów, sylwetkê s¹siada. Helmut odwróci³ g³owê, coœ mówi³ do ¿ony Helgi, czego Jan nie móg³ us³yszeæ, nie móg³ te¿ zobaczyæ jej twarzy, skrytej w cieniu szerokiego ronda br¹zowego kapelusza. Willi i Józek patrzyli na siebie nieruchomymi oczami; ¿aden siê nie odzywa³. Cisza zawis³a nad g³owami. S³ychaæ by³o tylko uderzenia ³y¿eczki o œcianki metalowego kubka. Nowaczyñski wróci³ do sto³u. Willi, pokonuj¹c wewnêtrzny skurcz gard³a, wydusi³ z siebie szeptem: – Ja… napiszê... do ciebie... bêdê pisa³ – po czym spuœci³ g³owê i nieœmia³o wysun¹³ do przodu rêkê. Józek zrobi³ to samo. Dwie ma³e, delikatne, ch³opiêce jeszcze d³onie zamknê³y siê w mêskim uœcisku. Trwali przez chwilê tak z³¹czeni, potem Willi nieœmia³o, jakby siê wstydzi³, wysun¹³ w milczeniu swoj¹ d³oñ, powoli, na piêcie siê odwróci³, zrobi³ krok i znikn¹³ za drzwiami. S³ychaæ by³o jeszcze tupot butów po drewnianych schodach i uderzenie ciê¿kich drzwi na parterze. 130 Józek, jak przed chwil¹ ojciec, podszed³ do okna, odsun¹³ firankê i spojrza³ wzd³u¿ ulicy. Przed Neugebauerami szli, pchaj¹c przed sob¹ dzieciêce wózki, dŸwigaj¹c ogromne baga¿e, inni mieszkañcy z ulicy Brackiej. Willi szed³ z prawej strony ojca, m³odsze rodzeñstwo przy matce, odwróci³ siê, podniós³ wysoko rêkê i pomacha³ – domyœla³ siê, ¿e przyjaciel widzi go z okna. Zanim wszyscy zniknêli u wylotu ulicy, odwróci³ siê raz jeszcze i znów pomacha³ rêk¹. Józek patrzy³ przez okno nieruchomymi oczami niewiele z tego rozumiej¹c; dwie ³zy przetoczy³y siê po bladych policzkach i miêkko spad³y w czarn¹ ziemiê doniczek. Kolorowy motyl zawis³ na bia³ej firanie, opad³ w dó³, zatrzyma³ siê na liœciu krotona, stopi³ z jego kolorami, po czym znów lekko, jak baletnica, poszybowa³ pod sufit. W ciszy, wype³niaj¹cej po brzegi du¿y, pe³en ciê¿kich starych mebli pokój, s³ychaæ by³o delikatny ruch jego skrzyde³. Cieszy siê ¿yciem jakby by³ ¿ó³wiem, a jest tylko piêknym motylem – Helga patrz¹c na owada myœla³a o d³ugim, a krótkim jednoczeœnie ¿yciu Helmuta. Wydawa³o siê jej, ¿e trwa³o ono tyle, ile ¿ycie motyla – od opuszczenia kokonu i przeobra¿enia siê z poczwarki w piêknego owada. Maria podesz³a z ty³u i po³o¿y³a d³oñ na jej ramieniu. – Mo¿e chcesz zostaæ sama? – zapyta³a g³osem wype³nionym wspó³czuciem. Helga otrz¹snê³a siê z myœli; jej blad¹, nieobecn¹ twarz, rozjaœni³ uœmiech. By³a wdziêczna za okazan¹ troskê. Czu³a ¿yczliwoœæ ludzi, która nie zmursza³a, jak wiele drzew, przez lata. – Nie... sk¹d¿e – zapewni³a skwapliwie. Jan poruszy³ siê w fotelu, siêgn¹³ do kieszeni po papierosy. Lekarz zabroni³ mu paliæ, ale on niewiele sobie z tych zakazów robi³. Wykorzystywa³ dzisiejsz¹ sytuacjê, obecnoœæ innych ludzi, ¿eby zapaliæ nie nara¿aj¹c siê na protesty ¿ony. Przysun¹³ fotel w stronê otwartych na balkon drzwi, usadowi³ siê wygodnie i w milczeniu puszcza³ przed siebie niebieskie kó³ka. – Mo¿e zrobiê kawê? – powiedzia³a Maria i wysz³a do kuchni. Po chwili dochodzi³y stamt¹d odg³osy stukania porcelany. Helga Neugebauer dopiero teraz odczu³a zmêczenie: sp³ywa³o z jej ramion, przez tu³ów do nóg, których nawet nie czu³a. Obrazy z przesz³oœci, i te wspó³czesne, pod¹¿a³y zaraz za myœlami i rozbija³y siê o jej pamiêæ. Ludzie oraz znane, ale zapomniane ju¿ miejsca, nagle o¿y³y. Dzwony ci¹gle bi³y, bi³y...; ich dŸwiêki porusza³y liœæmi ogromnych drzew..., których siê nie przesadza. Czu³a otêpienie jak po spo¿yciu œrodków uspokajaj¹cych. – To ju¿ tyle lat Janku... – odezwa³a siê. – A wydaje mi siê jakby to by³o wczoraj. W drugim cz³owieku jest coœ takiego – Helga t³umaczy³a mê¿a – co ¿yje razem z nim, ale siê nie starzeje. Marzenia wiecznie s¹ m³ode; a jeszcze te pielêgnowane przez lata, w szczególnoœci. Na pocz¹tku by³o ciê¿ko – spojrza³a na Janka. – Jak ka¿demu – doda³a po chwili zawstydzona. – Wam przecie¿ te¿, bardziej ni¿ nam. – Dziwiê siê, ¿e Helmut nie móg³ zapomnieæ... – cicho powiedzia³ Nowaczyñski. – Przecie¿ tyle lat ju¿ tam mieszka³, mia³ dobrze... Helga podesz³a do okna. Jej drobna postaæ wygl¹da³a jak czarny motyl uczepiony bia³ej firany. Spojrza³a na zewn¹trz. To ju¿ nie ta sama Bruderstrasse, pomyœla³a, i szybko odwróci³a g³owê. Twarz jej zdradza³a niew¹tpliw¹ urodê pod œladami czasu. – Janek, to nie tak – odezwa³a siê spokojnym g³osem. – On musia³ ca³y czas o tym myœleæ, chocia¿ mi nic nie mówi³. D³ugo chorowa³ na serce – Helga zamilk³a, spojrza³a w okno, jakby chcia³a coœ sobie przypomnieæ. – To by³o jakieœ piêtnaœcie lat temu – zaczê³a znowu. – Siedzia³am przy ³ó¿ku w szpitalu i patrzy³am na jego wtulon¹ KRAJOBRAZY LUBUSKIE 131 w poduszkê twarz. Wzrok zawiesi³ gdzieœ pod sufitem. Wiedzia³, ¿e patrzê na niego; nie odwracaj¹c siê do mnie, powiedzia³ spokojnym, pewnym g³osem: „Gdy mnie ju¿ nie bêdzie, to pochowasz mnie tam gdzie siê urodzi³em”. Przeszed³ mnie wtedy, w tej bia³ej szpitalnej sali, zimny dreszcz. Nowaczyñski siedzia³ jak zahipnotyzowany ws³uchuj¹c siê w jej s³owa. „Co ty wygadujesz?!” – powiedzia³am od razu. – Dalsze s³owa wiêz³y mi w gardle. On siê odwróci³ i patrzy³ na mnie nieobecnymi oczami. Po chwili mówi³ dalej: „Tam siê poznaliœmy, pobraliœmy, tam urodzi³y siê nasze dzieci...”. Mówi³am, ¿eby przesta³. Nie mog³am tego s³uchaæ. Myœla³am, ¿e siê rozp³aczê. Westchn¹³ ciê¿ko jakby zrzuci³ z siebie ciê¿ar jakiœ, spojrza³ na mnie i mówi³ dalej. „Wszystko, co najwa¿niejsze w naszym ¿yciu mia³o miejsce tam...” – zamilk³ nagle. Do pokoju wesz³a Maria z kaw¹ na tacy, zatrzyma³a siê, spojrza³a na stoj¹c¹ Helgê i siedz¹cego w fotelu mê¿a. – To tak traktujesz goœci? – powiedzia³a uœmiechaj¹c siê do mê¿a. Jan, jakby dopiero teraz uœwiadomi³ sobie ów fakt, szybko poderwa³ siê z fotela, w za¿enowaniu zacz¹³ podkrêcaæ w¹sa; czu³ siê jak sztubak przy³apany na paleniu papierosów. Helga pospieszy³a mu z pomoc¹. – Przecie¿ nic siê nie sta³o – powiedzia³a i spojrza³a na Mariê. – Przesz³am siê trochê po pokoju; nawet nie pomyœla³am ¿eby usi¹œæ. Maria postawi³a fili¿anki na ³awie i westchnê³a z ulg¹, jakby siê pozby³a ciê¿kiego baga¿u. Poprawi³a jeszcze obrus, który tego nie wymaga³, spojrza³a na przyjació³kê sprzed lat i powiedzia³a: – To ja te¿ pos³ucham. Helga znów wróci³a do wspomnieñ. – Pamiêtam, ¿e to Helmut ci¹gle mnie namawia³ ¿eby przyjechaæ... zobaczyæ jak to teraz wygl¹da... jak u was jest – opowiada³a. – By³am temu przeciwna, bo, po co rozdrapywaæ zagojone rany. Pierwszy raz wybraliœmy siê pod koniec lat szeœædziesi¹tych. Nie wiem dok³adnie, kiedy to by³o – zamyœli³a siê, wzrokiem odp³ynê³a w bok. – Mo¿e lato szeœædziesi¹tego pi¹tego... albo szóstego... – zreszt¹ to nie istotne. – Wtedy nasze kamieniczki przy Brackiej by³y ju¿ wyburzone – skurcz przemkn¹³ jej po twarzy. – Pozosta³y tylko resztki gruzu. Helmut zrobi³ trochê zdjêæ, potem poszliœmy w stronê mostu, t¹ sam¹ drog¹ jak wtedy. Nie odzywa³ siê; szliœmy obok siebie jak obcy ludzie. Fotografowa³ kamieniczki. W pewnej chwili spojrza³ na mnie i powiedzia³: „Gdy przyjedziemy nastêpnym razem, mo¿e ich ju¿ nie bêdzie”. Potem poszliœmy na cmentarz. Tam odczytywa³ kolejne napisy na naszych pomnikach, krzy¿ach. Czêœæ grobów by³a zniszczona, kawa³ki p³yt nagrobnych le¿a³y pod p³otem. Poszed³ i tam. Pochyli³ siê, potem ukl¹k³ na jedno kolano, wzi¹³ do rêki jakiœ patyk i zeskrobywa³ piasek i mech poros³y we wg³êbieniach liter; przesuwa³ po nich palcem, sk³ada³ litery i by³ zadowolony, gdy mu siê to uda³o. Odwraca³ siê wtedy do mnie z wyrazem satysfakcji na twarzy, i wymienia³ odczytane nazwiska. Potem grzeba³ dalej, a ja siedzia³am na ³awce nieopodal. Przyje¿d¿aliœmy, co kilka lat. Przedostatnim razem was spotkaliœmy. To wtedy wykupi³ miejsce. Powietrze dooko³a nas¹czone by³o przesz³oœci¹, która tkwi³a w nich wszystkich jak pocisk po postrzale – mo¿na z nim ¿yæ, tylko czasami boleœnie przypomina o sobie. Siedzieli w milczeniu. Nowaczyñski wsta³ i wyszed³ na balkon, z którego widzia³ teren budowy. Przylegaj¹cy do ty³u kamieniczek plac szczelnie otacza³y p³aty ocynkowanej blachy. B³êkit pokrywa³y pierzaste cumulusy; z ulicy dobiega³ szum samochodów. Usiad³ ciê¿ko na krzeœle, wzrok zaczepi³ niedbale o przeszklon¹ wystawê, w której b³yszcza³a bia³a glazura wanien i umywalek; na chodniku, ustawione piêtrowo na stela¿u, skrzy³y 132 kolorami bratki. On jednak widzia³ brudny tynk ocala³ej kamienicy, ciê¿k¹ br¹zow¹ bramê pod numerem dwunastym, i ludzi wyrwanych z mieszkañ, od swoich zajêæ, wœród sterty baga¿y; nad nimi nienaturalnie górowa³a podniesiona w pozdrowieniu rêka Helmuta. Obrazy miesza³y siê, przestawia³y; odgrzebane z pamiêci zastêpowa³y te widziane oczami. Tamten spacer przez miasto przed dwoma laty. Mijali kolejne ulice: D³uga, Bracka, Szprotawska, ¯elazna. Jesienne s³oñce przyjemnie ogrzewa³o plecy. Helmut z zainteresowaniem rozgl¹da³ siê dooko³a; od czasu do czasu przystawa³, jakby sobie coœ przypomnia³, zawiesza³ wzrok na mieni¹cych siê pastelowymi kolorami roz³o¿ystych koronach drzew, to znów na czerwonych dachówkach kolejnych budynków. Rozmawiali ma³o; o wszystkim i niczym zarazem. – A pamiêtasz? – zapyta³ nagle. Jan poczu³ siê jak wywo³any do tablicy, nie maj¹c odrobionej lekcji. Nie wiedzia³ co przyjaciel ma na myœli. A on, nie czekaj¹c na potwierdzenie ani zaprzeczenie, wyci¹gniêt¹ przed siebie rêk¹ wskazywa³ miejsca, gdzie sta³y ma³e kamieniczki, wymienia³ nazwiska i imiona znajomych, którzy w nich mieszkali, przypomina³ okruchy zdarzeñ. Patrz¹c na niego zrozumia³, ¿e Helmut idzie Lange Strasse, Ludwigsplatz, Sprottauer Strasse, które istnia³y ju¿ tylko w jego pamiêci. Ani czas, ani ogieñ, ani lemiesze buldo¿erów nie mia³y do nich dostêpu. – Mo¿e ich ju¿ wiêcej nie zobaczê? – powiedzia³ pod koniec wêdrówki. Schodz¹c ze schodów na parter Helga spojrza³a, co nie usz³o uwadze Jana i Marii Nowaczyñskich, na masywne, drewniane drzwi pod jedynk¹. Drewna mo¿na siê tylko by³o domyœlaæ, pod wieloma warstwami olejnej farby. Nie ona jednak – ta farba – ani ukryte pod ni¹ drewno przyku³y jej uwagê, lecz szczelina na listy otoczona kszta³tnym mosi¹dzem i wyrytym w nim wyrazie „Brief”. – Jeszcze mo¿na znaleŸæ nasze œlady – powiedzia³a, a jej s³owa utknê³y w ch³odnym, ciemnym korytarzu. Codziennie przechodzê obok tych drzwi, czasami po kilka razy, i nie zwróci³em uwagi na ten szczegó³ – pomyœla³ Jan. – Litery wyryte w metalu i tych kamieniach, które ocala³y, pozostan¹ œwiadkami naszej tutaj obecnoœci. – Helga snu³a jeszcze swoje refleksje. – Coraz mniej ju¿ tych œwiadków, którzy pamiêtaj¹. Czas nie stoi w miejscu, niestety. – Jan z zadum¹ pokiwa³ g³ow¹ Na deptaku otoczy³o ich gor¹ce powietrze, a s³oñce oœlepi³o swoim blaskiem. Szary samochód z niemieckimi numerami rejestracyjnymi sta³ na placu przy fontannie. III nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. E. Paukszty pt. „Ma³e Ojczyzny” Kargowa 2004. KRAJOBRAZY LUBUSKIE 133 RECENZJE I OMÓWIENIA Œwiat wymyœlony Zygmunt Kowalczuk, Na klifie, Zielona Góra 2005, 62 s. ¯ycie jest z³ud¹, teatrem, iluzj¹. Nic nie dzieje siê naprawdê. Œwiat nie istnieje, a jego okruchy odbijaj¹ siê tylko w lustrach snów i marzeñ. Taka œwiadomoœæ zapisana zosta³a w kolejnym, szóstym ju¿ tomiku poetyckim Zygmunta Kowalczuka. „zrywam kurtynê z nieba a jej nie ma szukam kolorów a to tylko z³udzenie” (Mo¿e) – pisze autor Na klifie. Jego pragnieniem jest œwiat wymyœlony na nowo, namalowany przez artystê s³owa. Jeœli Panu Bogu nie uda³o siê stworzyæ arkadii – rzeczywistoœci, która dawa³aby schronienie i by³a w stanie za¿egnaæ niepokój, kompetencje Stwórcy (to stary literacki topos) przejmuje poeta: „wymyœlê nowy œwiat niech siê stanie naiwny jak pierwszy obrazek dziecka”. (Wymyœlony) Przywilej takiej naiwnoœci nie jest jednak dany bohaterowi wierszy. Poeta wie dobrze, ¿e tylko na rysunku dziecka têcza mo¿e byæ bezpiecznym dachem. Nie da siê ani stworzyæ, ani posklejaæ rozbitego œwiata. Co pozostaje? Najpierw – próby wracania do pocz¹tku: dr¹¿enie dramatu narodzin, wspominanie „niebieskiego fartuszka matki” (Moja matka) i „ch³opca zrywaj¹cego dmuchawce” (Z okna). Innymi s³owy: rekonstrukcja w³asnej, prywatnej historii. W ten sposób rozrachunek z przesz³oœci¹ staje siê punktem wyjœcia dla samookreœlenia. I mo¿na podj¹æ now¹ drogê: „czu³em ¿e nadchodzi czas by stan¹æ na klifie pozostawiaj¹c wszystko” (Na klifie) Jest równie¿ inne, sprawdzone przez klasycystów i ich pogrobowców, antidotum, po które siêga autor Na klifie: zakorzenienie w kulturze. Wiersze zebrane w nowym tomiku, podobnie zreszt¹ jak wczeœniejsze utwory Kowalczuka, czerpi¹ z klasycystycznych klimatów: rejestruj¹ wêdrówki/ucieczki w nierzeczywiste przestrzenie i w teksty kultury bêd¹ce ekwiwalentem 134 arkadyjskiej pe³ni. Oto spotkanie z ikon¹ ( Widok na ikonê), oto ruiny w Chersonesie (W Chersonesie), eksponaty Pergamon-Museum (W Pergamon-Museum). Poeta szuka zadomowienia w „starych ksiêgach” i „klasztorach sztuki”, kolekcjonuje chwile i pejza¿e, liczy ziarna przesypuj¹cego siê piasku, rozmawia z anio³ami, wpatruje w bezkres gwiazd. A przy tym ³owi s³owa-poetyzmy. Na pró¿no: „ile œwiatów pomieœciæ zdo³am nie wiem póki uwiera jeden” (Ile) Œwiat boli i uwiera. Nic nie ukoi melancholii, a pamiêæ nawiedzaj¹ znikliwe obrazy. By³oby inaczej, „gdyby istnia³ choæ fragment pewnoœci / w wymyœlaj¹cym siê dramacie” (Niepewnoœæ). Niestety, jedynym pewnikiem zdaje siê byæ œwiadomoœæ utraty. Œwiat nowych wierszy Kowalczuka jest œwiatem, z którego bogowie odeszli, którego fundamenty rozmyte zosta³y wodami niepewnoœci. „B³¹dzimy poœród istnieñ / nie klej¹ nam siê kolory wiary” (Niepewnoœæ), „mo¿e nie jesteœmy tu naprawdê” / nasze wo³anie g³os gasn¹cej gwiazdy” (Iluzja). Zu¿y³y siê dekoracje œwiata, skoñczy³a siê uczta. I nie wiadomo, czy kielich znów siê nape³ni. „Nic nie jest pewne” (Tamta wina). Ma³gorzata Miko³ajczak Sobkowiak nad Sekwan¹ Czes³aw Sobkowiak, Podziemne s³oñca. Soleils souterrains, Zielona Góra 2004, 52 s. Dwujêzyczny tomik poezji, pierwszy w swoim dorobku, wyda³a niedawno zielonogórska oficyna wydawnicza Pro Libris, która dzia³a przy Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej. Zawiera on wiersze Czes³awa Sobkowiaka w oryginale i po francusku. Wyboru dokona³ i prze³o¿y³ Krzysztof Je¿ewski. Sobkowiaka mi³oœnikom poezji nie trzeba przedstawiaæ. Ten piêædziesiêciopiêcioletni dziœ poeta od lat posiada ugruntowan¹ pozycjê. Niektórzy wi¹¿¹ go z pokoleniem Nowej Fali, które demaskowa³o fa³sz i sztucznoœæ oficjalnego jêzyka w czasach realnego socjalizmu, ukazywa³o autentycznoœæ ówczesnego ¿ycia. Sobkowiak od swojego ksi¹¿kowego debiutu w 1970 r. dobrze przyjêtego tomiku „W bia³ej koszuli” regularnie publikuje w wydawnictwach i czasopismach ogólnopolskich i lokalnych. Niekiedy inspiruje siê nie tylko polsk¹ awangard¹ spod znaku Peipera, ale tak¿e nowoczesn¹ poezj¹ francusk¹, zw³aszcza Rimbaudem i Jakobem. Rozmowa z Rimbaudem, nagrodzona gdañsk¹ „Czerwon¹ ró¿¹” to z pewnoœci¹ jeden z jego najlepszych wierszy. Zafascynowany polsk¹ i francusk¹ awangard¹ Sobkowiak zawsze usi³uje byæ sob¹. Z jego wielow¹tkowego, obfitego dorobku Krzysztof Je¿ewski wybra³ i prze³o¿y³ szesnaœcie wierszy. Jeden z nich „Czyli nagoœæ”, napisany na kanwie obrazów œwietnego, nie¿yj¹cego ju¿ gorzowskiego malarza – Andrzeja Gordona, to niemal poemat. Ten wybór zosta³ dokonany z perspektywy francuskiego czytelnika. W „Soleils souterrains” znalaz³y siê przede wszystkim wiersze o problemach uniwersalnych, odwo³uj¹ce siê do kultury œródziemnomorskiej, ukazuj¹ce nasze ¿ycie w wielu wymiarach, pomiêdzy dobrem a z³em. W wyborze znalaz³a siê równie¿ „Rozmowa z Rimbaudem”. T³umacz tych wierszy na francuski, Krzysztof Je¿ewski, urodzony w Warszawie na kilka tygodni przed wybuchem II wojny œwiatowej, ju¿ jako student romanistyki na UW przek³ada³ wybitnych poetów francuskich i latynoamerykañskich. W klimacie „wydarzeñ marcowych 1968 r.” wyjecha³ do Pary¿a, gdzie na Sorbonie, jakby na przekór wszystkiemu i wszystkim ukoñczy³ polonistykê. Jego zas³ugi dla literatury polskiej we Francji s¹ u nas ci¹gle ma³o znane i doceniane. Je¿ewski na jêzyk RECENZJE I OMÓWIENIA 135 francuski prze³o¿y³ wiele utworów Schulza, Gombrowicza, Mi³osza, Szymborskiej, Baczyñskiego, Andrzeja Kuœniewicza. Wyda³ kilka antologii poezji polskiej. Do tego imponuj¹cego dorobku translatorskiego dopisa³ ostatnio w³aœnie t³umaczenia wierszy Sobkowiaka. Je¿ewski jest równoczeœnie wybitnym znawc¹ muzyki. Francuskim melomanom odkrywa i przybli¿a dzie³a Moniuszki, Kar³owicza, Szymanowskiego. Wspó³pracuje jako t³umacz i krytyk z pismami francuskimi i polonijnymi. Bez niego nasza literacka i artystyczna obecnoœæ nad Sekwan¹ by³aby nieporównanie mniejsza i ubo¿sza. Je¿ewski jest tak¿e interesuj¹cym poet¹, autorem kilku zbiorów poezji, t³umaczonym na francuski, angielski, niemiecki i hebrajski. To dzisiaj jeden z wybitniejszych polskich twórców dzia³aj¹cych poza krajem. Tym, który Je¿ewskiemu zwróci³ uwagê na wiersze Sobkowiaka, jest Kazimierz Skorupski, zielonogórzanin, przed laty zwi¹zany zawodowo z Teatrem Lubuskim, wspó³za³o¿yciel i dzia³acz tzw. pierwszej Solidarnoœci, który w stanie wojennym wyemigrowa³ do Francji. W Pary¿u wyk³ada teatrologiê, krzewi kulturê polsk¹, propaguje twórczoœæ Norwida i innych poetów, dzia³a w stowarzyszeniu polsko-francuskim. To dziêki jego staraniom i zabiegom organizatorskim w Pary¿u odby³a siê promocja tomiku Sobkowiaka. Poeta i t³umacz spotkali siê z mi³oœnikami poezji w jednej z ksiêgarñ, szkó³ œrednich i w gronie Polaków. Szczególnie interesuj¹ce by³o spotkanie z m³odzie¿¹, nie tylko z rodowitymi Francuzami, ale tak¿e z pochodzenia Arabami. Poetê z Zielonej Góry i jego francuskiego t³umacza wierszy wszêdzie przyjmowano ciep³o i ¿yczliwie. Odnotowa³ to Yannick Le Dorze w sprawozdaniu na ³amach „Les Nouvelles Paris”. Tam te¿ zamieszczono wspólne zdjêcie Sobkowiaka i Je¿ewskiego. By³a to równie¿ promocja poezji polskiej i Zielonej Góry. Nale¿a³oby ¿yczyæ, aby wydawnictwo Pro Libris wspierane finansowo przez Prezydenta Miasta Zielona Góra i Urz¹d Marsza³kowski Województwa Lubuskiego na tym jednym dwujêzycznym tomiku nie poprzesta³o. Aby sta³o siê to edytorsk¹ tradycj¹. Janusz Koniusz Uporz¹dkowany zamêt Witold Bobiñski, Anna Janus-Sitarz, Bogus³aw Ko³cz, Barwy epok. Kultura i literatura, Warszawa 2002. Jadwiga Kowalikowa, Urszula ¯ydek-Bednarczuk, Barwy epok. Nauka o jêzyku, Warszawa 2002. Obyœ cudze dzieci uczy³. (Motto z³oœliwe) W roku 2002 ukaza³o siê w wydawnictwie WSiP pierwsze wydanie dwuczêœciowych podrêczników z serii Barwy epok przeznaczonych do nauczania jêzyka polskiego (w zakresie podstawowym i rozszerzonym) na poziomie klasy I liceum ogólnokszta³c¹cego, liceum profilowanego i technikum. Wydawaæ by siê mog³o, ¿e skoro nad opracowaniem serii czuwa³o a¿ piêæ osób, to koncepcje uk³adu treœci i strategie przekazywania wiedzy powinny byæ do koñca przemyœlane. Niezupe³nie jednak tak siê sta³o. Nie mo¿na postawiæ zarzutu, ¿e podrêcznik w zakresie treœci nie jest zgodny z podstaw¹ programow¹ (choæ mo¿na dyskutowaæ nad doborem utworów – ale to rzecz gustu), ani twierdziæ, ¿e pojêcia kluczowe do zrozumienia przedmiotu nie s¹ nale¿ycie wyeksponowane lub, ¿e informacje proste, faktograficzne nie s¹siaduj¹ z wiadomoœciami o procesach rozwojowych. Co wiêcej, w zadaniach dla ucznia dostrzega siê obecnoœæ nawi¹zañ do jego wiedzy, doœwiadczeñ, wyobra¿eñ, pojêæ wyniesionych z poprzednich etapów nauki. Zró¿nicowane s¹ informacje wa¿ne i peryferyjne (wyt³uszczenia, kolorowe t³o, tytu³y akapitów, ramki); funkcjonalny jest materia³ ilustracyjny – czytelna ikonografia koresponduje z tekstem, podane s¹ wskazówki bibliograficzne. I rzecz fundamentalna – w kolejnych rozdzia³ach zastosowano powtarzalnoœæ uk³adu informacji. Z pozoru wszystko jest jak nale¿y. Na tej podstawie mo¿na 136 zaryzykowaæ twierdzenie, ¿e podrêcznik spe³nia w znacznej mierze poddawane ocenie kryteria merytoryczne, dydaktyczne i edytorskie. I choæ, z drugiej strony, brak mu tak elementarnych sk³adników, jak dobry wstêp informuj¹cy o uk³adzie treœci i sposobach korzystania z podrêcznika (Nauka o jêzyku nie posiada go w ogóle), alfabetyczny indeks autorów i dzie³, indeks rzeczowy, ciekawostki – to s¹ drobiazgi. Nie o nie chodzi. Powa¿ne w¹tpliwoœci dotycz¹ce poprawnoœci (czytaj: przydatnoœci) tego podrêcznika pojawiaj¹ siê wówczas, gdy spojrzymy nañ oczami ucznia. Z tej perspektywy Barwy epok prezentuj¹ siê w zgo³a innym œwietle. Nie bêdzie du¿ej przesady w twierdzeniu, ¿e czêœæ podrêcznika przeznaczona do kszta³cenia kulturowo-literackiego jest pozycj¹ jedyn¹ w swoim rodzaju. Stanowi bowiem (wyj¹wszy dzie³a z kanonu lektur) niemal w ca³oœci (!) kompilacjê tekstów autorytetów z dziedziny polonistyki, historii, historii kultury, filozofii, które tu wykorzystano nie tyle jako ilustracjê pewnych zjawisk czy pogl¹dów, lecz raczej jako rodzaj polifonicznego wyk³adu o przedmiocie. We wstêpie do podrêcznika autorzy pisz¹: Nie chcemy w tej ksi¹¿ce podsuwaæ ¿adnych gotowych odpowiedzi, odbieraj¹cych Wam prawo do myœlenia na w³asny rachunek. Dlatego te¿ zrezygnowaliœmy z wyk³adu historycznoliterackiego, narzucaj¹cego ustalone s¹dy i opinie. Zamiast tego proponujemy lekturê ró¿norodnych tekstów (czasem przedstawiaj¹cych sprzeczne punkty widzenia), które pozwol¹ Wam samodzielnie docieraæ do korzeni naszej kultury, szukaæ w nich prawd nam bliskich, wyci¹gaæ wnioski i wartoœciowaæ. Bardzo piêknie, powstaje jednak pytanie jak dalece uczeñ klasy I liceum zdolny i przygotowany jest do krytycznego odbioru i wartoœciowania tekstów N. Daviesa, Z. Libery, Cz. Hernasa, J. Ziomka, W. Tatarkiewicza, J. B³oñskiego, M. Klimowicza, S. Stabry³y i innych, których nie sposób tu wymieniæ. Autorzy podrêcznika zdaj¹ siê nie pamiêtaæ, ¿e jego odbiorc¹ jest cz³owiek bardzo m³ody, z niewielkim baga¿em wiedzy, którego nagle stawia siê w pozycji recenzenta, wprawdzie tylko fragmentów, ale naukowych rozpraw. Ba, zmusza siê go do selekcji pogl¹dów wyra¿anych przez autorytety i samodzielnego decydowania o s³usznoœci takich czy innych stanowisk. W za³o¿eniu autorów ma to wyzwalaæ samodzielne myœlenie, kszta³ciæ postawy krytyczne wobec Ÿróde³ i opracowañ, sk³aniaæ do w³asnych refleksji. Tymczasem nie bierze siê pod uwagê, ¿e recepcja wielu tekstów, z którymi uczeñ zetknie siê w podrêczniku, bêdzie dla niego k³opotliwa ze wzglêdu na stopieñ trudnoœci. Ponadto w³aœnie ich polifonicznoœæ sprawia, ¿e znaczna czêœæ toku dydaktycznego, si³¹ rzeczy, podporz¹dkowana zostanie nie tyle istocie problemu, co jego kontekstom. A to zakrawa ju¿ na jakieœ nieporozumienie, w efekcie którego tworzy siê nadbudowê bez bazy, jak¹ w tym przypadku musi byæ rzetelna wiedza. Bez niej bowiem rezultatem takich eksperymentów bêdzie po prostu poznawczy zamêt, jakkolwiek ¿aden rozs¹dny nauczyciel nie odbiera swoim uczniom prawa do samodzielnego myœlenia. Autorzy podrêcznika poszli jednak jeszcze dalej. Otó¿ wyobrazili sobie nastolatka, który bêdzie zdolny poddawaæ krytycznej ocenie teksty pisane na poziomie akademickim. Trudno wiêc nie czyniæ zarzutu z naiwnego przekonania autorów o komunikatywnoœci podrêcznika, bo nie spe³nia on podstawowego kryterium dydaktycznego, jakim jest przystêpnoœæ, jasnoœæ, spójnoœæ i precyzja narracji. To prawda, nie wszystkie teksty cytowane w podrêczniku s¹ trudne, jednak jest ich wystarczaj¹co du¿o (tak¿e tych zawieraj¹cych sprzeczne opinie), by po prostu zamieszaæ w g³owach. Mo¿e choæ jeden przyk³ad – strona 110, pod has³em Anonimowoœæ (w odniesieniu do sztuki œredniowiecznej), czytamy: Egocentryzm, pogoñ za s³aw¹ i pró¿noœæ nowo¿ytnych artystów by³y swego czasu wytykane, przeciwstawiane poœwiêceniu i skromnoœci – cnotom œredniowiecznego artysty, nie szukaj¹cego innej nagrody ni¿ niebiañskiej i wolnemu od pragnienia s³awy. Artysty pokornego i szczêœliwego w swej anonimowoœci, pragn¹cego tylko uczestnictwa w tym wielkim wspólnym dziele gloryfikacji wiary. (Cz³owiek œredniowiecza, red. J. Le Goff, przek³ad M. Rado¿ycka-Paoletti, Warszawa 2000). A dalej: Rozprawiæ siê trzeba w koñcu z legend¹ o anonimowoœci budowniczych katedr. Dziesi¹tki ich imion przetrwa³y do naszych czasów nie tylko dziêki zapisom kronikarskim czy rejestrom rachuby. Budowniczowie œredniowieczni, jeœli tak wolno siê wyraziæ, z radoœci¹ i dum¹ podpisywali swoje dzie³a. [...] (Zbigniew Herbert, Barbarzyñca w ogrodzie, Warszawa 2000). Jakie wnioski wyci¹gnie uczeñ z takich informacji? Có¿, z pewnoœci¹ bêdzie to zale¿eæ od nauczyciela, który w obliczu takich niespodzianek zap³aci swoj¹ cenê za nieprzemyœlany wybór podrêcznika. Warto tak¿e zwróciæ uwagê na inne ciekawe zjawisko: w jakim stosunku pozostaj¹ wobec siebie, stanowi¹ce przecie¿ ca³oœæ, Barwy epok (Kultura i literatura) i Barwy epok (Nauka o jêzyku). RECENZJE I OMÓWIENIA 137 Ju¿ na pierwszy rzut oka dostrzec mo¿na brak korespondencji miêdzy stylistyk¹ obu czêœci serii. Mo¿e dlatego, ¿e autorki Nauki o jêzyku nie mia³y ambicji podpisania w³asnym nazwiskiem s³ów wypowiedzianych przez innych. Nie sposób jednak oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e stopnie trudnoœci podrêcznikowej narracji w obu czêœciach tak dalece siê ró¿ni¹, ¿e trudno mówiæ o jakiejkolwiek kompatybilnoœci. O ile w czêœci historycznoliterackiej poprzeczka jest zawieszona wysoko nad g³owami uczniów, o tyle w czêœci jêzykowej jest po prostu wkopana w ziemiê. Niektóre wyk³ady a¿ chcia³oby siê rozpocz¹æ od dawno, dawno temu. Byæ mo¿e warto zaryzykowaæ nawet karko³omn¹ tezê, ¿e oto po raz pierwszy, przy pomocy podrêcznika, uda siê prze³amaæ tradycyjny opór uczniów do zajmowania siê nauk¹ o jêzyku. I na koniec, jeszcze informacja. Refleksje te pisane s¹ z punktu widzenia szeregowego nauczyciela, nie zaœ uniwersyteckiego dydaktyka. Paradoksem jest fakt, ¿e weŸmie on do rêki podrêcznik WSiP-u z... przyjemnoœci¹, wyp³ywaj¹c¹ z mo¿liwoœci ponownego obcowania (na co normalnie nie ma czasu) z tekstami, z którymi styka³ siê w czasie studiów polonistycznych lub, które mu te teksty przypominaj¹. Nauczyciel przegl¹daj¹c ten podrêcznik bêdzie czu³ siê jak w domu, wiedz¹c, w przeciwieñstwie do ucznia, co i kogo czyta. O przychylnym dla Barw epok wyborze zadecyduje w tym wypadku, byæ mo¿e niezamierzony przez autorów, chwyt psychologiczny. Pamiêtaj¹c jednak o tym, ¿e w szkole œredniej po raz pierwszy wyrabiamy w uczniu krytyczny stosunek do podrêcznika i wskazujemy jego mankamenty – wybierajmy m¹drze. Nasza decyzja mo¿e bowiem, tak jak w przypadku Barw epok, œci¹gn¹æ na ucznia niebezpieczeñstwo uwik³ania go w fakultatywnoœæ treœci, popart¹ w dodatku wybran¹ opini¹ autorytetu cytowanego w podrêczniku. A o relatywizmie poznawczym na tym poziomie edukacji mo¿na by dyskutowaæ. Danuta Miziñska Mityzacja œwiata w utworach Adama Nowaka – lidera zespo³u Raz, Dwa, Trzy S³uchaj¹c utworów zespo³u Raz, Dwa, Trzy trudno oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e tkwi w nich osobliwa moc posiadaj¹ca zdolnoœæ czynienia ludzi silniejszymi, lepszymi, obdarzaj¹ca nadziej¹ w chwilach zw¹tpienia. Te piosenki, choæ czêsto budz¹ niepokój i zmuszaj¹ do refleksji, s¹ noœnikiem pozytywnej energii. Niew¹tpliwie jest to zas³ug¹ lidera zespo³u, Adama Nowaka, którego traktuj¹ce o ró¿nych aspektach ludzkiej egzystencji teksty piosenek urastaj¹ do rangi poezji. Na czym mo¿e polegaæ ich tajemnicza si³a? Szczególn¹ cech¹ poezji Nowaka jest jej metafizyczny charakter. Przestrzeñ nabiera w niej cech niezwyk³oœci, zagadkowoœci i magii, co daje jej niezwyk³¹ moc oddzia³ywania na odbiorcê. Autor uzyskuje ten efekt poprzez stosowanie w swych utworach ró¿nego rodzaju zabiegów mityzacyjnych, które w literaturze pe³ni¹ istotn¹ funkcjê: nadaj¹ œwiatu cech ¿yczliwych, sugeruj¹, i¿ tworz¹c swój w³asny, odrêbny „mikroœwiat”, mo¿na siê odnaleŸæ w niepokoj¹co obcej rzeczywistoœci. U podstaw tych zabiegów znajduje siê pojêcie mitu, który, jak twierdzi R. Barthes 1, jest przekszta³ceniem sensu w formê. Wed³ug R. Bultmana 2, mit stanowi „wszelki obraz rzeczywistoœci boskiej i nadziemnej, wyra¿ony za pomoc¹ kategorii ludzkich i ziemskich”. E. Fromm 3 z kolei zwraca uwagê na pos³uguj¹cy siê metafor¹ symboliczny jêzyk mitu, w którym „œwiat zewnêtrzny stanowi symbol œwiata, dusz i umys³ów”, i który umo¿liwia nadanie sensu ludzkiej egzystencji oraz doœwiadczenie nieskoñczonoœci. W micie bowiem, zdaniem filozofa, zawarte jest jednoczeœnie to, co nieskoñczone, wieczne oraz to, co teraŸniejsze; to co historyczne i to, co ahistoryczne. 1 Słownik pojęć i tekstów kultury, pod red. T. Dobrzyńskiej i in. Warszawa 2002, s. 174. Za: R. Barthes. 2 A. Podsiad, Z. Więckowski, Mały słownik terminów i pojęć filozoficznych. Warszawa 1983, s. 219. Cyt. za: R. Bultman 3 Słownik pojęć i tekstów kultury, dz. cyt., m. cyt. 138 Omawiaj¹c mityzacjê œwiata przedstawionego w poezji Adama Nowaka, oprê siê na teoretycznych rozwa¿aniach dotycz¹cych mitu, œwiadomoœci mitycznej oraz myœlenia mitycznego zawartych w dwóch pracach: Józefa Ni¿nika „Symbole a adaptacja kulturowa” 4 oraz Dariusza Wadowskiego „Mit jako zwornik czasu i przestrzeni” 5. Zasadnicz¹ cech¹ œwiadomoœci mitycznej 6 jest fakt, i¿ pojmuje ona œwiat wprost i wy³¹cznie za pomoc¹ zmys³ów. Jako realne i prawdziwe przyjmuje tylko to, co przynosz¹ bezpoœrednie wra¿enia i nie odnosi siê do niczego poza nimi. Odkrywcz¹ potêgê wra¿eñ odnajdujemy w utworach Nowaka, który wy³¹czne za ich pomoc¹ poznaje œwiat. Poniewa¿ wszelkie jego spostrze¿enia nasycone s¹ emocjami, równie¿ próba zrozumienia œwiata staje siê nie aktem intelektualnym, lecz emocjonalnym. Rzeczywistoœæ jest wiêc przez niego pojmowana nie tylko jako œwiat zewnêtrzny, ale tak¿e ca³a gama wype³niaj¹cych go odczuæ, doznañ i emocji. Cokolwiek zatem poeta dostrzega, otacza specjaln¹ atmosfer¹ - radoœci, nieszczêœcia, lêku, przygnêbienia czy radoœci. Wa¿ne, a wiêc warte opisania, staje siê dla niego tylko to, co oddzia³uje na sferê uczuciow¹, co wyzwala w nim - twórcy i bohaterze wiersza - okreœlone emocje. Bowiem „rozumieæ” rzeczywistoœæ w kategoriach mitycznych, znaczy przede wszystkim „odczuwaæ” j¹. W poezji Nowaka owo „odczuwanie” œwiata pe³ni funkcjê nadrzêdn¹. Podobnie zreszt¹ jak wiara w jego harmoniê, która powoduje, ¿e w wierszach nie pojawia siê pytanie „dlaczego?”, poniewa¿ jedyn¹ mo¿liw¹ odpowiedzi¹ na nie jest – „bo taki jest porz¹dek œwiata”, lub – u¿ywaj¹c s³ów Nowaka – „jest tak, jak byæ mia³o” (I TYLKO TO WIEM, Trudno nie wierzyæ w nic). Nie oznacza to jednak biernego podporz¹dkowania kolejom losu i zrzucania wszystkiego na barki przeznaczenia. Tak samo jak w ów ³ad, wierzy Nowak w to, ¿e to cz³owiek posiada znacz¹cy wp³yw na swoje ¿ycie i odpowiada za to jak ono przebiega. Zdarzenia przypadkowe, nieprzewidziane odgrywaj¹ rolê istotn¹, jednak tylko od cz³owieka zale¿ne jest, jak te zdarzenia wp³yn¹ na jego los. Charakterystyczn¹ cech¹ analizowanej twórczoœci jest obecnoœæ w niej pierwiastków sacrum. Dzieje siê tak, poniewa¿ w œwiadomoœci mitycznej uczucia, jakie u cz³owieka stwarza otaczaj¹cy œwiat, s¹ istot¹ podzia³u przestrzeni mitycznej na to co niezwyk³e, œwiête – sacrum, i to co zwyk³e, nieuœwiêcone – profanum. Poszczególne elementy rzeczywistoœci s¹ wiêc zagra¿aj¹ce lub ¿yczliwe, radosne lub napawaj¹ce lêkiem. W przestrzeni poetyckiej Nowaka istnienie zarówno sacrum, jak i profanum jest widoczne chocia¿by w utworze pt. W WIELKIM MIEŒCIE (Sufit), w którym mo¿emy spotkaæ tak id¹cych po ulicy ludzi, jak i anio³y, gwiazdorów, czy policjantów. Wszyscy s¹ równoprawnymi bohaterami przedstawionej codziennoœci. Obecnoœæ sacrum w poezji powoduje, i¿ œwiat staje siê bardziej przyjazny cz³owiekowi. W chwilach smutku, zw¹tpienia, lêku czy samotnoœci pojawia siê zawsze jakiœ „palec bo¿y”, który go chroni i otacza opiek¹, np. w postaci Anio³a Stró¿a: oto widaæ id¹ ludzie przy wystawach i o cudzie myœl¹ i nareszcie nad g³owami anio³ leci od tej pory komuœ w ¿yciu bêdzie znacznie lepiej (W WIELKIM MIEŒCIE, Cztery) czy spadaj¹cej z nieba gwiazdy: jeszcze tyle gwiazd spadnie w nasze d³onie w niespokojny czas ka¿da z nich zap³onie (NIE BÊDZIEMY, Sufit) 4 J. Niżnik, Symbole a adaptacja kulturowa. Warszawa 1985, s. 91-103. 5 D. Wadowski, Mit jako zwornik czasu i przestrzeni, w: Tożsamość polska i otwartość na inne społeczeństwa pod red. L. Dyczewskiego. Lublin 1996, s. 61-71. 6 J. Niżnik za E. Cassirerem stosuje zamiennie pojęcie mit, świadomość mityczna i myślenie mityczne, zaznaczając jednocześnie, że mit jest formą przeżywania rzeczywistości i wyraża świadomość mityczną w działaniu – zob. J. Niżnik, dz. cyt., m. cyt. RECENZJE I OMÓWIENIA 139 Mityczny charakter omawianych wierszy polega równie¿ na tym, ¿e nie ma w nich wyrazistego rozró¿nienia pomiêdzy jaw¹ a snem. Wszystko dzieje siê na ich pograniczu: po ulicach Wielkiego Miasta spaceruj¹ anio³owie, dzieci rozmawiaj¹ z gwiazdorami, a po Mlecznej Drodze toczy siê wóz. Nawet s³owa, którymi „mówione” s¹ wiersze sprawiaj¹ czasem wra¿enie mamrotanych przez sen. Nie ma tu tak¿e wyraŸnego rozgraniczenia pomiêdzy ¿yciem i œmierci¹. Œmieræ jest dla Nowaka zjawiskiem naturalnym, nietragicznym i niestrasznym. Stanowi etap ¿ycia i jest jedynie momentem zmiany miejsca pobytu duszy: jak znajdê siê w niebie napiszê do ciebie jestem niewidzialny (...) s¹ œwiaty i cuda od cudów siê fruwa jestem niewidzialny i frunie siê lekko i wierzy daleko jestem niewidzialny (NIE TYLKO DLA CIEBIE, Niecud) Atrybutem poezji Nowaka jest równie¿ brak w niej faktów obojêtnych. W przestrzeniach mitycznych bowiem nie ma zjawisk znaczeniowo pustych. Wszystko ma charakter pozytywny lub negatywny, jest dobre lub z³e, poniewa¿ mit wyposa¿a ka¿d¹ cz¹stkê rzeczywistoœci w okreœlone znaczenie, znosz¹c podzia³ na przedmioty i istoty ¿ywe 7. Zabiegi mityzacyjne w literaturze stanowi¹ próbê odnalezienia, czy te¿ zdefiniowania w³asnej to¿samoœci. Pomagaj¹ w poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”, które to poszukiwania, jeœli siê ich podj¹æ, zawsze dotykaj¹ problematyki czasu i przestrzeni, rz¹dz¹cych siê w micie swoistymi prawami. Czas w poezji Nowaka jest wiêc czasem operuj¹cym na wielu poziomach jednoczeœnie, poszczególnych zdarzeñ nie mo¿na ustawiæ w szeregu chronologicznym, wskazaæ ich przyczyny i konsekwencje. Przesz³oœæ, przysz³oœæ i teraŸniejszoœæ istniej¹ obok siebie, przeplataj¹ siê wzajemnie, nie przemijaj¹, lecz wci¹¿ powracaj¹ i aktualizuj¹ siê: w tym a nie w innym miejscu w tej chwili albo za chwilê u zbiegu ulic czy w przejœciu gdzie jestem albo ju¿ by³em (JESTEM TYLKO PRZECHODNIEM, Trudno nie wierzyæ w nic) Cykliczny charakter czasu mitycznego, jest oparty na powtarzaj¹cej siê serii przeciwieñstw; dzieñ przeplata siê w nim z noc¹: œwiat³o z kolejnym œwitem ci¹gle nazywam ¿yciem które spokojnie toczy sw¹ nieuchronnoœæ nocy (POD NIEBEM, Cztery) okresy rozwoju z okresami upadku: lecimy w dó³ czasem w górê wtedy wszêdzie jest za daleko (SUFIT, Sufit) 7 P. Czapliński, P. Śliwiński, dz. cyt., m. cyt. 140 œwiat ciemnoœci ze œwiatem jasnoœci: spójrz – widzê a w ciemnoœci trwam s³yszê a stworzy³eœ ciszê (SPÓJRZ – WIDZÊ, Niecud) Dualizm charakterystyczny dla œwiadomoœci mitycznej widoczny jest tak¿e w utworze RATUJ (Niecud): oto zdarzenie a mo¿e nie wszystko jest dobrze i wszystko jest Ÿle (...) oto godzina czarna i z³a wszystko jest nie tak i wszystko jest tak. Wa¿n¹ cech¹ mitycznego postrzegania czasu jest jego sakralizacja. Ka¿dy czas mo¿e staæ siê czasem œwiêtym, w ka¿dym momencie trwanie mo¿e przekszta³ciæ siê w nieskoñczonoœæ, a wydarzenia odbywaj¹ce siê w czasie œwiêtym zawsze posiadaj¹ tê sam¹ moc i œwie¿oœæ. Nowak ujmuje to doœæ dosadnie mówi¹c: ka¿da chwila jest œwiêta ka¿da chwila jest dziœ (TYLE BÊDZIE, Sufit) Przestrzeñ mityczna, podobnie jak czas, jest niejednorodna, ka¿dy jej aspekt posiada symboliczny sens. Warunkuje ona dzia³alnoœæ cz³owieka przez nasycenie jej treœciami emocjonalnymi, religijnymi i aksjologicznymi. W poezji Nowaka ka¿dy element przestrzeni jest okreœlony, mo¿e byœ dobry lub z³y, œwiêty lub œwiecki, napawaj¹cy lêkiem lub koj¹cy. Obszar œwiêty, a wiêc „wa¿ny”, „mocny”, to w³aœnie ów „mikroœwiat”, który stanowi jedyne miejsce prawdziwe, bo ca³e jego otoczenie to bezkszta³tny, rozbity œwiat. Obecnoœæ obszaru œwiêtego pomaga uporz¹dkowaæ rzeczywistoœæ, przeciwstawiaj¹c bez³adnym fragmentom przestrzeni œwiat „swój”, co daje mo¿liwoœæ przezwyciê¿enia niepokoj¹cej anonimowoœci miejsca i „ujarzmienia” go. Cz³owiek – zdaniem S. Cieniawy 8 – mimowolnie uœwiêca wszystko, poniewa¿ wszystkiemu nadaje wartoœæ. Bez twórczoœci mitycznej, nie móg³by ani wytyczyæ, ani tym bardziej zrealizowaæ ¿adnego celu. Nie potrafi³by cieszyæ siê ¿yciem i œwiatem, nie posiada³by indywidualnych wizji, wiary w siebie i ludzi, nadziei. W³aœnie ta „wrodzona” zdolnoœæ twórczoœci mitycznej podtrzymuje ¿ycie psychiczne i duchowe cz³owieka, nawet wtedy, gdy jest on sfrustrowany i bliski rozpaczy. Dlatego miêdzy innymi twórczoœæ Adama Nowaka wywiera tak pozytywny wp³yw na odbiorcê. Pozwala mu wierzyæ, ¿e nie jest sam, ¿e mo¿e jeszcze odnaleŸæ si³ê, by zmierzyæ siê z przeciwnoœciami losu, bo ktoœ lub coœ nad nim czuwa. Niesie nadziejê, pomaga w chwilach zw¹tpienia, a przede wszystkim, wprowadza do œwiata spokojnego, uporz¹dkowanego i koj¹cego, czyni¹c z ka¿dego odbiorcy mieszkañca tego¿ œwiata, wtajemniczonego uczestnika magii. 8 S. Cieniawa, Mit raju, raj mitu. Poznań, s. 122. Cytowane utwory pochodzą z płyt: To ja (1993), Cztery (1994), Sufit (1996), Niecud (1998) wydanych przez POMATOM EMI oraz z płyty Trudno nie wierzyć w nic (2003) wydanej przez POLSKIE RADIO S.A., a także z tomiku poezji pt. Z rozmów (Filmar, Warszawa 2000). RECENZJE I OMÓWIENIA 141 Wywiad-rzeka niezbyt osobisty Stanis³aw Turowski, Bez retuszu. Wywiad rzeka, Gubin 2005, 160 s. Wiem, czym powinien byæ wywiad-rzeka, w tej kwestii mam wa¿ne dla siebie oczekiwanie. Przy pomocy tej formy, g³ównie w ten sposób (oczywiœcie zawsze istnieje mo¿liwoœæ napisania powieœci biograficznej lub po prostu dobrej biografii) istnieje szansa szerokiego i dog³êbnego przedstawienia wizerunku, w zasadzie ¿ywota, cz³owieka – jego losu, myœli, pogl¹dów i dokonañ. Tu wa¿ne jest, ¿e on sam w swojej nieprzeciêtnoœci jest dopuszczony do g³osu, a wiêc mo¿na dysponowaæ autentycznym przekazem. Dobry rozmówca stara siê jak najwiêcej wyci¹gaæ, nie pozwalaj¹c na nazbyt daleko id¹c¹ sugestywnoœæ. W ka¿dym razie bohater musi byæ celem, ca³a jego podmiotowoœæ, w której zwykle coœ wa¿nego siê odzwierciedla dla czasu, w którym ¿yje. Tote¿ kiedy dotar³a do moich r¹k ksi¹¿ka Stanis³awa Turowskiego z Gubina pt. „Bez retuszu”, opatrzona podtytu³em „wywiad rzeka”, te oczekiwania siê we mnie obudzi³y. A wraz z nimi ciekawoœæ cz³owieka, którego rzecz (ksi¹¿ka) dotyczy. Ten¿e winien nosiæ w sobie okreœlon¹ w³asn¹ duchow¹ rzeczywistoœæ, uczucia, doœwiadczenia itp. Ciekawoœæ jakiejœ wy¿szej racji, dla której te wszystkie indywidualne przymioty i prezentowane s¹dy w ca³ym splocie doraŸnych doœwiadczeñ i dla mnie coœ mog¹ znaczyæ. Muszê od razu zauwa¿yæ, ¿e dozna³em uczucia zawodu. A szkoda. Ta w³aœnie ksi¹¿ka nie zawiera niezbêdnej dozy podmiotowoœci istotnej dla procesu czytelniczej konfrontacji. Jest wywiadem-rzek¹ i jakby nie spe³nia tego typu formy kryteriów. Chcia³bym z jej bohaterem stan¹æ twarz¹ w twarz, a nie jest mi to niestety dane, albowiem zosta³ on w sposób dalece id¹cy odpersonalizowany. Co prawda wiemy, ¿e to ktoœ po czterdziestce, niedawno zrobi³ maturê, jest kierowc¹, ale ju¿ nie wiadomo zupe³nie jakiego typu pojazdu, co te¿ jest nie bez znaczenia. Pobrzmiewa mi w tym ca³ym zabiegu ton fikcyjnoœci i kamufla¿u, który z niewiadomych powodów jest realizowany. Nie dowiemy siê wiêc o ¿adnych osobistych sprawach. Czy mo¿na temu zaufaæ? Czy mo¿e jawiæ siê wiarygodnie ktoœ, kto pod mask¹ anonimowoœci, bo nawet imiê zosta³o zmienione, wypowiada siê wiele, to prawda, na wszelakie tematy. Ale tylko i wy³¹cznie przedmiotowo. Podziwiam nawet ambicjê Turowskiego, jego skrzêtnoœæ, by nie uroniæ nic z autentyzmu tej „bardzo d³ugiej rozmowy”, której zaoszczêdzono „fachow¹ obróbkê jêzykow¹”, z czym mogê siê nawet zgodziæ, gdy¿ kanon rozmówcy mo¿na uznaæ za priorytetowy, ale có¿ mi po takim autentyzmie przekazu, jeœli stoj¹ za nim tylko s³owa, s³owa, s³owa. Nie ma zaœ metki, odcisku rêki, potu, strachu, radoœci ani podpisu. Poza tym mamy do czynienia z rodzajem sprzecznoœci, konfliktu pomiêdzy dyskursem jêzyka mówionego a poetyk¹ felietonu. Dla mnie oczywiste jest, ¿e tak siê autentycznie, ¿ywo, raczej nie mówi. Zreszt¹ mniejsza o to. I owszem, jesteœmy w stanie zweryfikowaæ œwiatopogl¹d owego Marka, jego racjonalistyczne i racjonalne podejœcie do wielu spraw wspó³czesnoœci. Mo¿na uznaæ, ¿e na ka¿dy temat ma wyrobiony pogl¹d, a tych tematów i zagadnieñ, które porusza s¹ dziesi¹tki (rodzina, ma³¿eñstwo, mi³oœæ, œmieræ, Koœció³, wojsko, eutanazja, regionalizm, kultura, sport, media, alkoholizm, prostytucja, narkomania, zdrowie, kosmetyki, depresja, mobbing, listy, ksi¹¿ki, ¿ebractwo...), ale to mo¿e nie wystarczyæ. W pewnym momencie jawi¹ siê te wypowiedzi jako rodzaj omnipotencjalnego mêdrkowania, a temu jak wiadomo nie do koñca towarzyszy powaga. No bo jak¿e mo¿na znaæ siê na wszystkim? Czy w tym rzecz, by doœæ szablonowo, poszczególne zagadnienia rozpatruj¹c przez uwarunkowania ekonomiczne, demonstrowaæ swoj¹ wszechogarniaj¹c¹ kompetencjê, czy raczej winno chodziæ o wybór kwestii dla siebie wa¿nych. Mówi¹c w ten sposób, np. o uczuciach serwuje autor zwyczajne g³upstwa lub wulgaryzuje (mi³oœæ, ma³¿eñstwo). Jeœli siêgam do okreœlonego wywiadu-rzeki, to nie dla liczmanu s¹dów, ale raczej dla okreœlonej wizji intelektualnej, a w tym i biografii, poznania losu i warunków towarzysz¹cych realizacji wszystkich dokonañ, które ma na swoim koncie bohater. I tylko taka wartoœæ mo¿e mnie obchodziæ, nie poszczególne, wygadane jednostkowe treœci, z którymi raz (owszem) zgadza³em siê a innym razem nie zgadza³em. W ksi¹¿ce „Bez retuszu” zaprzepaszczono szansê pokazania cz³owieka. A wiêc, mimo niebagatelnego wk³adu pracy, trudno j¹ uznaæ za istotn¹. Nie tworzy legendy tego przepytywanego cz³owieka. Byæ mo¿e dlatego, ¿e - jak czytam - sam bohater do autoprezentacji nie by³ przekonany. W gruncie rzeczy nie dostrzeg³ szansy pokazania w³asnego ja, zdecydowa³ siê wiêc pokazaæ to, co ogólnie sk¹din¹d jest wiadome. Czy o to jednak chodzi³o? Czes³aw Sobkowiak 142 Czytajmy poezjê! Andrzej K. Waœkiewicz przekonuje, ¿e warto Andrzej K. Waœkiewicz, Historia. Poezja. Los, Kielce 2005, 292 s. W roku 1962 w wierszu pod tytu³em Wieczór autorski Wis³awa Szymborska dowcipnie i przewrotnie skar¿y³a siê na dolê bycia poet¹, czyli kimœ niedzisiejszym, kto liczyæ mo¿e co najwy¿ej na w¹t³y i anemiczny aplauz grupki wielbicieli z³o¿onych w wiêkszoœci z cz³onków najbli¿szej rodziny, kilku egzaltowanych starszych pañ i paru nieszczêœliwie zakochanych niezbyt atrakcyjnych nastolatek, a czasem tylko przypadkowych przechodniów: Muzo, nie byæ bokserem to jest nie byæ wcale, Rycz¹cej publicznoœci posk¹pi³aœ nam. Dwanaœcie osób jest na sali, ju¿ czas, ¿ebyœmy zaczynali. Po³owa przysz³a, bo deszcz, pada, reszta to krewni. Muzo. Dziœ diagnoza noblistki wydaje siê równie, a mo¿e jeszcze bardziej, aktualna ni¿ przed czterdziestoma trzema laty, a kwestia czytania poezji przez spo³eczeñstwo, które ma ambicjê zostania spo³eczeñstwem konsumpcyjnym (co w naszych realiach doœæ kiepsko wychodzi) jest kwesti¹ niemal¿e wstydliw¹. OdpowiedŸ na pytanie „Kto czyta poezjê?” znów brzmi wiêc tak samo, a szkoda, bo, jak przekonuje Andrzej K. Waœkiewicz (nomen omen poeta, krytyk literacki i wydawca w jednej osobie ) w swojej nowej ksi¹¿ce, czytaæ poezjê nie tylko trzeba ( i to wcale nie ze szkolnego obowi¹zku), ale naprawdê warto. O tym, w jaki sposób zachêca do niej czytelnika – za chwilê. Najpierw s³ów kilka o samym zbiorze szkiców, sk³adaj¹cych siê na ksi¹¿kê Waœkiewcza, a które Autor publikowa³ ju¿ wczeœniej osobno, teraz zaœ – znalaz³szy dla nich wspóln¹ formu³ê i ³¹cz¹c¹ je myœl przewodni¹ – zamieœci³ w jednym tomie. Z jego ok³adki spogl¹daj¹ na nas z fotografii twarze doskonale (w odró¿nieniu od poezji niestety) znane: przystojna i na zawsze ju¿ m³oda twarz Krzysztofa Kamila Baczyñskiego, skupiona jakby w oczekiwaniu katastrofy – Józefa Czechowicza, pewna siebie, wysoko uniesiona – Juliana Przybosia, chmurna – Cypriana Kamila Norwida, zdecydowana – W³adys³awa Broniewskiego i wreszcie, obronnym gestem zas³aniaj¹ca siê rêk¹ trzymaj¹c¹ papierosa – zamyœlona twarz Mirona Bia³oszewskiego. Co ³¹czy poetów tak ró¿nych generacji, czasów i g³oszonych programów poetyckich – od XIXwiecznego jeszcze Norwidowego olœnienia s³owem i romantycznie tragicznego zapisu prze¿yæ pokolenia Kolumbów u Baczyñskiego poczynaj¹c, poprzez nowatorskie propozycje pierwszej (Przyboœ) i drugiej (Czechowicz) awangardy miêdzywojennej, a¿ do rewolucyjnie ¿arliwej poezji Broniewskiego i rewelacyjnych, bij¹cych na g³owê wszystkie dotychczasowe eksperymenty awangard, pomys³ów Bia³oszewskiego ? Andrzej K. Waœkiewicz odpowiada na to pytanie bardzo szeroko i wyczerpuj¹co w Przedmowie, wskazuj¹c na ca³y szereg zale¿noœci i powi¹zañ pozwalaj¹cych po³¹czyæ analizê problematyki twórczoœci tak ró¿nej w sferze poetyki, œwiatopogl¹du jej autorów, sposobu widzenia przez nich œwiata i odbioru rzeczywistoœci. Oddajmy mu zatem g³os: Przygotowuj¹c do powtórnego wydania szeœæ szkiców publikowanych niegdyœ osobno (w seriach Przewodnik po lekturach warszawskiego Domu Wydawniczego „Jota” i „Analizy Literackie” gdañskiego Wydawnictwa M. Ro¿ak), zauwa¿y³em, ¿e sk³adaj¹ siê one w pewn¹ ca³oœæ. Nie tylko dlatego, ¿e opisuj¹ twórczoœæ poetów, zajmuj¹cych kluczowe miejsca w dziejach nowoczesnej poezji polskiej. Tak¿e dlatego, ¿e – niejako nadprogramowo – rozwa¿aj¹ pewne problemy teoretycznoliterackie i z zakresu socjologii literatury, które determinowa³y rozwój literatury RECENZJE I OMÓWIENIA 143 dwudziestowiecznej. Od miejsca, jakie pisarz zajmuje w spo³eczeñstwie rynkowym, rz¹dz¹cym siê regu³ami gospodarki towarowo-pieniê¿nej, wynikaj¹cych st¹d ról i spo³ecznych nastawieñ, poprzez relacje literatura – wielkie ideologicznie okreœlone ruchy spo³eczne, wzajemne zwi¹zki literatury i ideologii, pisarza i partii, z której programem siê uto¿samia, po problemy dynamiki zmian pokoleniowych i wewnêtrznej mechaniki ruchów pokoleniowych, problematykê grup literackich, poetyk zbiorowych, a tak¿e rodzenia siê i wygasania nurtów poetyckich. W tle jest jeszcze problematyka instytucji literackich: czasopism, grup i zrzeszeñ pisarskich i ich „instytucji zale¿nych”, a tak¿e ich relacji z dominuj¹cymi w epoce instytucjami spo³ecznymi. Dla mnie wspólnym mianownikiem ³¹cz¹cym wszystkie szkice jest chyba przede wszystkim temat w polskiej literaturze – stale – a przynajmniej od czasów romantyzmu – obecny, a przy tym sporny i trudny. Temat ten, zwiêŸle formu³owany przez Waœkiewicza w tytule ksi¹¿ki, a mianowicie polska historia i polski los, na które nasza literatura nigdy nie pozostawa³a obojêtna. Ba, te kwestie wielokrotnie – zw³aszcza w perspektywie odbioru spo³ecznego – przybiera³y charakter imperatywu moralnego i obywatelskiego. Dla samej literatury zaœ stawa³y siê sporem o jej funkcje i znaczenie, o rolê i powinnoœci twórcy. Konflikt ten z kolei sprawi³, ¿e literatura polska pop³ynê³a dwoma zasadniczymi, rozbiegaj¹cymi siê nurtami, z których pierwszy deklarowa³ wiernoœæ dawnym patriotyczno-ideologicznym mitom i klasycznym zasadom formalnym (dryfuj¹c czasem niebezpiecznie blisko w stronê doktrynerstwa i propagandy) , drugi zaœ skupia³ niepokornych (jak choæby Gombrowicz) sceptyków, nieufnych wobec wszelkich prawd zastanych i stwierdzeñ zbyt ³atwych i oczywistych. To ci ostatni szczególnie stali siê motorem napêdowym literatury i to o nich pisa³ Tadeusz Drewnowski w swojej interesuj¹cej syntezie dziejów powojennego piêædziesiêciolecia polskiej literatury, ¿e wpisywali siê w nurt, który podj¹³ „ trudne wewnêtrznie powik³ane dziedzictwo. Jednostronnoœci dominuj¹cej tradycji tyrtejskiej, patriotyzmowi wyidealizowanemu i anachronicznemu pragn¹³ przeciwstawiæ patriotyzm dojrza³y, krytyczny, wyci¹gaj¹cy wnioski z doœwiadczeñ historii”. Jak trafny by³ to os¹d (notabene formu³owany g³ównie w odniesieniu do pisarstwa pokolenia 1956) pokazuje dziœ kierunek rozwoju literatury polskiej w dwóch ostatnich dziesiêcioleciach, znaczony polemik¹ kolejnego, bo debiutuj¹cego na pocz¹tku lat dziewiêædziesi¹tych w diametralnie zmienionej rzeczywistoœci spo³eczno-politycznej, pokolenia zwolenników tradycji i przesz³oœci z rówieœnikami, którzy chc¹ „ruszyæ z posad bry³ê œwiata”, wychodz¹c poza ciasny zaœcianek polskich uprzedzeñ i idiosynkrazji. Niezale¿nie jednak od czasów i okolicznoœci, podzia³y te wcale nie musz¹ byæ jednoznaczne i rozstrzygaj¹ce (co czêsto prowadzi do uproszczeñ) i uwaga ta dotyczy, jak mo¿na siê domyœlaæ, tych poetów, którzy nie daj¹ siê ³atwo zaszufladkowaæ, umieœciæ w jednej przegródce klasyfikacyjnej. Do takich zaœ niew¹tpliwie nale¿¹ analizowane przez Waœkiewicza twórcze indywidualnoœci. Udaje siê Autorowi ksi¹¿ki wydobyæ te aspekty ich twórczoœci, które œwiadcz¹ nie tylko o niezale¿noœci wypowiadanych s¹dów, przenikliwoœci ocen i dalekowzrocznoœci, ale tak¿e wskazuj¹ na niezwykle cenny (równie¿ dla literatury) dar czy umiejêtnoœæ uzyskiwania dystansu wobec tych wszystkich momentów polskiej historii, które w sposób ¿ywotny wp³ywaj¹ na stan i kondycjê spo³eczeñstwa i narodu. I tak, pod¹¿aj¹c szlakiem wytyczonym przez Waœkiewicza w Historii. Poezji. Losie odkrywamy na przyk³ad ze zdumieniem, jak mocno niektóre koncepcje Norwida s¹ komentarzem do dziejów Polski o sto piêædziesi¹t lat póŸniejszej i pozornie tylko bogatszej o pewne doœwiadczenia, bo wci¹¿ chyba nie potrafi¹cej wyci¹gaæ ze swej bolesnej przesz³oœci w³aœciwych wniosków: Czyn – pisze Waœkiewicz o poezji C. K. Norwida – czyli bezrefleksyjny poryw, przeciwstawiony jest czynowi wynikaj¹cemu ze zrozumienia i przemyœlenia praw historii. W liœcie do J. B. Zaleskiego z 7 II 1852 r. pisa³ : U nas p o œ w i ê c e n i e to jest dopiero a¿eby umieæ s t r a c i æ w s z y s t k o d l a s p r a w y – zacna precepta i konieczna, powtarzam, Starego Zakonu precepta, ale u nas jeszcze nie pojmuje siê p o œ w i ê c e n i e jako zale¿¹ce na tym, a¿eby wszystko z y s k a æ d l a s p r a w y. I dlatego jest popió³. Popió³, czyli klêska. Czyli – nieskutecznoœæ ofiary. Zakwestionowana zostaje wiêc, po pierwsze, norma ¿o³nierza-straceñca jako jedyny wzór patriotyzmu. Œmierci dla sprawy przeciwstawione zostanie ¿ycie dla sprawy. Po drugie – nie tylko 144 z powodów utylitarnych (skutecznoœæ dzia³ania), ale przede wszystkim moralnych zakwestionowana zostanie polityka zemsty. To jeden z g³ównych motywów „monodii” Zwolon. W dziejow¹ panoramê i ich ocenê kreœlon¹ w polskiej poezji wplataj¹ siê dzieje i losy indywidualne, równie jak wielka historia, a mo¿e za jej spraw¹, dramatyczne i skomplikowane: tragedie ¿yciowe (Broniewski to jedna z najtragiczniejszych postaci w historii wspó³czesnej poezji polskiej), poczucie wyobcowania (Bia³oszewski) i brak zrozumienia u sobie wspó³czesnych, wreszcie niepotrzebne i przedwczesne œmierci, jak ta która spotyka Czechowicza w bombardowanym Lublinie. No i oczywiœcie wielka poezja, która broni siê sama, niezmiennie zachwyca swym piêknem i sk³ania – jak dowodzi A. K. Waœkiewicz – do jak najbardziej wspó³czesnej i aktualnej refleksji o œwiecie i cz³owieku. Formu³a ksi¹¿ki, „zalecanej do u¿ytku w szko³ach œrednich i akademickich”, u³atwia poruszanie siê po nieznanych dla wielu, a fascynuj¹cych i na pewno godnych odkrycia obszarach polskiej literatury, „Jest bowiem tak – zachêca Waœkiewicz – ¿e utwór, który nas poruszy³ w pierwszym czytaniu, potem, gdy wiemy wiêcej i o samym tekœcie, i o autorze, i gdy nadto znamy literaturoznawcze instrumentarium – w kolejnych lekturach ods³ania sensy, jakich siê nie domyœlaliœmy. Ta zaœ wiedza przenosi siê tak¿e na inne doœwiadczenia, nie mieszcz¹ce siê ju¿ w kanonie lektur obowi¹zuj¹cych, uzupe³niaj¹cych, podsuniêtych przez polonistê”. A zatem – czytajmy poezjê, a jeœli trochê siê jej boimy – przytaczaj¹c argument o niezrozumia³oœci czy oderwaniu od ¿ycia – poszukajmy przewodnika. Jest w zasiêgu rêki – w postaci ksi¹¿ki A. K. Waœkiewicza, który znakomicie odnajduje siê w roli cicerone. Anna Szóstak Moja niezupe³na zgoda – uwagi do eseju Urszuli Ma³gorzaty Benki pt. „Psychomitopolityka” Smutny tekst i zostawiaj¹cy ma³o nadziei. Czyta siê go z bolesnym namys³em, bo czytaæ obojêtnie nie sposób. Po przeczytaniu nurtuje nadal. Oczekuje niema³ej wiedzy od potencjalnego dyskutanta i wymaga skupienia, by nie zb³¹dziæ w labiryntach myœli Autorki, by w œlad za ni¹ przeskakiwaæ rowy czasu i miejsca. Dr¹¿y nowe, mroczne korytarze w myœlach czytelnika. Lecz jeœli dot¹d nie by³y one œwietliste, to czy znajd¹ k³êbek, który wyprowadzi na œwiat³o? Czytaj¹c – czu³am przep³ywaj¹ce falami odczucia sprzeczne, chwilami burzliwe, czasem rzucaj¹ce o ska³y… Czy jednak droga Autorki jest jedyn¹? O ka¿dej rzeczy mo¿na rozprawiaæ, ka¿demu dowodowi przed³o¿yæ inny. Daleka jestem od sofistycznych praktyk, lecz s¹dzê, ¿e w materii tak niedookreœlonej, jak¹ jest psychika i jej odwzorowanie w mitach, tropienie tego¿ w codziennoœci i historii, zawsze bêdzie interpretacj¹. Tyle¿ dzie³a, co œwiata. Inaczej sztuka, dowód jakoœci cz³owieczego istnienia, nie znaczy³aby nic lub niewiele. Nawet historia nie jest jednoznaczn¹. Dlatego przyjmujê esej Urszuli Benki jako powód myœlenia (bolesnego, mi³e mity podwa¿aj¹cego) i dyskusji, ale w niektórych konstatacjach, pewnikach i wnioskach – wo³am: nie! Nie mówiê, ¿e Autorka nie ma racji. Ma! Tyle, ¿e z niektórymi racjami nie zgadzam siê. Nie chcê, nie przyjmujê ich. Nie s¹ z mego ducha. Powiada „Bhagawad-Gita”: „Z wiary jest cz³owiek utkany. W co wierzy, tym jest”, choæ - jak twierdzi Henryk Elzenberg – czasem wa¿niejsze jest to, w co chce wierzyæ… Esej opiera siê na podwójnym widzeniu cz³owieka. W mitach, mimo ¿e s¹ one pewnym uniwersum - widzimy jednostkê. Pragnienia, zmagania, winy i odkupienia pojedynczego cz³owieka. Cokolwiek w cz³owieku tkwi, jeœli „pozna samego siebie”, mo¿e zrozumieæ swoje przeznaczenie lub pogodziæ siê z nieuchronnoœci¹, a tym samym nie przegraæ. Tak te¿ mity i baœnie s¹ tu wyk³adane. Gdy mowa o cz³owieku rzeczywistym - roztapia siê on w masie, procesach, nie wie o sobie nic. I chyba za nic nie odpowiada, bo niemal nie istnieje jednostkowo, staje siê „ju¿ prawie nic” znacz¹c¹ cz¹stk¹ spo³eczeñstwa. W tej dwoistoœci tkwi istota, j¹ diagnozuje Autorka, ale nie dociera do sedna. Nie wyci¹ga konsekwencji z faktu, i¿ na huœtawce dziejów ustawia te dwa pojêcia: cz³owiek i zbiorowoœæ. Ma racjê w ocenie spo³eczeñstwa. Jest ono wypadkow¹ przeciêtnoœci, RECENZJE I OMÓWIENIA 145 mo¿na je opisaæ statystycznie. Dzia³aj¹ mechanizmy rozgrzeszaj¹ce: „nie ja”– to ludzie, œwiat, czasy. Ucieczka od ja? Tego Ja, o którym Fromm mówi, ¿e „jest na tyle silne, na ile jest aktywne”, i dodaje: „pod s³owem aktywnoœæ nie rozumiemy robienia czegoœ, lecz szczególn¹ w³aœciwoœæ twórczego dzia³ania”. Nale¿eæ do grupy, zbiorowoœci, czy t³umu, to w pewien sposób rezygnowaæ z siebie Ma racjê Autorka, kiedy mówi, ¿e „bez naszego przyzwolenia” nie zapanowa³by komunizm, ale nie ma, mówi¹c, ¿e o ile na nazizm odpowiedzieliœmy niejako pospolitym ruszeniem, odrzucaj¹c go z ca³¹ moc¹, to tê „ideologiê” przyjêliœmy raczej bez oporu, podczas gdy, byæ mo¿e, powinno byæ odwrotnie. Nie jest to a¿ tak proste. Oczywiste, ¿e komunizm „budowa³” na tym, co w ludziach najs³absze, tak¿e na podœwiadomej chêci uwolnienia siê od odpowiedzialnoœci. Za z³o mo¿na winiæ system, winê roz³o¿yæ a¿ do zagubienia œwiadomoœci z³a. S¹ jednak zasadnicze ró¿nice, tu pominiête, a przenikliwie podkreœlone przez Besançona (bez ró¿nicowania z³a!). Nazizm dookreœla³ wrogów, zapowiada³ niszczenie, g³osi³ wojnê, by budowaæ nowy œwiat jedynie dla swoich, by³ wiêc d¹¿eniem negatywnym. Komunizm, stokroæ bardziej zafa³szowany, g³osi³ ideologiê „pozytywn¹” i zapowiada³ „zbawienie powszechne”, odwo³uj¹c siê do hase³ pokojowych. Nazizm to ob³êd, z którego Niemcy mogli siê ockn¹æ, ale komunistyczna „reedukacja” k³amstwem w totalnie absurdalnej rzeczywistoœci spowodowa³a ciê¿kie zatrucie. Autor „Przekleñstwa wieku” cytuje opiniê redaktora „L’ Humanité”, obrazuj¹c¹ b³¹d tzw. zaczadzenia: „Po Auschwitz nie mo¿na byæ nazist¹, ale po obozach sowieckich – mo¿na pozostaæ komunist¹”. Tê aberracjê skomentowa³ s³owami: „zaœlepienie nie zawiesza oceny moralnej”. Esej pomija te ró¿nice, nader istotne dla zrozumienia reakcji jednostek i zbiorowoœci. Mo¿na potêpiaæ t³um, trudno jednak od niego wymagaæ. Spo³eczeñstwo, „my” - to rodzaj abstraktu. Cz³owiek - ja, ty, to konkret. Od „ja” nale¿y wymagaæ. Co najmniej d¹¿eñ do zachowania „ja”, bo „umieæ nale¿eæ do siebie jest rzecz¹ najwiêksz¹ w œwiecie”, jak powiedzia³ Montaigne. Tak wymaga Zbigniew Herbert, ale i pomaga odnaleŸæ wartoœci wa¿ne dla cz³owieka osobnego. Autorka natomiast, z pewn¹ ironi¹ wykazuje, ¿e balansuje on miêdzy dwoma biegunami, nie docieraj¹c do ¿adnego. Nie tak czytam Herberta! W jego pewnoœci i w¹tpliwoœciach znajdujê jednoznaczny sens jego poezji. Najwa¿niejsze nie to, co siê osi¹gnie, a d¹¿enie. Zamiar musi byæ prawy, bo on okreœla cz³owieka. Zachowanie godnoœci niezale¿nie od warunków, Herbert umieœci³ na szczycie hierarchii wartoœci, które bêd¹c azylem, by³y równoczeœnie wyzwaniem i wezwaniem. To Autorka pomija. W eseju góruje „ja” w liczbie mnogiej, ale „my”– roztapia siê w zbiorowoœci. Bojê siê takiego kierunku analizy. Bliski jest nie tyle Hegla, co jego nieprawych „synów”. Bojê siê, bo psychologia chc¹ca zast¹piæ filozofiê, opisuje cz³owieka przez prawa powszechne i mechanizmy, dzia³aj¹ce w sposób sterowny. A przecie¿ nawet fizyka zna drobiny wymykaj¹ce siê prawom. Coraz trudniej trafiæ myœl skierowan¹ na indywiduum, którego istotê uj¹³ Schopenhauer, jako punkt przeciêcia siê podmiotu poznania i podmiotu chcenia. Jeœli ju¿, jest to „cz³owiek jako taki”, statystyczny model. Gór¹ wiêc psychologia spo³eczna i jej swoista „emanacja” – socjotechnika, wspó³czesny „rz¹d dusz”. Obróbka, jakiej podlegaj¹ zbiorowoœci oraz ów „cz³owiek z t³umu”, to niwelowanie œwiadomoœci indywidualnej na rzecz odruchów. S³u¿y jej kultura masowa przyjmowana niczym zbawcza manna, a aplikowana jako „opium dla mas”. Otó¿ „Psychomitopolityka” ociera siê, niestety, o taki ogl¹d ludzkiego œwiata. Prawda, ¿e masy id¹ na boje i do obozów, wznosz¹ budowle i rewolucje, ale to jednostki decyduj¹, tworz¹ i zabijaj¹. Przede wszystkim myœl¹ i prze¿ywaj¹. Jeœli zatrzymamy siê na opisie stanu rzeczy i zadowolimy definicjami zamiast je podwa¿aæ – nie ruszymy z miejsca, a jeœli – to droga poprowadzi w dó³. Dok¹d jedn¹ z definicji pêtaj¹cych myœlenie bêdzie, ¿e „takie s¹ czasy” i one tworz¹ cz³owieka, bêdzie takim, jakim opisa³a go Autorka. Istot¹ nêdzn¹ i nie wiem, czy godn¹ zainteresowania bogów. Nie ma „czasów”– s¹ ludzie. Przytaczane baœnie o naiwnych, uznanych za g³upich, m³odszych braciach mówi¹, ¿e to oni zdobywaj¹ szklane góry, przynosz¹ matce wodê ¿ycia. Skarb – czêsto wraca to mistyczne wrêcz pojêcie – ich jest udzia³em, a przegranymi s¹ w³aœnie ulegaj¹cy potocznemu, w³aœciwemu ogó³owi myœleniu, kieruj¹cy siê nie d¹¿eniem, lecz zdobyciem. Siêgaj¹c w antyczn¹ interpretacjê mitów (Orficy, Platon, Owidiusz) widzimy, i¿ tylko ci, którzy wiedz¹, ¿e œwiat jest odbiciem – œwiat ten s¹ w stanie dŸwigaæ? Odbiciem idea³u w duszy, boskiej w nas iskrze. Fobie, kompleksy, szaleñstwo nie wystarcz¹, by „opowiedzieæ” cz³owieka, có¿ dopiero – zrozumieæ go i zinterpretowaæ. A one dominuj¹ w eseju, choæ przyznajê, ciekawe to interpretacje. 146 W¹tpliwoœci budzi widzenie sztuki. Autorka skupia uwagê na Pegazie, który wszak nie jest istot¹ twórcz¹, a symbolem natchnienia sta³ siê w czasach nowo¿ytnych. Nie jest Ÿród³em sztuki, jak mo¿e sugerowaæ imiê lub to, ¿e spod jego kopyt tryska³y Ÿród³a. Jest raczej ograniczeniem, bo musz¹ byæ granice ciekawoœci i cz³owieczych zapêdów. Pegaz str¹ci³ zuchwa³ego jeŸdŸca i stukniêciem kopyta przywo³a³ do porz¹dku rozbrykane Muzy. Ich siedzibê sprowadzi³ do w³aœciwych rozmiarów, nie zagra¿aj¹cych niebu. Autorka pomija pochodzenie Muz, poczêtych przez Zeusa z Mnemosyne Pamiêci¹, córk¹ Nieba i Ziemi, „kuzynk¹” Prometeusza, a w³aœnie ten mit siêga w istotê twórczej myœli. Dlaczego nadaje takie znaczenie Pegazowi i jego ohydnej matce? S¹dzê, ¿e uwaga skierowana tylko na mroki duszy spycha nas (J¹?) na manowce. Owszem, ma uwodzicielski urok pomys³, by Ÿród³em sztuki (ciemnym i truj¹cym) uczyniæ Meduzê, ale urok to niebezpieczny. Poznanie w sobie z³a. Dlaczego tylko z³o? Co mo¿e pocz¹æ? Zbrodnie i zniszczenie! Po³¹czenie skrzyde³ z mocnymi kopytami - to hybris. Rumaka dosiada Bellorofont, rodzaj najemnika. Wnuk bluŸniercy i zbrodniarza, dziki wojownik, u¿ywaj¹cy Pegaza do wybijania wrogów. Nie w natchnieniu ku Olimpowi szybuje. Wznosi go pycha niepokonanego specjalisty od rzezi. Gdzie¿ tu zdolnoœci, sztuka, myœl? Chyba, ¿e… obaj, jeŸdziec i koñ mieliby byæ protoplastami ob³¹kañczych ideologii, opartych na œmierci, lekcewa¿eniu ¿ycia – oczywiœcie cudzego. One te¿ nios¹ zdobywców œwiata, by str¹ciæ ich w chwili, kiedy uwierz¹ we w³asn¹ potêgê, bogom równ¹. Ale - takiego wniosku Autorka nie wysnuwa… Rzecz w tym, ¿e esej dotyczy psyche poddaj¹cych siê, wiêc pokonanych, tworz¹cych swoje potwory. Paradoksalne ujêcie: w ofiarach totalitaryzmu ludziach, spo³eczeñstwach, narodach – zobaczyæ wspó³twórców totalitaryzmu. Czy dlatego, ¿e bez ofiary – nie ma kata? Zbyt proste, choæ myœl ta owija siê wokó³ masztu, jakim jest dla eseju totalitaryzm. To odwrócenie ról odczytywane poprzez mity i baœnie jest efektowne, ale wynika z niego tyle, ¿e „statystycznie” i w masie jesteœmy bezwolnymi ofiarami. Kategorie wielkich liczb, w których rozmywa siê jednostka. Dlaczego mamy w mitach takich tylko sk³onnoœci szukaæ, traktuj¹c s³aboœci jako istotê cz³owieka? Czy to ju¿ ca³a prawda, której sam nie chce o sobie wiedzieæ, nie chce zejœæ w labirynt, ani do Skarbca? Gdyby tak mia³o byæ, obozy (koncentracyjne, „socjalistycznej demokracji”) nadal dzieli³yby œwiat zasiekami. Nie ma zgody na takie myœlenie. Wolê wierzyæ J. Cambellowi, do którego Autorka równie¿ siê odwo³uje. Nazwa³ on mity „kluczami do duchowych mo¿liwoœci cz³owieka”. Wolê wierzyæ s³owom Arystotelesa, ¿e „cz³owiek przyczyn¹ i sprawc¹ swoich czynów”, bo „ilekroæ czyn jakiœ od nas zale¿y, zale¿y te¿ od nas jego poniechanie i na odwrót – ilekroæ zale¿y od nas zaniechanie jakiegoœ czynu, zale¿y te¿ od nas jego dokonanie”. Od czeluœci zabitej gorgony – wolê Apolla, czczonego przez Ateñczyków jako obroñca przed z³em, w obu jego funkcjach – leczniczej i wró¿ebnej. Nie godzê siê z wywodem historycznym i etycznym o totalitaryzmie w cz³owieku, mimo i¿ brzmi frapuj¹co, a pozornie odpowiada na pytania wieku. Totalnie zorganizowane pañstwo i ¿ycie obywateli datuje Autorka od zaprowadzenia chrzeœcijañstwa. Czym wiêc by³a Sparta, odciêta od reszty œwiata, by wolna myœl nie sta³a siê rozsadnikiem, z super-policj¹, krypte¹ siej¹c¹ terror? A jej wychowanie dzieci w komunach, owa „równoœæ” (nawet nazywali siê „jednakowi”!), pogarda dla piêkna i luksusu? Podobnie nie jest prawd¹, ¿e obozy koncentracyjne wymyœlili Anglicy w wojnie burskiej. Lord Kitchener by³ najwy¿ej pilnym czytelnikiem Tukidydesa, który opisuje taki obóz za³o¿ony dla Ateñczyków w syrakuzañskich kamienio³omach (koniec ksiêgi VII). Esej daje jedn¹ z interpretacji historii i psychologii, w której z faktów i s³usznych obserwacji, wyci¹gane s¹ bardzo dalekie i swobodne czasem wnioski. Autorka wiele uwagi poœwiêca naszej trudnej historii, maj¹c za autorytet Józefa Mackiewicza. Nie nale¿ê do wielbicieli Sikorskiego, choæ nie z powodu jego polityki wschodniej. Jego decyzje by³y pewnie koniecznoœci¹. ¯adne Ÿród³o nie wskazuje, by Stalin inaczej wypuœci³ z ³ap uwiêzionych i deportowanych, a ich ¿ycia nie wolno by³o poniechaæ. Nawet za cenê milczenia. Jest ahistoryzmem os¹d z dzisiejszego pu³apu wiedzy, ¿e przyjmowane w „ów czas”, w oparciu o ówczesne przes³anki rozwi¹zania by³y z³e, czy haniebnie b³êdne. Polityka, jako wypadkowa koniecznoœci i mo¿liwoœci, mo¿e przynosiæ skutki odmienne od zak³adanych, czego dobitnym przyk³adem s¹ zabiegi wokó³ zachowania pokoju, podsumowane w parlamencie brytyjskim przez Chamberleina w 38 r.: „Rz¹d musia³ wybieraæ miêdzy hañb¹ a wojn¹; wybra³ hañbê i bêdzie mia³ wojnê”. S³owa Jana Masaryka wypowiedziane do lorda Halifax maj¹ podobny sens: „ Jeœli poœwiêcacie mój naród, aby zachowaæ pokój, bêdê pierwszym, który wyrazi wam wdziêcznoœæ. Je¿eli nie, niech Bóg ma RECENZJE I OMÓWIENIA 147 w opiece wasze dusze.” Politycy w najlepszej wierze mog¹ b³êdnie oceniæ sytuacjê, tym bardziej myliæ siê co do rozwoju wydarzeñ. Genera³ Sosnkowski by³ przekonany, ¿e podzia³ stref okupacyjnych po wojnie, jest nieuchronny, co oznacza obecnoœæ wojsk sowieckich w Polsce. Jego pesymizm by³ realizmem. Czy jednak nieugiêta wiara ca³ego dowództwa w niepodleg³oœæ cokolwiek zmieni³aby w decyzjach wielkich tego œwiata? Czy mieliœmy si³y nacisku, bo przecie¿ argumenty racji - argumentami nie s¹? Mity a rzeczywistoœæ? Po có¿ czytaæ historiê przez edypalne kompleksy? Jeœli mit – to o Mariaszu. Choæbyœmy „wol¹ walki” œwiat zadziwili, œpiew o wolnoœci i honorze pod niebiosa wznieœli, mo¿e kamienie by p³aka³y, lecz to „bogowie” mieli moc „obedrzeæ nas ze skóry”. A Pegaz? Widz¹c mit przez wspó³czesnoœæ, powiedzia³abym tak: oto nasze pienia (spory na emigracji, ró¿ne w kraju postawy), by³y jak zawody Muz i Pieryd, a Polska jak Helikon. Olimp poczu³ siê zagro¿ony, wiêc wys³a³ wiatronogiego konia z prymitywnym jeŸdŸcem. Skutek? Pora¿ka dumnych, ale… Muzy s¹ córami Pamiêci. Spod mia¿d¿¹cych kopyta Pegaza trysnê³o jej ŹRÓD£O Nie zaparto siê Katyñskich Ofiar. Autorka obci¹¿a wszystkich wówczas ¿yj¹cych Polaków. Stawiaj¹c zarzut, nie mówi jak Rz¹d mia³ siê konsultowaæ z narodem, jak mia³y docieraæ informacje, jak naród mia³ siê wypowiadaæ. Nie zastanawia siê nad przyczynami, dla których Niemcy wiedz¹c o wykonawcach zbrodni, nie g³osili tych pora¿aj¹cych wieœci. Przecie¿ nie obawiali siê, i¿ Polacy tak¹ mi³oœci¹ pa³aj¹ do bolszewii, ¿e nie uwierz¹?... Œwiat intelektualny Zachodu, u progu lat 50-tych za skandal uzna³ wypowiedzi o ³agrach, mimo, ¿e nie od Polaków one pochodzi³y. S³ynny jest „dowód” Sartre’a, ¿e skoro obozy s¹ sprzeczne z podstawami socjalizmu, tym samym – istnieæ one nie mog¹. Ba! Alain Besançon w swym studium zauwa¿y³: „Narodowy socjalizm uwiód³ kilka wielkich umys³ów: Heideggera, Carla Schmitta. Rzecz jednak w tym, ¿e przypisywali oni narodowemu socjalizmowi swoje w³asne myœli, jemu obce. (…) Marksizm-leninizm przyci¹ga tylko umys³y drugorzêdne, jak Lukács na przyk³ad – a zawsze ze strat¹ dla ich uzdolnieñ.” Temat zniewolenia to kolejna niezgoda, jak¹ „Psychomitopolityka” wywo³uje. Nale¿ê do pokolenia, które nie zanotowa³o w pamiêci lat najgorszych, ale ma je wpisane w ka¿d¹ cz¹stkê myœli. Do tej czêœci, która ¿y³a w zniewolonym kraju, ale – zniewoleniu nie uleg³a, wbrew os¹dowi Autorki, ¿e wszyscy zostali ska¿eni. Definiuje wszystkich jako produkt systemu, maj¹cego w nas po¿ywkê, bo byliœmy s³abi i ulegli, a tylko oszukiwaliœmy samych siebie, ¿e jesteœmy „ponad to”. Wiêc nie myl¹ siê totaliœci twierdz¹c, ¿e z cz³owiekiem, a nawet mas¹ mo¿na uczyniæ wszystko?! Gór¹ Marks, Makarenko, ¯danow i Goebbels - twórcy „nowoczesnych mitów”! To nie tak! Mo¿na by³o zachowaæ wolnoœæ myœli i godnoœæ wbrew wszystkiemu. Byæ zdeptanym – to nic, byle samemu nie deptaæ, nie daæ w sobie zgody na z³o. Wolnoœæ wartoœciowania i wolnoœæ od z³a czynionego przeze mnie. Nauczy³ Sokrates, ¿e jest to mo¿liwe w ka¿dych warunkach, które rzadko lub wcale nie zale¿¹ od nas, ale od nas zale¿y jak siê w nich zachowamy. Ten heroizm Rüdiger Safranski (w studium „Z³o” z podtytu³em „Dramat wolnoœci”) uj¹³ w myœl, i¿ cz³owiek musi kierowaæ samym sob¹, ale to „samym sob¹ nie jest mu dane, lecz zadane”. Warto tu przywo³aæ s³owa H. Elzenberga: „W dziedzinie faktów ulegam przemocy rzeczywistoœci; m u s z ê je uznaæ za fakty i m u s z ê, w postêpowaniu swym, z nimi siê liczyæ. Tu s¹dzê rzeczywistoœæ, i w tym s¹dzeniu jakoœ siê od niej wyzwalam: ¿adna si³a nie mo¿e mnie zmusiæ, bym za piêkne uzna³ to, co uwa¿am za brzydkie, albo na odwrót. Œlepa i bezduszna si³a natury albo zbrodnia ludzka, mog¹ mnie zabiæ (…). Ale nic mnie nie zmusi do pomyœlenia, ¿e zbrodnia nie jest zbrodni¹, albo ¿e panowanie œlepych i bezdusznych si³ jest czymœ lepszym ni¿ panowanie woli rozumnej. Tu ja siê przeciwstawiam rzeczywistoœci, a ona jest wobec mnie bezsilna.” To tylko „k³opot z istnieniem”, ale nie tak by³o, jak widzi Autorka. Ironicznie zaœ sedno uj¹³ tak: „M¹droœæ polityczna polega czêsto na mówieniu g³upstw tam gdzie trzeba. Ale¿ na mi³oœæ bosk¹, obywatelu, nigdy przecie¿ na ich myœleniu!” Nie tylko s³owa i myœli, tak¿e œmieræ by³a wed³ug zasad i s³ów Epikteta: „To co Sokrates powiedzia³ i uczyni³ umieraj¹c dla sprawiedliwoœci, po¿yteczniejsze jest, ani¿eli wszystko, co by³by mówi³ i czyni³, ¿yj¹c d³u¿ej.” Mity? Tak, choæ nie edypalne, o których tak wiele w eseju. Wbrew „bogom” wszechmocnym - mo¿na byæ wolnym, zachowuj¹c wewnêtrzne „NIE”. Napisa³ Herbert do Mistrza Henryka: „przecie¿ cz³owieka bardziej okreœlaj¹ s³owa zaczynaj¹ce siê na nie : niepokój, niepewnoœæ, niezgoda”… Autorka nie ma najlepszego zdania o czcicielach Herberta. Trudno, obstajê przy twierdzeniu najwa¿niejszym, które ona odrzuca: „w gruncie rzeczy by³a to sprawa smaku”. Niejeden w kontakcie z jego poezj¹ zrozumia³, ¿e nie musi siê godziæ i odkry³ ze zdumieniem, ¿e „to wcale nie 148 wymaga³o wielkiego charakteru”. Przywo³ywane s¹ „Dziady”. S³usznie. Kajdany mo¿e tyran za³o¿yæ na rêce, mo¿e wiele czyniæ, by „za³o¿yæ je na duszê”, ale tego sam nie potrafi uczyniæ. Lateranus mia³ za nic kajdany Nerona, bo wolnej woli nawet Jowisz nie móg³ mu odebraæ. Skarb wiêc widzê inaczej ni¿ Autorka. Poznanie z³a i ograniczeñ – to ma³o, to raptem droga. Skarbem jest Dusza. Apolloniusz z Tyany wyrzek³ ponoæ do Domicjusza s³owa o heroicznej istocie cz³owieka: „Bóg, który uczyni³ ciê straszliwym, mnie uczyni³ nieustraszonym”. Zachowaæ Duszê – oto Skarb. Có¿, ¿e spojrzymy w mrok i potwornoœæ swego wnêtrza? Jeœli nie zobaczymy tam nic wiêcej - poddamy siê! Tak damy zgodê wszelkiej tyranii. Czerwonej, brunatnej, czy kolorowej, jak wszechobecna kultura masowa. A sztuka? To nie przystosowanie, lecz wyzwolenie. „Zbroja”, jak œpiewa³ Jacek Kaczmarski. Mówi Autorka, ¿e „cz³owiek w labiryncie totalitaryzmu, ¿ywi przeœwiadczenie, ¿e ocali³ wewnêtrzn¹ wolnoœæ – po prostu nielojalnoœæ wobec tyrana sama w sobie nie jest jeszcze wyzwoleniem”. Ale¿ jest! Ona u podstaw odbiera zwyciêstwo tyranii, gdy nie przyjmiemy stanu niewoli jako normalnego. Nie pozwala, by cz³owiek zadomowi³ siê w œwiecie wiêzienia. Elzenberg pisze: „Byæ artyst¹ i mieæ w³asny œwiat twórczy znaczy: na morzu wypadków nosiæ sw¹ przystañ ze sob¹”. Ka¿dy tworzy, tworzy swoje ¿ycie, choæby tylko wewnêtrzne. Jak? „Kwestia smaku”, wiêc wyboru. W opowiadaniu Malewskiej „Sir Tomasz More odmawia”. Si³¹ odmowy (prócz wiary) jest, i¿ „zaszed³ tak daleko z tymi panami, ¿e bez wielkiego wstydu nie bêdzie siê móg³ cofn¹æ”. Autorka eseju ironizuje o „Herbertowskiej pociesze”, ale by³o pociech¹ wskazanie wyboru! Bez odwagi myœli ludzie b³¹dz¹ w labiryntach nad bagniskiem, jak Avernus u zejœcia w otch³añ - miejsce bez ptaków. A Duszy – potrzeba nie tylko skrzyde³, lecz i przestrzeni. Przestrzeñ heroicznego piêkna otwiera³ HERBERT. Jego Mistrz rozwa¿a³: „Czy wysilaæ siê na wykorzenienie rzeczy niepo¿¹danych, czy ca³y wysi³ek, uwagê i wyobraŸniê skierowaæ na jak¹œ wartoœæ pozytywn¹, w nadziei, ¿e wraz z jej rozkwitem tamto samo odpadnie? Czêsto ostatnio myœla³em, ¿e p r z e w a ¿ a æ przynajmniej winna metoda druga. Tego samego zdania jest Ramakriszna: „Gdy z kwitu wyrasta owoc, p³atki same odpadaj¹. Tak i wszystkie twoje s³aboœci same odpadn¹, gdy zacznie w tobie wzrastaæ pierwiastek boski”. Esej, raz mo¿e, pyta: „jak w ogóle rozró¿niæ to, co wolno nam wynieœæ na œwiat³o, a co lepiej pozostawiæ w spokoju? Co jest Lamp¹, a co tylko œwiecide³kiem?”. Mam wra¿enie, ¿e nie musimy Hadesowi „pozwoliæ siê raniæ”, by byæ wra¿liwym na ból. Nie mo¿e byæ nasz¹ bajka o œwiecie, w którym zamkniêci, poni¿eni bólem, wstydzimy siê i nie rozumiemy. Nie to wa¿ne, co czyni nas potêpionymi, lecz wyzwolonymi. Szukaæ Lampy? B³¹kaæ siê w miazmatach, rzekomej koniecznoœci siêgniêcia dna duszy? Dobrze, ale czy nie wa¿niejszym odpowiedzieæ sobie na pytanie postawione przez Cambella w „Potêdze mitu”: Czym w³aœciwie jestem? ¯arówk¹ nios¹c¹ œwiat³o, czy te¿ œwiat³em, dla którego ¿arówka jest naczyniem? Co do wra¿liwoœci – odpowiedŸ od dawna znaj¹ buddyœci: TAT TWAM ASI. Ty jesteœ tym! Zrozumieæ i umieæ tyle… nic wiêcej, a¿ tyle. Wabisz nas i uwalniasz od myœli, milcz¹ca Formo, jak wiecznoœæ! Zimna Eklogo! Gdy w pyle Szarego czasu zgaœnie to wokó³ nas ¿ycie, Gdy inne dzieje inny, ni¿ ten, ból zaciemni, Ty przetrwasz, aby ludziom znów mówiæ: Widzicie? „Piêkno jest prawd¹, prawda piêknem” – tylko tyle Mo¿na wiedzieæ i warto wiedzieæ, tu na ziemi” Tym fragmentem wieñcz¹cym „Odê na urnê greck¹” J. Keatsa, jak dedykacj¹ dla Urszuli Benki koñczê rozwa¿ania. Mo¿e najwiêksz¹ wartoœci¹ jej eseju jest to, ¿e chce siê z nim koniecznie, d³ugo, ¿arliwie dyskutowaæ. Tekst ca³y, nad wyraz ciekawy, niezwykle ¿ywym stylem, najtrudniejsze sprawy podaje piêknie. I – jeszcze ten jeden niepokój… Czy nie ten, ¿e gdzieœ, na samiuteñkim dnie duszy tkwi cierñ obawy, by Autorka nie mia³a wiêcej racji, ni¿ chce siê Jej przyznaæ… Bo pewnie s¹ zakamarki, w których poukrywane s¹ sprawy, o których wiedzieæ siê nie chce, lepiej nie wiedzieæ… S¹ mroki, w które zag³êbiaæ siê strach. Czy warto? Autorka twierdzi, ¿e tak, a ja – nie wiem, mo¿e po prostu wolê d¹¿enie ku œwiat³u, bo nie jestem pewna, czy po wyjœciu z ciemnoœci umia³abym jeszcze w nie patrzeæ. Maria Mi³ek RECENZJE I OMÓWIENIA 149 Psalm o ¯arach Janusz Werstler, Psalm o mieœcie, ¯ary 2005, 78 s. ¯ary maj¹ poetê. Jest nim Janusz Werstler, który nie tylko od pó³wiecza w tym mieœcie ¿yje, pracuje i niezwykle aktywnie dzia³a na obszernym podwórku kultury. W jego wierszach, a Werstler, rocznik 1939, debiutowa³ w zielonogórskim „Nadodrzu” w 1961 r., miasto to zajmuje miejsce wyj¹tkowe, szczególne. Od razu trzeba zastrzec, ¿e w tej poezji ¯ary nie s¹ miejscem mitycznym, ze snu i wyobraŸni, nawet nie symbolem czy metafor¹, co znacznie zawê¿a obszar materii poetyckiej Werstlera. Jest to miejsce jak najbardziej konkretne, rzeczywiste, jednoznaczne i przez to – jednowymiarowe, chocia¿ historyczne i wspó³czesne. Poeta uzupe³nia tutaj historyka, czêsto wyrêcza kronikarza, dokumentalistê czy wrêcz dziennikarza. Nie jest jednak jak oni beznamiêtny. Jest poet¹, wiêc w lapidarnym, a¿ niekiedy do przesady, zapisie wydarzeñ i ludzi, czêœciej ludzi, zajmuje równie¿ stanowisko. Na poniemieckim cmentarzu podmiot liryczny tych wierszy, a czytelnik nie ma w¹tpliwoœci, kto nim jest, prosi: wieczny odpoczynek bez naszych grzechów racz im daæ Panie Werstler, który w dzieciñstwie musia³ opuœciæ rodzinny Ka³usz ko³o Stanis³awowa (Ja z Ka³usza – powie w wierszu „Narodziny miasta”) doskonale rozumie tych, którzy w pop³ochu porzucali na rozkaz Wodza... œmiertelnie blady Sorau. Ta postawa ludzkiego zrozumienia, ludzkiej solidarnoœci dominuje w wydanym ostatnio siódmym ju¿ zbiorze wierszy Werstlera zatytu³owanym „Psalm o mieœcie”. Pomiêdzy Sorau a ¯arami by³o cierpienie, ból, rozpacz, strach, niepewnoœæ i tych, którzy tutaj przyszli, i tych, którzy st¹d odeszli. By³a œmieræ wielu, jak chocia¿by Kubarjewa, który w 45 zamieszka³ / z nami na zawsze. To, co wyró¿nia wiersze Werstlera o ¯arach, to ogl¹d dziejów i ludzi tego miasta z podwójnej perspektywy. Tak¿e z perspektywy tego, któremu, gdy po latach zza Odry przyje¿d¿a do ¯ar, przyspiesza puls, a jego Bahnhof Strasse nazywa siê Dworcowa. I nazwê tê jest mu trudno wymówiæ. Dzieje i wspó³czesnoœæ ¯ar, wed³ug Werstlera, to przede wszystkim dzieje ludzi, bez których wyobraŸni, m¹droœci i rêki to miasto nie mog³oby istnieæ. W wierszach sporo nazwisk Polaków, Niemców, ¿yj¹cych i nie¿yj¹cych, których na d³u¿ej lub krócej po³¹czy³y ¯ary. Adolf Fiedler / sprzedawa³ / po³udniowe owoce i gdyby nie ktoœ, o takim samym jak on imieniu, sprzedawa³by jeszcze bardzo d³ugo. Z pewnoœci¹ wiod³o mu siê nieŸle. By³ szczêœliwy. Sztyler i Spanielski odbudowywali ¿arsk¹ ju¿ Bawe³nê, ¿arsk¹ We³nê, zaœ pan Fuchs uruchomi³ pierwsz¹ tutaj po wojnie podstawówkê. To tylko pierwsze z brzegu przyk³ady. Je¿eli Werstler pisze o ulicy Ogrodowej, to znaczy, ¿e taka ulica jest w ¯arach. Krótka ulica a historiê ma d³ug¹. Przy tej ulicy dzia³a³ przez wiele lat Klub Inteligencji. Jeœli wtedy w ¯arach dzia³o siê coœ ciekawego, to dzia³o siê w Klubie. Tu jako poeta narodzi³ siê nie tylko Janusz Werstler, tak¿e inni ¿arscy twórcy. To w tym Klubie Julian Przyboœ powiedzia³, ¿e w twórczoœci, ka¿dej twórczoœci licz¹ siê tylko arcydzie³a. Werstler to zdanie powtórzy³ podczas promocji swojego „Psalmu o mieœcie”. Najnowszy tomik wierszy Werstlera jest ho³dem z³o¿onym nie¿yj¹cym. Nale¿y o nich pamiêtaæ, bo du¿o dali ¯arom. Czêsto ca³e swoje ¿ycie. Ale poeta nie ma z³udzeñ. Coraz bardziej kurczy siê, wysycha stryszek naszej pamiêci. Werstler wie, ¿e jeszcze on, jeden z ostatnich z tamtych, mo¿e ten kruchy œlad na chwilê ocaliæ, gdy¿ potem / nawet ³zawy deszcz / ju¿ siê o nich / nie upomni. Odejd¹ w przepaœæ niepamiêci. Tomik ten, wbrew psalmicznemu tytu³owi, Werstler dedykuje, oczywiœcie z imienia i nazwiska, równie¿ dzisiejszym zas³u¿onym mieszkañcom ¯ar, sponsorom ¿ycia kulturalnego w mieœcie, którzy w nowym ju¿ wieku kontynuuj¹ pasje nierzadko dos³ownie swoich rodziców. W tym okrutnym i bezwzglêdnym przemijaniu wszystkiego i wszystkich ci¹g³oœæ zostaje jednak zachowana. “Psalm o mieœcie” to psalm o trwaniu i przemijaniu, o przemijaniu i trwaniu w skali mikro, chocia¿ ¿ycie ka¿dego cz³owieka toczy siê zawsze i wy³¹cznie w skali makro. Ka¿dy wiersz w tym zbiorku móg³by byæ mottem, zaczynem do szerszego zapisu historyka czy dziennikarza. Jeœli tak siê 150 przynajmniej w kilku przypadkach stanie, ostatni tom wierszy Janusza Werstlera spe³ni jeszcze jeden cel. Zbiór opatrzy³ bardzo kompetentnym, interesuj¹cym pos³owiem Czes³aw Sobkowiak. „Nawet gdyby mia³y tu miejsce doœwiadczenia negatywne – napisa³ - ... to nale¿ny jest jego Miastu wy³¹cznie pozytywny znak s³owa. I Werstler daje swojemu miastu, swoim ¯arom ten pozytywny, poetycki znak. Tomik uatrakcyjniaj¹ zdjêcia zabytkowych obiektów ¯ar wykonane przez poetê i Emila D¹bka, który po swoim ojcu Zdzis³awie kontynuuje w ¯arach dzia³alnoœæ wydawnicz¹. Rzecz wydano przy pomocy finansowej ¯arskiego Towarzystwa Kultury i Firmy AVA. Janusz Koniusz W poprzednim numerze „Pro Libris” [nr 2 (11/2005)] do wiersza Janusza Werstlera pt. „Rzeczywistość” zakradł się przykry „komputerowy” błąd, zmieniający sens pierwszej zwrotki utworu. Winna ona brzmieć następująco: już tylko do wiersza się tulę jak do matki Za zaistniałą sytuację Autora oraz Czytelników przepraszamy. Redakcja RECENZJE I OMÓWIENIA 151 KRONIKA LUBUSKA czerwiec 2005 – sierpieñ 2005 • Na terenie skansenu Muzeum Etnograficznego w Ochli zorganizowano pokaz gin¹cych zawodów i umiejêtnoœci. By³a to ósma z rzêdu edycja imprezy (1 czerwca). • VII Miêdzynarodowy Festiwal Muzyczny Jednocz¹cej siê Europy odby³ siê w £agowie w terminie 3-5 czerwca. • Uczestnicy obchodów Dni Gorzowa (3-5 czerwca) mieli okazjê obejrzeæ wystêpy teatrów ulicznych, widowisko wojskowe, uczestniczyæ w koncercie muzyki reggae, rodzinnym pikniku kulturalnym, recitalu Krystyny Proñko. • 4 czerwca w Klubie Jazzowym „U Ojca” wyst¹pi³ Piotr Baron Quintet z udzia³em s³ynnego trêbacza, Eddiego Hendersona. • II Ogólnopolskie Œwiêto Uwalniania Ksi¹¿ek (BookCrossing) obchodzono 8 czerwca w Zielonej Górze. Akcja objê³a ca³e miasto i polega³a na celowym pozostawieniu ksi¹¿ki w dowolnym dostêpnym miejscu tak, aby znalazca móg³ j¹ przeczytaæ i przekazaæ dalej. W filiach bibliotecznych w Zielonej Górze zosta³y wydzielone i oznakowane pó³ki, na których znajdowa³y siê „uwolnione” ksi¹¿ki. • 9 czerwca w Salonie Wystaw Artystycznych w Szprotawie otwarto wystawê fotografii otworkowej Paw³a Janczaruka. • Artur Krajewski, artysta ³¹cz¹cy malarstwo z happeningiem i dzia³aniami multimedialnymi zaprezentowa³ swoj¹ twórczoœæ na wystawie otwartej 11 czerwca w Galerii BWA w Gorzowie Wlkp. • 12 czerwca w obu lubuskich stolicach odbywa³ siê „Kabaretowy Dobry Wieczór” z udzia³em m.in. grupy „Ani Mru Mru”. • Muzeum Ziemi Lubuskiej od 15 czerwca do 3 lipca goœci³o wystawê „Fotografie II” Janusza Gajosa. • 17 czerwca w gorzowskiej Galerii Fotografii i Nowych Mediów odby³ siê wernisa¿ instalacji poznañskiej artystki Aleksandry Ska. 152 • XII Ogólnopolski Festiwal Zespo³ów Tanecznych Dzieci i M³odzie¿y Szkolnej trwa³ od 17-19 czerwca w Gorzowie Wlkp. W imprezie wziê³o udzia³ blisko 900. uczestników. • Koncerty zespo³ów i kapel ludowych, wystawa rêkodzie³a, potyczki gwarowe z³o¿y³y siê na XII D¹browieckie Spotkania Folklorystyczne. Spotkania pn. „U progu lata” odbywa³y siê D¹brówce Wlkp. od 18 do 19 czerwca. • W Muzeum Archeologicznym Œrodkowego Nadodrza w Œwidnicy, w dniu 21 czerwca, mia³ miejsce podwójny wernisa¿: wystawy prac m³odych artystów z zielonogórskiego Domu Harcerza zainspirowanych kultur¹ Majów i Azteków oraz wystawy „Celtyckie kresy poprzez zachowane œlady dawnej kultury”. • 22 czerwca, w sali dêbowej zielonogórskiej WiMBP odby³a siê inauguracja promocji Krosna Odrzañskiego. Oprócz prezentacji miasta, wystêpów zespo³ów artystycznych i sportowych przygotowano kilka ekspozycji. W pomieszczeniach wystawienniczych Biblioteki otwarto wystawy: „Krosno Odrzañskie miasto tysi¹ca lat – historia i dorobek”, „Kroœnieñskie impresje fotograficzne Micha³a Ciesielczyka. Zaprezentowano tak¿e prace plastyczne i rêkodzie³o artystyczne oraz najnowsze wydawnictwa o Kroœnie. • W ramach „Czwartków Lubuskich”, 23 czerwca, w Bibliotece im. C. Norwida mia³a miejsce wspólna promocja ksi¹¿ek, prozatorskiej - Katarzyny Jarosz-Rabiej „Smak lebiody” i poetyckiej – Katarzyny Kulikowskiej „Œwiat zawieszony na drzewie”. • W Grodzkim Domu Kultury w Gorzowie Wlkp. zorganizowano 23 czerwca „Sobótkow¹ Noc Kulturaln¹. Pokazano spektakle teatralne, wystawy, koncerty, projekcje filmów. Podsumowano fina³ Turnieju Jednego Wiersza. • W terminie 25-30 czerwca, w gorzowskim Jazz Clubie „Pod Filarami”, przebiega³a 2 tura Euroregionalnych Warsztatów Muzycznych. • Tegoroczne Lubuskie Lato Filmowe w £agowie trwa³o od 26 czerwca do 2 lipca. By³a to ju¿ 35 edycja festiwalu filmowego kinematografii Europy Œrodkowej i Wschodniej. • Integracyjny Miêdzynarodowy Festiwal Artystyczny Dzieci i M³odzie¿y Specjalnej Troski Polska-Niemcy odbywa³ siê w Lubsku, w dniach 27 czerwca – 1 lipca. • Scena Letnia gorzowskiego Teatru im. J. Osterwy rozpoczê³a dzia³alnoœæ 1 lipca. • 4 lipca odby³a siê inauguracja Lata Muz Wszelakich, programu imprez kulturalnorozrywkowych organizowanych przez Zielonogórski Oœrodek Kultury (m.in.: VII Miêdzynarodowy Festiwal Artystów Ulicznych BuskerBus, spektakle, koncerty, wystawy). • W Gorzowie Wlkp., od 8 do 10 lipca, trwa³y XVII Miêdzynarodowe Spotkania Zespo³ów Cygañskich Romane Dyvesa. • 16 lipca, w Lubrzy, ju¿ po raz ósmy zaprezentowano widowisko teatralno-muzyczne pn. Noc Nenufarów. • W gorzowskiej Galerii BWA odby³ siê wernisa¿ wystawy podsumowuj¹cej plener malarski (16 lipca). • „Hiphop Street Jam” – prezentacja muzyki hiphopowej – w ramach Lata Muz Wszelakich mia³a miejsce 16 lipca w Zielonej Górze. • Promocja lubuskiego folkloru i walorów turystyczno-rekreacyjnych przebiega³a w ramach XI Jarmarku Magdaleñskiego, który zorganizowano w Pszczewie, w dniach 17-18 lipca. • Wystawa fotograficzna Adama Bujaka poœwiêcona pielgrzymkom Jana Paw³a II do ojczyzny goœci³a w zielonogórskiej Galerii BWA. Jej otwarcie nast¹pi³o 21 lipca. • Ekspozycjê „Piêædziesi¹t lat po wielkiej wystawie” (czêœæ I) zaprezentowa³o Muzeum Lubuskie im. J. Dekerta. Wystawiono prace najwybitniejszych wspó³czesnych malarzy polskich w piêædziesi¹t¹ rocznicê Wystawy M³odej Sztuki w warszawskim Arsenale. Wernisa¿ odby³ siê 21 lipca. • Wystawê ³ódzkiego artysty Kamila Kuskowskiego otwarto 22 lipca w gorzowskiej Galerii Fotografii i Nowych Mediów. Kuskowski przeprowadzi³ akcjê artystyczn¹ po³¹czon¹ ze sztuk¹ wideoinstalacji i zatytu³owa³ j¹ „Permanentne otwarcie czyli piêkna wystawa”. • W imieniny Anny, 23 lipca, na zielonogórskim deptaku zorganizowano uroczystoœæ z udzia³em pañ o tym imieniu. Obchody przebiega³y tak¿e w Teatrze Lubuskim im. L. Kruczkowskiego. • 24 lipca w Oœrodku Sportu i Rekreacji „Bunkier” w Œwidnicy mia³ miejsce przegl¹d zespo³ów amatorskich pt. „Rockowisko”. • Filmowa Góra, to nazwa I Ogólnopolskiego Letniego Festiwalu Kina Niezale¿nego, który rozpocz¹³ siê 25 lipca w Zielonej Górze. • W terminie 26-31 lipca mo¿na by³o obejrzeæ wystawê malarstwa socrealistycznego i krêgu Arsena³ w Muzeum Spichlerz. • Inauguracja X Letniego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Drezdenku odby³a siê 29 lipca. • Ósma edycja Miêdzynarodowego Dzieciêcego Festiwalu Folkloru trwa³a od 31 lipca do 6 sierpnia. W Zielonej Górze i innych miastach województwa lubuskiego wystêpowa³y zespo³y z 14 krajów i 3 kontynentów. • 1 sierpnia otwarto wystawê „Dni Powstania – Warszawa 1944” w Muzeum Ziemi Lubuskiej. • Zielonogórski klub „U Ojca” oraz „4 Ró¿e dla Lucienne” goœci³y publikê III Letniego Festiwalu Jazzowego od 4 do 6 sierpnia. • W £agowie, od 4 do 6 sierpnia, trwa³ festiwal kultury rycerskiej i szlacheckiej. Najciekawsze imprezy festiwalu to: turniej ³uczniczy, warsztaty tañca irlandzkiego, konny turniej rycerski, „Teatr ognia”. • Kolejny, ju¿ XI Przystanek Woodstock” odbywa³ siê w Kostrzynie w terminie od 5-6 sierpnia. • 5 sierpnia zorganizowano wernisa¿ prac malarskich Anny Bochenek w gorzowskiej Galerii BWA. • Polsko-niemiecki Festiwal Szantowy „Keja” 2005 odby³ siê 6 sierpnia w Strzelcach Krajeñskich. KRONIKA LUBIUSKA 153 • W Gorzowie zorganizowano œwiêto muzyki klasycznej. 6 sierpnia zabrzmia³ Miêdzynarodowy Festiwal Muzyczny „Serenada nad Wart¹”. • W terminie 12-14 sierpnia w Dêbnie odbywa³a siê IX Triada Teatralna. • 15 sierpnia œwiêtowano Barlineckie Lato Teatralne. Spektakle odbywa³y siê na ulicach miasta i w Barlineckim Oœrodku Kultury. • W Parady¿u zorganizowano ju¿ po raz trzeci Festiwal „Muzyka w Raju”. Koncerty odbywa³y siê od 18 do 26 sierpnia. • Wystêpami zespo³ów muzycznych, prezentacj¹ rêkodzie³a artystycznego, przed- 154 stawieniami teatralnymi uœwietniono III Dni Kultury Alternatywnej w Gubinie, które przebiega³y od 26 do 28 sierpnia. • XIII Ogólnopolski Festiwal „Pokój i Dobro” rozbrzmiewa³ w zielonogórskim amfiteatrze. Koncerty festiwalowe trwa³y 3 dni (26-28 sierpnia). • 29 sierpnia w Bibliotece zielonogórskiej otwarto rocznicow¹ wystawê pt. „Sierpniowe zwyciêstwo - 25 lat NSZZ Solidarnoœæ”, na któr¹ z³o¿y³y siê ksi¹¿ki, albumy, czasopisma, fotografie, unikatowe dokumenty z lat 1980-1989. Ksi¹¿ki nades³ane Ireneusz Adamczak, Problemy bezrobocia wœród absolwentów na lokalnym rynku pracy na przyk³adzie województwa lubuskiego, Zielona Góra 2005, 154 s. Grzegorz Dawczyk, Z dziejów kolei ¿elaznych na ziemi ¿arskiej, ¯ary 2005, 166 s. Roman Jachimowicz, Neudamm – Dêbno: przysz³oœæ i teraŸniejszoœæ, Gorzów Wlkp. 2005, 115 s. W³adys³aw Klêpka, Zielonym do góry. Znasz limeryki liczne, Zielona Góra 2004, 32 s. Dorota Komar-Zmyœlony - malarstwo, rysunek, Zielona Góra 2005, 22 s. Anna Kubiak, Koœció³ rzymsko-katolicki pw. Matki Bo¿ej Szkaplerznej w ¯arach-Kunicach, ¯ary 2005, 14 s. Hanni Kummel, Bez granic pomiêdzy Sprew¹ a Odr¹. Grenzenlos Zwichsen Spree und Oder, Schöneich 2003, 80 s. Michael Kurzwelly, S³ubfurt: przewodnik miejski, Berlin 2005, 15 s. Magdalena Ogórek, Polscy templariusze: mity i rzeczywistoœæ, Warszawa 2005, 239 s. Poddasze poetów: antologia wierszy Stowarzyszenia Jeszcze ¯ywych Poetów, redakcja Jolanta Pytel-Marciszyn, Katarzyna Jarosz-Rabiej, Zielona Góra 2005, 166 s. Sklep z nadziej¹. Ein Laden mit Hoffnung.Antologia literacka. Literaturantologie. Przewodnik dla nauczycieli z Polski i Niemiec, wybór tekstów i oprac. Krystyna Kamiñska, GorzówEberswalde 2004, 207 s. Andrzej Toczewski, Zielonogórskie Winobrania, Zielona Góra 2005, 44 s. III Miêdzynarodowy Konkurs Twórczoœci Dzieciêcej 2004, red. Ewa Kraszewska, Gorzów Wlkp. 2004, 84 s. Uspo³ecznione planowanie ochrony przyrody na obszarach sieci NATURA 2000. Przewodnik powarsztatowy, oprac. Anna Bernacka i in., Œwiebodzin 2004, 188 s. Andrzej K. Waœkiewicz, Historia. Poezja. Los. O nowej poezji polskiej na przyk³adzie Cypriana Kamila Norwida, W³adys³awa Broniewskiego, Juliana Przybosia, Józefa Czechowicza, Krzysztofa Kamila Baczyñskiego, Mirona Bia³oszewskiego, Kielce 2005, 292 s. Andrzej K. Waœkiewicz, Sekwencje i inne doœwiadczenia dawne i nowe, Toruñ 2005, 110 s. Wp³yw elit na rozwój spo³eczno-gospodarczy i polityczny województwa lubuskiego, praca zbiorowa pod red. Wies³awa H³adkiewicza, Zielona Góra-Gorzów 2004, 200 s. Ziemia Lubuska. Studia nad to¿samoœci¹ regionu, pod red. Andrzeja Toczewskiego, Zielona Góra 2004. Ksi¹¿ki nades³ane 155 Autorzy numeru Edward Derylak Emerytowany oficer, absolwent WSP w Zielonej Górze, autor zbioru opowiadañ „Styro”. Mieszka w ¯aganiu. Cezary Galek Kierownik Dzia³u Kultury Radia „Zachód”, reporta¿ysta, laureat presti¿owych nagród, m.in. Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, Grand Prix KRRiTV. Armin Hauer Historyk sztuki, kurator Museum Junge Kunst we Frankfurcie nad Odr¹. Aneta Kamiñska Absolwentka Uniwersytetu Zielonogórskiego, pracuje w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Janusz Koniusz Urodzony w 1934 roku. Poeta, prozaik, dramaturg, felietonista. Opublikowa³ m.in. kilkanaœcie tomików poetyckich, kilka zbiorów opowiadañ i s³uchowisk radiowych. Mieszka i pracuje w Zielonej Górze. Matthias Körner Pisarz, absolwent Instytutu Literatury w Lipsku. Pracuje jako rzecznik prasowy Fundacji Muzeum Ksiêcia Pücklera, Park i Zamek Branitz w Cottbus. El¿bieta Koœcielak Krytyk sztuki, cz³onek AICA. Dawid Kotlarek Bibliotekarz, historyk, absolwent Uniwersytetu Zielonogórskiego; pracownik Dzia³u Informacji Bibliograficznej i Regionalnej WiMBP w Zielonej Górze. Miros³aw Kuleba Urodzony w Ko³obrzegu w 1958 r. Prozaik, reporta¿ysta, t³umacz z jêzyka rosyjskiego. Wspó³pracuje z czasopismami w ca³ym kraju. Mieszka w Zielonej Górze. Suzanne Lambrecht Dziennikarka, krytyk sztuki; wspó³pracuje z ukazuj¹cymi siê w Cottbus pismami „Hermann” i Märkische Oderzeitung” we Frankfurcie n.Odr¹; mieszka w Cottbus. Czes³aw Markiewicz Urodzony w 1954 r. w Zielonej Górze; poeta, prozaik, krytyk literacki, eseista, dziennikarz „Radia Zachód” w Zielonej Górze. Sorina Miers Poetka, prozatorka. Dzia³a w stowarzyszeniu Literatur-Kollegium Brandenburg (Brandenburskie Kolegium Literatury). Mieszka w Berlinie. Maria Mi³ek Urodzona w 1954 r. Myœlenicach, bibliotekarka, laureatka wyró¿nieñ w konkursach literackich. Ma³gorzata Miko³ajczak Urodzona w 1966 r. w W¹growcu, adiunkt w Zak³adzie Literatury Uniwersytetu Zielonogórskiego 156 Danuta Miziñska Nauczycielka; mieszka i pracuje w ¯aganiu. Sven Pohl Poeta, prozaik, mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Odr¹. Anne Seubert Studentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odr¹, poetka, tworzy od 10 lat. Obecnie w ramach programu „Erasmus” przebywa w Portugalii. Czes³aw Sobkowiak Urodzony w 1950 r., poeta, krytyk literacki, wspó³pracownik regionalnych i ogólnopolskich pism literackich. Anna Szóstak Urodzona w 1965 r., mieszka i pracuje w Zielonej Górze. Historyk literatury polskiej, adiunkt Uniwersytetu Zielonogórskiego. Romuald Szura Poeta, t³umacz, autor s³uchowisk radiowych, germanista, redaktor Radia „Zachód” w Zielonej Górze. Wojciech Œmigielski Urodzony w 1952 r.; poeta, krytyk i t³umacz, autor ksi¹¿ek poetyckich, tomu esejów o Bursie. Stanis³aw Turowski Nauczyciel, publicysta, prezes Gubiñskiego Towarzystwa Kulturalnego. Rainer Vangermain Poeta, prozaik. Mieszka w Berlinie. Prezes reaktywowanego Polsko-Niemieckiego Biura Literackiego we Frankfurcie nad Odr¹. Eugeniusz Wachowiak Urodzony w Lesznie w 1929 r., zwi¹zany z Poznaniem i Ziemi¹ Lubusk¹, poeta, t³umacz z niemieckiego. Maria Wasik Dyrektor WiMBP im. C. Norwida w Zielonej Górze, bibliotekarz dyplomowany, autorka szeregu publikacji z dziedziny bibliotekarstwa. Andrzej K. Waœkiewicz Urodzony w 1941 r. w Warszawie. Poeta, krytyk, historyk literatury, edytor. Mieszka i pracuje w Gdañsku. Janusz Werstler Urodzony w 1939 r.; poeta, prozaik. Mieszka i pracuje w ¯arach. Jacek Weso³owski Artysta i teoretyk nowej sztuki, literaturoznawca, doktor nauk humanistycznych. Mieszka w Berlinie i Bia³owicach w Lubuskiem. Grzegorz ¯egleñ Urodzony w 1972 r. w Szprotawie, nauczyciel, dziennikarz, poeta; autor tomiku „W lustrze ciszy” (1995). Autorzy numeru 157 Redakcja czasopisma „Pro Libris” ogłasza konkurs literacki pt. „W poszukiwaniu talentów” Konkurs adresowany jest do ludzi młodych, w wieku do 30 lat, z terenów pogranicza i ma na celu popularyzację autorów tekstów prozatorskich i poetyckich z Polski i Niemiec. Konkurs trwa od 1 września 2005 r. do 30 czerwca 2006 r. Teksty dotychczas nie publikowane, o objętości do 10 stron, należy przesyłać na adres Redakcji przez cały czas trwania konkursu. Wartościowe i ciekawe prace będą sukcesywnie drukowane w kolejnych numerach Pisma. Przyznane też zostaną nagrody za najlepsze teksty. Publikacja będzie nominacją do nagrody. Nadesłanych tekstów Redakcja nie zwraca, o zamiarze publikacji autor zostanie powiadomiony. Die Redaktion der Zeitschrift „Pro Libris” schreibt einen literarischen Wettbewerb „Auf der Suche nach Talenten” aus. Der Wettbewerb richtet sich an junge Menschen im Alter bis 30 Jahren aus den deutsch-polnischen Grenzgebieten. Sein Ziel ist es, Verfasser von Prosa- und Dichtungstexten aus Polen und Deutschland zu popularisieren. Der Wettbewerb beginnt am 1. September 2005 und endet am 30. Juni 2006. Bisher unveröffentlichte Texte von einem Umfang bis 10 Seiten sollen an die Redaktionsadresse während der Wettbewerbsdauer geliefert werden. Wertvolle und interessante Arbeiten werden allmählich in laufenden Zeitschriftnummern gedruckt. Die besten Arbeiten werden preisgekrönt. Veröffentlichung in der Zeitschrift bedeutet Preisnominierung. Die Radaktion schickt die gelieferten Texte nicht zurück. Sollte der Text veröffentlicht werden, wird der Verfasser darüber informiert. 158