Pamiętamy!

Transkrypt

Pamiętamy!
12 vis a vis | listopad 2007
lista obecności
numer 9, Kraków, listopad 2007
rys. Sebastian Kudas
Pamiętamy!
* * *
nocne gołębie
trwały w bezruchu
czekały na wiatr
a on znowu
wieje dolinami
znowu porusza
liście do szeptów
znowu porusza
płomień świecy
znowu znowu
fot. Damian
Andrzej
Dyga
Wiersze nowe…
* * *
tylko góry zostały te same
w wymiarze naszych lat
niezmienne nieruchome niewzruszone
żywe
jak jaszczurka
coraz to nowa
a jednak ta sama
spod nóg
* * *
tyle się stało
nie odstanie
tyle się stanie
może jeszcze
dojdziemy
choć wędrówki koniec
zaraz za zakrętem
ścieżki
morze
Witajcie Jesiennie..ale przecież Serdecznie..torche zrobiło nam się szaro..i po
ogródkach..a w głowach sercach dalej niech Wspaniale..marzenia..miłości..
wygrane..bale..więc nowy numer dla Uśmiechu..dla od życia jesieni oddechu..dla chwili zamyślenia..kiedy czas wszystko tak szybko zmienia..kiedy
liscie..spadaja oczywiście..a My przecież jeszcze nie.. a nam się jeszcze coś
chce...trochę patrzenia słowa pisania…ubarwić wszak trzeba czas czekania..
więc niech się dalej Tworzy.. poprzez noce
i dnie..ta historia Piękna..ta ze Zwisem w tle..Zapaszamy i hi hi..już nie
gadamy…
autorzy
Kontakt:
Półeczka Vis a Vis
[email protected]
o..skrytka!..
Adam Marczek
Skr.pocztowa 383
30-950 Kraków 61
2
vis a vis | listopad 2007
listopad 2007
„...następne pokolenie...Julka Dyga”
Henryk Arendarczyk
Julka Dyga l.14
Brama
Dlaczego czasem uciekam do bramy, czy lubię jej cień, chłód, czy chcę być schowany?
Powoli zaciągam się dymem, rękawem gaszę kaszel – to przez ten cholerny nałóg – nikotynę.
A brama?
Jej niedomkniętymi do końca oczami spoglądam na ruchomy kadr życia ulicy – biało czerwone mrówki przepływają zamyślone bezdźwięcznie chodnikiem, czasem tylko zastuka
pod starym butem blaszka; w głębi sieni słychać ciche gul, gul, gul – to opróżniana „z
gwinta” flaszka. To cień okradzionego z wiary w lepsze jutro człowieka. Drażnią go przechodnie z wypchanymi reklamówkami i tylko na zmierzch chłodny jak cień bramy czeka.
To taka krótka codziennego życia scena.
Niepewny swego jutra sklepikarz chowa owocami wypchane skrzynie i zielenina paki
– „coś pachnącego” kuroniówką i tanim jabolem przepełzło koło mnie odcedzić się w
krzaki. Trochę dziwne, ze oszczędził bramę, może ten cień człowieka mieszka tutaj ze
swymi marzeniami i lubi tak jak sklepikarz skrzynki – on swoje myśli nie zawsze dobre
– dobrze mieć poukładane?
A ty przechodniu codziennymi sprawami zalatany czy też czasem korzystasz z chłodnego
cienia bramy?
Bo choć większość z nas ma w głowach mniej więcej poukładane, to i tak musimy kiedyś
przejść ulicą życia i w ostatnią wejść Bramę.
Co mnie cholera napadło tak z tymi bramami? Przecież ja mam tylko tą jedną, którą otwieram i biegnę do Mamy...
g a l e r i a
| vis a vis 11
z w i s i e l c ó w
III nagroda w XVIII ogólnopolskim konkursie literackim dal dzieci i młodzieży w
Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie w roku 2003
Wyróżnienie za recytację własnego wiersza
– XII Krakowski Turniej Wiedzy o Antyku
i Mitologii
MIŁOŚĆ
Siedzę na kanapie
Nagle widzę strzałę
Zmierzającą ku memu
sercu
A ona wbija się
w kanapę
Kupido chybił
***
Mroczne jest życie, kiedy patrzę przez
okno
Widzę postać która wolnym krokiem
jak by płynie ...
Biała czeluść objęła w ręce zapomniane
planty
g a l e r i a
SYZYF
Ciężkie i wielkie
Ale do zniesienia
Potrzebna pomoc
Ale musisz sam
Ale musisz sam
Już ręce Ci drżą
Serce Ci bije mocniej
Chcesz odpocząć
Na chwilkę
Nie możesz się poddać
Idź dalej
Musisz iść dalej
***
Uważam, że czasem człowiek potrzebuje ciszy,
Spokoju, pustki mając dużo przyjaciół...
Nawet oni czasem nie wystarczają aby pocieszyć,
pomóc
Człowiek idzie jakby po nitce nad przepaścią z
myślą , że
Ona w każdej chwili może się zerwać a wtedy ….
***
Wokół mnie pustynia...
Czuję głód
głód serca
Moi przyjaciele
zostali gdzieś
w tyle, już całkiem zimni
choć na zewnątrz upał
z w i s i e l c ó w
10 vis a vis | listopad 2007
listopad 2007
| vis a vis
Janusz Wosiek
Marek Wawrzyński
ANIOŁOSPADANIE
nazywali go bejbi
nie wiem dlaczego
pamiętam jak w jakiejś dyspucie
w piwnicy pod baranami
nad ranem
wyciągnął z kieszeni kurzą łapkę
jako milczący argument
w pewnym okresie
przeniósł się na kazimierz
tam chory facet
wyciągnął go z alchemii?
do domu na szachy
potem rozwalił mu głowę krzesłem
i wyrzucił ciało na klatkę
(fragmenty poematu)
lecĈ
ANIOŁY
o lĤniĈcych skórach...
Na ziemskie bieguny opadajĈ im pióra...
(. . . z n o w u s p a d ã Ĥ n i e g n a z i e m s k i c h b i e g u n a c h . . .)
Ale czy kto widziaã ANIOŁA w skórze?!...
ZresztĈ, w sweterkach puchowych, czy teİ bez...
L e c Ĉ ! LecĈ, ANIOŁY,
przez ciasne gčstwiny materialnych sfer...,
choþ materia dla NICH to jest „zwykãy Ĥmieþ”
i „odpad” jakichĤ ostatecznych gier Apokalipsy!...
...i wpadajĈ w nas!...
...w astralne chipsy pstrokate, gdzie robimy zakupy, my-trupy wspaniaãe!
UĤwičþcie nas na dnach naszych bagien!
ewa
Już z Nami:
Andrzej Warchał * Jan Andrzej Nowicki – „Viking” * Krzysztof Tyszkiewicz * Andrzej Warzecha *
Adam Ziemianin * Jan Nowicki * Aleksander Jasicki * Bogusław Kucharek * Jerzy Dębina * Witold
Banach * Marek Wawrzyński * Krysztof „Kris” Cedro * Sebastian Kudas * Marek Przybyłowicz *
Bożena Boba-Dyga * Robert Czekalski * Agnieszka Stabro * Henryk Arendarczyk * Ewa Maciejczyk
* Magdarius * Maro Zender * Adam „Bobs” Marczek * Janusz Wosiek * Roman Gustaw Woźniak
* J.BW. * johny porter (ona) * Andrzej Dyga * Magda Marciniak * Leszek Biały „Wódz” * Maciej
Dudek * Ryszard „Pikuś” * Ryszard Szociński * Anna * BurnsWyller * Anna Widlarz * Wojciech
Pestka * Maciej Szymczak * Pan Smith * Paweł Rzegot * Marcin Hernas * Damian * Katarzyna,
Alicja, Agata Marczek * Julka Dyga * Renata Dubiel
..a Ty?..dołącz!..czekamy:)...
SPROSTOWANIA – UZUPEŁNIENIA – DO NUMERU SPECJALNEGO
….ech..i wkradlo się..trochę z roztargnienia i te chochliki..bo oczywiście
Maria Szajdakowski „Maryśka”..bo oczywiście…Zbyszek Saragata..
przepraszam..A.M.
Dziękuję Wieśkowi Siewierskiemu i Andrzejowi Dydze za uzupełnienia…Oni:
Marek Chołóbka Ryszard Kwiecień Enrique Ortega Bronisław Pawlik Eutanazy Pustelnik Tadeusz Śliniak Grzegorz Milówka „Bajbi”..
Pamiętamy!
a
ANIOŁ
ŚNIEŻNOPIÓRY
leci po mnie, İe hej!...
Jakİeİ pičknie ON leci!...,
jakby z procy wypuĤciþ roje skãadów planecich!...
Leci – niezliczona w istocie – istna þma ISTOT ISTOTNYCH!
...i spieszĈ sič niezawodnie!..., coraz bardziej istotnie!..., jakby na ostatni ãów –
koniec Ĥwiatów zawodnych - szybciej, niİ myĤl!...
Ech!... Bliskie sĈ..., a jakİe bardzo dalekie,
ANIOŁY!...
DEUS VULT!
I Amen na Amen
jak Amen w postaciach trzech!...
JEST-BÓG
...i stĈd caãe to latanie!...
ANIOŁOSPADANIE
...pikowanie na dna!...
...dla mnie!..., dla ciebie!..., dla wszystkich nas-fraktali koĤci!...
ZlatujĈ na zapadãe doãy i w progi nasze niskie, ANIOŁY...
ZlatujĈ po nas...
...za miskč miłości...
3
4
vis a vis | listopad 2007
listopad 2007
witold banach
CZEKAJĄC
Prawdy wiary planety, jej uzasadnienie, zapewnienia, niepodważalne fakty, jedynie słuszne hipotezy i
teorie o ile ciekawsze byłyby głoszone w obecności bliskich spotkań
trzeciego stopnia. Ze świadomością,
że objawienia wszystkich naszych
świętych obserwują ONI.
Gdy już wreszcie wylądują, natychmiast zażądamy pełnej odpowiedzi na nasze wszystkie dylematy.
Jeśli cokolwiek zaprzeczy naszym
złudzeniom – ukrzyżujemy.
Później z satysfakcją ogłosimy, że
latające talerze były jedynie zbioro- ewa maciejczyk
wą psychozą.
jedna kopiata łyżeczka brązowych, zmielonych ziaren,
jedna tycia łyżeczka złocistej, lepkiej słodyczy, jedna duża
dawka dającego łagodność naparowi mleka, jedna filiżanka o pękatym brzuszku, podpórce na usta, zamiennie na
kubek o dwóch uszach, jeden człowiek.
Przepis na porannego człowieka:
jedna para śniących jeszcze oczu, jedna para dłoni dotykających jeszcze kształty ze snu, jedna para bosych stóp wciąż
jeszcze biegnących po wyśnionych ścieżkach, jedna para rąk
unosząca poranna kawę, by w poranne życie przeniosła.
Przepis na poranne życie:
jeszcze śnić, wciąż śnić, wyśnić drugą filiżankę, drugiego
człowieka...
agnieszka stabro
Na starych fotografiach pozostały tylko odciski cudzych palców. Z czarno-białych tafli szkła
ulepionych z powietrza, patrzą przed siebie
twarze obce, zastygłe na wyblakłym od słońc
papierze. Czas zatrzymany w gestach, spojrzeniach, papierosowym dymie, nie płynie dalej
po jasnych szynach nieuchronności, spowity
w szarości minionych dni. Pamięć, jak czarna
studnia, nie zna jasnych promieni słońca. Z
mgły wciąż wyłaniają się tylko kontury.
i śladu już nie było po niedawnych zajściach:
były trupy drzew wdeptane
butem w ziemię
i Wzgórze
które nagle oślepło od
światła...
zieleń w koło zaraz blednie
żadne tu widoki
wtedy ja gonię pszczołę
co leci nad kompotem
Goście tylko wódkę smolą
do samego rana
jeśli jedni już się zmęczą
wchodzi druga zmiana
są zgorszeni
Niespodziany to blask!
i łzę toczył
spod ptasich
i moich spod powiek tam gniazdo (dla siebie - nie
ptakom!) wił
- tam gniazdo s ob i e wił
Lepszy.
Obudziło się osiedle
bierze się pod boki
świeża forsa znowu będzie
byle do soboty
Śmierć szalona tutaj krąży
tania – na dwie zmiany
osiedlowe zatańcz tango
na nic wszelkie plany
człowiek.
PRZEPIS NA PORANNĄ KAWĘ:
| vis a vis
Na rogu świętych
Na rogu świętych
Jana
i Marka
pod wyżebranym od kamieniczek cieniem
wrośnięty w pejzaż rodzimy
włóczęga na kulach wsparta pamiątka z powstania,
i to którego!
- kto to dziś pamięta...
I tylko gołąb
oddał salut w górę
i
z trybuny dachu
odznaczył go
za
odwagę
Tango na dwie zmiany
tango osiedlowe
kto gość – nie wiadomo
a kto jeszcze człowiek
Tango osiedlowe
nigdy się nie kończy
a jeśli osłabniesz
policzą ci kości
Niedziela
przez cisze poobiednią
frunie pszczoła
ojciec budzik
już na poniedziałek nakręca
powiedz cos jeszcze
o swoich studiach
- prosi matka
powtarzam więc wszystko
siedemnasty raz
Osiedlowe tango
wyglądają wtedy
jak święta rodzina
która syna słucha
bo ten cuda czynił
gdzieś w świecie
Osiedliło się osiedle
wystrzeliły bloki
a gdy kończę zamierają
w oczekiwaniu
Adam Ziemianin
Adam Marczek
Na brzozie
Już tylko parę liści
Pierwszy śnieg
Ostatni ptak..
Na niebie
Nie słonecznie
I raczej
Zanosi się na deszcz...
I wiatr
Przypomniał mi
Gdzie po zeszłej zimie
Schowałem czapkę...
Idę jeszcze raz...
Poprzez jesień...
Poprzez czas...
Drogi nie znając...
****
Podniosłem liść
Boże jak drżał!
A przecież...
Dzień był bezwietrzny..
Przecież taki był
Dzień...
****
Łza
Na policzku
Samotna
Kropla deszczu
Na szybie
Samotna
Obie
Spłynęły już...
Obie niezauważone...
johny porter (ona)
9
8
vis a vis | listopad 2007
listopad 2007
Agnieszka Stabro
Wiecznie zielonych ogrodów
Ryszard Szociński
(ech Agnieszko – Przepraszam…:))
Droga do domu
***
nad Chryszczatą słońce
świeci
a na szlaku mrok
w początku dnia
zgubiłem się idąc
wszechobecna zieleń Bieszczadu
Przypadkiem
Jest życie
Jak są smaki jego
dźwięki
zapachy
kolory
Czas szybszy
od zmrużenia powiek
Są chwile nieuchwytne
nieprzemijające
jak są
ciepłe oddechy
kolejnych świtów
Czas szybszy od
długich sekund oczekiwań
Jest cisza prawdziwa
jak prawdziwy jest
szelest skrzydeł
odlatujących aniołów
bo znów nie udało im się
otworzyć
czarnych studni oczu
Rankiem
Rankiem
kiedy dom pachnie jeszcze
ciepłem nocy
zasłaniam ostrożnie firankę
żeby nie spłoszyć
śpiących jeszcze snów
Marzeń skrytych pod
okapem gwiazd
I twojego cienia
Snującego się jeszcze po
ścieżkach
moich sadów
Zapomnieć czyjąś twarz
To jak zgubić drogę do
domu
***
Codziennie
mijam
obojętnie
niechcący
Tysiące światów
Roman Gustaw Woźniak
***
Czy lubczyku mi dałaś
Może inne jakieś ziele
W wosku kukłę mą odlałaś
Lub nawiązkę zawiązałaś
Z włosów i czerwonej wełny
Czy też inny to był czar?
Chyba wiem
Trzy spojrzenia
Dwa uśmiechy
Jeden dotyk warg
To jest ten twój czar!
***
Ognik rozbłysł rubinowy
Twarz i dłonie ogrzał
Usiadł mi na moment
Na kolanach, coś szeptał
Stał się wielki tak jak płomień
We włosach moich się zaplątał
Przebiegł szybko gdzieś po
rzęsach
Pod powieki zajrzał
Oszołomił, zauroczył i
oślepił
Chuchnął żarem gdzieś na
skronie
Znikł a może zgasł
Jak płomień.
promieniom słońca
do błotnistego szlaku
nie pozwalała dotrzeć
zagubiony
ukryty w zieleń
skrzydła ptaków miałem za
wachlarz
odnalazły mnie
zielone oczy dusztyńskich
jezior
zagubionego w początku
dnia
Aleksander Jasicki
Dom Lepszego
na mury
wznoszone u stóp Kopca
Kościuszki...
Chodziłem tam
gdy tylko cień od słońca
kładł się już na ławkach,
i biegiem dnia zmęczona
zionęła jego paszcza;
dziś szedłem
gdzie wczoraj jeszcze pies
mego instynktu
potrafił się w nich zgubić
i w kółko kręcić
bezradnie
po tych chaszczach...
Przyszedłem;
dziś były ręce
i były głowy odrąbane
| vis a vis
5
wiatr z Zzestuchwilowic
Mój Wuj Wspaniały mieszkał w lesie..
mieszkał w lesie pod Kielcami..w lesie pod Kielcami..mieszkał Mój Wuj
Wspaniały...ech Piekny to był las..ze
skocznia narciarską..smacznymi malinami..grzybami wielkimi jak talerze..
spacerami z psem koniecznie z serii
„lessie wróć”..znalezionym kijem...znalezionym słowem ..wspomnieniem..
Mój Wuj Wspaniały chodził..bo Mój
Wuj Wspaniały chodził...codziennie..
niezmiennie... chodził..
MójWuj Wspaniały był lekarzem..
pewnie dlatego przemierzał ten las..
tak idąc do pracy..czy wracając ze szpitala który za nim...i może dlatego tyle
wiedział o płucach.. i tylu ludziom pomógł może dlatego...sam miał je zdrowe..przez te spacery..przez ten ogród..
las...przez to życie..
Mój Wuj Wspaniały kochał Kraków..
pewnie jeszcze z tych czasów gdy
razem z moim Ojcem i rzeźbiarzem
Kruczkiem..a w tedy jeszcze malarzem..mieszkali w Alei Waszyngtona pod Kopcem..z tych czasów gdy
włóczyli się uliczkami jak dzisiaj Ja..
czy Ty .czy Oni... wracał..zawsze tu
wracał Mój Wuj Wspaniały..bo mój
Wuj Wspaniały kochał też obrazy..ale
przecież tez świątki wiejskie..rzeźby
ludowym dłutem wykonane..miał ich
tam w tym leśnym domu tak wiele...
miał ich tam tak wiele że czasem wieczorami aż za głośno gadały..jakby się
przekamarzając który bardziej święty
i prostotą ludyczności mądrzejsze..
przyznam lubiłem tam siedzieć patrzeć
i słuchać ich..bo też wesoło z nimi było
i mądrze..
Mój Wuj Wspaniały poruszał się..
głownie idąc..bo schodził gór co nie
miara..te nasze z moim Tatą jeszcze
wtedy..ale przecież i całe Karpaty i Rodopy i inne..śpiac..jedząc w wiejskich
zagrodach..gdzie płacił wodą :Być
może”.. kremem Nivea..a może tylko
swoim rubasznym mądrym towarzystwem..ludzkim byciem wspaniałym..
sercem...
Mój Wuj Wspaniały jeśli nie chodził
poruszał się stopem..to można go było spotkać na rogatkach miast..jako
młodzieńca..dojrzałego
mężczyzne
a potem i starca..gdy czekał..gdzie
cierpliwie czekał..aż To przyjedzie..aż
zabierze..aż dowiezie..wysoki szczupły
ponad miarę.. trochę łysy..z głową jak
kosmita.. w której myśli Piękne cho-
wał..musiał budzić i wesołość i grozę i
litość ..gdy tak czekał..wtedy...ale przecież nie potem gdy już jechał..bo kompan z niego był i człowiek-dusza..że do
serca przyłóż...
Mój Wuj Wspaniały jeździł na wernisaż..głownie do Krakowa ukochanego....ale przecież nie tylko..zawsze z
plecakiem..jakby przybył prosto z tych
gór zdobytych..gdzie szedł ..czy z tego
Pięknego lasu pod Kielcami..bo mój
Wuj Wspaniały był oszczędny..dużo
nie wydawał na jedzenie i wino.. ale za
to miał na obrazy..na świątki..na podróże..takie..to potrem miał te obrazy
na ścianach..a świątki na pólkach..pokoju..korytarza.piwniczki..tam w Tym
lesie..to i znali go tu i ówdzie..gdy że
kupi się dowiedzieli..to i tolerowali jego małe dziwactwa..nadmierną szczerość i niezłomne zasady...i humor...
...do Nas wpadał wieczormai..jak już
było po..późno raczej..z czymś pod
pachą..ot tak na wikt ..opierunek sen..
rozmowę..potem „taszczył” mnie po
tym Krakowie Całym przedpołudniami pokazując rzeczy że może innym by
się nie śniło..albo przy obiedzie snuł z
Tatą opowieści z gór..albo jak było wtedy tam na Waszyngtona...
Człowiek Uśmiechnięty...bo Mój Wuj
Wspaniały był Człowiekiem Uśmiechniętym..ale też i poważnym był człowiekiem.. wobec swoich zasad ..wobec szacunku dla człowieka przyrody
historii...tego ziemskiego stworzenie
które jedyne..i takie Piękne...i ludzkiej
biedy...
Jak to dziwnie się plecie teraz pomyślałem....że Mój Wuj Wspaniały miał
brata..razem w partyzantce.. potem
Ten w Krakowie..potem Ten w Lesie..
a tamten?.. z niemieckim wyrokiem za
podziemną szkołę... skazany przez bolszewików jeszcz ena parę lat wątlego
zycia....przez ten dól z gównem który
śni mi się czasem po nocach..bo taki
niewyobrażalny w swojej podłości...
w swoim odczlowieczeniu..a przecież
tylko z opowiadań mi znany..z opowiadań Wuja..o Tamtym pod drzwiami..
o Tamtym wraku człowieka..Brata..Ojca.. Dziadka..co to nie przeżył już czterech lat..ale jeszcze otworzył szkołe..
Mój Wuj Wspaniały tylko tych nie
kochał..tych-bolszewickich-nie-ludzi
z nad tego dołu..z tej katowni..jak nie
kochała ich Moja Bacia..Moja Mama..
Ja...
Mój Wuj Wspaniały realizował
marzenia...ha!..
gdy miał 80 lat
wykupił miejsce
w dwutygodniowej wyprawie na
Kaukaz..pamiętam..jak wrócił...
do swego Lasu..
bo byłem Tam..
pamiętam..jakie miał spękane wargi..policzki chude okaleczone nogi..
i jak opowiadali wtedy że ‘wariat”..
że trzeba go było przez ostatnie dni
prawie nieśc..tam w tych wysokich
górach..i jak powiedział mi...leżąc
wtedy taki zmęczony: „Adam jestem
Szczęśliwy”..
Ha!..tak..Moja Ciotka..a jego żona
przecież..kręciła wtedy głową z niedowierzaniem.. bo Jej powiedział że
do Włoch...bo pewnie by nie chciała
żeby jechał....bo by się bała..a tak to
tylko kręciła głowa z niedowierzania.. i też mowiła mi „wariat”..ale jakoś inaczej... ciepło...i z podziwem..
i z tajemniczym Uśmiechem.. może
dlatego tak Ona..że sama była przewodnikiem po innych górach...to i
widziała to i owo..to i była tu i tam..
ech fajna ta Moja Ciotka Wanda..
cmok...
..trochę z nim miała za swoje..przyzanm..bo i telwiwzji taki nie pooglądał..raczej w książce zatonął...to i się
nie nagadał wieczorami..już bardziej
te świątki chyba..i w lecie taki nie
spał w domu tylko w ogrodzie...w
domku drewnianym ..póki późna
jesień go nie wygnała..i dreptał taki
do szpitala przez ten las... czy wiosna
czy zima..i młody i stary..przez ten
las..Piękny..albo gdzieś ot tak..z tym
psem..
Moja Ciotka Wanda była z nim Zawsze..gdy umarł i ona zamarła...Moja Ciotka Wanda Wspaniała...
..ech gdzie On teraz..ten Mój Wuj
Wspaniały który tak uwielbiał Moją
Mamę..
..Mój Wuj Wspaniały który nauczył
mnie szacunku dla Ludzi i Piękna
jak mało kto....Mój Wuj Wspaniały
który tyle mi pokazał.. i że można..
i ze warto..
Mój Wuj Wspaniały który był Wspaniały......bobs
6
vis a vis | listopad 2007
listopad 2007
„Moja Irlandia”
| vis a vis
7
wiersze wróciły
***
za miejscami zielonkawą
a zasadniczo niebieską tonią
zostaje wyspa
staje się wspomnieniem
wiersze wróciły
dziwnie dłuższe
z podjesienną melancholią i chłodem
z migotliwym światłem pluskiem
deszczu z namiętnymi piosenkami
Pottera i Lipnickiej piszę
moje czerwone paznokcie na białej koronkowej serwecie
morze, 10.06.2007
***
zabieram na stopach
srebrny piasek
z wyspy
***
obserwuję cień lampy na szybie
świece na twarzy przechodnia
mokrą jezdnia sunący tramwaj
jakbym widziała dziwnie pierwszy raz
zaskakuje jesień?
jeszcze wczoraj było więcej o
25 stopni
pomyśl jak bardzo było ciepło prawie
upał
dziś wieje po nerach i kurtka to mało
gorąca herbata i nawet twoje ramiona
to mało, żeby odegnać wrzesień ...
morze,
a zaraz potem brzeg 10.06.2007
***
Słowa
Obrazy
Pamięć
różne Schronienia i Formy Przetrwania
Irlandia, podróż, 10.06.2007
Dziwne
***
księżycowe dziecko
przeżywa uczucia w ukryciu
ślimak cofający się do skorupki
ostryga rodząca perłę
listy pocztyliony pełne
wieści uczuć puste
koperty listy niewysłane
elektroniczne listy
kody zero - jedynkowe
żyją
ptaki ciągle świergocą w koronach
co dalej?
Noc z 10 na 11 a może już ranek?
w czerwcu 2007, Cork
Wspomnienie
FRAGMENT WYSTAWY „FOTOGRAFIA
OBRAZ WIERSZEM?.. ” KLUB POD
z zielonoszarej wyspy
przywiozłam
dwa błękity
(morza i nieba)
18/19.06.2007 już Kraków
JASZCZURAMI LISTOPAD 2007 R.
PRACE POWSTAŁY PRZY WSPÓŁPRACY:
PIOTRA OPALIŃSKIEGO, LUCY MARTIN
Bożena Boba-Dyga
„Różne spojrzenia...”
PAWLIKOWSKIEJ I ANNY WIDLARZ

Podobne dokumenty