idź na wybory! idź na wybory!
Transkrypt
idź na wybory! idź na wybory!
TOMASZEWSKI | MIKOS - SKUZA | BORECKI | WYBORY ISSN 1897-4759 LEXU§ Miesięcznik Samorządu Studentów WPiA | nr 6 (10), październik 2008 DYSKUSJA LEXU§A RÓWNOŚĆ s.22 REPORTAŻE LUCIEŃ PORONIN s.27 INFORMACJE USOS petycja s.5 IDŹ NA WYBORY! 22 października 2008 r. s.14 - 17 R E K L A M A LUCIEŃ SPIS TREŚCI NOWOROCZNIE -Aleksander Jakubowski- Miejsce akcji: Uniwersytet Warszawski Czas akcji: Epoka rejestracji Występują: USOS, studenci, narrator Studenci i USOS Studenci USOSie... USOS (milczy) Studenci (głośniej) USOSie! USOS (milczy) Studenci (fortissimo) USOSie!!! USOS (milczy) Narrator USOS nie odpowiada studentom! {LEXU§ 6/2008} Informacje Pierwszaka portret własny ....................................................................s.4 Zanim o... .............................................................................................s.4 Dziekan też człowiek.............................................................................s.5 Petycja w sprawie funkcjonowania USOS ............................................s.5 Sprawozdanie z Hamburga .................................................................s.11 ”Sapere aude” czy “primum edere deine philosophari”........................s.12 Akademicka Poradnia Prawna............................................................s.12 I po co te wybory?...............................................................................s.14 Pojedynek na papierowe miecze ........................................................s.16 Czy mogliśmy więcej?.........................................................................s.18 Konkordat polski w świetle Konstytucji RP..........................................s.32 Przychodzi student do lekarza ............................................................s.34 Po lekturze “Eseju o duszy polskiej” R. Legutki ..................................s.36 Rzecz o kodeksach honorowych.........................................................s.37 Harcerze? Nie wierzę..........................................................................s.37 Wywiad prof. Tadeusz Tomaszewski ..................................................................s.6 dr Elżbieta Mikos - Skuza .....................................................................s.8 Tymoteusz Zych..................................................................................s.20 Michał Fąderski...................................................................................s.30 Dyskusja Lexu§a Równość damą szkodliwą ..................................................................s.22 Równość dla wszystkich .....................................................................s.23 Równość - sen ośmiolatka ..................................................................s.24 Wolności i sprawiedliwości nie ma bez równości ...............................s.25 Reportaż You were in Chelas? ..........................................................................s.26 Obóz KN Utriusque Iuris - Poronin......................................................s.27 Będę brał Cię w aucie, czyli jak tworzy się legenda............................s.28 Koła Naukowe Naukowy ruch .....................................................................................s.35 Kurtyna Tyle tytułem porejstracyjnego wstępu. ;-) Nowy rok akademicki jest dobrym czasem do rozważań nad "Lexussem". Nasza wydziałowa gazeta stale rozwija się i to w ogromnym tempie - w myśl zasady, którą sami sobie narzuciliśmy - by każdy następny numer był lepszy od wcześniejszego a gorszy od następnego. To prawda: jest krew, jest pot, są łzy - ale stachanowskie bicie normy nie zostało zatrzymane i, mając poparcie całej redakcji obiecuję nie zostanie zatrzymane. Jeszcze więcej stron, jeszcze więcej koloru, jeszcze większy nakład, jeszcze więcej reklamodawców, jeszcze więcej ciekawych artykułów, reportaży, wywiadów, informacji potrzebnych dla studenta i odpowiadających na wasze zapotrzebowanie - widzieliście to w ostatnich miesiącach, zobaczycie też i w nadchodzących. Z nadzieją i radością patrzę na błyskawicznie powiększającą się redakcję "Lexussa" - tak wielka chęć zaciągnięcia się na pokład gazety wyrażana przez studentów wymusza na nas reorganizację, którą przeprowadzimy do końca roku. Już najbliższe numery przyniosą solidny cykl o zawodach prawniczych, liczne (bogate w nagrody!) konkursy, wywiady ze znanymi absolwentami czy inne nowinki-niespodzianki będące odpowiedzią na wyrażane przez was zainteresowanie (odnajdziecie je już w tym numerze). To nie jest propaganda sukcesu - to rzeczywistość. Pragnących ją kreować i zmieniać na lepsze zapraszam 27 października 2008 r. do Sali Dziekańskiej (sala 37 Collegium Iuridicum I) o godz. 18:30 Wasz red. nacz. Aleksander Jakubowski Uwaga! Konkurs! Redakcja gazety Lexu§ zaprasza do udziału w konkursie na najlepszy reportaż. Tematyka dowolna - preferujemy prace związane z naszym Wydziałem Prawa i Administracji. Objętość 6000 lub 12000 znaków. Mile widziane zdjęcia. Prace prosimy przesyłać na adres [email protected] z dopiskiem “Reportaż dla Lexussa”. Termin nadsyłania prac do 20 listopada 2008 r. Najlepsze prace zostaną opublikowane, zaś na autorów czekają bardzo atrakcyjne nagrody! Ogłaszamy konkurs na imię dla bohatera lexussowych komiksów rysowanych przez Tomasza Pastuszkę. Najbardziej kreatywne pomysły zostaną nagrodzone. Imiona prosimy przesyłać na adres [email protected] z dopiskiem “Imię dla bohatera”. Termin nadsyłania prac - 20 listopada 2008 r. Kultura Zobaczyć Nowe Horyzonty... .............................................................s.31 Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Gotham City..................................S.31 Komiks ...............................................................................................s.38 Redaktor naczelny: Aleksander Jakubowski Z-ca redaktora naczelnego: Jerzy Bombczyński Sekretarz redakcji: Adam Jasiński Zespół ds. reklamy i promocji: Magda Gutowska, Jan Jarosławski, Marta Klonek, Anna Rak, Marta Zadrożna Autorzy numeru: dr Paweł Borecki, Bartosz Grzesiowski, Magdalena Jakubek, Aleksander Jakubowski, Michał Jarczewski, Adam Jasiński, Filip Jurzyk, Marta Klonek, Magda Olszewska, Weronika Papucewicz, Tomasz Pastuszka, Katarzyna Piotrowska, Piotr Siekierzyński, Aleksandra Sumlińska, Damian Szczerbaty, Jakub Wiśniewski, Robert Wodzyński Projekt okładki: Dagna Biernacka (ASP Kraków) Fotografie: Michał Jaskólski, Filip Jurzyk, Piotr Karaska, Adam Klimowski, Damian Przybylski (zdjęcia p. prodziekan Mikos-Skuzy) Korekta: Adam Jasiński, Magdalena Olearczyk Opracowanie graficzne i DTP: Jerzy Bombczyński Dyżury Redakcji: środa 16:00 - 17:00 - pokój 44 - Collegium Iuridicum I Adres e-mail: [email protected] LexuSS zaprasza! Wszystkich chętnych zapraszamy do pracy w “Redakcji Lexu§a”: dziennikarzy, grafików, fotografów, korektorów oraz chętnych do pracy w zespole ds. reklamy i promocji na spotkanie 27 października 2008 r. o godz 18:30 do Sali Dziekańskiej (sala 37 Collegium Iuridicum I) WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 3 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Pierwszaka portret własny ZANIM O... -Bartosz Grzesiowski- -Jakub Wiśniewski- raz z początkiem października dla wielu rozpoczyna się pierwszy etap nowej drogi, nowej przygody. Nowi studenci, przekraczając granicę uniwersytetu przy Krakowskim Przedmieściu, opuszczając przytulny dom i rzucając się bez opamiętania w wir, bardzo szeroko pojętego, studenckiego życia przygotowują się na zupełnie nowe doznania. W Do tej grupy należę i ja. Dlatego postaram się opisać moje wrażenia, obawy i nadzieje, tuż przed przekroczeniem tej magicznej bramy i poznaniem na własnej skórze zalet i wad płynących z przynależności do specyficznej i, dla wielu, egzotycznej warstwy społeczeństwa jaką jesteście wy (my?), drodzy studenci. Nie chcę sobie uzurpować tytułu głosu pokolenia, na pewno każdy nowicjusz na swój własny sposób wyobraża sobie to, co go niedługo spotka. Tym niemniej wierzę, że niektóre wrażenia będą dla nas wszystkich wspólne. Sen o Warszawie Na pewno pierwszą i najbardziej drastyczną zmianą, która już niedługo zajdzie w moim życiu jest przeprowadzka z ciepłego, przepełnionego opieką i nieskończoną radością domu rodzinnego do strasznej, wielkiej i głośnej stolicy. Tak, ja też nie mogę się już tego doczekać. Szczerze mówiąc, więcej we mnie w tej chwili nadziei i marzeń niż obaw. Warszawa od samego początku zrobiła na mnie o wiele lepsze wrażenie niż na przykład Kraków, co na pewno dla wielu będzie niezrozumiałe, a dla mnie trudne do wytłumaczenia. Może to wynika z pewnego upodobania do wielkich słów, haseł. W końcu to stolica państwa, tuż za rogiem urzęduje prezydent, a niewiele dalej - swą siedzibę ma premier. Na pewno jest to miasto wielkich możliwości i perspektyw, które wymagają wyłącznie odpowiednich predyspozycji połączonych z samozaparciem i niewzruszonej wiary w powodzenie i zrealizowanie swoich marzeń. Jednak dla mnie, kogoś kto nigdy nie musiał się martwić o przygotowanie obiadu czy wypranie spodni, zamieszkanie samemu w kawalerce na zielonym Żoliborzu, samo w sobie implikuje dodatkowe wyzwania. Jednakże, skoro od odrobiny samodzielności jeszcze nikt nie umarł, to i ten aspekt traktuje raczej jaką drobną przeszkodę niż poważny powód do niepokoju. W Prawo zwrot! Stało się, zostałem studentem Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. O ile studiowanie prawa było moim celem i marzeniem od lat, to już wybór uczelni nie był taką oczywistą oczywistością. Na pewno wielu spośród tych, którzy przed podjęciem ostatecznej decyzji o wyborze kierunku i uniwersytetu, próbowali się dowiedzieć co nieco o warszawskim wydziale prawa, spotkało się z całą gamą stereotypów i różnych wyrazów niechęci. Ja na przykład mam znajomego, który twierdzi, że jedynym tematem dyskusji studentów tego wydziału jest mrożący krew w żyłach fakt, że “tata kupił mi zły spojler do porsche”. Zdanie to, oczywiście wyolbrzymiając, dobrze obrazuje opinie niektórych o naszym wydziale. Banda bogatych dzieci, pisząca 4 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Notatki na zielono, żeby nie można ich był kserować (w innej wersji - każąca sobie płacić za ich udostępnienie kolegom) - to my? Wystarczy przez chwilę przyjrzeć się rozmowom na forum mojego rocznika, żeby przekonać się, że nikt z inkryminujących nie miał nigdy z ludźmi z wydziału za wiele wspólnego. I całe szczęście. Kiedy już upewniłem się, że dokonałem dobrego wyboru uczelni, powstało pytanie, co tam ciekawego będę miał do roboty. Już pierwszy rzut oka w specjalne wydanie “Lexussa” czy też sprawdzenie listy dodatkowych przedmiotów i wykładów w USOSie (o którym później) udowadnia, że nuda raczej nieczęsto zawita w moje skromne progi. Dostępnych jest tyle form aktywności, od kół naukowych, przez redagowanie wydziałowego pisma, aż po działalność w samorządzie studenckim, że chyba każdy będzie w stanie znaleźć tutaj coś dla siebie. Jednak studia to (podobno) też nauka. Na pewno przerażający, na pierwszy rzut oka, wydawać się może przytłaczający, dla zwykłego śmiertelnika, jej natłok. Logika, prawo rzymskie, powszechna historia państwa i prawa - to brzmi groźnie. Ale kto by się tym przejmował, skoro zajęcia (z tego co słyszałem) trwają tylko kilka - kilkanaście godzin w tygodniu, a sesja dopiero za kilka miesięcy? Moje początkowe obawy szybko znikły po tym, jak okazało się, że na wydziale przez wielu praktykowany jest mój ulubiony styl nauki na ostatnią chwilę. Nie żebym był leniwy - po prostu stworzono mnie do pracy do presją... Oczywiście, styl ten zawiera w sobie pewne niebezpieczeństwo, co najłatwiej można sobie uświadomić obserwując znajomych ze starszych roczników, którzy to w kampanii wrześniowej walczą z zaciętością i odwagą, tylko niewiele ustępującą ich historycznym archetypom. A zatem skoro ani mieszkanie w Warszawie, ani natłok nauki, ani “źli ludzie” z wydziału nie napawają mnie lękiem, to czy jest coś, co sprawia, że budzę się spocony i przerażony w środku nocy? Tak .Umieraj Studencie Okrutną Śmiercią USOS, czymże jest to stworzenie? Jakaż siła musi w nim tkwić, skoro potrafi wzbudzić w rzeszach studentów aż taki zamęt. Piszę te słowa na tydzień przed rozpoczęciem mitycznej “giełdy”, wtedy też będę musiał przeznaczyć moje cenne żetony na jakieś oguny i inne spece. Doprawdy, nazwa jest iście adekwatna, ponieważ to wszystko przypomina ruletkę - na co postawić aby wygrać? Ja nie wiem. Zdarza mi się czasami marzyć o starych, dobrych czasach - bez internetu i fałszywych usosowych bożków. Jednak skoro działalność człowieka nastawiona jest na ułatwianie sobie życia, to może i ten system okaże się nie taki straszny jak go malują? Może wymaga tylko lepszego poznania, nie otwierając się przede mną od razu na pierwszej randce. No cóż, pozostaje tylko wytrwałość i wiara w to, że nawet najbardziej zawiłe meandry komputeryzacji naszego życia są do opanowania, oswojenia i polubienia. Bać się czy nie bać? Jak już pisałem na początku, przed nami otwiera się kolejny rozdział naszego życia, przynoszący nowe doznania i doświadczenia. Jak wszystko co nieznane, wzbudza w nas ambiwalentne uczucia - ciekawości i obawy. Tylko od każdego z nas zależy jak wkroczymy na tę nową drogę. Czy będziemy bać się nawet wyjść z domu, czy też wpadniemy do budynków Collegium Iuridicum z impetem o sile tornada, sprawiając, że po nas już nic nigdy nie będzie tam takie jak wcześniej. … „przyjaźniach na całe życie”, „karierze” i „przygodzie”, pochylmy się chwilę nad ułomkami wspomnień; przypomnijmy sobie, jak studia wprzęgły nas zupełnie! w swe tryby. Jest to zadanie żaka nieheblowanego, takiego jak ja, nie zaś starszaka, który wykuł już ostrogi na „Lexusowych” łamach. Tylko bowiem nasz rodzaj, po świeżacku naiwnie i gorliwie, może oddać nastrój tamtych dni, z ich (przeróżnymi) olśnieniami i inicjacjami. Oby tylko tężyzna pióra nie zawiodła śmiałka! Wtedy nawet najtrafniejsze spostrzeżenia tkwią niby w barłogu, a branżowa Rodzina z zakłopotaniem spogląda na sflaczałe libido literackie pierwszaka. Na początku: skąd pomysł wyboru tej, a nie innej, uczelni? Czy mógł się wziąć z niczego, czyli (jak to określiła była, zanim jeszcze dojrzałem do tego, by nie chodzić zbyt rzetelnie na wykłady, jedna z przełożonych) z głowy, jak postać Ateny? Być może, w moim przypadku istnieją pewne przesłanki, nasuwające takie podejrzenie, ale do stu przepastnych kodeksów opatrzonych komentarzem! większość moich rówieśników kierowała się przecież kryteriami racjonalnego umysłu. Zadecydowała uznana marka WPiA UW. Jest w tym coś z pokładania wiary w dobrą krew; pewność, że instytucja, która prowadziła się bez zarzutu przez dwadzieścia tłustych dekad, zapewni na okres, niedługich przecież, studiów należytą opiekę dydaktyczną. Gdyby jednak iść tropem długości metryki, warszawski wydział prawa okazałby się zaledwie dojrzały w porównaniu z najstarszą uczelnią w Polsce. Podobno starość posiada te same apetyty, co młodość, tylko nie te same zęby. My owych zębów jeszcze nie wykruszyliśmy. Rzadko bywa tak, że człowiek nie rozmija się w żadnym punkcie pomiędzy swymi oczekiwaniami a zastaną rzeczywistością. Tak więc muszę wymienić kilka moich złudnych przeświadczeń. USOS uciążliwy? należy ten krzywdzący osąd nieco przekształcić. Do niego trzeba się po prostu sposobić jak do kapryśnej dziewczyny. Zdziwić może się ktoś przeświadczony o przysłowiowych warszawskich przebitkach. To znaczy, jeśli ktoś chce zaznać awansu społecznego, drożyznę znajdzie, lecz oczy przeciętnego, studenckiego centusia rozjaśni znajomy, masowy asortyment, jak również dyskontowanie zniżek wprost z rzędów długich półek-rabatek w hipermarketach. Szaro-buro, nudno, głucho. Z moich skąpych doświadczeń wynika, że wystarczy zapuścić się doskonale zorganizowanym transportem miejskim na obrzeża, by odnaleźć spore, zalesione tereny, pozwalające na aktywny wypoczynek. Ba! Wystarczy przebiec się wzdłuż lewego brzegu Wisły. Ma to ponadto swą zaletę w postaci możliwości zwiedzenia Pragi z zachowaniem pewnego dystansu. Tyle o łamaniu stereotypów. Tylko Panie z dziekanatu są niezawodne. One są opoką, ciągłością i sensem. Pierwsza kolizja okazała się planowo nieprzyjemna. Nie doznałem zawodu (w ogóle w krawacie jestem mniej awanturujący się). Ta nierówna, tradycyjna walka niesfornej braci studenckiej z dziekanatowymi Paniami nadaje ich twarzom połysk takiego… no nie wiem… heroizmu. Wypada nam szanować i rozumieć swą dziejową powinność. Czy przyroda zna szakala chichoczącego jak hiena? Czy byłby on traktowany z należytym respektem? Lecz tu muszę przerwać, niczym „nasz natchniony chór” „Odę do Radości” na inauguracji. Pisanie sobotnie (nie niedzielne! W niedziele pisania nie ma; jest dłuższe spanie) ma tę zaletę, że nie przyprawia o suchą rękę suto opłacanego felietonisty, który rodzi w bólach zgnębione natchnienie. INFORMACJE DZIEKAN TeŻ CZŁOWIEK -Weronika Papucewiczielu studentów zastanawia się z pewnością nad karierą naukową. Część myśli nad tym, jakby to było zasiąść w fotelu dziekana albo jednego z prodziekanów Wydziału Prawa. Snując takie rozważania,, studenci zakładają, że osoba na tak wysokim stanowisku ma z pewnością mnóstwo czasu na własne rozrywki. Czasem, który ma być ku temu odpowiedni są według wielu wakacje, bo czy Kazik Staszewski nie śpiewał „gdy nie ma w domu dzieci..." W Rzeczywistość jest jednak zgoła inna. Miałam przyjemność porozmawiać z kolegium dziekańskim naszego Wydziału o tym, w jaki sposób spędziło wakacje. Ku zdziwieniu wielu, zarówno prof. Krzysztof Rączka, dr Elżbieta Łojko, jak i dr Elżbieta MikosSkuza nie mieli czteromiesięcznych wakacji. Co więcej, ich wolny czas był okrojony do tego stopnia, że na wypoczynek pozostało im zaledwie kilkanaście dni. Przesłuchanie, jakie zostało przeprowadzone doprowadziło nas do kilku faktów. Mianowicie, dziekan Rączka spędził dwa tygodnie w ciepłych krajach, z poufnych źródeł wiemy, iż była to Grecja. Jak zapewniał, wypoczął i jest gotowy do dalszej pracy, tym razem na nowym stanowisku. Pani doktor Łojko wybrała się na 14 dni do sanatorium, zaś na kolejne kilka nad polskie morze - do Gdańska. Tam, jak z zeznań wynika, zbierała bursztyny i relaksowała się przed kolejnym trudnym i pracowitym rokiem. Ostatnią osobą, która zgodziła się podzielić swoimi wakacyjnymi wspomnieniami, była prodziekan ds. studenckich pani dr Mikos-Skuza. Jak sama przyznała, ostatnimi czasy miała bardzo dużo zajęć związanych z pełnieniem obowiązków prodziekana. Pani doktor znalazła jednak idealne miejsce na wypoczynek, czyli lodowce na Islandii. Wróciła stamtąd zachwycona różnorodnością krajobrazu i niewiarygodną możliwością obcowania z przyrodą. Na wycieczkę namówili ją synowie, którzy stwierdzili, że chcą zwiedzić Islandię śladami Wikingów. Jak widać, kolegium dziekańskie miało okazję, by złapać chwilę oddechu przed kolejnymi miesiącami zmagań z problemami codziennego życia wśród wykładowców i studentów. Nam, jako redakcji, nie pozostaje nic innego jak życzyć powodzenia i sił na nowy, 201 już rok istnienia Wydziału Prawa i Administracji UW. Studentom zaś proponujemy zastanowić się nad tym jaką drogę kariery podejmą... {LEXU§ 6/2008} PETYCJA W SPRAWIE FUNKCJONOWANIA UNIWERSYTECKIEGO SYSTEMU OBSŁUGI STUDIÓW Szanowny Panie Dziekanie, zwracamy się z gorącą prośbą o zaobserwowanie licznych trudności, jakie codziennie napotyka student prawa, korzystając z Uniwersyteckiego Systemu Obsługi Studiów (USOS). System informatyczny, który powinien być chlubą naszego wydziału, pozostawia wiele do życzenia-zamiast być sprawnym narzędziem pracy, staje się przeszkodą. Prosimy o bliższe przyjrzenie się aktualnym problemom. W dniach od 23.09.2008r. do 28.09.2008r. odbyła się III tura rejestracji na przedmioty (tzw. „giełda”) przy wykorzystaniu systemu USOS. Przebieg rejestracji okazał się być jednak na tyle wadliwy, że skłonił nas do sformułowania owej petycji. Skala rejestracji przerosła możliwości funkcjonowania systemu. 23.09.2008r., gdy o godzinie 21.00 rozpoczęło się logowanie na „giełdzie”, system przestał działać, a na ekranach monitorów pojawił się komunikat: „The service is not available. Please try again later”. Mimo że już o 22.00 odbyło się pierwsze losowanie, uczestniczyć w nim mogli tylko nieliczni szczęśliwcy. Choć pierwsza próba się nie powiodła, studenci wciąż próbowali się zarejestrować; udało się to tylko tym, którzy wytrwali w swych próbach do około 02.00 - 03.00 w nocy. Kolejna tura losowania odbywała się o 10.00, jednak mniej więcej od godziny 08.00 system ponownie przestał działać. Najlepszymi godzinami na rejestrację pomiędzy pierwszą turą losowania (22.00) a kolejną (10.00) były godziny między 03.00 a 06.30. Nie wdając się w nadmierne szczegóły, kolejne dni wyglądały podobnie, poprawa następowała dopiero wraz ze zbliżaniem się końca „giełdy”. Studenci tracili długie godziny starając się zmienić swój plan, często bezskutecznie. Pomimo, że bezpośredni asumpt do powstania tej petycji dały wyżej opisane wydarzenia, to faktem jest, że nie tylko w tych okolicznościach Uniwersytecki System Obsługi Studiów zawodzi. Często podczas rejestracji na egzaminy ustne serwer przestaje działać przynajmniej na kilkanaście minut. Studenci czują się niedoinformowani, rodzi to niepotrzebne emocje. Brakuje informacji o ewentualnych opóźnieniach czy awariach. przeciążenia. Owa przerwa powinna być więc znacznie dłuższa, aby znaczna grupa studentów mogła bez przeszkód wziąć udział w zapisach. Sugerowalibyśmy również rozpoczęcie rejestracji na „giełdę” dla studentów różnych lat w innych terminach (tak jak obecnie działa rejestracja dla I roku). Oba przedstawione wyżej rozwiązania pozwoliłyby uniknąć sytuacji, gdy nadmierna liczba studentów stara się zapisać na zajęcia jednocześnie. Jeżeli problem leży po stronie finansowej (gdyż system informatyczny wydziału jest niedoinwestowany), pomóc mogłyby banery reklamowe na stronach USOSa. Próba komercjalizacji Uniwersyteckiego Systemu Obsługi Studiów może budzić pewien niesmak, ale wierzymy, że przyniosłoby to wymierne skutki finansowe. Studenci prawa w swej znacznej liczbie, skupieni na jednej stronie, mogą stać się cenną grupą docelową dla potencjalnych reklamodawców. Pieniądze uzyskane z reklamy mogłyby posłużyć np. jako dofinansowanie nowych, szybszych serwerów. Postulujemy również ujawnienie listy rankingowej studentów, według której przydzielane są zestawy i uwzględniane preferencje. Rzuciłoby to sporo światła na na sam proces przydzielania grup i częściowo ograniczyłoby rozczarowanie związane z niepomyślnym losowaniem. Przedstawiony stan faktyczny budzi nasz ogromny niepokój, tym większy, że sytuacja ma miejsce na najlepszym Wydziale Prawa i Administracji w Polsce. Zwracamy się zatem z uprzejmą prośbą o dokładne przeanalizowanie sprawy. Chcielibyśmy poznać plan działań, który doprowadzi do rozwiązania problemu. Mając na uwadze dobro wydziału, z niecierpliwością czekamy na odpowiedź. Z wyrazami szacunku Studenci Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego Czując się integralną częścią naszego Wydziału Prawa, nie możemy pozostawać obojętni na tak nurtujące problemy. Chcielibyśmy zaprezentować kilka sugestii, które, jak wierzymy, mogłyby przyczynić się do częściowego rozwiązania problemu. Po pierwsze, można inaczej zaprojektować harmonogram giełdy, mając na celu uniknięcie sytuacji, gdy studenci całego wydziału starają się zarejestrować w tym samym momencie. W bieżącym roku przerwa pomiędzy rozpoczęciem rejestracji a pierwszą turą losowania wynosiła godzinę. Łatwo przewidzieć, że wszyscy studenci pragnący zmienić grupy ćwiczeniowe będą starali się wziąć udział już w pierwszej turze-duża ilość zainteresowanych taką zmianą sprawia, że serwer nie wytrzymuje WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 5 {LEXU§ 6/2008} WYWIAD “ Przede wszystkim zależało nam na tym, żeby iść do przodu” z prof. Tadeuszem Tomaszewskim rozmawia -Magda OlszewskaMagda Olszewska: Piastował Pan funkcję dziekana od 2001 roku. W czasie Pana kadencji wprowadzono system USOS, wybudowano budynek biblioteki przy ul. Oboźnej, odbyły się też huczne obchody 200-lecia WPiA. Czasy Pana rządów można śmiało uznać za okres świetności tego Wydziału. Jak Pan sam ocenia swoją kadencję z czego jest Pan zadowolony, a co z perspektywy czasu - zrobiłby Pan inaczej? Prof. Tadeusz Tomaszewski: Przede wszystkim zależało nam na tym, żeby iść do przodu. My wszyscy, to jest cały Wydział, Rada Wydziału i Kolegium Dziekańskie, uznaliśmy, że potrzebny jest silny impuls do rozwoju, co powinno być uwidocznione także w rankingach. Wydział Prawa i Administracji w Warszawie zawsze był uważany za jeden z najlepszych w Polsce i my postanowiliśmy przywrócić mu tę pozycję, a nawet postarać się, by znalazł się na pierwszym miejscu. Żeby zrealizować ten zamysł musieliśmy wdrażać w życie kolejne elementy planu należało stworzyć dobre warunki do studiowania, ułożyć dobry program, wybudować bibliotekę dla studentów i zorganizować takie zaplecze techniczne, jakie niewątpliwie stanowi USOS, które usprawni cały system obsługi studentów. Nie wiem, czy można to nazwać okresem świetności my po prostu pracowaliśmy tak, jak uważaliśmy, że powinniśmy pracować. Jeśli zaś chodzi o to, z czego jesteśmy zadowoleni, to niewątpliwie za satysfakcjonujący należy uznać fakt, że Wydział się rozwija. Pierwszym aspektem tego rozwoju jest znaczące zwiększenie liczby studentów, przy czym nie chodzi tu tylko o studentów stacjonarnych i niestacjonarnych. Udało nam się również uruchomić studia na kierunku administracja, które zostały parę lat wcześniej przerwane. Ważną kwestią jest również uruchomienie i ciągły rozwój studiów podyplomowych, które okazały się być strzałem w dziesiątkę i w niedługim czasie zyskały sporą popularność i prestiż. Obecnie mamy w ofercie dwadzieścia kilka studiów podyplomowych, nie mogę nawet podać dokładnej liczby, bo ona z roku na rok się zmienia i w tym roku akademickim znowu uruchamiane są dwa albo trzy nowe. Rozszerzyliśmy dodatkowo studia doktoranckie z kilkunastu do kilkuset osób, co stanowi znaczącą zmianę jak na studia wyższego stopnia. Oczywiście nie da się naszego planu zrealizować szybko i całkowicie tak, jakbyśmy chcieli. Naszym marzeniem było zbudowanie jednego budynku dla całego wydziału, który by miał parę tysięcy metrów kwadratowych, byłby przeszklony, wszyscy moglibyśmy się tam razem pomieścić i mieć dobre warunki do pracy niestety realia są inne. Wcześniej już powstał budynek na ulicy Lipowej, który umożliwił nam między innymi otwarcie studiów wieczorowych, był to więc znaczący krok w rozwoju Wydziału. Niebawem okazało się jednak, że to jest wciąż za mało, że musimy polepszyć warunki zarówno dla studentów, jak i dla pracowników. W takich okolicznościach zrodziła się Idea wybudowania budynku przy Oboźnej. W trakcie 6 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS „ Cały czas walczyliśmy o to, by podnieść rangę wydziału zarówno w oczach studentów, ich rodziców jak i opinii publicznej, bo żeby walczyć o kandydatów, musieliśmy pokazywać co robimy dobrego. Same obchody jubileuszu 200-lecia Wydziału, oprócz tego, że było to bardzo podniosłe wydarzenie, były również pomyślane tak, aby pokazać nasz Wydział na Uniwersytecie i to się chyba udało. dyskusji okazało się, że palącym problemem jest brak dogodnej lokalowo biblioteki, wobec czego tak zaprojektowaliśmy ten budynek, aby nie tylko fot. gazetaprawna.pl Pomieścił Instytut Nauk Prawno-Administracyjnych, którego siedzibą miał być według pierwotnych założeń, ale by również udało się umieścić tam nową bibliotekę. Z opinii studentów wnioskuję, że to był dobry pomysł, co potwierdza wygrana tego budynku w konkursie na Ulubieńca Warszawy, w którym głosowali również nasi studenci. Ponadto zbudowaliśmy od podstaw i zmodernizowaliśmy dziekanaty, co znacząco usprawniło pracę administracyjną na Wydziale. Ułatwiło to też życie studentom, którzy nie muszą już stać w ciemnych korytarzach, a wręcz w ogóle nie muszą się tam zbyt często pokazywać, co jest również dużą zasługą USOS-a. Nawiasem mówiąc, myślę, że końcowym efektem tych procesów będą dziekanaty wirtualne, w których student nie będzie musiał się pojawiać, chyba, że będzie miał sprawę do prodziekana do spraw studenckich.Oddaliśmy również - wraz z Uniwersytetem, ale mamy tu swój udział finansowy i lokalowy - powierzchnie dydaktyczne w Starym BUW-ie, gdzie korzystamy z dużej auli na dole i całego piętra na górze, co polepszyło warunki do prowadzenia zajęć. Udało nam się wreszcie unowocześnić programy studiów wprowadziliśmy prawo europejskie, którego wcześniej nie było, a na które z oczywistych powodów pojawiło się zapotrzebowanie. Cały czas walczyliśmy o to, by podnieść rangę wydziału zarówno w oczach studentów, ich rodziców jak i opinii publicznej, bo żeby walczyć o kandydatów, musieliśmy pokazywać co robimy dobrego. Same obchody jubileuszu 200-lecia Wydziału, oprócz tego, że było to bardzo podniosłe wydarzenie, były również pomyślane tak, aby pokazać nasz Wydział na Uniwersytecie i to się chyba udało. Równie ważne było utrzymywanie związków z samorządami prawniczymi, ponieważ zakładamy, że są to miejsca, do których będą się kierowali nasi absolwenci. Zależy nam na tym, żeby z jednej strony łatwiej było się dostać naszym studentom na aplikacje, z drugiej zaś by zostali potem dobrymi prawnikami. Ważne jest aby udało się zharmonizować teorię, której my uczymy, z wiedzą praktyczną, którą zdobywają na aplikacjach. MO: Czy są jakieś kwestie, których dotychczas nie udało się zrealizować? TT: Z rzeczy, których się nie udało zrealizować, można wymienić wprowadzenie więcej praktyki na Wydział Prawa. Co prawda udało nam się wydłużyć czas poświęcony na praktyki, pozwalaliśmy studentom, żeby sami szukali miejsca na praktyki, wyrażaliśmy zgodę na odbywanie praktyk poza programem, ale i tak, te kilka miesięcy praktyk to jest zdecydowanie za mało. Kiedyś miałem pomysł, żeby poświęcić cały semestr na praktyki, w czasie których studenci zapoznawaliby się z pracą sądów, prokuratur i kancelarii, ale to jest bardzo trudne do zrealizowania, bo liczba studentów jest zbyt duża w stosunku do liczby miejsc. To jest niewątpliwie duży problem i zarazem jeden z kierunków, w którym Wydział będzie działał. Dotychczas udało nam się stworzyć klinikę prawa, która działa z dużym sukcesem i cieszy się sporym zainteresowaniem, otworzyliśmy również klinikę mediacji. Staramy się rozwijać kierunki przyszłościowe, otworzyliśmy przykładowo Centrum Nowych Technologii, zakładamy bowiem, że prawo o nowych technologiach, prawo własności intelektualnej z pewnością przydadzą się studentom. Ale to wszystko za mało, dlatego sądzę, że profesor Rączka, który jest świadom wagi tego zagadnienia, zajmie się nim z należytą uwagą. MO: Stanowisko dziekana to niewątpliwe wyzwanie. Co Pan lubił w tej pracy, a za czym raczej nie będzie Pan tęsknił? TT: Lubiłem myśl, że reprezentuję Wydział ,bo to jest rzeczywiście duży Wydział z pięknymi, 200-letnimi tradycjami i bycie dziekanem takiego Wydziału jest niewątpliwym zaszczytem. Nie lubiłem natomiast pracy papierkowej, której chyba nikt nie lubi, a która zwiększała się wręcz nieproporcjonalnie wraz z rozrastaniem się Wydziału, w związku z czym więcej funkcji spadało na dziekana, Kolegium Dziekańskie i każdego prodziekana. To nie były tylko funkcje reprezentacyjne i zagadnienia ogólnego kierownictwa, ale też załatwianie spraw codziennych, związanych także z finansami, z zapewnianiem pieniędzy na dalszą działalność naukową, na opłacanie wszystkich godzin pracowników, na zapewnianie sal to była ogromna, niezbyt przyjemna praca, ale zarazem niezbędna. MO: Ostatnio wdrożono nową procedurę zapisywania się na seminaria, mianowicie zapisy mają odbywać się przez USOS-a. Wokół tego tematu pojawiło się jednak wiele kontrowersji. Jak przekonałby Pan oponentów i krytyków do tego pomysłu? „ Lubiłem myśl, że reprezentuję Wydział ,bo to jest rzeczywiście duży Wydział z pięknymi, 200letnimi tradycjami i bycie dziekanem takiego Wydziału jest niewątpliwym zaszczytem. TT: Jestem głęboko przekonany, że to był nieuchronny krok, który należało podjąć może nawet wcześniej niż to zrobiliśmy. To nie jest tylko nasze widzimisię, ale wiąże się z pewnymi wymogami dotyczącymi poziomu studiów, prowadzenia zajęć i pisania prac magisterskich. Nie może być przykładowo tak, żeby na seminarium magisterskim było pięćdziesięciu studentów, a zdarzały się takie przypadki. Pojawiały się rozmaite problemy na niektóre seminaria zapisało się za dużo studentów, na inne za mało a samo dyscyplinowanie i upominanie nie pomagało. Pojawia się również problem ram prawnych; istnieje bowiem komisja akredytacyjna, która sprawdza również dane tego typu, dlatego nie mogliśmy sobie pozwolić na zaniedbanie tej kwestii. Pomysłem na rozwiązanie tego problemu było zapisywanie się przez USOS, co nie jest przecież niczym nadzwyczajnym, bo na wszystkie inne zajęcia studenci zapisują się właśnie przez USOS. Zdaję sobie sprawę z tego, że był pewien opór studentów, którzy namawiali mnie, by przełożyć wdrażanie tej procedury na następny rok, ale ja obawiałem się, że to może być takie przekładanie bez końca. Ponadto nie było żadnych racjonalnych powodów by tego nie robić: była taka potrzeba, było to możliwe technicznie, ponadto robił to dziekan, który odchodził i miał w związku z tym większą swobodę działania. Zazwyczaj starałem się nie narzucać swojej woli i nie podejmować jakiś decyzji wbrew Samorządowi Studenckiemu, ale w tym wypadku musiałem użyć silnej dziekańskiej ręki, bo uważam, że ta decyzja jest w interesie Wydziału i studentów, którzy nawet jeśli teraz jeszcze nie widzą jej pozytywów, to niebawem je zobaczą. MO: Jakich rad udzieliłby Pan swojemu następcy? TT: Myślę, że profesor Rączka nie potrzebuje specjalnych rad on był przecież przez jedną kadencję kierownikiem studiów na kierunku „administracja” na Wydziale, był blisko związany z działalnością dziekanów, przez trzy lata był prodziekanem do spraw studenckich, bardzo dobrym i rzetelnym, co warto podkreślić. Uczestniczył we wszystkich kolegiach dziekańskich, był przy podejmowaniu najważniejszych decyzji i jest świadom tego, jak działa Wydział i jakie decyzje należy podejmować. Nie udzielałem mu specjalnych rad, po prostu zostawiłem m listę bieżących spraw i problemów, które trzeba rozwiązywać. MO: Jakie ma Pan plany na przyszłość? TT: Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł napisania kolejnej książki, zacząłem nawet zbierać do niej materiały, nie było jednak dotychczas czasu i warunków do jej napisania, dlatego liczyłem na to, że wezmę się za nią po kadencji dziekańskiej. Tymczasem Jej Magnificencja Rektor zaproponowała mi stanowisko prorektora, i to jest mój najbliższy plan. Staram się też działać w innych sferach naukowych, jestem aktywnym członkiem Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego i przewodniczącym Rady Naukowej tego towarzystwa. Bardzo mi zależy na rozwoju kryminalistyki oraz na tym, aby na studiach WYWIAD {LEXU§ 6/2008} prawniczych kryminalistyka była doceniana i żeby studenci chcieli chodzić na te zajęcia, bo taka wiedza będzie im, jako przyszłym sędziom, prokuratorom, adwokatom i radcom prawnym, po prostu niezbędna. Można więc uznać, że jednym z moich poza rektorskich celów jest rozwijanie nauki kryminalistyki i dalsza praca w Katedrze Kryminalistyki MO Jaka miałaby być tematyka planowanej książki? TT: Nie wiem, czy powinienem to zdradzać, ale najogólniej ujmując książka miałaby dotyczyć zagadnień związanych z procesem amerykańskim, ponieważ jest to kwestia która interesuje zarówno mnie, jak i studentów. Ameryka jest ciekawa dla Polaków, zaś prawo amerykańskie jest o tyle interesujące, że jest ono kompletnie inne niż prawo kontynentalne w Europie, ponadto jest jeszcze stosunkowo mało znane. Książka dotykałaby również zagadnień związanych z prawem dowodowym i kryminalistyką taki jest pomysł. Mam nadzieję, że napiszę kiedyś tę książkę MO: Warto wspomnieć, że jest Pan również absolwentem WPiA. Co sądzi Pan o obecnych studentach tego wydziału? TT: Przede wszystkim muszę powiedzieć, że mamy dzisiaj dobrych studentów. Osobiście miałem żywszy kontakt tylko z częścią naszych studentów, to jest z moimi studentami, którzy chodzili do mnie na zajęcia, jak również z tymi, którzy byli aktywni, czyli działali w Samorządzie Studenckim, bądź udzielali się w kołach naukowych. Głównie o nich mogę więc mówić. Są to niewątpliwie dobrzy studenci, a nawet bardzo dobrzy; cieszy mnie również, że dzisiejsi studenci nie ograniczają się tylko do prawa czy administracji, ale szukają też innych dziedzin pokrewnych. Kiedy robiliśmy statystyki dotyczące odsetka studentów, którzy przykładowo zdają logikę na pierwszym roku, to okazało się, że w stosunku do lat poprzednich obecnie zdają ten jeden z trudniejszych przecież przedmiotów znacznie lepiej. Można stąd wnioskować, że obecni studenci są lepiej przygotowani do studiowania prawa. Warta podkreślenia jest również szersza perspektywa, dotycząca ogólnego poziomu ich wykształcenia, znajomości języków i rozumienia dzisiejszego świata. Tutaj różnica jest zauważalna pomiędzy obecnym poziomem studentów, a na przykład tym sprzed dekady. Dzisiaj mamy zupełnie innych młodych ludzi są to Europejczycy, którzy staną się prawnikami europejskimi i to niewątpliwie też działa na korzyść Wydziału. „ Od jakiegoś czasu chodził mi po głowie pomysł napisania kolejnej książki, zacząłem nawet zbierać do niej materiały, nie było jednak dotychczas czasu i warunków do jej napisania, dlatego liczyłem na to, że wezmę się za nią po kadencji dziekańskiej. Tymczasem Jej Magnificencja Rektor zaproponowała mi stanowisko prorektora, i to jest mój najbliższy plan. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 7 {LEXU§ 6/2008} WYWIAD Nic o was bez was z dr Elżbietą Mikos-Skuzą rozmawiają -Aleksander Jakubowski, Robert WodzyńskiAleksander Jakubowski: Pani Dziekan, chciałbym się zapytać o to, co skłoniło Panią do ubiegania się o stanowisko prodziekana ds. studenckich? Elżbieta Mikos-Skuza: Autorytet i siła przekonywania osoby, którą bardzo lubię i cenię, czyli DziekanaElekta, pana profesora Krzysztofa Rączki. Kiedy zwrócił się do mnie z tą prośbą, to szacunek dla niego, wszystkie argumenty, które przedstawił i które przemawiały za moją kandydaturą sprawiły, że nie mogłam odmówić szczególnie przy zapewnieniu, że środowisko studenckie jest zainteresowane tą kandydaturą. Robert Wodzyński: Jakie to były argumenty? EM-S: Jeżeli bym je wymieniała, to okażę się osobą bardzo nieskromną, bo wiązały się na przykład z moimi cechami charakteru czy opiniami, jaki słyszano na mój temat. Tak najbardziej ogólnie ujmując: była to moja popularność w środowisku studenckim m.in. wyrażana na forach internetowych gdzie byłam oceniana jako osoba prostudencka, a przy tym stanowcza. Także na spotkaniu z elektorami studenckimi Dziekan podkreślał, że moje cechy charakteru zapewne sprawią, że będę umiała się ze studentami dogadać. RW: Czy myślała Pani kiedykolwiek wcześniej o takiej funkcji? EM-S: Nie. Nigdy. Otóż mam w życiu cztery najważniejsze dla mnie sfery aktywności, swego 8 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Rodzaju „środki ciężkości”: rodzinę, Uniwersytet, Polski Czerwony Krzyż i organizację międzynarodową International Humanitarian Fact Finding Commission, która w praktyce jest komisją śledczą ds. zbrodni wojennych. W związku z tym, że w strukturach czerwonokrzyskich i w komisji śledczej obejmowałam funkcje kierownicze, na UW nie planowałam kariery w wymiarze wykraczającym poza dydaktykę i naukę. Prof. Rączka z pewnością potwierdziłby, że podczas naszej pierwszej rozmowy byłam autentycznie ogromnie zaskoczona. Tym niemniej uznałam, że wykonywanie funkcji prodziekana nie wykracza poza moje możliwości, poza moje siły i że może nadszedł czas, żebym „środek ciężkości” zdecydowanie bardziej przeniosła na sprawy uniwersyteckie. AJ: A propos Polskiego Czerwonego Krzyża, jednym z argumentów za pani kandydaturą była działalność w PCK, co moim osobistym zdaniem znamionuje wrażliwość społeczną. W związku z tym mam pytanie, jak doświadczenie zebrane w PCK będzie przekładać się na sprawowanie funkcji prodziekana jak też przeciwnie: jak obowiązki prodziekana ds. studenckich będą oddziaływać na Pani pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu? EM-S: Myślę, że nie będzie tutaj jakiejś rewolucyjnej zmiany, gdyż ja już w poprzednich latach łączyłam te dwa środowiska. Doświadczenia z PCK były wykorzystywane przez Wydział, a z kolei struktury czerwonokrzyskie korzystały z moich kontaktów akademickich. Wspólnie organizowaliśmy konferencje, seminaria, konkursy prawnicze, ponadto Wydział otrzymał sporo publikacji od Międzynarodowego Ruchu Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Natomiast to, co poznałam na uczelni, a przenoszę do PCK, to pewne umiejętności dydaktyczne. W Czerwonym Krzyżu zajmuję się upowszechnianiem wiedzy na temat międzynarodowego prawa humanitarnego w różnych środowiskach, między innymi wojskowych, i uważam, że przy tych okazjach bardzo przydaje mi się komunikatywność, która wykształciła się na pewno tutaj na Uniwersytecie Warszawskim. Dodam do tego, że istnieje spora zbieżność merytoryczna: prawo humanitarne, w którym się specjalizuję i które wykładam na Uniwersytecie Warszawskim, jest często nazywane prawem czerwonokrzyskim. A co do doświadczeń organizacyjnych i relacji międzyludzkich, to wydaje mi się, że nie ma dużej różnicy między stanowiskiem kierowniczym na naszym Wydziale, a funkcją wiceprezesa dużej organizacji społecznej, jaką jest PCK. W obu sytuacjach trzeba przede wszystkim chcieć i umieć rozmawiać z innymi ludźmi. RW: Kolega poruszył temat wrażliwości społecznej. Pani Doktor na debacie z kandydatami na prodziekanów mówiła o 7 zasadach Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Są to m.in. humanitaryzm, jak też niezależność i bezstronność. Czy można prosić o rozwinięcie, bo rozumiem, że ma Pani zamiar wcielać je życie? EM-S: Siedem zasad określa sposób funkcjonowania Czerwonego Krzyża jako organizacji świadczącej pomoc humanitarną, ale oczywiście można je, w sensie przenośnym, odnieść do innego typu działalności. Na pewno dotyczy to zasady humanitaryzmu, który w naszych wydziałowych warunkach określiłabym jako przyjazność, przychylność wobec studentów czy szerzej całego środowiska, bo w końcu prodziekan ds. studenckich jest członkiem Kolegium Dziekańskiego, czyli zespołu ludzi, którzy decydują w ogóle o funkcjonowaniu Wydziału. Humanitaryzm to życzliwość, otwarcie na sprawy osób, które zwracają się do mnie z różnego rodzaju problemami. Natomiast jeśli mówimy o bezstronności, to oczywiście kierowanie się, przy załatwianiu wszelkich spraw, interesami całego środowiska, a nie partykularnymi korzyściami. Przejrzystość, transparentność wszystkiego, co się dzieje jest dla mnie podstawą i dla osiągnięcia tego celu zamierzam korzystać z pomocy Samorządu Studentów. Kolejna zasada to niezależność od wszelkich wpływów i nacisków. Z tym bardzo mocno wiążę kwestię sprawiedliwości i stanowczości. Chodzi o to, aby życzliwość nie oznaczała wykraczania poza rozsądne ramy. Jeżeli jestem przekonana, że interesy porządku wydziałowego i całej społeczności wydziałowej wymagają niepopularnej decyzji, to nie ma co liczyć na „miękkie serduszko”, które może się kojarzyć z PCK. To nie jest tak, że nad każdym kto do mnie przyjdzie pochylę się, użalę i zgodzę się na wszystko. Każda decyzja musi być podjęta w sposób p r z e m y ś l a n y. M a m t e ż w r a ż e n i e , ż e „ WYWIAD zasadyczerwonokrzyskie przydadzą się w kontekście p o l a r y z a c j i ś r o d o w i s k a s t u d e n t ó w. . . AJ: Czy sądzi pani, że środowisko studenckie jest spolaryzowane? EM-S: Wcześniej się z tym nie spotykałam, a zaczęłam te opinie słyszeć, kiedy moja kandydatura stała się znana. Chciałabym powiedzieć, że w ruchu czerwonokrzyskim jedną z bardzo ważnych zasad jest zasada jedności. Jest naturalne na Wydziale, Uniwersytecie, że są różne ugrupowania, że do wyborów idzie kilka list itd., ale jeśli rywalizacja studencka nabiera cech wrogości to jest to sprawa, którą jako Dziekan chciałabym załagodzić. Jeśli się potwierdzi, że spory nie mają charakteru normalnej, demokratycznej debaty, ale dochodzi do personalnych pozamerytorycznych ataków to nie będzie z mojej strony na to akceptacji. AJ: Pani Dziekan, była mowa o wyzwaniu, jakim jest polaryzacja środowiska studenckiego. Chciałbym się zapytać czy jest jeszcze coś, czego Pani się obawia? Jakie mogą jeszcze być trudności podczas pełnienia tej funkcji? EM-S: Trudno jest mi zidentyfikować konkretne trudności. Wiadomo, że przez cztery lata, w tak dużym środowisku jakim jest nasz Wydział, czyli: tysiące studentów, setki pracowników, mogą powstać różnego rodzaju problemy, których nie jesteśmy teraz w stanie przewidzieć, ale które mają charakter czysto ludzki. Myślę, że w najbliższym roku pojawi się pewna nerwowość związana z remontem Collegium Iuridicum I. Wiadomo, że każda zmiana codziennych warunków pracy i nauki drażni, irytuje. W związku z tym, mogą powstawać sytuacje, które trzeba będzie łagodzić. Dla Wydziału „wyłączenie” jednego z budynków, przeniesienie części administracji do tymczasowych pomieszczeń będzie na pewno uciążliwe. Co do innych potencjalnych problemów - może to Panów dziwić, że nie potrafię wskazać konkretnych trudności, ale jestem osobą, która myśli na „tak”, a nie na „nie” i w związku z tym nie martwię się na zapas. Gdyby zresztą było inaczej, to zapewne usiadłabym sobie po rozmowie z Dziekanem (o mojej kandydaturze na stanowisko prodziekana) i pomyślała „Nie, nie podejmuj tej decyzji, bo to ci się nie uda, tamto będzie źle, czekają cię same kłopoty itd.” i dziś byśmy nie rozmawiali. Ja zawsze szukam czegoś „za”, to jest oczywiście szkoła czerwonokrzyska, ale w życiu działam tak samo. „ Zasadniczo nie sądzę, żeby to miała być kadencja rewolucji raczej kontynuacji a tam, gdzie można coś jeszcze usprawnić, wsłuchać się w jakieś pomysły, których realizacja przyniesie nam wyższą skuteczność i lepsze efekty to jak najbardziej. Jeżeli pytacie Panowie jak widzę ten model współpracy ze studentami, to na pewno będę konsultować wszystkie sprawy generalne dotyczące środowiska studenckiego. RW: Na debacie powiedziała Pani, że „studenci będą mi pomagać, ale nie wyręczać”. Chciałbym się zapytać czy słyszała Pani, żeby coś takiego kiedykolwiek się działo? Czy rozumieć należy to tak, że do tej pory wyręczali studenci i chce Pani to zmienić? Wreszcie jaki jest możliwy zakres tej pomocy studenckiej? EM-S: Nie, nie słyszałam o wyręczaniu i nie odnosiłam się do przeszłości, lecz do przyszłości. Zamierzam zachować kontrolę nad sprawami wchodzącymi wzakres moich kompetencji, natomiast przez pomoc rozumiem współpracę. Mam wrażenie, że współpraca między Prodziekanem a Samorządem, środowiskiem studenckim została ułożona bardzo dobrze. W tej kwestii nie będę wprowadzać zmian, bo nie są moim zdaniem potrzebne. Zasadniczo nie sądzę, żeby to miała być kadencja rewolucji raczej kontynuacji a tam, gdzie można coś jeszcze usprawnić, wsłuchać się w jakieś pomysły, których realizacja przyniesie nam wyższą skuteczność i lepsze efekty to jak najbardziej. Jeżeli pytacie Panowie jak widzę ten model współpracy ze studentami, to na pewno będę konsultować wszystkie sprawy generalne dotyczące środowiska studenckiego. W pewnym zakresie dotyczy to też spraw indywidualnych - chciałabym kontynuować zwyczaj obecności przedstawicieli Samorządu na dyżurach. Jeśli tylko będziecie Państwo dysponowali czasem, żeby na te dyżury przychodzić, to będę bardzo zadowolona. Chcę jeszcze raz podkreślić, że bardzo mi zależy na współpracy ze środowiskiem studenckim. Mam bezpośredni dostęp do przedstawicieli Samorządu, mam numery telefonów, adresy e-mailowe… Jeżeli są sprawy „na już” to jestem natychmiast z Państwem w bieżącym kontakcie. Podobnie na bieżąco staram się odpowiadać na e-maile studentów piszących do mnie w swoich sprawach indywidualnych. Ścisłe relacje z Samorządem z pewnością korzystnie będą wpływać na moje poczucie dobrze pełnionej misji. AJ: Jedną z oczekiwanych przez studentów właściwości jest „prostudenckość”. Jak Pani Dziekan ją rozumie? EM-S: Podejście życzliwe. Otwarte. Po to są dyżury, po to mam czas przeznaczony dla studentów, by słuchać i konsultować, by nie podejmować decyzji w sposób pochopny czy arbitralny. „Prostudenckość” nie oznacza przy tym, że wszystkie decyzje będą po myśli studentów, że zawsze będą odpowiadały ich indywidualnym interesom. Oczywiście przede wszystkim nie będę wykraczać poza obowiązujące regulaminy, zarządzenia i zasady, ale nawet w ramach przysługujących mi uprawnień nie zamierzam komplikować funkcjonowania całej społeczności wydziałowej, która składa się nie tylko ze studentów. AJ: To będzie pierwszy rok w którym będzie Pani pełnić funkcję Prodziekan ds. studenckich. To nowe doświadczenie, nowe wyzwania. Jakie cele Pani Doktor przed sobą stawia? EM-S: Organizacja obsługi spraw studenckich jest, moim zdaniem, właściwa, dlatego w tej chwili moim głównym celem jest nie zepsuć tego „na dzień dobry” jakimiś spontanicznymi, impulsywnymi działaniami. Jeśli chodzi o pierwszy rok, to pragnę wdrożyć się w nowe obowiązki spokojnie, nie nerwowo; poświęcić dużo więcej czasu i energii uniwersytetowi, ale bez poważnego uszczerbku dla moich innych zadań. RW: Mówiąc o przesunięciu nacisku na pracę na Uniwersytecie ma Pani na myśli wyłącznie funkcję {LEXU§ 6/2008} Zapisy przez USOS na seminarium dla IV roku mają pomóc uporządkować tok studiów i ułatwić przestrzeganie uchwał Rady Wydziału dotyczących rozmiarów grup seminaryjnych. prodziekana, czy również pracę naukowodydaktyczną? Tym bardziej, że jest Pani obecnie adiunktem, a stara się Pani o docenta czyli jest to zmiana charakteru pracy z naukowodydaktycznej... EM-S: ...na bardziej dydaktyczną. Tak. Ale z drugiej strony to nie zamyka rozwoju naukowego ten jest zawsze otwarty. Pragnę natomiast zaznaczyć, że z funkcją dziekana wiąże się możliwość obniżenia pensum dydaktycznego i oczywiście do tego też będę zmierzała, gdyż połączenie dużej ilości dydaktyki z dużą ilością obowiązków organizacyjnoadministracyjnych jest bardzo trudne. Zachowuję wykład kursowy, po to żeby mieć ze studentami kontakt merytoryczny, a nie tylko organizacyjny, a także konwersatorium z mojego ukochanego prawa humanitarnego konfliktów zbrojnych. AJ: W związku z objęciem funkcji prodziekan wchodzi Pani do Kolegium Dziekańskiego. Chciałbym się wobec tego zapytać, jak Pani zapatruje się na kwestię, która rozpaliła ostatni semestr letni, a mianowicie fakt, że zapisy na seminaria są prowadzone przez USOS, a nie - tak jak wcześniej - przez samego prowadzącego. EM-S: Dotyczy to tylko seminariów dla czwartego roku, które często są traktowane jak jeszcze jedna forma zajęć specjalizacyjnych. Dają one możliwość pogłębienia wiedzy z danej dziedziny bez konieczności kontynuacji na poziomie seminarium magisterskiego. Zapisy przez USOS na seminarium dla IV roku mają pomóc uporządkować tok studiów i ułatwić przestrzeganie uchwał Rady Wydziału dotyczących rozmiarów grup seminaryjnych. Natomiast na V roku zostaje zachowany system zapisów poza USOS-em, czyli profesorowie mają wpływ na skład swoich grup seminaryjnych. Innymi słowy, seminarium magisterskie nie zmienia swojego charakteru spotkania mistrza z jego uczniami, dającego możliwość debaty intelektualnej na najwyższym poziomie. AJ: Czy jednak na IV roku nie będzie to jednak jeszcze bardziej wykład specjalizacyjny? Czy nie pogarsza to jeszcze bardziej relacji między nauczającym i nauczanym? Skoro nie będą to osoby, które przychodzą, które sam profesor wybiera tylko decydować będzie ślepy los. EM-S: Zgadzam się z tym, że nie jest to rozwiązanie idealne, ale rozwiązań idealnych po prostu nie ma. Natomiast nie zgadzam się z oceną, że decyduje „ślepy los” jeśli studentowi zależy, to pilnuje terminu zapisu i dostaje się do wymarzonej grupy. „Ślepy los”, czyli porządkująca funkcja USOS-a, pojawia się dopiero wtedy, gdy student nie zadbał o zapis równie skutecznie, jak jego koledzy. Ale zapewniam Panów, że zapisy u osób prowadzących seminaria też nie były idealnym rozwiązaniem. Grupy przecież zawsze miały ograniczoną liczebność, a kryteria przyjęcia na WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 9 „ {LEXU§ 6/2008} WYWIAD Nie można „załatwiać” spraw studenckich poprzez samo dawanie lub nie dawanie zgody, w ogóle nie interesując się tym, co się ze studentami dzieje. Od tego może powinniśmy zacząć całą rozmowę, że bycie Prodziekanem ds. studenckich to bycie adresatem środowiska studenckiego, czyli osobą, do której przychodzi się nie tylko z podaniami czy zaproszeniami, ale także z wszelkiego rodzaju pomysłami, koncepcjami, projektami o charakterze systemowym. seminaria nie były jednoznacznie określone w skali Wydziału, czy nawet poszczególnych Instytutów. Nawet kryterium pozornie najbardziej obiektywne, czyli oceny z egzaminów, też w rzeczywistości nie jest idealne. Jeśli bowiem ktoś podczas egzaminu miał gorszy dzień i poszło mu byle jak to to gorsze samopoczucie danego dnia może, przy przyjęciu kryterium oceny egzaminacyjnej, zdeterminować jego przyszłość. Na przykład na moich seminariach czasami okazywało się, że ten, kto dostał z egzaminu 3,5 był bardziej zainteresowany przedmiotem, zdeterminowany, niż ten kto się „wykuł” i dostał na egzaminie piątkę. Więc to też jest w istocie kryterium losowe. RW: Cofniemy się niedaleko, o parę lat. Jak Pani myśli, jakie doświadczenia z czasów studenckich mogłaby by pani wykorzystać przy pełnieniu funkcji prodziekana? EM-S: Hm…, z tymi kilkoma latami to jednak przesada. Ukończyłam studia magisterskie na naszym Wydziale w 1982 r. Później odbywałam różne studia podyplomowe za granicą, ale tak czy inaczej moich czasów studenckich nie można porównywać z obecnymi. Wtedy na roku było około 300 osób. Mieliśmy jedno Collegium Iurdicum i kilka pomieszczeń wynajmowanych w innych budynkach, więc naszym głównym problemem były kwestie lokalowe. O Internecie, komputerach nikt nie śnił. Dlatego opieram się nie tyle na swoich wspomnieniach, ile na opiniach studentów czy mojego starszego syna, który studiuje na UW. RW: Czy Prodziekan ds. studenckich to tylko, jak myślą niektórzy, urzędnik, do którego przychodzi się z podaniami? EM-S: Jeśli chodzi o podania, to od razu chciałabym zaznaczyć, że większość z nich powinna trafiać przede wszystkim do Dziekanatów, w dalszej kolejności do Kierownika Studiów i ewentualnie w ostateczności do Prodziekana. Tak czy inaczej, te funkcje to nie tylko przyjmowanie usprawiedliwień i próśb o zmianę terminu, ale w ogóle zajęcie się środowiskiem studenckim, problemami studenckimi. Nie można „załatwiać” spraw studenckich poprzez samo dawanie lub nie dawanie zgody, w ogóle nie interesując się tym, co się ze studentami dzieje. Od tego może powinniśmy 10 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS zacząć całą rozmowę, że bycie Prodziekanem ds. studenckich to bycie adresatem środowiska studenckiego, czyli osobą, do której przychodzi się nie tylko z podaniami czy zaproszeniami, ale także z wszelkiego rodzaju pomysłami, koncepcjami, projektami o charakterze systemowym. Przykładowo, rozmawiam teraz z Samorządem o propozycjach dotyczących zmiany Zasad Studiowania na naszym Wydziale, zwłaszcza o usuwaniu niespójności między tymi Zasadami a nowym Programem Studiów. RW: Na koniec prosimy o kilka słów do naszych „dwustuletnich” pierwszaków. EM-S.: Oczywiście, serdecznie ich witam i jestem pewna, że przed nimi pięć wspaniałych lat, których każdy dzień będzie potwierdzał trafność dokonanego wyboru. Ważne jest jednak, by nie zachłysnęli się od razu wolnością i mitem życia studenckiego bez trosk i obowiązków. Będą musieli wykazać pewną dyscyplinę w uczęszczaniu na zajęcia i przygotowywaniu się do nich. Będą też już podejmować pierwsze decyzje związane z kształtowaniem swojego toku studiów, gdyż począwszy od tego roku akademickiego studenci już na pierwszym roku studiów samodzielnie wybierają pewne zajęcia, zaprzyjaźniając się przy okazji z tzw. „Dziekanem USOS-em”. Jeśli zaś chodzi o prawdziwe Kolegium Dziekańskie, to chciałabym zapewnić, że Kolegium jest bardzo przychylne studentom. Wszyscy jesteśmy ludźmi, którzy wyrośli z tego Wydziału i czujemy się częścią naszej wydziałowej „rodziny”, a pierwszoroczni to nowi jej członkowie i jak to zwykle bywa z najmłodszymi w rodzinie, okazuje im się nieco więcej pobłażliwości, zwłaszcza w początkowym okresie. Tak jak w każdej rodzinie, sprawy trudne rozstrzygamy po partnersku, w rozmowie, tak i tu można wszystkie sprawy w ten sposób załatwić. Jesteśmy u siebie, a pierwszoroczni są jednymi z nas. A. J. i R. W.: Dziękujemy bardzo za rozmowę! E. M.-S.: Dziękuję! Prodziekan ds. studenckich dr Elżbieta Mikos-Skuza DYŻURY - (gabinet nr 9 w d. CIUW): w poniedziałki w godz. 13-15 w czwartki w godz. 15-17 INFORMACJE {LEXU§ 6/2008} Sprawozdanie z hamburga Uchwała ELFA w sprawie Komunikatu Londyńskiego oraz ogólnego rozwoju Procesu Bolońskiego po konferencji Europejskiego Stowarzyszenia Wydziałów Prawa. Hamburg 28 luty 1 marca 2008. dniach 28 lutego 1 marca odbyła się w Hamburgu konferencja poświęcona zagadnieniom roli wydziałów prawa w procesie ustawicznego kształcenia. Konferencja zorganizowana została przez Europejskie Stowarzyszenie Wydziałów Prawa (ELFA) przy współudziale Bucerius Law School - Hochschule Für Rechtswissenschaft, która jest pierwszą w Niemczech uczelnią niepubliczną kształcącą prawników. Udział w konferencji wzięło 140 delegatów z 30 krajów. Na konferencji reprezentowanych było 10 polskich wydziałów prawa. W Konferencja odbyła się w związku z XII Zgromadzeniem Ogólnym ELFA (European Law Faculties Association), organizacji, która skupia obecnie 160 członków z 34 krajów europejskich. Członkami Stowarzyszenia są m.in. wydziały prawa Uniwersytetu Cambridge, Karola w Pradze, Poitiers, w Lizbonie, Uniwersytetu w Leuven, Salamance, Kopenhadze, uniwersytetów w Utrechcie, Strasburgu, Uniwersytetu Jagiellońskiego, Erazma w Rotterdamie, Uniwersytetu Autonomicznego w Barcelonie, Uniwersytetu Warszawskiego i Wiedeńskiego - żeby wymienić tylko najważniejsze. Najliczniej reprezentowane są wydziały prawa uniwersytetów hiszpańskich (24 wydziały) i brytyjskich (23 wydziały). Członkami organizacji są również, co warte podkreślenia, prawie wszystkie wydziały prawa polskich uczelni publicznych (13 wydziałów), a także Akademia Koźmińskiego. ELFA powstała w roku 1995 z inicjatywy Fransa Vanistendaela (Katolicki Uniwersytet w Leuven) podczas spotkania przedstawicieli 80 europejskich wydziałów prawa. Zadaniem organizacji w pierwszym okresie jej działania był aktywny udział w reformie europejskiego systemu nauczania prawa, który wiązał się z wprowadzeniem systemu ECTS oraz systemu sorbońsko-bolońskiego (3+2+2). Dążeniem organizacji było również aktywne włączenie do tego procesu wydziałów prawa z tych krajów, które nie były jeszcze członkami Unii Europejskiej. Obecnie nacisk położony jest na stworzenie systemu akredytacji i wypracowanie europejskiego standardu nauczania jako elementów niezbędnych w tworzeniu warunków dla zwiększenia mobilności prawników, a także studiujących prawo. ELFA wydaje również periodyk „European Journal of Legal Education” (ELJE- pod red. J. Lonbaya z Uniwersytetu w Birmingham), który stanowi forum wymiany poglądów na temat europejskiej edukacji prawniczej. Na czele organizacji stoi sześcioosobowy zarząd o zmieniającym się co roku składzie. Obecnie przewodniczącym zarządu organizacji jest Pascal Pichonaz (Uniwersytet w Fribourg), wiceprzewodniczącymi: Janez Kranjc (Uniwersytet w Lubljanie) i Jacek Petzel (Uniwersytet Warszawski), a członkami: Hans van Houtte (Katolicki Uniwersytet w Leuven), Manuel Bermejo Castrillo (Uniwersytet Karola III w Madrycie) oraz Herbert Hirte (Uniwersytet w Hamburgu). ELFA organizuje co roku przy okazji Zgromadzenia Ogólnego konferencję naukową poświęconą problemom edukacji prawniczej. Tegoroczne spotkanie zajmowało się problematyką roli wydziałów prawa w procesie kształcenia ustawicznego, w szczególności ich udziałowi w procesie kształcenia podyplomowego i zawodowego. Obrady toczyły się w ramach czterech sesji plenarnych oraz czterech sesji równoległych. Przewodniczącym konferencji był ustępujący prezydent ELFA Heribert Hirte z Uniwersytetu w Hamburgu, który otworzył obrady. Podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego podjęto następującą uchwałę: I. Uchwała ELFA w sprawie Komunikatu Londyńskiego oraz ogólnego rozwoju Procesu Bolońskiego Stowarzyszenie Europejskich Wydziałów Prawa (European Law Faculties AssociationELFA) pragnie podać do publicznej wiadomości następującą uchwałę, dotyczącą Komunikatu Londyńskiego, wydanego dnia 18 maja 2007 przez Ministrów Edukacji państw uczestniczących w Procesie Bolońskim: 1. ELFA w pełni aprobuje podejmowane działania wiążące się z tworzeniem Europejskiego Obszaru Kształcenia Wyższego, zwłaszcza te, które prowadzić mają do wyższej jakości kształcenia prawniczego. ELFA w pełni aprobuje poczynione w ciągu ostatnich dwóch latach działania, których wyrazem jest m.in. Komunikat Londyński, wiążące się z tworzeniem zdolnego do konkurencji w skali światowej Europejskiego Obszaru Kształcenia Wyższego (European Higher Education Area – EHEA), pragnąc podkreślić, że identyfikuje się z jego zasadami i celami. Wydziały Prawa w całej Europie podzielają większość celów określonych w tym dokumencie, przede wszystkim: (1) zwiększenie jakości i skuteczności programów nauczania, oferowanych studentom; (2) zapewnienie Uniwersytetom niezbędnych środków, pozwalających efektywnie osiągać cele kształceniowe, obejmujące zapewnienie studentom właściwego przygotowania zarówno w zakresie naukowym, jak i przygotowania zawodowego, co pozwoli na przygotowanie ich do roli animatorów przyszłego rozwoju i strażników systemu prawnego; (3) zaszczepienie w nich identyfikacji z zasadami i obowiązkami aktywnego obywatela w demokratycznym społeczeństwie. 2. Sprzeczności hamujące Proces Boloński. ELFA uważa, biorąc pod uwagę ogromne postępy w osiąganiu niektórych celów, że ambitny projekt stworzenia EHEA zaczyna się w niekwestionowany sposób urzeczywistniać. Z nielicznymi wyjątkami różne kraje europejskie zaadoptowały takie instrumenty jak Suplement do Dyplomu (Diploma Suplement) i ECTS (European Credit Transfer System). Nastąpiło znaczące zwiększenie wymiany, zwłaszcza wśród studentów, oraz utworzono w wielu krajach instytucje, których celem jest ocena jakości kształcenia i stworzenie wiążącego się z nim systemu akredytacji. Niemniej ELFA uważa, że realizacja niektórych celów Procesu Bolońskiego wymaga kontynuowania w dalszym ciągu prac nad określeniem sposobów ich realizacji. Wynika to głównie z faktu, że niektóre z ustalonych celów mogą nie zostać w pełni osiągnięte wobec nie rozwiązania szeregu istotnych problemów. Przykładem może być kwestia różnic w wymogach, jakie konieczne są w poszczególnych krajach dla osiągnięcia stopnia licencjata i magistra, a także stopni naukowych, co pociąga za sobą zmniejszenie szans na określenie zasad, pozwalających na doprowadzenie do porównywalności dyplomów, możliwości uznawania stopni naukowych, a także punktów kredytowych. Skutkować to może zmniejszeniem szans na osiągnięcie celu mobilności i wolnego przepływu prawników na rynkach pracy. ELFA przeanalizuje możliwości podjęcia prac na rzecz doprowadzenia do lepszej harmonizacji w tym zakresie. 3. ELFA podkreśla konieczność poprawy jakości edukacji prawniczej, pracując nad ustaleniem minimalnych standardów jako obowiązujących wymogów. ELFA uważa, że osiągnięcie ambitnego celu zagwarantowania wyższej czy nawet bardzo wysokiej jakości edukacji prawniczej przy jednoczesnym wzroście liczby studentów i występującej w wielu krajach tendencji do zapewnienia im kontynuowania studiów bez przeszkód, może być niezwykle trudne. ELFA uważa, że podstawą Procesu Bolońskiego, a zarazem fundamentalnym kryterium powodzenia reformy winno być zapewnienie i zwiększenie jakości procesu edukacyjnego. Dlatego też ELFA dokłada wszelkich starań celem zdefiniowania „minimalnych standardów” edukacji prawniczej, które mają służyć do oceny czy program studiów realizowany na konkretnym wydziale prawa spełnia w rzeczywistości kryteria właściwej edukacji prawniczej. Pozwoli to na realizację najważniejszych założeń zarówno Procesu Bolońskiego, jak i przyjętych przez ELFA w celu zapewnienia właściwego kształcenia uniwersyteckiego prawników, które obejmować powinno zarówno rozumienie zasad prawa jak i wyposażenia ich w praktyczne umiejętności niezbędne do tego, by sprostać coraz większym i podlegającym ciągłym zmianom wymogom profesjonalnym. 4. ELFA podkreśla brak jednolitego dostępu do studiów prawniczych. ELFA pragnie także podkreślić, że dokumenty stworzone w następstwie Deklaracji Bolońskiej nie określiły zasad kryteriów unifikujących dostęp do studiów prawniczych. Znaczenie tej kwestii będzie w dalszym ciągu wzrastało w miarę zwiększania się mobilności studentów dzięki programom wymiany. Obszar ten wymaga dalszych prac. 5. ELFA proponuje utworzenie jednolitych kryteriów dostępu do zawodów prawniczych. ELFA uważa, że w Komunikacie Londyńskim wciąż zbyt mało uwagi poświęcono specyficznym potrzebom i standardom edukacji zawodowej. Biorąc pod uwagę założenia przyszłego w pełni wolnego przepływu prawników i osób WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 11 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Sprawozdanie z hamburga c.d. uprawiających inne profesje prawnicze na mocy wzajemnego uznawania stopni uniwersyteckich i odpowiednich Dyrektyw Unii Europejskiej, konieczne jest poczynienie większych wysiłków w celu ustalenia „minimalnych standardów” szkolenia naukowego i zawodowego, pozwalających na dostęp do zawodów prawniczych. W przeciwnym wypadku w dalszym ciągu będziemy napotykać na problemy podobne do tych, jakie wynikają obecnie ze współistnienia bardziej łagodnych regulacji dotyczących dostępu do zawodów prawniczych w jednych państwach, i bardziej restrykcyjnych w innych. 6. ELFA wyraża nadzieję, że ogólna wola współpracy zostanie określona w szczegółowych priorytetach na rok 2009 lub 2010. Jak już wspomniano wyżej, ELFA z zadowoleniem przyjmuje powtórzenie w Komunikacie Londyńskim zasadniczych zobowiązań Procesu Bolońskiego w zakresie zapewnienia odpowiedniego finansowania i środków dla uniwersytetów (punkty 1.4, 1.5, 2.15 oraz 2.17), lecz zauważa także, że wspomniane zobowiązania co do zasad nie zostały jeszcze przełożone na konkretne priorytety na rok 2009, ani też na konkretne plany na rok 2010 i dalszą przyszłość. Należy pochwalić wyrażone oświadczenia i zobowiązania ministrów edukacji do wspomożenia uniwersytetów przy realizacji „ważnego zadania” określonego przez Proces Boloński, nie można jednakże zapominać, że te „ważne zadania” nie mogą zostać zrealizowane bez odpowiedniego finansowania. ELFA, w imieniu Wydziałów członkowskich, wyraża nadzieję, że poczynione zostaną dalsze konkretne kroki w kierunku realizacji niezbędnych i ważnych zadań warunkujących powodzenie całej reformy. . AKADEMICKA PORADNIA PRAWNA Akademicka Poradnia Prawna to jednostka funkcjonująca na Uniwersytecie Warszawskim już od kilku lat. Zajmujemy się udzielaniem studentom pomocy prawnej z zakresu praktycznie wszystkich dziedzin prawa i spraw regulaminów studiów. Od października rusza nabór na Młodszych Doradców, którzy pod opieką bardziej doświadczonych kolegów i koleżanek udzielają porad. Naszym celem jest umożliwienie studentom wykorzystywania wiedzy teoretycznej w praktyce, zapoznanie z zasadami pracy z klientem i działania w zespole. Od kandydatów na Młodszych Doradców wymagamy: - ukończenia 3 roku studiów na kierunku prawo, - dobrych wyników w nauce, - komunikatywności - działalność w organizacjach studenckich będzie dodatkowym atutem. Doradcy są przyjmowani na zajęcia Prawo w praktyce poza kolejnością. Chętnych do współpracy, którzy nie boją się spróbować swoich sił w roli doradcy prawnego prosimy o przesyłanie CV i listu motywacyjnego na adres [email protected] w terminie do 20 października 12 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS „Sapere aude” czy „Primum edere deine philosophari” ? -Magda Olszewska“Wtedy tamten powiedział, że zazdrości dziadkowi. Nie umie co prawda łuskać, ale wolałby łuskać, niż zajmować się tym, czym się zajmuje, zwłaszcza, że nie ma z tego dla ludzi pożytku. Wtedy dziadek go spytał, a czym się zajmuje. I tamten przedstawił się dziadkowi, że jest filozofem”. Wiesław Myśliwski, „Traktat o łuskaniu fasoli” ytaniem sine qua non dla filozofii jest wahanie nad sensownością podejmowania procesu myślenia nakierunkowanego f i l o z o f i c z n i e . Upraszczając: zanim zadumamy się nad nurtami i poglądami, zanim nawet wysuniemy niecne pytanie o to, dlaczego właściwie warto, należy zastanowić się najpierw: czy w ogóle warto? Czy warto zajmować się filozofią? Sprawę należy rozpatrzeć na dwóch podstawowych poziomach: materialnym, czyli fizycznym i metafizycznym, czyli duchowym. Z przykrością konkludujemy, że filozofia w obu ujęciach wypada niżej niż biernie. Nie przedstawia sobą żadnej praktycznej wartości, bowiem nie daje żadnego logarytmu postępowania, nie mówi jak leczyć trądzik, zbudować silnik, czy wysmarkać się stereo. Kuriozalnie na płaszczyźnie metafizycznej również nie widać żadnych wartości, które potencjalnie winny wypływać z podejmowania trudu filozofowania: filozofia pozostaje tu daleko w tyle za młodszą i bardziej błyskotliwą psychologią, nieodmiennie wzbudzającą emocję sztuką, czy przedstawiającą jasne, precyzyjne recepty religią. W zasadzie to filozofia zniechęca i odpycha, irytuje swym ciągłym stawianiem pytań i niechęcią, wręcz niemocą udzielenia na nie odpowiedzi. Powinna ona zostać w końcu zdemaskowana, należy zdjąć z niej romantyczną otoczkę, nimb urokliwości. Trzeba odrzucić piękną kolorystycznie wizję brodatego Arystotelesa przechadzającego się po terenie Akademii, otoczonego gromadką rozpaplanych, rozemocjonowanych młodzieńców, zignorować ucieszne graffiti pochodzące z rewolty studenckiej w 1968 roku: „Bóg umarł - Nietzsche”, ”Nietzsche umarł - Bóg”. Można się wręcz pokusić o delikatną parafrazę wieszcza Adama, zamiast więc „Literaturę należy tworzyć życiem, nie piórem”, należałoby dumnie wykrzyczeć: „Filozofię należy tworzyć życiem, nie umysłem”. Niestety, tutaj pojawia się sprzeczność i śmieszność, niewiele jest bowiem osób deklarujących, że chcą żyć nie myśląc, a skoro chcą myśleć, to wynikałoby z tego, że chcą też filozofować, czyli filozofia nie jest potrzebna, ale niepotrzebna też nie jest, wniosek: jest nieodzowna. P Jakiś czas temu pojawił się w Niemczech dość nowatorski pomysł, żeby na wzór poradni psychologicznych stworzyć poradnie filozoficzne. Pacjenci takich przybytków, siadając na przysłowiowej kozetce, opowiadają najpierw, co ich dręczy, o tym, że w życiu im się nie wiedzie, ponieważ mieli dominującą matkę, zaś filozof odpowiada im, jak na kwestię szczęścia zapatrywali się cynicy, stoicy, epikurejczycy i egzystencjaliści, a na koniec wypisuje receptę: zaleca się sześciomiesięczne stosowanie nietzscheanizmu. Wydaje się więc dziwnym i podejrzanym, dlaczego ta idea spotkała się ze sporym zainteresowaniem, skoro powszechnie wiadomo, że jedynym, co należy przepisywać na szczęście i uśmiech szeroki jest prozac? Aby deliberować nad domniemanym sensem uprawiania filozofii, należy odnieść się dla przyzwoitości chociaż do paru jej emanacji, zacytować garstkę totumfackich tej niepokojącej muzy. Ponieważ jednak nie czuję chęci, by robić tu przeglądu à'la Tatarkiewicz, przywołam nieledwie czterech mniej lub bardziej zamyślonych panów, reprezentujących cztery odgrywające znaczną rolę w dwóch ostatnich stuleciach nurty: racjonalizm, egzystencjalizm, dekadentyzm i nietzscheanizm, czyli: Herr, Kant, Kierkegaard, Schopenhauer i Nietzsche. Postawmy przed nimi pewne hipotetyczne i doniosłe zarazem zadanie: pod inspiracją dresa Stefana z komiksu o dresie Stefanie zapytajmy ich o sens życia i istnienia czyli, cytując komiks, „Jak jest?”, trzymajmy przy tym kciuki, aby nie została nam udzielona odpowiedź rodem z tegoż komiksu: „Nie.” W kolejności chronologicznej pierwsza na arenie dziejów pojawia się myśl filozoficzna profesora z Królewca, Immanuela Kanta. Ów mąż dzielny i niezłomny zasłynął nie tylko jako twórca przewrotu kopernikańskiego w filozofii, sławy przysporzył mu także ekstraordynaryjnie uporządkowany i ustabilizowany tryb życia. Ponoć obywatele Królewca, którym przyszło żyć w tym mieście za czasów genialnego filozofa dowcipkowali, iż wedle rozkładu dnia Kanta można regulować zegarki. W rzeczy samej, twórca jednego z czołowych szlagierów filozoficznych, czyli „Niebo gwieździste nade mną, prawo moralne we mnie”, trzymał się bardzo skrupulatnie swego grafiku. Wstawał zawsze o godzinie piątej, o siódmej wyruszał na uniwersytet, z którego powracał niezmiennie o godzinie dziewiątej, o pierwszej zwykł jadać obiad, po którym udawał się na godzinną przechadzkę, po powrocie zaś zasiadał do lektury i rozmyślań, a na spoczynek udawał się o godzinie dziesiątej. Jako filozof dokonał ważkiego i brzemiennego w skutki przeciwstawienia tradycyjnego modelu relacji przedmiotu z podmiotem. Uznał mianowicie, łamiąc tym samym doktrynę klasycznej filozofii, iż to przedmiot (czyli bodźce zewnętrzne) musi dostosować się do podmiotu (czyli człowieka), z czego w dalszym wywodzie wysnuł wniosek, iż człowiek poznając świat, tak naprawdę niejako go konstruuje, zaś jedynymi stałymi kategoriami rozumowymi, które istnieją w ludzkiej świadomości a priori, a nie zależą od ludzkiej świadomości, są czas i przestrzeń. Tym samym otaczający człowieka świat jest niejako jego tworem, efektem jego wysiłku poznawczego. Kant nie ogranicza się jednak do uznania człowieka za istotę czysto naukową, zauważa bowiem drugi element go kształtujący, mianowicie moralność. Nieodzowna dla niej jest zarazem wolność, bowiem o moralności można mówić tylko wtedy, gdy wynika ona z podjęcia autonomicznej, wolnej decyzji. Z tych dwóch biegunów rodzi się rozdarcie: człowiek skalany jest wewnętrznym konfliktem między materialnymi namiętnościami, a więc empirią i swoistym dążeniem do moralnego INFORMACJE absolutu. Ideałem, do którego winien on dążyć, jest oczywiście ów moralny absolut, należy więc odrzucić presję empirii i oddać się moralności, która jest gwarantem wewnętrznej wolności. By osiągnąć ten cel, należy postępować zgodnie z prawem moralnym wewnętrznym imperatywem, który jest obiektywny i wspólny wszystkim ludziom. Dopiero wtedy człowiek może osiągnąć pełną harmonię. Zgoła odmiennie prezentują się poglądy duńskiego filozofa, Sorena Kierkegaarda, który sam o sobie lubił myśleć jako o „śledczym w służbie Boga”. Ten filozof, parający się również poezją i teologią, nazywany „Sokratesem Północy”, stworzył system ściśle związany z imperatywną obecnością Boga w życiu człowieka. Kiergeraard rozpoczął wszelako tworzyć swą doktrynę od pasma dość odważnych negacji wszelkie systemy filozoficzne nazwał ułudą, próbą ucieczki człowieka przed rzeczywistością. Zanegował również możliwość międzyludzkiego dialogu, opierając tę tezę na poglądzie, iż każdy człowiek postrzega świat inaczej, możliwym jest więc jedynie poznanie samego siebie, bowiem każda próba komunikacji skazana jest na fiasko wynikające z odmiennego pojmowania tych samych pojęć. Człowiek w ujęciu niderlandzkiego filozofa to zrozpaczona, rozdarta wewnętrznie istota, tkwiąca w „kredowym kole” paradoksów, nie potrafiąca rozstrzygnąć dylematów pomiędzy skończonością i nieskończonością, doczesnością i wiecznością, koniecznością i wolnością. Jedynym sposobem na odzyskanie spokoju jest odrzucenie rozumu i logiki i zdanie się na Boga. Niestety, Bóg w świecie Kierkegaarda milczy, kreuje tym samym obawę popełnienia grzechu, grzechu, który może nieść dla człowieka tylko jeden skutek - skaże go na chorobę na śmierć. Co więc powinien zrobić nieszczęśliwy, żałosny człowiek czy rzeczywiście jego przeznaczeniem jest wieczyste rozdarcie i rozpacz? Odpowiedzią Kierkegaarda na to pytanie jest prezentacja trzech typów osobowościowych: estetycznego bezpośredniego, estetycznego refleksyjnego i religijnego. Typ estetyczny bezpośredni utożsamia filozof z osobą legendarnego uwodziciela Don Juana. Jest to osobowość całkowicie nastawiona na spełnienie zmysłowe, żyje więc bez celu, według formuły hic et hunc, zaś ogrom własnego nieszczęścia dociera do niego z chwilą, gdy ujrzawszy efemeryczną naturę owych namiętności, którym się oddaje, skonstatuje pustkę własnej egzystencji. Drugim typem osobowości jest esteta refleksyjny. Ta postać to sylwetka artysty, nastawionego na życie wewnętrzne, pobudzanego przez fantazję i wyobraźnię. Również i Immanuel Kant “Szkoła ateńska” - Rafael ten typ skazany jest na nieszczęście, ponieważ cechujący go brak zakorzenienia we własnym życiu prowadzi krańcowo do nihilizmu, poczucia bezsensu. Ostatni typ osobowości, czyli typ religijny, to tak naprawdę recepta filozofa na szczęście tylko wiara i możliwość obcowania, porozumiewania się z Bogiem mogą, lecz nie muszą, co zastrzega Kierkegaard, roztoczyć przed człowiekiem perspektywę szczęścia. Kolejny myśliciel, którego poglądy pragnę zaprezentować, to osobistość, która sławę i uznanie zyskała u schyłku życia, w czasie którego zaprezentował się zresztą jako mizantrop, za komfortowe towarzystwo uznający wyłącznie swoje psy. Artur Schopenhauer, bo o nim mowa, stworzył nurt, którego reperkusje można zauważyć nie tylko w filozofii, ale również w sztuce epoki fin de siècle, od wiersza francuskiego poety Paula Verlaina nazwany dekadentyzmem. W swoich poglądach Schopenhauer uznawał człowieka za istotę naznaczoną piętnem martyrologii, bowiem samo istnienie równało się dla niego cierpieniu. Świat, w którym przyszło nam żyć, to świat zły, odwiecznie skażony i jedyną pociechę mogła stanowić myśl, że gorszym już nie może się stać. Ludzka egzystencja skazana jest na cierpienie, bowiem już samo artykułowanie pragnień, nieodzownie charakteryzujące ludzkość, stanowi oznakę braku, będącego z kolei synonimem nieszczęścia. Receptę, która prawdopodobnie nie zapewni szczęścia, ale może chociaż zminimalizować ogrom nieszczęścia, filozof odnalazł dopiero pod koniec życia, gdy zainspirował się duchowością Wschodu, głównie buddyzmem. To z niego wysnuł wniosek o potrzebie kontemplacji, odcięcia się od wszelkich bodźców zewnętrznych, które są podnietą dla pragnień, a więc cierpień. Z religii chrześcijańskiej Schopenhauer przejął idee litości i miłosierdzia, które jako naturalne ludzkie odruchy mogą pomóc nam zdystansować się od własnego cierpienia, poprzez częściowe przejęcie na siebie cudzego nieszczęścia. Asceza i medytacje oto dwa składniki gorzkiego syropu, który poleca na ból duszy Artur Schopenhauer. W roli wisienki do tortu, last but not least, wystąpi mój ulubiony filozof i zarazem faworyt w rankingu na najokrutniejszy dowcip przewrotnego Losu dla człowieka, czyli Fryderyk Nietzsche. Człowiek, który powiedział o sobie: „Jestem, taki jakim {LEXU§ 6/2008} chcę być, a was niech diabli wezmą”, twórca „filozofii siły”, którego poglądy, a raczej pojęcia, jakich używał do ich opisania, w sprofanowanej i wypaczonej wersji posłużyć miały za podstawę ideologiczną nazizmu, rozpoczął swoją karierę filozoficzną od konstatacji, iż przyszło mu żyć w czasach powszechnego kryzysu wartości. Nietzsche z dezaprobatą patrzył, jak ludzkość próbuje wydostać się z tego kryzysu, uciekając w odurzenia bądź zwracając się ku religii czy moralności wszystkie te drogi filozof uznawał za absurdalne. Nietzsche nie wierzył w moralność, która wynika jego zdaniem jedynie z resentymentów wobec życia, potępiał religie jako dzieło słabych, którzy u swych silniejszych wyznawców pragną obudzić niewolniczą mentalność, przekreślał też istnienie prawdy, którą uznawał za iluzję. Uznawał, że jedynym remedium dla człowieka może być jego własna, wewnętrzna siła, bowiem pozwoli mu ona samodzielnie pokierować własnym losem i osiągnąć to, czego pragnie. Należy odciąć się od Boga, ponieważ w chwili śmierci Boga człowiek wyzwala się spod jurysdykcji przeznaczenia, osiąga wolność, dzięki której może sobą samodzielnie sterować. By osiągnąć to stadium wolności, należy wzbudzić w sobie wolę mocy, wolę przepoczwarzenia się w nadczłowieka, trzeba odrzucić religie, naturę i prawo, dostać się na „drugi brzeg nihilizmu” dopiero wtedy człowiek osiąga pełną autonomię, umiejętność świadomego kształtowania swego lasu, a więc staje na drodze do własnego szczęścia. Na okrutną zemstę bogów wręcz zakrawa fakt, że ten apologeta ludzkiej siły przeżył swe ostanie lata w stanie skrajnego obłąkania. Filozofia nie jest wszechmocna ani niezawodna. Być może nie jest ona w stanie pocieszyć nieszczęśliwego ani nauczyć głupca myśleć. Jedynym, czego filozofia niezawodnie może człowieka nauczyć, to wątpienie. Czy więc warto? Odpowiem słowami Voltaire'a: „Bardzo roztropnie jest wątpić.” Fryderyk Nietzsche WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 13 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE I PO CO TE WYBORY ? -Aleksander Jakubowski, Filip JurzykAtmosfera na wydziałowych korytarzach gęstnieje. Grono przeżywa wysyp ogłoszeń o zniżkach, imprezach i skandalach. Ulotek i gazetek do naszych rąk trafia dwa razy tyle, co zazwyczaj. Ściany zakwitają kolorowymi plakatami, przyszli prawnicy przyciszonymi głosy knują po kątach. Aura tajemniczości, niewypowiedzianej nieufności i rywalizacji pod płaszczykiem obojętności dodają zapału i energii, a czasem odwrotnie przytłaczają. Ów spektakl rozgrywający się w rytmie opadających z drzew brązowych liści to jasny sygnał, że wybory przedstawicieli Samorządu Studentów już blisko. Zanim jednak pójdziemy do urny, warto odpowiedzieć sobie na pozornie proste pytanie: po co to wszystko? I czy rzeczywiście warto się angażować? Z łośliwi i aspołeczni odpowiedzą, że kandydaci walczą o zwycięstwo wyłącznie dla stołków. Idealiści z kolei wspomną o czystej chęci pomagania innym. Aktywiści będą przekonywać o swoich zdolnościach organizacyjnych i niechęci wobec nudy i bezczynności. Resztki wstydu powstrzymają lizusów przed wyznaniem, że chcą wykorzystać samorząd, by przypodobać się kadrze naukowej… W zasadzie ilu ludzi, tyle powodów chwalebnych, a czasem niestety godnych pożałowania. Wszystkie zaś sprowadzają się do jednego motywu przyjemności. Choć tym złośliwym i aspołecznym wydaje się to niewiarygodne, działacze Samorządu czerpią prawdziwą radość z organizowania imprez i rozwiązywania problemów innych studentów. Głowy pękają im od pomysłów, a ręce rwą się do działania. Co ważne są w tym coraz lepsi, bo nie spoczywają na laurach chełpiąc się „co to nie oni”, tylko analizują błędy i wyciągnąwszy wnioski, idą do przodu. I oby takich właśnie ludzi było jak najwięcej wszak możliwości działania w Samorządzie Studentów nie ograniczają się do 32 przedstawicieli z listy. Bratniak, siedziba SS, to miejsce dla każdego, kto chce i potrafi robić coś dla innych. Nie rządzą jeno przewodzą Gdy liderzy prócz pysznienia nie potrafią zrobić nic konstruktywnego, cierpi życie całego wydziału. Brakuje bowiem osób, które wiedzą, do kogo spośród kadry profesorskiej należy pójść z prośbą o pomoc i jak z takimi osobami rozmawiać. Znają osobiście kolegium dziekańskie, panie w dziekanacie i zasady studiowania. Mają kontakty pośród managerów klubów, teatrów czy nawet szefów torów gokartowych oraz doświadczenie niezbędne przy pracy organizacyjnej. Dzięki nim droga od pomysłu do jego realizacji okazuje się krótka. Dlatego tak ważny jest wybór odpowiednich przedstawicieli. Nie powinien być on obojętny nikomu, kto uczestniczy w życiu naukowym i kulturalnym uczelni. Swoje cenne głosy na przedstawicieli Samorządu Studentów studenci WPiA będą oddawać 22 października. Zanim ów dzień nadejdzie, warto przyjrzeć się pozycjom do obstawienia. Listy wyborcze w tym roku będą liczyć 32 osoby. Większość z nich trafi do Rady Wydziału. Nieco skromniejsza grupa zasiądzie w Zarządzie Samorządu Studentów. Wreszcie, kilku studentów będzie reprezentować interesy WPiA w Parlamencie 14 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Jakie będą ich najważniejsze zadania? Zarząd radzi i nigdy nie zdradzi Zaczniemy od Zarządu nie bez powodu. Jest to bowiem najwyższy organ wykonawczy Samorządu. Składa się z 10 członków, których kadencja trwa rok. Dysponuje bardzo szerokim zakresem działania. To, między innymi, organizowanie imprez wydziałowych (i mowa tu zarówno o grubym bawim jak i koncertach muzyki klasycznej), informowanie studentów o sprawach związanych z procesem naukowym i dydaktycznym na Wydziale, wyłanianie przedstawicieli studentów Wydziału do instytucji pozasamorządowych, opiniowanie decyzji władz Wydziału, wnioskowanie o powołanie członków Komisji Stypendialnej WPiA UW czy ustalanie zasad opiniowania wniosków o umorzenie czesnego. Na tym nie koniec Zarząd zajmuje się zarazem tym wszystkim, co nie zostało zastrzeżone dla innych jednostek i organów, a zawiera się w ramach działalności Samorządu .Funkcjonowanie Zarządu porównać można do działania Rady Ministrów. Tylko, że na miejsce ministerstw, Zarządowi podlegają komisje. Ich ilość i zakres działania zależy od decyzji Zarządu (oprócz Komisji Stypendialnej, Organizacyjnej i Informacji, których powołanie jest obligatoryjne). W praktyce tworzona jest większa ilość komisji, których jakość pracy i działania zależy liczby członków, ich wysiłku i zaangażowania. Nie bez znaczenia są także zdolności przewodniczącego komisji oraz możliwości finansowe. To właśnie komisje są fundamentem, na którym opiera się skuteczność Samorządu. I tak, w ubiegłym roku funkcjonowały następujące komisje: praktyk, informacyjna, kultury, organizacyjna, dydaktyczna, sportu i promocji. Prócz przewodniczących komisji, w Zarządzie zasiadają też sekretarz i skarbnik. Najważniejszą funkcję piastuje Przewodniczący Zarządu. Ów człowiek reprezentuje Zarząd, kieruje jego pracami, przedstawia sprawozdanie, zwołuje posiedzenia Rady Samorządu, może przewodniczyć posiedzeniom każdej komisji czy powołać jej wiceprzewodniczącego. W istocie musi robić i wiedzieć wszystko: gdzie się co dzieje, kto się czym zajmuje, gdzie i z kim coś załatwiać itd.. Przewodniczy też Radzie Samorządu ciału „ Złośliwi i aspołeczni odpowiedzą, że kandydaci walczą o zwycięstwo wyłącznie dla stołków. Idealiści z kolei wspomną o czystej chęci pomagania innym. Aktywiści będą przekonywać o swoich zdolnościach organizacyjnych i niechęci wobec nudy i bezczynności. INFORMACJE {LEXU§ 6/2008} Idź na WYBORY! „ 22 października 2008 r. doradczemu, w skład którego wchodzą przedstawiciele organów Samorządu. Dlatego funkcja przewodniczącego to ogromna odpowiedzialność i masa pracy. Rada Wydziału decyzyjne serce WPiA To nasz wydziałowy „parlament”. Zasiadają w niej wszyscy pracownicy naukowi uczelni oraz reprezentanci studentów. W nim także znajdziemy Komisje: nostryfikacyjną, przetargową, ds. programu nauczania, budżetową itp. Do zadań studentów w Radzie Wydziału należy: aktywne uczestniczenie w pracach RW, udział w pracach komisji, wyrażanie na forum Rady Wydziału opinii dotyczących spraw studenckich czy współdziałania z Zarządem. Ogólnie rzecz ujmując, nasi przedstawiciele w RW mają za zadanie dbać o szeroko pojmowane interesy braci studenckiej. To także doskonała okazja do pokazania się wobec przedstawicieli kadry naukowej Wydziału. Co ważne, przedstawiciele studenccy biorą udział w wyborze Kolegium Dziekańskiego, a w przypadku kandydatury prodziekana ds. studenckich posiadają prawo veta. W ostatnim roku członkowie RW mieli rzeczywisty wpływ na wybór nowych władz wydziału, w tym również Dziekana. Kolejne wybory za 4 lata. Parlament frakcje, koterie i wojny podjazdowe Czterej przedstawiciele WPiA zasiądą z kolei w Parlamencie Studentów UW. Jest to organ uchwałodawczy o szerokich kompetencjach. Parlament uchwala Regulamin Samorządu Studentów UW, budżet samorządu UW przedstawiony przez Zarząd, Regulamin Parlamentu, Komisji Parlamentu, Sądów Koleżeńskich, Rad Mieszkańców, rozstrzyga spory kompetencyjne, udziela absolutorium, wybiera członków, przedstawicieli i kandydatów do komisji, rad „ W ostatnich latach WPiA jest niestety marginalizowany w Parlamencie Studentów, o czym świadczy zmniejszenie decyzją większości (dyktatura demokracji...) ilości przedstawicieli WPiA z 7 do 4. Na szczęście nie tylko ilość się liczy, ale też siła reprezentacji WPiA zależy od aktywności naszych przedstawicieli. i innych ciał uniwersyteckich, podejmuje decyzje o ogólnouniwersyteckim referendum, a nawet... strajku. Najważniejszy jest jednak wybór Zarządu, który trzyma „łapę na kasie”. W ostatnich latach WPiA jest niestety marginalizowany w Parlamencie Studentów, o czym świadczy zmniejszenie decyzją większości (dyktatura demokracji...) ilości przedstawicieli WPiA z 7 do 4. Na szczęście nie tylko ilość się liczy, ale też siła reprezentacji WPiA zależy od aktywności naszych przedstawicieli. Warto także zdradzić, że Parlament nie jest przysypiającym ciałem, a areną ostrej walki politycznej, zaś o bardzo wysokiej temperaturze dyskusji świadczą protokoły obrad. Te same motywy - różne listy? Niestety, wielu powyższa garść informacji nadal nie przekona, aby 22 października zagłosowali. Specjalnie dla niezdecydowanych, „Lexus” o zdanie zapytał kandydatów z dwóch przeciwnych obozów politycznych. Oto, jak odpowiedzieli na te same pytania: dlaczego warto iść na wybory i czemu to akurat oni nadają się na to stanowisko? „Samorząd stanowimy my, wszyscy studenci WPiA. Dlatego uważam, że powinniśmy sami decydować o naszych sprawach i nie możemy pozwolić na to, aby inni podejmowali decyzje za nas. Kandyduję na stanowisko sekretarza Zarządu. Uważam, że spełnię się tam, bo dla mnie najważniejsza jest doskonała organizacja pracy oraz kompetentni ludzie. A dlaczego startuję z listy? Realizować swoją działalność można wszędzie, ale pod szyldem samorządu jest to zdecydowanie skuteczniejsze. Chcę jak najlepiej reprezentować interes studentów WPiA, a więc również mój własny” mówi „Lexusowi” Michał Arabczyk, kandydat Lex Listy do Zarządu. „Głosując, wybieram ludzi, którzy będą reprezentować moje interesy. Poza tym, nie idąc na wybory, odbieramy sobie argument do krytykowania przedstawicieli. Czemu działam w samorządzie od trzech lat? Mogę robić coś dla innych i rozwijać się samemu przekładając wiedzę zdobytą na studiach na praktykę. Tak było choćby przy zmienianiu regulaminu parlamentu UW. Mam w sobie coś takiego, co mnie popycha do działania. Wiem jak współpracować z innymi, jestem człowiekiem kompromisu. Nie palę żadnych mostów, tylko buduję nowe. Mimo osłabionej pozycji WPiA w parlamencie, jesteśmy nadal skuteczni” tłumaczy Maciej „Sanchez" Sokołowski z Listy Żółtej. Michał Arabczyk - Lex Lista “Samorząd stanowimy my, wszyscy studenci WPiA. Dlatego uważam, że powinniśmy sami decydować o naszych sprawach i nie możemy pozwolić na to, aby inni podejmowali decyzje za nas. Kandyduję na stanowisko sekretarza Zarządu. Uważam, że spełnię się tam, bo dla mnie najważniejsza jest doskonała organizacja pracy oraz kompetentni ludzie. (...) Chcę jak najlepiej reprezentować interes studentów WPiA, a więc również mój własny.” „ Maciej Sokołowski - Lista Żółta “Głosując, wybieram ludzi, którzy będą reprezentować moje interesy. Poza tym, nie idąc na wybory, odbieramy sobie argument do krytykowania przedstawicieli. Czemu działam w samorządzie od trzech lat? Mogę robić coś dla innych i rozwijać się samemu przekładając wiedzę zdobytą na studiach na praktykę. (...) Nie palę żadnych mostów, tylko buduję nowe. Mimo osłabionej pozycji WPiA w parlamencie, jesteśmy nadal skuteczni.” WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 15 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Pojedynek na -Weronika PapucewiczNadszedł niespokojny czas. Czas rozliczeń, żniw dla jednych i ogromnych porażek dla innych. Choć dla wielu studentów jest to kilka kolejnych, pochmurnych, październikowych tygodni istnieje grupa ludzi, która żyje wyłącznie jednym słowem „wybory”. Dla nich rozpoczęły się trudne dni, zarwane noce i nieskończony ocean spotkań. Zdawać by się mogło, że mała polityka, którą prowadzą wśród innych studentów zaczyna stanowić dla nich sens własnego bytu. Istnieje jednak pewna nierozstrzygnięta kwestia. W jakim celu odbywają się owe wybory i kto ma w nich prawo oddać głos? Problemem jest nie tylko brak takiej wiedzy wśród ogromnej rzeszy studentów naszego Wydziału, ale fakt, że i wielu spośród bliżej zainteresowanych samymi wyborami zdaje się o tym zapominać. Wydział Praw i Administracji podobnie jak inne wydziały Uniwersytetu Warszawskiego poza władzami takimi jak kolegium dziekańskie ma również swoje władze wybierane z grona studentów. Wynika z tego, że studenci mają przywilej wybierania spośród siebie swoich reprezentantów, ale czy rzeczywiście z tego prawa korzystają? Sytuacja wygląda następująco: przeciętny uczestnik zajęć na Wydziale nie jest świadom tego, że ma swój samorząd, a tym bardziej, że może go sobie osobiście wybrać oddając głos w trakcie wyborów. Na szczeblach samorządowej władzy trakcie wieloletniej edukacji, na wszystkich jej szczeblach uczniowie polskich szkół stykają się z instytucją samorządu. Trudnym do zrozumienia jest zatem tak małe zainteresowanie samorządem w trakcie edukacji uniwersyteckiej. Szczególnym w tym wypadku zjawiskiem jest bardzo niska frekwencja podczas głosowań odbywających się na WPiA, czego przykładem mogą być zeszłoroczne wyboru do Samorządu Studentów, gdzie zostało oddanych nieco ponad 1000 głosów, a co było najwyższym wynikiem w historii WPiA. Wydawać by się mogło, że to nikt inny jak student prawa jest osobą świadomą własnych przywilejów i zdającą sobie sprawę z powagi sprawy, jaką są wybory właśnie. W Rok akademicki 2007/8 przyniósł pewne zmiany związane z powoływaniem członków Samorządu. Mianowicie, do tej pory wszelkie wybory na naszym Wydziale odbywały się przy pomocy Uczelnianej Komisji Wyborczej. To właśnie ta instytucja z ramienia Uniwersytetu sprawowała pieczę nad przeprowadzanymi wyborami. Sytuacja uległa zmianie, gdyż teraz istnieje Wydziałowa Komisja Wyborcza Studentów. To ona na podstawie przepisów Regulaminu Samorządu „przeprowadza wszystkie studenckie wybory samorządowe na szczeblu Wydziału, ogłasza szczegółowo kalendarz czynności wyborczych, czuwa nad prawidłowym przebiegiem wyborów, a także ogłasza wyniki głosowania w wyborach”. Według członków WKWS nasz Wydział stanowi „małe obywatelskie społeczeństwo, którego sprawy należy wziąć we własne ręce, bo jest to obowiązkiem każdego studenta”. Wedle już wspomnianego przeze mnie Regulaminu to wszyscy studenci tworzą Samorząd, lecz działa on wyłącznie przez swoich przedstawicieli i organy. Pytanie zatem gdzie zasiadają nasi przedstawiciele? Otóż są to: Zarząd Samorządu, Rada Wydziału, a także Parlament Studentów UW. Na tych trzech polach studenci są w stanie zdziałać bardzo dużo na rzecz innych. Jednak to w jaki sposób chcą uzyskać owe stołki zaczyna niejednokrotnie przypominać walkę znaną wszystkim z ekranu telewizyjnego. Być może to właśnie sposób w jaki konkurują ze sobą kandydaci jest jedną z przyczyn niskiej frekwencji. 16 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Kolorowa kampania Według Olka Jakubowskiego, redaktora naczelnego Lexussa: „walka wyborcza na naszym Wydziale to nie jest to, co być powinno czyli spieranie się programem, dorobkiem działalności, jakością kandydatów w nowoczesnej, ale i kulturalnej kampanii wyborczej”. Ten pogląd podziela z pewnością wielu studentów. Już od września słychać odgłosy nadchodzącej kampanii wyborczej. Odwiecznie zwaśnione strony stają naprzeciw siebie i wymachują wrogo kartkami z regulaminami, programami i projektami zmian. Przez fakt, że niejednokrotnie dyskusja zbacza z czysto merytorycznej ścieżki, wielu obserwatorów czuje się urażonych i zniechęconych. Rezygnują z czynnego prawa wyborczego i zamykają się na Samorząd. Wedle Cezarego Chwiałkowskiego, studenta III roku prawa polityka wydziałowa i ogólnopolska nie różni się w kwestii systemu wartości. „W teorii są to: sprawiedliwość, uczciwość, rzetelność, kompetencja, chęć niesienia pomocy, zaangażowanie etc. Jak to wygląda w praktyce, to już różnie bywa, ponieważ człowiek jest tylko człowiekiem, nawet jeżeli jest studentem prawa…” Upraszczając, całość kampanii rozgrywającej się na naszych oczach opiera się o istnienie opozycji wobec programu Samorządu, który w danym roku, poprzedzającym wybory sprawował swoja funkcję. Studenci będący jego członkami w trakcie kadencji 2007/8 w dużej mierze są związani z Samorządną Organizacją Studencką „Lista Żółta”. Powstała ona w 1998 roku, zaś w roku 2000 została przekształcona z Listy Wyborczej w Organizację Studencką, a po sześciu latach została zarejestrowana jako uczelniana organizacja studencka Uniwersytetu Warszawskiego. Tegoroczna opozycja zerwała z dotychczasową „barwną nomenklaturą” i jawi się jako Lex Lista. Utworzona w tym roku organizacja określa swój plan działania, jako opierający się na „współpracy ze studentami i podejmowaniu działań, które w istotny sposób wpływają na jakość studiowania1”. Lider organizacji Hubert Godusławski pytany o powody powstania Lex Listy odpowiada: „w 2007 roku tuż po wygranych wyborach przez Listę Żółtą, liderzy tej organizacji oświadczyli, że w Samorządzie nie ma i nie będzie miejsca dla sporej ilości osób, które działały do tej pory. Przypomnę tylko, że było to jawne i bezprawne pogwałcenie prawa, gdyż Samorząd tworzą ex lege wszyscy studenci. Samorząd powoli zaczął przypominać zamknięta kastę eliminującą osoby z własną inicjatywą, które mogły stanowić zagrożenie dla tzw. Liderów”. Aktualny Samorząd cieszy się z nieoczekiwanego zawiązania się opozycji. Tomasz Lasocki, student V roku prawa, członek Listy Żółtej uważa, że wszelka opozycja świadczy wyłącznie o zdrowej demokracji i jest korzystna dla ogółu studentów. Aktualny Przewodniczący Zarządu Samorządu również podziela taki pogląd. Według Krzyśka Króla „dzięki temu wybory będą ciekawe i nie będzie możliwości posądzania Żółtych o monowładztwo”. Wyborca rocznik '89 Wedle słów przedstawicieli WKWS „im większa legitymacja Samorządu, tym lepsza jego pozycja”, stąd największe zainteresowanie wśród kandydatów wzbudzają studenci z pierwszego roku. Pytanie skąd taka zależność? Zapał, jaki prezentują osoby dopiero rozpoczynające naukę jest ogromny, poza tym osoby te nie zdążyły się jeszcze znudzić polityką na Wydziale i chętnie w niej partycypują. Paula Pul, studentka I roku, wskazuje na brak walki wyborczej. O Samorządzie dowiedziała się już w trakcie wakacji, podczas kilku integracyjnych spotkań ze studentami z wyższych lat. Sama chciałaby działać na rzecz innych właśnie przez strukturę Samorządu i jego komisji. Podobnie jak wielu studentów informacji na tem at wy borów dos tarc z a j ej s erwi s społecznościowy grono.net. Świeżo upieczony student naszego Wydziału, Tomek Falkowski organizator tegorocznej imprezy Żółtodzioba, również deklaruje chęć współpracy i uczestnictwo w wyborach, choć jego zdaniem całość walki przedwyborczej jest bezsensowna i stanowi wyłącznie sposobność do kłótni. „ Największe zainteresowanie wśród kandydatów wzbudzają studenci z pierwszego roku. Pytanie skąd taka zależność? Zapał, jaki prezentują osoby dopiero rozpoczynające naukę jest ogromny, poza tym osoby te nie zdążyły się jeszcze znudzić polityką na Wydziale i chętnie w niej partycypują. INFORMACJE „ {LEXU§ 6/2008} PAPIEROWE MIECZE Studenci naszego Wydziału powinni tworzyć nic innego jak małe społeczeństwo obywatelskie. W związku z tym polecam każdemu zapoznanie się programem wyborczym każdej z list, a także zaznajomienie się z tym, co mają do zaprezentowania kandydaci niezależni i wybranie się do urn. Wystarczy zabrać ze sobą legitymację i postawić kilka dobrze przemyślanych krzyżyków. Weźmy sprawy w swoje ręce, podejmijmy ten niewielki wysiłek tak aby później nie żałować oddając innym możliwość podejmowania decyzji za nas. „Z jednej strony patrząc na dotychczasową praktykę powinno się ograniczyć udział studentów I roku w wyborach, ponieważ są bardzo podatni na wpływ starszych kolegów/koleżanek i głosują sposobem Pamiętasz Nasz wspólny wyjazd?, Zagłosuj na nas, bo trzeba trzymać się razem” uważa Cezary Chwiałkowski. Dodaje jednak: „Nie można nikomu odebrać prawa do głosowania ani kandydowania, ponieważ złamalibyśmy konstytucyjnie zagwarantowane prawa i wolności obywatelskie. Z drugiej strony nie da się obejść problemu kampanii i głosowania towarzyskiego, ponieważ więzi które rodzą się między studentami na obozach integracyjnych i innych spotkaniach są zbyt silne. Moim zdaniem należy pomyśleć bardziej nad zachęceniem ludzi do udziału w wyborach, tak aby frekwencja była wyższa niż nad kwestią podatnych pierwszoroczniaków.” Wielu studentów z pierwszego roku chciałoby mieć możliwość wzięcia udziału w debacie, podczas, której kandydaci przedstawiliby nie tylko znane już wszystkim wzajemne animozje, ale przede wszystkim określili co faktycznie chcą zrobić dla studentów. Istotnym czynnikiem zachęcającym do uczestnictwa byłaby konfrontacja w rzeczywistości, a nie jak dotychczas wyłącznie poprzez świat wirtualny. Wyborcze przysmaki „Wybory do Zarządu, Studenckich Przedstawicieli w Radzie Wydziału i Parlamencie Studentów Uniwersytetu Warszawskiego odbywają się corocznie, nie wcześniej niż 15 października i nie później niż 20 listopada2”. Z tego przepisu wynika, że czasu pozostało niewiele i przygotowania do wyborów idą pełną parą. Partie startujące szykują imprezy i kuszą zniżkami. Należy jednak pamiętać, o czym przypominają członkowie WKWS, że do startu mogą zgłaszać się również osoby niezrzeszone. Postawić należy jednak pewne bardzo istotne pytanie, a mianowicie jak ma wyglądać przyszłość Wydziału po trudnych dniach gorączkowej kampanii. Tego z pewnością nie można zgadnąć, lecz obie partie coś już dziś obiecują. „Niezwykle istotne jest uregulowanie kwestii seminariów. Lista Żółta skupiła się w zeszłym roku na krytyce swoich poprzedników, ale była to jej jedyna inicjatywna w tej materii uważa Hubert Godusławski. Niedopuszczalne jest, że w połowie czerwca zaczynają się zapisy na seminaria, a studenci na chwilę przed dowiadują się o obowiązujących kryteriach, które są całkowicie odmienne od tych z poprzednich lat.” Kwestia seminariów jest punktem zapalnym, który może zaważyć o poparciu kandydujących. Krzysiek Król odpowiada na zarzuty: „działaliśmy zgodnie z oczekiwaniami studentów. Gdy tylko pojawiał się problem lub otrzymywaliśmy niepokojące sygnały od kolegów i koleżanek, reagowaliśmy. Podejmowaliśmy wybory, które uważam za najlepsze dla studentów w danym czasie. Nie mówię, że wszystkie były świetne, jak w przypadku sposobu rejestracji na seminaria. Tutaj walczyliśmy z czasem, aby rejestracja ruszyła na początku wakacji, a nie w ich środku.” Obie listy pragną by USOS działał sprawniej, a Zasady Studiowania były w końcu jednolicie zinterpretowane. Są to kwestie najistotniejsze dla studentów. Nic innego nie dotyczy studiujących na naszym Wydziale bardziej niż sprawne zapisy na egzaminy, czy zasady zaliczania ćwiczeń. Istotną wartością jest też informacja. Powstaje problem jak będzie wyglądać przyszłość jedynej wydziałowej gazety. Redaktor Naczelny śpi spokojnie. „Lexuss cieszy się niezależnością, której gwarancje mam zarówno od obecnych władz samorządowych jak i kandydatów. Złamanie tych obietnic, ingerencja w niezależność, oznaczałaby że na czele Samorządu stoją tchórze, drżące przez niezależnym i jedynym de facto skutecznym organem kontroli jakim jest wolna prasa, czyli na naszym Wydziale Lexuss. Sądzę, i zgodzą się z tym wszyscy, że takie osoby nie mogą pełnić zaszczytnej funkcji reprezentacji studenckiej. Mój spokój wynika także z faktu, że (mimo dużych rozmiarów) redakcja składa się z ludzi najwyższej próby; swoistej elity, która prędzej zrezygnuje z działalności niż będzie firmować przekształcanie Gazety w biuletyn propagandowy czy inne nie wiadomo co”. Życzymy powodzenia, a przede wszystkim frekwencji Adam Ryszka, kandydat Listy Żółtej na Przewodniczącego Zarządu Samorządu zapewnia o szacunku do swoich przeciwników i życzy im tego, by nie zwątpili. Atmosfera wokół całej wydziałowej polityki zdaje się być mniej pozytywna. Wzajemne zarzuty i osobiste ucieczki choćby na serwisie grono.net nie przynoszą pozytywnych rezultatów. Obrzucanie się wyzwiskami i stawianie własnej osoby ponad innymi nie jest w dobrym tonie, nigdy nie było. Pomimo obietnic i zapewnień jakie co roku padają z ust kandydujących, te wybory już zaczynają obfitować w utarczki słowne. Przyszli członkowie Rady Wydziału, Parlamentu, czy Zarządu Samorządu zdają się nie widzieć do jakiego błędnego koła doprowadzają. Znużony awanturą potencjalny wyborca nie zagłosuje, później zaś narzeka na brak działań Samorządu, choć nie powinien tego robić, bo nie uczestniczył w jego wyborze. Tego typu sytuacja jest swoistą patologią. Udział w wyborach jest nie tylko przywilejem i nieformalnym obowiązkiem każdego studenta. Studenci naszego Wydziału powinni tworzyć nic innego jak małe społeczeństwo obywatelskie. W związku z tym polecam każdemu zapoznanie się programem wyborczym każdej z list, a także zaznajomienie się z tym, co mają do zaprezentowania kandydaci niezależni i wybranie się do urn. Wystarczy zabrać ze sobą legitymację i postawić kilka dobrze przemyślanych krzyżyków. Weźmy sprawy w swoje ręce, podejmijmy ten niewielki wysiłek tak aby później nie żałować oddając innym możliwość podejmowania decyzji za nas. Przypisy: 1 Źródło: www.lexlista.com 2 wg Regulaminu Samorządu Studentów Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego art. 40 §1 „ Adresy stron www: Samorząd Studentów - www.samorzad.wpia.uw.edu.pl Lex Lista - http://lexlista.pl Lista Żółta - www.listazolta.pl Postawić należy jednak pewne bardzo istotne pytanie, a mianowicie jak ma wyglądać przyszłość Wydziału po trudnych dniach gorączkowej kampanii. Tego z pewnością nie można zgadnąć, lecz obie partie coś już dziś obiecują (...) Obie listy pragną by USOS działał sprawniej, a Zasady Studiowania były w końcu jednolicie zinterpretowane. Są to kwestie najistotniejsze dla studentów. Nic innego nie dotyczy studiujących na naszym Wydziale bardziej niż sprawne zapisy na egzaminy, czy zasady zaliczania ćwiczeń. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 17 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Czy mogliśmy więcej? nie uzyskano niestety na nie środków finansowych. Na koniec, ze względu na omówienie w dziale dotyczącym 200 lecia, wspomnę o LARPie, który okazał się wielkim sukcesem, oby powtarzanym co roku -Aleksander Jakubowskiedną z największych zalet demokracji jest zdolność oceny wybranych władz pozytywna oznacza pozostanie rządzących przy władzy, negatywna ich zmianę. Ważną rolę odgrywają w tym procesie media informujące tak o niedociągnięciach jak i sukcesach oraz osiągnięcia. By mądrze podejmować wybory, trzeba dysponować odpowiednią wiedzą o zamierzeniach, jakie pragnie zrealizować dane ugrupowanie, dana lista, dany kandydat. Program wyborczy, bo on jest źródłem wspomnianej wiedzy, będzie jednak tylko i wyłącznie wtedy skuteczną podstawą decyzji, jeśli będzie rewidowane jego wykonanie. Niniejszym spełniam ów obowiązek, korzystając z gwarancji niezależności Gazety, która mam nadzieję pozwala obiektywnie chwalić i doceniać udane projekty, ale i zwracać uwagę na fiaska. J Program zwycięskiej listy żółtej, na okres 2007/2008 był ogłoszony pod hasłem „RAZEM MOŻEMY WIĘCEJ!”. Został on podzielony na jednostki tematyczne każdą obietnicę przypominamy, a następnie poniżej niej informujemy o stopniu jej wykonania. ::Studia:: Już rozpoczęliśmy działalność koordynując cykl wykładów „Prawo w praktyce” przeznaczony dla studentów IV i V roku, ruszyła też druga edycja „ABC Aplikacji”. Będziemy aktywnie promować WPiA uczestnicząc w Dniach Otwartych i targach edukacyjnych, zaś wczesną wiosną przeprowadzimy kampanię promocyjną Wydziału na terenie warszawskich i podwarszawskich liceów. Powołamy pełnomocnika ds. studiów, którego zadaniem będzie udzielanie pomocy w zakresie interpretacji Zasad Studiowania i Regulaminu Studiów, oraz interwencje u Dziekana w szczególnie zawiłych sprawach. Ocena: Cykl wykładów „Prawo w praktyce”, który spotkał się na wcześniejszych latach z uznaniem studentów Wydziału, był i będzie organizowany. Z zapisów przez USOS skorzystało do tej pory około 30 studentów. Także druga edycja „ABC Aplikacji” okazała się, tak jak we wcześniejszym roku - sukcesem, spotykając się z dużym zainteresowaniem, zwłaszcza ze strony studentów 4 i 5 roku. Kolejny jednak punkt programu - kampania promocyjna Wydziału na terenie warszawkich i podwarszawskich liceów - choć przeprowadzona (pracownicy Wydziału wraz ze studentami wizytowali szkoły), to nie miała rozmachu lat poprzednich. Co do obiecanego pełnomocnika ds.. studiów jego zadania realizowała powołana na to stanowisko Diana Dębowczyk, zaś interwencje u Dziekana były dokonywane przez m.in. Przewodniczącego Samorządu WPiA. Wykonano: 81,25% 18 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS ::Kultura:: Od początku roku akademickiego współpracujemy z Kino.Labem Centrum Sztuki Współczesnej, dzięki czemu nasi studenci otrzymali już w październiku ponad 800 wejściówek na filmy z jego repertuaru. Oprócz biletów do kina w nadchodzącym roku przygotujemy dla Was wejściówki do teatrów, galerii i na koncerty, w tym do Teatru Bajka, Teatru Ateneum, Studium Teatralnego i na Wielkanocny Festiwal Beethovena. Będziemy współpracować z kołem naukowym „DKF Błękit Pruski” przy organizacji cyklu „Kino Prawnicze”, w ramach którego przez cały rok odbywać się będą darmowe pokazy filmów o tematyce bliskiej naszemu kierunkowi studiów oraz spotkania z ich twórcami i znanymi krytykami. Zorganizujemy dla studentów warsztaty prowadzone przez twórców kina, których efektem będzie powstanie etiud filmowych o Wydziale Prawa. Tak jak w zeszłym roku, we współpracy z „Dziennikiem” przeprowadzimy na WPiA debaty z udziałem najbardziej znanych postaci światowego życia intelektualnego. Ocena: Zacznijmy od sukcesów. Największy: Wielkanocny Festiwal Beethovena masa wejściówek, świetne koncerty, cudowna atmosfera kultury w oparach której wykuwany jest prawdziwy etos studenta, zwłaszcza WPiA. Niemniejszy odniosło koło filmowe „Błękit Pruski” z zorganizowanym cyklem „Kino Prawnicze” chyba żadne koło nie mogło się poszczycić tyloma uczestnikami organizowanych wydarzeń (jak kto woli: event-ów). Bo też i perły kinematografii wydobyte i udostępnione studentom naszego Wydziału można zaliczyć do obowiązkowych obrazów, jakie znać powinien każdy z nas. Sukcesem, zwłaszcza dzięki pracy Kamila Kamińskiego, była także współpraca z „Dziennikiem” dzięki niej zorganizowano liczne prestiżowe dla Wydziału spotkania, dzięki którym studenci mogli zapoznać się na żywo z poglądami np. ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Efektem owocnej współpracy było pojawienie się loga Samorządu w ogólnopolskiej gazecie, co jest korzyscią niewymierną. Po tych pochwałach czas na odrobinę dziegciu. I tak osłabła współpraca z Kino.Labem- jakkolwiek studenci mogli chodzić na bezpłatne seanse, niewielu o tym wiedziało szwankowała nieco promocja. W kwestii wejściówek to owszem - były, ale rozchodziły się momentalnie (niech to będzie memento dla przyszłej Komisji Kultury), zaś mała ich liczba sprawiała, że przeważająca większość studentów co najwyżej o nich słyszała. A szkoda - w dużym stopniu winić za to jednak nie należy Komisji Kultury, gdyż kluczowa jest tu dobra wola instytucji kulturalnych, a z tym, jak wiadomo, różnie bywało. Nie odbyły się także, ciekawe w założeniu, warsztaty filmowe, które mogły pozostawić po sobie interesujące etiudy - jednakże, mimo starań, Wykonano: 88% ::Imprezy i Wyjazdy:: Zamierzamy kontynuować cykl imprez, które odbywały się w ubiegłych latach pod patronatem Samorządu, a w roku 2006/2007 z inicjatywy S.O.S. „Lista Żółta”. Odbędą się m.in. Jesienne Wibracje, Post-Over Party, Połowinki, a także liczne imprezy charytatywne. Okazji do zabawy na pewno nie zabraknie! Oprócz imprez będziemy organizować wyjazdy dla studentów w zimie odbędzie się wyjazd na narty, z kolei wczesną wiosną wybierzemy się jak co roku do Zakopanego. Ostatnim przedsięwzięciem w obecnym roku akademickim będzie kilkudniowa majówka w czasie „długiego weekendu”. Natomiast we wrześniu 2008 pojedziemy jak zwykle do Lucienia, aby integrować się z nowymi studentami. Ocena: LŻ znana jest od dawna z umiejętności organizowania imprez. Co tu kryć, to prawdziwi profesorowie imprezologii. Odbyły się Jesienne Wibracje, Post-Over Party, Połowinki, jak też inne liczne zabawy, chociażby PoSesja. Wreszcie w czerwcu zorganizowano liczne bilety do klubów, które otrzymać mogli studenci za free. Okazji do zabaw, jak obiecali, nie zabrakło! Odbył się wyjazd do Zakopanego, uważany przez uczestników za udany, pomimo problemów żołądkowych dotykających części naszych studentów w tym górskim kurorcie. Jeśli zaś chodzi o Lucień to zeszłoroczny był jednym z najcudowniejszych obozów, jakie miała większość z uczestników. Tegoroczny, choć spotkał się z często ambiwalentnymi ocenami, to ogólnie można ocenić in plus (polecam lekturę reportażu z Lucienia oraz wywiadu z kierownikiem obozu, Michałem Fąderskim) Jedynie majówkę ciężko ocenić jednoznacznie. Wynika to z faktu, że choć nie odbył się "klasyczny" obóz jak np. Zakopane, to Samorząd wsparł ze swoich środków wyjazd żeglarski. Gros uczestników stanowili na nim osoby uczące się na WPiA (nomen omen organizowany także przez studenta naszego Wydziału) - zresztą, czyż jeśli były jakieś niedociągnięcia nie maskuje ich zniżka na złocisty trunek do Harendy? ;) Wykonano: 92% ::Promocja:: Odświeżymy Studencką Kartę Rabatową. Mamy jej gotowy projekt, który nie został wprowadzony w życie z powodu niezrozumiałych obiekcji obecnego Samorządu. Będziemy kontynuować współpracę z księgarniami (nawet 20% zniżki na podręczniki), szkołami salsy i jogi, nawiążemy też kontakt z kolejnymi sponsorami. Odbędzie się specjalna impreza dla posiadaczy karty, z INFORMACJE atrakcyjnymi promocjami. Oprócz tego będziemy poszukiwać sponsorów dla bieżącej działalności Samorządu postaramy się dzięki temu m.in. obniżyć ceny biletów na imprezy. Ocena: Studencka Karta Rabatowa została opracowana, i owszem, zarówno przez Zarząd Samorządu Wydziałowego jak i Uczelnianego jednak z promocją i rozprowadzeniem było dość ciężko, także z winy studentów, ale nie ma co się dziwić patrząc na short ( very short ) listę miejsc, w których uprawniała do zniżki (szczęśliwie lista ta, choć powoli, cały czas się wydłuża). Jak poinformował nas Przewodniczącym Samorządu Krzysztof Król, trwają rozmowy na temat unifikacji Kart Rabatowych, jak też o zasadach działania na jej rzecz prowadzonych przez wydziałowe komisje. O imprezie specjalnej nic nie napiszę, bo jej po prostu nie było. Współpraca z obiecanymi szkołami tańca także nie została nawiązana (za to jogi - i owszem). Co zaś się tyczy zniżek na podręczniki, to zwykle były to stałe rabaty dawane przez księgarnie każdemu studentowi - choć, gwoli sprawiedliwości, nie zawsze i zapewne w momencie oddawania tego numeru do druku studenci WPiA mają już kilka upatrzonych księgarń z przygotowanymi dla nich specjalnymi bonifikatami. Obniżka cen biletów na imprezy nastąpiła, choć część może być zawiedziona ich skalą - bądź co bądź jednak klub musi zarobić, a nie zawsze sprzedaż trunków to zapewni. To pasmo oceny obietnic zakończę pochwałą za pomoc Samorządu w nawiązaniu współpracy Gazety „Lexuss” z częścią reklamodawców. Wykonano: 50% ::Praktyki:: Chcemy kontynuować współpracę z urzędami państwowymi i samorządowymi oraz kancelariami i bankami, oraz poszukiwać nowych kontaktów w celu stworzenia możliwości odbycia praktyki w jak największej liczbie instytucji. Planujemy podpisywać nowe porozumienia, aby umożliwić to jak największej liczbie studentów. Nowością będzie stworzenie internetowej bazy ofert, dzięki której każdy student uzyska dużo łatwiejszy dostęp do interesujących go praktyk i staży. Ocena: Chcieć, to móc. Chcieli i się udało załatwiono i ułatwiono liczne praktyki dla studentów WPiA. Niestety, jak najbardziej słuszny i oczekiwany pomysł stworzenia internetowej bazy ofert pozostał wyłącznie w sferze zamierzeń. A szkoda. Być może racje ma tutaj wytłumaczenie porażki dynamiką (oferty rozchodzą się błyskawicznie) i praktyką, która pokazała, że informacje o np. stażach umieszczane na gronie są może niedoskonałym, ale dość sprawnie funkcjonującym substytutem obiecanej bazy ofert. Wykonano: 75% ::Sport:: Zamierzamy zorganizować cykl turniejów sportowych w piłkę nożną, koszykówkę i siatkówkę. Jeśli zgłosi się wystarczająca liczba uczestników, zorganizujemy także rozgrywki ligowe ich zwycięzcy będą reprezentować nasz Wydział w rozgrywkach uniwersyteckich. Oprócz tego odbędą się zawody na ściance wspinaczkowej, turnieje paintballowe i wyścigi gokartów, pierwsze już pod koniec listopada! Wspólnie z Zarządem Samorządu UW będziemy starać się o ustawienie na terenie kampusu specjalnych stojaków na rowery ułatwi to korzystanie z nich jako środka dojazdu na uczelnię. Ocena: Z cyklu de facto nic nie wyszło jedynie parę meczy organizowanych miejscami partyzancko pod egidą Samorządu - najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy było jednak zdaniem Przewodniczącego Listy Żółtej niskie zainteresowanie studentów częścią dysycplin (piłka nożna przyciągnęła jednak spore grono uczestników). Dlatego kwestię ligi przemilczę. Tym niemniej nie było tak źle zorganizowane zostały zawody paintballowe oraz wyścigi gokartów. Bieg WPiA uświetnił również 200-lecie Wydziału. Jednak stojaków, jak nie było tak tradycyjnie nie ma. Wykonano: 63% ::Akcje Charytatywne:: Będziemy kontynuować akcje prowadzone do tej pory „Student Prawa Mikołajem”, WOŚP i „Unicef” na gwiazdkę. Po raz kolejny odbędą się „Wampiriady” zbiórki krwi, pierwsza już w listopadzie. Chcemy nadal wspierać Dom Dziecka nr 3, m.in. poprzez zbiórkę przyborów szkolnych i zabawek dla jego mieszkańców Ocena: WOŚP, „Student Prawa Mikołajem” czy Unicef na gwiazdkę zakończyły się sukcesem, nie rzadko zbierając w tym roku rekordowe sumy. Niestety, Wampiriada, z przyczyn niezależnych od Samorządu jak ustaliliśmy (ah, ten Sanepid) się nie odbyła. Jednakże brak zorganizowanej akcji wsparcia Domu Dziecka przyjmujemy ze smutkiem, zawierzając wyjaśnieniu, iż przyczyną była samoocena możliwości Samorządu, który zgodnie z interesem dzieci pragnął współpracować nie od święta, lecz cały rok - na co nie starczyłoby sił. Wykonano: 75% „Lexuss” gazeta studentów WPiA Chcemy zachować niezależność i bezstronność tej gazety przy jednoczesnym rozwijaniu jej atrakcyjności dla czytelnika, tak jak miała to w planach pierwsza redaktor naczelna. Nadal publikowane będą wywiady ze znanymi absolwentami naszego Wydziału (w zeszłym roku m.in. Tomasz Sianecki, Krzysztof Piesiewicz, czy Wiesław Chrzanowski) i cieszący się dużym zainteresowaniem cykl artykułów o aplikacjach prawniczych. Nie godzimy się na uczynienie z „Lexussa” biuletynu propagandowego jednej z list wyborczych, w co przekształca go powoli obecny Samorząd. Obiecujemy, że jeśli wygramy wybory nie będziemy w żaden sposób ingerować w treść artykułów i skład gazety, a jej łamy będą otwarte także dla krytyków naszej działalności. Ocena: W kwestii Gazety „Lexuss” możemy wypowiedzieć się na podstawie najbardziej pewnych i najszerszych danych. I rzeczywiście, obietnice złożone w kampanii (mniej czy lepiej) zostały wypełnione, o czym mogli szanowni Czytelnicy przekonać się po lekturze ostatnich numerów. Łamy Gazety gościły w omawianym okresie bowiem także teksty krytyczne wobec swojego, bądź co bądź, wydawcy. Umożliwienie autonomii Lexussa należy poczytać jako wyraz zrozumienia dla roli informacji, ale także otwartości Samorządu co zaowocowało m.in. podnoszeniem poziomu Gazety czy sprawnym przygotowaniem przez redakcję Vademecum dla studentów I roku. Warto też tu wspomnieć o współpracy przy pozyskiwaniu reklamodawców. Mamy nadzieję, że niezależnie od wybranych władz nowej kadencji czy, od czasu do czasu, pojawiających się kuriozalnych pomysłów zdławienia rozwoju Lexussa po wyborach współpraca nadal będzie rozwijana {LEXU§ 6/2008} (doskonałym przykładem jest oddana działalność byłego zastępcy redaktora naczelnego, Pawła Jabłońskiego, który włożył masę energii w pracę zarówno dla Samorządu jak i Lexussa) wciąż na partnerskich zasadach. Wykonano: 90% ::Komisja ds... Umów:: Wspólnie z Akademicką Poradnią Prawną chcemy rozbudować komisję, którą powołaliśmy do życia w ubiegłym roku. Będzie się ona zajmować pomocą dla studentów przy załatwianiu wbrew pozorom skomplikowanych spraw prawnych. Członkowie komisji będą regularnie pełnić dyżury dla chętnych. Uruchomimy też specjalną skrzynkę mailową, na którą każdy będzie mógł wysłać swoje pytania Ocena: Jeśli chodzi o stricte pojmowaną Komisję to... skrzynki nie było, dyżurów nie było, za to były skomplikowane sprawy chętnych. Czy była Komisja? Chyba tylko na papierze... Tym niemniej, jak twierdzi przew. Król, choć niekiedy szwankowała informacja (wywieszone były plakaty) to Akademicka Poradnia Prawna, do której kierowano zainteresowane w niej pracą osoby, na bieżąco udzielała pomocy, w tym dotyczącej umów. Wykonano: sami oceńcie... (Lexuss przyjmuje 10%) ::„Kącik dla Prawnika”:: To najbardziej długofalowy z naszych projektów. We współpracy z firmami zajmującymi się pośrednictwem obrotu nieruchomościami chcemy uruchomić specjalną stronę internetową, dzięki której nasi studenci będą mieli dostęp do dopasowanych do ich potrzeb ofert wynajmu mieszkań. Sprawimy, że kwestia bardzo trudna dla pojedynczej osoby, czyli znalezienie lokum w dobrym punkcie miasta za cenę niewiele większą od akademika, stanie się dużo łatwiejsze. Ocena: To projekt naprawdę dłuuuuugo falowy. Tak długo, że żadna fala o tym by chociaż podjęto prace nad Kącikiem jeszcze do redakcji nie doszła. I chyba już nie dojdzie. To była obietnica w stylu „3 000 000 mieszkań”... Nie znaczy to, że nie było pomocy w wynajdywaniu ofert wynajmu - ograniczyło się jednak owe wsparcie do tradycyjnej przybratniakowej gablotki... Wykonano: jak wyżej... ::200-lecie Wydziału:: 2008 rok będzie wyjątkowy dla naszego Wydziału wspólnie będziemy obchodzić 200. urodziny! Zamierzamy włączyć się w organizację ich obchodów przez organizację takich przedsięwzięć, jak „Iurisiada” zawody sportowe dla studentów w kilkunastu dyscyplinach, „Iurisialia” wyjątkowe juwenalia na Wydziale zakończone wielką paradą, oraz największą od lat imprezą dla kilku tysięcy osób. Oprócz tego będziemy prowadzić dyżury dla mieszkańców Warszawy, w czasie których będą mogli uzyskać bezpłatną poradę prawną. Ocena: 200 rok istnienia WPiA jeszcze się nie skończył, ale największy imprezy już za nami. I trzeba tu jasno i wyraźnie powiedzieć: to był sukces (nie omylą się zresztą Ci, którzy rzucą tekstem z „Misia”: na miarę naszych możliwości). Masa wydarzeń, tak dla WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 19 {LEXU§ 6/2008} WYWIAD studentów, jak i profesorów, włącznie z tą najważniejszą: Balem 200-lecia! Biegi, porady, gry, LARP, koncerty któż w tym natłoku pamiętał, że nie było wielkiej parady (za to w pochodzie juwenaliowym uniwersyteckim, choć mało liczebnie - godnie się w togach prezentowaliśmy). Nie było, bo zresztą nie była potrzebna wspomniany Bal (obowiązkowo z dużej litery) z nawiązką to zrekompensował i potwierdzą to wszyscy którzy przypomną sobie pokazy ognia, walki rzymian czy przede wszystkim zabawę (w togach! Ukłon dla samorządowych „wiązaczy). Mieliśmy własne wydziałowe Juwenalia (tak! Grał m.in. the car is on fire) a także Iurisiadę. Last but not least, odbył się z okazji 200 lecia, wspierany przez Samorząd, Ogólnopolski Zjazd Kół Naukowych Wydziałów Prawa, stając się okazją do naukowego fermentu. Wykonano: 95% Podsumowując, zamiast słów niech przemówi liczba oznaczająca wykonanie programu LŹ (na marginesie, oddając sprawiedliwość: jak to w życiu, Samorząd nie zrealizował części zapisanych postulatów, ale udało mu się dokonać wielu rzeczy mniej zauważalnych czy też niespisanych, a o których m.in. można było przeczytać także w Lexussie, więc w rzeczywistości nota ta może być troszkę wyższa). Ta liczba to... 66,6%. Czyli może bez popisu, ale zdali egzamin z realizacji programu wyborczego (wg. kryteriów np. egzaminu z logiki ). Jak podsumowuje Przewodniczący Zarządu Samorządu Studentów WPiA oraz rządzącej S.O.S "Lista Żółta" Krzysztof Król - "Pracowaliśmy zgodnie z dewizą prezydenta Theodora Roosevelta: rób to, co możesz, za pomocą tego, co masz, i tam, gdzie jesteś.". Ostatecznie to jednak od was tylko drodzy Czytelnicy zależy czy przejdą na następny rok... „wykonanie ponad połowy programu uważam za duży sukces” z Tymoteuszem Zychem, wiceprzewodniczącym Samorządu Studentów WPiA, przewodniczącym Komisji 200-lecia WPiA, miłośnikiem cross golfa rozmawia -Aleksander JakubowskiAleksander Jakubowski: Tymku, wkrótce wybory, czas podsumowania i rozliczeń. Co, jako wiceprzewodniczący, zaliczysz do największych sukcesów Samorządu? Tymoteusz Zych: Na pewno załatwienie słynnej zniżki na piwo w Harendzie. Ktoś nawet powiedział „jeszcze nigdy tak niewielu nie zrobiło tak wiele dla tak licznych". Mówiąc jednak bardziej poważnie - dużym sukcesem była na pewno organizacja tegorocznych obchodów 200-lecia Wydziału, które wypadły zaskakująco dobrze. 4000 studentów bawiących się na zorganizowanych przez nas imprezach, biorących udział w zawodach sportowych i konkursach, to osiągnięcie, które nie ma precedensu w historii samorządów wydziałowych. Uważam to nie tylko za sukces zespołu kilkunastu osób, który koordynowałem, ale też wszystkich studentów WPiA, którzy pokazali, że identyfikują się ze swoim Wydziałem i że potrafią się świetnie bawić. Dzięki obchodom 200-lecia mogliśmy się poczuć grupą ludzi, których łączy coś więcej niż tylko wspólne zajęcia kilka razy w tygodniu. Na co dzień tego poczucia „wydziałowej wspólnoty" niestety nam brakuje, z racji rzadko odbywających się zajęć i anonimowości studentów. Wielkim osiągnięciem jest też przygotowanie grupy przyszłych samorządowców, którzy dzięki organizacji 200-lecia i pracy przy innych projektach, mają więcej doświadczeń niż jakakolwiek wcześniejsza ekipa. Za sukces uważam też sposób w jaki nasi przedstawiciele w Radzie Wydziału przeprowadzili negocjacje podczas wyborów dziekańskich. Mimo że sprawa ta budziła początkowo wiele kontrowersji i była tematem burzliwych dyskusji, choćby w serwisie grono.net, to dzięki konsekwencji studentów zasiadających w Radzie pierwszy raz w historii WPiA udało się wykorzystać fakt, że to my wybieramy 1/5 składu tego ciała. Wszyscy studenci mogli w rozpisanym plebiscycie wytypować kandydatów na prodziekana do spraw studenckich i kierownika studiów magisterskich. To te dwa stanowiska są kluczowe dla większości z nas, bo właśnie te osoby rozpatrują podania dotyczące naszych studiów. Ważne jest też to, że udało się utrzymać wysoki poziom "Lexussa", nie tylko pod względem graficznym, ale też jeżeli chodzi o treść. To oczywiście zasługa niezależnej redakcji, ale nie można całej sprawy rozpatrywać w oderwaniu od samorządu. Muszę przyznać, że nie znam żadnej innej gazety wydawanej na pojedynczym wydziale, która robiłaby na czytelnikach tak dobre wrażenie. AJ: Co wam się, Tymku, nie udało? TZ: Przede wszystkim nie udało nam się wielu studentów poinformować o tym, co organizował samorząd. Mimo, że komisja informacji dbała o to, żeby wiadomości o wszystkich eventach znalazły się na forach internetowych, gronie czy tablicach na WPiA, do wielu osób wiadomości o imprezach i innych wydarzeniach niestety nie docierały. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem tego problemu będzie przygotowanie listy mailingowej, na której znajdą się adresy wszystkich studentów chętnych, żeby otrzymywać od nas wiadomości. To ważne zadanie dla naszych następców. AJ: Czy fakt, że 1/3 programu wyborczego została niespełniona, jak wynika z wyliczeń Lexussa, było konsekwencją braku konkurencji, jej zimnego oddechu na szyi Samorządu? TZ: Konkurencja zawsze robi dobrze, ale w tym przypadku wykonanie ponad połowy programu uważam za duży sukces. W pracy polegającej na wolontariacie trudno jest motywować grupę ludzi do wysiłku, kiedy nie dostają w 20 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS „ INFORMACJE zamian żadnego materialnego wynagrodzenia. Nie każdy, niestety, to potrafi, o czym świadczy sytuacja w tegorocznym samorządzie. Dużo się działo w związku z 200-leciem, sportem, komisjami praktyk i kultury. Poza tymi dziedzinami większość inicjatyw kończyła się na etapie planów, bo ludziom odpowiedzialnym za nie brakowało dyscypliny i przygotowania. Dlatego ważne jest, żeby najważniejsze stanowiska pełniły osoby, które mają doświadczenie i wykazały się już wcześniej umiejętnościami organizacyjnymi. Jeżeli tak nie będzie, to działanie całego samorządu może skończyć się na „słomianym zapale". Samorządowcy, którzy są „na samej górze" mogą bardzo wiele zepsuć, okazując zwykłe lenistwo czy złą wolę. Trzeba o tym pamiętać, głosując w wyborach. AJ: Jakie widzisz wyzwania dla Samorządu na kolejny rok, gdy nie będzie już 200-lecia? TZ: Mówiłem już o tym, że brakowało dobrego systemu informacji. Praktycznie każdego dnia spotykałem na korytarzach znajomych, którzy ze zdziwieniem pytali się „dlaczego o tym nie wiedziałem?". Na pewno informacja to priorytet numer jeden. Druga sprawa to pełnomocnik ds. regulaminu studiów. Większość z nas nie zna dokładnie tego regulaminu, a tym bardziej jego urzędowej wykładni, tworzonej przez dziekanów. Uważam, że trzeba wprowadzić regularne dyżury studenta dobrze znającego te sprawy, który będzie udzielał wszystkim zainteresowanym porad i pomagał im rozwiązać problemy związane ze studiowaniem. Powinniśmy również zwiększyć finansowanie Samorządu przez zewnętrznych sponsorów. W tym roku promocja Samorządu, którą kierował Paweł Jabłoński, była podporządkowana organizacji 200lecia. Kontakty, które udało się dzięki temu zdobyć, na pewno pozwolą w niedługim czasie na pozyskanie dodatkowych pieniędzy. Trzeba też usprawnić w oparciu o nasze doświadczenia regulamin Samorządu. AJ: Jesteś, Tymku, doświadczonym i cenionym samorządowcem. Co uważasz za swoje osobiste osiągnięcie w pracy samorządowej? „ TZ: Na pewno największą radość sprawiały mi te sytuacje, kiedy po imprezach z cyklu 200-lecia podchodzili do mnie ludzie, których zupełnie nie znałem i gratulowali, że „zorganizowaliśmy coś Przegrane wybory okazały się wtedy dla „żółtych" zimnym prysznicem i po roku mogłem rozpocząć współpracę z całkiem inną ekipą. Myślę, że rok rządów opozycji na Wydziale na trwałe zmienił mentalność samorządowców. Prowadząc swoje projekty przypominam młodym samorządowcom, że jeżeli zapomną dla kogo pracują - a pracują dla studentów - to mogą też zapomnieć o Samorządzie. świetnego", a przy okazji mówili że „są dumni ze swojego samorządu". Sukcesem było też stworzenie komisji kultury, którą wymyśliliśmy z Szymonem Paszko, „Jebem" Kielochem i Pacyfikiem Bergerem w czasach listy niebieskiej. Wcześniej nikt w samorządzie nie kojarzył kultury z kinem, teatrem czy festiwalami muzycznymi. Komisja, która działała pod tą nazwą zajmowała się głównie organizacją imprez. Pomysł, który stworzyliśmy okazał się strzałem w dziesiątkę - w ciągu roku w wydarzeniach, które organizowaliśmy wzięło udział ponad 5000 osób. Kiedy razem z Adeliną Prokop i Anią Konieczyńską zakładałem pod koniec 2006 roku „Lexussa", nikt nie spodziewał się, że gazeta nie tylko nie podzieli losu większości efemerycznych studenckich pism i będzie wydawana jeszcze po kilku latach, ale też że stanie się tak popularna wśród studentów. Samorząd dał mi szansę na poznanie wielu wyjątkowych osób. Z jednej strony to ludzie sławni - jak Norman Podhoretz, Radek Sikorski, Peter Singer czy Tomasz Sianecki. Z drugiej studenci, z którymi pracowałem, a wielu z nich to ludzie nieprzeciętni. Samorząd nie skupia ludzi przypadkowych, tylko te osoby, które są najbardziej przedsiębiorcze, mają najwięcej inicjatywy i pomysłów. Warto w nim działać choćby po to, żeby poznać przyjaciół, z którymi będzie można również w przyszłości zorganizować coś dużego. AJ: Jak z perspektywy czasu oceniasz swoje przejście z Listy Niebieskiej do Żółtej? Warto było? TZ: Uważam, że warto. Wokół Listy Żółtej zgromadziło się wtedy sporo ludzi, którzy mieli głowy pełne pomysłów i dużo energii, żeby je zrealizować. O tym, ile udało nam się przez ten rok osiągnąć, mówiłem już wcześniej. Z perspektywy czasu widzę jednak też niewątpliwe osiągnięcia Listy Niebieskiej. To za czasów Adama Hacia i Przemka Krzemienieckiego powstał „Lexuss”, udało nam się stworzyć komisję kultury i stronę internetową „ss-wpia" z aktualnymi informacjami o tym, co dzieje się na Wydziale. Te pomysły mają swoją kontynuację do dziś. W odpowiedzi na pytania studentów zaczęto publikować sprawozdania finansowe Samorządu, a w obliczu konkurencji Lista Żółta jako opozycja zorganizowała więcej fajnych inicjatyw niż przez długie lata wcześniej. Niestety, w tamtym środowisku znalazły się osoby, z którymi współpracować było nie sposób, które posługiwały się na co dzień zagraniami politycznymi z najniższej półki. Dzisiaj wiem, że była to tylko mniejszość Listy Niebieskiej. AJ: Czy nie sądzisz, że Samorząd jest kółkiem wzajemnej adoracji, hermetycznym środowiskiem? Takie głosy często padają z ust studentów. TZ: Zawsze starałem się z tym zjawiskiem walczyć, to moim zdaniem największa choroba, jaka może dotknąć Samorząd. Niestety, sam kiedyś odnosiłem takie wrażenie i to było jednym z powodów, które skłoniły mnie do założenia Listy Niebieskiej dwa lata temu. Przegrane wybory okazały się wtedy dla „żółtych" zimnym prysznicem i po roku mogłem rozpocząć współpracę z całkiem inną ekipą. Myślę, że rok rządów opozycji na Wydziale na trwałe zmienił mentalność samorządowców. Prowadząc swoje projekty przypominam młodym samorządowcom, że jeżeli zapomną dla kogo pracują - a pracują dla studentów - to mogą też zapomnieć o Samorządzie. {LEXU§ 6/2008} „Szanuj ludzi, rób swoje, a pieniądze przyjdą same". W samorządzie oczywiście nie o pieniądze chodzi, każdy ma w nim swój cel. Jakikolwiek by on nie był - jestem przekonany, że recepta na sukces jest ta sama. Największym problemem samorządów na naszym Wydziale było zawsze swoiste „partyjniactwo". To odpowiedź na normalną u każdego człowieka chęć identyfikacji z określoną grupą, ale u nas osiągnęła rozmiary nieracjonalne. Chodzi o przedkładanie partykularnego interesu grupy nad sens istnienia samorządu. To też chęć powiedzenia przypadkowo napotkanemu studentowi tekstu w rodzaju „jestem z Samorządu, nie podskakuj". Sam temu zjawisku kiedyś ulegałem, ale w miarę upływu czasu uświadomiłem sobie, że na dłuższą metę nie prowadzi ono do niczego. Ani nie daje satysfakcji, ani nie budzi szacunku. AJ: Tymku, na koniec poproszę Cię o Twój swoisty wpiaowski samorządowy testament. „ Kiedyś podobne pytanie zadano Tomasowi Bata, słynnemu czeskiemu producentowi butów i pierwszemu milionerowi środkowej Europy. Odpowiedział: „Szanuj ludzi, rób swoje, a pieniądze przyjdą same". W samorządzie oczywiście nie o pieniądze chodzi, każdy ma w nim swój cel. Jakikolwiek by on nie był - jestem przekonany, że recepta na sukces jest ta sama. N ajwiększym problemem samorządów na naszym Wydziale było zawsze swoiste „partyjniactwo". To odpowiedź na normalną u każdego człowieka chęć identyfikacji z określoną grupą, ale u nas osiągnęła rozmiary nieracjonalne. Chodzi o przedkładanie partykularnego interesu grupy nad sens istnienia samorządu. To też chęć powiedzenia przypadkowo napotkanemu studentowi tekstu w rodzaju „jestem z Samorządu, nie podskakuj". Sam temu zjawisku kiedyś ulegałem, ale w miarę upływu czasu uświadomiłem sobie, że na dłuższą metę nie prowadzi ono do niczego. Ani nie daje satysfakcji, ani nie budzi szacunku. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 21 {LEXU§ 6/2008} DYSKUSJA RÓWNOŚĆ DAMĄ SZKODLIWĄ -Piotr Siekierzyński- d niepamiętnych czasów ludzie zawsze o coś walczyli. A to o tereny łowieckie na początkach naszej cywilizacji, a to o kolejne terytoria pod uprawę wina, a to o złote kielichy. A w 1789 roku zaczęto walczyć o idee, imponderabilia. Zaczęto walczyć o wolność, braterstwo oraz o, co będzie tematem mych dzisiejszych wypocin, równość. Równość dla wszystkich, bez względu na statut społeczny, bez względu na majątek, bez względu na intelekt. I ta walka, mimo dotychczasowych znacznych osiągnięć, nie została jeszcze zakończona. Ciągle przecież walczą ludzie spod znaku sierpa i młota, ciągle jeszcze bojówkarze (a może, zgodnie z nowomową: bojówkarki?) o równość płci czy innych związków dziwnej treści, a i końca walk tych jeszcze nie widać. Dlatego chciałbym w świetle tych bojów, dać swój, skromny głos wypowiedzieć się o tej, jakże popularnej Równości. O I stwierdzić, że ta osławiona Dama, za którą tyle zastępów mężczyzn, jak i kobiet, oddało swe życie, jest złym dla Nas kompanem. A dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią. Jako osoba niezwykle ceniąca własną wolność od czegoś oraz prawo do czegoś, muszę stwierdzić, że wolność z równością wcale nie współgrają. Można wręcz powiedzieć, że ze sobą rywalizują. Wzajemnie się wykluczają, bowiem możemy być albo wolni albo równi. „Natura (z wyjątkiem świata minerałów) nie zna równości ani identyczności. Wszystko co identyczne, jest także równe, ale nie odwrotnie. Pod względem wartości dziesięć monet dziesięciofenigowych równych jest monecie jednomarkowej, choć przecież nie są z nią identyczne. Chcąc zaprowadzić równość, trzeba użyć siły. Jeśli nasz żywopłot ma być równy „pod linijkę”, trzeba go regularnie przycinać. Aby osiągnąć równość topograficzną, należałoby zniwelować góry, a uzyskanym materiałem wypełnić doliny. Gdyby wszyscy ludzie mieliby być równi pod względem intelektualnym, wszystkich głupich i leniwych trzeba by zmusić do wysiłku umysłowego, a mądrych na siłę ogłupić”, pisał Erik von Kuehnelt-Leddihn, w swej pracy „Demokracja opium dla ludu” . Zapewnienie równości, o której każdy, chcący się teraz liczyć, polityk pieje, pod jakimkolwiek względem, musi odbywać się siłą. Żaden człowiek nie zechce się zrównać z drugim (pomijam, oczywista rzecz, chęci wszystkich biednych do zrównania z bogatymi, bo jest to rzecz niemożliwa do realizacji) z własnej woli. Ale, żeby tę równość ustanowić w rzeczywistości, aparat państwowy musi posiadać do tego środki, a dokładniej urzędników, którzy będą tę równość egzekwowali. Co, jak łatwo można sobie wyobrazić, prowadzić będzie do nieuchronnego rozrostu biurokracji. A, co gorsza, może prowadzić do „standaryzacji” pewnych dziedzin, co, z kolei, będzie oznaczało schematy, a nie kreatywność i innowację. Wystarczy spojrzeć na dzisiejsze szkoły, aby to stwierdzić. A w najgorszym przypadku, może prowadzić do ofiar w ludziach opozycji „równościowego” reżimu (vide: „dzieła” Chorążego Pokoju i jego kliki). Piewcy równości mają również zwyczaj bełkotać o, tak zwanym, „wyrównywaniu szans”, „zmniejszaniu antagonizmów społecznych”. Pusty śmiech człowieka 22 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS ogarnia, gdy taką frazę słyszy. Po pierwsze dlatego, że, aby coś komuś dać, trzeba wpierw komuś coś zabrać (pomijam tutaj fakt tworzenia wirtualnych pieniędzy). A po drugie, prowadzi to, jak po sznurku, do zaostrzenia tychże antagonizmów, a nie ich rozładowania. Bo jakże ma czuć się człowiek, któremu zabrano 25% pensji, aby dać zasiłek kilku bezrobotnym pijaczkom? Albo, co gorsza ludziom, którzy też pracują, tylko że „na czarno”? Ma się cieszyć?! Żebym nie zostać gołosłownym, przytoczmy przykład „mój ulubiony”, czyli Stany Zjednoczone, a dokładniej, przykład „bussingu”, czyli celowego mieszania (głownie chodziło o mieszanie kolorami skóry) w szkołach ze sobą dzieci pochodzących z różnych dzielnic, niekoniecznie tych dobrych. Efekt tego był taki, że żadnych „różnic”, ani „antagoznizów”, „bussing” nie zmniejszył, a wręcz odwrotnie zwiększył je niepomiernie. Nawet pal licho te setki miliardów dolarów (tak, tak- MILIARDÓW), które wydano na ten „poroniony” pomysł, bo pieniądze zawsze można dodrukować (a wskaźnik inflacyjny zmanipulować), ale gorzej, że zniszczono „lokalny patriotyzm”, dumę, zaangażowanie mieszkańców, których dzieci uczęszczały do szkół dotkniętych tym kataklizmem. Nie było więcej spotkań, wspólnych zabaw, uczestnictwa całych rodzin w życiu szkoły, a wszystko to przez paru małych złoczyńców z innych dzielnic, przepisanych na życzenie rządu, który „wyrównywał 1 szanse”… „ . Zapewnienie równości, o której każdy, chcący się teraz liczyć, polityk pieje, pod jakimkolwiek względem, musi odbywać się siłą. Żaden człowiek nie zechce się zrównać z drugim (pomijam, oczywista rzecz, chęci wszystkich biednych do zrównania z bogatymi, bo jest to rzecz niemożliwa do realizacji) z własnej woli. Ale, żeby tę równość ustanowić w rzeczywistości, aparat państwowy musi posiadać do tego środki, a dokładniej urzędników, którzy będą tę równość egzekwowali. Kontynuując temat równości, przejdziemy się jeszcze po naszym podwórku, gdzie Dama tematu dotyka świata polityki oraz prawa wyborczego. I tu, po raz kolejny rzec muszę niestety! Wystarczy zerknąć przecież na polski sejm, aby dojść do wniosku, że równość i tu jest kolejną deską, składającą się na trumnę dla naszego państwa. A dlaczego w sejmie mamy tylu głąbów i imbecylów? Ano dzięki równości właśnie! Dzięki temu, że każdy kandydat do sejmu jest równy drugiemu, a głosujący innemu człowiekowi przy urnie! Na jakiej podstawie grabarz ma być równy profesorowi przy urnie, a kandydat będący ochroniarzem z Pcimia Dolnego, ledwo potrafiący podpisać się, równy właścicielowi Microsoftu? Przecież szansa, że ten grabarz będzie tak oczytany i mądry jak profesor jest identyczna z prawdopodobieństwem mej śmierci przez spadający samolot! I taka sama zależność zachodzi przy kandydatach do parlamentu! A równość faworyzuje w tej materii właśnie głąbów! Wystarczy tylko spojrzeć na akty prawne wydawane przez Wybrańców Narodu. Weźmy, dla przykładu, ustawę o emeryturach, w której wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn jest ustalony przez art.24.12, i porównajmy go sobie z zapisami art. 32 i 33 Konstytucji RP. Zobaczymy tedy, jak u nas wygląda ten „racjonalizm” ustawodawcy… A jest on, po części, „dziełem” hasełka Krwawej Rewolucji. W tym momencie zrobię przerwę w krytyce Równości (i nie tylko). Stwierdzę nawet, dla odmiany, że Dama ta w jednej sprawie i mnie jest całkiem bliska. A mówiąc jaśniej- uznaję i głoszę równość wobec prawa. Ale też nie całkowicie. Każdy, bez wyjątku, powinien ponosić odpowiedzialność za popełnienie czynów zakazanych albo nieodpowiednie zachowanie przy nakazach, jako, że pobłażliwość dla jednych może rodzić bunt drugich („dlaczego ten optymat nie jest karany za kradzież, a ja, członek gminu, już tak?” czy na odwrót), poza tym jest to niemoralne. Natomiast wysokość kary nie powinna podlegać równości. Inaczej trzeba traktować adepta ze szkoły lwowskiej3, a inaczej biednego chłopa, który nie może pozwolić sobie na chleb dla własnych dzieci. I tu dużą rolę odgrywałby sędzia, mający, po skrupulatnym i indywidualnym rozpatrzeniu sprawy, nie tylko pod kątem tego co mówi kodeks, wydać sprawiedliwy wyrok. Równość jest pięknym hasłem rewolucji. Bardzo chwytliwym dla mas. Takowym jest i wolność. I, jak pokazałem, obie te Damy do siebie nie pasują. Goethe napisał w swych „Refleksjach i maksymach”, że „prawodawcy i rewolucjoniści, którzy wolność i równość wymieniają jednym tchem, są fantastami i szarlatanami”. A jeśli aplikują tę równość do rzeczywistości, to zachowują się niczym grecki Prokrust, który schwytawszy podróżnych, dopasowywał ich do swego łoża, ewentualnie rozciągając im kości, aż pękały, albo ucinając co dłuższe nogi. „Równość (i identyczność) można zatem osiągnąć jedynie dzięki ingerencji z zewnątrz stosując przemoc i tym samym ograniczając wolność”4. Co ja stanowczo potępiam. Przypisy: 1 I co ciekawsze, rząd amerykański wcale nie zrozumiał swych błędów i z inną inicjatywą „wyrównywania szans” wystąpił akcją afirmatywną na uniwersytetach (również i prywatnych!). 2 Ustawa o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych z dnia 17 grudnia 1998 (Dz. U. 1998 r. Nr 162 poz. 1118) . 3 I tu chodzi mi o słynną na całym świecie (i jakże finezyjną!) uczelnię dla przyszłych złodziei i hochsztaplerów. 4 Erik von Kuehnelt-Leddihn. DYSKUSJA {LEXU§ 6/2008} RÓWNOŚĆ Dla wszystkich! -Katarzyna Piotrowska.Okazało się, że równe traktowanie dzieci w szkołach to czysta fikcja. Dzieci, które pochodzą z biedniejszych rodzin, są kierowane do innych klas niż te, których rodzice są sytuowani znacznie lepiej. Dyrekcja wręcza rodzicom tzw. karty ucznia, w których zawarte są pytania dotyczące miejsca zamieszkania dzieci, zawodu rodziców czy ilości czasu poświęconego dziecku. W rezultacie dzieci, które znalazły się w szkołach ze względu na rejonizację są najczęściej upychane w innych klasach niż te, do których uczęszczają dzieci z bogatszych rodzin. Powszechne jest również segregowanie dzieci, które są niepełnosprawne fizycznie lub umysłowo oraz sprawiających problemy wychowawcze - tzw. „trudnej młodzieży”. Proceder ten stosowany jest w coraz większej ilości szkół. R ówność i praworządność to podstawy państwa demokratycznego. Państwa, w którym każdy człowiek żyje godnie, ciesząc się równymi prawami i szansami. Te uprawnienia stanowią klucz do budowy społeczeństwa obywatelskiego, świadomego swoich praw i obowiązków. Społeczeństwa, które posiada równy dostęp do wysokiej jakości edukacji, rynku pracy, opieki zdrowotnej oraz pomocy socjalnej. W kontekście jednostki oznacza to, że każdy, niezależnie od pochodzenia, koloru skóry, religii, płci, orientacji seksualnej, uwarunkowań ekonomicznych i socjalnych, stanu zdrowia czy przekonań, ma szansę na samorealizację i - co za tym idzie - godne życie. Trafiają do klas o niższym poziomie nauczania, traktowane są jak element zbędny. Tymczasem takie dzieciaki często nie osiągają sukcesu zawodowego nie dlatego, że są mniej inteligentne, ale dlatego, że zabrakło im siły i determinacji. Bo gdzie ją miały znaleźć, kiedy od najmłodszych lat były traktowane jak podmiot drugiego sortu. Niestety, żyjemy w świecie, w którym częściej niż słowo „równość” używane jest słowo „wykluczenie”. Od systemu edukacji, dostępu do rynku pracy, po służbę zdrowia czy strukturę społeczną. Przykładem są ostatnie publikacje dotyczące segregacji w szkołach, opartej na dyskryminacji rasowej oraz społecznej. R E K L A M A Odrębny problem stanowi segregacja dzieci, które pochodzą z innej grupy etnicznej. Kwestia ta dotyczy szczególnie Romów, których dzieci uczęszczały do klas romskich czyli takich, które służyły oddzieleniu ich od reszty rówieśników. Do niektórych placówkach mali Romowie byli zmuszeni wchodzić odrębnymi drzwiami. Taki apartheid był tolerowany przez nauczycieli i rodziców. Równie patologiczne są przypadki zsyłania dzieci romskich do szkół specjalnych tylko dlatego, że mają problemy z pisaniem i czytaniem w języku polskim. Taka segregacja rasowa to kompromitacja polskiej edukacji. W polskich szkołach od najmłodszych lat dzieci są uczone pogardy w stosunku do swoich rówieśników pochodzących z innej grupy etnicznej lub gorzej sytuowanych finansowo. Uważam, że to tragedia nie tylko dla tych dzieci, ale przede wszystkim dla całego społeczeństwa. Skoro od najmłodszych lat jesteśmy uczeni pogardy dla drugiego człowieka i egoizmu, a zapominamy o równości społecznej i empatii, to jak nasze społeczeństwo ma się rozwijać? To właśnie poprzez edukację powinny być promowane zachowania zmierzające do promowania równości, społeczeństwa obywatelskiego czy tolerancji kulturowej. To edukacja powinna pomagać starszym i młodszym lepiej zrozumieć zachodzące mechanizmy społeczne i nauczać, że trzeba mieć otwarte umysły na wszystko, co inne. To edukacja powinna sprawić, że będziemy mądrzejsi i tolerancyjni, że będziemy świadomi swoich obowiązków wobec społeczeństwa i że nigdy nie zapomnimy o tych, którym w życiu poszczęściło się mniej. Edukacja stanowi kamień milowy na drodze rozwoju społeczeństwa. Dlatego właśnie tak ważne jest, żeby była dla wszystkich na równych prawach i zasadach. Oprócz edukacji problemem jest również równy dostęp do służby zdrowia. Ludzie czekają całe miesiące bądź czasem lata na zabiegi, które ratują im życie i zdrowie. Tymczasem ci, którzy są bardziej zamożni, w ciągu kilku dni załatwiają wszystkie problemy w prywatnych placówkach. I gdzie tu konstytucyjnie zagwarantowany równy dostęp do służby zdrowia? Ludzie, których nie stać na prywatną służbę są traktowani jak pacjenci drugiej kategorii, którzy muszą prosić o to, co powinno im być zagwarantowane przez państwo. Równouprawnienie płci na rynku pracy też pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie kobietom w dalszym ciągu trudno jest pogodzić rolę matki i żony z karierą zawodową. Kobiety bardzo często są dyskryminowane na rynku pracy. Pracodawcy zadają pytania, które z równością nie maja nic wspólnego. Dotyczą one planowanej ciąży bądź założenia rodziny. Gdy odpowiedź jest pozytywna po prostu nie zatrudniają ich. Równie ciężko jest wrócić kobietom do pracy po urlopie macierzyńskim, gdyż bardzo często pracodawca rezygnuje z podwładnej, która ma na głowie nie tylko pracę. Mało kobiet piastuje funkcje kierownicze, a jeżeli już się tak zdarzy, to ich pensje są niższe od pensji mężczyzny na tym samym stanowisku. Wszystkie te przykłady dowodzą, że równość to dla wielu osób tylko banał, który istnieje na kartach bardzo ważnych i wzniosłych aktów prawnych. Jeśli chcemy stworzyć świadome społeczeństwo, w którym wszyscy będą mieli równe prawa i szanse musimy pracować nad tym, aby istniała nie tylko w teorii, ale i w praktyce WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 23 {LEXU§ 6/2008} DYSKUSJA „ RÓWNOŚĆ - sen ośmiolatka -Filip Jurzyk- Nie wywodzę się z zamożnej rodziny. Pewnie właśnie z tego powodu, gdy miałem zaledwie osiem lat, zadałem rodzicom pytanie, które zapadło mi w pamięć jak mało które wspomnienie z tamtego okresu. Czemu nie jest tak, że za pracę każdy człowiek dostawałby karteczkę, za którą mógłby kupić taki sam telewizor jak inni? Przecież to nie sprawiedliwe, że moi koledzy mają fajniejsze telewizory! powiedziałem podekscytowany swoim pomysłem. Moi rodzice zaczęli się śmiać zupełnie, jak bym im opowiedział dowcip. Dopiero, gdy zacząłem się denerwować, mama odparła: - Synku, a może za tą samą pracę jeden chciałby dostać telewizor, a drugi nową pralkę? Gdyby zmuszono obu do wzięcia telewizora, jeden byłby szczęśliwy a drugi załamany. Czy to by było sprawiedliwe? ic nie odpowiedziałem. Sprawa wymagała gruntownego przemyślenia, więc po prostu wyszedłem do swojego pokoju. Kilka minut później miałem już rozwiązanie i z poczuciem, że za chwilę zmienię świat, wróciłem do rodziców. Chciałem im powiedzieć, że przecież taką kartkę można by wykorzystać na kilka sposobów, zależnie od potrzeb na telewizor, pralkę, dziesięć kilo czekolady albo kanapę. I wtedy podsłuchałem dalszą rozmowę rodziców: - Pomyśl tylko, system socjalnej równości jest tak prosty i naiwny, że mógł powstać w umyśle ośmiolatka zauważyła mama. Byłem tak obrażony, że przez kilka godzin nie chciałem z nikim rozmawiać. Przecież ja chciałem dobrze żeby wszyscy mieli to samo i byli szczęśliwi! Mówią, że jeśli za młodu człowiek nie był socjalistą, po osiągnięciu dojrzałości będzie zapatrzonym w siebie chamem i egoistą. A zatem wewnętrzna potrzeba zapewnienia równych warunków bytowania ogółowi społeczeństwa powinna być przyrodzona każdemu wrażliwemu człowiekowi. Z czasem uczymy się N „ I wtedy podsłuchałem dalszą rozmowę rodziców: - Pomyśl tylko, system socjalnej równości jest tak prosty i naiwny, że mógł powstać w umyśle ośmiolatka zauważyła mama. Byłem tak obrażony, że przez kilka godzin nie chciałem z nikim rozmawiać. Przecież ja chciałem dobrze żeby wszyscy mieli to samo i byli szczęśliwi! Mówią, że jeśli za młodu człowiek nie był socjalistą, po osiągnięciu dojrzałości będzie zapatrzonym w siebie chamem i egoistą. 24 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS jednak, że powszechna równość we Przecież szansa, że ten grabarz będzie tak oczytany i mądry jak profesor jest identyczna z prawdopodobieństwem mej śmierci przez spadający samolot! I taka sama zależność zachodzi przy kandydatach do parlamentu! A równość faworyzuje w tej materii właśnie głąbów! Wystarczy tylko spojrzeć na akty prawne wydawane przez Wybrańców Narodu. Weźmy, dla przykładu, ustawę o emeryturach, w której wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn jest ustalony przez art.24.12, i porównajmy go sobie z zapisami art. 32 i 33 Konstytucji RP. Zobaczymy tedy, jak u nas wygląda ten „racjonalizm” ustawodawcy… A jest on, po części, „dziełem” hasełka Krwawej Rewolucji. wszystkich aspektach życia jest wizją zupełnie abstrakcyjną, oderwaną od rzeczywistości. Co zatem sprawia, że z małych socjalistów po latach przepoczwarzamy się w zimnych realistów? Życiowe doświadczenie, które podpowiada, że troska o cały świat doprowadziłaby nas i naszą rodzinę do ruiny? Znajomość ludzi o różnej zasobności portfela, wykształceniu, wyznaniu czy narodowości, których łączy poczucie spełnienia i szczęśliwości? A może znajomość historii, która niejednokrotnie już wykazywała, jak kończą się próby realizacji utopijnej wizji równości każdego człowieka? A przecież nie mało jest osób wyznających socjalizm w jak to ujmują czystej, nie splugawionej ludzką słabością, postaci. Dla nich sprawiedliwość wyraża się w zupełnej równości. Społeczeństwie, w którym prawa, obowiązki, przywileje i obciążenia są równo rozłożone między ogół obywateli. Gdzie każdy ma dostęp do takiego samego poziomu edukacji, służby zdrowia, środków transportu, miejsca zamieszkania, pracy, zarobków i kieruje się podobnym systemem wartości. Moim subiektywnym zdaniem, osoby takie zapominają o regule ukutej (i potwierdzonej) co najmniej w poprzednim stuleciu. Mówi ona, że tam, gdzie wszyscy są równi, i tak znajdzie się wąska grupa „równiejszych”. Czyli, mówiąc prościej, elity. I wynika to nie tyle z ludzkiej słabości, ile natury. Wystarczy spojrzeć na świat zwierząt, by znaleźć potwierdzenie odwiecznej zasady: życie to bezustanna rywalizacja. Nie jestem biologiem, więc uchylę czoła temu, kto poda mi przykład przeczący moim przekonaniom. A mówią one: każda istota jest inna i dąży do dominacji nad słabszymi jednostkami. Problem w tym, że każdy chciałby dominować, ale nie każdy potrafi. Idealiści powiedzą, że właśnie tym odróżniamy się od zwierząt: potrafimy opanować naszą dziką naturę. A ja odpowiem, że nikt nie każe im przecież mieszkać pod dachem. Opanowywanie egoistycznej chęci do życia w lepszych warunkach proponuję zacząć od utopienia kluczy do mieszkania w Wiśle i zamieszkania w kartonie pod mostem Siekierkowskim. Oczywiście należy w tym miejscu podkreślić, że pojęcie równości postrzegam na wielu płaszczyznach. Czym innym jest utopijna równość ludzi względem siebie, czym innym zaś wobec prawa. Nie kwestionuję zarazem tej drugiej, która jest przecież okupionym krwią milionów ludzi fundamentem całego cywilizowanego świata. W przeciwieństwie do darmowego leczenia. Właśnie, czy każdy powinien mieć dostęp do jednakowej opieki medycznej? Tak, bo skoro dostrzegamy godność w każdej istocie ludzkiej, to nie możemy stawiać w prawach jednych ponad drugimi. Tylko czy ta opieka powinna być darmowa? W moim przekonaniu, nie. Przykładów nie trzeba szukać daleko, wystarczy przejść się po salach najbliższego szpitala. Nie jest różowo, ale politycy socjalni i ich Moim subiektywnym zdaniem, osoby takie zapominają o regule ukutej (i potwierdzonej) co najmniej w poprzednim stuleciu. Mówi ona, że tam, gdzie wszyscy są równi, i tak znajdzie się wąska grupa „równiejszych”. Czyli, mówiąc prościej, elity. I wynika to nie tyle z ludzkiej słabości, ile natury. Wystarczy spojrzeć na świat zwierząt, by znaleźć potwierdzenie odwiecznej zasady: życie to bezustanna rywalizacja. (...) Każda istota jest inna i dąży do dominacji nad słabszymi jednostkami. Elektorat mogą podkreślać: przecież każdemu po równo. Równo, czyli beznadziejnie. A w dodatku osoby mniej zarabiające mają niższe podatki od tych, które ciężko zapracowały na swój sukces zawodowy. No to gdzie ta równość, ja się pytam? Na tym nie koniec. Slogan równości kształtuje też relacje damsko-męskie. Do kanonu absurdu przeszedł już „występ” niejakiej Kazimiery Szczuki sprzed kilku laty. Gdy na scenie i w błysku fleszy szarmancki wodzirej powitał ową damę pocałunkiem w dłoń, poczuła się ona do tego stopnia urażona, że i ona w rękę pocałowała jego. A ja do dziś w zasadzie nie wiem śmiać się, czy płakać? W moim przekonaniu każda kobieta stoi na piedestale ponad nami, prostymi i wulgarnymi samcami. Z uwagi na szczególną pozycję matki w rodzinie, możność rodzenia dzieci i ogrom obowiązków z tego wynikających, „ciężkie przeżycia” powtarzające się każdego miesiąca przez szereg lat, urodę, delikatność i milion innych powodów, uważam, że kobietom należy się szacunek i troska. Pierwszeństwo i adoracja. Pani Szczuka i jej podobne czują się dobrze, gdy nie czynimy rozróżnienia między kobietami i mężczyznami. Zastanawia mnie tylko, jak namówią swoich mężów do urodzenia dzieci? Jak już wspominałem, nie mam wiedzy o świecie natury ponad to, co wyniosłem z lekcji biologii (a zwykle jadłem wówczas kanapki i grałem w karty). Nie znam literatury traktującej o feminizmie, nie czytałem dzieł Marksa i Engelsa. Dlatego nie kreując się na mentora, wyrażam swoje zdanie na temat równości, bo mnie o to poprosili. I spłycając temat jak ostatni dureń, powiem tyle: wiara, że można stworzyć idealne społeczeństwo żyjące z własnej woli w oparciu o zasadę równości wynika z niewiedzy i skrajnej naiwności. Jakkolwiek śmiesznie to zabrzmi, zakończenie będzie szczere, pozbawione choćby jednej nuty ironii. Przepraszam wszystkich za patos w stylu - jak to mówią na Zachodzie cliché, ale… Po prostu nie wierzę w równość, za to uwielbiam unijną „jedność w różnorodności”. DYSKUSJA {LEXU§ 6/2008} Wolności i sprawiedliwości nie ma bez równości -Adam Jasiński- zy ludzie są sobie równi? Idealistycznie choć bynajmniej nie znaczy to, że niesłusznie należałoby odpowiedzieć: tak, są. Z faktu bycia istotą ludzką wynika samoistna, ogromna wartość człowieka. Każdy z ludzi posiada przyrodzoną i niezbywalną godność osobową, a ta jako wartość (jeśli można się tak wyrazić) bezwzględna po pierwsze gwarantuje równość ludzi, a po drugie moralnie zobowiązuje do jej respektowania. Pojawiają się tu jednak dwa co najmniej dwa pytania; jedno w pewien sposób wynikające z drugiego: 1. na czym ta równość polega? (innymi słowy gdzie są jej granice?) 2. w jakich aspektach równość się „kończy” i ludzie sobie równi nie są? C Oczywiście w uznawaniu i sankcjonowaniu równości wszystkich ludzi, nie możemy posunąć się zbyt daleko. Przyrodzona równość ludzi jest równością podstawową1, równością w wymiarze raczej moralnym niż ekonomicznym. Gdybyśmy chcieli zapewnić pełną równość (we wszystkich aspektach życia, a nade wszystko materialnych) wszystkim ludziom z tego tylko powodu, że są ludźmi (a próby takie przecież z, niestety, znanym nam skutkiem przeprowadzano) dopuścilibyśmy się ogromnej niesprawiedliwości, by nie rzec zbrodni. Skrajny egalitaryzm jest brutalnym przekształceniem (a przez to zaprzeczeniem) pięknej przecież idei, jaką jest równość ludzi. Jaki zatem kształt powinna przybrać równość ludzi w społeczeństwie, by nie stała się przekleństwem tego społeczeństwa? Victor Hugo mówiąc o socjalistach, choć nie ma to w tej chwili większego znaczenia napisał kiedyś: „(…) Przez właściwy podział zysków należy rozumieć podział sprawiedliwy, nie zaś podział równy. Pierwszą równością jest sprawiedliwość”2 . Istotnie rozsądna równość to nie podporządkowywanie się okrzykom „wszyscy mamy równe żołądki”, ale uwzględnienie, że jak odpowiadają na ten okrzyk niektórzy nie wszyscy mamy równe mózgi. Rozsądna równość to sprawiedliwość. A czym jest sprawiedliwość? Zdaję sobie sprawę, że posługiwanie się tym pojęciem w artykuliku o równości to błąd idem per idem i ignotum per ignotum zarazem (dwa pojęcia synonimiczne, z których obu do końca nie rozumiemy). Ale jako że omówienie znaczenia słowa „sprawiedliwość” stać by się musiało drugim artykułem (co tam artykułem, najmędrsze księgi nie wystarczą!), na razie pozwolę sobie ograniczyć się do propozycji, byśmy za sprawiedliwość uznali tu korzystając ze znanej nam, choćby z prawa rzymskiego, myśli wolę obdarzania każdego tym, co mu się należy, na co sam zapracował. A zatem sprawiedliwe jest, by jeden miał więcej od drugiego, jeśli lepiej wykorzystywał swoje umiejętności, bardziej przykładał się do swojej pracy czy po prostu ma w życiu więcej szczęścia. Bo mimo podstawowej równości ludzi, o jakiej pisałem równi sobie nie są. Jedni są mądrzejsi, inni głupsi; jedni lepsi, inni gorsi; nawet uznając nieocenioną wartość każdego człowieka, mówimy często, że jakaś osoba jest bardziej wartościowa od innych. Zauważmy jednak, że bynajmniej nie przekreśla to wspomnianej równości. To trochę tak jak w ewangelicznej przypowieści o talentach. Każdy dostaje inną ilość talentów, ale każdy ma jakieś i powinien móc je wykorzystywać. Czy ten, który otrzymał pięć talentów jest lepszy od tego, który dostał tylko jeden? Nie. A przynajmniej nie z tego powodu, że miał ich więcej. Jeśli później stał się lepszy, to tylko dlatego, że lepiej te talenty wykorzystał. Tu dochodzimy do jednej z najważniejszych kwestii związanych z równością. Wspomniałem o równości wszystkich ludzi, którą pozwoliłem sobie nazwać podstawową, fundamentalną. Bo to właśnie na tym fundamencie powinna się opierać i z tej równości powinna wyrastać dalej idąca równość, równość w sferze już nie tyle samych wartości i ideałów, ale również w o wiele bardziej przyziemnym wymiarze ekonomicznym, intelektualnym, zawodowym czy społecznym: równość szans. „ Nieprawdą jest, że jesteśmy albo wolni albo równi. (...)Jeśli ja jestem wolny, a kto inny nie, bo jesteśmy nierówni na przykład stanem (czy innymi „zewnętrznymi”, niezależnymi od nas ograniczeniami), to czy można mówić o wolności jako ogólnoludzkiej wartości? A jeśli nie, czy wciąż wolność będzie wartością? (...). Alternatywa „albo wolność albo równość” nie istnieje , a stwierdzenie, że „równość zabija wolność” jest zdaniem nierozsądnym, tragicznym i złowrogim. Bo wolność istnieje tylko wtedy, gdy równość nie jest fikcją. Tylko jeśli ludziom zagwarantujemy równe szanse, takie same możliwości realizowania swoich życiowych celów, podobne szanse na dążenie do szczęścia, jeśli pozwolimy im swobodnie trzymając się odniesienia do Ewangelii dysponować ich talentami, będziemy mogli mówić o równości i sprawiedliwości. Równości i sprawiedliwości pełnej, bo polegającej na tym, że człowiek ma to, na co sam zapracował i na co sam zasłużył, że człowiek sam ponosi konsekwencje (nie tylko w negatywnym, ale może przede wszystkim pozytywnym sensie) swoich wyborów i działań. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pełna równość szans to fikcja, pewien ideał, którego nigdy w pełni nie osiągniemy (i musimy być tego świadomi), ale do którego trzeba nam dążyć. Powiedzmy zdecydowanie społeczeństwo równe, to nie takie, w którym nie ma bogatych ani biednych, bo wszyscy mają to samo3 , ale takie, w którym każdy ma to, na co sam zasłużył. Pojęcie równości jest nierozerwalnie związane z pojęciem sprawiedliwości i odwrotnie. Pamiętać jednak trzeba o ogromnym niebezpieczeństwie, jakie wynika z takiego traktowania równości. Nie wszyscy ludzie potrafią dbać o swoje sprawy i nie wszyscy mogą podjąć odpowiedzialność za własne działania. Wynika to choćby z upośledzenia fizycznego czy psychicznego lub tragicznych i nieuniknionych wypadków losowych (jak, np., sieroctwo dzieci). W pewnych sytuacjach osoby lepiej sytuowane powinny wspomagać słabszych. To tak sądzę obowiązek moralny człowieka4. Oczywiście pomoc ta nie może być wyręczaniem, mówiąc wprost, leni (jak to się, niestety, dość często dzieje), ale powinna mieć miejsce, gdy to niezaprzeczalnie konieczne. Gdzie są jej granice, kiedy jest niezbędna, a kiedy szkodliwa to niezwykle trudne (a pewnie i niemożliwe) do jednoznacznego ustalenia, a zatem powinno być wciąż weryfikowane. Ważne, by udało nam się znaleźć bezpieczną odległość od Scylli bezduszności z jednej i Charybdy pielęgnowania nieróbstwa z drugiej strony. Na zakończenie chciałbym jeszcze odnieść się do dość popularnego, a nieprzemyślanego jak sądzę poglądu, jakoby równość była zaprzeczeniem wolności. Nieprawdą jest, że jesteśmy albo wolni albo równi. Jest wręcz przeciwnie jesteśmy w pełni wolni przez to, że równi. Jeśli ja jestem wolny, a kto inny nie, bo jesteśmy nierówni na przykład stanem (czy innymi „zewnętrznymi”, niezależnymi od nas ograniczeniami), to czy można mówić o wolności jako ogólnoludzkiej wartości? A jeśli nie, czy wciąż wolność będzie wartością? Przecież w takim wypadku staje się ona despotyzm, przywilejem jednych dla gnębienia innych. Alternatywa „albo wolność albo równość” nie istnieje , a stwierdzenie, że „równość zabija wolność” jest zdaniem nierozsądnym, tragicznym i złowrogim. Bo wolność istnieje tylko wtedy, gdy równość nie jest fikcją. Przypisy 1 Naturalnie „podstawowa” nie znaczy tu „niewielka” czy „właściwie nieważna”. Przeciwnie chcę przez to słowo ukazać jej fundamentalność i wagę. 2 V. Hugo, „Nędznicy”, t. III, PIW, 1986, podkreślenie moje. 3 Czyli jak uczy historia nic. 4 Przedmiotem dyskusji jest, czy obowiązek ten dotyczy państwa czy społeczeństwa. Czy pomaganie słabszym powinno być domeną fundacji prywatnych osób czy też organizacji państwowej to kwestia otwarta i nie chcę jej w tej chwili poruszać. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 25 {LEXU§ 6/2008} REPORTAŻ You were in Chelas? -Filip JurzykYou were in Chelas? My God, I have lived in Lisbon for eight years and I have never risked going there says Melinda, a 23-year old student who moved to Portugal with her family from Cape Verde. Melinda isn't the only one in the Portuguese capital that knows the bad reputation of this district. But why are people afraid of Chelas, which is situated almost in the heart of this modern European city? And do the lives of people in this district differ from what we have seen in other parts of Lisbon? Finally do the youth of Chelas fit the general mould of “generation Europe”? There was only one way to answer these questions go to Chelas. day to another, trying to avoid problems and bring up our grandchildren as good people he added calmly. In this sleepy and almost dull neighborhood there was only one eye-catching building the purple, yellow, pink, green and blue-colored walls were so shockingly different from the surroundings, that we were drawn to it, like a fly coming to a bulb in the night. A narrow corridor leading to the inside was inviting us to take a peek. The calm atmosphere of this district muffled our instinct of danger, so we left the street to see what was behind the wall. Without knowing that this corridor will lead us directly to a nightmare. irst impression after leaving metro at Chelas station? Ordinary part of the city. Normal streets, standard Portuguese buildings, smiling people and the usual car congestion. So is there something to be afraid of? The easiest way to find out was to ask a police officer. It is not safe down here, especially after 7 o'clock, so better not to search for troubles cause you can find them Jorge Barbosa, an officer from police station situated not far from the metro entrance, warned. And you can lose your camera easily, so better keep it hidden he added. Don't go there! shouted officer Barbosa as we headed south. F Another voice of warning in this seemingly friendly neighbourhood was that of our bus driver when asked where Africans are living. It is not a good place to hang around he said while opening the door on next bus stop. But if you really wanna go there…he added indicating “interesting” direction. Then he disappeared with lots of noise and the smell of exhaust fumes, leaving us in the very heart of African part of this city. Buildings were a bit different. Grey, overwhelming, neglected. Inhabitants of this district walking through the streets and pavements gave the impression that they weren't going anywhere in particular but just loitering to kill time. Even when we found those who spoke French or English, they were not interested in being interviewed. Eventually an old man speaking French was willing to talk. I moved here with my family from Guinea twenty years ago said Nelson, 64-year old man standing in front of local food shop. I never think how our life here looks like. We simply live from 26 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Ó “At least we are safe” There is no doubt we were strangers in this neighborhood - like tourists trying to spy upon this community, steal their intimate way of life. Looking to find out about the life of African immigrants who moved to country of their former colonizer in search for better conditions. Cape Verde, Guinea, Sao Tome, Zanzibar, Angola, Mozambique… Portugal made a lot of mistakes in the past, ravaging the resources of some African nations, and now has a moral debt to pay. Because they usually speak Portuguese and national immigration policy is friendly for them, lots of Africans move to Portugal wishing to find a better life. dimension. Although the courtyard was empty it was oppressively stuffy, a muffled hip-hop beat from some open window piercing the silence. Click! We took one picture and chaos descended. Immediately, from different sides of the courtyard more than a dozen young black people appeared, hiding their faces in tshirts, running towards us and yelling in Portuguese. This time we didn't need a translation we were in a serious trouble. Knowing that if we ran away, it would be over, we faced the situation head-on. The group encircled us and started pushing, trying to take our cameras, screaming that we are undercover police. We saw wild anger in their bloodshot eyes and when they realised that we're foreigners, some of them started yelling in English. Fighting to keep camera in our hands, we tried to persuade them that we were just lost in their neighborhood while visiting Chelas to see how people are living here. Finally, they were convinced, as they stood and watched as all the pictures were deleted from the memory card. What the f… are you doing here? Get away now! someone shouted. So we headed back to the street, still encircled by the group pushing us aggressively. But as we left the building, their curiosity gave us the initiative. Shaking their hands as with friends and introducing ourselves, we gained a bit of trust and started asking about their life, roots and problems. Showing respect to them, we somehow managed to start a discussion. The most talkative guy was Dave, a young Briton who came to visit his family living in Chelas. When most of his friends went back to the building, he explained why we were so lucky to get out from there without being harmed. You made a picture of two guys making a deal with drugs, this is a site where they sell this stuff for whole district he said. Asked about the police station that was directly opposite the building, Dave answered: - And what then? You will never see a policeman here. They don't come inside, they are too afraid of us. During the riot, we saw a few young white Portuguese boys among the mainly black group. So you don't live separately here? we asked. No, man! We're brothers and sisters, skin color doesn't matter. They live on the same street, go to the same schools and deal with the same problems, so why should we hate each other? Dave answered. After meeting few talkative Africans, we discovered that in general Portuguese society is friendly to them and doesn't show any strong racist behaviour. There is no racism here, especially amongst young children says Mais, a 40-year old women carrying her small daughter Camille and sitting opposite to her old mother Adelaide. We found those three women sitting in a tiny kiosk where Madame Adelaide was selling vegetables and fruit on the street. 30-years ago this African family moved to Portugal from Cape Verde. Now they live on the edge of poverty, earning what little money they can from selling goods to other Chelas inhabitants. But they do not complain about their life here. At least Camille can study in school with other children and we feel safe here says Mais in French. Micro-world Just opposite the drug dealers nest, there was a school and kindergarten. All over the place, children were just having fun, talking, playing without any fear. They were very friendly and those who were older even wanted to speak. 14-year old Melissa, and Neuza and Ugu who were two years younger confirmed everything that Dave told us. For them, Chelas was their home, a safe district where they were growing up, playing and laughing. They didn't care about the origins of their parents or skin color. If you are from here, you don't have to be afraid of anything said Melissa. Just you need to accept and respect others she added. In the nest of African anger But the rainbow-like building wasn't safe at all. As we passed through the corridor into a courtyard between pink and green walls, we felt we had entered a different And do you want to know, where all this happens? Shop, school, kinder garden, police station, dealers nest and vegetable kiosk were on both sides of… Avenida Joao Paulo II. REPORTAŻ {LEXU§ 6/2008} Obóz kn utriusque iuris - poronin ROZWIEWA WĄTPLIWOŚCI… zyli bardzo subiektywnie o obozie KN Utriusque Iuris w Poroninie… -Magdalena Jakubekpierwszych słowach mego listu…” chciałabym wyjaśnić jak to się stało, że w tym wydaniu „Lexussa” pojawiły się dwa artykuły o tym samym tytule. Nie jest to ani chochlik drukarski ani nawet plagiat, ale zmowa… Uczestnicy obozu w Poroninie każdego dnia wybierali trasę, którą chcą tego dnia pokonać. A te były różne - od mało wyczerpujących spacerów Doliną Małej Łąki, wjazdu na Gubałówkę przez zdobywanie Morskiego Oka, Giewontu, Doliny Czarnego Stawu aż po dość męczące trasy na Zawrat, Orlą Perć czy Rysy. Zdecydowanie się na tę, a nie inną trasę determinowało sposób spędzenia konkretnego dnia. Wybieraliśmy różnie, stąd też różne wspomnienia przywieźliśmy z tego wyjazdu… Dla mnie najważniejsze były godziny spędzone na szlaku. Starałam się maksymalnie wykorzystać dany mi czas i pogodę. Miałam okazję, by sprawdzić swoją wytrzymałość (szczególnie psychiczną), obserwować jak różni ludzie zachowują się w trudnych warunkach, po raz kolejny dojść do wniosku, że nie warto ciągle biec, że życie jest zbyt piękne, by spędzić je w biurze czy kancelarii. Pierwszy raz w życiu nogi trzęsły mi się ze strachu i chyba pierwszy raz zastanawiałam się czy nie przyda mi się oświadczenie o zgodzie na przeszczep organów… Utwierdziłam się w przekonaniu, że warto iść kilka godzin tylko po to, żeby przed samym szczytem Rysów położyć się na grani i obserwować przepiękne krajobrazy. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że zbieganie („bo przecież teraz to już blisko i po asfalcie”) z Morskiego Oka do Palenicy nie było zbyt rozsądne. Nietypowy był też pomysł znalezienia progów skalnych w lodowanym potoku górskim idąc nie brzegiem, ale jego środkiem („taki spacer przecież świetnie hartuje…”). Być może nieprzystające studentowi było też poświęcenie połowy nocy na jakże wciągającą grę w bierki tudzież śpiewanie na szlaku. Ale… takie rzeczy wspomina się najdłużej. Takie właśnie pomysły powodują wzmożone wydzielanie endorfin, odpowiedzialnych przecież za uczucie szczęścia. I dają przez to niesamowitą porcję energii i śmiechu. Co jeszcze wspominam z uśmiechem/ sentymentem/ zdziwieniem? Na pewno podziwiam wstających na 7 rano na poranną mszę świętą. Mnie trudno było „zwlec” się z łóżka na śniadanie o 8. Zazdroszczę studentom pierwszego roku, że są tacy „zieloni” i nie mają pojęcia co ich czeka. Żałuję, że nie byłam w Poroninie w tamtym roku. I już cieszę się z perspektywy wyjazdu w przyszłym… Ogólnie wspomnień jest całe mnóstwo… I jeszcze krótka charakterystyka osób, z którymi spędziłam ten tydzień w górach: na pewno ludzie nieprzeciętni, o szerokich zainteresowaniach. Mogłam dowiedzieć się coś niecoś np. od Wojtka o studiowaniu filozofii, podejrzeć szkice robione przez Kasię, studentkę ASP, poznać zasady, jakie obowiązują narciarzy podczas zdobywania stopni instruktorskich (to od Marcina), pozachwycać się małym Frankiem, najmłodszym uczestnikiem obozu. W Miałam też okazję wysłuchać kilku wykładów: z prawa rolnego o środkach leczniczych, z prawa konstytucyjnego o ogólnym pojęciu konstytucji, poznać podstawowe pojęcia, jakich używa się w kryminalistyce, dowiedzieć się, z jakimi problemami spotyka się komisja, która ma przygotować opinię o ratyfikacji konwencji z Vienne, dotyczącej m.in. refundacji zabiegów in vitro, obejrzeć i podyskutować o filmach: Shuting Dogs i Komornik. Minęło już kilka dni po obozie i jedno wiem na pewno: był to mój pierwszy, ale nie ostatni obóz z „Utriusque Iuris”. Nie chcę określać, czy był lepszy, czy gorszy niż ten w Lucieniu. Miałam szansę być na obu i jedyną rzeczą pewną jest to, że ich specyfika jest zupełnie różna. Na pewno są ludzie, którzy cenią bardziej obóz organizowany przez samorząd, chociażby ze względu na większą ilość uczestników. Są jednak i tacy, którzy wolą poznać wszystkie osoby, które zdecydują się na wyjazd. Ja należę jednak do tej drugiej grupy. Prawnicy w poroninie -A. SumlińskaJak co roku, koło naukowe WPiA „Utrisque Iuris” zorganizowało obóz integracyjny o charakterze naukowym w Poroninie niedaleko Zakopanego. Miejsce integracji nie zostało wybrane przypadkowo. Zgodnie z tradycją, wyjazdy koła naukowego „Utrisque Iuris” odbywają się tam od 10 lat, ale też trudno oprzeć się urokowi tego miejsca położonego blisko szlaków górskich wędrówek. Studenci pierwszego roku mieli okazję poznać starszych kolegów z wydziału, zadać pytania dotyczące wszystkich zagadnień związanych z rozpoczęciem studiów na wydziale prawa. Spotkania nie odbywały się tylko w gronie starszych kolegów, ale do Poronina zawitali również pracownicy naukowi wydziału. Studenci mieli okazję wysłuchać wykładów ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier. Tematem wykładów były etyczne i prawne aspekty problemu zapłodnienia in vitro, oraz wprowadzenie do Prawa rzymskiego, które jak wiemy, czeka już na studentów pierwszego roku;) Obóz studencki odwiedził prof. dr hab. Marek Zubik - zastępca Rzecznika Praw Obywatelskich. Obecni byli również inny pracownicy naukowi Uniwersytetu Warszawskiego którzy na wykładach przekazywali swoja wiedzę i doświadczenie uczestnikom obozu. Studenci uczestniczyli w pokazach filmowych, a następnie omawiali obejrzane filmy od strony zagadnień prawnych. Wśród obejrzanych filmów był m. in. „Komornik”. Niezwykle udany był również wieczór integracyjny podczas którego bawiono się organizując konkursy wiedzy i wykorzystując starą, ale sprawdzoną rozrywkę, jaką są kalambury. Wielką atrakcja obozu były górskie wędrówki które sprzyjały integracji między uczestnikami obozu. Większość zdobywała okoliczne szczyty, m. in. Orlą Perć, uczestnicy obozu dotarli także do schroniska na Hali Gąsiennicowej, oraz zwiedzili Dolinę Kościeliską. Jedna z najbardziej wytrwałych turystek zdobyła na obcasach nawet Wielką Krokiew ;)). Jak wszyscy wiemy, Tatry są piękne o każdej porze roku, mają również swój nieodparty urok na przełomie lata i jesieni, niezapomniane widoki z pewnością zapadły wszystkim w pamięć. Niektórzy będą tęsknić do nich z miasta pełnego samochodowych korków i hałasu. Trzeba jeszcze wspomnieć że doskonała góralska kuchnia była dodatkowym czynnikiem dzięki któremu wyjazd do Poronina zakończył się pełnym sukcesem. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 27 {LEXU§ 6/2008} REPORTAŻ Będę brał cię w aucie, czyli jak tworzy się legenda -Weronika Papucewiczstnieje takie miejsce, gdzie ludzie uśmiechają się częściej. Mały Eden, ukryty pośród lasów i jezior. Mimo, iż wielu o owej krainie słyszało, nie każdy miał okazję zaznać jej uroku. Choć jej nazwa kryje się raptem za dwoma sylabami, dla każdego jawi się w zupełnie innych barwach. Jednak istnieje wspólny mianownik dla wszystkich skojarzeń, rozmyślań i długich rozmów - niezastąpione wspomnienia, jedne z tych, które stanowią o wszystkim, co na starość jawi się jako młodość i szaleństwo. Miejscem akcji jest legendarny już obóz integracyjny w Lucieniu, a aktorami świeżo upieczeni studenci Wydziału Prawa i Administracji. I Sądzę, że opisywanie rzeczywistości obozu integracyjnego, który miał w tym roku swoją ósmą już edycję, może spotkać się z pewnym niedowierzaniem, a nawet niechęcią. Ci, którzy nie odwiedzili miejscowości Miałkówek tuż pod Lucieniem stwierdzą, że przesadzam i jestem rasowym bajkopisarzem. Zaś ci, którzy choć przez kilka chwil mieli okazję poczuć atmosferę, jaka panuje wśród pokrytych mchem i eternitem domków mają swoją wizję tego miejsca: właściwszą i, co najważniejsze, własną. Pomimo wyżej wymienionych wątpliwości postaram się przedstawić to, co zostało zapamiętane przeze mnie podczas pewnych radosnych, wrześniowych dni. Wstaje słońce. Promienie oświetlają powoli całą okolicę. Sponad łąk unosi się mgła. Powietrze staje się coraz bardziej przejrzyste. W oddali widać piękne jezioro z malowniczym molo. Idąc wzdłuż szosy, oczom ukazują się ukryte w leśnej kniei domki. Drewniane budyneczki ze spadzistymi dachami są ustawione tuż obok siebie. Oto i ośrodek wypoczynkowy Universitas przedzielony wstęgą asfaltu niby rzeką. Co do nazwy „rzeka", każdy ma własne jej uzasadnienie - rozszyfrowanie pozostawiam Czytelnikowi. Przechadzając się po 9 hektarach stanowiących teren ośrodka, można odnieść wrażenie, że jest to miejsce opustoszałe. Czy jest to spowodowane wczesną porą, a może jakiś inny czynnik miał wpływ na taki obrót spraw? Coś dziwnie migocze w trawie. Czyżby sceneria była aż tak bajkowa? Cóż, to jednak proza życia. Na ziemi leży mnóstwo szklanych butelek, które oświetlone porannymi promieniami tworzą cudowne iluminacje. Każda z nich przynosi inną historię poprzedniego wieczoru. Zaś wszystkie razem zdają się tłumaczyć nieobecność mieszkańców na świeżym powietrzu. Dalsza wędrówka po krętych ścieżkach z betonowych płyt prowadzi do palcu zabaw, który nocami staje się miejscem wielu schadzek szalenie namiętnych i tych mniej. Sprzęty go tworzące mają to do siebie, że wieczorową porą lubią zmieniać miejsce swego pobytu. Na drodze można napotkać również piaskownicę, przy której stały dumnie ławeczki, lecz w niewyjaśnionych okolicznościach jedna z nich tuż przed przyjazdem obozowiczów zniknęła. Ośrodek być może nie wygląda imponująco i co więcej nie poraża luksusem, lecz ma w sobie pewien urok, któremu poddaje się każdy. Lecz cóż to? Nagle zza jarzębinowych drzewek wyłaniają się postacie. Nieco osowiałe, zmęczone i zapuchnięte. W większości nie przypominają elokwentnych studentów prawa. Po dłuższej obserwacji daje się zauważyć, że ich fizyczność odbiega od tego co zwykło nazywać się pięknem człowieczeństwa. Powolnym krokiem zmierzają ku centralnemu punktowi ośrodka, a mianowicie stołówce. Stanowi ona, wraz z recepcją i salą konferencyjną, miejsce najbardziej emocjonujących spotkań, zarówno tych wieczornych spędzonych na intensywnej integracji, jak i związanych z posiłkami czy apelami. Na owych apelach należałoby się zatrzymać choć przez chwilę. Jeżeli w lucieniowej rzeczywistości istnieje instytucja wzorowana na wojsku, oznacza to, że musi być tam też ktoś, kogo zwykło się określać jako trzecią osobę liczby pojedynczej, czyli wszystkiemu winni oni. Tak też jest. Poza uczestnikami całej zabawy, będącymi studentami I roku na obóz przybywa również starsza, nieco bardziej doświadczona, młodzież. Spośród owych mędrców kilkoro zostaje namaszczonych, by móc sprawować opiekę nad nowymi członkami braci studenckiej. Grupka ta, zwana potocznie kadrą, ma za zadanie pilnować, by każdy miał własne łóżko, ale nie pakować go do niego siłą, zachęcać do integracji, lecz nigdy nie nakłaniać do spożywania napojów wyskokowych, ogarniać w szeroko rozumianym pojęciu tego słowa, lecz nie przygarniać pod swe skrzydła młodsze, a urodziwe studentki. Wracając jednak do stołówki... Tam na wymęczonych studentów czeka już człowiek o szczerym i radosnym uśmiechu. Jest to pan Krzyś. Jako barman i osoba zarządzająca w dużej mierze ośrodkiem, spędza z uczestnikami bardzo dużo czasu. Ich kontakty zacieśniają się w momencie zawierania umowy kupna - sprzedaży, gdyż bywa czasem, że pan Krzyś zapisuje różne rzeczy do zeszytu, na kreskę. Nikt inny nie zadba tak o wymęczoną duszę i ciało jak najlepszy barman w okolicy. Odnajdzie zgubioną poprzedniej nocy kurtkę, sweter, a czasem nawet telefon. Poza tym, jest w stanie zaserwować coś, co może odratować każdego po ciężkiej nocy. Choć w domowym zaciszu mało kto ją degustuje, to realia obozowe stawiają ją bardzo wysoko w piramidzie potrzeb poranka. Jest to przerażająco słodka herbata z cytryną. Mniej wyrafinowani delektują się napojem zwanym piwem dla kobiet, lub po prostu przesypiają najgorsze chwile. Kim są, owi strudzeni mieszkańcy bajecznej krainy? To młodzi ludzie, którzy w dużej mierze pragną poznać nowych przyjaciół na kolejne pięć lat życia, zanim 28 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS REPORTAŻ {LEXU§ 6/2008} rozpocznie się rok akademicki. Oczywistym jest, że łatwiej jest osiągać dobre wyniki w nauce, gdy ma się za sobą grono ludzi przyjaznych i pomocnych, którzy pomogą wyjść cało z każdej opresji. Stąd tak wielka liczba chętnych do uczestnictwa w obozie. Rok 2008 przyniósł organizatorom, w trakcie dwóch turnusów, ponad trzystu uczestników. Pobyt w Miałkówku trwa od tygodnia do dwóch i opiera się głównie o integrację. Przejawia się ona na różne sposoby. Począwszy od poznania się już w wesołych autokarach, gdzie wielu rozpoczyna zabawę, w wyniku czego postojów jest kilka na 120 kilometrowym odcinku trasy z Warszawy do miejsca przeznaczenia. Kolejnym etapem jest zakwaterowanie i związane z nim przepychanki, ot - choćby te spowodowane przez nawiązane już znajomości. Można by sądzić, że wszystko toczy się własnym torem i pomoc ze strony organizatorów, w - nazwijmy to - zaprzyjaźnianiu się jest zbędna. Jednak o ile poznawanie może okazać się weselsze i mniej bolesne, gdy zostanie nieco urozmaicone... Zmizerniali studenci, po wieczornej integracji, zaganiani są do kolejnych wyzwań, a w te Lucień obfituje... Zaczynając od znanych każdemu turniejów gier zespołowych, które na pozór całkowicie bezpieczne i nieurazowe, okazują się być przyczyną wielu niespodziewanych wypadków. Innym sposobem na świetne scalenie dusz i ciał uczestników są osławione już gry integracyjne Eddiego. Dla niewtajemniczonych Czytelników dodam, że osoba Eddiego jest ponoć postacią autentyczną. Cała zabawa polega na uczestnictwie kilku drużyn w potyczkach sprawdzających ich refleks, zgranie i sprawność motoryczną. Kilka konkurencji jest tak emocjonujących, że lasy wokół na długo zapamiętują krzyki startujących. I tak na przykład nieśmiertelny okazuje się być dziekanat, żywo odtwarzający sytuację w świątyni studiowania sprzed ery USOS-a. Tam młodzi adepci sztuki prawniczej rzucani są w wir walki o zapisy na egzamin, z użyciem standardowego wyposażenia - kartki, długopisu i drużyny przeciwnej, która przeistacza się w sforę groźnych studentów pragnących egzaminu w tym samym terminie. Aby oddać piękno i zasady fair play tych potyczek, muszę opisać jeszcze jedną konkurencję, a mianowicie Juranda, który stanowi esencję średniowiecznych walk rycerskich. Przedstawiciele dwóch drużyn, nie widząc otaczającego ich świata, stają naprzeciw siebie i tłuką się bez umiaru plastikowymi butelkami. Humanitarne, nieprawdaż drogi Czytelniku? Co skłania do tego by wziąć udział w tym morderczym turnieju? Poza doskonałą zabawą jest również inny czynnik motywujący, a mianowicie zgrzewka, bądź krata napojów, dość istotnie wyskokowych. Taki wyjazd powoduje u wielu nagromadzenie emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Aby te drugie nie wzięły góry nad uczestnikami, mają oni okazję pobawić się w całkowicie barbarzyńskich żołnierzy. Mogą do woli biegać na łonie natury z karabinami w dłoniach. Paintball, bo o nim mowa, daje szansę na wielokrotne zabijanie wszelkich potencjalnych ofiar. Tym samym niesie radość nie tylko żądnym krwi mężczyznom, ale i zazdrosnym o urodę koleżanek kobietom. Skąd wspomnienie o złych emocjach? Czy w tak bajecznym świecie jest miejsce no coś, co nie jest sztuką czynienia tego, co dobre i piękne? Bywa tak, że przyszli studenci prawa na zawsze już pozostają przyszłymi, gdyż lekceważą regulamin i co gorsza swoich kolegów i koleżanki. Takie przypadki, które burzą spokój mlekiem i miodem płynącej krainy są deportowane do pobliskich miejscowości bez biletu pkp, czy pks, ale za to z biletem wilczym. Po tylu rozrywkach przychodzi czas na odpoczynek i chwilę oddechu. Tym samym pora na kolejny posiłek. Jak można zaobserwować, obiady są o tyle ciekawym zjawiskiem, że ze względu na dużą ilość głodnych ludzi trzeba ich dzielić na tury. Tu zaczynają się schody. Każdy chce jeść jako pierwszy i stąd podchody do przemiłych pań z kuchni bywają czasem wręcz natarczywe. Jest o co walczyć, bo posiłki są nie tylko ciepłe, smaczne, a dla wybrańców i wegetariańskie. Organizatorzy, czyli Samorząd Studentów WPiA chce nakarmić nie tylko ciała, ale i dusze uczestników. Dlatego do owej zaczarowanej krainy trafiają tak zacne postaci jak: dziekan, prodziekani, wykładowcy, osoby związane z kołami naukowymi i Samorządem, czy przedstawiciele banku. „ Na czym polega fenomen tego miejsca? Przecież ośrodków takich jak ten jest wiele, podobnie jak wydziałów prawa, czy samorządów. Mnóstwo jest obozów integracyjnych, nawet tych odbywających się na warszawskim wydziale prawa. Magia ukryta jest już w słowie Lucień. Choć każdemu kojarzy się z czymś zupełnie innym: jednemu z krzesłem rzuconym w domek, drugiemu z całkowitą swobodą, jaką poczuł pierwszy raz w życiu, a jeszcze innemu z poznaniem najlepszego kumpla, miejsce to niesie ze sobą ładunek tak wielu emocji i wspomnień, że nie sposób mieć do Lucienia stosunek obojętny. Wszystko po to, by przyszli studenci jeszcze przed immatrykulacją wiedzieli co ich czeka, byli w stanie rozpoznać dziekana, czy założyć konto w banku. Zaproszeni goście odsłaniają, przed nieświadomymi jeszcze młodymi ludźmi, rąbek tajemnicy, tłumacząc czym są zasady studiowania albo jak dojść do Collegium Iuridicum III. Znamienici wykładowcy, tacy jak ks. dr hab. Franciszek Longchamps de Bérier, dają przedsmak tego, co spotka uczestników na zajęciach akademickich. Po dawce wrażeń, jaką jest półtorejgodzinny wykład, zbliża się czas na to, co w Lucieniu najprzyjemniejsze, czyli całonocną zabawę. Gdy nadchodzi zmierzch, stołówka w magiczny sposób przeistacza się w klimatyczny dance floor. Co roku impreza ma pewien wątek przewodni - podpowiem drogiemu Czytelnikowi, że tegoroczny hit był dość istotnie powiązany z motoryzacją. Możliwości jest wiele, od wieczorów skupionych na pewnej ściśle określonej tematyce, romantycznych ognisk ze śpiewem i tańcami, po schadzki w domkach, gdzie dzieją się najdziwniejsze rzeczy. Wędrując po zapadnięciu zmroku między domkami w każdym można spotkać ludzi, którzy w przeciągu kilku dni, a czasem nawet godzin zawarli przyjaźnie, które zostaną im na całe życie. Na czym polega fenomen tego miejsca? Przecież ośrodków takich jak ten jest wiele, podobnie jak wydziałów prawa, czy samorządów. Mnóstwo jest obozów integracyjnych, nawet tych odbywających się na warszawskim wydziale prawa. Magia ukryta jest już w słowie Lucień. Choć każdemu kojarzy się z czymś zupełnie innym: jednemu z krzesłem rzuconym w domek, drugiemu z całkowitą swobodą, jaką poczuł pierwszy raz w życiu, a jeszcze innemu z poznaniem najlepszego kumpla, miejsce to niesie ze sobą ładunek tak wielu emocji i wspomnień, że nie sposób mieć do Lucienia stosunek obojętny. Być może wielu znienawidziło to zbiorowisko leśnych chatek za zimno, brud w łazienkach, albo brak miejsca do spania, ale z pewnością nie to jest w Lucieniu najistotniejsze. Ten obóz tworzą ludzie zrzeszeni pod jednym hasłem integracji i zabawy. Wielu z pewnością zechce wracać tam w kolejnych latach, by dalej tworzyć legendę. Nad lasem wokół jeziora lucieńskiego znów wstaje słońce i rozpoczyna wędrówkę między zaspanymi jeszcze domkami. Przechodząc koło nich, ja sama w duchu się uśmiecham myśląc o tym, jaka pogoda będzie na obozie integracyjnym w Miałkówku koło Lucienia 2009... WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 29 {LEXU§ 6/2008} WYWIAD “ Istnieje coś takiego jak fenomen Lucienia” z Michałem “AudioMike” Fąderskim rozmawia -Aleksander JakubowskiAJ: Michale, ciężko jest zorganizować Lucień, a później pełnić rolę pierwszego kadrowego? MF: Najprostszą odpowiedzią byłoby stwierdzenie: tak, ciężko. Bez wątpienia jest to wiele godzin poświęconego czasu, nerwów, o wysokości rachunków telefonicznych nie wspominając, gdyż przygotowania faktycznie rozpoczynają się na przełomie maja i czerwca. Poza wynajęciem ośrodka, co z roku na rok staje się co raz trudniejsze ze względu na zmniejszającą się przychylność właścicieli ośrodka (co oczywiście spowodowane jest szampańską zabawą i niesamowitymi pomysłami uczestników), należy wynająć autokary, zamówić catering, zorganizować każdy dzień dla uczestników pod względem atrakcji zarówno integracyjnych jak i naukowych. Trwa to nieprzerwanie przez całe wakacje, aby dopiąć wszystko na ostatni guzik. Bezapelacyjnie najcięższą sprawą jest przyjmowanie zapisów, za co szczególnie chciałbym podziękować Grzesiowi Arczewskiemu, który z wielką sumiennością i wytrzymałością nadzorował zapisy, odpisywał na maile i spędził nad tym wiele, wiele godzin własnego wakacyjnego czasu, aby blisko 300 osób mogło bawić się wspaniale na obozie adaptacyjno-integracyjnym. Jeśli chodzi o rolę „kierownika imprezy” vel pierwszego kadrowego jest to zarazem wspaniała rola: wszyscy od początku Cię znają, słuchają; osoba pełniąca tę funkcję uzyskuje duży kredyt zaufania u uczestników, którego nie wolno jej zaprzepaścić. Jednak jest to czasem również dosyć niewdzięczna funkcja; to właśnie pierwszy kadrowicz podejmuje ostateczne decyzje w konfliktowych sytuacjach, które pojawiają się na różnych frontach, obsługa ośrodkauczestnicy-kadra, obrywa od kierowniczki ośrodka, niekiedy śpi bardzo mało, nie tylko, aby nie stracić imprezy, ale aby dopilnować aby uczestnicy mieli zagwarantowane odpowiednie bezpieczeństwo. Jednak, co najważniejsze, taka funkcja daje dużo satysfakcji zwłaszcza po udanym obozie, kiedy masa ludzi dziękuje Ci za wspaniałe wspomnienia. Jednakże jedna osoba w pojedynkę nie jest w stanie poradzić sobie ze wszystkim. Pragnąłbym podziękować całej „kadrze”, bo - tak jak roślina bez wody - tak Kierownik Imprezy nie dałby sobie rady bez was, a są to: Weronika Papucewicz (nasza kochana Pani „medyk-ambulans”), Robert Wodzyński, Ignacy Kurkowski (bez was, Panowie, ten Lucień byłby nudny, a wasze zaangażowanie w sprawy koordynacyjne było nieocenione), Magdzie Gutowskiej (za wiele serca, które miała dla uczestników), Adamowi Ryszce (za zachowanie zimnej krwi w kryzysowych sytuacjach), Filipowi Jurzykowi o nowym pseudonimie „Kisiel” - wybacz, musiałem to napisać - (za wprawianie uczestników w pozytywne wibracje). Marcie Józefik (za gotowość do pomocy w każdej chwili), Emilii Szabłowskiej (za ogarnianie „kadrówki”), Kamili Szestowieckiej (za pomoc w każdej sytuacji) i Agnieszce Zalasińskiej (za podtrzymywanie na duchu całej kadry). Kolejność przypadkowa. To właśnie tym osobom należy się szczególne podziękowania! 30 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 2) Co sprawia, że jest tak duże zainteresowanie Lucieniem? Czym charakterystycznym tegoroczny obóz zapisze się w lucieniowej historii? Jest to nie tylko moje zdanie, ale powtarzane jest co roku: „Istnieje coś takiego jak fenomen Lucienia”. Każdy wraca z taką ilością niesamowitych wspomnień, że moglibyśmy napisać niejedną książkę z przygodami z Miałkówka. Daje to efekt kuli śniegowej, osoby które były już na Lucieniu mają ochotę tam wrócić, opowiadają swoja przygodę znajomym z którymi studiują oraz znajomym, którzy dostają się na studia w kolejnych latach informując ich, iż jest to najlepszy sposób, aby poznać swoich rówieśników, zawrzeć nowe znajomości i dowiedzieć się wszystkiego o studiach na Wydziale Prawa i Administracji zanim zacznie się uczęszczać na zajęcia. Każdy Lucień jest wyjątkowy i większość uczestników wspomina najlepiej ten pierwszy. Charakterystycznym dla tego Lucienia z całą pewnością były rekordowo niskie temperatury, które i tak nie ochłodziły temperamentu i gotowości do zabawy, którą uczestnicy „Lucienia2008” wykazywali od samego początku. Należy przyznać, że w tym roku do Miałkówka k/Lucienia przyjechało wielu wartościowych ludzi, którzy zintegrowali się z całą pewnością do tego stopnia, że będą tworzyć wspaniałą paczkę znajomych na najbliższe 5 lat, a może i na dłużej? 3) Weronika w swoim artykule pisze o jednostkowych przypadkach naruszania regulaminu przez uczestników. Czy dużo było takich przypadków i czy rzeczywiście zostały wyciągnięte konsekwencje? Priorytetem dla całej „kadry” jest bezpieczeństwo wszystkich uczestników, wszelkie przejawy zachowań nie mieszczących się w granicach uznawanych przez prawo, zasad współżycia społecznego czy też ogólnie przyjętych norm, które wiążą uczestników chociażby przez regulamin, który wszyscy uczestnicy są zobligowani podpisać nie były tolerowane. Osoby przebywające na terenie ośrodka doskonale wiedzą, co im wolno, a co jest zakazane. Niestety, zdarzyły się przypadki złamania regulaminu nie tylko przez uczestników obozu, ale również przez osoby postronne, które jakimś cudem znalazły się na terenie ośrodka Universitas. W niektórych przypadkach byliśmy bardziej liberalni, w niektórych daliśmy szansę, ale też nie możemy ukrywać, że zdarzyły się trzy wydalenia z obozu na własny koszt, a wobec osób zostaną najprawdopodobniej zastosowane środki dyscyplinarne. Należy dodać, iż te osoby to zaledwie kropla w oceanie świetnie i kulturalnie bawiących się studentów naszego wydziału, z czego tylko powinniśmy być dumni. 4) Jak oceniasz tegoroczny Lucień? Mój kolega ocenił jeden z turnusów, że „to nie jest nawet żal.pl... to USOS.”, spotkałem się też z opiniami, że było rewelacyjnie, a zadzierzgnięte znajomości będę trwały przez całe studia. Może to niewdzięczna rola dla Ciebie jako organizatora, ale gdzie leży prawda? Ile osób, tyle opinii. W pierwszej kolejności chciałbym przeprosić autora tego komentarza („żal.pl”) ponieważ jako „kierownik imprezy” czułem się odpowiedzialny, aby każdy uczestnik bawił się wspaniale przez cały czas trwania jego turnusu. Owszem, na pierwszym turnusie popełniliśmy parę błędów organizacyjnych, jednakże szybko zostały wyciągnięte wnioski, bo tylko głupcem jest ten, który nie uczy się na własnych błędach. Każdy uczestnik przeżywa Lucień na własny sposób, nie ma jednej odpowiedzi na pytanie „Jaki Lucień jest idealny?”, dla jednej osoby najlepszą atrakcją byłaby impreza trwająca 24 godziny przez 7 dni turnusu, dla innych wlane w siebie litry piwa, jeszcze inni oczekiwaliby ciągłych spotkań z przyszłymi wykładowcami i ćwiczeniowcami, kto inny oczekiwałby masy rozgrywek sportowych, rozmów ze studentami. Trzeba znaleźć złoty środek, który sprawi, że każdy uczestnik odnajdzie się w towarzystwie i zapamięta tydzień na obozie integracyjnym jako jedno ze wspanialszych wydarzeń w jego życiu. Tak też cała kadra starała się czynić. 5) Już tak na koniec. Czy masz jakieś po nim pomysły, które chcesz przekazać organizatorom przyszłorocznego Lucka? Zaopatrzcie się w hektolitry napojów energetycznych, kofeiny, aby mieć siłę dotrzymać kroku nowym studentom, człowiek nie jest coraz młodszy, a kolejne Lucienie dają w kość... ale tak naprawdę dobre przygotowanie wszystkich detali co do dnia i godziny w dużym stopniu ułatwi to jakże ciężkie przedsięwzięcie. Dodatkową radą oprócz nauczenia się przewidywania nieprzewidywalnego jest słuchanie się rad studentów ze starszych lat, weteranów Lucieniowych (tu podziękowania dla Piotrka Dąbrowskiego), którzy z całą pewnością chętnie wam pomogą... i ja też tam będę. Do Zobaczenia w Lucieniu już za rok! Kierownik Imprezy - Michał „AudioMike” Fąderski KULTURA {LEXU§ 6/2008} Zobaczyć nowe horyzonty... -Aleksander Jakubowskia projekcja heteronormatywnej narracji przełamującej stereotypy maskulinistycznych mitów kulturowych wyrażona w awangardowej czystej formie bezkompromisowo wpisującej się w alternatywny nurt współczesnego kina stanowi idealną podstawę do budowy bełkotliwych zdań tyleż długich, co nic nieznaczących i nic niewznoszących. T Dlatego, na przekór tendencjom języka bohemy filmowej, pozwolę sobie mówić o festiwalu prosto i przystępnie. Otóż Festiwal Era Nowy Horyzonty odbywający się w Wrocławiu, a wcześniej w Cieszynie, jest jednym z największych (obok Warszawskiego Festiwalu Filmowego), jakie odbywają się w Polsce. Największym i najciekawszym. Znaleźć bowiem można wśród repertuaru tego festiwalu pełen przegląd, pełną panoramę współczesnego kina zaangażowanego i artystycznego (co nie zawsze, wbrew stereotypowi, znaczy „nudnego”) tak zagranicznego, jak i polskiego (polecam „Sztuczki” reż. Andrzeja Jakimowskiego oraz „Benka” reż. Roberta Glińskiego kto na to pójdzie, nie zawiedzie się). Co więcej, gratką dla miłośników muzy, określanej przez Lenina jako najważniejszej, są też wyciągnięte z magazynów filmy archiwalne bądź wstrząsające publiczność w przeszłości (notabene, film „Funny games”, poruszające studium bezcelowego, pozbawionego motywów okrucieństwa, powinien obejrzeć każdy prawnik. Wobec tego, korzystając z możliwości, wyrażę nadzieję, że owe dzieło znajdzie się wśród planów projekcyjnych koła „Błękit Pruski”). Nie samym jednak wstrząsem człowiek żyje, toteż chwile relaksu zapewniał przegląd kina nowozelandzkiego, na czele z komedią gore „Czarna owca” (fabuła w skrócie: zmutowane owce pożerają ludzi ) w reżyserii Petera Jacksona znanego z „Władcy Pierścieni”, „Irina Palm” w cyklu filmów minionego sezonu czy przegląd horrorów z początku gatunku, dziś wzbudzających śmiech na sali. Osobiście urzekł mnie fakt, iż nie ruszając się z Wrocławia, wraz z bohaterem jednego z reportaży przeszedłem w ciągu 2 godzin wymarzoną pielgrzymkę ze Szwajcarii do Santiago de Compostella. Z innych odkryć muszę polecić horrory animowane wbrew pozorom jest to genialny sposób na obejście problemów w straszeniu widza, jakie powstrzymują w rozwoju „normalną” p r o d u k c j ę w t y m g a t u n k u . Także film „Boski” reż. Paolo Sorrentino o włoskim polityku, którego CV zajęłoby zapewne całego „Lexussa”, a który dość makiawelistycznie pełnił rządy, niech wpiszą jako obowiązkowy wszyscy ci, którzy chcą kiedyś grzać ławy na Wiejskiej (myślę, że będą jego projekcje w kinie na Muranowie). To oczywiście garść tytułów, których dziesiątki każdy uczestnik Obejrzał i setki, z jakich z najwyższym bólem zrezygnował. Z masy filmów, gdybym miał wybrać najciekawszy, to po wielkim dylemacie wskazałbym „Siekierezadę”, film oparty na twórczości Edwarda Stachury, a wyświetlany na Festiwalu nieco pobocznie. Mimo upływających lat ta enigmatyczna poetyczna opowieść (o człowieku z miasta, który po bliżej nieznanych wydarzeniach ze swoją ukochaną nazywaną „gałązką jabłoni”, ucieka od cywilizacji na zapadłą wieś, by pracować w zimie przy wyrębie lasu) nie straciła na aktualności, a wprost przeciwnie zyskała i zapewne zyskiwać będzie dalej wraz z coraz szybszym pędem globalnego zhomogenizowanego świata. A na okrasę krótko: „Bracia Karamazow” Petra Zelenki nakręcone w Nowej Hucie filmowa delicja. Oprócz kina miejscem królowania ENH był Arsenał, w którym odbywały się godne polecenia koncerty, dające chwile wytchnienia po dniu pełnym biegów między jednym a drugim kinem. Zgodnie z obietnicą wyrażoną we wstępie - dłużej nie zanudzam, polecając wszystkim przyszłym mistrzom paragrafów odwiedzenie pięknego miasta Wrocław i wizytę na Nowych Horyzontach Anno Domini 2009. Wszyscy jesteśmy mieszkańcami GotHam City -Aleksander Jakubowskio tego filmu można podejść ze schematycznym snobizmem i zapakować go, jak setki innych, do worka amerykańskich produkcyjniaków, taśmowych megahitów. Lecz w tym przypadku dobre samopoczucie po dokonaniu tego uproszczenia musi zostać zachwiane. Bo co właściwie ma mieć dobry film, czy szerzej wielkie dzieło? Wydaje się, że dwie podstawowe cechy: mówić prawdę o nas samych i wyrażać ducha czasów. I niezależnie od tego, czy jest to dzieło awangardowego niszowego artysty nagrane Dogmą przez niezależnego prześladowanego reżysera ( a jeszcze lepiej homoseksualną czarnoskórą reżyserkę żydowskiego pochodzenia) z Burkinia Faso, czy jest to komercyjny hit jeśli zawiera w sobie elementy o których wspomniałem jest godny zauważenia. Ale cóż do licha może o nas mówić „Batman”? Otóż wiele. Po pierwsze, o naszej naturze, o jej niejednolitości. O tym, jak oddajemy się z lubością schematom. Nawet jeśli schemat to równia pochyła to umiemy policzyć z jaką prędkością po tej równi zjeżdżamy. I dlatego śpimy spokojnie. Mamy wszystko pod kontrolą, przewidujemy co się wydarzy. Wiemy, że ciało nie zacznie samo z siebie wjeżdżać pod górę bo kierunek, bo grawiatacja itd. Ale co jeśli zacznie? Co jeśli coś się wyrywa schematom? Jak reagujemy na takiego dziwoląga, którego autorzy zmaterializowali w D postaci „Jokera”? Strach, paraliż, panika to odpowiedź przyzwyczajonego do schematów człowieka. Ale niestety, czasy coraz bardziej należą do Jokera... I to właśnie druga część świadcząca o godności tego dzieła kinematografii. Jak w lustrze widzimy nasze lęki oto nasza epoka. Spowita nowymi zagrożeniami na które nie znamy odpowiedzi. Każdy w tym filmie zobaczy co chce pojedynek z Jokerem jako walka z terroryzmem, czy szerzej odwieczna potyczka zła z dobre tak czy inaczej, konstrukcja głównego czarnego charakteru uosabia lęki epoki. Nie wzbudza strachu to co znamy, zło z którym się oswoiliśmy jak np. mafiosi, którzy mogą symbolizować regularne armie. Nie. Boimy się chaosu. Boimy się niepewności. W fizyce stan chaosu jest najlepszy wtedy najszybciej zachodzą procesy. Tak samo w naszej rzeczywistości chaos podoba się jednostkom rzutkim i przedsiębiorczym, zaś Ci co nie przystosują się giną. prokurator Gotham City, umarła, choć zawsze miała dwie twarze: postępu i jego kosztów. Łatamy niczym Batman dziurę rzeczywistości, problemy dzisiaj jutro martwić się musi samo za siebie. Wszyscy jesteśmy mieszkańcami Gotham City. I wszyscy, w swej trwodze lecz i lenistwie, czekamy na Batmana. Ale on, w przeciwieństwie do filmowego bohatera, nie nadejdzie sami musimy go znaleźć w sobie. Film wieje, pomimo pewnego rodzaju Happy Endu, pesymizmem. Batman jest zmęczony. Dokładnie tak jak my. Zmaga się z problemami Gotham City tak jak my z problemami związanymi z ekologią czy surowcami. Ten film jest produktem czasu i świata, których przyszłość nie jest świetlana. Gorzej przyszłość może przynieść tylko nowe problemy i konflikty. Nadzieja na lepsze jutro, niczym nowy WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 31 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Konkordat polski w świetle konstytucji -dr Paweł BoreckiKatedra Prawa Wyznaniowego Wydział Prawa i Administracji ednym z najważniejszych argumentów wysuwanych przeciwko ratyfikacji Konkordatu z 28 lipca 1993 r. był zarzut jego niezgodności z utrzymanymi w mocy przepisami (art.82) Konstytucji z 1952 r. W związku z tym, w trakcie prac konstytucyjnych w latach 19931997, przedstawiciele Kościoła katolickiego oraz parlamentarzyści z nim związani starali się doprowadzić do takiego sformułowania przepisów wyznaniowych nowej polskiej ustawy zasadniczej, aby wykluczyć w przyszłości możliwość zakwestionowania traktatu ze Stolicą Apostolską na podstawie zarzutu jego niekonstytucyjności. Przedstawione działania w zdecydowanej mierze zakończyły się sukcesem strony katolickiej. Jednak sejmowa komisja nadzwyczajna powołana dla zbadania zgodności Konkordatu z nową Konstytucją 13.06.1997 r. w swoim sprawozdaniu uznała, że traktat ze Stolicą Apostolską narusza niektóre jej postanowienia. Wątpliwości w tym zakresie stały się następnie impulsem do przygotowania w 1997 r. poselskiego wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie stwierdzenia niezgodności z Konstytucją traktatu ze Stolica Apostolską zarówno w zakresie jego treści, jak i procedury ratyfikacji. Wniosek, pomimo, że uzyskał poparcie ponad stu dwudziestu parlamentarzystów, głównie z Sojuszu Lewicy Demokratycznej, nie został formalnie zgłoszony do Trybunału. Nie udało się także skłonić ani Prezydenta RP, ani Rzecznika Praw Obywatelskich do wystąpienia z tego rodzaju wnioskiem. Umowa z 28 lipca 1993 r. ze Stolicą Apostolską jest ukierunkowana nawet nie tyle na zagwarantowanie wolności i praw katolikom, co przede wszystkim instytucji, jaką jest Kościół katolicki, względnie jego osobom prawnym. W większości przepisów traktatu to on Kościół jest wskazywany jako pierwszoplanowy beneficjent ustanawianych norm. Konkordat jest traktatem nierównoprawnym, gdyż nakładającym przede wszystkim obowiązki na państwo polskie. Pomimo upływu ponad dziesięciu lat od wejścia w życie Konkordatu z 28 lipca 1993 r. pytanie o jego zgodność z Konstytucją wciąż pozostaje aktualne. Co prawda korzysta on z domniemania konstytucyjności, ale niektóre okoliczności związane z jego stosowaniem mogą być zinterpretowane jako wskazujące na niezgodność tego aktu z ustawa zasadniczą. Analiza preambuł konstytucji oraz konkordatu wskazuje na ich ograniczoną niezgodność w sferze aksjologicznej. Oba akty podkreślają znaczenie kryterium religijnego w życiu publicznym współczesnej Polski. Ustrojodawca, stwierdzając istnienie podziału na obywateli polskich wierzących w Boga, będącego źródłem sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielających tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzących z innych źródeł, akcentuje jednak egalitaryzm obywateli w dziedzinie praw i powinności wobec dobra wspólnego Polski. Niewierzący w kontekście konstytucyjnej arendy nie są osobami gorszymi, amoralnymi czy nihilistami. Optyka konkordatu jest zasadniczo odmienna. Treść jego preambuły wyraźnie dowartościowuje katolików oraz ich Kościół. Podkreśla się w niej posłannictwo Kościoła katolickiego, wyznawanie religii katolickiej przez większość społeczeństwa polskiego, rolę odgrywaną przez Kościół w historii Państwa Polskiego, wreszcie znaczenie pontyfikatu Jana Pawła II dla współczesnych dziejach Polski. Artykuł 1 konkordatu stanowiący, iż Rzeczpospolita Polska oraz Stolica Apostolska potwierdzają, że państwo oraz Kościół katolicki, są, każde w swojej dziedzinie, niezależne i autonomiczne oraz zobowiązują się do pełnego poszanowania tej zasady we wzajemnych stosunkach i we współdziałaniu dla dobra człowieka i dobra wspólnego nie jest, jak można sądzić, w pełni zgodny z wyrażoną w art. 25 ust. 3 konstytucji dyrektywą, że stosunki między państwem a Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi kształtowane są na zasadach poszanowania ich, czyli wspólnot religijnych, autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego (tzn. państwa i związków wyznaniowych) w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego. W art. 1 traktatu państwo i Kościół traktowane są jako podmioty równorzędne. Przymioty autonomii oraz niezależności przysługują im nawzajem w stosunku do siebie. Takie ujęcie stanowiska państwa wobec wyznania większościowego jest dla niego degradujące, oznacza bowiem odrzucenie zasady suwerenności państwa w stosunku do jednego z działających na jego terytorium związków wyznaniowych. W art. 25 ust. 3 konstytucji zostały sformułowane podobne reguły odniesień między państwem a wspólnotami religijnymi, co w art. 1 Konkordatu. Nie są to jednak reguły tożsame, ponieważ w ustawie zasadniczej cecha autonomii J 32 Co prawda z preambuły nie wynika wprost dyrektywa uprzywilejowania prawnego Kościoła katolickiego oraz jego wyznawców, ale wykładnia historyczna odpowiednich sformułowań preambuły traktatu uzasadnia hipotezę, że tego rodzaju aprecjacja mogła być celem strony kościelnej. Reasumując, należy stwierdzić, że istnieje wyraźne napięcie między analizowanymi fragmentami preambuły konkordatu, a wyrażoną w art. 32 ust. 1 ustawy zasadniczej zasadą równości wszystkich wobec prawa oraz ich prawem do równego traktowania przez władze publiczne. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Konkordat ma charakter wyraźnie partykularny. Potwierdza to zwłaszcza praktyka ponad dziesięciu lat stosowania konstytucji, wyrażająca się m.in. w niewykonywaniu przez władze państwowe art. 25 ust.5 wspomnianego aktu. Przepis ten miał zapewnić nierzymskokatolickim kościołom i innym związkom wyznaniowym analogiczne do konkordatu gwarancje statusu prawnego. Stosunki wymienionych wspólnot religijnych z państwem winny określać ustawy uchwalone na podstawie umów zawartych przez Radę Ministrów z ich właściwymi przedstawicielami. Do tej pory nie zawarto żadnej tego rodzaju umowy z mniejszościami wyznaniowymi. została odniesiona wyłącznie do Kościołów i innych związków wyznaniowych w ich relacjach z państwem, nie zaś do państwa w relacji do wspólnot religijnych. W świetle ustawy zasadniczej państwo jest suwerenne. Art. 1 konkordatu wydaje się także niezgodny z zasadą określoności prawa, wynikającą z zasady demokratycznego państwa prawnego, wyrażonej w art. 2 konstytucji. Układające się Strony bardzo ogólnie wskazały zakres przedmiotowy niezależności i autonomii państwa oraz Kościoła. Cechy powyższe przysługują im każdemu w swojej dziedzinie. Art. 4 ust. 2 traktatu ze Stolica Apostolska, stanowiący, iż Rzeczpospolita Polska uznaje osobowość prawną wszystkich instytucji kościelnych i personalnych, które uzyskały taką osobowość na podstawie przepisów prawa kanonicznego, można uznać za niezgodny z wyrażoną w art. 25 ust. 3 ustawy zasadniczej zasadą poszanowania autonomii kościołów i innych związków wyznaniowych oraz niezależności państwa i wspólnot religijnych, każdego w swoim zakresie. Analizowany artykuł traktatu generalnie odsyła do przepisów prawa kanonicznego w zakresie przyznania osobowości prawnej. Naruszona została niezależność prawa państwowego oraz prawa wewnętrznego Kościoła katolickiego. Państwo nie ma żadnego wpływu na treść norm prawa kanonicznego. Nie ma żadnych uprawnień kontrolnych. Na mocy konkordatu państwo polskie wycofuje się z samodzielnej regulacji istotnych zagadnień z zakresu prawa prywatnego, jest zmuszone uznać en bloc normy prawa kanonicznego za skuteczne w swym porządku prawnym w zakresie, w jakim dotyczą one przyznania osobowości prawnej. Kompetentne w tej dziedzinie stają się odpowiednie organy prawodawcze Kościoła katolickiego. Zakres recepcji prawa kanonicznego do państwowego porządku prawnego wydaje się zbyt szeroki. Podważa on bowiem zasadę bezpieczeństwa obrotu prawnego. Zasada wzajemnej niezależności Kościoła i państwa skutkować winna generalną nieskutecznością norm prawa kanonicznego w państwowym porządku prawnym i nieskutecznością prawa państwowego w zakresie prawa kanonicznego, tzn. w sprawach wewnętrznych Kościoła. Wspomniany już wyżej zarzut naruszenia zasady określoności prawa można odnieść także do art. 12 ust. 1 konkordatu. Przepis ten mówi bowiem bardzo ogólnie o zainteresowanych, jako decydujących o organizacji nauki religii we wspomnianych kategoriach placówek oświatowych. Nie sposób określić jednoznacznie, czy termin ten dotyczy dzieci mających pobierać naukę religii, ich rodziców (opiekunów prawnych), a może odpowiednich władz Kościoła katolickiego. Kompleksowa interpretacja art. 12 ust. 1 konkordatu uzasadnia przyjęcie jako najbardziej zasadnego stanowiska, że termin zainteresowani dotyczy rodziców, względnie opiekunów prawnych, dzieci. Przedstawiona wykładnia oznacza, że rodzice dzieci katolickich, aż do uzyskania przez nie pełnoletniości, samodzielnie decydują o pobieraniu przez dzieci nauki religii. Tak rozumiany art. 12 ust. 1 konkordatu koliduje z art. 53 ust. 3 w związku z art. 48 ust. 1 konstytucji. Wymienione przepisy ustawy zasadniczej gwarantują rodzicom prawo do INFORMACJE zapewnienia dzieciom wychowania i nauczania moralnego i religijnego zgodnie ze swoimi przekonaniami. Wychowanie to winno jednak uwzględniać stopień dojrzałości dziecka, a także wolność jego sumienia i wyznania oraz przekonania. Konstytucja nie daje zatem rodzicom arbitralnej władzy nad dzieckiem w zakresie nauczania religijnego i moralnego. Na mocy art. 12 ust. 1 traktatu z 1993 r. dzieci katolickie, nawet te w wieku nastoletnim, pozbawione zostały wpływu na decyzje w sprawie uczestniczenia w lekcjach religii. Za niezgodny z wyrażoną w art. 70 ust. 5 konstytucji dyrektywą zapewnienia autonomii wyższych uczelni na zasadach określonych w ustawie można uznać art. 15 ust. 2 konkordatu z 1993 r. Przepis ten przewiduje określenie nie w drodze ustawy, ale umów między Rządem RP a Konferencją Episkopatu Polski, upoważnioną przez Stolicę Apostolską, statusu prawnego wyższych uczelni prowadzonych przez Kościół katolicki, trybu i zakresu uznawania przez państwo kościelnych stopni i tytułów, a także statusu prawnego wydziałów teologii katolickiej na uniwersytetach państwowych. W świetle analizowanego przepisu uniwersytety państwowe zostały pozbawione wpływu zwłaszcza na określenie statusu wydziałów teologii katolickiej funkcjonujących w ich ramach. O tych kwestiach mają decydować, niejako ponad uczelniami, Rada Ministrów RP oraz Konferencja Episkopatu Polski. Jest to nie do pogodzenia z autonomią uczelni państwowych. Konstytucja zgodnie z art. 70 ust. 5 dopuszcza limitowanie autonomii szkół wyższych wyłącznie w drodze aktu prawa powszechnie obowiązującego, jakim jest ustawa. Art. 15 ust. 3 Konkordatu, obligujący państwo do dotowania Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a także dopuszczający możliwość dotowania odrębnych wydziałów teologicznych, może być uznany za niezgodny przede wszystkim z wyrażoną w art. 25 ust. 2 Konstytucji dyrektywą bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, z zasadą równouprawnienia kościołów i innych związków wyznaniowych (art. 25 ust.1) oraz z zasadą poszanowania autonomii kościołów i innych związków wyznaniowych oraz wzajemnej niezależności państwa oraz wspólnot religijnych w swoim zakresie (art. 25 ust. 3). Niezgodność art. 15 ust. 3 traktatu z zasadą wyrażoną w art. 25 ust. 2 Konstytucji wynika, jak można sądzić, z faktu, że celem i skutkiem wspomnianego przepisu konkordatu jest zagwarantowanie wsparcia przez państwo, zwłaszcza przez organy uczestniczące w procesie ustawodawczym, ze środków publicznych pochodzących od wszystkich obywateli bez względu na wyznanie, instytucji należących do Kościoła katolickiego, zajmujących się zwłaszcza propagowaniem doktryny religijnej katolicyzmu. Naczelne organy władzy publicznej, podpisując umowę ze Stolicą Apostolską, uchwalając ustawę wyrażającą zgodę na jej ratyfikację, wreszcie ratyfikując traktat, opowiedziały się po stronie określonej opcji religijnej oraz związku wyznaniowego, który jest jej nośnikiem. Katolicki Uniwersytet Lubelski, Papieska Akademia Teologiczna oraz papieskie wydziały teologiczne to placówki oświatowe i naukowe mające ewidentnie katolicki, a zawłaszcza kościelny charakter. Przewidując dofinansowanie z budżetu państwa KUL oraz PAT, a także dopuszczając możliwość dofinansowania wobec papieskich wydziałów teologicznych naczelne organy władzy publicznej w Polsce wyraźnie wskazują, że szczególnie bliska jest im doktryna Kościoła katolickiego. Godzą się bowiem na łożenie (lub dopuszczają taką możliwość) w celu jej upowszechnienia oraz ugruntowania wśród katolickiego duchowieństwa i laikatu, którzy kształcą się w wymienionych placówkach. Tego rodzaju postawa jest jednak w sposób wyraźny sprzeczna z ustrojową dyrektywą bezstronności władz publicznych w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, a tym bardziej z zasadą ich neutralności we wskazanym zakresie. Historyczni twórcy art. 25 ust. 2 ustawy zasadniczej, zwłaszcza Tadeusz Mazowiecki, utożsamiali pojecie bezstronności władz publicznych z pojęciem ich neutralności w sprawach religijnoświatopoglądowych. Państwo, które dopuszcza możliwość finansowania kształcenia kleru jednego z Kościołów nie jest państwem bezstronnym czy neutralnym, lecz nabiera charakteru państwa wyznaniowego. Art. 15 ust. 3 umowy ze Stolicą Apostolską można oceniać jako niezgodny z wyrażoną w art. 25 ust. 3 konstytucji zasadą wzajemnej niezależności w swoich dziedzinach państwa i związków wyznaniowych. Wspomniany przepis konstytucji, w ocenie doktryny prawa wyznaniowego, wyraża ideę tzw. przyjaznego rozdziału między państwem a Kościołem. Tymczasem omawiane postanowienia konkordatu ustanawiają w istocie rzeczy roszczenie po stronie wybranych instytucji kościelnych (KUL i PAT) do konkretnego wsparcia ze strony budżetu państwa. Dynamika, względnie zakres, działalności znaczących jednostek organizacyjnych Kościoła katolickiego została uzależniona od corocznej dotacji ze strony państwa. Bezpośrednie finansowanie z budżetu państwa szkolnictwa wyznaniowego, nakierowanego na kształcenie duchowieństwa, to jedna z cech wyróżniających modelu powiązania państwa ze związkami wyznaniowymi, a ten jest zasadniczo sprzeczny z koncepcją stosunków wyznaniowych wyrażoną w konstytucji. Państwo w systemie rozdziału co do zasady nie finansuje wyznań jako takich. Analizowany przepis umowy ze Stolicą Apostolską wydaje się być sprzeczny także z zasadą równouprawnienia związków wyznaniowych, zawartą w art. 25 ust. 1 konstytucji. Tylko Kościołowi katolickiemu stworzył prawodawca szczególne preferencje w zakresie dofinansowania jego partykularnego szkolnictwa wyznaniowego na poziomie szkoły wyższej. Art. 15 ust. 3 konkordatu dopuszcza możliwość przeznaczenia środków budżetowych na katolickie wyższe seminaria duchowne. Przykładowo w skład Sekcji św. Jana Chrzciciela na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie wchodzi Wyższe Metropolitarne Seminarium Duchowne w Warszawie. Z kolei filiami Wydziału są m.in. Archidiecezjalne Seminarium Misyjne „Redemptoris Mater”, Wyższe Seminarium Duchowne w WarszawiePradze, Wyższe Seminarium Duchowne w Łowiczu, Wyższe Seminarium Duchowne w Siedlcach oraz Wyższe Seminarium Duchowne w Drohiczynie. Na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu kształcą się z zasady seminarzyści tamtejszego Archidiecezjalnego Seminarium Duchownego. Prawodawca polski nie przewidział natomiast żadnych możliwości dofinansowania z budżetu państwa wyższych seminariów duchownych innych kościołów. Art. 15 ust. 3 traktatu ze Stolicą Apostolską ma zatem charakter partykularny i nosi znamiona przywileju państwa wobec Kościoła katolickiego. Zgodnie z zasadą równouprawnienia związków wyznaniowych dotacje z budżetu państwa na takich samych zasadach należałoby przyznać {LEXU§ 6/2008} przynajmniej tym wszystkim związkom wyznaniowym, które prowadzą lub chcą prowadzić szkoły wyższe lub wyższe seminaria duchowne, albo żadnemu spośród nich, również Kościołowi katolickiemu, nie zapewniać wsparcia finansowego tym zakresie. Ponadto tryb ratyfikacji konkordatu z 28 lipca 1993 r. można oceniać jako niezgodny z art. 90 ust. 2 i ust. 3 konstytucji. Wydaje się, że ustawa wyrażająca zgodę na ratyfikację traktatu winna zostać uchwalona przez Sejm większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów oraz przez Senat większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby senatorów. Wyrażenie zgody na ratyfikację mogło być także uchwalone w referendum ogólnokrajowym, zgodnie z art. 125 konstytucji. Konkordat z 28 lipca 1993 r. nosi bowiem cechy umowy międzynarodowej, na podstawie której Rzeczpospolita Polska przekazała organizacji międzynarodowej (względnie organowi międzynarodowemu) kompetencje organów władzy państwowej w niektórych sprawach. Na konieczność zastosowania art. 90 ust. 2 albo ust. 3 Konstytucji wskazuje art. 22 ust. 2 konkordatu. Przewiduje on, iż przyjmując za punkt wyjścia w sprawach finansowych instytucji i dóbr kościelnych oraz duchowieństwa obowiązujące ustawodawstwo polskie Układające się Strony stworzą specjalną komisję, która zajmie się stosownymi zmianami. Komisja, o której mowa w tym przepisie traktatu, powinna się składać z przedstawicieli Układających się Stron, czyli z reprezentantów Stolicy Apostolskiej oraz Rzeczypospolitej Polskiej. Jest to zatem, jak można sądzić, organ międzynarodowy, któremu na mocy art. 22 ust. 2 konkordatu przyznano pewne kompetencje w procesie prawodawczym kosztem uprawnień organów państwowych RP. Sens tego przepisu jest taki, że w sprawach finansowych Kościoła katolickiego parlament polski utracił prawo samodzielnego ich regulowania. Ponadto na mocy art. 10 konkordatu Polska przekazała pewne kompetencje organów państwowych Kościołowi katolickiemu organizacji międzynarodowej reprezentowanemu przez Stolicę Apostolską. Przepis ten stanowi, że od chwili zawarcia, małżeństwo kanoniczne wywiera takie skutki, jakie pociąga za sobą zawarcie małżeństwa zgodnie z prawem polskim, jeżeli między nupturientami nie ma przeszkód wynikających z prawa polskiego, złożą oni przy zawarciu małżeństwa zgodne oświadczenie woli dotyczące wywarcia takich skutków i zawarcie małżeństwa zostało wpisane w aktach stanu cywilnego na wniosek przekazany Urzędowi Stanu Cywilnego w terminie pięciu dni od zawarcia małżeństwa. Należy także zwrócić uwagę, że zgodnie z analizowanym przepisem konkordatu przygotowanie do zawarcia małżeństwa kanonicznego obejmuje pouczenie nupturientów m.in. o przepisach prawa małżeńskiego dotyczących skutków małżeństwa. Na podstawie analizowanego przepisu konkordatu duchowni katoliccy pełnią w pewnym zakresie funkcję urzędników stanu cywilnego. Do faktycznego zawarcia małżeństwa dochodzi bowiem w wyniku kościelnej ceremonii ślubnej. Poza tym duchowny pełni funkcję urzędnika stanu cywilnego pouczając nupturientów w ramach przygotowania do zawarcia małżeństwa kanonicznego o przepisach prawa polskiego dotyczących skutków małżeństwa. Reasumując, należy stwierdzić, że istnieją merytoryczne podstawy do złożenia wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o stwierdzenie niezgodności z konstytucją niektórych postanowień traktatu ze Stolicą Apostolską oraz trybu jego ratyfikacji. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 33 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Przychodzi student do lekarza... -Marta Klonek- I prosi go usprawiedliwienie nieobecności na ćwiczeniach albo zajęciach, przedstawiając do poświadczenia zwolnienie od swojego lekarza rodzinnego. Nie wątpiąc w prawdomówność studenta i szczery zapał, z jakim uczęszcza na zajęcia, jak twierdzi jeden z lekarzy uniwersyteckich, dr Zbigniew Klimowicz, większość chorób, które dotykają żaków jest, delikatnie mówiąc, wymyślona. Bo jeśli nie bujną wyobraźnią i pewnością siebie, to czym wytłumaczyć studenta płci męskiej próbującego wykręcić się od nieobecności na egzaminie za pomocą zwolnienia od ginekologa poświadczającego zapalenie jajników? Wracając do rzeczywistości nie tylko naciągacze mogą korzystać z akademickiej służby zdrowia. Każdy chory student, po uprzedniej telefonicznej lub osobistej rejestracji, może skorzystać z porady lekarza rodzinnego. Procedury wyglądają następująco: studenci spoza terenu województwa mazowieckiego muszą odebrać w przychodni deklarację, którą wypełnioną (należy podać swoje dane, dane lekarza rodzinnego oraz lekarza, którego wybiera się w Warszawie) należy złożyć w rejestracji. Po miesiącu, w trakcie którego Narodowy Fundusz Zdrowia otrzymuje deklarację, można zacząć korzystać z przychodni uniwersyteckiej, jednocześnie nadal będąc zapisanym do swojej domowej. Przed złożeniem deklaracji w Warszawie, warto poinformować swoją przychodnię, że NFZ w naszej sprawie będzie się z nią kontaktował, aby pomyłkowo nie zostać skreślonym z listy pacjentów w domu. Tymczasem studenci z województwa mazowieckiego muszą zrezygnować ze swojego lekarza rodzinnego na stałe. Niewielu chce to zrobić, decydują się głównie ci przewlekle chorzy. Pamiętajcie jednak, że Przychodnia, która mieści się na Krakowskim Przedmieściu 24 jest przede wszystkim „normalną” przychodnią rejonową, więc nikt nie będzie traktował studentów ulgowo, zwłaszcza w gorącym okresie zimowym. „ Jak wspomina dr Klimowicz, kiedyś jeden z profesorów zadzwonił do niego z pytaniem, czy obecnie na Uniwersytecie Warszawskim panuje epidemia, ponieważ, czystym przypadkiem w okresie sesji, studenci zaczęli padać jak muchy i niezdolni byli stawić się na egzamin, co za każdym razem było podparte odpowiednim zwolnieniem lekarskim. 34 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Jak wspomina dr Klimowicz, kiedyś jeden z profesorów zadzwonił do niego z pytaniem, czy obecnie na Uniwersytecie Warszawskim panuje epidemia, ponieważ, czystym przypadkiem w okresie sesji, studenci zaczęli padać jak muchy i niezdolni byli stawić się na egzamin, co za każdym razem było podparte odpowiednim zwolnieniem lekarskim. Z wypowiedzi pana doktora łatwo wywnioskować prawdziwy cel większości naszych wizyt w przychodni na Krakowskim Przedmieściu, zwłaszcza wiedząc, że ich częstotliwość wzrasta bliżej sesji. Nawet teraz panu doktorowi ciężko było znaleźć chwilę na rozmowę ze mną, co skwitował krótko sesja poprawkowa w pełni. Jednak, ku zadowoleniu lekarzy uniwersyteckich, coraz więcej wydziałów przestaje uznawać zwolnienia lekarskie jako ważne usprawiedliwienie przyznania dodatkowego terminu egzaminu czy też usprawiedliwienia nieobecności na ćwiczeniach. „ Student zdrowy praktycznie nigdy nie wie nawet gdzie jest przychodnia. Tylko mały ułamek wie o tym, a także ci, którzy nie chcą się uczyć i kombinują, jak wymigać się od egzaminów. Wszystko to oczywiście jest mówione na szkoleniach BHP, ale tego i tak nikt nie słucha. Ta trafna wypowiedź pana doktora jest najlepszym podsumowaniem kondycji zdrowotnej studentów…. Jak wygląda kwestia zwolnień lekarskich na WPiA? W teorii, lekarz rodzinny w trakcie choroby wystawia zwolnienie, które następnie powinno zostać poświadczone przez lekarza uniwersyteckiego. Jest to uznawane, jeśli chodzi o nieobecność na egzaminach, natomiast nie wszyscy ćwiczeniowy uznają to za podstawę usprawiedliwienia nieobecności na ćwiczeniach. Jeśli student ma zaplanowana dłuższą nieobecność z powodu poważnego zabiegu w szpitalu, którego nie można przełożyć, to lepiej zająć się tą kwestią wcześniej i omówić ją z prodziekan ds. studenckich, dr Elżbietą Mikos-Skuzą. Nie wszyscy studenci to nałogowi naciągacze zdarzają się też wśród nich poważne przewlekłe c h o r o b y, j a k c u k r z y c a c z y t e ż a l e r g i e uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Dr Klimowicz przyznaje również, że zdarzają się studenci gorzej radzący sobie z wszechobecnym stresem, oni jednak najczęściej potrzebują specjalistycznej pomocy. Lekarze uniwersyteccy obserwują także pacjentów z punktu widzenia medycyny pracy np. szukają początków schizofrenii u przyszłych sędziów. Zgodnie z zasadami studiowania, każdy student ma prawo do urlopu zdrowotnego. Mówi o tym § 8 pkt. 2 obowiązujących zasad studiowania, uchwalonych w roku akademickim 2006/07 przez Radę Wydziału, który przyznaje studentom prawo do urlopu zdrowotnego. Decyzję w tej sprawie podejmuje Dziekan na podstawie opinii lekarskich. - Student zdrowy praktycznie nigdy nie wie nawet gdzie jest przychodnia. Tylko mały ułamek wie o tym, a także ci, którzy nie chcą się uczyć i kombinują, jak wymigać się od egzaminów. Wszystko to oczywiście jest mówione na szkoleniach BHP, ale tego i tak nikt nie słucha. Ta trafna wypowiedź pana doktora jest najlepszym podsumowaniem kondycji zdrowotnej studentów…. Mimo wszystko najlepiej jednak do przychodni nigdy nie trafić GARŚĆ INFORMACJI PRAKTYCZNYCH: Przychodnia ul. Krakowskie Przedmieście 24 (dziedziniec na prawo od Bramy Głównej UW) Rejestracja telefoniczna: 022-55-20-365 Godziny otwarcia: ? Poniedziałek: 7.30 15.00 ? Wtorek: 7.30 -18.00 ? Środa: 7.30 18.00 ? Czwartek: 7.30 18.00 ? Piątek: 7.30 18.00 KOŁA NAUKOWE {LEXU§ 6/2008} „ NAUKOWY RUCH -Damian Szczerbaty- tóż z nas ambitnych przedstawicieli intelektualnej elity narodu nie myślał, aby choć na chwilę zaangażować się w ruch naukowy? Choćby po to, by w przyszłej pracy jeszcze lepiej realizować swoje zadania, aby znaleźć partnerów do porywających intelektualnie dyskusji o sprawach, które nas interesują czy aby podnieść poziom swojej wiedzy przed egzaminami. Zważywszy na realny poziom elitaryzmu studentów zapewne wcale nie tak wielu. Mimo to „ruch naukowy” na Wydziale kwitnie. Cóż takiego jest w działalności w kołach naukowych, że garną się do niej studenci nie do końca wiedzący co w takiej organizacji można robić? Bo że tak jest, przekonywać chyba nie trzeba. Wystarczy zapoznać się z dokonaniami większości kół i wszystko staje się jasne. Śmiem twierdzić, że wcale nie rozwój intelektualny i promowanie interesującej dziedziny wiedzy są najważniejszymi motywami, które popychają żaków do działalności w kołach. K Przyjrzyjmy się najpopularniejszym zadaniom statutowym kół naukowych. Zadania te umieszczane są w regulaminie/statucie koła, który z reguły jest kopiowany w całości, łącznie z tymi nieszczęsnymi zadaniami, ze statutów istniejących już kół. Zmienia się zazwyczaj tylko dziedzina działalności. Tak więc: propagowanie wiedzy z zakresu prawa karnego, prawa rzymskiego, myśli politycznej i prawnej, rozwijanie refleksji filozoficznej nad prawem itd. Generalnie wszystkie koła mają przede wszystkim „rozwijać”. Jak zatem realizują swoje zadania? „Organizowanie seminariów, konferencji naukowych i kursów”, „prowadzenie różnorodnych prac badawczych”, „wydawanie czasopisma oraz prowadzenie ewentualnie innej działalności wydawniczej”, „analizę obowiązujących aktów prawnych i wypracowywanie wniosków”. Brzmi ambitnie. W praktyce jednak koło można uznać za przyzwoicie funkcjonujące jeśli tylko zorganizuje kilka spotkań (bo o prawdziwych konferencjach można pomarzyć) w ciągu roku, a jego członkowie napiszą dwa artykuły quasi-naukowe. Zdarzają się bowiem takie perełki jak to liczące 69 członków, które ostatnie wydarzenie zorganizowało w 2006 roku (info ze strony jednego z kół). Jeszcze gorzej niż z organizacją spotkań (nawet na małą skalę, lub na niskim poziomie) radzą sobie koła z publikacjami, te bowiem wymagają realnej wiedzy i zaangażowania. A jak już wspomniałem z poziomem merytorycznym „młodych naukowców” bywa różnie. Właściwie nawet nie różnie, bo naprawdę wartościowe koła można policzyć na palcach jednej ręki emerytowanego drwala. Nie będzie zatem nadużyciem stwierdzenie, że praktyczna rola większości organizacji tego rodzaju dla życia naukowego i studenckiego jest niebezpiecznie bliska zeru. Niektóre koła nieco lepiej radzą sobie z realizacją celu, który w statucie zazwyczaj umieszczany jest jako ostatni, mianowicie „szerzenie atmosfery koleżeńskiej wśród członków Koła”. Ale jak wygląda realizacja tego celu, tłumaczyć chyba nie muszę. Coś jednak powoduje, że mamy na Wydziale ponad 20 kół, które liczą oficjalnie, średnio 25 członków. Co kierują tą pięćsetką wybitnych naukowców? Najczęściej dwie prozaiczne kwestie: wpis do CV i cieplejsze relacje z kadrą naukową. Przecież wpis z gatunku „członek koła …”, albo jeszcze lepiej „członek zarządu…” wygląda całkiem zachęcająco. A żeby go zdobyć, wystarczy tylko podziałać kilka miesięcy i być wiernym, zazwyczaj autorytarnemu, prezesowi koła. Nie chcę w tym miejscu być niesprawiedliwy wobec tych nielicznych kół, które rzeczywiście prowadzą działalność naukową na przyzwoitym poziomie, które organizują prawdziwe konferencje i wydają ciekawe publikacje. Kół, w których pracują inteligentni i pracowici ludzie z pomysłami. Kiedy piszę te słowa, rok akademicki jeszcze przed nami, a co za tym idzie trudno skontaktować się z większością studentów. Sądzę, że każdy powinien mieć prawo do obrony swojego koła, dlatego chwilowo powstrzymałem się od wymieniania konkretnych nazw. Nie uciekam jednak w ten sposób od odpowiedzialności za to, co piszę; wręcz przeciwnie, wierzę, że rzetelna i merytoryczna krytyka działalności kół naukowych może wpłynąć na nie jedynie stymulująco. Dlatego też sądzę, że wartym rozważenia wydaje się pomysł stworzenia rankingu kół na Wydziale. Cóż mobilizuje do działania lepiej niż konkurencja? W oparciu o taki ranking można by też bardziej racjonalnie dzielić środki z wydziałowego budżetu przeznaczone na działalność studencką. „ Coś jednak powoduje, że mamy na Wydziale ponad 20 kół, które liczą oficjalnie, średnio 25 członków. Co kierują tą pięćsetką wybitnych naukowców? Najczęściej dwie prozaiczne kwestie: wpis do CV i cieplejsze relacje z kadrą naukową. Przecież wpis z gatunku „członek koła …”, albo jeszcze lepiej „członek zarządu…” wygląda całkiem zachęcająco. A żeby go zdobyć, wystarczy tylko podziałać kilka miesięcy i być wiernym, zazwyczaj autorytarnemu, prezesowi koła. Jeszcze gorzej niż z organizacją spotkań (nawet na małą skalę, lub na niskim poziomie) radzą sobie koła z publikacjami, te bowiem wymagają realnej wiedzy i zaangażowania. A jak już wspomniałem z poziomem merytorycznym „młodych naukowców” bywa różnie. Właściwie nawet nie różnie, bo naprawdę wartościowe koła można policzyć na palcach jednej ręki emerytowanego drwala. Nie będzie zatem nadużyciem stwierdzenie, że praktyczna rola większości organizacji tego rodzaju dla życia naukowego i studenckiego jest niebezpiecznie bliska zeru. Aby nie sprawiać wrażenia, że jedynie narzekam i nie potrafię zobaczyć potencjału, jaki leży w organizacjach tego rodzaju, chciałbym przedstawić jeszcze jedną ciekawą koncepcję na rozwój kół. Otóż kiedy organizacja studencka staje się faktycznie pożyteczna, warto, aby miała ona szansę pozyskać środki na swoją działalność. Niestety, pozycja licznych kół w stosunku do potencjalnych sponsorów jest dość słaba ze względu na duże rozdrobnienie. W tym kontekście bardzo racjonalna wydała mi się koncepcja Koła Naukowego Prawników. Inicjatywy opartej na doświadczeniach naszych przedwojennych studentów oraz studentów WPiA UJ. Obecnie funkcjonuje tam Towarzystwo Biblioteki Słuchaczów Prawa . Jedno koło naukowe podzielone na sekcje tematyczne, które posiadają całkowitą swobodę w prowadzeniu działalności naukowej, oraz w podejmowaniu decyzji personalnych. Ale kiedy TBSP występuje do sponsora z ofertą współpracy jest poważną organizacją z ponad stuletnią tradycją, zrzeszającą kilkuset studentów. Taka pozycja pozwala na realizację naprawdę dużych i kosztownych projektów. Badając odmęty Internetu w poszukiwaniu informacji do tekstu, który czytacie, znalazłem stronę Koła Naukowego Prawników. Widnieje na niej apel (z 2004 r.) wzywający do zjednoczenia wszystkich kół pod egidą KNP. Dodajmy apel podpisany przez władze Wydziału. Niestety, jak widać, nie spotkał się on z wystarczającym oddźwiękiem, może warto jednak ponownie przemyśleć tę koncepcję. Szczerze mówiąc, w przyszłości chciałbym móc wyrażać się o kołach naukowych na WPiA UW nieco cieplej. Aby rozwiać wątpliwości co do motywów, jakie kierowały mną podczas pisania tego tekstu informują, że nie jestem, ani nie byłem członkiem żadnego KN. Na razie. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 35 {LEXU§ 6/2008} INFORMACJE Po lekturze “Eseju o duszy polskiej” Ryszarda Legutki słów kilka -Michał Jarczewskiyjemy w czasach, jak to ktoś ładnie określił, „postmodernistycznej pustyni aksjologicznej”. W dobie niesłychanie szybkiego przepływu informacji, niepodważalnej dominacji kultury masowej, epoce globalizacji. W tym kontekście zadawanie pytań o naszą tożsamość, a już nie daj Boże, tożsamość narodową spotyka się z uśmiechem politowania, a w najlepszym razie grymasem niezrozumienia. Tym bardziej warto zadawać sobie pytania o to kim jesteśmy, skąd pochodzimy, jakie są nasze tradycje, względem jakich wartości się określamy i dokąd zmierzamy. Krakowski Ośrodek Myśli Politycznej, zależnie od wyznawanych poglądów można lubić bądź nie, ale nie sposób odmówić jego autorom podejmowania prób debaty. Zaczynem tejże mogłaby być najnowsza książka Ryszarda Legutki „Esej o duszy polskiej”, która, o dziwo, przeszła bez większego echa, choć stawia śmiałe i bez wątpienia warte uwagi tezy. Kreślę te słowa w kilka dni po obchodach trzeciomajowych i ciężko mi oprzeć się wrażeniu, że zarówno Dzień Flagi Państwowej, jak i Święto Konstytucji 3 Maja nie wywołują w nas żadnych emocji, żadnych refleksji, oczywiście poza tymi, które wiążą się z wyborem miejsca majówkowego wypoczynku. Co więcej, „w modzie” jest chodzenie na marsze solidarności z Tybetem, symboliczne pomarańczowe wstążki, w czym trudno doszukiwać się czegoś złego, natomiast wstążki biało-czerwone lub też wydarzenia związane z ludobójstwami na Wołyniu (celowo pomijam Katyń, który w miarę dobrze funkcjonuje w zbiorowej świadomości) spotkałyby się raczej z mniejszym odzewem. Analogiczną sytuację obserwowałem choćby 10 maja, w dniu Parady Schumana. Dziesięć tysięcy ludzi, obszerne relacje telewizyjne, zbiorowa medialna radość i setki powiewających flag Wspólnoty Europejskiej. Ciekawi mnie, czy na podobny rozmach stać nas w Święto Niepodległości, a raczej dlaczego na taki rozmach nas nie stać. Dlaczego poza obowiązkowymi obchodami państwowymi brakuje naturalnego entuzjazmu, pierwiastka dumy i poczucia wspólnoty? Czyżbyśmy stali się wyłącznie Europejczykami, a nieodłączną cechą liberalnej demokracji, w której żyjemy, było poświęcenie się wyłącznie konsumpcji i rozrywkom serwowanym przez kulturę masową? A może nie ma się czemu dziwić, bo tak naprawdę nie jesteśmy zakorzenieni w żadnej tradycji, a pewien typ wrażliwości zginął wraz z powstańcami warszawskimi? Główna teza książki Legutki mówi o „Polsce zerwanej ciągłości” i w tym upatruje przyczyn stanu faktycznego. Cezurą, od której można datować powstanie dzisiejszego polskiego społeczeństwa polskiego jest rok 1945, a więc koniec II Wojny Światowej. Przyjmując to założenie widzimy, że tradycja tego społeczeństwa jest tradycją PRL-u i kilkunastu lat Wolnej Polski po roku 1989. Sposób myślenia, zachowania, przyjęte obyczaje i wyznawane wartości warunkuje więc także PRL. Wydarzenia II Wojny Światowej determinowały olbrzymią operację przeprowadzoną na narodzie polskim. Z jednej strony wymordowano kilka milionów polskich obywateli, a więc doszło do zmian o charakterze biologicznym. Miały one zasadnicze znaczenie dla struktury społecznej, bowiem zginęła w przeważającej części elita narodu - warstwa Inteligencka, ziemiaństwo, mieszczaństwo. Co więcej, Ż 36 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Narzucone siłą przez sowieckiego okupanta powojenne władze dokończyły dzieła zniszczenia, zmuszając tych, którzy przeżyli, do pozostania na emigracji, a w kraju wprowadzając rządy terroru, więżąc i mordując znaczną część pozostałej przy życiu elity. Z drugiej strony Legutko zwraca uwagę na zmiany terytorialne, w tym przede wszystkim utratę Kresów, a także miast będących wcześniej elementem zbiorowej tożsamości Wilna i Lwowa. To wszystko składa się na utratę polskiej ojczyzny symbolicznej, która wskutek uzgodnień jałtańskich znalazła się poza granicami państwa. Na dodatek w granice powojennego państwa włączono ziemie od wieków niemieckie. Jeśli dobrze się zastanowić, to faktycznie dziś zarówno Wilno, Lwów, jak i Kresy ogólnie, nie poruszają zbiorowej wyobraźni, funkcjonują jako element świadomości wśród grupki pasjonatów i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa szerszy emocjonalny związek z nimi zginie wraz z ostatnim żyjącym kresowiakiem. Kolejnym elementem „Polski zerwanej ciągłości”, jaki zauważa autor „Eseju...”, jest panująca wszechobecna brzydota, która także wpływa na nasz charakter. Widocznym aż zanadto dziedzictwem komunizmu są oszpecone setki miast i miasteczek, gdzie w kilkanaście lat po zmianie ustroju, pomimo dynamicznych zmian, wciąż dominują szare blokowiska. Legutko zwraca uwagę, że w przeciwieństwie do dworków czy kamienic, bloki są ahistoryczne nie niosą ze sobą żadnej opowieści, ich mieszkańcy z definicji muszą pozostawać anonimowi, wtapiać się w masę rodem z marksistowskiej utopii. W połączeniu z całkowitą przemianą miast ważnych dla polskiej tożsamości jak Warszawa, która całkowicie utraciła swój przedwojenny charakter, stając się miastem bez szczególnych właściwości, wspomniany Lwów, który został zapomniany, a nawet Kraków, na którym pomimo zachowania szczątkowego poczucia tożsamości odciśnięto piętno Nowej Huty prowadzi to do całkowitej zmiany, czy wręcz zatracenia poczucia estetyki i bycia współczesnym fragmentem pięknej, historycznej ciągłości. Ogólnie dużą rolę przypisuje Legutko symbolice, nie tylko materialnej. Może to wydać się śmieszne, ale porównując choćby zdjęcia przedwojennych oficerów, polityków ze zdjęciami powojennymi, trudno się oprzeć wrażeniu, że wśród tych „nowych” gdzieś zaginęły szlachetne rysy twarzy, a zastąpiła je mimika zwyrodniałego mordercy. Aż zanadto widoczna jest dychotomia pomiędzy wizerunkiem żołnierzy września, powstańców warszawskich, czy partyzantów NZS, a tłumami maszerującymi w pochodach pierwszomajowych. Ta zupełnie inna symbolika wpływała na kształtowanie socjalistycznej tożsamości. Ważne są tezy dotyczące zmian dokonanych w społeczeństwie. Komunizm dążył do stworzenia nowego człowieka, na miarę komunistycznych ideałów i potrzeb. Ten hipermodernizacyjny postulat wymagał operacji na żywej tkance społecznej. Legutko poniekąd obala pogląd o istnieniu „homo sovieticus”, uważając to pojęcie w dużej mierze za puste. Co miałoby bowiem oznaczać? Wbrew obawom po 1989 roku udało nam się zbudować w miarę sprawne instytucje polityczne, a w warunkach gospodarki wolnorynkowej Polacy poradzili sobie nadzwyczaj dobrze. Z drugiej strony należy pamiętać, że chociaż aparatowi komunistycznemu nie udało się zbudować zupełnie nowego człowieka, odpowiadającego komunistycznej utopii, to jednak operacja była dokonywana przez kilkadziesiąt lat. Musiała więc doprowadzić do nieodwracalnych zmian w świadomości, zachowaniach, wyznawanych wartościach. Polacy nie stali się tacy, jakimi chciał ich widzieć Wielki Brat, ale zmienili się na tyle, że powrót do stanu przeszłego jest praktycznie niemożliwy. Niemiłosiernie chłostana jest powojenna inteligencja, czy może raczej ci, którzy zarówno w PRL-u, jak i dziś do tego miana aspirują. Czasy powojenne przyniosły nową rzeczywistość. Gros dotychczasowych elit zostało fizycznie wyniszczonych. Ich miejsce zajmowali posłuszni apologeci nowego ustroju oraz nieliczni przedstawiciele inteligencji przedwojennej, którzy godzili się na koncesjonowane swobody ustroju komunistycznego. Należy wszakże rozróżnić tych, którzy z komunistyczną władzą współpracowali w latach stalinowskiego terroru od tych, którzy w życie intelektualne aktywniej włączyli się po, jakby nie było, widocznych i istotnych zmianach „na lepsze”, jakie miały miejsce po Październiku 56'. Legutko przekonująco diagnozuje stan ducha powojennych ”elit”. Komunizm zdawał się kroczyć od zwycięstwa do zwycięstwa, silnie akcentowano ustrój jako słynną „konieczność dziejową”, nieuchronność, wobec której nie warto było się przeciwstawiać. Duża część inteligencji ulegała tym złudzeniom i „dziejowym” argumentom. Popularne były stwierdzenia, że pomimo wszystko Polska Ludowa stanowi zmianę na lepsze w porównaniu z II RP, że stanowi oderwanie od polskiej megalomanii, mitomanii, narodowego cierpiętnictwa i widma nacjonalizmu. PRL miała odcinać się od tego szkodliwego balastu, przynosić pewne plusy, a Polacy mieli wreszcie skupić się na budowaniu przyjaznych relacji z sąsiadami, zagadnieniach społecznych, wolni od historycznego dziedzictwa. Doprawdy, trudno nie dostrzegać absurdalności tych argumentów i rażącego braku proporcji. Jak bowiem można przyrównywać przedwojenną, wolną i suwerenną II Rzeczpospolitą z wszystkimi swoimi wadami do PRL, będącej w całkowitej zależności od Związku Sowieckiego, z narzuconymi siłą władzami, których nie popierała przytłaczająca większość obywateli? Na takich argumentach opierali się komunistyczni ideolodzy, którzy w wielu przypadkach do dziś nie rozliczyli się ze swojego marksistowskiego zaangażowania, co nie przeszkadza im pozostawać w aureoli niekwestionowanych autorytetów. W PRL ci, którzy w mniejszym lub większym stopniu krytykowali ustrój, czynili to w dużej części co warte podkreślenia z pozycji marksistowskich. Obrazuje to w dość prosty sposób hasło „socjalizm tak wypaczenia nie”. Ze strony inteligencji charakteryzowało się to postulatami liberalizacji ustroju, a więc wprowadzenia pewnych udogodnień, przy zachowaniu niezmienników, jak wiodąca rola partii, gospodarka centralnie sterowana, „przyjaźń” z ZSRR itd. W dyskusji odwoływano się często do pomysłów rodem z rewolucji październikowej np. powrotu rad robotniczych, które to rozwiązanie lansowali swego czasu Michnik i Modzelewski, w ten nurt wpisują się znane słowa Kuronia „nie palcie komitetów, tylko zakładajcie swoje”. Chodziło więc bardziej o inną wizję socjalizmu, niewyobrażalną dla będącej u władzy „dyktatury ciemniaków”, ale przy akceptacji obowiązującego paradygmatu myślenia. Rzecz jasna trudno wymagać od peerelowskiej opozycji bezwarunkowej walki z ustrojem, ale trzeba pamiętać o heglowskim ukąszeniu, jakiego doznała znaczna jej część. Patrząc natomiast na szeroki ruch społeczny, jakim była „Solidarność” i nie kwestionując jej dorobku dostrzeżemy, że choćby wśród INFORMACJE 21 postulatów sierpniowych większość miała podłoże ekonomiczne. Sam robotniczy ruch związkowy posługiwał się metodami zgodnymi z teorią marksizmu, podnosząc hasła walki z wyzyskiem, domagając się lepszych warunków życia. A jednak w czasie wszelkich większych ruchów społecznych, szczególnie w Czerwcu 56', czy Sierpniu 80', symbolika narodowo-patriotyczna zawsze powracała, co można tłumaczyć polską specyfiką, ale także odżywającym w momentach szczególnej wagi poczuciem historycznej tożsamości. Paradoksem jest, że ustrój, w którym rzekomo rządził proletariat, obalił masowy ruch tegoż proletariatu. Ostatecznie udało się Polakom odzyskać niepodległość. Pytanie, jakim Polakom udało się ją odzyskać, i jacy są w kilkanaście lat po, pozostaje aktualne. Lata 90. przyniosły dominację dyskursu, zgodnie z którym należało ostatecznie odrzucić „demony przeszłości”, zabezpieczyć się przed niebezpieczeństwem powstania „państwa wyznaniowego”, „powrotu demonów nacjonalizmu” itp. Odzyskaliśmy suwerenność w czasach globalnej popkultury, do czego nie można mieć bezpośrednich pretensji wszak pewnych globalnych zjawisk nie możemy kontrolować, ani odrzucać. Gorzej, jeśli mając świadomość postpeerelowską, bezrefleksyjnie wpadamy w pułapki współczesnego świata, nie przejawiając ochoty i nie bardzo wiedząc, jak się zabrać do konstruowania własnej tożsamości. Do tego wszystkiego dorzucić należy widoczny wciąż kompleks niższości wobec zachodniej kultury. Na szczęście widać symptomy poprawy choćby przez obecność pewnych, wykluczonych wcześniej, środowisk w debacie publicznej. „Esej o duszy polskiej” to pozycja ciekawa i inspirująca. Można zarzucać książce daleko idący sceptycyzm, widoczną nutkę żalu i sentymentalizm, ale tego sam Legutko nie ukrywał w wywiadach, stwierdzając, że w naturze filozofa leży nastawienie krytyczne. „Esej...” przedstawia diagnozę, czasami zresztą zbytnio podciągając rzeczywistość pod przyjęte założenia, upraszczając, zarzuciłbym też książce brak choćby częściowego przedstawienia recept. To jednak skłania do refleksji i próby ich opracowywania we własnym zakresie. Powyższy tekst przedstawia tezy zawarte w „Eseju...” w pigułce, nie ma tu zbyt wiele mojej inwencji twórczej. Polecam każdemu samą książkę, która z pewnością pomoże w leczeniu schorowanej polskiej duszy. Harcerze!? Nie wierzę! "Przepraszam, czy mogę Pani pomóc przejść przez jezdnię? Oto archetypowa wypowiedź archetypowego harcerza. A tak w ogóle, to harcerze mieszkają w lesie i jedzą szyszki. Skąd takie opinie? Ciężko powiedzieć. Weźmy chociażby pod uwagę taki Wodno-Górski krąg akademicki "Carpe Noctum" zrzeszający studentów wszystkich warszawskich uczelni. Tylko do końca tego roku kalendarzowego odwiedzimy między innymi Lublin, Kraków i Toruń, zorganizujemy w Warszawie ogólnopolski zlot harcerstwa akademickiego i wyjdziemy nieraz na miasto, w międzyczasie spotykając się co tydzień, pracując i studiując. Niemożliwe? Oczywiście, że niemożliwe! Tak naprawdę do tego czasu zrobimy o wiele więcej doskonale się przy tym bawiąc. Jeżeli chcesz się przekonać jak działamy, to nic prostszego. Wszystkich harcerzy przybyłych na studia do stolicy oraz każdego szukającego dobrej zabawy zapraszamy na nasze spotkania co czwartek o 20.00 w hufcu ZHP Warszawa Centrum (ul. Hoża 57)." RZECZ O KODEKSACH HONOROWYCH -Michał Jarczewskiyobraź sobie, drogi Czytelniku, że istnieje dziedzina życia, o której kodyfikacjach prawnych nie dowiesz się zbyt wiele w czasie studiów. Zgodnie z powszechną opinią uznać należy kodeksy honorowe, bo o nich mowa, za przeżytek, relikt minionych wieków... I tym sposobem już na wstępie pojawia się pytanie: czy aby na pewno stanowią one średniowieczny zabytek? Jeśli spojrzymy na bodaj ostatni szerzej znany polski kodeks honorowy, którym jest Akademicki Kodeks Honorowy, to okaże się iż powstał on wcale nie tak dawno - 75 lat temu. Przeciętnemu człowiekowi kodeksy honorowe kojarzyć się będą zapewne z kodeksem rycerskim. Jest to skojarzenie mylne. Przede wszystkim dlatego, że kodeksy rycerskie rozumiane jako szeroki zbiór zasad etycznych i moralnych to domena średniowiecza. Ciężko doszukiwać się szerszych sukcesów w ich kodyfikacji, pozostawały one praktycznie prawem niepisanym, zależnym choćby od obszaru geograficznego czy kultury, w której powstawały. Natomiast kodeksy rycerskie nie są w dzisiejszym rozumieniu kodeksami honorowymi, stanowią bowiem bardzo ogólny zbiór reguł postępowania, podczas gdy kodeksy honorowe są to kodeksy pojedynkowe, postępowania honorowego. Prawo honorowe wywodzi się w pewnym stopniu z rycerskiego prawa zwyczajowego. Instytucja pojedynku znana była od wieków, a z czasem zaczęły się one upowszechniać wśród grup szerszych niż średniowieczna warstwa rycerska. Początkowo postępowanie honorowe ze względu na swoją specyfikę opierało się na pewnych niepisanych regułach, utartych zwyczajach przekazywanych w drodze tradycji. Spisanie praw dotyczących tego postępowania obserwujemy od XVIII wieku. Za pierwszy znany zwód prawa honorowego uznajemy dzieło hrabiego Chatauvillard, powstałe we Francji w 1836 roku. Kodeks ten zdobył sporą popularność wśród arystokracji nie tylko francuskiej. Z czasem powstawały inne, w tym kilka kodeksów niemieckich (najbardziej znany kodeks majora Ristova, czy kodeks Bolgara), a także włoskich (kodeks Gelli). Trzeba pamiętać, iż były to kodeksy prywatne, nieprecyzyjne w swych sformułowaniach, zawierające przepisy zarówno prawa materialnego, jak i formalnego. Wybór kodeksu należał do stron konfliktu, na tym polu także panowała duża dowolność. Na terenach dawnej Rzeczypospolitej nie funkcjonowały pisane kodeksy honorowe. Te znane nam pochodzą z okresu międzywojennego: najwcześniejszy Kodeks Pomiana, Kodeks Boziewicza, Kodeks Zamoyskiego oraz Akademicki Kodeks Honorowy. Spośród nich ogromną popularność zdobył sobie Kodeks Boziewicza. Jego pierwsza wersja pochodzi z 1919 roku, powstało kilka wydań tego kodeksu. Nawet dzisiaj, w XXI wieku, nietrudno dotrzeć do tekstu Polskiego Kodeksu Honorowego autorstwa Boziewicza. Warto więc przyjrzeć się mu bliżej. Władysław Boziewicz pochodził z rodziny szlacheckiej, ukończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, aby następnie wstąpić do polskiej armii, gdzie doszedł do stopnia kapitana. Autor Polskiego Kodeksu Honorowego prawdopodobnie osobiście miał styczność z pojedynkiem, o czym świadczy zachowany protokół sądu honorowego. Boziewicz w swoim kodeksie dostosowuje postępowanie honorowe do realiów XX wieku. Wskazuje na to choćby krąg osób obdarzonych zdolnością honorową, tj. zdolnością do dawania i żądania satysfakcji honorowej. Autor zalicza do nich obywateli, „którzy z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej, stanowiska społecznego lub urodzenia wznoszą się W {LEXU§ 6/2008} ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka”. Zdolność honorową posiadają więc nie tylko obywatele pochodzenia szlacheckiego, ale wszyscy absolwenci szkół średnich (trzeba pamiętać, iż przedwojenne wykształcenie średnie miało wysoką wartość i można przyrównać je do dzisiejszego wykształcenia wyższego), osoby zajmujące odpowiednio wysokie stanowisko społeczne, a także mające szczególne dokonania w jakiejś dziedzinie. Z drugiej strony Kodeks określa osoby wykluczone ze społeczności ludzi honorowych, wśród nich prócz zdrajców i dezerterów znajdziemy także notorycznych alkoholików, redaktorów pism paszkwilowych czy homoseksualistów. Kodeks uznaje m.in. obrazę gentlemana drukiem, dość szczegółowo regulując tę kwestię np. w przypadku braku zdolności honorowej autora artykułu w gazecie odpowiedzialność ponosi zdolny honorowo redaktor naczelny pisma. Nie ma sensu przytaczać szczegółowo kolejnych rozdziałów kodeksu dotyczących postępowania honorowego, wyboru sekundantów, rodzaju pojedynku itp. Warto natomiast znać ogólne założenia kodeksu. Prócz wspomnianego powyżej przyznania nowym grupom zdolności honorowej, Boziewicz pragnął przywrócić powagę pojedynku. Krytykował czerpane głównie z Niemiec zwyczaje „akademickiego pojedynkowania” odbywające się zazwyczaj do pierwszej krwi, będące bardziej formą ekstrawaganckiej rozrywki niż honorowym rozstrzyganiem konfliktów. Polski Kodeks Honorowy kładzie akcent na polubowne rozstrzyganie sporów, potępia pojedynkowanie „dla rozrywki”. Z drugiej jednak strony ma dość humanitarny charakter zakazuje bowiem pojedynków do śmierci jednego z uczestników, nakazuje dezynfekcję broni pojedynkowej, a także asystę przy pojedynku dwóch biegłych lekarzy chirurgów zdolnych do szybkiej interwencji. Pomimo swej popularności Polski Kodeks Honorowy był bardzo mocno krytykowany. Zarzucano mu choćby kopiowanie całych fragmentów z niemieckiego Kodeksu Ristova. Tadeusz Boy-Żeleński pisał krytycznie, iż Kodeks jest „mieszaniną szlachetczyzny galicyjskim, a przestarzałym kultem matury jako linii demarkacyjnej między ludźmi”, czy nieprecyzyjność sformułowań, np. niejasność, co w zasadzie uznać należy za obrazę. Pomimo tego Kodeks Boziewicza jako jedyny funkcjonuje w naszej świadomości. Odpowiedzią na Polski Kodeks Honorowy był choćby Kodeks Zamoyskiego, natomiast ostatnim polskim Kodeksem Pojedynkowym jest Akademicki Kodeks Honorowy z 1933 roku, autorstwa Juliusza Sas-Wisłockiego. Pewne jego pierwotne postanowienia uznać należy dziś za haniebne. W przedmowie autora do kodeksu możemy przeczytać o wyższości „cywilizacji aryjskiej” nad „cywilizacją semicką” i „cywilizacją mongolską”. Kodeks Wisłockiego pozbawiał zdolności honorowej osoby pochodzenia żydowskiego, dla których „miarą wartości jest umiejętność dokonania korzystnej transakcji handlowej”. Te zgodne z duchem lat 30. faszystowskie akcenty smucą tym bardziej, iż miał on być „wyrazem poglądów środowiska akademickiego”, a zatwierdziła go Naczelna Rada Akademicka składająca się z przedstawicieli organizacji akademickich. Niestety nie jest mi dane opisać powojennych Kodeksów Honorowych, a to z powodu braku szerzej znanych pozycji. Na pojedynki, postępowanie honorowe patrzymy dziś jak przez szybę w muzeum - ot, nieużyteczny zabytek. Może to świadectwo upadku pewnych pięknych, starych obyczajów, które pozwalały zachować higienę moralną i odpowiedni poziom o b y c z a j ó w, a m o ż e r z e c z y w i ś c i e w r a z z arystokratycznymi salonami, i gwarem gentlemanów dochodzącym z klubów golfowych ich czas minął. Ostatecznie czasy się zmieniają i, jak słusznie zauważył Heraklit, „panta rhei!”. WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS 37 {LEXU§ 6/2008} KOMIKS KOMIKS -Tomasz Pastuszka- 38 WWW.SAMORZAD.WPIA.UW.EDU.PL/LEXUS Inauguracja ROKU AKADEMICKIEGO 22007/2008 fot. Michał Jaskólski
Podobne dokumenty
Wiosna... - Samorząd Studentów WPiA UW
blicznego transportu zbiorowego. Jest to ogólnopol- M.Sz.: To jaki jest końcowy rezultat? Ile podpiska inicjatywa studencka przewidująca zwiększenie sów udało się zebrać na naszym Wydziale? ulgi pr...
Bardziej szczegółowow dziekanacie - Samorząd Studentów WPiA UW
Korekta: Krystyna Stec, Łukasz Batory, Piotr Hanusz, Adam Klimowski, Marcin Szwed, Michał Wawer Dział marketingu i promocji: Łukasz Batory, Magda Gutowska, Marta Klonek, Jan Jarosławski, Marta Zadr...
Bardziej szczegółowo