Untitled - Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris

Transkrypt

Untitled - Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne Pro Libris
Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne
Lubuskie Pismo Literacko-Kulturalne
Pro Libris
Nr 3(12) – 2005
Copyright by
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. C. Norwida, Zielona Góra 2005
Redakcja:
Grzegorz Gorzechowski, Magdalena Gryska, Leszek Kania, S³awomir Kufel,
Ewa Mielczarek, Czes³aw Sobkowiak, Anna Szóstak, Maria Wasik
Stali wspó³pracownicy:
Krystyna Kamiñska, Miros³aw Kuleba, Ireneusz K. Szmidt,
Andrzej K. Waœkiewicz, Jacek Weso³owski
Redaktor naczelny
S³awomir Kufel
Redaktor naukowy
Anna Szóstak
Redaktor graficzny
Magdalena Gryska
Sekretarz redakcji
Ewa Mielczarek
Korekta
Grzegorz Gorzechowski
Prace plastyczne wykorzystane w numerze:
Ryszard Górecki, Paulina Komorowska-Birger
Fotografie:
archiwum rodzinne Zdzis³awy Kraœko, Mariusz Birger, Miros³aw Kuleba, Stanis³aw Sielicki
Wydawca
Pro Libris – Wydawnictwo Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Cypriana Norwida,
al. Wojska Polskiego 9, 65-077 Zielona Góra
Niniejsza publikacja zosta³a wsparta ze œrodków pomocowych Unii Europejskiej.
Wyra¿one w niej pogl¹dy s¹ pogl¹dami wydawcy i autorów opublikowanych tekstów
i w ¿adnym wypadku nie mog¹ byæ uto¿samiane z oficjalnym stanowiskiem Unii Europejskiej.
Sk³ad komputerowy:
Agencja Reklamowa „GRAF MEDIA”, tel. (068) 451 72 78
Druk i oprawa:
IMAR-DRUK, ul. Wiejska 4, 65-763 Zielona Góra
Nak³ad – 400 egz.
ISSN 1642-5995
Nr indeksu 370754
Adres redakcji:
WiMBP im. Cypriana Norwida w Zielonej Górze, al. Wojska Polskiego 9,
65-077 Zielona Góra (z dopiskiem Pro Libris);
e-mail: [email protected] [email protected]
http://www.wimbp.zgora.pl
Od Redakcji
Zakoñczy³o siê kolejne Winobranie.
Deptak siê uciszy³, a miasto powoli zapada w sen zimowy. W³aœciwie od ponad 20.
lat zadajê sobie to samo pytanie? Co
nowego? Co nowego zobaczê na deptaku
i w jego okolicach? I zawsze odpowiedŸ
jest podobna. Straganiarze maj¹ nawet z
góry ustalone miejsca, zatem, jeœli kto
ciekaw, mo¿e bez zastanowienia od razu
pójœæ w wyznaczone miejsce. Zje angielskiego p¹czka, kupi kolejn¹, o wiele za
drog¹ bluzkê czy napije siê obrzydliwego
sikacza za 5 z³otych. Nie spróbowa³em,
niestety, zielonogórskiego wina. Sta³o
sobie na pó³kach i kusi³o, lecz formalnie
go nie by³o. S³usznie – nie ma papieru –
nie ma cz³owieka.
W bie¿¹cym numerze Pro Libris
wszystko jest zapisane. Mamy nadziejê,
¿e mnogoœæ propozycji i tym razem
Czytelnikom siê spodoba. Warto bowiem
z uwag¹ pochyliæ siê nad wstrz¹saj¹cym
reporta¿em Cezarego Galka, zajmuj¹c¹
proz¹ Miros³awa Kuleby, Czes³awa
Sobkowiaka czy Andrzeja K. Waœkiewicza. Ciekaw¹, i w perspektywie wielow¹tkow¹, postaæ literatury odnajduje
Czes³aw Markiewicz w swoim nowym
cyklu, natomiast wœród sylwetek lubuskich pisarzy pojawia siê tym razem postaæ
Wojciecha
Œmigielskiego.
Ca³oœci
dope³niaj¹ teksty naszych wspó³pracowników zza Odry – esej Jacka Weso³owskiego i prezentacje pisarzy niemieckich.
Winobranie ju¿ za nami, przed nami za
to kolejny numer Pro Libris. Zachêcamy
do jego poznania.
Spis treœci
Od redakcji ........................................................................................................... str. 3
Miros³aw Kuleba, Wirtuoz ciszy ............................................................................ str. 8
Eugeniusz Wachowiak, W pensjonacie „Hausener Dorfkrug” ............................... str. 20
Cezary Galek, Rok czarnego s³oñca ...................................................................... str. 22
Matthias Körner,
Bruder Heinrich. Die wahre Geschichte von Strittmatters Laden, Teil 3
(Brat Heinrich. Prawdziwa historia sklepu Strittmattera, cz. 3) ............................... str. 28
Grzegorz ¯egleñ, Wiersze [Nawiedzony, Poca³unek, ***(pamiêtasz)] ................... str. 38
Andrzej K. Waœkiewicz, Wtedy i teraz .................................................................. str. 40
Czes³aw Sobkowiak, Latem tego roku ................................................................... str. 46
Stanis³aw Turowski, Twierdza absolutnie bezpieczna ............................................ str. 53
SYLWETKI .............................................................................................................. str. 55
Ma³gorzata Miko³ajczak, Czu³oœæ i bunt. Portret liryczny Wojciecha Œmigielskiego,
(Zärtlichkeit und Widerspruch. Lyrisches Porträt von Wojciech Œmigielski) ........... str. 55
Wojciech Œmigielski,
Wiersze [Ko³ysanka (Wiegenlied), Powiew sukienki (Flattern des Kleides),
Dagerotyp (Daguerreotyp), Jestem tylko tyle (Ich bin nur sovie)] ........................... str. 64
MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH ............................................................ str. 68
Andrzej K. Waœkiewicz, Sobkowiak ...................................................................... str. 68
PREZENTACJE „Pro Libris” .................................................................................... str. 74
Paulina Komorowska-Birger .................................................................................. str. 74
El¿bieta Koœcielak, Wenus z mleka ....................................................................... str. 75
Jacek Weso³owski, Moma Lisa i Goetz (Moma Lisa und Götz) .............................. str. 78
Sven Pohl, Kalter Stahl und wießer Zauber (Zimna stal i bia³a magia),
Im Stadtwappen (W miejskim herbie), Schlaf (Sen) ................................................ str. 89
Armin Hauer, Semantisch geläuterte Aufklärung?
(Semantyka wizualnego oporu?) ............................................................................ str. 92
PRZYPOMNIENIA LITERACKIE ............................................................................. str. 95
Czes³aw Markiewicz, Czytanie Ÿróde³. Krzysztofa Fedorowicza
„Imiona w³asne” – czyli dekodowanie Trzeœniówka .............................................. str. 95
4
VARIA BIBLIOTECZNE ........................................................................................ str. 98
Dawid Kotlarek, W³adcy, zdrajcy i mê¿owie stanu
– œladami autorów zabytkowych rêkopisów ........................................................ str. 98
Anne Seubert, Wiersze [Horizonte (Horyzont),
Engelsstaffeln (Zastêpy anio³ów)] ......................................................................... str. 103
KRAJOBRAZY LUBUSKIE .................................................................................... str. 105
Miros³aw Kuleba, Gmina Œwidnica ..................................................................... str. 105
Z DRUGIEJ STRONY ODRY ................................................................................ str. 115
Susanne Lambrecht, XII Rohkunstbau – Ein Kunst-Event der besonderen Art.
(XII Rohkunstbau – szczególny przypadek sztuki) ................................................ str. 115
Sorina Miers,
Wiersze [erwacht (przebudzenie), Wie wir sitzen (Sztuka siadania)] ................... str. 120
Romuald Szura, Serbo³u¿yckie doœwiadczenia ................................................... str. 122
Rainer Vangermain, Die mit dem „R” rollen (Ci z dŸwiêcznym „r“) .................... str. 124
Edward Derylak, Mówi¹ce kamienie ................................................................... str. 130
RECENZJE I OMÓWIENIA .................................................................................. str. 134
Ma³gorzata Miko³ajczak, Œwiat wymyœlony ......................................................... str. 134
Janusz Koniusz, Sobkowiak nad Sekwan¹ ........................................................... str. 135
Danuta Miziñska, Uporz¹dkowany zamêt ........................................................... str. 136
Aneta Kamiñska, Mityzacja œwiata w utworach Adama Nowaka
– lidera zespo³u Raz, Dwa, Trzy .......................................................................... str. 138
Czes³aw Sobkowiak, Wywiad-rzeka niezbyt osobisty .......................................... str. 142
Anna Szóstak, Czytajmy poezjê!
Andrzej K. Waœkiewicz przekonuje, ¿e warto ..................................................... str. 143
Maria Mi³ek, Moja niezupe³na zgoda – uwagi do eseju
Urszuli Ma³gorzaty Benki pt. „Psychomitopolityka” ............................................ str. 145
Janusz Koniusz, Psalm o ¯arach .......................................................................... str. 150
KRONIKA LUBUSKA ........................................................................................... str. 152
KSI¥¯KI NADES£ANE ......................................................................................... str. 155
AUTORZY NUMERU .......................................................................................... str. 156
Spis treœci
5
Henryk Bereska
(1926-2005)
Zdjêcie z „Czwartku Lubuskiego”
Z du¿ym smutkiem przyjêliœmy wiadomoœæ o œmierci Henryka Bereski – poety, wybitnego t³umacza zas³u¿onego dla popularyzacji literatury polskiej w Niemczech.
H. Bereska urodzi³ siê 17 maja 1926 roku w Katowicach-Szopienicach, na pograniczu
dwu kultur, jêzyków i tradycji - polskiej i niemieckiej. Po wojnie zamieszka³ w Berlinie
Wschodnim. Ukoñczy³ studia germanistyczne oraz polonistykê na Uniwersytecie im. Humboldta.
H. Bereska prze³o¿y³ na jêzyk niemiecki ponad 100 ksi¹¿ek naszych autorów, m.in.
S. Wyspiañskiego, J. Iwaszkiewicza, J. Andrzejewskiego, W. ¯ukrowskiego, Z. Herberta,
Cz. Mi³osza. Otrzyma³, w Polsce i Niemczech, wysokie odznaczenia pañstwowe i presti¿owe
nagrody. Uniwersytet Wroc³awski wyró¿ni³ H. Bereskê, w 2002 r., tytu³em doktora Honoris
Causa. W maju tego roku zosta³ laureatem pierwszej edycji nagrody „Transatlantyk”, przyznawanej przez Instytut Ksi¹¿ki, ambasadorom literatury polskiej za granic¹.
Henryk Bereska by³ obecny w ¿yciu naszej Biblioteki i pisma „Pro Libris”. Uczestniczy³
w organizowanych przez nas polsko-niemieckich konferencjach bibliotekarzy, obecnoϾ na
ostatniej, kwietniowej odwo³a³ z powodu wypadku, tu¿ przed jej rozpoczêciem. Mieszkañcy
Zielonej Góry poznali H. Bereskê jako poetê na „Czwartku Lubuskim”, 8 lutego 2001 r.
Wspiera³ nas przy redagowaniu czasopisma „Pro Libris”. W dwóch pierwszych numerach zamieœciliœmy jego eseje o obecnoœci literatury polskiej w Niemczech. Opublikowaliœmy te¿ wiersze.
Ostatni raz spotkaliœmy siê, 14 maja 2004 r., podczas pobytu uczestników „Statku poetów” w Zielonej Górze. Gratulowa³ zespo³owi redakcyjnemu wytrwa³oœci w wydawaniu
pisma „Pro Libris” i cieszy³ siê z jego dwujêzycznoœci.
Mieliœmy jeszcze wiele pomys³ów i planów wspó³pracy – kolejne artyku³y, t³umaczenia
wierszy lubuskich poetów i wydanie antologii.
Spotkania z Henrykiem Beresk¹ to by³a uczta duchowa, okraszona dowcipem,
humorem, celnymi uwagami i ocenami, zawsze ¿yczliwymi dla wszystkich i wszystkiego.
Takim w³aœnie pozostanie w naszej pamiêci...
Maria Wasik
Wirtuoz ciszy
Miros³aw Kuleba
Id¹ konie, podkowy o bruk, ta – ta – ta – ta,
podkowy, kopyta, ko³o turkocze ¿elazn¹
obrêcz¹ o bruk, ta – ta – ta – ta, mglisty ranek,
ranny ch³ód, ¿elazne podkowy, ko³a, karabin
maszynowy, ta – ta – ta – ta, ta – ta – ta – ta,
czarne konie, ³omoc¹ ko³a, jedzie karawan,
œmieræ jedzie we mgle. Mg³a.
Ciekaw by³em, kiedy us³ysza³ ten natrêtny
stukot, powracaj¹cy uparcie, takt po takcie,
takt po takcie, monotonny jak ³oskot wagonów
na szynach, niemuzyczny, niczym z wnêtrza
groŸnej maszyny. I jakiœ koœlawy, nierówny,
zachwiany jak kilka ostatnich kroków w ciszê,
i nieuchronny jak szereg ostatnich dni. Nikt
przed nim nie napisa³ takiej muzyki na jednej
nucie, zwielokrotnionej w hipnotycznym staccato. Mo¿e w ten sposób chcia³ wyraziæ dramatyczn¹ ubogoœæ naszych ludzkich mo¿liwoœci i wyborów, wiêc z ca³ego bogactwa
dŸwiêków pozostawi³ tylko ten jeden. I kiedy
wydaje siê, ¿e ju¿ na pewno ten drêcz¹cy
motyw znajdzie jakieœ ujœcie, wybrzmi i zniknie, powraca jeszcze raz i jeszcze ta sama
dok³adnie odmierzona nuta, jakby siê z nami
droczy³: nic nie jest tak, jak chcemy, spada na
nas nieznany los. Wiêc ten budz¹cy trwogê
dŸwiêk powraca i powraca, a¿ w koñcu opada
¿a³obnym pó³tonem w jeszcze wiêksz¹ pustkê.
Ju¿ nie ma z³udzeñ: to ostatnia droga. „Jak
stukanie do wrót wiecznoœci” – móg³by
powiedzieæ Ernst Jünger, gdyby us³ysza³ tê
jego muzykê. Nigdy jednak to nie nast¹pi³o.
Mogli do siebie tylko strzelaæ.
* * *
Stanêli przeciwko sobie w wilgotnych
okopach zimy 1919 roku, oddzielonych lini¹
powstañczego frontu. Z jednej strony
mieliœmy m³odego ochotnika freikorpsów,
wielokrotnie rannego weterana wojny œwiatowej, dowódcê oddzia³ów szturmowych od-
8
znaczonego, jako ostatni ¿o³nierz tej wojny,
najwy¿szym pruskim orderem wojennym Pour
le Mérite, piewcê wojny, Ernsta Jüngera,
rocznik 1895. Z drugiej – ochotnika powstañczego wojska wielkopolskiego, kompozytora i filozofa Romana Mazurkiewicza,
rocznik 1887. Jünger, zanim równie¿ zosta³
filozofem i niepokoj¹cym estet¹, pielêgnuj¹cym w ciemnych zakamarkach wyobraŸni
makabryczne koncepty, pokocha³ wojnê.
Mazurkiewicz wojny nigdy nie polubi³, chocia¿ by³ ¿o³nierzem.
Co do tajemniczej istoty tego spotkania, to
nale¿a³oby opatrzyæ j¹ pewnym zastrze¿eniem. W papierach, jakie pozostawi³ po
sobie Mazurkiewicz, zapodzia³o siê gdzieœ
nazwisko m³odzieñca w mundurze Reichswehry, którego spotka³ po raz pierwszy pewnego
wieczoru w Berlinie, przed laty. Wracaj¹c
sk¹dœ póŸn¹ por¹ – mo¿e z próby chóru, który
prowadzi³ w Spandau, mo¿e z koncertu berliñskich filharmoników, mo¿e z uniwersyteckiej biblioteki – Mazurkiewicz zobaczy³ na
ulicy podchmielonego m³odego wojskowego,
któremu drzwi wejœciowe do domu stawi³y
niespodziewany opór. Pomóg³ mu sforsowaæ
przeszkodê, byæ mo¿e zaprowadzi³ go te¿ do
mieszkania – trzeba przecie¿ by³o otworzyæ
jeszcze jeden zamek. Nie wiadomo, czy
nawi¹zana wtedy znajomoœæ przerodzi³a siê
w jakieœ bli¿sze kontakty.
Cz³owiek ten pojawia siê znowu w chwili
najciê¿szej, zim¹ 1919 roku. Wziêtego do niewoli powstañca Mazurkiewicza grenschutze
prowadz¹ z wiêzienia w Pile na egzekucjê.
Tym razem anio³ Opatrznoœci nosi mundur
ochotnika z korpusu Roßbacha. M³ody leutnant z ¯elaznym Krzy¿em 1. klasy na piersi
rozpoznaje cz³owieka – kompozytora, chórmistrza, filozofa z czterema fakultetami, to
musia³o robiæ wra¿enie – któremu kiedyœ na
berliñskiej ulicy odda³ klucz od swoich drzwi.
Czasem taki klucz przypadkiem otwiera serce.
Zamiast pod mur na rozstrzelanie, Mazurkiewicz pomaszerowa³ do domu.
Nawet jeœli to jego spotkanie z Jüngerem
poddaæ w w¹tpliwoœæ, pozostawiæ w kategorii
hipotez – to w œwiecie idei bezpoœrednie zderzenie ich postaw by³o oczywiste i nieuniknione. Byli i pozostali na zawsze wrogami. Tylko
¿e wtedy, gdy konflikt przybra³ postaæ najbardziej realn¹, kiedy jeden celowa³ z karabinu do drugiego, z³¹czy³a ich wspólnota
innego rzêdu. Losy tych dwóch ludzi splot³y
siê wêz³em równie mocnym jak historia obu
narodów, Polaków i Niemców. Jakby ka¿dy
z nich skupi³ w sobie to wszystko, co u drugiego znalaz³o swoj¹ antytezê. To, co odpycha³o, mia³o jednak równoczeœnie wielk¹ moc
przyci¹gania. „Walcz¹ce narody poprzez walkê staj¹ siê magiczn¹ jednoœci¹, a w wy¿szym
wymiarze zanika sprzecznoœæ celów” – uj¹³by
to Jünger.
Tamtego Niemca po drugiej stronie zaœnie¿onego pola wojna upaja³a ciosami siekier.
By³a dla niego wielk¹ i straszn¹ rozkosz¹ tych
czasów. Walka sta³a siê najwa¿niejszym
prze¿yciem wewnêtrznym, jakie wyniós³ ze
swej m³odoœci. Uwa¿a³ j¹ za jedn¹ z praform
¿ycia. Szuka³ w niej wiecznego sensu, którego
nie przemo¿e ¿adna sztuka kalkulacji.
„Nigdzie nie ¿y³em tak beztrosko jak na
froncie... W obliczu œmierci ka¿dy problem
staje siê przyjemnie nieistotny” – notowa³
w karczowanym przez ciê¿k¹ artyleriê lasku
numer 125. (Tymi s³owami kiedyœ mnie
zwiód³, i wspomina³em je w karczowanej
przez rosyjsk¹ artyleriê kêpie a³yczy na stoku
góry Rozenkort ponad au³em Baszin-kale, na
szatojskim froncie, w górach Czeczenii, gdzie
mia³em swoje stanowisko snajperskie – które
Rosjanie wykryli i ostrzelali pewnego dnia.
Czy¿ jednak zdoby³em siê wtedy na jego nonszalancjê i ten dandyzm œmierci, którym
przesyci³ swoje pisma? O nie, przez ca³e czterdzieœci piêæ minut, kiedy kêpê rachitycznych
a³yczy sieka³o w drzazgi kilka czo³gów i ciê¿kich moŸdzierzy pu³kowych, których szesnastokilogramowe granaty sypa³y siê z nieba
z potêpieñczym rykiem, skoncentrowa³em siê,
z bolesnym natê¿eniem wszystkich zmys³ów,
na wyczekiwaniu chwili ostatniej, któr¹
zdo³am jeszcze ogarn¹æ œwiadomoœci¹. Nie
by³o mowy o prowadzeniu notatek; le¿a³em na
dnie p³ytkiego schronu, wyrytego w kamienistej glinie w³asnymi rêkami parê dni wczeœniej,
i przyciska³em do piersi mojego Dragunowa
kaliber 7,62, pe³en obawy, ¿e rozpalony podmuch któregoœ z bliskich wybuchów, wdzieraj¹cy siê co chwilê do tego ukrycia, porwie ze
sob¹ mój karabin i umrê bezbronny. Jest wiêc
mo¿e trochê artystycznej stylizacji i sprzeniewierzenia siê surowej prawdzie okopów
– a mówiê to wspominaj¹c owe trzy kwadranse na grzbiecie Kaukazu, pod Szatojem,
kiedy po¿egna³em siê z ¿yciem – w obrazie
tego dzielnego niemieckiego ¿o³nierza, który
œmieje siê radoœnie wch³aniaj¹c pe³n¹ piersi¹
gêstniej¹cy ogieñ francuskiej artylerii w lasku
numer 125. A mo¿e to zreszt¹ tylko kwestia
intensywnoœci ostrza³u; Jünger nigdy nie
zakosztowa³ realiów Czeczenii, której wielkoœæ odpowiada w przybli¿eniu terytorium
pola bitwy pod Verdun). Dla niego wojna
stanie siê najwy¿sz¹ miar¹ dzielnoœci i mêskiego charakteru, bêdzie siê zachwycaæ rozleg³ymi rzutami nowoczesnych bitew. Ju¿
odkry³ rozkosz krwi zawieszon¹ nad polem
bitwy, gdzie umieraj¹ w b³ocie ranni – jedynie
mi³oœæ wyda mu siê, ze wzglêdu na sw¹
dynamikê, pokrewna z tym uczuciem. Wkrótce z krwawego zgie³ku wy³owi mistyczny
sens: „Œwiêty i wojownik s¹ reprezentantami
najwy¿szego cz³owieczeñstwa – pierwszy
przez cierpienie, drugi poprzez walkê, obaj
zdolni s¹ do przypieczêtowania swojej idei
ofiarnicz¹ œmierci¹, bêd¹c¹ równoczeœnie
przejawem najg³êbszej i najsilniejszej afirmacji ¿ycia”. W œmierci i zniszczeniu dostrze¿e
niemal now¹ religiê, wartoœci absolutne
dostêpne tylko wojownikom i œwiêtym, roztaczaj¹ce blask nad krwi¹ pól bitewnych i g³owami ukrzy¿owanych. Up³ynie jeszcze niewiele lat i ¿elazna nawa³a znów ruszy przez
Europê, jakby dla spe³nienia jego beztroskiej
przepowiedni: „Subtelna technika podniesie
zniszczenie do rangi wielkiej sztuki”. Zd¹¿y
jeszcze, jad¹c konno na czele triumfuj¹cych
oddzia³ów, poprowadziæ defiladê niemieckich
wojsk maszeruj¹cych w Pary¿u przed Hitle-
Miros³aw Kuleba
9
rem, zanim przyjdzie otrzeŸwienie. Kiedy
zrozumie, ¿e tajemne Niemcy, tê wieczn¹
utopiê zawieszon¹ w sferze metafizycznych
strategii, ow¹ „duchow¹ rzeczywistoœæ spoczywaj¹c¹ w wiecznoœci” – nale¿y na razie
zachowaæ tylko dla siebie.
Jego przeciwnik z drugiej strony frontu
daleki by³ od rozkoszowania siê okopem,
mi³ym niemieckiemu sercu jak „trumienny
wrak”. W szeregach wojsk powstañczych
pojawi³ siê niezgrabny, niemal dwumetrowy
okularnik, nowe wcielenie Pierre Bezuchowa,
który od lat poszukiwa³ w muzyce – jedynej
sferze twórczoœci cz³owieka, która jest wieczna i niezniszczalna – odpowiedzi na odwieczne pytania filozofii. W tym, co mówi³ potem
o wojnie, nie sposób doszukaæ siê mistycyzmu
krwi czy militarystycznego ob³êdu bij¹cego
z wczesnych pism Jüngera. „Poszliœmy w bój
spontanicznie – stwierdza po prostu Mazurkiewicz, oderwany nagle kanonad¹ od fortepianu.
10
– Niemal z go³ymi piêœciami porwaliœmy siê
na wroga uzbrojonego po zêby”. Si³¹, która
powstañców pobudza do czynu, jest duch
patriotyczny. To s³owo nie pada w wojennych
pracach Jüngera. On pisze o narodzie i nowym
niemieckim nacjonalizmie, który prowadzi do
totalnej negacji istniej¹cego systemu politycznego œwiata, nie chce poszanowania mas ale
osobowoœci i charakteru, jest elitarnym,
duchowym ruchem ludzi ponad wszystko
przedk³adaj¹cych dobro narodu. Ludzkoœæ
oznacza dla niego tylko przynale¿noœæ do
okreœlonego gatunku ssaków.
Mazurkiewicz, jak sam póŸniej napisze,
walczy³ o dobro ojczyzny, chwyci³ za broñ
„w trosce o nasze rodziny, o m³odzie¿ nasz¹”.
Tam gdzie Jünger upaja siê „strasznymi
i rozkosznymi robotami strzelniczymi”, Mazurkiewicz widzi grozê wypadków wojennych,
mordercz¹ po¿ogê, zag³adê ludzkoœci. „Dlatego wojny nie chcemy”, zdaje siê odpowiadaæ
Jüngerowi, dziarsko tr¹bi¹cemu na apel.
Czy jest w takiej postawie brak ducha
walki, którym siê tak zachwyca w swoich
ziomkach Jünger? Bynajmniej. Powstañcy
wielkopolscy porwali siê na trzykrotnie
liczniejsze, doskonale uzbrojone wojska
niemieckie, wyszkolone w czteroletnich zmaganiach na frontach wojny œwiatowej. „Nasz¹
broni¹ by³ prawdziwie polski i przepotê¿ny
duch odwagi i mêstwa, o¿ywiony pewnoœci¹
odzyskania wolnoœci dla ziemi ojczystej –
opowiada³ Mazurkiewicz. – Dziwne to by³o
wojsko ci powstañcy, zapewne najdziwniejsze, jakie kiedykolwiek powsta³o na
ziemiach polskich. 80 do 90 procent
oddzia³ów powstañczych stanowili ochotnicy
– robotnicy, ch³opi, rzemieœlnicy i starsza
m³odzie¿ szkolna. Stawi³o siê ca³e spo³eczeñstwo bez wzglêdu na pochodzenie i wiek,
stan¹³ biedny i bogaty. Zasadnicz¹ podstaw¹
tego wojska nazwaæ mo¿na starych ¿o³nierzy
wielkiej wojny œwiatowej, wœród których nie
by³o prawie ani jednego, któryby nie by³ ranny
na froncie zachodnim czy wschodnim. Przez
ponad cztery lata wojny stali siê doœwiadczonymi fachowcami bojowo wyspecjalizowanymi, przeszli zaprawê nêdzy, g³odu i sta³ego
zagro¿enia kalectwem i œmierci¹.
Byli to ludzie proœci, ch³opcy ze wsi, nikt
ich nie uczy³ urzêdowego patriotyzmu na
pokaz, nie znali siê na polityce, niektórzy
nawet zatr¹cali nieco po polsku, przebywaj¹c
przez d³ugie lata na obczyŸnie. Zagubieni w
pruskich pu³kach byli szczêœliwi, gdy mogli
wróciæ do domu, do ojczyzny, na swoj¹ ziemiê
i byæ nareszcie znów wolnymi obywatelami”.
W takim w³aœnie oddziale sk³adaj¹cym siê
z oko³o szeœædziesiêciu ludzi, wyekwipowanych jak na maskaradê, znalaz³ siê na pocz¹tku stycznia 1919 r. na powstañczym froncie pó³nocnym Roman Mazurkiewicz. Przy
pomocy œredniowiecznych halabard, oszczepów myœliwskich i ska³kowych rusznic powstañcy zdobyli szturmem Chodzie¿, gdzie
dopiero zaopatrzyli siê w broñ i amunicjê.
Teraz mieli na stanie jeden ciê¿ki i dwa lekkie
karabiny maszynowe, oko³o 60 karabinów
i jedno 75-milimetrowe dzia³ko polowe.
„To dzia³ko stanowi³o ca³¹ nasz¹ „artyleriê” w pocz¹tkach stycznia na odcinku Chodzie¿ – Radwonki – Margonin – Lipiny i odegra³o wa¿n¹ rolê w dzia³aniach na kierunku
Próchnowa – wspomina³. – Niemcy posiadali
w Szamocinie doskonale zorganizowan¹ artyleriê i razili ogniem nasze placówki miêdzy
innymi tak¿e w Margoniñskiej Wsi, wyrz¹dzaj¹c nam powa¿ne straty i dufaj¹c w to, ¿e
przecie¿ my nie byliœmy w stanie odp³aciæ im
wet za wet, bo nie posiadaliœmy artylerii. Nie
odnios³y skutku kilkakrotne nasze groŸby,
zaniesione Niemcom przez naszych parlamentariuszy, a ¿¹daj¹ce zaprzestania ognia, w przeciwnym bowiem razie my rozpoczniemy bombardowaæ miasto Szamocin. Ale Niemcy kpili
sobie z naszych pogró¿ek, i kiedy pewnego
dnia celny ich pocisk rozwali³ wiatrak opodal
naszych stanowisk, po naradzie postanowiliœmy jednak zareagowaæ. Ca³a nasza „artyleria” sk³ada³a siê z wspomnianej jedynej armatki oraz jednego do niej ³adunku. Artylerzysty
nie by³o po naszej stronie ¿adnego. Mimo to
zabraliœmy siê do rychtowania dzia³a, a by³o
nas trzech: podporucznik z pruskiej formacji
kwatermistrzowskiej, sier¿ant taborów i ja jako
cywil-ochotnik. Gdy po d³ugim nastawianiu
wreszcie zagrzmia³ wystrza³, wszyscy trzej
kanonierzy – bohaterowie le¿eliœmy na ziemi,
i szczêœcie, ¿e nie by³o œwiadków tej naszej
czynnoœci balistycznej. I nagle zamilk³a artyleria niemiecka, a po mniej wiêcej godzinie od
lasu zbli¿a³o siê ku nam trzech parlamentariuszy niemieckich i wymachuj¹c bia³¹ p³acht¹
i zielonymi ga³êziami z daleka ju¿ wo³ali: halt,
halt, Feuer einstellen!
Okaza³o siê, ¿e nasz granat wpad³ do domu
policjanta miejskiego w Szamocinie œciel¹c
ofiary i burz¹c czêœciowo dom. Nie potrzebujê chyba dodawaæ, jak dumnie che³piliœmy siê
wobec Niemców, podobnie jak Zag³oba
w Zamoœciu, oblê¿onym przez Szwedów”.
Mazurkiewicz podkreœla demokratyczny
i ludowy charakter powstañczego wojska. Dla
Jüngera demokracja to spisek przeciwko
pañstwu i narodowi, to w³adza miernot i politycznych szarlatanów. „Nale¿y ¿yczyæ sobie,
aby nadszed³ dzieñ, w którym ca³y ten
mot³och do koœci zostanie wy¿arty przez
chlor”. Ju¿ wkrótce zap³onie Reichstag.
W istocie, w tym co Jünger znalaz³
w wojnie nie by³o nic oryginalnego – skoro
odkrywa³ tylko to, co od wieków pobudza³o
teutoñskich wojowników do gwa³tów na
bli¿szych i dalszych s¹siadach, a ju¿ wkrótce
mia³o pchn¹æ milionowe masy niemieckiego
¿o³dactwa do nowego œwiatowego kataklizmu.
Zaœ realnym uczuciem, które przebija siê
przez te wszystkie frazesy o wojnie,
zrywaj¹cej rzekomo z cz³owieka wszelki
frazes i umownoœæ, jest niek³amany zachwyt
nad w³asnym mêstwem myœliciela.
W Wielkopolsce roku 1919 niemiecki duch
musia³ ust¹piæ przed polskim. Nawet Jüngerowi przysz³o odtr¹biæ odwrót. „To, w imiê
czego umieraj¹ mê¿czyŸni, nigdy nie jest
bezsensowne. Nawet klêska ma swój sens”.
* * *
Nie wiadomo, kiedy pisa³ swoj¹ pierwsz¹
symfoniê. Pewnie tworzy³ tê muzykê przez
wiele lat, nim w 1933 roku postawi³ ostatni¹
nutê. Symfoniê c-moll nazwa³ „Tragiczn¹”.
Mo¿na siê domyœlaæ, ¿e jej geneza siêga³a lat
Wielkiej Wojny Œwiatowej, która jeszcze
wtedy wydawa³a siê niewyobra¿alnym kataklizmem, najwiêkszym jaki móg³ spaœæ na ca³¹
Miros³aw Kuleba
11
ludzkoœæ. Piece Auschwitzu mia³y zadymiæ
dopiero po latach, uruchomione przez kulturträgerów, wielbicieli Wagnera i Richarda
Straussa. W jego ¿yciu ani przedtem, w latach
intensywnej nauki uniwersyteckiej, ani
póŸniej, gdy podj¹³ nowe studia muzyczne, nie
by³o pewnie traumy wiêkszej ni¿ tamta wojna.
Z niej musia³ czerpaæ dramatyczn¹ muzykê
swoich wczesnych utworów. Zreszt¹, ca³ej
swojej muzyki.
W owym czasie Jünger oddawa³ siê ekskluzywnej anarchii estety, cyzelowa³ wojenne
klimaty swoich opowieœci o wojownikacharystokratach, s¹cz¹c poezjê i mistycyzm
w teoriê sztuki walki Carla von Clausewitza
i przekuwaj¹c w metafizykê ideê b³yskawicznych, zwyciêskich wojen feldmarsza³ka von
Moltkego. Bez w¹tpienia, te najwy¿sze
uniesienia pruskiego militaryzmu, podszyte
przewrotnym, z³owieszczym erotyzmem czasu totalnej zag³ady, przyci¹gnê³y uwagê
innego mistyka i artysty wojny, niedosz³ego
mistrza wiedeñskiego pejza¿u i niedosz³ego
w³adcy œwiata. Korespondowali ze sob¹.
W chwilach wolnych od pisania Jünger
tworzy³ gigantyczn¹ kolekcjê chrz¹szczy,
których upolowa³ i otru³ arszenikiem jakieœ
dwadzieœcia tysiêcy. Bada³ pod lup¹ znamiona
¿yciodajnej si³y na p³atkach orchidei rosn¹cych w podberliñskim Steglitz i rozmyœla³ o
smaku pewnego gatunku fioletowych endywii,
sprzedawanych w tajemnych sklepach do
potraw z ludzkiego miêsa.
Mazurkiewicz komponowa³ i publikowa³
w poznañskim Wydawnictwie Muzycznym
„Surma”, które sam za³o¿y³, kolejne opusy.
Niewiele z nich przetrwa³o zawieruchê kolejnej wojny, szykowanej ju¿ przez wielbicieli
prozy Jüngera. Zachowa³ siê kwartet smyczkowy d-moll, op. 14, kwartet smyczkowy
A-dur, op. 15, requiem na chóry, solo i organy,
op. 18, sonata fortepianowa op. 22, cztery
pieœni na sopran i tenor solo z towarzyszeniem
fortepianu z opusu 5 – „poœwiêcone ¯onie
Ukochanej”, szereg utworów na chór mêski
a capella z opusu 9.
Pisa³ symfonie, kolejne pieœni i kwartety,
ale ca³¹ skrywan¹ prawdê o jego wielkim,
nieziszczalnym marzeniu, ujawni³ napisany
12
w 1931 roku „Hymn do Muzyki” na wielki
chór mieszany a capella op.4, nr 1. S³owa te¿
sam napisa³.
„O Muzyko! Ty œwiêty przybytku œwiata,
przed tronem twoim klêkaj¹ mistrzowie” –
rozpoczynaj¹ razem podnios³e larghetto
soprany, alty, tenory i basy, aby po szeregu
wspólnych, zgodnych fraz rozejœæ siê nagle w
polifonicznym chaosie, brzmi¹cym ³adem
wy¿szego rzêdu – kiedy ju¿ alty i soprany œl¹
swe mod³y osobno, osobno tenory i osobno
basy swe mod³y œl¹ – swe mod³y œl¹; sk³adaj¹c
rêce przed tob¹ klêcz¹ mistrzowie – zaklinaj¹
Muzykê soprany, klêcz¹ mistrzowie – wtóruj¹
alty, sk³adaj¹c rêce – dodaj¹ tenory, rêce swe
mod³y – basuj¹ basy, do ciebie mod³y, swe
mod³y œl¹, swe mod³y œl¹, a¿ spotykaj¹ siê w
koñcu wszyscy razem, gdy lauru ga³¹zki, lauru
ga³¹zki zielone, zielone, zwieñcz¹ skroñ.
O ten zielony laur modli³ siê ca³e ¿ycie.
* * *
Pracê doktorsk¹ z muzykologii napisa³
o najstarszych polskich kancjona³ach Jana
Seklucjana. Urodzony oko³o 1505 roku,
Seklucjan w 1536 rozpocz¹³ studia na uniwersytecie w Lipsku, gdzie zdoby³ stopieñ
baka³arza liberum artium. Do Poznania
powróci³ ju¿ jako luteranin. Kiedy rozpocz¹³
organizowanie pierwszej gminy protestanckiej, skupi³ na sobie gniew katolickiego
duchowieñstwa, które mu wytoczy³o proces
o kacerstwo. Skazany na œmieræ, zbieg³ do
Królewca, gdzie odda³ siê pod opiekê
pruskiego ksiêcia Albrechta Hohenzollerna.
W tych czasach pieœni koœcielne zbierano w tak
zwanych kancjona³ach, które przepisywano
rêcznie, przez co by³y bardzo kosztowne.
Dopiero Seklucjan, wydaj¹c kancjona³y
drukiem, przyczyni³ siê do rozpowszechnienia
ewangelickiej pieœni nabo¿nej wœród ludu.
Co sk³oni³o Mazurkiewicza do mozolnych
studiów nad polsk¹ koœcieln¹ pieœni¹
jednog³osow¹ epoki Renesansu? Niezbyt to
efektowna muzyczna materia, plon pracy nie
wró¿y³ profitów ani s³awy. By³o wiêc mo¿e
w tym jego oddaleniu od ziemskich spraw
przeczucie z³owieszczej paraleli losu kacerza
z jego w³asnym losem, który mia³ go doœcign¹æ
i z³amaæ po niespe³na dwóch dziesi¹tkach lat –
kiedy sam stanie siê wygnañcem, banit¹,
napiêtnowanym. Zdradza to przejmuj¹cy fragment traktatu, w którym autor zdaje siê pisaæ
o samym sobie: „Mo¿liwe, ¿e ta ostatnia pieœñ,
Pieœñ o Dniu S¹dnym, powsta³a pod œwie¿ym
jeszcze wra¿eniem niedawnych prze¿yæ poznañskich, które zmusi³y Seklucjana do ucieczki i szukania azylu w Prusach. Przeœladowania, s¹d duchowny, a wreszcie wyrok skazuj¹cy go na œmieræ – niew¹tpliwie wstrz¹snê³y
do g³êbi psychik¹ polskiego reformatora, nie
dziw wiêc, ¿e ból swej znêkanej duszy wyrazi³
nie tylko w tekœcie, lecz równie¿ w swoiœcie
przemawiaj¹cej melodii”.
Wysoko oceniony przez znawców, traktat
„O melodiach kancjona³ów Jana Seklucjana
z 1547 i 1559 roku. Przyczynek do dziejów
chora³u protestanckiego w Polsce” zosta³
wydany przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne w Krakowie, w roku 1967. Nak³ad 292
egzemplarzy by³ zapewne ni¿szy, ni¿ nak³ad
XVI-wiecznych kancjona³ów Seklucjana.
Przegl¹daj¹c dzisiaj to dzie³o, œwiadectwo
benedyktyñskiej pilnoœci, pe³ne najwy¿szej
erudycji, archaicznych notacji, neumów – zastanawia³em siê, czy mia³o choæby jednego
czytelnika poza samym autorem. Nawet recenzent nie znalaz³ w sobie si³, aby przekonaæ
czytelnika, ¿e znalaz³ w sobie tê pasjê, która
pchnê³a Mazurkiewicza do wieloletnich
studiów nad dawno zapomnian¹ muzyk¹.
Nie mia³ zmys³u praktycznego, pogr¹¿a³
siê w swoich pasjach bez reszty. „Ojciec
powinien byæ zakonnikiem, wtedy móg³by bez
¿adnych przeszkód prowadziæ swoje badania”
– uwa¿a córka, Zdzis³awa. Szczêœliwym
trafem spotka³ kobietê, du¿o od siebie
m³odsz¹, z któr¹ zwi¹za³ siê ma³¿eñstwem.
Kiedy trzeba by³o rodzinie zapewniæ utrzymanie, zrezygnowa³ ze stanowiska asystenta
muzykologii na Uniwersytecie Poznañskim.
Znów mu siê powiod³o – jego wysokie kwalifikacje zosta³y docenione, w 1933 roku uzyska³ stanowisko burmistrza w Lwówku ko³o
Nowego Tomyœla, a nastêpnie, w latach 19351939, w Grodzisku Wielkopolskim. Gdyby nie
wybuch wojny, zosta³by pewnie wysokim
urzêdnikiem w administracji rz¹dowej, cz³owiekiem zamo¿nym, który w wolnych chwilach oddaje siê muzyce, komponuj¹c utwory
kameralne i pieœni. Lecz nigdy nie opuszcza³o
go przeczucie innego losu, kataklizmów
i klêsk, œci¹ganych przez nieznane moce.
„Œpiewa³aœ piosenkê smêtn¹, tak smêtn¹ pieœñ
jak ³za” – komponuje do w³asnych s³ów jedn¹
z pieœni dedykowanych w roku 1931 swojej
œwie¿o poœlubionej ¿onie. Nawet ojczyzna, ju¿
przecie wolna, w jego pieœniach ci¹gle przyjmuje ciosy: „O Polsko, Mêczennico, o kraju
chmur i burz! Rycerskich cnót skarbnico”.
„Ojciec nie pisa³ nic weso³ego – wspomina
Zdzis³awa. – Wszêdzie bemole. Weso³e s¹
krzy¿yki, lecz tych jest bardzo ma³o”.
* * *
Nadszed³ dzieñ, kiedy wielka historia
upomnia³a siê o dwóch dawnych przeciwników z wielkopolskiego frontu, po³¹czonych
mistycznym wêz³em. Dla Jüngera dzieñ ten
zwiastowa³ wojownik ze stalowej burzy
odziany w mundur Wehrmachtu, nosiciel idei
tajemnych Niemiec, owej duchowej rzeczywistoœci, która lêgnie siê i trwa w wiecznoœci,
Miros³aw Kuleba
13
a której odleg³ym, coraz mniej doskona³ym
odbiciem stawa³a siê III Rzesza. Dla Mazurkiewicza, znów oderwanego od klawiatury
niemieckimi bombami, by³a to chwila powrotu koszmarnej zmory niemieckiej i odwiecznego wroga – nienawistnego prusactwa
Hohenzollernów i junkrów, ziszczenia siê
najwiêkszego kataklizmu w dziejach ludzkoœci, sprowadzonego na œwiat przez oszala³e
z pychy hitlerowskie Niemcy. Ten w³aœnie
dzieñ zdawa³ siê przepowiadaæ w swojej
„Symfonii tragicznej” c-mol.
Nie mog¹c dopaœæ grodziskiego burmistrza,
gestapo aresztowa³o ca³¹ jego rodzinê. Trafili
– ¿ona, trójka dzieci, teœciowa – do przejœciowego obozu koncentracyjnego w Konstantynowie pod £odzi¹. Teœciowej, staruszki
w podesz³ym wieku, nie chcieli aresztowaæ,
ale nie mia³a co ze sob¹ zrobiæ, wiêc pojecha³a
ze wszystkimi. Zmar³a za drutami. Pozosta³ych uda³o siê wyci¹gn¹æ na wolnoœæ, to by³
dopiero pocz¹tek wojny, maszynka do miêsa
nie pracowa³a jeszcze z pe³n¹ niemieck¹ precyzj¹.
* * *
Niemcy zaczêli poszukiwaæ Mazurkiewicza natychmiast po wybuchu wojny. Zd¹¿y³
uciec przed gestapo do Krakowa, gdzie siê
ukrywa³. Nie mia³ z³udzeñ: Niemcy nigdy nie
zapominaj¹. Powstañcy wielkopolscy, przeciwnicy sprzed dwudziestu lat, t³umnie trafiali do
wiêzieñ i obozów koncentracyjnych, ginêli
w ulicznych egzekucjach. Ju¿ 20 paŸdziernika
1939 r. w Kórniku rozstrzelano czterech
z nich, 21 paŸdziernika w Lesznie – kolejnych
siedmiu. W Buchenwaldzie zamordowano
Tadeusza Fenrycha, dowódcê powstania na
froncie pó³nocnym.
Wyje¿d¿aj¹c, chcia³ zabraæ ze sob¹ brata
Karola, proboszcza w koœciele na poznañskiej
Malcie, któremu zadedykowa³ swój „Hymn do
Muzyki”. Brat pozosta³ jednak w Poznaniu,
przekonany, ¿e Niemcy ksiê¿y nie bêd¹
ruszaæ. Obaj wychowali siê na Goethem,
Schillerze, Bachu, jeszcze ¿y³y z³udzenia co
do intencji i metod nazizmu. Po tygodniu ju¿
go nie by³o. Zgin¹³ w Dachau.
14
Przez ca³e ¿ycie by³ nieprzejednany i do
koñca wytyka³ Niemcom, ¿e ponosz¹ winê za
wszystkie nasze narodowe katastrofy, bêd¹c
od wieków m¹cicielami pokoju w Polsce,
Europie i na ca³ym œwiecie. A przecie¿ ten
esteta wychowany w poczuciu pruskiego
porz¹dku i obowi¹zku, wykarmiony na filozofii kwitn¹cej u zarania wieku w niemieckich
uniwersytetach i na muzyce p³yn¹cej z berliñskich konserwatoriów, nie móg³ przyj¹æ jako
w³asnej kultury przyniesionej ze Wschodu
przez hordy najeŸdŸców. Dyktatura ciemniaków od razu dostrzeg³a w nim wroga klasowego, którego nale¿y rozdeptaæ. Zanim
cokolwiek zd¹¿y³ zrobiæ dla Polski Ludowej,
ju¿ siedzia³ w wiêzieniu.
W lipcu 1945 roku przyjecha³ do Zielonej
Góry. Obj¹³ stanowisko zastêpcy Pe³nomocnika Rz¹du, zamieszka³ z rodzin¹ w piêknej
willi przy ulicy Sienkiewicza. Do nowego,
dwustumetrowego mieszkania sprowadzi³
z Grodziska swoje piêkne meble gdañskie,
kupowane jeszcze przed wojn¹, antyki, bogaty
ksiêgozbiór. W sk³adzie z poniemieckimi
meblami przy ul. Wroc³awskiej kupi³ fortepian
Blüttnera. Po pracy pielêgnowa³ sad, rosn¹cy
na skraju parku otaczaj¹cego willê, na skarpie
ponad sadem za³o¿y³ winnicê. Komponowa³
pieœni koœcielne, pisa³ pieœni dla robotniczych
chórów, w zielonogórskich koœcio³ach gra³ na
organach do mszy. Z tego krótkiego, szczêœliwego okresu pochodz¹ utwory na chór
mieszany a capella zebrane w opusie szesnastym: pieœñ „Domine, non sum dignus”,
„Hymn Ziemi Lubuskiej” do s³ów robotnika
z Zastalu, Piotra K³uciñskiego, pieœni do poezji
Adama Asnyka i Tadeusza Kubiaka, „S³owik”
do wiersza W³adys³awa Broniewskiego, ale
i sztandarowy wytwór lokalnego socrealizmu
wokalnego – „Hejna³ robotników Zastalu”,
tryskaj¹cy energi¹ i gorliwoœci¹ nowych czasów (autor s³ów, niestety, nieznany):
Wiêc warcz¹ ko³a, wiêc bij¹ m³otki,
Ramiê nabiera tê¿yzny,
RaŸno kroczymy w imiê Nowotki
Przysz³oœæ wykuwaæ Ojczyzny!”
Idylla nie trwa³a d³ugo. W pierwszym
zielonogórskim procesie politycznym po
wojnie, w roku 1947, wicestarosta powiatowy
Mazurkiewicz zasiad³ na ³awie oskar¿onych
razem ze starost¹ Janem Klementowskim.
Pretekstem sta³y siê wydarzenia zwi¹zane
z ostatni¹ fal¹ masowych wysiedleñ Niemców.
Mazurkiewicz, z racji znajomoœci jêzyka
i lokalnych realiów, weryfikowa³ tych, którzy
podawali siê za autochtonów i pragnêli
pozostaæ w Polsce. Obu urzêdników oskar¿ono o sprzyjanie Niemcom i nadu¿ycia. W sfingowanym procesie otrzymali wysokie wyroki
wiêzienia, ale wkrótce ten sam s¹d wojskowy,
który ich skaza³, obu uniewinni³. Odzyskali
wolnoœæ, lecz byli ju¿ napiêtnowani.
Zatopiony w zieleni azyl w poniemieckiej
willi nie gwarantowa³ ju¿ ciszy i spokoju.
Kiedy po pó³rocznym pobycie za kratami
Mazurkiewicz wyszed³ z wiêzienia, w domu
pojawi³ siê nowy lokator. W³adze dokwaterowa³y ubeka, który przez nastêpnych jedenaœcie lat z wielk¹ gorliwoœci¹, skrupulatnie
wykonywa³ dwa zadania: szpiegowa³ i zamienia³ ka¿dy dzieñ ¿ycia s¹siada w piek³o.
Zdawa³oby siê, ¿e tacy ludzie mog¹ byæ tylko
wymys³em z galerii papierowych, powieœciowych typów, a tu – prawdziwe, najg³êbsze
poczucie misji w czynieniu z³a. Starszej córce
Mazurkiewicza grozi³ pistoletem, kiedy krzywo na niego patrzy³a. Jego winnicê wykarczowa³, aby w tym w³aœnie miejscu urz¹dziæ
sobie ogródek warzywny.
Niespodziewane ciosy spada³y ze wszystkich stron. Wkrótce do wiêzienia trafili jego
obaj synowie, oskar¿eni o przynale¿noœæ do
podziemnych organizacji antykomunistycznych. Obu wyrzucono ze szko³y tu¿ przed
matur¹, dalej mogli siê kszta³ciæ tylko wieczorowo.
Straci³ presti¿owe stanowisko w administracji rz¹dowej, ale znalaz³ pracê, któr¹
ukocha³ od pierwszego dnia – dyrektora Pañstwowej Szko³y Muzycznej w Zielonej Górze.
By³ nim tylko przez dwa miesi¹ce, do czasu,
kiedy do Warszawy dotar³y pierwsze anonimy.
Mazurkiewicz, ze swoimi czterema fakultetami – medycyna i chemia w Greifswaldzie
i Berlinie, muzykologia i filozofia na Uniwersytecie Berliñskim, a do tego jeszcze studia
muzyczne w berliñskim konserwatorium
Klindworth-Scharwenka i dwa doktoraty,
z muzykologii i filozofii, na Uniwersytecie
Poznañskim, uczeñ Oskara Fleischera,
Engelberta Humperdincka, Igora ReŸnicka,
Richarda Straussa, Leo Blecha i Siegfrieda
Ochsa, dyrygent chórów i orkiestr symfonicznych, kompozytor, recenzent muzyczny
i wieloletni przedwojenny burmistrz, pracy
musia³ poszukaæ w miejskiej rzeŸni.
* * *
Ca³y czas komponowa³ i prowadzi³ badania naukowe, uciekaj¹c od rzeczywistoœci
w œwiat marzeñ. Zamyka³ siê w pokoju
z fortepianem i dzieñ po dniu, ca³ymi latami,
pisa³ muzykê, która o¿ywa³a na chwilê pod
jego d³oni¹, aby wnet umrzeæ w wiecznej
ciszy. Czarne meble gdañskie, przywiezione
z Wielkopolski – biurko, szafy biblioteczne
z wij¹cymi siê kolumienkami, zamienia³y siê
w ozdobne trumny dla kolejnych opusów.
Zdumiewa dzisiaj starannoœæ, z jak¹
kaligrafowa³ swoje rêkopisy, którym zaraz
urz¹dza³ pogrzeb. Ka¿da nuta idealnie
kszta³tna, w³aœciwie po³o¿ona, brzuszek
przyk³adnie zaczerniony, laska w dok³adnym
pionie, jak spod sztancy. Jakby mia³y przetrwaæ, w tym swoim idealnym kszta³cie, i jego,
i wiecznoœæ. Pisa³ dla historii. Komponowa³,
organizowa³ muzykê, której m³odoœæ i rozkwit
mia³y dopiero nast¹piæ po bli¿ej nieokreœlonym czasie, po latach, a mo¿e stuleciach,
Miros³aw Kuleba
15
16
gdy nadejdzie szczêœliwy czas spe³nienia
marzeñ i nadziei. Muzyka przesz³oœci, pisana
dla przysz³oœci, której nigdy nie dano szans na
¿ycie w czasie realnym i konkretnym,
anachroniczna, a poprzez to wykluczenie –
kaleka.
Mo¿e mia³ racjê, mo¿e przewidzia³ wszystko. Dzisiaj nikt ju¿, poza klasykami awangardowej pustki, tymi epigonami w³asnej niemocy, nie nazywa muzyk¹ stukania m³otkiem
w fortepian i nie twierdzi, ¿e chór powinien
szeleœciæ papierem nutowym, zamiast œpiewaæ. Czas powoli, lecz skutecznie przesiewa
puœciznê XX-wiecznego ob³êdu kompozytorów, którzy uczynili widowisko z mordowania muzyki. Dzisiaj nawet klasyk tych dziwactw, krakowski kabotyn pisz¹cy kolejne
symfonie w³asnej wielkoœci, mozolnie
wnosz¹c piedesta³ dla w³asnego podejrzanego
klasycyzmu coraz chciwiej siêga po nuty
i formy starych mistrzów.
* * *
Prawdziw¹ nagonkê na kompozytora rozpêtano z powodu „Hymnu Ziemi Lubuskiej”,
tego samego, którego cztery hejna³owe takty
rozbrzmiewaj¹ ka¿dego dnia z wie¿y
zielonogórskiego ratusza. Kompozycja, napisana dla uœwietnienia obchodów pierwszego
powojennego Winobrania w 1946 roku,
wszystkim od razu przypad³a do serca. Œpiewano j¹ przy ka¿dej okazji, dziêki swojej technicznej przejrzystoœci znalaz³a siê w repertuarze powstaj¹cych wtedy chórów amatorskich.
Pieœñ na chór mieszany a capella op. 16
nr 2, zatytu³owana przez autora s³ów, Piotra
K³uciñskiego „Hymnem Ziemi Lubuskiej”,
zosta³a zrazu przez fachowców oceniona
wysoko. Hymn, œpiewany maestoso, przemawia³ powag¹, dostojnoœci¹, brzmia³ chora³owo, majestatycznie, w³aœnie hymnowo.
Linia melodyczna, skonstruowana jasno i logicznie, pozbawiona nadmiernej chromatyki,
œwiadczy³a o znajomoœci techniki chórowej
i niezaprzeczalnym talencie kompozytora. To,
co niektórzy uznawali za drobne b³êdy harmoniczne utworu – prowadzenie g³osów
w czwartym takcie powodowa³o równoleg³e
kwinty i dwojenie tercji w dominancie,
w innym miejscu dŸwiêk alterowany ku
do³owi niespodziewanie siê wznosi³, zalecano
te¿ sprowadzenie dwóch ostatnich taktów
do jednego z fermat¹, z czym kompozytor
bez oporów siê godzi³ – mo¿na by³o równie
dobrze uznaæ za efekt przemyœlanej decyzji
twórcy. W ka¿dym razie pieœñ bardzo dobrze
brzmia³a w chórze mieszanym i w uk³adzie
na g³osy równe. Dziêki dobremu prowadzeniu
g³osów mog³y j¹ wykonywaæ nawet
pocz¹tkuj¹ce zespo³y. Chêtnie wykonywano
te¿ jej wersjê na po³¹czone orkiestry dêt¹
i symfoniczn¹. Tak by³o a¿ do dnia, kiedy
w Zielonej Górze pojawi³ siê obywatel
Prystupa.
Prystupa, wizytator szkó³ artystycznych
przys³any do Zielonej Góry z Gdañska i zatrudniony w Wydziale Kultury Powiatowej
Rady Narodowej, zada³ Mazurkiewiczowi
cios najokrutniejszy, jaki tylko móg³: oskar¿y³
go, ¿e jego muzyka jest niemiecka.
„Utwór jest eklektyczny, wzorowany na
pieœniach niemieckich z drugiej po³owy XIX
wieku, nie wnosi nowych wartoœci muzycznych, nie ma nic wspólnego ani z regionem
lubuskim, ani w ogóle z muzyk¹ polsk¹.
Utwór jest zupe³nie pozbawiony wszelkich
wartoœci artystycznych” – brzmia³a opinia
przedstawiona w donosie do Ministerstwa
Kultury i Sztuki.
„Spraw¹ Hymnu Ziemi Lubuskiej Ob.
Mazurkiewicza” zajê³a siê partia. Pieœñ oceni³a komisja fachowców pod przewodnictwem
obywatela Prystupy. Werdykt, przes³any do
Ministerstwa Kultury i Sztuki, by³ mia¿d¿¹cy.
„Komisja fachowców przy Wydziale Kultury
Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej
wspólnie z KW PZPR oraz Komitetem Winobrania i Kontrol¹ Prasy orzek³a, ¿e w/w kompozycja nie mo¿e byæ rozpowszechniana pod
tytu³em „Hymn Ziemi Lubuskiej”. Wyra¿amy
natomiast zgodê, by w/w kompozycja by³a
rozpowszechniana jako normalna piosenka, na
co kompozytor nie chcia³ siê zgodziæ”.
„Pospolite k³amstwo! – napisa³ Mazurkiewicz na kopii tego pisma, któr¹ otrzyma³ do
wiadomoœci. – Zgody nie wyra¿ono, lecz przeciwnie, kategorycznie zakazano œpiewaæ”.
Miros³aw Kuleba
17
* * *
W koñcu odmówiono mu prawa do komponowania muzyki. Egzekucjê przeprowadzi³
w 1954 roku Tadeusz Baird, wówczas 25-letni
wiceprezes Zwi¹zku Kompozytorów Polskich.
M³ody twórca mia³ przed sob¹ jeszcze dalek¹
drogê, nim zostanie patronem zielonogórskiej
filharmonii, któr¹ Mazurkiewicz stworzy³
i zorganizowa³, ale od samego pocz¹tku
kroczy³ w przysz³oœæ ciê¿kimi krokami. Œwiat
siê od nich zatrz¹s³, przynajmniej dla Mazurkiewicza.
Zg³aszaj¹c swoj¹ kandydaturê do Zwi¹zku
Kompozytorów Polskich, Mazurkiewicz
przedstawi³ do oceny trzy pieœni: „Daremne
¿ale” opus 16 nr 4 i „Szczêœliwe ludy” nr 5 na
chór mieszany a capella, obie do s³ów Adama
Asnyka oraz „Czaty” opus 19 nr 1, melodram
andante affettuoso, jak chcia³ autor, a w³aœciwie pieœñ solo z towarzyszeniem fortepianu
b¹dŸ, w pierwotnej wersji, ma³ej orkiestry
symfonicznej, do s³ów ballady Adama
Mickiewicza. Zwiêz³a odpowiedŸ komisji
kwalifikacyjnej brzmia³a jak wyrok bez prawa
apelacji: „Zarz¹d G³ówny Zwi¹zku Kompozytorów Polskich zawiadamia uprzejmie, ¿e
podanie Obywatela w sprawie przyjêcia na
cz³onka ZKP zosta³o za³atwione odmownie ze
wzglêdu na prymitywny poziom techniki
kompozytorskiej i brak cech osobowoœci twórczej”.
W œlad za t¹ opini¹ do Prezydium
Wojewódzkiej Rady Narodowej w Zielonej
Górze powêdrowa³a jeszcze ocena jego „Hymnu”. „Nades³any do zaopiniowania utwór
R. Mazurkiewicza pt. „Hymn Ziemi Lubuskiej”
w tej formie nie nadaje siê do rozpowszechniania. Na podstawie nades³anego odpisu mo¿na
stwierdziæ, ¿e utwór jest zupe³nie pozbawiony
wszelkich wartoœci artystycznych”.
Zdumiony Mazurkiewicz dopiero wtedy
siê dowiedzia³, ¿e nuty wys³a³ do oceny
komisji kwalifikacyjnej jego zaprzysiêg³y
wróg, Prystupa. Oskar¿y³ go o sfa³szowanie
odpisu, lecz by³o ju¿ za póŸno. Gilotyna
opad³a.
– Po tym wszystkim ojciec ca³kowicie siê
za³ama³ – wspomina Zdzis³awa Kraœko.
18
Wycofa³ siê do swojego pokoju z wrakiem
fortepianu, z cmentarzem kolejnych opusów.
Zza drzwi ca³ymi dniami dobiega³y dŸwiêki,
mozolnie nizane na osnowê piêciolinii.
Komponowa³ drug¹ symfoniê, Lubusk¹, któr¹
otwiera potê¿ny chór blaszany i heroiczne
przyzwanie rogów. Na przekór wszystkim.
* * *
Ca³a rodzina, ¿ona i czwórka dzieci, by³a
na jego utrzymaniu. Dorabia³ udzielaj¹c prywatnie lekcji muzyki i jêzyków obcych: angielskiego, francuskiego, niemieckiego i ³aciny.
Zbli¿a³ siê ju¿ do wieku emerytalnego, wiêc
aby nie straciæ pracy w zak³adach miêsnych
przerobi³ swoj¹ metrykê urodzenia, odm³adzaj¹c siê o dziesiêæ lat.
Zanim W³adys³aw Gomu³ka podmieni³
stalinizm gomu³kizmem, jesieni¹ 1956 roku
Mazurkiewiczów zd¹¿ono jeszcze eksmitowaæ
z przestronnej willi do mieszkania tymczasowego przy ulicy Ogrodowej. Meble, które
nie mieœci³y siê w nowym lokalu, o po³owê
mniejszym, powêdrowa³y pod rozmaite adresy
i nigdy ju¿ do w³aœcicieli nie wróci³y. Rodzina
bardzo boleœnie odczu³a tê kolejn¹ represjê.
– W domu by³a po prostu bieda – wspomina córka Zdzis³awa. – Ojciec nigdy jednak nie
traci³ fasonu. Widzê go, jak ka¿dego ranka
wi¹¿e muszkê, bez której siê nie pokazywa³,
i w bon¿urce zasiada z mam¹ do œniadania.
Potem zamyka³ siê w swoim pokoju i brzd¹ka³
na fortepianie. Do koñca udziela³ lekcji muzyki i czasem s³ysza³am zza drzwi, jak powtarza
zirytowany, postukuj¹c w stó³ batut¹: „Nie tak,
nie tak!”. To by³ najwy¿szy wyraz wzburzenia,
na jaki sobie pozwala³. Nigdy nie krzycza³, nie
u¿y³ niestosownego s³owa. Kiedy chcia³ mnie
za coœ strofowaæ, wymawia³ tylko moje imiê.
Nic wiêcej nie musia³ dodawaæ, a ja wiedzia³am, o co chodzi.
Mia³ jeszcze jedn¹ pasjê, której pozosta³
wierny. Jak przysta³o na zielonogórskiego
wicestarostê, ka¿dego roku t³oczy³ domowe
wino. Najpierw z w³asnych winogron, póŸniej,
gdy straci³ winnicê, z owoców rodz¹cych siê
w sadzie poniemieckiej willi – wiœni, jab³ek,
„aprikosów” czyli moreli, w koñcu, gdy i ten
sad utraci³, z czego popad³o: z bu³garskich winogron sprowadzanych na œwiêto zielonogórskiego Winobrania, z dzikiej ró¿y, z ¿yta.
W tych przedsiêwziêciach towarzyszy³a mu
najm³odsza córka Zdzis³awa. Mo¿e st¹d wziê³o siê jej zainteresowanie dla winiarskiej przesz³oœci miasta, które zaowocowa³o póŸniej
prac¹ w Muzeum Ziemi Lubuskiej. Zosta³a
w nim kustoszem dzia³u winiarskiego, którego
dzisiejszy kszta³t jest efektem jej wieloletniej
pracy.
* * *
Ka¿dego dnia zielonogórski rynek nape³nia melodia hejna³u, który Mazurkiewicz
skomponowa³ w 1945 roku, pierwszy raz
witaj¹c siê z miastem. Cztery takty, grane
dzisiaj z ratuszowej wie¿y, w pierwotnej wersji zosta³y rozpisane na ma³¹ orkiestrê symfoniczn¹ po³¹czon¹ z orkiestr¹ dêt¹, która
mia³a dublowaæ partiê rogów, tr¹bek i puzonów. Dziêki zwielokrotnionej obsadzie
w grupie instrumentów dêtych utwór zyskiwa³
potê¿ne brzmienie chóru blaszanego, które
mia³o prowadziæ pierwszy winobraniowy
korowód. Do dzisiaj powraca do nas odleg³e
echo tej œwi¹tecznej topofonii – ca³a reszta
ucich³a w domowym archiwum, w oprawionych i zarzuconych rêkopisach, cierpliwie
poliniowanych i wype³nionych kaligraficznym
pismem nutowym.
W koñcu jednak przysz³a do mnie ta muzyka, przywo³ana do ¿ycia, u schy³ku pewnego
letniego popo³udnia, mezzosopranem œpiewaczki operowej Bogumi³y Tarasiewicz. S³ucha³em kolejnych pieœni, kantat i chora³ów,
których s³owa p³ynê³y przy akompaniamencie
pianina.
W przeŸroczyst¹ strukturê atmosfery
letniego wieczoru powoli wplata³ siê Benedictus op. 18 nr 1, b³ogos³awi¹cy imiê Pañskie
na wysokoœciach. Utwór, napisany na chór
mieszany, pojedynczy g³os zmienia³ w prawdziw¹ modlitwê, pe³n¹ najwy¿szego skupienia, jakiego wymaga³o czytanie skomplikowanej faktury organowej nut i œpiew
a vista. Muzyka rozwija³a siê, fraza wynika³a
z frazy i odp³ywa³a w przestwór wieczornego
nieba, ponad dachami domów Wilkanowa,
i dalej, ku wie¿om koœcielnym pobliskiej
Œwidnicy.
W koñcu zabrzmia³o largetto grave z jego
pierwszej symfonii c-moll, z której sporz¹dzi³
wyci¹g fortepianowy. Pastoralne adagio
cantabile nie zapowiada³o jeszcze dramatu,
który – ledwie zaznaczony wprowadzeniem
polifonii, zrazu jednak bez wyraŸnej przewagi
¿adnej z linii melodycznych – rozwija siê
niepokoj¹co, zwiastuj¹c gêstniej¹cy mrok, a¿
w ciemnoœci zabrzmia³ z³owieszczy dŸwiêk
kopyt z marsza ¿a³obnego poprzedzaj¹cego
fina³, ten obsesyjny, punktowany rytm: ósemka z kropk¹ – szesnastka, niczym zapis nurtuj¹cej go natrêtnej myœli, lapidarny, muzyczny wyraz jego osobowoœci, i wtedy rozpozna³em tê frazê, s³yszan¹ wczeœniej, w jakimœ
innym utworze, a mo¿e pulsuj¹c¹ tajemniczo
pod s³yszaln¹ materi¹ ca³ej jego muzyki – liniê
skrzypiec osnut¹ kunsztownie na w¹tku g³êbokich basów i przywo³uj¹c¹ uczucie g³êbokiego
smutku i niepokoju, napomnienie o tym, co
groŸne i nieuniknione, i wszechobecne
(niczym nieœmiertelna fraza z sonaty skrzypcowej Vinteuila, w której Swann rozpozna³
blask ksiê¿yca na leniwej, fioletowej fali
Vivonne, zapach kwitn¹cych g³ogów, których
œnie¿nobia³e, delikatnie ró¿owo ¿y³kowane
p³atki podmuch wiatru zamienia³ w tañcz¹ce
baletnice, i kobietê wnosz¹c¹ w jego ¿ycie
obraz nieznanego dot¹d piêkna, wykraczaj¹cego poza skalê jego wra¿liwoœci – a w której
mo¿na ju¿ by³o rozpoznaæ ob³êd autora tych
nut).
A kiedy wybrzmia³a ju¿, rozp³ynê³a siê
w mroku cisza ostatniego taktu symfonii,
i skona³ w bezruchu ten przejmuj¹cy rytm,
zaczerpniêty mo¿e z marsza ¿a³obnego
Chopina, mo¿e z Beethovena, albo z Symfonii
Tragicznej Schuberta, przypomnia³ mi siê
ostatni dzieñ Mazurkiewicza, jego ostatnia
chwila, poprzedzona natrêtnym staccato
telegrafu, które proroczo wplata³ w ca³¹ swoj¹
muzykê – kiedy przeczyta³ trzymany
w dr¿¹cej d³oni telegram, zwiastuj¹cy œmieræ
ukochanego syna, i kiedy nagle oberwa³ siê
rytm, który niczym metronom odmierza³ jego
dni, gdy pêk³o jego serce.
Miros³aw Kuleba
19
Eugeniusz Wachowiak
W pensjonacie „Hausener Dorfkrug”
1.
Mi³o, przytulnie, bia³e œciany
bez jednego obrazka
nawet paj¹czka w k¹cie,
ani na niej plamki,
wiêc brak mi mojego czarnego ³ba os³a
wyj¹cego z nudy poœród oœnie¿onych
zabitych deskami cha³up,
których nie zas³ania
suche, nagie drzewo.
Ma³omiasteczkowa nuda
Stacha Mrowiñskiego,
pejza¿, którego ba³ siê wnuk
mówi¹c, ¿e to dziwny obraz dziadka.
2.
Noc¹ w „Dorfkrugu”
kwili³a za œcian¹ mi³oœæ
g³osem dziewczyny
pij¹cej teraz z przyjacielem
rann¹ herbatê z mlekiem,
takie sobie nic w okularkach,
zaœ sam czu³em siê zawstydzony
jako mimowolny œwiadek
intymnego wzlotu
lub byæ mo¿e zdrady.
3.
Brak mi w hotelowym pokoju
p³ótna (tak p³ótna)
wczesnego Berdyszaka,
nabytego od m³odego artysty
w szeœædziesi¹tym czwartym
za tysi¹c z³otych.
P³ótno du¿e, nietypowe
dla profesora, który
puste przestrzenie
niby powietrze ujmowa³ w ramy,
natomiast mój obraz – t³o
w przewa¿aj¹cej czerni
rozjaœnionej smugami
jak po wybuchu lawy.
Moja ma³a wnuczka
przypatruj¹c siê mu z za³o¿onymi
do ty³u ³apkami zapyta³a z powag¹:
„Dziadku, a masz mo¿e kredê do tej tablicy?”
20
Eugeniusz Wachowiak
4.
W „Palais Jalta”
(który wcale nie jest
krymskim pa³acem,
a przypomina raczej
podobnie osch³¹ salê
u dominikanów)
Heinz Czechowski
wypomnia³ mi z wybaczaj¹cym uœmiechem,
i¿ kiedyœ odmówi³em dokonania przek³adu
jego „Polskiego wiersza”
jako, ¿e uzna³em go za „zbyt frywolny”.
Musia³o go to wtedy dotkn¹æ,
ale nie gniewa³ siê na mnie
i powo³uj¹c siê na polskich przodków
odczyta³ ów tekst jako pierwszy,
ale i dzisiaj przywodzi mi ów utwór
na myœl wiersz Heinego
o Krapuliñskim i Waschlappskim.
Natomiast Werner Söllner
powita³ mnie gor¹co przed spotkaniem
jako faceta, którego pozna³
w siedemdziesi¹tym ósmym
w Bukareszcie.
Sumitowa³ siê kiedy odpar³em,
¯e nigdy tam nie by³em.
5.
W „Pa³acu Ja³ta”
œciany nie by³y bia³e,
lecz broczy³y czerwieni¹
plakatów z okresu PRL
z Bierutem i Rokossowskim,
z „zaplutym kar³em reakcji”,
gdzie mikrofon zespoli³
trójkê poetów z by³ych demoludów
NRD, Rumunii i Polski.
6.
W koœciele œw. Anny
przy Grosse Nelkenstrasse
czarnoskóra zakonnica
ukazuje mi bia³¹ hostiê
(bia³¹ jak œciany w moim pokoju)
i ze s³owami Leib Christi
sk³ada mi j¹ szarymi palcami
na otwartej d³oni.
Frankfurt /M., 22.10.2000
21
Rok czarnego s³oñca
(reporta¿, Radio Zachód, lipiec 2005)
Cezary Galek
Bies³an, Bies³an
Ty moje nieszczêœcie, moja rozpacz i ból
Po czyjej zdradzieckiej woli?
Bies³an jak straszne has³o
Bies³an ty teraz jak kula w sercu
Jak pêkniêcie w mojej duszy dzwonisz
jak straszny krzyk z dzieciñstwa
którego nie da siê zapomnieæ nigdy...
(fragment wiersza zamieszczonego w gazecie „G³os Bies³anu”)
Walery:
Miasto ¿y³o w pokoju..., to takie ma³e
prowincjonalne miasteczko, gdzie praktycznie
wszyscy siê znaj¹, przynajmniej z widzenia.
Nazywam siê Walerij Juchanow. Pracujê w
Akademii Medycznej. Przyjecha³em do Osetii
28-go. By³em poza granicami republiki.
Przygotowywa³em siê, bo 1 wrzeœnia mia³em
rozpocz¹æ lekcje we W³adikaukazie. Tu siê
dowiedzia³em, ¿e w Bies³anie napadli na
szko³ê numer jeden. Pierwsza moja reakcja:
nie uwierzy³em. Pomyœla³em, ¿e to pomy³ka,
¿art, wszystko jedno, tylko nie to co siê sta³o.
22
Sima:
Jestem nauczycielk¹ jednej ze szkó³
w Bies³anie, która znajduje siê naprzeciw
szko³y numer jeden. Od pocz¹tku do koñca
tam by³am, bo my równie¿ zabraliœmy nasze
dzieci na uroczystoœæ rozpoczêcia roku szkolnego – 1 wrzeœnia. To by³o 15 minut przed
rozpoczêciem œwiêta. By³a tam te¿ moja
kuzynka, milicjantka. Gdy przysz³a, coœ siê jej
nie spodoba³o i wzbudzi³o podejrzenia.
Podesz³a do niej jedna z nauczycielek i mówi:
Rita, coœ mi siê nie podoba, tam stoj¹ jakieœ
samochody, a u nas przy szkole nie wolno
parkowaæ obcych samochodów. I od razu pobieg³a zadzwoniæ na milicjê, opowiedzieæ , ¿e
coœ jest nie tak. A tam siê na ni¹ rzucili napastnicy, zaczêli jej wykrêcaæ rêce i wyzywaæ.
Bie³a:
Dzieci z X klasy wypuœci³y balony w œrodku z ¿yczeniami dla nas, abyœmy dobrze
w tym roku zakoñczyli szko³ê. Minê³a jeszcze
minuta i wtedy to siê zaczê³o.
Bie³a:
Tego dnia mieliœmy œwiêtowaæ, wszyscy
siê przygotowali. Koñczy³am w tym roku naukê, by³am bardzo zadowolona. Tego dnia przysz³am wczeœniej, ¿eby ostatni raz zobaczyæ
swoich kolegów z klasy – tak piêknie ubranych!
Tina:
Zobaczy³am, jak wzlecia³y balony, a zaraz
potem - jak t³um rozbieg³ siê a od strony
bramy nadbiegli ludzie w czerni. Nie rozumia³am co siê sta³o. Fala ludzi ponios³a mnie
w stronê kot³owni. By³o ich tam ju¿ du¿o,
prawie ca³a klasa XI. I nas tam te¿ zanios³o.
Tina:
Jestem uczennic¹ IX klasy. Ze swoimi
braæmi i siostrami posz³am do szko³y. Kiedy
siê spotkaliœmy wyszliœmy na zewn¹trz. Gdy
zaczyna³a siê zbiórka poszliœmy ustawiæ siê na
swoich miejscach. Staliœmy przy kot³owni tu¿
obok XI klasy. Czekaliœmy na rozpoczêcie
uroczystoœci.
Sima:
Kiedy zacz¹³ siê napad na szko³ê, bardzo
du¿o napastników podjecha³o samochodami,
na plecach mieli automaty. A nasza szko³a
raptem 50 metrów dalej. Zabraliœmy nasze
dzieci - wystraszeni i odbiegliœmy od tego
piek³a. Wszystkich, którzy tam stali zapêdzono do sali gimnastycznej.
Bie³a:
Gdy przybiegli i zaczêli strzelaæ dozna³am
szoku. Na pocz¹tku nie wiedzia³am, co siê
sta³o. Dziesiêæ sekund sta³am w jednym miejscu. Nie mog³am zrozumieæ, ¿e to siê dzieje
naprawdê. Dopiero gdy wszyscy zaczêli krzyczeæ, ¿e na nas napadniêto, dotar³o do mnie, ¿e
zajêli szko³ê.
Siostra:
Jestem starsz¹ siostr¹ Bie³y. W tym czasie
by³am w Moskwie. Dzwoniê do brata, pytam,
co s³ychaæ, co nowego - a on milczy.
Myœla³am, ¿e mo¿e siê na mnie obrazi³, bo
dawno do nich nie dzwoni³am. A po chwili on
mi mówi: - S³ysza³aœ w Bies³anie by³ napad na
szko³ê, nie wiem któr¹. Od razu pomyœla³am,
¿e to nie mo¿e byæ pierwsza. Odezwa³a siê
¿ona mojego brata. Gdy us³ysza³am jej g³os,
zrozumia³am, ¿e to siê sta³o w³aœnie w tej
szkole, bo p³aka³a, g³oœno szlocha³a. Mia³am
nadziejê, ¿e oni siê spóŸnili. Kiedy zapyta³am,
czy mama z Bie³¹ tam s¹, potwierdzi³a
i strasznie siê rozp³aka³a. W tym momencie
zawali³ siê mój ca³y œwiat. Rzuci³am
s³uchawkê, zaczê³am mocno p³akaæ, nie
wiedzia³am co robiæ! Znajdujê siê dwa tysi¹ce
kilometrów od domu. Nie wiem, jak pomóc.
Pierwsza myœl to pojechaæ tam. Mia³am
nadziejê, myœl¹c o Bogu, ¿e nie zrobiliœmy
w ¿yciu niczego z³ego, ¿eby tak cierpieæ!
Przyjecha³em jednak bardzo szybko samochodem, z moimi przyjació³mi. Podjechaliœmy
pod szko³ê, gdzie by³o ju¿ bardzo du¿o ludzi.
Wszêdzie panika, ³zy, krzyk, nawet teraz nie
mogê w to uwierzyæ. Mia³em wra¿enie, jakby
to siê sta³o na innej planecie.
Tina:
Tam byli palacze. Zaprowadzili nas do
pomieszczenia obok. Z przodu zosta³a XI
klasa. Tam by³a moja siostra, widzia³am j¹
i pomyœla³am, ¿e jesteœmy razem. PóŸniej, gdy
wbieg³ do kot³owni terrorysta i zacz¹³ strzelaæ,
pracownicy kot³owni zamknêli drzwi naszego
pomieszczenia i powiedzieli ¿ebyœmy byli
cicho. Potem dowiedzieliœmy siê, ¿e czêœæ
dzieci wyprowadzili i pognali do szko³y.
Szuka³am swojej siostry, ale jej nie znalaz³am.
Wyprowadzono j¹ razem z XI klas¹.
Bie³a:
Zaprowadzili nas do szko³y, ale nie
wchodziliœmy g³ównym wejœciem, lecz przerzucano nas przez okna. Znalaz³am mamê
w sali gimnastycznej.Terroryœci krzyczeli,
pomimo tego znalaz³am j¹ i by³yœmy razem.
Bie³a:
By³a tam jeszcze mama i siostra z siostrzenic¹. Szukaj¹c ich spotka³am nauczycielkê angielskiego, która zaprowadzi³a mnie
do kot³owni. Byli tam ju¿ inni ludzie, wielu
zdo³a³o siê ukryæ, ale nas stoj¹cych z brzegu
wyprowadzili.
Siostra:
Nie dojecha³am do Bies³anu. Na jakimœ
przystanku przed czekali moi bracia. W koñcu
dojechaliœmy. Mia³am nadziejê, ¿e to wszystko siê zakoñczy happy endem – jak
w amerykañskich filmach. Mia³am tak¹
dzieciêc¹ nadziejê, ¿e wyjd¹ stamt¹d dzieci,
a wszyscy, którzy stali te trzy doby czekaj¹c
na swoich krewnych i bliskich na ulicy, bêd¹
biec im na spotkanie, ¿e zobacz¹ jeden
drugiego, ¿ywego i zdrowego. Ale niestety
sta³o siê inaczej.
Walery:
To by³y straszne prze¿ycia, od razu
pomyœla³em kto z moich bliskich móg³ tam
byæ. Sam siê urodzi³em i wychowa³em w
Bies³anie i wiele lat chodzi³em do szko³y
numer jeden. W dzieciñstwie gra³em w koszykówkê, chodzi³em tam na zajêcia. Oczywiœcie mia³em bardzo du¿o znajomych. By³
problem z dojazdem z powodu chaosu.
Sima:
Przez te 3 dni, kiedy oni byli w szkole, my
na zewn¹trz bardzo to prze¿ywaliœmy.
Wierzyliœmy, ¿e siê zakoñczy szczêœliwie, ¿e
jakoœ siê dogadaj¹ miêdzy sob¹ i wypuszcz¹
zak³adników. Ale taki cud siê nie zdarzy³.
Mimo tego, ¿e post¹pili bardzo Ÿle,
myœleliœmy, ¿e zlituj¹ siê nad dzieæmi, kobietami. Tam by³y nawet dwulatki. Ale oni nad
Cezary Galek
23
nikim siê nie zlitowali. Bardzo Ÿle zrobili.
Ktoœ mia³ tam braci, siostry, du¿o moich
krewnych tam zosta³o i zginê³o. Byli te¿
doroœli mê¿czyŸni. W pierwszym dniu ich
wszystkich zastrzelili, bo wiedzieli, ¿e mog¹
stawiæ opór... zastrzelili! Dwóch takich mocnych zostawili i powiedzieli: pójdziecie z
nami, bêdziecie wyrzucaæ cia³a. Jeden z nich
to m¹¿ mojej kuzynki. Gdy oni wyrzucili 13
cia³, mój krewny mówi : te cia³a wyrzuciliœmy
a teraz nas zastrzel¹ i te¿ wyrzuc¹. Dawaj
wyskoczymy! Tamten nie zrozumia³. Wiec
sam wyskoczy³ i z³ama³ nogê, ale uciek³! By³
w stanie uciec. A tamtego od razu rozstrzelili.
Tina:
W kot³owni przesiedzieliœmy trzy godziny,
potem przyszli do nas funkcjonariusze
OMON-u. Palacze wy³amali okno i pomogli
nam wyjœæ na ulicê. Poprowadzono nas w stronê milicjantów. By³o tam bardzo du¿o ludzi.
Potem zadzwonili do naszych rodziców. Po
godzinie przyjecha³a moja mama i mnie zabra³a.
Przez wszystkie trzy dni sta³am z ni¹ i ojcem
na ulicy. Bardzo to prze¿ywa³am, bo w szkole
by³y jeszcze trzy siostry i brat. Ba³am siê o nich.
Walery:
Co ja mogê zrobiæ, jak mogê pomóc
bliskim, dzieciom, które tam trafi³y?
Wszystkich psychologów, jakich tu mieliœmy
pogrupowaliœmy po dwie, trzy osoby, aby
pomóc tym, którzy tracili przytomnoœæ lub
mieli problemy z sercem. Dlatego, ¿e sytuacja
przekracza³a ludzkie wyobra¿enie. Ludzie
mdleli, krzyczeli, p³akali, szczególnie matki i
kobiety. Byliœmy tam ca³e doby. Nie by³o dnia,
nie by³o nocy, na te trzy dni czas siê zatrzyma³.
Sima:
Wewn¹trz byli nauczyciele. Pracowa³am z
wiêkszoœci¹ z nich w³aœnie w szkole numer
jeden. G³ównie z klas podstawowych. Oni te¿,
jak mogli starali siê wokó³ siebie wszystkich
zebraæ. Nie by³o warunków do spania, g³owy
k³adli sobie na kolanach. By³a taka jedna
nauczycielka – 72 lub 73 lata, w podesz³ym
wieku. Nie mog³a ¿yæ bez szko³y – wszyscy j¹
lubili. Ona sta³a przy oknie i mówi: - Ze mnie
24
korzyœci ju¿ ¿adnej a ja chcê byœcie wy
prze¿yli. Stawajcie na moich plecach i wyskakujcie przez okno. I ona tak ocali³a wielu.
Gdy jeden napastnik przebieg³ i to zobaczy³,
zastrzeli³ j¹. Tak... A druga te¿ w ten sposób
pomog³a, mia³a mo¿e 27 lat. By³a mniejsza,
ale wchodzili na ni¹, przez plecy i uciekali. J¹
te¿ zastrzelili. A ci, którzy uciekli opowiadali
póŸniej, ¿e namawiali j¹ do ucieczki,
nawo³ywali: – ChodŸ, szybciej! Emma, podniesiemy Ciê i zaniesiemy. A ona mówi: – Wy
mnie ju¿ nie uratujecie, popatrzcie (ca³a pierœ
przestrzelona), ... znajdŸcie moj¹ córeczkê
i uratujcie j¹! Ale jej córka te¿ zginê³a.
Zginê³o 19 nauczycieli. Tak by³o...
Bie³a:
Ja smutno wszystko wspominam. Minê³o
to jak mg³a. Pamiêtam tylko, ¿e martwi³am siê
o moj¹ mamê i o nikogo wiêcej. Niczego
innego nie s³ysza³am. By³o mi wszystko
jedno, co tam siê dzieje. Dla mnie by³o wa¿ne,
¿e moja mama jest ze mn¹, ¿e ¿yje i do tej pory
nie by³am ranna. Tam by³o bardzo du¿o ludzi,
ciê¿ko, ciê¿ko to wspominaæ.
Sima:
Na pocz¹tku nie wiedzieliœmy ile tam jest
ludzi. Najpierw mówili, ¿e 175 osób. Potem ¿e
300. A kiedy powiedzieli, ¿e oko³o pó³tora
tysi¹ca,... straszne: przecie¿ to sala gimnastyczna, a temperatura by³a bardzo wysoka,
jakieœ 32 stopnie. A tam prawie pó³tora tysi¹ca
ludzi. Wszystko siê gotowa³o, topi³o a nikt nie
pozwoli³ okien otworzyæ. Mia³am tam piêcioro krewnych.
Bie³a:
Oczywiœcie nie dawali jeœæ. No i nie
chcia³o siê. Niczego nie chcia³am, by³o mi
wszystko jedno. Raz nas wyprowadzili, mnie
i mamê, tylko jeden raz w ci¹gu tych trzech
dni. Wypi³am ³yk wody. Mama te¿. I tylko
tyle. Nie pamiêtam co siê sta³o. Przesadzili nas
na inn¹ ³awkê. Na niej przesiedzia³yœmy ten
dzieñ. To by³o jakoœ w nocy, nad ranem.
I potem rano nast¹pi³ wybuch. A dalej... nie
chcê wspominaæ, co siê dzia³o. Tam... Trudno
mi to wspominaæ... nie chcê...!
Tina:
3 wrzeœnia kiedy rozleg³ siê wybuch, od razu
pobiegliœmy w stronê szko³y i d³ugo szukaliœmy mojego brata oraz sióstr. Pod wieczór
znaleŸliœmy siostry - od razu zawieŸli je do
miasta. D³ugo nie mogliœmy znaleŸæ mojego
brata. A najm³odsza siostra dwa miesi¹ce
le¿a³a w Moskwie, od razu j¹ tam zawieziono.
Sima:
Kiedy nast¹pi³y wybuchy, wszystko siê
zrobi³o czarne od dymu, dooko³a sadza,
lecia³y pociski, nie rozumieliœmy sk¹d to
wszystko. Samoloty lecia³y, obserwowa³y co
siê dzieje, wojna, prawdziwa wojna by³a!
Szukano bliskich, ma³e dzieci, nie mo¿na by³o
nikogo znaleŸæ. Niektórych mo¿na by³o poznaæ najwy¿ej po pieprzyku na nó¿ce. W³asna
matka ledwie rozpozna³a dziecko po tym
pieprzyku. Wszystko by³o spalone, nie mo¿na
by³ nic rozpoznaæ.
Walery:
Kiedy to siê sta³o, by³ chaos. Wszyscy
chcieli siê tu dostaæ by pomóc. Niektórzy
bardzo du¿o ryzykowali, bo terroryœci, którzy
prze¿yli, strzelali i zabijali. Ale ludzie na to
nie patrzyli, brali na rêce swoje ranne dzieci
i biegli w stronê samochodów, które mia³y je
zawieŸæ do szpitala. Na drugi dzieñ skierowali
nas do pomocy przy identyfikacji cia³.
Sima:
Ka¿demu zale¿a³o, aby odnaleŸæ swoje
dziecko, swoj¹ matkê, bliskich, ¿eby
pochowaæ, by chocia¿ móc op³akiwaæ to
miejsce. Ju¿ nawet na to siê godzili. Wszystko
jedno, nie wierzyli, ¿e oni zginêli, lecz
myœleli, ¿e przepadli bez wieœci. Ale takich nie
by³o, nie by³o zaginionych. Po identyfikacji
cia³ znaleŸli wszystkich. To by³o straszne. Mój
ma³y siostrzeniec te¿ tam by³, VI klasa. Kiedy
wyszed³ – rozmawiamy o swoim, a on dziwnie
patrzy zamyœlony i pyta: czy wam dawali tu
wodê do picia? Bo im tam wody nie dawali,
ani jedzenia. Oni siê godzili byæ bez jedzenia
ale chocia¿ wodê mogli im daæ. Jeden
samochód szybko jedzie do szpitala w jedn¹
stronê, drugi do miasta, bo nie pomieœciliby
siê wszyscy w Bies³anie, inne jeszcze spiesz¹
do W³adykaukazu – 20 kilometrów st¹d. Jeden
mê¿czyzna znalaz³ swoje dziecko i biegnie
z nim, a ono krzyczy: nic mi nie jest, nie p³aczcie. A my stoimy i zalewamy siê ³zami... Nic
mi siê nie sta³o, nie p³aczcie, nie p³aczcie, ja
¿yjê.
Siostra:
Nasz tata poszed³ do szpitala i powiedzia³
nam, ¿e natychmiast zadzwoni, gdy tylko siê
czegoœ dowie. Zadzwoni³ i powiedzia³, ¿e
znalaz³ nasz¹ mamê! Pobiegliœmy tam. W tym
samym czasie moi bracia szukali Bie³ê. Mój
starszy brat zdecydowa³, ¿e bêdzie szuka³
w kostnicach. Okaza³ siê jednak bardzo s³aby,
zacz¹³ p³akaæ i nie by³ w stanie tam pójœæ,
nawet straci³ przytomnoœæ. M³odszy brat nie
mia³ wyboru, bo trzeba by³o szukaæ, bardzo
mocno p³aka³, ale przezwyciê¿y³ swoje emocje i poszed³ do kostnicy. Kiedy obejrza³ cia³a
i jej nie znalaz³ by³ bezgranicznie szczêœliwy.
By³o mu jednak bardzo ciê¿ko, gdy zobaczy³
inne zabite dzieci. Dwa dni nie móg³ dojœæ do
siebie, a¿ zanosi³ siê od p³aczu. Ca³y czas te
dzieci, te maleñkie zw³oki, pojawia³y mu siê
przed oczami. Nie móg³ nawet spaæ.
Tina:
PrzywieŸli do domu moj¹ przyjació³kê.
Bardzo siê ucieszy³a, ¿e mnie widzi. Od razu
odnaleziono wiêkszoœæ moich kolegów z klasy,
pochowano ich w pierwszych dniach. Do kogo
zd¹¿yliœmy, to poszliœmy z klas¹ na pogrzeb.
Bardzo siê martwi³am o swoich ocala³ych
kolegów. Wielu z nich od razu zawieŸli do
Moskwy. Dopiero niedawno ich zobaczy³am.
Byli ciê¿ko ranni, dopiero teraz stamt¹d wrócili.
Sima:
Mój siostrzeniec te¿ tam by³. Taki kochany
i ³adny, jak siê uœmiecha³ mia³ takie ³adne
do³eczki, wyj¹tkowo ³adny. Poszed³ do IX
klasy. Pomaga³ mamie, ona by³a z niego taka
dumna. Jej jedyny syn. I te¿ tam siê spali³.
Matka na czarno w ¿a³obie, podtrzymujemy j¹
na duchu jak mo¿emy. Podtrzymujemy, jak
mo¿emy. A jak mo¿na podtrzymywaæ na
Cezary Galek
25
duchu matkê, jeœli jej jedyny syn tam siê
spali³? Wielu jest takich!
Tina:
Ca³y miesi¹c nie mogliœmy znaleŸæ
mojego brata, potem w paŸdzierniku przysz³a
wiadomoœæ z Rostowa, ¿e trzeciego paŸdziernika zosta³ pochowany. Ja nie traktujê jako
szczêœcie tego, ¿e uciek³am. Myœlê, ¿e gdybym
by³a w szkole, moim siostrom by³oby l¿ej. Wiedzia³am, ¿e one s¹ w szkole, a one nie wiedzia³y, co ze mn¹. Prze¿ywa³y, to co siê ze mn¹
dzia³o. Myœlê sobie, ¿e mo¿e gdybym by³a
w szkole, by³oby nam l¿ej wszystkim razem.
Sima:
To co by³o, jest niemoralne a oni siê na to
napatrzyli. Nie pozwalali wyjϾ do toalety.
Wstydzili siê, bo ka¿dy patrzy³. Tam byli przecie¿ nauczyciele, kobiety, starsi ludzie i dzieci.
A nie wolno by³o wyjœæ do toalety... Dzieci to
widzia³y, teraz im za to wszystko jest wstyd.
Przychodz¹, gdy nikogo nie ma w szkole,
p³acz¹, przynosz¹ wodê, zabawki - tam jest
ca³e mnóstwo zabawek. Córka mojej kuzynki
czasem wskakuje jej na rêce i mówi: mamo, ja
siê bojê, mamo, ja siê bojê. Chwyta mamê i
nie mo¿e spaæ. Krzyczy: bojê siê, bojê. Albo
mówi: mamo, s³yszysz? Tam dzieci p³acz¹. I
pokazuje w stronê cmentarza...
Walery:
Tak naprawdê to tak trudnego problemu
zwi¹zanego z dzieæmi nie by³o na ca³ym
œwiecie. Opieramy siê na intuicji: jak serce
podpowie i na naszym doœwiadczeniu zdobytym do tego czasu. Przede wszystkim trzeba
nauczyæ siê samemu sobie pomóc, wyjœæ
z tego trudnego stanu. PóŸniej z tym doœwiadczeniem pomagaæ innym, którzy jeszcze sobie
nie poradzili. Stale spotykamy siê ze sob¹,
pomagamy wychodziæ z trudnych, psychologicznych sytuacji i potem to nasze nowe
doœwiadczenie wykorzystamy pomagaj¹c
pozosta³ym.
Tina:
Spotykamy siê, rozmawiamy ze wszystkimi, czêsto chodzimy do szko³y i na cmentarz
26
z klas¹, nauczycielami. Rozmawiamy i staramy siê nie zapominaæ o sobie nawzajem. Du¿o
czasu spêdzamy razem. Niedawno moja przyjació³ka, która zginê³a, mia³a urodziny. Poszliœmy do niej do domu, do rodziny, a potem
na cmentarz.
Walery:
To jest przede wszystkim strach przed tym,
co siê stanie znowu: obawa, niepokój. Ludzie
siê boj¹, ale nie wiadomo czego. To jest sta³y
strach, ¿e ktoœ napadnie, ¿e znowu stanie siê
coœ z³ego. To jest oczywiœcie ogromna obawa
o swoich bliskich.
Siostra:
Gdy og³aszali listê nazwisk, us³yszeliœmy,
¿e nasza siostra Bie³a jest w szpitalu w mieœcie W³adykaukaz. Pojechaliœmy tam, poinformowano nas k³amliwie, ¿e u niej s¹ niewielkie
obra¿enia nogi i wszystko w porz¹dku. Potem
siê okaza³o, ¿e stan jest bardzo powa¿ny. Byliœmy tam z ca³¹ rodzin¹. Do 9 wrzeœnia by³a
na oddziale intensywnej terapii. Spêdzaliœmy
tam ca³e doby, bo by³a „jedn¹ nog¹ na tamtym
œwiecie”. Potem siê poprawi³o i 9. przetransportowano nas specjalnym samolotem do
Moskwy. Oczywiœcie po tym wydarzeniu
w naszym ¿yciu bardzo du¿o siê zmieni³o.
Zaczêliœmy doceniaæ ¿ycie i siebie nawzajem
jeszcze bardziej. My w ogóle jesteœmy bardzo
z¿yt¹ rodzin¹, jest nas szeœcioro dzieci. Ta
sytuacja zostawi³a po sobie œlad. U mnie
szczerze mówi¹c do tej pory zosta³ strach.
Bie³a:
Jedyny problem, który teraz mam w ¿yciu
to myœl, ¿e do 1 wrzeœnia ja ¿y³am...,
chodzi³am na tañce narodowe osetyñskie, skaka³am tam dwie godziny dziennie, tañczy³am.
A teraz nie jestem ju¿ w stanie tego robiæ.
Teraz bardzo du¿o tracê, to koniecznoœæ, to co
u mnie teraz jest urazem to wszystko mo¿na
naprawiæ, myœlê ¿e kiedyœ wyzdrowiejê i bêdê
tañczyæ jeszcze lepiej.
Walery:
Od czasu kiedy to siê sta³o ludzie ¿yj¹ jak
w nieszczêœciu. Jak ¿yli po wojnie. Wszystkie
ich myœli skierowane s¹ na prze¿ycie tego
nieszczêœcia, to s¹ w³aœnie te wspomnienia,
³zy. Tym bardziej, ¿e zbli¿a siê rocznica,
bêdzie równo rok, jak to siê sta³o. Ludzie przygotowuj¹ siê maj¹c obraz prze¿ytego
nieszczêœcia, utraty bliskich. Maj¹ teraz ciê¿ki
okres. To straszne, kiedy doroœli musz¹
widzieæ œmieræ swoich dzieci, m³odszych
braci czy sióstr. To na pewno jest najgorsze.
Sima:
U nas ludzie s¹ teraz bardzo smutni, maj¹
zupe³nie inne oczy, nie œmiej¹ siê. Nie wiem,
mo¿e naucz¹ siê. Bêdziemy myœleæ, ¿eby
nauczyli siê znowu œmiaæ. Bo nasz naród
potrzebuje zdrowego przysz³ego pokolenia.
Oni bardzo Ÿle siê z tym czuj¹. Trudno o coœ
zapytaæ, bo jak zaczynasz o coœ ich wypytywaæ, robi¹ siê agresywni. Kilka dni pod rz¹d
chowaliœmy, chowaliœmy ludzi. Ca³e miasto to
prze¿ywa. Dzieci, w szczególnoœci te najm³odsze, przysy³aj¹ rysunki, pocieszaj¹, wyra¿aj¹ wspó³czucie. I z cerkwi, doroœli równie¿ wszyscy staraj¹ siê podtrzymaæ na duchu.
Przysy³aj¹ telegramy, rysunki, wiersze.
Szczerze mówi¹c ja nie wiem, jak bêd¹ siê
czuæ - w koñcu mija prawie rok - wszystko to
siê dalej odczuwa. U nas ca³y czas Bies³an w
¿a³obie. Jest taki zwyczaj, ¿e trwa czterdzieœci
dni – tego nikt nie musi dotrzymywaæ. Ale
ma³o, ¿e dotrzymuj¹ to nic jasnego siê nie nosi
- ju¿ prawie rok ludzie chodz¹ w czerni. Jest
mi bardzo ¿al. Nieraz siê myœli, mo¿e lepiej
by³oby byæ tam samemu zamiast tych dzieci.
Broñ Bo¿e, ¿eby siê gdzieœ coœ takiego
powtórzy³o. Straszne.
Tina:
Ostatni raz by³am tam w szkole po zimie ona siê zrobi³a ca³kiem bez wyrazu.
Niebezpiecznie jest wchodziæ na piêtro. Gdy
tam by³am, nie wpuœcili nas bo ju¿ skrzypia³y
pod³ogi, wszystko siê chwia³o. Nic tam nie
ma, budynek jest ogo³ocony. Czêsto
przyje¿d¿a ktoœ z zagranicy, ludzie wchodz¹
stawiaj¹ wodê, kwiaty, zapalaj¹ œwieczki.
Kiedy by³am ostatni raz w hali sta³y kwiaty
i woda. Do szko³y te¿ stale przychodz¹ rodzice
dzieci, które zginê³y. I nie tylko.
Sima:
W szkole nie ma ¿ywego miejsca. Ona tam
stoi jak wspomnienie dla ¿ywych o tym, co
mog¹ zrobiæ ludzie, których nie mo¿na
okreœlaæ ludŸmi. My otwarcie tak mówimy:
nie-ludzie. To nie s¹ ludzie!
Walery:
Wielu jeszcze teraz nie mo¿e uwierzyæ
w to, co siê sta³o. Nie wierz¹ i nie chc¹
wierzyæ, ¿e wczoraj dziecko, mama i ojciec
byli obok, a dzisiaj ju¿ nie. Nie zdaj¹ sobie
sprawy z ogromu tragedii. Ona jest tak ogromna, ¿e mózg cz³owieka nie jest w stanie tego
ogarn¹æ. Dzieci, które tam by³y, rysowa³y
potem czarne s³oñca, czarne s³oñca i rozerwane serca. Serca ociekaj¹ce krwi¹.
Bies³an
my blisko, my z tob¹
my dzielimy twój smutek
my wszyscy ¿yjemy twoim losem
my wszyscy z tob¹ w jednym szeregu
my wiemy, nieszczêœcie nie ucichnie
myœli, s³owa nie lecz¹
My wiemy - wiara i nadzieja
nie opuszcz¹ nas nigdy...
Reporta¿ dziennikarza Radia Zachód S.A. Cezarego
Galka pt. „Rok czarnego s³oñca” bêdzie reprezentowa³
polsk¹ radiofoniê podczas organizowanego w Barcelonie
europejskiego konkursu medialnego PREMIOS ONDAS
2005, którego celem jest nagradzanie stacji radiowych
i telewizyjnych za jakoœæ i nowatorstwo programów oraz
zwrócenie uwagi na nowe kierunki w tworzeniu audycji
przeznaczonych dla szerokiej rzeszy s³uchaczy.
Cezary Galek
27
28
Feature:
S³uchowisko dokumentalne:
Bruder Heinrich
Die wahre Geschichte
von Strittmatters Laden
Brat Heinrich
Prawdziwa historia
sklepu Strittmattera
(Teil 3)
(cz. 3)
Matthias Körner
Matthias Körner
Produktion: mdr 2000
Regie: Wolfgang Rindfleisch
Redaktion: Kathrin Kiehl
Produkcja: mdr 2000
Re¿yseria: Wolfgang Rindfleisch
Redakcja: Kathrin Kiehl
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Das war das erste Firmenschild hier:
Bäckerei und Lebensmittel Heinrich Strittmatter. Das allererste, denn nachher wurde
vergrößert, weil wir ja nicht bloß Lebens-mittel hatten, sondern och Colonialwaren.
Der alte Schrank hier ist och erwähnt im
Roman. Meine Mutter, die hatte doch gerne
gekümmelt. Und da hat se dann een Kümmel
hingestellt und in Gläschen drinn. Und wenn
ihr dann wieder mal wieder Energie fehlte,
denn hat se sich die Tür so heimlich
offgemacht und sich so reingestellt in
Schrank. Und getrunken. Und alles wußtens.
Wir Kinder zumindest wußtens und Vater och.
Nicht daß se gesoffen hätte, aber immer mal
son Schlückchen als Bonbon. (Lacht)
Erzähler:
Wir sind bei unserem Rundgang wieder an
dem weitgereisten Schrank der Amerikanischen angekommen. Daneben steht ein Campingtisch, auf dem stehen Gläser mit goldgelbem Heidehonig. Den haben Heinrichs Bienen
gesammelt. Die aufgereihten Gläser warten
auf die Strittmatter-Reliquien-Einkäufer. Der
Preis pro Glas ist fast wie zu Erwins Zeiten.
Es ist ein Handel, bei dem es ums Ideelle geht.
Eine solche Handelsmotivation gab‘s nicht
mal zur „Loaden-Zeit” der Mutter.
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Auf den Bauch des Glases kommt der
Absender drauf, normal geschrieben. Hein-
Heinrich Strittmatter:
Tutaj by³ pierwszy firmowy szyld: „Pieczywo i Artyku³y Spo¿ywcze Heinrich Strittmatter”. Na pocz¹tku taki by³, potem go powiêkszono, bo oprócz artyku³ów spo¿ywczych
sprzedawaliœmy te¿ towary kolonialne.
O tej starej szafie te¿ by³a mowa w powieœci.
Moja matka bardzo lubi³a kminkówkê. I tam
w³aœnie postawi³a butelczynê, z której sobie
polewa³a do szklaneczki. I za ka¿dym razem,
kiedy tylko brakowa³o jej energii, cichaczem
otwiera³a drzwi i chy³kiem zakrada³a siê do
szafy. I pi³a. I wszystko jasne. Przynajmniej
dla nas dzieci by³o wszystko jasne i dla ojca te¿.
Nie to ¿eby siê upija³a, ale za ka¿dym razem
podkrada³a ³yczka jak cukierka. (œmieje siê)
Narrator:
Obchodz¹c wszystko w ko³o z powrotem
znaleŸliœmy siê ko³o amerykañskiej szafy
podró¿niczki. Obok niej sta³ stolik campingowy, na którym by³y s³oiki z ¿ó³to-z³otym
miodem wrzosowym, zebranym przez pszczo³y Heinricha. Poustawiane w rzêdy s³oiki
czeka³y na nabywców strittmatterowskich
relikwii. Cena za sztukê prawie taka sama jak
za czasów Erwina. To taki handel, w którym
chodzi o ideê. Takiej motywacji nie by³o za
czasów matczynych rz¹dów.
Heinrich Strimatter:
Na wypuk³ym s³oiku by³y umieszczone
dane producenta: „Heinrich Strittmatter
Bohsdorf, Dorfstraße 37” wraz z numerem
telefonu. I wielu przybywaj¹cych tutaj
z zewn¹trz bardzo chcia³o mieæ w³aœnie coœ
takiego. Chcieli mieæ coœ z imieniem Strittmattera, aby móc powiedzieæ: byliœmy
w sklepie u Strittmattera i kupiliœmy miód.
Goœcie zwiedzaj¹cy sklep ciesz¹ siê, ¿e
mog¹ mieæ coœ w rêku, co pochodzi w³aœnie st¹d.
S¹dzê, ¿e jak ju¿ powstanie muzeum, które
przecie¿ chcemy tu w sklepie urz¹dziæ i nie
bêdzie ju¿ tutaj sprzeda¿y, ludzie nadal bêd¹
zachodziæ do mnie tam od ty³u i prosiæ:
„chcielibyœmy jeszcze kupiæ choæ jeden s³oik
miodu z pañskim adresem”. Miód jest znany a¿
do Berlina. S³oiki by³y wysy³ane nawet do
Szwajcarii. Nad Morze Pó³nocne równie¿.
Niedawno ktoœ mi pisa³, ¿e miód z moim
nazwiskiem wys³a³ do Czech. Powiedzia³em,
¿e nie potrzebujê a¿ takiej reklamy. Tak, pisano
mi, ¿e to cudowny miód.
Narrator:
Pszczo³y, to domena Heinricha, a nie
tradycja Strittmatterów. A pisanie? By³a¿by
to tylko domena Erwina? I pytam Heinricha
o jego próby literackie.
Heinrich Strittmatter:
Tak, napisa³em potem jeszcze kilka bajek
dla swoich dzieci. W tym czasie, kiedy pierwszy sputnik polecia³ w kosmos. Napisa³em
wtedy kilka futurystycznych bajek. Dwie lub
trzy napisa³em.
(œmieje siê): ...poprzednik „Sklepu”...
rich Strittmatter Bohsdorf, Dorfstraße 37.
Und die Telefonnummer dazu und viele, die
von außerhalb kommen, die wollen das eben
gerne haben. Die wollen eben mit dem
Strittmatter-Namen sagen, wir waren bei
Strittmatters in dem Laden und haben Honig
gekauft.
Die Besucher, die den Laden besucht
haben, freuen sich, daß sie was in der Hand
haben, was aus diesem Laden is.
Ich glaube wenn das Museum eingerichtet
ist, was wir ja einrichten wollen in diesem
Laden und der Verkauf nicht mehr da ist, werden sie wohl doch hintenrum noch zu mir
kommen und sagen: Ein Glas Honig nehmen
wir gerne noch mit, mit Ihrer Adresse.
Der Honig ist bis Berlin bekannt. Da sind
Honiggläser schon bis in die Schweiz
geschickt worden. An der Nordsee, da ist er
auch schon. Neulich schrieb mir jemand: ins
Böhmische hat er den Honig geschickt mit
meinem Namen. Ich sag, na soviel Reklame
braucht ihr ja nicht zu machen. Ja, die
ham geschrieben, daß ist ein wundervoller
Honig.
Erzähler:
Die Bienen, das ist Heinrichs Sache. Da
gibt es keine Strittmattersche Tradition. Und
das Schreiben? War das nur Erwins Sache?
Und ich frage den Heinrich nach eigenen
Schreibanstrengungen.
Matthias Körner
29
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Ja ich hab dann noch een paar Kindermärchen für meine Kinder geschrieben. Zu
der Zeit, als der erste Sputnik in die Luft ging.
Da habe ich dann ein paar Zukunftsmärchen
gemacht. Zwei oder drei habe ich
geschrieben.
(Lacht):… Vorgänger fürn „Laden“….
Erzähler:
Also hätte eigentlich der Laden auch vom
Heinrich geschrieben werden können. Aber
der Erwin war eben schneller.
Vor Heinrichs Fenster gestikuliert eine
Familie. Die Frau hangelt sich am Tor hoch
und sieht in den Hof und zuckt mit den
Schultern und fragt Heinrich, der den Kopf
zum Fenster raussteckt, ob es stimmt, daß hier
der Film gedreht wurde.
Und das „Nein“ ist die große Enttäuschung der Bohsdorfer. Sie sind zu heftig „mit
der Zeit gegangen“, angestachelt von der
Strittmatter-Mutter, die in ihrem Laden die
Moderne nach Bohsdorf brachte. Das vereitelte den Traum der Bohsdorfer, daß ihr Dorf
in dem Film die Bossdom-Kulisse abgibt.
Roddan, für die alten Bohsdorfer ein Dorf im
Nebel der Weite, hat lange genug den Atem
der Zeit angehalten. Hier sieht alles viel echter
nach Lausitz aus als in der Lausitz. Lothar
Holler der Szenenbildner des Laden-Films hat
das Dorf gefunden.
Lothar Holler (mit Kneipengeräuschen):
Wir haben uns den Laden vor Ort angesehen. Es ging darum, ein Dorf zu finden, was
1919 noch zuläßt. Bohsdorf stand zwar noch,
aber das ganze Umfeld war umgestaltet. Die
Lausitz, mußte ich feststellen, ist also eine
schnellebige Landschaft. Durch den Kohleabbau und die Industrialisierung geht also een
richtiger Ruck durch die Landschaft, also alle
20 bis 30 Jahre geht ein Riesenruck durch die
Landschaft. Da wird also och alles anders
gemacht. Grundlegend wird verändert. Flüsse
werden umgeleitet.
O-Ton Erwin Strittmatter liest aus dem
„Laden”:
Es weht ein Wind von den Eichen herüber.
Die Kutscher klappen die Türen zu. Sie sperren das Windchen aus Bossdom mit ein. Sie
30
Narrator:
A wiêc powieœæ „Sklep” mog³a byæ
w³aœciwie napisana równie¿ przez Heinricha.
Erwin jednak by³ szybszy.
Pod oknem Heinricha gestykuluje jakaœ
rodzina. Kobieta uczepi³a siê bramy i zagl¹da
do œrodka na podwórze. Wzrusza ramionami
i pyta Henricha, który w³aœnie wystawi³
g³owê za okno, czy to prawda, ¿e krêcono
tutaj film.
„Nie”, które pad³o w odpowiedzi by³o
wielkim rozczarowaniem dla mieszkañców
Bohsdorfu. Niestety, zachêceni przez pani¹
Strittmatter, która wraz ze swoim sklepem
wnios³a te¿ powiew nowoczesnoœci do Bohsdorfu, za daleko zaszli „id¹c z duchem czasu”.
Zniweczy³o to marzenia mieszkañców, ¿e ich
miejscowoœæ mog³aby oddaæ w filmie charakter powieœciowego Bossdomu.
Roddan, wieœ ledwo pamiêtana przez starszych mieszkañców Bohsdorfu,wystarczaj¹co
d³ugo wstrzyma³a oddech czasu. Wszystko
wygl¹da tu prawdziwiej i bardziej przypomina
£u¿yce ni¿ same £u¿yce. Na wioskê tê trafi³
Lothar Holler, autor scenografii do filmu.
Lothar Holler (w tle gwar rozmów w barze)
Obejrzeliœmy sobie sklep na miejscu.
Chodzi³o o to, aby znaleŸæ tak¹ miejscowoœæ,
która przypomina³aby tê z 1919 r. Bohsdorf
wprawdzie istnia³ jeszcze, ale ca³e otoczenie
wioski wygl¹da³o zupe³nie inaczej. Krajobraz
£u¿yc, stwierdzi³em, ulega przeobra¿eniom
w tempie ekspresowym. Za spraw¹ wydobycia
wêgla i uprzemys³owienia okolicê dotknê³o
prawdziwe t¹pniêcie, a sta³o siê to w ostatnich
20-stu do 30-stu latach, kiedy to krajobraz
dotknê³a rewolucja. Wszystko siê zmieni³o,
i to zasadniczo, przekierowano bieg rzek.
Erwin Strittmatter czyta fragment
powieœci „Sklep”:
Wieje wiatr od strony dêbów. WoŸnice
zatrzaskuj¹ drzwi, zamykaj¹c w œrodku ma³y
wicherek z Bossdomu. Zabieraj¹ go ze sob¹
do miasta, gdzie zostanie uwolniony. Tam
zmiesza siê z miejskim powietrzem, ze smrodem, który unosi siê z rynsztoków.
Ca³kowicie siê jednak nie rozp³ynie, bêdzie
¿yæ dalej, jako mniejszoœæ, jako wiaterek,
który niegdyœ owiewa³ liœcie naszych dêbów,
nawet wtedy, kiedy nosy nie bardzo bêd¹
chcia³y temu wierzyæ.
Powiedzia³em naszych dêbów? Jestem
tutaj ju¿ u siebie?
WoŸnice baga¿owych furmanek odpinaj¹
torby na obrok. Zabieraj¹ koniom sprzed
pysków wyskubany do ostatniego Ÿdziebe³ka
step i wyprowadzaj¹ zwierzêta. Wskakuj¹ na
siedzisko i przecinaj¹ koñcem bata powietrze
na dwie czêœci, które z trzaskiem schodzi siê
z powrotem. Nadci¹ga szeœciokonny zaprzêg.
Furmanka nawraca przed naszym domem.
Powiedzia³em naszym domem?
Mieszkañcy wioski pakuj¹ swoje
narzêdzia i id¹ do wsi. Po drodze przemyœliwuj¹, jak maj¹ nas, nowych, w³¹czyæ w ten
ca³y organizm, jakim jest ich wieœ.
Narrator:
Dêby z „Pod Dêbami” ju¿ dawno œciêto.
Sta³y na drodze nowemu „sklepowi”, du¿emu
wiejskiemu spo¿ywczakowi. Sklep matki ju¿
nie wystarcza³. Pozosta³ zarzut Erwina, ¿e
jego brat, Heinrich nic nie zrobi³ w obronie
dêbów. Pozosta³ tylko jeden.
Dzisiaj goœciom bardzo brakuje tych
dêbów z „Pod Dêbami”.
Heinrich Strittmatter:
Tutaj mnie odwiedzali. Mo¿e znajdê pod
dêbami jeszcze jakiœ d¹b, mówi³ taki jeden
i szuka³ gdzieœ na zewn¹trz jakichœ ma³ych
dêbowych samosiejek.
nehmen das Lüftchen mit in die Stadt. Dort
wird es entweichen, wird sich mit Stadtluft
mischen, mit dem Gestank, der aus
Rinnsteinen steigt, ganz aufgeben aber wird
es sich nicht, in Minderheit wird es weiterleben, als Lüftchen, das einmal durch die
Blätter unserer Eichen ging, auch wenns unsre
Nasen nicht glauben wollen.
Habe ich unsere Eichen gesagt? Bin ich
schon heimisch hier?
Die Möbelkutscher schnallen die Futterbeutel ab. Sie nehmen den Pferden die leergegraste Steppe von den Mäulern, und sie strängen die Tiere an, und sie steigen auf den Sitz,
und sie spalten die Luft mit den Peitschenriemen, und die Luft fährt knallend wieder zusammen. Der Sechser-Zug zieht an. Der Möbelwagen wendet vor unserem Haus.
Habe ich unser Haus gesagt?
Die Dorfleute packen ihre Arbeitsgeräte,
gehen dorfeinwärts und sinnen nach, wie sie
uns, die neuen Leute, in den Organismus, der
ihr Dorf ist, einbeziehen werden.
Erzähler:
Die Eichen von Unter Eechen sind längst
gefällt. Sie standen einem neuen „Laden“,
dem Dorfkonsum im Wege. Der Laden der
Mutter genügte nicht mehr. Und es blieb
Erwins Vorwurf, daß Bruder Heinrich nichts
gegen das Fällen unternommen hatte. Nur
eine Eiche blieb stehen.
Matthias Körner
31
Heute vermissen die Besucher die Eichen
von „Unter Eechen sehr“.
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Die ham mich hier besucht. Vielleicht
finde ich unter Eechen noch ne Eiche, hat der
Mann gesagt und draußen nach Sämlingen
gesucht.
Jetzt hab ich doch noch eine gefunden,
sagte er. Aber das war keine Eiche das war
Esche, hab ich ihm gesagt.
Der hat später ne niedliche Karte
geschickt, die über meinem Arbeitsplatz
hängt. Mit blühendem Baum, Text will ich
auch noch vorlesen:
Schöne Landschaft drauf, auf dem Bild
und darunter steht:
Man kann einen seligsten Tag haben ohne
etwas anderes dazu zu gebrauchen als blauer
Himmel und grüne Frühlingserde.
Das ist ein Ausspruch von Jean Paul.
Das Kärtchen hat er mir mitgeschickt und
das hat mir so gut gefallen daß ich es gleich in
einen Rahmen gemacht habe und hier über
meinen Arbeitsplatz gehängt habe. Das ist wunderschön anzugucken. In der Natur, wenn es
draußen kalt ist fühlt man sich richtig erwärmt.
Ich dachte machst ihm ne Weihnachtsfreude und habe Weihnachtskärtchen und
Eicheln geschickt.
Dann kam Antwort: Se konnten mir keine
größere Freude machen. Das schönste
Geschenk was ich zu diesem Weihnachtsfest
bekommen habe. Ich werde versuchen, alle
Eicheln zu Pflanzen zu ziehen.
Habe ich mich gefreut, daß ich ihm eine
Freude gemacht habe.
Erzähler:
Heinrich Strittmatter zeigt mir noch Fotos
vom Umbau des Ladens zum Museums:
Schwarze Feuchtigkeitsränder durchziehen
den Putz wie Jahresringe. Der Fußboden ist
ausgeschachtet. Wo sind sie hin die
Fußbodensteine mit den Abriebspuren durch
Heidesand, Holzpantinen, Stiefel von Bauern,
Russen und Bergarbeitern, mit den Kratzern
durch die Reitstiefel der Frau Baronin und mit
den Schleifspuren der zu engen und deshalb
hühneraugenproduzierenden Stadtschuhe der
Mutter?
32
Znalaz³em jednak jeszcze jeden, mówi³.
Ale to nie by³ d¹b, tylko jesion, powiedzia³em
do niego.
Przys³a³ mi póŸniej œliczniutk¹ kartkê, która wisi nad moim miejscem pracy. Z kwitn¹cymi drzewami, chcia³bym odczytaæ te¿
tekst:
Piêkny krajobraz na tym obrazku, a pod
spodem:
Mo¿na prze¿yæ swój najszczêœliwszy
dzieñ, nie potrzebuj¹c do tego niczego wiêcej
jak b³êkitnego nieba i zielonej, wiosennej
ziemi.
To jest sentencja Jean Paula.
Przes³a³ mi kartkê, tak mi siê ona spodoba³a, oprawi³em j¹ zaraz w ramki i powiesi³em sobie tutaj, nad moim miejscem
pracy. Wspaniale siê na ni¹ patrzy. W rzeczy
samej, jeœli na dworze jest zimno, cz³owiek
czuje siê naprawdê rozgrzany.
Pomyœla³em sobie, ¿eby mu sprawiæ
radoœæ na œwiêta i przes³a³em kartkê bo¿onarodzeniow¹, wraz z kilkoma ¿o³êdziami.
Odpowiedzia³: „Nie móg³ mi Pan sprawiæ
wiêkszej radoœci. Najpiêkniejszy prezent jaki
dosta³em w tym roku. Postaram siê z ka¿dego
¿o³êdzia wyhodowaæ sadzonki”.
Bardzo siê z tego ucieszy³em.
Narrator:
Heinrich Strittmatter pokazuje mi jeszcze
zdjêcia z przebudowy sklepu na muzeum:
czarne obwódki znaczone przez wilgoæ przeci¹ga³y wzd³u¿ tynku jak coroczne s³oje na
drzewach. Wykopano pod³ogê. Gdzie podzia³y siê kamienne p³yty pod³ogowe, wytarte
od piasku z wrzosu, przez drewniane chodaki,
buciska ch³opów, ruskich i górników,
porysowane przez buty do jazdy konnej pani
baronowej, gdzie znaæ te¿ by³o œlady otaræ
zbyt w¹skich i dlatego te¿ notorycznie
bêd¹cych przyczyn¹ odcisków miejskich
butów matki?
Heinrich Strittmatter:
Ka¿dy czytelnik z pocz¹tku wyobra¿a
sobie sklep inaczej. Ka¿dy ma oczywiœcie
jakieœ fantazje na jego temat, lub te¿ odnosi
swoje wyobra¿enia do jakiegoœ znanego
ma³ego sklepiku. Niektórzy z kolei myl¹
sklep w swoich wyobra¿eniach z niewielk¹
hal¹ targow¹. Tacy wchodz¹ do œrodka bardzo
zdziwieni: „ach to jest ten sklep!? A nie by³ on
wiêkszy??” Nie, mówiê wtedy, nigdy nie by³
wiêkszy.
Kiedy matka zrezygnowa³a ze sklepu,
przejê³a go Spó³dzielnia Spo¿ywców
Konsum. Wówczas by³em tutaj i mog³em lub
musia³em lub te¿ po prostu przej¹³em sklep,
jako kierownik punktu sprzeda¿y z ramienia
Spó³dzielni. Trwa³o to jakieœ 2-3 lata, jak tu
pracowa³em. Potem w samej wsi
postanowiono za³o¿yæ Spó³dzielniê, a mnie
wys³ano do spó³dzielczej szko³y, na jeden
kwarta³. Gdy wróci³em tutejsza Spó³dzielnia
Spo¿ywców Konsum, z siedzib¹ w Horno ju¿
dzia³a³a. A ja mia³em 42 punkty sprzeda¿y,
które do niej nale¿a³y, jako prezes zarz¹du.
I tym w³aœnie siê zajmowa³em, do czasu
a¿ Spó³dzielnia Spo¿ywców Konsum zosta³a
rozwi¹zana.
Narrator:
To w tej historii jest miejsce, w którym
handel w Bohsdorfie i okolicy oraz ¿ywot
i codzienne funkcjonowanie Strittmatterów
ponownie siê rozdzielaj¹. Dopiero czasy
wspó³czesne przynosz¹ ich kolejne zejœcie:
turyœci przyje¿d¿aj¹cy do sklepu bardzo
mocno nakrêcaj¹ w Bohsdorfie koniunkturê.
Heinrich Strittmatter po zakoñczeniu
swojej przygody w Konsumie obra³ inn¹
drogê.
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Jeder Leser stellt sich den Laden erst mal
anders vor. Aber jeder hat seine eigne
Phantasie oder Vorstellung, oder vergleicht es
mit irgend eem andern kleen Kramladen.
Manche verwechseln das schon wieder mit
ner kleenen Kaufhalle. Und wenn se dann
reinkommen: „Ach das ist der Laden!? War
der nicht größer??” Ne sage ich dann, der war
nie größer.
Als meine Mutter Laden aufgegeben hatte,
hat der Konsum übernommen.
Und da war ich hier und konnte oder
mußte oder habe den Laden übernommen als
Verkaufsstellenleiter vom Konsum.
Das hat 2-3 Jahre gedauert da habe ich
hier gearbeitet. Dann wurden diese Dorfkonsumgenossenschaften gegründet. Und da
ham se mich off Konsumschule geschickt, een
Vierteljahr. Und wie ich wiederkam, dann
wurde die Dorfkonsumgenossenschaften hier
gemacht, mit dem Sitz in Horno. Und ich
hatte die 42 Verkaufsstellen, die dazugehörten, als Vorstandsvorsitzender.
Und das habe ich gemacht bis die Dorfkonsumgenossenschaften wieder offgelöst
wurde.
Erzähler:
Das ist in der Geschichte die Stelle, an der
sich der Handel in Bohsdorf und Umgebung
und die Strittmatterschen Lebenslinien wieder
Matthias Körner
33
trennen. Erst in der Gegenwart nähern sie sich
wieder: Die Ladentouristen kurbeln das
Geschäft in Bohsdorf kräftig an.
Heinrich Strittmatter ging nach seiner
Konsum-Zeit andere Wege.
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Damals bin ich dann nach Lübbenau
gekommen zum Kraftwerksbau. Durch meine
Frau, die ich dann kennengelernt habe. Später
habe ich mich noch mal off die Schulbank
gesetzt und hab den Baumaschinisten
gemacht. Und hab dann 17 Jahre lang Kräne
gefahren und die Häuser mit aufgebaut und
dann Bagger gefahren bis zum hohen
Rentenalter. Ich hab ja nicht bis 65 sondern
bis 67 habe ich gearbeitet.
Erzähler:
In dem Ladenmuseum fehlen jene Spuren
von Vergangenheit und Vergänglichkeit wie
ich sie noch auf den Baufotos entdeckt habe.
Alles ist geschniegelt. Heinrich schließt die
Ladentür ab und verspricht mir als große
Ausnahme noch einen Aufstieg zu Originalen.
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Das ist die Treppe zu dem Rumpelboden.
Wo wir noch schnell roffgehen wollen.
Das ist alles was de im Film gesehen hast.
…So jetzt kommen wir ins Paradies.
Erzähler:
Während Heinrich den undichten Stellen
de Daches nachspürt, betrachte ich das gigantische Sammelsurium an Krimskrams auf dem
Boden. In Regalen, in Schachtel, auf und in
Schränken deren Türen offenstehen, auf
Bänken und Kisten, in Fässern und Tüten,
überall Requisiten aus der Strittmatterschen
Familiengeschichte:
Küchenmöbel von der Mutter, Fleischwölfe. Messerputzmaschinen, Stiefelknecht,
elektrischer Futterdämpfer...
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Das war die erste elektrische Waschmaschine, die es gab
Das sind noch Teile von unserem Kinderspielzeug. Stabilbauksten, wenn de das kennst.
Das war mein wunderbarstes Geschenk, was
ich mal zu Weihnachten gekriegt habe.
Da hat der Erwin mitgemacht und mich
droff gebracht, das nach Vorlage zu bauen.
34
Heinrich Strittmatter:
Wówczas trafi³em do Lübbenau, na
budowê elektrowni. Za spraw¹ mojej ¿ony,
któr¹ wtedy pozna³em. PóŸniej jeszcze raz
trafi³em do szkolnej ³awy, gdzie zrobi³em
operatora maszyn budowlanych. A potem
przez 17 lat pracuj¹c na dŸwigach obrotowych, budowa³em domy. PóŸniej znów, a¿
do póŸnego wieku emerytalnego jeŸdzi³em
kopark¹. Pracowa³em przecie¿ nie do 65. lat,
ale a¿ do 67. roku ¿ycia.
Narrator:
W Muzeum Sklepu brakowa³o tamtych
œladów przesz³oœci i krótkotrwa³oœci, które
uda³o mi siê jeszcze odkryæ na zdjêciach
z przebudowy sklepu. Wszystko jest piêknie
wypieszczone i wychuchane. Heinrich
zamkn¹³ na klucz drzwi od sklepu i obieca³ mi
w drodze wielkiego wyj¹tku jeszcze jedn¹
wycieczkê na górê – do autentycznych œladów
historii.
Heinrich Strittmatter:
To s¹ schody do graciarni na strychu.
Gdzie jeszcze chcemy na sekundê wejœæ.
To jest wszystko, co widzia³eœ w filmie.
...A zatem teraz wkraczamy do raju.
Narrator:
Podczas gdy Heinrich tropi³ dziury w dachu, przygl¹da³em siê gigantycznej zbieraninie ró¿nego rodzaju gratów, walaj¹cych siê
po ca³ym strychu. Na rega³ach, w pud³ach,
w szafach i na szafach, stoj¹cych szeroko
otworem, na ³awkach i skrzyniach, w beczkach i torbach, wszêdzie rekwizyty z rodzinnej historii Strittmatterów. Meble kuchenne
matki, maszynki do miêsa, zmywarki do no¿y,
pacho³ek do butów, elektryczny poch³aniacz
zapachów...
Heinrich Strittmatter:
To by³a pierwsza pralka elektryczna, jaka
siê ukaza³a.
To s¹ jeszcze elementy z naszych zabawek
dzieciêcych. Pude³ko z klockami, jeœli sobie
przypominasz. To by³ mój najwspanialszy
prezent, jaki dosta³em na gwiazdkê. Erwin
bra³ w tym udzia³, pokaza³ mi te¿ jak
budowaæ z klocków wed³ug wzoru.
To by³y puszki na cukierki. Tak kiedyœ
pakowano cukierki. A kiedy nie zosta³y zaraz
jeden za drugim wyprzedane, wszystkie zaraz
skleja³y siê w jedn¹ bry³ê. Wtedy matka robi³a
z nich cukierkowy gruz. Rozdawa³a go
póŸniej klientom dla dzieci, tym, którzy robili
zakupy za wiêcej ni¿ 10 marek.
By³o jeszcze ³ó¿ko moich rodziców. Boki
³ó¿ka, materac miêdzy nimi (jakiœ kot siê
przestraszy³ i zacz¹³ miauczeæ). No Miszka,
co z tob¹?
Narrator:
Tutaj na sklepowym strychu czas krêci siê
chaotycznie w kó³ko. Manifest Partii
Komunistycznej autorstwa Karola Marksa
le¿y obok którejœ edycji ¿urnala mody
Vobachs. Lokalna gazeta „Lausitzer Rundschau”, która w³aœnie œwiêtuje okr¹g³¹
rocznicê powstania DDR, za s¹siada ma star¹
pompê do nafty, bêd¹c¹ niegdyœ czêœci¹
wyposa¿enia sklepu.
Heinrich Strittmatter:
To by³a dzieciêca wanienka. Cynkowa. Ja
ju¿ by³em k¹pany i Erwin tak¿e.
(Heinrich myszkowa³ dalej)
Coœ tu jeszcze pachnie, musia³y tu byæ
perfumy.
Kostka roso³owa Knorra te¿ jeszcze
sprzed wojny. Tam z ty³u stoi maszynka do
krojenia chleba. Sta³a z ty³u w kuchni, mama
nie specjalnie lubi³a opieraæ cokolwiek
o pierœ, dlatego te¿ wola³a kroiæ chleb na
maszynce.
Das waren Bonbonbüchsen. So wurden
Bonbons angeliefert. Und wenn die nicht hintereinander verkauft wurden, sind die och alle
zusammengeklebt. Dann hat meine Mutter gestäkert und übrig blieb bloß noch Bonbongrus.
Das hat se dann, bei denen, die über 10 Mark
eingekooft ham, für die Kinder mitgegeben.
Das war noch das Bettgestell von meinen
Eltern. Bettwände, Matratze dazwischen (eine
Katze wird aufgeschreckt und mauzt) Na
Mischka. Was ist mit dir.
Erzähler:
Hier auf dem Laden-Boden ist die Zeit
durcheinandergewirbelt. Das Manifest der
Kommunistischen Partei von Karl Marx liegt
neben einer Ausgabe von Vobachs Modenzeitung, die Lokalzeitung „Lausitzer Rundschau”, die einen runden DDR-Geburtstag
feiert hat die Petroleum-Pumpe aus der alten
Ladenausrüstung zur Nachbarschaft.
O-Ton Heinrich Strittmatter:
Das war die Kinderbadewanne. Ne
Zinkbadewanne. Da bin ich och schon drin
gebadet worden und der Erwin och.
(Heinrich schnüffelt)
Ja das riecht noch een bißchen, muss
Parfüm gewesen sein.
Knorr Suppenwürfel ist och noch von
vorm Kriege. Hinten steht noch eene Brotschneidemaschine. Die hatten wir hinten in
der Küche, weil meine Mutter nicht gerne was
Matthias Körner
35
gegen die Brust gestemmt hat. Die hat lieber
mit Maschine die Schnitten abgeschnitten.
Das ist ne Mohnmahle, Der muß erst vorm
Backen durchgequetscht worden. Die stand in
der Backstube. Da sind die Leute mit selbst
geerntetem Mohn gekommen: Wir wollen
Kuchen backen, kannst nicht mal schnell
zwee Pfund Mohn malen.
Ja wenn sich niemand drum kümmert,
dann geht es och den Bach runter. Aber der
Verein hat schon alles notiert, was hier ist.
(schaltet einen alten Lichtschalter)
Die Schalter hat der Erwin och immer
noch angeguckt überall. Hat sich gefreut, daß
se noch da sind.
Ich dachte immer was rennt der denn
immer so rum und guckt, dabei hat er een
Roman geschrieben. Da waren eben sogar die
Schalter vertraute Leute.
(Wir gehen die Treppe vom Boden hernter,
die Treppe quietscht)
Erzähler:
Das Quietschen der Treppe ist geblieben.
Nur die Raschel-Melodie der Eichenblätter
fädelt sich nicht mehr dazwischen. Der neue
Laden an der Stelle der Eichen ist längst
geschlossen. Die Bohsdorfer fahren in den
Lausitz-Center einkaufen. Dort gibt es auch
Brot. Das schmeckt wie überall. Der Fortschritt ebnet längst auch Bohsdorf ein. Herausragen wird vielleicht künftig ein Strittmatter-Denkmal, das von Verein schon „angedacht”
ist. Wird der Pferdenarr Erwin dann hoch zu
Roß in sein Kindheits-Dorf sehen? Was werden ihm die Reiter-Standbild-Denkmal-Macher statt des Schwertes in die Hand drücken?
Oder wird es ein ganz modernes Denkmal, ein
Hologramm, wie auf der EC-Karte, nur eben
viel größer. Und aus verschiedenen
Blickwinkeln ändert sich der Kopf, verwandelt sich vielleicht sogar in den Heinrich?
Und in der Edelstahlfläche ringsum
spiegelt sich nur noch Vergangenheit.
Wo wird dann der Spiegel stehen, der die
Geschichten des Dorfes zu großer Geschichte
spiegelt?
Ist der Film vielleicht ein solcher Spiegel?
Ich frage den Szenenbildner des Laden-Films
Lothar Holler.
36
A to jest m³ynek do mielenia maku, który
dopiero tu¿ przed pieczeniem powinien byæ
przetarty. M³ynek sta³ w piekarni.
Przychodzili do nas ludzie z w³asnym,
zebranym przez siebie makiem i zagadywali:
„Chcemy upiec ciasto, nie zmieli³byœ szybko
dwa funty maku?”
Tak, jak nikt siê o to nie troszczy, to
wszystko siê w palcach roz³azi. Ale stowarzyszenie wynotowa³o ju¿ wszystko, co tu
jest.
(w³¹czy³ stary kontakt)
Erwin te¿ zawsze wypatrywa³ tych starych
kontaktów. Cieszy³ siê, ¿e jeszcze s¹.
Zawsze zastanawia³em siê, co on tak biega
wko³o i patrzy, a on przy tym swoim bieganiu
napisa³ ksi¹¿kê. Ludzie wierzyli, ¿e nawet te
kontakty tam s¹.
(schodzimy po skrzypi¹cych schodach ze
strychu)
Narrator:
Skrzypienie schodów pozosta³o. Tylko
szeleszcz¹ca melodia dêbowych liœci nie
sp³ynie ju¿ spomiêdzy nich. Nowy sklep,
który powsta³ w miejsce dêbów, jest od dawna
zamkniêty. Mieszkañcy Bohsdorfu je¿d¿¹ na
zakupy do Centrum £u¿yckiego. Tam te¿ jest
chleb, który smakuje jak wszêdzie. Postêp
równa te¿ wieœ Bohsdorf. W przysz³oœci sterczeæ bêdzie byæ mo¿e tylko pomnik
Strittmattera, który jest ju¿ w zamyœle stowarzyszenia. Czy Erwin, maniak koni, spojrzy jeszcze kiedyœ na wieœ swojego dzieciñstwa z wysokoœci konia? Co wcisn¹ mu do rêki
zamiast miecza Inicjatorzy-Pos¹gu-StatuyJeŸdŸca? A mo¿e bêdzie to ca³kiem nowoczesny pomnik, hologram, jak na karcie
bankomatowej, tylko znacznie wiêkszy.
I z ró¿nych k¹tów widzenia zmieniaæ siê bêdzie g³owa, byæ mo¿e przeobra¿aæ siê bêdzie
nawet w g³owê Heinricha? A powierzchnia ze
szlachetnej stali dooko³a odbijaæ bêdzie
przesz³oœæ. Tylko gdzie bêdzie sta³o lustro,
które historiê wsi odbije w wielk¹ historiê?
A mo¿e film jest tym lustrem? Pytam
Lothara Hollera, scenografa filmu „Sklep”.
Lothar Holler:
To przecie¿ nie s¹ œwietne, zadziwiaj¹ce
obrazy. To s¹ codzienne rzeczy, pude³ka
zapa³ek, butelki mleka, siatki z zakupami, to
w³aœciwie podkreœla ¿ycie i je tworzy. Œwiece,
jak one wygl¹daj¹, te rzeczy, to nie jest piêkny
obraz. Ale w ten sposób tych wszystkich
codziennoœci jeszcze nikt nie zebra³, one
zosta³y tu u¿yte.
Co jak zafunkcjonowa³o, to trzeba
wiedzieæ.
Jedno, to historyczny materia³ o Strittamatterze uczyniæ mo¿liwie autentycznym, ale to
prowokuje, kusi aby stworzyæ wiêcej planów
w tle, pokazaæ wiêcej politycznych i filozoficznych zwi¹zków.
Erwin Strittmatter czyta fragment
powieœci „Sklep”:
Spacerujê tak¿e trochê wieczorami.
Spogl¹dam na kwitn¹ce niebo. Gwiazda stoi
obok gwiazdy, jak godziny – jedna obok
drugiej – chocia¿ jedna piêæ, a druga kolejne
dziesiêæ lat œwietlnych jest ode mnie oddalona. Ja, kulej¹cy starzec, bêdê zatem dla
obserwatora w kosmosie za piêæ lub za
dziesiêæ lat jego teraŸniejszoœci¹.
Narrator:
Czas up³ywa. Ostatnia filmowa mg³a ju¿
dawno siê rozp³ynê³a, jak wiatr od strony
„dêbów”, który znikn¹³ w dalekim i szerokim
œwiecie.
Znów stojê z Heinrichem Strittmatterem
w sklepie. Wszystko jest tak jak udekorowane
na scenie w teatrze. Z trudem przychodzi mi
wyobraziæ sobie, ¿e w³aœnie przedstawiono
prawdziwe ¿ycie. W budynku Konsuma zaraz
obok powsta³o w miêdzyczasie miejsce
spotkañ Stowarzyszenia Erwina Strittmattera.
W tym samym miejscu zatem, w którym
niegdyœ wiatr podwiewa³ dêbowe liœcie.
Heinrich Strittmatter przejecha³ p³ask¹
d³oni¹ po sklepowej ladzie, jakby zmiata³
ostatni okruch. Potem strzeli³ szelkami
i wyszed³ z nowego Starego Sklepu. I nagle
tak jak Bossdom rozwia³ siê wraz z wiatrem.
T³umaczenie Grzegorz Gorzechowski
Lothar Holler:
Es sind ja nicht die tollen Bilder. Die
täglichen Sachen sind’s die Streichholzschachteln, die Milchflaschen, die Netze, die
Brotnetze, das macht das Leben ja eigentlich
aus. Die Kerzen, wie sahen die aus, diese
Dinge, Nicht een tolles Bild. Aber so
Alltäglichkeiten hat keiner gesammelt, die
wurden verbraucht.
Wie was funktioniert hat, das muß man
wissen.
Das eine ist, den historische Stoff
Strittmatter, authentisch zu machen, aber es
reizt einen mehr die Hintergründe zu inszenieren, mehr die politischen und philosophischen Zusammenhänge.
O-Ton Erwin Strittmatter liest aus dem
„Laden”:
Ich gehe auch nachts ein wenig umher,
sehe mir den blühenden Himmel an. Stern
steht bei Stern, als Stünden sie nebeneinander,
obwohl einer fünf und ein anderer zehn
Lichtjahre von mir entfernt ist. Ich, der hinkende Alte, werde also für einen Beobachter im
Kosmos nach fünf oder nach zehn Jahren
Gegenwart sein.
Erzähler:
Zeitchen vergeht. Der letzte Nebel im
Film ist längst verflogen, wie der Wind von
„die Eechen“, der sich im Möbelwagen in die
große weite Welt verflüchtigte.
Ich stehe wieder mit Heinrich Strittmatter
im Laden. Alles ist wie bei der Dekoration auf
der Theaterbühne. Mit fällt die Vorstellung
schwer, daß sich hier einmal richtiges Leben
abgespielt hat. In dem Konsumgebäude nebenan ist inzwischen eine Begegnungsstätte des
Erwin-Strittmatter-Vereins. An jener Stelle
also, wo einst der Wind in die „Eechen“ fuhr.
Heinrich Strittmatter fährt mit der flachen
Hand über die Ladentheke, als gelte es, letzte
Krümel wegzuwischen. Dann schneppert er
mit seinen Hosenträgern und geht aus dem
neuen Alten Laden. Und plötzlich ist mir, als
sei auch Bossdom verweht.
Matthias Körner
37
Grzegorz ¯egleñ
Nawiedzony
pojawi³a siê
otworzy³a skrzyd³a
drzwi
b³yskawic¹ oczu
unios³a skrawek
b³êkitu
który to ju¿ raz
nawiedzi³ mnie anio³
w uœcisku bram
Poca³unek
zamilkliœmy
w kroplach spojrzeñ
nurkowaliœmy
jakbyœmy mieli wypowiedzieæ
zaklêcie
tyle s³ów w milczeniu
zasialiœmy
o zachodzie rumieñców
zerwan¹
poziomk¹ ust
przemówiliœmy
38
Grzegorz ¯egleñ
***
pamiêtasz
tamtej nocy
tak blisko
na jeden oddech
ujrzeliœmy
przeœwituj¹ce niebo
w sieci gwiazd
wy³owi³em blask
a ty wskaza³aœ
mleczn¹ drogê
na tarczy nieba
jednym ruchem warg
odczytaliœmy przysz³oœæ
pamiêtasz
39
Wtedy i teraz
Andrzej K. Waœkiewicz
Niesforny kosmyk
Widzia³em, wiêc literackie obrazy mam za prawdziwe. Pod koniec siódmej klasy, chyba na
godzinie wychowawczej, ale nie rêczê, przyszed³ do nas kolega z ZMP. Jakoœ nie potrafiê sobie
przypomnieæ czy w klasie by³a katedra czy tylko stó³. Pamiêtam tylko, ¿e na pewno sta³, nie
siedzia³. Pewnie, bo i tego nie pamiêtam, opowiada³ nam, ¿e gdy ju¿ skoñczymy szko³ê
bêdziemy mogli wst¹piæ do Organizacji. I pewnie o tej Organizacji, jej roli i o tym, jakim to
zaszczytem, ale i trudnym obowi¹zkiem, jest nale¿enie do niej nam mówi³. Nie pamiêtam,
a nie chcê o tym, co s³ysza³em opowiadaæ wedle utrwalonych w pamiêci powieœciowych wersji.
By³ wysoki, szczup³y; blondyn w zielonej koszuli z czerwonym krawatem. Mówi³,
i w pewnym momencie sta³o siê to, co utrwalili pisarze: gwa³townym, a mo¿e tylko – niecierpliwym ruchem g³owy odrzuci³ opadaj¹cy na czo³o niesforny kosmyk. Bo uczesany by³, myœlê,
wedle normy: do góry. A wtedy, by ów niesforny kosmyk odrzuciæ, trzeba g³owê wpierw
pochyliæ, a potem gwa³townie podrzuciæ do góry. Chyba nie czesa³ siê na bok, bo wówczas ruch
jest inny – do do³u z lewa a potem do góry na prawo. Muszê sprawdziæ jak to wygl¹da³o w filmach z epoki. Pewnie te¿ zosta³o utrwalone. Na niemieckich filmach o kilkanaœcie lat
wczeœniejszych jest; ale wtedy m³odzieñcy czesali siê na bok.
24 VI 2004
Droga
Chodzi³em t¹ drog¹ codziennie – do szko³y i ze szko³y. U jej koñca by³ most, drewniany,
z dziur¹ w œrodku. Musia³a w ten most waln¹æ bomba, albo mo¿e ktoœ rzuci³ granat, a potem
przez tê dziurê przerzucono k³adkê wisz¹c¹ na linach, w¹sk¹ i chybotliw¹, ale z porêczami.
Mówiliœmy na ni¹: ponton. A potem z mostu wchodzi³o siê pod górê. Z prawej strony by³ sklep,
z lewej, nieco dalej szko³a. Ale teraz nie o niej, lecz o drodze. A raczej o kamieniach, które
wzd³u¿ niej (z lewej strony gdy szed³em do szko³y, a z prawej gdy z niej wraca³em) le¿a³y
w starannie u³o¿onych pryzmach. Granitowa kostka. Droga by³a zwyk³a, gruntowa. Gdy pada³o,
rozmiêka³a. Wiêc pewnie mia³a byæ wybrukowana, albo mo¿e nawet wyasfaltowana i ta kostka
mia³a byæ podk³adem. Nie zd¹¿ono. Kamienie zosta³y, wspina³y siê na nie pêdy je¿yn, gdzieniegdzie porasta³y traw¹. Z takich kamieni niewiele da siê zrobiæ, mog³yby ostatecznie byæ u¿yte
na podmurówki, ale – póki co – domy i obejœcia by³y ca³e, wiêc le¿a³y spokojnie. Czasem,
wracaj¹c ze szko³y, ktoœ je przewróci³, albo osunê³y siê, gdy wbiegaliœmy na pryzmê. Le¿a³y
i czeka³y. Potem ju¿ tam nie bywa³em, wiêc nie wiem co siê z nimi sta³o.
10 V 2005
40
Èapek
Mia³em wybór – albo ta ksi¹¿ka albo samolocik na drucie. To by³o nawet interesuj¹ce
urz¹dzenie. Dwa elementy: wygiêty druciany prêt – z jednej strony r¹czka, z drugiej stoj¹cy do
góry szpikulec, i drugi prêt – z jednej strony skrêcona tulejka z drutu, z drugiej drewniany
samolocik ze œmig³em. Gdy siê je z³¹czy³o i obraca³o kolistym ruchem – samolocik lata³. Œmig³o
wtedy, myœlê, wirowa³o, ale g³owy za to nie dam. Chcia³em mieæ ten samolocik, ale – gdy j¹
obejrza³em – bardziej ksi¹¿kê. By³a du¿a, w sztywnej oprawie, i mia³a wiele obrazków. By³a
o psie, który nazywa³ siê Lejek. Zapamiêta³em te¿ nazwisko autora, bo nie doœæ, ¿e by³o
œmieszne, to jeszcze nad pierwsz¹ liter¹ by³ taki zabawny odwrócony daszek. Wiêc wybra³em
ksi¹¿kê. Czy coœ jeszcze prócz tej ksi¹¿ki i samolocika mog³em wybraæ – nie pamiêtam. Ale
musia³em dokonaæ wyboru, bo mama kaza³a, gdy bêdê wraca³ ze szko³y kupiæ cukier. A nie
mog³em go tak po prostu kupiæ, musia³em coœ jeszcze. Z produktów, tak nazwijmy – nie pierwszej potrzeby. Potem dowiedzia³em siê, ¿e to, czego dokona³em, nazywa³o siê sprzeda¿¹
wi¹zan¹. A jeszcze póŸniej, ¿e to by³ element wielkiego projektu spo³ecznego. W jego realizacji, ca³kiem nieœwiadomie, uczestniczy³em. PóŸniej, gdy o tym myœla³em, uœwiadomi³em sobie,
¿e wybieraj¹c spoœród wartoœci ucieleœnionych w rzeczach, wybra³em te najwy¿sze. Te, którym
to wszystko mia³o s³u¿yæ, i w czym kry³o siê ostateczne spe³nienie nowego cz³owieka. Gdyby
mi siê teraz chcia³o bawiæ – móg³bym czyn, którego dokona³em, wybór, który by³ przecie¿ swobodny, choæ dokonywa³ siê w nie przeze mnie ustalonych ramach, interpretowaæ wedle tamtej
i dzisiejszej optyki. Ba, wpisywaæ w opcje przeró¿ne, aksjologie rozliczne. Nie chce mi siê, mam
i teraz wybór. I te¿, chc¹c nie chc¹c, zap³acê zañ.
Zabawne – znów, jak wtedy, stajê przed podobn¹ koniecznoœci¹. Chc¹c kupiæ w kiosku
ksi¹¿kê z gazetowej kolekcji, powinieniem kupiæ tak¿e gazetê. Mam j¹ sk¹din¹d, wiêc pani
z kiosku sprzedaje mi sam¹ ksi¹¿kê. Wiêcej ludzi kupuje gazety ni¿ ksi¹¿ki, rachunek siê zgodzi.
Czy wtedy te¿ tak bywa³o, nie rêczê, choæ pewnie nakazy dawa³y siê obejœæ.
I to mo¿na wpisaæ w du¿¹ spo³eczn¹ strukturê. Ustaliæ regu³y, motywy, ods³oniæ to, co skrywaj¹ oficjalne deklaracje. W ma³ej cz¹stce odkryæ czêœæ wiêkszej ca³oœci. A tak¿e sieæ wzajemnych powi¹zañ elementów niekoniecznie widocznych na pierwszy rzut oka. I wszystko razem
poddaæ ideologicznej interpretacji.
Nie chce mi siê. Wolê widzieæ siebie – ch³opca, i siebie – daleko bardziej dojrza³ego
– kupuj¹cego produkt, który jest czymœ wiêcej ni¿ zwyk³ym przedmiotem konsumpcji,
przygl¹daj¹cego siê tej czynnoœci i widz¹cego w niej siebie, i to, co siê w owej czynnoœci po
równi skrywa i ods³ania.
Mia³em i mam wybór. W nie przeze mnie ustalonych ramach.
Mogê je wszelako rozpoznaæ. I siebie w nich.
10 V 2005
ZMP – trzy epizody
Zwyciêstwo kolektywu
To pewnie by³a studniówka, nie zwyk³e sobotnie tañce. Ju¿ chyba po tym jak na œcianach
artysta wymalowa³ trzy wielkie obrazy przedstawiaj¹ce wieœ spó³dzielcz¹. Co by³o na dwu – nie
pamiêtam, wydaje mi siê, mgliœcie, ¿e na jednym z nich – orka zmechanizowana: traktory, p³ugi
wieloskibowe. Ten wszak¿e, który znajdowa³ siê na du¿ej œcianie, naprzeciw drzwi wejœciowych
zapamiêta³em. Przedstawia³ dorodne krowy pij¹ce z wielkiego betonowego poid³a. Z boku by³
Andrzej K. Waœkiewicz
41
chyba kran, co dokumentowa³o, ¿e wieœ ma ju¿ bie¿¹c¹ wodê. Czy w tle wznosi³y siê s³upy
z przewodami elekrycznymi, nie pomnê, ale chyba by³y, bo to jedna z ikon okresu. Sta³em pod
tym obrazem, tañce siê jeszcze nie zaczê³y, i wtedy ktoœ ze starszych klas, pewnie przewodnicz¹cy szkolnego ZMP, triumfalnie obwieœci³, ¿e dwie kole¿anki z klasy maturalnej dojrza³y
i postanowi³y wst¹piæ do Organizacji. Dot¹d trzyma³y siê z boku, teraz s¹ z nami, w kolektywie.
Dojrzewa³y d³ugo, ale przecie¿ dojrza³y. Kolektyw zwyciê¿y³.
Zerwa³y siê oklaski, trwa³y d³ugo. Czy zaœpiewano tak¿e pieœñ organizacyjn¹, nie pomnê.
A potem kolektyw otoczy³ nowe kole¿anki, wzi¹³ je na rêce i podrzuca³ do góry. Coœ pewnie
skandowano, gratuluj¹c s³usznego wyboru.
Pe³ne zjednoczenie.
A potem by³y tañce.
Ró¿a Luksemburg i Król Maciuœ Pierwszy
By³em w Organizacji. Kiedy wst¹pi³em, nie pamiêtam. Pewnie na pocz¹tku nauki, jak tylko
robiono zapisy nowoprzyjêtych. To trwa³o zbyt krótko, bym móg³ wejœæ do aktywu. Nie jeŸdzi³em, jak starsi, na agitacje. Na razie uczestniczy³em w szkoleniach. Jedno z nich zapamiêta³em.
Kolega z klasy, Tyliszczak siê nazywa³, wyk³ada³ o b³êdach luksemburgizmu. Pewnie prócz
nas by³ ktoœ ze szkolnego aktywu i, wydaje mi siê, tak¿e któryœ z nauczycieli. S³ucha³em, ale
pod ³awk¹ mia³em roz³o¿on¹ ksi¹¿kê - Króla Maciusia I. Musia³em siê pochyliæ i w ten sposób
wyró¿niæ siê spoœród siedz¹cych. I wtedy ktoœ do mnie podszed³, nauczyciel albo funkcyjny,
i skonfiskowa³ ksi¹¿kê.
Otrzyma³em karê dyscyplinarn¹. Przez miesi¹c ze szkolnej biblioteki mog³em po¿yczaæ
tylko ksi¹¿ki zawodowe. ¯adnych innych. Czy w³aœnie wtedy przeczy³em broszury
o frapuj¹cych tytu³ach Krowa pyskiem doi i Kto jest najwiêkszym szkodnikiem buraków? Ten, kto
im liœcie obrywa! - nie pamiêtam. Wiem, ¿e je czyta³em.
W analizê b³êdów, które pope³ni³a sk¹din¹d wielka rewolucjonistka wg³êbia³em siê du¿o
póŸniej.
A z koleg¹ Tyliszczakiem nawet siê zaprzyjaŸniliœmy. Na studniówce piliœmy, raczej
w sporych iloœciach wino marki „Tur”, mnie jakoœ s³u¿y³o, jemu mniej, zrobi³a siê afera i nie
dopuszczono go do matury.
O wielu rzeczach nie wiedzia³em i nie wiem, ale to, ¿e Ró¿a Luksemburg pope³ni³a powa¿ne
b³êdy teoretyczne, i ¿e tyczy³y one przede wszystkim problemów narodowych, zapamiêta³em na
zawsze.
Mia³em podzieln¹ uwagê.
Nasza organizacja
Nie ma co kpiæ – Organizacja by³a potêg¹. Co najlepiej udowodni³a sprawa kolegi Roga,
z równoleg³ej do mojej klasy. By³o tak oto, ¿e w czasie lekcji jêzyka rosyjskiego kolega Róg
zachowywa³ siê niew³aœciwie. Mo¿e rozmawia³, mo¿e siê œmia³, doœæ ¿e nauczyciel nie wytrzyma³ i wyr¿n¹³ go w mordê. Kolega Róg postawi³ sprawê na szkolnej organizacji ZMP, ta zaœ zorganizowa³a wspólne zebranie z POP PZPR.
S¹d nad tym, który naruszy³ socjalistyczne normy moralne.
Kolega Róg zachowywa³ siê, byæ mo¿e niew³aœciwie, lecz nauczyciel obrazi³ nie tylko ucznia, ale w jego osobie tak¿e Organizacjê, której kolega Róg jest cz³onkiem, nie mo¿e wiêc pe³niæ
zaszczytnej funkcji wychowawcy m³odego pokolenia. Nie ma innej mo¿liwoœci – musi opuœciæ
szko³ê. Och, nauczyciel przeprosi³ i kolegê Roga, i Organizacjê, powo³a³ siê na prze¿ycia
wojenne i chyba tak¿e obozowe, jeœli nie konfabulujê, równie¿ na to, ¿e jest cz³onkiem Partii,
wiêc w ¿aden sposób nie chcia³ w osobie kolegi Roga naruszyæ honoru Organizacji. Organizacja
nie ust¹pi³a. Nauczyciel przesta³ nas nauczaæ.
42
Po nim przysz³a m³oda i ³adna. Lubi³em j¹, bo nie krzycza³a i rosyjskie teksty pozwala³a
streszczaæ po polsku.
Za tym zwolnionym raczej nie przepada³em. Zreszt¹ star³em siê z nim na samym pocz¹tku.
Wezwa³ mnie do tablicy i kaza³ pisaæ: urok pierwyj, a ja s³abo pamiêta³em bukwy. Potem, gdy
ju¿ jako tako czyta³em, to z fatalnym akcentem, wiêc wrzeszcza³ na mnie: biezudarnyje o czytajetsja tak a, ty durak. Chyba obudzony ze snu potrafiê to zdanie prawid³owo wyartyku³owaæ.
Czy zwolnienie mnie obesz³o, ju¿ nie wiem. Ale pewnie czu³em siê nieŸle, silny wœród silnych.
A potem nie by³o ju¿ Organizacji. Sz³o nowe. PóŸn¹ jesieni¹ zebrano nas do kopania
buraków. Rêcznie. Jeœli siedzia³ miêkko dawa³o siê go po prostu wyrwaæ, jeœli nie – wpierw trzeba by³o podwa¿yæ wide³kami, takimi dwuzêbowymi ze specjaln¹ poprzeczk¹ do naciskania
butem. Ziemia ju¿ by³a przemarzniêta, wiêc sz³o to niesporo, rêce grabia³y. W gazetach pisali
o strajkach, my te¿ postanowiliœmy zastrajkowaæ. Systemem, jak mówiliœmy, w³oskim. To
znaczy nie opuœcimy miejsca pracy, ale i roboty nie podejmiemy, bêdziemy z tymi wide³kami
maszerowaæ gêsiego po miedzy, dok¹d prowadz¹cy zajêcia nie puœci nas do domu.
Puœci³. Ale zaraz potem zebra³a siê rada pedagogiczna, wezwano nas i kazano wskazaæ
prowodyrów. Nie wskazaliœmy, wiêc nam ich wskazano. G³ównymi byli najstarsi, kolejnymi –
podle wzrostu. Ani potwierdziliœmy, ani zaprzeczyliœmy, w ka¿dym razie nie chcieliœmy
wymieniæ ¿adnych nazwisk. W ten sposób milcz¹co uznaliœmy s³usznoœæ zarzutów. Najbardziej
winni opuœcili szko³ê, kolejnym zabrano stypendia.
Ja by³em wœród œredniaków. I pod wzglêdem wieku, i pod wzglêdem wzrostu.
Czy by³o to ju¿ wówczas, gdy dzia³a³a nowa organizacja (nie, jej z du¿ej litery pisaæ nie
mo¿na) czy mo¿e siê dopiero organizowa³a, nie wiem.
Tamtej w ka¿dym razie na pewno ju¿ nie by³o.
A kolega Róg du¿o póŸniej znalaz³ siê – wraz ze mn¹ i Filipiukiem z mojej klasy, znanym
lekkoatlet¹ – wœród tych, co rozs³awili imiê szko³y. Zdaje siê – uratowa³ ton¹cego.
11 V 2005
Jak nie zosta³em cz³onkiem Partii
Gdy teraz to sobie t³umaczê – nie potrafiê odpowiedzieæ inaczej jak tylko, ¿e z wygodnictwa
i oportunizmu. Choæ, zdaje siê, w pewnym momencie mówi³em, ¿e Majakowski i Broniewski
tak¿e nie byli. Namawiano mnie zreszt¹ tylko dwa razy. Najpierw w pierwszej firmie, w której
pracowa³em. Dyrektor by³, ktoœ jeszcze te¿, w sumie jednak zbyt ma³o by powo³aæ POP, dzia³a³a
tylko grupa, a firma, jakby nie by³o, szczebla wojewódzkiego. Wstyd. Wiêc dyrektor odby³ ze
mn¹ rozmowê. Odpowiedzia³em, standardowo, ¿e jeszcze nie dojrza³em, i na tym siê skoñczy³o.
On te¿ pewnie pyta³ rutynowo.
Nic mnie, tak naprawdê, nie wstrzymywa³o. Ani wzglêdy religijne, ani ideowe. By³em
w ZMP, potem w ZMW, ca³kiem wiêc logiczne gdybym by³ i w PZPR. Chêtnie zapisa³em siê na
WUML, naukê tam wspominam ca³kiem dobrze i ceniê sobie dyplom.
A potem zosta³em cz³onkiem ZSL. Nied³ugo potem zacz¹³em pracowaæ w „Gazecie
Ch³opskiej”, gdy j¹ zlikwidowano, Boles³aw Soliñski zatrudni³ mnie w „Nadodrzu”.
I wtedy, ju¿ po kilku latach pracy, odmówi³em ponownie. Z motywów równie g³upich
i wygodnickich.
By³o to tak, ¿e sekretarz redakcji i moja kierowniczka dzia³u wezwali mnie na rozmowê.
Andrzejku, mówi sekretarz (i redakcji i POP), twoje wiêzi ze wsi¹ ca³kiem siê rozluŸni³y, nie ma
Andrzej K. Waœkiewicz
43
wiêc powodów abyœ by³ nadal w partii ch³opskiej, zw³aszcza, ¿e ideowo nie masz pewnie
¿adnych zastrze¿eñ i my te¿ nie mamy.
Nie, odpowiedzia³em, nie mam ¿adnych oporów, pozwólcie jednak, ¿e opowiem wam pewn¹
historyjkê.
Otó¿ mój nauczyciel mechanizacji rolnictwa z technikum, dobrze wykszta³cony fachowiec
by³ w tej samej partii co ja. Co pewien czas stawa³a sprawa powo³ania go na dyrektora, jak nie
tego to innego technikum. Taka decyzja musia³a byæ podjêta na szczeblu Komisji
Porozumiewawczej Partii i Stronnictw Politycznych. I wtedy, gdy dyskutowano kandydaturê,
ktoœ z partyjnych mówi³: dobry towarzysz, œwietny fachowiec, ale jego ¿ona nosi feretrony, a on
nijak nie potrafi wp³yn¹æ, by przesta³a manifestowaæ religianctwo. Gdy to siê powtarza³o, gdy
bezustannie ci¹gano go za ¿onê, podj¹³ jedynie s³uszn¹ decyzjê: zielon¹ legitymacjê wymieni³
na czerwon¹. ¯ona feretrony dalej nosi³a, fideistyczne sk³onnoœci manifestowa³a, przeszkody
wszak¿e przesta³y byæ przeszkodami, otrzyma³ dyrektorsk¹ nominacjê. Czy chcecie, bym
podobnie post¹pi³?
Nie, Andrzejku, powiedzia³a moja szefowa, dajmy sobie spokój.
Ale wtedy, gdyœmy rozmawiali, przemknê³o mi przez myœl, ¿e ten, kto móg³ mnie opieprzaæ
po linii s³u¿bowej, opieprza³by mnie tak¿e po linii partyjnej, zgroza.
A swoj¹ partiê, co tu du¿o mówiæ, lubi³em. Ona takimi jak ja zajmowa³a siê ma³o. Te sfery,
w których dzia³a³em, nie by³y jej g³ównymi obszarami dzia³ania, choæ jakoœ tam siê nimi zajmowa³a. Mia³em luz i swobodê. I nawet, ale ju¿ póŸniej, by³em aktywny.
11 V 2005
Stan wojenny
Mniej wiêcej wiem jak by³o. Po³o¿y³em siê spaæ doœæ póŸno, spa³em wiêc, dok¹d rano nie
obudzi³ mnie pisarz S. Ch. informuj¹c, ¿e w³aœnie mamy wojnê, czyli stan wojenny. Nie pamiêtam, by mnie to szczególnie obesz³o. Raczej, jak potem pisa³em, poczu³em siê wyzwolony.
Coœ siê zdecydowa³o. Nie wiem czy formu³a, w któr¹ usi³owa³em uj¹æ to, co wtedy czu³em jest
trafna:
poczu³eœ siê wyzwolony nic
nie musia³eœ robiæ twoje cia³o
pracowa³o za ciebie pewne
¿e jest
jak pañstwo
które
podjê³o za ciebie decyzjê
Tak mi siê zdawa³o.
Ale potem dowiedzia³em siê, ¿e by³o to dla mnie „traumatyczne prze¿ycie”. Tak napisa³
m³ody (domyœlam siê) krytyk Maciej Wróblewski („Przegl¹d Literacko-Artystyczny” 2002, nr 7-8).
Ma dowód: wiersz, który napisa³em 18 XII 1981:
nic, nic. zegar odmierza czas. powietrze wype³nia p³uca.
oddech jest równy. pióro przesuwa siê po papierze.
sp³ywa atrament. czerni bia³¹ kartkê.
44
ciemnoϾ za oknem jest cicha. nie ma gwiazd na niebie.
(radio ju¿ wczoraj donios³o ¿e bêd¹ zamglenia
¿e trzeba zachowaæ ostro¿noœæ spokój i rozwagê)
karta jest bia³a. atrament ciemnoniebieski.
w pokoju jest cicho. za oknem spokojnie.
oddech jest równy. nic nie zak³óca spokoju.
nic. nic.
To, powiada krytyk, „jeden z najlepszych utworów Waœkiewicza w tym tomiku [Widmowe
œwiat³o wspólnoty, 2001]. Nastêpuj¹ce po sobie metafory ³¹cz¹ siê w nim niespiesznie,
doskonale oddaj¹c stan odrêtwienia, spowodowanego traumatycznym prze¿yciem, jakim by³
stan wojenny. Jednoczeœnie notatka (I) jest wierszem na wskroœ osobistym, poetyckim zapisem
o charakterze biograficznym”.
Ten wiersz, napisany od jednego rzutu, niemal bez poprawek, napisa³ mi siê po tym, który
w zbiorze nosi tytu³ fragment (II). Czo³gi, o których w nim mowa, i mnie siê œni³y, ale – gdybym
mia³ znaleŸæ fragment, który oddaje moje ówczesne lêki i obawy by³yby to te cztery linijki:
œwiat – nie istnieje jest jakby na kredyt
nieustanne zdziwienie – jeszcze nikt nie zgin¹³
kwiat krwi zakwita w snach to sen jest realny
jawa nierzeczywista
I jeszcze te dwie:
przedmioty w niejasnych konstelacjach spieszny tupot idei
grom którego turkot przetacza siê we œnie
Trauma czy spokój? Pewnie i jedno i drugie. A potem raczej poczucie groteski.
Tylko groteski?
7 VIII 2005
Latem tego roku
Czes³aw Sobkowiak
Zapisek
Latem tego roku wiele razy da³o siê
s³yszeæ o œmierci. Kazik zaœ napisa³, ¿e k¹pie
siê w s³onecznym Atlantyku. „Bretania jest
cudowna, b³êkitna”. Teraz nadci¹ga ciemna,
burzowa chmura i jakiœ gospodarz próbuje
przed ulew¹ zd¹¿yæ ze stert¹ suchego siana.
Konia pogania batem, wóz na gumowych
ko³ach mknie prawie bezszelestnie. Dobrze, ¿e
jeszcze istnieje zwyczajny œwiat, zwyczajne,
codzienne sprawy, np. padaj¹cy deszcz.
Odejœcie Poety
W Chicago, 29 czerwca tego roku zmar³
jeden z najwiêkszych poetów polskich – Tymoteusz Karpowicz. Studiuj¹c we Wroc³awiu,
na pocz¹tku lat siedemdziesi¹tych, pewnego
dnia wspi¹³em siê po stromych schodach na
wysokie piêtro do redakcji „Odry”, by daæ
kilka swoich wierszy do oceny b¹dŸ, gdyby
wypad³a korzystnie, do publikacji. Po jakimœ
czasie zjawi³em siê ponownie u autora
„Odwróconego œwiat³a”. Poeta siedzia³ za
biurkiem w swoim ciasnym pokoiku. Patrzy³
na mnie uwa¿nie, spokojnie, niewiele mówi¹c.
Zapewne zapyta³ o coœ. W rezultacie delikatnie, miêkko zasugerowa³ bym za jakiœ czas
znowu przyniós³ swoje nowe poetyckie
rzeczy. Tak pozna³em Mistrza Mowy Polskiej
– jak go nazwa³ w³aœnie przez Karpowicza
wypromowany Rafa³ Wojaczek. Z Polski
wyjecha³ w 1973 roku. A póŸniej przez lata
Marianna Bocian w swoich listach lub rozmowie stara³a siê przypominaæ i uzmys³awiaæ
mi jego wielkoœæ. W koñcu nale¿a³a do grupy
poetów uznaj¹cych Tymoteusza Karpowicza
za swojego ojca duchowego. W kolejnych latach najwiêcej bie¿¹cych wiadomoœci o nim
dochodzi³o do mnie od Janka Stolarczyka
46
(który opiekowa³ siê i nadal opiekuje jego
domem we Wroc³awiu), zw³aszcza o k³opotach ¿yciowych, tam w USA, stanie zdrowia –
jego i ¿ony Marii i bardzo d³ugo trwaj¹cym
przygotowywaniu dla Wydawnictwa Dolnoœl¹skiego dzie³a „S³oje zadrzewne”. Kiedy ju¿
siê ukaza³o zadziwi³a mnie finezja s³owa
i myœli i jednak pewna rezygnacja z radykalnej
innowacyjnoœci, co w moim odczuciu wyposa¿y³o tê poezjê w wiêksz¹ jeszcze moc. Da³em
temu wyraz w „Autografie”. Spodziewa³em
siê nawet, ¿e ta ksi¹¿ka wywo³a w Polsce jakiœ
ferment dyskusji, ale tak siê nie sta³o. Ma
chyba racjê Krystyna Mi³obêdzka, i¿ przed t¹
poezj¹ „Wa¿na jest przysz³oœæ”. Nie dosyæ
tego – Nagrodê Nike otrzyma³ inny wroc³awski poeta - Tadeusz Ró¿ewicz, za sentymentalno-wspomnieniow¹ pozycjê „Matka
odchodzi”. Pisze Czes³aw Karkowski w „Rzeczpospolitej”, ¿e te fakty, jak i wczeœniejsze
w poczuciu Karpowicza „wygnanie” go z Polski
przyczyni³o siê do wielkiego rozgoryczenia
i obsesji samotnoœci, co sprawi³o, ¿e tylko raz
z okazji 1000-lecia Miasta Wroc³awia, przyby³
na kilka dni do Polski. A teraz w œrodku lata
wiadomoœæ o œmierci Poety. Dotkniêcie ostatecznoœci. Pojawi³y siê artyku³y w pismach
i jeszcze siê zapewne pojawi¹. Jedno jest
pewne i konieczne – ta poezja bardziej ni¿
jakakolwiek inna (np. Zbigniewa Herberta ju¿
znacz¹co opisana) zas³uguje na intelektualne
rozpoznanie. A wiele epizodów samej biografii, która nie bez udzia³u autora obros³a ju¿
mitami, wymaga obiektywnego opisania.
Szkó³ki literackie
Zjawiskiem, które ma miejsce, przypuszczam nie tylko w ¿yciu literackim Ziemi
Lubuskiej, jest pojawienie siê i trwaj¹ca sporo
ju¿ lat dzia³alnoœæ swoistych szkó³ek pisania
literatury. Sta³y siê one ostatnio doœæ modne
w ró¿nych œrodowiskach. Kiedyœ pocz¹tkuj¹cy poeci, wywodz¹cy siê najczêœciej ze
starszych klas licealnych zak³adali i og³aszali
swoje pierwsze utwory na ³amach szkolnych
gazetek, którymi kierowa³y zespo³y redaguj¹cych rówieœników. Albo trafiali do swego
mistrza. Tu najczêœciej mia³ miejsce pierwszy
sprawdzian umiejêtnoœci. Nikt nikogo zbytnio
nie naucza³. Wychodzi³o komuœ pisanie lub
nie wychodzi³o. Niekiedy grono m³odych
odwiedza³ dojrza³y literat i coœ próbowa³
o zagadnieniach twórczoœci opowiadaæ. Wyzwala³ ambicje i wywiera³ okreœlone wra¿enie.
Gdy póŸniej udawa³o siê komuœ przebiæ ze
swym s³owem do pisma literackiego uznawane to by³o za sukces. Mia³ wtedy ju¿ pewn¹
szansê taki m³ody autor znaleŸæ siê w kole
m³odych pisarzy lub zapisaæ do korespondencyjnego klubu. W ten sposób uzyskiwa³ status
m³odego literata. Uczestniczy³ w spotkaniach,
seminariach, dyskutowa³ o czyichœ wierszach,
opowiadaniach i poddawa³ ocenie w³asne. T¹
drog¹ uzyskiwa³ mo¿liwoœæ kolejnych publikacji w pismach literackich i ró¿nego typu
antologiach. Ale wszystko inne musia³ ów
m³ody pisarz wykonaæ sam w zaciszu swojego
miejskiego lub wiejskiego domu, w Laskach
Odrzañskich lub Zawadzie. Niekiedy przy
œwietle naftowej lampy. Tak by³o.
To, co obserwujê obecnie w niczym nie
przypomina tamtejszego czasu. Mo¿na rzec,
¿e mamy do czynienia z zorganizowanym
u³atwianiem uprawiania twórczoœci literackiej
oraz jej publikowania. Na konkursy literackie
przysy³ane s¹ utwory nie tylko wiekowo bardzo m³odych osób, z wczesnych klas szko³y
podstawowej, ale okazuje siê, ¿e z danej szko³y lub jednej klasy przychodz¹ prace nawet
kilku lub kilkunastu pisz¹cych. Wystarczy im
pobie¿na znajomoœæ literackich gatunków.
Coraz wiêcej obserwowaæ da siê tej powszechnej, wyuczonej znajomoœci typowych, obowi¹zuj¹cych i w³aœnie wyuczonych, chwytów.
Powinno to cieszyæ, gdy¿ œwiadczy wspó³czeœnie o podnoszeniu siê kultury s³owa na
coraz wy¿szy poziom. Poza tym, trzeba przyznaæ, i¿ czasami w tej masie trafiaj¹ siê okruchy
wierszy, zadziwiaj¹ce piêknem i odkrywczoœ-
ci¹. Jednak niemal zawsze jest tak, ¿e za tymi
tekstami i ich autorami, a najczêœciej autorkami, stoj¹ jacyœ opiekunowie, ambitne panie
nauczycielki od jêzyka polskiego. Mo¿na siê
domyœlaæ, ¿e w wielu przypadkach równie¿
pisz¹ce coœ poetyckiego do szuflady. W takich
warunkach, w najwiêkszym skrócie, wykluwa
siê dzisiaj przysz³e pokolenie pisarzy. Czy to
jest dobrze, czy Ÿle? Nie wiem. Zobaczymy po
przysz³ych owocach. Zastanowiæ siê jednak
wypada, czy w tego rodzaju podejœciu nie
zatraca siê autentyzm niezbêdny w³aœnie
w procesie tworzenia. Rodz¹ siê te moje
w¹tpliwoœci nie bez przyczyny. Z talentem
twórczym ³¹czy siê przecie¿ samorodnoœæ,
wysi³ek, ciê¿ar doœwiadczenia, a coraz czêœciej s³yszê, ¿e tu i ówdzie dzia³aj¹ jakieœ
akademie, uniwersytety czy kluby, pragn¹ce
nauczyæ uczniów lub kogokolwiek (tak¿e
w œrednim lub podesz³ym wieku) sztuki
tworzenia literackiego. Organizowane s¹ zajêcia warsztatowe, wyk³ady, spotkania, itp.
I to wszystko w czasie zalewaj¹cej nas nadprodukcji literackiej, której towarzyszy coraz
mniejsze znaczenie w³aœnie s³owa pisanego.
I tak: w Skwierzynie od 10 lat Beata Igielska prowadzi Ma³¹ Akademiê Literatury. Jej
podopiecznymi s¹ uczniowie, którzy zdradzaj¹
zainteresowania twórcze. Oczywiœcie, ta systematyczna praca pod okiem kogoœ, kto
równie¿ uprawia twórczoœæ, przynosi efekty.
M³odzi autorzy wielokrotnie zdobywali nagrody w regionalnych i ogólnopolskich konkursach. Zapewne na siebie zwracali uwagê
œwie¿oœci¹ i wra¿liwoœci¹ w obrazowaniu
i inwencji s³ownej. Kiedyœ mia³em okazjê czytaæ zestawy ich prac konkursowych. Mog³o siê
odnieœæ wra¿enie, ¿e pisze je jedna i ta sama
osoba. Wyobra¿am sobie, ¿e przez te swoiste
kursy warsztatowe przewin¹æ siê musia³o
sporo m³odych. Czy kiedyœ siê dowiemy
o kontynuuj¹cej swoje powo³anie choæby jednej indywidualnoœci ? To by³by sukces. Nie da
siê zaprzeczyæ.
Do tej pory ukaza³y siê trzy publikacje
przedstawiaj¹ce autorów z ca³ego okresu
dzia³alnoœci owej „akademii” (W p¹ku, Na
s³owo czekam). W tym roku wydana zosta³a
„Przygoda ze s³owem”, ze wstêpem Anny
Czes³aw Sobkowiak
47
Makowskiej-Cieleñ, która dok³adnie omawia
utwory wszystkich m³odych autorek. Wynika
st¹d prosty wniosek - pisaniem usi³uj¹ siê zajmowaæ przede wszystkim m³ode dziewczyny,
co byæ mo¿e wi¹¿e siê g³ównie z okresem
dojrzewania, swoist¹ dla tego okresu nadwra¿liwoœci¹ i egzaltacj¹, a niekoniecznie z powo³aniem twórczym. Ale najwa¿niejszym problemem jest to czy ów literacki mistrz lub opiekun m³odych pisz¹cych nie dominuje, nie
determinuje w³asnym œwiatopogl¹dem, stylem
i upodobaniami. Wiadomo bowiem, ¿e m³ode
osobowoœci nie s¹ wykrystalizowane i ³atwo
mog¹ poddawaæ siê sugestiom. A niekoniecznie ka¿da sugestia dobrze s³u¿y znalezieniu
w³asnej drogi. Sztuk¹ jest dyskretnie wesprzeæ
objawiaj¹ce siê zdolnoœci i talent, a zw³aszcza
uœwiadomiæ koniecznoœæ pracy. Nic ponadto.
Podobn¹ dzia³alnoœæ, od 1997 roku, prowadzi
w zielonogórskim Domu Harcerza, w „Klubie
Szufladera” (bêd¹cym otwart¹, luŸn¹ grup)
Ewa Andrzejewska. W zajêciach udzia³ bior¹
sukcesywnie m³ode poetki. Tu nastêpuje pierwsza obróbka literacka. Ewa Andrzejewska
pisze w jednym z zeszytów poetyckich: „wiele
z nich przesz³o rzeteln¹ kosmetykê podczas
naszych copi¹tkowych spotkañ”. Jak widaæ
mechanizm pracy jest wszêdzie podobny.
Tworzenie w jakimœ sensie ma charakter
wspólnotowy. Do tej pory ukaza³o siê 6 zeszytów poetyckich, w których owe kawa³ki wierszy zosta³y opublikowane. To dobrze, ¿e w tym
przypadku mo¿na wskazaæ na wyró¿niaj¹c¹
siê indywidualnoœæ Agnieszki Halszki. I oby
pisa³a coraz lepiej. Przeczyta³em wiele z tych
utworów i muszê przyznaæ, ¿e podoba³y mi
siê. Pojedyncze, udane, trafne zapiski.
Nie inaczej jest w Stowarzyszeniu Jeszcze
¯ywych Poetów, które ostatnio obchodzi³o
jubileusz dziesiêciolecia istnienia. Na tê okolicznoœæ opublikowana zosta³a antologia poetycka „Poddasze Poetów”. We wszystkich
opisanych instytucjach zasady funkcjonowania s¹ niemal identyczne: warsztaty literackie,
wyk³ady, publiczne czytanie wierszy, dyskutowanie i ocenianie. Nadzieja te¿ jest wspólna.
T¹ drog¹ ma udaæ siê nauczenie tworzenia,
pisania literatury. Ró¿nica w przypadku Jeszcze ¯ywych Poetów polega na tym, ¿e nie ma
48
tu ograniczeñ pokoleniowych. W kszta³ceniu
siê mog¹ braæ udzia³ m³odzi, pocz¹tkuj¹cy
autorzy, jak i osoby pragn¹ce rozwijaæ swój
talent w wieku ju¿ dojrza³ym. Musz¹ jednak
p³aciæ sk³adki. Wyró¿nikiem o niebagatelnym
znaczeniu jest to, ¿e towarzysz¹ tej dzia³alnoœci dosyæ intensywne starania wydawnicze,
które odpowiadaj¹ na potrzeby znacznej czêœci zielonogórskiego œrodowiska literackiego.
Zw³aszcza w Wydawnictwie „Organon” Zygmunta Rybczyñskiego ukaza³o siê sporo
ksi¹¿ek „stowarzyszeniowych” autorów.
Oczywiœcie dziêki pozyskiwanemu finansowaniu z ró¿nych Ÿróde³.
W kontekœcie tego wszystkiego, co powy¿ej zasygnalizowa³em, mo¿na mówiæ o zjawisku w wymiarze socjologicznym, ale generalnie warto wskazywaæ tylko na owoce tych
wysi³ków, czyli na ksi¹¿ki. A te w³aœnie siê
ukazuj¹, potwierdzaj¹c, ¿e na niwie lubuskiej
literatury nie ma wiêkszego zastoju. Co prawda na dzie³a wybitne nale¿y ci¹gle cierpliwie
czekaæ, to jednak wydanie w³aœnie w ostatnim
czasie a¿ czterech pozycji, latem tego roku,
przez Organon, nawet jeœli ze wzglêdu na
szczup³oœæ œrodków s¹ to rzeczy edytorsko
ma³o efektowne, zas³uguje na docenienie. Tak
wiêc po kolei.
Oto 23 czerwca, w patio Biblioteki mia³a
miejsce promocja dwóch ksi¹¿ek: Katarzyny
Kulikowskiej „Œwiat zawieszony na drzewie”
– poezja i Katarzyny Jarosz-Rabiej „Smak
lebiody” – proza. Dla obu autorek by³ to bez
w¹tpienia dzieñ wa¿ny. Kulikowska debiutowa³a, a Jarosz-Rabiej prezentowa³a swoje
mo¿liwoœci prozatorskie, co trzeba u nas
uznaæ za cenne ze wzglêdu na deficyt w³aœnie
tego rodzaju twórczoœci.
Debiut poetki
Poetycki zbiorek „Œwiat zawieszony na
drzewie” Katarzyny Kulikowskiej jest ksi¹¿k¹
o tyle wa¿n¹, ¿e stanowi autorskie wchodzenie
w sferê literatury. Przekraczanie granic
¿yciowych doœwiadczeñ i wtajemniczenia
inicjacyjne zbiegaj¹ siê z obejmowaniem
doœwiadczeñ w sferze s³owa. Ksi¹¿ka nie jest
zbyt obszerna, ale na pewno daje obraz
osobowoœci poetki, która mocno, intensywnie,
wrêcz dramatycznie, prze¿ywa œwiat, swoje w
nim miejsce. Ma racjê Joanna Szczepaniak,
pisz¹c w pos³owiu, ¿e poetkê cechuje talent,
„niezwyk³a wra¿liwoœæ, bujna plastyczna
wyobraŸnia”. Te wiersze zbudowane s¹ z jednorodnej materii. Stanowi¹ j¹ prze¿ycia i wyobraŸnia. Podmiot tych wierszy niejako jest
pod presj¹ doœwiadczeñ, które wyrywaj¹ go z
dotychczasowego porz¹dku. Jeszcze tkwi
mocno w realiach i klimatach sielskiego
rodzinnego domu (jak w wierszu „Wigilia”),
wœród oswojonych wiejskich realiów („W
Bucha³owie”), a z drugiej, ju¿ wie, ¿e musi
sama podejmowaæ decyzje, wa¿ne dla jej podmiotowoœci. Cenne w tym momencie mo¿e
byæ to, ¿e ujmuje je przy pomocy wyrazistych
zdañ i obrazów. Wszelkie rozmiêkczaj¹ce,
mgliste, sentymentalne rozklejanie siê nie jest
w jej stylu. To stanowi niez³y zadatek na
przysz³oœæ. W tym wzglêdzie podmiotowe
prze¿ycia i pragnienia s¹ mocne, jednoznaczne, np. taki fragment: „Naznaczê ciê tatua¿em
poca³unku / Skujê kajdanami pokus / Bêdziesz
moim wiêŸniem / Zagryzê s³owa jak wargi do
krwi”. Chodzi nie tylko o wyznawanie, ale
uchwycenie raczej czegoœ wa¿nego, aby
uzyskaæ przy pomocy drugiej osoby pewnoœæ
wspólnoty, pewnoœæ odwo³ania siê do
zdobytego w ten sposób sensu. Nie przypadkiem poetka dotyka sfery erotyki. Tu szczególnie, a nie gdziekolwiek indziej, rozstrzyga
siê egzystencjalne emocjonalne bycie,
spe³nianie siê lub niespe³nianie, pragnienie by
„Pêk³a szyba lodu”. Czytam takie s³owa:
„Walczê z twoimi s³owami, ustami i d³oñmi”.
Wiersze nie s¹ rozgadane, wolne od pokusy
komplikowania obrazów. Dlatego, ¿e tak naprawdê œwiat poetycki Katarzyny Kulikowskiej
dopiero siê staje, na styku z rzeczywistoœci¹,
któr¹ nale¿y opisywaæ, ale i walczyæ o ni¹. Cen¹
mog¹ byæ pierwsze doznania samotnoœci.
I takie w³aœnie staj¹ siê jej udzia³em. Na tym
styku bêdzie siê nadal kszta³towaæ osobowoœæ
poetki z Droszkowa, jej przywi¹zanie do piêkna i baœniowoœci zaznaczy siê jeszcze w budowaniu i poznawaniu dookolnego œwiata. Tak¹
mam nadziejê. Nie ukrywam, ¿e stosujê
wobec m³odej poetki „taryfê ulgow¹”.
Proza ulicy Jeleniej
Poezja jest królow¹ literatury i sztuk wszelakich w ogóle, a proza – lokomotyw¹. Dlatego
cieszê siê, ¿e Katarzyna Jarosz-Rabiej, do tej
pory wydaj¹ca tomiki wierszy, dojrza³a do
narracji bardziej powszedniej. Jej „Smak
lebiody” sk³ada siê z jedenastu króciutkich
opowiadañ, w znacznym stopniu napisanych
z potrzeby wewnêtrznej, autobiograficznej,
jako ¿e przywo³uj¹ osobiste prze¿ycia i obrazy
z nimi siê ³¹cz¹ce. Nie wdaje siê autorka
w budowanie fikcji, bo po co. ¯ycie, takie
jakie ono jest w swojej z³o¿onoœci i zaskakuj¹cej zmiennoœci, niesie wystarczaj¹co
bogaty materia³ do przedstawienia. Wszystko
zale¿y od jego oœwietlenia, stylu i szczegó³owoœci opowiedzenia. Muszê od razu
zauwa¿yæ, ¿e autorka tê zdolnoœæ posiada.
Narracji nie usztucznia, nie profiluje na jak¹œ
mod³ê, ale mówi od siebie i tak zarazem pisze.
To, co mo¿e siê podobaæ, to to, ¿e oddaje
dynamikê swoich prze¿yæ oraz dziej¹cych siê
zdarzeñ. Przy czym snucie opowieœci traktuje
doœæ luŸno, nie zawsze chodzi jej o œcis³oœæ
nastêpstw. Przez co ma siê wra¿enie – jak
zauwa¿y³ Janusz Styczeñ – ¿e „niespodzianka
zderza siê z niespodziank¹”. Poza utworem
pierwszym, poœwiêconym legendarnemu Hilaremu Gwizdale „Barwy winnych wzgórz
z obrazów Hilarego Gwizda³y” (szkoda, ¿e nie
jest ono w treœci bogatsze i rozleglejsze, bo
zaledwie wyczerpuje jeden epizod, czyli
moment poznania Artysty) wszystkie odnosz¹
siê do codziennej materii ¿ycia i losu opisywanych, bliskich sobie, ludzi. Ka¿dy cz³owiek
tego zbioru ma jak¹œ swoj¹ wa¿n¹ historiê,
najczêœciej nostalgiczn¹ i nie pozbawion¹
smutku, trudu, zawodu, np. „Serce z piernika”
Ale i swojskiej rodzajowoœci: „Jak kot w worku”, czy naznaczone nut¹ groteski i czystego
¿artu: „Czarodziej” (nagle w wyobraŸni jawi
siê kondukt nago krocz¹cych ¿a³obników po
cmentarzu) albo „Pieskie ¿ycie” (o niedosz³ym narzeczonym, któremu w najmniej
odpowiednim momencie wypada sztuczna
szczêka) rzeczywiœcie wzbudzaj¹ce œmiech.
Nie tylko dlatego, ¿e sytuacja zosta³a przestawiona zabawnie, ale bardzo ¿ywo, obrazowo.
Czes³aw Sobkowiak
49
Tak wiêc smutek, ¿al s¹siaduj¹ ze swoistym
komizmem egzystencji. Chyba w ten sposób
autorka dotyka tego w³aœnie, co jest sednem
¿ycia. Jej proza wyzbyta jest tezy. Wszystko tu
mo¿e siê zdarzyæ. To, co zdarza siê jednak na
pewno i stale, to œmieræ. Œmieræ pojawia siê
w ka¿dym opowiadaniu. Obserwowana jakby
w zasiêgu rêki, dotyczy najbli¿szej rodziny.
Tote¿ wiele razy nad tym siê Katarzyna Jarosz-Rabiej pochyla, szczególnie wzruszaj¹co
w opowiadaniu o ojcu „Mi³oœæ po grób”.
Natomiast utwór, w którym autorka zapewne
najpe³niej wypowiedzia³a siê i opowiedzia³a
swoj¹ ¿yciow¹ historiê, przedstawiaj¹c czas
¿ycia (dzieciñstwo) w domu rodzinnym przy
ulicy Jeleniej w Zielonej Górze, to tytu³owy
„Smak lebiody”, dedykowany Zdzis³awowi
Grudniowi. Trzeba go uwa¿nie przeczytaæ
¿eby zrozumieæ (bo jest autobiograficzny)
duchowoœæ samej autorki, ale i jej egzystencjalne Ÿród³a. To ¿ycie trudne, ciê¿kie, proste
i surowe, wycisnê³o niezatarte piêtno, a wraz
z nim utrwali³o przywi¹zanie do wartoœci
konkretnych, daj¹cych siê sprawdziæ,
daj¹cych siê odczuæ na w³asnej skórze. W tak¹
wiarê zosta³o wyposa¿one „ja” narracyjne tych
wszystkich opowiadañ. Uwra¿liwi³o na obserwowan¹ wokó³ biedê. W pamiêci zachowa³a
siê „Cha³upa pochylona do ziemi, z okiennicami w serduszka, z podwórkiem pe³nym konwalii”, „co dzieñ zupa ta sama”, „Dwa razy do
roku mas³o”, wytrwa³oœæ, wysi³ek matki by
utrzymaæ liczn¹ rodzinê, mo¿na rzec, egzystencjalny dó³, margines, tak, tyle tylko, ¿e nie
wyzbyty zasad, podstawowych wartoœci.
Autorka opowiada o tym wszystkim ¿arliwie,
z uczuciem mi³oœci i dum¹. Opowiada najczêœciej jêzykiem potocznym, nasyconym kolokwializmami. St¹d ¿ywio³ i barwnoœæ. I by³yby
te opowiadania swoistymi pere³kami narracyjnymi, gdyby nie wkradaj¹ce siê w ich tok
mankamenty warsztatowe, poœpiech, pewna
powierzchownoœæ ujêæ, nadmierna skrótowoœæ,
zbyt du¿e przeskoki pomiêdzy poszczególnymi w¹tkami. Zwartoœci formy musi siê jeszcze
Katarzyna Jarosz-Rabiej po prostu nauczyæ.
Poza tym mo¿e dra¿niæ du¿e niechlujstwo,
gdy idzie o nonszalanckie podejœcie do zasad
interpunkcji. Czy jest to a¿ tak trudne, ¿eby
50
choæby na etapie korekty powprowadzaæ
dok³adnie wszystkie przecinki, myœlniki jak
nale¿y?
Jak¿e inaczej wygl¹da³aby ta proza.
„Wszyscy jesteœmy
londyñczykami”
Bomby wybuch³y w Londynie. Zabi³y
dziesi¹tki ludzi w metrze i autobusie. Nagle
ten akcent, nie pierwszy, nie tylko uzmys³awia, i¿ ¿yjemy w Europie, co prawda po upadku berliñskiego Muru i „wszyscy jesteœmy
Londyñczykami”, ale chyba du¿o g³êbszy
konflikt przenika œwiat. Wszêdzie zamachy,
wybuchy. Œmieræ. Ten wiek przyniesie nowe
rozstrzygniêcia. Jakie to banalne, oczywiste.
Tyle tylko, ¿e za ka¿dy krok postêpu i zmiany
¿yciem bêd¹ musieli zap³aciæ zwykli ludzie.
No có¿, chodzê po pokoju, patrzê na gêst¹
roœlinnoœæ, pêdy ciê¿kich jaœminów próbuj¹
wejœæ w okno. I mam nieprzyzwoite, w kontekœcie tych œmierci, problemy z notatkami do
nowego wiersza, co niemal powala na ziemiê.
S³owa s¹ bezradne. Nic z ich powodu siê nie
stanie. Potê¿ni chc¹ byæ ponad wszystko.
Gdyby tylko oni. Ka¿dy, komu siê wyda, ¿e
ma w³adzê. Czyli prawo do pod³oœci.
Myœli w sierpniu
Póki co sierpieñ. ¯niwne, mgliste smugi
i zapachy sprawuj¹ nad moimi myœlami i odczuciami daj¹c¹ siê akceptowaæ w³adzê.
Szelest k³osa uderzaj¹cego o inny k³os kiedyœ
zapisa³ siê w mojej pamiêci. Do niego wracam. To z tego blasku i snu siê wywodzê. Teraz ju¿ w innym miejscu. A tamto miejsce
zmienione nie do poznania, nie do powtórzenia. Trochê smutne. Mit smaków, barw i dotyków, i s³ów, wygas³. Jakby wyczerpa³o siê milczenie i zapatrzenie, a zosta³y trudne, chropowate dni. Do modlitwy tu dalej, do patrzenia sobie w oczy dalej. KuŸnia pusta, dŸwiêk
ciê¿kiego m³ota w niej nieobecny. Konie
nieobecne. Przy kapliczce wieczorem, czy
jeszcze ktoœ klêczy? Tu i ówdzie zielsko, chocia¿ tak samo gorzko pachnie, to jednak pachnie
inaczej. I pomyœleæ, ¿e plusk ryby w stawie,
wo³anie mleczarza, owocowanie morwy,
radoœæ z powodu œwiniobicia, œnieg na parapecie, kr¹¿enie much i bocianów, kobiety
wi¹¿¹ce snopki ¿yta w upale, pola pokryte
ozimin¹, kaczeñce na brzegu wiosennego strumienia, jesienne ogniska, krowy, konie, orka
w polu, ch³ód i niedostatek, odsiewa³y k³amstwo od prawdy. Ten sam sierpieñ stoi w oknie,
na drodze, na kroplach rosy, na œliwkach
i jab³kach i usi³uje mi podpowiedzieæ, wszystko
jak wtedy, co jest ci¹gle wa¿ne.
Po prostu „Odrzañskie”
Mieczys³awa Warszawskiego
Wa¿ne jak wiadomo jest to, co aktualne.
Jest tych aktualnoœci tak wiele ostatnio, ¿e a¿
ciarki chodz¹ po plecach. A to, ¿e kryzys na
linii Moskwa-Warszawa, spadaj¹ tu i ówdzie
samoloty pasa¿erskie, papie¿ Benedykt XVI
udzieli³ pierwszego wywiadu, Bush zagrozi³
Iranowi wojenk¹, gdzieœ znowu sp³onêli
ludzie. Zosta³ zamordowany brat Roger.
No¿ownicy przed niczym siê nie cofaj¹. To ju¿
normalka. By³oby chyba nienormalne, gdyby
by³o inaczej.
A jednak wy³amuje siê z tego imad³a poeta,
który publikuje nowy tomik, wbrew temu
wszystkiemu. Myœlê, i z przyjemnoœci¹ tu siê
dzielê uwagami z lektury, o ksi¹¿ce Mieczys³awa Warszawskiego „Odrzañskie”, któr¹
wyda³o Wydawnictwo „Organon”. Muszê
przyznaæ, ¿e wyda³o du¿o staranniej ni¿
poprzednie. Autor ma trochê szczêœcia. Cz³onkiem „Jeszcze ¯ywych Poetów” nie jest, a jednak Jola Pytel okaza³a mu swoj¹ ¿yczliwoœæ
w tak konkretny sposób. To cieszy. Bo warto
tego poetê wydawaæ. Czy¿ nie publikuje
równie¿ w „Twórczoœci”? Jego g³os jest rozpoznawalny. I to od d³u¿szego ju¿ czasu.
O czymkolwiek by nie traktowa³. Zawsze ta
sama precyzja i dociekliwoϾ leksykalna,
pojêciowoœæ zwyk³oœci, a tak¿e dbanie o logikê w obrêbie poetyckiego utworu. I to trzeba
doceniaæ u Warszawskiego. Ten zbiór na tle
poprzednich o tyle jest szczególny, ¿e nie zajmuje siê jego autor pierwszoplanowo swoj¹
egzystencj¹, okreœlaniem miejsca spo³ecznego
usytuowania, a raczej odzwierciedleniem
tudzie¿ poetyckim opisaniem osobiœcie przez
siebie prze¿ytego zdarzenia. Owej s³ynnej,
wyj¹tkowej w skali dziejów Polski, powodzi
z roku 1997, która wielu nadodrzañskim
miejscowoœciom katastrofalnie zagrozi³a.
W tym bezpoœrednio Laskom Odrzañskim. To
zdarzenie wycisnê³o na poecie jakieœ piêtno.
Byæ mo¿e na tyle uzmys³owi³ sobie jego
biograficzn¹ wagê, ¿e zaj¹³ siê jego opisaniem.
PowódŸ w koñcu dotyczy³a jego gniazda
rodzinnego, domu, ca³ej wreszcie wioski.
Tote¿ ¿ywio³em wody Warszawski nasyci³
ca³y tomik. Woda jest tu doœæ szerok¹
metafor¹ – rzeczywistoœci ca³ej jak i w³asnego
¿ycia. Tak. Mo¿na wodê, rzekê Odrê, traktowaæ dos³ownie jak i pretekstowo do snucia
uogólnieñ: „Sprzed progu / Wszystko p³ynie /
A¿ po horyzont”. Woda-Odra wykona³a
„spektakularny” wyczyn, zreszt¹ ci¹gle
corocznie daje znaæ o sobie, bo „podtapia”.
Ona ma naturê p³ynn¹, zmienn¹, nieustabilizowan¹, ró¿nie wiedzie swój ¿ywot, ale i podmiot mówi o sobie: „jestem nie- / sta³ym”.
St¹d potrafi wykrzesaæ z siebie szczególny
sentyment. W pewnym momencie wiedzie z
ni¹ dialog: „Nie by³bym sob¹, / gdybyœ nie ty”.
Dzieje siê z jej powodu nie ma³o. Poeta obserwuje pilnie. Przede wszystkim uderza go ruchliwoœæ przyrody, p³ynnoœæ sytuacji. „Nag³e
sp³oszenie wód / Pod ³opotem skrzyde³ /
Wzlatuj¹cych kaczek”. W g³êbi ¿ywio³u zaœ
„Promieniuj¹ce wodorosty”. Ciekawe w tym
wszystkim jest to, ¿e Warszawskiemu nie
wyczerpuje siê inwencja. Zdaje siê nieustannie
zg³êbiaæ wszystkie aspekty ¿ywio³u, który
bynajmniej nie ma cech abstrakcyjnych.
Buduje obraz za obrazem. Dotycz¹ jego gniazda, jego wsi. Tu stara siê wprowadzaæ jej
realia. Demonstruje przy tym swoj¹ dumê,
albowiem „jakaœ wieœ” „Czy nie przeze mnie /
Jeszcze bardziej / Zg³êbiona” ? – pyta. Myœlê,
¿e poeta umia³ skorzystaæ z okazji zaznaczenia
w³asnego miejsca. Upora³ siê poetycko z ca³¹
gwa³townoœci¹ zdarzenia, które wstrz¹snê³o
wszystkim, ale te¿ przyzna³ siê, ¿e on jest st¹d,
z wnêtrza tego dramatu: „jakieœ ¿ywe i martwe
inwentarze p³yn¹”. Tak to by³o. To by³ swego
rodzaju naprawdê apokaliptyczny potop.
Utrwali³ siê w œwiadomoœci w takiej kategorii.
Czes³aw Sobkowiak
51
Nie omieszka³ tedy M. Warszawski odwo³aæ
siê do zabiegu stylizacyjnego, czyli archaizuj¹cej tonacji biblijnej („Wed³ug poczytania”, „Zapis ewakuacyjny”). Jest Bóg, który
„skin¹³ palcem / A wody wezbra³y”. Jest
go³êbica „któr¹ pos³a³em”. Mo¿e to swoiste
wyznanie wiary? Tylko ponton nie mo¿e byæ
na serio uznany za aluzjê do arki, co najwy¿ej
jest bowiem „desk¹ ratunku”. Zaœ ten, który
siê w nim porusza mówi o sobie z przymru¿eniem oka: „Niejaki zaœ pseudo- / Noe”. Tak
czy inaczej jakaœ nadrzêdnoœæ „woli niebios”
ma tu miejsce. W tym sensie ta ksi¹¿ka ró¿ni
siê od poprzednich. Jej cykl „Wszystko p³ynie” uzna³bym za wiod¹cy. To znaczy: dwa
pozosta³e – „Sprzed progu” i „A¿ po horyzont” maj¹ swoje nieco odrêbne zadania. Dwa
zasadnicze. Daj¹ obraz problematyki podmiotowej, relacji z najbli¿szymi. A tak¿e doœæ
mocno zaznaczaj¹ t³o, w którym podmiot rozpatruje swój „czasowy lub sta³y pobyt”. Opisuje wiêc to sta³e miejsce „³êgów piasków”
52
„lasków Odrzañskich”, gdzie wiedzie „Rozsiad³y ¿ywot”. I cieszê siê z tego rysu w tym
zbiorku. Warto go braæ o tyle pod uwagê, ¿e
mimo wszystko mówi o najbli¿szej tzw.
„ma³ej ojczyŸnie”, swoistym jej Genius Loci.
Tego ducha miejsca stanowi¹ wed³ug poety
„wzgórza”, „bezdro¿a wykroty i od³ogi” dobrze mu znane. To prawda, mo¿e i nie umie
i nie do koñca chce siê w tym wszystkim zadomowiæ. Ale i nie oderwaæ, có¿, ono „jest jak
jest”. Znaczenie ma jednak owa „krowianka”
czy „Orzech laskowy”. To s¹ znaki rozpoznawalne, utrwalone doœwiadczeniem i realnie
istniej¹ce. Du¿o w tym wszystkim autoironii i
przekory wzmaganej wielokrotnie stosowan¹
przerzutni¹. Mieczys³aw Warszawski potwierdza swoj¹ klasê.
Post scriptum
¯niwa minê³y, lato odesz³o. Trochê ju¿
szaro. Trochê smutno.
Twierdza absolutnie bezpieczna
Stanis³aw Turowski
Po dwudziestu latach mieszkania w ma³ym bloku spó³dzielczym zapragn¹³em resztê ¿ycia
spêdziæ wygodniej, na innym poziomie. Rodzina, ze skrywanym zadowoleniem, raczej nie
studzi³a moich planów. Trochê niedowierzali, trochê siê naœmiewali, ale przeszkód nie stawiali.
Tym bardziej, ¿e – o tym wszyscy byliœmy przekonani – nale¿a³y nam siê ju¿ lepsze warunki
egzystowania.
W bloku, jego pobli¿u odczuwaliœmy coraz wyraŸniej pewn¹ ciasnotê. Mebli lepszych kupiæ
nie da rady, bo w tych dwóch pokojach z kuchni¹ co pomieœciæ? Z psem swobodnie wyjœæ –
trudno. A wiod³o nam siê z ka¿dym rokiem lepiej. I sklep, i hurtownia dobrze na nas pracowa³y.
To i po dwóch latach wprowadziliœmy siê do w³asnego okaza³ego domu, wybudowanego od
podstaw, wed³ug wszelkich naszych oczekiwañ. Z kominkiem i takimi tam bajerami... Podwójny
gara¿. Na zewn¹trz – obszerne podwórko, ogród, oczko wodne, skalniak, basenik. Do pielêgnowania kwiatów, krzewów co parê dni przychodzi³ specjalista ogrodnik. Koszt niewielki,
a otoczenie wygl¹da³o zawsze bajecznie.
W stronê naszego „gospodarstwa” z przyjemnoœci¹ zerkali przechodnie. Kontrast czternastorodzinnej starej kamienicy i dwóch skromnych domków zatrzymywa³ ich uwagê. Z czasem
ta „popularnoœæ” zaczê³a nas denerwowaæ.
Standardowy p³ot z drucianej siatki nie dawa³ nam dostatecznego poczucia prywatnoœci.
Baba, ¿aba mog³a nas ogl¹daæ. Najgorzej z dzieæmi. Nosy i palce wciœniête miêdzy druty. Ile
razy mo¿na im podawaæ kawa³ek kie³basy z grilla, czy poczêstowaæ malinami? Psy siê z³oœci³y.
Po trzech kolejnych latach ogrodzenie wymieniliœmy na dyskretniejsze. Zbudowaliœmy p³ot
z drewnianych, solidnych sztachet, prawie bez przeœwitów. Poczuliœmy siê ca³kiem inaczej.
Wreszcie zadowoleni. Nie raziliœmy tak bardzo w oczy.
Rych³o jednak ta nowa inwestycja ogrodzeniowa przesta³a nas bawiæ. Oto spostrzegliœmy, i¿
p³ot od zewn¹trz jest rysowany gwoŸdziami czy szk³em. Po zamalowaniu – nastêpny raz
i nastêpny... „Klêska” nie do opanowania. Psami poszczuæ... – niedorzecznoœæ. Krzyczeæ – wariactwo. Jeszcze gorzej. Zabroniæ ludziom têdy przechodziæ – nie ma takiego prawa.
W interesach bywa³o ró¿nie, nie wszyscy s¹ handlowymi anio³kami, a w ogóle – uczciwie
ca³kiem, od „a” do „z”, dorobiæ siê prawie nie idzie. Zaczêliœmy sobie wyobra¿aæ, ¿e którejœ
nocy to ogrodzenie siê spopieli.
Kolejna decyzja inwestycyjna zapad³a doœæ jednomyœlnie. W parênaœcie dni drewniane
elementy ogrodzenia zlikwidowaliœmy, s¹siedzi b³yskawicznie „zu¿yty” materia³ od nas wziêli,
na opa³ lub do majsterkowania. I jeszcze ³adnie po sobie pozamiatali. Niemal równoczeœnie
zosta³y zamontowane betonowe p³yty, do wysokoœci ponad dwa metry. Teraz poczuliœmy siê
w pe³ni swobodnie i bezpiecznie. Nikt z zewn¹trz nie móg³ nas obserwowaæ, podgl¹daæ.
Byliœmy niekwestionowanymi panami naszego ma³ego œwiata. Do kompletu – zainstalowaliœmy urz¹dzenia alarmowe. Zrobiliœmy wszystko, ¿eby uchroniæ siê od niebezpieczeñstwa,
k³opotów. W koñcu na to zas³u¿yliœmy swoj¹ solidn¹ prac¹. Nieraz te¿ p³aciliœmy strachem, nerwami.
Teraz w firmie mniej myœla³em – co w domu... Noce przesypia³em spokojniej. Nie ¿a³owaliœmy wydanych pieniêdzy. Zreszt¹ – po to siê zarabia, ¿eby godziwie ¿yæ.
Ale – pewnego póŸnego wieczora – sta³a siê rzecz nies³ychana. W chwilê po wyjechaniu ze
stacji benzynowej musia³em siê zatrzymaæ w nietypowych okolicznoœciach.
Stanis³aw Turowski
53
Przede mn¹, na drodze, nieoœwietlony, ustawiony prawie w poprzek samochód osobowy.
Kobieta i mê¿czyzna rozpaczliwie wymachiwali rêkami jakby wzywaj¹c pomocy. Nie mia³em
ani czasu myœleæ „analitycznie”, ani warunków, ¿eby „na si³ê” przejechaæ obok.
Tu¿ przed wcisn¹³em hamulec. Faceci, z dwu stron, z broni¹ wycelowan¹ we mnie. Nie
zd¹¿y³em wyj¹æ pistoletu. Cztery kule – jak siê póŸniej dowiedzia³em – ubezw³asnowolni³y
mnie. W szpitalu ze œmierci¹ walczy³em przez tydzieñ. Trafi³em do œwietnej kliniki. Niewiele
pamiêtam. ¯ona chcia³a sprzedaæ wszystko, ¿eby mnie lekarze ocalili. Wszelki ratunek – na nic.
Musia³em odejœæ.
W zasadzie tylko dlatego, ¿e owego feralnego dnia w drogê nie zabra³em ze sob¹ swoich
„obronnych” groŸnych psów, nie zabra³em betonowego p³otu. Umiera³em, w istocie, prawie jak
kloszard.
Interesy teraz prowadzi ¿ona z synem i ziêciem. Firma ju¿ nie jest rozwojowa. Warown¹ posesjê, z której by³em tak dumny, musieli sprzedaæ. ¯ona z synem, synow¹ i wnuczkiem mieszka
w skromnym domku na przedmieœciu. Posesja ogrodzona „kratowanym” drewnem, jak u
s¹siadów.
Ja z góry patrzê, jak sobie moi radz¹. Pomagaæ nam sugesti¹ – tym na dole – nie wolno.
Paczek wysy³aæ, listów, te¿ nie. Tylko czekam na nich.
U nas, w górze, wszyscy ¿yjemy, mieszkamy w takich samych warunkach, na równych
prawach. Przy wejœciu do naszego wiecznego kraju wszelkie ziemskie przywileje i bogactwa
trzeba zostawiæ. Lecz – niczego nam nie brakuje. Jesteœmy szczêœliwi.
SYLWETKI
Czu³oœæ i bunt.
Portret liryczny
Wojciecha
Œmigielskiego
Zärtlichkeit
und Widerspruch.
Lyrisches Porträt
von Wojciech Œmigielski
Ma³gorzata Miko³ajczak
Ma³gorzata Miko³ajczak
Tego portretu nie da siê poci¹gn¹æ jedn¹
kresk¹. Poetycki wizerunek Wojciecha Œmigielskiego jest wielowymiarowy i wewnêtrznie
pêkniêty. Znaczony ostrzem buntu i kling¹ czu³oœci.
Bunt by³ pierwszy; bunt uzbrojony w „nó¿
na historiê” (Lekcja historii). Wiersze zawarte
w debiutanckim tomiku Nieobecny nie bêdzie
dziedziczy³ (Wroc³aw 1977) oraz w zbiorkach
kolejnych: Do u¿ytku w³asnego (Wroc³aw
1980), S³owem ptakiem (Warszawa 1980),
Nokturn (Zielona Góra 1992) przejmuj¹ klimat
nowofalowej niezgody na rzeczywistoϾ PRL-u,
a wraz z nim kodeks etyczny, w którym miejsce
nadrzêdne przypada wolnoœci i prawdzie.
Kontestacja poety streszcza siê w nakazie:
Dieses Porträt lässt sich nicht mit einem
Strich zeichnen. Das poetische Bild von
Wojciech Œmigielski ist vieldimensionell und
innerlich zerrissen. Es ist durch die Schneide
des Widerspruchs und die Klinge der
Zärtlichkeit gekennzeichnet.
Am Anfang war ein Widerspruch; ein mit
„Geschichtemesser” bewaffneter Widerspruch
(Lekcja historii – Geschichtestunde). Gedichte,
die sein Debütbändchen umfasste Nieobecny
nie bêdzie dziedziczy³ (Abwesender wird nicht
erben) (Wroc³aw 1977) sowie die aus den
nächsten Bändchen: Do u¿ytku w³asnego (Für
den eigenen Bedarf) (Wroc³aw 1980), S³owem
ptakiem (Mit dem Wort dem Vogel) (Warszawa
1980), Nokturn (Nokturne) (Zielona Góra
1992) übernehmen das Klima neuwelliger
Nichtübereinstimmung mit der Wirklichkeit der
VRP und damit den ethischen Kodex, in dem
die Freiheit und Wahrheit den obersten Platz
einnehmen.
Obwohl Œmigielski von der Wortwörtlichkeit weit entfernt ist, ist es nicht schwer, in
„Mów, mów czytelnym szyfrem blizn
mów narzeczem piosenki poni¿onych
metalem wyjêtym z wrz¹cej zatoki
podgl¹daj przezroczyst¹ skórê zdañ
gipsowy profil jego twarzy”
(Kanon)
SYLWETKI
55
56
seinen Gedichten die politische Realität und die
sie regierenden Mechanismen der totalitären
Wirklichkeit zu erkennen. Die Betrachtungsweise des Dichters registriert den Rhythmus
eines Militärmarsches, eines Zuges, einer
Parade; und die Äsop’sche Sprache zieht sehr
oft einen Militäranzug an: Uniformen von
„Generaljungen” (Lekcja anatomii II – Anatomiestunde II), „Kokon eines Militärmantels”
(Ars amandi). Daneben sind Helmbusche aus
Indianerspielen in der Jungenzeit (Portret
rewolucjonisty - Porträt eines Revolutionären)
sowie historische Masken zu treffen:
Reminiszenzen altertümlicher Wettkämpfe
Choæ Œmigielski daleki jest od dos³ownoœci, w jego wierszach nietrudno rozpoznaæ polityczne realia oraz rz¹dz¹ce nimi mechanizmy
rzeczywistoœci totalitarnej. Refleksja poety
rejestruje rytm wojskowego marszu, pochodów, defilad; a ezopowy jêzyk nader czêsto
przebiera siê w kostium militarny: mundury
„ch³opców genera³a” (Lekcja anatomii II),
„kokon ¿o³nierskiego p³aszcza” (Ars amandi).
Obok nich spotkaæ mo¿na pióropusze zapamiêtane z ch³opiêcych zabaw w Indian (Portret
rewolucjonisty) i maski historyczne: reminiscencje staro¿ytnych igrzysk (Zaprzêg), wspomnienia armii Napoleona, zwyciêstw Kutuzowa
(Zaprzêg – Gespann), Erinnerungen an die
napoleonische Armee, Siege von Kutusov
(Parol – Parole). Die tragende Metapher des
Lebens ist der Kampf. Die Schlachtlexik dringt
hier sogar in die privateste Sphäre ein, sie
dringt den Blutkreislauf durch: „grüne Pilze der
Helme tanzten in Aderschützengraben” (Gaja),
„in meinem Kopf eine Ameisenkolonne / gräbt
Wahrheit aus Schanzen” (Piosenka anatomiczna – Anatomisches Lied).
In den Gedichten von Œmigielski gibt es
aber auch eine andere Art Widerspruch – denjenigen, der die Dichter aus sicheren Enklaven
bürgerlicher Idylle fliehen lässt, der sie zu mit
der Welt nicht abgefundenen Outsidern macht.
(Parol). Noœn¹ metafor¹ ¿ycia jest walka.
Leksyka batalistyczna przenika tu nawet do
sfery najbardziej prywatnej, niejako wnika w
krwioobieg. Oto znamienne przyk³ady:
„nieprzyjaciela rozstrzeliwano na bojewicy
serca/ (...) / zielone grzyby he³mów tañczy³y w
transzejach ¿y³” (Gaja), „w mojej g³owie
mrówek kolumna / odgrzebuje z okopów
prawdê” (Piosenka anatomiczna).
Ale jest te¿ w wierszach Œmigielskiego inny
rodzaj buntu — ten, który ka¿e poetom uciekaæ
z bezpiecznych enklaw mieszczañskiej sielanki,
który czyni z nich outsiderów niepogodzonych
ze œwiatem. W tym wypadku wyrazem odmowy jest emocjonalna prowokacja (podobna
do tej, któr¹ znaleŸæ mo¿na w wierszach
Andrzeja Bursy) oraz osadzenie egzystencji
w obszarze granicznym: „chodzenie po linie”
(Planowanie dnia), sytuowanie siê „na krawêdzi przepaœci” (*** „Stoisz...”), na... ostrzu
no¿a.
Nó¿ (oraz pokrewne mu przedmioty:
sztylet, klinga, miecz, harpun, a tak¿e ig³a
i „zaostrzona drzazga”) jest w tej poezji jednym
z wa¿niejszych s³ów-kluczy. Pojawia siê w tytu³ach wierszy (Nó¿ œpiewaj¹cy wiersz, Lis
i nó¿,) i – du¿o czêœciej – w obrazowaniu. Oto
kilka z brzegu przyk³adów: „sztylet biegu bez
koñca” (Wielkie ¿arcie), „trzymaæ jêzyk za
zêbami i nó¿ w kieszeni” (Parol), „w mojej
d³oni z³amana klinga” (Piosenka anatomiczna),
„skóra przetnie powietrze jak sztylet”
(***”Stoisz...”). Cytaty mo¿na mno¿yæ. WyobraŸnia poety kr¹¿y bowiem wokó³ metafory
ostrza, która zdaje siê byæ tyle¿ pochodn¹ kreacji bohatera tych wierszy („cz³owieka walcz¹cego”), co obrazowym ekwiwalentem
„wyostrzonej”, napiêtej œwiadomoœci podmiotu.
Podobne napiêcie dotyczy poetyckiej
mowy. Œmigielski jest poet¹ wyczulonym na
s³owo i jego mo¿liwoœci: lubi „przeœwietlaæ”
zwi¹zki frazeologiczne; podobaj¹ mu siê wyrazy stare, rzadko u¿ywane, takie jak „bojewica”, „mane¿”, „magnezja”. I warto podkreœliæ, ¿e odpowiedzialnoœæ poety jest przede
wszystkim odpowiedzialnoœci¹ za s³owo, za
„krwawe boisko ust” (Jêzyk), za „s³owo nie na
smyczy / s³owo niepodleg³e / s³owo wyzwolone
(Jak odmieni³em pogodê nad placem
Genera³a). Nale¿y uwa¿aæ, przestrzega Œmigielski, aby „nie powiedzieæ nic koœlawego”:
„manifest wczorajszego wiersza
d³awi w prze³yku
bojê siê dobyæ s³owa które zdradzi³em
bojê siê je urodziæ
by nie ukaza³o chromego tylko odb³ysku”
(Aby nie powiedzieæ nic koœlawego)
Mimo ¿e jêzyk poety nie anga¿uje siê w grê
z polityczn¹ nowomow¹, mimo ¿e nie jest
„dzikim miêsem”, jak u Ryszarda Krynickiego,
In diesem Fall stellen die emotionelle Provokation (derjenigen ähnlich, die in Gedichten
von Andrzej Bursa zu finden ist) sowie die Lokalisierung der Existenz in einem Grenzgebiet
den Absageausdruck dar: „am Seil gehen”
(Planowanie dnia – Tagesplanen), sich „an den
Rand des Abgrundes”, ... auf des Messers
Schneide stellen (*** „Stoisz...” – „*** Du
stehst ...”).
Das Messer (und mit ihm verwandte
Gegenstände: Dolch, Klinge, Schwert, Harpune
und auch Nadel sowie „geschärfter Holzsplitter”) ist in dieser Dichtung einer der
wichtigsten Wort-Schlüssel. Es erscheint in
Gedichttiteln (Nó¿ œpiewaj¹cy wiersz – Ein
Gedicht singendes Messer, Lis i nó¿ – Fuchs
und Messer) und – viel häufiger – in der
bildlichen Darstellung. Hierbei ein paar
Beispiele: „endloser Laufdolch” (Wielkie ¿arcie
– Großes Fressen), „die Zunge im Zaum und
das Messer in der Tasche halten” (Parol –
Parole), „in meiner Hand gebrochene Klinge”
(Piosenka anatomiczna – Anatomisches Lied),
„die Haut schneidet die Luft wie ein Dolch”
(*** „Stoisz ...” - *** „Du stehst ...”). Zitate
kann man vermehren. Die Vorstellungskraft
des Dichters dreht sich nämlich um die
Metapher der Schneide, die sowohl als
Ableitung der Heldengestaltung der Gedichte
(”ein kämpfender Mensch’) sowie als bildhaftes Äquivalent „geschärften”, gespannten
Bewusstseins des Subjekts erscheint.
Eine ähnliche Spannung bezieht sich auf
die dichterische Sprache. Œmigielski ist ein
Dichter, der gegen das Wort und seine
Möglichkeiten empfindlich ist: er „durchlichtet”
Phraseologismen gern; ihm gefallen alte, selten angewandte Wörter wie „bojewica”,
„mane¿”, „magnezja”. Dabei ist zu unterstreichen, dass die Verantwortlichkeit des Dichters
eine Verantwortlichkeit vor allem für das Wort,
für „blutiges Lippenspielfeld” (Jêzyk – Zunge),
für „das Wort nicht am Seile / das unabhängige
Wort / das befreite Wort ist (Jak odmieni³em
pogodê nad placem Genera³a – Wie ich das
Wetter über dem Generalplatz änderte). Man
muss aufpassen, warnt Œmigielski, dass man
SYLWETKI
57
58
„nichts Schiefes sagt” (Aby nie powiedzieæ nic
koœlawego – Um nichts Schiefes zu sagen).
Obwohl sich die Sprache des Dichters in das
Spiel mit politischer Neusprache nicht
engagiert, obwohl sie „kein wildes Fleisch” ist,
wie dies bei Ryszard Krynicki der Fall ist, benimmt sie sich ähnlich einem Organismus, der
getrennt lebt, sein eigenes Sein und seinen
eigenen Status hat.
Œmigielski, 9 Jahre jünger als Krynicki,
7 Jahre jünger als Adam Zagajewski und 6 als
Stanis³aw Barañczak, dem Geburtsjahr nach zu
der Generation der sog. Neuen Jahrgänge
gehörend, kann als jüngerer Bruder der Dichter
der Neuen Welle genannt werden. Er erbt nicht
zachowuje siê podobnie do organizmu, który
¿yje osobno, ma w³asny byt i status.
Œmigielskiego, m³odszego 9 lat od Krynickiego, 7 od Adama Zagajewskiego i 6 od
Stanis³awa Barañczaka, rocznikowo przynale¿nego do pokolenia tzw. Nowych Roczników,
nazwaæ mo¿na m³odszym bratem poetów
Nowej Fali. Dziedziczy nie tylko ich opcjê polityczn¹ i lingwistyczn¹. Tak¿e patrona – Zbigniewa Herberta. Wœród licznych nawi¹zañ do
literatury (zw³aszcza Szekspira i S³owackiego),
które pojawiaj¹ siê w wierszach absolwenta
wroc³awskiej polonistyki, wœród odniesieñ kulturowych, ten adres poetycki jest najwa¿niejszy. Dla autora Skrzypiec Marsjasza, podobnie
nur ihre politische und linguistische Option. Er
erbt auch ihren Patron – Zbigniew Herbert.
Unter zahlreichen Anknüpfungen an die Literatur (vor allem an Shakespeare und S³owacki), die in den Gedichten des Absolventen der
Breslauer Polonistik erscheinen, unter Kulturbezügen, ist diese poetische Anschrift am wichtigsten. Für den Verfasser von Skrzypce Mesjasza (Die Geige des Messias), ähnlich wie dies
für die Dichter der Generation 68 der Fall war,
ist die Dichtung Herberts ein Schaffen des größten ethischen Ausmaßes und außerdem eine
Quelle bildlicher Darstellung, eine Inspiration
lyrischer Situationen und Heldenbeschreibung.
jak dla poetów pokolenia ’68, poezja Herberta
jest twórczoœci¹ najwy¿szej miary etycznej,
a ponadto Ÿród³em obrazowania, inspiracj¹
sytuacji lirycznych i kreacji bohaterów. Doœæ
zauwa¿yæ, ¿e Herbertowsk¹ proweniencjê
maj¹: sprz¹tacze placów (Jeden dzieñ), anio³ w
rêkach oprawców (Wizyta w gabinecie cudotwórcy), krzes³o (Listu do samego siebie).
Œmigielski i w tym jeszcze podobny jest do
poetów Nowej Fali, ¿e podlega podobnej transformacji: odrobiwszy lekcjê polityki, rozluŸniwszy zwi¹zki z czasem i miejscem, przenosi ideê
suwerennoœci z obszaru solidarnoœci na teren
prywatny. Przesuniêcie akcentów mo¿na
dostrzec ju¿ w Hymnie wydanym w roku 1994
i – jeszcze wyraŸniej – w zbiorku kolejnym. Po
wierszach-manifestach, wierszach zbuntowanych przyszed³ czas na List do samego
siebie. W tym tomiku, który ukaza³ siê
dwadzieœcia lat po debiucie (Zielona Góra
1997), temat osobisty podporz¹dkowany
zosta³ tonacji rozrachunkowej. Wiersze s¹ rozmow¹ z samym sob¹; prób¹ autorefleksji
i przeformu³owania poetyckiego credo. Zmieni³o siê wiele:
„Zamiast œledziæ
¿ycie polityczne kraju
udajê siê jutro obserwowaæ
jak z³ota kula wêdruje po niebie
i majestatycznie zatacza ko³o”
(Gin¹c w cieniu drzew).
W najwiêkszym skrócie powiedzieæ mo¿na,
¿e przemianê wyznacza: odejœcie od tego, co
wielkie i zwrot ku codziennoœci, wyrozumia³oœæ
dla innych i afirmacja œwiata. Szczeroœæ przeciwko pozie, zgoda na pora¿kê, wygaszenie buntu.
„coraz mniej stworzeñ
wygl¹dów i stanów
rozprasza siê po kartce
to tak
jakbym pisa³ zaostrzon¹ drzazga
i wymienia³ tylko n a j c z u l s z e
(podkr. M.M.)
imiona i nazwy
ca³y czas licz¹c
ile kropel jeszcze na niej zostanie
(Coraz mniej)
Ton, który dominuje w Liœcie do samego
siebie, nie jest tonem nowym. Bohater wierszy
Œmigielskiego nigdy nie zamyka³ siê w getcie
ideologii. Przeciwnie: od pocz¹tku z rzeczywistoœci zuniformizowanej ucieka³ w przestrzeñ
prywatn¹: w spotkanie z kobiet¹, w rozmowê
z synem. Te w³aœnie wiersze, wychylaj¹ce siê
ku klimatom intymnym, zakreœlaj¹ te¿ sferê
najbardziej liryczn¹. W nich poezja autora Listu
osi¹ga swoje najwy¿sze rejestry. Œmigielski
jest mistrzem erotyku. W tym obszarze ostrze
Œmigielski ähnelt den Dichtern der Neuen
Welle auch dadurch, dass er einer ähnlichen
Transformation unterliegt: nachdem er eine
politische Hausaufgabe gemacht, die Verbindungen mit der Zeit und dem Platz gelockert
hat, verschiebt er die Souverenitätsidee aus
dem Bereich der Solidarität ins Private. Die
Verschiebung der Akzente kann bereits in
Hymn (Hymne) bemerkt werden, die im Jahre
1994 veröffentlicht wurde und – noch deutlicher – in dem nächsten Gedichtbändchen. Nach
den Gedichten-Manifesten, den aufständischen
Gedichten, kam die Zeit für List do samego
siebie (Brief an sich selbst). In diesem Band,
der 20 Jahre nach seinem Debüt erschien
(Zielona Góra 1994), wurde das persönliche
Thema einer Berechnungstonart untergeordnet. Die Gedichte stellen ein Gespräch mit sich
selbst dar; sie sind ein Versuch der
Selbstreflexion und der Umformulierung des
poetischen Credo. Ganz kurz kann gesagt werden, dass die Veränderung durch Verlassen
des Großen und die Umkehr in die
Alltäglichkeit, durch die Rücksicht auf andere
und die Weltaffirmation gekennzeichnet ist.
Ehrlichkeit gegenüber Pose, Einverständnis mit
der Niederlage, Widerspruchlöschung.
1 Hervorhebung – M.M.
SYLWETKI
59
„to tak”
es ist so
jakbym pisa³ zaostrzon¹ drzazg¹
als schriebe ich mit geschärftem
Holzsplitter
i wymienia³ tylko n a j c z u l s z e 1
und nennte nur die z ä r t l i c h s t e n
imiona i nazwy
Namen und Bezeichnungen
(Coraz mniej – Immer weniger)
Die in List do samego siebie (Brief an sich
selbst) dominierende Tonart ist keine neue
Tonart. Der Held der Gedichte von Œmigielski
schloss sich nie im Getto der Ideologie. Im
Gegenteil: von Anfang an floh er aus der uniformierten Wirklichkeit in seinen Privatraum: in
ein Treffen mit einer Frau, in ein Gespräch mit
dem Sohn. Eben diese Gedichte, die nach intimen Klimas streben, umrissen auch die
lyrischste Sphäre. In ihnen erreicht die Dichtung des Autors von List (Brief) ihre höchsten
Register. Œmigielski ist Meister des Erotikgedichtes. Auf diesem Gebiet wechselt die
Schneide des Widerspruch in die Klinge der
Zärtlichkeit, und die Stimme des Dichters
klingt am reinsten. Er verbindet Begeisterung
und Zärtlichkeit, Leidenschaft mit zum Flüstern
leiser Stimme. Der Erotismus ist hier voll von
Zärtlichkeit, mit derselben Zärtlichkeit, die „nur
die zärtlichsten Namen und Bezeichnungen
nennen” lässt, die die an den Sohn (Dzieciêcy
pokoj – Kinderzimmer) und die Tochter (***
„kropelko...” - *** „Tröpfchen...”) adressierten
Gedichte erfüllt. Unter dem Gefühlsdruck
verändert sich das Gedicht in eine singende
Litanei – Invokation.
Die Ausdrucksweise von Œmigielski stellt
sich zwischen den Polen der intelektualisierten
Sprache, der Strenge kondensierter Metaphern
und der melodischen Stimmung, der Sangbarkeit. Aufzählungen, Wiederholungen,
Parallelen, Instrumentation und Reimzusammenklänge machen aus dieser Dichtung –
sozusagen – eine Partitur für die Geige von
Marsyas. Einen solchen Titel (Skrzypce
Marsjasza – Die Geige von Marsyas Zielona
60
buntu przemienia siê w klingê czu³oœci, a g³os
poety brzmi najczyœciej. £¹czy poryw i delikatnoœæ, namiêtnoœæ z g³osem œciszonym do szeptu.
„Czy¿bym by³ za blisko
miêdzy nami tylko listek jab³oni
wyjmowany z ust do ust
Nawet nie wiem kiedy ca³¹ g³owê
obsypa³o p³atkami”
(Za blisko)
I jeszcze:
„Zstêpujê w ciebie
i rozsnuwam
jak ¿aglowiec napuszony pod bia³ymi
balonami p³ócien
wodê granatow¹ w klin”
Albo w innej dykcji:
„Kiedyœ przyjdzie taka pani...
skarbczyk pieszczot chowam dla niej
Kiedyœ przyjdzie w czerni w bieli
talerz poœciel ze mn¹ dzieliæ
Kiedyœ przyjdzie taka pani
czu³oœæ ostrza trzymam dla niej”
(Kiedyœ przyjdzie taka pani)
Trudno unikn¹æ freudowskich skojarzeñ,
jednak nie one okreœlaj¹ charakter mi³osnych
uniesieñ. Erotyzm jest tu przepojony czu³oœci¹,
t¹ sam¹, która ka¿e „wymieniaæ tylko najczulsze imiona i nazwy”, która zasila wiersze
adresowane do syna (Dzieciêcy pokój) i córki.
„kropelko / pere³ko / muszelko // malinko /
szkrabie / dziecinko...” – wylicza poeta
w utworze dedykowanym „Radochnie”, a pod
ciœnieniem uczuæ wiersz zmienia siê w œpiewn¹
litaniê-inwokacjê.
Dykcja Œmigielskiego sytuuje siê miêdzy
biegunami jêzyka zintelektualizowanego,
rygoru skondensowanych metafor i – melodyjnej nastrojowoœci, œpiewnoœci. Wyliczenia,
powtórzenia, paralelizmy, instrumentacje
i rymowe wspó³brzmienia czyni¹ z tej poezji –
rzec mo¿na – partyturê na skrzypce Marsjasza.
Taki tytu³ (Skrzypce Marsjasza, Zielona Góra
2000) nosi kolejny, wydany po Liœcie tomik.
Na tle wierszy starszych, zamieszczonych
w tym zbiorku, inaczej brzmi¹ utwory nowe,
w których prywatnoœæ przemawia tradycyjn¹
dykcj¹: rymem i rytmem.
Opublikowany rok póŸniej Album (Kraków
2001) jest w dorobku poety zbiorkiem
szczególnym. Wyró¿nia go nie tylko dojrza³oœæ
s³owa. Tak¿e zamys³ poetycki. Pisany krótko:
od grudnia 1999 roku do lutego 2000 skomponowany zosta³ jako kronika rodzinna, kolekcja lirycznych fotografii z jednej zimy ujêtych
w tryptyk: fotografii grudniowych, styczniowych, lutowych. Album to opowieϾ o czasie
minionym i wyimaginowana wêdrówka do
Ÿróde³ dla nabrania „wody ¿ywej”. W lirycznych
stop-klatkach, w poetyckim „b³ysku magnezji”
utrwalone zosta³y postaci dziadków, rodziców,
kruchej Tereski, która „mia³a twarz delikatn¹
jak Madonna” i pana Kaczmarka, który przyje¿d¿a³ dwa razy do roku z okazji œwiniobicia.
Pamiêæ odtwarza „powidoki”: zbieranie
grochu, sznur kobiet id¹cych przez pole, po³ów
ryb, dzieciêce zabawy, podczas jednej z nich
rzeka zabra³a ch³opca.
„Zapisywa³em wypadki jak je pamiêtam
przecie¿ nie dla prostego ich wyliczenia
chcia³em wyraziæ swoj¹ w nich obecnoœæ.
Pozbiera³em drobiazgi i okruchy
które dziel¹ dziœ od wczoraj
ale mieszkaj¹ dot¹d w mojej krwi”
(Tak by³o zaiste)
Przypominanie dzieciñstwa, przechowywanego w „kuferku pamiêci”, jest dla poety
sposobem „przywracania duchowej równowagi”. I warto zauwa¿yæ, ¿e ju¿ du¿o wczeœniej
w wierszu zatytu³owanym Przywracanie
równowagi, higieny pisa³ Œmigielski o „albumach czasu”, które „nawadniaj¹ zapadaj¹ce siê
jeziora”. Fotografia jest sztuk¹ elegijn¹
i jako taka posiada moc ocalaj¹c¹. Pozwala
wymkn¹æ siê spod dyktatu czasu; wyrwaæ jego
niszczycielskiej sile fragmenty rzeczywistoœci
Góra 2000), trägt das nächste, nach dem List
(Brief) veröffentlichte Bändchen. Auf dem
Hintergrund älterer Gedichte, die in diesem
Bändchen enthalten sind, klingen die neuen, in
denen das Private mit der traditionellen
Ausdrucksweise: dem Reim und Rhythmus,
spricht, ganz anders.
Der ein Jahr später veröffentlichte Band
Album (Kraków 2001) stellt in dem poetischen
Erwerb des Dichters einen besonderen Band
dar. Er zeichnet sich nicht nur durch die Reife
des Wortes aus. Auch durch die dichterische
Absicht. Kurze Zeit geschrieben: seit Dezember
1999 bis Februar 2000, wurde er komponiert
als eine Familienchronik, eine Sammlung von
lyrischen Fotografien aus einem Winter, die ein
Triptik bilden: Dezember-, Januar-, Februarfotografien. Der Band Album stellt eine
Erzählung über die vergangene Zeit und eine
ausgedachte Wanderung an den Anfang, an die
Quelle dar, um „das lebendige Wasser” zu
schöpfen. In lyrischen Bildern, in dichterischem „Magnesiablitz” wurden Gestalten von
Eltern und Großeltern registriert; das
Gedächtnis rekonstruiert „Nachaussichten”:
Bohnen sammeln, eine Reihe Frauen, die über
ein Feld gehen, Fischfang, Kinderspiele, bei
einem davon nahm der Fluss einen Jungen mit.
Die Erinnerung an die Kindheit, die im
„Gedächtnisköfferchen” aufbewahrt wird, ist
für den Dichter eine Art und Weise, „das
geistige Gleichgewicht wiederzugewinnen”.
Hierbei ist zu bemerken, dass Œmigielski bereits viel früher, im Gedicht Przywracanie
równowagi higieny (Wiedergewinnung des
Hygienegleichgewichts) über „Zeitalben”
schrieb, die „versinkende Seen bewässern”.
Die Fotografie ist Elegiekunst und als eine
solche besitzt sie Rettungskraft. Sie erlaubt,
dem Zeitdiktat zu fliehen; ihrer vernichtenden
Kraft Wirklichkeitsfragmente auszureißen und
sie in eine andere Ordnung zu stellen. Roland
Barthels schreibt, dass die Fotografie ein
„religiöses Element”, „etwas mit der Auferstehung Gemeinsames” beinhaltet, „einfaches
Geheimnis der Mitexistenz von Vergangenheit
und Gegenwart in einer metaphysischen
SYLWETKI
61
62
Ordnung” schenkt (Œwiat³o obrazu. Uwagi
o fotografii, – Das Licht des Bildes. Bemerkungen zur Fotografie, Warszawa 1996).
„Die metaphysische Ordnung” entscheidet
über die Tonart späterer Lyrik von Œmigielski.
Sie ist in List do samego siebie (Brief an sich
selbst), in Album zu erkennen. In den neuesten
Gedichten öffnet „die Metaphysik der
Anwesendheit” eine andere Dimension der
lyrischen Empfindung und einen anderen Typ
der emotionalen Spannung. Czes³aw Dutka
machte einmal darauf aufmerksam, dass „die
Spezifik der Lyrik von Œmigielski die Dramatik
bildet (...) jede Empfindung in dieser gespan-
i umieœciæ je w innym porz¹dku. Roland
Barthes pisze, ¿e fotografia ma w sobie jakiœ
„element religijny”, „coœ wspólnego ze
zmartwychwstaniem”, ofiarowuje „prost¹
tajemnicê wspó³istnienia przesz³oœci i teraŸniejszoœci w jakimœ porz¹dku metafizycznym” (Œwiat³o obrazu. Uwagi o fotografii,
Warszawa 1996).
„Porz¹dek metafizyczny” decyduje o tonacji
póŸnej liryki Œmigielskiego. Rozpoznaæ go
mo¿na w Liœcie do samego siebie,
w Albumie. W wierszach najnowszych „metafizyka obecnoœci” otwiera inny wymiar lirycznego doznania i inny typ emocjonalnego
nten Lyrik einen Konflikt darstellt” (S³owo
peryferyjne – Peripheriewort, Zielona Góra
1999). Dieses Prinzip gilt auch in den Werken,
die auf der Kontrastpoetik, besonders auf kontrastierten Farben, basiert. Die Vorliebe, sich
der Farben Weiß, Schwarz und Rot („das
Weiße des Blutes”, dunkle Farbe der Sauerkirsche) zu bedienen, verkoppelt sich mit dem
Phantasietyp, in dem scharfe, ausdrucksvolle
Farben mit dem Weiß, der Sauberkeit, den
Winterbildern zusammengesetzt werden.
Der Winter ist die Lieblingsjahreszeit von
Œmigielski. Mit dem Winter dringen in seine
Gedichte Klimas ein, die für die metaphysische
Dichtung charakteristisch sind (die in Werken
napiêcia. Czes³aw Dutka zwróci³ kiedyœ uwagê,
¿e „specyfik¹ liryki Œmigielskiego jest dramatycznoœæ (...) ka¿de doznanie jest w tej napiêtej
liryce konfliktem” (S³owo peryferyjne, Zielona
Góra 1999). Ta zasada obowi¹zuje tak¿e
w utworach opartych na poetyce kontrastów,
zw³aszcza skontrastowanych kolorów. Predylekcja do operowania barwami bieli, czerni i czerwieni („bieli krwi”, ciemnej barwy wiœni) sprzêga siê z typem wyobraŸni, w którym ostre,
wyraziste kolory zestawione s¹ z biel¹, czystoœci¹, obrazami zimy.
Zima to ulubiona pora roku Œmigielskiego.
Wraz z ni¹ przenikaj¹ do jego wierszy klimaty
charakterystyczne dla poezji metafizycznej
(znaleŸæ je mo¿na w utworach Baczyñskiego,
w „zimowych ogrodach” Herberta, w Elegiach
zimowych Barañczaka). Oto „szron na ustach”,
„sopel lodu”, „bia³y kopczyk dotkliwej zawiei
œcieg”, „pismo mrozu”. Ta aura pojawia³a siê,
gdy poeta utrwala³ „sad w mroŸny niedzielny
poranek” (Sad w mroŸny niedzielny poranek)
i „op³atek mrozu” (Piosenka anatomiczna), gdy
pisa³ o „œniegowych kurtynach” i „zamro¿onym znaku œniegu”, gdy przywo³ywa³ zimê jako
t³o wanitatywnej refleksji:
„twoja ofiara bêdzie darem bezu¿ytecznym
biel wszystko poch³onie”
(Jesteœ delikatny i œmiertelny).
W wierszach najnowszych bunt przyt³umiony zosta³ popio³em, kurzem, œniegiem.
„Coraz mniej zdarzeñ”. Coraz mniej tego, co na
zewn¹trz. Perspektywa zamyka siê ku wnêtrzu.
Tu kieruje siê ostrze tej poezji. „Sopel lodu”,
„ig³a w gard³o”, „twarz œciêta mrozem”.
Czu³oœæ i lód. Kruchoœæ i ból. „Cia³a op³atek
pod przeœcierad³em ze szk³a”.
von Baczyñski, in „Wintergärten” von Herbert,
in Elegie zimowe – Winterelegien von Barañczak zu finden sind). Es sind beispielsweise
„Reif an den Lippen”, „Eiszapfen”, „weißer
Haufen Stich empfindlichen Schneesturmes”,
„Frostschrift”. Ein solches Klima erschien
immer, wenn der Dichter „den Obstgarten am
frostigen Sonntagsmorgen” (Sad w mroŸny
niedzielny poranek – Obstgarten am frostigen
Sonntagsmorgen), und „Frostoblate” (Piosenka
anatomiczna – Anatomisches Lied) verewigte,
wenn er über „Schneevorhänge” und „eingefrorenes Schneezeichen” schrieb, wenn er den
Winter als Hindergrund einer Vanitas-Vanitatum-Überlegung herbeirief (Jesteœ delikatny
i œmiertelny – Du bist zart und sterblich).
In den neusten Gedichten wurde der
Widerspruch durch Asche, Staub, Schnee
gemildert. „Immer weniger Ereignisse”. Immer
weniger vom dem Äußeren. Die Perspektive
schließt sich ins Innere. Dorthin wendet sich
die Schneide dieser Dichtung. „Eiszapfen”,
„Nadel in die Kehle”, „frosterstarrtes Gesicht”.
Zärtlichkeit und Eis. Gebrechlichkeit und
Schmerz. „Körperoblate unter dem Bettlaken
aus Glas”.
Übersetzt von Bogumi³a Husak
Wojciech Œmigielski
Ko³ysanka
Wiegenlied
sobie samemu
für mich selbst
coraz mniej cierpliwoœci
miêdzy furtk¹ poranka a kurtyn¹ snu
coraz mniej poranka
immer weniger Geduld
zwischen dem Morgenpförtchen und dem
Schlafvorhang
immer weniger Morgen
coraz mniej pobo¿noœci
miêdzy przylaszczkami pieszczot a storczykiem
spe³nieñ
immer weniger Frömmigkeit
zwischen Liebkosugsleberblümchen und
Erfüllungshelmblume
immer weniger Liebkosungen
coraz mniej pieszczot
coraz mniej godnoœci
miêdzy ustami szeptu a rozpadlin¹ skomlenia
coraz mniej szeptu
immer weniger Würde
zwischen dem Flüstermund und
Winselschrund
immer weniger Flüstern
coraz mniej mi³oœci
miêdzy mn¹ a tob¹
coraz mniej
immer weniger Liebe
zwischen mir und dir
immer weniger
coraz mniej obecnoœci
miêdzy jedn¹ m¹ chwil¹ a drug¹
coraz mnie mniej
miêdzy
coraz wiêcej miêdzy
immer weniger Anwesenheit
zwischen meinem einen und anderen
Augenblick
immer weniger aus mir
zwischen
immer mehr zwischen
znik³oœci tej
nie sposób
Flüchtiges dieses
ist nicht möglich
coraz mniej zuchwa³oœci
immer weniger Keckheit
czerwiec 1997
Juni 1997
List do samego siebie, Zielona Góra
Brief an mich selbst, Zielona Góra
Übertragen von Ernest Dyczek
64
Wojciech Œmigielski
Powiew sukienki
Flattern des Kleides
a chcia³em byœ by³a nadzieja
œwietlista promienna s³onecznoœæ
wiœniowe sady
jab³oni p³atki
poziomkowa ³¹ka
und wollte du würdest Hoffnung
leuchtend strahlende Sonnenglut
Kirschgärten
Blätter der Apfelblüte
Walderdbeerwiese
i skok wiewiórki z ga³¹zki na ga³¹zkê
und ein Sprung des Eichhorns von Ästchen zu
Ästchen
a chcia³em byœ by³a niedziela
dostojna strzelista œwi¹tecznoœæ
ko³nierzyki bia³e
kolczyków pere³ki
miodowa wst¹¿ka
und wollte du würdest Sonntag
ehrwürdig emporsteigende Festlichkeit
Kragen weiß
Ohrringe Perlen
honigfarbene Schleife
i powiew sukienki z huœtawki na huœtawkê
a chcia³em by by³a nadzieja
œwietlista
und Flattern des Kleides von Schaukel zu
Schaukel
i skok wiewiórki
und wollte sie würde Hoffnung
strahlende
a chcia³em by niedziela
und ein Sprung des Eichhorns
powiew sukienki
und wollte es sei Sonntag
Flattern des Kleides
Skrzypce Marsjasza, Zielona Góra 2000
Marsyas’ Geige, Zielona Góra 2000
Übertragen von Ernest Dyczek
65
Wojciech Œmigielski
Dagerotyp
Daguerreotyp
Rodzice ojca maj¹ na dagerotypie
twarze delikatne i kruche
Widokówka z pamiêci
wydobywa inne œwiat³o
Eltern des Vaters haben auf dem
Daguerreotyp
zarte und brüchige Gesichter
Ansichtskarte aus dem Gedächtnis
bringt ein anderes Licht
Dziadek du¿o bardziej ruchomy
jakby wsiada³ na siod³o
choæ rêce spokojnie spoczywaj¹ na szabli
a butom daleko do strzemion
Babcia z pochylon¹ g³ow¹
w kierunku ko³nierzyka munduru
œciska kwiaty
jakby siê ba³a je upuœciæ
Czêœciej widzia³em j¹ w fartuszku z groszkami
gdy sól do garnka
rzuca³a z namaszczeniem
a on tymczasem
zgiêty ku przesz³oœci
snu³ historiê o czerwonych guzikach
do³ach pe³nych krwi
przypominaj¹cych wypalone œwie¿o ceg³y
i trawie lepkiej pod brzuchem
babcia mia³a mniej œladów
choæ to ona musia³a wykazaæ wiêksz¹ zaradnoœæ
Mo¿na siê zastanawiaæ
czy zdjêcie jest bezstronne
Jednak to fotograf ich zdj¹³
traktuj¹c swoje zajêcie realistycznie
Moja pamiêæ nie podlega technice dagerotypu
rozbiera ich cierpliwie
a uroczyste suknie odk³ada obok
widzê wówczas jak oboje dr¿¹ z zimna
na fotografii tego nie widaæ
Album, Zielona Góra 2001
Großvater viel mehr rührig
als ob er den Sattel aufsitzt
obwohl seine Hände ruhig auf der Säbel
liegen
und seinen Stiefeln weit vom Steigbügel
Großmutter mit gesenktem Kopf
in der Richtung des Uniformkragens
drückt Blumen
als ob sie fürchtete sie fallen lassen
Öfters sah ich sie in getupftem Schürzchen
als sie Salz in den Topf
salbungsvoll streute
und er inzwischen
sich der Vergangenheit zugeneigt
spinnte seine Geschichte von roten Knöpfen
aus
von Gruben voller Blut
die an frisch gebrannte Ziegel erinnern
und von klebrigem Gras unter dem Bauch
Großmutter hatte weniger Merkmale
obwohl sie größere Findigkeit zeigen mußte
Man kann nachdenken
ob die Aufnahme objektiv sei
doch der Fotograf nahm sie auf
seine Beschäftigung realistisch betrachtend
Mein Gedächtnis untersteht der
Daguerreotypietechnik nicht
es zieht sie geduldig aus
und festliche Kleider beiseite legt
ich sehe dann wie die beiden vor Kälte zittern
auf dem Foto sieht man es nicht
Album, Zielona Góra 2001
Übertragen von Marek Feliks Nowak
66
Wojciech Œmigielski
Jestem tylko tyle
Ich bin nur soviel
U skrzyde³ okna
ma twarz wielokrotna
gdzieœ dalej jest miasto we mgle
Bei dem Fensterflügel
mein Gesicht vervielfacht
irgendwo fern gibt es eine Stadt im Nebel
Widzê jak mnie zasypuj¹
popió³ kurz i œnieg
Ich sehe wie mich verschütten
Asche Staub und Schnee
Bia³y kopczyk
dotkliwej zawiei œcieg
Weißes Hügelchen
Naht der empfindlichen Verwehung
Szron na ustach
glina t³usta
Reif auf dem Mund
fetter Lehm
Œnieg szepce na szybach szyfr
sp³ywaj¹ gwiazdy po szkle
Schnee auf den Fensterscheiben flüstert eine
Chiffre
Sternen auf dem Glas fließen ab
Kreska przezroczystej krwi
to znika
to siê tli
Bia³a œniegu krew
œnieg na szybie szepce szyfr
Zwierz¹tko serca
pismo mrozu odczytuje
œnieg nas zawieje
Jestem tylko tyle
ile ciê us³yszê
By³em
cia³a op³atek pod przeœcierad³em ze szk³a
marzec, lipiec 2005, Droniki
(niepublikowany)
Linie des durchsichtigen Blutes
einmal schwindet
einmal glimmt
Weißes Blut des Schnees
Schnee auf der Fensterscheibe flüstert eine
Chiffre
Ein Tierchen des Herzens
liest die Schrift des Frostes ab
Schnee wird uns verwehen
Ich bin nur soviel
sofern ich dich höre
Ich war
eine Oblate des Körpers unterm gläsernen
Betttuch
März, Juli 2005, Droniki
(unveröffentlicht)
Übertragen von Marek Feliks Nowak
67
MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH
Sobkowiak
Andrzej K. Waœkiewicz
Rocznik 1950, więc – Nowe Roczniki.
Ale najgłośniejsi poeci tej generacji są od
niego młodsi o kilka lat. Debiutował też
stosunkowo wcześnie. Pierwszy wiersz
wydrukował w 1967 r., pierwszy arkusz
poetycki w 1970. W książce Ósma dekada. O świadomości poetyckiej „nowych
roczników” (1982) piszę, iż w momencie,
gdy wydał pierwszą książkę (Powieść
w odcinkach, 1974) jego poezja łączona
była raczej z formacją poprzednią – Nową
Falą. Wiersze te, piszę, „można [...] było
odczytać jako kontaminację doświadczeń
Nowej Fali i poetyki Orientacji. Wówczas
była to jedna z możliwości uniknięcia
«choroby powtórek»”. W latach siedemdziesiątych debiutowali równocześnie
ostatni autorzy z generacji Nowej Fali
i pierwsi z Nowych Roczników. Tym, co
ich wiersze łączyło, było - cytuję tę samą
książkę - „przesunięcie punktu ciężkości
z analizy rzeczywistości na analizę
własnej w niej sytuacji”. Z tej perspektywy
Sobkowiaka więcej łączyło z nieco
starszymi, Stanisławem Gostkowskim
i Kazimierzem Nowosielskim, niż z rówieśnikami.
W środowisku było jeszcze osobliwiej.
W momencie, gdy formowały się wspólnoty noworocznikowe (Klub 54) on, starszy
o parę lat, funkcjonował już na prawach
68
niemalże klasyka młodej literatury.
Dodajmy też, iż był z pierwszego
pokolenia tu urodzonych, i z ostatniego,
które edukację na poziomie wyższym
musiało zdobywać w innych ośrodkach
(ukończył polonistykę na Uniwersytecie
Wrocławskim).
Arkusz poetycki Sobkowiaka nosił tytuł
W białej koszuli. Co to znaczy tłumaczy
jeden ze wspomnieniowych tekstów
(Notatki do większej całości. „Pro Libris”
2004, nr 2): „Dzielił nas, wywodzących się
ze wsi (Lasek Odrzańskich i Zawady)
wielki dystans do wielkiego świata. Przy
pomocy słów chcieliśmy możliwie jak
najszybciej przekroczyć wszelkie bariery.
[...] Miejscy chłopcy popisywali się. Byli
bez kompleksów. Oni wracali do swych
domów z łazienkami, kuchniami gazowymi, balkonami na piętrze, planami
spędzenia wakacji. Z ławek klasowych w
ostatnim rzędzie przypatrywaliśmy się
temu z podziwem, ale i tak zepchnięci na
pobocze”. Tamże o początkach pisania:
„Miałem świadomość, że robię coś wbrew
wymogom twardego codziennego życia.
Ojciec, matka wiedzieli o tym tysiąckroć
dokładniej niż mogłem sobie w części
wtedy wyobrazić. Bali się o moją
przyszłość. O to, co mogą dać mi wiersze.
Znali przedwojenną biedę, doznali głodu,
znali ciężkie, niemieckie roboty. I teraz też
było im ciężko”.
Poezja jako narzędzie społecznego
awansu, tak to można określić. „Poezja pisze - to było coś wybranego, gdy
zawodziły inne możliwości, inne szanse”.
Skoro punktem wyjścia był „najlichszy we
wsi dom, [...] zwykłe dwie izby” to co miało
być punktem dojścia?
Otóż, tak można sądzić, owym punktem dojścia miało być bytowanie w sferze
kultury wysokiej, z wszystkimi przynależnymi nowemu statusowi atrybutami.
Materialnymi także, co tu kryć.
Wtedy, w latach siedemdziesiątych,
było to stanowisko raczej rzadkie. Bunt
nowofalowy był w swej genezie inteligencki. Poeci z grupy Tylicz wiejskie i małomiasteczkowe pejzaże widzieli raczej w idyllicznej perspektywie. Wyszli stamtąd, ale
bytowali gdzie indziej. Rówieśnicy z rozlicznych noworocznikowych grup albo
mieli rodowód inteligencki, albo tę problematykę (i zobowiązania) uważali za
mało istotne.
Sobkowiak odmiennie.
Odmienny był także stosunek do
rozwiązań poprzedników. On nie kwestionował wagi nowofalowych diagnoz, proponował natomiast odmienną perspektywę oglądu. „Docieranie do konkretu własnego doświadczenia - pisał („Integracje”
1980, cz. VIII) - stanowi jedyną drogę do
poznania prawdy o własnej egzystencji,
lękach i obsesjach. Jest to droga trudna,
najtrudniejsza jaką znam, ale tu tylko jest
sposób na kształtowanie kultury własnego
narodu”. Rówieśnikom zarzucał „ucieczkę
w regiony własnej prywatności”. Jeśli
dobrze rozumiem ten program, szło w nim
o to, by to, co w wierszach poetów Nowej
Fali jawiło się jako zapis realności,
wewnętrznej w stosunku do podmiotu,
stawało się doświadczeniem wewnętrznym. Nie to jaka jest rzeczywistość, ale –
jak ją doznaję i przeżywam. Jestem
bowiem jej częścią. A skoro tak, to nie
mogę jej odrzucić, uznać za nie swoją;
uczestnicząc w niej, przez nią kształ-
towany, równocześnie w jakiś sposób ją
kształtuję.
Więc – odpowiadam za nią.
Ale – w jedyny mi dostępny sposób:
traktując świat, który doznaję i siebie
w nim jako wartość. Przetwarzając go
w doświadczeniu wewnętrznym.
Tyle jestem, ile doznaję i na ile wobec
tych doznań jestem aktywny.
Da się to zrobić w dwojaki sposób.
Przetwarzając doznania lub zapisując
momenty olśnień. Te ostatnie wiersze
mają bądź to strukturę aforyzmu, bądź
migawkowych zapisów doświadczeń.
Struktura tekstów pierwszego rodzaju,
bywa, przypomina strukturę snu. Rozbudowana, pełna inwersji składnia łączy
zapamiętane obrazy, to, co chce w nich
zobaczyć podmiot, i to, co z nich wywodzi
jako postulat etyczny. Te obrazy bowiem
nie są autonomiczne, rzeczywistość nie
jest notowana lecz przetwarzana; nie to,
że istnieje na tyle, na ile postrzega ją podmiot, ale że ważność uzyskuje tylko wówczas, gdy skłania do działania.
Osobliwe – sytuację podmiotu da się
określić przy pomocy starego terminu,
którym Andrzej Stawar określał miejsce
Broniewskiego: „wychodźca klasowy”.
Znaczyło to tyle, że uzyskując nowy status
zachowuje w świadomości nawyki i tradycje dawnego. Więcej – świadomie lub
mimowolnie – swoje obecne działania
przymierza do tamtej aksjologii. Skądinąd,
dodajmy, był to także dylemat Przybosia.
U Sobkowiaka brzmi to następująco:
Nauczyłem się nowych słów z których
Wzruszać ramionami
Wydawało mi się najwłaściwsze
do określenia się wśród wielu dni
Starych rodziców schnących na wsi
już prawie zapomniałem
Zasłyszany że nie spotykam żadnych rąk
Że dopiero pierwsze kroki tego
wygnania zginają mi kark
Nazywam się teraz przechodzień
Słowo niezrozumiałe dla mojej matki
(Ogień)
MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH
69
Cytujemy tu wersję pierwotną z tomu
Powieść w odcinkach (1974), w Wyborze
wierszy (1996) znajduje się wersja odmienna, bardziej uporządkowana.
Po jego stronie znajdują się teraz
„wyziewy snów”, „ręce puste”, „dziwacznego kształtu cienie”, „rupiecie”. Ma
wprawdzie nadzieję, że zdoła (to z nowej
wersji) „powiedzieć kilka słów nienadaremnie / bez obawy że trzeba będzie
się wstydzić” i
Nieznane miasto ogniem snu ustalić
Jak i wszystko inne co wynika
Z gardzieli wysiłku
rozpraszającego się ciągle
W nieskończoność życia
Piszącego zuchwałą powieść
Ani jedna rzecz nie jest w niej pominięta
Innymi słowy – ma nadzieję być
użyteczny, w odmienny sposób i działając
na odmiennych obszarach. W tamtym
systemie aksjologicznym użyteczność wynikała z samej natury pracy i kształtujących się w jej wyniku społecznych powiązań, w tym jego trud wymaga dodatkowych uzasadnień, choć przecież jego
mowę po równi „poświadcza pot i łza”.
W klasycznej teorii awangardy uzasadnienia kryły się w społecznym podziale
pracy wewnątrz społeczeństwa-organizmu. Nawet jeśli były to związki pośrednie,
to działania wzajem się dopełniały, mając
to samo nakierunkowanie na możliwości
przekształceń. Organizacja wiersza była
projektem przyszłej organizacji społecznej, nowa wrażliwość projektowała przyszłą świadomość społeczną.
Tu wszakże jest raczej świadomość
wygnania:
Król poezji nie wie o czym śnić
Więc uczy się jedynie pokory
Jest przecież najzwyklejszym
królikiem doświadczalnym
W zakładzie powszechnej wyobraźni
Gdzie sukcesywnie rezygnuje
z należnych prymatów [...]
Powoli bogaty strój zmienia na
uniform urzędniczy
(Król poezji)
To już z innego systemu. Dalej jest
bowiem mowa o „nocy płomieni”, „mieczu”
tudzież „brodzie” (w której domyślać się
możemy brody proroka). To są owe „należne prymaty” (= atrybuty). Romantyczne
w swej genezie. Ale, tak naprawdę, to i
owa awangardowa koncepcja związków
funkcjonalnych wywodziła się z romantycznej nadziei przekształceń (pisał o tym
Tadeusz Peiper).
Czy są one możliwe w sytuacji, gdy
„nieistnienie [...] wkrada się niezauważalnie” i „cały ten świat [jest] nie do
wytłumaczenia”?
Płynna, niestabilna rzeczywistość
i podmiot, który notuje jej przejawy,
świadomy, że nie do uchwycenia jest
i struktura, i zasada.
Ale
W moim sercu drży cały świat
Nie chcę powiedzieć niczego więcej
(Credo)
W innym wierszu mówi „wystarczy
przejść przez życie tylko tyle”. Przejść –
czyli doświadczyć.
70
Bez wstępnych hipostaz.
Ale rację ma Jan Kurowicki, gdy pisze
(w zbiorze Naczynia osobności. O zjawiskach poezji lubuskiej – przegląd stronniczy, 1998), iż owo otwarcie na „pełnię
świata” znakomicie udaje się, gdy mowa o
przyrodzie, „która jakby przylega do ciała
barwami, kształtami, zapachami, formami
dotyku”. „Gorzej jest – dodaje – ze
światem ludzi. Sobkowiak chciałby, aby
i tu panował ład form estetycznych, moralnych, uczuciowych. Niekiedy tęsknota za
nimi prześwituje w postaci bardzo tradycyjnej i katechizmowej. Niekiedy zaś, po
życiowych i społecznych kopniakach,
pragnienie owego ładu wyraża się poczuciem niespełnienia, zagubieniem, buntem,
ironią, które z nimi są sprzeczne. W wierszach stają się one oznakami konkretnych
doświadczeń. Należy jednak uporać się
z nimi, a nie poddać się. Poeta wymaga
zawsze podniesionej głowy. Odmawia
prawa do rezygnacji. Wierzy, że świat jest
bogatszy, niż każde jednostkowe
doświadczenie”.
Jaki on wszakże jest, tego nie był
pewien. Opisywał raczej struktury rozpadowe, jeśli coś budziło jego zachwyt to
zjawiskowa uroda świata, nie świat
społecznych faktów. Mniemał wszakże, że
i przez nie prześwituje ukryty sens, cierpienie zaś nie tylko jest, ale jest po coś,
coś go musi uzasadniać i usprawiedliwiać.
Co do swojego to zapewne usprawiedliwiała je sama możliwość wypowiedzenia.
Stawało się bowiem, by znów zacytować
Kurowickiego „jakby wzniesione ponad
codzienność – osobnością aktów przeżycia podmiotu lirycznego”. Cierpieć
pięknie, by pisać piękne wiersze, to także
- nadawać mu sens i w jakimś stopniu od
cierpień się uwalniać. Przezwyciężać
poprzez akt kreacji. Ale cierpienie innych?
Niezawinione i jak gdyby bezimienne?
Przed laty recenzując kolejne książki
autora (zob. „Komunikaty” 1995, nr 6;
„Wiadomości Kulturalne” 1997, nr 38)
odwoływałem się do wierszy Józefa
Czechowicza. I on posiadał bardzo silnie
ugruntowaną świadomość plebejskiego
rodowodu, i on zmierzał ku poezji czystej,
zwolnionej od społecznych zobowiązań,
zakorzenionej w doświadczeniu ale
nadającej mu wymiar mityczny, i on –
katastrofista! – tak naprawdę kochał
sielankę. Wierzył – to ważne – w wysokie
posłannictwo poety.
U Sobkowiaka w punkcie dojścia zbiegają się dwie – równouprawnione – wizje:
Rozstrzygają się ludzkie losu
dni rzeczy i wtajemniczenia
W błysku jednej iskry
na granicy wieczności
(Iskra)
i
Snuję się tutaj sam pośród
Zaniedbanych domów
z wyziewami ubogich obiadów
Nic tutaj po mnie by wyjawiać sekrety
Poetów którzy przymierają z głodu
w innym mieście
Gdzie jeszcze im świeci co już
dawno zgasło
(Widokówka z miasteczka)
Elementy – pisałem wówczas – niepokojąco przypominają motywy znane ze
MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH
71
społecznie zorientowanych wierszy międzywojennych: „uliczki niesłychanie biednych okien”, „ręce urobione w warsztatach”, „zaniedbane bloki”, „wyziewy ubogich obiadów”, „miejsca gdzie zbierają się
bezdomni mężczyźni”, aż po obraz: „W foliowej torbie nocą do kubła śmieci / jednodniowe niemowlę wyrzuca beznadziejna matka”. W tym ostatnim zdaniu akcent
nie pada na moralną ocenę czynu... To nie
matka jest „beznadziejna”, to beznadziejna jest sytuacja, w której się znalazła.
Moglibyśmy powiedzieć, że jest to
zjawisko tego samego rzędu co „bezdomni mężczyźni”. Zwykły element nowego
świata.
Te wiersze, pisałem w r. 1995 „zapisują
końcowy etap długiego procesu społecznego. Kres nadziei, które kryły się
w społecznym awansie, ale i aksjologii,
która się na nim budowała. U kresu
podają stare pytania o determinanty wolności. Zniewolenie. Te same, które
niegdyś stawiał Czechowicz pisząc o «ludziach głodnych płaczu» i «wielookich
zarosłych twarzach głodów człowieczych»
nazywając je «biednymi księżycami spustoszonych wszechrzeczy». Różnica
wszakże w tym, iż konstrukcji Sobkowiakowych nie ożywia nadzieja, iż «przez nie
runą / mocne twierdze jerycha»”.
72
Dość wcześnie Sobkowiak odkrył, iż
w białej koszuli żyje się wcale nie lepiej niż
w kombinezonie roboczym, a i wartości
jakby się zrelatywizowały. Teraz odkrywa,
że jego miejsce jest wśród wykluczonych
i odrzuconych. I że, tak naprawdę, jest
równie jak oni bezradni. W pewnym sensie także – odrzucony.
Och, wcześniej, zgodnie z duchem
epoki, walczył z „tyranami”. Obłędny władca
– pisał – już zna rażącą moc słowa. Pisywał
wiersze o Janie Pawle II, z taką oto frazą:
Jesteśmy wolnością z nami
postać w bieli
Modlitwą zza Alp w Kraju się objawia
(Jesteśmy wolnością)
Ba, nawet wchodzenie do UE przywitał
wierszem:
Nam śni się Europa
żelaznych bram otwieranie
I dzień taki rozległy że ból się rozwiewa
(*** Nam śni się Europa...)
Ba, tylko, że to nijak się ma do tego, co
symbolizują „bezdomni mężczyźni” i owa
„beznadziejna (= pozbawiona nadziei)
matka”. Choć może jest i tak, że stanowi
awers tej samej monety – niezbywalną
i nieusuwalną część systemu.
Z taką diagnozą Sobkowiak pewnie by
się nie zgodził. Wołałby mówić o „prawdach niezmiennych” i równie niezmiennych wartościach. Które zapewne da się
odkryć, tyle że poza (albo ponad) światem
realnych zjawisk społecznych.
Z nim zaś jest tak osobliwie, że jest
w dwu miejscach równocześnie. Jego plebejskość to nie wyznacznik kulturowy, ale
poczucie więzi, które niegdyś nazywano
klasowymi. Jest stamtąd i pozostaje
wierny prawdzie doświadczenia, nakazującemu stać po stronie odrzuconych
i wydziedziczonych. Jest wszakże również
z kultury wysokiej, która każe mu niejako
ponad dziejącym się życiem odkrywać
wartości, które w nim się nie zamykają.
Ostatecznie prawda i piękno poetyckiego
obrazu niekoniecznie muszą być przeciw
nędzarzowi umierającemu z głodu, i niekoniecznie zachwyt zjawiskowym pięknem świata musi być sygnałem obojętności
na jego los. W jednym z wierszy pisze:
Zdarzało się wiele rzeczy jednego dnia
Ze sobą sprzecznych
Bunt i zgoda
W jakim celu to wszystko
Nie chcę dociekać
(Wiatr i ogień)
Osobliwa jest też jego poezja. Zakorzeniona w widzeniu, wierna prawdzie
obserwacji, a zarazem otwarta na transcendencję.
Jest w niej dramatyczne napięcie
pomiędzy możliwością i powinnością.
Wewnętrzną, własną; pewnie niechcianą.
Ale to właśnie napięcie jest siłą jego
poezji. Gorzkiej i w pewnym sensie wobec
świata bezradnej. Ale nasyconej doświadczeniem o unikatowym kształcie i natężeniu. I równie własnym wyrazie.
Znam tę twórczość od samych
początków. Zdaje się, że główne kłopoty
autora polegały na tym, jak znaleźć formę
dla zapisu doświadczenia, które wyrażało
się natłokiem obrazów. Jeśli porównamy
dwie wersje Ognia dostrzeżemy, iż druga
jest bardziej klarowna, dyskurs jest zwarty
i logiczny. Pierwsza wszakże jest bogatsza. Klarując bowiem magmę obrazów
coś się traci. Dodatkowe, niekoniecznie
dające się przełożyć na dyskurs, sensy.
U swych początków była to poezja quasioniryczna. Rządziła się raczej zasadą
przyległości niż wynikania. Później ową
magmę usiłowała poddać rygorowi
dyskursu. Zawsze jednak pozostawały
cząstki nie dające się doń włączyć, stąd
owe wiersze-olśnienia, wiersze-definicje.
We wczesnym etapie twórczości byłyby
one częściami większej całości. Ale też,
zdaje się, wczesne wiersze dążyły do
zamknięcia
całości
doświadczenia,
nowsze – jego sekwencji. Raz dyskurs,
innym razem doświadczenie epifaniczne,
raz obserwacja, innym razem refleksja
bądź skierowana do podmiotu mówiącego
dyrektywa moralna. To wszystko spaja się
zaś w heteronomicznym zbiorze, w którym
poszczególne elementy wzajem się
dopełniają.
W tym sensie Sobkowiak pozostał taki,
jakim był – niepewny i poszukujący. Mający kłopoty tyleż ze światem, co z sobą.
I usiłujący im sprostać.
MA£Y LEKSYKON POETÓW LUBUSKICH
73
PREZENTACJE
Paulina Komorowska-Birger
Urodzona 28.04.1965 r.; dyplom 1990 r. na Wydziale Ceramiki i Szk³a, PWSSP (obecnie ASP) we
Wroc³awiu; pracuje w Katedrze Sztuki i Kultury Plastycznej na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu
Zielonogórskiego; mieszka w Zielonej Górze.
Wybrane wystawy indywidualne:
2005 W drodze..., Muzeum Narodowe, Poznañ; 2004 Prywatne Archiwum, Galeria Miejska,
Wroc³aw; 2003 Arche – Fakty, BWA, Zielona Góra; 2001 Mosty, sympozjum; Nitra, S³owacja; 2000
Dialog wewnêtrzny, BWA, Zielona Góra; 1999 Przestrzenie, Galeria Miejska, Wroc³aw; 1998 The
Studio of The Corning Museum of Glass, Corning, NY, USA; 1994 Œciana p³aczu, Mieczykowa 7, Zielona
Góra; 1993 Muzeum Ziemi Lubuskiej, Zielona Góra (ekspozycja do roku 1997); 1992 Galeria Na
Solnym, Wroc³aw; 1991 Galeria Na Odwachu, Wroc³aw; 1991 Galeria Sztuki, Zielona Góra.
Wybrane wystawy zbiorowe:
2005 Mity/ Anty-Mity, Galeria Forum +, CK Zamek, Wroc³aw; 2005 Szk³o zbli¿a, Ratusz, Leszno;
Muzeum Narodowe, Poznañ; 2005 Art Poznañ 2005,Targi Sztuki, Stara RzeŸnia, Poznañ; 2005
J.Ensen in Berlin, Atelierhaus <Fabrik Phoenix>, Berlin; 2004 Promocja Prolibris, Stara Winiarnia,
Zielona Góra; 2004 Wejœcie, BWA, Zielona Góra; 2003 Pomiêdzy, Galeria Miejska, Wroc³aw; 2003
Jehsen – zaginiona wieœ, projekt polsko – niemiecki, Bia³owice; 2002 Kontynuacje i sprzeciw, BWA,
Wroc³aw 2001 Salon Jesienny, BWA, Zielona Góra; 2000 Cacao Fabrik, Helmond, Holandia; 2000
Euro-Fire in the land of Liege, Liege, Belgia; 1999 ISKIP WSP Zielona Góra; Muzeum Ziemi Lubuskiej,
Zielona Góra; 1998 Polska Abstrakcja Analityczna, BWA, Wroc³aw; 1998 Zwischen Geste und
Dyskurs, Instytut Polski, Berlin, Niemcy; 1998 Miêdzy gestem a dyskursem, Galeria Prowincjonalna,
S³ubice; 1997 Malarstwo – Katedra, Mieczykowa 7, Zielona Góra; 1997 Spektrum, Braunschweig,
Niemcy; BWA, Zielona Góra; 1996 Spirala 1, Œwieradów Zdrój; 1996 Kolekcje, Mieczykowa 7, Zielona
Góra; 1995 Plener, Galeria H, Vejprty, Czechy; 1995 Nie zas³aniaj mi s³oñca, Galeria GI, Zielona Góra;
1994 Prezentacja artystów zielonogórskich, Instytut Polski, Lipsk, Niemcy; 1993 Pracownia 22, Lubin;
1993 Wystawa asystentów IWP WSP w Zielonej Górze”, BWA, Zielona Góra; 1993 Sztuka nieobecna,
Miêdzynarodowe Centrum Sztuki, Poznañ; 1993 Wystawa pracowników IWP WSP w Zielonej Górze”,
Galeria GI, Zielona Góra; 1992 Dyplom 90-91, ASP, Gdañsk; 1992 Tydzieñ M³odej Sztuki, Poznañ;
1991 Reims presente Wroc³aw expose, Reims, Francja; 1991 Wystawa wystaw – przegl¹d wystaw z lat
1984-1991, Galeria Sztuki, Zielona Góra; 1991 Die Malerei von Schiesscheiben, Innsbruck, Austria.
74
El¿bieta Koœcielak
Wenus z mleka
„Dzie³o sztuki jest przede wszystkim
konkretem jednostkowym, wywo³uj¹cym
przemo¿ne wra¿enie osobowej poniek¹d
indywidualnoœci...okreœlaj¹cym je kryterium
jest w³aœnie jednoœæ przebijaj¹ca z ró¿norodnoœci jego czêœci, jego charakter organiczny,
to, ¿e objawia jakiœ celowy projekt” – pisa³
S.Alexander w Philosophy and Art.1
S³owa te w zaskakuj¹co trafny i syntetyczny sposób dotykaj¹ istoty sztuki Pauliny
Komorowskiej-Birger. Sama autorka mówi¹c
o swojej twórczoœci wypowiada bez ma³a te
same s³owa: „W twórczoœci ka¿da powstaj¹ca praca jest swoistym pamiêtnikiem, czy to
bêdzie napisana ksi¹¿ka, zagrany koncert czy
namalowany obraz; dzie³o bêdzie opowiadaæ
w pewien sposób o osobie, która powo³a³a je
do ¿ycia, choæby na krótka chwilê.” 2
Prace artystki s¹ zaproszeniem widza
w œwiat wielow¹tkowych historii, z których
powstaje jeden spójny obraz, a nawet, nie
zawaham siê u¿yæ tego s³owa, filozofia sztuki.
Prace Pauliny Komorowskiej-Birger przybieraj¹ formê dialogu: artysty ze sztuk¹, artysty
z kultur¹, artysty z natur¹ ludzk¹, z przyrod¹,
z drugim cz³owiekiem, którym mo¿e byæ widzodbiorca. Ale nie musi nim byæ, czêsto jest
on bowiem jedynie biernym œwiadkiem monologu artystki czy jej „rozmowy” z bytem trans-
cendentnym. Jest to twórczoœæ w równym
stopniu racjonalna, abstrakcyjna, co emocjonalna, czêsto wrêcz namacalnie korzystaj¹ca z atrybutów codziennoœci i otaczaj¹cej je
aury.
Instalacje Pauliny Komorowskiej-Birger
s¹ okruchami rozbitego w czasie postmodernizmu œwiata wartoœci, rozbitej zbiorowej
i indywidualnej to¿samoœci cz³owieka oraz
integralnoœci kultury. Artystka nie komentuje
tego faktu, wydaje siê, ¿e jest on dla niej oczywisty. Z drobnych zdarzeñ i fragmentów
codziennoœci nieœpiesznie buduje now¹
ca³oœæ, poszukuje nowych sensów, kreuje
nowe znaczenia. Prywatne gesty, wspomnienia, notatki staj¹ siê tak samo wa¿ne, jak
kierunkowskazy estetyczne, etyczne czy poznawcze znanych systemów kultury. Zadziwiaj¹ca jest naturalnoœæ i bezpoœrednioœæ z jak¹
odnosi siê do problemów ostatecznych czy
ontologicznie prymarnych, jak ¿ycie i œmieræ,
cel istnienia, przemijanie. W jej pracach
staj¹ siê one po prostu naturaln¹ czêœci¹
nas samych.
W monumentalnej instalacji „W drodze...”
prezentowanej w Muzeum Narodowym
w Poznaniu 3 autorka odwo³uje siê do wielkiej
egzystencjalnej kategorii przemijania, jak te¿
do uczucia przyjaŸni, które jest naszym
1 S.Alexander, Philosophy and Art, w: Jurnal of Philosophical Studies, kwiecień 1929. Cytat za: Matila C. Ghyka, Złota liczba, Universitas, Kraków 2001, s.124.
2 P.Komorowska- Birger, katalog wystawy Mity/Anty-Mity, Galeria Autorska Elżbiety Kościelak FORUM+,CK Zamek, Wrocław
2005.
3 P. Komorowska-Birger, W drodze..., instalacja, wystawa zbiorowa Szkło zbliża, kurator prof. Małgorzata Dajewska, mgr
Dorota Shroeder-Szufa, Muzeum Narodowe w Poznaniu, lipiec-sierpień 2005
PREZENTACJE
75
Wenus z mleka, Galeria Forum +, w ramach wystawy Mity i Anty-mity, Wroc³aw, 2005
W drodze...,
w ramach wystawy Szk³o zbli¿a,
Muzeum Narodowe Poznañ, 2005
(Kamieñ + szk³o)2, Plener, Vejprty (Czechy), 1995
Bez tytu³u, w ramach wystawy Kontynuacje i Sprzeciw, BWA Wroc³aw, 2002
potocznym doœwiadczeniem, do pamiêci o ludziach nam bliskich, którzy odeszli. Praca
poœwiêcona jest pamiêci Przes³awa Kornackiego, tragicznie zmar³ego kolegi z okresu
studiów, artysty, pracownika naukowego
wroc³awskiej Akademii Sztuk Piêknych,
w dziesi¹t¹ rocznicê jego œmierci. Patio
76
Muzeum Narodowego stworzy³o architektoniczne warunki do wykreowania „sakralnej”
przestrzeni, w której utworzone szpalery
ga³êzi, niczym koœcielne chor¹gwie, drzewce
dla „worków” utkanych ze szklanych nici. Misterne sploty szklanego tworzywa stanowi¹
nie tylko rozpoznawalny element wielu instalacji Pauliny Komorowskiej-Birger, ale tak¿e
metaforyczn¹ pajêczynê chroni¹c¹ wartoœci
najwa¿niejsze, prymarne, czy te¿ s¹ kokonem daj¹cym pocz¹tek nowej jakoœci. We
wnêtrzu „worków” z w³ókien szk³a znajdowa³a
siê fotografia zmar³ego artysty, ci¹gle ta sama, w czterech kolorach: niebieskim i szarym oraz zielonym i br¹zowym – kolorach
nieba i ziemi. W centrum zbudowanej w ten
sposób przestrzeni dzie³a znajdowa³y siê trzy
przedmioty, atrybuty œwi¹tyni: klêcznik, œwiecznik i skrzyneczka na ofiarê.
Niezwykle czysta formalnie praca nie
posiada³a w zasadzie ani jednego zbêdnego
elementu. Nasycona emocjami, by³a równoczeœnie pe³na refleksji i wewnêtrznego spokoju. Powsta³a przestrzeñ-epitafium, ale te¿
przestrzeñ nasycona wiar¹ w przyjaŸñ i niewiar¹ w œmieræ konkretnej osoby, której nie
widzieliœmy d³ugo przed jej œmierci¹. Ona ¿yje
w nas, tak jakby fakt ostatecznego jej odejœcia by³ zawarty w nie nale¿¹cym do naszego
porz¹dku rzeczy.
Wystawa Mity/Anty-Mity w Galerii
Forum+ w CK Zamek we Wroc³awiu-Leœnicy
to próba spojrzenia na stan wspó³czesnej kultury w dobie globalizacji i ujawniaj¹cych siê
nowych zjawisk w kulturze i sztuce w epoce
przejœcia miêdzy epokami. Upadek cywilizacji
zachodnioeuropejskiej „odtr¹biony” wielokrotnie i potwierdzony przez autorytety (np.
S.Huntington, F.Fukujama) niesie ze sob¹
nie tylko negacjê dawnych wartoœci, ale przede wszystkim próby dekonstrukcji elementów
systemowych „starego porz¹dku kulturowego”. Do kategorii tych nale¿y bez w¹tpienia
tak¿e mit, jako jednostka kultury.
Na wystawie prezentowane s¹ prace: Joanny Hoffmann, Michalisa Katzourakisa,
Pauliny Komorowskiej-Birger, Gosi Koœcielak,
Christosa Mandziosa, Darii Mileckiej, Juana
Muńoza, Bruce Naumana, Marii Papadimitriou, Przemys³awa Pintala, Susan Sensemann, Mariosa Spiliopoulosa, Anny Stêpkowskiej, Zafosa Xagorarisa i Opy Zouni. Artyœci
z Polski,Grecji, USA i Hiszpanii przedstawiaj¹c swoje ujêcie mitu odwo³ywali siê w spo-
sób poœredni lub bezpoœredni to tej kategorii.
Czêœæ prac pochodz¹cych z kolekcji prywatnych powsta³a wczeœniej i zosta³a przedstawiona w kontekœcie wystawy, czêœæ by³a
realizowana z myœl¹ o tej wystawie.
Paulina Komorowska-Birger przedstawi³a
instalacjê „Wenus z Mleka” odwo³uj¹c siê do
najbardziej popularnego rozumienia mitu
w naszym krêgu cywilizacyjno-kulturowym,
mianowicie do zbioru mitów greckich i rzymskich. Mit o Afrodycie, rzymskiej Wenus, sta³
siê przyczynkiem do analizy wspó³czesnej
kondycji kultury i sztuki. Pos¹¿ek Wenus
z Milo, kopia jakich wiele w sklepach z pami¹tkami w krajach œródziemnomorskich,
sta³ siê ³¹cznikiem pomiêdzy klasycznym
piêknem a œwiatem kultury masowej. Wenus
zamkniêta w „szklanym kokonie” jest
pocz¹tkiem koñca lub form¹ koñcow¹ nowo
powsta³ej formacji. Ta p³ynnoœæ czy niedookreœlonoœæ jest nie tylko elementem
wspó³czesnej kultury, ale tak¿e jej wartoœci¹.
Piêkno, które w kulturze masowej sta³o siê
kiczem, jest jednoczeœnie czymœ trwa³ym
i niezmiennym. Jest, czy ju¿ nim nie jest...?
W instalacji P. Komorowskiej-Birger Wenus nie wynurza siê z morskiej piany, lecz
z kasetki, szkatu³ki, „puszki Pandory” posadowionej na stosie ksi¹¿ek. Ich tytu³y to
wydawa³oby siê przypadkowy zbiór lektur znajduj¹cych siê w wiêkszoœci biblioteczek
domowych: bajki Braci Grimm, podrêcznik
historii sztuki „Sztuka i czas”, „Sztuka kochania” Michaliny Wis³ockiej, historia sztuki
w wydaniu rosyjskim, podrêcznik u¿ytkowania programów komputerowych w jêzyku
angielskim i kilka innych. Œwiat w pigu³ce:
podrêczniki, poradniki, coœ co mia³o (ma)
stanowiæ bazê naszej wiedzy i naszego
doœwiadczenia... Ile z tej wiedzy ju¿ uleg³o
dewaluacji?
Obok Wenus stanê³a ludowa maselnica
wype³niona bia³ymi ¿ywymi i czerwonymi suszonymi ró¿ami. Mit czystego piêkna skonfrontowany z codziennoœci¹ i symbolem kultury ludowej. O ile pierwszy element instalacji, Wenus na stosie ksi¹¿ek, jest intelektualnym dialogiem kultury wysokiej z popularn¹,
maselnica wprowadza w ca³oœæ kompozycji
doϾ istotny kontrapunkt. W miejsce idei
ca³oœciowych kultur pojawia siê idea sieci kulturowych. „Transkulturowoœæ nie zak³ada
relacji miêdzy kulturami pojêtymi jako
ca³oœci, to nie jest spotkanie ani dialog
dwóch monolitycznych kultur; transkulturowoœæ ca³oœci rozsadza i wszystkie je przenika, staj¹c siê istotn¹ cech¹ dzisiejszych
spo³eczeñstw”, pisze Wolfgang Welsch 4.
Diagnoza wspó³czesnej kultury i sztuki jak¹
postawi³a w tej pracy Paulina KomorowskaBirger wydaje siê byæ przera¿aj¹ca. Ale czy
na pewno? Autorka spokojnie porz¹dkuje
chaotyczn¹ rzeczywistoœæ, zamykaj¹c najistotniejsze wartoœci w szklanych kokonach.
Wroc³aw 12.09.2005 rok
4 cytat za: K.Wilkoszewska, Ku estetyce transkulturowej.Wprowadzenie, w: Estetyka transkulturowa, pod red.
K.Wilkoszewskiej, Uniwersitas,Kraków 2004, s.14.
PREZENTACJE
77
Jacek Weso³owski
Moma Lisa
und Götz
78
Moma Lisa
i Goetz
0
0
Im vergangenen Jahr habe ich in der
Bundesrepublik zwei große Kunstveranstaltungen
gesehen: die erste war die spektakuläre MoMAAusstellung in Berlin, die zweite – das
Kunstprojekt Götzen in Frankfurt/Oder. MoMA
habe ich nur besucht, an Goetzen auch als
Künstler teilgenommen.
Minionego roku w Republice Federalnej
by³em na dwóch du¿ych imprezach artystycznych: pierwsza to g³oœna berliñska
MoMA, druga – projekt Goetzen we Frankfurcie nad Odr¹. Na Momie by³em widzem
tylko, w Goetzen uczestniczy³em jako artysta.
1
1
In der Zeit vom 20. Februar bis zum 19.
September 2004 besuchte mehr als eine Million
Menschen Das MoMA. Meisterwerke aus dem
Museum of Modern Art, New York in der Neuen
Nationalgalerie Berlin. Die Einnahmen aus dem
Verkauf der Eintrittskarten lagen etwas über den
Gebühren, die das New Yorker Museum, das in
jener Zeit renoviert wurde, für das Ausleihen der
Werke berechnet hatte; insgesamt kostete die
Ausstellung die deutschen Veranstalter fast zehn
Millionen Euro.
Vom Frühling an unternahm ich mehrere
Anläufe, letztlich aber sah ich MoMA erst einige
Tage vor Schließung der Ausstellung, nachdem
ich endlich einen Weg gefunden hatte, die gigantischen Schlangen zu umgehen (die Menschen
kampierten nachts auf Feldbetten und
Luftmatratzen, um am Morgen in die Galerie zu
gelangen). Ich hingegen begleitete einen
Bekannten, der im Rollstuhl sitzt; auf diese Weise
wurden wir eingelassen, ohne warten zu müssen.
Wer das Ausstellungskonzept nicht kennt, das im
Katalog erläutert wird, hat das Empfinden einer
Wystawê MoMA (pe³ny tytu³ Das MoMA
in Berlin. Meisterwerke aus dem Museum
of Modern Art, New York) w Neue Nationalgalerie w Berlinie obejrza³o od 20 lutego
do 19 wrzeœnia 2004 r. ponad milion ludzi.
Wp³ywy ze sprzeda¿y biletów pokry³y z niewielk¹ nadwy¿k¹ koszty wynajmu kolekcji
dzie³ wypo¿yczonych z nowojorskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej na czas jego remontu; wystawa kosztowa³a Niemców prawie
dziesiêæ milionów euro.
Od wiosny robi³em do Momy kilkakrotne
podejœcia. Obejrza³em wystawê na kilka dni
przed zamkniêciem, znalaz³szy wreszcie
sposób na unikniêcie wielogodzinnego
oczekiwania na wejœcie (ludzie przesypiali
w kolejce noc na ³ó¿kach polowych czy
turystycznych materacach, aby rano dostaæ
siê do galerii): do wspólnego zwiedzania zaprosi³em znajomego na wózku inwalidzkim;
wpuszczono nas bez kolejki. Widz nie zapoznany z wy³o¿on¹ w katalogu koncepcj¹ wystawy (mo¿na j¹ te¿ by³o poznawaæ z prze-
noœnych magnetofonów ze s³uchawkami;
powiem o niej za chwilê) odnosi wra¿enie
pewnego ba³aganu. Wra¿eniu temu sprzyja
architektura berliñskiej Nowej Galerii
Narodowej, której otwarte wielokierunkowo
sale uk³adaj¹ siê w swobodne porz¹dki.
Kr¹¿yliœmy zatem ze znajomym wsród
luŸnego, wielojêzycznego (czêsto s³ysza³o siê
jêzyk polski) t³umu zwiedzaj¹cych, stale na
nowo natykaj¹c siê na obejrzane juz dzie³a. I
tak by³o dobrze.
Powiem najpierw o kilku osobistych fascynacjach. Zobaczy³em na Momie orygina³
obrazu Jamesa Ensora Maski naprzeciw
œmierci (1888), który by³ dla mnie silnym
prze¿yciem. Któregoœ grudniowego dnia
1981 roku; przypadkowo (?) reprodukcja
znalaz³a siê w numerze „Sterna” czy
„Timesa”, poœwiêconym rozpoczêtej w³aœnie
wojnie polsko-jaruzelskiej; by³em daleko od
miejsca wypadków. Bardzo zauroczy³ mnie
Balthus – nie zna³em bli¿ej tego malarza.
Kupi³em zaraz w muzealnej ksiêgarni ksi¹¿kê
Gilesa Néreta Balthus. Król kotów (Balthus.
Der König der Katzen). Balthasar (Baltusz)
Klossowski de Rola urodzi³ siê w 1908 roku
w Pary¿u, zmar³ w 2001 we francuskiej
Szwajcarii. De Rola byli comtes. Matka,
póŸniejsza przyjació³ka Rilkego, u¿ywa³a
nazwiska Baladine Klossowska. Na trzy lata
przed œmierci¹ otrzyma³ Baltusz doktorat
honoris causa na Uniwersytecie Wroc³awskim. Jest to malarstwo wiele mówi¹ce
o malarzu (mniej o sztuce jako takiej) - indywidualne, niezale¿ne, osobiste. Pokazuje
œwiat na granicy real- i surrealnoœci, rzeczywistoœci i snu. Dominuj¹cy u Balthusa temat
– dorastaj¹ce dziewczynki w pozach erotycznych – dawa³ mu du¿e powodzenie
u starszych milionerów. Zaiste fascynuj¹ce
s¹ „obrazy ludzkiej samotnoœci“ Edwarda
Hoppera: cz³owiek przy pompie benzynowej
w wieczornym pejza¿u (Benzyna, 1940)
zamyœlona bileterka w pustawym kinie (Kino
w Nowym Jorku, 1939), dom bez ludzi za
lini¹ kolejowego nasypu (Dom przy torze,
1925). Zaj¹³ mnie na d³u¿sz¹ chwilê Richard
Tuttle swym Cloth Octagonal (1967). „Im
mniej, tym wiêcej” – has³o minimalizmu.
Dzie³o Tuttle´a jest to przybity wprost do
œciany kawa³ p³ótna malarskiego ufarbowanego na wiosenn¹ zieleñ, niedbale zaobrêbionego, w formie nieregularnego
oœmiok¹ta w wymiarze ok. 1,5 m. Jest
gewissen Unordnung. Dieser Eindruck wird durch
die Architektur der Neuen Nationalgalerie noch
verstärkt, ihre Räume sind nämlich nach vielen
Seiten hin offen. So kreisten wir in der
Besuchermenge umher und stießen immer
wieder auf Werke, die wir bereits gesehen hatten. Und das war gut so.
Zunächst werde ich von einigen persönlichen
Faszinationen berichten. Bei MoMA sah ich
James Ensors Masken, dem Tod gegenüberstehend (1888) im Original; eine Reproduktion
dieses Bildes hatte mich an einem Dezembertag
des Jahres 1981 stark erschüttert, sie fand sich
zufälligerweise (?) in einer Ausgabe des „Stern“
oder der „Times“, die dem damals gerade ausgebrochenen Jaruzelski-Polen-Krieg gewidmet war,
den ich weit weg vom Ort des Geschehens
erlebte. Balthus hat mich begeistert; ich kannte
diesen Maler nicht näher, deshalb kaufte ich in
der Museumsbuchhandlung sofort das Buch von
Giles Néret Balthus. Der König der Katzen.
Balthasar Klossowski de Rola wurde 1908 in
Paris geboren und starb 2001 in der französischen Schweiz. Die Familie de Rola waren comtes.
Balthus´ Mutter, die spätere Freundin von Rilke,
benutzte den Namen Baladine Klossowska. Drei
Jahre vor seinem Tod wurde Balthus von der
Universität Breslau die Ehrendoktorwürde verliehen. Seine Malerei sagt viel über den Maler aus
(und weniger über die Kunst im Allgemeinen) – sie
ist individuell, eigenwillig und persönlich. Sie zeigt
eine Welt an der Grenze zwischen Sur- und
Realität, zwischen Traum und Wirklichkeit.
Balthus’ Bilder sind dominiert von heranwachsenden Mädchen in erotischen Posen – was ihn
bei älteren Millionären sehr erfolgreich machte.
Faszinierend sind Edward Hoppers „Bilder der
menschlichen Einsamkeit”: ein Mann an der
Tankstelle im Dämmerlicht (Benzin, 1940), eine
in Gedanken versunkene Platzanweiserin in einem
halb leeren Kinoraum (Kino in New York, 1939),
ein Haus ohne Menschen hinter einen
Eisenbahndamm (Das Haus am Bahndamm,
1935). Etwas länger verweilte ich bei Richard
Tuttles Cloth Octagonal (1967). „Je weniger,
desto mehr” – wie die Minimalisten zu sagen
pflegten. Das Werk von Tuttle ist ein direkt an die
Wand genageltes Stück Leinwand, frühlingsgrün
gefärbt, nachlässig umsäumt, in Form eines etwa
1,5 Meter großen Achtecks. Darin ist alles
enthalten: vom Christustuch bis zu den Fahnen
der verschiedenen Weltrevolutionen.
Das MoMA-Konzept wird in einem umfangreichen Katalog dargelegt, auf dessen Umschlag
PREZENTACJE
79
das berühmte Bild Dance von Henri Matisse
prangt (eine der Versionen dieses Bildes sah ich
vor Jahren in der Eremitage in Leningrad, das
heute wieder St. Petersburg heißt). Der Katalog,
der etwa das DIN A4-Format hat, ist in der
Buchhandlung der Neuen Nationalgalerie in zwei
Sprachen, Deutsch oder Englisch, zum Preis von
29 Euro erhältlich. 212 der insgesamt 376
Katalogseiten enthalten farbige Abbildungen, 43
Seiten sind Texte zur Ausstellung als Ganzem
oder zu einzelnen ihrer Teile (nicht mitgerechnet
die Kommentare zu einzelnen Werken, bibliographische Anmerkungen, Zeittafeln usw., die
weitere rund 100 Textseiten mit kleinen Bildern
einnehmen). Mit der MoMA-Ausstellung wollte
die Leitung des New Yorker Museums in Berlin
Meisterwerke der modernen Kunst präsentieren
und zugleich das eigene Museum als eine
Kulturinstitution von Weltrang vorstellen. Der
Ausstellungskatalog unterstreicht diesen Rang,
er führt eine imponierende Zahl von modernen
Künstlern und ihren Werken vor. Die
Organisatoren gliederten MoMA in übergeordnete und untergeordnete Teile, die im Katalog
chronologisch geordnet sind. Ich nenne hier die
Kapitel (und gebe in Klammern ihren Inhalt sowie
die berühmtesten Namen an): Moderne Anfänge
(Postimpressionismus, Symbolismus, Fauvismus;
u.a. Cézanne, Seurat, van Gogh, Gauguin,
Munch, Klimt, Henri Rousseau, Derain, Braque),
Matisse Picasso (die zwei Riesen der Moderne),
Kubismus und abstrakte Kunst (Gris, Delaunay,
Chagall, Leger, Boccioni, Brancusi, Malewitsch,
Rodtschenko, Mondrian, van Doesburg, die
Amerikaner Davis und O´Keeffe), Fantastische
Kunst, Dada, Surrealismus (de Chirico, Klee,
Magritte, Ernst, Tanguy, Dali, Arp, Miró,
Oppenheim, Giacometti, der Amerikaner Cornell),
Neue Menschenbilder (Rodin – als Vorläufer der
modernen Plastik, Lipschitz, Modigliani – als
Bildhauer, figurative Malerei zwischen den
Weltkriegen, u.a. Beckmann, Dix, Grosz. Dieser
Teil enthält eine umfangreiche Sammlung mit
Werken von Hopper, dem Stolz Amerikas.)
Danach folgen Die neue amerikanische Malerei
(expressive und geometrische Abstraktion, u.a.
de Kooning, Pollock, Rothko, Newmann, Smith,
Rauschenberg, Johns, Twombly, Kelly), Die Kunst
des Realen (von Pop Art bis Postminimalismus,
u.a. Warhol, Lichtenstein, Wesselmann,
Oldenburg, Stella, Judd, Flavin, LeWitt, Serra),
und schließlich Offenes Ende, auch in New York
angesiedelt. Dieses offene Ende ist auf das Ende
der 60ger Jahre datiert, wobei der Schwerpunkt
80
w nim wszystko: od chusty Chrystusa do
sztandarów kolejnych Rewolucji Œwiata.
Koncepcja wystawy MoMA. Arcydzie³a
z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym
Jorku opisana jest w okaza³ym katalogu ze
s³ynnym Dance Matisse´a na ok³adce (wersjê obrazu widzia³em przed laty w Ermita¿u,
wtedy leningradzkim, dziœ znów petersburskim). Ksi¹¿kê mo¿na kupiæ w ksiêgarni
wewn¹trz Nowej Galerii Narodowej w dwóch
wersjach jêzykowych: niemieckiej i angielskiej, cena 29 euro. Z 376. stronic grubego
tomu, formatu ponad A4, zawieraj¹cego
212 barwnych tablic, 43 strony zajmuj¹ teksty objaœniaj¹ce wystawê w ca³oœci i w czêœciach (nie liczê komentarzy do poszczególnych dzie³, objaœnieñ bibliograficznych, tablic
historycznych itd., co zajmuje ³¹cznie ok.
100 stron tekstu z obrazkami). W zamyœle
kierownictwa nowojorskiego muzeum,
wdziêcznie przyjêtym w Nowej Galerii
Narodowej w Berlinie, MoMA jest pokazem
arcydzie³ sztuki nowoczesnej i jest zarazem
prezentacj¹ instytucji kulturalnej o znamienitej œwiatowej randze. Katalog wystawy s³u¿y
ugruntowaniu tej rangi. Oczywiœcie daj¹c
pokaz imponujacej iloœci twórców sztuki
nowoczesnej oraz ich dzie³. Ca³oœæ ekspozycji Momy dzieli sie wg koncepcji organizatorów na czêœci nadrzêdne i im podrzêdne,
u³o¿one w katalogu w ci¹g chronologiczny.
Wymieniê nadrzêdne, rozœwietlaj¹c nieco
ich zawartoϾ informacjami w nawiasach,
z podaniem wyboru najs³ynniejszych nazwisk:
Pocz¹tki sztuki nowoczesnej (postimpresjonizm, symbolizm, fowizm, m.in. Cézanne,
Seurat, van Gogh, Gauguin, Munch, Klimt,
Celnik Rousseau, Derain, Braque), Matisse
i Picasso (jako dwaj olbrzymi sztuki nowoczesnej), Kubizm i sztuka abstrakcyjna (Gris,
Delaunay, Chagall, Leger, Boccioni, Brancussi, Malewicz, Rodczenko, Mondrian, van
Doesburg, Amerykanie Davis i 0´Keeffe) Malarstwo wyobraŸni, dadaizm, nadrealizm (de
Chirico, Klee, Magritte, Ernst, Tanguy, Dali,
Arp, Miró, Oppenheim, Giacometti, Amerykanin Cornell) Nowe widzenie cz³owieka
(Rodin – jako prekursor rzeŸby nowoczesnej,
Lipschitz, Modigliani – jako rzeŸbiarz, malarstwo figuratywne miêdzy wojnami, m.in.
Beckmann, Dix, Grosz. W tym dziale mamy
spory zbiór obrazów Hoppera, dumy
Ameryki, po czym wkracza Nowe malarstwo
amerykañskie (abstrakcjonizm ekspresywny
i geometryczny, m.in. de Kooning, Pollock,
Rothko, Newmann, Smith, Rauschenberg,
Johns, Twombly, Kelly), Sztuka realnoœci (od
pop-artu do postminimalizmu, m.in. Warhol, Lichtenstein, Wesselmann, Oldenburg,
Stella, Judd, Flavin, LeWitt, Serra), wreszcie Offenes Ende, te¿ umieszczony w Nowym
Jorku. Ów otwarty koniec naznaczony jest
na koniec lat 60., z akcentem na malarstwie
(Guston i du¿y wybór Richtera) i symbolicznym tylko pokazem sztuki instalacji
i obiektu (Nauman i Artschwanger). Niektóre
nazwiska powtarzaj¹ siê w obrêbie kilku
rozdzia³ów, kilka, jak Picasso i Matisse,
w wielu rozdzia³ach, niekiedy natykamy sie
na nieco zaskakuj¹ce przyporz¹dkowania,
np. Kandinsky umieszczony w rozdziale
Pocz¹tki sztuki nowoczesnej obok Moneta,
czy Chagall obok Legera w rozdziale Kubizm
i sztuka abstrakcyjna. Wy¿ej wymienione
tytu³y czêœci ekspozycji, tworz¹ce jej strukturê, wziê³y siê z imponuj¹cego sw¹ intelektualn¹ zrêcznoœci¹ konceptu, który pozwala
opowiedzieæ sto lat dziejów sztuki nowoczesnej na kanwie 75.letniej historii nowojorskiego Muzeum (zosta³o ono za³o¿one
przez Alfreda H. Barra Juniora w 1929 r.).
Strukturê wystawy MoMa w Berlinie,
wyra¿aj¹c¹ siê w tytu³ach czêœci katalogu,
utkali organizatorzy z tytu³ów wystaw monograficznych zrealizowanych w Museum of
Modern Art New York w ró¿nych latach;
podajê tytu³y oryginalne poszczególnych wystaw oraz rok realizacji: Modern Stars –
1999/2000, Matisse Picasso – 2003,
Cubism and Abstract Art – 1936, Fantastic
Art, Dada, Surrealism – 1936/37, New
Images of Man – 1959, The New American
Painting – 1958/59, The Art of the Real –
1968, Open Ends – niedawno, bo na
prze³omie wieków.
2
Zrealizowany od 5 czerwca do 31 paŸdziernika 2004 r. we Frankfurcie nad Odr¹,
z rozpostarciem na S³ubice, projekt Goetzen
nie jest intelektualnie wyrafinowany, natomiast imponuje wielostronnoœci¹ i wielocz³onowoœci¹ – zaznaczon¹ ju¿ w tytule przedsiêwziêcia: Goetzen – Ich und die Anderen.
Internationales interdisziplinäres Kunstprojekt. „Götzen”, liczba pojedyñcza „Götz”,
znaczy tyle co bo¿kowie. W odró¿nieniu od
bogów = Götter, i Boga Jedynego = Gott.
auf der Malerei liegt (Guston und eine große Zahl
von Werken Richters), während die Objekt- und
Installationskunst nur symbolisch repräsentiert
ist (Nauman und Artschwanger). Einige Namen
wiederholen sich in mehreren Kapiteln, andere
wie Picasso oder Matisse in vielen Kapiteln, gelegentlich finden sich etwas überraschende
Zuordnungen, z.B. wird Kandinsky in dem Kapitel
Moderne Anfänge neben Monet platziert oder
Chagall neben Leger in Kubismus und abstrakte
Kunst. Die oben genannten Titel, die der
Ausstellung ihre Struktur geben, gehen auf ein
sehr geschicktes, intellektuell imponierendes
Konzept zurück, das es erlaubt, die einhundertjährige Geschichte der modernen Kunst vor
dem Hintergrund der 75jährigen Geschichte des
New Yorker Museums zu erzählen (das 1929 von
Alfred H. Barr Junior gegründet wurde). Die
Struktur des MoMA in Berlin, die in den
Katalogkapiteln deutlich wird, ist auf monographische Ausstellungen des New Yorker
Museum of Modern Art New York aus verschiedenen Jahren zurückzuführen. Hier die
Originaltitel der einzelnen Ausstellungen und das
Jahr ihrer Realisierung: Modern Stars –
1999/2000, Matisse Picasso – 2003, Cubism
und Abstrakt Art – 1936, Fantastic Art, Dada,
Surrealism – 1936/37, New Images of Man –
1959, The New American Painting – 1958/59,
The Art of the Real – 1968, Open Ends fand erst
vor kurzem statt, an der Schwelle zum neuen
Jahrhundert.
2
Das Projekt Goetzen, das vom 5. Juni bis zum
31. Oktober 2004 in Frankfurt/Oder stattfand
und sich auf Slubice ausdehnte, ist nicht intellektuell raffiniert, imponiert jedoch durch seine
Vielschichtigkeit, die bereits im Titel des
Vorhabens anklingt: Goetzen – Ich und die
Anderen. Internationales interdisziplinäres
Kunstprojekt.
Das Kunstprojekt Goetzen wird im Internet in
deutscher und polnischer Sprache ausführlich
dargestellt (http: www.kunstprojekt-goetzen.com).
Wer sich das Ganze mit dem Computer ausdruckt, hat einen fertigen Katalog. Auf der
Titelseite fasst der Projektautor und –kurator,
Udo C. Cordes, den Sinn des Unternehmens kurz,
aber poetisch zusammen: „Kunstprojekt Goetzen
/ Näherungsversuche // an das Ich / an die
Anderen / an das Unlösbare / an das
Unerklärbare/ an die beginnlose Welt”. Auf den
folgenden Seiten des Internetkatalogs lesen wir
PREZENTACJE
81
zunächst kulturpolitische Äußerungen: von
Kulturstaatsministerin Christina Weiss, der
Schirmherrin des Projektes Goetzen, sowie von
dem deutschen und dem polnischen Bürgermeister der im Jahre 1945 geteilten Stadt
Frankfurt/Oder. Danach folgen ein Text des
Projektkurators und Essays von drei deutschen
Kunsthistorikern ad rem artis. Schließlich werden
die einzelnen Elemente des Projekts vorgestellt.
Dazu gehören zwei Ausstellungen mit Werken der
bildenden Kunst: Kein Bild ist wahr und GoetzenHäuser, ferner eine Essaysammlung zum Thema
„Ich und die Anderen” von Professoren, Literaten
und Publizisten (fünf aus Polen sowie je ein
Deutscher, ein Este und ein Lette). Den
umfangsreichsten Teil bilden Antworten auf die
Frage „Was gibt mir im Leben Halt?”, die der
Autor des Goetzen-Projekts Menschen von verschiedener Nationalität (in der Hauptsache
jedoch Deutschen und Polen), von verschiedenem
Geschlecht, Alter, Ausbildung und Beruf über das
Internet stellte; die Antworten reichen von einem
arbeitslosen Arzt bis zur Präsidentin der ViadrinaUniversität, Professor Gesine Schwan, die vor
kurzem für das ehrenvolle Amt des Bundespräsidenten kandidierte. Insgesamt handelt es
sich um gut 200 Antworten, von ganz einfachen
Sätzen in der Art von „Den Halt im Leben gibt mir
mein Mann” bis zu komplizierten philosophischen
Texten, darunter einigen sehr umfangreichen.
Interdisziplinär ist das Kunstprojekt Goetzen
nicht nur, weil es verschiedene Kunstsparten in
einem Konzept vereint (neben Ausstellungen und
Publikationen gab es Podiumsdiskussionen und
auch ein multimediales Spektakel aus Malerei,
Poesie, Musik und Tanz); Götzen verbindet und
mischt auch verschiedene Ebenen der – sehr weit
verstandenen – Kultur. In Frankfurt/Oder wird die
Natur zum Kontext der Kultur: der Fluss – der
nichts davon weiß, dass er eine Grenze darstellt.
Aber wir wissen es.
Das Internationale des Goetzen-Projekts, das
sich an den bereits genannten Essays und weltanschaulichen Äußerungen über den „Halt im
Leben“ andeutet, zeigt sich vor allem an der Liste
der beteiligten Künstler; es waren insgesamt einundzwanzig, deren Namen und Nationalität ich
hier nach einem Leporello wiedergebe, das die
Besucher vor Ort bekommen konnten: „Amador
(ESP), Bucco (D), Burska (PL), Cordes (D),
Escobedo (MEX), Gorecki (PL), Herold (D), Huan
(RC), Hofmann (D), Jaeggi (SUI), Köker (D – im
Internetkatalog aber mit TR vermerkt – J.W.),
Leiberg (D), Lewandowsky (D), Prigow (RUS),
82
Projekt jest obszernie przedstawiony
w internecie w dwóch jêzykach: niemieckim
i polskim. Http://www.kunstprojekt-goetzen.
com. Mo¿na wydrukowaæ go w ca³oœci na
domowej drukarce i ma siê gotowy katalog.
Na stronie tytu³owej autor i kurator projektu
Udo. C. Cordes ujmuje zwiêŸle a poetycko
sens przedsiêwziêcia: „Projekt artystyczny
Goetzen / Próba zbli¿enia // do Ja / do innych / do nieodgadnionego / do niewyt³umaczalnego / do bezkresu wszechœwiata”.
Na kolejnych stronach czytamy najpierw kulturpolityczne wypowiedzi: ministra kultury
Republiki Federalnej, pani Christiny Weiss,
najwy¿szej opiekunki projektu Goetzen oraz
obu burmistrzów rozdzielonego w 1945 r.
miasta Frankfurt/Oder, niemieckiego i polskiego. Nastêpnie katalog podaje wypowiedŸ
kuratora Projektu oraz eseje trójki niemieckich uczonych-humanistów ad rem artis.
Wreszcie prezentowane s¹ czêœci sk³adowe
Projektu. Sa to dwie ekspozycje plastyczne:
Kein Bild ist wahr (tomistyczn¹ frazê „obrazy
k³ami¹” przet³umaczone w wersji polskiej
katalogu jako Obraz i prawda) oraz GoetzenHäuser (bo¿kowe domki), nastêpnie
zbiór wypowiedzi na temat „Ja i Inni” (profesorowie, pisarze i publicyœci: pi¹tka Polaków,
po jednym Niemcu, Estoñczyku i £otyszu).
Kolejn¹, pokaŸn¹ czêœæ stanowi¹ odpowiedzi
na pytanie „Co daje mi oparcie w ¿yciu?”,
które autor projektu Goetzen zadaje ludziom
ró¿nej narodowoœci (wiekszoœæ to Niemcy i
Polacy), p³ci, wieku, wykszta³cenia i profesji:
od bezrobotnego lekarza do rektora
Uniwersytetu Viadrina, pani profesor Gesine
Swan, kandydatki na Najszacowniejszy
Urz¹d w RFN w ostatnich wyborach prezydenckich. Jest tych odpowiedzi ponad dwieœcie. Od zdañ bardzo prostych typu „moim
oparciem jest m¹¿” do skomplikowanych tekstów filozoficznych, niekiedy bardzo d³ugich.
InterdyscyplinarnoϾ projektu artystycznego Goetzen (wystawom i internetowym
publikacjom towarzyszy³y dyskusje panelowe, tak¿e multimedialny spektakl: malarstwo, poezja, muzyka, taniec) polega nie
tylko na z³¹czeniu w jednym koncepcie
ró¿nych dziedzin sztuki – zostaj¹ w nim
po³¹czone ró¿ne dziedziny (i poziomy) kultury,
bardzo szeroko pojêtej. Jej kontekstem we
Frankfurcie nad Odr¹ jest natura p³yn¹cej
spokojnie rzeki, która nic nie wie o tym, ¿e
jest granic¹. Ale my wiemy.
Natomiast miêdzynarodowoœæ Projektu,
zaznaczona ju¿ wy¿ej przy esejach i wypowiedziach œwiatopogl¹dowych o „¿yciowym
oparciu” eksponuje najwyraziœciej lista wystawiaj¹cych artystów, których by³o dwadzieœcioro i jeden. Przepisujê z ma³ego folderku,
rozdawanego widzom w trakcie trwania
Projektu: „Amador (ESP), Bucco (D), Burska
(PL), Cordes (D), Escobedo (MEX), Górecki
(PL) Herold (D), Huan (RC), Hofmann (D),
Jaeggi (SUI), Köker (D – w internetowym
katalogu zaznaczona wszak¿e jako TR –
wtrêt J.W.), Leiberg (D), Lewandowsky (D),
Prigow (RUS), Siegmund (D), Sosnowska
(PL), Tillbergs (LET), Ulrichs (D), Walter (D),
Wendisch (D), Weso³owski (PL)”. Niemcy s¹
jak widaæ w przewadze, cudzoziemcy natomiast w wiêkszoœci ¿yj¹ od lat w RFN, przewa¿nie w Berlinie – nawet jeœli tylko jedn¹
nog¹, drug¹ siêgaj¹c kraju swego pochodzenia – jak ni¿ej podpisany. Prosto z Warszawy przyjecha³y dwie gwiazdki polskiej
sztuki najm³odszej: Monika Sosnowska i Bogna Burska. Najstarszy wiekiem (ur. 1931)
Szwajcar Urs Jaeggi, wymieniany w encyklopediach jako pisarz i socjolog, podaje
w ¿yciorysie, ¿e mieszka i pracuje w Mexico
City oraz w Berlinie. Tim Ulrichs, bodaj¿e
najbardziej znane znawcom nowej sztuki
niemieckiej i œwiatowej nazwisko po Beuysie,
urodzi³ siê w r. 1940, od lat jest profesorem
sztuki w Monastyrze, dziêki czemu mo¿e
finansowaæ swoje „woluntarystyczne”
pomys³y.
„Bo¿kowych domków” (z pomalowanych
na bia³o p³yt paŸdzierzowych o wymiarach 3
x 3 x 3 m) by³o trzynaœcie. Dziesiêæ po
niemieckiej stronie Odry i trzy po polskiej, te
ostatnie w bliskoœci Collegium Polonicum,
polskiego przyczó³ka der Europäischen
Universität
Viadrina
Frankfurt/Oder.
Wspomnê o tych, które zaczepi³y mi siê o
zwoje na spacerze w dniu 5 czerwca 2004 r.
– spacer ów by³ czêœci¹ uroczystoœci publicznej inicjacji projektu Goetzen w Koœciele
Pokoju, najstarszej frankfurckiej œwi¹tyni –
obecnych by³o ze dwieœcie osób. Mieszkaj¹cy w Nowym Jorku Chiñczyk Zhang
Huan przypomnia³ nam w swej instalacji, ¿e
swastyka wywodzi siê z symboliki religijnej
Dalekiego Wschodu. Jörg Herold zinterpretowal swój wczeœniejszy pomys³ na „documenta” w Kassel: przez okno jego domku
mo¿na by³o zobaczyæ prymitywnie wykonan¹
Siegmund (D), Sosnowska (PL), Tillbergs (LET),
Ulrichs (D), Walter (D), Wendisch (D),
Wesolowski (PL)”. Die Deutschen sind sichtlich in
der Überzahl, die Ausländer hingegen leben und
arbeiten mehrheitlich seit Jahren in der
Bundesrepublik, vor allem in Berlin – auch wenn
sie in ihrem Herkunftsland ebenfalls tätig sind,
wie der Verfasser dieser Zeilen. Direkt aus
Warschau kamen zwei Sternchen am Himmel der
jüngsten polnischen Kunst nach Frankfurt:
Monika Sosnowska und Bogna Burska. Der
älteste unter den Götzen-Künstlern, der
Schweizer Urs Jaeggi (geb. 1931), der in einigen
Lexika als Schriftsteller und Soziologe bezeichnet
wird, gibt in seiner Biographie an, dass er in
Mexico City und Berlin zu Hause sei. Tim Ulrichs,
für Kenner der modernen Kunst Deutschlands
und der Welt der wohl bekannteste Name nach
Beuys, wurde 1940 geboren und hat seit Jahren
eine Kunstprofessur an der Fachhochschule
Münster, was es ihm erlaubt, seine „volontaristischen” Ideen zu finanzieren.
Es gab dreizehn „Götzen-Häuser” (aus weiß
gestrichenen Spanplatten in der Größe von 3 x 3
x 3 m). Zehn von ihnen standen auf der deutschen
Seite der Oder und drei auf der polnischen Seite,
übrigens ganz in der Nähe des Collegium
Polonicum, des polnischen Brückenkopfes der
Europa-Universität Viadrina in Frankfurt/Oder.
Ich werde jene Häuser erwähnen, die sich mir bei
einem Spaziergang am 5. Juni 2004 einprägten;
an dem Spaziergang nahmen etwa zweihundert
Menschen teil, er gehörte zum Eröffnungsprogramm des Projektes Götzen in der
Friedenskirche, der ältesten Kirche Frankfurts.
Der in New York lebende Chinese Zhang Huan
erinnerte uns in seiner Installation daran, dass
das Hakenkreuz ursprünglich ein religiöses
Symbol der fernöstlichen Kultur war. Jörg Herold
variierte sein früheres Konzept für die „documenta” in Kassel: durch das Fenster seines Hauses
konnte man eine primitiv gefertigte Leiter sehen,
deren Fuß in einem Erdloch voller Schlamm steckte, ihr Ende hingegen ragte durch eine Öffnung im
Dach in den blauen und (am 5.6.04) wolkenlosen
Himmel hinein. Ryszard Gorecki (der vor kurzem
von Slubice nach Berlin übersiedelte) beschmierte die eine Innenwand seines Hauses mit
Maschinenfett, die andere mit Schokolade, die
dritte verkleidete er mit CD-s, die vierte, die Wand
mit der Tür, tapezierte er mit Zeitungsseiten voller
Börsenkurse, auf dem Fußboden hatte er
Weizensamen ausgestreut. Diese Formel unseres Daseins wurde von den Frankfurter Tauben
PREZENTACJE
83
kommentiert, die durch die Haustür zu dem
Futter drängten. Tim Ulrichs zeigte sein eigenes
Verdauungssystem in einem Videofilm. Er nutzte
dafür eine in der Inneren Medizin noch relativ
neue Untersuchungsmethode: der Patient
schluckt eine kleine Videokamera, die in seinem
Organismus den natürlichen Weg zurücklegt,
vom Ein- bis zum Ausgang. „Alles kann Kunst sein”
– dieser vor vierzig Jahren geäußerten Maxime ist
der Künstler immer treu geblieben. Ziemlich
lange gab ich mich der Kontemplation über das
Konzept von Monika Sosnowska hin. Ihr
Markenzeichen sind bekanntlich „Architekturtäuschungen”. Der grünlich bemalte Innenraum
ihres Hauses erinnerte irgendwie an ein
öffentliches WC, der Platz reichte jedoch nicht für
eine Abortschüssel, und für ein Pissoir war er
schon gar nicht zu nutzen. Von außen unterschied
sich ihr Götzen-Haus nicht von den anderen.
Jaeggi hat das ihm zugeteilte Haus einfach
demoliert. Udo C. Cordes äußerte in einem
Gespräch mit mir die Ansicht, dass dies ein Akt
der Hilflosigkeit des Künstlers gegenüber seiner
Aufgabe sei. Für mich war es eher ein Ausdruck
der Hilflosigkeit des Menschen gegenüber seiner
Umwelt. Ein Gedankenpaket zur Geschichte, zur
Gegenwart, zu der ungewissen Zukunft. Dieses
Götzen-Haus hat sich mir am stärksten in Herz
und Hirn eingebrannt. Auf die Frage „Was gibt mir
Halt im Leben?” antwortete Jaeggi: „Nichts”.
Die Götzen-Häuser waren als einzelne
„Beiträge zum Thema” zu verstehen, die wir bei
dem Spaziergang an der Oder nacheinander in
uns aufnehmen und als Aussagen von Künstlern
auf diese oder andere Art „lesen“ konnten.
Dagegen bildete die Ausstellung Kein Bild ist wahr
ein Ganzes. Erstaunlicherweise war es ein
Gesamtwerk, das nicht als bewusste Konzeption
aus der gemeinsamen Arbeit der teilnehmenden
Künstler hervorging, denn die Künstler trafen
sich mit dem Projektleiter immer nur einzeln zu
Konsultationen, und ich glaube auch nicht, dass
der Projektleiter die Ausstellung nach einem
aleatorischen Konzept zusammenstellte. Ich weiß
nicht, wie er es mit den anderen hielt – mit mir
sprach er immer nur über die Form, nie über die
Inhalte, die Botschaft. Es hatte den Anschein, als
sei die Ganzheit der Ausstellung in der
Friedenskirche von ganz allein entstanden – als
habe der genius loci sie aus der Sensibilität der
einzelnen Künstler hervorgezaubert. Die alte
Kirche, die aus dem 13. Jh. stammt, zunächst
römisch-päpstlich war und dann evangelisch,
wurde während des Krieges bombardiert, in der
84
drabinê, której dó³ tkwi³ w dziurze w ziemi
wype³nionej b³otem, góra zaœ wychyla³a siê
przez otwór w dachu ku czystemu, bezchmurnemu (w dniu 5.06.04 r.) niebu.
Ryszard Górecki (ostatnio ze S³ubic przeniós³
siê do Berlina) wymaza³ jedn¹ œcianê
wewn¹trz swego domku smarem do
maszyn, drug¹ czekolad¹, trzeci¹ wy³o¿y³
p³ytkami CD, czwart¹ – wejœciow¹ – wytapetowa³ gazetami z wynikami kursów
gie³dowych, na pod³odze rozsypa³ ziarno
pszenicy. Tê formu³ê naszego Dasein komentowa³y frankfurckie go³êbie, które usi³owa³y
wcisn¹æ siê do œrodka w sprawie pokarmowej. Swój przewód pokarmowy pokaza³ w
filmie wideo Tim Ulrichs – wykorzysta³ tu stosunkowo now¹ w diagnostyce internistycznej
metodê badania uk³adu trawienno-wydalniczego: pacjent po³yka maleñk¹ kamerê,
która odbywa naturaln¹ drogê w naszym
organizmie – od wejœcia do wyjœcia. „Wszystko mo¿e byæ sztuk¹” – tej maksymie,
wypowiedzianej 40 lat temu, artysta pozosta³ wierny. Doœæ d³ugo kontemplowa³em
domek Moniki Sosnowskiej. Jak wiadomo jej
logo stanowi¹ „z³udzenia architektoniczne”.
Zielonkawe wnêtrze domku sw¹ architektur¹ budzi³o skojarzenie z publiczn¹ ubikacj¹,
jednak¿e miejsce na klozet by³o za w¹skie, na
pisuar zaœ niemo¿liwe do wykorzystania. Z
zewn¹trz domek wygl¹da³ jak inne. Jaeggi
domek swój po prostu zdemolowal. Udo C.
Cordes w rozmowie ze mn¹ wyrazi³ pogl¹d,
¿e jest to obraz bezsi³y artysty wobec
postawionego mu zadania. Ja by³bym sk³onny uwa¿aæ, ¿e to wyraz bezsi³y artysty-cz³owieka wobec otaczaj¹cego go œwiata. Reakcja na pamiêæ historii, na konstatacjê
teraŸniejszoœci, na niepewne myœli o przysz³oœci. Ten „bo¿kowski domek” najbardziej
wrazi³ mi siê w mózg i serce. Na pytanie „Co
daje mi oparcie w ¿yciu?” Jaeggi odpowiedzia³: „Nic”.
O ile Götzen-Häuser stanowi¹ „przyczynki
do tematu”, które widz nanizuje na sznurek
swej uwagi podczas spaceru nad Odr¹, „czytaj¹c” jakby kolejne wypowiedzi artystów
w takim lub innym „porz¹dku zwiedzania”,
o tyle wystawa Kein Bild ist wahr jest
ca³oœci¹. Rzecz zdumiewaj¹ca, nie jest to
ca³oœæ œwiadomie wykoncypowana we
wspólnym trudzie uczestnicz¹cych w niej
artystów, bo ci nie mieli ze sob¹ bezpoœredniej stycznoœci, kontaktuj¹c siê osobno i po-
jedyñczo z kuratorem, nie wydaje siê
równie¿, by ten ostatni budowa³ ekspozycjê
wed³ug przemyœlanego konceptu ideowotreœciowego. Nie wiem jak z kolegami, ze
mn¹ rozmawia³ wy³¹cznie o formie, nie
o przes³aniu. Myœlê, ¿e ca³oœæ, któr¹
stanowi³a wystawa w Koœciele Pokoju, wytworzy³a siê niejako sama – z pojedynczej
wra¿liwoœci poszczególnych artystów wywo³a³ j¹ genius loci. Stara, XIII-w. œwi¹tynia,
najpierw papieska, potem protestancka,
potem zbombardowana, potem zignorowana (czasy Dedeeru), wreszcie odbudowana – nie zosta³a przywrócona swej
funkcji sakralnej. Zia³a pustk¹, gdy wszed³em
do niej po raz pierwszy wiosn¹ 2003 r., aby
poznaæ miejsce przydzielone mi przez kuratora w Projekcie. Natomiast w dniu otwarcia
wystawy robi³a wra¿enie „urz¹dzonego koœcio³a”. W miejscu g³ównego o³tarza sta³o
wielkie sanktuarium – GoetzenHaus koncepcji Udo C. Cordesa, wykonane przez
fachowych stolarzy, do którego wiod³y wysokie schody; przez uchylone drzwi kabiny
s¹czy³o siê œwiat³o. Ca³¹ nawê g³ówn¹ zajmowa³y postacie ukrêcone przez Elen
Escobedo z odpadów tekstylnych, jakby
negatyw ³awek dla wiernych – bez wiernych,
bo „ludzie” ci, zgarbieni, z pochylonymi
g³owami, zwróceni byli „twarzami” do wyjœcia, jakby „wypêdzano” ich z Domu Bo¿ego.
Tytu³ instalacji: UchodŸcy. Z przeciwleglych
okien przygl¹da³y siê sobie „witra¿e”. Z jednej
strony „biblijne” obrazy Helge Leiberga na
ogólny temat „Homo sapiens”, z drugiej
Bogny Burskiej ekspresyjne maŸniêcia czerwon¹ farb¹ – jakby o szyby t³uk³o siê cia³o
ludzkie, brocz¹ce krwi¹. Jakby tu by³a kaŸnia, nie koœció³ (aluzja do ofiary Abrahama?
przecie¿ powstrzymanej przez Boga? tak,
ale potem inne by³y ofiary). Inne prace
„nawi¹zuj¹” do architektury koœcielnego
wnêtrza i do jego funkcji, do koœcielnego
inwentarza: jakby o³tarz boczny lub krypta
(Ulla Walter), nisza ze œwiêtym (z Chrystusem - Bucco), zakrystia – prawdziwa
– w której le¿¹cy na pod³odze ludzie (ze styropianu) ogl¹daj¹ telewizjê (Amador). Nad
UchodŸcami unosz¹ siê duchy (zmar³ych,
œwiêtych?) – Veit Hoffmann zrobi³ je z japoñskiego papieru i pomalowa³ temper¹.
Dmitri A. Prigow nic nie zrobi³, tylko wykorzysta³ dziurê po sêku w parowiekowych
drzwiach koœcio³a. Zas³oni³ j¹ od wewn¹trz
DDR-Zeit dann ignoriert und schließlich wiederaufgebaut, erhielt aber ihre sakrale Funktion nicht
zurück. Als ich die Kirche im Frühling 2003 zum
ersten Mal betrat, um den Platz in Augenschein
zu nehmen, den mir der Kurator in diesem
Projekt zugewiesen hatte, gähnte sie vor Leere.
Am Tag der Ausstellungseröffnung aber befand
ich mich plötzlich in einer „eingerichteten Kirche”.
An der Stelle des Hauptaltars stand ein monumentales Sanktuarium – ein Götzen-Haus, konzipiert von Udo C. Cordes und von erfahrenen
Tischlern ausgeführt; in das Haus führte eine
steile Treppe, im Inneren brannte Licht. Das
ganze Mittelschiff der Kirche füllten menschliche
Figuren, die Elen Escobedo aus Textilresten
geformt hatte und die wie ein „Negativ” der
Kirchenbänke wirkten – Bänke ohne Gottesdienstbesucher, denn diese „Menschen” gingen
gebückt, mit gesenkten Köpfen und wandten ihre
Gesichter dem Ausgang zu – als seien sie aus
dem Haus Gottes „verbannt“ worden. Titel dieser
Installation: Flüchtlinge. Zwei andere Künstler
hatten die einander gegenüberliegenden
Kirchenfenster (auf transparenter Folie) bemalt.
Auf dem einen Fenster stellte Helge Leiberg „biblische” Bilder zu dem allgemeinem Thema „Homo
sapiens” dar, auf dem anderen fanden sich
expressive, rote Farbschmierereien von Bogna
Burska – als sei ein menschlicher Körper gegen
dieses Fenster geprallt und verblutet. Als sei hier
ein Schlachthaus und keine Kirche (eine
Anspielung auf das Alte Testament? Gott hat
Abraham zwar aufgehalten, aber später gab es
noch genug Blut). Andere Werke „knüpften” an
die Architektur des Kircheninneren, seine
Funktion und das kirchliche Inventar an: es gab
einen Seitenaltar oder eine Krypta (von Ulla
Walter), eine Nische mit einem Heiligen (mit
Christus – von Bucco), eine Sakristei – eine
wahrhaftige – in der die auf dem Boden liegenden
Gläubige (aus Styropor) fernsehen (von Amador).
Über den Flüchtlingen schwebten Geister (von
Toten, von Heiligen?) – Veit Hoffmann hatte sie
aus Japanpapier gemacht und mit Temperafarben bemalt. Dmitri A. Prigov fertigte gar nichts
an, sondern nutzte ein Astloch in der jahrhundertealten Kirchentür für ein eigenes Arrangement. Er verdeckte das Loch von innen mit
einem schwarzen Vorhang; zog man ihn zur Seite,
sah man ein Stück einer Frankfurter Straße mit
einem grauen Wohnblock. Von außen war gar
nichts zu sehen. Es war die semantisch vielleicht
vieldeutigste Arbeit unter der Werken der
Ausstellung Kein Bild ist wahr – gemäß der
PREZENTACJE
85
Maxime der Minimalisten „Je weniger, desto
mehr”. Hier einige Vorschläge, um das Werk von
Prigov zu interpretieren: das Auge Gottes,
Türspion, Schlüsselloch, Briefkastenschlitz (hier
fällt mir ein Schlitz in der Wand eines Hauses auf
dem Markt in Florenz ein, in den Dantes
Zeitgenossen ihre Denunziationen warfen) und so
weiter. Der Künstler gab seiner Arbeit den Titel
Perforation. Eine Dame fragte mich auf Deutsch,
was das bedeute; ich antwortete: das Loch.
Der „kirchliche” Schlüssel lässt sich auch auf
zwei weitere Werke anwenden, in denen das
Wort die Hauptrolle spielte. Die „Sound Installation” von Urs Jaeggi mit dem Titel Dinge (der in
der polnischen Katalogversion als Sprawy =
„Angelegenheiten” übersetzt wurde; ich wäre
eher für den Begriff Rzeczy, der an die bekannte
philosophische Formel „rzecz w sobie” = „Ding an
sich” denken lässt) war eine poetische Rezitation
des Autors (im Duett mit einer jungen Polin), die
sich auf die „Worte des Evangeliums für den heutigen Sonntag” beziehen ließen. Mit einer „Predigt”
hingegen ließe sich der Videofilm Fremde Freier
von Judith Siegmund assoziieren, der in Slubice
gedreht wurde. Bei den „fremden Freiern” handelt
es sich um Sextouristen aus Deutschland, die im
Film jedoch nicht gezeigt werden. Die Künstlerin
spricht stattdessen mit Prostituierten, jungen
Frauen aus den einstigen westlichen Republiken
der früheren Sowjetunion. Sie sprechen russisch,
der Film hat deutsche Untertitel. Die Künstlerin
bekennt sich zum Feminismus, einer starken
Strömung in der heutigen Kultur.
Meine Position als Textautor möchte ich
nutzen, um ein paar Worte über meine eigene
Arbeit zu sagen. Ich habe drei Projekte entwickelt.
Das erste wurde vom Denkmalschutz als
gefährlich abgelehnt, das dritte vom Projektleiter
(aus unbekannten Gründen) verworfen, das
zweite wurde nach gewissen Turbulenzen
schließlich angenommen. Alle drei Projekte hatte
ich speziell „für diesen Ort“ konzipiert. Mit dem
ersten wollte ich den Chor in der Kirche bevölkern, das dritte knüpfte an die Form eines
Sarkophags an, das zweite, das realisiert wurde,
an eine „Gedenkwand” (Grabtafeln, Grabplatten in
der Kirche). Es war eine etwa 12 Meter lange
Reihe von Köpfen (Gips, in Wachs getränkter
Gips, kolorierter Gips, ein im Feuer versengter
Kopf, Beton), die entlang der Wand des
Kirchenschiffes aufgestellt (oder gelegt) waren.
Ihnen waren verschiedene Gegenstände
beigegeben: ein hundert Jahre altes Nachthemd,
eine verrostete Schiene, auf zwei identischen
86
czarn¹ zas³on¹; odsuwaj¹c czerñ, widz
mo¿e zobaczyæ fragment frankfurckiej ulicy
z betonowym blokiem mieszkalnym. Z zewn¹trz nic nie zobaczy. Jest to bodaj
najbardziej noœna znaczeniowo praca wystawy Obrazy k³ami¹ (Kein Bild ist wahr),
wed³ug maksymy minimalistów „Im mniej,
tym wiêcej”. Poddam Czytelnikowi kilka jej
interpretacji: oko Opatrznoœci, judasz wiêzienny, dziurka od klucza, szpara pocztowej
skrzynki (skojarzy³a mi siê na rynku we
Florencji szpara w œcianie, do której w czasach Dantego i póŸniej mieszkañcy wrzucali
pisane na siebie do w³adz donosy) i tak dalej.
Artysta nada³ swej pracy tytu³ Perforacja.
Pewna pani pyta³a mnie po niemiecku, co to
s³owo znaczy, powiedzia³em, ¿e dziura, das
Loch.
Klucz „koœcielny” daje siê te¿ zastosowaæ
do dwóch prac, których s³owo jest g³ównym
tworzywem. „Sound Installation” Ursa
Jaeggi pt. Dinge (na polski przet³umaczono
tytu³ jako Sprawy – ja raczej bym powiedzia³
Rzeczy, przywo³uj¹c znan¹ w filozofii formu³ê
„Ding an sich”), która jest autorsk¹ recytacj¹
poetyck¹ (w duecie z m³od¹ Polk¹), daje siê
odnosiæ do „s³ów Ewangelii na niedzielê
dzisiejsz¹”. Natomiast z „kazaniem” kojarzyæ
siê mo¿e film wideo Judith Siegmund pt.
Fremde Freier, nakrêcony w S³ubicach. Owi
obcy „frajerzy”, niemieccy turyœci seksualni,
nie pojawiaj¹ siê w filmie, rozmówczyniami
artystki s¹ prostytutki, m³ode kobiety
z by³ych zachodnich republik dawnego
Zwi¹zku Radzieckiego. Mówi¹ po rosyjsku,
film zaopatrzony jest w niemieckie napisy.
Artystka przyznaje siê do silnego dziœ nurtu
w kulturze, feminizmu.
Wykorzystuj¹c m¹ pozycjê autora tekstu,
powiem parê zdañ o swojej pracy. Zrobi³em
trzy projekty. Pierwszy zakwestionowa³ konserwator zabytków, ¿e runie, trzeciego nie
przyj¹³ kurator wystawy (z przyczyn mi nieznanych), wobec drugiego by³y wahania, w
koñcu przeszed³. Wszystkie trzy projekty
robi³em „pod miejsce”: pierwszym chcia³em
„zaludniæ” chór na piêtrze, trzeci nawi¹zywa³
do formy sarkofagu, drugi, ten zrealizowany,
do „œciany pamiêci” (tablice po zmar³ych,
nagrobki koœcielne). By³ to ci¹g (ok. 12 m)
ustawionych (lub u³o¿onych) pod œcian¹
nawy bocznej koœcio³a g³ów (gips, gips
woskowany, gips podmalowany, jedna g³owa
opalona w ogniu, beton). By³y tam ró¿ne
aluzyjne przedmioty: stuletnia koszula
nocna, kawa³ zardzewia³ej szyny, czapki na
dwóch bliŸniaczych g³owach: studencki
„dekiel” i tu¿ obok wojskowa fura¿erka –
jedna g³owa (betonowa) na talerzu. Jedna
g³owa w betonowym bloku, z hakiem – jakby
obci¹¿enie p³awy, ktor¹ stawia siê na rzece.
Za ka¿d¹ g³ow¹ – lub grup¹ raz dwóch i raz
trzech g³ów (jak by powiedzia³ Mickiewiczowski Hrabia: „ansamblu”) ustawi³em
pod œcian¹ tabliczkê maj¹c¹ informowaæ,
kto zacz i kiedy. Tabliczki (kartki papieru formatu A5 na drewnianych stela¿ach) by³y
wszak¿e puste. Tytu³ mojej pracy: Vota (³ac.
zdania, s¹dy).
3
Na Momie dano nam do bezpoœredniego
prze¿ycia dzie³a œwiatowych mistrzów moderny, uœwiêconych obecnoœci¹ w cennych
zbiorach jednego z najwa¿niejszych muzeów
sztuki nowoczesnej na œwiecie, maj¹cych
trwa³e miejsce w historii sztuki. W Goetzen
mieliœmy pokaz prac twórców wspó³czesnych w wiêkszoœci œrednio lub ma³o znanych
szerokiej publicznoœci, zwanej kulturaln¹,
stworzonych dla „bie¿¹cego” projektu.
Zastanawiam siê, jak zakoñczyæ ten tekst.
Mój przyjaciel K. M-ann, kolega po pêdzlu, d³ucie i komputerze skrzywi³ siê na moje
przyjazne relacje z Momy. Na wystawie nie
by³, ogl¹da³ migawki w telewizji, czyta³ trochê
prasy. „No przecie¿ to widaæ o co chodzi:
o demonstracjê, ¿e sztuka nowoczesna to
jest USA, Nowy Jork. ¯e postimpresjonizm,
Pary¿, Picasso, tak, ale bez ich pieniêdzy ta
sztuka by przepad³a, a od pó³ wieku sztuka
œwiatowa jest w Ameryce, nie w Europie;
przywieŸli swoje muzeum, ¿eby to nam
wytkn¹æ.”
Mo¿e i tak, lecz trzeba trochê inwencji,
aby aspekt ów „polityczny” Momy dostrzec
i wyjawiæ, co czyni czêœæ niemieckiej krytyki
(znany jest antyamerykanizm Niemców,
zw³aszcza pokolenia karmionego skondensowanym mlekiem i m¹czk¹ bananow¹
z UNRR-y), zwykle nie tak bezogródkowo, jak
powy¿ej. Natomiast Goetzen jest „polityczny”
w samym za³o¿eniu. Bez swej „politycznoœci”
nie by³by zrealizowany, gdy¿ pieni¹dze na
sztukê przydzielaj¹ politycy. Polityka zaœ
zale¿y od ekonomiki. Politycznie projekt
Goetzen wyra¿a pogl¹d: „Przysz³oœæ Œwiata
le¿y w Europie – w jej nowej formule i skali”.
Köpfen eine Studentenmütze und eine
Soldatenkappe, ein Kopf aus Beton lag auf einem
Teller. Ein anderer Kopf war in einen Betonblock
eingegossen und mit einem Haken versehen – wie
die Beschwerung einer Boje, die mitten im Fluss
angebracht ist. Hinter jedem Kopf (oder jeder
Gruppe aus zwei oder drei Köpfen) stellte ich an
der Wand Schilder auf, die über das was und
wann informieren sollten. Die Schilder (Papierkärtchen im DIN A5-Format auf Leistenstellagen)
ließ ich jedoch unbeschriftet. Titel meiner Arbeit:
Vota ( lat. Sätze, Urteile).
3
Bei MoMA konnten wir die Werke von weltbekannten Meistern der Moderne direkt erleben;
geheiligt werden sie durch die Tatsache, dass sie
in einem der wichtigsten Museen der Welt für
moderne Kunst, die ihren festen Platz in der
Kunstgeschichte haben, vertreten sind. Götzen
zeigte die Arbeiten von Gegenwartskünstlern, die
dem breiteren, so genannten Kulturpublikum
meist wenig oder gar nicht bekannt sind und die
für ein „laufendes” Projekt entwickelt wurden. Ich
überlege, wie ich diesen Text abschließen soll.
Mein Freund K. M-ann, ein Künstlerkollege,
zeigte sich sauer, als er meinen positiven Bericht
über MoMA hörte. Er hatte die Ausstellung nicht
besucht, nur ein paar Kurzberichte im Fernsehen
gesehen, dies und das in der Presse gelesen. „Es
ist doch ganz klar, was da abläuft: der Welt soll
gezeigt werden, dass die moderne Kunst in den
USA, in New York stattfindet. Der Postimpressionismus, Paris, Picasso, ja, gewiss, aber ohne
ihr Geld wäre diese Kunst verloren gegangen, seit
einem halben Jahrhundert wird die Weltkunst in
Amerika und nicht in Europa gemacht; um uns
das vorzuhalten, haben sie ihr Museum hierher
gebracht.”
Vielleicht ist es so, aber man muss schon
über etwas Erfindungsgabe verfügen, um den
„politischen” Aspekt der MoMA zu entdecken und
ans Licht zu holen; das tat ein Teil der deutschen
Kritik, wenn auch nicht so unverblümt wie oben
zitiert (der Antiamerikanismus der Deutschen ist
bekannt, besonders bei jener Generation, die mit
der Kondensmilch und dem Bananenmehl aus
den UNRRA-Paketen aufgezogen wurde).
Goetzen hingegen ist schon von seiner Anlage her
„politisch”. Wäre es anders gewesen, wäre es
nicht realisiert worden, denn es sind die Politiker,
die das Geld für die Kunst zuteilen. Die Politik
wiederum hängt von der Ökonomie ab. Politisch
drückt das Goetzen-Projekt Folgendes aus: „Die
PREZENTACJE
87
Zukunft unserer Welt liegt in Europa – in seiner
neuen Formel und Skala”. So sieht es auch mein
Freund K. M-ann, der an dem Projekt nicht teilnahm, es aber gern gewollt hätte.
Für die Welt ist es sicherlich gut, dass
Gegenwartskünstler – aber auch Schriftsteller,
Wissenschaftler und besonders die „einfachen
Leute“, die ehemaligen (?) Kunden der beiden
ehemaligen (?) Supermächte – in einer europäischen Stadt, die vor 60 Jahren durch eine Grenze
in zwei Teile geschnitten wurde (eine Grenze, die
heute an Bedeutung verliert), im Rahmen des
Themas „Götzen – Ich und die Anderen” die
Geschichte und Gegenwart reflektierten und sich
Gedanken über die Zukunft des „Menschengeschlechts” in der „beginnlosen Welt” machten.
Ich war auch da und habe mein Votum
„gesagt”. Bei der Ausstellungseröffnung in der
Friedenskirche im Juni 2004 wandten die Leute
unseren Werken den Rücken zu – sie lauschten
den Reden der Politiker, die Künstler wurden dem
Publikum nicht vorgestellt. Dann aber haben uns
die Menschen doch fünf Monate lang angeschaut. Es kamen Schulklassen, Studenten der
Europa-Universität Viadrina und Kulturtouristen
von beiden Seiten des Grenzflusses. Der Autor
des Götzen-Projekts, Udo C. Cordes, ließ in
Frankfurt an der Oder seine Skulptur EuropaDenkmal zurück.
Tak te¿ uwa¿a mój przyjaciel K. M-ann, który
nie uczestniczy³ w projekcie artystycznym
Goetzen, a chcia³by by³.
Jest rzecz¹ dla Œwiata na pewno dobr¹,
¿e w europejskim mieœcie, rozciêtym 60 lat
temu na dwoje granic¹, która dziœ traci sw¹
moc, wspó³czeœni artyœci – tak¿e pisarze,
naukowcy i zw³aszcza „zwykli sobie ludzie” –
byli (?) klienci dwóch by³ych (?) potêg politycznych, w ramach tematu „Bo¿kowie – Ja
i Inni”, reflektuj¹ historiê i wspó³czesnoœæ
oraz odnosz¹ siê do przysz³oœci Ludzkiego
Rodzaju w „bezkresie wszechœwiata”.
I ja tam by³em i „powiedzia³em” swoje
votum. Na otwarciu wystawy w czerwcu
2004 w Koœciele Pokoju ludzie stali do
naszych dzie³ ty³em, s³uchaj¹c mów polityków, artystów nie przedstawiono. Ale przecie¿ potem, przez piêæ miesiêcy, ludzie nas
ogl¹dali. By³y wycieczki szkolne, studenci
Europa-Universität Viadrina, kulturalni turyœci z obu stron granicznej rzeki. Autor projektu Götzen, Udo C. Cordes, pozostawi³ po
sobie we Frankfurcie nad Odr¹ rzeŸbê
Pomnik Europy.
(Sk³adam serdeczne podziêkowanie za cenn¹
pomoc w t³umaczeniu na niemiecki Pani Lizawecie
von Zitzewitz, dyrektorowi Akademii Europejskiej
w Kulicach-Külz – Jacek Weso³owski).
Sven Pohl
Kalter Stahl und weißer Zauber
geschrieben am 01.05.2005
Die Beziehung zwischen Georg und dem Tod
war immer mit demselben Ritual verbunden; stehenden Fußes sahen sich beide verbittert in ihre
verlorenen, vom Glanz der Träume längst verlassenen Augen, bevor die Schlacht der Hoffnung
zwischen beiden entbrannte. Der eine kämpfte
mit der Sense, während der andere die bloße
Faust gebrauchte, und bei jedem Schlag, jedem
Hieb, mit jedem gebrochenen Knochen, jedem
Tropfen Blut, verging Letzterem schließlich die
Kraft zum Erhalt des selbsterwählten Lebens.
Georg brach zusammen, die Sense triumphierte
schon auf ihrem Weg in Richtung Nacken. Doch er
blieb verschont vom kalten Stahl des Gegners, der
jetzt einem anderen, mächtigerem Feind
gegenüberstand, dem weißem Herrn. Dessen
Worte waren immer dieselben: „Er ist noch nicht
soweit.“
Der Tod ließ seine Waffe sinken, sprach: „Noch
ist er zäh.“, verschwand im aufkommendem
Nebel, der sich aber schnell wieder verflüchtigte.
Auch der weiße Herr ging seiner Wege und verließ
den Ort. Zurück blieb ein verletzter, Blut spuckender, aber noch lebender Georg.
Zimna stal i bia³a magia
Napisane 1 maja 2005 r.
Stosunki Georga i œmierci opiera³y siê zawsze o
ten sam rytua³; zanim na dobre rozgorza³a miêdzy
nimi bitwa, stoj¹c wpatrywali siê zgorzknia³ym
wzrokiem w swoje zaginione, pogr¹¿one w blasku
marzeñ oczy. Œmieræ walczy³a kos¹, a Georg w
szranki stawia³ tylko go³e piêœci. Ka¿de uderzenie,
ka¿dy cios, ka¿da po³amana koœæ, ka¿da stracona
kropla krwi stawa³y siê przyczyn¹ utraty si³, a¿ w
koñcu wybrane ¿ycie powoli zaczê³o siê obracaæ w
mrzonkê. Georg upada³, a kosa triumfalnie
celowa³a w kark. Oszczêdzano mu jednak zimnej
stali wroga. Uwagê przykuwa³ bowiem potê¿niejszy
przeciwnik – bia³y pan, którego s³owa zawsze
brzmia³y tak samo „nie pora jeszcze na niego”.
Opuszcza³a œmieræ swój orê¿, mówi¹c, „jeszcze
zbyt oporny” i znika³a w nadchodz¹cej mgle,
rozp³ywaj¹c siê wraz z ni¹. Bia³y pan pod¹¿a³ dalej
swoim szlakiem, a na miejscu zostawa³ ranny,
pluj¹cy krwi¹, ale ¿yj¹cy jeszcze Georg.
89
Sven Pohl
Im Stadtwappen
geschrieben am 10.01.2005
Hinter dem achtzehnjährigen Georg fiel
die morsche Tür ins verrostete Schloss. Die
gealterten Dielen knarrten unter seinen
unsicheren Schritt. Sein Schatten glitt im
spärlichen Licht an die wenigen Gäste, den
vielen leeren Tischen vorbei, bis er vor dem
Tresen stand. Verlegen wischte Georg leicht
mit der Hand darüber, bevor er sich bei dem
Wirt, ein ungepflegtes Tier von Mann, eine
Schachtel Streichhölzer bestellte. Er zahlte,
legte die paar Pfennige in eine Schale, die
auf dem Tresen stand, verabschiedete sich
mit einem gemurmelten Nicken. In seinem
Nacken spürte er die Blicke der
Anwesenden. Es waren keine freundlichen,
dass wusste er. Es war ihm egal. Sein Leben
war sowieso ein unlösbares Rätsel, vor
dessen Antwort es ihm inzwischen graute.
Vorm Haus, in den Resten einer Pfütze
stehend und vom Wind herausgefordert,
zündete er sich seine vierzehnte Zigarette
an.
W miejskim herbie
Napisane 10 stycznia 2005 r.
Zmursza³e drzwi g³ucho zapad³y za
osiemnastoletnim Georgiem w przerdzewia³y zamek. Stara, drewniana pod³oga
skrzypia³a pod ka¿dym niepewnym krokiem.
Cieñ m³odzieñca œlizga³ siê w sk¹pym œwietle, ³echtaj¹c nielicznych goœci i znacznie
wiêcej pustych sto³ów, dotar³ w koñcu do
kontuaru. Zanim zamówi³ pude³ko zapa³ek
u gospodarza – brudnego jak zwierz dzikusa
– zmieszany, lekko przejecha³ rêk¹ po kontuarze. P³ac¹c, po³o¿y³ kilka fenigów do stoj¹ego na ladzie pojemnika, mrucz¹c coœ,
kiwn¹³ na po¿egnanie. Na karku czu³ spojrzenia obecnych. Nie by³y raczej przyjazne,
wiedzia³ to na pewno. By³o mu wszystko
jedno. ¯ycie, jakby nie spojrzeæ by³o dla niego
zagadk¹, przed rozwi¹zaniem której zd¹¿y³by
osiwieæ. Przed domem, stan¹³ w resztkach
ka³u¿y. Przyjmuj¹c wyzwanie od wiatru,
zapali³ swojego czternastego papierosa.
90
Sven Pohl
Schlaf
geschrieben am 03.01.2005
Für wen geht das Licht mitten in der
Nacht aus, für wen geh ich schlafen, wann
schließ ich meine Augen, um im sanften
Schlag eines Vogels zu erwachen, und seine
Flügel werde ich als die eines Engels erkennen ... Es wird sicherlich nach einem harten
Arbeitstag geschehn, und meine Lider werden langsam und beruhigt den Engel neben
mir erkennen, der schon so viele Jahre
lächelnd meinen Weg begleitete; dies
Engelchen mit roten Lippen leiht mir seine
weißen Flügel, allein würde ich sonst den
lieblichen Weg ins Blaue wahrscheinlich
nicht finden, denn meine Flügel sind zu
schwach, weil ich selbst zu schwach bin.
Morgens, abends, tagsüber küss ich mein
Engelchen, und hab ich genug von meinem
Traum, frag ich meine Frau, was es neues
gibt.
Sen
Napisane 3 stycznia 2005 r.
Dla kogo gaœnie œwiat³o w œrodku nocy,
dla kogo wzrok mój wtedy gaœnie, kiedy
zamykam oczy, czekaj¹c ³agodnego uderzenia ptaka i w skrzyd³ach jego cherubina
skrzyd³a rozpoznajê... Ciê¿ki dzieñ w pracy
by³ zapewne, Ÿrenice moje powoli i spokojnie
obok mnie anio³a dostrzegaj¹ - towarzysz
uœmiechniêty mój przez lata; anio³ek ów
z czerwonymi usty bia³e skrzyd³a swoje mi
po¿ycza, bez tego sam nie znajdê wdziêcznej
drogi do b³êkitu, skrzyd³a w³asne mam za
s³abe, ca³e cia³o niezbyt silne. Ranek,
wieczór, przez dzieñ ca³y cherubinka ca³owa³em, a¿ wreszcie przesycony snem tym
nudnym, pytam ¿ony: nie by³o nic innego?
T³umaczenie Grzegorz Gorzechowski
91
Armin Hauer
92
Semantisch
geläuterte Aufklärung
Semantyka
wizualnego oporu
Ryszard Górecki. Im Jahr 2002 verlegte
der Maler (er war Leiter der Galerie
Provincjonalna) seinen Wohnsitz von Slubice
nach Berlin. Nun ist er inmitten des neoliberalen Wirbelsturms aus Globalisierung
sowie Regionalisierung und im Kampf ums
soziale Überleben angekommen. Der Wechsel von der kleinen polnischen Grenzstadt
in die deutsche Weltstadt bescherte ihm
zudem eine Existenz inmitten seines ikonografischen Rohmaterials. Die Graffitis, die
Plakatwände und Markenzeichen sowie die
politischen Slogans im Stadtraum fanden
schon länger sein Interesse. Zudem sind die
Managermagazine mit ihren Statistiken von
Gewinnen und Verlusten und die Tageszeitungen mit ihren gestellten Menschenposen eine Fundgrube. Hier wird ein umfangreiches Arsenal an Pictogrammen, Diagrammen und Organigrammen aufgefahren.
Man muss nur sehen, zugreifen und neu
kontextualisieren. Schon gewinnen die
erstarrten pictoralen Signale der Ökonomie
ein zweites Leben. Ihre Bedeutung schwingt
in unserem „Lesen” mit- doch durch die lapidare und ernüchternde Kommentierung
seitens des Malers mittels anderer Codes
können diese umschlagen. Sein lakonisch
subversiver Prozess des Codeknackens
lässt Bedeutungsvolles aufblitzen. Der
semantische Käfig hat sich geöffnet. Es werden Zähne gezeigt, schwarz-humorige
W roku 2002 Ryszard Górecki zamieszka³ w Berlinie. Znalaz³ siê w centrum neoliberalnego zamêtu, globalizacji i regionalizmu
walcz¹c o socjalne i artystyczne prze¿ycie.
Ta zamiana ma³ego polskiego nadgranicznego miasta na œwiatow¹ metropoliê,
zaowocowa³a otwarciem siê nowego kosmosu ikonograficznego, bêd¹cego Ÿród³em jego
sztuki. Graffiti, reklama, znaki firmowe, ale
równie¿ slogany polityczne skupia³y od
dawna jego uwagê. Do tego czasopisma dla
managerów ze statystykami o wzroœcie
i stratach, gazety i media elektroniczne ze
sztucznie wykreowanymi postaciami sta³y
siê kopalni¹ tematów. Tutaj znajduje siê
œwiat bogaty w znaki graficzne, diagramy
i ikony do wykorzystania. Trzeba tylko
patrzeæ, znaleŸæ i stworzyæ nowy kontekst
wizualny. W ten sposób „opatrzone” sygna³y
wizualne œwiata ekonomii zyskuj¹ drugie
¿ycie. W naszym odbiorze ich znaczenie
ogranicza siê do lapidarnie rzeczowego
komentarza, u artysty jest prób¹ wprzêgniêcia ich w nowy kod znaczeniowy. Jego skalkulowana i wywrotowa metoda ³amania kodów
zaowocowa³a w pe³ni otwieraj¹c semantyczn¹ klatkê. Ukazuj¹c k³y i pointy pe³ne
czarnego humoru, prognozuj¹c fatalne skutki i piêtnuj¹c nieszczery optymizm.
Malarstwo jest dla Góreckiego medium
objaœniaj¹cym œwiat w sposób pozbawiaj¹cy
nas iluzji.
At home, mischtechnik auf papier, 50 x 70 cm, 2000
Przy domu, technika mieszana, papier, 50 x 70 cm, 2000
Pop and politics, mischtechnik auf papier, 50 x 70 cm, 2000
Pop i politycy, technika mieszana, papier, 50 x 70 cm, 2000
Gegen, Öl auf Leinwand, 130 x 180 cm, 2005
Dooko³a, olej, p³ótno, 130 x 180 cm, 2005
Chef, Öl auf Leinwand, 130 x 180 cm, 2005
Szef, olej, p³ótno, 130 x 180 cm, 2005
Obiekten
Obiekty
Obiekten
Obiekty
The greatest secret of the world, Öl, MDF, 30 x 50 cm, 2004
Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 30 x 50 cm, 2004
The greatest secret of the world, Öl, MDF, 32 x 104,7 cm, 2004
Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 32 x 104,7 cm, 2004
The greatest secret of the world, Öl, MDF, 13,8 x 37 cm, 2004
Najwiêkszy sekret œwiata, olej, MDF, 13,8 x 37 cm, 2004
Globalizacja ma równie¿ w swoim arsenale jêzyk obrazów, który mija siê ze skomplikowan¹ i radykaln¹ rzeczywistoœci¹. Jêzyk
posiadaj¹cy w³asn¹ semantykê i w³asne
¿ycie wewnêtrzne: logo firmy ma potê¿n¹
moc – wzbudza po¿¹danie i stymuluje do
dzia³ania. Wykres gie³dowy mo¿e uczyniæ
akcjonariuszy biedakami lub obdarowaæ ich
bogactwem – zdjêcia prasowe ze spotkañ
polityków mog¹ spowodowaæ wybuchy bomb
lub wystrza³y korków szampana. Wszystkie
te znaki s¹ drogowskazami na jednokierunkowej drodze do globalnej wioski. Boczne
uliczki oraz ma³e osiedla s¹ omijane. Te symbole w³adzy mo¿na porównaæ ze œredniowiecznym wp³ywem relikwii – reprezentuj¹
coœ czego nie jest siê zupe³nie pewnym, jednak wi¹¿e siê z tym g³êbok¹ nadziejê: skutecznego wp³ywu na w³adzê, mi³oœæ i szczêœcie. „Underdogs” globalnych i narodowych
frontów walki o prze¿ycie rozwinêli w³asny
jêzyk znaków pozwalaj¹cy odró¿niæ wroga od
przyjaciela. Znacz¹c nim ziemiê niczyj¹ wiel-
Pointen gesetzt, fatalistische Konsequenzen
verortet oder hellfarbener Optimismus
aufgezeigt.
Die Globalisierung führt in ihrem Tross
eine Bildsprache mit, die sich von den hochkomplexen und radikalisierenden Realitäten
löste. Sie besitzt ein semantisches, handlungsgebietendes Eigenleben: Ein Firmenlogo hat wirklich Welt-Macht – es ruft
Begehren und Handeln hervor. Eine Börsengrafik kann ihre Aktionäre verarmen lassen
oder Reichtum bescheren – Pressefotos
von Politikertreffen können Autobomben
oder Sektkorken explodieren lassen. All
diese Zeichen sind zum Wegweiser in der
Einbahnstraße des globalen Dorfes geworden. Seitenstraßen oder Vordörfer werden
nicht berücksichtigt. Solche Machtembleme
gleichen mittelalterlichen, einflussreichen
Reliquien – sie stehen für etwas so nie
Gewesenes doch zutiefst Erhofftes: totale
Effizienz im Wollen-Macht/Liebe/Glück. Die
Underdogs des globalen, als auch des
nationalen Lebenskampfes entwerfen ihr
Zeichensystem von Freund und Feind. Sie
hinterlassen es an Nichtorten des Städtischen. Berlin ist für diesen bizarren Zeichen-Crash eine gute Bühne.
Góreckis Ausstellung in der Galerie BWA
spitzte diese postmodeme, semantische
Gemengelage zu. Sie gibt (wie immer wenn
gute Kunst an den Wänden hängt) keine
Antworten. Er konzipierte die Bilder gleich
Wandinstallationen. Mal assoziieren die
Wände Konferenzräume mit Statistiken,
dann wieder ein Attac-Büro oder einen alternativen Infostand. Inmitten der Halle setzte
er eine Bretterbude. Ihre Außenwände bearbeiteten die Sprayer von KARATE farbenfroh
und sinnlich. Drinnen zeigen Aquarelle einen
absurden Kurzschluss zwischen den Fotos
aus unserem kollektiven Gedächtnis. Das
kann dann so aussehen: Das Berliner Holocaustdenkmal inmitten eines Raumes mit
McDonald’s Signet - davor ein Birkenzweig.
Wieder heraustretend fallen die mannshohen schwarzen Wandbilder auf. Sie
sind nach kleineren Skizzen entstanden. Auf
dem ernsten Weiß der Wände wirken die
schmallinigen Silhouetten eines Weltenmenschen mit Globuskopf (einprügelnd auf
einen knienden, nackten Mann mit Alditüte)
und einen auf uns schießenden Mannes mit
Globus wie Offenbarungen einer Erkenntnis.
PREZENTACJE
93
Ein drittes Wandbild nutzt ebenso allseits
bekannte Metaphern: ein Haus, links und
rechts Raketen, im Haus ein Pärchen auf
der Couch und in Richtung TV sehend.
Klischeehatte Lebensgefühle werden zu
unverrückbaren Schatten an der Wand.
Dazwischen prangen die verhalten leuchtenden Acrylbilder aus jüngster Zeit und zwei
Serien mit ungelenk dokumentarisch konzipierten Aquarellen. Sie widmen sich zum
einen den leeren „politischen-ideologischen”
Räumen in Polen ( u.a. Kino, Kaserne) und
zum anderen Zeitungsfotos von psychischen und sozialen Außenseitern (u.a.
Sadist, Pädophiler, Artist, Politiker). Die
qualitativ herausragenden Acrylbilder beweisen das Beisammensein von Gefahr und
Alltag – sowie die abstrus triebhaft-ökonomischen Konnotationen. Zudem entwerfen
sie aberwitzige Lebensmaxime. Im nüchternen Ton des allabendlichen Katastrophenrapports dokumentieren sie das, was sie
sein wollen, aber nicht sind: geschlossene
Systeme des Kausalen.
Diese Art der Distanz gebietenden Wahrnehmung von ökonomischen und sozialen
Härten ist zwar immer mal wieder seit den
Sechzigerjahren in der Kunst anzutreffen,
doch gerade heute ist eine solche Haltung
eher eine Ausnahme. Zumindest in
Deutschland erfolgt zur Zeit ein häufig surreal neoromantisches Verarbeiten von
Bildemaus Werbung, Kunst und Medienwelt. In diesem subjektivistischen Kontext
wirken seine Werke auf den ersten Blick
spröde, ja fast objektiv-dokumentarisch.
Augenscheinlich ist Górecki nicht an einer
postsubjektiven Malerei interessiert. Gewissermaßen entschwindet das „Malerische”
bei ihm seit Jahren immer effizienter und
erfolgreicher, je klarer ein Bild-Zeichen auf
der Leinwand entsteht. Pinsel und Farbe
sind seine medialen Vehikel für eine semantisch geläuterte, desillusionierende Aufklärung - für ein Bildkonzept, das trotz der
ernüchternden Erfahrungen auf einen kulturellen sowie auf einen politischen Diskurs
einwirken könnte.
94
kich miast. Berlin jest wymarzon¹ scen¹ do
takiej wojny znaków.
Wystawa Ryszarda Góreckiego zaostrza
jeszcze to semantyczne pomieszanie. Nie
daje (jak zawsze gdy mamy do czynienia
z dobr¹ sztuk¹) ¿adnej odpowiedzi.
Obrazy pe³ni¹ rolê instalacji malarskiej.
Budz¹c skojarzenia ze œcianami sal konferencyjnych i ich statystykami, biurem organizacji Attac lub stoiskiem jakiegoœ alternatywnego ruchu. W œrodku sali wystawowej
stan¹³ prosty, zrobiony z p³yty, domek,
którego œciany zewnêtrzne pokryli graffiti,
zaproszeni do wspó³pracy przez artystê,
cz³onkowie grupy Karate. W œrodku znalaz³y
siê obrazy bêd¹ce absurdalnym spiêciem
klisz z naszej zbiorowej pamiêci. Mo¿emy
tam m.in. zobaczyæ wnêtrze z berliñskim pomnikiem Holocaustu, symbolami McDonalda
i œciêtym konarem brzozy. Inaczej oddzia³ywuj¹ czarno-bia³e obrazy namalowane bezpoœrednio na œcianie, zapadaj¹ce w pamiêæ
jak np. globalny policjant bij¹cy pa³k¹ nagiego
cz³owieka z torb¹ Aldi w rêku.
Do tego wieloformatowe, niepokoj¹ce
kolorystyk¹ obrazy akrylowe i dwa „bliskie
sercu” cykle mniejszych prac, nawi¹zuj¹cych
do nieodleg³ej historii PRL. Obrazy te
potwierdzaj¹ tezê, ¿e dobrze jest siê trzymaæ razem w obliczu zagro¿eñ dnia codziennego i bezkompromisowych wp³ywów
ekonomii – proponuj¹c ironiczn¹ regu³ê na
przetrwanie. W rzeczowym tonie katastroficznych raportów zachodniego œwiata
dokumentuje siê to co powinniœmy wiedzieæ:
z wyj¹tkiem systemu przyczyn.
T³umaczenie Ryszard Górecki
PRZYPOMNIENIA LITERACKIE
Czytanie Ÿróde³.
Krzysztofa Fedorowicza „Imiona w³asne”
– czyli dekodowanie Trzeœniówka
Czes³aw Markiewicz
Czytam na g³os z Imion w³asnych: „W sierpniu osady po³o¿one na wschód od £agowa to
kêpy zieleni, oazy. Dachy, czerwone lub szare,
przykryte dachówk¹ lub pap¹, ³atwo pokonuje
ostre œwiat³o, zlewaj¹c budynki w prawie jednolit¹ bry³ê ze stepem, jaki rozci¹ga siê za
zabudowaniami. [...] Po lewej g³êboka dolina,
a ju¿ kilka kilometrów od drogi wysokie
wzgórza, zielono¿ó³te i bardzo jasne, srebrne,
na niebie w¹skie pasma chmur. Zieleñ gêstnieje jak ch³ód i wilgoæ. Krzyk ¿urawi, klangor ¿urawi, i ptaków ogromne sylwetki na
polach, albo nad polami, wywo³uj¹ niepokój,
przywo³uj¹ pamiêæ”.
Myœlê sobie, któ¿ tego nie widzia³, nie
s³ysza³? Ale czy zobaczy³? Z jakiej „pamiêci”
wywodzi Fedorowicz ów niepokój? I szybko
odkrywam z ³atwoœci¹, ¿e dopiero s³owa, te
s³owa z Imion w³asnych nadaj¹ wszystkiemu
sens, tak ¿ebym i ja zobaczy³, us³ysza³,
dotkn¹³, posmakowa³. Tworzy siê mit, legenda.
Natychmiast siêgam do G³owy z obsydianu
- przeczuwam, ¿e tam znajdê œlady „pamiêci”,
o któr¹ potyka siê tak¿e Fedorowicz. Czytam:
„Dlaczego Indie przywodz¹ mi na myœl piêkn¹
trêdowat¹ dziewczynê, która u stóp rybiookiej
bogini ofiarowa³a mi kwiaty, dwoje czarnych
koci¹t, które w Nepalu chcia³ mi podarowaæ
tybetañski dzieciak, miedziane gwoŸdzie
wypolerowane przez nagie stopy w pyle œwiêtych progów, przeœwituj¹ce jak lampy we
mgle?”. Czy AndrØMalraux widzia³ to w jednym miejscu, w tej samej chwili? Czy w ogóle
to widzia³? I zadajê pytanie: Czy Krzysztof
Fedorowicz ujrza³ naprawdê wy³aniaj¹c¹ siê
zza horyzontu Stronê Trzeœniówka? I co by
by³o, gdyby nie zanotowa³, jak Malraux, nie
zamieni³ w s³owa swoich przeczuæ, domys³ów
i zachwyceñ? Kto dowiedzia³by siê, ¿e te
wszystkie miejsca maj¹ dusze – z twarz¹
nietutejszej dziewczyny, g³osem ¿urawi, oczami koci¹t...
Ale najpierw zdanie z G³owy z obsydianu
wywo³uje we mnie dreszcze. Podobne pr¹dy
pojawiaj¹ siê w lêdŸwiach kiedy przewracam
kartki Imion w³asnych. Czujê smak archetypu,
dotyk toposu, zmys³owe reakcje, które mogê
nazwaæ tylko w jeden sposób: uruchamiaj¹c
wyobraŸniê, korzystaj¹c z uniwersalnych
narzêdzi literatury. Odbywam w³asn¹ podró¿.
Stojê na bastionie zamku w Siedlisku, patrzê
PRZYPOMNIENIA LITERACKIE
95
na zakole Odry – to jeden z cudów mojego
œwiata, mojego Muzeum WyobraŸni – podpowiada Malraux. A Trzeœniówek tu¿, tu¿.
Schodzê w dó³, ku po³udniowi, nad fosê.
Drogê zastêpuj¹ gêste krzewy dzikiego bzu,
œciana nie do przebrniêcia. Nagle - wy³om. Nie
wiem czy w zielonych chaszczach, czy
w wyobraŸni. L¹dujê w pustej, ciemnej przestrzeni zamkniêtej od góry wygiêtymi w sklepienie ga³êziami bzu, pomieszanego z leszczyn¹. Jakbym wyszed³ z dnia, wszed³ w noc.
Z nieba do piek³a, z Dantem pod rêkê. Pod
stopami ca³e dywany pe³zaj¹cych i spadaj¹cych ze wzgórza œlimaków. St¹pam ostro¿nie,
jakbym chcia³ zas³u¿yæ na rozgrzeszenie.
Odwracam g³owê: £¹kie. Rzêdy drzew z oplecionymi ca³¹ lichenologi¹ œwiata pniami.
K³adê siê w wysokiej trawie na obrze¿ach Mirocina Dolnego, po twarzy pe³zaj¹ patyczaki,
skacz¹ pasikoniki. Widzê je z bliska, jakbym
wiesza³ na œcianie obraz Celnika Rousseau.
Moje postoje wyobraŸni, tutejszej, lubuskiej, odnosz¹ siê do tego, co ju¿ widzia³em,
ju¿ dotyka³em, czego s³ucha³em, co czyta³em.
Jakbym zna³ topografiê Trzeœniówka. Nie
obawiam siê o sens. Pomaga mi Malraux: „Za
moimi plecami rozpoœciera siê Morze Œródziemne Homera, oliwki Wergiliusza, cmentarz, ludzie zarania ery atomowej i prawdziwego Muzeum WyobraŸni, tego, które nie
istnieje – podobnie jak ongiœ przede mn¹
rozpoœciera³a siê nawiedzona przez duchy
grota Elefanty, gdzie Absolut duma³ wœród
postaci wyzwolonych od przemijalnoœci i od
z³udy”.
No i odzywa siê wreszcie pe³nym g³osem
Fedorowicz. Chcia³oby siê powiedzieæ... którego nie ma, jeœli wierzyæ jego literackiej
imaginacji, ¿e Trzeœniówek to tylko punkt na
mapie; nie istnieje, jak prawdziwe Muzeum
WyobraŸni. WyobraŸnia Fedorowicza powo³uje nierozpoznane przestrzenie, których nie
da siê wprost konfrontowaæ z topograficzn¹
rzeczywistoœci¹. Ale jeœli ju¿ przyzwolimy na
œmieræ autora, wszak to tylko kategoria literacka, to otrzymamy skarb: magiczne s³owa
jego prozy, które uruchamiaj¹ ¿yw¹, zakorzenion¹ legendê Œl¹ska, i ¿eby wszystko by³o
przejrzyste, dodajmy Lubuskiego, legendê
96
skonfrontowan¹ przez konotacje z kultur¹
europejsk¹ - najbli¿ej: niemieck¹ i francusk¹.
Nie fascynowa³bym siê kategori¹ Muzeum
WyobraŸni gdybym wczeœniej albo póŸniej,
najlepiej równolegle nie siêgn¹³ po Imiona
w³asne. Po od³o¿eniu tej ksi¹¿ki œwiat tutejszy,
miejscowy, lubuski - nie by³ ju¿ taki sam.
Wszêdzie, pod ka¿d¹ miedz¹ wietrzy³em atak
archetypów, zewsz¹d czu³em woñ legendy.
Jak Malraux otworzy³ Muzeum WyobraŸni,
tak Fedorowicz rozpostar³ Stronê Trzeœniówka. Gdzie to jest? Pyta³em. Tutaj - odpowiada³
uwolniony przez autora z wiêzienia wyobraŸni
przewodnik. OdpowiedŸ prawdziwa: w ka¿dym miejscu na œwiecie. Tutaj Fedorowicza,
Strona Trzeœniówka, rozlewa siê po mapie,
w wyobraŸni, w zmys³ach, wokó³ Jeziora
Trzeœniowskiego, schodzi wraz z bukowymi
lasami ze wzgórz od pó³nocy na po³udnie, od
wschodu do zachodu Œl¹ska Lubuskiego. Kim
wiêc naprawdê jest autor? W jak¹ grê nas
wci¹ga? – pytam z lêkiem, po doœwiadczeniach z Muzeum WyobraŸni. „Autor proponuje podró¿ w przestrzeni, któr¹ przenika legenda i mit. Przyjmuje rolê etymologa poszukuj¹cego genezy nazw i próbuj¹cego odtworzyæ
ich rozwój, etnografa ocalaj¹cego pozosta³oœci
dawnych obyczajów i legend, wreszcie przyrodnika i geografa zainteresowanego bogactwem i zró¿nicowaniem opisywanych krajobrazów” – odpowiada Jan B³oñski.
Nie André Malraux jest przewodnikiem
Fedorowicza. Imion w³asnych, owego tutaj, na
wschód od Odry, szuka podró¿uj¹c z Marcelem Proustem. Mam wra¿enie, ¿e to ta sama
marszruta, to samo Muzeum WyobraŸni Œródziemnomorskie, Eliotowskie, Audenowskie i Mi³oszowe. I dlatego Strona Trzeœniówka, nasze tutaj, wpisuje siê uniwersalnie
w najszlachetniejsze rewiry europejskiej
wyobraŸni. Nawet jeœli brzmi to nieco nazbyt
patetycznie. Fedorowicz inspiruje do odwiedzania w³asnego Muzeum WyobraŸni, wskazuje jak pozyskiwaæ „energiê” ¿eby stan¹æ na
bastionie swojego, wyobraŸnionego zamku
i szukaæ za najbli¿szym horyzontem w³asnego
zakola rzeki, gdzieœ... tutaj.
Podró¿ujê z Imionami w³asnymi Krzysztofa Fedorowicza. On wyobra¿a za mnie;
otwieram Stronê Trzeœniówka: „Jest coœ indywidualnego w miejscowoœciach, i aby zaspokoiæ ¿¹dzê ujrzenia jakiejœ konkretnej osady,
nie wystarcz¹ znalezione przypadkowo,
w innym miejscu, elementy jej krajobrazu;
strony Guermantes jednak nie przywo³aj¹ tak
piêkne lilie, jakie ros³y nad Vivonne, a okolic
Méséglise wspania³e bzy. Jednoczeœnie nazwy
- daj¹ce indywidualnoœæ miastom i rzekom,
zaludniaj¹ce cudownoœci¹ œwiat fizyczny,
nazwy, co zawieraj¹ w sobie idee czy obrazy
„Niepoznawalnego, któreœmy w nich pomieœcili” – przyprawiaj¹ czêsto o gorzkie rozczarowania. Te nastêpuj¹ wtedy, gdy istniej¹cy
w nas obraz danego miejsca konfrontujemy
z rzeczywistoœci¹, kiedy okazuje siê, ¿e realne
miejsce, wystêpuj¹ce dot¹d pod magicznym
imieniem, nie ma w sobie nic z tej duszy, jak¹
z nim identyfikowaliœmy. „Wró¿ka ginie, kiedy
zbli¿amy siê do rzeczywistej osoby”.
Jednak Strona Trzeœniówka pozostanie
w tej formie, w jakiej zrodzi³a siê w wyobraŸni.
Nie ma bowiem tutaj miejsca na konfrontacje,
skoro trudno z ca³¹ pewnoœci¹ stwierdziæ, ¿e
ten obraz istnieje. Sam Trzeœniówek... Owszem
s¹ jakieœ ruiny, ruiny jednak nie s¹ jasno
okreœlone, wylanie fundamentów nie decyduje
jeszcze o ostatecznym kszta³cie domu. Strona
Trzeœniówka zrodzi³a siê w wyobraŸni i – dot¹d nie poznana i chyba bez szans, aby kiedyœ
zostaæ poznan¹ – wci¹¿ tê wyobraŸniê buduje.
Trzeœniówek jako metafora mo¿e ca³ego
obszaru Ziemi Torzymskiej, albo i Œl¹ska,
jakby zaprzecza destrukcji, w jakiej siê przejawia... Jakaœ wspania³oœæ i niesamowitoœæ
przewy¿szaj¹ ruiny i zgliszcza, zamiast
zniszczonej wsi jawi siê przestrzeñ monumentalna i jasna, mo¿e nawet – o klasycznych pro-
porcjach. Aleja potê¿nych i smuk³ych lip
o wspania³ych koronach, w zasadzie gaj, mog³aby pos³u¿yæ Grekom jako wzór œwi¹tyni.
Paradoksalnie, Trzeœniówek jest niby œredniowieczny koœció³. Jest mo¿e tym bardziej
miejscem idealnym, oderwanym, prawie nierealnym, ¿e na wspó³czesnych mapach nie zosta³
okreœlony, i nie ma go w aktualnych spisach
miejscowoœci i indeksach na koñcu atlasów
– i jest tym bardziej taki, ¿e w archiwach przejawia siê w tylu pojemnych nazwach...
Barwy, jakie jawi¹ siê, kiedy patrzymy na
zachód z okna poci¹gu jad¹cego z £agowa
przez Boryszyn, albo na po³udnie z poci¹gu
z Miêdzyrzecza przez Templewo i Trzemeszno, odpowiadaj¹ wnêtrzu koœcio³a Wniebowziêcia NMP w ¯aganiu. Nawy, prezbiterium i sklepienia tej œwi¹tyni rozœwietla obraz
w jednym z bocznych o³tarzy, o³tarzu Chrystusa w Ogrójcu, p³ótno Micha³a Willmana,
który zastosowa³ g³êbokie kolory. ¯ó³æ i pomarañcz zachodu s³oñca obejmuj¹ ca³¹
œwi¹tyniê i chyba najlepiej skupiaj¹ siê na
p³ótnie w o³tarzu g³ównym, i w ogóle w ca³ym
prezbiterium.
JasnoϾ i sugestywnoϾ ukrytej w mroku
postaci, a jednoczeœnie migotliwoœæ t³a – te
cechy decyduj¹ zapewne o sile czy mocy
dzie³a, co rozœwietla ca³y gotycki koœció³.
Obraz rozœwietla œwi¹tyniê, ale wêdrowiec
czuje jakoœ przez skórê, ¿e to œwiat³o przynale¿y temu miejscu od pocz¹tku, pojawi³o
siê, zanim wprowadzono do œwi¹tyni barokowe p³ótno w bogatej rokokowej ramie.
Koœció³, tak jak strona Trzeœniówka i kraina
bukowych jezior, jest zanurzony w œwietle,
o którym pisze Marcel Proust, ¿e wy³ania siê
„z owej sylaby antes”.
VARIA BIBLIOTECZNE
W³adcy, zdrajcy i mê¿owie stanu
– œladami autorów zabytkowych rêkopisów
Dawid Kotlarek
Wielkie postacie historyczne „zagoœci³y”
w murach WiMBP w Zielonej Górze, a to za
spraw¹ cennych rêkopisów znajduj¹cych siê
w zabytkowych zbiorach norwidowskiej
ksi¹¿nicy. Na dokumentach tych widniej¹
nazwiska osób powszechnie znanych, które
niew¹tpliwie swoimi czynami wp³ynê³y na
losy Polski. Jan Jerzy oraz Janusz Radziwi³³owie, Micha³ Serwacy Korybut Wiœniowiecki, król Stanis³aw August Poniatowski
i Stanis³aw Staszic – czy¿ ci bohaterowie nie
wzbudzaj¹ emocji? Zachowane, rêcznie spisane dokumenty przenios¹ nas zatem w czasy
odleg³e, do epok, w których wy¿ej wymienione osobistoœci ¿y³y i dzia³a³y.
Przywilej Jana Jerzego Radziwi³³a
Roku pañskiego 1616 zszed³ z tego œwiata
ksi¹¿ê Miko³aj Krzysztof Radziwi³³, pan na
Nieœwie¿u – zwany „Sierotk¹”. Mieszczanie
pogr¹¿yli siê w ¿a³obie. Pamiêtali bowiem
dobrze, jak wiele uczyni³ ich w³adca, aby w
mieœcie ¿y³o siê lepiej. To jemu zawdziêczali
szereg przywilejów, które przyczyni³y siê do
rozwoju Nieœwie¿a. Ordynacjê po ksiêciu
„Sierotce” obj¹³ jego syn, Jan Jerzy – postaæ
98
bardzo ciekawa, choæ czêsto pomijana w literaturze.
Jan Jerzy Radziwi³³, herbu Tr¹by urodzi³ siê
w 1588 r. Lata swojej m³odoœci spêdzi³ na
pobieraniu nauk, najpierw pod okiem jezuitów, by od 1604 r. rozpocz¹æ edukacyjn¹
podró¿ po Europie. Po powrocie do kraju
o¿eni³ siê z córk¹ kasztelana krakowskiego
Janusza Ostrogskiego – El¿biet¹. Œlub odby³ siê
w roku 1609. Odt¹d najczêœciej rezydowa³
w miejscowoœci Jaz³owiec na Podolu. Wda³
siê w tym czasie ksi¹¿ê Jan w konflikt z niejak¹ Zofi¹ z Zamiechowa o Buczacz w ziemi
halickiej. Radziwi³³ postanowi³ si³owo
rozwi¹zaæ problem, przeprowadzaj¹c „zajazd”
na sporn¹ miejscowoœæ. Skazany zosta³ za ten
uczynek na karê infamii i wieczyst¹ banicjê.
W tamtych czasach oznacza³o to utratê mo¿liwoœci pe³nienia funkcji publicznych i koniecznoœæ opuszczenia kraju. Dodatkowo ¿ony
skazanych w takich przypadkach uznawane
by³y za wdowy, a dzieci za sieroty. Ostatecznie
konflikt uda³o siê za³agodziæ i zakoñczyæ polubownie. Po œmierci ojca przebywa³ w Nieœwie¿u do grudnia 1619 r., kiedy to postanowi³ odbyæ kolejn¹ podró¿ po Europie, niestety ju¿ ostatni¹. Zmar³ w roku 1620.
W zabytkowych zbiorach zielonogórskiej
biblioteki zachowa³ siê cenny dokument –
przywilej, który wystawi³ Jan Jerzy Radziwi³³
w 1617 r., potwierdzaj¹c tym samym, jako
nowy pan na Nieœwie¿u, prawa magdeburskie
nadane jeszcze przez króla Stefana Batorego
w 1580 r. Prawa te okreœla³y ustrój miasta.
Z treœci dokumentu (w wielu miejscach nieczytelnego) wydobyæ mo¿na kilka interesuj¹cych informacji na temat jego funkcjonowania,
np. dotycz¹cych sposobu obierania i zakresu
dzia³alnoœci wójta. Mianowany przez ksiêcia,
by³ jego przedstawicielem, sprawowa³ funkcje
s¹downicze i wydawa³ wyroki w spornych
sprawach. Obywatel, który jednak poczu³by
siê niesprawiedliwie potraktowany móg³
odwo³aæ siê do ksiêcia, o czym czytamy
w tekœcie: A wczymby siê rozs¹dek i skazanie
Wójta i wszystkiego urzêdu Nieœwieskiego
miejskiego komu nie wedle prawa bydŸ zda³o
tedy wedle przywileju Króla Jegomoœci appellatia w takowych rzeczach do mnie i
potomków moich bydŸ ma. W przypadku zejœcia z tego œwiata pomienionego wójta, przywilej podaje instrukcje jak postêpowaæ w
takiej sytuacji:
[...] wszyscy obywatele
miasta [...] maj¹ miêdzy sob¹ obraæ dwu electów, zachowuj¹c siê w obieraniu [...] wed³ug
prawa Saskiego i Magdeburskiego, w którym
opisuje jaki Wójt obieran bydŸ ma. Dalej
niestety tekst jest nieczytelny.
Przywilej imponuje swoim wygl¹dem.
Obszerny pergaminowy dokument ozdobiony
jest piêknym inicja³em, a ca³oœæ uzupe³nia oryginalna pieczêæ kancelarii ksi¹¿êcej, godnie
reprezentuj¹c Jana Jerzego Radziwi³³a wœród
rêkopisów, stanowi¹cych w³asnoœæ zielonogórskiej Ksi¹¿nicy.
Janusz Radziwi³³ – zdrajca czy patriota?
Ka¿dy chyba za spraw¹ sienkiewiczowskiego Potopu kojarzy osobê wojewody
wileñskiego i hetmana wielkiego litewskiego,
ksiêcia Janusza Radziwi³³a jako zdrajcê, który
w imiê chorobliwych ambicji sk³onny by³ do
wspó³pracy ze szwedzkim najeŸdŸc¹. Obecnie
inaczej próbuje siê oceniaæ jego dzia³alnoœæ.
Pojawia siê coraz wiêcej g³osów usprawiedliwiaj¹cych politykê ksiêcia. To, i¿ by³ wielce
ambitny, nie ulega w¹tpliwoœci - konsekwentnie d¹¿y³ do objêcia najwy¿szych stanowisk,
czêsto za wszelk¹ cenê. Aby osi¹gn¹æ swoje
cele doprowadzi³ np. do zerwania sejmu,
wykorzystuj¹c by³ego s³ugê swego domu
W³adys³awa Siciñskiego. Wielokroæ objawia³
siê tak¿e jego impulsywny charakter, gdy¿
ksi¹¿ê czêsto wdawa³ siê w przeró¿ne awantury. Nale¿y równie¿ pamiêtaæ o dokonaniach
hetmana wielkiego litewskiego na polach
walki, gdzie z dum¹ prowadzi³ swoje
chor¹gwie przeciw wrogom Rzeczypospolitej.
W 1649 r. w wyprawie przeciw Kozakom
zdoby³ Mozyrz, rozbijaj¹c Chmielnickiego,
gdzie kaza³ pojmanych jeñców dla przyk³adu
powbijaæ na pal lub œcinaæ, a 270 Kozaków po
uciêciu im prawej rêki wolno do domu puœci³,
a wszystko to w imiê panuj¹cego wówczas
prawa zwyczajowego 1. Kolejn¹ zas³ug¹ zdolnego dowódcy by³ marsz w kierunku Kijowa
w 1651 r. i odbicie miasta z r¹k kozackich.
Niew¹tpliwie by³ równie¿ Radziwi³³ wizjonerem politycznym, g³osz¹c tezê o niebezpieczeñstwie rozbioru Rzeczypospolitej przez
Rosjê i Austriê 2. S¹dzi³, i¿ król Jan Kazimierz
prowadzi³ niew³aœciw¹ politykê, która nie by³a
w stanie powstrzymaæ istniej¹cego zagro¿enia.
St¹d zrodzi³ siê plan nawi¹zania wspó³pracy ze
Szwecj¹ przeciw Rosji, sfinalizowany ostatecznie s³ynn¹ ugod¹ kiejdañsk¹ z 1655 r.
Szwedzi starali siê jednak utrzymywaæ dobre
stosunki z Rosj¹. Tego Radziwi³³ nie przewidzia³, staj¹c siê ofiar¹ w³asnej intrygi. Ksi¹¿ê
czêsto udziela³ siê tak¿e poza aren¹ polityczn¹.
Wspiera³ finansowo kalwinistów, funduj¹c
nowe zbory, szko³y, udziela³ pomocy m³odzie¿y kalwiñskiej ucz¹cej siê za granic¹. O pozytywnych aspektach dzia³alnoœci Janusza Radziwi³³a wspomina siê rzadko, uwypuklaj¹c
zazwyczaj pejoratywne cechy ksiêcia i podkre-
1 Polski Słownik Biograficzny. Pod red. E. Rostworowskiego, Wrocław 1987, T. XXX, s. 211.
2 M. Matwijów, Koncepcje polityki Janusza Radziwiłła w latach 1648-1655. W: Z dziejów i tradycji srebrnego wieku, pod red.
J. Pietrzaka, Wrocław 1990, s. 35.
VARIA BIBLIOTECZNE
99
œlaj¹c jego polityczne niepowodzenia. Wydaje
siê jednak, i¿ w dzia³aniach swoich nie kierowa³y nim negatywne pobudki, lecz przeciwnie
– gor¹ce uczucia patriotyczne.
Pozostawi³ po sobie hetman Janusz
pami¹tkê - list, który w³asnorêcznie napisa³ na
rok przed œmierci¹ (zm. w 1655 r.), adresuj¹c
go do starosty kiejdañskiego – Wawrzyñca
Kochañskiego. List, choæ nie tyczy spraw wielkiej polityki i dokonañ ksiêcia, spoczywaj¹c w
murach zielonogórskiej biblioteki przypomina
potomnym o legendzie Radziwi³³a, i sk³ania do
rozwa¿añ nad ocen¹ dzia³alnoœci tej, jak¿e
wielkiej i zarazem kontrowersyjnej, postaci.
Bogobojny ksi¹¿ê na Wiœniowcu
Studiuj¹c zabytkowe rêkopisy, napotkamy
reprezentanta kolejnego z wielkich rodów polskich – Micha³a Serwacego Korybutha
Wiœniowieckiego (1680-1744), ostatniego
przedstawiciela tej magnackiej rodziny.
M³ody ksi¹¿ê w wieku 14 lat uda³ siê na
nauki za granicê. Powróci³ po dwóch latach do
kraju, gdy po œmierci króla Jana III
[Sobieskiego] na sejm obiorczy trafi³ w którym
mimo wieku m³odego [mia³ wówczas 16 lat]
jako pose³ wybrany z województwa podolskiego zasiada 3. Szybko ksi¹¿ê dochodzi³ do
kolejnych godnoœci. Ju¿ w 1700 r. by³ generalnym pu³kownikiem wojsk litewskich, a nastêpnie og³oszony zosta³ marsza³kiem konfederacji ksiêstwa. W wieku 22 lat natomiast
móg³ siê poszczyciæ tytu³em hetmana polnego
litewskiego. Podczas wojny pó³nocnej walcz¹c
przeciwko oddzia³om Karola XII mia³ podobno pojmaæ do niewoli szwedzkiego genera³a
Humerleyme. Za swoje zas³ugi otrzymywa³
kolejne nominacje - na stanowisko kasztelana
wileñskiego i wreszcie hetmana wielkiego
litewskiego. Przez dwa lata przebywa³ ksi¹¿ê
w niewoli rosyjskiej w G³uchowie, gdzie
znosi³ cierpliwie takow¹ oddaj¹c siê pisaniu
poezyj religijnych 4. Ostatecznie uda³o mu siê
zbiec i powróciæ do ojczyzny, gdzie jako woje-
woda wileñski poœwiêci³ siê sprawom publicznym. Ksi¹¿ê mia³ tak¿e swój wk³ad w rozwój literatury, gdy¿ jak podaje Samuel
Brodowski, autor ¯ywotów Hetmanów...
wyda³ osiem dzie³ nabo¿nej treœci w jêzyku
polskim wierszem i proz¹. Dorobi³ siê wielkiej
fortuny, w³ada³ 9. miasteczkami i ok. 150.
wsiami. To z jego inicjatywy wybudowano
nowy pa³ac w Wiœniowcu.
Trzy dokumenty z widniej¹cym podpisem
Micha³a Serwacego, znajduj¹ siê w zbiorach
WiMBP, z czego dwa dotycz¹ zakonu wigierskich Ojców Kamedu³ów. Najstarszy z nich
datowany na 1701 r. adresowany jest do rotmistrza Krupiñskiego, dowódcy chor¹gwi kozackiej. Wiœniowiecki nakazuje serio pod gard³em wycofanie oddzia³ów z wczeœniej zajêtych wsi nale¿¹cych do Ksiê¿y Kamedu³ów
Wigierskich. Trudno jednak ustaliæ okolicznoœci wczeœniejszego zajêcia tych¿e ziem. Wiadomym natomiast jest, ¿e kameduli aktywnie
uczestniczyli w procesie osadniczym Suwalszczyzny, z czasem dochodz¹c do ogromnego
maj¹tku. Kolejne dobra nabywali w postaci
darowizn, ale zdarza³y siê tak¿e z ich strony
akty samowoli, kiedy to bezprawnie poszerzali granice swych maj¹tków. Doprowadzi³o to
do wielu konfliktów i procesów s¹dowych w
pierwszej po³owie XVIII w. Taka te¿ mog³a
byæ geneza wydarzeñ o których wspomina
interesuj¹cy nas rêkopis, choæ pró¿no w literaturze szukaæ informacji na ten temat. Micha³
Serwacy Wiœniowiecki jako cz³owiek wra¿liwy i bogobojny (pisa³ przecie¿ poezjê religijn¹) stara³ siê dbaæ i wspieraæ instytucje koœcielne. Œwiadczy o tym kolejny dokument
z roku 1705, z którego dowiadujemy siê
o przekazaniu w rêce przeora Konwentu
Wigierskiego Ojców Kamedu³ów na fabrikê
koœcio³a Wigierskiego pó³tora tysi¹ca z³otych.
Kolejny, trzeci ju¿ rêkopis tak¿e dotyczy spraw
maj¹tkowych. Jest to rodzaj kontraktu zawarty
miêdzy jaœnie oœwieconemi Ksi¹¿êtami
Korybutami, braæmi Januszem Antonim
i Micha³em Serwacym, a braci¹ zakonn¹
3 Żywoty Hetmanów Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego z materyałów po Samuelu Brodowskim
w Podhorcach znalezionych wydał Żegota Pauli. Warszawa 1991 (przedr. fotooffs., org.: Lwów [i in.] 1850), s. 221.
4 Herbarz Polski i imion, spis zasłużonych w Polsce ludzi wszystkich stanów i czasów. Lwów 1862, s. 187-188.
100
Konwentu Podkamienieckiego Góry Ró¿añca
Œwiêtego, le¿¹cego w województwie ruskim,
spisany w 1713 r.
Dokumenty pozosta³e po ostatnim z wielkiego rodu Wiœniowieckich, zgromadzone
w Bibliotece, zawieraj¹ ciekawe lecz oczywiœcie
szcz¹tkowe informacje zwi¹zane z dzia³alnoœci¹ Micha³a Serwacego. Dla badacza, który
zechcia³by zainteresowaæ siê g³êbiej postaci¹
ksiêcia bêd¹ one jednak stanowiæ interesuj¹ce
Ÿród³o historyczne.
W kancelarii króla Stanis³awa
Z pozoru nie rzuca siê w oczy i nie wyró¿nia swoim wygl¹dem od innych zachowanych dokumentów z koñca wieku XVIII.
Z pewnoœci¹ na wielu nie zrobi³by wiêkszego
wra¿enia, gdyby nie fakt, ¿e wystawi³ go we
w³asnej osobie ostatni król Polski Stanis³aw
August Poniatowski. Mowa o kolejnym
rêkopisie ze zbiorów ksi¹¿nicy zielonogórskiej:
patencie nominacyjnym na stanowisko Pisarza
w Komisji Wojskowej Wielkiego Ksiêstwa
Litewskiego z rang¹ rotmistrzowsk¹ w Kawalerii Koronnej Ksiêstwa, które to król nada³
Aleksandrowi Narbutowi w 1793 r. Mia³ on
obj¹æ to stanowisko, jak wynika z tekstu po
odejœciu niejakiego Jasiñskiego. Chodzi tu
o Józefa Jasiñskiego, kapitana strzelców,
postaci która przez ca³e ¿ycie pozostawa³a
w cieniu swojego s³ynnego brata Jakuba –
przywódcy powstania koœciuszkowskiego na
Litwie. Józef w bitwie przeciwko wojskom
rosyjskim pod So³ami w 1794 r., gdy ko³o od
armaty spad³o, a strzelcy odparci zostali, sam
jeden skoczy³ do jej obrony, lecz pochwycony
od karabinierów dosta³ siê im w niewolê 5,
z której niestety ju¿ nie powróci³.
Po ostatnim w³adcy Polski zachowa³a siê
znaczna iloœæ dokumentów, nagromadzonych
przez lata rz¹dów. Sprzyja³ temu rozbudowany
królewski aparat urzêdniczy. Poniatowski sam
czêsto zabiera³ siê do osobistego ich spisywania. Do dziœ dotrwa³o wiele brulionów, na
których rozpoznaæ mo¿na charakterystyczne
pismo króla. Wielokrotnie rozpoczyna³ on
tylko tekst, aby nastêpnie przywo³aæ swego
sekretarza, który uzupe³nia³ resztê pod dyktando swego pana. Nastêpnie ca³oœæ przepisywano na czysto.
Archiwum królewskie, które dotrwa³o do
naszych czasów nie jest kompletne. Du¿a czêœæ
zbiorów dostêpna jest obecnie w Archiwum
G³ównym Akt Dawnych w Warszawie i w
Muzeum Narodowym w Krakowie. Pewna
czêœæ uleg³a rozproszeniu i poszczególne dokumenty znajduj¹ siê obecnie w ró¿nych czêœciach Polski, w tym jeden w Bibliotece
w Zielonej Górze. Nieznane s¹ natomiast losy
tej czêœci archiwum, któr¹ z kraju wywióz³
ksi¹¿ê Stanis³aw Poniatowski – bratanek króla,
zawieraj¹c¹ byæ mo¿e cenne informacje, które
mog³yby wype³niæ niektóre nie zapisane dot¹d
karty historii epoki stanis³awowskiej.
M¹¿ stanu
Duchowny, uczony i filozof, geograf, pionier taternictwa i ojciec geologii polskiej, filantrop, dzia³acz polityczny i oœwiatowy, prekursor badañ terenowych i turystyki górskiej, m¹¿
stanu. Chodzi tu o jednego z najwybitniejszych przedstawicieli polskiego Oœwiecenia – Stanis³awa Staszica (1755-1826). Nie
sposób w kilku zdaniach opisaæ zakresu
dzia³alnoœci tej najwiêkszej umys³owoœci
prze³omu wieku XVIII i XIX. By³ cz³onkiem
Towarzystwa Przyjació³ Nauk, Izby Edukacyjnej, a od roku 1815, jako radca stanu Komisji
Rz¹dowej Wyznañ Religijnych i Oœwiecenia
Publicznego oraz dyrektorem generalnym
w Wydziale Przemys³u i Kunsztów. Nastêpnie pe³ni³ funkcjê ministra Stanu. W spadku po sobie pozostawi³ wiele wartoœciowych
dzie³, w tym m.in.: Uwagi nad ¿yciem Jana
Zamoyskiego (1787), Przestrogi dla Polski
(1790), O ziemiorodztwie Karpatów i innych
gór i równin Polski (1815), Ród ludzki (181920) oraz inne pisma filozoficzne i pedagogiczne. Wiele z tych pozycji doczeka³o siê
wydañ wspó³czesnych.
5 H. Mościckiego, Jakub Jasiński. Kraków 1948, s. 180.
VARIA BIBLIOTECZNE
101
Z dnia 28 wrzeœnia 1815 r., pochodzi pierwszy z dwóch dokumentów, bêd¹cych w posiadaniu WiMBP w Zielonej Górze, jakie
pozosta³y po najwiêkszym umyœle Polski epoki
Oœwiecenia. Pierwszy z nich, w formie listu,
adresowany jest do Rektora Konwiktu Ksiê¿y
Pijarów w Warszawie, Kajetana Kamieñskiego i dotyczy regulacji spraw maj¹tkowych
tego¿ Konwiktu, zwanym ¯oliborzem, który
wœród warszawskich szkó³ najwiêksz¹ mia³
niegdyœ s³awê 6. Powsta³ on przy ulicy Miodowej, dziêki zabiegom ks. Stanis³awa Konarskiego. Jego nastêpca Rektor Augustyn
Or³owski naby³ posiad³oœci nad Wis³¹, na
których wzniesiono dom letni wraz z ogrodami, a ca³emu miejscu nadano nazwê Jolibord
(z franc. piêkny brzeg), która z czasem uleg³a
spolszczeniu i przyjê³a siê w brzmieniu „¯oliborz”. Gdy w roku 1807 w³adze francuskie
zajê³y dotychczasowy gmach konwiktu, szko³ê
przeniesiono w³aœnie do ¯oliborza, który gorliwem staraniem równie zas³u¿onego w dziejach zgromadzenia ks. Rektora Kajetana
Kamieñskiego by³ stosownie przebudowany, o
jedno piêtro podwy¿szony, a nastêpnie innemi
budowlami pomno¿ony 7. W roku 1832 budynki te w³¹czone zosta³y do nowo powsta³ej
cytadeli aleksandryjskiej. Staszic jako cz³onek
komisji do spraw wyznañ religijnych i oœwie-
cenia publicznego, zajmuj¹c siê sprawami organizacji szkolnictwa z pewnoœci¹ niejednokrotnie zetkn¹³ siê z problemami warszawskiego
Konwiktu. Drugi dokument pochodzi tak¿e
z okresu, kiedy to Stanis³aw Staszic piastowa³
wysokie urzêdy pañstwowe. Tym razem
w zastêpstwie rezyduj¹cego ministra, podpisa³ siê
on pod odmow¹ przyznania pensji emerytalnej
wdowie, pu³kownikowej Annie Trzciñskiej.
Wielki splendor przypada zatem zielonogórskiej Bibliotece przechowuj¹cej w swoich
zbiorach materia³y, które nosz¹ œlady dzia³alnoœci jednego z najwiêkszych umys³ów, nie
tylko epoki oœwiecenia, ale i ca³ych dziejów
Rzeczypospolitej.
***
Zgromadzone przez WiMBP rêkopisy
stanowi¹ cenn¹ lekcjê historii naszego kraju.
Nic tak nie oddaje ducha epoki, jak zachowane, autentyczne relikty minionych wieków,
a takimi z pewnoœci¹ s¹ zabytkowe manuskrypty omówione powy¿ej. Choæ pojedyncze
dokumenty dotycz¹ tylko pewnych wycinków
dzia³alnoœci poszczególnych postaci, to w zestawieniu z innymi dostêpnymi materia³ami
Ÿród³owymi oraz literatur¹, uzupe³niæ mog¹
dotychczas zebran¹ wiedzê.
6 F. M. Sobieszczański, Żoliborz. „Tygodnik Ilustrowany” 1860, nr 54, s. 507-508.
7 Tamże, s. 507.
102
Anne Seubert
Horizonte
Zahnsteinerweichend
auf den Nerv genau
meine Weiblichkeit
treffend
flüchten
Habseligkeiten
gen Übersee
Streichholzschachteln
als Flakschiff nutzend
Ich lache und trete ins Blaue.
Horyzont
zmiêkczaj¹c kamieñ na zêbach
znajdujê nagle
sam œrodek
mojej kobiecoœci
czmychaj¹
drobne przedmioty
ku zamorskim krainom
pude³ko po zapa³kach
w pancern¹ ³ódŸ
przemieniaj¹c
Z uœmiechem wkraczam w b³êkit.
przek³ad Grzegorz Gorzechowski
103
Anne Seubert
Engelsstaffeln
Einer Staffel
Lasso führender Engel
gleich
starr von Silber
exerzieren
Wassersäulen aus
gebrochener Stirn
Handteller unter
meinen Brüsten
stimme ich
Sirenengeheul an
Haifischflossen imitierend
Verstummend
fällt ein Ungewitter ins
Meer und gleißende
Cherubim erheben
sich eine Aureole an deine
Küste zeichnend
Zastêpy Anio³ów
Anio³owie
na postronku
ca³y zastêp
srebrem sztywno okuci
æwicz¹ musztrê
a woda s³upami
z umêczonego czo³a
z d³oni¹
na przeponie
dobywam z siebie
syrenich dŸwiêków
b³yskaj¹c ku przestrodze
p³etw¹ rekina
do morza
z g³uchym ³oskotem
wpada nawa³nica
œwietliste zastêpy podnios³y bunt
rysuj¹c aureolê
na piasku twojego wybrze¿a
przek³ad Grzegorz Gorzechowski
104
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
Gmina Œwidnica
Gemeinde Œwidnica
Miros³aw Kuleba
Miros³aw Kuleba
Kiedy dzisiaj mówimy o 700-leciu Œwidnicy, podzielonogórskiej wioski o niezwykle
ciekawej historii, odnosimy ten okr¹g³y
jubileusz do pierwszej wzmianki w Ÿród³ach
pisanych, bynajmniej zaœ nie do daty
za³o¿enia wioski. Œwidnica – jako Swidnitz –
pojawia siê na kartach historii w roku 1305,
w dokumencie koœcielnym zwanym Rejestrem G³ogowskim. Musia³a jednak powstaæ
co najmniej kilka dziesi¹tków lat wczeœniej,
byæ mo¿e w czasie najwiêkszego nasilenia
kolonizacji niemieckiej na Œl¹sku, przypadaj¹cej na lata 50-te XIII wieku. Mamy bowiem
dokumentalnie poœwiadczone istnienie przed
1251 r. s¹siednich wiosek, KoŸli i Grabowca.
Ksiêga w³asnoœci diecezji wroc³awskiej
z 1245 roku wymienia poblisk¹ wieœ S³one.
Wenn heute vom 700. Jahrestag von
Œwidnica, einem Dorf bei Zielona Góra
mit außerordentlich interessanter Geschichte
die Rede ist, bezieht man dieses runde
Jubiläum auf die erste Erwähnung in
geschriebenen Quellen und nicht auf den
Zeitpunkt, in dem das Dorf entstand.
Œwidnica – als Swidnitz – erschien in der
Geschichte im Jahre 1305, in einem
Dokument, das als Rejestr G³ogowski
(Glogauer Register) bezeichnet wird. Es
musste jedoch mindestens einige Jahrzehnte
früher entstanden sein, vielleicht in der
Zeit der intensivsten deutschen Kolonisierung in Schlesien, die in den 50er
Jahren des 13. Jahrhunderts stattfand. Es
existieren nämlich Dokumente, die das
Bestehen benachbarter Dörfer, KoŸla und
Grabowiec, vor dem Jahre 1251 bestätigen.
Im Eigentumsbuch der Breslauer Diözese
aus dem Jahre 1245 steht der Name des
in der Nähe liegenden Dorfes – S³one.
Po³o¿enie i warunki naturalne
Gmina Œwidnica, z jej wioskami o bardzo
starym rodowodzie, siêgaj¹cym XIII wieku,
jest na Ziemi Lubuskiej miejscem wyj¹tkowym. Sprawia to bardzo urozmaicone,
wyj¹tkowe, jak na obszar ni¿owy, zró¿nicowanie rzeŸby terenu, dziêki któremu na stosunkowo niewielkim obszarze napotkamy
kilka zupe³nie ró¿ni¹cych siê od siebie typów
krajobrazu.
Lage und Naturbedingungen
Die Gemeinde Œwidnica samt Dörfern mit
ihrer sehr alten Geschichte, die in das 13.
Jahrhundert zurückgeht, stellt auf dem Gebiet
von Ziemia Lubuska einen besonderen Ort
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
105
dar. Dies wird durch sehr abwechslungsreiche, für ein Tiefengebiet außergewöhnliche
Differenzierung der Geländebeschaffenheit
verursacht, dank deren in einem verhältnismäßig kleinen Bereich einige sich voll
voneinander unterscheidende Landschaftstypen zu treffen sind.
Im zentralen Gemeindeteil befindet sich
Wa³ Zielonogórski (Grünberger Wall), eine
Kette von Anhöhen, die vom Gletscher aufgehoben wurden. Er streckt sich vom Osten
nach Westen aus und hat eine Höhe von 100
bis 220 Meter über dem Meeresspiegel. An
den Aufhebungsböschungen liegen die meisten Dörfer: Œwidnica (Schweinitz), Wilkanowo (Wittengau), S³one (Schloin), Bucha³ów
(Buchelsdorf), Letnica (Lättnitz), Grabowiec
und KoŸla. Die höchste Anhöhe auf dem
Gebiet des Grünberger Walls ist Góra
Wilkanowska (Wittengauer Berg) mit einer
Höhe von 220,81 Meter über dem Meeresspiegel. Von ihrer Spitze aus gibt es einen breiten Ausblick auf den Flusstal von Œl¹ska
Ochla (Ochle), der über feuchte Wiesen und
Wälder von Pradolina G³ogowsko-Barycka
(Glogau-Baritscher Urtal) fließt, auf Wzgórza
Dalkowskie (Dalkauer Anhöhe), die das
Horizont vom Süden abschließt, auf viele weit
entfernte Dörfer, die vom Meer des Grünen
umgeben sind. Sichtbar sind Kirchentürme
zweier Städte, Ko¿uchóws (Freystadt) i Nowogróds Bobrzañski (Naumburg am Bober),
und bei schönem Wetter auch des über 60 km
entfernten G³ogóws (Glogau).
Die Wallfläche ist sehr differenziert, zu
sehen sind hier wechselweise Anhöhen und
Tale. Wenn im Boden feste Gebilde wie
Aschen, Letten und Lehme auftreten, sind
Vertiefungen, Tälchen oder Geländespalten zu
beobachten, auf den Gebieten, die aus lockerem Boden, Sand und Kies, gebaut werden,
trifft man dagegen lokale Anhöhen. Es ist
Resultat des Inlandeiseinflusses, dessen
immer noch lebendiger Rest das Talsystem
mit heute bestehenden Bächen bildet. Der
Wallrückenteil ist eine lokale Wasserscheide
zwischen dem kleinen Fluss Œl¹ska Ochla
(Ochle) im Süden und dem Bach Zimna Woda
(Kaltwasser) im Norden.
106
Centraln¹ czêœæ gminy zajmuje Wa³ Zielonogórski, pasmo wzniesieñ wypiêtrzone
przez lodowiec. Rozci¹ga siê ze wschodu na
zachód i wznosi od 100 do 220 metrów nad
poziom morza. Na sk³onach wypiêtrzenia
po³o¿ona jest wiêkszoœæ wiosek gminy:
Œwidnica, Wilkanowo, S³one, Bucha³ów, Letnica, Grabowiec i KoŸla. Najwy¿szym
wzniesieniem na Wale Zielonogórskim jest
Góra Wilkanowska o wysokoœci 220,81 m
n.p.m. Z jej szczytu roztacza siê rozleg³y
widok na dolinê Œl¹skiej Ochli, p³yn¹c¹ przez
wilgotne ³¹ki i lasy Pradoliny G³ogowskoBaryckiej, Wzgórza Dalkowskie, zamykaj¹ce
horyzont od po³udnia, wiele odleg³ych wiosek
otoczonych morzem zieleni. Widoczne s¹
wie¿e koœcio³ów dwóch miast, Ko¿uchowa
i Nowogrodu Bobrzañskiego, a w pogodne
dni – oddalonego o ponad 60 kilometrów
G³ogowa.
Powierzchnia Wa³u jest bardzo urozmaicona, widzimy tu na przemian wzniesienia
i doliny. Kiedy w pod³o¿u wystêpuj¹ utwory
spoiste, takie jak py³y, i³y i gliny, obserwuje
siê obni¿enia, dolinki lub za³omy terenu, zaœ
na obszarach zbudowanych z gruntów sypkich, piasków i ¿wirów – lokalne wyniesienia.
To wynik dzia³alnoœci l¹dolodu, którego
ci¹gle ¿yw¹ pozosta³oœci¹ jest system dolin ze
wspó³czeœnie czynnymi potokami. Czêœæ grzbietowa Wa³u jest lokalnym dzia³em wodnym
miêdzy niewielk¹ rzeczk¹ Œl¹sk¹ Ochl¹ na
po³udniu i potokiem Zimna Woda na pó³nocy.
Od pó³nocnych sk³onów wzgórz rozpoœciera siê rozleg³a równina, siêgaj¹ca a¿ do
doliny Odry. Pó³nocno-zachodni skrawek
gminy – okolice wsi Drzonów oraz obszar
leœny wokó³ wsi Lipno – nosi nazwê Równiny
Kosierskiej. Jest to teren równinny, miejscami
podmok³y. Tu i ówdzie spotyka siê zag³êbienia o charakterze niecek i kotlin, poroœniêtych
œwie¿¹ roœlinnoœci¹ i kobiercem mchów.
Kotlinki powsta³y w wyniku wytapiania siê
bry³ martwego lodu oraz dzia³alnoœci wód
roztopowych lodowca.
Natomiast po³udniowy skraj gminy
w okolicach wsi Piaski, p³aski i miejscami
podmok³y, znajduje siê w obrêbie Pradoliny
G³ogowsko-Baryckiej. To rozleg³a rynna wy-
¿³obiona niegdyœ przez wody sp³ywaj¹ce
z czo³a lodowca. Dzisiaj jest to nadal obszar
wilgotnych ³¹k i mokrade³, odwadniany przez
Œl¹sk¹ Ochlê. Ca³y ten rejon, ci¹gn¹cy siê
wzd³u¿ rzeki, objêty jest ochron¹ krajobrazow¹.
Pod wzglêdem geograficznym gmina Œwidnica, najdalej na pó³noc wysuniêta peryferia
Dolnego Œl¹ska, nale¿y do Œrodkowego Nadodrza, krainy obejmuj¹cej tereny po³o¿one
nad œrodkow¹ Odr¹ i doln¹ Wart¹. Ca³y ten
obszar, zwany dzisiaj tak¿e Ziemi¹ Lubusk¹,
znajduje siê w administracyjnych granicach
województwa lubuskiego. Od strony wschodniej gmina s¹siaduje bezpoœrednio z gruntami
miasta i gminy Zielona Góra, a ponadto
z gmin¹ Czerwieñsk na pó³nocy oraz gminami
D¹bie i Nowogród Bobrzañski na zachodzie
i po³udniu. Powierzchnia gminy Œwidnica
wynosi 160,8 km kw. Gmina nale¿y do
najbardziej lesistych w Polsce: obszary leœne
zajmuj¹ 98,3 km kw, co stanowi 63 procent jej
powierzchni.
W gminie znajduje siê jedenaœcie wiosek,
wœród których najwiêksza jest Œwidnica.
Tutaj mieœci siê urz¹d wójta i siedziba
organów samorz¹dowych gminy. Znacznie
mniejsze s¹ wioski Wilkanowo, Letnica czy
KoŸla. Wszystkie wioski otoczone s¹ lasami,
sadami owocowymi i polami uprawnymi.
Wed³ug stanu na rok 2000 liczba ludnoœci
wynosi 5.032 osób.
Przyroda
Pod wzglêdem lesistoœci gmina Œwidnica
mo¿e konkurowaæ z najg³êbszymi partiami
Bieszczad. Nas³onecznione stoki wzniesieñ
porastaj¹ bory sosnowe z domieszk¹ dêbu,
grabu, brzozy i buka, a w runie leœnym znajdziemy wrzos, borówkê czernicê i paprocie.
Poœród ³¹k spotykamy wysepki lasu olchowobrzozowego, zaroœla kruszyny, bzu czarnego,
jarzêbiny i kaliny. Jesieni¹ œwidnickie lasy s¹
rajem dla grzybiarzy. Autokary z amatorami
grzybobrania przyje¿d¿aj¹ z Górnego Œl¹ska,
a nawet z zagranicy.
W œwidnickich kniejach mo¿na spotkaæ
jelenie, sarny i dziki. Na zdzicza³ych pastwis-
Von den nördlichen Anhöheböschungen
streckt sich ein großes Flachland aus, das bis
in den Odertal reicht. Der nördlich-westliche
Gemeindestreifen – die Umgebung des Dorfes Drzonów (Schleschisch Drehnow) sowie
das Waldgebiet um das Dorf Lipno (Lippen) –
wird als Równina Kosierska ( Kossarer
Ebene) genannt. Es ist ein stellenweise sumpfiges Flachgelände. Hier und da trifft man
Vertiefungen mit Becken- und Kesselcharakter, die mit frischen Pflanzen und
Moosteppichen bewachsen sind. Die Kessel
entstanden im Ausschmelzungseffekt von
Blocks stillen Eises und unter Einfluss des
Gletscherschmelzwassers.
Der südliche, flache und stellenweise
sumpfige Gemeindestreifen, in der Gegend
vom Dorf Piaski, liegt dagegen auf dem
Gebiet von Pradolina G³ogowsko-Barycka
(Glogau-Baritscher Urtal). Er stellt eine große
Rinne dar, die einst durch das von der
Gletscherzunge fließende Wasser ausgehöhlt
wurde. Heute ist das immer noch ein Gelände
feuchter Wiesen und Sümpfe, das von Œl¹ska
Ochla entwässert wird.
In geographischer Hinsicht gehört die
Gemeinde Œwidnica, die nördlichste Peripherie von Niederschlesien, zu Œrodkowe
Nadodrze (Mittel-Oder-Land), einem Land,
das die an der Mitteloder und Niederwarthe
liegenden Gebiete umfasst. Dieses ganze
Gelände, das heute auch Ziemia Lubuska
genannt wird, liegt in den administrativen
Grenzen der Wojewodschaft Lubuskie. Vom
Osten grenzt die Gemeinde unmittelbar an das
Territorium der Stadt und der Gemeinde
Zielona Góra (Grünberg), und außerdem im
Norden an die Gemeinde Czerwieñsk
(Rothenburg), im Westen an die Gemeinde
D¹bie (Gersdorf) und im Süden an die
Gemeinde Nowogród Bobrzañski (Naumburg
am Bober). Die Fläche der Gemeinde Œwidnica beträgt 160,8 km2. Sie gehört zu den
bewaldetesten Geländen Polens; die Waldgebietfläche beträgt hier 98,3 km2, was 63%
der ganzen Gemeindefläche ausmacht.
Auf dem Gebiet der Gemeinde liegen elf
Dörfer, unter denen Œwidnica am größten ist.
Hier befindet sich der Sitz des Ortvorstehers
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
107
und der Gemeindeverwaltungsorgane. Viel kleiner sind die Dörfer Wilkanowo, Letnica oder
KoŸla. Alle Dörfer sind von Wäldern, Obstgärten und Feldern umgeben. Im Jahre 2000
betrug die Einwohnerzahl der Gemeinde 5 032
Personen.
Natur
Hinsichtlich der Bewaldung kann die
Gemeinde Œwidnica mit den tiefsten Teilen
von Bieszczady um den Vorrang kämpfen. Die
von der Sonne bestrahlten Anhöheböschungen werden von Kieferwäldern mit etwas
Eiche, Heinbuche, Birke und Rotbuche bewachsen, und im Unterwuchs findet man Heidekraut, Blaubeere und Farn. Auf den Wiesen
sind Erlen-Birken-Baumgruppen, Faulbaum-,
Schwarzflieder-, Eberesche- und Schneeballgebüsch zu treffen. Im Herbst stellen die Wälder um Œwidnica ein Paradies für Pilzsammler
dar. Busse mit Pilzsammelnliebhaber kommen
aus Oberschlesien, und sogar vom Ausland an.
In den Wäldern um Œwidnica leben
Hirsche, Rehe und Wildschweine. Auf den
verwilderten Weiden an der Ochle findet
Hirschbrunft statt, dort irren wandernde Elche
herum. In hohen Gräsern laufen Fuxe vorbei,
im Herbst ist hier Dachs zu treffen, der sich
auf den Winterschlaf vorbereitet, frische
Wildspuren öffnen vor uns ein Waldbuch mit
im Schnee registrierten Marder- oder Hasen-,
manchmal auch Wolfspuren. Auf den Feldern
leben Rebhuhnhäuflein, es kommen Fasane
vor. Kleine Wasserstellen auf den Feldern und
Wasserläufe in den Sumpfbrüchen an der
Ochle bilden ein Entenreich. Aus den Eiern
kriechen hier Kraniche, die mit ihren lauten
Stimmen den Sonnenaufgang begrüßen.
Zahlreich treten hier Störche auf. An warmen
Frühlingsabenden ist ein außergewöhnliches
Schauspiel zu sehen – Brunstfliege von
Schnepfen. An schönen Tagen hört man
Lerchen über die Felder silberhell singen.
Geschichte
Die ältesten Spuren der menschlichen
Existenz auf dem Gemeindegebiet reichen ins
108
kach nad Œl¹sk¹ Ochl¹ odbywa siê rykowisko
jeleni, b³¹kaj¹ siê tam migruj¹ce ³osie.
W wysokich trawach przemykaj¹ lisy, jesieni¹
mo¿na spotkaæ borsuka szykuj¹cego siê do
zimowego snu, ponowa otwiera przed nami
ksiêgê lasu z zapisanymi na œniegu tropami
kuny, zaj¹ca, a zdarza siê – ¿e i wilka. Na
polach bytuj¹ stadka kuropatw, trafiaj¹ siê
ba¿anty. Oczka œródpolne i cieki wœród
podmok³ych ³êgów nad Œl¹sk¹ Ochl¹ to
królestwo kaczek. Lêgn¹ siê tutaj ¿urawie,
które g³oœnym tr¹bieniem witaj¹ wschód
s³oñca. Liczne s¹ bociany. W ciep³e, wiosenne
wieczory mo¿emy zobaczyæ niezwyk³y spektakl – godowe ci¹gi s³onek. W pogodny dzieñ
s³ychaæ nad polami srebrzysty œpiew
skowronków.
Historia
Najstarsze œlady ludzkiego osadnictwa na
terenie gminy siêgaj¹ okresu mezolitu – œrodkowej epoki kamiennej. Pozostawili je prehistoryczni ³owcy, którzy dotarli tutaj po ust¹pieniu lodowca. Wiek tych znalezisk ocenia siê
na co najmniej 5,5 tysi¹ca lat.
Okoliczne ziemie wesz³y w sk³ad pañstwa
polskiego, utworzonego przez ksiêcia Mieszka I. W ci¹gu pierwszych stuleci rz¹dów
Piastów nale¿a³y do ksiêstwa œl¹skiego,
nastêpnie – ksiêstwa g³ogowskiego. Za czasów wroc³awskiego ksiêcia Boles³awa I Wysokiego rejon Œwidnicy znalaz³ siê w tzw.
kasztelanii kroœnieñskiej, strzeg¹cej zachodnich granic Polski.
Wœród tutejszych wiosek najbogatsz¹ historiê ma Œwidnica. Jej pierwotna nazwa jest
polska, chocia¿ znaczenie starego imienia ju¿
siê zatar³o. Jedni wywodz¹ je od s³owa
„œwietny”, czyli jasny, inni od krzewu œwidwowego, czyli derenia œwidwy (Cornus sanguinea L.), który w wilgotnych lasach
w dolinie Œl¹skiej Ochli rzeczywiœcie wystêpuje. Etymologiczne rozwa¿ania mog¹
tak¿e naprowadziæ na bardziej ekscytuj¹c¹
œcie¿kê: oto „sveetniza” oznacza w dialekcie
raguzañskim œwi¹tyniê, albo jak chce Linde
œwi¹tnicê. Oznacza³oby to, ¿e nazwa Œwidnicy kryje w sobie treœæ ponadnaturaln¹,
duchow¹. Jeœli dociekania takie przyj¹æ za
uprawnione, trop: svetnica = œwi¹tnica =
Œwidnica wskazywa³by na wyj¹tkow¹ rangê
wioski poœród okolicznych osad. By³oby to
miejsce otoczone powszechn¹ czci¹, mo¿e
z racji jakiejœ pogañskiej gontyny, gdzie oddawano czeœæ s³owiañskim bóstwom, mo¿e
z powodu obecnoœci cudownych miejsc, otoczonych kultem.
Z pewnoœci¹ przez wieki ca³e musia³a
trwaæ œwiadomoœæ wyj¹tkowego charakteru
piaszczystych pagórków, po³o¿onych na
po³udniowych, opadaj¹cych ku Œl¹skiej Ochli
stokach Wa³u Zielonogórskiego. Jest to obszar
rozleg³ych pól grzebalnych, prehistorycznych
cmentarzysk, których pozosta³oœci znajdujemy jeszcze dzisiaj. Ka¿da g³êbsza orka wydobywa na powierzchniê ziemi fragmenty ceramiki ³u¿yckiej, resztki urn popielicowych,
czêsto z charakterystyczn¹ ornamentacj¹.
Niemieccy autorzy wspominaj¹ o œwidnickim „œwiêtym Ÿródle”, zwanym Sidonsborn, otaczanym kultem jeszcze w pogañskich czasach, którego legenda przetrwa³a do
pocz¹tków XX wieku. Zachowa³a siê tak¿e
relacja o dêbie, rosn¹cym we wsi, zwanym
„Missionseiche” (D¹b Misyjny), o obwodzie
pnia 4,5 metra, wczeœniej jakoby s³u¿¹cym
celom pogañskiego kultu.
Nie ma w tym nic wyj¹tkowego; w pobliskiej Letnicy do pocz¹tków XX wieku
u¿ywano starodawnej nazwy ³¹k, le¿¹cych na
wschód od pozosta³oœci tamtejszego grodziska. Grodzisko, zachowane w postaci
niewysokiego, okr¹g³ego wa³u ziemnego,
wyrastaj¹cego z wilgotnych ³¹k nad Œl¹sk¹
Ochl¹, miejscowa ludnoœæ okreœla³a jako
,,Rundwall” i ,,Burg”, zaœ ³¹ki nazywane by³y
,,Hoym” (Hain = gaj). Te przekazywane z
pokolenia na pokolenie nazwy wskazywa³y,
¿e mog³o siê tutaj znajdowaæ miejsce
pogañskiego kultu.
W ci¹gu XIV wieku w³aœcicielem dóbr
œwidnickich zosta³a stara rodzina von Kittlitz,
przyby³a z £u¿yc. Z okresem najwiêkszej potêgi tego rycerskiego rodu zwi¹zana jest epoka
rozkwitu Œwidnicy. W 1514 r. Balthasar II
Kittlitz uzyska³ nawet dla swoich dóbr prawa
miejskie. Wskutek gwa³townego oporu miesz-
Mesolithikum - die Mittelsteinzeit zurück. Sie
wurden von urgeschichtlichen Jägern hinterlassen, die hierher ankamen, nachdem sich der
Gletscher zurückgezogen hatte. Das Alter
solcher Funde wird für mindestens 5,5
tausend Jahre eingeschätzt.
Die hiesigen Gebiete waren ein Teil des
polnischen Staates, der vom Fürsten Mieszko
I. gegründet wurde. Während der ersten
Jahrhunderte der Piastenherrschaft gehörten
sie zum Schlesischen, später zum Glogauer
Fürstentum. In der Epoche des Breslauer Fürsten Boleslaus I. des Großen kam das Gebiet
um Œwidnica in die sog. Crossenkastellanei,
die die westlichen Grenzen Polens bewachte.
Unter den hiesigen Dörfern verfügt Œwidnica über die reichste Geschichte. Sein erster
Name ist polnisch, obwohl die Bedeutung der
alten Bezeichnung bereits verwischt wurde.
Die einen leiten sie vom Wort „œwietny“ (herrlich, prächtig) also „jasny“ (hell), die anderen
dagegen vom Namen eines Strauches, nämlich „œwidwa“ (Hartriegel, Cornus sanguinea
L.), der in den feuchten Wäldern im Ochletal
wirklich auftritt. Ethymologische Überlegungen können weiter auf einen interessanten
Weg führen: „sveetnica“ bedeutet im Ragusandialekt „œwi¹tynia“ (Tempel, Gotteshaus),
oder – wie dies Linde will – „œwi¹tnica“. Dies
würde bedeuten, dass die Bezeichnung „Œwidnica“ in sich einen übernaturellen, seelischen
Inhalt hat. Sollten solche Überlegungen für
berechtigt gehalten werden, würde die Spur:
sveetnica = œwi¹tnica = Œwidnica auf einen
außerordentlichen Rang dieses Dorfes unter
hiesigen Siedlungen hinweisen. Es wäre eine
allgemein verehrte Stelle gewesen, vielleicht
in Rücksicht auf einen heidnischen altslawischen
Tempel, wo slawischen Göttern Verehrung erwiesen wurde, vielleicht in Rücksicht auf Wunderstellen, die allgemein hochgeschätzt wurden.
Es ist sicher, dass das Bewusstsein eines
außerordentlichen Charakters von an den
südlichen und zur Ochle abfallenden
Böschungen des Grünberger Walls liegenden
Sandanhöhen Jahrhunderte lang sein muss. Es
ist ein Gebiet weiter und breiter Bestattungsfelder, prähistorischer Friedhöfe, deren
Überreste bis heute zu finden sind. Jedes tief-
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
109
ere Pflügen gräbt Fragmente sorbischer
Keramik, Reste Aschenurnen aus; oft sind sie
mit charakteristischer Ornamentik bedeckt.
Deutsche Autoren erinnern an Œwidnicas
„heilige Quelle“, die als Sidonsborn bezeichnet und noch in der Heidenzeit verehrt wurde
und derer Legende sich bis Anfang des 20.
Jahrhunderts erhielt. Es existiert auch ein
Bericht über eine Eiche, die im Dorf wuchs
und „Missionseiche“ genannt wurde, deren
Stammumfang 4,5 m betrug und die früher
Zielen heidnischen Kultus hätte dienen sollen.
Darin gibt es nichts Außerordentliches; in
dem in der Nähe liegenden Dorf Letnica wurde
noch Anfang des 20. Jahrhunderts eine uralte
Bezeichnung von Wiesen verwendet, die sich
östlich der dortigen Burgruinen befinden. Die
Burg, die sich als ein niedriger, runder Erdwall erhielt, der aus feuchten Wiesen an der
Ochle hervorragt, wurde von der hiesigen Bevölkerung als „Rundwall“ und „Burg“ bezeichnet; die Wiesen trugen dagegen den Namen „Hoym“ (Hain). Diese von einer Generation auf die andere überlieferten Bezeichnungen weisen darauf hin, dass es sich hier eine
Stelle des heidnischen Kultus befinden konnte.
Im 14. Jahrhundert gehörten Œwidnicas
Güter einer alten Familie von Kittlitz, die
hierher aus Lausitz ankam. Mit der Zeit der
größten Bedeutung dieser Ritterfamilie ist
auch die Blütezeit von Œwidnica verbunden.
Im Jahre 1514 erlangte Balthasar II Kittlitz für
seine Güter sogar Stadtrechte. Infolge eines
heftigen Widerspruchs der Grünberger Bürger
konnte sich Œwidnica seiner neuen Ehre nur 5
Jahre lang erfreuen.
Das Land „Ziemia Œwidnicka” teilte das
Schicksal der schlesischen Fürstentümer, die
für über vier Jahrhunderte lang zum Lehen
tschechischer Könige wurden. Seit der Hälfte
des 14. Jahrhunderts kam Schlesien unter die
Regierung der Kaiserdynastie von Habsburg, und
im Jahre 1740 wurde es von Preußen annektiert.
Denkmäler und
Sehenswürdigkeiten
Die Besucher der Gemeinde Œwidnica
können interessante Denkmäler bewundern,
110
czan Zielonej Góry, Œwidnica zdo³a³a utrzymaæ sw¹ now¹ godnoœæ zaledwie przez 5 lat.
Ziemia Œwidnicka podzieli³a los ksiêstw
œl¹skich, które na ponad cztery wieki sta³y siê
lennem królów czeskich. Od po³owy XIV w.
Œl¹sk przeszed³ pod panowanie cesarskiej
dynastii Habsburgów, a w roku 1740 zosta³
zagarniêty przez Prusy.
Zabytki i ciekawe miejsca
Odwiedzaj¹cy gminê Œwidnica mog¹
zwiedziæ interesuj¹ce zabytki, które s¹ œwiadectwem bogatej historii regionu. Najstarszym z nich jest XIV-wieczny koœció³ œw.
Marcina w Œwidnicy, zbudowany z kamienia
polnego. Jego barokowy o³tarz zdobi przepiêkna rzeŸbiona figura Madonny z Dzieci¹tkiem, pochodz¹ca z 1735 r. W œcianach
koœcio³a umieszczone s¹ renesansowe p³yty
nagrobne w³aœcicieli Œwidnicy, a w o³tarzu bocznym znajduje siê gotycka rzeŸba Matki
Boskiej z Dzieci¹tkiem, wykonana w koñcu
XIV w.
Cennym zabytkiem architektury jest renesansowy dwór Kittlitzów w Œwidnicy, zbudowany w koñcu XVI w. Dzisiaj jest siedzib¹
Muzeum Archeologicznego.
die Zeugnis einer reichen Geschichte dieses
Gebiets sind. Das älteste davon ist die St.
Martin-Kirche aus dem 14. Jahrhundert, die
aus Feldsteinen gebaut wurde. Ihr Barockaltar
wird mit einer wunderbaren Skulptur von
Madonna mit Kind geschmückt, die aus dem
Jahre 1735 stammt. In den Kirchenwänden
befinden sich Renaissancegrabsteine der
Besitzer von Œwidnica, und im Seitenaltar
steht eine gotische Figur der Gottesmutter mit
Kind, die Ende des 14. Jahrhunderts entstand.
Ein wertvolles Denkmal stellt auch der Ende
des 16. Jahrhunderts entstandene Renaissanceherrenhof der Familie von Kittlitz in Œwidnica
dar. Heute ist er Sitz des Archäologiemuseums.
Im Jahre 1816 wurde der Bau des Palastes
in Drzonów beendet. Heutzutage befindet sich
hier Polens zweitgrößtes Militärmuseum.
Vom Aussichtspunkt auf dem sog. Bismarckturm bei Wilkanowo aus kann man G³ogów
(Glogau), ¯ary (Sorau) und Industrieobjekte
in Eisenhüttenstadt beobachten.
An der Ochle erhielten sich rätselhafte
Bauten aus dem zweiten Weltkrieg, die
wahrscheinlich zu Militärzwecken entstanden
– diese Zwecke sind heute jedoch nicht mehr
zu erraten. Es sind zwei riesengroße
Luftschutzkeller mit einem Durchmesser von
20 Metern, dessen Eisenbetondecken 2,5 m
dick sind. Die Objekte wurden auf einem
Sumpfboden, weit von menschlichen
Siedlungen gebaut und dorthin führen luxuriöse, mit Granitwürfeln gepflasterte Wege.
Museen
Budowê pa³acu w Drzonowie ukoñczono
w 1816 r. Teraz znajduje siê w nim Lubuskie
Muzeum Wojskowe, drugie co do wielkoœci
w kraju.
Z punktu widokowego na tzw. Wie¿y Bismarcka pod Wilkanowem mo¿na obserwowaæ
Auf dem Gebiet der Gemeinde Œwidnica
befinden sich zwei wichtige, in Polen hochgeschätzte Museen. Das Muzeum Archeologiczne Œrodkowego Nadodrza (Archäologisches Museum des Mittel-Oder-Landes), das
viele Jahre lang von dem hervorragenden
Archäologen, Adam Ko³odziejski, geleitet
wurde,
dokumentiert
prähistorisches
Siedlungswesen auf dem Odergebiet. Die im
Museum ausgestellten Fundsammlungen aus
der in der Nähe liegenden Ortschaft Wicina,
gehören zu den größten in Polen; die
Ausgrabungen bilden eine mannigfaltige
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
111
Sammlung von Gegenständen des täglichen
Bedarfs und stammen aus einer Ansiedlung
aus der Eisenzeit. Einer der Räume wurde
dem Nestor der polnischen Archäologie,
Professor Józef Kostrzewski, gewidmet. Er ist
Begründer einer Theorie, die ewige
Ureingesesenheit der slawischen Bevölkerung
im Odergebiet und ihre Identität mit den
Völkern der sog. sorbischen Kultur verkündet.
Das Lubuskie Muzeum Wojskowe (Lebuser Militärmuseum) in Drzonów (Schlesisch
Drehnow) stellt die in Polen zweitgrößte
Militärsammlung dar. Sein Sitz befindet sich
in einem klassizistischen Palast in Drzonów.
Von Anfang an wird es von Dr. W³odzimierz
Kwaœniewicz geleitet, einem Farben- und
Waffenexperten, großen Liebhaber des polnischen Säbels. Das Museum in Drzonów
wird besonders gern von Deutschen, Holländern und anderen Gästen aus ganz Europa
besucht.
Touristik und Erholung
Das ganze Gebiet der Gemeinde Œwidnica
ist touristisch gesehen ein sehr attraktives
Gebiet; es besitzt hohe Naturwerte. Die Touristen werden hierher von außer interessanten
Museen und Denkmälern auch vor allem von
wunderschönen Waldgebieten angezogen.
Für die hier lebenden Jugendlichen wurden wunderbare Bedingungen geschaffen,
Sport zu treiben. In dem Sportklub Ludowy
Klub Sportowy „B³êkitni“ spielen Fußballliebhaber, aktiv ist eine Karategruppe
Kyokushin-kai, die vom Besitzer eines
schwarzen Hundes, Eliasz Madej, geleitet
wird; hier existiert auch der in Polen einzige
Gemeindefechtklub „Flesz“, dessen Sportler
nicht einmal polnische Staatsmeisterschaft
erlangten. Das ganze Gemeindegelände eignet
sich wunderbar dazu, Radsport und –touristik
zu treiben. Die Waldwege dienen den
Reitliebhabern aus Œwidnicas Pferdezüchterei
von Zdzis³aw Czarnecki. Seinen Sitz hat hier
auch der in der Umgebung von Zielona Góra
einzige Drachenfliegerklub, der von Grzegorz
Litecki geleitet wird. Immer größer wird das
hiesige Golffeld.
112
G³ogów, ¯ary i obiekty przemys³owe Eisenhüttenstadt.
Nad rzek¹ Ochl¹ pozosta³y zagadkowe
budowle z okresu II wojny œwiatowej, zapewne o militarnym przeznaczeniu – którego jednak dzisiaj nie sposób odgadn¹æ. S¹ to dwa
potê¿ne schrony przeciwlotnicze o œrednicy
20 metrów, których ¿elbetowe stropy maj¹ 2,5
metra gruboœci. Obiekty wzniesiono w podmok³ym terenie, z dala od siedzib ludzkich,
a prowadz¹ do nich luksusowe drogi brukowane granitow¹ kostk¹.
Muzea
W gminie Œwidnica znajduj¹ siê dwa
wa¿ne, licz¹ce siê w kraju muzea. Muzeum
Archeologiczne Œrodkowego Nadodrza,
którym przez wiele lat kierowa³ wybitny
archeolog Adam Ko³odziejski, dokumentuje
prehistoryczne osadnictwo na ziemiach nadodrzañskich. Kolekcja wykopalisk z pobliskiej
Wiciny, eksponowana w muzeum, jest najwiêkszym w Polsce, tak ró¿norodnym i cennym zespo³em przedmiotów codziennego
u¿ytku, pochodz¹cym z jednej osady z epoki
¿elaza. Jedna z sal zosta³a poœwiêcona nestorowi polskiej archeologii, profesorowi Józefowi Kostrzewskiemu. Jest on twórc¹ teorii
g³osz¹cej odwieczny autochtonizm ludnoœci
s³owiañskiej w dorzeczu Odry i jej to¿samoœæ
z ludami tzw. kultury ³u¿yckiej.
Lubuskie Muzeum Wojskowe w Drzonowie jest drugim co do wielkoœci i znaczenia
zbiorem militariów w Polsce. Swoj¹ siedzibê
ma w klasycystycznym pa³acu w Drzonowie.
Od pocz¹tku kieruje nim dr W³odzimierz Kwaœniewicz, znawca barwy i broni, wielki mi³oœnik
szabli polskiej. Muzeum w Drzonowie jest
szczególnie chêtnie odwiedzane przez Niemców, Holendrów i innych goœci z ca³ej Europy.
Turystyka i wypoczynek
Ca³y obszar gminy Œwidnica jest terenem
bardzo atrakcyjnym turystycznie, o wysokich
walorach przyrodniczych. Oprócz ciekawych
muzeów i zabytków, turystów przyci¹gaj¹
przede wszystkim piêkne obszary leœne.
Mieszkaj¹cej tu m³odzie¿y stworzono dobre warunki do uprawiania sportu. W Ludowym Klubie Sportowym ,,B³êkitni” graj¹
amatorzy pi³ki no¿nej, dzia³a sekcja karate
Kyokushin-kai, kierowana przez posiadacza
czarnego pasa Eliasza Madeja oraz jedyny
w Polsce gminny klub szermierczy „Flesz”,
którego zawodnicy nie raz zdobywali tytu³y
mistrzów kraju. Teren ca³ej gminy doskonale
nadaje siê do uprawiania kolarstwa i turystyki
rowerowej. Leœne œcie¿ki s³u¿¹ amatorom jazdy konnej ze œwidnickiej stadniny Zdzis³awa
Czarneckiego. Dzia³a tutaj tak¿e jedyny w rejonie Zielonej Góry klub amatorów motorolotniarstwa, kierowany przez Grzegorza
Liteckiego. Rozrasta siê pole golfowe.
Amatorzy myœlistwa z kraju i zagranicy
mog¹ polowaæ w obwodach nale¿¹cych do
czterech kó³ ³owieckich. Miejscowi myœliwi
oferuj¹ bogate ³owiska, doœwiadczonych
przewodników, transport, zakwaterowanie
i ca³odzienne wy¿ywienie. Efektem polowañ
bywaj¹ medalowe byki, rogacze i odyñce.
Przysz³oœæ gminy
– budownictwo jednorodzinne
Mimo bliskoœci du¿ego miasta, jakim jest
Zielona Góra, gmina Œwidnica zachowa³a
swój pierwotny rolniczy charakter. W ostatnich latach, wskutek nieop³acalnoœci produkcji rolniczej, du¿o ziemi jest od³ogowanej.
Niemniej istniej¹ przes³anki do rozwoju dzia³ów specjalnych produkcji rolnej: sadownictwa i warzywnictwa, bowiem obszary po³o¿one w pobli¿u du¿ego oœrodka miejskiego
stanowi¹ z regu³y jego zaplecze owocowowarzywne.
W gminie funkcjonuj¹ przedszkola, szko³y
podstawowe i gimnazjum. Uczêszcza do nich
oko³o 800. uczniów. Dzia³a Gminna Biblioteka
Publiczna, oœrodek zdrowia, apteka, poczta.
Gmina prowadzi szeroko zakrojone
inwestycje wodoci¹gowe. Wiêkszoœæ wiosek
ma ju¿ w³asn¹ sieæ wodoci¹gow¹ i g³êbinowe
ujêcia wody. Plan zagospodarowania przestrzennego przewiduje zaopatrzenie wszystkich miejscowoœci w wodê z wodoci¹gów.
Trwa rozbudowa sieci gazu ziemnego. Wszy-
Die Jagdliebhaber vom In- und Ausland
können in Jagdbezirken jagen, die zu vier Jagdkreisen gehören. Die hiesigen Jäger bieten
reiche Jagdreviere, erfahrene Jagdleiter, Transport, Übernachtung und Verpflegung an. Medaillebullen, Rehbocke und Eber sind oft
Jagdeffekte.
Zukunft der Gemeinde
– Einfamilienhäuser
Obwohl die Gemeinde Œwidnica in der
Nähe einer Großstadt liegt, nämlich Zielona
Góra, blieb hier ihr landwirtschaftlicher
Charakter bis heute erhalten. Weil die landwirtschaftliche Produktion in den letzten
Jahren unrentabel ist, liegen hier große Bodenflächen brach. Trotzdem gibt es Entwicklungsbedingungen für zwei besondere
Zweige der landwirtschaftlichen Produktion,
und zwar für Obst- und Gemüsebau. Das
Gelände, das in der Nähe einer großen Stadt
liegt, bildet in der Regel derer Obst- und
Gemüsehinterland.
In der Gemeinde arbeiten Kindergärten,
Grundschulen und ein Gymnasium. Sie
werden von ca. 800 Schülern besucht. Es
funktionieren eine Öffentliche Gemeindebibliothek, Sanitätsstationen, Apotheken, Postämter.
In der Gemeinde gibt es große Wasserleitungsinvestitionen. Die meisten Dörfer verfügen bereits über ihre eigene Wasserleitung
und Tiefwasserfassung. Der Raumordnungsplan sieht voraus, dass alle Gemeindeortschaften mit Wasser aus Wasserfassung versehen werden. Zur Zeit wird das Erdgasnetz
ausgebaut. Aus allen Dörfern wird Müll abgefahren. Illegale Müllabfuhrplätze existieren
nicht mehr. Heutzutage baut man auch ein
Entwässerungssystem und eine Kläranlage,
die im Stande wäre, Abwässer aus der ganzen
Gemeinde anzunehmen.
Der Reichtum an archäologische Denkmäler zeugt von der Ansiedlungskontinuität
in dem Œwidnica-Land, die viele Jahrtausende
in die Geschichte zurückgreift. Die Menschen
wurden hierher durch vorteilhafte Naturbedingungen, mildes Klima, günstige Gelände-
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
113
beschaffenheit, Grünreichtum, unvergiftete
Natur und saubere Luft angezogen.
Zu den schönsten Ortschaften der Gemeinde gehört Wilkanowo, ein altes Weinbauzentrum, das sehr nah von Zielona Góra liegt.
In den letzten Jahren entstand hier eine große
Siedlung von Einfamilienhäusern. Im Herzen
eines großen Kieferwaldkomplexes steigt hier
Radomia auf, eine Art Waldkurort mit
sauberem Wasser und harziger Luft.
Der Einfamilienhausbau stellt seit einigen
Jahren eine Entwicklungschance der Gemeinde
Œwidnica dar. Das Argument der Gemeinde
bilden malerisch liegende, in attraktive
Landschaft und saubere Natur hineinkomponierte Gebiete, die die Bedürfnisse Grünberger Investoren, auch der anspruchsvollsten, befriedigen können. Hinsichtlich ihrer
Lage in der Nähe von Zielona Góra verfügen
solche Ortschaften wie Wilkanowo, Œwidnica,
S³one oder Radomia, über wunderbare
Bedingungen, „Schlafstellen“ für die Stadt zu
werden. Die Entfernung zwischen Œwidnica
und Zielona Góra ist mit einem PKW in fünf
Minuten zu überwinden. Es werden auch
Erholungsmöglichkeiten für die Einwohner
von Zielona Góra geschaffen. Dies wird durch
Geländefülle gefördert, wo moderne agrotouristische Obst- und Gemüsebau- sowie
Zuchtlandwirtschaften entstehen können.
Übersetzt von Bogumi³a Husak
114
stkie wioski objête s¹ systemem wywozu
œmieci. Zlikwidowano dzikie wysypiska.
Trwa budowa kanalizacji sanitarnej i oczyszczalni, zdolnej przyj¹æ œcieki z ca³ej gminy.
Obfitoœæ zabytków archeologicznych
œwiadczy o ci¹g³oœci osadnictwa na Ziemi
Œwidnickiej, siêgaj¹cego wiele tysi¹cleci
w g³¹b dziejów. Ludzi przyci¹ga³y tutaj
korzystne warunki naturalne, ³agodny klimat,
dogodne ukszta³towanie terenu, obfitoœæ zieleni, nieska¿ona przyroda i czyste powietrze.
Jedn¹ z najpiêkniejszych miejscowoœci
regionu jest Wilkanowo, dawny oœrodek
intensywnej uprawy winoroœli, po³o¿ony
w najbli¿szym s¹siedztwie Zielonej Góry.
W ostatnich latach powsta³o tutaj du¿e osiedle
domów jednorodzinnych. W samym sercu
wielkiego kompleksu sosnowych borów
wyros³a Radomia, rodzaj leœnego kurortu
z czyst¹ wod¹ i ¿ywicznym powietrzem.
Od kilku lat szans¹ rozwoju gminy
Œwidnica sta³o siê budownictwo jednorodzinne. Miejscowym atutem s¹ bardzo malowniczo po³o¿one, wkomponowane w atrakcyjny krajobraz i czyst¹ przyrodê tereny, które
mog¹ zaspokoiæ potrzeby zielonogórskich
inwestorów, nawet tych najbardziej wymagaj¹cych. Z racji swego po³o¿enia w pobli¿u
Zielonej Góry – Wilkanowo, Œwidnica, S³one
czy Radomia maj¹ doskona³e warunki aby
staæ siê ,,sypialni¹” dla miasta. Odleg³oœæ ze
Œwidnicy do Zielonej Góry mo¿na pokonaæ
samochodem osobowym w 5 minut. Tworzy
siê równie¿ warunki do wypoczynku dla
mieszkañców Zielonej Góry. Sprzyja temu
dostatek terenów, na których mog¹ powstaæ
nowoczesne gospodarstwa agroturystyczne,
owocowo-warzywne b¹dŸ hodowlane.
Z DRUGIEJ STRONY ODRY
XII Rohkunstbau
– szczególny
przypadek sztuki
XII. Rohkunstbau
– Ein Kunst-Event
der besonderen Art
Susanne Lambrecht
Susanne Lambrecht
Chcia³oby siê przeczytaæ tê historiê –
historiê na pozór zwariowanego, ale jednak chyba chwytliwego pomys³u, historiê
projektu, który rozpocz¹wszy siê kiedyœ od
drobiazgu spotka³ siê póŸniej z uznaniem.
Krótka historia sukcesu i powodzenia.
ROHKUNSTBAU, wydarzenie artystyczne w zamku w Groß Leuthen, odbywa
siê tego lata po raz dwunasty. W tym
miejscu nale¿y krótko opowiedzieæ historiê jego sukcesu, co niniejszym czynimy:
By³o sobie kiedyœ dwóch studentów, jeden
studiowa³ historiê sztuki, drugi medycynê.
Nie byli przekonani, co do wrzawy czynionej w Berlinie wokó³ sztuki, jednak¿e
zachwyceni sztuk¹ jako tak¹, podjêli
w³asn¹ inicjatywê. Kai-Uwe Rettig i Arvid
Boellert znaleŸli z gruntu genialne miejsce
wystawowe, mianowicie ogromn¹ halê,
zbudowan¹ w roku 1989 przy wjeŸdzie do
Groß Leuthen jako miejsce uroczystoœci
i œwi¹t robotniczych. Hala pozosta³a
w stanie surowym, nigdy nie by³a u¿ywana
staj¹c siê dziêki temu symbolem przerwanej historii kultury. Teraz dwaj entuzjaœ-
Man liest sie gerne – die Geschichte
von einer verrückt erscheinenden Idee, die
zum tragenden Konzept wird, die
Geschichte von einem Projekt, das einmal
klein anfing und dann weit hin Anerkennung findet. Kurz die Geschichte von
Erfolg und Gelingen. ROHKUNSTBAU,
das Kunstereignis im Schloss von Groß
Leuthen, findet diesen Sommer zum
zwölften Mal statt. Und man ist geneigt,
hier von einer Erfolgsgeschichte zu
sprechen, die hier kurz erzählt sei: Es
waren einmal zwei Studenten, einer
studierte Kunstgeschichte, der andere
Medizin. Vom Kunstrummel in Berlin
keinesfalls überzeugt, aber von Kunst
begeistert, entschließen sie sich zur
Eigeninitiative. Kai-Uwe Rettig und Arvid
Boellert finden einen im Grunde genialen
Ausstellungsort, nämlich eine riesige
Halle, die 1989 am Ortseingang von GroßLeuthen für die Arbeiterfestspiele errichtet
worden war. Die Halle blieb Rohbau, war
nie genutzt worden und damit Sinnbild
einer abgebrochenen Kulturgeschichte.
Z DRUGIEJ STRONY ODRY
115
Nun wurde sie mit Kunst bespielt von zwei
Kunstenthusiasten, die von A-Z alles selbst
organisierten.
Der Anfang war bedächtig. Am 1. und
2. September 1994 fand die erste
ROHKUNSTBAU-Ausstellung statt u.a. mit
Sylvia Mattes und dem Zeichenkreis
Lübben, also lokalen Künstlern. Bereits im
zweiten Jahr hatte sich das für ROHKUNSTBAU typische Konzept herauskristallisiert: die Ausstellung im Spätsommer
sollte bildende Kunst und Theater
verbinden, eine strategisch überzeugende
Kombination, denn durch das Theaterstück
lockten Boellert und Rettig Kunstinteressierte in den abgelegenen Ort, die zugleich auch die Kunstausstellung besuchten. 1995 und in den Folgejahren wurden
Künstler aus der weiteren Region von
Eckhard Böttger, Daniel Sambo-Richter,
Matthias Körner über Hans-Georg Wagner
bis zu Dieter Zimmermann gezeigt. Schon
im dritten Jahr kamen internationale
Künstler dazu. Für das sechste ROHKUNSTBAU-Projekt musste dann, da die
Betonhalle nicht mehr zur Verfügung
stand, ein neuer Standort gefunden werden
und ROHKUNSTBAU zog ins Schloss von
Groß Leuthen. Mit neuem Ambiente und
in einem neuen historischen Kontext
richtete sich das weiterhin experimentell
operierende Kunst-Event ein.
Das Schloss besteht im Kern aus einer
dreiflügeligen Anlage aus dem 16. Jahrhundert. Anfang des 20. Jahrhundert war
es von Johann Abraham von Wülfing
erworben worden, einem Chemiefabrikanten, der in Berlin mit der Herstellung
von Milchzucker und Milcheiweiß-produkten ein Vermögen gemacht hatte. Er
ließ das Schloss nicht nur restaurieren,
sondern erweiterte es um einen repräsentativen, holzgetäfelten Eingangsbereich,
Gesellschaftsräume mit Blick auf die breit
angelegte Terrasse und den sich davor ausbreitenden See. Markant ist bis heute der
sechsgeschossige Wohnturm. Zu DDRZeiten wurde das Schloss zuerst als
Waisenhaus, später als staatliches Kinder-
116
ci o¿ywili j¹ sztuk¹ organizuj¹c wszystko
samodzielnie od A do Z.
Pocz¹tki by³y ostro¿ne. Pierwsza wystawa w ROHKUNSTBAU z udzia³em miêdzy innymi Sylvii Mattes i ko³a rysunkowego z Lübben, czyli twórców lokalnych
odby³a siê pierwszego i drugiego wrzeœnia
1994 roku. Koncepcja dzia³alnoœci
ROHKUNSTBAU wykrystalizowa³a siê ju¿
w drugim roku istnienia: wystawa odbywaj¹ca siê póŸnym latem mia³a ³¹czyæ w
sobie sztuki plastyczne i teatr, ze strategicznego punktu widzenia kombinacja
przekonuj¹ca, gdy¿ do po³o¿onego na
uboczu miejsca Boellert i Rettig przyci¹gali przedstawieniami teatralnymi ludzi
zainteresowanych sztuk¹, którzy przy
okazji zwiedzali wystawê. W roku 1995 i
w latach nastêpnych wystawiano artystów
z dalszych regionów, pocz¹wszy od
Eckharda Böttgera, Daniela SamboRichtera, Matthiasa Körnera poprzez
Hansa-Georga Wagnera a¿ po Dietera
Zimmermanna. Ju¿ w trzecim roku
dzia³alnoœci do projektu do³¹czyli artyœci
zagraniczni. Na szósty projekt ROHKUNSTBAU organizatorzy nie dysponowali ju¿
dotychczasow¹ betonow¹ hal¹, nale¿a³o
wiêc znaleŸæ nowe miejsce, ROHKUNSTBAU wprowadzi³a siê do zamku w Groß
Leuthen. W nowym otoczeniu i w nowym
kontekœcie historycznym powstawa³ nadal
bazuj¹cy na eksperymencie przypadek
sztuki.
W swym centrum zamek to trzyskrzyd³owa budowla z szesnastego wieku.
W pocz¹tkach dwudziestego wieku przeszed³ w rêce Johanna Abrahama von
Wülfinga, fabrykanta chemicznego, który
ogromnie siê wzbogaci³ wytwarzaj¹c
w Berlinie laktozê i produkty z bia³ka mlecznego. Von Wülfing nie tylko odrestaurowa³ zamek, ale rozbudowa³ go równie¿
o wy³o¿one drewnem reprezentacyjne
wejœcie, salony z widokiem na szeroki taras i rozci¹gaj¹ce siê st¹d jezioro. Do dziœ
charakterystycznym elementem pozosta³a
szeœciopiêtrowa wie¿a mieszkalna. W czasach NRD zamek pe³ni³ pocz¹tkowo rolê
sierociñca, póŸniej pañstwowego domu
dla dzieci i m³odzie¿y, a¿ w koñcu, po
prze³omie, tê w sumie bardzo dobrze
zachowan¹ posiad³oœæ przekazano w rêce
fundacji „Großes Waisenhaus zu Potstam”
(Du¿y Dom Dziecka w Poczdamie). Teraz,
od lat, ka¿dego roku w okresie wakacyjnym, fundacja wynajmuje ROHKUNSTBAU sale, po³o¿one na trakcie
jeziornym. Wyjaœniwszy problem sal,
nale¿a³o wyjaœniæ równie¿ kwestiê prawn¹
przedstawicielstwa. Do wspó³pracy pozyskano Instytut Spo³eczno-Pedagogiczny
Berlin-Brandenburg, z którym od tej pory
co roku przeprowadzany jest artystycznopedagogiczny projekt dla dzieci.
Przed piêciu laty wy³¹czn¹ odpowiedzialnoœæ za ROHKUNSTBAU przej¹³
na siebie Arvid Boellert. Ten pracuj¹cy w
Berlinie jako okulista mi³oœnik sztuki
zrozumia³, ¿e ogromne zadania organizacyjne, merytoryczne i projektowe nale¿y
przekazywaæ krok po kroku ró¿nym
grupom roboczym lub rozdzielaæ je na
ró¿ne barki. Jako dyrektor artystyczny
Boellert pocz¹tkowo osobiœcie zajmowa³
siê zarówno doborem artystów jak i sztuk
teatralnych, wystawianych w sobotnie
wieczory, póŸniej dobra³ sobie pomocników: od ubieg³ego roku przy organizacji
wystaw wspó³pracuje z londyñskim historykiem sztuki Markiem Gisbournem,
pe³ni¹cym funkcjê „kuratora seniora”.
U swego boku postawi³ równie¿ Maxa
Schuhmachera, teatrologa i re¿ysera,
powierzaj¹c mu funkcjê kuratora festiwalu
do spraw weekendowych imprez towarzysz¹cych i odpowiedzialnoœæ za kino
pod go³ym niebem, goœcinne wystêpy
teatralne, koncerty i odczyty.
Nie zmieni³a siê koncepcja wystaw;
Arvid Boellert twardo trzyma siê pierwotnego pomys³u wystawiania m³odych,
nieznanych artystów w po³¹czeniu z renomowanymi kolegami po fachu, co z punktu widzenia promocji jest strategi¹ bardzo
skuteczn¹. W minionych latach projekt
ROHKUNSTBAU postawi³ sobie na celu
przedstawienie swego profilu dzia³alnoœci
und Jugendheim genutzt, bis das insgesamt
recht gut erhaltene Anwesen dann nach
der Wende an die Stiftung „Großes
Waisenhaus zu Potsdam“ überging. Die
Räume im zum See hin gelegenen Trakt
vermietet die Stiftung nun seit Jahren jeden
Sommer an ROHKUNSTBAU. Nachdem
die Raumfrage geklärt war, musste auch
die rechtliche Seite durch eine Trägerschaft
geklärt werden. Gewonnen werden konnte
hierfür das Sozialpädagogische Institut
Berlin-Brandenburg, mit dem zusammen
nun jährlich auch ein kunstpädagogisches
Projekt für Kinder durchgeführt wird.
Vor fünf Jahren hat Arvid Boellert die
Alleinverantwortung für ROHKUNSTBAU
übernommen. Der in der Zwischenzeit in
Berlin als Augenarzt arbeitende Kunstliebhaber hat es verstanden, die umfangreichen organisatorischen und auch
inhaltlich-planerischen Aufgaben schrittweise an verschiedene Arbeitskreise zu
delegieren bzw. auf mehrere Schultern zu
verteilen. Während Boellert anfangs als
künstlerischer Leiter persönlich sowohl die
Auswahl der Künstler traf als sich auch um
das Theaterprogramm kümmerte, das an
den Samstagabenden aufgeführt wurde,
holte er sich in der Zwischenzeit für beide
Bereiche Unterstützung: seit vergangenem
Jahr arbeitet er im Ausstellungsbereich mit
dem Londoner Kunsthistoriker Mark
Gisbourne zusammen, der als „Senior
Kurator“ fungiert. Für das begleitende
Wochenendprogramm hat er sich Max
Schumacher, Theaterwissenschaftler und
Regisseur, als Festival-Kurator an seine
Seite geholt, der damit für Openair-Kino,
Theatergastspiele, Konzerte sowie Lesungen zuständig ist.
Was die Ausstellungsidee angeht, hat
Arvid Boellert an dem ursprünglichen
Konzept von ROHKUNSTBAU fest gehalten, junge unbekannte Künstler zusammen
mit renommierten Künstlerkollegen zu
zeigen, was werbemäßig gesehen eine
wirksame Strategie ist. In den vergangenen
Jahren hat das Projekt ROHKUNSTBAU
gezielt daran gearbeitet, auch im Berliner
Pro Libris
117
Bereich Profil zu zeigen und in der
Zwischenzeit ist jeden Samstag eine
Busshuttle-Verbindung zwischen Berlin
und Groß-Leuthen eingerichtet. Etabliert
hat sich als weiterer tragender Teil des
Ausstellungskonzeptes, dass sämtliche teilnehmenden Künstler durch Projektstipendien unterstützt direkt auf den Ort
bezogene Arbeiten entwickeln. Sofern die
Künstler die zwölf zum See hin gelegenen
Räume des Schlosses noch nicht kennen,
werden sie Anfang des Jahres zu einer
Begehung eingeladen und entwickeln
dann für ihren Ausstellungsbereich ihre
Bilder, Fotografien oder Installationen. Für
regelmäßige Besucher von ROHKUNSTBAU ist es immer wieder spannend, wer
im Foyer den Ton setzt, welche Verwandlung das zum See gelegene Musikzimmer
durchlaufen hat, wie das Ankleide-Zimmer
samt daneben liegendem Bad mit luxuriöser Badewannennische bespielt werden
und welche Atmosphäre abschließend das
Bibliothekszimmer bestimmt.
Haben einzelne Künstler in den vergangenen Jahren wiederholt auf die Geschichte des Schlosses als Kinderheim reagiert,
wird 2005 das Thema „Kinderszenen –
Child’s Play“ direkt in den Mittelpunkt der
künstlerischen Auseinandersetzung gestellt. Mit der Anspielung auf die berühmten „Kinderszenen“ des 28jährigen
Robert Schumann, die der romantische
Komponist 1838 keinesfalls für Kinder,
sondern für Erwachsene schrieb, wird – als
Ausgangspunkt genommen – die Vielschichtigkeit des Themas aufgezeigt.
In Anlehnung an den 13teiligen Zyklus
von Schumann werden in Groß-Leuthen
13 künstlerische Positionen vorgestellt.
Die Künstler kommen dieses Jahr aus
Großbritannien, Norwegen, der Ukraine,
China, Kanada, Australien, Frankreich und
Deutschland und damit wird auch 2005
wieder ein weiter internationaler Bogen
gespannt. Mit Videokunst (B. Melhus),
Installationen (V. Lewandowsky), KinderFotografie (S. Bratkov) und Malerei zwischen Blicken auf alltägliche Details
118
równie¿ na terenach berliñskich i w miêdzyczasie uruchomiono cosobotnie po³¹czenie autobusowe miêdzy Berlinem
a Groß Leuthen. Urzeczywistniono równie¿ nastêpn¹ wa¿n¹ czêœæ koncepcji,
mianowicie fakt, ¿e wszyscy uczestnicz¹cy w projekcie artyœci, otrzymuj¹c stypendium, tworz¹ prace bezpoœrednio zwi¹zane z zamkiem w Groß Leuthen. Je¿eli
artyœci nie znaj¹ owych dwunastu sal,
po³o¿onych na trakcie jeziornym, otrzymuj¹ na pocz¹tku roku zaproszenie na
zwiedzenie zamku; póŸniej tworz¹ swe
obrazy, zdjêcia lub instalacje zgodnie
z w³asnymi zainteresowaniami. Ludzie
regularnie odwiedzaj¹cy ROHKUNSTBAU
zawsze z ciekawoœci¹ oczekuj¹, kto bêdzie nadawa³ ton w foyer, co zmieni³o siê
w pokoju muzycznym na trakcie jeziornym, jak pokazane zostan¹ garderoba
wraz z obok po³o¿on¹ ³azienk¹ o wspania³ej niszy waniennej oraz jaka atmosfera
panowaæ bêdzie w koñcu w sali bibliotecznej.
W minionych latach niektórzy artyœci
wci¹¿ bardzo ¿ywo reagowali na historiê
zamku jako domu dziecka, dlatego te¿
dyskusja artystyczna w roku 2005 koncentruje siê na temacie „Sceny dzieciêce –
Child’s Play”. Nawi¹zuj¹c do s³awnych
„Scen dzieciêcych” dwudziestooœmioletniego Roberta Schumanna, które ten kompozytor okresu romantyzmu napisa³ w roku 1838 na pewno nie dla dzieci, ale dla
doros³ych, wskazano – uwa¿aj¹c to za
punkt wyjœcia – na wielowymiarowoœæ
tematu.
W Groß Leuthen wystawionych zostanie w oparciu o trzynastoczêœciowy cykl
Schumanna trzynaœcie pozycji artystycznych. W tym roku artyœci przybêd¹
z Wielkiej Brytanii, Norwegii, Ukrainy,
Chin, Kanady, Australii, Francji i Niemiec
i tym samym w roku 2005 zab³yœnie nad
zamkiem miêdzynarodowa têcza. Puste
sale ozdobione zostan¹ sztuk¹ video
(B. Melhus), instalacjami (V. Lewandowsky),
fotografiami dzieciêcymi (S. Bratkov),
malarstwem miêdzy detalami ¿ycia codzien-
nego (C. Völker) oraz plafonem F. Lijuna.
Temat ilustruj¹ wspaniale trzy pozycje:
w osobie Louisy Bourgeois pozyskano
jedn¹ z najbardziej renomowanych artystek
starszego pokolenia. Jej domen¹ jest strach
przed opuszczeniem. Prowokuj¹ce rzeŸby
dzieciêce Jake’a i Dinosa Chapmanów konfrontuj¹ z surrealistyczno-koszmarowym
œwiatem wyobraŸni. Duet artystyczny
„//////////fur////” odkrywa przemoc znanego
od wieków teatrzyku marionetek w automatach do gry wczesnego wieku dwudziestego. Wystawie multimedialnej towarzyszy w weekend kulturalna propozycja
festiwalowa, dziœ bogatsza ni¿ kiedykolwiek.
ROHKUNSTBAU dziêki swemu wysokiemu poziomowi artystycznemu zdoby³a
sta³e miejsce nie tylko wœród brandenburskich œwi¹t kultury, lecz zyska³a równie¿
s³awê poza granicami tego kraju
zwi¹zkowego. Nic nie odzwierciedla tego
lepiej ni¿ fakt, ¿e patronat nad „XII
ROHKUNSTBAU” obj¹³ prezydent niemieckiego Bundestagu, Wolfgang Thierse.
XII ROHKUNSTBAU: „Sceny dzieciêce
– Child’s Play” w Pa³acu na Wodzie
w Groß Leuthen / Spreewald (miêdzy
Lieberose a Märkisch Buchholz)
Wernisa¿: 26.06., od 18.00
Wystawa: 26.06. – 28.08: œroda –
pi¹tek 14.00 – 20.00, sobota – niedziela
10.00 – 20.00
Kino pod go³ym niebem: w pi¹tki od
21.00 (wstêp: 6 euro)
Teatr: w soboty od 20.00 (wstêp: 10
euro)
Odczyty: w niedziele od 16.00 (wstêp:
10 euro)
Program w Internecie od pocz¹tku
czerwca pod adresem: www.rohkunstbau.de
Uka¿e siê dwujêzyczny katalog wystawowy.
T³umaczenie Bogumi³a Husak
(C. Völker) und einem Deckengemälde
von F. Lijun werden die gediegenen
Räume ausgelotet. Thematisch seien hier
beispielhaft drei Positionen vorgestellt: mit
Louise Bourgeois konnte eine der renommiertesten Künstlerinnen der älteren
Generation gewonnen werden. Sie befasst
sich mit der Angst des Verlassen werdens.
Jake und Dinos Chapmans provokative
Kinderskulpturen konfrontieren mit surreal-albtaumartigen Vorstellungswelten. Gewalt im altvertrauten Kasper-Theater hat
das Künstlerduo „//////////fur////“ in Spielautomaten des frühen 20. Jahrhunderts entdeckt.
Die multimediale Ausstellung wird an
den Wochenenden begleitet von einem
kulturellen Festival-Angebot, das heute
umfangreicher ist denn je.
Mit seinem niveauvollen Angebot hat
sich ROHKUNSTBAU nicht nur unter den
Brandenburgischen Kulturfesten einen festen
Platz erobert, sondern über die Grenzen
von des Bundeslandes hinaus einen Namen
gemacht. Nichts spiegelt dies besser als die
Tatsache, dass der Präsident des Deutschen
Bundestages, Wolfgang Thierse, für 2005
die Schirmherrschaft für den „XII.
ROHKUNSTBAU“ übernommen hat.
XII. ROHKUNSTBAU: „Kinderszenen –
Child’s Play“ im Wasserschloss Groß
Leuthen / Spreewald (zwischen Lieberose
und Märkisch Buchholz gelegen)
Vernissage: 25.06., ab 18 Uhr
Ausstellung 26.06.-28.08.: Mittwoch –
Freitag 14-20 Uhr, Samstag / Sonntag 10 –
20 Uh
Openair-Kino: jeweils Freitag ab 21
Uhr (Eintritt: 6 €)
Theater: jeweils Samstag ab 20 Uhr
(Eintritt: 10 €)
Lesungen: jeweils Sonntag ab 16 Uhr
(Eintritt: 10 €)
Programm ab Anfang Juni im Internet
unter: www.rohkunstbau.de
Zur Ausstellung erscheint ein zweisprachiger Katalog
Pro Libris
119
Sorina Miers
erwacht
warmer sorgloser
atem benetzte meine
nase beim zählen
der schwarzen wimpern
küsste ich beinahe
ihr augenlid
sie war schöner
über nacht
przebudzenie
ciep³y beztroski
oddech wilgoci¹
kreœli mój nos kiedy liczê
czarn¹ g³êbiê rzês
poca³unek niemal dotyka
powieki
wieczorem jeszcze
by³a piêkna
przek³ad Grzegorz Gorzechowski
120
Sorina Miers
Wie wir sitzen
Manchmal sitzt du neben mir,
lehnst deinen Kopf an meine Schulter.
Weit draußen sehen wir Fischerboote.
Manchmal sitzt du hinter mir,
hältst mich in den Armen.
Wir spüren unsere Herzen.
Manchmal, vor unserer Hütte –
legst deine Füße auf meinen Rock.
Wir lauschen dem Wind.
Manchmal sitzt du vor mir,
deine Rastazöpfe kitzeln meine Nase.
Ich streichle dein Gesicht.
Manchmal, mir gegenüber sitzt du,
verführst mich mit den Augen,
weit fort leuchten die Wetter.
Dann, bald, sitzen wir nicht mehr.
Sztuka siadania
Niekiedy siadasz obok mnie,
opierasz g³owê o moje barki.
Daleko st¹d widaæ rybackie ³odzie
Niekiedy siadasz tu¿ za mn¹,
trzymasz mnie w ramionach.
S³ychaæ czu³y szept kr¹¿enia
Niekiedy, przed nasz¹ chatk¹ –
k³adziesz nogi na mojej spódnicy.
Œledzimy muzykê wiatru.
Niekiedy siadasz przede mn¹,
twoje w³osy ³askocz¹ moj¹ twarz
dotykam ciê pieszczot¹.
Niekiedy siadasz naprzeciw,
pozwalasz zapadaæ mi w tobie
Daleko z przodu b³yska siê.
a potem, nie siadasz ju¿ wiêcej.
przek³ad Grzegorz Gorzechowski
121
Serbo³u¿yckie doœwiadczenia
Romuald Szura
Z Mari¹ Elikowsk¹-Winkler, Polk¹ z pochodzenia, z wykszta³cenia germanistk¹,
poliglotk¹, dyrektork¹ Szko³y Jêzyka i Kultury Dolno³u¿yckiej w Chociebu¿u (Cottbus)
rozmawia Romuald Szura.
Zacznijmy od ¿ycia prywatnego.
Pochodzi Pani z Poznania?
Tak. Pochodzê z poznañskiej rodziny
katolickiej i wynios³am z domu patriotyczne wychowanie. Studiowa³am germanistykê na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza. W trakcie studiów przebywa³am rok
na Uniwersytecie w Oslo doskonal¹c jêzyk
norweski i duñski. Po skoñczeniu studiów
pracowa³am jako asystent na Uniwersytecie, mia³am te¿ otwarty przewód doktorski. Moje prywatne ¿ycie zmieni³o
wczeœniejsze plany. Pozna³am przysz³ego
mê¿a, Dietera Winklera, niemieckiego
in¿yniera-energetyka, wysz³am za m¹¿ i w
1981 roku znalaz³am siê w Cottbus. By³o
mi bardzo ciê¿ko, musia³am siê przestawiæ
na inn¹ mentalnoœæ, kulturê i obyczaje
tamtejszych ludzi. Uratowa³y mnie kontakty z £u¿yczanami i przesta³am tak bardzo
têskniæ za Polsk¹. Podjê³am te¿ pracê
w szkole jêzyka dolno³u¿yckiego. Minê³o
ju¿ 13 lat mojego nauczania.
Proszê opowiedzieæ o prowadzonej
przez Pani¹ Szkole Jêzyka i Kultury
Dolno³u¿yckiej.
Szko³a nasza od 1992 roku podlega resortowi kultury Urzêdu Miasta Chociebu¿,
gdzie uzyskaliœmy status samodzielnego
wydzia³u Miejskiego Uniwersytetu Ludowego (Volkshochschule). Ludowy charakter nale¿y rozumieæ nie w sensie folklorystycznym, a narodowym, etnicznym. Nasza dzia³alnoœæ s³u¿y pielêgnacji jêzyka
i kultury ³u¿yckiej wœród najm³odszych
i œredniej generacji oraz zachowaniu – mówi¹c najogólniej – kultury Serbo³u¿yczan.
Program nauczania w szkole jest systematycznie modyfikowany i sk³ada siê z: nauki
122
jêzyka
dolno³u¿yckiego,
polskiego,
wyk³adów i seminariów z tematyki europejskiej, z historii i polityki narodowoœciowej
w Niemczech na przestrzeni ostatnich
stuleci i obecnie na œwiecie, wyk³adów
z etnografii, z nazewnictwa ³u¿yckiego,
warsztatów malarskich, œpiewaczych,
tanecznych, wyszywania i pielêgnacji strojów ³u¿yckich, spotkañ obyczajowych
(wielkanocnych, gwiazdkowych), przyrz¹dzania typowych oryginalnych potraw,
wymiany
doœwiadczeñ
nauczycieli
jêzyków obcych.
„Reèna šula” - jak siê j¹ potocznie nazywa - jest dostêpna dla £u¿yczan, Niemców
i Polaków z pogranicza, niezale¿nie od ich
wieku i wykszta³cenia. Nauczyciele jêzyka
pochodz¹ z regionu Dolnych £u¿yc,
g³ównie Chociebu¿a i okolic. Wyk³adowcy
przyje¿d¿aj¹ z ró¿nych miast maj¹cych
instytuty naukowe lub uczelnie wy¿sze,
np. z Lipska, Poczdamu, Drezna, Budziszyna itd. Ponadto goœcimy wyk³adowców
z Belgii, Finlandii i USA.
Tak wiêc, trochê przypadkowo, jêzyk,
historia i kultura tego najmniejszego narodu s³owiañskiego w Europie, sta³y siê jedn¹
z Pani pasji?
Od lat je¿d¿ê po wsiach ³u¿yckich,
gdzie nawet dzisiaj jeszcze niektórzy ich
mieszkañcy mówi¹ dialektami, gdzie na co
dzieñ czêœciej u¿ywaj¹ ³u¿yckiego ni¿
niemieckiego. Poznaj¹c ¿ycie prawdziwych, rdzennych £u¿yczan, uczê siê ich
historii, kultury, zwyczajów, tak¿e tych
œwi¹tecznych, religijnych. Tego nigdzie nie
mo¿na wyczytaæ, z ¿adnych ksi¹¿ek. I za
to jestem im wdziêczna. Korzystam z tej
skarbnicy wiedzy, póki £u¿yczanie star-
szego pokolenia ¿yj¹, istniej¹. Wch³aniam
to wszystko, notujê, nagrywam, bo jest to
zjawisko niepowtarzalne, ale te¿ przemijaj¹ce. Tego nie mo¿na zobaczyæ na filmie.
Muszê przyznaæ, ¿e zap³onê³am mi³oœci¹
do tego niezwyk³ego narodu. S¹ podobni
do Polaków, z wszystkimi ich zaletami,
a nawet wadami: serdeczni, szczerzy, uczciwi, pracowici, chêtnie pomagaj¹ innym.
W swoim gronie nie znaj¹ sporów ani zawiœci, chocia¿ mo¿e s¹ mniej spontaniczni
i wylewni ni¿ Polacy. Nawet jêzyk
dolno³u¿ycki, w s³ownictwie i wymowie,
jest bardzo zbli¿ony do polskiego, tak jak
jêzyk górno³u¿ycki podobny jest do
czeskiego.
Myœlê, ¿e du¿o przyjemnoœci sprawia
Pani tak¿e bezpoœrednia wspó³praca z polskimi wyk³adowcami i s³uchaczami, którzy
zjawiaj¹ siê w szkole jêzyka dolno³u¿yckiego.
Bardzo chwalê sobie codzienne kontakty z tymi, którzy przyje¿d¿aj¹ tutaj na polsko-³u¿ycko-niemieckie warsztaty jêzykowe i kulturowe z ¯ar, Sieniawy ¯arskiej,
Lubska, Trzciela, £êknicy i Gubina. Korzystaj¹c z zaproszenia s¹siadów, nieraz
te¿ bywam w szko³ach podstawowych
i gimnazjach po polskiej stronie Nysy. S¹ to
zazwyczaj ³u¿ycko-polskie konferencje.
Dotycz¹ one g³ównie problemów jêzykowych i kultury na niemiecko-polskim
pograniczu. Nieraz zjawiam siê tak¿e tam,
z moim serbo³u¿yckim chórem dzieciêcym, w którym œpiewaj¹ równie¿ polskie
dzieci.
A jednak wbrew pozorom, prowadzenie szko³y jêzyka ³u¿yckiego w Niemczech
nie jest spraw¹ ³atw¹. Wielu niemieckich
mieszkañców £u¿yc wykazuje nadal niechêtny stosunek do s³owiañszczyzny na
swoim terenie. Nawet wœród urzêdników
pañstwowych spotkaæ mo¿na ludzi nie¿yczliwych. „Po co komu w spo³eczeñstwie
niemieckim ³u¿ycki jêzyk, kultura i
obyczaje Wendów” – myœl¹ zapewne
przeciwnicy...
Niestety, tak by³o zawsze. I tak chyba
pozostanie. Np. w ostatnim okresie, po
kontrolach finansowych w naszej szkole,
pojawi³y siê pog³oski, jakoby niepotrzebne
by³o oddzielne promowanie Dolnych
i Górnych £u¿yc, ¿e nale¿a³oby zlikwidowaæ pewne instytucje ³u¿yckie, ¿eby
zaoszczêdziæ œrodki finansowe. Zaszokowa³y nas te pog³oski, szczególnie teraz po
tzw. renesansie, kiedy to jêzyk dolno³u¿ycki naprawdê od¿y³, kiedy pojawi³a siê
chêæ i odwaga swobodnego korzystania
z tego jêzyka. Nigdzie w Niemczech nie
ma podobnej instytucji, jak¹ jest nasza
szko³a, która ma przecie¿ du¿e znaczenie
nie tylko edukacyjne, lecz tak¿e kulturalne
i polityczne.
Ponadto z moich obserwacji wynika, ¿e
ostatnio wzros³a u nas iloœæ chêtnych do
nauki jêzyka polskiego. G³ównie s¹ to
osoby pochodzenia ³u¿yckiego, a tak¿e
Niemcy, którzy pragn¹ opanowaæ polski,
nie tylko ze wzglêdów prywatnych, lecz
tak¿e zawodowych. Szko³a zatrudnia
cztery nauczycielki Polki.
Rozumiem, ¿e zale¿y Pani, ¿eby
niemieccy s¹siedzi poznali nasz jêzyk?
Owszem, zale¿y mi, ¿eby Niemcy
wyje¿d¿ali do Polski nie tylko po to, a¿eby
nape³niæ baki swoich samochodów do
pe³na tañsz¹ benzyn¹, albo ¿eby zrobiæ
drobne zakupy. Zale¿y mi, ¿eby poznali
historiê swoich s¹siadów, bo przecie¿ jest
ona mocno spleciona z histori¹ narodu
niemieckiego. Wiem, ¿e Niemcy, którzy po
raz pierwszy odwiedzili Polskê i nawi¹zali
tam kontakty zupe³nie inaczej widz¹ Polskê i Polaków, ni¿ ci, którzy swoich s¹siadów dot¹d nie poznali. Ci, którzy ucz¹ siê
u nas polskiego, maj¹ wiêksze szanse, ¿eby
poznaæ z czasem polsk¹ kulturê, nasze zwyczaje i obyczaje. Zale¿y mi, ¿eby Niemcy
nie mówili o Polakach w negatywny
sposób, jak to siê jeszcze nieraz zdarza.
S¹ to nasze wspólne ¿yczenia i oby siê
spe³ni³y, a Pani ¿yczê wytrwa³oœci w dzia³aniu i w pracy pedagogicznej.
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
123
124
Die mit dem „R” rollen
Ci z dŸwiêcznym „r”
Rainer Vangermain
Rainer Vangermain
„... Sag was Russisches...”, ist der
Lieblingssatz aus meiner Lieblingskomödie, „Ein Fisch Namens Wanda”. Ich
lag auf dem Sofa und starrte an die Decke
und wollte mich inspirieren lassen und
sagte diesen Lieblingssatz „... Sag was
Russisches...” vor mich hin, erhob mich
langsam vom Sofa in Richtung Fensterbank, wo die Weinflasche vom Vorabend
stand und schaute aus dem Fenster auf die
Schönhauser Allee.
Da sah ich Vadim Steiniger die Allee
entlang schlendern, in seiner U-Bootfahrerjoppe und einer Plastiktüte in der Hand,
in der er immer ein Diktiergerät hatte, um
auf der Straße, oder in der Kneipe spontan
Gespräche anzufangen, meistens mit jungen Mädchen, die er in seiner Muttersprache immer mit „ Wot, krasivaja djevutschka” ansprach, um dann in deutsch fortzufahren und sie zu einem Schwätzchen
zu verleiten. Meistens nahm er die Gespräche mit seinem Diktiergerät auf und seine
Absicht war, daraus ein Buch zu machen,
den Arbeitstitel hatte er schon. Es sollte so
heißen, wie die Straße, auf der er immer
stundenlang hin-und herschlenderte und
Ausschau nach seinen Opfern hielt,
Schönhauser Allee.
Ich spuckte kräftig aus dem Fenster und
rief aus Leibeskräften, „He, Vadim, du alter
Vodkakomsomolze, elender Tschekist und
Faschistenfreund, falscher Jude du, Uralinski,
alter russischer Zwergbär komm hoch, ich
habe Neuigkeiten für dich, vom Verlag”.
Vadim lebte seit einigen Jahren in
Berlin. Er stammt von irgendwo hinter
Moskau und konnte, weil er sich abwechselnd zu seinem Judentum bekannte und
es bei anderer Gelegenheit verleugnete
und außerdem einen deutschen Onkel
besaß, den er zwang ihn zu adoptieren,
„... Powiedz coœ po rosyjsku ...” – ulubione zdanie z mojej ulubionej komedii
„Rybka zwana Wand¹”. Le¿a³em na
kanapie i gapi³em siê w sufit, szukaj¹c
inspiracji powtarza³em moje ulubione
zdanie „... Powiedz coœ po rosyjsku...”,
powoli podnios³em siê z kanapy ruszaj¹c
w kierunku parapetu, na którym sta³a
butelka wina z wczorajszego wieczoru,
wyjrza³em przez okno na Schönhauserallee 1.
Tam zobaczy³em Vadima Steinigera
³a¿¹cego po ulicy w kurtce marynarza
³odzi podwodnej, trzymaj¹cego w rêce
reklamówkê, w której zawsze nosi³ dyktafon, s³u¿¹cy mu do spontanicznego nagrywania rozmów, najczêœciej z m³odymi
dziewczêtami, które w knajpie i na ulicy
zaczepia³ s³owami „Wot, krasiwaja
diewuszka”, przechodz¹c potem na niemiecki i nak³aniaj¹c je do ploteczek.
Najczêœciej nagrywa³ rozmowy na dyktafon z zamiarem zrobienia z tego ksi¹¿ki,
mia³ ju¿ roboczy tytu³. Ksi¹¿ka mia³a nosiæ
taki tytu³, jak ulica, po której zawsze ³azi³
godzinami tam i z powrotem wygl¹daj¹c
swoich ofiar, Schönhauserallee.
Splun¹³em mocno przez okno i krzykn¹³em ile si³ w p³ucach: „Hej Vadim, ty
stary wódczany komsomolcu, nêdzny
czekisto i przyjacielu faszystów, fa³szywy
¯ydzie, ty Uraliñski, stary ruski karle,
wejdŸ na górê, mam dla ciebie wieœci,
z wydawnictwa”.
Od kilku lat Vadim mieszka³ w Berlinie.
Pochodzi³ gdzieœ tam zza Moskwy i uda³o
mu siê wyjechaæ w latach dziewiêædziesi¹tych do Niemiec, to przyznaj¹c siê do
swego ¿ydowskiego pochodzenia, to mu
zaprzeczaj¹c, poza tym posiadaj¹c
1 Jedna z większych ulic Berlina (przyp. tłum.).
niemieckiego wujka, którego szanta¿em
zmusi³ do adopcji, wiedz¹c o rzeczach,
które mog³yby skompromitowaæ go
w miejscu pracy. Jego w³asny ojciec zgin¹³
w czasie manewrów rakietowych w stepach Kazachstanu, gdzie by³ oficerem
dowodz¹cym. By³y w nim sprzecznoœci:
niemieckie pokrewieñstwo pierwszego
stopnia i pochodzenie ¿ydowskie, bilet na
stary kontynent, który Vadim sam sobie
wystawi³. Kocha³em tego faceta; pozna³em
go, bo tak chcia³ los. Przed dwoma laty
w starym domu na bagnach nadodrzañskich, dok¹d ucieka³em wówczas, gdy du¿e
miasto wywo³ywa³o u mnie blokadê twórcz¹ i nie mog³em pracowaæ, przypadkowo
przenocowa³em u siebie pewnego mê¿czyznê.
Nocy pewnej ktoœ zapuka³ do domu,
w którym jak zwykle œwiat³o pali³o siê
jeszcze d³ugo po pó³nocy. Otworzy³em
drzwi, przede mn¹ stan¹³ ranny i prawdopodobnie wyczerpany d³ugim marszem,
w zasadzie jeszcze m³ody cz³owiek. By³
mokry, brudny i zmêczony, niez³¹ niemczyzn¹ z rosyjskim akcentem jeszcze
uprzejmie i spokojnie poprosi³ o pomoc.
Przez moment poczu³em siê niepewnie
i przez u³amek sekundy poczu³em obawê
nadu¿ycia mej goœcinnoœci. Nie mog³em
zapobiec nieoczekiwanej wizycie, sta³o
weil er kompromittierende Dinge aus
dessen Berufsleben wußte und sein eigener Vater bei einem Raketenmanöver in der
Steppe von Kasachstan, wo er kommandierender Offizier war, ums Leben gekommen
war, in den neunziger Jahren nach Deutschland ausreisen. Deutsche Verwandtschaft ersten Grades und Jude, die Fahrkarte
für den alten Kontinent, die sich Vadim
selber gedruckt hatte. Ich liebte diesen Kerl
und war durch eine Schicksalbegegnung
mit ihm bekannt geworden. Vor zwei
Jahren beherbergte ich zufälligerweise
einen Menschen in einem alten Haus im
Oderbruch, wohin ich mich manchmal
zurückzog, wenn die Großstadt in mir
wiedereinmal eine Schreibblockade auslöste und ich nicht arbeiten konnte.
Eines Nachts klopfte es ans Haus, in
dem immer bis weit nach Mitternacht Licht
brannte. Ich öffnete und vor mir stand ein
lädierter und wahrscheinlich durch einen
langen Marsch ramponierter, man konnte
noch sagen, junger Mann. Er war naß,
schmutzig und erschöpft, konnte aber in
passablem Deutsch mit russischem
Akzent, freundlich und ruhig um Hilfe bitten. Ich war einen Moment lang unsicher
und spielte in Sekundenschnelle alle
möglichen Varianten eines Mißbrauchs
meiner Hilfsbereitschaft durch. Die
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
125
Begegnung konnte ich nicht mehr verhindern, sie hatte stattgefunden. Um mir ein
Leids anzutun, brauchte er ein Motiv.
Wenn ich ihm gab was er brauchte, nämlich Hilfe, hatte er keinen Grund mir etwas
zu tun, ich mußte nur sicher und angstfrei
auftreten. Ich schaute auf seinen rechten
Arm. Er hing schlaff und etwas verdreht an
ihm herunter. Wahrscheinlich war er
gebrochen, was konnte er mir schon tun?
Ich half ihm also, verarztete ihn und
erkannte seinen gebrochenen Unterarm.
Für mein abgebrochenes Medizinstudium
war ich doch noch ein ganz brauchbarer
Sanitäter. Ich konnte ein paar Brocken Russisch, weil ich einmal eine Spezialschule
besuchte, das meiste jedoch vergessen
hatte, aber für ein bißchen Konversation
reichte es noch. Er faßte Vertrauen und war
sicherlich kein Berufsverbrecher, sondern
hatte etwas Aufwendiges hinter sich gebracht und war fürchterlich in Bedrängnis geraten.
Er nannte mir seinen Namen, Nikolai
Steiniger, und behauptete, er sei Kunstwissenschaftler.
Am nächsten Morgen nahm ich ihn in
meinem Auto mit nach Berlin, denn da
wollte er hin und unser gemeinsamer Weg
hatte sich zufällig ergeben. Irgendwo am
Stadtrand setzte ich ihn ab. Er bedankte
sich überschwenglich und versprach sich
zu melden, um sich zu revanchieren und
bat um meine Telefonnummer. Ich gab ihm
meine Handynummer. Mein Handyvertrag
lief in der nächsten Woche aus und so
hoffte ich meine Spur zu verwischen.
Vierzehn Tage später gab es in der Auguststraße die Eröffnung einer Ausstellung
„Russische Ikonen und moderne Malerei”.
Ich hatte eine Einladung bekommen,
wollte aber erst nicht hingehen, besann
mich dann aber eines Besseren und
dachte, zu diesen Eröffnungen kommen
immer allerhand Leute, es gibt einen
Schluck zu trinken und einen Happen zu
essen und man kann Kontakte knüpfen,
vielleicht ergibt sich etwas, vielleicht kann
ich über die Ausstellung schreiben.
126
siê. Musia³by mieæ powód, by zrobiæ mi
krzywdê. Taki powód nie istnia³, da³em mu
bowiem to, czego potrzebowa³, mianowicie udzieli³em pomocy. Stara³em siê
tylko wykazaæ pewnoœæ siebie i nie okazywaæ strachu. Popatrzy³em na jego praw¹
rêkê. Zwisa³a bezw³adnie lekko okrêcona
wokó³ cia³a. Prawdopodobnie by³a z³amana, có¿ wiêc móg³ mi zrobiæ?
Pomog³em mu wiêc, podkurowa³em
i zaopatrzy³em z³aman¹ rêkê. Mimo przerwanych studiów medycznych by³em
jeszcze ca³kiem niez³ym sanitariuszem.
Zna³em kilka s³ów i zwrotów w jêzyku
rosyjskim, kiedyœ bowiem uczy³em siê
tego jêzyka w pewnej szkole, wiêkszoœci
zwrotów jednak zapomnia³em, ale to, co
pamiêta³em, wystarcza³o, by trochê porozmawiaæ. Cz³owiek ów budzi³ zaufanie
i z pewnoœci¹ nie by³ zawodowym przestêpc¹, lecz prze¿y³ coœ dramatycznego
i wpad³ w straszne tarapaty.
Przedstawi³ siê jako Niko³aj Steiniger
twierdz¹c, ¿e jest historykiem sztuki.
Nastêpnego ranka zabra³em go samochodem do Berlina, bo tam w³aœnie chcia³
jechaæ, podró¿ ta dope³nia³a naszego
przypadkowego spotkania. Wysadzi³em go
gdzieœ tam na obrze¿ach miasta. Podziêkowa³ przesadnie gor¹co, obiecuj¹c
zg³osiæ siê do mnie z rewan¿em poprosi³
o mój numer telefonu. Da³em mu numer
na komórkê. Umowa z operatorem wygasa³a w nastêpnym tygodniu, st¹d mia³em
nadziejê, ¿e w ten sposób zatrê za sob¹
œlady.
Czternaœcie dni póŸniej na ulicy
Augusta odbywa³o siê otwarcie wystawy
„Ikony i wspó³czesne malarstwo rosyjskie”. Otrzyma³em zaproszenie, najpierw
nie mia³em ochoty pójœæ tam, potem
wszystko przemyœla³em i doszed³em do
wniosku, ¿e na takie imprezy przychodz¹
zawsze najró¿niejsi ludzie, mo¿na tam coœ
wypiæ i zjeœæ, mo¿na te¿ nawi¹zaæ kontakty, z których byæ mo¿e coœ wyniknie,
mia³em nadziejê napisaæ coœ o wystawie.
Zupe³nie nieoczekiwanie spotka³em tu
ponownie Niko³aja, który ucieszy³ siê
bardzo na mój widok i równoczeœnie
poskar¿y³, ¿e nie móg³ siê ze mn¹ skontaktowaæ. Da³em mu mój nowy numer telefonu z nadziej¹, ¿e nie wchodzê w kontakt
z przedstawicielem kryminalnej odnogi
gminy rosyjskiej, ale z epigonem jej kultury. Nikolai przedstawi³ mi m³odego
mê¿czyznê, swego brata, Vadima Steinigera. Vadim by³ cz³owiekiem ¿¹dnym
pisania i dzia³ania. Uda³o mu siê ju¿
wydaæ dwa cieniutkie tomiki ze œmiesznymi historyjkami ze starego Zwi¹zku Radzieckiego. Zna³em oba tomiki, pobie¿nie
przerzuci³em je w mojej ksiêgarni i uwa¿a³em je za tendencyjn¹ i zbyt lekk¹
strawê duchow¹. A¿ do dziœ nie zna³em
Vadima osobiœcie. Pisa³ po niemiecku,
chocia¿ nie potrafi³ mówiæ w tym jêzyku.
W jego wymowie s³ychaæ by³o bardzo
wyraŸny akcent i bardzo dŸwiêczne „r”.
Pisa³ jak przedszkolak, jego nauczyciel,
pochodz¹cy ze Schwarzwaldu, byæ mo¿e
uwa¿a³ to za komiczne, tym bardziej, ¿e
sam zdobywa³ wykszta³cenie w szwajcarskiej szkole z internatem, gdzie nie
znano dykcji tego rodzaju, w czym upatrywa³ szansy na rynku ksiêgarskim. Dla mnie
by³ to styl „Pionierskiej Prawdy” i komizmu satyrycznego pisma „Krokodil”, oba
czasopisma krótko abonowa³em jako
uczeñ, przebrzmia³e historie i mój
Hier traf ich ganz unerwartet Nikolai
wieder, der hoch erfreut war mich zusehen
und zugleich beklagte, das er mich nicht
erreichen konnte. Ich gab ihm meine neue
Telefonnummer, nun in der Hoffnung,
nicht zum kriminellen Zweig der russischen Gemeinde Kontakt zu bekommen,
sondern zu ihren kulturellen Ausläufern. Er
stellte mir einen jungen Mann vor, seinen
Bruder, Vadim Steiniger. Vadim war ein
schreibwütiger und auch geschäftstüchtiger Mensch. Er hatte bereits zwei
schmale Bändchen mit komischen
Geschichten aus der alten Sowjetunion
veröffentlicht und damit Erfolg gehabt. Ich
kannte die beiden Bändchen und hatte sie
in meiner Buchhandlung kurz angelesen
und sie für tendenziös und zu leichte Kost
befunden. Vadim persönlich kannte ich bis
dahin nicht. Er schrieb in Deutsch, obwohl
er die Sprache mündlich nicht beherrschte.
Er sprach mit starkem Akzent und rollte das
„R” sehr. Er schrieb in einer Art Kindergartendeutsch, die sein Lektor, der aus dem
Schwarzwald stammte, vielleicht für
komisch hielt, weil er seine Ausbildung auf
einem Schweizer Internat erhalten hatte,
wo diese Art Diktion nicht vorkam und er
ihr nun auf dem Buchmarkt ein Art Chance
ausrechnete. Für mich waren dieser „Pionerskaja Prawda” -Stil und die Komik der
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
127
Satirezeitschrift „Krokodil“, beide Zeitungen hatte ich als Schüler kurze Zeit abonniert, olle Kamellen und mein Lachen über
den komischen Stil und die Plots in Vadims
Geschichten, hielten sich in Grenzen.
Innerlich sagte ich mir – „Witz schwill
an, das ich drüber lachen kann“. Vadim
schenkte ich reinen Wein ein und sagte
ihm genau das. Er war kurz verwundert,
sah mich lange an und sagte dann mit
starkem Akzent, - „du hast mich durchschaut mein Freund, aber macht nix, es
verkauft sich gut“. Was willst du trinken,
du hast Nikolai aus einer großen
Bedrängnis geholfen, ohne dich wäre sein
rechter Arm jetzt hinüber. Ihm gehören die
hier ausgestellten Ikonen. Er erhofft sich
ein gutes Geschäft. Ich soll dir sagen, du
kannst
dir
eine
aussuchen,
als
Dankeschön für deine Hilfsbereitschaft.
Ich brauchte nicht lange zu überlegen,
ich nahm die Ikone „Gottesmutter von
Kasan”, spätes 17. Jahrhundert, die Arbeit
eines Mönches aus den Ikonenwerkstätten
des Nowo Djewetschi Klosters bei Moskau,
eines Schülers von Andrje Rubljow. Meine
Kenntnisse der religiösen Malerei waren
bescheiden, aber mir gefielen der naive
Darstellungsstil, das Plakative und doch
Künstlerische, Handwerkliche der Ausführung, die erdigen Farben, die sich durch die
Patina, die auf dem alten Stück lag, ergaben.
Ich wollte die Ikone als Drohgötzen
einsetzen, sie über mein Laptop hängen
und sie gemahnen lassen, mich der kleinen
Erschafft würdig zu erweisen, von der ich
in der letzten Zeit lebte und die ich meiner Mutter verdankte, die mich in ihrem
Testament, gegenüber meinen Geschwistern, überproportional bedachte, mit
der für alle irritierenden Begründung:
„Rüder darf nie Not leiden, ihr anderen
seid vom Schicksal begünstigt worden,
Angela hat ihre Arztpraxis, Jo den kleinen
Baubetrieb und Arne ist in der Politik, aber
Rüder euer ältester Bruder hat, „... für euch
hat er den Schwindsuchtspeichel aufgeleckt
mit der rauhen Zunge der Plakate...”.
Niemand aus der Erbengemeinschaft ver-
128
uœmieszek nad komicznym stylem i akcj¹
w historiach Vadima, trzyma³y siê w normie.
Powiedzia³em sobie: „¯artuj tak, abyœ
móg³ sam siê z tego œmiaæ”. Nala³em Vadimowi wina i powtórzy³em mu dok³adnie
to samo. Zdziwi³ siê trochê i przygl¹daj¹c
mi siê d³u¿sz¹ chwilê powiedzia³ z silnym
akcentem: „przejrza³eœ mnie przyjacielu,
ale to nic, to siê dobrze sprzeda”. Czego
chcesz siê napiæ, pomog³eœ Niko³ajowi wybrn¹æ z ogromnych k³opotów, bez ciebie
nie mia³by ju¿ prawej rêki. To do niego
nale¿¹ wystawione tu ikony. Ma nadziejê
na dobry interes. Mam ci przekazaæ, ¿e w
podziêkowaniu za wyœwiadczon¹ mu
pomoc mo¿esz sobie wybraæ jedn¹ ikonê.
Nie musia³em siê d³ugo zastanawiaæ,
wzi¹³em ikonê „Matki Boskiej Kazañskiej”,
póŸny wiek siedemnasty, praca mnicha
z pracowni ikon w klasztorze Nowo
Djewetschi pod Moskw¹, ucznia Andrieja
Rublowa. Moja znajomoϾ malarstwa
religijnego by³a znikoma, ale podoba³ mi
siê naiwny styl, coœ z plakatu a jednak by³
w tym artyzm, mistrzostwo wykonania,
barwy ziemi wy³aniaj¹ce siê z patyny
pokrywaj¹cej stare dzie³o.
Chcia³em, by ikona sta³a siê moim
fetyszem, pragn¹³em powiesiæ j¹ nad
moim laptopem, by przypomina³a mi, ¿e
godzien jestem radoœci z tej niewielkiej
twórczoœci, z której ¿y³em w ostatnim czasie, zawdziêczaj¹c to mojej matce, która w
stosunku do mego rodzeñstwa obdarowa³a
mnie w testamencie zbyt szczodrze, na
dodatek z irytuj¹cym wszystkich uzasadnieniem: „Rüder nigdy nie mo¿e cierpieæ
biedy, wy wszyscy zostaliœcie obdarowani
przez los, Angela ma sw¹ praktykê
lekarsk¹, Jo ma³y zak³ad budowlany i Arne
pracuje w poliklinice, a Rüder, wasz najstarszy brat (...) zlizywa³ za was suchotnicz¹ œlinê szorstkim jêzykiem plakatów...” . ¯aden ze spadkobierców nie
zrozumia³ tego lub nie zna³ tego cytatu,
poza mn¹. Ale testament by³ wa¿ny.
Gdy Vadim Steiniger wkroczy³ do
mego pokoju przy Schönhauserallee,
„Matka Boska Kazañska” wisia³a nad
moim biurkiem od trzech dni. Dziennie
w tym czasie osi¹gn¹³em szybkoœæ pisania
od jednej do dwóch stron A4 mojej
powieœci dziennie. W rzeczy samej mia³em dla Vadima wiadomoœci z wydawnictwa, wprawdzie jeszcze nie oficjalne, ale
jednak przekazane przez jednego z asystentów, którego dobrze zna³em z grupy terapeutycznej anonimowych alkoholików.
Odrzucono tytu³ ostatniego tomiku
opowiadañ Vadima „Schönhauser Allee”.
Taki tytu³ by³ ju¿ na rynku, nosi³ go starszy
tomik opowiadañ z czasów NRD, który
postanowiono wznowiæ na nastêpne targi.
Oczywiœcie, ¿e tego nie mogli wiedzieæ
ani Vadim ani jego nauczyciel jêzyka ze
Schwarzwaldu. Wydawa³o siê, ¿e na
Vadimie nie zrobi³o to wiêkszego
wra¿enia. Powiedzia³, .... no tak, aha, nic
siê nie sta³o, w takim razie zatytu³ujê go
„Kastanienallee” (Aleja Kasztanowa). Mieszkasz tu ju¿ tak d³ugo, by³ ju¿ tomik
opowiadañ pod tytu³em „Kastanienallee”?
Odpowiedzia³em, ¿e wed³ug mojej wiedzy nie, ale pewien nie jestem. No,
widzisz, zatytu³ujê mój nowy tomik
„Kastanienallee”. Pogrzeba³ w swej reklamówce, wyj¹³ dyktafon i powiedzia³:
pos³uchaj, sluszaj. Tê rozmowê odby³em
w³aœnie z krasiw¹ diewuszk¹ w kawiarni
„Schwarz-Sauer” na Kastanienallee i wcisn¹³ guzik „play”.
T³umaczenie Bogumi³a Husak
stand das, oder kannte das Zitat, außer ich
selbst. Aber das Testament galt.
Die „Gottesmutter von Kasan” hing seit
drei Tagen über meinem Schreibtisch, als
Vadim Steiniger mein Zimmer in der
Schönhauser Allee betrat. Ich war inzwischen bei einer Schreibfrequenz von ein bis
zwei A4 Seiten pro Tag für meinen kleinen
Roman, angelangt. Ich hatte für Vadim
wirklich eine Nachricht aus seinem Verlag,
wenn auch noch nicht offiziell, so aber doch
verbürgt durch einen Verlagsassistenten,
den ich gut aus der Therapiegruppe der
anonymen Alkoholiker kannte. Der Titel
für Vadims letzten Erzählband „Schönhauser Allee” sei abgelehnt worden. Den
Titel gebe es schon auf dem Markt, ein
älterer DDR-Erzählband hieß so und zur
nächsten Messe sollte er neu verlegt werden. Das konnten natürlich Vadim und
sein Lektor aus dem Schwarzwald nicht
wissen. Aber Vadim schien das wenig zu
beeindrucken. Er sagte,... na, und, nicht so
schlimm, da nenn ich ihn eben „Kastanienallee”. Du lebst doch schon lange genug
hier, gab es schon mal ein Erzählungsband
mit dem Titel „Kastanienallee”? Ich sagte,
meines Wissens nein, aber sicher bin ich
nicht. Na, siehst du, ich nenne meinen
neuen Erzählband, „Kastanienallee”. Er
kramte in seiner Plastiktüte herum und
holte das Diktiergerät heraus und sagte,
hör mal zu, sluschai. Dieses Gespräch
habe ich gerade mit einem krasivaja djevutschka im Café „Schwarz-Sauer”, in der
Kastanienallee geführt und er drückte auf
die Wiedergabetaste.
Mówi¹ce kamienie
Edward Derylak
Siedzieli przy stole, gdy g³oœno skrzypi¹c, uchyli³y siê drzwi. Ch³opiec przekroczy³
niski próg i stan¹³ zaraz przy wejœciu, nieœmia³o, jakby siê wstydzi³. Bywa³ tutaj czêsto,
czasami, co drugi dzieñ; czu³ siê jak u siebie w domu. Oczy wszystkich zwróci³y siê
w jego stronê, a on sta³ nieruchomo przy drzwiach ze wzrokiem spuszczonym w dó³;
garœæ jasnych jak len, prostych w³osów zakrywa³a mu prawe oko; pochyli³ siê nieco do
przodu, jakby dŸwiga³ ciê¿ar ¿yciowych doœwiadczeñ, a on przecie¿ bêdzie je dopiero
gromadzi³. Powoli podniós³ g³owê, ods³oni³ chud¹ szyjê i spojrza³ nie swoim, smutnym
wzrokiem. W zapad³ych oczach czai³ siê zwyczajny, dzieciêcy jeszcze, lêk. Z trudem
pokona³ ucisk w gardle, dwa razy prze³kn¹³ œlinê tak, ¿e by³o to s³ychaæ a¿ przy stole pod
oknem du¿ej kuchni, i d³awionym przez wewnêtrzny skurcz g³osem cicho powiedzia³:
– Przyszed³em siê po¿egnaæ.
S³owa w ch³opiêcych ustach zabrzmia³y ¿a³oœnie. Nowaczyñski od³o¿y³ trzymany
w rêku chleb, jego ¿ona Maria zatrzyma³a w po³owie drogi do ust kubek z kaw¹; Józek
ze zgrzytem odsun¹³ od sto³u krzes³o i zbli¿y³ siê do Willi’ego; tylko ma³y Rysio jad³
spokojnie jakby nic siê nie wydarzy³o.
Ojciec Józka wsta³ i podszed³ do okna. Na chodniku, przed kamienic¹, sta³a rodzina
Neugebauerów, a obok nich piêtrzy³y siê baga¿e: wype³niony ró¿nym sprzêtem, niebieski, dziecinny wózek, dwie przewi¹zane wpó³ walizki, nabrzmia³y, bo wype³niony do
granic mo¿liwoœci brezentowy, szary worek oraz kilka mniejszych toreb i pakunków;
troje, ma³ych jeszcze, dzieci szarpa³o siê miêdzy sob¹ – by³y beztroskie i niecierpliwe.
Z s¹siednich kamienic wyszli inni. Sta³a ju¿ rodzina Krugerów, Wolfów i Schmidtów
– wszyscy z baga¿ami; tylko samotny, przygarbiony stary Hans Backer sta³ z jedn¹,
niewielk¹ walizk¹. Chodnik w oczach gêstnia³ od ludzi.
Helmut Neugebauer odwróci³ siê, ogarn¹³ wzrokiem okna na pierwszym piêtrze
i ujrza³ wpatrzonego w siebie Nowaczyñskiego; w niemym geœcie po¿egnania jego rêka
zawis³a przez chwilê w powietrzu, i powoli opad³a. Jan odwzajemni³ pozdrowienie, i sta³
przy oknie z pochylon¹ g³ow¹, patrz¹c w dó³: mia³ przed oczami wysok¹, przykryt¹
czapk¹ gêstych, faluj¹cych w³osów, sylwetkê s¹siada. Helmut odwróci³ g³owê, coœ mówi³
do ¿ony Helgi, czego Jan nie móg³ us³yszeæ, nie móg³ te¿ zobaczyæ jej twarzy, skrytej w
cieniu szerokiego ronda br¹zowego kapelusza.
Willi i Józek patrzyli na siebie nieruchomymi oczami; ¿aden siê nie odzywa³. Cisza
zawis³a nad g³owami. S³ychaæ by³o tylko uderzenia ³y¿eczki o œcianki metalowego kubka.
Nowaczyñski wróci³ do sto³u. Willi, pokonuj¹c wewnêtrzny skurcz gard³a, wydusi³
z siebie szeptem:
– Ja… napiszê... do ciebie... bêdê pisa³ – po czym spuœci³ g³owê i nieœmia³o wysun¹³
do przodu rêkê. Józek zrobi³ to samo.
Dwie ma³e, delikatne, ch³opiêce jeszcze d³onie zamknê³y siê w mêskim uœcisku.
Trwali przez chwilê tak z³¹czeni, potem Willi nieœmia³o, jakby siê wstydzi³, wysun¹³
w milczeniu swoj¹ d³oñ, powoli, na piêcie siê odwróci³, zrobi³ krok i znikn¹³ za drzwiami. S³ychaæ by³o jeszcze tupot butów po drewnianych schodach i uderzenie ciê¿kich
drzwi na parterze.
130
Józek, jak przed chwil¹ ojciec, podszed³ do okna, odsun¹³ firankê i spojrza³ wzd³u¿
ulicy. Przed Neugebauerami szli, pchaj¹c przed sob¹ dzieciêce wózki, dŸwigaj¹c
ogromne baga¿e, inni mieszkañcy z ulicy Brackiej. Willi szed³ z prawej strony ojca,
m³odsze rodzeñstwo przy matce, odwróci³ siê, podniós³ wysoko rêkê i pomacha³ –
domyœla³ siê, ¿e przyjaciel widzi go z okna. Zanim wszyscy zniknêli u wylotu ulicy,
odwróci³ siê raz jeszcze i znów pomacha³ rêk¹.
Józek patrzy³ przez okno nieruchomymi oczami niewiele z tego rozumiej¹c; dwie ³zy
przetoczy³y siê po bladych policzkach i miêkko spad³y w czarn¹ ziemiê doniczek.
Kolorowy motyl zawis³ na bia³ej firanie, opad³ w dó³, zatrzyma³ siê na liœciu krotona,
stopi³ z jego kolorami, po czym znów lekko, jak baletnica, poszybowa³ pod sufit. W ciszy,
wype³niaj¹cej po brzegi du¿y, pe³en ciê¿kich starych mebli pokój, s³ychaæ by³o delikatny ruch jego skrzyde³.
Cieszy siê ¿yciem jakby by³ ¿ó³wiem, a jest tylko piêknym motylem – Helga patrz¹c
na owada myœla³a o d³ugim, a krótkim jednoczeœnie ¿yciu Helmuta. Wydawa³o siê jej, ¿e
trwa³o ono tyle, ile ¿ycie motyla – od opuszczenia kokonu i przeobra¿enia siê z poczwarki w piêknego owada.
Maria podesz³a z ty³u i po³o¿y³a d³oñ na jej ramieniu.
– Mo¿e chcesz zostaæ sama? – zapyta³a g³osem wype³nionym wspó³czuciem.
Helga otrz¹snê³a siê z myœli; jej blad¹, nieobecn¹ twarz, rozjaœni³ uœmiech. By³a
wdziêczna za okazan¹ troskê. Czu³a ¿yczliwoœæ ludzi, która nie zmursza³a, jak wiele
drzew, przez lata.
– Nie... sk¹d¿e – zapewni³a skwapliwie.
Jan poruszy³ siê w fotelu, siêgn¹³ do kieszeni po papierosy. Lekarz zabroni³ mu paliæ,
ale on niewiele sobie z tych zakazów robi³. Wykorzystywa³ dzisiejsz¹ sytuacjê, obecnoœæ
innych ludzi, ¿eby zapaliæ nie nara¿aj¹c siê na protesty ¿ony.
Przysun¹³ fotel w stronê otwartych na balkon drzwi, usadowi³ siê wygodnie i w milczeniu puszcza³ przed siebie niebieskie kó³ka.
– Mo¿e zrobiê kawê? – powiedzia³a Maria i wysz³a do kuchni. Po chwili dochodzi³y
stamt¹d odg³osy stukania porcelany.
Helga Neugebauer dopiero teraz odczu³a zmêczenie: sp³ywa³o z jej ramion, przez
tu³ów do nóg, których nawet nie czu³a. Obrazy z przesz³oœci, i te wspó³czesne, pod¹¿a³y
zaraz za myœlami i rozbija³y siê o jej pamiêæ. Ludzie oraz znane, ale zapomniane ju¿
miejsca, nagle o¿y³y. Dzwony ci¹gle bi³y, bi³y...; ich dŸwiêki porusza³y liœæmi ogromnych
drzew..., których siê nie przesadza. Czu³a otêpienie jak po spo¿yciu œrodków uspokajaj¹cych.
– To ju¿ tyle lat Janku... – odezwa³a siê. – A wydaje mi siê jakby to by³o wczoraj. W
drugim cz³owieku jest coœ takiego – Helga t³umaczy³a mê¿a – co ¿yje razem z nim, ale
siê nie starzeje. Marzenia wiecznie s¹ m³ode; a jeszcze te pielêgnowane przez lata, w
szczególnoœci. Na pocz¹tku by³o ciê¿ko – spojrza³a na Janka. – Jak ka¿demu – doda³a po
chwili zawstydzona. – Wam przecie¿ te¿, bardziej ni¿ nam.
– Dziwiê siê, ¿e Helmut nie móg³ zapomnieæ... – cicho powiedzia³ Nowaczyñski. –
Przecie¿ tyle lat ju¿ tam mieszka³, mia³ dobrze...
Helga podesz³a do okna. Jej drobna postaæ wygl¹da³a jak czarny motyl uczepiony
bia³ej firany. Spojrza³a na zewn¹trz. To ju¿ nie ta sama Bruderstrasse, pomyœla³a, i szybko
odwróci³a g³owê. Twarz jej zdradza³a niew¹tpliw¹ urodê pod œladami czasu.
– Janek, to nie tak – odezwa³a siê spokojnym g³osem. – On musia³ ca³y czas o tym
myœleæ, chocia¿ mi nic nie mówi³. D³ugo chorowa³ na serce – Helga zamilk³a, spojrza³a
w okno, jakby chcia³a coœ sobie przypomnieæ. – To by³o jakieœ piêtnaœcie lat temu –
zaczê³a znowu. – Siedzia³am przy ³ó¿ku w szpitalu i patrzy³am na jego wtulon¹
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
131
w poduszkê twarz. Wzrok zawiesi³ gdzieœ pod sufitem. Wiedzia³, ¿e patrzê na niego; nie
odwracaj¹c siê do mnie, powiedzia³ spokojnym, pewnym g³osem: „Gdy mnie ju¿ nie
bêdzie, to pochowasz mnie tam gdzie siê urodzi³em”. Przeszed³ mnie wtedy, w tej bia³ej
szpitalnej sali, zimny dreszcz.
Nowaczyñski siedzia³ jak zahipnotyzowany ws³uchuj¹c siê w jej s³owa.
„Co ty wygadujesz?!” – powiedzia³am od razu. – Dalsze s³owa wiêz³y mi w gardle. On
siê odwróci³ i patrzy³ na mnie nieobecnymi oczami. Po chwili mówi³ dalej: „Tam siê poznaliœmy, pobraliœmy, tam urodzi³y siê nasze dzieci...”. Mówi³am, ¿eby przesta³. Nie
mog³am tego s³uchaæ. Myœla³am, ¿e siê rozp³aczê. Westchn¹³ ciê¿ko jakby zrzuci³
z siebie ciê¿ar jakiœ, spojrza³ na mnie i mówi³ dalej. „Wszystko, co najwa¿niejsze
w naszym ¿yciu mia³o miejsce tam...” – zamilk³ nagle.
Do pokoju wesz³a Maria z kaw¹ na tacy, zatrzyma³a siê, spojrza³a na stoj¹c¹ Helgê
i siedz¹cego w fotelu mê¿a.
– To tak traktujesz goœci? – powiedzia³a uœmiechaj¹c siê do mê¿a.
Jan, jakby dopiero teraz uœwiadomi³ sobie ów fakt, szybko poderwa³ siê z fotela,
w za¿enowaniu zacz¹³ podkrêcaæ w¹sa; czu³ siê jak sztubak przy³apany na paleniu
papierosów. Helga pospieszy³a mu z pomoc¹.
– Przecie¿ nic siê nie sta³o – powiedzia³a i spojrza³a na Mariê. – Przesz³am siê trochê
po pokoju; nawet nie pomyœla³am ¿eby usi¹œæ.
Maria postawi³a fili¿anki na ³awie i westchnê³a z ulg¹, jakby siê pozby³a ciê¿kiego
baga¿u. Poprawi³a jeszcze obrus, który tego nie wymaga³, spojrza³a na przyjació³kê
sprzed lat i powiedzia³a:
– To ja te¿ pos³ucham.
Helga znów wróci³a do wspomnieñ.
– Pamiêtam, ¿e to Helmut ci¹gle mnie namawia³ ¿eby przyjechaæ... zobaczyæ jak to
teraz wygl¹da... jak u was jest – opowiada³a. – By³am temu przeciwna, bo, po co rozdrapywaæ zagojone rany. Pierwszy raz wybraliœmy siê pod koniec lat szeœædziesi¹tych.
Nie wiem dok³adnie, kiedy to by³o – zamyœli³a siê, wzrokiem odp³ynê³a w bok. – Mo¿e
lato szeœædziesi¹tego pi¹tego... albo szóstego... – zreszt¹ to nie istotne. – Wtedy nasze
kamieniczki przy Brackiej by³y ju¿ wyburzone – skurcz przemkn¹³ jej po twarzy. –
Pozosta³y tylko resztki gruzu. Helmut zrobi³ trochê zdjêæ, potem poszliœmy w stronê
mostu, t¹ sam¹ drog¹ jak wtedy. Nie odzywa³ siê; szliœmy obok siebie jak obcy ludzie.
Fotografowa³ kamieniczki. W pewnej chwili spojrza³ na mnie i powiedzia³: „Gdy przyjedziemy nastêpnym razem, mo¿e ich ju¿ nie bêdzie”. Potem poszliœmy na cmentarz.
Tam odczytywa³ kolejne napisy na naszych pomnikach, krzy¿ach. Czêœæ grobów by³a
zniszczona, kawa³ki p³yt nagrobnych le¿a³y pod p³otem. Poszed³ i tam. Pochyli³ siê,
potem ukl¹k³ na jedno kolano, wzi¹³ do rêki jakiœ patyk i zeskrobywa³ piasek i mech
poros³y we wg³êbieniach liter; przesuwa³ po nich palcem, sk³ada³ litery i by³ zadowolony,
gdy mu siê to uda³o. Odwraca³ siê wtedy do mnie z wyrazem satysfakcji na twarzy,
i wymienia³ odczytane nazwiska. Potem grzeba³ dalej, a ja siedzia³am na ³awce nieopodal. Przyje¿d¿aliœmy, co kilka lat. Przedostatnim razem was spotkaliœmy. To wtedy
wykupi³ miejsce.
Powietrze dooko³a nas¹czone by³o przesz³oœci¹, która tkwi³a w nich wszystkich jak
pocisk po postrzale – mo¿na z nim ¿yæ, tylko czasami boleœnie przypomina o sobie.
Siedzieli w milczeniu. Nowaczyñski wsta³ i wyszed³ na balkon, z którego widzia³ teren
budowy. Przylegaj¹cy do ty³u kamieniczek plac szczelnie otacza³y p³aty ocynkowanej
blachy. B³êkit pokrywa³y pierzaste cumulusy; z ulicy dobiega³ szum samochodów. Usiad³
ciê¿ko na krzeœle, wzrok zaczepi³ niedbale o przeszklon¹ wystawê, w której b³yszcza³a
bia³a glazura wanien i umywalek; na chodniku, ustawione piêtrowo na stela¿u, skrzy³y
132
kolorami bratki. On jednak widzia³ brudny tynk ocala³ej kamienicy, ciê¿k¹ br¹zow¹
bramê pod numerem dwunastym, i ludzi wyrwanych z mieszkañ, od swoich zajêæ, wœród
sterty baga¿y; nad nimi nienaturalnie górowa³a podniesiona w pozdrowieniu rêka
Helmuta. Obrazy miesza³y siê, przestawia³y; odgrzebane z pamiêci zastêpowa³y te
widziane oczami. Tamten spacer przez miasto przed dwoma laty.
Mijali kolejne ulice: D³uga, Bracka, Szprotawska, ¯elazna. Jesienne s³oñce przyjemnie ogrzewa³o plecy. Helmut z zainteresowaniem rozgl¹da³ siê dooko³a; od czasu do
czasu przystawa³, jakby sobie coœ przypomnia³, zawiesza³ wzrok na mieni¹cych siê
pastelowymi kolorami roz³o¿ystych koronach drzew, to znów na czerwonych
dachówkach kolejnych budynków. Rozmawiali ma³o; o wszystkim i niczym zarazem.
– A pamiêtasz? – zapyta³ nagle.
Jan poczu³ siê jak wywo³any do tablicy, nie maj¹c odrobionej lekcji. Nie wiedzia³ co
przyjaciel ma na myœli. A on, nie czekaj¹c na potwierdzenie ani zaprzeczenie,
wyci¹gniêt¹ przed siebie rêk¹ wskazywa³ miejsca, gdzie sta³y ma³e kamieniczki,
wymienia³ nazwiska i imiona znajomych, którzy w nich mieszkali, przypomina³ okruchy
zdarzeñ. Patrz¹c na niego zrozumia³, ¿e Helmut idzie Lange Strasse, Ludwigsplatz,
Sprottauer Strasse, które istnia³y ju¿ tylko w jego pamiêci. Ani czas, ani ogieñ, ani
lemiesze buldo¿erów nie mia³y do nich dostêpu.
– Mo¿e ich ju¿ wiêcej nie zobaczê? – powiedzia³ pod koniec wêdrówki.
Schodz¹c ze schodów na parter Helga spojrza³a, co nie usz³o uwadze Jana i Marii
Nowaczyñskich, na masywne, drewniane drzwi pod jedynk¹. Drewna mo¿na siê tylko
by³o domyœlaæ, pod wieloma warstwami olejnej farby. Nie ona jednak – ta farba – ani
ukryte pod ni¹ drewno przyku³y jej uwagê, lecz szczelina na listy otoczona kszta³tnym
mosi¹dzem i wyrytym w nim wyrazie „Brief”.
– Jeszcze mo¿na znaleŸæ nasze œlady – powiedzia³a, a jej s³owa utknê³y w ch³odnym,
ciemnym korytarzu.
Codziennie przechodzê obok tych drzwi, czasami po kilka razy, i nie zwróci³em
uwagi na ten szczegó³ – pomyœla³ Jan.
– Litery wyryte w metalu i tych kamieniach, które ocala³y, pozostan¹ œwiadkami naszej
tutaj obecnoœci. – Helga snu³a jeszcze swoje refleksje.
– Coraz mniej ju¿ tych œwiadków, którzy pamiêtaj¹. Czas nie stoi w miejscu, niestety.
– Jan z zadum¹ pokiwa³ g³ow¹
Na deptaku otoczy³o ich gor¹ce powietrze, a s³oñce oœlepi³o swoim blaskiem. Szary
samochód z niemieckimi numerami rejestracyjnymi sta³ na placu przy fontannie.
III nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Literackim im. E. Paukszty pt. „Ma³e Ojczyzny”
Kargowa 2004.
KRAJOBRAZY LUBUSKIE
133
RECENZJE I OMÓWIENIA
Œwiat wymyœlony
Zygmunt Kowalczuk, Na klifie, Zielona Góra 2005, 62 s.
¯ycie jest z³ud¹, teatrem, iluzj¹. Nic nie dzieje siê naprawdê. Œwiat nie istnieje, a jego okruchy
odbijaj¹ siê tylko w lustrach snów i marzeñ. Taka œwiadomoœæ zapisana zosta³a w kolejnym, szóstym
ju¿ tomiku poetyckim Zygmunta Kowalczuka.
„zrywam kurtynê z nieba
a jej nie ma
szukam kolorów
a to tylko z³udzenie”
(Mo¿e)
– pisze autor Na klifie. Jego pragnieniem jest œwiat wymyœlony na nowo, namalowany przez
artystê s³owa. Jeœli Panu Bogu nie uda³o siê stworzyæ arkadii – rzeczywistoœci, która dawa³aby
schronienie i by³a w stanie za¿egnaæ niepokój, kompetencje Stwórcy (to stary literacki topos) przejmuje poeta:
„wymyœlê nowy œwiat
niech siê stanie naiwny
jak pierwszy obrazek dziecka”.
(Wymyœlony)
Przywilej takiej naiwnoœci nie jest jednak dany bohaterowi wierszy. Poeta wie dobrze, ¿e tylko
na rysunku dziecka têcza mo¿e byæ bezpiecznym dachem. Nie da siê ani stworzyæ, ani posklejaæ
rozbitego œwiata.
Co pozostaje? Najpierw – próby wracania do pocz¹tku: dr¹¿enie dramatu narodzin, wspominanie „niebieskiego fartuszka matki” (Moja matka) i „ch³opca zrywaj¹cego dmuchawce” (Z okna).
Innymi s³owy: rekonstrukcja w³asnej, prywatnej historii. W ten sposób rozrachunek z przesz³oœci¹
staje siê punktem wyjœcia dla samookreœlenia. I mo¿na podj¹æ now¹ drogê:
„czu³em ¿e nadchodzi czas
by stan¹æ na klifie
pozostawiaj¹c wszystko”
(Na klifie)
Jest równie¿ inne, sprawdzone przez klasycystów i ich pogrobowców, antidotum, po które
siêga autor Na klifie: zakorzenienie w kulturze. Wiersze zebrane w nowym tomiku, podobnie zreszt¹
jak wczeœniejsze utwory Kowalczuka, czerpi¹ z klasycystycznych klimatów: rejestruj¹
wêdrówki/ucieczki w nierzeczywiste przestrzenie i w teksty kultury bêd¹ce ekwiwalentem
134
arkadyjskiej pe³ni. Oto spotkanie z ikon¹ ( Widok na ikonê), oto ruiny w Chersonesie
(W Chersonesie), eksponaty Pergamon-Museum (W Pergamon-Museum). Poeta szuka zadomowienia w „starych ksiêgach” i „klasztorach sztuki”, kolekcjonuje chwile i pejza¿e, liczy ziarna
przesypuj¹cego siê piasku, rozmawia z anio³ami, wpatruje w bezkres gwiazd. A przy tym ³owi
s³owa-poetyzmy. Na pró¿no:
„ile œwiatów pomieœciæ zdo³am
nie wiem
póki uwiera jeden”
(Ile)
Œwiat boli i uwiera. Nic nie ukoi melancholii, a pamiêæ nawiedzaj¹ znikliwe obrazy. By³oby
inaczej, „gdyby istnia³ choæ fragment pewnoœci / w wymyœlaj¹cym siê dramacie” (Niepewnoœæ).
Niestety, jedynym pewnikiem zdaje siê byæ œwiadomoœæ utraty.
Œwiat nowych wierszy Kowalczuka jest œwiatem, z którego bogowie odeszli, którego fundamenty rozmyte zosta³y wodami niepewnoœci. „B³¹dzimy poœród istnieñ / nie klej¹ nam siê kolory
wiary” (Niepewnoœæ), „mo¿e nie jesteœmy tu naprawdê” / nasze wo³anie g³os gasn¹cej gwiazdy”
(Iluzja). Zu¿y³y siê dekoracje œwiata, skoñczy³a siê uczta. I nie wiadomo, czy kielich znów siê
nape³ni. „Nic nie jest pewne” (Tamta wina).
Ma³gorzata Miko³ajczak
Sobkowiak nad Sekwan¹
Czes³aw Sobkowiak, Podziemne s³oñca. Soleils souterrains, Zielona Góra 2004, 52 s.
Dwujêzyczny tomik poezji, pierwszy w swoim dorobku, wyda³a niedawno zielonogórska oficyna wydawnicza Pro Libris, która dzia³a przy Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej. Zawiera
on wiersze Czes³awa Sobkowiaka w oryginale i po francusku. Wyboru dokona³ i prze³o¿y³ Krzysztof
Je¿ewski.
Sobkowiaka mi³oœnikom poezji nie trzeba przedstawiaæ. Ten piêædziesiêciopiêcioletni dziœ poeta
od lat posiada ugruntowan¹ pozycjê. Niektórzy wi¹¿¹ go z pokoleniem Nowej Fali, które
demaskowa³o fa³sz i sztucznoœæ oficjalnego jêzyka w czasach realnego socjalizmu, ukazywa³o autentycznoœæ ówczesnego ¿ycia. Sobkowiak od swojego ksi¹¿kowego debiutu w 1970 r. dobrze
przyjêtego tomiku „W bia³ej koszuli” regularnie publikuje w wydawnictwach i czasopismach
ogólnopolskich i lokalnych. Niekiedy inspiruje siê nie tylko polsk¹ awangard¹ spod znaku Peipera,
ale tak¿e nowoczesn¹ poezj¹ francusk¹, zw³aszcza Rimbaudem i Jakobem. Rozmowa z Rimbaudem,
nagrodzona gdañsk¹ „Czerwon¹ ró¿¹” to z pewnoœci¹ jeden z jego najlepszych wierszy.
Zafascynowany polsk¹ i francusk¹ awangard¹ Sobkowiak zawsze usi³uje byæ sob¹.
Z jego wielow¹tkowego, obfitego dorobku Krzysztof Je¿ewski wybra³ i prze³o¿y³ szesnaœcie
wierszy. Jeden z nich „Czyli nagoœæ”, napisany na kanwie obrazów œwietnego, nie¿yj¹cego ju¿ gorzowskiego malarza – Andrzeja Gordona, to niemal poemat. Ten wybór zosta³ dokonany z perspektywy francuskiego czytelnika. W „Soleils souterrains” znalaz³y siê przede wszystkim wiersze
o problemach uniwersalnych, odwo³uj¹ce siê do kultury œródziemnomorskiej, ukazuj¹ce nasze ¿ycie
w wielu wymiarach, pomiêdzy dobrem a z³em. W wyborze znalaz³a siê równie¿ „Rozmowa
z Rimbaudem”.
T³umacz tych wierszy na francuski, Krzysztof Je¿ewski, urodzony w Warszawie na kilka tygodni
przed wybuchem II wojny œwiatowej, ju¿ jako student romanistyki na UW przek³ada³ wybitnych
poetów francuskich i latynoamerykañskich. W klimacie „wydarzeñ marcowych 1968 r.” wyjecha³ do
Pary¿a, gdzie na Sorbonie, jakby na przekór wszystkiemu i wszystkim ukoñczy³ polonistykê. Jego
zas³ugi dla literatury polskiej we Francji s¹ u nas ci¹gle ma³o znane i doceniane. Je¿ewski na jêzyk
RECENZJE I OMÓWIENIA
135
francuski prze³o¿y³ wiele utworów Schulza, Gombrowicza, Mi³osza, Szymborskiej, Baczyñskiego,
Andrzeja Kuœniewicza. Wyda³ kilka antologii poezji polskiej. Do tego imponuj¹cego dorobku translatorskiego dopisa³ ostatnio w³aœnie t³umaczenia wierszy Sobkowiaka. Je¿ewski jest równoczeœnie
wybitnym znawc¹ muzyki. Francuskim melomanom odkrywa i przybli¿a dzie³a Moniuszki,
Kar³owicza, Szymanowskiego. Wspó³pracuje jako t³umacz i krytyk z pismami francuskimi i polonijnymi. Bez niego nasza literacka i artystyczna obecnoœæ nad Sekwan¹ by³aby nieporównanie mniejsza
i ubo¿sza. Je¿ewski jest tak¿e interesuj¹cym poet¹, autorem kilku zbiorów poezji, t³umaczonym
na francuski, angielski, niemiecki i hebrajski. To dzisiaj jeden z wybitniejszych polskich twórców
dzia³aj¹cych poza krajem.
Tym, który Je¿ewskiemu zwróci³ uwagê na wiersze Sobkowiaka, jest Kazimierz Skorupski,
zielonogórzanin, przed laty zwi¹zany zawodowo z Teatrem Lubuskim, wspó³za³o¿yciel i dzia³acz
tzw. pierwszej Solidarnoœci, który w stanie wojennym wyemigrowa³ do Francji. W Pary¿u wyk³ada
teatrologiê, krzewi kulturê polsk¹, propaguje twórczoœæ Norwida i innych poetów, dzia³a w stowarzyszeniu polsko-francuskim. To dziêki jego staraniom i zabiegom organizatorskim w Pary¿u
odby³a siê promocja tomiku Sobkowiaka. Poeta i t³umacz spotkali siê z mi³oœnikami poezji w jednej
z ksiêgarñ, szkó³ œrednich i w gronie Polaków. Szczególnie interesuj¹ce by³o spotkanie z m³odzie¿¹,
nie tylko z rodowitymi Francuzami, ale tak¿e z pochodzenia Arabami. Poetê z Zielonej Góry i jego
francuskiego t³umacza wierszy wszêdzie przyjmowano ciep³o i ¿yczliwie. Odnotowa³ to Yannick Le
Dorze w sprawozdaniu na ³amach „Les Nouvelles Paris”. Tam te¿ zamieszczono wspólne zdjêcie
Sobkowiaka i Je¿ewskiego. By³a to równie¿ promocja poezji polskiej i Zielonej Góry.
Nale¿a³oby ¿yczyæ, aby wydawnictwo Pro Libris wspierane finansowo przez Prezydenta Miasta
Zielona Góra i Urz¹d Marsza³kowski Województwa Lubuskiego na tym jednym dwujêzycznym
tomiku nie poprzesta³o. Aby sta³o siê to edytorsk¹ tradycj¹.
Janusz Koniusz
Uporz¹dkowany zamêt
Witold Bobiñski, Anna Janus-Sitarz, Bogus³aw Ko³cz, Barwy epok. Kultura i literatura,
Warszawa 2002.
Jadwiga Kowalikowa, Urszula ¯ydek-Bednarczuk, Barwy epok. Nauka o jêzyku,
Warszawa 2002.
Obyœ cudze dzieci uczy³.
(Motto z³oœliwe)
W roku 2002 ukaza³o siê w wydawnictwie WSiP pierwsze wydanie dwuczêœciowych
podrêczników z serii Barwy epok przeznaczonych do nauczania jêzyka polskiego (w zakresie podstawowym i rozszerzonym) na poziomie klasy I liceum ogólnokszta³c¹cego, liceum profilowanego
i technikum. Wydawaæ by siê mog³o, ¿e skoro nad opracowaniem serii czuwa³o a¿ piêæ osób, to
koncepcje uk³adu treœci i strategie przekazywania wiedzy powinny byæ do koñca przemyœlane.
Niezupe³nie jednak tak siê sta³o. Nie mo¿na postawiæ zarzutu, ¿e podrêcznik w zakresie treœci nie
jest zgodny z podstaw¹ programow¹ (choæ mo¿na dyskutowaæ nad doborem utworów – ale to
rzecz gustu), ani twierdziæ, ¿e pojêcia kluczowe do zrozumienia przedmiotu nie s¹ nale¿ycie wyeksponowane lub, ¿e informacje proste, faktograficzne nie s¹siaduj¹ z wiadomoœciami o procesach
rozwojowych. Co wiêcej, w zadaniach dla ucznia dostrzega siê obecnoœæ nawi¹zañ do jego
wiedzy, doœwiadczeñ, wyobra¿eñ, pojêæ wyniesionych z poprzednich etapów nauki. Zró¿nicowane s¹ informacje wa¿ne i peryferyjne (wyt³uszczenia, kolorowe t³o, tytu³y akapitów, ramki);
funkcjonalny jest materia³ ilustracyjny – czytelna ikonografia koresponduje z tekstem, podane s¹
wskazówki bibliograficzne. I rzecz fundamentalna – w kolejnych rozdzia³ach zastosowano powtarzalnoœæ uk³adu informacji. Z pozoru wszystko jest jak nale¿y. Na tej podstawie mo¿na
136
zaryzykowaæ twierdzenie, ¿e podrêcznik spe³nia w znacznej mierze poddawane ocenie kryteria
merytoryczne, dydaktyczne i edytorskie. I choæ, z drugiej strony, brak mu tak elementarnych
sk³adników, jak dobry wstêp informuj¹cy o uk³adzie treœci i sposobach korzystania z podrêcznika
(Nauka o jêzyku nie posiada go w ogóle), alfabetyczny indeks autorów i dzie³, indeks rzeczowy,
ciekawostki – to s¹ drobiazgi. Nie o nie chodzi. Powa¿ne w¹tpliwoœci dotycz¹ce poprawnoœci
(czytaj: przydatnoœci) tego podrêcznika pojawiaj¹ siê wówczas, gdy spojrzymy nañ oczami ucznia.
Z tej perspektywy Barwy epok prezentuj¹ siê w zgo³a innym œwietle.
Nie bêdzie du¿ej przesady w twierdzeniu, ¿e czêœæ podrêcznika przeznaczona do kszta³cenia
kulturowo-literackiego jest pozycj¹ jedyn¹ w swoim rodzaju. Stanowi bowiem (wyj¹wszy dzie³a z
kanonu lektur) niemal w ca³oœci (!) kompilacjê tekstów autorytetów z dziedziny polonistyki, historii,
historii kultury, filozofii, które tu wykorzystano nie tyle jako ilustracjê pewnych zjawisk czy
pogl¹dów, lecz raczej jako rodzaj polifonicznego wyk³adu o przedmiocie. We wstêpie do podrêcznika autorzy pisz¹: Nie chcemy w tej ksi¹¿ce podsuwaæ ¿adnych gotowych odpowiedzi,
odbieraj¹cych Wam prawo do myœlenia na w³asny rachunek. Dlatego te¿ zrezygnowaliœmy
z wyk³adu historycznoliterackiego, narzucaj¹cego ustalone s¹dy i opinie. Zamiast tego proponujemy lekturê ró¿norodnych tekstów (czasem przedstawiaj¹cych sprzeczne punkty widzenia), które
pozwol¹ Wam samodzielnie docieraæ do korzeni naszej kultury, szukaæ w nich prawd nam bliskich,
wyci¹gaæ wnioski i wartoœciowaæ. Bardzo piêknie, powstaje jednak pytanie jak dalece uczeñ klasy
I liceum zdolny i przygotowany jest do krytycznego odbioru i wartoœciowania tekstów N. Daviesa,
Z. Libery, Cz. Hernasa, J. Ziomka, W. Tatarkiewicza, J. B³oñskiego, M. Klimowicza, S. Stabry³y
i innych, których nie sposób tu wymieniæ. Autorzy podrêcznika zdaj¹ siê nie pamiêtaæ, ¿e jego
odbiorc¹ jest cz³owiek bardzo m³ody, z niewielkim baga¿em wiedzy, którego nagle stawia siê w
pozycji recenzenta, wprawdzie tylko fragmentów, ale naukowych rozpraw. Ba, zmusza siê go do
selekcji pogl¹dów wyra¿anych przez autorytety i samodzielnego decydowania o s³usznoœci takich
czy innych stanowisk. W za³o¿eniu autorów ma to wyzwalaæ samodzielne myœlenie, kszta³ciæ
postawy krytyczne wobec Ÿróde³ i opracowañ, sk³aniaæ do w³asnych refleksji. Tymczasem nie
bierze siê pod uwagê, ¿e recepcja wielu tekstów, z którymi uczeñ zetknie siê w podrêczniku,
bêdzie dla niego k³opotliwa ze wzglêdu na stopieñ trudnoœci. Ponadto w³aœnie ich polifonicznoœæ
sprawia, ¿e znaczna czêœæ toku dydaktycznego, si³¹ rzeczy, podporz¹dkowana zostanie nie tyle
istocie problemu, co jego kontekstom. A to zakrawa ju¿ na jakieœ nieporozumienie, w efekcie
którego tworzy siê nadbudowê bez bazy, jak¹ w tym przypadku musi byæ rzetelna wiedza. Bez niej
bowiem rezultatem takich eksperymentów bêdzie po prostu poznawczy zamêt, jakkolwiek ¿aden
rozs¹dny nauczyciel nie odbiera swoim uczniom prawa do samodzielnego myœlenia. Autorzy
podrêcznika poszli jednak jeszcze dalej. Otó¿ wyobrazili sobie nastolatka, który bêdzie zdolny
poddawaæ krytycznej ocenie teksty pisane na poziomie akademickim. Trudno wiêc nie czyniæ
zarzutu z naiwnego przekonania autorów o komunikatywnoœci podrêcznika, bo nie spe³nia on podstawowego kryterium dydaktycznego, jakim jest przystêpnoœæ, jasnoœæ, spójnoœæ i precyzja narracji.
To prawda, nie wszystkie teksty cytowane w podrêczniku s¹ trudne, jednak jest ich wystarczaj¹co
du¿o (tak¿e tych zawieraj¹cych sprzeczne opinie), by po prostu zamieszaæ w g³owach. Mo¿e choæ
jeden przyk³ad – strona 110, pod has³em Anonimowoœæ (w odniesieniu do sztuki œredniowiecznej),
czytamy: Egocentryzm, pogoñ za s³aw¹ i pró¿noœæ nowo¿ytnych artystów by³y swego czasu
wytykane, przeciwstawiane poœwiêceniu i skromnoœci – cnotom œredniowiecznego artysty, nie
szukaj¹cego innej nagrody ni¿ niebiañskiej i wolnemu od pragnienia s³awy. Artysty pokornego
i szczêœliwego w swej anonimowoœci, pragn¹cego tylko uczestnictwa w tym wielkim wspólnym
dziele gloryfikacji wiary. (Cz³owiek œredniowiecza, red. J. Le Goff, przek³ad M. Rado¿ycka-Paoletti,
Warszawa 2000). A dalej: Rozprawiæ siê trzeba w koñcu z legend¹ o anonimowoœci budowniczych
katedr. Dziesi¹tki ich imion przetrwa³y do naszych czasów nie tylko dziêki zapisom kronikarskim
czy rejestrom rachuby. Budowniczowie œredniowieczni, jeœli tak wolno siê wyraziæ, z radoœci¹
i dum¹ podpisywali swoje dzie³a. [...] (Zbigniew Herbert, Barbarzyñca w ogrodzie, Warszawa
2000). Jakie wnioski wyci¹gnie uczeñ z takich informacji? Có¿, z pewnoœci¹ bêdzie to zale¿eæ od
nauczyciela, który w obliczu takich niespodzianek zap³aci swoj¹ cenê za nieprzemyœlany wybór
podrêcznika.
Warto tak¿e zwróciæ uwagê na inne ciekawe zjawisko: w jakim stosunku pozostaj¹ wobec
siebie, stanowi¹ce przecie¿ ca³oœæ, Barwy epok (Kultura i literatura) i Barwy epok (Nauka o jêzyku).
RECENZJE I OMÓWIENIA
137
Ju¿ na pierwszy rzut oka dostrzec mo¿na brak korespondencji miêdzy stylistyk¹ obu czêœci serii.
Mo¿e dlatego, ¿e autorki Nauki o jêzyku nie mia³y ambicji podpisania w³asnym nazwiskiem s³ów
wypowiedzianych przez innych. Nie sposób jednak oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e stopnie trudnoœci
podrêcznikowej narracji w obu czêœciach tak dalece siê ró¿ni¹, ¿e trudno mówiæ o jakiejkolwiek
kompatybilnoœci. O ile w czêœci historycznoliterackiej poprzeczka jest zawieszona wysoko nad
g³owami uczniów, o tyle w czêœci jêzykowej jest po prostu wkopana w ziemiê. Niektóre wyk³ady
a¿ chcia³oby siê rozpocz¹æ od dawno, dawno temu. Byæ mo¿e warto zaryzykowaæ nawet
karko³omn¹ tezê, ¿e oto po raz pierwszy, przy pomocy podrêcznika, uda siê prze³amaæ tradycyjny
opór uczniów do zajmowania siê nauk¹ o jêzyku.
I na koniec, jeszcze informacja. Refleksje te pisane s¹ z punktu widzenia szeregowego nauczyciela, nie zaœ uniwersyteckiego dydaktyka. Paradoksem jest fakt, ¿e weŸmie on do rêki podrêcznik
WSiP-u z... przyjemnoœci¹, wyp³ywaj¹c¹ z mo¿liwoœci ponownego obcowania (na co normalnie
nie ma czasu) z tekstami, z którymi styka³ siê w czasie studiów polonistycznych lub, które mu te
teksty przypominaj¹. Nauczyciel przegl¹daj¹c ten podrêcznik bêdzie czu³ siê jak w domu,
wiedz¹c, w przeciwieñstwie do ucznia, co i kogo czyta. O przychylnym dla Barw epok wyborze
zadecyduje w tym wypadku, byæ mo¿e niezamierzony przez autorów, chwyt psychologiczny.
Pamiêtaj¹c jednak o tym, ¿e w szkole œredniej po raz pierwszy wyrabiamy w uczniu krytyczny
stosunek do podrêcznika i wskazujemy jego mankamenty – wybierajmy m¹drze. Nasza decyzja
mo¿e bowiem, tak jak w przypadku Barw epok, œci¹gn¹æ na ucznia niebezpieczeñstwo uwik³ania
go w fakultatywnoœæ treœci, popart¹ w dodatku wybran¹ opini¹ autorytetu cytowanego w
podrêczniku. A o relatywizmie poznawczym na tym poziomie edukacji mo¿na by dyskutowaæ.
Danuta Miziñska
Mityzacja œwiata w utworach Adama Nowaka
– lidera zespo³u Raz, Dwa, Trzy
S³uchaj¹c utworów zespo³u Raz, Dwa, Trzy trudno oprzeæ siê wra¿eniu, ¿e tkwi w nich osobliwa
moc posiadaj¹ca zdolnoœæ czynienia ludzi silniejszymi, lepszymi, obdarzaj¹ca nadziej¹ w chwilach
zw¹tpienia. Te piosenki, choæ czêsto budz¹ niepokój i zmuszaj¹ do refleksji, s¹ noœnikiem pozytywnej energii. Niew¹tpliwie jest to zas³ug¹ lidera zespo³u, Adama Nowaka, którego traktuj¹ce
o ró¿nych aspektach ludzkiej egzystencji teksty piosenek urastaj¹ do rangi poezji. Na czym mo¿e
polegaæ ich tajemnicza si³a?
Szczególn¹ cech¹ poezji Nowaka jest jej metafizyczny charakter. Przestrzeñ nabiera w niej cech
niezwyk³oœci, zagadkowoœci i magii, co daje jej niezwyk³¹ moc oddzia³ywania na odbiorcê. Autor
uzyskuje ten efekt poprzez stosowanie w swych utworach ró¿nego rodzaju zabiegów mityzacyjnych, które w literaturze pe³ni¹ istotn¹ funkcjê: nadaj¹ œwiatu cech ¿yczliwych, sugeruj¹, i¿
tworz¹c swój w³asny, odrêbny „mikroœwiat”, mo¿na siê odnaleŸæ w niepokoj¹co obcej rzeczywistoœci.
U podstaw tych zabiegów znajduje siê pojêcie mitu, który, jak twierdzi R. Barthes 1, jest przekszta³ceniem sensu w formê. Wed³ug R. Bultmana 2, mit stanowi „wszelki obraz rzeczywistoœci
boskiej i nadziemnej, wyra¿ony za pomoc¹ kategorii ludzkich i ziemskich”. E. Fromm 3 z kolei
zwraca uwagê na pos³uguj¹cy siê metafor¹ symboliczny jêzyk mitu, w którym „œwiat zewnêtrzny
stanowi symbol œwiata, dusz i umys³ów”, i który umo¿liwia nadanie sensu ludzkiej egzystencji oraz
doœwiadczenie nieskoñczonoœci. W micie bowiem, zdaniem filozofa, zawarte jest jednoczeœnie to,
co nieskoñczone, wieczne oraz to, co teraŸniejsze; to co historyczne i to, co ahistoryczne.
1 Słownik pojęć i tekstów kultury, pod red. T. Dobrzyńskiej i in. Warszawa 2002, s. 174. Za: R. Barthes.
2 A. Podsiad, Z. Więckowski, Mały słownik terminów i pojęć filozoficznych. Warszawa 1983, s. 219. Cyt. za: R. Bultman
3 Słownik pojęć i tekstów kultury, dz. cyt., m. cyt.
138
Omawiaj¹c mityzacjê œwiata przedstawionego w poezji Adama Nowaka, oprê siê na teoretycznych rozwa¿aniach dotycz¹cych mitu, œwiadomoœci mitycznej oraz myœlenia mitycznego
zawartych w dwóch pracach: Józefa Ni¿nika „Symbole a adaptacja kulturowa” 4 oraz Dariusza
Wadowskiego „Mit jako zwornik czasu i przestrzeni” 5.
Zasadnicz¹ cech¹ œwiadomoœci mitycznej 6 jest fakt, i¿ pojmuje ona œwiat wprost i wy³¹cznie za
pomoc¹ zmys³ów. Jako realne i prawdziwe przyjmuje tylko to, co przynosz¹ bezpoœrednie wra¿enia
i nie odnosi siê do niczego poza nimi. Odkrywcz¹ potêgê wra¿eñ odnajdujemy w utworach
Nowaka, który wy³¹czne za ich pomoc¹ poznaje œwiat. Poniewa¿ wszelkie jego spostrze¿enia nasycone s¹ emocjami, równie¿ próba zrozumienia œwiata staje siê nie aktem intelektualnym, lecz
emocjonalnym. Rzeczywistoœæ jest wiêc przez niego pojmowana nie tylko jako œwiat zewnêtrzny,
ale tak¿e ca³a gama wype³niaj¹cych go odczuæ, doznañ i emocji. Cokolwiek zatem poeta dostrzega, otacza specjaln¹ atmosfer¹ - radoœci, nieszczêœcia, lêku, przygnêbienia czy radoœci. Wa¿ne,
a wiêc warte opisania, staje siê dla niego tylko to, co oddzia³uje na sferê uczuciow¹, co wyzwala
w nim - twórcy i bohaterze wiersza - okreœlone emocje. Bowiem „rozumieæ” rzeczywistoœæ w kategoriach mitycznych, znaczy przede wszystkim „odczuwaæ” j¹. W poezji Nowaka owo
„odczuwanie” œwiata pe³ni funkcjê nadrzêdn¹. Podobnie zreszt¹ jak wiara w jego harmoniê, która
powoduje, ¿e w wierszach nie pojawia siê pytanie „dlaczego?”, poniewa¿ jedyn¹ mo¿liw¹
odpowiedzi¹ na nie jest – „bo taki jest porz¹dek œwiata”, lub – u¿ywaj¹c s³ów Nowaka – „jest tak,
jak byæ mia³o” (I TYLKO TO WIEM, Trudno nie wierzyæ w nic). Nie oznacza to jednak biernego podporz¹dkowania kolejom losu i zrzucania wszystkiego na barki przeznaczenia. Tak samo jak w ów ³ad,
wierzy Nowak w to, ¿e to cz³owiek posiada znacz¹cy wp³yw na swoje ¿ycie i odpowiada za to jak
ono przebiega. Zdarzenia przypadkowe, nieprzewidziane odgrywaj¹ rolê istotn¹, jednak tylko od
cz³owieka zale¿ne jest, jak te zdarzenia wp³yn¹ na jego los.
Charakterystyczn¹ cech¹ analizowanej twórczoœci jest obecnoœæ w niej pierwiastków sacrum.
Dzieje siê tak, poniewa¿ w œwiadomoœci mitycznej uczucia, jakie u cz³owieka stwarza otaczaj¹cy
œwiat, s¹ istot¹ podzia³u przestrzeni mitycznej na to co niezwyk³e, œwiête – sacrum, i to co zwyk³e,
nieuœwiêcone – profanum. Poszczególne elementy rzeczywistoœci s¹ wiêc zagra¿aj¹ce lub ¿yczliwe,
radosne lub napawaj¹ce lêkiem. W przestrzeni poetyckiej Nowaka istnienie zarówno sacrum, jak i
profanum jest widoczne chocia¿by w utworze pt. W WIELKIM MIEŒCIE (Sufit), w którym mo¿emy
spotkaæ tak id¹cych po ulicy ludzi, jak i anio³y, gwiazdorów, czy policjantów. Wszyscy s¹ równoprawnymi bohaterami przedstawionej codziennoœci.
Obecnoœæ sacrum w poezji powoduje, i¿ œwiat staje siê bardziej przyjazny cz³owiekowi.
W chwilach smutku, zw¹tpienia, lêku czy samotnoœci pojawia siê zawsze jakiœ „palec bo¿y”, który
go chroni i otacza opiek¹, np. w postaci Anio³a Stró¿a:
oto widaæ id¹ ludzie
przy wystawach i o cudzie
myœl¹ i nareszcie
nad g³owami anio³ leci
od tej pory komuœ w ¿yciu
bêdzie znacznie lepiej
(W WIELKIM MIEŒCIE, Cztery)
czy spadaj¹cej z nieba gwiazdy:
jeszcze tyle gwiazd
spadnie w nasze d³onie
w niespokojny czas
ka¿da z nich zap³onie
(NIE BÊDZIEMY, Sufit)
4 J. Niżnik, Symbole a adaptacja kulturowa. Warszawa 1985, s. 91-103.
5 D. Wadowski, Mit jako zwornik czasu i przestrzeni, w: Tożsamość polska i otwartość na inne społeczeństwa pod red.
L. Dyczewskiego. Lublin 1996, s. 61-71.
6 J. Niżnik za E. Cassirerem stosuje zamiennie pojęcie mit, świadomość mityczna i myślenie mityczne, zaznaczając jednocześnie, że mit jest formą przeżywania rzeczywistości i wyraża świadomość mityczną w działaniu – zob. J. Niżnik, dz.
cyt., m. cyt.
RECENZJE I OMÓWIENIA
139
Mityczny charakter omawianych wierszy polega równie¿ na tym, ¿e nie ma w nich wyrazistego
rozró¿nienia pomiêdzy jaw¹ a snem. Wszystko dzieje siê na ich pograniczu: po ulicach Wielkiego
Miasta spaceruj¹ anio³owie, dzieci rozmawiaj¹ z gwiazdorami, a po Mlecznej Drodze toczy siê wóz.
Nawet s³owa, którymi „mówione” s¹ wiersze sprawiaj¹ czasem wra¿enie mamrotanych przez sen.
Nie ma tu tak¿e wyraŸnego rozgraniczenia pomiêdzy ¿yciem i œmierci¹. Œmieræ jest dla Nowaka
zjawiskiem naturalnym, nietragicznym i niestrasznym. Stanowi etap ¿ycia i jest jedynie momentem
zmiany miejsca pobytu duszy:
jak znajdê siê w niebie
napiszê do ciebie
jestem niewidzialny
(...)
s¹ œwiaty i cuda
od cudów siê fruwa
jestem niewidzialny
i frunie siê lekko
i wierzy daleko
jestem niewidzialny
(NIE TYLKO DLA CIEBIE, Niecud)
Atrybutem poezji Nowaka jest równie¿ brak w niej faktów obojêtnych. W przestrzeniach mitycznych bowiem nie ma zjawisk znaczeniowo pustych. Wszystko ma charakter pozytywny lub
negatywny, jest dobre lub z³e, poniewa¿ mit wyposa¿a ka¿d¹ cz¹stkê rzeczywistoœci w okreœlone
znaczenie, znosz¹c podzia³ na przedmioty i istoty ¿ywe 7.
Zabiegi mityzacyjne w literaturze stanowi¹ próbê odnalezienia, czy te¿ zdefiniowania w³asnej
to¿samoœci. Pomagaj¹ w poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”, które to poszukiwania, jeœli siê ich podj¹æ, zawsze dotykaj¹ problematyki czasu i przestrzeni, rz¹dz¹cych siê w micie
swoistymi prawami.
Czas w poezji Nowaka jest wiêc czasem operuj¹cym na wielu poziomach jednoczeœnie,
poszczególnych zdarzeñ nie mo¿na ustawiæ w szeregu chronologicznym, wskazaæ ich przyczyny
i konsekwencje. Przesz³oœæ, przysz³oœæ i teraŸniejszoœæ istniej¹ obok siebie, przeplataj¹ siê wzajemnie, nie przemijaj¹, lecz wci¹¿ powracaj¹ i aktualizuj¹ siê:
w tym a nie w innym miejscu
w tej chwili albo za chwilê
u zbiegu ulic czy w przejœciu
gdzie jestem albo ju¿ by³em
(JESTEM TYLKO PRZECHODNIEM, Trudno nie wierzyæ w nic)
Cykliczny charakter czasu mitycznego, jest oparty na powtarzaj¹cej siê serii przeciwieñstw;
dzieñ przeplata siê w nim z noc¹:
œwiat³o z kolejnym œwitem
ci¹gle nazywam ¿yciem
które spokojnie toczy
sw¹ nieuchronnoœæ nocy
(POD NIEBEM, Cztery)
okresy rozwoju z okresami upadku:
lecimy w dó³
czasem w górê wtedy wszêdzie jest za daleko
(SUFIT, Sufit)
7 P. Czapliński, P. Śliwiński, dz. cyt., m. cyt.
140
œwiat ciemnoœci ze œwiatem jasnoœci:
spójrz – widzê
a w ciemnoœci trwam
s³yszê
a stworzy³eœ ciszê
(SPÓJRZ – WIDZÊ, Niecud)
Dualizm charakterystyczny dla œwiadomoœci mitycznej widoczny jest tak¿e w utworze RATUJ
(Niecud):
oto zdarzenie
a mo¿e nie
wszystko jest dobrze
i wszystko jest Ÿle
(...)
oto godzina
czarna i z³a
wszystko jest nie tak
i wszystko jest tak.
Wa¿n¹ cech¹ mitycznego postrzegania czasu jest jego sakralizacja. Ka¿dy czas mo¿e staæ siê
czasem œwiêtym, w ka¿dym momencie trwanie mo¿e przekszta³ciæ siê w nieskoñczonoœæ, a
wydarzenia odbywaj¹ce siê w czasie œwiêtym zawsze posiadaj¹ tê sam¹ moc i œwie¿oœæ. Nowak
ujmuje to doœæ dosadnie mówi¹c:
ka¿da chwila jest œwiêta
ka¿da chwila jest dziœ
(TYLE BÊDZIE, Sufit)
Przestrzeñ mityczna, podobnie jak czas, jest niejednorodna, ka¿dy jej aspekt posiada symboliczny sens. Warunkuje ona dzia³alnoœæ cz³owieka przez nasycenie jej treœciami emocjonalnymi,
religijnymi i aksjologicznymi. W poezji Nowaka ka¿dy element przestrzeni jest okreœlony, mo¿e byœ
dobry lub z³y, œwiêty lub œwiecki, napawaj¹cy lêkiem lub koj¹cy. Obszar œwiêty, a wiêc „wa¿ny”,
„mocny”, to w³aœnie ów „mikroœwiat”, który stanowi jedyne miejsce prawdziwe, bo ca³e jego
otoczenie to bezkszta³tny, rozbity œwiat. Obecnoœæ obszaru œwiêtego pomaga uporz¹dkowaæ
rzeczywistoœæ, przeciwstawiaj¹c bez³adnym fragmentom przestrzeni œwiat „swój”, co daje
mo¿liwoœæ przezwyciê¿enia niepokoj¹cej anonimowoœci miejsca i „ujarzmienia” go.
Cz³owiek – zdaniem S. Cieniawy 8 – mimowolnie uœwiêca wszystko, poniewa¿ wszystkiemu
nadaje wartoœæ. Bez twórczoœci mitycznej, nie móg³by ani wytyczyæ, ani tym bardziej zrealizowaæ
¿adnego celu. Nie potrafi³by cieszyæ siê ¿yciem i œwiatem, nie posiada³by indywidualnych wizji,
wiary w siebie i ludzi, nadziei. W³aœnie ta „wrodzona” zdolnoœæ twórczoœci mitycznej podtrzymuje
¿ycie psychiczne i duchowe cz³owieka, nawet wtedy, gdy jest on sfrustrowany i bliski rozpaczy.
Dlatego miêdzy innymi twórczoœæ Adama Nowaka wywiera tak pozytywny wp³yw na odbiorcê.
Pozwala mu wierzyæ, ¿e nie jest sam, ¿e mo¿e jeszcze odnaleŸæ si³ê, by zmierzyæ siê z przeciwnoœciami losu, bo ktoœ lub coœ nad nim czuwa. Niesie nadziejê, pomaga w chwilach zw¹tpienia,
a przede wszystkim, wprowadza do œwiata spokojnego, uporz¹dkowanego i koj¹cego, czyni¹c
z ka¿dego odbiorcy mieszkañca tego¿ œwiata, wtajemniczonego uczestnika magii.
8 S. Cieniawa, Mit raju, raj mitu. Poznań, s. 122.
Cytowane utwory pochodzą z płyt: To ja (1993), Cztery (1994), Sufit (1996), Niecud (1998) wydanych przez POMATOM
EMI oraz z płyty Trudno nie wierzyć w nic (2003) wydanej przez POLSKIE RADIO S.A., a także z tomiku poezji
pt. Z rozmów (Filmar, Warszawa 2000).
RECENZJE I OMÓWIENIA
141
Wywiad-rzeka niezbyt osobisty
Stanis³aw Turowski, Bez retuszu. Wywiad rzeka, Gubin 2005, 160 s.
Wiem, czym powinien byæ wywiad-rzeka, w tej kwestii mam wa¿ne dla siebie oczekiwanie. Przy
pomocy tej formy, g³ównie w ten sposób (oczywiœcie zawsze istnieje mo¿liwoœæ napisania powieœci biograficznej lub po prostu dobrej biografii) istnieje szansa szerokiego i dog³êbnego przedstawienia wizerunku, w zasadzie ¿ywota, cz³owieka – jego losu, myœli, pogl¹dów i dokonañ. Tu wa¿ne
jest, ¿e on sam w swojej nieprzeciêtnoœci jest dopuszczony do g³osu, a wiêc mo¿na dysponowaæ
autentycznym przekazem. Dobry rozmówca stara siê jak najwiêcej wyci¹gaæ, nie pozwalaj¹c na
nazbyt daleko id¹c¹ sugestywnoœæ. W ka¿dym razie bohater musi byæ celem, ca³a jego podmiotowoœæ, w której zwykle coœ wa¿nego siê odzwierciedla dla czasu, w którym ¿yje. Tote¿ kiedy
dotar³a do moich r¹k ksi¹¿ka Stanis³awa Turowskiego z Gubina pt. „Bez retuszu”, opatrzona podtytu³em „wywiad rzeka”, te oczekiwania siê we mnie obudzi³y. A wraz z nimi ciekawoœæ cz³owieka,
którego rzecz (ksi¹¿ka) dotyczy. Ten¿e winien nosiæ w sobie okreœlon¹ w³asn¹ duchow¹ rzeczywistoœæ, uczucia, doœwiadczenia itp. Ciekawoœæ jakiejœ wy¿szej racji, dla której te wszystkie indywidualne przymioty i prezentowane s¹dy w ca³ym splocie doraŸnych doœwiadczeñ i dla mnie coœ mog¹
znaczyæ. Muszê od razu zauwa¿yæ, ¿e dozna³em uczucia zawodu. A szkoda. Ta w³aœnie ksi¹¿ka nie
zawiera niezbêdnej dozy podmiotowoœci istotnej dla procesu czytelniczej konfrontacji. Jest wywiadem-rzek¹ i jakby nie spe³nia tego typu formy kryteriów. Chcia³bym z jej bohaterem stan¹æ twarz¹
w twarz, a nie jest mi to niestety dane, albowiem zosta³ on w sposób dalece id¹cy odpersonalizowany. Co prawda wiemy, ¿e to ktoœ po czterdziestce, niedawno zrobi³ maturê, jest kierowc¹, ale
ju¿ nie wiadomo zupe³nie jakiego typu pojazdu, co te¿ jest nie bez znaczenia. Pobrzmiewa mi w
tym ca³ym zabiegu ton fikcyjnoœci i kamufla¿u, który z niewiadomych powodów jest realizowany.
Nie dowiemy siê wiêc o ¿adnych osobistych sprawach. Czy mo¿na temu zaufaæ? Czy mo¿e jawiæ
siê wiarygodnie ktoœ, kto pod mask¹ anonimowoœci, bo nawet imiê zosta³o zmienione, wypowiada
siê wiele, to prawda, na wszelakie tematy. Ale tylko i wy³¹cznie przedmiotowo. Podziwiam nawet
ambicjê Turowskiego, jego skrzêtnoœæ, by nie uroniæ nic z autentyzmu tej „bardzo d³ugiej rozmowy”, której zaoszczêdzono „fachow¹ obróbkê jêzykow¹”, z czym mogê siê nawet zgodziæ, gdy¿
kanon rozmówcy mo¿na uznaæ za priorytetowy, ale có¿ mi po takim autentyzmie przekazu, jeœli
stoj¹ za nim tylko s³owa, s³owa, s³owa. Nie ma zaœ metki, odcisku rêki, potu, strachu, radoœci ani
podpisu. Poza tym mamy do czynienia z rodzajem sprzecznoœci, konfliktu pomiêdzy dyskursem
jêzyka mówionego a poetyk¹ felietonu. Dla mnie oczywiste jest, ¿e tak siê autentycznie, ¿ywo,
raczej nie mówi. Zreszt¹ mniejsza o to. I owszem, jesteœmy w stanie zweryfikowaæ œwiatopogl¹d
owego Marka, jego racjonalistyczne i racjonalne podejœcie do wielu spraw wspó³czesnoœci. Mo¿na
uznaæ, ¿e na ka¿dy temat ma wyrobiony pogl¹d, a tych tematów i zagadnieñ, które porusza s¹
dziesi¹tki (rodzina, ma³¿eñstwo, mi³oœæ, œmieræ, Koœció³, wojsko, eutanazja, regionalizm, kultura,
sport, media, alkoholizm, prostytucja, narkomania, zdrowie, kosmetyki, depresja, mobbing, listy,
ksi¹¿ki, ¿ebractwo...), ale to mo¿e nie wystarczyæ. W pewnym momencie jawi¹ siê te wypowiedzi
jako rodzaj omnipotencjalnego mêdrkowania, a temu jak wiadomo nie do koñca towarzyszy powaga. No bo jak¿e mo¿na znaæ siê na wszystkim? Czy w tym rzecz, by doœæ szablonowo, poszczególne
zagadnienia rozpatruj¹c przez uwarunkowania ekonomiczne, demonstrowaæ swoj¹ wszechogarniaj¹c¹ kompetencjê, czy raczej winno chodziæ o wybór kwestii dla siebie wa¿nych. Mówi¹c w ten
sposób, np. o uczuciach serwuje autor zwyczajne g³upstwa lub wulgaryzuje (mi³oœæ, ma³¿eñstwo).
Jeœli siêgam do okreœlonego wywiadu-rzeki, to nie dla liczmanu s¹dów, ale raczej dla okreœlonej
wizji intelektualnej, a w tym i biografii, poznania losu i warunków towarzysz¹cych realizacji wszystkich dokonañ, które ma na swoim koncie bohater. I tylko taka wartoœæ mo¿e mnie obchodziæ, nie
poszczególne, wygadane jednostkowe treœci, z którymi raz (owszem) zgadza³em siê a innym razem
nie zgadza³em. W ksi¹¿ce „Bez retuszu” zaprzepaszczono szansê pokazania cz³owieka. A wiêc,
mimo niebagatelnego wk³adu pracy, trudno j¹ uznaæ za istotn¹. Nie tworzy legendy tego przepytywanego cz³owieka. Byæ mo¿e dlatego, ¿e - jak czytam - sam bohater do autoprezentacji nie by³
przekonany. W gruncie rzeczy nie dostrzeg³ szansy pokazania w³asnego ja, zdecydowa³ siê wiêc
pokazaæ to, co ogólnie sk¹din¹d jest wiadome. Czy o to jednak chodzi³o?
Czes³aw Sobkowiak
142
Czytajmy poezjê!
Andrzej K. Waœkiewicz przekonuje, ¿e warto
Andrzej K. Waœkiewicz, Historia. Poezja. Los, Kielce 2005, 292 s.
W roku 1962 w wierszu pod tytu³em Wieczór autorski Wis³awa Szymborska dowcipnie
i przewrotnie skar¿y³a siê na dolê bycia poet¹, czyli kimœ niedzisiejszym, kto liczyæ mo¿e co
najwy¿ej na w¹t³y i anemiczny aplauz grupki wielbicieli z³o¿onych w wiêkszoœci z cz³onków
najbli¿szej rodziny, kilku egzaltowanych starszych pañ i paru nieszczêœliwie zakochanych niezbyt
atrakcyjnych nastolatek, a czasem tylko przypadkowych przechodniów:
Muzo, nie byæ bokserem to
jest nie byæ wcale,
Rycz¹cej publicznoœci
posk¹pi³aœ nam.
Dwanaœcie osób jest na sali,
ju¿ czas, ¿ebyœmy zaczynali.
Po³owa przysz³a, bo deszcz,
pada,
reszta to krewni. Muzo.
Dziœ diagnoza noblistki wydaje siê równie, a mo¿e jeszcze bardziej, aktualna ni¿ przed czterdziestoma trzema laty, a kwestia czytania poezji przez spo³eczeñstwo, które ma ambicjê zostania
spo³eczeñstwem konsumpcyjnym (co w naszych realiach doœæ kiepsko wychodzi) jest kwesti¹
niemal¿e wstydliw¹. OdpowiedŸ na pytanie „Kto czyta poezjê?” znów brzmi wiêc tak samo, a szkoda, bo, jak przekonuje Andrzej K. Waœkiewicz (nomen omen poeta, krytyk literacki i wydawca w
jednej osobie ) w swojej nowej ksi¹¿ce, czytaæ poezjê nie tylko trzeba ( i to wcale nie ze szkolnego
obowi¹zku), ale naprawdê warto. O tym, w jaki sposób zachêca do niej czytelnika – za chwilê.
Najpierw s³ów kilka o samym zbiorze szkiców, sk³adaj¹cych siê na ksi¹¿kê Waœkiewcza, a które
Autor publikowa³ ju¿ wczeœniej osobno, teraz zaœ – znalaz³szy dla nich wspóln¹ formu³ê i ³¹cz¹c¹ je
myœl przewodni¹ – zamieœci³ w jednym tomie. Z jego ok³adki spogl¹daj¹ na nas z fotografii twarze
doskonale (w odró¿nieniu od poezji niestety) znane: przystojna i na zawsze ju¿ m³oda twarz
Krzysztofa Kamila Baczyñskiego, skupiona jakby w oczekiwaniu katastrofy – Józefa Czechowicza,
pewna siebie, wysoko uniesiona – Juliana Przybosia, chmurna – Cypriana Kamila Norwida, zdecydowana – W³adys³awa Broniewskiego i wreszcie, obronnym gestem zas³aniaj¹ca siê rêk¹ trzymaj¹c¹
papierosa – zamyœlona twarz Mirona Bia³oszewskiego.
Co ³¹czy poetów tak ró¿nych generacji, czasów i g³oszonych programów poetyckich – od XIXwiecznego jeszcze Norwidowego olœnienia s³owem i romantycznie tragicznego zapisu prze¿yæ
pokolenia Kolumbów u Baczyñskiego poczynaj¹c, poprzez nowatorskie propozycje pierwszej
(Przyboœ) i drugiej (Czechowicz) awangardy miêdzywojennej, a¿ do rewolucyjnie ¿arliwej poezji
Broniewskiego i rewelacyjnych, bij¹cych na g³owê wszystkie dotychczasowe eksperymenty awangard, pomys³ów Bia³oszewskiego ?
Andrzej K. Waœkiewicz odpowiada na to pytanie bardzo szeroko i wyczerpuj¹co w Przedmowie,
wskazuj¹c na ca³y szereg zale¿noœci i powi¹zañ pozwalaj¹cych po³¹czyæ analizê problematyki twórczoœci tak ró¿nej w sferze poetyki, œwiatopogl¹du jej autorów, sposobu widzenia przez nich œwiata
i odbioru rzeczywistoœci. Oddajmy mu zatem g³os:
Przygotowuj¹c do powtórnego wydania szeœæ szkiców publikowanych niegdyœ osobno (w seriach Przewodnik po lekturach warszawskiego Domu Wydawniczego „Jota” i „Analizy Literackie”
gdañskiego Wydawnictwa M. Ro¿ak), zauwa¿y³em, ¿e sk³adaj¹ siê one w pewn¹ ca³oœæ. Nie tylko
dlatego, ¿e opisuj¹ twórczoœæ poetów, zajmuj¹cych kluczowe miejsca w dziejach nowoczesnej
poezji polskiej. Tak¿e dlatego, ¿e – niejako nadprogramowo – rozwa¿aj¹ pewne problemy teoretycznoliterackie i z zakresu socjologii literatury, które determinowa³y rozwój literatury
RECENZJE I OMÓWIENIA
143
dwudziestowiecznej. Od miejsca, jakie pisarz zajmuje w spo³eczeñstwie rynkowym, rz¹dz¹cym siê
regu³ami gospodarki towarowo-pieniê¿nej, wynikaj¹cych st¹d ról i spo³ecznych nastawieñ, poprzez
relacje literatura – wielkie ideologicznie okreœlone ruchy spo³eczne, wzajemne zwi¹zki literatury
i ideologii, pisarza i partii, z której programem siê uto¿samia, po problemy dynamiki zmian pokoleniowych i wewnêtrznej mechaniki ruchów pokoleniowych, problematykê grup literackich, poetyk
zbiorowych, a tak¿e rodzenia siê i wygasania nurtów poetyckich. W tle jest jeszcze problematyka
instytucji literackich: czasopism, grup i zrzeszeñ pisarskich i ich „instytucji zale¿nych”,
a tak¿e ich relacji z dominuj¹cymi w epoce instytucjami spo³ecznymi.
Dla mnie wspólnym mianownikiem ³¹cz¹cym wszystkie szkice jest chyba przede wszystkim
temat w polskiej literaturze – stale – a przynajmniej od czasów romantyzmu – obecny, a przy tym
sporny i trudny. Temat ten, zwiêŸle formu³owany przez Waœkiewicza w tytule ksi¹¿ki, a mianowicie
polska historia i polski los, na które nasza literatura nigdy nie pozostawa³a obojêtna. Ba, te kwestie
wielokrotnie – zw³aszcza w perspektywie odbioru spo³ecznego – przybiera³y charakter imperatywu
moralnego i obywatelskiego. Dla samej literatury zaœ stawa³y siê sporem o jej funkcje i znaczenie,
o rolê i powinnoœci twórcy.
Konflikt ten z kolei sprawi³, ¿e literatura polska pop³ynê³a dwoma zasadniczymi, rozbiegaj¹cymi
siê nurtami, z których pierwszy deklarowa³ wiernoœæ dawnym patriotyczno-ideologicznym mitom
i klasycznym zasadom formalnym (dryfuj¹c czasem niebezpiecznie blisko w stronê doktrynerstwa
i propagandy) , drugi zaœ skupia³ niepokornych (jak choæby Gombrowicz) sceptyków, nieufnych
wobec wszelkich prawd zastanych i stwierdzeñ zbyt ³atwych i oczywistych. To ci ostatni szczególnie stali siê motorem napêdowym literatury i to o nich pisa³ Tadeusz Drewnowski w swojej interesuj¹cej syntezie dziejów powojennego piêædziesiêciolecia polskiej literatury, ¿e wpisywali siê
w nurt, który podj¹³ „ trudne wewnêtrznie powik³ane dziedzictwo. Jednostronnoœci dominuj¹cej
tradycji tyrtejskiej, patriotyzmowi wyidealizowanemu i anachronicznemu pragn¹³ przeciwstawiæ
patriotyzm dojrza³y, krytyczny, wyci¹gaj¹cy wnioski z doœwiadczeñ historii”.
Jak trafny by³ to os¹d (notabene formu³owany g³ównie w odniesieniu do pisarstwa pokolenia
1956) pokazuje dziœ kierunek rozwoju literatury polskiej w dwóch ostatnich dziesiêcioleciach, znaczony polemik¹ kolejnego, bo debiutuj¹cego na pocz¹tku lat dziewiêædziesi¹tych w diametralnie
zmienionej rzeczywistoœci spo³eczno-politycznej, pokolenia zwolenników tradycji i przesz³oœci
z rówieœnikami, którzy chc¹ „ruszyæ z posad bry³ê œwiata”, wychodz¹c poza ciasny zaœcianek polskich uprzedzeñ i idiosynkrazji.
Niezale¿nie jednak od czasów i okolicznoœci, podzia³y te wcale nie musz¹ byæ jednoznaczne
i rozstrzygaj¹ce (co czêsto prowadzi do uproszczeñ) i uwaga ta dotyczy, jak mo¿na siê domyœlaæ,
tych poetów, którzy nie daj¹ siê ³atwo zaszufladkowaæ, umieœciæ w jednej przegródce klasyfikacyjnej. Do takich zaœ niew¹tpliwie nale¿¹ analizowane przez Waœkiewicza twórcze indywidualnoœci. Udaje siê Autorowi ksi¹¿ki wydobyæ te aspekty ich twórczoœci, które œwiadcz¹ nie tylko o niezale¿noœci wypowiadanych s¹dów, przenikliwoœci ocen i dalekowzrocznoœci, ale tak¿e wskazuj¹ na
niezwykle cenny (równie¿ dla literatury) dar czy umiejêtnoœæ uzyskiwania dystansu wobec tych
wszystkich momentów polskiej historii, które w sposób ¿ywotny wp³ywaj¹ na stan i kondycjê
spo³eczeñstwa i narodu.
I tak, pod¹¿aj¹c szlakiem wytyczonym przez Waœkiewicza w Historii. Poezji. Losie odkrywamy
na przyk³ad ze zdumieniem, jak mocno niektóre koncepcje Norwida s¹ komentarzem do dziejów
Polski o sto piêædziesi¹t lat póŸniejszej i pozornie tylko bogatszej o pewne doœwiadczenia, bo wci¹¿
chyba nie potrafi¹cej wyci¹gaæ ze swej bolesnej przesz³oœci w³aœciwych wniosków:
Czyn – pisze Waœkiewicz o poezji C. K. Norwida – czyli bezrefleksyjny poryw, przeciwstawiony
jest czynowi wynikaj¹cemu ze zrozumienia i przemyœlenia praw historii. W liœcie do J. B. Zaleskiego
z 7 II 1852 r. pisa³ :
U nas p o œ w i ê c e n i e to jest dopiero a¿eby umieæ s t r a c i æ w s z y s t k o d l a s p r a w y
– zacna precepta i konieczna, powtarzam, Starego Zakonu precepta, ale u nas jeszcze nie pojmuje
siê p o œ w i ê c e n i e jako zale¿¹ce na tym, a¿eby wszystko z y s k a æ d l a s p r a w y.
I dlatego jest popió³.
Popió³, czyli klêska. Czyli – nieskutecznoœæ ofiary.
Zakwestionowana zostaje wiêc, po pierwsze, norma ¿o³nierza-straceñca jako jedyny wzór
patriotyzmu. Œmierci dla sprawy przeciwstawione zostanie ¿ycie dla sprawy. Po drugie – nie tylko
144
z powodów utylitarnych (skutecznoœæ dzia³ania), ale przede wszystkim moralnych zakwestionowana zostanie polityka zemsty. To jeden z g³ównych motywów „monodii” Zwolon.
W dziejow¹ panoramê i ich ocenê kreœlon¹ w polskiej poezji wplataj¹ siê dzieje i losy indywidualne, równie jak wielka historia, a mo¿e za jej spraw¹, dramatyczne i skomplikowane: tragedie
¿yciowe (Broniewski to jedna z najtragiczniejszych postaci w historii wspó³czesnej poezji polskiej),
poczucie wyobcowania (Bia³oszewski) i brak zrozumienia u sobie wspó³czesnych, wreszcie
niepotrzebne i przedwczesne œmierci, jak ta która spotyka Czechowicza w bombardowanym
Lublinie. No i oczywiœcie wielka poezja, która broni siê sama, niezmiennie zachwyca swym piêknem
i sk³ania – jak dowodzi A. K. Waœkiewicz – do jak najbardziej wspó³czesnej i aktualnej refleksji
o œwiecie i cz³owieku.
Formu³a ksi¹¿ki, „zalecanej do u¿ytku w szko³ach œrednich i akademickich”, u³atwia poruszanie
siê po nieznanych dla wielu, a fascynuj¹cych i na pewno godnych odkrycia obszarach polskiej literatury, „Jest bowiem tak – zachêca Waœkiewicz – ¿e utwór, który nas poruszy³ w pierwszym czytaniu,
potem, gdy wiemy wiêcej i o samym tekœcie, i o autorze, i gdy nadto znamy literaturoznawcze
instrumentarium – w kolejnych lekturach ods³ania sensy, jakich siê nie domyœlaliœmy. Ta zaœ wiedza
przenosi siê tak¿e na inne doœwiadczenia, nie mieszcz¹ce siê ju¿ w kanonie lektur obowi¹zuj¹cych,
uzupe³niaj¹cych, podsuniêtych przez polonistê”.
A zatem – czytajmy poezjê, a jeœli trochê siê jej boimy – przytaczaj¹c argument o niezrozumia³oœci czy oderwaniu od ¿ycia – poszukajmy przewodnika. Jest w zasiêgu rêki – w postaci ksi¹¿ki
A. K. Waœkiewicza, który znakomicie odnajduje siê w roli cicerone.
Anna Szóstak
Moja niezupe³na zgoda – uwagi do eseju
Urszuli Ma³gorzaty Benki pt. „Psychomitopolityka”
Smutny tekst i zostawiaj¹cy ma³o nadziei. Czyta siê go z bolesnym namys³em, bo czytaæ obojêtnie nie sposób. Po przeczytaniu nurtuje nadal. Oczekuje niema³ej wiedzy od potencjalnego
dyskutanta i wymaga skupienia, by nie zb³¹dziæ w labiryntach myœli Autorki, by w œlad za ni¹
przeskakiwaæ rowy czasu i miejsca. Dr¹¿y nowe, mroczne korytarze w myœlach czytelnika. Lecz jeœli dot¹d nie by³y one œwietliste, to czy znajd¹ k³êbek, który wyprowadzi na œwiat³o? Czytaj¹c –
czu³am przep³ywaj¹ce falami odczucia sprzeczne, chwilami burzliwe, czasem rzucaj¹ce o ska³y…
Czy jednak droga Autorki jest jedyn¹? O ka¿dej rzeczy mo¿na rozprawiaæ, ka¿demu dowodowi
przed³o¿yæ inny. Daleka jestem od sofistycznych praktyk, lecz s¹dzê, ¿e w materii tak
niedookreœlonej, jak¹ jest psychika i jej odwzorowanie w mitach, tropienie tego¿ w codziennoœci
i historii, zawsze bêdzie interpretacj¹. Tyle¿ dzie³a, co œwiata. Inaczej sztuka, dowód jakoœci
cz³owieczego istnienia, nie znaczy³aby nic lub niewiele. Nawet historia nie jest jednoznaczn¹.
Dlatego przyjmujê esej Urszuli Benki jako powód myœlenia (bolesnego, mi³e mity podwa¿aj¹cego)
i dyskusji, ale w niektórych konstatacjach, pewnikach i wnioskach – wo³am: nie! Nie mówiê, ¿e
Autorka nie ma racji. Ma! Tyle, ¿e z niektórymi racjami nie zgadzam siê. Nie chcê, nie przyjmujê ich.
Nie s¹ z mego ducha. Powiada „Bhagawad-Gita”: „Z wiary jest cz³owiek utkany. W co wierzy, tym
jest”, choæ - jak twierdzi Henryk Elzenberg – czasem wa¿niejsze jest to, w co chce wierzyæ…
Esej opiera siê na podwójnym widzeniu cz³owieka. W mitach, mimo ¿e s¹ one pewnym uniwersum - widzimy jednostkê. Pragnienia, zmagania, winy i odkupienia pojedynczego cz³owieka.
Cokolwiek w cz³owieku tkwi, jeœli „pozna samego siebie”, mo¿e zrozumieæ swoje przeznaczenie
lub pogodziæ siê z nieuchronnoœci¹, a tym samym nie przegraæ. Tak te¿ mity i baœnie s¹ tu
wyk³adane. Gdy mowa o cz³owieku rzeczywistym - roztapia siê on w masie, procesach, nie wie o
sobie nic. I chyba za nic nie odpowiada, bo niemal nie istnieje jednostkowo, staje siê „ju¿ prawie
nic” znacz¹c¹ cz¹stk¹ spo³eczeñstwa. W tej dwoistoœci tkwi istota, j¹ diagnozuje Autorka, ale nie
dociera do sedna. Nie wyci¹ga konsekwencji z faktu, i¿ na huœtawce dziejów ustawia te dwa pojêcia: cz³owiek i zbiorowoœæ. Ma racjê w ocenie spo³eczeñstwa. Jest ono wypadkow¹ przeciêtnoœci,
RECENZJE I OMÓWIENIA
145
mo¿na je opisaæ statystycznie. Dzia³aj¹ mechanizmy rozgrzeszaj¹ce: „nie ja”– to ludzie, œwiat,
czasy. Ucieczka od ja? Tego Ja, o którym Fromm mówi, ¿e „jest na tyle silne, na ile jest aktywne”,
i dodaje: „pod s³owem aktywnoœæ nie rozumiemy robienia czegoœ, lecz szczególn¹ w³aœciwoœæ
twórczego dzia³ania”. Nale¿eæ do grupy, zbiorowoœci, czy t³umu, to w pewien sposób rezygnowaæ
z siebie
Ma racjê Autorka, kiedy mówi, ¿e „bez naszego przyzwolenia” nie zapanowa³by komunizm, ale
nie ma, mówi¹c, ¿e o ile na nazizm odpowiedzieliœmy niejako pospolitym ruszeniem, odrzucaj¹c
go z ca³¹ moc¹, to tê „ideologiê” przyjêliœmy raczej bez oporu, podczas gdy, byæ mo¿e, powinno
byæ odwrotnie. Nie jest to a¿ tak proste. Oczywiste, ¿e komunizm „budowa³” na tym, co w ludziach
najs³absze, tak¿e na podœwiadomej chêci uwolnienia siê od odpowiedzialnoœci. Za z³o mo¿na winiæ
system, winê roz³o¿yæ a¿ do zagubienia œwiadomoœci z³a. S¹ jednak zasadnicze ró¿nice, tu
pominiête, a przenikliwie podkreœlone przez Besançona (bez ró¿nicowania z³a!). Nazizm dookreœla³
wrogów, zapowiada³ niszczenie, g³osi³ wojnê, by budowaæ nowy œwiat jedynie dla swoich, by³ wiêc
d¹¿eniem negatywnym. Komunizm, stokroæ bardziej zafa³szowany, g³osi³ ideologiê „pozytywn¹”
i zapowiada³ „zbawienie powszechne”, odwo³uj¹c siê do hase³ pokojowych. Nazizm to ob³êd,
z którego Niemcy mogli siê ockn¹æ, ale komunistyczna „reedukacja” k³amstwem w totalnie
absurdalnej rzeczywistoœci spowodowa³a ciê¿kie zatrucie. Autor „Przekleñstwa wieku” cytuje opiniê
redaktora „L’ Humanité”, obrazuj¹c¹ b³¹d tzw. zaczadzenia: „Po Auschwitz nie mo¿na byæ nazist¹,
ale po obozach sowieckich – mo¿na pozostaæ komunist¹”. Tê aberracjê skomentowa³ s³owami:
„zaœlepienie nie zawiesza oceny moralnej”. Esej pomija te ró¿nice, nader istotne dla zrozumienia
reakcji jednostek i zbiorowoœci. Mo¿na potêpiaæ t³um, trudno jednak od niego wymagaæ.
Spo³eczeñstwo, „my” - to rodzaj abstraktu. Cz³owiek - ja, ty, to konkret. Od „ja” nale¿y wymagaæ.
Co najmniej d¹¿eñ do zachowania „ja”, bo „umieæ nale¿eæ do siebie jest rzecz¹ najwiêksz¹ w
œwiecie”, jak powiedzia³ Montaigne. Tak wymaga Zbigniew Herbert, ale i pomaga odnaleŸæ wartoœci wa¿ne dla cz³owieka osobnego. Autorka natomiast, z pewn¹ ironi¹ wykazuje, ¿e balansuje on
miêdzy dwoma biegunami, nie docieraj¹c do ¿adnego. Nie tak czytam Herberta! W jego pewnoœci i w¹tpliwoœciach znajdujê jednoznaczny sens jego poezji. Najwa¿niejsze nie to, co siê osi¹gnie,
a d¹¿enie. Zamiar musi byæ prawy, bo on okreœla cz³owieka. Zachowanie godnoœci niezale¿nie od
warunków, Herbert umieœci³ na szczycie hierarchii wartoœci, które bêd¹c azylem, by³y równoczeœnie
wyzwaniem i wezwaniem. To Autorka pomija.
W eseju góruje „ja” w liczbie mnogiej, ale „my”– roztapia siê w zbiorowoœci. Bojê siê takiego
kierunku analizy. Bliski jest nie tyle Hegla, co jego nieprawych „synów”. Bojê siê, bo psychologia
chc¹ca zast¹piæ filozofiê, opisuje cz³owieka przez prawa powszechne i mechanizmy, dzia³aj¹ce
w sposób sterowny. A przecie¿ nawet fizyka zna drobiny wymykaj¹ce siê prawom. Coraz trudniej
trafiæ myœl skierowan¹ na indywiduum, którego istotê uj¹³ Schopenhauer, jako punkt przeciêcia siê
podmiotu poznania i podmiotu chcenia. Jeœli ju¿, jest to „cz³owiek jako taki”, statystyczny model.
Gór¹ wiêc psychologia spo³eczna i jej swoista „emanacja” – socjotechnika, wspó³czesny „rz¹d
dusz”. Obróbka, jakiej podlegaj¹ zbiorowoœci oraz ów „cz³owiek z t³umu”, to niwelowanie œwiadomoœci indywidualnej na rzecz odruchów. S³u¿y jej kultura masowa przyjmowana niczym zbawcza
manna, a aplikowana jako „opium dla mas”. Otó¿ „Psychomitopolityka” ociera siê, niestety, o taki
ogl¹d ludzkiego œwiata. Prawda, ¿e masy id¹ na boje i do obozów, wznosz¹ budowle i rewolucje,
ale to jednostki decyduj¹, tworz¹ i zabijaj¹. Przede wszystkim myœl¹ i prze¿ywaj¹. Jeœli zatrzymamy
siê na opisie stanu rzeczy i zadowolimy definicjami zamiast je podwa¿aæ – nie ruszymy z miejsca,
a jeœli – to droga poprowadzi w dó³. Dok¹d jedn¹ z definicji pêtaj¹cych myœlenie bêdzie, ¿e „takie
s¹ czasy” i one tworz¹ cz³owieka, bêdzie takim, jakim opisa³a go Autorka. Istot¹ nêdzn¹ i nie wiem,
czy godn¹ zainteresowania bogów. Nie ma „czasów”– s¹ ludzie. Przytaczane baœnie o naiwnych,
uznanych za g³upich, m³odszych braciach mówi¹, ¿e to oni zdobywaj¹ szklane góry, przynosz¹
matce wodê ¿ycia. Skarb – czêsto wraca to mistyczne wrêcz pojêcie – ich jest udzia³em, a przegranymi s¹ w³aœnie ulegaj¹cy potocznemu, w³aœciwemu ogó³owi myœleniu, kieruj¹cy siê nie
d¹¿eniem, lecz zdobyciem. Siêgaj¹c w antyczn¹ interpretacjê mitów (Orficy, Platon, Owidiusz)
widzimy, i¿ tylko ci, którzy wiedz¹, ¿e œwiat jest odbiciem – œwiat ten s¹ w stanie dŸwigaæ?
Odbiciem idea³u w duszy, boskiej w nas iskrze. Fobie, kompleksy, szaleñstwo nie wystarcz¹, by
„opowiedzieæ” cz³owieka, có¿ dopiero – zrozumieæ go i zinterpretowaæ. A one dominuj¹ w eseju,
choæ przyznajê, ciekawe to interpretacje.
146
W¹tpliwoœci budzi widzenie sztuki. Autorka skupia uwagê na Pegazie, który wszak nie jest istot¹
twórcz¹, a symbolem natchnienia sta³ siê w czasach nowo¿ytnych. Nie jest Ÿród³em sztuki, jak mo¿e
sugerowaæ imiê lub to, ¿e spod jego kopyt tryska³y Ÿród³a. Jest raczej ograniczeniem, bo musz¹ byæ
granice ciekawoœci i cz³owieczych zapêdów. Pegaz str¹ci³ zuchwa³ego jeŸdŸca i stukniêciem kopyta przywo³a³ do porz¹dku rozbrykane Muzy. Ich siedzibê sprowadzi³ do w³aœciwych rozmiarów, nie
zagra¿aj¹cych niebu. Autorka pomija pochodzenie Muz, poczêtych przez Zeusa z Mnemosyne Pamiêci¹, córk¹ Nieba i Ziemi, „kuzynk¹” Prometeusza, a w³aœnie ten mit siêga w istotê twórczej
myœli. Dlaczego nadaje takie znaczenie Pegazowi i jego ohydnej matce? S¹dzê, ¿e uwaga
skierowana tylko na mroki duszy spycha nas (J¹?) na manowce. Owszem, ma uwodzicielski urok
pomys³, by Ÿród³em sztuki (ciemnym i truj¹cym) uczyniæ Meduzê, ale urok to niebezpieczny.
Poznanie w sobie z³a. Dlaczego tylko z³o? Co mo¿e pocz¹æ? Zbrodnie i zniszczenie! Po³¹czenie
skrzyde³ z mocnymi kopytami - to hybris. Rumaka dosiada Bellorofont, rodzaj najemnika. Wnuk
bluŸniercy i zbrodniarza, dziki wojownik, u¿ywaj¹cy Pegaza do wybijania wrogów. Nie w natchnieniu ku Olimpowi szybuje. Wznosi go pycha niepokonanego specjalisty od rzezi. Gdzie¿ tu zdolnoœci, sztuka, myœl? Chyba, ¿e… obaj, jeŸdziec i koñ mieliby byæ protoplastami ob³¹kañczych ideologii, opartych na œmierci, lekcewa¿eniu ¿ycia – oczywiœcie cudzego. One te¿ nios¹ zdobywców
œwiata, by str¹ciæ ich w chwili, kiedy uwierz¹ we w³asn¹ potêgê, bogom równ¹. Ale - takiego
wniosku Autorka nie wysnuwa…
Rzecz w tym, ¿e esej dotyczy psyche poddaj¹cych siê, wiêc pokonanych, tworz¹cych swoje potwory. Paradoksalne ujêcie: w ofiarach totalitaryzmu ludziach, spo³eczeñstwach, narodach –
zobaczyæ wspó³twórców totalitaryzmu. Czy dlatego, ¿e bez ofiary – nie ma kata? Zbyt proste, choæ
myœl ta owija siê wokó³ masztu, jakim jest dla eseju totalitaryzm. To odwrócenie ról odczytywane
poprzez mity i baœnie jest efektowne, ale wynika z niego tyle, ¿e „statystycznie” i w masie jesteœmy
bezwolnymi ofiarami. Kategorie wielkich liczb, w których rozmywa siê jednostka. Dlaczego mamy
w mitach takich tylko sk³onnoœci szukaæ, traktuj¹c s³aboœci jako istotê cz³owieka? Czy to ju¿ ca³a
prawda, której sam nie chce o sobie wiedzieæ, nie chce zejœæ w labirynt, ani do Skarbca? Gdyby tak
mia³o byæ, obozy (koncentracyjne, „socjalistycznej demokracji”) nadal dzieli³yby œwiat zasiekami.
Nie ma zgody na takie myœlenie. Wolê wierzyæ J. Cambellowi, do którego Autorka równie¿ siê
odwo³uje. Nazwa³ on mity „kluczami do duchowych mo¿liwoœci cz³owieka”. Wolê wierzyæ s³owom
Arystotelesa, ¿e „cz³owiek przyczyn¹ i sprawc¹ swoich czynów”, bo „ilekroæ czyn jakiœ od nas
zale¿y, zale¿y te¿ od nas jego poniechanie i na odwrót – ilekroæ zale¿y od nas zaniechanie jakiegoœ
czynu, zale¿y te¿ od nas jego dokonanie”. Od czeluœci zabitej gorgony – wolê Apolla, czczonego
przez Ateñczyków jako obroñca przed z³em, w obu jego funkcjach – leczniczej i wró¿ebnej.
Nie godzê siê z wywodem historycznym i etycznym o totalitaryzmie w cz³owieku, mimo i¿
brzmi frapuj¹co, a pozornie odpowiada na pytania wieku. Totalnie zorganizowane pañstwo i ¿ycie
obywateli datuje Autorka od zaprowadzenia chrzeœcijañstwa. Czym wiêc by³a Sparta, odciêta od
reszty œwiata, by wolna myœl nie sta³a siê rozsadnikiem, z super-policj¹, krypte¹ siej¹c¹ terror? A jej
wychowanie dzieci w komunach, owa „równoœæ” (nawet nazywali siê „jednakowi”!), pogarda dla
piêkna i luksusu? Podobnie nie jest prawd¹, ¿e obozy koncentracyjne wymyœlili Anglicy w wojnie
burskiej. Lord Kitchener by³ najwy¿ej pilnym czytelnikiem Tukidydesa, który opisuje taki obóz
za³o¿ony dla Ateñczyków w syrakuzañskich kamienio³omach (koniec ksiêgi VII). Esej daje jedn¹ z
interpretacji historii i psychologii, w której z faktów i s³usznych obserwacji, wyci¹gane s¹ bardzo
dalekie i swobodne czasem wnioski.
Autorka wiele uwagi poœwiêca naszej trudnej historii, maj¹c za autorytet Józefa Mackiewicza.
Nie nale¿ê do wielbicieli Sikorskiego, choæ nie z powodu jego polityki wschodniej. Jego decyzje
by³y pewnie koniecznoœci¹. ¯adne Ÿród³o nie wskazuje, by Stalin inaczej wypuœci³ z ³ap uwiêzionych
i deportowanych, a ich ¿ycia nie wolno by³o poniechaæ. Nawet za cenê milczenia. Jest ahistoryzmem os¹d z dzisiejszego pu³apu wiedzy, ¿e przyjmowane w „ów czas”, w oparciu o ówczesne
przes³anki rozwi¹zania by³y z³e, czy haniebnie b³êdne. Polityka, jako wypadkowa koniecznoœci
i mo¿liwoœci, mo¿e przynosiæ skutki odmienne od zak³adanych, czego dobitnym przyk³adem s¹
zabiegi wokó³ zachowania pokoju, podsumowane w parlamencie brytyjskim przez Chamberleina w
38 r.: „Rz¹d musia³ wybieraæ miêdzy hañb¹ a wojn¹; wybra³ hañbê i bêdzie mia³ wojnê”. S³owa Jana
Masaryka wypowiedziane do lorda Halifax maj¹ podobny sens: „ Jeœli poœwiêcacie mój naród, aby
zachowaæ pokój, bêdê pierwszym, który wyrazi wam wdziêcznoœæ. Je¿eli nie, niech Bóg ma
RECENZJE I OMÓWIENIA
147
w opiece wasze dusze.” Politycy w najlepszej wierze mog¹ b³êdnie oceniæ sytuacjê, tym bardziej
myliæ siê co do rozwoju wydarzeñ. Genera³ Sosnkowski by³ przekonany, ¿e podzia³ stref okupacyjnych po wojnie, jest nieuchronny, co oznacza obecnoœæ wojsk sowieckich w Polsce. Jego
pesymizm by³ realizmem. Czy jednak nieugiêta wiara ca³ego dowództwa w niepodleg³oœæ cokolwiek zmieni³aby w decyzjach wielkich tego œwiata? Czy mieliœmy si³y nacisku, bo przecie¿ argumenty racji - argumentami nie s¹? Mity a rzeczywistoœæ? Po có¿ czytaæ historiê przez edypalne
kompleksy? Jeœli mit – to o Mariaszu. Choæbyœmy „wol¹ walki” œwiat zadziwili, œpiew o wolnoœci
i honorze pod niebiosa wznieœli, mo¿e kamienie by p³aka³y, lecz to „bogowie” mieli moc „obedrzeæ
nas ze skóry”. A Pegaz? Widz¹c mit przez wspó³czesnoœæ, powiedzia³abym tak: oto nasze pienia
(spory na emigracji, ró¿ne w kraju postawy), by³y jak zawody Muz i Pieryd, a Polska jak Helikon.
Olimp poczu³ siê zagro¿ony, wiêc wys³a³ wiatronogiego konia z prymitywnym jeŸdŸcem. Skutek?
Pora¿ka dumnych, ale… Muzy s¹ córami Pamiêci. Spod mia¿d¿¹cych kopyta Pegaza trysnê³o jej
ŹRÓD£O
Nie zaparto siê Katyñskich Ofiar. Autorka obci¹¿a wszystkich wówczas ¿yj¹cych Polaków.
Stawiaj¹c zarzut, nie mówi jak Rz¹d mia³ siê konsultowaæ z narodem, jak mia³y docieraæ informacje,
jak naród mia³ siê wypowiadaæ. Nie zastanawia siê nad przyczynami, dla których Niemcy wiedz¹c
o wykonawcach zbrodni, nie g³osili tych pora¿aj¹cych wieœci. Przecie¿ nie obawiali siê, i¿ Polacy
tak¹ mi³oœci¹ pa³aj¹ do bolszewii, ¿e nie uwierz¹?... Œwiat intelektualny Zachodu, u progu lat
50-tych za skandal uzna³ wypowiedzi o ³agrach, mimo, ¿e nie od Polaków one pochodzi³y. S³ynny
jest „dowód” Sartre’a, ¿e skoro obozy s¹ sprzeczne z podstawami socjalizmu, tym samym – istnieæ
one nie mog¹. Ba! Alain Besançon w swym studium zauwa¿y³: „Narodowy socjalizm uwiód³ kilka
wielkich umys³ów: Heideggera, Carla Schmitta. Rzecz jednak w tym, ¿e przypisywali oni narodowemu socjalizmowi swoje w³asne myœli, jemu obce. (…) Marksizm-leninizm przyci¹ga tylko
umys³y drugorzêdne, jak Lukács na przyk³ad – a zawsze ze strat¹ dla ich uzdolnieñ.”
Temat zniewolenia to kolejna niezgoda, jak¹ „Psychomitopolityka” wywo³uje. Nale¿ê do pokolenia, które nie zanotowa³o w pamiêci lat najgorszych, ale ma je wpisane w ka¿d¹ cz¹stkê myœli. Do
tej czêœci, która ¿y³a w zniewolonym kraju, ale – zniewoleniu nie uleg³a, wbrew os¹dowi Autorki,
¿e wszyscy zostali ska¿eni. Definiuje wszystkich jako produkt systemu, maj¹cego w nas po¿ywkê,
bo byliœmy s³abi i ulegli, a tylko oszukiwaliœmy samych siebie, ¿e jesteœmy „ponad to”. Wiêc nie
myl¹ siê totaliœci twierdz¹c, ¿e z cz³owiekiem, a nawet mas¹ mo¿na uczyniæ wszystko?! Gór¹ Marks,
Makarenko, ¯danow i Goebbels - twórcy „nowoczesnych mitów”! To nie tak! Mo¿na by³o zachowaæ
wolnoœæ myœli i godnoœæ wbrew wszystkiemu. Byæ zdeptanym – to nic, byle samemu nie deptaæ,
nie daæ w sobie zgody na z³o. Wolnoœæ wartoœciowania i wolnoœæ od z³a czynionego przeze mnie.
Nauczy³ Sokrates, ¿e jest to mo¿liwe w ka¿dych warunkach, które rzadko lub wcale nie zale¿¹ od
nas, ale od nas zale¿y jak siê w nich zachowamy. Ten heroizm Rüdiger Safranski (w studium „Z³o”
z podtytu³em „Dramat wolnoœci”) uj¹³ w myœl, i¿ cz³owiek musi kierowaæ samym sob¹, ale to
„samym sob¹ nie jest mu dane, lecz zadane”. Warto tu przywo³aæ s³owa H. Elzenberga:
„W dziedzinie faktów ulegam przemocy rzeczywistoœci; m u s z ê je uznaæ za fakty i m u s z ê,
w postêpowaniu swym, z nimi siê liczyæ. Tu s¹dzê rzeczywistoœæ, i w tym s¹dzeniu jakoœ siê od niej
wyzwalam: ¿adna si³a nie mo¿e mnie zmusiæ, bym za piêkne uzna³ to, co uwa¿am za brzydkie, albo
na odwrót. Œlepa i bezduszna si³a natury albo zbrodnia ludzka, mog¹ mnie zabiæ (…). Ale nic mnie
nie zmusi do pomyœlenia, ¿e zbrodnia nie jest zbrodni¹, albo ¿e panowanie œlepych i bezdusznych
si³ jest czymœ lepszym ni¿ panowanie woli rozumnej. Tu ja siê przeciwstawiam rzeczywistoœci, a ona
jest wobec mnie bezsilna.” To tylko „k³opot z istnieniem”, ale nie tak by³o, jak widzi Autorka.
Ironicznie zaœ sedno uj¹³ tak: „M¹droœæ polityczna polega czêsto na mówieniu g³upstw tam gdzie
trzeba. Ale¿ na mi³oœæ bosk¹, obywatelu, nigdy przecie¿ na ich myœleniu!” Nie tylko s³owa i myœli,
tak¿e œmieræ by³a wed³ug zasad i s³ów Epikteta: „To co Sokrates powiedzia³ i uczyni³ umieraj¹c dla
sprawiedliwoœci, po¿yteczniejsze jest, ani¿eli wszystko, co by³by mówi³ i czyni³, ¿yj¹c d³u¿ej.” Mity?
Tak, choæ nie edypalne, o których tak wiele w eseju. Wbrew „bogom” wszechmocnym - mo¿na byæ
wolnym, zachowuj¹c wewnêtrzne „NIE”. Napisa³ Herbert do Mistrza Henryka: „przecie¿ cz³owieka
bardziej okreœlaj¹ s³owa zaczynaj¹ce siê na nie : niepokój, niepewnoœæ, niezgoda”…
Autorka nie ma najlepszego zdania o czcicielach Herberta. Trudno, obstajê przy twierdzeniu
najwa¿niejszym, które ona odrzuca: „w gruncie rzeczy by³a to sprawa smaku”. Niejeden w kontakcie z jego poezj¹ zrozumia³, ¿e nie musi siê godziæ i odkry³ ze zdumieniem, ¿e „to wcale nie
148
wymaga³o wielkiego charakteru”. Przywo³ywane s¹ „Dziady”. S³usznie. Kajdany mo¿e tyran za³o¿yæ
na rêce, mo¿e wiele czyniæ, by „za³o¿yæ je na duszê”, ale tego sam nie potrafi uczyniæ. Lateranus
mia³ za nic kajdany Nerona, bo wolnej woli nawet Jowisz nie móg³ mu odebraæ. Skarb wiêc widzê
inaczej ni¿ Autorka. Poznanie z³a i ograniczeñ – to ma³o, to raptem droga. Skarbem jest Dusza.
Apolloniusz z Tyany wyrzek³ ponoæ do Domicjusza s³owa o heroicznej istocie cz³owieka: „Bóg, który
uczyni³ ciê straszliwym, mnie uczyni³ nieustraszonym”. Zachowaæ Duszê – oto Skarb. Có¿, ¿e spojrzymy w mrok i potwornoœæ swego wnêtrza? Jeœli nie zobaczymy tam nic wiêcej - poddamy siê!
Tak damy zgodê wszelkiej tyranii. Czerwonej, brunatnej, czy kolorowej, jak wszechobecna kultura
masowa.
A sztuka? To nie przystosowanie, lecz wyzwolenie. „Zbroja”, jak œpiewa³ Jacek Kaczmarski.
Mówi Autorka, ¿e „cz³owiek w labiryncie totalitaryzmu, ¿ywi przeœwiadczenie, ¿e ocali³ wewnêtrzn¹
wolnoœæ – po prostu nielojalnoœæ wobec tyrana sama w sobie nie jest jeszcze wyzwoleniem”. Ale¿
jest! Ona u podstaw odbiera zwyciêstwo tyranii, gdy nie przyjmiemy stanu niewoli jako normalnego. Nie pozwala, by cz³owiek zadomowi³ siê w œwiecie wiêzienia. Elzenberg pisze: „Byæ artyst¹
i mieæ w³asny œwiat twórczy znaczy: na morzu wypadków nosiæ sw¹ przystañ ze sob¹”. Ka¿dy
tworzy, tworzy swoje ¿ycie, choæby tylko wewnêtrzne. Jak? „Kwestia smaku”, wiêc wyboru.
W opowiadaniu Malewskiej „Sir Tomasz More odmawia”. Si³¹ odmowy (prócz wiary) jest, i¿
„zaszed³ tak daleko z tymi panami, ¿e bez wielkiego wstydu nie bêdzie siê móg³ cofn¹æ”. Autorka
eseju ironizuje o „Herbertowskiej pociesze”, ale by³o pociech¹ wskazanie wyboru! Bez odwagi
myœli ludzie b³¹dz¹ w labiryntach nad bagniskiem, jak Avernus u zejœcia w otch³añ - miejsce bez
ptaków. A Duszy – potrzeba nie tylko skrzyde³, lecz i przestrzeni. Przestrzeñ heroicznego piêkna
otwiera³ HERBERT.
Jego Mistrz rozwa¿a³: „Czy wysilaæ siê na wykorzenienie rzeczy niepo¿¹danych, czy ca³y
wysi³ek, uwagê i wyobraŸniê skierowaæ na jak¹œ wartoœæ pozytywn¹, w nadziei, ¿e wraz z jej rozkwitem tamto samo odpadnie? Czêsto ostatnio myœla³em, ¿e p r z e w a ¿ a æ przynajmniej winna
metoda druga. Tego samego zdania jest Ramakriszna: „Gdy z kwitu wyrasta owoc, p³atki same
odpadaj¹. Tak i wszystkie twoje s³aboœci same odpadn¹, gdy zacznie w tobie wzrastaæ pierwiastek
boski”. Esej, raz mo¿e, pyta: „jak w ogóle rozró¿niæ to, co wolno nam wynieœæ na œwiat³o, a co lepiej pozostawiæ w spokoju? Co jest Lamp¹, a co tylko œwiecide³kiem?”. Mam wra¿enie, ¿e nie
musimy Hadesowi „pozwoliæ siê raniæ”, by byæ wra¿liwym na ból. Nie mo¿e byæ nasz¹ bajka
o œwiecie, w którym zamkniêci, poni¿eni bólem, wstydzimy siê i nie rozumiemy. Nie to wa¿ne, co
czyni nas potêpionymi, lecz wyzwolonymi. Szukaæ Lampy? B³¹kaæ siê w miazmatach, rzekomej
koniecznoœci siêgniêcia dna duszy? Dobrze, ale czy nie wa¿niejszym odpowiedzieæ sobie na pytanie
postawione przez Cambella w „Potêdze mitu”: Czym w³aœciwie jestem? ¯arówk¹ nios¹c¹ œwiat³o,
czy te¿ œwiat³em, dla którego ¿arówka jest naczyniem? Co do wra¿liwoœci – odpowiedŸ od dawna
znaj¹ buddyœci: TAT TWAM ASI. Ty jesteœ tym! Zrozumieæ i umieæ tyle… nic wiêcej, a¿ tyle.
Wabisz nas i uwalniasz od myœli, milcz¹ca
Formo, jak wiecznoϾ! Zimna Eklogo! Gdy w pyle
Szarego czasu zgaœnie to wokó³ nas ¿ycie,
Gdy inne dzieje inny, ni¿ ten, ból zaciemni,
Ty przetrwasz, aby ludziom znów mówiæ: Widzicie?
„Piêkno jest prawd¹, prawda piêknem” – tylko tyle
Mo¿na wiedzieæ i warto wiedzieæ, tu na ziemi”
Tym fragmentem wieñcz¹cym „Odê na urnê greck¹” J. Keatsa, jak dedykacj¹ dla Urszuli Benki
koñczê rozwa¿ania. Mo¿e najwiêksz¹ wartoœci¹ jej eseju jest to, ¿e chce siê z nim koniecznie,
d³ugo, ¿arliwie dyskutowaæ. Tekst ca³y, nad wyraz ciekawy, niezwykle ¿ywym stylem, najtrudniejsze
sprawy podaje piêknie. I – jeszcze ten jeden niepokój… Czy nie ten, ¿e gdzieœ, na samiuteñkim dnie
duszy tkwi cierñ obawy, by Autorka nie mia³a wiêcej racji, ni¿ chce siê Jej przyznaæ… Bo pewnie s¹
zakamarki, w których poukrywane s¹ sprawy, o których wiedzieæ siê nie chce, lepiej nie wiedzieæ…
S¹ mroki, w które zag³êbiaæ siê strach. Czy warto? Autorka twierdzi, ¿e tak, a ja – nie wiem, mo¿e
po prostu wolê d¹¿enie ku œwiat³u, bo nie jestem pewna, czy po wyjœciu z ciemnoœci umia³abym
jeszcze w nie patrzeæ.
Maria Mi³ek
RECENZJE I OMÓWIENIA
149
Psalm o ¯arach
Janusz Werstler, Psalm o mieœcie, ¯ary 2005, 78 s.
¯ary maj¹ poetê. Jest nim Janusz Werstler, który nie tylko od pó³wiecza w tym mieœcie ¿yje,
pracuje i niezwykle aktywnie dzia³a na obszernym podwórku kultury. W jego wierszach, a Werstler,
rocznik 1939, debiutowa³ w zielonogórskim „Nadodrzu” w 1961 r., miasto to zajmuje miejsce
wyj¹tkowe, szczególne. Od razu trzeba zastrzec, ¿e w tej poezji ¯ary nie s¹ miejscem mitycznym,
ze snu i wyobraŸni, nawet nie symbolem czy metafor¹, co znacznie zawê¿a obszar materii poetyckiej Werstlera. Jest to miejsce jak najbardziej konkretne, rzeczywiste, jednoznaczne i przez to – jednowymiarowe, chocia¿ historyczne i wspó³czesne. Poeta uzupe³nia tutaj historyka, czêsto wyrêcza
kronikarza, dokumentalistê czy wrêcz dziennikarza. Nie jest jednak jak oni beznamiêtny. Jest poet¹,
wiêc w lapidarnym, a¿ niekiedy do przesady, zapisie wydarzeñ i ludzi, czêœciej ludzi, zajmuje
równie¿ stanowisko. Na poniemieckim cmentarzu podmiot liryczny tych wierszy, a czytelnik nie ma
w¹tpliwoœci, kto nim jest, prosi:
wieczny odpoczynek
bez naszych grzechów
racz im daæ Panie
Werstler, który w dzieciñstwie musia³ opuœciæ rodzinny Ka³usz ko³o Stanis³awowa (Ja z Ka³usza
– powie w wierszu „Narodziny miasta”) doskonale rozumie tych, którzy w pop³ochu porzucali na
rozkaz Wodza... œmiertelnie blady Sorau. Ta postawa ludzkiego zrozumienia, ludzkiej solidarnoœci
dominuje w wydanym ostatnio siódmym ju¿ zbiorze wierszy Werstlera zatytu³owanym „Psalm o
mieœcie”. Pomiêdzy Sorau a ¯arami by³o cierpienie, ból, rozpacz, strach, niepewnoœæ i tych, którzy
tutaj przyszli, i tych, którzy st¹d odeszli. By³a œmieræ wielu, jak chocia¿by Kubarjewa, który w 45
zamieszka³ / z nami na zawsze. To, co wyró¿nia wiersze Werstlera o ¯arach, to ogl¹d dziejów i ludzi
tego miasta z podwójnej perspektywy. Tak¿e z perspektywy tego, któremu, gdy po latach zza Odry
przyje¿d¿a do ¯ar, przyspiesza puls, a jego Bahnhof Strasse nazywa siê Dworcowa. I nazwê tê jest
mu trudno wymówiæ.
Dzieje i wspó³czesnoœæ ¯ar, wed³ug Werstlera, to przede wszystkim dzieje ludzi, bez których
wyobraŸni, m¹droœci i rêki to miasto nie mog³oby istnieæ. W wierszach sporo nazwisk Polaków,
Niemców, ¿yj¹cych i nie¿yj¹cych, których na d³u¿ej lub krócej po³¹czy³y ¯ary. Adolf Fiedler /
sprzedawa³ / po³udniowe owoce i gdyby nie ktoœ, o takim samym jak on imieniu, sprzedawa³by
jeszcze bardzo d³ugo. Z pewnoœci¹ wiod³o mu siê nieŸle. By³ szczêœliwy. Sztyler i Spanielski odbudowywali ¿arsk¹ ju¿ Bawe³nê, ¿arsk¹ We³nê, zaœ pan Fuchs uruchomi³ pierwsz¹ tutaj po wojnie podstawówkê. To tylko pierwsze z brzegu przyk³ady.
Je¿eli Werstler pisze o ulicy Ogrodowej, to znaczy, ¿e taka ulica jest w ¯arach. Krótka ulica a historiê ma d³ug¹. Przy tej ulicy dzia³a³ przez wiele lat Klub Inteligencji. Jeœli wtedy w ¯arach dzia³o siê
coœ ciekawego, to dzia³o siê w Klubie. Tu jako poeta narodzi³ siê nie tylko Janusz Werstler, tak¿e inni
¿arscy twórcy. To w tym Klubie Julian Przyboœ powiedzia³, ¿e w twórczoœci, ka¿dej twórczoœci licz¹
siê tylko arcydzie³a. Werstler to zdanie powtórzy³ podczas promocji swojego „Psalmu o mieœcie”.
Najnowszy tomik wierszy Werstlera jest ho³dem z³o¿onym nie¿yj¹cym. Nale¿y o nich pamiêtaæ,
bo du¿o dali ¯arom. Czêsto ca³e swoje ¿ycie. Ale poeta nie ma z³udzeñ. Coraz bardziej kurczy siê,
wysycha stryszek naszej pamiêci. Werstler wie, ¿e jeszcze on, jeden z ostatnich z tamtych, mo¿e
ten kruchy œlad na chwilê ocaliæ, gdy¿ potem / nawet ³zawy deszcz / ju¿ siê o nich / nie upomni.
Odejd¹ w przepaœæ niepamiêci.
Tomik ten, wbrew psalmicznemu tytu³owi, Werstler dedykuje, oczywiœcie z imienia i nazwiska,
równie¿ dzisiejszym zas³u¿onym mieszkañcom ¯ar, sponsorom ¿ycia kulturalnego w mieœcie, którzy
w nowym ju¿ wieku kontynuuj¹ pasje nierzadko dos³ownie swoich rodziców. W tym okrutnym
i bezwzglêdnym przemijaniu wszystkiego i wszystkich ci¹g³oœæ zostaje jednak zachowana.
“Psalm o mieœcie” to psalm o trwaniu i przemijaniu, o przemijaniu i trwaniu w skali mikro, chocia¿ ¿ycie ka¿dego cz³owieka toczy siê zawsze i wy³¹cznie w skali makro. Ka¿dy wiersz w tym
zbiorku móg³by byæ mottem, zaczynem do szerszego zapisu historyka czy dziennikarza. Jeœli tak siê
150
przynajmniej w kilku przypadkach stanie, ostatni tom wierszy Janusza Werstlera spe³ni jeszcze jeden
cel.
Zbiór opatrzy³ bardzo kompetentnym, interesuj¹cym pos³owiem Czes³aw Sobkowiak. „Nawet
gdyby mia³y tu miejsce doœwiadczenia negatywne – napisa³ - ... to nale¿ny jest jego Miastu
wy³¹cznie pozytywny znak s³owa. I Werstler daje swojemu miastu, swoim ¯arom ten pozytywny,
poetycki znak. Tomik uatrakcyjniaj¹ zdjêcia zabytkowych obiektów ¯ar wykonane przez poetê i
Emila D¹bka, który po swoim ojcu Zdzis³awie kontynuuje w ¯arach dzia³alnoœæ wydawnicz¹. Rzecz
wydano przy pomocy finansowej ¯arskiego Towarzystwa Kultury i Firmy AVA.
Janusz Koniusz
W poprzednim numerze „Pro Libris” [nr 2 (11/2005)] do wiersza Janusza Werstlera
pt. „Rzeczywistość” zakradł się przykry „komputerowy” błąd, zmieniający sens
pierwszej zwrotki utworu. Winna ona brzmieć następująco:
już tylko
do wiersza
się tulę
jak do matki
Za zaistniałą sytuację Autora oraz Czytelników przepraszamy.
Redakcja
RECENZJE I OMÓWIENIA
151
KRONIKA LUBUSKA
czerwiec 2005 – sierpieñ 2005
• Na terenie skansenu Muzeum Etnograficznego w Ochli zorganizowano pokaz
gin¹cych zawodów i umiejêtnoœci. By³a to
ósma z rzêdu edycja imprezy (1 czerwca).
• VII Miêdzynarodowy Festiwal Muzyczny
Jednocz¹cej siê Europy odby³ siê w £agowie w terminie 3-5 czerwca.
• Uczestnicy obchodów Dni Gorzowa (3-5
czerwca) mieli okazjê obejrzeæ wystêpy teatrów ulicznych, widowisko wojskowe, uczestniczyæ w koncercie muzyki reggae,
rodzinnym pikniku kulturalnym, recitalu
Krystyny Proñko.
• 4 czerwca w Klubie Jazzowym „U Ojca”
wyst¹pi³ Piotr Baron Quintet z udzia³em
s³ynnego trêbacza, Eddiego Hendersona.
• II Ogólnopolskie Œwiêto Uwalniania Ksi¹¿ek (BookCrossing) obchodzono 8 czerwca
w Zielonej Górze. Akcja objê³a ca³e miasto
i polega³a na celowym pozostawieniu
ksi¹¿ki w dowolnym dostêpnym miejscu
tak, aby znalazca móg³ j¹ przeczytaæ i przekazaæ dalej. W filiach bibliotecznych w Zielonej Górze zosta³y wydzielone i oznakowane
pó³ki, na których znajdowa³y siê „uwolnione” ksi¹¿ki.
• 9 czerwca w Salonie Wystaw Artystycznych
w Szprotawie otwarto wystawê fotografii
otworkowej Paw³a Janczaruka.
• Artur Krajewski, artysta ³¹cz¹cy malarstwo
z happeningiem i dzia³aniami multimedialnymi zaprezentowa³ swoj¹ twórczoœæ na
wystawie otwartej 11 czerwca w Galerii
BWA w Gorzowie Wlkp.
• 12 czerwca w obu lubuskich stolicach odbywa³
siê „Kabaretowy Dobry Wieczór” z udzia³em m.in. grupy „Ani Mru Mru”.
• Muzeum Ziemi Lubuskiej od 15 czerwca do
3 lipca goœci³o wystawê „Fotografie II”
Janusza Gajosa.
• 17 czerwca w gorzowskiej Galerii Fotografii
i Nowych Mediów odby³ siê wernisa¿ instalacji poznañskiej artystki Aleksandry Ska.
152
• XII Ogólnopolski Festiwal Zespo³ów Tanecznych Dzieci i M³odzie¿y Szkolnej trwa³
od 17-19 czerwca w Gorzowie Wlkp. W imprezie wziê³o udzia³ blisko 900. uczestników.
• Koncerty zespo³ów i kapel ludowych, wystawa rêkodzie³a, potyczki gwarowe z³o¿y³y
siê na XII D¹browieckie Spotkania Folklorystyczne. Spotkania pn. „U progu lata”
odbywa³y siê D¹brówce Wlkp. od 18 do 19
czerwca.
• W Muzeum Archeologicznym Œrodkowego
Nadodrza w Œwidnicy, w dniu 21 czerwca,
mia³ miejsce podwójny wernisa¿: wystawy
prac m³odych artystów z zielonogórskiego
Domu Harcerza zainspirowanych kultur¹
Majów i Azteków oraz wystawy „Celtyckie
kresy poprzez zachowane œlady dawnej kultury”.
• 22 czerwca, w sali dêbowej zielonogórskiej
WiMBP odby³a siê inauguracja promocji
Krosna Odrzañskiego. Oprócz prezentacji
miasta, wystêpów zespo³ów artystycznych i
sportowych przygotowano kilka ekspozycji.
W pomieszczeniach wystawienniczych
Biblioteki otwarto wystawy: „Krosno Odrzañskie miasto tysi¹ca lat – historia i dorobek”, „Kroœnieñskie impresje fotograficzne
Micha³a Ciesielczyka. Zaprezentowano tak¿e prace plastyczne i rêkodzie³o artystyczne
oraz najnowsze wydawnictwa o Kroœnie.
• W ramach „Czwartków Lubuskich”, 23 czerwca, w Bibliotece im. C. Norwida mia³a
miejsce wspólna promocja ksi¹¿ek, prozatorskiej - Katarzyny Jarosz-Rabiej „Smak
lebiody” i poetyckiej – Katarzyny Kulikowskiej „Œwiat zawieszony na drzewie”.
• W Grodzkim Domu Kultury w Gorzowie
Wlkp. zorganizowano 23 czerwca „Sobótkow¹ Noc Kulturaln¹. Pokazano spektakle
teatralne, wystawy, koncerty, projekcje
filmów. Podsumowano fina³ Turnieju
Jednego Wiersza.
• W terminie 25-30 czerwca, w gorzowskim
Jazz Clubie „Pod Filarami”, przebiega³a 2 tura
Euroregionalnych Warsztatów Muzycznych.
• Tegoroczne Lubuskie Lato Filmowe w £agowie trwa³o od 26 czerwca do 2 lipca. By³a
to ju¿ 35 edycja festiwalu filmowego kinematografii Europy Œrodkowej i Wschodniej.
• Integracyjny Miêdzynarodowy Festiwal
Artystyczny Dzieci i M³odzie¿y Specjalnej
Troski Polska-Niemcy odbywa³ siê w Lubsku, w dniach 27 czerwca – 1 lipca.
• Scena Letnia gorzowskiego Teatru im.
J. Osterwy rozpoczê³a dzia³alnoœæ 1 lipca.
• 4 lipca odby³a siê inauguracja Lata Muz
Wszelakich, programu imprez kulturalnorozrywkowych organizowanych przez Zielonogórski Oœrodek Kultury (m.in.: VII
Miêdzynarodowy Festiwal Artystów Ulicznych BuskerBus, spektakle, koncerty, wystawy).
• W Gorzowie Wlkp., od 8 do 10 lipca, trwa³y
XVII Miêdzynarodowe Spotkania Zespo³ów
Cygañskich Romane Dyvesa.
• 16 lipca, w Lubrzy, ju¿ po raz ósmy
zaprezentowano widowisko teatralno-muzyczne pn. Noc Nenufarów.
• W gorzowskiej Galerii BWA odby³ siê
wernisa¿ wystawy podsumowuj¹cej plener
malarski (16 lipca).
• „Hiphop Street Jam” – prezentacja muzyki
hiphopowej – w ramach Lata Muz Wszelakich mia³a miejsce 16 lipca w Zielonej
Górze.
• Promocja lubuskiego folkloru i walorów
turystyczno-rekreacyjnych
przebiega³a
w ramach XI Jarmarku Magdaleñskiego,
który zorganizowano w Pszczewie, w dniach
17-18 lipca.
• Wystawa fotograficzna Adama Bujaka
poœwiêcona pielgrzymkom Jana Paw³a II do
ojczyzny goœci³a w zielonogórskiej Galerii
BWA. Jej otwarcie nast¹pi³o 21 lipca.
• Ekspozycjê „Piêædziesi¹t lat po wielkiej
wystawie” (czêœæ I) zaprezentowa³o Muzeum Lubuskie im. J. Dekerta. Wystawiono
prace najwybitniejszych wspó³czesnych
malarzy polskich w piêædziesi¹t¹ rocznicê
Wystawy M³odej Sztuki w warszawskim
Arsenale. Wernisa¿ odby³ siê 21 lipca.
• Wystawê ³ódzkiego artysty Kamila Kuskowskiego otwarto 22 lipca w gorzowskiej
Galerii Fotografii i Nowych Mediów.
Kuskowski przeprowadzi³ akcjê artystyczn¹
po³¹czon¹ ze sztuk¹ wideoinstalacji i zatytu³owa³ j¹ „Permanentne otwarcie czyli
piêkna wystawa”.
• W imieniny Anny, 23 lipca, na zielonogórskim deptaku zorganizowano uroczystoœæ z udzia³em pañ o tym imieniu. Obchody
przebiega³y tak¿e w Teatrze Lubuskim im.
L. Kruczkowskiego.
• 24 lipca w Oœrodku Sportu i Rekreacji
„Bunkier” w Œwidnicy mia³ miejsce przegl¹d zespo³ów amatorskich pt. „Rockowisko”.
• Filmowa Góra, to nazwa I Ogólnopolskiego
Letniego Festiwalu Kina Niezale¿nego, który
rozpocz¹³ siê 25 lipca w Zielonej Górze.
• W terminie 26-31 lipca mo¿na by³o obejrzeæ
wystawê malarstwa socrealistycznego i krêgu Arsena³ w Muzeum Spichlerz.
• Inauguracja X Letniego Festiwalu Muzyki
Organowej i Kameralnej w Drezdenku
odby³a siê 29 lipca.
• Ósma edycja Miêdzynarodowego Dzieciêcego Festiwalu Folkloru trwa³a od 31 lipca
do 6 sierpnia. W Zielonej Górze i innych
miastach województwa lubuskiego wystêpowa³y zespo³y z 14 krajów i 3 kontynentów.
• 1 sierpnia otwarto wystawê „Dni Powstania
– Warszawa 1944” w Muzeum Ziemi Lubuskiej.
• Zielonogórski klub „U Ojca” oraz „4 Ró¿e
dla Lucienne” goœci³y publikê III Letniego
Festiwalu Jazzowego od 4 do 6 sierpnia.
• W £agowie, od 4 do 6 sierpnia, trwa³ festiwal kultury rycerskiej i szlacheckiej. Najciekawsze imprezy festiwalu to: turniej
³uczniczy, warsztaty tañca irlandzkiego,
konny turniej rycerski, „Teatr ognia”.
• Kolejny, ju¿ XI Przystanek Woodstock”
odbywa³ siê w Kostrzynie w terminie od 5-6
sierpnia.
• 5 sierpnia zorganizowano wernisa¿ prac
malarskich Anny Bochenek w gorzowskiej
Galerii BWA.
• Polsko-niemiecki Festiwal Szantowy
„Keja” 2005 odby³ siê 6 sierpnia w Strzelcach Krajeñskich.
KRONIKA LUBIUSKA
153
• W Gorzowie zorganizowano œwiêto muzyki
klasycznej. 6 sierpnia zabrzmia³ Miêdzynarodowy Festiwal Muzyczny „Serenada nad
Wart¹”.
• W terminie 12-14 sierpnia w Dêbnie odbywa³a siê IX Triada Teatralna.
• 15 sierpnia œwiêtowano Barlineckie Lato Teatralne. Spektakle odbywa³y siê na ulicach
miasta i w Barlineckim Oœrodku Kultury.
• W Parady¿u zorganizowano ju¿ po raz trzeci Festiwal „Muzyka w Raju”. Koncerty
odbywa³y siê od 18 do 26 sierpnia.
• Wystêpami zespo³ów muzycznych, prezentacj¹ rêkodzie³a artystycznego, przed-
154
stawieniami teatralnymi uœwietniono
III Dni Kultury Alternatywnej w Gubinie, które przebiega³y od 26 do 28 sierpnia.
• XIII Ogólnopolski Festiwal „Pokój i Dobro”
rozbrzmiewa³ w zielonogórskim amfiteatrze. Koncerty festiwalowe trwa³y 3 dni
(26-28 sierpnia).
• 29 sierpnia w Bibliotece zielonogórskiej
otwarto rocznicow¹ wystawê pt. „Sierpniowe zwyciêstwo - 25 lat NSZZ Solidarnoœæ”,
na któr¹ z³o¿y³y siê ksi¹¿ki, albumy, czasopisma, fotografie, unikatowe dokumenty
z lat 1980-1989.
Ksi¹¿ki nades³ane
Ireneusz Adamczak, Problemy bezrobocia wœród absolwentów na lokalnym rynku pracy
na przyk³adzie województwa lubuskiego, Zielona Góra 2005, 154 s.
Grzegorz Dawczyk, Z dziejów kolei ¿elaznych na ziemi ¿arskiej, ¯ary 2005, 166 s.
Roman Jachimowicz, Neudamm – Dêbno: przysz³oœæ i teraŸniejszoœæ, Gorzów Wlkp. 2005,
115 s.
W³adys³aw Klêpka, Zielonym do góry. Znasz limeryki liczne, Zielona Góra 2004, 32 s.
Dorota Komar-Zmyœlony - malarstwo, rysunek, Zielona Góra 2005, 22 s.
Anna Kubiak, Koœció³ rzymsko-katolicki pw. Matki Bo¿ej Szkaplerznej w ¯arach-Kunicach,
¯ary 2005, 14 s.
Hanni Kummel, Bez granic pomiêdzy Sprew¹ a Odr¹. Grenzenlos Zwichsen Spree und Oder,
Schöneich 2003, 80 s.
Michael Kurzwelly, S³ubfurt: przewodnik miejski, Berlin 2005, 15 s.
Magdalena Ogórek, Polscy templariusze: mity i rzeczywistoœæ, Warszawa 2005, 239 s.
Poddasze poetów: antologia wierszy Stowarzyszenia Jeszcze ¯ywych Poetów, redakcja Jolanta
Pytel-Marciszyn, Katarzyna Jarosz-Rabiej, Zielona Góra 2005, 166 s.
Sklep z nadziej¹. Ein Laden mit Hoffnung.Antologia literacka. Literaturantologie. Przewodnik
dla nauczycieli z Polski i Niemiec, wybór tekstów i oprac. Krystyna Kamiñska, GorzówEberswalde 2004, 207 s.
Andrzej Toczewski, Zielonogórskie Winobrania, Zielona Góra 2005, 44 s.
III Miêdzynarodowy Konkurs Twórczoœci Dzieciêcej 2004, red. Ewa Kraszewska, Gorzów
Wlkp. 2004, 84 s.
Uspo³ecznione planowanie ochrony przyrody na obszarach sieci NATURA 2000. Przewodnik
powarsztatowy, oprac. Anna Bernacka i in., Œwiebodzin 2004, 188 s.
Andrzej K. Waœkiewicz, Historia. Poezja. Los. O nowej poezji polskiej na przyk³adzie
Cypriana Kamila Norwida, W³adys³awa Broniewskiego, Juliana Przybosia, Józefa
Czechowicza, Krzysztofa Kamila Baczyñskiego, Mirona Bia³oszewskiego, Kielce 2005, 292 s.
Andrzej K. Waœkiewicz, Sekwencje i inne doœwiadczenia dawne i nowe, Toruñ 2005, 110 s.
Wp³yw elit na rozwój spo³eczno-gospodarczy i polityczny województwa lubuskiego, praca
zbiorowa pod red. Wies³awa H³adkiewicza, Zielona Góra-Gorzów 2004, 200 s.
Ziemia Lubuska. Studia nad to¿samoœci¹ regionu, pod red. Andrzeja Toczewskiego, Zielona
Góra 2004.
Ksi¹¿ki nades³ane
155
Autorzy numeru
Edward Derylak
Emerytowany oficer, absolwent WSP w Zielonej Górze, autor zbioru opowiadañ „Styro”.
Mieszka w ¯aganiu.
Cezary Galek
Kierownik Dzia³u Kultury Radia „Zachód”, reporta¿ysta, laureat presti¿owych nagród,
m.in. Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy, Grand Prix KRRiTV.
Armin Hauer
Historyk sztuki, kurator Museum Junge Kunst we Frankfurcie nad Odr¹.
Aneta Kamiñska
Absolwentka Uniwersytetu Zielonogórskiego, pracuje w Muzeum Ziemi Lubuskiej.
Janusz Koniusz
Urodzony w 1934 roku. Poeta, prozaik, dramaturg, felietonista. Opublikowa³ m.in. kilkanaœcie
tomików poetyckich, kilka zbiorów opowiadañ i s³uchowisk radiowych. Mieszka i pracuje
w Zielonej Górze.
Matthias Körner
Pisarz, absolwent Instytutu Literatury w Lipsku. Pracuje jako rzecznik prasowy Fundacji
Muzeum Ksiêcia Pücklera, Park i Zamek Branitz w Cottbus.
El¿bieta Koœcielak
Krytyk sztuki, cz³onek AICA.
Dawid Kotlarek
Bibliotekarz, historyk, absolwent Uniwersytetu Zielonogórskiego;
pracownik Dzia³u Informacji Bibliograficznej i Regionalnej WiMBP w Zielonej Górze.
Miros³aw Kuleba
Urodzony w Ko³obrzegu w 1958 r. Prozaik, reporta¿ysta, t³umacz z jêzyka rosyjskiego.
Wspó³pracuje z czasopismami w ca³ym kraju. Mieszka w Zielonej Górze.
Suzanne Lambrecht
Dziennikarka, krytyk sztuki; wspó³pracuje z ukazuj¹cymi siê w Cottbus pismami „Hermann”
i Märkische Oderzeitung” we Frankfurcie n.Odr¹; mieszka w Cottbus.
Czes³aw Markiewicz
Urodzony w 1954 r. w Zielonej Górze; poeta, prozaik, krytyk literacki, eseista, dziennikarz
„Radia Zachód” w Zielonej Górze.
Sorina Miers
Poetka, prozatorka. Dzia³a w stowarzyszeniu Literatur-Kollegium Brandenburg
(Brandenburskie Kolegium Literatury). Mieszka w Berlinie.
Maria Mi³ek
Urodzona w 1954 r. Myœlenicach, bibliotekarka, laureatka wyró¿nieñ w konkursach literackich.
Ma³gorzata Miko³ajczak
Urodzona w 1966 r. w W¹growcu, adiunkt w Zak³adzie Literatury Uniwersytetu Zielonogórskiego
156
Danuta Miziñska
Nauczycielka; mieszka i pracuje w ¯aganiu.
Sven Pohl
Poeta, prozaik, mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Odr¹.
Anne Seubert
Studentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Viadrina we Frankfurcie nad Odr¹,
poetka, tworzy od 10 lat. Obecnie w ramach programu „Erasmus” przebywa w Portugalii.
Czes³aw Sobkowiak
Urodzony w 1950 r., poeta, krytyk literacki, wspó³pracownik regionalnych i ogólnopolskich
pism literackich.
Anna Szóstak
Urodzona w 1965 r., mieszka i pracuje w Zielonej Górze. Historyk literatury polskiej, adiunkt
Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Romuald Szura
Poeta, t³umacz, autor s³uchowisk radiowych, germanista, redaktor Radia „Zachód” w Zielonej
Górze.
Wojciech Œmigielski
Urodzony w 1952 r.; poeta, krytyk i t³umacz, autor ksi¹¿ek poetyckich, tomu esejów o Bursie.
Stanis³aw Turowski
Nauczyciel, publicysta, prezes Gubiñskiego Towarzystwa Kulturalnego.
Rainer Vangermain
Poeta, prozaik. Mieszka w Berlinie. Prezes reaktywowanego Polsko-Niemieckiego Biura
Literackiego we Frankfurcie nad Odr¹.
Eugeniusz Wachowiak
Urodzony w Lesznie w 1929 r., zwi¹zany z Poznaniem i Ziemi¹ Lubusk¹, poeta, t³umacz
z niemieckiego.
Maria Wasik
Dyrektor WiMBP im. C. Norwida w Zielonej Górze, bibliotekarz dyplomowany, autorka
szeregu publikacji z dziedziny bibliotekarstwa.
Andrzej K. Waœkiewicz
Urodzony w 1941 r. w Warszawie. Poeta, krytyk, historyk literatury, edytor. Mieszka i pracuje
w Gdañsku.
Janusz Werstler
Urodzony w 1939 r.; poeta, prozaik. Mieszka i pracuje w ¯arach.
Jacek Weso³owski
Artysta i teoretyk nowej sztuki, literaturoznawca, doktor nauk humanistycznych. Mieszka
w Berlinie i Bia³owicach w Lubuskiem.
Grzegorz ¯egleñ
Urodzony w 1972 r. w Szprotawie, nauczyciel, dziennikarz, poeta; autor tomiku „W lustrze
ciszy” (1995).
Autorzy numeru
157
Redakcja czasopisma „Pro Libris”
ogłasza
konkurs literacki
pt. „W poszukiwaniu talentów”
Konkurs adresowany jest do ludzi młodych, w wieku do 30 lat, z terenów pogranicza
i ma na celu popularyzację autorów tekstów prozatorskich i poetyckich z Polski i Niemiec.
Konkurs trwa od 1 września 2005 r. do 30 czerwca 2006 r. Teksty dotychczas nie
publikowane, o objętości do 10 stron, należy przesyłać na adres Redakcji przez cały
czas trwania konkursu.
Wartościowe i ciekawe prace będą sukcesywnie drukowane w kolejnych numerach
Pisma. Przyznane też zostaną nagrody za najlepsze teksty. Publikacja będzie nominacją do nagrody.
Nadesłanych tekstów Redakcja nie zwraca, o zamiarze publikacji autor zostanie
powiadomiony.
Die Redaktion der Zeitschrift „Pro Libris”
schreibt einen
literarischen Wettbewerb
„Auf der Suche nach Talenten” aus.
Der Wettbewerb richtet sich an junge Menschen im Alter bis 30 Jahren aus den
deutsch-polnischen Grenzgebieten. Sein Ziel ist es, Verfasser von Prosa- und
Dichtungstexten aus Polen und Deutschland zu popularisieren.
Der Wettbewerb beginnt am 1. September 2005 und endet am 30. Juni 2006. Bisher
unveröffentlichte Texte von einem Umfang bis 10 Seiten sollen an die Redaktionsadresse während der Wettbewerbsdauer geliefert werden.
Wertvolle und interessante Arbeiten
werden allmählich in laufenden
Zeitschriftnummern gedruckt. Die besten Arbeiten werden preisgekrönt.
Veröffentlichung in der Zeitschrift bedeutet Preisnominierung.
Die Radaktion schickt die gelieferten Texte nicht zurück. Sollte der Text veröffentlicht werden, wird der Verfasser darüber informiert.
158

Podobne dokumenty