ściągnij - Beezar.pl

Transkrypt

ściągnij - Beezar.pl
październik I NEON I
NR
5 2011
PAŹDZIERNIK
OD REDAKCJI
MARTA FORTOWSKA
Zewsząd uśmiechali się do nas sympatyczni panowie i równie miłe panie.
Po ulicach krążyli kandydaci najróżniejszych partii, zapewniając o swoich najszczerszych chęciach i dobrych zamiarach. Każdy ze słowami na ustach "czego
to on nie zrobi". Taka karma, że żaden nie powie, co zrobił źle.
Nam daleko do polityków (którzy może budzą większe kontrowersje niż
literatura), więc my powiemy. Przede wszystkim chcielibyśmy wytłumaczyć
pewną niejasność, która pojawiła się w numerze wrześniowym. Dla tych, którzy
z tematem nie byli bliżej zapoznani dziwnym mogło się wydać, że w rubryce pt.
"Ocalić od zapomnienia" pojawił się JANUSZ Kofta, nie JONASZ. Otóż Jonasz
Kofta był to pseudonim artystyczny Janusza Kafty, my jednak zestawiliśmy jego
prawdziwe imię z nazwiskiem z pseudonimu. Drugim niedopatrzeniem jest zdanie ze wstępu, które brzmiało: "By nasze życie (...) było prostą kreską mają pod
sobą kropkę", a powinno brzmieć: "By nasze życie (...) było prostą kreską mającą pod sobą kropkę". Za powyższe niezgodności oraz te, których nie udało nam
się dostrzec i tu przytoczyć - przepraszamy.
Nakład: 150 egz.
REDAKCJA
Redaktor naczelna: Marta Fortowska
Skład: Katarzyna Dobucka
Okładka: Dawid Zawadzki
Grafiki: Aga Krzyżak, Grażyna Kożuchowska, Andrzej Bandoch
Korekta: Tomasz Dziamałek
Redaktorzy: Piotr Charchuta, Dominika Chruścicka, Natalia Durszewicz, Tomasz
Dziamałek, Katarzyna Dobucka, Paulina Dzwooczak, Hanna Engel, Marta Łoboda,
Wojtek Nowak, Kasia Ostaszkiewicz, Karolina Rakowska, Ola Rulewska, Szymon
Szeliski, Sebastian Walczak
Kontakt e-mail: [email protected]
Druk: "RAFGRAF" - usługi biurowe, Rafał Tonder, l. Chodkiewicza 21, 85 - 093, Bydgoszcz, tel. 514 529 032
www.grupa-neon.blogspot.com
www.inkaustus.pl
www.facebook.com/grupaneon
2 I NEON I październik
PROZA
MIĘSO
MARTA FORTOWSKA
MIĘSO (tytuł roboczy)
Didaskalia w scenariuszu to ogólne wytyczne, wskazówki mające na celu jedynie
przybliżenie całokształtu pokazu.
WSTĘP:
Przed wejściem na salę każdemu z widzów (w miarę możliwości) przypięta zostaje plakietka z rodzajem mięsa
(wołowina, baranina, cielęcina, dziczyzna,
jagnięcina, konina, wieprzowina)
jesteś dobrze zapowiadającym się młodym pisarzem albo aktorem.
CZĘŚĆ 2:
Wyświetlona zostaje projekcja, przedstawiająca czyszczenie narzędzi do aborcji,
dźwięk wody lecącej z kranu.
M: Nie możesz tego zrobić.
N: Mogę.
M: Nie możesz.
N: Mogę i zrobię.
CZĘŚĆ 1:
Przed rozpoczęciem części pierwszej
wyświetlony zostaje materiał o wpływie
papierosów na organizm człowieka - typowy film edukacyjny z okresu lat 90. puszczany w szkole na lekcjach biologii.
A: Cześć, masz papierosa?
B: Mam.
M: Masz to w sobie, to tak, jakbyś zrobiła
to samej sobie.
N: Mówisz „to”, więc nawet nie uznajesz
jego istnienia. Jak mogę zabić coś, co
nawet jeszcze nie ma kształtu?
M: Ale jest. Nie musi mieć kształtu, żeby
być. Nie zrobisz tego, nie możesz.
B: Dam. (daje mężczyźnie papierosa,
którego ten zapala)
N: Mogę i zrobię, zrobię, zrobię, zrobię;
mogę, mogę, zrobię, mogę, mogę, ę ę ę ę
ę (staje sztywno, nieobecnym wzrokiem
patrzy na jednego z widzów, „wyrzuca” z
siebie samogłoskę „ę”)
A: A ty nie zapalisz?
M: Przestań.
B: Nie. Rzucam. (wyjmuje z kieszeni gumę
do żucia na kształt papierosa, w całości
wkłada do ust, przeżuwa)
N: Nie.
A: A dasz?
A: To dobrze, taka ładna dziewczyna,
szkoda cię na papierosy.
B: Wydaje ci się, to przez ten dym.
A: Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?
B: Jedyną rzeczą, jaką możesz mi zrobić,
to chyba tylko dziecko. Pod warunkiem, że
M: I będziesz patrzeć, jak ktoś wyciąga to
z ciebie i nie pomyślisz, że mogłabyś trzymać to w ramionach, a zamiast tego to
leży na metalowej tacy?
N: Nie. Pomyślę, że wszyscy jesteśmy
mięsem. „To” też. Skończmy już tę rozmowę. Jesteś głodny? (przed nią stół, przez
całą scenę rozbija kotlety)
CZĘŚĆ 3:
październik I NEON I 3
K: Żartowałam wtedy. Nie miałeś wyciągać ze spodni swojej czarodziejskiej
różdżki.
mię-so Ćwiar-to-wać mię-so" etc.)
"Płonąca żyrafa" S. Grochowiak
L: Przecież sama chciałaś.
„(...)
Bo życie
znaczy:
K: Moje poczucie humoru nigdy nie miało
się najlepiej.
L: Chodź, zrobię ci kolację.
K: Nie jestem głodna; ty jesz tylko mięso.
Nie jem mięsa.
L: Od kiedy?
K: Od dziewięciu miesięcy. (układa na
głowę mężczyzny, jego barki i resztę
ciała mięso przygotowane w poprzedniej
scenie)
ZAKOŃCZENIE:
Wszystkie trzy pary wychodzą, rytmicznie
wykrzykują sylaby wiersza ("Ku-po-wać
4 I NEON I październik
Kupować mięso Ćwiartować mięso
Zabijać mięso Uwielbiać mięso
Zapładniać mięso Przeklinać mięso
Nauczać mięso i grzebać mięso
I robić z mięsa I myśleć z mięsem
I w imię mięsa Na przekór mięsu
Dla jutra mięsa Dla zguby mięsa
Szczególnie szczególnie w obronie mięsa
(...)"
PROZA
WIECZÓR AUTORSKI
W BYTOMIU
SEBASTIAN WALCZAK
A najchętniej to bym komuś wypierdolił! Siedzimy przy obiedzie, patrzę na
nią, potakuję i myślę, że kompletnie nie
wiem, o co jej chodzi.
- To z poczty. Mają coś do nas,
przejdę się na spacer po obiedzie. Pozmywasz?
- Nie. Kup cztery piwa, muszę się
zalać i odpisać na listy. Dobra, pozmywam.
- Poczekaj, posiedźmy trochę
razem. Stęskniłam się za tobą, wiesz?
Zrobić ci kawę?
- Tak.
- Słodzisz?
- Nie.
- Ze śmietanką?
- Tak.
- Ile łyżeczek cukru?
- Zero.
- Zapomniałam, że nie ma kawy.
Kup po drodze.
Została pisarką później niż ja
zostałem jej mężem. To był fatalny interes, na którym najwięcej straciłem, nie
wkładając w przedsięwzięcie złamanego
grosza. Teraz jest świeżo po trzeciej
publikacji i objeżdża większe, mniejsze,
średnie i średnio większe (a te właściwie
ze szczególnym upodobaniem – ją tam
chcieli i ona chciała, ogólna obopólna
chcica) miasteczka, promując najnowszą
książkę. Poprzednia książka stała się
bestsellerem i to mnie zgubiło. Wystawiła
mój „spokój ducha & życiowy marazm” na
Allegro za 1 zł, Kup Teraz, tanio, okazja,
wyjątkowy egzemplarz, a ja nawet nie
mogę wystawić negatywa, bo mnie wypierdoli z domu. Ja też nie byłem bierny,
nieświadomie zamieniłem swój status
męża na męża swojej żony.
Wracając do wcześniejszego
wątku – obiad zrobiłem ja, ona tylko podgrzała. Sukces, kartonik w górę, idzie
dupa po kole publiczności z kartonikiem
formatu A3 z napisem APLAUZ. Ha.
Tym razem sos jest nadzwyczajny, nigdy nie wiedziałem, jak go naturalnie zagęścić, Google jest bogiem.
- I wiesz, ten, jak on skończył
czytać ten wiersz, to wyciągnął z kieszeni
wewnętrznej marynarki, a taką fajnie miał
skrojoną, sportową, wódkę, ale nie piersiówkę, tylko taką normalną; i ten, wypił
przy wszystkich duszkiem. Ja najpierw
myślałam, że to woda, bo wiesz, kto tyle
wypije na raz, ale jak po chwili zesztywniał, oczy mu wyszły na wierzch, to już
wiedziałam, że nie. I, słuchaj, wstaje z
tego stołu, a był nakryty takim zielonym
płótnem jak na wyborach, i wstaje, i ten
stół, nie uwierzysz, kurde, pociągnął go,
bo on nadepnął... Kurwa, ktoś dzwoni do
drzwi?
- Nie, to telefon.
- Nie, nie odbieram, ja też chcę
posiedzieć w domu, nie ma mnie dla
nikogo, a ten… o czym ja mówiłam? Aha.
I jak nadepnął, to to sukno się ściągnęło i
przewróciło wszystko, co było na stole, a
on się wkurwił, że zalał swój tomik; jebnął
go w publiczność, a wierz mi, zabijali się
październik I NEON I 5
o niego, nawet podarli tytułową stronę, a
potem strącił ręką ten cały burdel na publiczność. Wszyscy byli zachwyceni, a ja
tak się śmiałam, że, a byłam już nieźle
napita, bo ja byłam trzy osoby przed nim,
no, że i słuchaj uważnie… porzygałam się
na plecy dyrektora Domu Kultury. I wszyscy to widzieli! I zrobili zdjęcie! Wypierdolił mnie przez drzwi! Fotografowali! Ale
fajny skandal, wcale tego nie chciałam!
Rechotała strasznie, nie sama, a
między zębami tańczyły filuternie resztki
mięska mielonego. Telefon cały czas
dzwonił.
- Krwią nie rzygałaś, tak jak ostatnio? - martwiłem się, w końcu to moja
żona.
- Nie, ale, kurwa, jadłam jakieś
paskudztwo przedtem, sama nie wiem,
może to mi zaszkodziło?
I dzwonił.
- Aaaa, to nie piłaś na pusto? Nie, no co ty, ej. Dali jakieś zakąski,
smaczne, cośtam-cośtam z serem i popiłam malibu.
- A jakiego koloru wyrzygałaś
najwięcej? Mówią, że to, co przeważa,
najbardziej zaszkodziło.
I dzwonił
- No, białego było dużo, ale takiego szarobiałego, całe plecy miał w rzygach. Nie śmierdziało, to musiało być
świeże, na pewno malibu.
I dzwonił
- W sumie, jo. Ciężkie to, nie
powinnaś pić takich ciężkich trunków, bo
to muli.
- A facet co na to?
- Nic. Wręczył mi tę marynarkę,
powiedział, że mam mu kupić nową, wypiorę mu dzisiaj, nie będę płacić za chemiczną; mam ją w torbie, nie przespaliśmy tej nocy w Bytomiu, bo dyro Domu
Kultury powiedział, że mamy się wynosić
w pizdu; zapakowałam ją do torby, mam
nadzieję, że nie pobrudziła innych rzeczy,
przynajmniej nie aż tak bardzo. W pizdu
pisze się razem czy osobno?
- Dziękuję, najadłem się niesamowicie, a ty?
- Pyszne, muszę cię częściej
zostawiać w domu, masz talent kochanie
6 I NEON I październik
– wstała od stołu, częstując słodkim buziakiem.
Dzwonił nadal. Jakiś twardy zawodnik.
- Odbierz.
- Nie, ty odbierz, powiedz, że
jestem w Bytomiu i zostawiłam komórkę
w domu.
Wykłada mi swoje plany, koncepcje, koncepty, aluzje, zamierzenia autorskie ze szczególnym upodobaniem w tak
przekonujący sposób, że zastanawiam
się, czy nie nawiedziła ją jakaś nowa,
bliżej nieokreślona forma fetyszyzmu.
Nie, żebym miał to w dupie, nie słuchał
jej, tylko po prostu mnie to nie kręci. Nie
znam się na książkach, czytam ze szczególnym okrucieństwem recenzje najsłabszych filmów w Gazecie Wyborczej i to mi
wystarcza. Nie rozumiem tego, co ona do
mnie mówi – niby zdania są logiczne, bo
gdy robię ich metafizyczny striptiz, układają się w jedną całość, ale razem tworzą
dla mnie jakąś abstrakcję szalonych artystów.
KOŁYSANKA
KAROLINA RAKOWSKA
Może coś w tym jest, że ludzie pozbawieni w życiu miłości to właśnie o niej piszą
najczęściej. Może coś w tym jest, że ja pozbawiona w życiu miłości piszę o niej najchętniej. Może coś jest w tym, że opowieści o miłości są najbardziej komercyjne i prymitywne.
Może nawet miłość nie istnieje. Nie, istnieje. Widziałam ją parę razy. Przecież oglądam
wkółko seriale, czytam książki. Obserwuję, jak mój osiemdziesięcioparoletni sąsiad cierpi po stracie żony i z czułością zajmuje się jej ukochaną suczką. Widzę wzrok młodego
chłopaka wpatrującego się bez przerwy w moją przyjaciółkę. Czuję to, co czuje akordeonista do starego instrumentu, który trzyma w rękach.
Piotr. Ma na imię Piotr. Niby zwykłe imię, jednak nie potrafię opisać słowami, co
przychodzi mi do głowy na jego dźwięk. Czuję jego oddech na swojej szyi codziennie
rano, kiedy wydaje mu się, że śpię. A nie śpię. Wiem, jak bardzo mnie pragnie, jednak
zawsze pozwala mi dłużej pospać. Często wybieram mu krawaty, chociaż wiem że zmienia je zaraz po wyjściu z domu. Wiem, że nie lubi, kiedy podbieram mu koszule. Zresztą i
tak wyglądam w nich lepiej. Śmieję się, kiedy on się śmieje i kiedy się nie śmieje, to ja i
tak się śmieję bo wiem, że zaraz mu przejdzie. Ale płaczę też razem z nim. I wybaczam
mu, kiedy nie jest w stanie zjeść mojego ukochanego sushi i obejrzeć po raz tysięczny
ostatniego odcinka „Magdy M”, chociaż zwykle robi to bez zająknięcia. I nawet się nie
denerwuje, kiedy czeszę palcami jego ciemne włosy. Albo siedzę do trzeciej w nocy z
zapaloną lampką, bo muszę się dowiedzieć, kto zabił, chociaż on idzie następnego dnia
do pracy. I akceptuje to, że muszę czasem rozmawiać parę godzin z mamą. Nawet jeżeli
robię to akurat tego wieczora, kiedy on wziął sobie wolne, by posiedzieć ze mną w kinie. I
tylko on potrafi mnie namówić do wyjścia na spacer w deszczu. Tylko dla niego jestem w
stanie rzucić palenie. I tylko z nim potrafię przesiedzieć całą noc na chłodnej podłodze
naszego mieszkania. Tylko jego wzrok doprowadza mnie do szaleństwa i tylko on sprawia, że czuję się piękna z 40-stopniową gorączką. Wiem, jaki jesteś dumny, kiedy wkładam tę zieloną sukienkę przed kolano. I jaki jesteś rozbawiony, kiedy udaję przed twoimi
znajomymi, że wiem, na czym polega obsługa detektora sygnału telefaksowego . Wiem
też, że wiesz, że mnie to wcale nie śmieszy. Doceniam to, że wysiedziałeś dwa tygodnie
w Sopocie, chociaż myślami byłeś w Zakopanem. Pamiętasz, że dwa lata temu zrobiłam
to samo dla ciebie. Dziękuję ci za to, że nie krzyczałeś kiedy rozbiłam wazon twojej babci. Dziękuję za twoje zdenerwowanie, kiedy pierwszy raz powiedziałeś mi „Kocham cię”.
Dziękuję ci za to, że cię mam. Zostań jeszcze trochę ;).
październik I NEON I 7
SZARA SZAROŚĆ
MARTA ŁOBODA
Adalet. Kto? Adalet. Kto? Adalet…
Łzy pieszczące mój martwy policzek.
Krwawiące, suche usta, otwierające się i zamykające na życzenie oddechu.
Serce bijące w rytm obijających się w mojej
głowie myśli.
Przekrwione oczy, opowiadające jedną historię z dwóch różnych perspektyw.
Kocham to… ten posmak czarnej rozpaczy na
sercu.
Wiem, że jestem masochistką.
Umieram.
Umieram od momentu narodzin
i wreszcie ten najgorszy i najdłuższy etap
śmierci zwany życiem się kończy.
Moje ciało zostanie znalezione pod tym przeklętym dębem.
Ale czy na pewno je znajdą?
Czy w ogóle ktoś będzie szukał?
Żaden ze śmiertelników nie widzi, kiedy
chuda dziewczyna skryta pod kapturem pali
papierosa z whisky w ręku, siedząc samotnie
u korzenia ogromnego drzewa, jakby to było
jedyne właściwe miejsce dla jej rozwiniętej
myśli samobójczej, więc nikt nie zauważy jej
braku!
Adalet. Kto? Adalet. Kto? Adalet…
Nie znam.
Nikt nie zna.
Ty znasz.
Nie.
?
Przyszła do mnie we śnie.
Nachodzi cię?
Nie.
?
Napisała mi żyletką na ramieniu swoje imię i
poszła.
Po co to zrobiła?
Żeby ktoś o niej pamiętał.
O kim? O Adalet. O kim? O Adalet…
Tak… to dobry plan. Po mojej śmierci, lecz
przed tym, jak stwórca mnie zabierze, pójdę
do jednego z tych kolorowych śmiertelników
i zmuszę go…
Zmuszę! Zaznaczę swoje istnienie! Zapamiętają mnie jako…
Adalet. Kto? Adalet. Kto? Adalet…
8 I NEON I październik
PŁYTY PAMIĘCI
TOMASZ DZIAMAŁEK
Zaczął szybko przerzucać papiery na
swoim stanowisku pracy. Był bałaganiarzem, ale oczywiście w swoim CV mu-siał
napisać, że jest dokładny, rzetelny itd. Jeśli
tego nie znajdzie, to po prostu nie darują
mu i wywalą na zbity pysk. To najważniejszy przechowalnik, z jakim miał okazję
pracować. Kiedy wyjął go z szuflady i włożył
z płytą do komputera, oniemiał. To nie miało
prawa istnieć, a jeśli istniało było czymś
niestosownym, drwiną z daremnych poszukiwań na-ukowców. Zastanawiał się, czy ma
o tym komuś powiedzieć. Na razie postanowił milczeć i zbadać sytuację, by zoba-czyć,
czy w ogóle warto.
Do tej pory musiał kasować z płyt
wiele informacji; niektóre na skutek złego
przechowywania utraciły część da-nych,
których, niestety, w żaden sposób nie udało
się odzyskać. Wiedział jednak, że najprawdopodobniej był to jakiś błąd odczytu, gdyż
to, co zobaczył na ekranie, było jakimś
bełkotem szaleńca. Wiedział jednak, że
pierwsze, co trzeba zrobić to archiwizacja.
Pracował przy archiwizowaniu danych już
od kilku lat i chociaż może się wydawać, że
to nudna praca, dla niego jednak była
czymś bardzo ważnym, tak że zatapiał się
w niej na wiele godzin, zapominając o świecie, o kawie, o świecącym słońcu. O tym, że
trzeba przerwać pracę informował go ból
oczu – miał dosyć poważną wadę wzroku,
która zaczęła się, gdy skończył dziesięć lat i
tak się z nią zrósł, przyzwyczaił do niej, że
teraz, gdyby ktoś dał mu dobry wzrok, nie
wiedziałby, jak się zachować i poruszać w
tym wyraźnym świecie. W Departamencie
Przechowywania Pamięci było kilka działów
– ważnym działem był Dział Odsiewania,
gdzie po włączeniu informacji pozbywano
się wszelkich zbędnych wiadomości – jak:
jadane często posiłki, twarze spotykanych
ludzi, brzmienie ich głosu. Zostawia-no
natomiast informacje naukowe, gdyż to one
przecież miały doprowadzić wreszcie do
ostatecznego sukcesu, który pozwoliłby na
ewakuację z Ziemi.
Ziemia pustynniała. Dziś przypominała spaloną słońcem skórę, z odchodzącymi
gdzieniegdzie płatami gruntu. Słońce świeciło oślepiającym blaskiem i było już o trzydzieści procent większe niż jeszcze miliard
lat temu. Na szczęście odpowiedzialni za
archiwizację danych oraz inni pracownicy
departamentu umieszczeni byli w specjalnej
szklarni, któ-ra imitowała warunki na Ziemi
sprzed miliarda lat. Były tu więc bujne rośliny, kilkanaście gatunków zwierząt i nawet
nie-bo udało się zrobić niebieskie, co było
wielkim osiągnięciem. Takich szklarni było
na Ziemi jeszcze kilkadziesiąt tysięcy. W
każdej z nich umieszczono po tysiącu ludzi,
którzy mieli pracować nad różnymi projektami. Byli to jedyni mieszkańcy Ziemi. Reszta
została zarchiwizowana na płytach; pamięć
ich mózgów została wyabstrahowana, ciało
natomiast wy-rzucone w Kosmos. Prześledzić myślenie tylu ludzi (do tego momentu
zachowano już około miliarda mózgów,
dalsze prace posuwały się w miarę szybko)
nie było wcale prostą sprawą. Spośród
miliarda około dziesięciu tysięcy mózgów
zarchiwizowano w postaci specjalnych płyt,
resztę nieważnych informacji o spotykanych
osobach, przeżyciach i innych rzeczach po
prostu kasowano.
Przeczytał już tyle płyt, które po wyjęciu z głowy trafiały najpierw do Działu Wyodrębniania, by potem znaleźć się
w Archiwizacji, że wiedział, że ludzie są w
zdecydowanej większości idiotami, wierzącymi w największe brednie; zadowalającymi
się byle czym. Przez te wszystkie lata nic
się nie zmieniło. Gdy jego pierwotne ciało
umarło, mózg został pobudzony specjalnym
stymulatorem i przeniesiony do innego
październik I NEON I 9
ciała. To już jego któraś tam z milionów
powłoka. Stracił rachubę. Wiedział tylko, że
jego mózg jest podtrzymywany przy życiu
nie tylko przez to, że dostarcza mu tlen, ale
rów-nież poprzez wbudowaną maleńką
płytkę wielkości milimetra kwadratowego,
która produkowała impulsy elektryczne.
Sam czasem nazywał siebie zombiem, a
znajomi nie wiedzieli, dlaczego to robi. A 11
nie mógł o tym nikomu powie-dzieć i dręczyło go to okrutnie. Wielokrotnie musiał gryźć
palce, by się nie wygadać. Ciążyło mu to –
jednak nie na tyle mocno, by jakoś obrzydzić mu życie. Było to coś w rodzaju upierdliwej ćmy, która nie może się zdecydować,
czy wylecieć przez okno w ciemną noc, czy
spłonąć w blasku świecy; wtedy po prostu
starał się zasnąć i w większości przypadków
to mu się udawało.
Jego znajomym w projekcie był Q 4,
który zajmował się obsługą lotów międzygwiezdnych. Do jego zadań należało takie
przygotowanie lotu, by umieszczone w rakiecie ciało dotarło w miarę szybko do wcześniej wyznaczonego miejsca. Z ciałami
postępowano różnie: albo wysyłano je w
kierunku gwiazd, pozwalając im spłonąć,
albo po wyniesieniu w Kosmos porzucano
szczątki gdzie bądź. Nie był to brak szacunku dla zwłok – przeciwnie zamiast ograniczać je do ziemi lub prochu, pozwalano im
tak długo wędrować w przestrzeni kosmicznej, aż staną się pyłem. Była to więc nie
tylko wędrówka razem z Ziemią dookoła
Słońca, ale po raz pierwszy trwałe oderwanie się od niej; sięgnięcie gwiazd, o którym
marzyli moraliści, muzycy, poeci.
Q 4 nienawidził swojej pracy. Wybierając kosmonautykę, popełnił błąd, którego
już nigdy nie można było naprawić. Jak
dobrze mieli żyjący kiedyś ludzie! Mogli
popełniać błędy do woli, bo dopóki żyli,
zawsze była szansa, że czegoś się na ich
podstawie nauczą. W nieprzyjaznym świecie miliard lat później było to już niemożliwe.
Raz dokonany wybór deter-minował wybierających na wieczność, a przynajmniej bardzo długą nieskończoność – do momentu,
gdy maleńka płytka nie ulegnie awarii albo
po prostu nie przestanie działać. Osiągnięcie niby-nieśmiertelności było prostsze niż
to na-szym przodkom się wydawało; jednak
życie jako ktoś taki wcale nie było błogosławieństwem. Aby przytłumić lęk przed takosamością egzystencji, stację A wyposażono
w cukierki odrętwienia, które aplikowano
10 I NEON I październik
wszystkim obecnie żyjącym na niej ludziom.
Było to konieczne, gdyż inaczej doszłoby do
ich samounicestwiania się, bo któż chciałby
żyć wiecznie i powtarzać samego siebie
wiele tysięcy razy; być odbiciem w lustrze
rzeczywistości, bo któż chciałby poznać
siebie do końca? Było to niebezpieczne.
A11 prawie się to udało, ale na szczęście
zareagowano w porę i po raz pierwszy zaapli-kowano mu cukierek odrętwienia. Wtedy
myśli gdzieś odeszły. Był skupiony na pracy,
ale nie myślał o samym sobie, o tym, co
odkrył w zakamarkach swojej pamięci. Była
to żmudna praca. Sprawdzenie siedmiu
miliardów płyt, wyrzucenie marzeń i snów,
które są niekoherentne, przejrzenie widoków zarejestrowanych w mózgach, wybór
najciekawszych, usuwanie reszty. Poza tym
do jego obowiązków należało także przenoszenie danych o kulturze, światopoglądzie,
wierzeniach. Wtedy praca sprawiała mu
najwięcej satysfakcji. Zatęsknił do tego
świata sprzed miliarda lat, do tej różnorodności, do śpiewów buddyjskich mnichów, do
bezgłośnie poruszającej się po rzece łodzi
pełnej ryb, do bólu pleców, zmęczenia i
zadowolenia osiąganego w prosty sposób –
bez żadnych pigułek. Jak wiele straciliśmy –
my ocaleni. Czy nie lepiej by nam było pogrążyć się w ruinach, w zgliszczach świata,
po prostu odejść z pozostałymi ponad sześcioma miliardami ludzi? Tak, to byłoby
proste. Ale przecież ocaleliśmy, by dawać
świadectwo o tym, co istniało kiedyś, by to
zachować dla innych istot już nie na Ziemi,
ale na Junonie – nowej planecie odkrytej
niedawno w gwiazdozbiorze Bliźniąt, krążącej wokół Polluksa – czerwonego olbrzyma,
który niewiele zmienił się przez ten miliard
lat.
Czy Q4 chciałby zamieszkać na Junonie? Zastanawiał się nad tym wielokrotnie i
stwierdził, ze nie. Podróże między-gwiezdne
i tak nadwyrężały jego słabe zdrowie psychiczne; po zwykłych rejsach na odległość
roku świetlnego musiał być zamykany w
izolatce na tydzień, bo nie panował nad
sobą, a cóż dopiero podróżować dwieście
razy dalej.
Q4 i A11 byli kiedyś kochankami.
Zamierzchłe to czasy, gdy cała sfera seksualna była jedną z najważniejszych ludzkich
cech. Spychana i demonizowana przez
wszystkie istniejące wtedy systemy wierzeń,
odsądzana od czci i wiary. Dziś jest tylko
wspomnieniem – jak i inne z poprzedniego
świata. Q4 i A11 pracują w różnych departamentach i nic o sobie nie wiedzą, bo w setkach milionów mózgów, które mieli, zgubili,
swoją tożsamość. Dziś są posłusznymi
robotami, które będą istnieć dopóty, dopóki
nie wykonają zadania – skatalogowania
mózgów wszystkich mieszkańców Ziemi
sprzed miliarda lat, a zajmie to prawie tyle
czasu, żeby zdążyć przed ostateczną zagładą – pochłonięciem Ziemi przez rozrastające
się Słońce. Wtedy i oni zostaną unicestwieni, i cała baza. Na Junonie natomiast rozpocznie się nowy etap, tamtejsze istoty
postarają się napisać swoją wersję historii,
bogatsi o doświadczenia Ziemian, nie popełnią tych błędów, jakie oni czynili. Głęboko w
to wierzę.
Mózg sto milionowy czterdziesty
pierwszy. Kiedy pobudzając go impulsami
elektrycznymi, zobaczył, co powoli za-czyna
pojawiać się na ekranie jego komputera,
oniemiał... Była to koncepcja wszystkiego
tak bardzo poszukiwana przez naukowców.
Ten człowiek – zwykły i przeciętny obywatel
Bhutanu, zajmujący się na co dzień wypasem owiec i pi-saniem wierszy w języku
dzongka – doszedł do niej po pewnej kontemplacji, kiedy zagoniwszy swe zwierzęta
do zagrody, zmęczony, ale szczęśliwy położył się do zbitego samodzielnie łóżka.
Wstawszy rano, jak zwykle umył się
w płynącym obok jego domu górskim strumieniu i wypuścił owce na hale, a sam
usiadł na jednej ze skał i zamknął oczy,
pogrążając się w buddyjskiej kontemplacji. I
wtedy przyszło olśnienie. On – prosty człowiek, żyjący kiedyś w innym kraju, ale szukający szczęścia, jakiegoś pokoju z sobą
samym, jakiejś harmonii z przyrodą, jakiegoś prostego zajęcia, które dałoby mu satysfakcję i pozwoliło znaleźć wreszcie tę wewnętrzną ciszę – doznał jedności. Zdał sobie
sprawę, że koncepcja istnienia cząstki elementarnej jest błędna, gdyż w każdej milisekundzie dochodzi do nieskończonej ilości
październik I NEON I 11
podziałów cząstki na coraz drobniejsze
elementy, w jakimś tam czasie nowe cząstki
po prostu przestają się pojawiać, co nie
znaczy, że osiągnęły kres podziału. Po
prostu nie miały na tyle dużo energii, by
kontynuować podział. Ponieważ nikt z naukowców
anglosasko-europejskoamerykańskiego kręgu cywilizacyjnego nie
znał języka Ludzi Smoka, przeleżał on w
skrzyni przez setki lat. Manuskrypt Wszystkiego został odnaleziony przypadkowo
przez jednego z Ludzi Smoka (Weng-Zhega
Dhrathaki), odczytany i umieszczony w
muzeum w Thimphu. Człowiek ów sądził, że
odkrycie jego krajana znane jest już naukowcom, dlatego zachował milczenie. Do-
kument ów przechował się w muzeum aż
do czasów zagłady, kiedy został ocalony
przez Departament Archeologii i przeniesiony w miejsce, gdzie pracował A11. To dzięki
jego pracy istoty na Junonie wiedzą to,
czego ludzkość szukała przez cały czas
swojego istnienia. Niech ta wiedza da im
szczęście.
13 marca 2011
NIEBEZPIECZNY
ZWIĄZEL
HANNA ENGEL
Spojrzała w lustro. To był początek i koniec jej historii, od tego się wszystko zaczęło. Później już nie mogła oderwać od
niego wzroku. Chodził z nią wszędzie: do
szkoły, na zakupy, oglądał z nią telewizję.
Można powiedzieć, że bardzo się do siebie zbliżyli, ale lustro miało kilka wad, które
szczególnie ją denerwowały. Na przykład
cały czas ją krytykował. Próbowała mu
wytłumaczyć, że przecież nie może, ba,
nawet nie chce, być jak te dziewczyny z
okładek. Ale on nie chciał słuchać. Cały
czas podsuwał jej pod nos czasopisma,
puszczał teledyski, szeptał do ucha: „Ty
tak nie wyglądasz…” A ona słuchała. Co
innego miała zrobić? To on zawsze z nią
był, gdy tego potrzebowała, był z nią praktycznie cały czas. W witrynach sklepowych, tablicach oszklonych, szkolnych
tablicach ogłoszeń; mogła mu patrzeć
głęboko w oczy nawet w stołówce, w
błyszczącej łyżce. To jemu mogła się pożalić, no i to on znał jej największy se-
12 I NEON I październik
kret… Przecież widywał ją nago tak często. Jednak w odbiciu jego wielkich brązowych oczu nie znajdowała już nic z dawnej
akceptacji. Teraz patrzył na nią z dezaprobatą. Postanowiła coś z tym zrobić. Przecież to jej największy przyjaciel, nie może
pozwolić, żeby to, jak wygląda, zabiło ich
związek.
Wtedy zaczęła się starać. Na
początku wszystko szło świetnie, udawało
jej się „wypełnianie planu”, który skrupulatnie z nim przygotowała. Harmonogram,
częstotliwość, ilość, pomóc kilku bardziej
lub mniej specjalistycznych tablic i jedziemy. Dużo samozaparcia. Ale nie była sama. On jej pomagał. Wystarczyło spojrzeć
mu w oczy… a raczej trochę niżej i pomyśleć: co jest, a co mogłoby być! Trzy dni i
już czuła się lepiej. W ogóle nie było jej
ciężko. Wszystko przychodziło jej tak łatwo… A on był dumny… Co prawda nie
mogło być widać rezultatów, ale ta myśl,
że wszystko jest na dobrej drodze!
Czasem czuła się zmęczona.
Bardzo. A miała przed sobą jeszcze kilka
zadań do wykonania z przygotowanej
listy… Z czasem trochę ją zmodyfikowała… ale po kryjomu, żeby on nie widział. I
tak się dowiedział, był trochę zły, ale przecież cały czas trzymała się planu, trochę
tylko go zmieniła, żeby dłużej wytrzymać…
Dziesiąty dzień trochę ją przybił… Mama zrobiła placki ziemniaczane na
obiad. Sto osiemdziesiąt pięć sam-wieszczego na sztukę! Do tego jeszcze twarożek i cukier. Nie zjadła dużo, tylko cztery,
ale i tak wiedziała, że będzie się musiała
do tego przed nim przyznać… To jego
zawiedzione spojrzenie… „Tak, wiem, że
jestem słaba. Już tak dobrze mi szło… ale
to tylko raz mama zrobiła na obiad, przecież nie będzie dla mnie gotować osobno…” I tak upłynęło kilka kolejnych dni
pokuty.
„Przepraszam, proszę, wybacz
mi. Ja naprawdę, nie wiem, co sobie wtedy
myślałam. Chyba w ogóle nie myślałam.
To było jak impuls, nie mogłam tego pohamować. Tak mi wstyd. Wybacz mi proszę…” Ale on tylko patrzył na nią tymi
swoimi zimnymi oczami pełnymi pogardy.
„Jak mogłaś, zmarnowałaś dwa tygodnie
takiego wysiłku” - zdawały się mówić.
„Wiem, to moja wina, ale teraz będzie
zupełnie inaczej, zobaczysz, obiecuję.”
Białko, basen, łatwo przyswajane węglowodany, tłuszcze tylko nienasycone, naturalne, roślinne, bieganie, pełnoziarniste pieczywo, białko, brzuszki, regularność, co trzy godziny; nic więcej po
osiemnastej, trochę roweru stacjonarnego.
Spojrzenie w jego oczy. Tam nic się nie
zmieniało. Widziała, że cieszy się, że ona
nie przestaje, że się trzyma. Cały czas
pozostał wymagający, niczym dobry nauczyciel, który widząc zdolnego ucznia, nie
zasypuje go pochwałami, tylko podnosi
poprzeczkę. Ona jednak wiedziała, że
dobrze jej idzie. To ona jej powiedziała,
kolejna z jej bliskich przyjaciół - widziała
zmieniające się na niej cyfry i co trzy dni
regularnie je kontrolowała.
Buch. Impreza u znajomych,
trochę alkoholu - rozluźniła się. A po piwie
chce się jeść. Obudziła się z pełnym brzu-
październik I NEON I 13
chem, napompowana jak balon; była niewyspana, więc tym bardziej jadła. Kolejny
dzień. Kolejne przeprosiny, Krótki haj,
potem godziny besztania się. Cały dzień
go nie odwiedzała, tylko ukradkiem czasem spoglądała przy przechodzeniu z
jednego pokoju do drugiego. Wtedy z całą
złośliwością pokazywał jej najbardziej
zaokrąglone miejsca, jakby wytykając jej
błędy i intensywnie artykułując kilka słów:
„PATRZ, CO-Ś ZROBIŁA, GŁUPIA!”
I znowu jej wybaczył. Ona wiedziała, że nie powinien, że znowu upadnie.
Tak bardzo nie chciała go zawieść i taka
coraz słabsza i godna pogardy się czuła.
Po takich napadach, które trwały różnie,
od kilku godzin, do kilku dni, nie mogła się
dotykać. Gdy szła spać, czuła pod rękami
twardy, nabrzmiały brzuch pełen wszystkich tych rzeczy, które sprawiają jej tyle
przykrości, a które jak narkotyk, dawały jej
działkę przyjemności, którą przyjmowała
doustnie. Szczęścia, poczucia spełnienia,
wolności starczało na… kilkadziesiąt minut. Wtedy, albo sięgała po kolejną dawkę,
albo zadręczała się niemożliwie przez kilka
godzin, co doprowadzało ją do takiej depresji, że była już gotowa nawet znowu
ulec pokusie, byleby tylko choć na chwilę
poczuć ulgę i wyjść z tego piekła, które
sobie sama zbudowała. Wiele razy wyobrażała sobie, że jest kimś innym, pięknym,
zadbanym, że już nie musi się martwić
jedzeniem, że ktoś ją kocha… Odpływała
wtedy i rozluźniała się. Później wracała i
znów czuła wszystko to, co oblepiało jej
ciało, nie pozwalało na siebie patrzeć, nie
pozwalało normalnie żyć. Próbowała wymiotować, ale to nie miało sensu. Czasem
się udawało, ale na dłuższą metę to nie
było rozwiązanie. Odwiedzała wiele stron z
silnymi dziewczynami, karmiła się złotymi
myślami, które były zawarte na tych blogach, oglądała zdjęcia, sama nawet założyła jednego, ale gdy „upadała” wstydziła
się o tym pisać… Ciągle smutna, sfrustrowana, czuła, że dzieje się z nią coś niedobrego. Była gotowa zrobić wszystko, byleby tylko poczuć się znowu tak jak przedtem. Znowu szczęśliwa.
Stwierdziła, że musi z tym skończyć. Z nim też. Nie chciała się z nim kłócić, wiedziała, że przecież on to wszystko
robi dla jej dobra… Chciał, żeby w końcu
była zadowolona i dumna z siebie. Ale nie.
14 I NEON I październik
Musi być asertywna. Pogada z nim i wytłumaczy, że zostaną przyjaciółmi. Ma już
dosyć uniesień, gdy robiła, co kazał i depresji po kłótniach i jej niewiernościach,
łamań zasad ich umowy. Ma dosyć starania się być kimś, kim nigdy nie będzie.
Tak, jest słaba, ale woli być słaba niż załamana, na skraju depresji. Te napady, to
wszystko, to była wina tego, że zachwiała
równowagę. Teraz będzie tak jak przedtem. Znów będzie mogła patrzeć na jedzenie bez niesamowitego głodu lub poczucia
winy. Znajdzie swoja nirwanę. Porozmawiała z nim. To nie była łatwa rozmowa.
Musiała świadomie zrezygnować z ideału,
który uporczywie jej przedstawiał. „Chcę,
żeby ktoś kochał mnie taką, jaką jestem,
nie taką, jaka mogę być”. Spojrzał jedynie
na nią jej własnymi zawiedzionymi, obrażonymi oczami i odwrócił się plecami. Od
tego czasu nie patrzyła już w lustro tak
często. Uśmiechała się do niego i cały
czas mówiła: „Nie jest tak źle, te spodnie
są niby trochę opięte, ale bez przesady”.
On nic nie mówił. Czas mijał. Nic się nie
zmieniało. Nadal miała napady. Nie kontrolowała się. Czuła się taka samotna…
Spojrzała w lustro. Uśmiechał się.
„Możesz,
oszukiwać
siebie,
swoją rodzinę i znajomych, ale mnie nigdy
nie oszukasz. Bo to JA jestem tobą, a ty
mną. Nigdy nie uciekniesz przed moimi
surowymi oczami, bo to są twoje własne
oczy. To nie moją pogardę w nich widzisz,
tylko swoją, to nie ja podnoszę ci poprzeczkę, to swoich ambicji sama nie jesteś w stanie zaspokoić. To nie ja stworzyłem obraz ciebie, do którego dążysz. To
nie ja cię do czegokolwiek zmuszam ani
niczego ci nie zabraniam. Spójrz na mnie!
To nie w moje oczy patrzysz. I tak do mnie
wrócisz. Wiedziałem to. Wszystkie twoje
wymyślne metody zawiodły. Zostałem ci
tylko ja.
„Wiem, przepraszam. Jestem
taka zmęczona, samotna. Nie powinnam
była od ciebie odchodzić… Przytul mnie.”
NIKT, NIC, NICZEGO
PAULINA DZWOŃCZAK
Pewnie pierwsze, co przyszło ci
teraz na myśl to, że nie można być nikim,
że każdy jest kimś, że każdy jest ważny.
Bo tak cię uczyli, bo tak mówiła mama,
pierwsza nauczycielka; tak było napisane
w poradniku psychologicznym, tak uczą w
kościele. Nic bardziej mylnego. Od dziecka wszyscy chcą nam dać tę najbardziej
pozytywną wersję świata, przekazać najwięcej budujących treści. Wiesz dlaczego?
Żeby człowiek, spadając, miał dłuższą
drogę na dno. Szkoda, że nikt nie pomyślał, że im dłużej się leci, tym bardziej boli
upadek.
Jak już mówiłem – jestem nikim.
Mam imię i nazwisko jak wszyscy. Dom,
rodzinę, z którą najładniej wychodzi się na
obrazku, też mam. Żyję, pracuję, chodzę
do szkoły. Nawet często się uśmiecham,
wiesz? Tego ode mnie wymagają. Być
szczęśliwym ponad wszystko. A raczej
sprawiać pozory szczęścia. Nikt nie będzie
wnikał w to, co jest pod uśmiechem. Więc
się uśmiecham. Codziennie uśmiecham
się wiele godzin. Czasem zarażam tym
inne osoby, z którymi przebywam. W takich momentach uświadamiam sobie, że
nawet nikt może czasem zrobić coś pożytecznego.
Kiedyś wierzyłem w wiele rzeczy. W
dobro, które teoretycznie powinno rządzić
światem. W to, że mam jakieś przeznaczenie, że coś na mnie czeka. Przypominałem
sobie przed zaśnięciem bajki, które w
dzieciństwie mama czytała mojej siostrze,
ustawiałem siebie w roli głównego bohatera na białym koniu i jechałem walczyć ze
smokiem, żeby uratować swoją księżniczkę. Dorosłem, okazało się, że nie stać
mnie na konia, ba, że nie stać mnie nawet
na ostrogi, a mojej księżniczce bliżej do
studia nagrań filmów pornograficznych niż
do białego pałacu, w którym miała mnie
poślubić. W Boga przestałem wierzyć
dosyć szybko – wiedziałem, że gdyby
naprawdę istniał taki, jak go malują, to nie
pozwoliłby na to wszystko. Wiesz, co mnie
najbardziej rozczarowało? Ludzie. A dokładniej ich egoizm. Brak szacunku do
uczuć innych, ślepe zapatrzenie we własne odbicie. Nie chciałem grać w grę,
którą przygotowała dla mnie rzeczywistość, ale nie potrafiłem utrzymać wiary,
jeśli wszystko na niebie i ziemi stanowiło
październik I NEON I 15
zaprzeczenie dla moich wartości. Poddałem się.
ma już kto cię ranić. Zaczyna się ten bezpieczny etap.
Muszę ci powiedzieć, że do bycia
nikim można się przyzwyczaić. Najtrudniejszy jest ten pierwszy etap, kiedy wciąż
wierzysz, że może komuś na tobie zależeć. A ten ktoś cię rani, w dość brutalny
sposób, demonstrując ci, jak mało znaczysz i jak nisko upadłeś, kierując wszystko, co miałeś ku jednej osobie. Bo dla niej
to nic nie znaczy. Najbardziej boli zdanie
sobie sprawy z tego, że twoje „wszystko”
to dla niego „nic”. Czasem los jest tak
okrutny, że jednocześnie otrzymujesz
ciosy ze wszystkich stron – od rodziny,
dziewczyny i przyjaciół. Wtedy zaczyna się
najtrudniejszy etap. Popadasz w pustkę,
otacza cię zimno. Słuchasz, ale nie słyszysz. Patrzysz, ale nie widzisz. Skupiasz
się na rzeczach prozaicznie prostych, całą
energię i siłę wkładasz, żeby otworzyć
drzwi czy też zrobić krok naprzód. Boisz
się. Boisz się wszystkiego. Jeszcze nie
rozumiesz, że skoro nie ma już przy tobie
ludzi, których kochałeś, nic ci nie grozi. Nie
Stajesz się nikim, nikomu na tobie
nie zależy, niczego nie pragniesz. Po
wcześniejszych burzach uczuć przychodzi
upragniony spokój – obojętność. W momentach, w których kiedyś zareagowałbyś
krzykiem, płaczem, załamaniem, teraz
wzruszasz lekko ramionami i idziesz dalej.
Nie odwracasz głowy, nie rozpamiętujesz
przeszłości, nie masz nadziei na przyszłość. Na niczym ci nie zależy, więc nic ci
nie grozi, nikt nie może cię zranić. Jesteś
bezpieczny. Bycie „nikim” to najbezpieczniejszy status w społeczeństwie.
16 I NEON I październik
Czuję się dobrze, wiesz? Tylko czasem nocą wracają sny sprzed kilku lat albo
wizje marzeń, które mnie odrzuciły. Przypominam sobie spojrzenia osób, które
kochałem. Ale to tylko skutki uboczne
mojego wyboru; wszystko znika wraz ze
świtem.
POEZJA
moje pierwsze haiku
SZYMON SZELISKI
zachodzi słońce
oplotło moje wnętrze
Hannibal Lecter
smutne życie
OLA RULEWSKA
patrzeć przez pryzmat wiecznie zamkniętej książki
migającego szklanego świata z kolorowych kłamstw
i myśli tak bezdźwięcznych i matowych
patrzeć na życie przez lustro w łazience
czytając wciąż przepis na wczoraj
kupować za grosze jakieś marne dzisiaj
wypełniać je pożyczonymi promieniami słońca
przyspieszać starym zegarkiem bez sekundnika
i gubić się we własnej absurdalności
w dosłowność ubierać każde spojrzenie
i wierzyć tylko werbalnej wymianie
w której dawno już umarły gesty
grubą podeszwą zabijać cudze zapiski
i gasić czyjś blask szorstkimi dłońmi
żyć tylko własną wielką nieudaną wygraną
... smutne takie życie
październik I NEON I 17
Blood Moon
PIOTR CHARCHUTA
Ukryty w ciemnościach
Mgłą szarą owiany
Czekam wciąż cierpliwie
Dawno zapomniany
Pragnę Cię zobaczyć
Opisać słowami
Których nie wymówię
Milczeniu oddany
Odliczam dni smutne
Radosnych znać nie chcę
Daj znać proszę Miła
Gdy do ucha szepczesz
Popatrz w moje oczy
Jeśli je dostrzeżesz
Odpowiedz Kochana
Tylko błagam... Szczerze
Ile lat tęsknimy
Za dawną miłością
Która przesiąknięta
Jest gorzką szarością
Zapomnijmy Miła
Zapomnijmy proszę
Przez tą śmierć co dzieli
Rozłąki nie zniosę
18 I NEON I październik
REPORTAŻ/FELIETON/ARTYKUŁ
przypowieść
NATALIA DURSZEWICZ
zaprawdę powiadam wam
nie zrywajcie kwiatów z martwych łąk
ani jagód nie próbujcie z niewidomych lasów
- przemieniają one zdrowe kości w kurz
zaprawdę zaprawdę mówię tobie
obcinaj włosy regularnie a ich
resztek nie przechowuj nawet
w pamięci
zaprawdę zaprawdę zaprawdę
kto chce mnie słuchać
niech zamknie świat w kieszeni płaszcza
i nie zdejmuje go
nawet w pełne słońce
październik I NEON I 19
OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA
JAN
LECHOŃ
(1899-1956)
„W każdym razie, to była figura!” – to
Gombrowicz. Wierzyli w niego wszyscy,
zawsze spał ze swoją kochanką Presją i
ona go zgubiła.
Niewiarygodnie brzydki, o dużym karykaturalnym nosie i wielkiej głowie. Nosił się
jak król, wyprostowany, połknął kij natchnienia i tak mu zostało, kroczył natomiast niepewnie, tak jakby z każdym kolejnym krokiem miał się przewrócić. Piękno
wierszy kolidowało z upadłym życiem. To
był prawdziwy Syzyf i Stańczyk w jednej
osobie.
W wieku 14 lat wydaje pierwszy tomik
wierszy, rok później drugi, ale pali je w
piecu, wykupując przez lata pojedyncze
egzemplarze. Nie był z nich zadowolony,
on chciał być Wieszczem, a nie poetą.
Skamandryta. Recytuje wiersze „Pod Pikadorem” na Krakowskim Przedmieściu,
zawsze z pamięci. Maniakalne uwielbienie
dla plejady ludzkich pomników: Kościuszki, Słowackiego, Piłsudskiego, Mochnackiego, skąpane w patosie i monumentalizmie postaci, tak można w jednym zdaniu
podsumować jego poezję.
Chce być Wieszczem. Obsesją staje się
chęć dorównania swoim idolom literackim.
Matka pogłębiała jego kompleksy, mówiąc:
„synku, będziesz nowym Słowackim”. Po
głosach krytycznych, zarzucających mu
staromodność, Lechoń, nadwrażliwy na
krytykę, milknie na ponad dziesięć lat.
20 I NEON I październik
Chce być Wieszczem, towarzyszyło mu to
przez całe życie. I presja: publiki, otoczenia, najbliższych. Gdy nadchodzi wojna,
emigruje do Nowego Jorku. W Polsce był
kimś, tu nikt go nie znał. Nic nie umiał,
nigdzie nie pracował, nie znał języka, nie
miał znajomości, żony, która ugotuje
obiad. Utrzymywał się z prezentów, sponsoringu polonijnych prywatnych mecenasów sztuki, ale przepuszczał wszystko. Pił
kawę 10 godzin w kawiarni na 41 Alei za
kilka centów. Bieduje, nie ma co jeść,
siedzi całymi dniami, wyalienowany, rysuje
całymi dniami potworne karykatury. Myśli,
skąd zdobyć pieniądze na obiad, gdy ich
nie ma, idzie do baru, wlewa ketchup do
filiżanki zalewając gorącą wodą. Jeżeli
wystarczy centów, dokupuje krakersy.
Wraca do domu, rysuje, cierpi na bezsenność i tęsknotę za poklaskiem i ojczyzną.
Był homoseksualistą. Jego wieloletnim
partnerem był Aubrey Johnston, chłopak o
20 lat młodszy. Czasami romansował z
trzema mężczyznami jednocześnie; przeważnie byli to starsi lub w podobnym wieku nobliwi, dyskretni panowie. Dawali mu
jakieś pieniądze, Aubery nie – on był biedny. Wszystko było starannie ukrywane, był
wierzący i praktykujący, nigdy nie umiał
się z tym pogodzić.
Chce być Wieszczem. Skacze z dwunastego piętra w hotelu „Hudson”. Widok
groteskowy i makabryczny. Starszy jegomość znamionujący i dostojność, i początki Parkinsona staje na parapecie…

Podobne dokumenty