ściągnij - Beezar.pl
Transkrypt
ściągnij - Beezar.pl
październik I NEON I NR 5 2011 PAŹDZIERNIK OD REDAKCJI MARTA FORTOWSKA Zewsząd uśmiechali się do nas sympatyczni panowie i równie miłe panie. Po ulicach krążyli kandydaci najróżniejszych partii, zapewniając o swoich najszczerszych chęciach i dobrych zamiarach. Każdy ze słowami na ustach "czego to on nie zrobi". Taka karma, że żaden nie powie, co zrobił źle. Nam daleko do polityków (którzy może budzą większe kontrowersje niż literatura), więc my powiemy. Przede wszystkim chcielibyśmy wytłumaczyć pewną niejasność, która pojawiła się w numerze wrześniowym. Dla tych, którzy z tematem nie byli bliżej zapoznani dziwnym mogło się wydać, że w rubryce pt. "Ocalić od zapomnienia" pojawił się JANUSZ Kofta, nie JONASZ. Otóż Jonasz Kofta był to pseudonim artystyczny Janusza Kafty, my jednak zestawiliśmy jego prawdziwe imię z nazwiskiem z pseudonimu. Drugim niedopatrzeniem jest zdanie ze wstępu, które brzmiało: "By nasze życie (...) było prostą kreską mają pod sobą kropkę", a powinno brzmieć: "By nasze życie (...) było prostą kreską mającą pod sobą kropkę". Za powyższe niezgodności oraz te, których nie udało nam się dostrzec i tu przytoczyć - przepraszamy. Nakład: 150 egz. REDAKCJA Redaktor naczelna: Marta Fortowska Skład: Katarzyna Dobucka Okładka: Dawid Zawadzki Grafiki: Aga Krzyżak, Grażyna Kożuchowska, Andrzej Bandoch Korekta: Tomasz Dziamałek Redaktorzy: Piotr Charchuta, Dominika Chruścicka, Natalia Durszewicz, Tomasz Dziamałek, Katarzyna Dobucka, Paulina Dzwooczak, Hanna Engel, Marta Łoboda, Wojtek Nowak, Kasia Ostaszkiewicz, Karolina Rakowska, Ola Rulewska, Szymon Szeliski, Sebastian Walczak Kontakt e-mail: [email protected] Druk: "RAFGRAF" - usługi biurowe, Rafał Tonder, l. Chodkiewicza 21, 85 - 093, Bydgoszcz, tel. 514 529 032 www.grupa-neon.blogspot.com www.inkaustus.pl www.facebook.com/grupaneon 2 I NEON I październik PROZA MIĘSO MARTA FORTOWSKA MIĘSO (tytuł roboczy) Didaskalia w scenariuszu to ogólne wytyczne, wskazówki mające na celu jedynie przybliżenie całokształtu pokazu. WSTĘP: Przed wejściem na salę każdemu z widzów (w miarę możliwości) przypięta zostaje plakietka z rodzajem mięsa (wołowina, baranina, cielęcina, dziczyzna, jagnięcina, konina, wieprzowina) jesteś dobrze zapowiadającym się młodym pisarzem albo aktorem. CZĘŚĆ 2: Wyświetlona zostaje projekcja, przedstawiająca czyszczenie narzędzi do aborcji, dźwięk wody lecącej z kranu. M: Nie możesz tego zrobić. N: Mogę. M: Nie możesz. N: Mogę i zrobię. CZĘŚĆ 1: Przed rozpoczęciem części pierwszej wyświetlony zostaje materiał o wpływie papierosów na organizm człowieka - typowy film edukacyjny z okresu lat 90. puszczany w szkole na lekcjach biologii. A: Cześć, masz papierosa? B: Mam. M: Masz to w sobie, to tak, jakbyś zrobiła to samej sobie. N: Mówisz „to”, więc nawet nie uznajesz jego istnienia. Jak mogę zabić coś, co nawet jeszcze nie ma kształtu? M: Ale jest. Nie musi mieć kształtu, żeby być. Nie zrobisz tego, nie możesz. B: Dam. (daje mężczyźnie papierosa, którego ten zapala) N: Mogę i zrobię, zrobię, zrobię, zrobię; mogę, mogę, zrobię, mogę, mogę, ę ę ę ę ę (staje sztywno, nieobecnym wzrokiem patrzy na jednego z widzów, „wyrzuca” z siebie samogłoskę „ę”) A: A ty nie zapalisz? M: Przestań. B: Nie. Rzucam. (wyjmuje z kieszeni gumę do żucia na kształt papierosa, w całości wkłada do ust, przeżuwa) N: Nie. A: A dasz? A: To dobrze, taka ładna dziewczyna, szkoda cię na papierosy. B: Wydaje ci się, to przez ten dym. A: Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? B: Jedyną rzeczą, jaką możesz mi zrobić, to chyba tylko dziecko. Pod warunkiem, że M: I będziesz patrzeć, jak ktoś wyciąga to z ciebie i nie pomyślisz, że mogłabyś trzymać to w ramionach, a zamiast tego to leży na metalowej tacy? N: Nie. Pomyślę, że wszyscy jesteśmy mięsem. „To” też. Skończmy już tę rozmowę. Jesteś głodny? (przed nią stół, przez całą scenę rozbija kotlety) CZĘŚĆ 3: październik I NEON I 3 K: Żartowałam wtedy. Nie miałeś wyciągać ze spodni swojej czarodziejskiej różdżki. mię-so Ćwiar-to-wać mię-so" etc.) "Płonąca żyrafa" S. Grochowiak L: Przecież sama chciałaś. „(...) Bo życie znaczy: K: Moje poczucie humoru nigdy nie miało się najlepiej. L: Chodź, zrobię ci kolację. K: Nie jestem głodna; ty jesz tylko mięso. Nie jem mięsa. L: Od kiedy? K: Od dziewięciu miesięcy. (układa na głowę mężczyzny, jego barki i resztę ciała mięso przygotowane w poprzedniej scenie) ZAKOŃCZENIE: Wszystkie trzy pary wychodzą, rytmicznie wykrzykują sylaby wiersza ("Ku-po-wać 4 I NEON I październik Kupować mięso Ćwiartować mięso Zabijać mięso Uwielbiać mięso Zapładniać mięso Przeklinać mięso Nauczać mięso i grzebać mięso I robić z mięsa I myśleć z mięsem I w imię mięsa Na przekór mięsu Dla jutra mięsa Dla zguby mięsa Szczególnie szczególnie w obronie mięsa (...)" PROZA WIECZÓR AUTORSKI W BYTOMIU SEBASTIAN WALCZAK A najchętniej to bym komuś wypierdolił! Siedzimy przy obiedzie, patrzę na nią, potakuję i myślę, że kompletnie nie wiem, o co jej chodzi. - To z poczty. Mają coś do nas, przejdę się na spacer po obiedzie. Pozmywasz? - Nie. Kup cztery piwa, muszę się zalać i odpisać na listy. Dobra, pozmywam. - Poczekaj, posiedźmy trochę razem. Stęskniłam się za tobą, wiesz? Zrobić ci kawę? - Tak. - Słodzisz? - Nie. - Ze śmietanką? - Tak. - Ile łyżeczek cukru? - Zero. - Zapomniałam, że nie ma kawy. Kup po drodze. Została pisarką później niż ja zostałem jej mężem. To był fatalny interes, na którym najwięcej straciłem, nie wkładając w przedsięwzięcie złamanego grosza. Teraz jest świeżo po trzeciej publikacji i objeżdża większe, mniejsze, średnie i średnio większe (a te właściwie ze szczególnym upodobaniem – ją tam chcieli i ona chciała, ogólna obopólna chcica) miasteczka, promując najnowszą książkę. Poprzednia książka stała się bestsellerem i to mnie zgubiło. Wystawiła mój „spokój ducha & życiowy marazm” na Allegro za 1 zł, Kup Teraz, tanio, okazja, wyjątkowy egzemplarz, a ja nawet nie mogę wystawić negatywa, bo mnie wypierdoli z domu. Ja też nie byłem bierny, nieświadomie zamieniłem swój status męża na męża swojej żony. Wracając do wcześniejszego wątku – obiad zrobiłem ja, ona tylko podgrzała. Sukces, kartonik w górę, idzie dupa po kole publiczności z kartonikiem formatu A3 z napisem APLAUZ. Ha. Tym razem sos jest nadzwyczajny, nigdy nie wiedziałem, jak go naturalnie zagęścić, Google jest bogiem. - I wiesz, ten, jak on skończył czytać ten wiersz, to wyciągnął z kieszeni wewnętrznej marynarki, a taką fajnie miał skrojoną, sportową, wódkę, ale nie piersiówkę, tylko taką normalną; i ten, wypił przy wszystkich duszkiem. Ja najpierw myślałam, że to woda, bo wiesz, kto tyle wypije na raz, ale jak po chwili zesztywniał, oczy mu wyszły na wierzch, to już wiedziałam, że nie. I, słuchaj, wstaje z tego stołu, a był nakryty takim zielonym płótnem jak na wyborach, i wstaje, i ten stół, nie uwierzysz, kurde, pociągnął go, bo on nadepnął... Kurwa, ktoś dzwoni do drzwi? - Nie, to telefon. - Nie, nie odbieram, ja też chcę posiedzieć w domu, nie ma mnie dla nikogo, a ten… o czym ja mówiłam? Aha. I jak nadepnął, to to sukno się ściągnęło i przewróciło wszystko, co było na stole, a on się wkurwił, że zalał swój tomik; jebnął go w publiczność, a wierz mi, zabijali się październik I NEON I 5 o niego, nawet podarli tytułową stronę, a potem strącił ręką ten cały burdel na publiczność. Wszyscy byli zachwyceni, a ja tak się śmiałam, że, a byłam już nieźle napita, bo ja byłam trzy osoby przed nim, no, że i słuchaj uważnie… porzygałam się na plecy dyrektora Domu Kultury. I wszyscy to widzieli! I zrobili zdjęcie! Wypierdolił mnie przez drzwi! Fotografowali! Ale fajny skandal, wcale tego nie chciałam! Rechotała strasznie, nie sama, a między zębami tańczyły filuternie resztki mięska mielonego. Telefon cały czas dzwonił. - Krwią nie rzygałaś, tak jak ostatnio? - martwiłem się, w końcu to moja żona. - Nie, ale, kurwa, jadłam jakieś paskudztwo przedtem, sama nie wiem, może to mi zaszkodziło? I dzwonił. - Aaaa, to nie piłaś na pusto? Nie, no co ty, ej. Dali jakieś zakąski, smaczne, cośtam-cośtam z serem i popiłam malibu. - A jakiego koloru wyrzygałaś najwięcej? Mówią, że to, co przeważa, najbardziej zaszkodziło. I dzwonił - No, białego było dużo, ale takiego szarobiałego, całe plecy miał w rzygach. Nie śmierdziało, to musiało być świeże, na pewno malibu. I dzwonił - W sumie, jo. Ciężkie to, nie powinnaś pić takich ciężkich trunków, bo to muli. - A facet co na to? - Nic. Wręczył mi tę marynarkę, powiedział, że mam mu kupić nową, wypiorę mu dzisiaj, nie będę płacić za chemiczną; mam ją w torbie, nie przespaliśmy tej nocy w Bytomiu, bo dyro Domu Kultury powiedział, że mamy się wynosić w pizdu; zapakowałam ją do torby, mam nadzieję, że nie pobrudziła innych rzeczy, przynajmniej nie aż tak bardzo. W pizdu pisze się razem czy osobno? - Dziękuję, najadłem się niesamowicie, a ty? - Pyszne, muszę cię częściej zostawiać w domu, masz talent kochanie 6 I NEON I październik – wstała od stołu, częstując słodkim buziakiem. Dzwonił nadal. Jakiś twardy zawodnik. - Odbierz. - Nie, ty odbierz, powiedz, że jestem w Bytomiu i zostawiłam komórkę w domu. Wykłada mi swoje plany, koncepcje, koncepty, aluzje, zamierzenia autorskie ze szczególnym upodobaniem w tak przekonujący sposób, że zastanawiam się, czy nie nawiedziła ją jakaś nowa, bliżej nieokreślona forma fetyszyzmu. Nie, żebym miał to w dupie, nie słuchał jej, tylko po prostu mnie to nie kręci. Nie znam się na książkach, czytam ze szczególnym okrucieństwem recenzje najsłabszych filmów w Gazecie Wyborczej i to mi wystarcza. Nie rozumiem tego, co ona do mnie mówi – niby zdania są logiczne, bo gdy robię ich metafizyczny striptiz, układają się w jedną całość, ale razem tworzą dla mnie jakąś abstrakcję szalonych artystów. KOŁYSANKA KAROLINA RAKOWSKA Może coś w tym jest, że ludzie pozbawieni w życiu miłości to właśnie o niej piszą najczęściej. Może coś w tym jest, że ja pozbawiona w życiu miłości piszę o niej najchętniej. Może coś jest w tym, że opowieści o miłości są najbardziej komercyjne i prymitywne. Może nawet miłość nie istnieje. Nie, istnieje. Widziałam ją parę razy. Przecież oglądam wkółko seriale, czytam książki. Obserwuję, jak mój osiemdziesięcioparoletni sąsiad cierpi po stracie żony i z czułością zajmuje się jej ukochaną suczką. Widzę wzrok młodego chłopaka wpatrującego się bez przerwy w moją przyjaciółkę. Czuję to, co czuje akordeonista do starego instrumentu, który trzyma w rękach. Piotr. Ma na imię Piotr. Niby zwykłe imię, jednak nie potrafię opisać słowami, co przychodzi mi do głowy na jego dźwięk. Czuję jego oddech na swojej szyi codziennie rano, kiedy wydaje mu się, że śpię. A nie śpię. Wiem, jak bardzo mnie pragnie, jednak zawsze pozwala mi dłużej pospać. Często wybieram mu krawaty, chociaż wiem że zmienia je zaraz po wyjściu z domu. Wiem, że nie lubi, kiedy podbieram mu koszule. Zresztą i tak wyglądam w nich lepiej. Śmieję się, kiedy on się śmieje i kiedy się nie śmieje, to ja i tak się śmieję bo wiem, że zaraz mu przejdzie. Ale płaczę też razem z nim. I wybaczam mu, kiedy nie jest w stanie zjeść mojego ukochanego sushi i obejrzeć po raz tysięczny ostatniego odcinka „Magdy M”, chociaż zwykle robi to bez zająknięcia. I nawet się nie denerwuje, kiedy czeszę palcami jego ciemne włosy. Albo siedzę do trzeciej w nocy z zapaloną lampką, bo muszę się dowiedzieć, kto zabił, chociaż on idzie następnego dnia do pracy. I akceptuje to, że muszę czasem rozmawiać parę godzin z mamą. Nawet jeżeli robię to akurat tego wieczora, kiedy on wziął sobie wolne, by posiedzieć ze mną w kinie. I tylko on potrafi mnie namówić do wyjścia na spacer w deszczu. Tylko dla niego jestem w stanie rzucić palenie. I tylko z nim potrafię przesiedzieć całą noc na chłodnej podłodze naszego mieszkania. Tylko jego wzrok doprowadza mnie do szaleństwa i tylko on sprawia, że czuję się piękna z 40-stopniową gorączką. Wiem, jaki jesteś dumny, kiedy wkładam tę zieloną sukienkę przed kolano. I jaki jesteś rozbawiony, kiedy udaję przed twoimi znajomymi, że wiem, na czym polega obsługa detektora sygnału telefaksowego . Wiem też, że wiesz, że mnie to wcale nie śmieszy. Doceniam to, że wysiedziałeś dwa tygodnie w Sopocie, chociaż myślami byłeś w Zakopanem. Pamiętasz, że dwa lata temu zrobiłam to samo dla ciebie. Dziękuję ci za to, że nie krzyczałeś kiedy rozbiłam wazon twojej babci. Dziękuję za twoje zdenerwowanie, kiedy pierwszy raz powiedziałeś mi „Kocham cię”. Dziękuję ci za to, że cię mam. Zostań jeszcze trochę ;). październik I NEON I 7 SZARA SZAROŚĆ MARTA ŁOBODA Adalet. Kto? Adalet. Kto? Adalet… Łzy pieszczące mój martwy policzek. Krwawiące, suche usta, otwierające się i zamykające na życzenie oddechu. Serce bijące w rytm obijających się w mojej głowie myśli. Przekrwione oczy, opowiadające jedną historię z dwóch różnych perspektyw. Kocham to… ten posmak czarnej rozpaczy na sercu. Wiem, że jestem masochistką. Umieram. Umieram od momentu narodzin i wreszcie ten najgorszy i najdłuższy etap śmierci zwany życiem się kończy. Moje ciało zostanie znalezione pod tym przeklętym dębem. Ale czy na pewno je znajdą? Czy w ogóle ktoś będzie szukał? Żaden ze śmiertelników nie widzi, kiedy chuda dziewczyna skryta pod kapturem pali papierosa z whisky w ręku, siedząc samotnie u korzenia ogromnego drzewa, jakby to było jedyne właściwe miejsce dla jej rozwiniętej myśli samobójczej, więc nikt nie zauważy jej braku! Adalet. Kto? Adalet. Kto? Adalet… Nie znam. Nikt nie zna. Ty znasz. Nie. ? Przyszła do mnie we śnie. Nachodzi cię? Nie. ? Napisała mi żyletką na ramieniu swoje imię i poszła. Po co to zrobiła? Żeby ktoś o niej pamiętał. O kim? O Adalet. O kim? O Adalet… Tak… to dobry plan. Po mojej śmierci, lecz przed tym, jak stwórca mnie zabierze, pójdę do jednego z tych kolorowych śmiertelników i zmuszę go… Zmuszę! Zaznaczę swoje istnienie! Zapamiętają mnie jako… Adalet. Kto? Adalet. Kto? Adalet… 8 I NEON I październik PŁYTY PAMIĘCI TOMASZ DZIAMAŁEK Zaczął szybko przerzucać papiery na swoim stanowisku pracy. Był bałaganiarzem, ale oczywiście w swoim CV mu-siał napisać, że jest dokładny, rzetelny itd. Jeśli tego nie znajdzie, to po prostu nie darują mu i wywalą na zbity pysk. To najważniejszy przechowalnik, z jakim miał okazję pracować. Kiedy wyjął go z szuflady i włożył z płytą do komputera, oniemiał. To nie miało prawa istnieć, a jeśli istniało było czymś niestosownym, drwiną z daremnych poszukiwań na-ukowców. Zastanawiał się, czy ma o tym komuś powiedzieć. Na razie postanowił milczeć i zbadać sytuację, by zoba-czyć, czy w ogóle warto. Do tej pory musiał kasować z płyt wiele informacji; niektóre na skutek złego przechowywania utraciły część da-nych, których, niestety, w żaden sposób nie udało się odzyskać. Wiedział jednak, że najprawdopodobniej był to jakiś błąd odczytu, gdyż to, co zobaczył na ekranie, było jakimś bełkotem szaleńca. Wiedział jednak, że pierwsze, co trzeba zrobić to archiwizacja. Pracował przy archiwizowaniu danych już od kilku lat i chociaż może się wydawać, że to nudna praca, dla niego jednak była czymś bardzo ważnym, tak że zatapiał się w niej na wiele godzin, zapominając o świecie, o kawie, o świecącym słońcu. O tym, że trzeba przerwać pracę informował go ból oczu – miał dosyć poważną wadę wzroku, która zaczęła się, gdy skończył dziesięć lat i tak się z nią zrósł, przyzwyczaił do niej, że teraz, gdyby ktoś dał mu dobry wzrok, nie wiedziałby, jak się zachować i poruszać w tym wyraźnym świecie. W Departamencie Przechowywania Pamięci było kilka działów – ważnym działem był Dział Odsiewania, gdzie po włączeniu informacji pozbywano się wszelkich zbędnych wiadomości – jak: jadane często posiłki, twarze spotykanych ludzi, brzmienie ich głosu. Zostawia-no natomiast informacje naukowe, gdyż to one przecież miały doprowadzić wreszcie do ostatecznego sukcesu, który pozwoliłby na ewakuację z Ziemi. Ziemia pustynniała. Dziś przypominała spaloną słońcem skórę, z odchodzącymi gdzieniegdzie płatami gruntu. Słońce świeciło oślepiającym blaskiem i było już o trzydzieści procent większe niż jeszcze miliard lat temu. Na szczęście odpowiedzialni za archiwizację danych oraz inni pracownicy departamentu umieszczeni byli w specjalnej szklarni, któ-ra imitowała warunki na Ziemi sprzed miliarda lat. Były tu więc bujne rośliny, kilkanaście gatunków zwierząt i nawet nie-bo udało się zrobić niebieskie, co było wielkim osiągnięciem. Takich szklarni było na Ziemi jeszcze kilkadziesiąt tysięcy. W każdej z nich umieszczono po tysiącu ludzi, którzy mieli pracować nad różnymi projektami. Byli to jedyni mieszkańcy Ziemi. Reszta została zarchiwizowana na płytach; pamięć ich mózgów została wyabstrahowana, ciało natomiast wy-rzucone w Kosmos. Prześledzić myślenie tylu ludzi (do tego momentu zachowano już około miliarda mózgów, dalsze prace posuwały się w miarę szybko) nie było wcale prostą sprawą. Spośród miliarda około dziesięciu tysięcy mózgów zarchiwizowano w postaci specjalnych płyt, resztę nieważnych informacji o spotykanych osobach, przeżyciach i innych rzeczach po prostu kasowano. Przeczytał już tyle płyt, które po wyjęciu z głowy trafiały najpierw do Działu Wyodrębniania, by potem znaleźć się w Archiwizacji, że wiedział, że ludzie są w zdecydowanej większości idiotami, wierzącymi w największe brednie; zadowalającymi się byle czym. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło. Gdy jego pierwotne ciało umarło, mózg został pobudzony specjalnym stymulatorem i przeniesiony do innego październik I NEON I 9 ciała. To już jego któraś tam z milionów powłoka. Stracił rachubę. Wiedział tylko, że jego mózg jest podtrzymywany przy życiu nie tylko przez to, że dostarcza mu tlen, ale rów-nież poprzez wbudowaną maleńką płytkę wielkości milimetra kwadratowego, która produkowała impulsy elektryczne. Sam czasem nazywał siebie zombiem, a znajomi nie wiedzieli, dlaczego to robi. A 11 nie mógł o tym nikomu powie-dzieć i dręczyło go to okrutnie. Wielokrotnie musiał gryźć palce, by się nie wygadać. Ciążyło mu to – jednak nie na tyle mocno, by jakoś obrzydzić mu życie. Było to coś w rodzaju upierdliwej ćmy, która nie może się zdecydować, czy wylecieć przez okno w ciemną noc, czy spłonąć w blasku świecy; wtedy po prostu starał się zasnąć i w większości przypadków to mu się udawało. Jego znajomym w projekcie był Q 4, który zajmował się obsługą lotów międzygwiezdnych. Do jego zadań należało takie przygotowanie lotu, by umieszczone w rakiecie ciało dotarło w miarę szybko do wcześniej wyznaczonego miejsca. Z ciałami postępowano różnie: albo wysyłano je w kierunku gwiazd, pozwalając im spłonąć, albo po wyniesieniu w Kosmos porzucano szczątki gdzie bądź. Nie był to brak szacunku dla zwłok – przeciwnie zamiast ograniczać je do ziemi lub prochu, pozwalano im tak długo wędrować w przestrzeni kosmicznej, aż staną się pyłem. Była to więc nie tylko wędrówka razem z Ziemią dookoła Słońca, ale po raz pierwszy trwałe oderwanie się od niej; sięgnięcie gwiazd, o którym marzyli moraliści, muzycy, poeci. Q 4 nienawidził swojej pracy. Wybierając kosmonautykę, popełnił błąd, którego już nigdy nie można było naprawić. Jak dobrze mieli żyjący kiedyś ludzie! Mogli popełniać błędy do woli, bo dopóki żyli, zawsze była szansa, że czegoś się na ich podstawie nauczą. W nieprzyjaznym świecie miliard lat później było to już niemożliwe. Raz dokonany wybór deter-minował wybierających na wieczność, a przynajmniej bardzo długą nieskończoność – do momentu, gdy maleńka płytka nie ulegnie awarii albo po prostu nie przestanie działać. Osiągnięcie niby-nieśmiertelności było prostsze niż to na-szym przodkom się wydawało; jednak życie jako ktoś taki wcale nie było błogosławieństwem. Aby przytłumić lęk przed takosamością egzystencji, stację A wyposażono w cukierki odrętwienia, które aplikowano 10 I NEON I październik wszystkim obecnie żyjącym na niej ludziom. Było to konieczne, gdyż inaczej doszłoby do ich samounicestwiania się, bo któż chciałby żyć wiecznie i powtarzać samego siebie wiele tysięcy razy; być odbiciem w lustrze rzeczywistości, bo któż chciałby poznać siebie do końca? Było to niebezpieczne. A11 prawie się to udało, ale na szczęście zareagowano w porę i po raz pierwszy zaapli-kowano mu cukierek odrętwienia. Wtedy myśli gdzieś odeszły. Był skupiony na pracy, ale nie myślał o samym sobie, o tym, co odkrył w zakamarkach swojej pamięci. Była to żmudna praca. Sprawdzenie siedmiu miliardów płyt, wyrzucenie marzeń i snów, które są niekoherentne, przejrzenie widoków zarejestrowanych w mózgach, wybór najciekawszych, usuwanie reszty. Poza tym do jego obowiązków należało także przenoszenie danych o kulturze, światopoglądzie, wierzeniach. Wtedy praca sprawiała mu najwięcej satysfakcji. Zatęsknił do tego świata sprzed miliarda lat, do tej różnorodności, do śpiewów buddyjskich mnichów, do bezgłośnie poruszającej się po rzece łodzi pełnej ryb, do bólu pleców, zmęczenia i zadowolenia osiąganego w prosty sposób – bez żadnych pigułek. Jak wiele straciliśmy – my ocaleni. Czy nie lepiej by nam było pogrążyć się w ruinach, w zgliszczach świata, po prostu odejść z pozostałymi ponad sześcioma miliardami ludzi? Tak, to byłoby proste. Ale przecież ocaleliśmy, by dawać świadectwo o tym, co istniało kiedyś, by to zachować dla innych istot już nie na Ziemi, ale na Junonie – nowej planecie odkrytej niedawno w gwiazdozbiorze Bliźniąt, krążącej wokół Polluksa – czerwonego olbrzyma, który niewiele zmienił się przez ten miliard lat. Czy Q4 chciałby zamieszkać na Junonie? Zastanawiał się nad tym wielokrotnie i stwierdził, ze nie. Podróże między-gwiezdne i tak nadwyrężały jego słabe zdrowie psychiczne; po zwykłych rejsach na odległość roku świetlnego musiał być zamykany w izolatce na tydzień, bo nie panował nad sobą, a cóż dopiero podróżować dwieście razy dalej. Q4 i A11 byli kiedyś kochankami. Zamierzchłe to czasy, gdy cała sfera seksualna była jedną z najważniejszych ludzkich cech. Spychana i demonizowana przez wszystkie istniejące wtedy systemy wierzeń, odsądzana od czci i wiary. Dziś jest tylko wspomnieniem – jak i inne z poprzedniego świata. Q4 i A11 pracują w różnych departamentach i nic o sobie nie wiedzą, bo w setkach milionów mózgów, które mieli, zgubili, swoją tożsamość. Dziś są posłusznymi robotami, które będą istnieć dopóty, dopóki nie wykonają zadania – skatalogowania mózgów wszystkich mieszkańców Ziemi sprzed miliarda lat, a zajmie to prawie tyle czasu, żeby zdążyć przed ostateczną zagładą – pochłonięciem Ziemi przez rozrastające się Słońce. Wtedy i oni zostaną unicestwieni, i cała baza. Na Junonie natomiast rozpocznie się nowy etap, tamtejsze istoty postarają się napisać swoją wersję historii, bogatsi o doświadczenia Ziemian, nie popełnią tych błędów, jakie oni czynili. Głęboko w to wierzę. Mózg sto milionowy czterdziesty pierwszy. Kiedy pobudzając go impulsami elektrycznymi, zobaczył, co powoli za-czyna pojawiać się na ekranie jego komputera, oniemiał... Była to koncepcja wszystkiego tak bardzo poszukiwana przez naukowców. Ten człowiek – zwykły i przeciętny obywatel Bhutanu, zajmujący się na co dzień wypasem owiec i pi-saniem wierszy w języku dzongka – doszedł do niej po pewnej kontemplacji, kiedy zagoniwszy swe zwierzęta do zagrody, zmęczony, ale szczęśliwy położył się do zbitego samodzielnie łóżka. Wstawszy rano, jak zwykle umył się w płynącym obok jego domu górskim strumieniu i wypuścił owce na hale, a sam usiadł na jednej ze skał i zamknął oczy, pogrążając się w buddyjskiej kontemplacji. I wtedy przyszło olśnienie. On – prosty człowiek, żyjący kiedyś w innym kraju, ale szukający szczęścia, jakiegoś pokoju z sobą samym, jakiejś harmonii z przyrodą, jakiegoś prostego zajęcia, które dałoby mu satysfakcję i pozwoliło znaleźć wreszcie tę wewnętrzną ciszę – doznał jedności. Zdał sobie sprawę, że koncepcja istnienia cząstki elementarnej jest błędna, gdyż w każdej milisekundzie dochodzi do nieskończonej ilości październik I NEON I 11 podziałów cząstki na coraz drobniejsze elementy, w jakimś tam czasie nowe cząstki po prostu przestają się pojawiać, co nie znaczy, że osiągnęły kres podziału. Po prostu nie miały na tyle dużo energii, by kontynuować podział. Ponieważ nikt z naukowców anglosasko-europejskoamerykańskiego kręgu cywilizacyjnego nie znał języka Ludzi Smoka, przeleżał on w skrzyni przez setki lat. Manuskrypt Wszystkiego został odnaleziony przypadkowo przez jednego z Ludzi Smoka (Weng-Zhega Dhrathaki), odczytany i umieszczony w muzeum w Thimphu. Człowiek ów sądził, że odkrycie jego krajana znane jest już naukowcom, dlatego zachował milczenie. Do- kument ów przechował się w muzeum aż do czasów zagłady, kiedy został ocalony przez Departament Archeologii i przeniesiony w miejsce, gdzie pracował A11. To dzięki jego pracy istoty na Junonie wiedzą to, czego ludzkość szukała przez cały czas swojego istnienia. Niech ta wiedza da im szczęście. 13 marca 2011 NIEBEZPIECZNY ZWIĄZEL HANNA ENGEL Spojrzała w lustro. To był początek i koniec jej historii, od tego się wszystko zaczęło. Później już nie mogła oderwać od niego wzroku. Chodził z nią wszędzie: do szkoły, na zakupy, oglądał z nią telewizję. Można powiedzieć, że bardzo się do siebie zbliżyli, ale lustro miało kilka wad, które szczególnie ją denerwowały. Na przykład cały czas ją krytykował. Próbowała mu wytłumaczyć, że przecież nie może, ba, nawet nie chce, być jak te dziewczyny z okładek. Ale on nie chciał słuchać. Cały czas podsuwał jej pod nos czasopisma, puszczał teledyski, szeptał do ucha: „Ty tak nie wyglądasz…” A ona słuchała. Co innego miała zrobić? To on zawsze z nią był, gdy tego potrzebowała, był z nią praktycznie cały czas. W witrynach sklepowych, tablicach oszklonych, szkolnych tablicach ogłoszeń; mogła mu patrzeć głęboko w oczy nawet w stołówce, w błyszczącej łyżce. To jemu mogła się pożalić, no i to on znał jej największy se- 12 I NEON I październik kret… Przecież widywał ją nago tak często. Jednak w odbiciu jego wielkich brązowych oczu nie znajdowała już nic z dawnej akceptacji. Teraz patrzył na nią z dezaprobatą. Postanowiła coś z tym zrobić. Przecież to jej największy przyjaciel, nie może pozwolić, żeby to, jak wygląda, zabiło ich związek. Wtedy zaczęła się starać. Na początku wszystko szło świetnie, udawało jej się „wypełnianie planu”, który skrupulatnie z nim przygotowała. Harmonogram, częstotliwość, ilość, pomóc kilku bardziej lub mniej specjalistycznych tablic i jedziemy. Dużo samozaparcia. Ale nie była sama. On jej pomagał. Wystarczyło spojrzeć mu w oczy… a raczej trochę niżej i pomyśleć: co jest, a co mogłoby być! Trzy dni i już czuła się lepiej. W ogóle nie było jej ciężko. Wszystko przychodziło jej tak łatwo… A on był dumny… Co prawda nie mogło być widać rezultatów, ale ta myśl, że wszystko jest na dobrej drodze! Czasem czuła się zmęczona. Bardzo. A miała przed sobą jeszcze kilka zadań do wykonania z przygotowanej listy… Z czasem trochę ją zmodyfikowała… ale po kryjomu, żeby on nie widział. I tak się dowiedział, był trochę zły, ale przecież cały czas trzymała się planu, trochę tylko go zmieniła, żeby dłużej wytrzymać… Dziesiąty dzień trochę ją przybił… Mama zrobiła placki ziemniaczane na obiad. Sto osiemdziesiąt pięć sam-wieszczego na sztukę! Do tego jeszcze twarożek i cukier. Nie zjadła dużo, tylko cztery, ale i tak wiedziała, że będzie się musiała do tego przed nim przyznać… To jego zawiedzione spojrzenie… „Tak, wiem, że jestem słaba. Już tak dobrze mi szło… ale to tylko raz mama zrobiła na obiad, przecież nie będzie dla mnie gotować osobno…” I tak upłynęło kilka kolejnych dni pokuty. „Przepraszam, proszę, wybacz mi. Ja naprawdę, nie wiem, co sobie wtedy myślałam. Chyba w ogóle nie myślałam. To było jak impuls, nie mogłam tego pohamować. Tak mi wstyd. Wybacz mi proszę…” Ale on tylko patrzył na nią tymi swoimi zimnymi oczami pełnymi pogardy. „Jak mogłaś, zmarnowałaś dwa tygodnie takiego wysiłku” - zdawały się mówić. „Wiem, to moja wina, ale teraz będzie zupełnie inaczej, zobaczysz, obiecuję.” Białko, basen, łatwo przyswajane węglowodany, tłuszcze tylko nienasycone, naturalne, roślinne, bieganie, pełnoziarniste pieczywo, białko, brzuszki, regularność, co trzy godziny; nic więcej po osiemnastej, trochę roweru stacjonarnego. Spojrzenie w jego oczy. Tam nic się nie zmieniało. Widziała, że cieszy się, że ona nie przestaje, że się trzyma. Cały czas pozostał wymagający, niczym dobry nauczyciel, który widząc zdolnego ucznia, nie zasypuje go pochwałami, tylko podnosi poprzeczkę. Ona jednak wiedziała, że dobrze jej idzie. To ona jej powiedziała, kolejna z jej bliskich przyjaciół - widziała zmieniające się na niej cyfry i co trzy dni regularnie je kontrolowała. Buch. Impreza u znajomych, trochę alkoholu - rozluźniła się. A po piwie chce się jeść. Obudziła się z pełnym brzu- październik I NEON I 13 chem, napompowana jak balon; była niewyspana, więc tym bardziej jadła. Kolejny dzień. Kolejne przeprosiny, Krótki haj, potem godziny besztania się. Cały dzień go nie odwiedzała, tylko ukradkiem czasem spoglądała przy przechodzeniu z jednego pokoju do drugiego. Wtedy z całą złośliwością pokazywał jej najbardziej zaokrąglone miejsca, jakby wytykając jej błędy i intensywnie artykułując kilka słów: „PATRZ, CO-Ś ZROBIŁA, GŁUPIA!” I znowu jej wybaczył. Ona wiedziała, że nie powinien, że znowu upadnie. Tak bardzo nie chciała go zawieść i taka coraz słabsza i godna pogardy się czuła. Po takich napadach, które trwały różnie, od kilku godzin, do kilku dni, nie mogła się dotykać. Gdy szła spać, czuła pod rękami twardy, nabrzmiały brzuch pełen wszystkich tych rzeczy, które sprawiają jej tyle przykrości, a które jak narkotyk, dawały jej działkę przyjemności, którą przyjmowała doustnie. Szczęścia, poczucia spełnienia, wolności starczało na… kilkadziesiąt minut. Wtedy, albo sięgała po kolejną dawkę, albo zadręczała się niemożliwie przez kilka godzin, co doprowadzało ją do takiej depresji, że była już gotowa nawet znowu ulec pokusie, byleby tylko choć na chwilę poczuć ulgę i wyjść z tego piekła, które sobie sama zbudowała. Wiele razy wyobrażała sobie, że jest kimś innym, pięknym, zadbanym, że już nie musi się martwić jedzeniem, że ktoś ją kocha… Odpływała wtedy i rozluźniała się. Później wracała i znów czuła wszystko to, co oblepiało jej ciało, nie pozwalało na siebie patrzeć, nie pozwalało normalnie żyć. Próbowała wymiotować, ale to nie miało sensu. Czasem się udawało, ale na dłuższą metę to nie było rozwiązanie. Odwiedzała wiele stron z silnymi dziewczynami, karmiła się złotymi myślami, które były zawarte na tych blogach, oglądała zdjęcia, sama nawet założyła jednego, ale gdy „upadała” wstydziła się o tym pisać… Ciągle smutna, sfrustrowana, czuła, że dzieje się z nią coś niedobrego. Była gotowa zrobić wszystko, byleby tylko poczuć się znowu tak jak przedtem. Znowu szczęśliwa. Stwierdziła, że musi z tym skończyć. Z nim też. Nie chciała się z nim kłócić, wiedziała, że przecież on to wszystko robi dla jej dobra… Chciał, żeby w końcu była zadowolona i dumna z siebie. Ale nie. 14 I NEON I październik Musi być asertywna. Pogada z nim i wytłumaczy, że zostaną przyjaciółmi. Ma już dosyć uniesień, gdy robiła, co kazał i depresji po kłótniach i jej niewiernościach, łamań zasad ich umowy. Ma dosyć starania się być kimś, kim nigdy nie będzie. Tak, jest słaba, ale woli być słaba niż załamana, na skraju depresji. Te napady, to wszystko, to była wina tego, że zachwiała równowagę. Teraz będzie tak jak przedtem. Znów będzie mogła patrzeć na jedzenie bez niesamowitego głodu lub poczucia winy. Znajdzie swoja nirwanę. Porozmawiała z nim. To nie była łatwa rozmowa. Musiała świadomie zrezygnować z ideału, który uporczywie jej przedstawiał. „Chcę, żeby ktoś kochał mnie taką, jaką jestem, nie taką, jaka mogę być”. Spojrzał jedynie na nią jej własnymi zawiedzionymi, obrażonymi oczami i odwrócił się plecami. Od tego czasu nie patrzyła już w lustro tak często. Uśmiechała się do niego i cały czas mówiła: „Nie jest tak źle, te spodnie są niby trochę opięte, ale bez przesady”. On nic nie mówił. Czas mijał. Nic się nie zmieniało. Nadal miała napady. Nie kontrolowała się. Czuła się taka samotna… Spojrzała w lustro. Uśmiechał się. „Możesz, oszukiwać siebie, swoją rodzinę i znajomych, ale mnie nigdy nie oszukasz. Bo to JA jestem tobą, a ty mną. Nigdy nie uciekniesz przed moimi surowymi oczami, bo to są twoje własne oczy. To nie moją pogardę w nich widzisz, tylko swoją, to nie ja podnoszę ci poprzeczkę, to swoich ambicji sama nie jesteś w stanie zaspokoić. To nie ja stworzyłem obraz ciebie, do którego dążysz. To nie ja cię do czegokolwiek zmuszam ani niczego ci nie zabraniam. Spójrz na mnie! To nie w moje oczy patrzysz. I tak do mnie wrócisz. Wiedziałem to. Wszystkie twoje wymyślne metody zawiodły. Zostałem ci tylko ja. „Wiem, przepraszam. Jestem taka zmęczona, samotna. Nie powinnam była od ciebie odchodzić… Przytul mnie.” NIKT, NIC, NICZEGO PAULINA DZWOŃCZAK Pewnie pierwsze, co przyszło ci teraz na myśl to, że nie można być nikim, że każdy jest kimś, że każdy jest ważny. Bo tak cię uczyli, bo tak mówiła mama, pierwsza nauczycielka; tak było napisane w poradniku psychologicznym, tak uczą w kościele. Nic bardziej mylnego. Od dziecka wszyscy chcą nam dać tę najbardziej pozytywną wersję świata, przekazać najwięcej budujących treści. Wiesz dlaczego? Żeby człowiek, spadając, miał dłuższą drogę na dno. Szkoda, że nikt nie pomyślał, że im dłużej się leci, tym bardziej boli upadek. Jak już mówiłem – jestem nikim. Mam imię i nazwisko jak wszyscy. Dom, rodzinę, z którą najładniej wychodzi się na obrazku, też mam. Żyję, pracuję, chodzę do szkoły. Nawet często się uśmiecham, wiesz? Tego ode mnie wymagają. Być szczęśliwym ponad wszystko. A raczej sprawiać pozory szczęścia. Nikt nie będzie wnikał w to, co jest pod uśmiechem. Więc się uśmiecham. Codziennie uśmiecham się wiele godzin. Czasem zarażam tym inne osoby, z którymi przebywam. W takich momentach uświadamiam sobie, że nawet nikt może czasem zrobić coś pożytecznego. Kiedyś wierzyłem w wiele rzeczy. W dobro, które teoretycznie powinno rządzić światem. W to, że mam jakieś przeznaczenie, że coś na mnie czeka. Przypominałem sobie przed zaśnięciem bajki, które w dzieciństwie mama czytała mojej siostrze, ustawiałem siebie w roli głównego bohatera na białym koniu i jechałem walczyć ze smokiem, żeby uratować swoją księżniczkę. Dorosłem, okazało się, że nie stać mnie na konia, ba, że nie stać mnie nawet na ostrogi, a mojej księżniczce bliżej do studia nagrań filmów pornograficznych niż do białego pałacu, w którym miała mnie poślubić. W Boga przestałem wierzyć dosyć szybko – wiedziałem, że gdyby naprawdę istniał taki, jak go malują, to nie pozwoliłby na to wszystko. Wiesz, co mnie najbardziej rozczarowało? Ludzie. A dokładniej ich egoizm. Brak szacunku do uczuć innych, ślepe zapatrzenie we własne odbicie. Nie chciałem grać w grę, którą przygotowała dla mnie rzeczywistość, ale nie potrafiłem utrzymać wiary, jeśli wszystko na niebie i ziemi stanowiło październik I NEON I 15 zaprzeczenie dla moich wartości. Poddałem się. ma już kto cię ranić. Zaczyna się ten bezpieczny etap. Muszę ci powiedzieć, że do bycia nikim można się przyzwyczaić. Najtrudniejszy jest ten pierwszy etap, kiedy wciąż wierzysz, że może komuś na tobie zależeć. A ten ktoś cię rani, w dość brutalny sposób, demonstrując ci, jak mało znaczysz i jak nisko upadłeś, kierując wszystko, co miałeś ku jednej osobie. Bo dla niej to nic nie znaczy. Najbardziej boli zdanie sobie sprawy z tego, że twoje „wszystko” to dla niego „nic”. Czasem los jest tak okrutny, że jednocześnie otrzymujesz ciosy ze wszystkich stron – od rodziny, dziewczyny i przyjaciół. Wtedy zaczyna się najtrudniejszy etap. Popadasz w pustkę, otacza cię zimno. Słuchasz, ale nie słyszysz. Patrzysz, ale nie widzisz. Skupiasz się na rzeczach prozaicznie prostych, całą energię i siłę wkładasz, żeby otworzyć drzwi czy też zrobić krok naprzód. Boisz się. Boisz się wszystkiego. Jeszcze nie rozumiesz, że skoro nie ma już przy tobie ludzi, których kochałeś, nic ci nie grozi. Nie Stajesz się nikim, nikomu na tobie nie zależy, niczego nie pragniesz. Po wcześniejszych burzach uczuć przychodzi upragniony spokój – obojętność. W momentach, w których kiedyś zareagowałbyś krzykiem, płaczem, załamaniem, teraz wzruszasz lekko ramionami i idziesz dalej. Nie odwracasz głowy, nie rozpamiętujesz przeszłości, nie masz nadziei na przyszłość. Na niczym ci nie zależy, więc nic ci nie grozi, nikt nie może cię zranić. Jesteś bezpieczny. Bycie „nikim” to najbezpieczniejszy status w społeczeństwie. 16 I NEON I październik Czuję się dobrze, wiesz? Tylko czasem nocą wracają sny sprzed kilku lat albo wizje marzeń, które mnie odrzuciły. Przypominam sobie spojrzenia osób, które kochałem. Ale to tylko skutki uboczne mojego wyboru; wszystko znika wraz ze świtem. POEZJA moje pierwsze haiku SZYMON SZELISKI zachodzi słońce oplotło moje wnętrze Hannibal Lecter smutne życie OLA RULEWSKA patrzeć przez pryzmat wiecznie zamkniętej książki migającego szklanego świata z kolorowych kłamstw i myśli tak bezdźwięcznych i matowych patrzeć na życie przez lustro w łazience czytając wciąż przepis na wczoraj kupować za grosze jakieś marne dzisiaj wypełniać je pożyczonymi promieniami słońca przyspieszać starym zegarkiem bez sekundnika i gubić się we własnej absurdalności w dosłowność ubierać każde spojrzenie i wierzyć tylko werbalnej wymianie w której dawno już umarły gesty grubą podeszwą zabijać cudze zapiski i gasić czyjś blask szorstkimi dłońmi żyć tylko własną wielką nieudaną wygraną ... smutne takie życie październik I NEON I 17 Blood Moon PIOTR CHARCHUTA Ukryty w ciemnościach Mgłą szarą owiany Czekam wciąż cierpliwie Dawno zapomniany Pragnę Cię zobaczyć Opisać słowami Których nie wymówię Milczeniu oddany Odliczam dni smutne Radosnych znać nie chcę Daj znać proszę Miła Gdy do ucha szepczesz Popatrz w moje oczy Jeśli je dostrzeżesz Odpowiedz Kochana Tylko błagam... Szczerze Ile lat tęsknimy Za dawną miłością Która przesiąknięta Jest gorzką szarością Zapomnijmy Miła Zapomnijmy proszę Przez tą śmierć co dzieli Rozłąki nie zniosę 18 I NEON I październik REPORTAŻ/FELIETON/ARTYKUŁ przypowieść NATALIA DURSZEWICZ zaprawdę powiadam wam nie zrywajcie kwiatów z martwych łąk ani jagód nie próbujcie z niewidomych lasów - przemieniają one zdrowe kości w kurz zaprawdę zaprawdę mówię tobie obcinaj włosy regularnie a ich resztek nie przechowuj nawet w pamięci zaprawdę zaprawdę zaprawdę kto chce mnie słuchać niech zamknie świat w kieszeni płaszcza i nie zdejmuje go nawet w pełne słońce październik I NEON I 19 OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA JAN LECHOŃ (1899-1956) „W każdym razie, to była figura!” – to Gombrowicz. Wierzyli w niego wszyscy, zawsze spał ze swoją kochanką Presją i ona go zgubiła. Niewiarygodnie brzydki, o dużym karykaturalnym nosie i wielkiej głowie. Nosił się jak król, wyprostowany, połknął kij natchnienia i tak mu zostało, kroczył natomiast niepewnie, tak jakby z każdym kolejnym krokiem miał się przewrócić. Piękno wierszy kolidowało z upadłym życiem. To był prawdziwy Syzyf i Stańczyk w jednej osobie. W wieku 14 lat wydaje pierwszy tomik wierszy, rok później drugi, ale pali je w piecu, wykupując przez lata pojedyncze egzemplarze. Nie był z nich zadowolony, on chciał być Wieszczem, a nie poetą. Skamandryta. Recytuje wiersze „Pod Pikadorem” na Krakowskim Przedmieściu, zawsze z pamięci. Maniakalne uwielbienie dla plejady ludzkich pomników: Kościuszki, Słowackiego, Piłsudskiego, Mochnackiego, skąpane w patosie i monumentalizmie postaci, tak można w jednym zdaniu podsumować jego poezję. Chce być Wieszczem. Obsesją staje się chęć dorównania swoim idolom literackim. Matka pogłębiała jego kompleksy, mówiąc: „synku, będziesz nowym Słowackim”. Po głosach krytycznych, zarzucających mu staromodność, Lechoń, nadwrażliwy na krytykę, milknie na ponad dziesięć lat. 20 I NEON I październik Chce być Wieszczem, towarzyszyło mu to przez całe życie. I presja: publiki, otoczenia, najbliższych. Gdy nadchodzi wojna, emigruje do Nowego Jorku. W Polsce był kimś, tu nikt go nie znał. Nic nie umiał, nigdzie nie pracował, nie znał języka, nie miał znajomości, żony, która ugotuje obiad. Utrzymywał się z prezentów, sponsoringu polonijnych prywatnych mecenasów sztuki, ale przepuszczał wszystko. Pił kawę 10 godzin w kawiarni na 41 Alei za kilka centów. Bieduje, nie ma co jeść, siedzi całymi dniami, wyalienowany, rysuje całymi dniami potworne karykatury. Myśli, skąd zdobyć pieniądze na obiad, gdy ich nie ma, idzie do baru, wlewa ketchup do filiżanki zalewając gorącą wodą. Jeżeli wystarczy centów, dokupuje krakersy. Wraca do domu, rysuje, cierpi na bezsenność i tęsknotę za poklaskiem i ojczyzną. Był homoseksualistą. Jego wieloletnim partnerem był Aubrey Johnston, chłopak o 20 lat młodszy. Czasami romansował z trzema mężczyznami jednocześnie; przeważnie byli to starsi lub w podobnym wieku nobliwi, dyskretni panowie. Dawali mu jakieś pieniądze, Aubery nie – on był biedny. Wszystko było starannie ukrywane, był wierzący i praktykujący, nigdy nie umiał się z tym pogodzić. Chce być Wieszczem. Skacze z dwunastego piętra w hotelu „Hudson”. Widok groteskowy i makabryczny. Starszy jegomość znamionujący i dostojność, i początki Parkinsona staje na parapecie…