Czytaj

Transkrypt

Czytaj
Koniec
Autor: Daisy & Mariposiek
Po nerwowej rozmowie z komisarzem Adamskim, który przekazał teamowi Zawady bardzo
istotne informacje dotyczące ich dawnego współpracownika i przyjaciela jednocześnie, Basia
i Adam walczyli z czasem by jak najszybciej znaleźć się w miejscu wskazanym przez
Michała. Marek jest w ogromnym niebezpieczeństwie - tylko to zdanie w tym momencie
kołatało się w ich głowach. Musieli się spieszyć - nie wiedzieli czy żyje, czy nic mu się nie
stało. Adam przynajmniej skupił się teraz na prowadzeniu samochodu, co w znikomy sposób
zapobiegało nerwowej gonitwie myśli dotyczących Marka. Natomiast Basia ... ona była
kłębkiem nerwów. Nie chciała myśleć co teraz z nim, z tym mężczyzną który bez reszty
wypełniał jej świat od ponad czterech lat...
- Adam szybciej
Pogodna wiosenna aura okazała się idealną na to by odwiedzić Łazienki. W związku z tym
okolice pomnika Chopina i Pałacu na Wodzie pełne były, żądnych spaceru i odpoczynku,
Warszawiaków. Dla komisarzy jednak było to nie lada utrudnienie.
- Basia widzisz go? – Storosz nie zareagowała, rozglądając dookoła i szukając pośród tłumu
swojego przyjaciela. – Musimy się rozdzielić... wezwałaś...
- Adam tam! – Basia wskazała dwóch mężczyzna wchodzących do środka budynku. – To
Marek... Marek! – krzyknęła, przepychając się między tłumem spacerowiczów. – Marek! –
Brodecki jednak niczego nie usłyszał. Zniknął za dużymi, drewnianymi drzwiami. Oboje
natychmiast pobiegli w tamtym kierunku.
Huk wystrzałów, podniesione męskie głosy - w takim otoczeniu Marek odpowiadał strzałem
na każdy kolejny kierowany w jego stronę. Stał rozglądając się bacznie wokół - nie widział
dokładnie kto do niego strzela, ale musiał się mieć na baczności . Doskonale wyćwiczony
policyjny zmysł był w tym momencie świetnym doradcą.
- Brodecki jesteś skończony! – krzyknął jeden z jego przeciwników. – Odłóż broń! – Marek
wyjrzał za filar, który go właśnie osłaniał, żeby rozejrzeć się w sytuacji. I zamarł na chwilę,
widząc po jednej stronie Adama, a w przedzie Basię, która nieśmiało się do niego
uśmiechnęła. Mrugnęła i wystrzeliła z broni trafiając jednego z bandziorów w ramię. Marek
był owładnięty uczuciem wszechogarniającej paniki widząc ją tutaj - zaledwie parę metrów
dalej. Do diabła, przecież może jej się coś stać! Wszędzie jest pełno uzbrojonych goryli, a ona
z uśmieszkiem mruga do niego jakby nigdy nic! Był wściekły, ale na jej widok serce fiknęło
mu dziwacznego koziołka. Uśmiechnął się w głębi ducha i zaraz powiódł spojrzeniem za
zakamarkiem, gdzie pojawił się Adam. Zawada dał mu wzrokiem znak, a po chwili cała trójka
spotkała się w, ukrytym za ogromnym fikusem, kącie...
- Co wy tu robicie? – zapytał pół szeptem, przeładowując broń. – To Karol... on mordował
tych wszystkich policjantów. Teraz wyliczanka wypadła na mnie!
- Ale nic Ci nie jest? – zapytała szybko podkomisarz, przejeżdżając dłonią po przedramieniu
przyjaciela. – Martwiliśmy się!
- Złego diabli nie biorą! – potarmosił jej blond czuprynę.
- Wiesz ile ich jest? – wymianę zdań „podkomisarzy” przerwał w końcu Zawada. – Michał
ma tu zaraz być z posiłkami.
- Nie licząc tego, którego załatwiła Storosz... – mrugnął. – Dwóch! Karol i Krawczyk. Ale są
uzbrojeni po zęby! ... Nie wierzę, że dałem się tak....
- To przecież nie twoja wina! – wtrąciła Basia. – Teraz musimy ich jakoś schwytać. Ty
zostajesz, my z Adamem idziemy! Nie masz kamizelki. – panowie spojrzeli pod sobie
dziwnie. – No co?
- Pani komisarz się panoszy... – Marek cicho zachichotał. – To ja do tego doprowadziłem i nie
zamierzam ustąpić.... – dodał już poważniej, widząc krytyczne spojrzenie Storosz. – Nie
powstrzymacie mnie!
- Marek... gdzie jesteś? – ich rozmowę przerwał donośny głos byłego komisarza, który
załatwił Markowi pracę. – Wyjdź z ukrycia! Nikt Ci nie pomorze!
- Adam idź od tyłu, tam są drugie drzwi... – zwrócił się do Zawady, a ja spróbuję go jakoś
zatrzymać.
- A ja? – zapytała z oburzeniem Storosz. – Może lepiej...
- Nie! – przerwał stanowczo. Adam wybiegł z budynku, a Marek słysząc szelest oraz coraz
bardziej zbliżający się głos Karola, przebiegł przez salę, w stronę wcześniej mijanego filaru.
Potem wszystko działo się jak w jakimś zwariowanym tempie. Strzały padały jeden za
drugim. Baśka już teraz nie widziała żadnego ze swoich współtowarzyszy. Drżącymi rękami
naładowała pistolet, a w duchu modliła się, żeby żadnemu nic się nie stało - zwłaszcza
Markowi. Przecież nie miał na sobie kamizelki, a to on był głównym celem ludzi Krawczyka.
Nagle wszystko ucichło. Wyjrzała zza ściany – pusto. Ruszyła przodem, cały czas trzymając
broń przed siebie.
- Marek?! ... Adam?! – nikt jej nie odpowiedział. Poczuła za to, jak ktoś mocno pcha ją w
bok. Upadła, a zaraz za nią Marek, którego koszula w szybkim tempie zmieniała kolor z
białego na ciemnoczerwony. – Marek?! – chciała do niego doskoczyć, ale w tym momencie
zobaczyła przed sobą mężczyznę z szyderczym uśmiechem na twarzy, który celował w jej
stronę z broni.
- Brodecki nie żyje! – powiedział głośno, w następnej chwili czując jak jego ciało przeszywa
ostry ból. Kula wystrzelona przez Zawadę trafiła go w kark. Adam spojrzał na przyjaciół i
szybko do nich podbiegł.
- Co z nim? – zapytał, ale widząc kompletne oszołomienie koleżanki, trzęsącymi rękoma
wyciągnął z kieszeni telefon, wykręcając numer pogotowia ratunkowego. Basia natychmiast
znalazła się przy leżącym Marku.
- Marek? – był przytomny. Z ledwością spojrzał na nią, z malującym na twarzy uśmiechem. –
Zaraz pojedziesz do szpitala, nic Ci nie będzie!
- Nie.... – odpowiedział cicho. – Nie... pła.... płacz! – Storosz przetarła oczy.
- Adam gdzie ta karetka?! – wrzasnęła. – Marek... Marek nic nie mów! Zaraz pojedziesz do
szpitala, wyjdziesz z tego, słyszysz? Marek...
- Basia...
- Ciii... – pochyliła się, opierając twarz o jego czoło. Raz po raz mierzwiła jego włosy,
wypatrując ambulansu. – Wyjdziesz z tego!
- Chyba nie! ... – Storosz pokręciła głową. – Basia...
- Nie mów nic, proszę Cię!
- Mu.... musisz wiedzieć, że... musisz coś wiedzieć...
- Marek...
- Jesteś... dla mnie.... bardzo ważna! Kocham Cię! – wyszeptał i przymknął powieki, tracąc
przytomność. W tym momencie do budynku wpadli sanitariusze, z komisarzem Adamskim,
Zuzią i Szczepanem na czele.
- Marek! – krzyknęła. – Marek.... ratujcie go!
Milion myśli i wspomnień na minutę - głowa pękała jej w szwach od nadmiaru obrazów jakie
przewijały jej się przed oczyma... On siedzący za swoim biurkiem, jego drwiący uśmieszek
gdy zrobiła coś nie tak, silne, bezpieczne ramiona po groźnej strzelaninie, dotyk gorących
warg w zaciszu maltańskiego hotelu... - tak właśnie zawsze będzie jej się kojarzył Marek
Brodecki. Po ponad czterech latach udawania, ukrywania uczuć pod poduszką, która chyba
jako jedyna była świadkiem jej słonych łez, po wielu kolosalnych rozczarowaniach wreszcie
usłyszała "Kocham Cię!" wypowiedziane TYM głosem, przez TEGO jedynego na całym
świecie człowieka, którego obdarzyła miłością. Może i kochała po swojemu - całym tym
wielkim sercem, które umiało bić tylko dla Niego, ale teraz mogła stracić swoją szansę, ich
jedyną szansę...
Raz po raz nerwowo przemierzała długość szpitalnego korytarza, Adam siedział na krześle
nerwowo obracając w ręku telefon. Od prawie trzech godzin Marek był operowany, a nikt nie
chciał im nic powiedzieć. Każde z nich już było w większym lub mniejszym
niebezpieczeństwie, każde z nich leżało w tym szpitalu - Adam prawie otarł się o śmierć,
Basia po przejściach w pewnym bagażniku, czy Marek po urazie głowy... Jak wiele razem
musieli przejść, ile wydarzyło się w międzyczasie, jak bardzo ich przyjaźń i niepojęta więź
która ich łączy, musiała być nadwątlona, by teraz znów znaleźli się w tym miejscu... Basia i
Marek na pewno wydorośleli przez te wszystkie lata - z żyjących chwilą "dzieciaków" stali
się dwójką odpowiedzialnych ludzi, zdolnych wreszcie do tego by zawalczyć o swoje
szczęście... A Adam? Znów dostał od życia solidnie w kość - wspomnienie Marty towarzyszy
mu dosłownie każdego dnia, ale czy mimo wszystko nie zyskał równie wiele? Te rozmyślania
przerwała mu twarz znajomej już dobrze pani doktor, która opuściła właśnie blok
operacyjny...
- Kula przeszła dwa milimetry od serca, stracił dużo krwi. – zaczęła ze spuszczoną głową
lekarka, kątem oka spoglądając na siedzącego nadal Zawadę. Basia za to stała tuż przed nią,
wsłuchując w każde, wypowiedziane słowo. – W czasie operacji przestał oddychać,
musieliśmy go intubować...
- Żyje? – zapytała cicho Basia.
- Jest w śpiączce... decydujące będą następne godziny. Musimy czekać.
- Czekać... – prychnęła.
- Słuchajcie, trzeba być dobrej myśli. Marek to silny facet... robimy wszystko, co w naszej
mocy, naprawdę! – kobieta uścisnęła mocno ramię Storosz. – Będzie dobrze! – i odeszła, na
chwilę odwracając się jeszcze w ich stronę. – Leży na OIOM-ie, a tam wstęp jest wzbroniony.
Jedźcie do domu!
- Basia...
- Zostaję! – powiedziała stanowczo, opadając na krzesło obok przyjaciela. – Może pozwolą
mi go zobaczyć? Może się obudzi? ... Nie wiem!
- Basia, to nie ma sensu!
- Miłość też nie ma sensu? – nie odpowiedział, dokładnie obserwując jej zapuchnięte od
płaczu oczy. – Chyba powinniśmy zawiadomić jego rodziców... – zmieniła szybko temat. –
Może nawet Patrycję... Krzysia.
- Zajmę się tym.
W ciągu kolejnych godzin nie pozwoliła Adamowi wyciągnąć się ze szpitalnego korytarza
choćby na krok. Marek został przewieziony do sali pooperacyjnej i teraz mogli go zobaczyć
chociaż przez szybę. Serce krajało się na ten widok - on, na co dzień silny mężczyzna, teraz
całkowicie uległy jakiejś aparaturze, która miarowo odmierzała rytm jego serca... Nieludzko
blady, obandażowany na całej szerokości klatki piersiowej. Tak bardzo chciała do niego
wejść, potrzymać go za rękę jak kiedyś... Tymczasem jego stan był stabilny - żadnej poprawy,
lekarz i pielęgniarki co chwila zaglądali do jego sali, a wychodząc z niej rzucali pełne
profesjonalizmu: "Zrobiliśmy wszystko, teraz trzeba czekać!" Rodzice Marka byli już w
drodze z Gdańska do Warszawy, wyrzucając sobie w międzyczasie, że tak mało uwagi
ostatnio poświęcili swojemu jedynemu synowi... Ale czy to zmieniłoby cokolwiek? Marek
nigdy nie zwierzał się zbyt wylewnie, sam zmagał się ze swoimi problemami, rzadko prosił
kogokolwiek o pomoc czy radę... wieczny outsider! Chyba dla tej cechy - jego uroczego
bisurmaństwa i niezależności - pewnego dnia kompletnie straciła głowę... Teraz oddałaby
wszystko by po prostu był... Dlatego prawie z płaczem opuściła szpital - gdy wreszcie zjawili
się państwo Brodeccy, Adamowi udało się ją jakoś przekonać by przynajmniej chwilę
odpoczęła.
- Nie chcę jechać do domu... – spojrzała na Zawadę kierującego samochód. Jechał w kierunku
Ochoty, gdzie mieściło się jej małe M3. – Jedźmy na komendę... proszę!
- Bardzo to przeżywasz, powinnaś odpocząć, zdrzemnąć się... coś zjeść.
- Nie jestem głodna. – odburknęła. – Zwariuję sama w czterech ścianach, a na komendzie
zajmę się robotą. Wypełnię akta, posprzątam, cokolwiek!
- Marek z tego wyjdzie! – pokiwała niepewnie głową. – No dobra, to jedziemy na komendę i
bierzemy nocny dyżur. A Szczepana i Zuzę wypuszczamy do domu!
Zrezygnowana usiadła za swoim dawnym biurkiem i bezmyślnie patrzyła w miejsce, które
przed kilkoma miesiącami jeszcze zajmował Marek. Teraz dopiero napięcie zaczęło w niej
ustępować - głowę schowała w dłoniach i nagle bolesny szloch ogarnął całą jej drobną
posturą. Nie potrafiła pohamować płaczu, a nawet nie chciała. Pierwszy raz w życiu tak
kompletnie bezradna i sama... Po chwili poczuła czyjś dotyk na swoim ramieniu... Odwróciła
głowę.
- Przestraszyłeś mnie!
- Przepraszam... – Jacek ukucnął przed nią, kciukiem przecierając mokre od łez policzki. –
Słyszałem co się stało. Co mówią lekarze? – Basia wzruszyła ramionami. – Marek tak łatwo
się nie podda.
- A jak.... a jak.... – głos jej się załamał. Bezradna przytuliła się do Dumicza, puszczając
wolno kolejne łzy, tak że cała prawa strona jego marynarki była teraz mokra. – To moja wina!
... To wszystko moja wina!
- Co ty opowiadasz? – odsunął ją od siebie. – Baśka nie możesz się obwiniać!
- Ale ty nie rozumiesz... ta kulka była przeznaczona dla mnie! To ja powinnam oberwać i
leżeć w tym cholernym szpitalu, zamiast niego! ... Marek ma przecież Krzysia, musi żyć dla
syna!
- I będzie żył...
Potworny ból głowy towarzyszył pierwszym chwilom jego prawie całkowitej świadomości.
Potem biegały wokół niego pielęgniarki, a lekarz do znudzenia zadawał pytanie: "Czy pan
mnie słyszy?" Owszem słyszał, widział i całym swoim ciałem czuł, że ostatnio wiele
przeszedł... Jak to wszystko się skończy pojedzie nad morze, żeby odpocząć, rodzice na
pewno się ucieszą - w końcu ostatnio jedynym ich kontaktem były telefony, z czasem coraz
rzadsze... Na samą myśl o beztroskim wylegiwaniu się na plaży uśmiech - mimo bólu
dosłownie wszystkich mięśni - coraz bardziej się pogłębiał. A może nie sam będzie
spacerował po sopockim molo? Marzenia sprawiły, że ponownie zasnął, śniąc o pewnych
pięknych, wielgachnych ślepiach, które jak zawsze patrzyły na niego z czułością i nutką
niepewności... Nie zdawał sobie sprawy, że przespał kolejne trzy godziny. Kiedy tylko lekko
otworzył oczy poczuł na swojej dłoni czyjś ciepły dotyk. Nie mógł się mylić - jak zawsze była
przy nim...
- Cześć! – uśmiechnęła się, kiedy na nią spojrzał. – Zamierzasz tak spać do przyszłego roku?
– Marek zmarszczył brwi, przyglądając jej się z uwagą. A Basia zmrużyła oczy, wyczuwając
co za chwilę może usłyszeć. – Tylko nie mów, że mnie nie poznajesz. – dodała po dłuższej
ciszy. – Już się nie nabiorę na te twoje głupie żarty.
- Szkoda! – odwzajemnił jej szeroki uśmiech z lekkim grymasem. Próbował się podnieść, ale
ból w klatce piersiowej nagle się pogłębił.
- Marek... w porządku? – przestraszyła się. – Może zawołam lekarza?
- Już mam dosyć szpitala... i lekarzy! – mruknął. – Wystarczy, że ty jesteś! – komisarz nieco
się speszyła. Wstała i podeszła do okna.
- Marek? ... Dziękuję!
- Za co? – zdziwił się.
- Za to, że znowu uratowałeś tyłek podkomisarz Storosz! - uśmiechnęła się lekko i spuściła
głowę.
- Komisarz Storosz jeżeli już! - sprostował ze swoim zawadiackim uśmieszkiem. - Gdybyś
była podkomisarzem leżałabyś tu zamiast mnie! - po chwili oboje wybuchli śmiechem i znów
zapanowała krępująca cisza
- To wcale nie było takie zabawne, kiedy leżałeś cały we krwi... -powiedziała chcąc jakoś
podtrzymać rozmowę.
- Dzisiaj zrobiłbym to samo. - odpowiedział śmiertelnie poważnie i chwycił ją za rękę. Dzisiaj, jutro, za miesiąc... zawsze gdyby coś ci groziło! - To nagłe wyznanie zupełnie
wytrąciło ją z równowagi emocjonalnej którą - jak jej się jeszcze przed godziną wydawało ma ustabilizowaną. Patrzył na nią zupełnie serio - bez cienia kpiny. Nie wierzyła, że to się
dzieje naprawdę, musiała zapytać...
- Dlaczego?
- ... nie wiem jak mam ci to powiedzieć... że byłaś, jesteś kimś dla mnie ważnym? Że bardzo
chciałem, żebyś była zwykłym kumplem? Ale ty nim nigdy nie byłaś... bo jesteś po prostu
sobą... wrażliwa i jednocześnie twarda pani komisarz!
- Którą lubisz i szanujesz?
- Też! – poczuła, jak do oczu znowu napływają jej piekące łzy. Wstała i chwyciła za leżącą na
skraju łóżka kurtkę.
- Marek, twoi rodzice czekają na zewnątrz, a ja... ja miałam zajrzeć do Ciebie tylko na chwilę.
Lepiej już pójdę!
- Baśka, poczekaj...
- Wypoczywaj... wpadnę później!
- Baśka... kocham Cię, czy ty tego nie rozumiesz? – stała tyłem, ściskając mocno klamkę od
drzwi. - ... doskonale wiesz jaki jestem, może rzeczywiście nie umiałem kochać
wystarczająco mocno, ale dziś wiem, że mi na tobie zależy! Kocham Cię! – nie drgnęła.
Pociągnęła mocno nosem, a rękawem bluzki przetarła twarz. Odwróciła się z powrotem. –
Powiedz coś!
- Ja też Cię kocham! – Przez tę jedną chwilę istnieli tylko oni dla siebie. Szczery uśmiech jaki
zagościł na ich twarzach symbolizował początek tej rewolucji, jaka miała nastąpić w ich życiu
po tych dwóch najważniejszych słowach... Po policzkach Basi potoczyły się dwie ogromne
łzy, nadal stała w tym samym miejscu bojąc się poruszyć by nie zepsuć tej chwili, by nie
obudzić się z tego cudownego snu... Jednak chwiejąc się lekko, podeszła bliżej jego łóżka. On
nagle spoważniał widząc, że Storosz jest o krok od omdlenia, jednak pochyliła się nad nim
odgarniając włosy, i już ich usta dzieliły od siebie milimetry, kiedy nagle do sali wparował
komisarz Zawada, a wraz z nim jego genialne wyczucie chwili...
- Cześć! ... Co się dzieje? – zapytał, widząc rozbawienie na twarzach przyjaciół. – Coś mnie
ominęło? – Marek przygarnął do siebie Basię i pocałował w skroń.
- Nie! – odpowiedzieli jednocześnie.
Koniec