Pobierz w pdf - CzytajZaFree

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFree
Połączone naczynia
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
kamasznik50
Za oknem siarczysty mróz, wiatr popłakiwał, co chwila chłostał nagimi gałęziami zmrożone
niebo. Słońce zawisło czerwoną kulą na horyzoncie. Wydawało się, że za chwilę spadnie z
brzękiem tłuczonej lampki, gdzieś za widnokrąg.
Łucja siedziała na bujanym fotelu. Wpatrzona w okno, wsłuchana w swój ból – przenikliwy,
budzący niepokój. Wiatr znowu zajęczał, słońce zeszło niebezpiecznie nisko. Wiklinowy fotel
zaskrzypiał gderliwie. Ból się nasilił. Wtedy kobieta pomyślała, że chyba nie urodzi swojego
dziecka, prędzej umrze.
Pokój wypełnił się cichym mrokiem, czujnym szeptem zza drzwi, okrągłym, rześkim
zapachem pomarańczy. Skąd te pomarańcze? Słońce? – spadło. Ból przykleił się do krzyża,
miażdżył kręgosłup, rozrywał. Wtedy narodziła się Marianna.
- Stało się tak – pomyślała Łucja – że cały świat narodził się jeszcze raz. Załkała. Ze
szczęścia i z poczucia wielkiego osamotnienia. Tak, jakby nie było przy niej męża, ani
przyjaznej lekarki. Tak, jakby jej matka nie pytała co chwilę: Jak się czujesz córeczko? W tej
chwili była tylko ona i jej maleńka Marianna.
Marianna była dziwnym dzieckiem. Cichym i łagodnym. Kiedy budziła się ze snu, szeroko
otwierała granatowe oczka (które z każdym dniem stawały się coraz bardziej błękitne) i
uśmiechała się leciutko, jakby znała wszystkie tajemnice świata. Nie dzieliła dnia, jak inne
niemowlęta, na cząstki krzyku, zniecierpliwienia i snu. Pachniała ciepłym mlekiem i
rumiankiem. Łucja nieraz przyglądała się córeczce, kiedy ta spała. Odczuwała wtedy
zachwyt i niepokój. – Kiedyś byłam tylko ja, niepowtarzalna – myślała wówczas. - A teraz,
ktoś tak maleńki i jeszcze daleki od doskonałości, ma moje oczy, usta, nos. Wtedy Marianna
otwierała oczy, jakby w ogóle nie spała. Patrzyła na Łucję przenikliwie, surowo.
Czas szybko zmieniał kalendarze. Marianna nauczyła się siadać, stać, samodzielnie jeść
łyżeczką. Zarysowała kredkami swój świat, stłoczony na powierzchni białych kartek.
Wytańczyła wszystkie słyszane melodie. Łucja była dumna z tego, że jej córka tak pięknie
się rozwija. Tylko jedna rzecz napawała ją niepokojem. Rówieśnicy Marianny wypowiadali
pierwsze zdania, a ona milczała jak zaklęta.
Psycholog powiedział, że dziecko kiedyś samo się odezwie. Przecież rozumie, co się do
niego mówi, dobrze słyszy, nie ma wad narządu mowy. Pocieszył, że każde dziecko ma swój
własny czas. Łucja postanowiła pielęgnować w sobie cierpliwość.
Marianna ciągle milczała. Jej rówieśnicy chodzili do przedszkola, potem do szkoły. Ona
nauczyła się pisać, grać na fortepianie i nie wypowiedziała ani jednego słowa. – Powiedz coś
wreszcie – prosiła Łucja. Czuła, że rozpacz odbiera jej mowę, słowa więzną gdzieś w gardle.
Strona: 1/2
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– Dlaczego nie chcesz mówić? Jesteś jak nie z tego świata. Przecież jestem twoją matką!
- Jestem – usłyszała w odpowiedzi. To nie było wyraźnie wypowiedziane słowo. Raczej szept,
szelest. Czy to powiedziała Marianna? Łucja spojrzała badawczo na córkę. Ale jej usta były
jak zwykle miękkie i nieruchome. Żadnego grymasu, ledwie widocznego drżenia warg, które
by mogły odczuć membranę wypowiedzianych głosek.
Od tej pory, co rusz zdarzały się takie sytuacje, że Łucja nie wiedziała, co było złudzeniem,
a co prawdą. Gdyby ktoś zapytał ją wprost, czy Marianna mówi, nie potrafiłaby
jednoznacznie odpowiedzieć. Nieraz wydawało się jej, że córka odzywa się do niej zwłaszcza
wtedy, gdy sama próbowała rozstrzygnąć własne życiowe dylematy. Ale z drugiej strony
nigdy nie była pewna, czy to nie jest projekcja jej marzeń. Słyszała, bo chciała słyszeć. Na
szczęście Marianna dobrze opanowała sztukę pisania. Córka i matka pisały do siebie listy,
obdzielały się wyrazami czułości spisanymi na karteluszkach. Rozmawiały kaligraficznie.
Łucja zrezygnowała z walki o głos Marianny. Spokorniała. Przestała czekać choćby na krzyk.
Kiedyś zauważyła, że Marianna staje się coraz bardziej podobna do niej. I nie chodziło tu
bynajmniej o podobieństwo fizyczne. To prawda – miała te same kasztanowe, kręcone włosy,
te same niebieskie oczy zawsze leciutko zmrużone, te same duże, jakby nadąsane usta. Ale
podobieństwo dotyczyło również innych cech. Córka i matka żyły tym samym życiem.
Nawet jeśli były daleko od siebie, przeżywały te same rozterki, chorowały na te same
choroby. W tym samym czasie płakały i się śmiały. Pismo Marianny coraz bardziej było
podobne do jej własnego. Łucja często się zastanawiała, skąd córka znała jej własne słowa –
wytrychy, jej własny sposób widzenia świata. Czasami miała wrażenie, że ona i Marianna są
jak połączone naczynia. Jeśli jedno będzie puste, drugie wypełni się.
Ogarniał ją lęk. Poczucie zatracenia. – A może mnie już nie ma. Może nigdy tak naprawdę
nie było – pomyślała. Akurat dzień wdarł się jaskrawym blaskiem do sypialni. Kropelki potu
raniły chłodem wygrzane we śnie plecy. Otworzyła okno. Ranek pachniał bzem, ale słodki
zapach nie przyniósł Łucji ukojenia. Tej nocy miała męczący sen. Była jak cień Orfeusza.
Błądziła. Szukała swego miejsca w życiu. Nie mogła znaleźć domu, ani bliskich jej ludzi. A
kiedy wreszcie odnalazła znajome kąty, ktoś spytał ją wprost: Kogo szukasz, Marianno? Ja
jestem Łucja – krzyknęła i obudziła się.
Któregoś dnia spojrzała w lustro. Zauważyła, że czas bezlitośnie ją odbarwił. Włosy
zmatowiały i posiwiały. Oczy zszarzały. – Zaczął się czas odchodzenia – pomyślała.
Zastanawiała się nad swoim życiem. Czuła ból, że za szybko przeciekło między palcami.
Roztrwoniła je na drobne sprawy, mikro – zmartwienia, hurra – kłopoty. Zapłakała. Łzy
czarne od tuszu popłynęły koleinami zmarszczek. – Nieśmiertelność nie istnieje –
powiedziała głośno. Pomyślała o tych, którzy odeszli. O mężu, który nigdy jej nie rozumiał, o
matce, która od lat przygotowywała się do życia po śmierci. Zastanawiała się nad tym,
dlaczego właśnie ona musiała doświadczyć samotności w tłumie. Nie pojmowała też sensu
życia. Moi bliscy odeszli, no i co? – zapytała lustra. – Kim są teraz? Ziemią? Trawą? Ziemią,
która pamięta ślady ich stóp? Blaknącą fotografią? Nie ma nieśmiertelności – warknęła.
Naprawdę była zła na siebie i cały ten obcy świat. Pełna nienasyconego buntu,
niepogodzenia.
Siedziała na bujanym fotelu, wpatrzona w okno. Jej serce rosło, wypełniało niepokojącym
tętnem klatkę piersiową. Dławiący ból sięgał za mostek. Za oknem mróz całkiem wystudził
niebo. Czerwona kula wisiała niebezpiecznie nisko. Jeszcze chwila – pokój wypełni się
mrokiem. Łucja poczuła rześki zapach obieranych pomarańczy. – Właściwie mnie nie ma –
pomyślała. – Jestem – usłyszała. Zobaczyła twarz Marianny. – Jestem twoją
nieśmiertelnością, mamo.
Strona: 2/2
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl