Jak zostałem libertarianinem

Transkrypt

Jak zostałem libertarianinem
Jak zostałem libertarianinem
Autor: Hardy Bouillon1
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Tekst ukazał się pierwotnie w zbiorze esejów autobiograficznych pod redakcją
Waltera Blocka pt. I Chose Liberty: Autobiographies of Contemporary
Libertarians.
Aż do 1983 roku byłem niemal nietknięty przez filozofię polityczną.
Dorastając w małym miasteczku w trójkącie geograficznym Francji, Niemiec i
Luksemburga, nienawidziłem granic, ponieważ celnicy zawsze dawali się nam,
dzieciom,
we
znaki,
gdy
zapomnieliśmy
naszych
paszportów,
albo
szmuglowaliśmy dwie paczki kawy z Luksemburga do domu w Niemczech. Moja
rodzina miała krewnych we Francji i w Luksemburgu. W związku z tym nie
rozwinąłem w sobie żadnych silnych uczuć nacjonalistycznych, tylko dorastałem
w tym bardzo prakatycznym podejściu do tolerancji i różnorodności, typowym dla
Zagłębia Saary. Jak zwykła mawiać moja babcia: „Każdy chce żyć”. To był jej
osobisty sposób wyrażania aksjomatu samoposiadania, jak mniemam.
W czasie letniego semestru roku 1983 pierwszy raz wziąłem udział w
zajęciach profesora Gerarda Radnitzky’ego. Wśród studentów miał on reputację
mówiącego niemal niezrozumiałym, metodologicznym żargonem i będącego
skrajnym konserwatystą. Innymi słowy: przeciętny student omijał jego zajęcia z
daleka (na marginesie — studenci Uniwersytetu w Trewirze czują się w
obowiązku pielęgnowania co najmniej soft-marksistowskiej postawy, gdyż ten
najbardziej katastrofalny ze wszystkich filozofów politycznych urodził się właśnie
tutaj).
Ja
jednakże
zainteresowałem
się
tematem
zajęć
Radnitzky’ego:
sprawiedliwością społeczną. W owym czasie nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek,
choćby i konserwatysta, mógłby poddawać w wątpliwość, iż sprawiedliwość
społeczna istnieje i musi istnieć. Ale ten niezwykle czarujący profesor z lekko
1
Hardy Bouillon jest kierownikiem spraw akademickich w Centre for the New Europe w
Brukseli, profesorem ekonomii na Swiss Management Center University oraz profesorem
filozofii na University of Trier.
południowo-morawsko-wiedeńskim akcentem, który stale przeskakiwał między
niemieckim i angielskim, delikatnie uśmiechając się, gdy wyjaśniał nam tezę
Hayeka, mówiącą że sprawiedliwość społeczna stanowi pomieszanie kategorii, a
więc jest błędem.
Moja dusza była w tarapatach, ale mimo wszystko był to rodzaj tego
wyzwania intelektualnego, którego brakowało mi przez tyle lat na Uniwersytecie
w Trewirze, gdzie większość profesorów filozofii uczyła raczej historii filozofii niż
samej filozofii. Gerard Radnitzky był inny. Jego analityczne przygotowanie i rygor
logiczny były jak powiew świeżego powietrza. Te zajęcia sprawiły, że wykonałem
woltę o 180 stopni.
Lubiłem popperowsko-hayekowskie podejście do filozofii, które znalazłem
u Radnitzky’ego. Dzięki niemu miałem szansę nauczyć się od Hayeka trzech
ważnych koncepcji. Po pierwsze, idei rozpoznawania wzorców i przewidywania
wzorców, wraz ze spostrzeżeniem, że umysł jest aparatem rozpoznawczym (ang.
recognition apparatus — przyp. tłum.), na który wpływ ma ewolucja człowieka,
oraz jego własny rozwój. A zatem pozostaje on pod wpływem wkładu
kulturowego. Po drugie, że istnieją dwa systemy moralne, ten związany z hordą i
ten związany z abstrakcyjnym społeczeństwem. Pierwszy nie może zastąpić
drugiego bez katastrofalnych konsekwencji. Po trzecie, bliźniaczych idei ewolucji
kulturowej i ładu spontanicznego, które wyjaśniają, iż wiele uporządkowanych
struktur w społeczeństwie rozwinęło się spontanicznie poprzez ludzkie interakcje
w procesie ewolucji kulturowej.
Pomimo mojego wielkiego podziwu dla Hayeka, byłem rozczarowany jego
niewystarczającą definicją wolności indywidualnej. Popper pod tym względem był
jeszcze gorszy, więc rozwinąłem swoją własną definicję. Wynikiem mojej
„eksplikacji”, roszczącym sobie miano pozbawionego wewnętrznych sprzeczności,
jest spojrzenie na wolność i przymus zakładające, że zawierają one propozycje
dwóch rodzajów, tj. zarówno wolność, jak i przymus pytają nas o dwie różne
decyzje, jedną na poziomie obiektów, drugą zaś na meta-poziomie.
Jednym słowem: człowiek wybiera i nie może nie wybierać. Wybieramy
cały czas. Ciągły napływ informacji rzutuje na jednostkę. Ona dokonuje selekcji
zgodnie ze swoimi preferencjami; skłania się do niektórych z nich (stosownie do
ich istotności), a ignoruje resztę. Niektóre z selekcji są czynione jawnie, niektóre
niejawnie, a nawet podświadomie. Kiedy dostrzeżemy, że znajdujemy się w
obliczu wyboru, mamy w zasadzie dwie opcje: albo przyjąć wybór, który został
nam zaoferowany lub narzucony, a zatem zmienić nasze oryginalne plany, albo
zignorować ten wybór. Jednostka przeprowadza, jawnie bądź niejawnie (czasami
nawet podświadomie), badanie kosztów i korzyści. Być może prostszy przykład
pomoże zilustrować istotę rzeczy. Idąc przez miasto i postępując zgodnie ze
swoim planem, muszę przejść przez ulicę, jednak widzę w pewnej odległości
zbliżający się samochód. Następnie muszę zdecydować, czy iść, czy zatrzymać
się i poczekać, aż samochód przejedzie. Niejawnie kalkuluję ryzyko i dokonuję
prognozy. Gdy mijam plac handlowy warzyw i owoców, mogę usłyszeć kupca
promującego swoje towary i krzyczącego: „jabłka, pomarańcze, banany!” Słyszę
jego krzyki i pierwszą decyzją, jaką muszę podjąć, jest: czy skłonić się ku jego
propozycji i zapoznać się z jego ofertą owoców, czy zignorować krzyki i trzymać
się mojego pierwotnego planu przejścia przez rynek, bez zwracania na niego
uwagi. Pierwsza decyzja poprzedza logicznie ewentualność drugiej decyzji
dotyczącej
rodzajów owoców,
a
zatem
poprzedza
ją
także
historycznie.
Oczywiście jednostka może nie zauważyć różnicy czasowej pomiędzy nimi;
różnica ta może być marginalna. Nawiązując do zwyczajowej terminologii
pragmatyki i semantyki, nazwałem pierwszą decyzję decyzją na meta-poziomie,
w skrócie „meta-decyzja” (ang. meta-choice — przyp. tłum.), a drugą decyzję
(wybór między jabłkami, pomarańczami etc.) decyzją na poziomie obiektów,
„decyzja
przedmiotowa”
(ang.
object-decision
—
przyp.
tłum.).
Charakterystyczną cechą „meta-decyzji” jest fakt, iż jest to zawsze wybór
pomiędzy dokładnie dwoma alternatywami, podczas gdy „decyzja przedmiotowa”
może być pomiędzy większą liczbą elementów.
Jak pojawia się przymus? Rozważmy dwa typy przypadków. Przypadek A:
bandyta uzbrojony w pistolet grozi mi: „Pieniądze albo życie!” Jeśli postrzegam
to zagrożenie jako wiarygodne, jeśli czuję się zagrożony, to dochodzę do
wniosku, że nie zważając na meta-wybór, mogę narazić się na ryzyko bycia
postrzelonym (ryzyko poniesienia kosztu w mojej prywatnej sferze, w tym
przypadku
ryzyko
uszczerbku
na
zdrowiu).
Ta
sytuacja
jest
wyraźnym
przypadkiem PRZYMUSU. Rozróżnienie między meta-poziomami umożliwia nam
uniknąć błędnego koła: jeśli definiujemy „wolność” jako brak przymusu i
zastrzegamy (jak częstokroć robimy to w mowie potocznej), że jeśli osoba
podejmująca działanie czyni dobrowolnie to, o co inna strona ją „poprosi”, o co ją
błaga, na co nalega etc., to wtedy definicja staje się zapętlona. O tym, że
wiarygodność zagrożenia (w ocenie osoby podejmującej działanie) jest kluczowa,
zdamy sobie sprawę, jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację typu B. Przypadek B:
konfrontacja z jednostką używającą groźby „Pieniądze albo życie”, która jest w
oczywisty sposób niezdolna do stanowienia poważnego zagrożenia fizycznego
(np. dziecko z zabawkową bronią). Przypadek B wyraźnie nie jest przypadkiem
przymusu. Jednostka zbliżając się do osoby podejmującej działanie, pozostawia
jej wolny wybór: czy przekaże swoje pieniądze drugiej osobie, czy też nie.
Podsumowując, różnica między przypadkiem przymusu i przypadkiem
wolnego wyboru (jak wykazano na przykładzie sytuacji A oraz B powyżej) leży w
sztucznych kosztach, jakich należy oczekiwać w przypadku negatywnej metadecyzji (w sytuacji gdy pominiemy wybór narzucony osobie podejmującej
działanie).
Wszystko to brzmi bardzo technicznie. I w istocie takie jest. Zwykle
jestem lepiej rozumiany, gdy cytuję Marlona Brando, który — jako Ojciec
Chrzestny — wspomina, że zamierza złożyć komuś „ofertę nie do odrzucenia”.
Innymi słowy, odmowa takiej oferty byłaby zbyt kosztowna dla tej osoby. To
właśnie koszt tego typu mam na myśli, gdy mówię o kosztach negatywnej
decyzji na meta-poziomie w przypadku przymusu.
Także
przez
Radnitzky’ego,
anarchokapitalistycznym
Właśnie
dzięki
Murraya
Rothbardowi
zapoznałem
Rothbarda
zacząłem
i
się
ze
stanowiskiem
Hansa-Hermanna
rozumieć,
że
Hoppego.
rozróżnienie
między
spontanicznym a konstruktywistycznym ładem, jak podkreślał to Hayek, jest
mniej istotne niż rozróżnienie między wolnym a przymusowym ładem. A co
najbardziej podobało mi się u Hoppego, to jego stanowcza próba zbudowania w
pełni spójnego, libertariańskiego stanowiska.
Oczywiście, Ludwig von Mises, człowiek, który wpłynął na Hayeka,
Rothbarda i Hoppego, miał także duży wpływ na mnie. Byłem i nadal jestem
zafascynowany jego krystalicznie czystym stylem. Pomyślmy dla przykładu o
jego wspaniałym sposobie wyjaśnienia, dlaczego interwencjonizm nie działa.
Potrzebował zaledwie kilka stron na łamach Liberalizmu w tradycji klasycznej i
nikt po nim nigdy nie wyraził tego lepiej czy jaśniej. Ponadto dwa spostrzeżenia,
że (a) liberalizm zawsze był na korzyść ogółu i nigdy nie sprzyjał żadnej
konkretnej
grupie,
oraz
że
(b)
liberalizm
jest
przeciwny
zarówno
konserwatyzmowi, jak i socjalizmowi, dla mnie zawsze będą powiązane z jego
imieniem.
W
Niemczech
ten
pogląd,
delikatnie
mówiąc,
nadal
jest
„nieortodoksyjny”. Nawet historycy, którzy powinni wiedzieć na ten temat więcej,
widzą konserwatyzm i socjalizm jako dwa wielkie antagonizmy i uważają, że
liberalizm jest częścią jednego z nich. W związku z tym interpretują gospodarkę
jako zagrożenie dla wolności, a demokrację jako jej obrońcę, zamiast vice versa.
Dlatego też nie dziwi, że najlepsza książka o historii niemieckiego liberalizmu nie
została napisana przez rodzimego mieszkańca, lecz przez Ralpha Raico, którego
Die Partei der Freiheit jest unikatową pozycją. Kiedy pracował on nad tą książką,
jego koledzy zwykle dokuczali mu, pytając: „Dlaczego chcesz napisać najkrótszą
książkę historyczną, jaka kiedykolwiek będzie napisana?” Cóż, czerwone i
brunatne
socjalizmy
wymazały
liberalną
tradycję
w
Niemczech
bardzo
skutecznie.
Będąc
pod
wpływem
Radnitzky’ego,
nigdy
nie
dostrzegałem
przekonujących argumentów na rzecz praw naturalnych i wierząc w rozróżnienie
Hume’a sądów o faktach i wartościach, nie potrafię wyobrazić sobie, jak taki
argument — per impossibile — powinien wyglądać. Natomiast dzięki tezie
Anthony’ego de Jasaya, że to umowy rodzą prawa, a nie zaś na odwrót,
uświadomiłem sobie, że libertarianizm może funkcjonować bez zakładania praw
naturalnych. Co więcej, zdałem sobie sprawę także, że takie libertariańskie
podejście nie jest jeszcze w pełni rozwinięte i musi zostać starannie wyłożone.
Niemniej jednak fundamenty zostały położone: indywidualne umowy jako wyraz
indywidualnych wolności; model wolnego społeczeństwa opierającego się na
siatce indywidualnych umów, które prowadzą do systemu wielostronnych
ubezpieczeń własności prywatnej i wolności osobistej; wreszcie, spójna definicja
wolności indywidualnej i własności prywatnej.

Podobne dokumenty