Nr 41 (87) Tyniec-Olsztyn kwiecień 2014 Nieustanne wzywanie
Transkrypt
Nr 41 (87) Tyniec-Olsztyn kwiecień 2014 Nieustanne wzywanie
Nr 41 (87) Tyniec-Olsztyn kwiecień 2014 Nieustanne wzywanie Jezusa, które idzie w parze z gorącym i radosnym pragnieniem Go, powoduje, że przestrzeń serca napełnia się radością i pokojem. Wszystko to dzięki natężonej uwadze wewnętrznej. Najwyższe oczyszczenie serca daje Jezus Chrystus, Syn Boży i Bóg, Przyczyna i Stwórca wszelkich dóbr. Mówi On bowiem: Ja, Bóg, czynię pokój (Iz 45,7). Dusza, napełniona przez Jezusa dobrodziejstwami i słodyczą, z weselem i miłością wielbi swego Dobroczyńcę. Dziękuje Dawcy pokoju i wzywa Go z wielką radością. Swym umysłem widzi w swym wnętrzu Tego, który rozprasza złudne twory demonów. Dawid mówi: Moje duchowe oko widzi moich duchowych wrogów. Moje ucho słyszeć będzie tych, co powstają na mnie i zamierzają zło (Ps 92,12). Ujrzałem we mnie odpłatę, jaką otrzymują od Boga grzesznicy (Ps 91,8). Jeśli nie ma w sercu żadnych wyobrażeń, wówczas umysł znajduje się w swym naturalnym stanie i jest gotowy do podjęcia każdej duchowej, radosnej i miłej Bogu kontemplacji. Tak oto, jak powiedziałem, czujność i modlitwa stanowią integralną całość. Natężona uwaga sprzyja nieustannej modlitwie, modlitwa zaś pomaga najwyższej czujności i uwadze, zachowanej w umyśle. (Filokalia, Hezychiusz z Synaju) Przyjdź Duchu Święty, Przemień nasze wewnętrzne napięcie w święte odprężenie, Przemień nasz niepokój w kojącą ciszę, Przemień nasze zatroskanie w spokojną ufność, Przemień nasz lęk w nieugiętą wiarę, Przemień naszą gorycz w słodycz Twej łaski, Przemień mrok naszych serc w delikatną światłość, Przemień naszą obojętność w serdeczną życzliwość, Przemień naszą noc w Twoje światło, Przemień zimę naszych dusz w Twoją wiosnę, Wyprostuj nasze krzywe drogi, Wypełnij naszą pustkę, Oczyść nas z pychy, Pogłębij naszą pokorę, Rozpal w nas miłość, Zgaś w nas zmysłowość, Spraw, abyśmy widzieli siebie, Jak Ty nas widzisz, Abyśmy mogli poznać Ciebie, tak jak obiecałeś, I byli szczęśliwi według słowa Twego: „Błogosławieni czystego serca, Albowiem oni Boga oglądać będą”. Amen –2– Duchowość monastyczna SZCZERA, CZYSTA INTENCJA Czy intencja? Intencja jest dla nas podstawową kategorią moralną. Pytając o wartość czynu, pytamy wpierw o intencję. Intencja, jak się uważa, rozstrzyga o wartości moralnej czynu. Tak bywa np. w sądzie. Zupełnie inna jest wartość moralna, a także odpowiedzialność karna za „zamordowanie” kogoś, czyli zabicie go z zamiarem zabicia, a inna za „nieumyślne spowodowanie śmierci”. To jest dla nas oczywiste. I może dlatego zaskakuje nas fakt, że w Regule św. Benedykta nie ma praktycznie mowy o „intencji”. A mówiąc precyzyjnie, występuje ona tylko raz w zdaniu: „Niech darzą się wzajemnie czystą w intencji miłością braterską” (72,8). Jeszcze bardziej zaskakuje nas jednak brak słowa „intencja” w Piśmie Świętym! Stosunkowo często występuje słowo: „zamiar”, ale jedynie w stosunkowo niewielu miejscach można by je rozumieć jako „intencja”. Raczej chodzi w nim o konkretne postanowienie przy podejmowaniu działania. Dlaczego tak jest? Intencje są związane z naszymi pragnieniami: dobre pragnienia stanowią dobrą intencję, a złe pragnienia złą intencję. Zarówno Biblia, jak i Reguła mówią o tym, używając innego nieco języka: mówią o sercu i myślach, jakie się w nim rodzą. To jednak prowadzi do innej perspektywy widzenia problemu. My jesteśmy przyzwyczajeni do wizji, jaką nam daje dzisiejsza myśl zachodnia, która zrodziła się w oświeceniu, myśl związana z humanizmem oświeceniowym. U jej podstaw leży wyobrażenie zawarte w koncepcji Jana Jakuba Rousseau w odniesieniu do człowieka, który według niego rodzi się jako „tabula rasa ” – czysta niezapisana tablica. Jest to idea dająca człowiekowi wiele możliwości – jeżeli dziecko dobrze wychować, to można z niego zrobić geniusza! Jednak także można go źle wychować i właściwie bez jego winy zrobić z niego przestępcę. Później ta „piękna” koncepcja doprowadziła do „wspaniałej” idei komunizmu, czyli społeczeństwa ludzi nieskażonych demoralizującym wpływem społeczeństwa. Wystarczyło bowiem jedynie dobrze zapisać tę tablicę nowo narodzonego człowieka, aby otrzymać ideał człowieczeństwa. Niestety ani społeczeństwo feudalne, ani mieszczańskie, ani kapitalistyczne nie było w stanie tego zrobić i dlatego trzeba było zbudować zupełnie nowe, niszcząc całkowicie „zgniłe” społeczeństwa, które deprawowały rodzących się ludzi. –3– Wydaje się, że historia dostatecznie wyraźnie pokazała, że taka koncepcja okazała się całkowitą fikcją i nie tylko fikcją, ale także doprowadziła do zbrodni, jakich wcześniej nikt nie znał! Okazuje się, że nie można zapomnieć o tajemnicy grzechu pierworodnego, tajemnicy nieprawości w nas, czyli o „skażeniu ludzkiej natury” od samego poczęcia, a nie jedynie przez nabycie w trakcie wychowania. Pisał o tym Leszek Kołakowski, który w latach pięćdziesiątych jako komunista polemizował z Kościołem. Jednak w późniejszym wieku napisał tekst, w którym mówił, że zapomnienie o tajemnicy grzechu pierworodnego prowadzi do nieludzkich sytuacji. Logismoi – myśli nie nasze Zatem w refleksji o człowieku trzeba wyjść z zupełnie innego założenia. Trzeba inaczej spojrzeć na człowieka, jego myśli i zachowanie, a tym samym na same intencje. Ks. Józef Tischner pisał, że człowiek, rodząc się, ma w sobie ogromny chaos, który trzeba w trakcie wychowania uporządkować. Proces wychowywania polega na nadawaniu porządku naszym nieokiełznanym namiętnościom. Kultura polega na porządkowaniu pierwotnego chaosu. Doskonale wiedzieli o tym starożytni mnisi. Dziedziną ich zmagania duchowego była „walka z myślami”. Nie oznacza to walki z myśleniem. Ewagriusz z Pontu, pierwszy z mnichów pisarzy, pisał o działających w nas namiętnych myślach – logismoi, które czasami nazywał także duchami czy demonami. W podanej przez niego klasyfikacji istnieje osiem podstawowych duchów zła. Wszystkie inne właściwie wywodzą się od tych ośmiu. Stosunkowo łatwo jest rozpoznać w sobie taki mechanizm. Wystarczy tylko starać się skupić na czymś jednym z zamiarem, by przez dłuższy czas pozostać przy tym, na przykład na modlitwie. Okazuje się, że doświadczamy wówczas natłoku różnych myśli, wyobrażeń, uczuć, wspomnień itd. I co jest niezmiernie ważne w tym doświadczeniu: nie są one chciane przez nas, bo przecież mamy zamiar (intencję!) o nich nie myśleć, ale skupić się jedynie na tym, na czym chcemy się skupić. Skąd zatem te myśli? Ks. Tischner mówi w tym kontekście: „ktoś mi myśli”! Natręctwo przychodzących do nas myśli i uczuć jest tak mocne, że takie stwierdzenie ks. Tischnera adekwatnie opisuje to doświadczenie. Niestety najczęściej nie potrafimy sobie z tym natłokiem myśli poradzić. –4– W tym momencie pojawia się pytanie fundamentalne: Jeżeli tak jest nieustannie, to od kogo pochodzą nasze myśli, zamiary, intencje? Czy na pewno od nas, czy naprawdę są nasze? W takim razie zmienia się zupełnie perspektywa myślenia. Wpierw trzeba nam odpowiedzieć na pytanie: Co jest prawdziwie naszą intencją? Czy to, co przyjmujemy za intencję rzeczywiście jest autentycznie naszą intencją? Czy to nie jest jedynie nasza naiwność? Czy nie jest tak np. jak w przypadku reklamy, która wzbudza w nas pragnienia kupienia czegoś i z takim zamiarem idziemy potem do sklepu? Czy ten zamiar jest prawdziwie naszą intencją? Ponadto pojawia się zagadnienie dobra lub zła: Co jest dobre, a co jest złe? Na ile to, czego chcemy, jest dobre i zgodne z naszą najgłębszą intencją, czy nie jest słabością wobec pożądliwości? Na ile nasza intencja jest związana z dobrem i prawdą? Odpowiedź na te pytania nie jest wcale oczywista. Święty Paweł pisał, że nie walczymy z ciałem i krwią, czyli z innym człowiekiem, ale walczymy z mocami ciemności (zob. Ef 6,12). Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że te moce są silniejsze od nas. Zatem właściwie trzeba by powiedzieć, że w omawianym temacie chodzi raczej o oczyszczenie i uczynienie naszej intencji autentyczną. Nie jest to oczywiste samo z siebie, ale wymaga wewnętrznej pracy! Niestety fatalna w tym względzie jest współczesna idea wolności sprowadzonej do swobody, mówiąc żargonowo: „róbta, co chceta!”. Kiedyś Krzysztof Zanussi w wywiadzie dla czasopisma „Odra” powiedział bardzo trafnie, że o wiele bardziej autentycznie nasze jest to, co wybieramy po głębszym namyśle i trwamy przy tym, nawet wówczas, gdy jest to dla nas bardzo niewygodne życiowo, gdy inni będą się z nas śmiali…, niż działanie spontaniczne według aktualnych chęci. Tymczasem zazwyczaj uważa się odwrotnie. Natomiast św. Benedykt w Regule zasadniczo prezentuje myśl podobną do Zanussiego. Bardzo często ostrzega przed pójściem za własnymi chęciami. Na samym początku podkreśla, że pisze Regułę dla tych, którzy wyrzekają się własnych chęci, a chcą iść za Chrystusem jako królem. Oczekuje od nas dokonania fundamentalnego wyboru i w imię tego wyboru gotowości odmawiania sobie wielu rzeczy, na które spontanicznie mielibyśmy ochotę. Te spontaniczne chęci są nam najczęściej narzucane. Przykładem mogą być wspomniane reklamy, pod wpływem których ludzie koniecznie potrzebują czegoś, o czym wczoraj jeszcze nie słyszeli. Najlepiej to widać u dzieci, kiedy po usłyszeniu o czymś od kolegów lub z reklamy nie mogą bez tego żyć. Widać po tym, jak człowiek jest sterowany. –5– Bez głębszej refleksji nie wiemy, po co tu jesteśmy i o co nam w życiu chodzi. Jednak niestety w filozofii trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź na pytanie o sens naszego życia. Mówi się nawet czasem, że trudno wymyślić jakąkolwiek tezę dotyczącą życia i jego sensu, której by ktoś wcześniej nie głosił jako prawdę. Jeżeli tak jest, to nawet przy głębszej refleksji można się opowiedzieć za czymś, co jest głupie. Najlepiej podsumował to Kohelet, mędrzec Starego Testamentu, który spróbował wszystkiego w życiu – mądrości i głupoty, rozkoszy i ascezy – i stwierdził, że to marność nad marnościami i wszystko marność. To stwierdzenie jest refrenem, który się powtarza w jego Księdze. Będąc twardym realistą, nie daje on sobie wmówić, że coś jest dobre, kiedy tak nie jest. I w horyzoncie ziemskiego patrzenia jest tak naprawdę. Błąd Koheleta polega na tym, że uważał, iż nic zgoła nowego pod Słońcem. Otóż jest jednak nowego coś pod słońcem. Pisał już o tym prorok Izajasz: oto Ja stwarzam nowe niebiosa i nową ziemię; nie będzie się wspominać dawniejszych dziejów ani na myśl one nie przyjdą (Iz 65,17). Jednak to, co się prawdziwie nowego stało „pod słońcem”, to wcielenie Syna Bożego i jego dzieło odkupienia objawione w zmartwychwstaniu Chrystusa. To jest absolutna nowość. Bomba, która rozsadza całą historię i jej bezsens, i marność. Jest to jedyna nowość w dziedzinie religii od czasu neolitu, jak to kiedyś powiedział Mircea Eliada, jeden z najwybitniejszych religioznawców XX wieku. Z perspektywy serca Jeżeli żyjemy w horyzoncie świata i jesteśmy zdani na myśli, które na nas przychodzą i doświadczenie spotkania z innymi ludźmi, z różnymi prądami filozofii, to jesteśmy w sytuacji Koheleta. Czujemy, że cokolwiek wybierzemy, to w efekcie skończy się to marnością. Sytuację może zmienić całkowicie pomoc z zewnątrz. Myślenie Koheleta jest na poziomie ludzkim. Wszystko może się zmienić tylko na zupełnie innym poziomie, na poziomie serca. Serce, jak to czytamy w IV części KKK, która mówi o modlitwie, jest ukrytym w nas centrum, misterium, do którego nie mamy bezpośredniego wglądu, ale w którym dokonują się najważniejsze wybory dotyczące życia i śmierci. Serce jest misterium, w którym jedynie możemy spotkać Boga i przez to wyjść poza ten krąg marności nad marnościami. Jednocześnie serce przenika jedynie Duch Święty. Intencje mieszkają raczej w naszej głowie, ale wywodzą się z serca, w którym mieszka coś o wiele głębszego. Duchowość monastyczna jest duchowością serca. Dlatego temat: „Szczera i czysta intencja” sprowadza się w naszej duchowości do problemu oczysz–6– czenia intencji. Jak oczyścić nasze serce, aby kiedy podejmujemy jakiś zamiar i wcielamy go w czyn, był on rzeczywiście czysty i autentyczny? Nasza refleksja sama w sobie nie sięga do misterium autentycznego źródła naszego istnienia, co powoduje, że zostawieni sami sobie w naszym racjonalizmie oświeceniowym czy podejściu wolitywnym właściwie tak czy inaczej będziemy błądzić, a nasze intencje nigdy nie będą czyste. W zagadnieniu serca dotykamy zarówno tajemnicy nieprawości w nas, jak i głębi działania Ducha Świętego. I właściwie chodzi o oczyszczenie intencji, myśli, serca. Dla Jana Kasjana, który opisywał swoje rozmowy z mnichami egipskimi, zasadniczy wysiłek mnicha sprowadza się do oczyszczenia serca. Czystość serca jest podstawowym celem życia mnicha. To jednak oznacza coś więcej niż tylko czystość intencji, które są kategoriami moralnymi. W naszym życiu chodzi o osiągnięcie pełni życia, a nie o to, żeby być porządnym czy poprawnym w sensie moralnym. W dbałości o poprawność można dojść do pustki przez zaniechanie miłości. Takich odrzuca Pan Jezus w swojej mowie o sądzie ostatecznym: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! 42 Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; 43 byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie.” 44 Wówczas zapytają i ci: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?” 45 Wtedy odpowie im: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. 46 I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego» (Mt 25,41–46). Intencje mogą być czyste, ale jednocześnie nasze ręce puste. Faryzeusze za czasów Pana Jezusa byli czyści w sensie przestrzegania przepisów Prawa, a Chrystus mówi o nich – „obłudnicy”, „groby pobielane”, „synowie diabła”. Nie wystarczy mieć czyste intencje we własnym mniemaniu, trzeba jeszcze wyjść z siebie, uczestniczyć w życiu i je dawać, co się realizuje jedynie przez miłość. To, co nie buduje życia, jest niedobre, choćby było czyste w sensie moralnym. Z tym problemem cały czas spotykamy się na kartach Ewangelii. Wyjątkowo ostro ukazuje to scena z synagogi w Kafarnaum, kiedy faryzeusze śledzili Pana Jezusa, czy uzdrowi w szabat człowieka z uschłą ręką. Pan Jezus zadał im wówczas pytanie: Co wolno w szabat: uczynić coś dobrego czy coś złego? Życie oca–7– lić czy zabić? (Mk 3,4). Widząc zatwardziałość ich serca, bardzo się zasmucił. Po uzdrowieniu tego człowieka (…) faryzeusze wyszli i ze zwolennikami Heroda zaraz odbyli naradę przeciwko Niemu, w jaki sposób Go zgładzić (Mk 3,6). Zrobili to w imię zachowania Prawa, w imię zachowania przykazania, żeby nie pracować w szabat. Uważali oni zatem, że Pan Jezus, uzdrawiając, pracuje. To jednak jest interpretacja. Nie byli w stanie zrozumieć, że On, Syn Boży, uzdrawiając w szabat i uwalniając przez to człowieka z choroby, symbolu niewoli, objawia, że w tym momencie dokonuje się prawdziwy szabat – wolność i spoczynek w Bogu. Dla Pana Jezusa było to oczywiste, jednak ich troska o poprawność nie pozwoliła im tego zobaczyć. W podejściu moralnym, jak widzimy, drobna zmiana interpretacji sprawia, że wszystko jest traktowane odwrotnie. Sytuacja z synagogi w Kafarnaum pokazuje, jak człowiek starający się, żeby wszystko było zgodne z Prawem, może stać się uczestnikiem największej zbrodni, jaka się kiedykolwiek dokonała: zabicia Syna Bożego. Trzeba pamiętać, że dokonali jej ludzie pobożni! Piłat, rzymski namiestnik i jednocześnie sędzia, umył ręce, nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Nie popełnili tej zbrodni celnicy i jawnogrzesznice tylko kapłani oraz Sanhedryn, do którego należeli uczeni w Piśmie, faryzeusze obrońcy wiary i Pana Boga. To oni skazali Pana Jezusa na śmierć za to, że będąc człowiekiem, uważa się za Boga. Wydaje się, że do dzisiaj nie przemyśleliśmy tego problemu, że największy grzech popełnili ludzie bardzo pobożni oraz, że podejście moralne jest w zasadniczy sposób zależne od interpretacji Prawa, które się jednak zmienia z czasem! Poznanie po owocach Jak rozpoznać, co jest dobre, a co złe? Poznacie ich po ich owocach (Mt 7,20). To wskazanie pada w Ewangeliach kilka razy. Między innymi w kontekście ostrzeżenia przed fałszywymi prorokami (zob. Mt 7,15–20). A co to są owoce? Dobrymi owocami są w nas takie postawy, które budują prawdziwe życie. Są one wymienione między innymi w 5. rozdziale Listu do Galatów. Święty Paweł przeciwstawia sobie, w tym fragmencie, ciało i ducha: 22 Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, 23 łagodność, opanowanie. (Ga 5,22n) Do tej listy należy niewątpliwie dodać pokorę i przebaczenie. Szczególnie ważne od strony rozpoznania są pierwsze trzy: miłość, radość, pokój. Jeżeli coś buduje miłość, autentyczną miłość, daje radość, czego jednak nie należy mylić z wesołkowatością, są to owoce –8– Ducha, które są zawsze głębokie i trwałe, nie są jednak ostentacyjne. Najlepiej chyba uchwycić pokój. Miłość niesie w sobie pewne emocje, podobnie radość, natomiast pokój jest wyciszony. Owocami jest to, co buduje relacje międzyludzkie, dobre współżycie. Nie ma życia solo, życie solo to właściwie istota piekła. Kiedy mówimy o szczerej i czystej intencji, to w istocie chodzi nam o właściwą dyspozycję w nas przy podejmowaniu jakiegoś działania. Jednak tym, co robimy z dobrymi intencjami, można sprawić komuś przykrość. Przykładem są nadopiekuńcze mamusie, które są tak „dobre”, że potrafią zrobić ze swoich dzieci życiowe kaleki. Tak naprawdę intencja takiej matki nie jest dobra, choć ona sama uważa, że tak jest. W istocie chodzi jej bowiem o zaspokojenie swej macierzyńskiej potrzeby. Jest to jeden z przykładów, gdy przeżywanie intencji jako dobrej nie odpowiada rzeczywistości. Tutaj dotykamy zagadnienia wielości intencji w jednym działaniu. Właściwie nigdy w naszym działaniu nie ma tylko jednej intencji. Istnieje zawsze ich wiele na różnych poziomach i w zakresie różnych wymiarów i skutków naszego działania. Jeżeli np. pomagamy sąsiadom, gdy nas o to proszą, to robimy to z życzliwości dla nich, ale też przecież liczymy na to, że i oni nam pomogą, gdy będziemy w potrzebie. Więc jest to także nasz interes. A ponadto mogą się pojawić także inne intencje, np. przy okazji uda mi się załatwić coś swojego lub mieć satysfakcję, że robimy coś dobrego itd. Główna intencja jest najważniejsza, ale istnieje także szereg innych o różnej wartości moralnej. Ale która z nich jest naprawdę wiodąca, nie możemy być tego naprawdę pewni. Ponadto potrafimy się znakomicie oszukiwać i wmawiać sobie dobre intencje. Zresztą łatwo wysuwamy na czoło intencje szlachetne, ukrywając te mniej szlachetne. Kryterium rozpoznania tego, co robimy, a także czy nasze intencje są dobre czy złe, są owoce, które mówią, czy to, co zrobiliśmy, jest naprawdę dobre. Jeżeli człowiek ma być sobą, powinien być tym, kim został stworzony, a został stworzony jako dobry, dla spełniania dobrych czynów: Jesteśmy bowiem Jego dziełem, stworzeni w Chrystusie Jezusie dla dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował, abyśmy je pełnili (Ef 2,10). Czy nasza intencja była naprawdę dobra, poznajemy po tym, że owoce naszego działania są autentycznie dobre. Wtedy mamy potwierdzenie, że ta intencja była dobra, że pochodziła z prawdziwego źródła naszej tożsamości, którym jest Bóg. Można zapytać: Jeżeli poznajemy po owocach, które przecież są skutkiem, a nie przyczyną naszego postępowania, to w jaki sposób wiemy przed podjęciem czynu, czy zrobimy dobrze? Decyzje, jakie podejmujemy, wynikają –9– z kontekstu, w jakim żyjemy. Zazwyczaj potrzeba podjęcia decyzji pojawia się wówczas, gdy do takiej decyzji dorastamy. Żeby dotknąć jakiegoś problemu, trzeba do niego dorosnąć, czyli osiągnąć pewien stopień dojrzałości. Jeżeli małemu dziecku daje się do rozstrzygnięcia problem ze świata dorosłych, niszczy się je. Tak bywa np. w przypadku dzieci alkoholików, które zbyt wcześnie muszą przyjmować na siebie odpowiedzialność, jaka należy do dorosłych. W rozwoju tych dzieci następuje zaburzenie. Do podjęcia problemu trzeba dojrzeć, a to oznacza: doświadczyć czegoś podobnego lub analogicznego, uświadomić sobie, jakie to przynosi skutki, czym grozi itd. W efekcie wyrabia się w nas intuicja. Dzieje się tak jednak tylko wówczas, gdy żyjemy przytomnie. Jeżeli żyjemy według schematów, właściwie niczego się nie uczymy. Tak bywa z ideologami tzn. takimi, którzy wiedzą wszystko, bo im ktoś powiedział lub sami to wyczytali, żyją tylko tym, co im „włożyli” do głowy. Tacy ludzie nawet nie będą mieli problemów, bo będą widzieli tylko to, co mieści się w schemacie. A jeżeli się w schemacie nie mieści, to i tak to do schematu sprowadzą. Praca nad czystością serca Dosyć łatwo można zaobserwować, że większość ludzi myśli w kategoriach swoich pragnień. Nazywamy to myśleniem życzeniowym. I np. nadopiekuńcza matka ma zafałszowane myślenie przez swoje życzenia. Człowiek zamiast budować, niszczy zarówno siebie, jak i innych. To jest przypadek wielu rozpadających się małżeństw. Ludzie zawierają małżeństwo z zamiarem budowania czegoś dobrego. Jeżeli jednak małżeństwo się rozsypuje, to albo oszukiwali siebie, albo ich dobra intencja nie była do końca oczyszczona. Było w niej za dużo swoich własnych pragnień i chęci. Ojciec Karol Meissner OSB, specjalista od spraw małżeńskich, zawsze mówi: „Pamiętajcie, że największym wrogiem waszego małżeństwa są wasze pragnienia sterowane wyobraźnią”. One mogą być w przeżywaniu najszczersze, najwspanialsze, ale ostatecznie rozbijają wzajemną więź i niszczą życie, czyli są złe. Myślenie życzeniowe potrafi nawet zafałszować owoce, co prowadzi do utraty punktu odniesienia w poszukiwaniu prawdy. Jest to fatalne i bez przemiany serca nie do naprawienia. Najważniejsze jest oczyszczenie serca. Wpierw jednak trzeba rozpoznać, co jest prawdziwie dobre. Tego nie da się zrobić tylko intelektualnie, czy według kategorii praw, lecz poznaje się w życiu po owocach. Z czasem wyrabia się – 10 – w nas intuicja i z góry wiemy, co prowadzi do życia, a co je niszczy. Naszym zasadniczym duchowym zadaniem jest czujność polegająca na straży serca – jak to nazywali mnisi. Oznacza to pilnowanie tego, co do nas przychodzi. Wpierw trzeba rozpoznać wartość przychodzącej myśli, uczucia, czy wyobrażenia, a potem, jeżeli pojawia się coś złego, umieć to odrzucić i się od niego odciąć. Jako praktykę monastyczną wyraża to np. piąty stopień pokory w Regule św. Benedykta: Piąty stopień pokory: jeśli w pokornym wyznaniu wyjawiamy swojemu opatowi wszystkie złe myśli przychodzące do serca, lub złe czyny w ukryciu popełnione. 45 Zachęca nas do tego Pismo mówiąc: Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu (Ps 37 [36],5) 46 oraz Wyznawajcie Panu, bo dobry, bo na wieki Jego miłosierdzie (Ps 106[105],1 Wlg). 47 A Prorok dodaje jeszcze: Grzech mój Tobie wyznałem i nie ukryłem mej winy. 48 Rzekłem: Wyznaję nieprawość moją Panu, a Tyś darował winę mego grzechu (Ps 32 [31],5) (RegBen 7,44–48). 44 Przede wszystkim trzeba wiedzieć, że siła złych myśli polega na tym pozorze. Gdybyśmy poznali całą prawdę o nich, nie byłyby dla nas atrakcyjne. One działają zazwyczaj w podświadomości albo, jeżeli w świadomości, to w mroku albo w półmroku. Wydobyte na światło tzn. zracjonalizowane, doprowadzone do refleksji i wyznane tracą swoją moc. Trzeba najpierw rozpoznać, co się w nas dzieje, co do nas „przychodzi”, a potem wybierać to, co dobre i to przyjmować, a to co złe odrzucać. Zdecydowane odrzucanie polega przede wszystkim na niedopuszczaniu tego do serca. Skutecznym narzędziem takiego odrzucenia jest wyznawanie tych myśli komuś, np. opatowi czy ojcu duchownemu. Święty Paweł w liście do Rzymian mówi zdecydowanie: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj (Rz 12,21). Pierwsza część tego zdania jest warunkiem spełnienia drugiej. Jeżeli np. człowiek da sobie zaszczepić nienawiść, to może sobie tylko wmawiać, że działa szlachetnie. Nie daj dopuścić do swego serca czegoś, co cię niszczy. Trzeba to wyrzucić najlepiej przez pokorne wyznanie. Można to usuwać również inaczej, np. jeżeli człowiek jako oręż przeciw złej myśli zaczyna myśleć o czymś dobrym. Jest to zasada „klin klinem”. Tak można postępować w przypadku rozproszeń. Jeżeli przychodzą nam do głowy głupie myśli, to zacznijmy się zajmować czymś, co jest naprawdę dobre. Jeżeli są namiętne pokusy, to dobrze jest skorzystać ze swoich dobrych pasji, np. muzyki, kiedy zaczniemy się tym zajmować, to nas to wciąga i wypycha złe myśli. Częsta spowiedź, jeżeli nie jest jedynie praktyką dewocyjną dającą nam poczucie porządności, może posiadać głęboki sens, gdyż wpisuje się w we– 11 – wnętrzną walkę, która się rzeczywiście w nas toczy, a z której zdecydowana większość ludzi w ogóle nie zdaje sobie sprawy. Wielu ludzi ma fałszywe wyobrażenie o sobie, myśli, że są panami siebie i dobrze rozpoznają swoje intencje. Mnisi dobrze wiedzieli, że nie można sobie samemu wierzyć. Uważali, że człowiek, który wierzy sobie, jest naprawdę głupi. Jeżeli żyjemy wystarczająco długo, to z naszego doświadczenia życiowego, o ile żyjemy przytomnie, potrafimy z góry przewidzieć, co wyniknie z naszego postępowania. Ważną rolę, jak już było powiedziane, odgrywa tu intuicja. Dlatego w starożytności uważano, że w trudnych sytuacjach trzeba spytać starca, bo to starzec, a nie młody człowiek, miał doświadczenie i dlatego mógł wiedzieć. Dzisiaj niestety na decydentów wybiera się młodych, inteligentnych, ale w gruncie rzeczy niedoświadczonych ludzi, którzy są niewątpliwie sprawni, jednak nie działają mądrze. Natomiast w życiu liczy się mądrość, a nie sama inteligencja i spryt organizacyjny. Mamy całe życie, żeby się uczyć mądrości, ale zdarza się, że mając nawet dużo lat, można być głupim i tak do końca życia. Tak się dzieje, gdy ktoś nie żyje przytomnie, ale hoduje w sobie „słuszne” pretensje do innych, czy to swoich bliskich, żony, rodziców, sąsiadów, czy np. do rządu. Tacy ludzie niczego się nie uczą od życia, nie poznają po owocach, ale trzymają się uparcie swoich wyobrażeń i przekonań i dlatego pozostają głupi, dopóki się nie obudzą i nie spojrzą krytycznie na siebie. Dopóki nie odkryją w sobie prawdy o tajemnicy nieprawości mieszkającej w nich, pozostaną w fałszywym mniemaniu o sobie. Można natomiast być mądrym już w młodości. Przykładem jest biblijny Daniel, który rozsądził starców pałających żądzą do Zuzanny (zob. Dn 13). Drogą do osiągnięcia mądrości jest refleksja na wzór tej, jaką przeprowadzała Maryja: słuchała Ona i rozważała w swoim sercu wszystkie wydarzenia, jakie się działy (zob. Łk 2,19). „Rozważanie w sercu” odróżnia się od rozważania w głowie, która jest ośrodkiem racjonalnej myśli w nas. Serce jest naszym centrum i obejmuje sobą głębię egzystencjalną. Dopiero z tej perspektywy można szerzej zobaczyć i zobaczyć prawdę. I dlatego najczęściej osiąga się to w starszym wieku. Największą mądrością jest uczenie się na cudzych błędach i w ogóle cudzych doświadczeniach. Ludzie chcą się dzielić swoim doświadczeniem, wystarczy ich posłuchać i umieć się wczuć w ich doświadczenie. Ale to wymaga pokory. Niemniej „złoto leży na ulicy”, trzeba je tylko podnieść. Br. Włodzimierz – 12 – Lectio divina KRZEW WINNY (J 15,1–17) Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który [go] uprawia. 2 Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. 3 Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. 4 Trwajcie we Mnie, a Ja w was [będę trwać]. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeśli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. 5 Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. 6 Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Potem ją zbierają i wrzucają w ogień, i płonie. 7 Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. 8 Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. 9 Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! 10 Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. 11 To wam powiedzia łem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. 12 To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali tak jak Ja was umiłowałem. 13 Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. 14 Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. 15 Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego.16 Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby Ojciec dał wam [wszystko], o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. 17 To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali. Co znaczy wierzyć w Jezusa Chrystusa? Na czym polega relacja wiary? Obraz winnego krzewu i zakorzenienia bardzo dobrze oddaje jej sens. Wezwanie „trwajcie” (gr. meinate od meino – zostać, trwać, trzymać, przestrzegać, mieszkać, pozostawać) we wcześniejszym tłumaczeniu brzmiało „wytrwajcie”, co miało podkreślać element stałości i zdecydowania, żeby się nie dać odciąć, żeby się nie dać wyrzucić. Jest to pewien wymiar znaczenia, natomiast w „trwajcie we mnie” odkrywamy wezwanie, abyśmy się zadomowili albo 1 – 13 – zakorzenili. Nie tyle jest podkreślona siła trzymania się, ile raczej element związku intymnego, domowego, bliskości. Ma to związek z walką w sercu. Zazwyczaj deklarujemy, że Pan Bóg jest naszym Bogiem, jest najważniejszy i w naszym życiu chodzi o to, abyśmy do Niego doszli, natomiast w praktyce ważniejsze okazują się inne sprawy. To pokazuje, że nie trwamy w Bogu, że On nie jest naszym centrum, bo jeżeli praktycznie odsuwamy Go na bok, to znaczy, że gdzie indziej szukamy motywów do naszego działania. Zobaczmy np. co robimy, gdy mamy jakiś problem? Zazwyczaj na własną rękę kombinujemy, jakby z niego wyjść, licząc na własną mądrość, zdolności i własne kalkulacje. Nie stajemy przed Panem Bogiem i nie zwracamy się do Niego: „Panie Boże jest taka sytuacja, pomóż, pobłogosław” i potem dopiero włączamy myślenie. Robimy odwrotnie: najpierw kombinujemy po swojemu, a potem prosimy: „Panie Boże zrób, żeby się tak stało, jak my chcemy”. Pan Bóg jest zatem dla nas na zewnątrz, jest jak gdyby kimś obcym. Natomiast trwanie ustala porządek: tu jesteśmy u siebie, a tam jesteśmy na zewnątrz. Tak jak w normalnym domu. Jestem sobą w swoim domu, a na zewnątrz idziemy, żeby zarobić pieniądze, żeby coś kupić, odwiedzić znajomych... Nasze zasadnicze życie jest w domu. Dzisiaj niestety to się zaburza, świat jest postawiony na ambicji, na realizacji swoich pragnień, marzeń i człowiek jest cały czas na wyjeździe, występuje na scenie i w ten sposób nigdy nie może być u siebie, a tym samym nie może być sobą. Jest to problem odkrycia na nowo swojego zakorzenienia. Trwając w Chrystusie jesteśmy w Nim u siebie, tu jesteśmy sobą, tu jest normalnie, a na zewnątrz jest nadzwyczajnie. Tu jest nasze życie, a na zewnątrz jesteśmy „na występach”. Naszym zapleczem, naszym wsparciem jest dom, jest dobra rodzina. Idąc w świat czasem dostajemy po głowie, ale w domu się wzmacniamy. Bywa i tak, że w pracy ktoś się wzmacnia, żeby w domu wytrzymać z żoną czy z mężem, bywa i tak, ale wtedy relacja jest zupełnie przestawiona, chora. Normalnie dom jest miejscem, gdzie odzyskujemy poczucie własnej tożsamości i gdzie jesteśmy sobą. Dlatego niezmiernie istotne jest nasze zakorzenienie. Gdzie ono naprawdę jest? Przed kim żyjemy? Jak myślimy? Jakie jest nasze pierwsze skojarzenie, gdy pojawia się problem? Gdy mamy wątpliwości, to do kogo się odnosimy? Są dwie możliwości. Albo stoimy przed Panem Bogiem i jak małe dziecko jeszcze nie wie, co jest dobre a co złe, ale uczy się tego patrząc na reakcje rodziców: ojca i matki. Jak mama się uśmiecha to znaczy, że jest dobrze, albo pokiwa palcem, to znaczy, że jest źle. To znaczy: albo stoimy przed Bogiem albo przed anonimowym trybunałem i próbujemy się usprawiedliwić, elokwentnie wytłumaczyć. jak i dlaczego akurat tak robimy. Pytanie: przed kim stoimy? Warto sobie wewnętrznie je zadać właśnie w sytuacji, kiedy nie wiemy, czy robimy dobrze czy źle. Gdzie szukamy punktu – 14 – odniesienia do skonfrontowania dobra lub zła tego, co się dzieje? Jeżeli reagujemy kompleksem, to wyraźnie stoimy przed anonimowym trybunałem. Jeżelibyśmy stali przed Bogiem, zupełnie inaczej byśmy reagowali i inna byłaby nasza odpowiedź w wymiarze duchowym. Obraz winnego krzewu zawiera odniesienie do Boga, w którym jesteśmy zakorzenieni. On jest źródłem, z którego czerpiemy. Nieustannie wszystko z Nim konfrontujemy. Możemy się z Nim nawet kłócić, ale On jest punktem odniesienia. Tak było w przypadku Hioba, który w swoich wypowiedziach prawie ocierał się o bluźnierstwo, jednak było to w sporze z Bogiem, a nie filozofa buntu. Jego przyjaciele, którzy tłumaczyli mu z pozycji przyjętej doktryny, że musiał zgrzeszyć, nie mówili żadnych herezji o Panu Bogu, jednak Bóg stwierdził, że nie mówili prawdy, jak Jego sługa Hiob (zob. Hi 42,7n). Problem polegał na tym, że dla Hioba Bóg był punktem odniesienia, a dla przyjaciół istniejącą doktryną. Chodźcie i spór ze Mną wiedźcie! − mówi Pan. Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją; choćby czerwone jak purpura, staną się jak wełna (Iz 1,18). Pan Bóg chce, byśmy się z Nim spierali, bo wówczas On jest dla nas punktem odniesienia. Gdy jesteśmy jedynie porządnymi, przestrzegającymi przepisów Prawa, Bóg jest jedynie Arbitrem, który powinien ocenić nasze dokonania. Nie jest Kimś, z Kogo czerpiemy racje naszych czynów. Nasz problem polega na tym, że bardzo często stoimy przed nieznanym trybunałem. Dobrze ilustruje to postawa arcykapłana podczas procesu Pana Jezusa: Najwyższy kapłan rzekł do Niego: «Zaklinam cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy ty jesteś Mesjasz, Syn Boży?» 64 Jezus mu odpowiedział: «Tak, Ja Nim jestem». (…) Wtedy najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: «Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. 66 Jak wam się zdaje?» Oni odpowiedzieli: «Winien jest śmierci» (Mt 26,63–66). Teatralna reakcja arcykapłana poszukująca potwierdzenia w tłumie: Zbluźnił!... Jak wam się zdaje? To nie było odniesienie się do źródła Prawdy ani reakcja człowieka, który w swoim wnętrzu uzyskał światło, które mu pozwoliło jasno wypowiedzieć prawdę. Takie zachowanie często się powtarza i nawet wszyscy w nie wpadamy. Trzeba jednak sobie z tego zdawać sprawę i przedstawiać przed Bogiem jako swoją słabość podczas modlitwy. Musimy się uczyć wychodzić z presji stania przed nieznanym trybunałem. Nie może– 15 – my dać się porwać lękowi przed tym, „co ludzie powiedzą?”. Ważne jest to, czy jest to prawda czy nie jest prawda, czy pochodzi od Boga czy nie, czy jest dobre czy nie? Pan Jezus dokładnie określa, na czym polega ten punkt odniesienia: jest nim ten sam duch. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali tak jak Ja was umiłowałem. Posłuszeństwo Jezusa wobec Ojca jest wypełnieniem przykazania miłości. Umiłowawszy swoich umiłował ich do końca, to znaczy oddał za nich życie. W Hymnie o kenozie, czyli o uniżeniu, św. Paweł pisze: 8 uniżył samego siebie, stając się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. 9 Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię (Flp 2,8n). Dlaczego? Dlatego, że w tym geście oddania życia Chrystus w postaci człowieka powtarza to, co jest w sercu Boga. Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał (J 3,16). Ojciec oddał wszystko, oddał do końca, aż do śmierci. Czyn Jezusa płynie z zakorzenienia w Ojcu i objawia pełnię Bożej miłości. Jego posłuszeństwo w miłości czerpie z Ducha Bożego. Nasze zakorzenienie, to trwanie w Jego miłości. Ono także będzie ostatecznie czerpaniem z Ducha Świętego i czynu Chrystusa jako wzoru. Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski (Mt 5,48). W Nowym Testamencie nie tyle ważne jest Prawo w sensie przepisów, ile podobieństwo do Boga i bycie dzieckiem Bożym. To podobieństwo przez konfrontację z Prawzorem jest normą naszego postępowania, a nie żaden przepis. Powinniśmy się pytać: Czy dziecko Boże może tak postępować? Czy ja jako dziecko Boże mogę tak postępować? Czy to się podoba Ojcu? Przepisami zawsze można manipulować i interpretować na swoją korzyść. Tutaj Żydzi są mistrzami świata w tej materii, można przytoczyć szereg przykładów jak sobie radzą i jak robią to, co chcą niby z zachowaniem Prawa. Jest to oczywiście pozbawione sensu. Prawo formalne ma to do siebie, że można nim manipulować. Natomiast żywą relacją trudno manipulować, jeśli jeszcze do tego Bóg wszystko wie i widzi, i zna całe wnętrze serca. W naszym życiu nie chodzi o to, żeby formalnie coś zachować, ale chodzi o to, żeby zakorzenić się w Bogu i z Niego czerpać, w Nim mieć punkt odniesienia. Jest to zaczepienie duchowe. Sok jest symbolem Ducha, który daje życie. Albo latorośl jest żywa dzięki zakorzenieniu i czerpaniu soków z krzewu, albo jest martwa, sucha, gdyż jest pozbawiona soków. Dlatego się ją wycina i spala. Cały czas chodzi o pełne życie. Br. Włodzimierz – 16 – Wydarzenia ŁAD I POKÓJ W GIETRZWAŁDZIE Początek roku to tradycyjny już czas rekolekcji olsztyńskiej grupy BENEDICTUS w sanktuarium w Gietrzwałdzie. Tym razem odbyły się one w końcu lutego. Aura była mało zimowa, niemal wiosenna, zachęcała do spaceru nie tylko do źródełka, ale i dalej – edukacyjnym traktem do lasu. Tematem rekolekcji było benedyktyńskie zawołanie: Ordo et Pax czyli Porządek i Pokój. Wprawdzie dla niektórych z nas temat nie był nowy, ojciec Włodzimierz bowiem po powrocie z Jerozolimy w 2011r. wydał książkę pod takim właśnie tytułem, jak zwykle jednak w bezpośrednim przekazie, wzbogacanym dygresjami i nowymi przemyśleniami ojca, konferencje okazały się niezwykle inspirujące. – 17 – Święty Benedykt mówi w Regule „Szukaj pokoju, idź za nim” (Reg Ben, Prol 17), a Jezus do uczniów: Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam (J 14,17). Prawdziwy pokój jest jednym z owoców Ducha Świętego, jest wynikiem autentycznego życia Boga w nas. Ale żeby pokój budować, najpierw trzeba rozeznać, co ten pokój buduje, trzeba włożyć wysiłek właściwie ukierunkowany. Rozeznanie to fundament budowy pokoju. Naszym początkiem w różnych wymiarach jest chaos. Porządek nie rodzi się sam, spontanicznie. Rodzimy się w niewiedzy, jako dzieci stopniowo zyskujemy świadomość, układają się nam relacje, zaczynamy rozumieć zasady spraw, o co chodzi w życiu. Proces wychodzenia z chaosu do sensu jest widoczny w całej przyrodzie, ale także w człowieku, w jego życiu duchowym. Zrozumienie daje poczucie pokoju. Kiedy nie wiemy, nie rozumiemy, kiedy jest chaos, wtedy jest lęk. Jak już wiemy, rozumiemy sens, to lęk mija. Dlatego podstawą pokoju jest rozeznanie. Wewnętrzny chaos nas ciągle atakuje. W życiu wewnętrznym przychodzą na nas różne myśli, pragnienia, lęki. Bardzo nachalne są rozproszenia, nie dają nam trwać w wyciszeniu. Działanie chaosu jest permanentne i trzeba tę prawdę sobie uprzytomnić. Ewagriusz z Pontu mówi o logismoi, o 8 duchach zła, które na nas oddziaływują. Nasza psyche zbudowana jest z racjonalnej i irracjonalnej części i na każdą z nich napierają różne dynamizmy, których musimy być świadomi (smutek, gniew, pożądliwość, obżarstwo, chciwość, nieczystość, pycha i próżna chwała). Potrzebujemy wysiłku, refleksji i rozeznania, aby im nie ulegać. Ale ten wysiłek musi być ukierunkowany właściwie. Często wchodzimy w bardzo gorliwe wypełnianie różnych obowiązków, nakazów, robimy tak, bo chcemy zdobyć pewność bycia w porządku przed Bogiem. Ale nie można zmierzać tylko do bycia porządnym, bo wtedy jest to podszyte czymś fałszywym. Bóg nie oczekuje od nas porządności, doskonałości. On chce, żebyśmy Mu się powierzyli. W relacjach osobowych chodzi o coś innego niż porządność, KKK mówi, że „Bóg pragnie, abyśmy Go pragnęli”. Szatan jest w stanie wykorzystać wszystkie nasze działania, także te najbardziej pobożne do odciągnięcia nas od Boga. Jak wskazuje przypowieść o modlitwie faryzeusza i celnika, tylko skrucha serca zasługuje w oczach Boga na wysłuchanie. Ona jest kluczem. Nawet największa ofiarność może być wykorzystana przez szatana do wzbudzenia pychy. Ale dwóch rzeczy szatan nie jest w stanie w nas wykorzystać jeśli są autentyczne, obronione: – 18 – kontaktu z Bogiem (tu atakuje nasyłając logismoi, rozproszenia; trzeba je pokonywać) wzajemnej miłości, jedności braterskiej (tu atakuje nawałnicami pretensji, oskarżeń, podejrzeń, szczególnie w małżeństwie). Relacja do Boga, zakorzenienia się w Nim i relacja do bliźniego, gesty miłosierdzia, praktyka to są dwa podstawowe wymiary naszego istnienia. One nie są budowane na pewności, na gwarancjach, ale na ufności i nadziei. Tylko ufność buduje prawdziwą relację. Pewność zabija miłość, której podstawą jest wolność. W relacji do Boga szukamy pewności przez swoją pobożność, ofiarność – kupujemy życzliwość Boga poprzez dobre czyny. Lęk pcha nas w działania prowadzące do pewności. To uniemożliwia miłość. Miłość rodzi się w wolności, a wolność to nasze fundamentalne prawo, którego Bóg nigdy nie łamie. Budowanie relacji może odbywać się tylko w pełnej wolności, ufności, a nie poprzez pewność. Mądrość naszego życia polega na umiejętności rozeznawania i wybierania tego co dobre dla naszego życia. Chaos w nas i napieranie świata są bardzo trudne. Św. Jan mówi, że światem rządzą trzy pożądliwości: pożądliwość oczu – posiadanie wiedzy, majątku pożądliwość ciała – chęć rozkoszy, nieczystość, obżarstwo, rozrywki pycha tego żywota – próżna chwała, pycha. Te trzy pożądliwości doskonale oddają to, co panuje na świecie. Uderzają one w to, co jest fundamentem budowania ładu i pokoju. Atakują więź z Bogiem i z drugim człowiekiem. Świat stara się te więzi zniszczyć i ośmieszyć, a my możemy uzyskać swoją pełnię tylko w relacji więzi do Boga i do bliźniego. „Człowiek staje się sobą tylko przez szczery, bezinteresowny dar z siebie” mówi sentencja soborowa (KDK 24). Człowiek nie może się stać sobą solo. Tylko z drugą osobą może wejść w żywą relację miłości. Drugi człowiek jest najlepszą drogą do spotkania Boga. A jak działa Bóg? Szatan w raju nic nie kazał Ewie zrobić, on tylko podważył ufność do Boga. I to właśnie jest sedno grzechu pierworodnego. Bóg jednak nie wymuszał na Adamie i Ewie jakiejś ekspiacji, pokuty. Bóg ich wypędza z raju i stawia anioła, żeby nie doszli do drzewa życia i aby ten zły stan się im nie utrwalił. Wypędza ich, aby doświadczyli życia i nawrócili się od środ– 19 – ka. A potem Bóg kształtuje naród wybrany, żeby ludzie wrócili do pierwotnej drogi. Bóg nie ustanawia pokut, tylko uczy ufności. Wyjście Boga do nas to nie jest coś za coś, ale ofiarowanie samego siebie. Jeśli my odpowiadamy tym samym, to wtedy dopiero naprawdę wchodzimy w Bożą rzeczywistość. Wiara to jest wejście w relację osobową. Odpowiedzią Boga na to, co dzieje się z człowiekiem, jest determinacja w miłości, to jest droga do wejścia w nadzieję, w drogę pokoju dla nas, do uniknięcia bezsensu, nieładu, przytłoczenia światem. To jest możliwe tylko w Duchu Świętym. Otrzymujemy od Boga dar sakramentów i dar Ducha Świętego, dzięki temu możemy zobaczyć co jest dobre a co złe, możemy rozróżniać. Ale jest jeden warunek: człowiek musi chcieć ten dar podjąć, podjąć WYSIŁEK drogi. To wymaga wsłuchania się, a do tego trzeba ciszy, żeby Duch Święty mógł się do nas przebić przez hałas i chaos. Święty Benedykt mówi: „Słuchaj, synu, nauk mistrza” (RegBen, Prol 1). Słuchanie musi być rozeznające. Słuchaj i odkrywaj, rozeznawaj i wybieraj, abyś szedł drogą, którą ci Bóg wskazuje. Dlatego musimy znajdować czas na spotkanie z Bogiem, na modlitwę. Największą siłą rozpraszającą nas w słuchaniu jest nasze ego stojące po stronie świata. Tłamsi ono prawdę, dlatego musimy dać tej prawdzie przestrzeń, wprowadzić Regułę w naszym życiu. „Nie bójcie się, Jam zwyciężył świat” (por. J 16,33). Jezus daje nam nadzieję. Ufność i nadzieja w relacjach dają szansę na miłość, na życie i na pokój i ład. Odpuszczenie grzechów to przywrócenie człowiekowi możliwości bycia z Bogiem, uwolnienia od przeszkody do bycia z Nim i trzeba z tej możliwości korzystać, aby pokój i ład były naszą codzienną rzeczywistością. W rekolekcjach wzięło udział ponad 50 osób, ale grupa była płynna, więc Basia Marszałek przed obiadami ciągle zarządzała „kolejno odlicz”. Obecni byli z nami opiekun grupy BENEDICTUS ks. Wiesław Kaniuga z parafii p.w. św. Benedykta w Lubajnach i ks. Grzegorz Górski, proboszcz z Marwałdu, parafii, w której przebywał o. Włodzimierz podczas roku szabatowego. Obecna była także pani Basia Woszewska, sąsiadka pustelni ojca w Giętlewie. Obecni byli oblaci z Łodzi, Warszawy i Ostrołęki. Niestety tym razem nie było z nami stałej uczestniczki naszych rekolekcji z Krakowa – Teresy Lubowieckiej. Stałym punktem naszych rekolekcyjnych spotkań, jak zwykle, była nauka śpiewu prowadzona przez niestrudzonego Wolfganga. Ciepłem na sercu roz– 20 – lewała się coraz śmielej i coraz częściej wypowiadana intencja modlitewna o to, aby „na Warmii powstała nowa fundacja benedyktyńska”. MR – 21 – – 22 – – 23 – – 24 – Fotografowała Ania Cieślak – 25 – Piszą o nas NOWE POWOŁANIE NA EMERYTURZE I TAK „SIĘ PATRZĘ” OD 10 LAT – Tak coś podejrzewam, że Pan Bóg mnie tu posłał, żebym się jeszcze – czegoś dobrego nauczyła przed śmiercią – mówi Urszula Szymala, emerytowana ekonomistka, a od 10 lat... katechetka niepełnosprawnych dzieci w Cieszynie. Przez 31 lat pracowała w cieszyńskiej „Celmie” i uczyła przedmiotów ekonomicznych w Technikum Mechaniczno-Elektrycznym. Po śmierci matki, gdy pani Urszula była już na zasłużonej emeryturze, od ks. Henryka Satławy, proboszcza cieszyńskiej parafii św. Marii Magdaleny usłyszała: „Może by pani poszła się TAM popatrzeć...”. I poszła TAM – do cieszyńskiego Ośrodka Rehabilitacyjno-EdukacyjnoWychowawczego, który prowadzi miejscowe koło Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym. Rodzicom dzieci i młodzieży, które codziennie są przywożone na zajęcia do placówki, bardzo zależało, żeby miały katechezę, żywy kontakt z Kościołem. Dwa razy w roku, przed Świętami, księża z parafii św. Marii Magdaleny przychodzą tutaj spowiadać dzieci. Tym bardziej rodzice chcieli, żeby miały one regularne zajęcia katechetyczne. – 26 – Boża miara – Przyszłam i tak „się patrzę” od 10 lat – mówi pani Ula. – Pan Bóg lubi robić kawały. I On daje swoją miarą – „wielką i utrzęsioną”. Nie mam swoich dzieci. A tu od razu dostałam ich około pięćdziesiąt! W ośrodku pani Ula jest w każdą środę i czwartek. Planowo – cztery godziny. Zaczynała jako katechetka-wolontariuszka. Dopiero parę lat temu została zatrudniona na jedną piątą etatu. – Jako wolontariusz, szczególnych „papierów” nie potrzebowałam, ale kiedy dostałam propozycję tego etatu, zaczęły się poszukiwania w szafie... – ujawnia. Bo poza tym, że jest absolwentką Akademii Ekonomicznej w Krakowie i ma uprawnienia do prowadzenia zajęć pedagogicznych, skończyła też trzyletnie, podyplomowe studia teologiczne w Instytucie Kultury Religijnej w ramach KUL-u. – Wychowywałam się w duszpasterstwie akademickim jezuitów w Krakowie. I księża często nam mówili, żebyśmy się sami uczyli i „nie musieli zadawać prostych pytań”. I dopiero wtedy, kiedy sami poszukamy i wciąż nie znajdujemy odpowiedzi, zadać to pytanie komuś mądrzejszemu. No więc, żeby mi wstyd nie było, że zadaję jakieś głupie pytania, na które odpowiedzi są oczywiste, postanowiłam się uczyć. W ogóle wtedy nie myślałam, że mi się te papiery z teologii przydadzą! Pokory się tu uczę – „Papiery” mam, ale tak coś podejrzewam, że Pan Bóg mnie tu posłał, żebym się jeszcze czegoś dobrego przed śmiercią nauczyła – mówi pani Urszula. – Pokory się tu uczę. I patrzenia sercem. Bo w tej pracy trzeba mieć wiedzę, ale przede wszystkim trzeba umieć patrzeć sercem. Jak wygląda katecheza? Nasze dzieci najczęściej nie mówią. Maluchy przez cały rok uczą się... znaku krzyża. – Tak się składa, że wiele z nich jest leworęcznych. Cały rok nam zejdzie, żeby to opanować – tłumaczy pani Ula. – Śpiewamy też dużo piosenek religijnych. – Ale tak się złożyło, że kiedy Pan – 27 – Bóg rozdawał talenty śpiewacze, ja stałam w kolejce po coś innego, więc pomagają mi nagrania na płytach. Dzieci też dużo się uczą gestykulując do tekstów piosenek. Katecheza dla dzieci starszych to głównie – rysowanie i... przygotowywanie do sakramentów. – Ale ono też jest specyficzne – mówi katechetka. – Ks. Henryk Satława dopuszcza do I Komunii Świętej każde nasze dziecko. Z kolei do bierzmowania dwa lata temu przystąpiło dwanaścioro naszych młodych. Czy są przygotowani? Jak to sprawdzić? Efekty swojej pracy to tu widzą rehabilitanci – bo dziecko nie chodziło, a teraz chodzi. A jak wymierzyć efekty w sprawach ducha...? Nie da się. Chociaż... Jestem raczej twardym człowiekiem. Nie mam skłonności do wzruszeń, a tu bywa tak, że nieraz mam łzy w oczach. Bo moje dzieci więcej czują niż potrafią powiedzieć. Przerastają mnie... Jeden z chłopaków, który przystąpił do bierzmowania, na co dzień siedzi tu sobie, kiwa się po swojemu, wygląda tak, że nic go nie interesuje. To było w czasie Mszy św., kiedy otrzymał sakrament bierzmowania. Po przyjęciu Komunii Świętej uklęknął na środku tak, żeby mieć widok na ołtarz. Klęczał jak wryty. Jakby był zupełnie nieobecny. Albo inna dziewczynka – jest praworęczna, a akurat ma sparaliżowaną prawą rękę. Kiedy przystępuje do sakramentu pokuty, zawsze pomaga sobie lewą podciągnąć tę prawą i ze złożonymi rękami rozmawia z księdzem jak z samym Panem Jezusem. Katecheza w ośrodku nie musiała wypełniać żadnej pustki w życiu pani Uli. Prowadziła i nadal prowadzi bardzo aktywne życie – we wspólnocie oblatów tynieckich, wśród przyjaciół z czasów studenckich w Krakowie. Ale jak sama mówi: – Przychodzę tu i będę przychodzić, bo chcę coś dla Pana Jezusa zrobić. A siłę daje... codzienna cicha adoracja Najświętszego Sakramentu. Urszula Rogólska Przedruk za Gościem Niedzielnym bielsko-żywieckim – 28 – – 29 – – 30 – PROGRAM SPOTKANIA W OLSZTYNIE KATEDRALNY DOM PARAFIALNY IM. BŁ. KS. J. POPIEŁUSZKI PONIEDZIAŁEK 7.IV.2014 16:00 – Chorał Gregoriański ze Scholą Węgajty (nauka śpiewu Nieszporów) 17:00 – ROZPOCZĘCIE COMIESIĘCZNEGO SPOTKANIA WSPÓLNOTY „BENEDICTUS” – Bądź szczęśliwy! – uroczyste zapalenia świecy - symbolu obecności wśród nas Chrystusa – wezwanie do Ducha Świętego – 10 min. indywidualnej medytacji w sercu – Lectio Divina J 15,1–17 – Dzielenie się i umacnianie Słowem Bożym – Sprawy bieżące Wspólnoty – Eucharystia w Bazylice Katedralnej pod wezwaniem Św. Jakuba REKOLEKCJE OBLATÓW W TYŃCU PIĄTEK – NIEDZIELA 11–13. IV. 2014 WIELKI POST – PRZYGOTOWANIE DO PASCHY S. HIERONIMA Z LASEK 11. IV Rozpoczęcie rekolekcji w Sali Petrus o godz. 10.00 13. IV Podczas Mszy Świętej Konwentualnej uroczyste błogosławieństwo. O godz. 12.30 w Sali Paulus spotkanie z o. Przeorem na zakończenie rekolekcji. – 31 – WARSZAWSKIE SPOTKANIA BENEDYKTYŃSKIE Temat: Eucharystia czyli dziękczynienie (RB 19–20) (O. Szymon Hiżycki OSB) 25. kwietnia w piątek Ursynów Parafia bł. Edmunda Bojanowskiego: 20.00 20.45 21.10 Msza św. z homilią Agapa Konferencja tematyczna i spotkanie zakończone Kompletą 26. kwietnia w sobotę kościół ss. sakramentek na Rynku Nowego Miasta: 9.00 Ok. 9.45 10.00 10.45 Msza św. z homilią Adoracja Najświętszego Sakramentu Konferencja tematyczna Spotkanie w salce zakończone Modlitwą w ciągu dnia z Liturgii Godzin KALENDARIUM 7.IV Spotkanie grupy Benedictus w Olsztynie 11-13.IV Rekolekcje wielkopostne oblatów tynieckich w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu 13.IV Niedziela Palmowa 20.IV Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego 25–26.IV Benedyktyńskie Spotkania w Warszawie: Eucharystia czyli dziękczynienie (RB 19–20) (O. Szymon Hiżycki OSB) – 32 –