Pamiętamy!
Transkrypt
Pamiętamy!
12 vis a vis | listopad 2007 lista obecności numer 9, Kraków, listopad 2007 rys. Sebastian Kudas Pamiętamy! * * * nocne gołębie trwały w bezruchu czekały na wiatr a on znowu wieje dolinami znowu porusza liście do szeptów znowu porusza płomień świecy znowu znowu fot. Damian Andrzej Dyga Wiersze nowe… * * * tylko góry zostały te same w wymiarze naszych lat niezmienne nieruchome niewzruszone żywe jak jaszczurka coraz to nowa a jednak ta sama spod nóg * * * tyle się stało nie odstanie tyle się stanie może jeszcze dojdziemy choć wędrówki koniec zaraz za zakrętem ścieżki morze Witajcie Jesiennie..ale przecież Serdecznie..torche zrobiło nam się szaro..i po ogródkach..a w głowach sercach dalej niech Wspaniale..marzenia..miłości.. wygrane..bale..więc nowy numer dla Uśmiechu..dla od życia jesieni oddechu..dla chwili zamyślenia..kiedy czas wszystko tak szybko zmienia..kiedy liscie..spadaja oczywiście..a My przecież jeszcze nie.. a nam się jeszcze coś chce...trochę patrzenia słowa pisania…ubarwić wszak trzeba czas czekania.. więc niech się dalej Tworzy.. poprzez noce i dnie..ta historia Piękna..ta ze Zwisem w tle..Zapaszamy i hi hi..już nie gadamy… autorzy Kontakt: Półeczka Vis a Vis [email protected] o..skrytka!.. Adam Marczek Skr.pocztowa 383 30-950 Kraków 61 2 vis a vis | listopad 2007 listopad 2007 „...następne pokolenie...Julka Dyga” Henryk Arendarczyk Julka Dyga l.14 Brama Dlaczego czasem uciekam do bramy, czy lubię jej cień, chłód, czy chcę być schowany? Powoli zaciągam się dymem, rękawem gaszę kaszel – to przez ten cholerny nałóg – nikotynę. A brama? Jej niedomkniętymi do końca oczami spoglądam na ruchomy kadr życia ulicy – biało czerwone mrówki przepływają zamyślone bezdźwięcznie chodnikiem, czasem tylko zastuka pod starym butem blaszka; w głębi sieni słychać ciche gul, gul, gul – to opróżniana „z gwinta” flaszka. To cień okradzionego z wiary w lepsze jutro człowieka. Drażnią go przechodnie z wypchanymi reklamówkami i tylko na zmierzch chłodny jak cień bramy czeka. To taka krótka codziennego życia scena. Niepewny swego jutra sklepikarz chowa owocami wypchane skrzynie i zielenina paki – „coś pachnącego” kuroniówką i tanim jabolem przepełzło koło mnie odcedzić się w krzaki. Trochę dziwne, ze oszczędził bramę, może ten cień człowieka mieszka tutaj ze swymi marzeniami i lubi tak jak sklepikarz skrzynki – on swoje myśli nie zawsze dobre – dobrze mieć poukładane? A ty przechodniu codziennymi sprawami zalatany czy też czasem korzystasz z chłodnego cienia bramy? Bo choć większość z nas ma w głowach mniej więcej poukładane, to i tak musimy kiedyś przejść ulicą życia i w ostatnią wejść Bramę. Co mnie cholera napadło tak z tymi bramami? Przecież ja mam tylko tą jedną, którą otwieram i biegnę do Mamy... g a l e r i a | vis a vis 11 z w i s i e l c ó w III nagroda w XVIII ogólnopolskim konkursie literackim dal dzieci i młodzieży w Śródmiejskim Ośrodku Kultury w Krakowie w roku 2003 Wyróżnienie za recytację własnego wiersza – XII Krakowski Turniej Wiedzy o Antyku i Mitologii MIŁOŚĆ Siedzę na kanapie Nagle widzę strzałę Zmierzającą ku memu sercu A ona wbija się w kanapę Kupido chybił *** Mroczne jest życie, kiedy patrzę przez okno Widzę postać która wolnym krokiem jak by płynie ... Biała czeluść objęła w ręce zapomniane planty g a l e r i a SYZYF Ciężkie i wielkie Ale do zniesienia Potrzebna pomoc Ale musisz sam Ale musisz sam Już ręce Ci drżą Serce Ci bije mocniej Chcesz odpocząć Na chwilkę Nie możesz się poddać Idź dalej Musisz iść dalej *** Uważam, że czasem człowiek potrzebuje ciszy, Spokoju, pustki mając dużo przyjaciół... Nawet oni czasem nie wystarczają aby pocieszyć, pomóc Człowiek idzie jakby po nitce nad przepaścią z myślą , że Ona w każdej chwili może się zerwać a wtedy …. *** Wokół mnie pustynia... Czuję głód głód serca Moi przyjaciele zostali gdzieś w tyle, już całkiem zimni choć na zewnątrz upał z w i s i e l c ó w 10 vis a vis | listopad 2007 listopad 2007 | vis a vis Janusz Wosiek Marek Wawrzyński ANIOŁOSPADANIE nazywali go bejbi nie wiem dlaczego pamiętam jak w jakiejś dyspucie w piwnicy pod baranami nad ranem wyciągnął z kieszeni kurzą łapkę jako milczący argument w pewnym okresie przeniósł się na kazimierz tam chory facet wyciągnął go z alchemii? do domu na szachy potem rozwalił mu głowę krzesłem i wyrzucił ciało na klatkę (fragmenty poematu) lecĈ ANIOŁY o lĤniĈcych skórach... Na ziemskie bieguny opadajĈ im pióra... (. . . z n o w u s p a d ã Ĥ n i e g n a z i e m s k i c h b i e g u n a c h . . .) Ale czy kto widziaã ANIOŁA w skórze?!... ZresztĈ, w sweterkach puchowych, czy teİ bez... L e c Ĉ ! LecĈ, ANIOŁY, przez ciasne gčstwiny materialnych sfer..., choþ materia dla NICH to jest „zwykãy Ĥmieþ” i „odpad” jakichĤ ostatecznych gier Apokalipsy!... ...i wpadajĈ w nas!... ...w astralne chipsy pstrokate, gdzie robimy zakupy, my-trupy wspaniaãe! UĤwičþcie nas na dnach naszych bagien! ewa Już z Nami: Andrzej Warchał * Jan Andrzej Nowicki – „Viking” * Krzysztof Tyszkiewicz * Andrzej Warzecha * Adam Ziemianin * Jan Nowicki * Aleksander Jasicki * Bogusław Kucharek * Jerzy Dębina * Witold Banach * Marek Wawrzyński * Krysztof „Kris” Cedro * Sebastian Kudas * Marek Przybyłowicz * Bożena Boba-Dyga * Robert Czekalski * Agnieszka Stabro * Henryk Arendarczyk * Ewa Maciejczyk * Magdarius * Maro Zender * Adam „Bobs” Marczek * Janusz Wosiek * Roman Gustaw Woźniak * J.BW. * johny porter (ona) * Andrzej Dyga * Magda Marciniak * Leszek Biały „Wódz” * Maciej Dudek * Ryszard „Pikuś” * Ryszard Szociński * Anna * BurnsWyller * Anna Widlarz * Wojciech Pestka * Maciej Szymczak * Pan Smith * Paweł Rzegot * Marcin Hernas * Damian * Katarzyna, Alicja, Agata Marczek * Julka Dyga * Renata Dubiel ..a Ty?..dołącz!..czekamy:)... SPROSTOWANIA – UZUPEŁNIENIA – DO NUMERU SPECJALNEGO ….ech..i wkradlo się..trochę z roztargnienia i te chochliki..bo oczywiście Maria Szajdakowski „Maryśka”..bo oczywiście…Zbyszek Saragata.. przepraszam..A.M. Dziękuję Wieśkowi Siewierskiemu i Andrzejowi Dydze za uzupełnienia…Oni: Marek Chołóbka Ryszard Kwiecień Enrique Ortega Bronisław Pawlik Eutanazy Pustelnik Tadeusz Śliniak Grzegorz Milówka „Bajbi”.. Pamiętamy! a ANIOŁ ŚNIEŻNOPIÓRY leci po mnie, İe hej!... Jakİeİ pičknie ON leci!..., jakby z procy wypuĤciþ roje skãadów planecich!... Leci – niezliczona w istocie – istna þma ISTOT ISTOTNYCH! ...i spieszĈ sič niezawodnie!..., coraz bardziej istotnie!..., jakby na ostatni ãów – koniec Ĥwiatów zawodnych - szybciej, niİ myĤl!... Ech!... Bliskie sĈ..., a jakİe bardzo dalekie, ANIOŁY!... DEUS VULT! I Amen na Amen jak Amen w postaciach trzech!... JEST-BÓG ...i stĈd caãe to latanie!... ANIOŁOSPADANIE ...pikowanie na dna!... ...dla mnie!..., dla ciebie!..., dla wszystkich nas-fraktali koĤci!... ZlatujĈ na zapadãe doãy i w progi nasze niskie, ANIOŁY... ZlatujĈ po nas... ...za miskč miłości... 3 4 vis a vis | listopad 2007 listopad 2007 witold banach CZEKAJĄC Prawdy wiary planety, jej uzasadnienie, zapewnienia, niepodważalne fakty, jedynie słuszne hipotezy i teorie o ile ciekawsze byłyby głoszone w obecności bliskich spotkań trzeciego stopnia. Ze świadomością, że objawienia wszystkich naszych świętych obserwują ONI. Gdy już wreszcie wylądują, natychmiast zażądamy pełnej odpowiedzi na nasze wszystkie dylematy. Jeśli cokolwiek zaprzeczy naszym złudzeniom – ukrzyżujemy. Później z satysfakcją ogłosimy, że latające talerze były jedynie zbioro- ewa maciejczyk wą psychozą. jedna kopiata łyżeczka brązowych, zmielonych ziaren, jedna tycia łyżeczka złocistej, lepkiej słodyczy, jedna duża dawka dającego łagodność naparowi mleka, jedna filiżanka o pękatym brzuszku, podpórce na usta, zamiennie na kubek o dwóch uszach, jeden człowiek. Przepis na porannego człowieka: jedna para śniących jeszcze oczu, jedna para dłoni dotykających jeszcze kształty ze snu, jedna para bosych stóp wciąż jeszcze biegnących po wyśnionych ścieżkach, jedna para rąk unosząca poranna kawę, by w poranne życie przeniosła. Przepis na poranne życie: jeszcze śnić, wciąż śnić, wyśnić drugą filiżankę, drugiego człowieka... agnieszka stabro Na starych fotografiach pozostały tylko odciski cudzych palców. Z czarno-białych tafli szkła ulepionych z powietrza, patrzą przed siebie twarze obce, zastygłe na wyblakłym od słońc papierze. Czas zatrzymany w gestach, spojrzeniach, papierosowym dymie, nie płynie dalej po jasnych szynach nieuchronności, spowity w szarości minionych dni. Pamięć, jak czarna studnia, nie zna jasnych promieni słońca. Z mgły wciąż wyłaniają się tylko kontury. i śladu już nie było po niedawnych zajściach: były trupy drzew wdeptane butem w ziemię i Wzgórze które nagle oślepło od światła... zieleń w koło zaraz blednie żadne tu widoki wtedy ja gonię pszczołę co leci nad kompotem Goście tylko wódkę smolą do samego rana jeśli jedni już się zmęczą wchodzi druga zmiana są zgorszeni Niespodziany to blask! i łzę toczył spod ptasich i moich spod powiek tam gniazdo (dla siebie - nie ptakom!) wił - tam gniazdo s ob i e wił Lepszy. Obudziło się osiedle bierze się pod boki świeża forsa znowu będzie byle do soboty Śmierć szalona tutaj krąży tania – na dwie zmiany osiedlowe zatańcz tango na nic wszelkie plany człowiek. PRZEPIS NA PORANNĄ KAWĘ: | vis a vis Na rogu świętych Na rogu świętych Jana i Marka pod wyżebranym od kamieniczek cieniem wrośnięty w pejzaż rodzimy włóczęga na kulach wsparta pamiątka z powstania, i to którego! - kto to dziś pamięta... I tylko gołąb oddał salut w górę i z trybuny dachu odznaczył go za odwagę Tango na dwie zmiany tango osiedlowe kto gość – nie wiadomo a kto jeszcze człowiek Tango osiedlowe nigdy się nie kończy a jeśli osłabniesz policzą ci kości Niedziela przez cisze poobiednią frunie pszczoła ojciec budzik już na poniedziałek nakręca powiedz cos jeszcze o swoich studiach - prosi matka powtarzam więc wszystko siedemnasty raz Osiedlowe tango wyglądają wtedy jak święta rodzina która syna słucha bo ten cuda czynił gdzieś w świecie Osiedliło się osiedle wystrzeliły bloki a gdy kończę zamierają w oczekiwaniu Adam Ziemianin Adam Marczek Na brzozie Już tylko parę liści Pierwszy śnieg Ostatni ptak.. Na niebie Nie słonecznie I raczej Zanosi się na deszcz... I wiatr Przypomniał mi Gdzie po zeszłej zimie Schowałem czapkę... Idę jeszcze raz... Poprzez jesień... Poprzez czas... Drogi nie znając... **** Podniosłem liść Boże jak drżał! A przecież... Dzień był bezwietrzny.. Przecież taki był Dzień... **** Łza Na policzku Samotna Kropla deszczu Na szybie Samotna Obie Spłynęły już... Obie niezauważone... johny porter (ona) 9 8 vis a vis | listopad 2007 listopad 2007 Agnieszka Stabro Wiecznie zielonych ogrodów Ryszard Szociński (ech Agnieszko – Przepraszam…:)) Droga do domu *** nad Chryszczatą słońce świeci a na szlaku mrok w początku dnia zgubiłem się idąc wszechobecna zieleń Bieszczadu Przypadkiem Jest życie Jak są smaki jego dźwięki zapachy kolory Czas szybszy od zmrużenia powiek Są chwile nieuchwytne nieprzemijające jak są ciepłe oddechy kolejnych świtów Czas szybszy od długich sekund oczekiwań Jest cisza prawdziwa jak prawdziwy jest szelest skrzydeł odlatujących aniołów bo znów nie udało im się otworzyć czarnych studni oczu Rankiem Rankiem kiedy dom pachnie jeszcze ciepłem nocy zasłaniam ostrożnie firankę żeby nie spłoszyć śpiących jeszcze snów Marzeń skrytych pod okapem gwiazd I twojego cienia Snującego się jeszcze po ścieżkach moich sadów Zapomnieć czyjąś twarz To jak zgubić drogę do domu *** Codziennie mijam obojętnie niechcący Tysiące światów Roman Gustaw Woźniak *** Czy lubczyku mi dałaś Może inne jakieś ziele W wosku kukłę mą odlałaś Lub nawiązkę zawiązałaś Z włosów i czerwonej wełny Czy też inny to był czar? Chyba wiem Trzy spojrzenia Dwa uśmiechy Jeden dotyk warg To jest ten twój czar! *** Ognik rozbłysł rubinowy Twarz i dłonie ogrzał Usiadł mi na moment Na kolanach, coś szeptał Stał się wielki tak jak płomień We włosach moich się zaplątał Przebiegł szybko gdzieś po rzęsach Pod powieki zajrzał Oszołomił, zauroczył i oślepił Chuchnął żarem gdzieś na skronie Znikł a może zgasł Jak płomień. promieniom słońca do błotnistego szlaku nie pozwalała dotrzeć zagubiony ukryty w zieleń skrzydła ptaków miałem za wachlarz odnalazły mnie zielone oczy dusztyńskich jezior zagubionego w początku dnia Aleksander Jasicki Dom Lepszego na mury wznoszone u stóp Kopca Kościuszki... Chodziłem tam gdy tylko cień od słońca kładł się już na ławkach, i biegiem dnia zmęczona zionęła jego paszcza; dziś szedłem gdzie wczoraj jeszcze pies mego instynktu potrafił się w nich zgubić i w kółko kręcić bezradnie po tych chaszczach... Przyszedłem; dziś były ręce i były głowy odrąbane | vis a vis 5 wiatr z Zzestuchwilowic Mój Wuj Wspaniały mieszkał w lesie.. mieszkał w lesie pod Kielcami..w lesie pod Kielcami..mieszkał Mój Wuj Wspaniały...ech Piekny to był las..ze skocznia narciarską..smacznymi malinami..grzybami wielkimi jak talerze.. spacerami z psem koniecznie z serii „lessie wróć”..znalezionym kijem...znalezionym słowem ..wspomnieniem.. Mój Wuj Wspaniały chodził..bo Mój Wuj Wspaniały chodził...codziennie.. niezmiennie... chodził.. MójWuj Wspaniały był lekarzem.. pewnie dlatego przemierzał ten las.. tak idąc do pracy..czy wracając ze szpitala który za nim...i może dlatego tyle wiedział o płucach.. i tylu ludziom pomógł może dlatego...sam miał je zdrowe..przez te spacery..przez ten ogród.. las...przez to życie.. Mój Wuj Wspaniały kochał Kraków.. pewnie jeszcze z tych czasów gdy razem z moim Ojcem i rzeźbiarzem Kruczkiem..a w tedy jeszcze malarzem..mieszkali w Alei Waszyngtona pod Kopcem..z tych czasów gdy włóczyli się uliczkami jak dzisiaj Ja.. czy Ty .czy Oni... wracał..zawsze tu wracał Mój Wuj Wspaniały..bo mój Wuj Wspaniały kochał też obrazy..ale przecież tez świątki wiejskie..rzeźby ludowym dłutem wykonane..miał ich tam w tym leśnym domu tak wiele... miał ich tam tak wiele że czasem wieczorami aż za głośno gadały..jakby się przekamarzając który bardziej święty i prostotą ludyczności mądrzejsze.. przyznam lubiłem tam siedzieć patrzeć i słuchać ich..bo też wesoło z nimi było i mądrze.. Mój Wuj Wspaniały poruszał się.. głownie idąc..bo schodził gór co nie miara..te nasze z moim Tatą jeszcze wtedy..ale przecież i całe Karpaty i Rodopy i inne..śpiac..jedząc w wiejskich zagrodach..gdzie płacił wodą :Być może”.. kremem Nivea..a może tylko swoim rubasznym mądrym towarzystwem..ludzkim byciem wspaniałym.. sercem... Mój Wuj Wspaniały jeśli nie chodził poruszał się stopem..to można go było spotkać na rogatkach miast..jako młodzieńca..dojrzałego mężczyzne a potem i starca..gdy czekał..gdzie cierpliwie czekał..aż To przyjedzie..aż zabierze..aż dowiezie..wysoki szczupły ponad miarę.. trochę łysy..z głową jak kosmita.. w której myśli Piękne cho- wał..musiał budzić i wesołość i grozę i litość ..gdy tak czekał..wtedy...ale przecież nie potem gdy już jechał..bo kompan z niego był i człowiek-dusza..że do serca przyłóż... Mój Wuj Wspaniały jeździł na wernisaż..głownie do Krakowa ukochanego....ale przecież nie tylko..zawsze z plecakiem..jakby przybył prosto z tych gór zdobytych..gdzie szedł ..czy z tego Pięknego lasu pod Kielcami..bo mój Wuj Wspaniały był oszczędny..dużo nie wydawał na jedzenie i wino.. ale za to miał na obrazy..na świątki..na podróże..takie..to potrem miał te obrazy na ścianach..a świątki na pólkach..pokoju..korytarza.piwniczki..tam w Tym lesie..to i znali go tu i ówdzie..gdy że kupi się dowiedzieli..to i tolerowali jego małe dziwactwa..nadmierną szczerość i niezłomne zasady...i humor... ...do Nas wpadał wieczormai..jak już było po..późno raczej..z czymś pod pachą..ot tak na wikt ..opierunek sen.. rozmowę..potem „taszczył” mnie po tym Krakowie Całym przedpołudniami pokazując rzeczy że może innym by się nie śniło..albo przy obiedzie snuł z Tatą opowieści z gór..albo jak było wtedy tam na Waszyngtona... Człowiek Uśmiechnięty...bo Mój Wuj Wspaniały był Człowiekiem Uśmiechniętym..ale też i poważnym był człowiekiem.. wobec swoich zasad ..wobec szacunku dla człowieka przyrody historii...tego ziemskiego stworzenie które jedyne..i takie Piękne...i ludzkiej biedy... Jak to dziwnie się plecie teraz pomyślałem....że Mój Wuj Wspaniały miał brata..razem w partyzantce.. potem Ten w Krakowie..potem Ten w Lesie.. a tamten?.. z niemieckim wyrokiem za podziemną szkołę... skazany przez bolszewików jeszcz ena parę lat wątlego zycia....przez ten dól z gównem który śni mi się czasem po nocach..bo taki niewyobrażalny w swojej podłości... w swoim odczlowieczeniu..a przecież tylko z opowiadań mi znany..z opowiadań Wuja..o Tamtym pod drzwiami.. o Tamtym wraku człowieka..Brata..Ojca.. Dziadka..co to nie przeżył już czterech lat..ale jeszcze otworzył szkołe.. Mój Wuj Wspaniały tylko tych nie kochał..tych-bolszewickich-nie-ludzi z nad tego dołu..z tej katowni..jak nie kochała ich Moja Bacia..Moja Mama.. Ja... Mój Wuj Wspaniały realizował marzenia...ha!.. gdy miał 80 lat wykupił miejsce w dwutygodniowej wyprawie na Kaukaz..pamiętam..jak wrócił... do swego Lasu.. bo byłem Tam.. pamiętam..jakie miał spękane wargi..policzki chude okaleczone nogi.. i jak opowiadali wtedy że ‘wariat”.. że trzeba go było przez ostatnie dni prawie nieśc..tam w tych wysokich górach..i jak powiedział mi...leżąc wtedy taki zmęczony: „Adam jestem Szczęśliwy”.. Ha!..tak..Moja Ciotka..a jego żona przecież..kręciła wtedy głową z niedowierzaniem.. bo Jej powiedział że do Włoch...bo pewnie by nie chciała żeby jechał....bo by się bała..a tak to tylko kręciła głowa z niedowierzania.. i też mowiła mi „wariat”..ale jakoś inaczej... ciepło...i z podziwem.. i z tajemniczym Uśmiechem.. może dlatego tak Ona..że sama była przewodnikiem po innych górach...to i widziała to i owo..to i była tu i tam.. ech fajna ta Moja Ciotka Wanda.. cmok... ..trochę z nim miała za swoje..przyzanm..bo i telwiwzji taki nie pooglądał..raczej w książce zatonął...to i się nie nagadał wieczorami..już bardziej te świątki chyba..i w lecie taki nie spał w domu tylko w ogrodzie...w domku drewnianym ..póki późna jesień go nie wygnała..i dreptał taki do szpitala przez ten las... czy wiosna czy zima..i młody i stary..przez ten las..Piękny..albo gdzieś ot tak..z tym psem.. Moja Ciotka Wanda była z nim Zawsze..gdy umarł i ona zamarła...Moja Ciotka Wanda Wspaniała... ..ech gdzie On teraz..ten Mój Wuj Wspaniały który tak uwielbiał Moją Mamę.. ..Mój Wuj Wspaniały który nauczył mnie szacunku dla Ludzi i Piękna jak mało kto....Mój Wuj Wspaniały który tyle mi pokazał.. i że można.. i ze warto.. Mój Wuj Wspaniały który był Wspaniały......bobs 6 vis a vis | listopad 2007 listopad 2007 „Moja Irlandia” | vis a vis 7 wiersze wróciły *** za miejscami zielonkawą a zasadniczo niebieską tonią zostaje wyspa staje się wspomnieniem wiersze wróciły dziwnie dłuższe z podjesienną melancholią i chłodem z migotliwym światłem pluskiem deszczu z namiętnymi piosenkami Pottera i Lipnickiej piszę moje czerwone paznokcie na białej koronkowej serwecie morze, 10.06.2007 *** zabieram na stopach srebrny piasek z wyspy *** obserwuję cień lampy na szybie świece na twarzy przechodnia mokrą jezdnia sunący tramwaj jakbym widziała dziwnie pierwszy raz zaskakuje jesień? jeszcze wczoraj było więcej o 25 stopni pomyśl jak bardzo było ciepło prawie upał dziś wieje po nerach i kurtka to mało gorąca herbata i nawet twoje ramiona to mało, żeby odegnać wrzesień ... morze, a zaraz potem brzeg 10.06.2007 *** Słowa Obrazy Pamięć różne Schronienia i Formy Przetrwania Irlandia, podróż, 10.06.2007 Dziwne *** księżycowe dziecko przeżywa uczucia w ukryciu ślimak cofający się do skorupki ostryga rodząca perłę listy pocztyliony pełne wieści uczuć puste koperty listy niewysłane elektroniczne listy kody zero - jedynkowe żyją ptaki ciągle świergocą w koronach co dalej? Noc z 10 na 11 a może już ranek? w czerwcu 2007, Cork Wspomnienie FRAGMENT WYSTAWY „FOTOGRAFIA OBRAZ WIERSZEM?.. ” KLUB POD z zielonoszarej wyspy przywiozłam dwa błękity (morza i nieba) 18/19.06.2007 już Kraków JASZCZURAMI LISTOPAD 2007 R. PRACE POWSTAŁY PRZY WSPÓŁPRACY: PIOTRA OPALIŃSKIEGO, LUCY MARTIN Bożena Boba-Dyga „Różne spojrzenia...” PAWLIKOWSKIEJ I ANNY WIDLARZ