KWIECIEŃ ROK 1936.

Transkrypt

KWIECIEŃ ROK 1936.
Pawlikowice. Wiooo... Koniki!...
NUMER 2.
KWIECIEŃ
ROK 1936.
H A S Ł O MŁODYCH!
Chcesz posiadać naukę? popracuj naprzód
odkryciem twoich niewiadomości. Gdy zaś po­
znasz, czego i jak wiele nie umiesz, czego i jak
chciałbyś
się nauczyć
i czego
nieuchronnie
do twojej nauki potrzebujesz, natenczas bądź
przekonany, że uczyniłeś pierwszy, lecz wielki
krok na drodze doskonalenia umysłu.
JÓZEF JEŻOWSKI.
TREŚĆ MIESIĘCZNIKA:
str.
1 .
Zmartwychwstanie Pana... i n a s z e ....................
Moje wspomnienia o Ks. Br. Markiewiczu . . . .
Chińska bajka
.....................................
MS 2
2
. . .
. o . 5
Obrazki z „naszego życia" . . . . . . . .
Dwie ł z y ............................................................
Wywiad z p. Czekajem
.
....................................
Odpowiedzi Redakcji...........................................
. . .
9
13
. . .
15
. . .
16
. . .
24
. . .
D R U K O W A N O JAKO RĘKOPIS.
Drukarnia „Powściągliwość i Praca”, Kraków, ul. Kazimierza Wielkiego 95
Rok X III. Nr. 2.
K W IE C IE Ń
Zakład Wychotf«
Pawi i k ow i ce
^
,
t/MSŹ 31 ^
MIESIĘCZNIK ILUSTROWANY MŁODZIEŻY ZAKŁADÓW
1 9
3
6.
WYCHÓW. TOW. „ P O W Ś C I Ą G L I W O Ś Ć
POD
REDAKCJĄ:
KS.
EDWARDA
¿Airth
dx/eyo/?b
I P(RACA“
TOMZY.
qJ x,ci/iowi^ jh
i
Gcyie/nó/zc^m
p. Wieliczka.
II ItS
Konto czekowe.
P. K. O. 404.854.
Telefon
^/)a6/'0-
ęf^aótce-
/
x
o h c r^ // o J ^ ć c ^ l
\e//bC Ln> oc/b{/c/ ¿/& ó lc ir o y io / ó / ^ lm tc w y -
ctcci/emsnCLyAe-rdecscn¿cyt tca(¿¿ycćcen^ct
,, ^fteóołecyo (S iM eJu y cz/
eriaJzictsc)
ęfy&da/zcyci'
Zmartwychwstanie Pana... i nasze.
Koroną złotą słońce goreje
i urok wiosny przez wicher gnan
radosnym blaskiem z słońcem się śmieje:
zmartwychwstał Pan!
Z pieśnią skowronek w niebo wystrzela
nad zbóż łanami... I każdy łan
nowiny wielkiej wokrąg udziela:
zmartwychwstał Pan!
Dziwnym się czarem kwiecień rozżarza,
i pachnie wiosną... W rozwiewny łan
bije kadzideł dym z nad ołtarza:
zmartwychwstał Pan!
I rzeźwo spieszy lud do kościoła:
mieszczanin, wieśniak — i każdy stan
w święto wyzwolin pospólnie woła:
zmartwychwstał Pan!
1 cała droga ojczyzna nasza
zbyła cielesnych i dusznych ran
rocznicę wielką cudu ogłasza:
zmartwychwstał Pan!
I ja i B rat mój na Zmartwychwstanie
czekamy, idąc do Twoich bram
Bo my wierzymy, żeś Ty o Panie
zmartwychwstał mm
Moje wspomnienie o Ks. Br. Markiewiczu.
W
1910 r, gdy zostałem
uczniem i współpra
cownikiem ks. Markiewicza. Jego warsztat pracy
w Miejscu Piastowem miał już
za sobą 18 lat istnienia. Duży,
dwupiętrowy dom na wzgórku
mieścił przeszło 250 chłopców,
Świeżo stanął piętrowy budynek warsztatowy. Już istniał
niewielki młyn i — marzenie
lat całych ks. Markiewicza —
własna drukarnia. W tym wła-
śnie czasie zjechał do Miejsca
Piastowego p. Trojan, dawny
uczeń ks. M., jako przyszły zarządca drukarni, a z Wiednia
przybył monter, aby ustawić
nowe maszyny drukarskie,
Otrzymałem stałą pracę bibljotekarza. Miałem przytem
uczyć gimnazjastów łaciny i
przyrody,
Prócz sierót do ks, M. zgłaszali się o przyjęcie młodzi ludzie, aby zostać w przyszłości
kapłanami i poświęcić się, jak
on, wychowaniu sierót i opusz­
czonej młodzieży. Przychodzili
najczęściej po skończonej szko­
le powszechnej; trzeba więc
było dać im wykształcenie śre­
dnie. Wobec braku nauczycieli
z wielkim trudem udało się
wówczas jako tako zorganizo­
wać cztery klasy. Przyczem gimnazjaści starszych klas byli
braków w wiadomościach, ale
drogą samouctwa lub przy po­
mocy starszych uzupełniali je.
I naogół wynik ich pracy na­
uczycielskiej wypadał dobrze.
Wychowankowie, którzy ukoń­
czyli szkołę w Zakładzie, wcale
nie ustępowali absolwentom
szkół powszechnych. Wielu z
wynikiem dobrym zdało matu­
rę gimnazjalną, a kilkudziesię-
Pawlikowice. Wiosna , do ogrodu, chłopcy!
„profesorami“ w szkole pow­
szechnej. Ks. Markiewicz był
wrogiem bezdusznego formali­
zmu i w całej pełni stosował
metodę swego mistrza św. Jana
Bosko: „Ucz się, ucząc innych!“
Zresztą musiał to czynić z ko­
nieczności, skoro od wychowan­
ków swoich nie pobierał żad­
nych opłat. Może tu i ówdzie
były pewne niedociągnięcia,
bo młodzi, improwizowani na­
uczyciele musieli mieć wiele
ciu ukończyło studja wyższe
w kraju i zagranicą, uzyskując
nawet doktoraty.
Oprócz nauki studenci mieli
różne zajęcia. Jedni pracowali
w kancelarji, załatwiając łat­
wiejszą korespondencję zakła­
dową, inni jako dozorcy przy
młodszych wychowankach, jako
t. zw. dziesiętnicy, jako kucha­
rze, garderobiarze, jako urzęd­
nicy pocztowi, w administracji
miesięcznika i
d. Służby pła­
3
tnej w zakładzie nie było. Sa­ Chwalił ich wobec gości, im
mowystarczalność należało sto­ przypisywał główne zasługi, a
z jaką szczerością i prawdą to
sować jak najściślej.
Ks. Markiewicz, jako pro­ czynił! Darzył ich nieraz tak
boszcz parafji w Miejscu Pias­ wielkiem zaufaniem, że wywo­
towem, cały dzień przebywał na ływało to niekiedy protesty
plebanji, odległej o jakie 500— a nawet wprost przerażenie
600 metrów od zakładu. Poza urzędników, jak np. wówczas,
pracą duszpasterską zajęty był gdy swego 14 letniego Antosia
pisaniem artykułów do „Pow­ wyprawił do Krosna po odbiór
ściągliwości i Pracy“ i zała­ paru tysięcy koron! A jednak
twianiem ważniejszej korespon­ był czujnym i wiedział, komu
dencji. Pracę ściśle zakładową zaufać. Był tego zdania, że roz­
zostawił swoim pomocnikom, u- tropne zaufanie, okazane dzie­
dzielając im wskazówek w waż­ cku, jest dodatnim, potężnym
niej szych sprawach. Nietylko na­ czynnikiem wychowawczym. O
wał pracy i podeszły wiek (ks. M. tem wiedział z własnego doliczył już blisko 70 lat), zmuszał świaczenia. Opowiadał mi, że
go do tego, ale metodą jego ojciec jego powierzał mu od­
było wyrobić jaknaj wcześniej u powiedzialny nadzór nad robot­
swych pomocników i wychowan­ nikami, nad składem owoców,
ków samodzielność, bo dziecko gdy miał zaledwie 8 lat.
ubogie musi jak najwcześniej
Do zakładu przychodził tyl­
sobie radzić. Dlatego bardzo ce­ ko na obiad i wieczerzę. Ubo­
nił nietylko inicjatywę u star- i gi to był obiad, uboższy, niż
szych, lecz i u najmłodszych. * przepisywał zasadniczy prze­
Wychodził on z głębszego za­ pis: żywić się na wzór okolicz­
łożenia. „Nie wiemy, mówił, nych włościan lub robotników.
przez kogo Bóg zechce udzielić Bo nie było za co kupić. Je­
nam dobrej rady“. I podziwiać dyną podstawą materjalną na­
czasem trzeba było tego męża, szych zakładów — to Opatrz­
który potrafił być nieugiętym, ność, która kieruje sercami lugdy chodziło o podstawowe za­ dz’ miłosiernych. Opatrzność
sady, był odważnym szermie­ nas nigdy nie zawiodła, ale nie­
rzem ich, choć były dla ogółu raz mieliśmy ciężkie próby. Po
niepopularne, w życiu codzien- moim przyjeździe zakład prze­
nem nie pogardzał radą nawet żywał większe niż zwykle tru­
dwunastoletniego chłopaka, np. dności materjalne spowodu dłu­
gdy przy rozpoczętej budowie gów wekslowych, zaciągniętych
wielkiego domu mieszkalnego na budowę Domu warsztato­
pewien malec w przyjacielskiej wego. A tu trzeba było wyży­
pogwarce zwrócił mu uwagę, że wić i utrzymać przeszło ćwierć
trzeba mocny dom zbudować, tysiąca dziatwy. To wszystko
aby oparł się huraganowym odbijało się na kuchni. Obiad
wiatrom od strony Dukli, ks. składał się bardzo często z ka­
M. kazał pogrubić mury.
puśniaku skąpo pomaszczoneKs. Markiewicz umiał cieszyć
się z pracy swych pupilów.
go albo kartoflanki. Nieraz kil­
ka dni nie było chleba. Ale
któż tsill 0 to dfoe3/l widyiiii -Jol
i
^Tcająco Alecóż.Weiykuchcfk
& & & & & & »
rową
marchewkę.
C
Naprawdę
H
IŃ
S K
A
s
«
B
A
f
J K
i "
A
y
jc
.
B y ł sobie chłop kam ieniarz, co siedział przy drodze
Ju ż od lat kilkunastu i narzekał srodze:
Na swój los nieszczęśliwy, na pracę bez końca,
Na tłuczenie kam ieni wśród burz, zim na, słońca.
Wtem przejeżdża tamtędy cesarz, magnat wielki,
Siedzi na złotym wozie, ma dostatek wszelki.
W estchnął biedny kam ieniarz: Ach, żeby ja kiedy
M ógł tak cesarzem zostać, używałbym tedy!..-.
Jak pow iedział, stało się: kamieniarz cesarzem.
Jedzie na złotym wozie, chłodzi się wachlarzem,
Bo spiekota ogromna, a podróż daleka'.
Leje się pot z cesarza jak z prostego człeka.
Słońce, jak naumyślnie, skwarzy, męczy, piecze;
Narzeka na los cesarz i ledwo się wlecze.
Ach ty słońce! —• powiada — szczęśliweś na niebie,
W szystkim możesz dokuczać, nikt nie dotknie ciebie!
Ach, żeby tak być słońcem! Ledwo to powiedział,
S tał się tarczą ognistą i na niebie siedział.
Strasznie sm olił prom ieńm i, okrutnie się znęcał,
Swoim żarem , spiekotą wprost ludzi zamęczał.
Lecz przyszły grube chmury słońce zasłoniły:
Wszelkie jego w ysiłki wręcz udaremniły.
Padał deszczyk ożywczy, wszyscy się cieszyli,
Ze słońce ju ż nie pali, bardzo radzi byli.
W styd się słońcu zrobiło, niezadowolone,
Czuło, że fest przez chmury całkiem zwyciężone.
Niema to, jak być chmurą, tak mówi do siebie:
M ożniejsza jest odemnie, co chodzę po niebie.
Jak wyrzekł, znów się stało. — Jest ze słońca chm ura.
Ogromna, na pół nieba, straszna i ponura.
5
Za.vaz się też zabrała lać deszczu strugami:
Woda wezbrała wszędzie, rwała potokami.
I zabierała wszystko, przynosząc zniszczenie;
Jedne się je j oparły skały i kamienie.
Złości się na to chmura, nawałnice ciska,
Kamienie ani drgnęły ze swego łożyska.
I znów na los narzeka, pobitą się widzi,
Zwłaszcza gdy chłop kamienie tłucze i z niej szydzi.
W idzi, że jednak człowiek, choć słabe stworzenie:
Kruszy swemi rękami skały i kamienie.
Napowrót pragnie chmura stać się kamieniarzem,
JS/ie chce być więcej słońcem, chmurą ni cesarzem.
I tak z chm ury kamieniarz, ale już spokojny,
D alej kam ienie tłucze i je chleb, choć znojny.
Ju ż więcej nie narzeka, jest zadowolony,
Że m u stan jego dawny został przywrócony.
Wtedy człowiek swe szczęście i radość znajduje,
Jeśli do w oli Stwórcy swą wolę stosuje.
I najniższe zajęcie, jeśli wedle Boga,
Jest do szczęścia ziemskiego i wiecznego — droga.
K. B. SI
O brazki z „naszego życia”.
ą idee wiecznie żywe i wie­
Wystarczy spojrzeć na dzie­
cznie musujące młodo­ dzińce ważniejszych ośrodków
ścią. I taką jest idea ks. r, wychowawczych ks. Markie­
Bronisława Markiewicza, której wicza, by dostrzec, że trzo­
treścią jest służba, w duchu nowym budowlom wyrastają
Chrystusowym, dla rzesz naj­ skrzydła, to znów wznoszą się
biedniejszych w sensie ducho­ samodzielne odrośle budowla­
wym, a najczęściej i materjal- ne z przeznaczeniem na mie­
nym, bo dla sierot.
szkanie, szkołę lub warsztaty.
Ideę tę czasy obecne, okre­
Budowanie w dzisiejszych
ślane mianem kryzysowych, polskich warunkach gospodar­
w specjalny sposób uaktualnia­ czych uważane jest za objaw
ją, dlatego za objaw naturalny dobrobytu, jednakże w warun­
uważać należy fakt, że zakła­ kach życiowych Zakładów udy wychowawcze ks. Markie­ znać je należy za objaw i do­
wicza, walczące stale z niedo­ wód żywotności idei Założy­
statkiem materjalnym, w dzi­ ciela.
siejszych czasach rozbudowy­
Jakżeż często, jeśli nie za­
wać się potrafią.
wsze, rozpoczyna się budowę,
6
W stolarni.
bagatelizując, jeśli można się
tak wyrazić, kwestję finansową,
licząc na to, że chmury, wyni­
kłe z tego zbagatelizowania,
rozprószy siła żywotnej idei.
I trzeba przyznać, że taka
niekupiecka, tchnąca roman­
tyzmem, kalkulacja okazuje
się jedynie słuszną, jest ona
swojego rodzaju fantazją, któ­
ra przyczynia się pomyślnie do
wcielenia idei w czyn.
Bo i jakże nie budować, sko­
ro pragnie się, by zasięg do­
bra płynącego z idei jak naj­
bardziej upowszechnił się; chcąc
biedzie zaradzić, trzeba jej dać
schron, a tym dla młodego
chłopca jest izba mieszkalna,
kościół i szkoła.
Zwiedzający zakłady wycho­
wawcze ks. Markiewicza nie mo­
gą być tylko, chcąc dziełu oddać
sprawiedliwość, amatorami pię­
knie malowanych ścian, par­
kietów i nowoczesnych urzą­
dzeń higienicznych.
Nie można zakładom ks.
Markiewicza, mojem zdaniem,
przeciwstawiać zakłady nowo­
cześniej i lepiej urządzone.
^Kierownicy zakładów ks. M ar­
kiewicza posiadają w tej spra­
wie własną logikę myślenia,
wspartą o idee Założyciela i
osobistą praktykę.
Oto parę przesłanek tego
myślenia: 1) nędzy wśród ogółu młodzieży polskiej jest
tak wiele, że jeszcze przez
długi okres czasu budować
trzeba, choćby prymitywne
schrony, by ratować, wychowując podstawową wartość Pań­
stwa: młodzież.
2) W naszych warunkach
gospodarczych wątpić należy,
by korzyść młodzieży przyniósł
komfort w urządzeniu zakła­
dów, skoro po ich opuszczeniu
musi młodzież w twardych
warunkach życiowych wywal­
czać sobie prawo do pracy,
a co zatem idzie i do życia.
Pawlikowice. Wiosenne skrapianie drzew.
Hart życia zakładowego, by­
le tylko nie uszkodził zdrowia
fizycznego, w przyszłej walce
życiowej wychowanka będzie
m u sprzymierzeńcem.
Tego rodzaju zasady myśle­
nia dają w praktyce możność
szerszego zapobiegania biedzie,
czyli innemi słowy dają moż­
ność przyjęcia i wychowania
większej ilości opuszczonych
chłopców.
A ratować trzeba, o ile moż­
ności, największą ilość opu­
szczonej młodzieży.
Czasem praktyka życia za­
kładowego spotyka się z takiemi faktami, że razem ze
sercem współczującem muszą
się i mury zakładu automatycz­
nie rozszerzyć.
Oto przykład: Pod zakład
wychowawczy w Pawlikowicach przyprowadza bezrobotny
ojciec trzech nieletnich syn­
ków, obdartych, zbiedzonych
i w dodatku chorych, a jako
kapitał przy pożegnaniu wska­
zuje im kierunek Zakładu.
Ojciec znika, zapewne uwa-
źa, że, gdy dzieci znajdą się
same, nędza ich przemówi sil­
Praca to tru d n ie js z a n i
niej i przyjęcie nastąpi łatwiej.
I nastąpiło... i następować zwiedzenie murów i te r e n u
musi
w każdym podobnym wy­ zakładów, praca, ciągnę dale],
padku.
_—. o
~*ieylil wy- mozolniejsza, wymagająca rną^
drzejszej i czynniejszej p o s ta
Słno^^Słusznem przeto jest, by wy zwiedzającego.
warunki życia chłopców w Za­
Trzeba tu bowiem s ię g n ą
kładzie mierzyć także miarą do duszy wychowanka,
tych warunków życiowych, ja­ charakteru, trzeba przypatrzeć
kie miał chłopiec, gdy był o- się, czy zakład p rz y g o to w u j
puszczony.
go do roli życiowej, czy dal®
Pod koniec swych spostrze­ mu celowy, z punktu widzem
żeń, jakie nawinęły mi się, gospodarczego, zawód, czy
przy poznawaniu zakładu ks.’ w tym zawodzie chce go uczyMarkiewicza w Pawlikowicach nić specjalistą.
oraz życia w nim chłopców,
Jak zakłady ks. Markiewicza
dochodzę do wniosku, że każ­ realizują to swoje istotne
dy zwiedzający, czy poznający
danie, o tem będę pisał w na­
bliżej życie zakładów musi
stępnym obrazku z „naszego
szukać wartości w samych wy­ życia“.
chowankach.
Kazimierz Zieliński.
D
w
i
e
a
Opowiadanie,
uszczać! pókim dobry.
— N ie p ó jd z ie s z na ta­
ką pomstę.
Na środku izby stała kobieta,
o dobrotliwej twarzy, oczach
dużych, bolesnych, wskazując
na okno, za którem szumiała
ulewa, rozdzierając co chwilę
czarną ścianę nocy oślepiającemi gzygzakami.
— Zostań, kto wie co się
stać może.... p ó jd z ie s z , a ja
sama jedna...
Przy stole ubierał się w po­
śpiechu dorosły młodzian.
— Kwasił się tu nie będę —
burknął, odstawiając lusterko
z rozmachem.
— Taniec, w Zielone Świątki...
taką szarugę.
przeklete
ż ycie!
— Nie gadać — krzyknął,
idąc do skrzyni po marynarkę.
— Co robisz? nie idź; z roz­
paczliwą odwagą stanęła mię­
dzy nim, a skrzynią.
— Na bok do choroby. Chciał
ją popchnąć, ale ona w tej chwili,
szybko zwinąwszy leżącą na
skrzyni marynarkę pod ramię,
ustępowała przed nim ku ścia­
nie, wyciągając suche ręce jako
naturalną osłonę. Wzrokiem
błagała litości.
W jego czarnych oczach roz­
palił się zły błysk, na usta
skrzywione wybiegło:
— O... cięl jak się uwzięła.
Porwał jej dłonie w swe silne
ręce, wyrwała je jednak szybko.
Uchwycił drugi raz i wykrę­
cił silnie. Straszny ból.
Wyszarpnął swoją bluzę.
Marynarka, trzymana w rę­
kach zwycięzcy, była zmięta
i zabielona. W nieludzkiej twa­
rzy odbiła się wściekłość, do­
padł do półki i pełne garnki
mleka, miski i łyżki ciskał na
środek chałupy.
— O... O... ÓOO... kopał no­
gami skorupy, strzaskał luster­
ko, dwa mirty w doniczkach,
rozlał wodę z wiadra, wysy­
pał z kosza ziemniaki, prze­
szedł jak tajfun nad grzędą,
łóżkiem, skrzyńmi; poczem za­
pali! nad lampką papierosa,
porwał czapkę, zaklął szpetnie
i wypadł z mieszkania.
Na dworze tymczasem sza­
lała burza, deszcz, a pioruny
ognistemi nitkami wiązały wy­
lękłą w niemocie ziemię z czar­
nym dachem nieba.
Marcinowa
podniosła się
z kąta, pochyliła nad pobojo­
wiskiem i dr>ącemi rękoma po­
częła na łopatę zbierać skorupy.
10
— Boże mój, Boże, prośby
i groźby nic mu nie pomogą...
Teraz z pod ławki wylazł
czarny, duży pies i, kłapiąc
językiem, zlizywał rozlane sze­
roko po podłodze bajorko śmie­
tany.
*
*
*
Usiadł na pniaku, plecy oparł­
szy o ścianę domu.
Zgrzany był, niewyspany,
nogi mu drżały... w głowie
szum.
— ...Przeklęte życie...
Powracała świadomość wie­
czornej awantury — całotygod­
niowy składek śmietany .wy­
lany, machorki nie będzie za
co kazać kupić, miski pobite,
stara posiniaczona... przed ludź­
mi go nie wyda, dyć nigdy go
dotąd nie wydala...
Z zagaty zsunął się Kruczek,
wspiął na łapy i, merdając ogo­
nem, lizał mu twarz językiem.
— Poszedł won, zdzielił go
w łeb. Zdawało mu się, że
zwierzę to lepsze jest od niego.
Psina, skomląc zwinął się
mu do nóg.
Cóż mi zawinił?., lii nic...
wszystko go tylko drażniło, —
nie cieszyło życie. Hej, jakie
tam życie inne jak dawniej.
Tyle już lat... dawno we wsi
wyśmiali się z niego, wyszy­
dzili za ostatniego uznali, pal­
cami go pokazują... kilka lat
nie był u spowiedzi, w kościele...
Gdzieś nad lasem odezwał
się kulik.
— Będzie dniało.... haaa;...
splunął na ziemię, wstał, prze­
dostał się do komory i, nie
rozbierając się nawet, rzucił
się na przygotowane przez do­
brą rękę łóżko.
Z klęczektymczasem w pierw­
szej izbie podniosła się śred­
niego wzrostu postać. Księżyc
przerzucił się w drugie okno,
od południa, zeszedł już dawno
z podłogi, prześlizgnął się po
ścianie i wąskim zaledwie pa­
semkiem czepiał się sufitu.
Na wschodzie blakło już
niebo.
długi cień na twarz zmęczoną
Przynajmniej we śnie nie
odwracał się od niej.
Zdjęła mu lekko czapkę,
sające za krawędzią nogi uło­
żyła na łóżku, otarła dłonią
włosy... Toć dziecko... stanęiy
jej w myśli wszystkie cierpi®
nia dla niego ponoszone o
mała aż dotąd...
Mamo, wykrztusił i głos mu zamarł w gardle
Przeżegnała się, kończąc zdrowaśkę i, chcąc sprawdzić, czy
syna jeszcze niema, stanęła
w komorze.
Jest.
Zdawało się, że śpi — po­
chyliła się nad nim. — Usta
miał lekko rozchylone, przym­
knięte powieki, od których
w świetle księżyca kładł się
Ból gorzki chwycił !ją za gar­
dło, skamieniała w postawie
schylonej i nie mogła powstrzy­
mać się od łez, co gwałtem
cisnęły się jej do oczu. W y ­
ciągnęła rękę, by uczynić znak
krzyża nad czołem, gdy w tern
dwie łzy grube oderwały£się
od jej rzęs, zaszkliły w po­
świacie księżyca, jak dwa pe­
li
reł zaklętych ziarenka i upa­
d ły mu na twarz.
Ciężkie wielkie łzy matki.
A on nie spał przecież. Czuł
ja k się schylała nad nim, sły­
szał wyraźnie jej oddech. —
I teraz odeszła cicho, jakby
w obawie, by nie zbudzić po­
twora w nim drzemiącego. Ode­
s z ła .. .
Może co noc tu przychodziła...
i łzami skrapiała jego łóżko....
może one go jeszcze tylko
strzegły na ziemi... cenne, świę­
te łzy. Nawał uczuć, obrazów
i przypuszczeń cisnął się mu
naraz do głowy. — Takie
życie... ileż razy sprzeklinał
swoją matkę, zwyzywał, po­
pchnął, sponiewierał, nogami
skopał i za co!.. Wstyd go za­
lewał. Nie mógł rana docze­
kać.
Te łzy go piekły jak węgle...
...Pierwsze brzaski dnia wpa­
dły poprzez okno. Wstał, przy­
garnął zmierzwione nad czołem
włosy i przez alkowę zajrzał
do pierwszej izby.
Nie było nikogo. Od pieca
trzaskały palące się gałązki,
na kominie para buchała z garn­
ków, warzyło się śniadanie.
W tej chwili weszła z sieni,
dźwigając skopek mleka i wiąz­
kę suchego chróstu, matka. Za
n ią wpadł Kruk i, obwąchawszy dokładnie komin, ułożył się
u proga, — na ławce spała
kotka, w dużej słomiance drze­
mała wysiadująca jaja kwoka.
Marcinowa zajęta była ce­
dzeniem, gdy on, roztwarłszy
drzwi, podszedł i, schylając się,
chciał sięgnąć po jej rękę.
Mamo... wykrztusił i głos mu
zamarł w gardle, niech mama
mi daruje wszystko.
Szybko drżącemi rękami usta­
wiła garnek. — Dzisiaj nad
ranem mama płakała nademną...
od dziś staję się innym, przy­
rzekam, dotrzymana.
Coś jej ścisnęło serce.
Od tej postaci, od słów pros­
tych, tak dawno upragnionych,
biła prawda, już dłużej nie
wątpiła. W jej słabe, skołatane
serce weszła radość, siła, że
jej się niczem wydały lata
cierpień zniesione dla swego
dziecka, że cieszyła się z nie­
go, lat swej udręki niepomna.
— Synku mój!..
Złożyła mu ręce na głowie,
brała ją potem w objęcia i ogo­
rzałą twarz jego do piersi tu­
liła. Nacieszyć się nim nie mo­
gła...
W jej oczach łzami nabiegłych było takie przebaczenie,
jakiego tylko matka udzielić
może...
Na niebie wschodziło słońce,
jasne, złote, wiosenne.
Br. Jan Lecyk,
Wywiad z j
Ijoniesiono, iż „Nasze Żyj ./ f cie", staje się . najpopularniejszem
pismem
świata. N a ulicach Krakowa
■czyni wprost brawurę, pierwszy
numer doszczętnie rozchwytano
(tylko nie płacono!). W Krako­
wie dochodziło do walk ulicz­
nych o „N asze Życie". Ruch
uliczny wstrzymany! Stan nad­
zwyczajny ogłoszony, po ulicach
zdwojone patrole!
Generalny minister spraw we­
wnętrznych w Abisynji Miau—
Miau, wręczając poranną pocztę
oraz dziennik dostojnemu mo­
narsze H a jle—Szałasie, spotyka
się z grym asem : K urjer? Zna­
n y!! Tempo D nia?! Nudne!
Dzwon Niedzielny? Za poważ­
ny !!!
-— Wasza Cesarska Mość! —
A/Jamy pismo nieznane dotąd!
Ładna pismo, zajmująca pismo.
— No jakież? przerywa z nie­
pokojem Cesarz.
— „N asze Ż ycie"!!!
Jego Cesarska Mość nagłym
tygrysim ruchem wyrywa mi­
nistrowi pismo.
— Jestem oczarowany! Panie
ministrze, w ysłać mi natych­
m iast abonament do Paw liko­
wie i to na 20 lat z;góry!!
W skutek takiego nadspodzie­
wanego obrotu sprawy — po­
stanowiłem udać się do p. Cze­
kaj a, celem podania do „ N a ­
szego Życia" interesującego wywiadu.
Oczywiście muszę wpierw
poznać Szan. Czytelników z p*
Czekajem. Kto on zacz, g d-zie
mieszka, jak pracuje, jakie Je"
go pochodzenie, zalety, zam il°'
w(ania i t. d.
Otóż jestto stary, poczciwy
mieszkaniec zakładu, ot taki sza­
ry dzisiejszy człowiek (ale seice
ma zgoła ze złota). Ongiś złoży'
na budowę zakładu parę tysięcy
— jeszcze za lepszych c|;asów.
Gdzie się urodził? Niechaj
klękają narody! Urodził się m
mniej ni więcej tylko w stołecz­
nym królewskiem mieście R y b ­
nej! To mówi za siebie...
Do szkoły chodził za panią
matką i uczył się gładko
mimo to stale powiększa z a p a s
wiadomości, odczytując w s z y s t ­
kie stuletnie kalendarze i gazety
i to począwszy od intytulacyj az
do ogłoszeń.
Przeto, jego pokóji obok Szko­
ły
Rzeźbiarstwa
K rajo w ego
(czytaj Kartoflam i), stał się
głównym ośrodkiem intryg p °"
litycznych,
dyplomatycznych,
pedagogji i wszech nauk. 1P o ­
spolicie nosi nazwę s„A gencja
Dziadka W erbla".
Ciekawa rzecz, jak dziwnie ta
postać przypomina mi Sokrate­
sa, ilekroć widzę go p o w a ż n i e
kroczącego po kurytarzu, mimowoli szepcze: Ecce Sokrates!!
I po sposobie indagacji przy­
stępnej i miłej;, jakoteż po dziw­
nym darze przyciągania luclzi,
a nawet po sposobie w ycierania
nosa rękawem, można na ślepo
orzec: oto nowoczesny S o k ra ­
tes (nie czytaj Srokates!).
Jakżeż tam zdróweczko,
powodzenie?
Prosę pana! Ze zdrowiem
to coś nie dobrze. Cosik mi sie
na łocy zrobiło, co nie mogę pa­
trzyć. Zdaje sie, ze to zur na
śniadanie tak mi skodzi. Bo na­
wet mojij; krzesnyj. matki ujek,.
a jego swok, to o mało nie ,dostol kurzej ślepoty od żuru...
-Ciekawe, 110! 110!... — prze­
rywam te osobiste i rodzinne
wynurzenia, a trzeba przyznać,,
że Dziadek ma płynną wymowęi trudną do zahamowania.
—
A jakże tam wiadomości
z frontu? pytam znów.
Prose panocka, Ponbóg cięż­
ko doświadco ten bliny noród
abisyński. Coraz to gorzy śnimi.
/Yle ten huncwot Mussolini jak
sie tyż Boga nie boi! To un ze
Jest zupełnie podobny do So­ Rzymu od Namiestnika Chry­
kratesa, tylko, że ten ostatni stusowego pojechoł do cudzej
nie był kulawy. Jest nam więc łojcyzny i tam wszyćko mordu­
znany już p. Czekaj: tworzy je, bombuje i przewroco do gó­
dzieła, pisze wiersze, każdego ry nogami. To i staro babka typoucza, chętnie, skutecznie i zby tak potrefiła — siadłaby s i­
na samolot — zbombowała,
bezpłatnie! (to grunt).
zbombowała i uciekła...
Mussolini krzycy ze AbisyńUzbrajam się więc w sporą
dozę cierpliwości i przyjemnej cyki łby łodżynają zabitym Wło­
miny... podążam do „Agencji chom. A któż ich tam wołoł?
Dobrze im tak! No niechta wo­
W erbla“ .
— Pochwalony Jezus Chry­ jują, ale niech patrzą końca,
zeby Ponbóg śnimi nie zrobił
stus.
— N a wieki wiekowi a, prose wojny.
prosel
Ło ten Mussolini! Łojca św..
W ita mię zawsze uśmiechnię­ osukuje, ze sie wnet pogodzi z
ty i m iły staruszek.
Negusem, a tu ani spać ni mo­
W iecie co Dziadku, chcia­ że z chytrości i chciwości. Po­
łem zamieścić w formie wywia­ co im te Afryki i Abisynje, nadu kilka wiadomości w „Na- męcą się, namordują i do tego
szem Życiu“ . Po nawiązaniu roz­ lada chwila jaki im ’murzyn łozmowy o pogodzie, o kapryśnej pruje brzuch i jeszcze łeb wbi­
wiośnie, zapytuję w tonie zain­ je na kij; i obnosił bedzie po Adijsbabie...
teresowania najgłębszego:
—
A jak się podoba Hitler
Dziadkowi? przerywam z rosnąskim. Albo teraz, wszyćkie pan/
cem zainteresowaniem.
Ano un ta nie nogorszy __ stwa sankcyje robili, robili^
bo ta tych pejsoków powyga- a Hitler se wloz do Nadren]1 1
zrobił najlepsą sankcyją.
niol, tolmudy sfai sowane popoDziadek skończył i mocno
l i ł . Un nie jest zły, bo nie po­
chodzi od Krzyzoków, ale jest się zadumał. Może coś napisze
kiedyś osobiście do „ N a s z e g o
Austryjok i parnięto o SobieŻycia“ jako „Dziadelopolityk ^
H. Harcińczyk.
Praca w naszej drużynie żywo
tętni. Orły, Żbiki, Lisy i Kowale przy­
gotow ują się do próby na młodzika
oraz do przyrzeczenia harcerskiego,
które ma odbyć się 3-go maja.
Dotychczas odbyliśmy cztery zbiór­
k i drużyny i k ilk a zbiórek poszcze­
gólnych zastępów. Zbiórki spajają
druhów w jedną całość, starającą się
żyć wedle praw a harcerskiego.
Dawne śpiochy, k tó re należą obe­
cnie do drużyny, na odgłos dzwonka,
zryw ają się na równe nogi. Ci, k tó rz y
daw niej m yli koniec nosa, m yją się
obecnie do pasa. H arcerze, kładąc
h a rc e rs /d
się spać, że g n a ją się p o z d ro w ie n ie m
harcerskiem: Czuwaj!, co s p o c z ą tk u
wywoływało powszechny śmiech w sy­
pialni.
A i jeden z młodszych harcerzy,
nie rozumiejąc co to „czuwaj” m a
oznaczać, gdy go druh pozdrowił,
kładąc się w najlepsze do łóżka, od­
rzekł: Patrzcie jak i mądry, sam k ła ­
dzie się spać, a mnie każe czuw ać
— „ochol niema głupich” i czemprędzej położył się do łóżka.
Czuwaj 1
„Szpon”
K
Z A K Ł A D Ó W
IR O
TOW.
„POW ŚCIĄGLIW OŚĆ
P a w lik o w ie © .
Jak zaczynać? co napisać? - Chwyeił mnie Szan. R ed ak to r— i pisz bracie kronikę. Zadrżałem jak Hitler na
wspomnienie Locarna i sankcji wojskowej — cóż jednak robić. Redaktor wydał rozkaz — trzeba się nieraz
zdobyć na bohaterstwo — jak maw iali „wielcy ludzie”, gdy obniżali
cenę cukru — i w każdym bądź razie coś napisać. Ale co? chyba o wiośnie, która już wszechwładnie panuje
u nas w Pawlikowicach, nietylko na
polach, ale i w sercu każdego z nas.
Z ochotą więc pracujemy, poza czasem szkolnym, przy robotach ogrodowych — a mały „Adaś ze Lwłowi“
naśladuje cudownie naszego mistrza
Kiepurę, wykrzykując swoje trele:
„wiśta — heta — wio-o-o” przy orce,
ja k to widzimy na fotografji czołowej.
Wiosna . . .
wio . . . wio . .. sna
świergoce skrzydlata armja, odbywająca swoje manewry wiosenne w park u pawlikowickim — a i my będziemy wnet mogli wykrzykiwać wiosna...
wiosna — jednak to wiosna powtórnej
„czwóreczki“ inaczej „lufy”,gdyż konferencja kwartalna wisi już nad nami
ja k „miecz Damoklesa”. Żeby więc tej
„wiośnianej lufy“ uniknąć, musimy
uczciwie i rzetelnie obsługiwać i przeprosić się z łamami szkolnemi, bo
i ks. dyrektor szkoły coraz chmurniejszy chodzi i wzrokiem iście „napoleońskim ” lustruje lekcje przygotowawcze, u nas powszechnie zwane:
„studjum “ .
Nawet i na naszego Redaktora podziałała wiosna. Ogólne pewno będzie
zdziwienie. Jakto ? wiosna na Redakt o r a ? . . . Tak! gdyż Redaktor wyciąg nął z kąta i odkurzył swoje „cenne
16
M I K A
I PRACA”
i przedwojenne pudło“, które nawiasem mówiąc okazało się bardzo dobrym aparatem fotograficznym, i zzapałem podpatruje i zdejmuje różne
sceny z naszego życia zakładowego,
za co jesteśmy mu nieskończenie
wdzięczni, gdyż nasze „gębusie“ staną się wkrótce znane i zpewnością
sławne w całej Polsce...
Muszę zaznaczyć, że 19 marca w
dzień poświęcony św. Józefowi, nie
było, ku wielkiej uciesze naszych najmłodszych kolegów — nauki szkolnej,
Cały dzień spędziliśmy w poważnym
nastroju, mając na uwadze, że jest to
dzień imienin śp. I-go Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Z głębin naszych serc, wyrywała się serdeczna
modlitwa za spokój duszy, naszego
drogiego Wodza,
Zdobyłem się na nielada wysiłek —
ale już kończę, gdyż i mnie poniosłaby „fantazja wiosenna“ i zacząłbym
wkońcu pisać, delikatnie mówiąc
„od rzeczy“ czyli „głupstwa wiosenne“ — które Szanowny Redaktor gotów wrzucić do historycznego... koszyka redaktorskiego, co dla żadnego
szanującego się pisarza nie jest rzeczą przyjemną.
Kronikarz.
Poprawka kroniki Pawlik©wieki©j.
Jestem oczarowany powyższą kroniką, ale... jedno jest nie do darowania:jak można pominąć tyle ważnych
rzeczy.
Proszę sobie wyobrazić Szan. Czytelnicy, có za brak patrjotyzmu, to jest
wprost skandal, takie niezrozumienie sprawy. Powiększył się nasz majątek narodowy, bilans wzrasta a nasz
kronikarz nie raczył tego nawet zauważyć!! 0 tempora 1 o mores 1!
Mianowicie, w zakładzie inwentarz
żywy wzrósł o jednego sympatycz­
nego źróbka. „Witaj pięknonogi ulu­
bieńcze Zeusa — ślę ci pozdrowie­
nie !“
drzejsze od głowy. Inny znów gracz
K... zawsze zamyka oczy jak p ił^ a
leci. (Jak może kopać?) Do raeczU
ubiera sobie koszulkę sportową, w Pa
sy, ale co za kolory... podobnyeh nie
zobaczyłbyś nigdzie, chyba na nacze
nym czarowniku szczepu Bim-Bam
w Abisynji.
— Dobrze, dobrze, ale cóż ma źróbek do majątku narodowego?
_ Co? Jeszcze są wątpliwości? Czyż
nie wiesz Szan. kronikarzu, że dzi­
siaj czas wojenny, że każdy nowy
U nas teraz wiosna, (czy u was też?)
koń, to skarb narodowy? A skąd
wszędzie tak ładnie... Naprzykład te]
wiesz, czy n a s z źróbek nie będzie miał
nocy śpię, śpię śpię... okno otwarte...
zaszczytu, ponieść na zwycięstwo i nie­
śmiertelne boje samego wodza na­ księżyc świeci i śmej© się do mnie, ]a
zdaje się też ..
czelnego (Rydza Śmigłego).
A tu nagle budzi mię przeciągidługi krzyk, a raczej płacz, co to m ° “
Albo znów, taki niedopuszczalny
że być ?
brak zainteresowania się lecznictwem
Głos był mi znajomy. Ale nic! słu­
— też poważny grzech kronikarza!
cham, możem się przesłyszał... Znów
Otóż jedna z poważniejszych per­
ten sam krzyk, ale już pod samymi
son naszej nierogacizny, nie dalej jak
oknem. Och! myślałem, że umrę ze
wczoraj, zakaszlała. Spostrzegłszy to
strachu... Już jestem pewny, to jede&
p. gospodarz, pogrążył się w myślach:
ze stróży!
—
„Musi być w tem jakaś głębsza
Nagłym, kocim ruchem rzucam si§
przyczyna, widocznie zjadła coś nie­
ku oknu i krzyczę: „Gurbisz co ci
dobrego .
jest ?”
Szybko jak młody źróbek pobiegł
Ledwiem skończył, a tu 2 koty (mo­
p. gospodarz po proszek fijakierski —
że były 2 metry wysokie, żebym nie
który działa pewnie i skutecznie na
skłamał) zeskoczyły z tapetu i pogna­
wszystkie dolegliwości wewnętrzne
ły do parku jak zwarjowane . . . Ale
i zewnętrzne. I rzeczywiście, skutek
com się strachu n ajad ł. . .
był nadzwyczajny... (Brawo p. gospo­
Do zobaczenia Wszędzie był*
darzu ! !)
Pominąłeś kronikarzu jaki skutek
wywarła wiosna na naszych chłop­
ców I — Chłopcy jak odmłodzeni. „.
roześmiani. . . słoneczni. . .
Aż miło patrzeć! (Kto nie wierzy
może przyjechać zobaczyć, na 3 maja).
Cały dzień grają w piłkę, (z małemi
przerwami na naukę i pracę) ćwiczą
skoki sokolskie i inne figury, a pro­
pos piłki nożnej, to najlepiej gra Z...,
nie mogę się wprost nadziwić, ile
sprytu mają jego nogi — a przecież
z łaciną u niego dość krucho . . . Nie
wiem, ale chyba jego nogi są mą-
Kraków*
Piękna pogoda dni marcowych
pozwoliła nam na nowo ożywić nasz
sport. —
Długośmy czekali na osuszenie
naszego boiska, ku wielkiej radości
pierwsze dni marca tego dokonały,—
Nagle wydano rozkaz, abyśmy na
ochotników zgłosili się do uporządko­
wania podwórza. — Wszyscy stanęli,
uzbrojeni w narzędzia konieczne do
tej czynności, jak: grabie, miotły,
taczki, łopaty, nawet najmniejsi: Sta­
szek, Leszek i Kazek brali za miotły.—
Nic dziwnego, że w kilku godzinach
17
m ieliśm y boisko już gotowe. — Za­
częły się więc próbne wyścigi, sko­
k i za papierowemi samolotami i, tp.
zabawy. Brakowało nam piłki. —
Zeszłoroczna tak się strasznie zesta­
rzała, że rysy starości wzbudzają
w każdym litość, kto się do niej zbli­
ża. Przeto uchw ałą wszystkich otrzy­
m ała emeryturę.
Wysłano delegację do Ks. Dyrek­
to ra z prośbą, aby raczył nam łaska­
wie kupić nową, co też bezzwłocznie
uczynił, i kupiono piłkę nową do
siatkówki, a starą koleżankę emeryto­
wanej naprawiliśmy tak, że mamy
dwie. — Wieść o piłkach rozeszła
się lotem błyskawicy po całym Za­
kładzie. — Wszyscy gremjalnie zbie­
rali się przed prefekturą, aby zoba­
czyć te przedmioty, służące do miłych
zabaw letnich.
Wreszcie pokazano nam piękną
piłkę bronzową, i mniejszą koloru
ciemno żółtego, które oklaskami i
okrzykami podejmowaliśmy. — Za­
dziwiliśmy się, zobaczywszy na placu
ju ż wkopane słupy do siatki, bo ran­
kiem tegoż dnia t.j.4. III. jeszcze nic
nie było przygotowane. — Nasze Zu­
chy pośpieszyli po siatkę do księży
kleryków, poczem umocowali ją. —
Jednogłośnie uchwalili wszyscy, że
w piłkę nożną będziemy grali tylko
n a błoniach, w domu zaś „we dwa
ognie” w piłkę siatkową, czarnego
murzyna i palanta, które to gry zo­
stały zatwierdzone przez starszych.
— Zaczęły się wybory do siatkówki,
każdy zajął miejsce wyznaczone przez
przewodniczącego tj, sędziego tej gry.
— Mamy szczęście, że powołano na
to stanowisko człowieka o wybitnych
zdolnościach w tym kierunku. — Grę
więc w piłkę siatkową rozpoczęliśmy
na dobre. — Mniejsi z naszego za­
kładu wybierają się do innego rodza­
ju gry, a mianowicie do‘„dwu ogni” i
z pełnym zapałem rozpoczęli wzajem­
18
nie się zbijać, Staś i Jasiu, już rozpa­
leni, zdejmują bluzeczki, aby swobo­
dniej i pewniej się bronić. Pozostało
tylko trzech, którzy na uboczu, uzna­
ni za słabych i małych, sami się po­
cieszają i naradzają, do jakiego ro­
dzaju zabawy należałoby się przyłą­
czyć. .
Leszek i Staś stracili zupełnie
zaufanie do gry! „we dwa ognie”.
Kazek żywi jeszcze nadzieję. — Po­
nieważ zaś szanuje przyjaźń dwóch
najmniejszych swych towarzyszy,
przeto zrezygnował z tej zabawy i za­
ciągnął się do ich dysputy. - Za­
częły się więc zwykłe opowiadania
historji z przeżyci własnych Leszka.
— Starym zwyczajem zaczął on swą
mowę o wyprawach w góry, jako za­
kopiańczyk, o snach, i kąpielach
w Morskiem Oku, o półgodzinnych
manewrach pod wodą i t. p. Skończył
wreszcie, wychwalając odwagę i mę­
stwo swych kolegów górali, jak Stasz­
ka Marusarza i Karpiela, których
bardzo dobrze zna. — Najmniejszy
Staś urywanemi zdaniami wpatrzony
w paznokcie swych palców grubości
zapałek, mówił poważnie o wyścigach
kóz w swej rodzinnej wiosce, i mu­
szych wiosennych skokach.
Kazik,
nic nie mówiąc, dał f-ido z: o*
zumienia swym towarzyszom, ż<? te
rozmowy go nudzą, wyciąga piłkę
z kieszeni i zaprasza ich do gry w podawankę w rogu podwórza. — Cel
rekreacji już osiągnięty, wszyscy zgod­
nie i wesoło się bawią; Ks. Dyrektor
z zadowoleniem patrzy na swe dzieci
i podziwia ich spryt w tychże zaba­
wach. — Każdego dnia to małe po­
dwórko jest zapełnione bawiącymi
się, — Sąsiedzi wychodzą na ganki,
aby napatrzeć się na »zgraję weso­
łych malców” jak ich nazywają. —
Są wypadki, że rekreację się prze­
dłuża (jeżeli chłopcy mają odrobione
lekcje) wtenczas dwie do trzech go-
dzin spędzamy na powietrzu.
Pod kierownictwem swego mode­
ratora zabaw zawsze jesteśmy gotowi
obrać lub zmienić zabawę, stosownie
do jego porad. — Jemu też przedsta­
wiamy trudności, na które na tem polu
natrafiamy. Nasi koledzy z Pawliko­
wie, czy też z Miejsca Piastowego,
znają dobrze nasze boisko, i te nie­
szczęsne parkany, przez które często
piłka nam ucieka wskutek silniejszego
uderzenia. — Mamy zamiar dać siatkę
drucianą powyżej parkanu, tylko że
to zbyt kosztowna rzecz, a pieniędzy
w kasie zawsze brak. —
Naszym kolegom w Pawlikowicach
i Miejscu Piastowem zazdrościmy
boisk. — Ciekawi jesteśmy tylko jak
się sport rozwija u was? My już my­
ślimy poważnie o zabawach na bło­
niach krakowskich, bo trawka tamże
już się zieleni.
Dnia 19. III. Zakład św. Jozefa ob­
chodził doroczną uroczystość swego
Patrona i Opiekuna, oraz drugą imieniny Czcigodnego Księdza Józefa
chały, Dyrektora tegoż Zakładu.
W dniu tym w czasie solennej Mszy
św. prawie wszyscy domownicy i więk
szość obecnych przystąpiła do k o ­
munii św. w intencji S o l e n i z a n t a .
Około godziny 12 przy obiedzie,
żono Czcigodnemu Księdzu Sole*1*
zantowi życzenia. KI. Mendyka i kl.
Wyrębski, prefekt Zakładu w pię^"
nych i pełnych wdzięczności, uzna­
nia i synowskiego oddania słowach
przedstawili zasługi i owoce gorli* ej
pracy Jego nietylko na terenie Z a k ła ­
du, lecz i miasta Krakowa. A nie bra
kło też i delegata z Koła Byłych W ychowanków, Z. Sękowskiego, który
w podniosłych słowach złożył należne
życzenia. 0 godzinie 5-tej odbyła się
akademja, przy licznym udziale ku
czci św. Józefa, Patrona i Opiekuna
Zakładu. Referat pt. „Idźcie do J ó ­
zefa“ wygłosił kl. Przybylski.
Tak m inął dzień najpiękniejszych
z pośród dni w roku, a wrażenia od­
niesione z uroczystości pozostaną B.a
długo w duszach wychowanków i
i Czcigodnych Dobrodziejów i Gości.
Mamy obiecane mecze z klubem
„Młodych“ z bursy Ks. Kuznowicza,
te ligowe występy mają się odbyć
na boisku „Juwania“, zapisani już
jesteśmy jako uczestniczy zabaw le­
tnich na tem boisku. — Zaś nasze
K.S.M.P. w swej kasie ma kilka zło­
tych zaoszczędzonych, przeto w naj­
bliższych dniach kupimy piłkę nożną
Kronikarz.
normalnej wielkoście — Składamy
do tej małej kasy po 2 i 5 groszy,
jak kogo stać, kupiliśmy już szachy,
Nasłuchałem się wiele o Lwowie
chińczyka, które to gry są własnością
i Lwowiakach i stale ciągnęło mię
K.S.M P. Mamy radjo 3 lampowe,
zwiedzić gród Lwa, zetknąć się z je ­
które jest atrakcją w naszem życiu
go ludźmi, ale co robić, skoro pech
zakładowem, chętnie słuchamy na­
badał stopień mej ciekawości. Naresz­
bożeństw niedzielnych, odczytów, po­
gawędek, koncertów z płyt gramo­ cie ! Widocznie próba się skończyła i
znalazłem się na ulicach Lwowa. Znafonowych, i od czasu do czasu miłej
gła przypomniałem sobie powiedzieć:
lwowskiej fali. — Całość ta odradza
„Swój do swego../' więc bez nam ysłu
nas, dodaje nam otuchy i zapału do
prosto walę na „Sapiehę”, do swoich
pracy, tak w szkole, jak i w Zakładzie.
w Zakładzie. Zakład lwowski to n a j­
Sądzimy wszyscy, że wesoło będzie
młodsze dziecko Michaelitów.
nam upływał czas wiosny i lata, bo
Nareszcie jestem u jego farty.
pierwsze dni, niczem nie zamącone,
Dzwonię. Otwierają się drzwi, a
rozpoczęliśmy.
19
Wychowankowie Zakł. we Lwowie.
w nich ukazuje się reześmiana twarz
chłopca. A ujrzawszy marsa mej twa­
rzy ucieka jak spłoszony ptak, krzy­
cząc na głos: „jakiś ksiądz, z Miejsca
przyjechał..
Pędem lecąc po schodach, znika
w korytarzu. Zmęczony ostatniemi
wrażeniami, z walizką w ręku idę do
góry po schodach — zdała dolatują
mię chłopięce głosy.
Tosiek ta joj.,. z Miejsca Piastowego.
To fajno, Franek może to ksiądz
Redaktor, który obiecał, że, jak przyjedzie do Lwowa, pójdziemy na mecz.
...Po serdecznem przywitaniu się
z p. Dyrektorem, dowiedziałem się
ku ogólnemu memu rozczarowaniu,
że tylko kilku chłopców znajduje się
w domu, gdyż reszta na czele z asy­
stentem przebywa na kolonji pod
Lwowem.
Ale to nic nie szkodzi — mówi p.
Dyrektor — jutro jadę do nich, więc
można będzie mi towarzyszyć. Moi
20
chłopcy bardzo się ucieszą.
Czy się ucieszą? — myślę — wątpię.
Ale jadę. Pociąg jak wąż kręci się
wśród jarów, pokrytych zielenią i zło­
tem zbóż. Baryczów! — rozległ się
głoB konduktora i zziajany potwór
przestał sapać. Wysiadamy. Kilka ki­
lometrów ze stacyjki do miejsca prze­
znaczenia idziemy pieszo. Słońce chyli
się ku zachodowi, na polach praca
wre, brzęk kos i sierpów zlewa się
z melancholijnemi piosenkami dziew­
cząt. Zdała dolatuje woń lip i aromat
świerków. Rozmowa i nastrój nad­
chodzącego wieęzoru skracają nam
dość długą drogę. Z błogiego nastroju
wyrywają mnie piskliwe głosy, rzucam
wzrok naprzód, kilkunastu chłopców
biegnie ku nam. Przyspieszamy kroku.
Nareszcie,.. Ta joj... ta joj... p. dy*
rektor miał do nas wczoraj przyjechać.
A co p. Dyrektor nam kupił? Jutro
gramy mecz z Jaryczowem. — Jak
lawina posypała się masa pytań i wy­
mówek. Pan Dyrektor każdego gładzi
po płowej czuprynie i uspokaja.
Dziecięce oczy mierzyły mnie od
stóp do głowy i naodwrót. Z niejednej
twarzy czytałem pytanie: Czy ksiądz
może z Miejsca?... Ale nieśmiałość
zamykała im usta,
Jesteśmy na miejscu. Wita nas p*
asystent z resztą mieszkańców kolonji,
Krzyk, pisk, pytanie i wymówki, a nadtem góruje to słodkie „Ta joj”, two­
rząc akord chłopięcych uczuć.
Atmosfera kolonji jest rodzinna..
Zadowolenie i radość malują się na
twarzach chłopięcych. Na drugi dzień
byliśmy wszyscy na sumie w Jary
czowie, gdzie chór lwowskich Antków
pod batutą p. asystenta odśpiewał
szereg dobrze wypracowanych pieśni.
Po powrocie do domu chłopcy zajęli
się sobą. W tym dniu czekał ich mecz
piłki nożnej z Jaryczowem, układali
skład, zachowując się tak wesoło,,
jak gdyby zwycięstwo mieli już, w
kieszeni* Sprawą tą prżejęci byli do
tomsie as rozpłakoł, bo mi się przyP°
mniało jak mi to matecka umirała,
Staszek wiesz co ? . , ,
zostawując mnie sirotą i bez cbleba»
Najlepiej będzie jak Tosiek i Fra­
Za kilka dni łod mego p r z y j a z d u
nek pójdą do ataku, a Edek na bram­
(7 lutego zacon padać śnig, to i duzo
kę. Ta joj. — Franek musi być na
go napadało, a (10 lutego) w ponie­
obronie, to wtedy będzie fajnie.
działek to mróz naroz chwyciuł taki
silny, comi i pod nosem chciało za-Chłopcy pomimo, że są dziećm
marznoć, jeno zem se nie pozwoluł*
ulicy, jednak są karni, posłuszni
Tutok mówiom, ze je minus 21 stopni
dziwnie uprzejmi.
Cylzusa. No ale mi się też i zim no
Tam poraź pierwszy ma dusza i
zrobieło, bo nie mom jesce ciepły£°
serce wypowiedziały swe credo wy­
ubranio i nima zacoby kupić, to m 1
chowawcze.
i taka zło myśl przysła na tych Pa"
Odjazd. — Trudno było, rozstać
nów, co to nie wiedzo co śpiniodzm i
się z tą grupą roześmianych twa­ robić, tyle ich mają, a nom sierotom
rzyczek. Liczne pozdrowienia i szereg to nie keom dać, alem się za nich P°
zapytań czyniły brawurę. Wsiadamy
modleł, coby ich Bóg natchnol. J e0^
wreszcie z p. dyrektorem do żydow­ tutok ładny nowy kościół, tylko ze
skiego „wózka % ciągnionego przez
w środku taki goły, bo nima z* c0
konie tak chude, źe w każdej chwili
wykońcyć; było tu zimno i pocirz©
zachodzi obawa, źe się wywrócą. Krzy­
to se łodmówiomy w kaplicy, gdzie?,
ki dziecięce c i c h n ą a dusz® zmę­ jak mi mówieł ksiądz, dawniej
czona zapada w półse n.,.
nie beło kościoła, odprawiano nabo­
Na polach wre praca, słońce uśmie­ żeństwo.— W tej izbie, g d z i e sypiowa,
cha się, jak usta chłopca, które za
to casem jest zinmo5 ale chłopoki to
chwilę powiedzą. Ta jo j. . ! ta jo j..!
s© z tego nie nie robią, w dzień jsk
Włast.
im zimno, to idą sie wozić na saniach*
a w niedzielę 12 lutego to cała .gr0"
Miejsc© Piastowe«,
mada posła jeździć na nartach razem
Kochano Ciotecko!
z panem, jak go zowią, jasystentem .
Niek bedzie pochwolony! Bardzom
Niedziele to sie i wesoło spyndzo,
sie uciesył ześ do mnie napisała, bo
bo zawse tam jakieś jakademje, zemi się już ckniło i nijako ni mógem
branio lub przedstawienia cleka roz­
sie pociesyć. Pytos mi się jak mi się
weselają. Sesnostego lutego naprzypowodzi w zakładzie i kces, żebym
kłod było przydstawienie, co się zwie
Ci wsyściutko łopisoł, co kiele mnie
„Miescanin ślachcicem” jakiegoś tam
się dzieje. To tez Ci i łopisuję. W tynMoliera. Tom się i naśmioł dużo na
cos, jagzem tutok przyjechoł, to było
tym przydstawieniu, bo było śmisne
kiejby na wiesnę — a była to nie­ i wzina mnie łochota chodzić do
dziela. W zakładzie urzondzali jakosik
skoły, bo ci, co przydstawiali, to
tam jakademiją, bo kcieii ućcić —
ponoć chodzą na III kurs zawodu.
jagzem sie dowiedzioł, Ks.Markiewica,
W następną niedziele to była znowu
który to ten zakład założył; tozem
akademijo, aby ućcić Piusa XI. Nor
i pokochoł tego księdza, bo jakby
lepi mi się spodoboł śpiw, bom i tanie on, tobym może dziś dalej głód
kigo jesce nie słysoł i nie widzioł.
cirpioł. Jak zaśpiwali jedną piosenke.
We wtorek po tej niedzieli jako ze
co sie zacyno ,W mogile ciemnej”,
sie końcą zapusty, tośmy se troseck®
głębi.
21
lepsejsik zjedli, bo troskę lepiej łomascone, a na kolacje to i bułkę my
mieli zamiast cornego chleba. Po
kolacji tośmy jesce roz widzieli przydstawienie „Miescanin ślachcicem”. Teroz nastoł post swienty, ale tutok do
postu wszyscy przyzwycajeni i tak
se myślę, zeby to przynojmniej dobrzy
ludzie nam co ofiarowafi, bo jak nie
bedzie za co kupić, to i na swinta
bedzie post. Dziś, kiedy pise ten list
jest ostatni dzień lutego, ale juz cie­
pło jest, śniegu mało, może to już
i bedzie wiosna.^Końce i zegnom Cie
kochana Ciotecko, a nie zapomnij
tam o mnie, gdy będzies miała co
dobrygo.
Wojtek Gazduła
Wesoły kącik.
/.
„ Dobry żart — tynfa wart66
Zmartwychwstaje »Nasze życie*
/ zmartwychwstać chce »Zagłoba*,
ten z 'tTrylogji*. — Jak widzicie
godna ze mnie jest osoba.
Więc wybrednym czytelnikom,
znudzonym prozy czytaniem —
no — i takim — co się trudnią
wyłącznie — piłki kopaniem
ofiaruję humor szczery.
I dla »małych« on pisany.
Proszę tylko dobrze strawić —
a zostanie zrozumiany —
bo wszystkim melancholikom,
co świat widzą w szacie czarnej,
daję dzisiaj śmiech swój prosty
choć we formie trochę marnej.
Za te *drzazgi* przygotujcie
dla mnie wieniec... laurowy?
nie! — kiełbasy! — Przecież kryzys.
Co? rozsądek u mnie zdrowy?...
To »Drzazg« pierwszy cel, a drugim
będzie: cieszyć zasmuconych,
repelentów, flegmatyków —
i wszystkich cyt! — za-wie-dzio-nych,.,
Całe szczęście miły Boże,
ze śmiech w życiu nie wzbroniony
bo, co jabym wtedy robił\
będąc: »w smutku pogrążony...*
Oczywista! Tylko radość
duszę moją rozwesela,
niechaj płaczą ci — co muszą,
gdy im »ból serce rozdziera«...
A więc wszystko przeczytajcie
to, co piszę — aż do końca...
Może się mój brat uśmiechnie
nakształt wschodzącego słońca.
II
(Na m elodję: krakowiaka).
Bywają wypadki —
ciekawe na świecie,
o których nie wiedzą
w tutejszym powiecie.
Dziś wiek postępowy
lśni cywilizacją,
lecz przegrał na czysto
z demoralizacją ...
Człowiek dla człowieka
»wilkiem« — pozostaje,
chociaż się z kulturą
codzień zapoznaje,
bo nauka skarbem,
kto jej potrzebuje
lecz komu nie trzeba —
zdrów się bez niej czuje.
Kto próżniactwo w Polsce
jako zawód głosi,
ten potem na starość
kij i torbę — nosi.
Jeden mówi d& drugiego:
wiesz co — zimno trzęsie mnie
jak gorąco — to się poci
tak niedobrze i tak źle
Zacni profesorzy
t
>wszystko« — tolerują,
ale za to w klasie
»czwórkami« okują.
Mówisz dużo z kolegami
Wnet gadułą — staniesz się
mówisz mało — mrukiem nazwą
tak niedobrze i tak źle!
iii.
Tak niedobrze i tak ile.
Spróbuj jednym racją przyznać —
drudzy nienawidzą Cię —
Więc też z żalem trzeba wyznać
»tak niedobrze — i tak — ile!* —
Ucz się pilnie — to w nagrodę
otrzymasz choroby dwie,
jeśliś zdrowy — toś leń wielki
tak niedobrze i tak źle!
Mów o sobie — jesteś blagier
tak przynajmniej słyszy się
zrób naodwrót skrytym nazwą
tak niedobrze i tak źle!
Człek bogaty zawsze w strachu!
bo go złodziej okraść chce —
jesteś biedny — głód dokucza
tak niedobrze i tak źle.
jesteś biednym — lecz n a p ra w dą
to żołądek marsza urżnie*
■,
kradniesz będziesz siedział w pieklę
tak niedobrze i tak źle
Pożycz dzisiaj ludziom »forsę*
czy oddadzą — Bóg to wie,
a jak nie dasz sknerą nazwą,
tak niedobrze i tak ile.
powiesz prawdę człowiekowi,
to na ciebie jeszcze klnie,
a jak skłamiesz — nie uwierzy
tak niedobrze i tak źle
Dbasz o wygląd zaraz rzekną
>Elegancik«, pana »rżnie* —
zrób odwrotnie — żebrak jesteś
tak niedobrze i tak źle
Teraz kończę, bo przeczuwam,
że śmiać nikt nie będzie się.
A no! Wszystkim nie dogodzę
tak niedobrze i tak źle.
Pan : — Powiedziałem już raz, że
zdrowym jałmużny nie daję.
Źebraezka: — Cóż to, pan chce
żebym dla pańskiej przyjemności za­
raz tyfusu dostała ?
„Zagłoba
— Głuptalski, powiedz mi, w k tó ­
rym roku życia człowiek zmienia
zęby?
— To zależy, panie psorze od te­
go, kiedy może dać zadatek dentyście.
23
O D P O W I E D Z I REDAKCJI
Z a liczne słowa uznania dla
>>Naszego Życia“ i zachęty naj­
uprzejm iej wszystkim dziękuje­
my I
Artykuł zawiera dość dużo
humoru, który jednak nie har­
monizuje z powagą wywodów.
Autor nie rozróżnia pojęć: kul­
Przew. X . B. Stawiński. Ser­ tura i cywilizacja. Prosimy nie
decznie dziękujemy za pamięć, zrażać się i pisać prozą, doło­
dziękujemy za Bajkę chińską żywszy przygotowania i uwagi.
Autorowi „Preludjów Wio­
i prosimy o stałą współpracę.
J a n Marny. Związek między sennych“ zwracamy uwagę na
pseudonimem a jakością poezyj konieczność przestrzegania ryt­
zdaje się być szczególnie ścisły. miki. Muza sięgnęła po temat
R ed ak cja może s k o r z y s t a ć do Kochanowskiego.
Malicki. Infirmarz będzie za­
z pierwszych dwu wierszy, któ­
re są propagandą za „Naszem mieszczony w majowym nume­
rze „Naszego Życia“ .
życiem“ .
„Szpm “ . Z artykuliku har­
„K to zawsze będzie czytał pismo
cerskiego korzystamy.
„Nasze Życie“ ,
„Teofilat“ . Wiersz posiada
W szystkie nasze zakłady pozna
szlachetną intencję, lecz gdy
wyśmienicie.
„Nasze Życie“ dojdzie do rąk
Z artykułu p. t.: Potrzeby Czytelników, już nie Gorzkie Ża­
ludzkie a kultura nie skorzyle, ale „Alleluja“ śpiewać trze­
✓
stamy. Z a zbyteczne uważa R e­ ba. Rezurekcja nie udała się!
d akcja rozpoczynanie traktatu
(j ranek* Z „Chmnoresek“
o kulturze od faktu stworzenia w miarę potrzeby korzystać bę­
świata.
dziemy.
Ofiary złożone na Zakład w Pawlikowicach.
JW P . Księżna Adamowa,Czartoryska
W r. 20 -zł., JW P . Jadwiga Stasińska
Tez. 2.zł., Ks. Prob. Hubner M. Wisła 10
zł.* JW P . Dr. Adam Kroebl Tom.
L. 5 ,zł., JW P . A. Malinowski Woż.
1 zł., JW P . Agr. Dyp-1. W. Skotnicki
Nw. 1 zł., Ks. Jan Ohołoński St. 1 zł.,
JW P . Personel Drukarni „Powściągli­
wość i Praca“ Kraków 20 zł., JWP.
Piotr Jękut Mircze 1,20 zł., JWP. Dr.
Wojciech Żułowski Gis z. 3 zł., JWP.
Janusz Dębicki Wr. 1 zł., JWP. Stani­
sław Gabryszewski Tr. 1 zł., Ks. Jan
Palka Por. Usz. 3 zł., JWP. Adam
Słabiński Mircze. 1 zł., Ks. Euzebjusz
Brzżeziewićz Wr. 20 zł., PT. Zrzeszenie
kekarzy Weterynaryjnych w Tarnopol.
20 zł., JW P . Zofja Żółkiewska Wr.
1 zł., JW P . Edmund Drozd Wr. la ł.,
JW P . Dr. Sabina "Dębowska Wr.
5 z!.,- JWrP. Mr. M. Kawski, Sn. 2 zł.,
24
JWP. Ludwik Zangl, BI. 1 zł., JWP.
Marja Dąbrowska, Wr. 10 zł., JWP.
Mikołaj Ostaszewski, Mircze 5 zł.,
JWP. Piotr Drzewiecki, Wr. 5 zł.,
JWP. Zygmunt Dobrowolski, Wr.
2 Ł JWP. Płk. Otton Czuruk, Wr.
10 zł., JWP. Michał Boruciński,' Wr.
1 zł.7 Ks. Proboszcz Parafji Zawada
50 zł,, JWP. K. Zwierzycka In. 5 zł.,
JWP. Helena Dorabrolt, Wr. 1 zł.,
PT. Bank Akceptacyjny, Wr. 10 zł.,
JWP. Aleksander Szulc, maj. Nap.
10 zł., JWP. Jan Józef, Rz. 5 zł.,
JWpP. Dr. Sobiech maj. Rudki 7 zł.*
JWP. Janina Jacynowa, Pasieki; 1. zł.,
PT. Dyr. Państw. Gimn. w Buczaczu
3,HO zł., JWP. Józef Rokosz, Brz.
1 zł., JWP. Dr. Zawrotniak, Czr. 1,
JWP. K. Fedorowski, Lw. 1 zł.,
JWP. Zygmunt Mielęcki, Bsz. 1,50
zł,, JWP. Wł. Damniczak, Wr. 1 zł.,
JW P . Dr. Bogusław Dąbrowski, Wr.
2 z ł, PT. Majętność Morocz.yny “Ost.
2 zł., JW P. Władysław Daniele^
2
z3L JW P . Jan Kowalski maj. AVr. 1 zł., JW P. Tadeusz B orkoW ^ >
Bielsk. 1 zł., JW P . Jan Dałkowski,
Wr. 50 zł.,. JW P. Dr. Jan (F.
Wr. 2 zł., JW P . Stanisław Żołędownowski,, Wr. 10 zł., JW P.
„fC,
ski„ Kam. 3 zł., JW P. Dr. Helena
Bialiki.ewicz, Kr. 1 zł., JWP- R o n ._
Zakrzewska. AArr. 5 zł., JW P. Ta­
Czanderna,, Wr. 2 zł., JAVP.
deusz Czechowicz. Wr. 1 zł., JW P.
mierz Daszkiewicz, Wr. 1 zł., J
*
M. Adamczewski. Wr. 1 zł., JW P.
Emil Brzozowski, Wr. _ 2 zL,
•
Preibisz Anna0 Tor. 1 zł., JW P. Z.
Państw. Ginin. M. J- Piłśudsk.,
^
Czarnecki, Wr. 2 zł., ;JW P. Gen.
1 zł., JW P. Józef Zieloiiacki, om •
Józef Burhardt, Opalenie 5 zł., "J WP.
3 zł., :? w p . Bolesław .Kwieciu ^ ■
Gen. Gustaw Orlicz-Dreszer, W t.
Łuck 2 zł., JW P. Marja
‘5 zł., JW P. Jadwiga Ciumdziewicka,
Zakop. 5 zł., JW P. B. Lisowski,
'Wr. 2 zł., JW P. Michalina Dębicka,
1 zł., JW P. Henryk Czarnecki,
•
Wr. 5 zł „ JW P. Celina i KI. Droż1 zł., JAArP. Bronisław Duda, vv- •
dzyńskie, Wr. 2 zł., JW P. Marja
2 zł., JAArP. L. Czerniak, Wr. 3
Kor pińska, Miniatycze 20 zł., .JW P.
JWP. Dr. J. Dąbrowski, Wr. 1 ^
•A. Jacuniską, Wydżno 1 |z|, JW P.
JAArP. Dr. Józef 'Wierzbicki, u imKlemens, Łaski Tucli. 1 zł., JW P.
1 zł., JWP. Aleksander ŻołędziomTeodor Pozorski, Tucli. 1 zł., JW P.
ski, K j. 2 zł, JWP. Czesław'Da^ ko w
Tadeusz Morstini, Strz. 3 zł., JAA^P.
ski; W t. 2 zł, JAVT. Henryk Żeli­
Leonard Cybulski, Wr,. 1 zł., ’PT.
chowski,, Wr. 5 zł, JWP. Ja 111 ‘
Zarząd Gł. Dóbr i Int., .Księstwa
Czerkiewiczowa„ AArr. 2 zł, -J
*
Czartoryskich, Wr. 20 zł., JW P. Inż.
MeLanja Dobiecka,, Wr. 1 żł-, J ^
*
Zeclienter, Jaworzno 2 zł., Ks. KroFranciszek Podzimski, Br z. sl.^
pilewski,. Pop. Bisk. 1 zł., JW P.
JW P. Jan Brym, Wr, 2 z ł, :J w x .
Not. Bohdan Stasiński, Tez. 2 ‘zł.,
Władysław Jelski,, Rak. 2 z ł, ijV *
JW P. Dr. Aleksander Dubieński, Wr.
Rudolf Bobrzański* Kr. 2 zł., J ^ *
Teresa Tyszkiewieżowa- Ld.
z
Gdzie koń ?
■
AR TYSTYC ZN E:
POCZTÓWKI WIELKANOCNE
Wydaliśmy świeżo w pięciu rodzajach artystyczne, wielo­
barwne pocztówki wielkanocne.
Każdy nabywca tych pocztówek składa temsamem o f i a r ę
na nasze zakłady sieroce.
Cena
pocztówek:
z przesyłką. —
1
10 sztuk 1 — zł. wraz
Przy w i ę k s z e j
i l o ś c i rabat.
D r u k a r n i a „Powściągliwość i Praca”
Kraków, Kazimierza Wielkiego 95, tel. 166-40.
Adres Redakcji i Administracji:
PAW LIKOW ICE, P. WIELICZKA, ZAKŁAD WYCHOWAWCZY
Pod tym ad resem n a le ży przesyłać artykuły, sprawozdania,
materjały do różnych działów, listy i t. p.
Rękopisów Redakcja nie zwraca, lecz ważniejsze przechowuje.
Prenumerata
Cena
roczna w kraju zł. 2*20, kwartalnie 60 gr.
pojedynczego egzemplarza 25 gr. — zagranicą 4 zł. p.
Wszelkie wysyłki pieniężne należy przesyłać cztkiem do P. K. O’
w Krakowie na konto Nr. 404.854.
W y d a w c a : Zakład Wychowawczy w Pawlikowicach.
Redaktor odpowiedzialny: Ks. S t a n i s ł a w Kot.