już jest! - atvsport.pl

Transkrypt

już jest! - atvsport.pl
YAMAHA
YFZ450R
2009
Długo przyszło
nam czekać
na ten model,
gdyż w międzyczasie było tylu
chętnych, że nie
mogliśmy się
doprosić o możliwość wykonania
testu na pierwszym egzemplarzu dostępnym
w Polsce. Pojazdy
Yamahy w sporcie znaczą wiele,
są często wskazywane za wzór,
dlatego nie dziwi
fakt, że premiera
nowego YFZ450R
2009 skupiła
uwagę zawodników w naszym
kraju. Pierwsze
oględziny i uruchomienie silnika
przekonało nas,
że warto było
czekać.
Postrach
torów
już jest!
Wystarczy spojrzeć, żeby rozpoznać,
że to Yamaha. Stylistyki tej firmy nie sposób pomylić. Nie ukrywamy, że te rasowe
kształty obudowy i lampy przypominające
spojrzenie węża także nam się podoba.
W klasyfikacji styl, Yamaha dostałaby od nas
komplet punktów.
W porównaniu do poprzedniego modelu,
nowa Yamaha, mimo, że siostrzanie podobna, została zbudowana całkowicie od nowa.
Model 09 jest wyraźnie szerszy i niższy
od poprzednika. Producent obserwuje kie16
Zdjęcia wykonano profesjonalnymi obiektywami marki
TEST
runek modernizacji, jakie dokonują nabywcy
Yamahy po wyjeździe z salonu. Jednym
z głównych postulatów było poszerzenie rozstawu kół i poprawienie zawieszenia. Zmiany
spełniające te oczekiwania wprowadzono,
co od razu polepszyło właściwości jezdne.
Yefzeta ma szerokie wahacze przednie,
duże koła z przodu i dłuższą tylną oś, przez
co „trzyma się” w zakrętach jak mało który
ATV.
Kolejną istotną zmianą jest nowatorska
rama wykonana w całości z aluminium.
Obserwując tą konstrukcję trzeba zapomnieć
o spawanych stalowych rurkach. To, w jaki
sposób ją wykonano wskazuje na wysoki
poziom technologii w tym pojeździe. Stalowe
kratownice są może łatwiejsze w ewentualnej naprawie, ale przyszłość należeć będzie
do lekkich konstrukcji aluminiowych. Jedynie
dolne mocowania wahaczy mogłyby być
masywniejsze.
Naszą uwagę skupiły grube i długie
lagi amortyzatorów. Wyglądają rasowo,
a ze swoimi rozmiarami pasowałyby do ja-
Damian Rajczyk, drugi Wicemistrz Polski
w Motocrossie Quadów:
Nowy YFZ450R ma świetne zawieszenie. Trzyma
się w zakrętach bardzo
dobrze. Silnik jest przyzwoity, ale mnie nie zachwycił. W moim starym
YFZ po tuningu mam
znacznie więcej mocy.
Według mnie, to dobra
baza do zrobienia z tego
maszyny do ścigania
w MX i XC.
kiegoś większego pojazdu. Oczywiście
gazowo-olejowe amortyzatory można
regulować w szerokim zakresie ustawień
dobicia i odbicia. W czasie jazd potwierdziło
się, że równie dobrze działają jak wyglądają.
W stosunku do poprzednika, są dłuższe,
zamocowane wyżej i mocniej pochylone.
Żeby lepiej rozkładały się siły działające
nika, przez pasek nad silnikiem, aż po tylne
nadkola – dołożona jest czarna nakładka,
która ma ochronić plastiki przed rysami.
Kanapę także wymieniono. Z przodu jest
równie wąska, jak u poprzednika, ale z tyłu
zwiększyła swoje rozmiary, żeby dobrze
chronić pośladki kierującego po skokach czy
wychyleniach w zakrętach.
Silnik to jednocylindrowy czterosuw o pojemności 449 cm³ z pięcioma zaworami,
zasilany wtryskiem paliwa. Niczego złego
o tej jednostce powiedzieć nie można. Chodzi
płynie, ma sporo mocy i lubi wysokie obroty.
Silnik kręci się naprawdę wysoko i gdy wydawałoby się, że to już koniec jego mocy, można
jeszcze wycisnąć z niego kilkaset tysięcy
obrotów na minutę więcej. To imponujące –
wrażenie niczym w małym ścigaczu.
na przednie wahacze, wygięto je odwrotnie
niż w poprzedniku, tworząc idealny łuk
od koła do koła.
Na nowej ramie zaprojektowano nowe
plastikowe osłony, które są szersze, ale
krótsze. Wycięcia są ostrzejsze, jakby miały
podkreślić drapieżność maszyny. W częściach narażonych na wycieranie – od zbior-
17
Jedyne,
czego można zapragnąć to lepsza elastyczność. Po zwolnieniu tempa,
trzeba od razu szukać biegu w celu
zredukowania na niższy, żeby nie mieć
za chwilę „czkawki”. Gaźnikowy poprzednik w takich sytuacjach miał więcej siły,
żeby pociągnąć obroty w górę. Przy jeździe
na śniegu, gdy opony tracą łatwo kontakt
z nawierzchnią, każde przyhamowanie bez
sprzęgła to natychmiastowe zduszenie silnika.
Sprawna jazda, w dobrym tempie na torze
wygląda więc nieco inaczej, gdyż w poślizgach
tempo mocno spada.
Ani aluminiowa rama, ani dobry silnik
w YFZ450R 2009 nie zachwyciły nas tak, jak
fabryczne zawieszenie. To najlepszy nowy element tego pojazdu, o których możemy opowiadać w samych superlatywach. W połączeniu
z szerszymi wahaczami przednimi i dłuższą
tylną osią to pojazd gotowy na tor. Oczywiście
profesjonaliści będą poszukiwali rozwiązań doskonalszych, jednak w naszej opinii, zawieszenie jest bliskie ideału. Po skoku przyjmował wytrącał uderzenie bardzo miękko, neutralizując
skutki spotkania z ziemią niczym na spadochro-
nie. Zawieszenie wydawało
się wprost miękkie, ale
to tylko iluzja, gdyż trzymanie
w zakrętach było doskonałe, a przy
dużych prędkościach wyraźnie twardniało. Potrafiło też skarcić kierowcę, jeśli
ten przy prędkościach rzędu 100 km/h zbyt
blisko przyłożył pośladki do kanapy – szybko
dostawał klapsa.
YFZ może nie chwali się, że jest gotowy
do zawodów, ale mógłby! W tej wersji, która
jest już poszerzona, ze świetnym zawiesze-
Marcin Bartosiewicz:
Nowy YFZ450R jest lepszy niż starsza wersja.
Najbardziej poprawiło się
zawieszenie: świetne do
skoków, dobrze wybiera
nierówności. Silnik w starej 450-tce był bardziej
elastyczny. Nowy wygląd
i szersze wahacze sprawiają, że nowa Yamaha
jest ciekawym profesjonalnym quadem.
Plusy
• szeroki, stabilny w zakrętach
• doskonałe zawieszenie
• mocny, wysokoobraotowy
silnik
• skuteczne hamulce
• świetny design
Minusy
• silnikowi brakuje odrobinę
elastyczności
• ciężko wchodzące biegi
(szczególnie 4 i 5)
Oceny
Silnik / skrzynia biegów
Zawieszenie
Hamulce
Opony
Wyposażenie
Cena
Średnia
18







niem, amatorzy mogą śmiało zaczynać starty w zawodach typu Cross
Country.
Nawet dopracowane pojazdy mają jakieś wady. To, co nam się mniej podobało, to ciężko chodząca skrzynia biegów. Szczególnie biegi czwarty i piąty
wchodziły po prostu zbyt ciężko. Przyczyną mogły być oczywiście wcześniejsze
jazdy testowe, których znaczną ilość ten egzemplarz miał za sobą.
Reasumując nowy YFZ450R z rocznika 2009 przypadł nam do gustu.
To świetny ATV, dla którego tor motocrossowy to środowisko naturalne
i to bez specjalnych modyfikacji. Najmocniejszym jego punktem jest świetne
zawieszenie, które w połączeniu z szerokimi wahaczami spełni oczekiwania
każdego sportowego kierowcy. Spodziewamy się, że wkrótce nowe Yamahy
licznie zagoszczą na rodzimych torach, bo zwolenników tej marki jest wielu.
Jedyną przeszkodą w zakupie są rosnące ceny walut, które wywindowały
cenę do 33.900 złotych, ale nawet po wzroście cen, sportowa YFZ450R
to atrakcyjna oferta. 
Pojemność skokowa:
YFZ450R
1 cylinder, chłodzony cieczą, 4-suw, DOHC, 5-zaworowy
449 cm2
Średnica x Skok tłoka:
95 x 63,4 mm
Stopień sprężania:
11,4 : 1
Smarowanie:
Sucha miska olejowa
Gaźnik:
Wtrysk paliwa
Typ silnika:
Starter:
Elektryczny
Pojemność zbiornika
10 litrów
paliwa:
Przeniesienie napędu: Łańcuch
Skrzynia biegów:
5 biegów, sprzęgło manualne
Długość:
1830 mm
Szerokość:
1240 mm
Wysokość:
1095 mm
Rozstaw osi:
Hamulce przód:
1290 mm
Podwójne wahacze, śrubowy regulator napięcia
wstępnego sprężyn o dwustopniowym skoku
zwojów, trójdrożny regulator amortyzatorów, skok kół
250 mm
Wahacz, śrubowy regulator napięcia wstępnego
sprężyny, trójdrożny regulator amortyzatora, skok kół
280 mm
Hydrauliczne podwójne tarcze, Podwójne tłoczki,
Hamulce tył:
Hydrauliczna tarcza pływająca, Podwójne tłoczki
Opony przód:
AT 21 x 7-10
Opony tył:
AT 20 x 10-9
Zawieszenie przód:
Zawieszenie tył:
19
PREZENTACJA
KAZUMA
JAGUAR
500 4x4
Po ja zd y ta jw ań
sk ie i ch iń sk ie
co ra z
mocniej atakują eu
ropejskie i ameryk
ańskie
rynki. Prezentują no
we modele, które
wyposażone są podobn
ie jak japońskie m
arkowe
produk ty, oferuj
ąc znacznie niżs
ze ceny.
Kolejnym quadem
, który chce zdobyć
udział
na naszym rynku
jest Kazuma Jagu
ar 500
4x4. Optycznie pr
zypomina nieco Ya
mahę
Grizzly 660, ale jest
od niego nieco mni
ejszy.
Pojazd w yposażon
o w silnik o pojem
ności
499 cm³ z autom
atyczną skrzynią
biegów
i przekładnią paso
wą. Jak podaje
producent, ten ch łodz
ony cieczą, ga źn
ikow y
silnik, osiąga moc
29 KM.
20
tylną oś, z dołączaQuadzik posiada napęd na napędem, który możnym elektrycznie przednim
w trudnym terenie
na dodatkowo zablokować
szony jest za pomocą
(Diff Lock). Napęd przeno
półosie napędowe,
wałków do mostów i na zależne zawieszenie
a z tyłu zaprojektowano nie
ych japońskich quniczym w modelach flagow
adów przeprawow ych.
u w promocji zimoCena detaliczna tego pojazd
, a w tej cenie otrzywej wynosi 18000 zł brutto
felgi i w yciągarkę.
muje się także aluminiowe
guar 500 posiada
Jak podaje Importer, Ja
żliwością rejestrahomologację drogową, z mo
jazd samochodow y
cji jako dwuosobow y po
inny. 
Silnik
Zasilanie
Biegi
Moc
maksymalna
Wymiary
(dł/szer/wys)
Zbiornik
paliwa
Masa netto
Prędkość
max
499 cm³ – Chłodzony cieczą,
4-suw, CVT automatyczna
przekładnia, jeden cylinder
gaźnik Keihin
R, N, D, L (Reverse, Neutral, Drive, Low Gear), napęd 4x4
22 Kw (29 KM)
2050 x 1150 x 1200 mm
10,5 L
240 kg
80 km/h
GARAŻ
Każdemu posiadaczowi czterokołowca
zdarza się, że musi przewieźć swój pojazd
w odległe miejsce. Nie wszyscy mają do dyspozycji samochody dostawcze, w których
mogliby bezproblemowo przetransportować
czterokołowca. Rozwiązaniem tego problemu
jest zakup przyczepy do przewozu quada.
Producenci przyczep dostosowali się do potrzeb rynku i rozpoczęli produkcję przyczep
specjalnie przeznaczonych do transportu
od jednego do trzech quadów. Dla ułatwienia
wjazdu na przyczepę wyposażono je w podjazdy przenoszone lub zamontowane jako tylna
kratownica. Inny rozwiązaniem jest podnoszenie całej platformy przyczepy, która ustawia
się niczym pochylnia, gotowa do wjazdu.
W przypadku małych przyczep do przewozu
jednego quada, zwykle nie jest ona hamowana. Przyczepy cięższe, z większą ładownością
powinny być wyposażone w przynajmniej
jedną oś hamowaną. Dla poprawy stabilności
ciężkich przyczep, producenci stosują także
dwie osie. Każde z tych rozwiązań ma swoje
plusy i minusy. Najprostsze i najtańsze są
lekkie przyczepki niehamowane z wjazdem
po przenośnych kratownicach. Te większe,
z podnoszonymi platformami są zwykle
cięższe, bardziej skomplikowane i znacznie
droższe, ale zapewniają lepszy komfort użytkowania i transportu.
W następnym numerze zaprezentujemy
przegląd przyczep do przewozu quadów,
dostępnych na polskim rynku. 
21
WYPRAWY
Pokonać pustynię
TUNEZJA QUAD DESERT ACTION
Wyprawa na Saharę to spełnienie
marzeń wielu „offroadowców”.
Także dla nas stała się wyzwaniem
i próbą zmierzenia się z pustynią.
Ranek przywitaliśmy w dobrych humorach, spotykając się
całą grupą na śniadaniu. Wśród zapalonych quadowców jest także znany
dziennikarz Irek Bieleninik. Niestety w dwudziestoosobowej grupie nie łatwo utrzymać dyscyplinę i jak co dzień zbieramy się zbyt długo do wyjazdu.
Celem naszej wyprawy jest wyschnięte jezioro Shott El Jerid.
Przy wyjeździe z miasteczka trochę pobłądziliśmy nadrabiając po okolicy
kilkanaście kilometrów, niechcący zwiedzając ubogie osiedle na skraju
miasta, plantację figowców i „parking” wielbłądów. Po odnalezieniu
prawidłowego kierunku jedziemy po bezdrożach na zachód w kierunku
granicy z Algierią.
Po kilkudziesięciu kilometrach docieramy do pierwszych otwartych
przestrzeni. Co to za dziwny teren: pusto, a do tego w miarę gładko, zupełnie inaczej niż na pustyni. Podłoże to nie piasek, a raczej jakiś zaschnięty
twardy muł zmieszany z gliną. Okolica pozbawiona jest zupełnie roślinności,
nawet kępka trawy na tym nie rośnie. Na wierzchu połyskują drobinki białej
odkładającej się soli. Tak, jesteśmy na części wyschniętego rozlewiska
jeziora Shott El Jerid. Olbrzymie przestrzenie z gładką powierzchnią dna,
zachęcają nas do szaleństw
22
CZ.2
na quadach. Jedziemy niczym kawaleria
do przodu z prędkością bliską setki, ale nie kolumną
jak to się zdarza na drodze,
a kawalkadą na szerokości stu
metrów! To jak przesuwający
się front wojsk zmechanizowanych, albo atak szarańczy. Spoglądam
na prawo i widzę obok kilkanaście quadów, spoglądam na lewo – drugie
tyle. Kapitalny widok, to jest wolność!
Dojechaliśmy wkrótce do piaszczystych górek. Postanowiliśmy się
tu zatrzymać na chwilę. Zorganizowaliśmy także mini zawody – równoległy wyścig ze startu na kilometr. Na tak olbrzymiej powierzchni można
wszystko. Irek trenował skoki przez piaskową górkę i jazda wychodziła mu
coraz lepiej. Dobrze wyczuwał quada, będąc jednak ostrożnym. Ruszyliśmy
dalej w kierunku zachodnim. Na terenie bardziej urozmaico-
Zdjęcia wykonano profesjonalnymi obiektywami marki
kilkadziesiąt kilometrów nie mając nic dookoła. Tu nie
ma żadnej roślinności, dookoła pustkowie aż po horyzont.
Jadąc, można naprawdę zblokować gaz i zamknąć oczy –
niekończący się plac manewrowy. Zatrzymaliśmy się kilka
razy, gdy w jedynym miejscu odkryliśmy w małej wyrwie
odkładające się kryształki soli, tworzące bajeczne kształty.
To właśnie stąd miejscowi przynoszą tak zwane róże pustyni,
które sprzedają turystom na targach. My możemy je mieć
za darmo i do tego własnoręcznie zdobyte.
Jadąc dalej jeden z kolegów zauważył jeszcze większą dziurę w ziemi.
Okazało się, że na kilku tysiącach km² pustkowia znaleźliśmy oczko wodne
ze słoną wodą. Woda była bardzo czysta, a na brzegach sól zbudowała
twory przypominające ostre kolce. Gdy jeden z kolegów zaproponował
kąpiel, po chwili sześciu odważnych wskoczyło w slipkach do słonej wody.
I to jak słonej! Nie tylko szczypała w oczy, ale także bez konieczności jakiegokolwiek ruchu, unosiła na powierzchni. To jak lecznicza kąpiel w wodach
morza martwego,
bez tłumu1:53:38
turystów
FOX.pdf ale2/9/09
PM i biletów za wstęp. Ta wanna
jest tylko dla nas. Kapitalne.
nym, nierównym jedziemy już w kolumnie.
Na wąskiej ścieżce
każdy kolejny quad
wyżłabia w podłożu
coraz głębsze koleiny.
Jadąca przede mną
ośka zapada się na tyle
głęboko, że nie może wyjechać. Gdy schodzę mu pomóc, okazuje się,
że zapadamy się coraz głębiej, a pod warstwą stwardniałego błota jest
woda. Wypchnęliśmy quada i trzeba stąd wyjechać jak najszybciej, żeby
nie ugrzęznąć na dobre.
Wkrótce docieramy do małej wioski w pobliżu Nouil. Przejazd
quadów główną uliczką zwrócił uwagę mieszkańców, a szczególnie
dzieci, które biegły za nami. Zatrzymaliśmy się przy małym arabskim
sklepiku, w którym można kupić zimne napoje, a nawet colę. Gdy tak
siedzieliśmy pod palmą patrząc na niebieskie niebo, Irek poszedł rozejrzeć
się po wiosce i wkrótce nawiązał bliskie kontakty z miejscową starszyzną.
Mówiąc po polsku głośne: „Witajcie Panowie, Co słychać? Jak Wam leci
dzionek? ” zaczął się witać z kilkunastoma siedemdziesięcioletnimi Arabami,
siedzącymi bez słowa w cieniu budynków i palm.
Pomimo że nie rozumieli nas wcale, rada starszych była przychylnie
nastawiona, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy.
Później przystąpiliśmy w kilkuosobowej grupie do zwiedzania wioski.
Udało nam się zostać zaproszonymi do arabskiej rodziny, która właśnie
przymierzała się do posiłku.
Po wyjechaniu z wioski rozdzieliliśmy się i mniejszą grupą kontynuowaliśmy podróż na zachód. Wkrótce dotarliśmy do głównego jeziora. To,
co widzieliśmy wcześniej było niczym, co spotkało nas tutaj. Bezkresna
otchłań z równym jak stół podłożem na powierzchni 5000 km2. 60 km
długości – płaskie wyschnięte jezioro Shott El Jerid. Jechaliśmy tak przez
C
M
Y
CM
MY
CY
CMY
K
23
Po godzinnej kąpieli ruszyliśmy w drogę powrotną. Zaliczyliśmy jazdę
po wysokich piaszczystych wydmach, gdzie trochę się pobawiliśmy kręcąc
łuki na pochylni. W hotelu czekała na nas ciepła kolacja i nieco większy
basenik, nad którym posiedzieliśmy do późna w nocy.
Rano wyruszyliśmy w kierunku odwrotnym, bo na wschód. Naszym
celem było dotarcie do plaż Morza Śródziemnego na południe od Gabes.
Próbując się przedrzeć przez kamienistą pustynię, wjechaliśmy w niewysokie góry. Jadąc wąwozami dojechaliśmy do opuszczonej wioski
i niestety nie znaleźliśmy przejazdu bez wspinania pod górę. Ze względu
na niebezpieczeństwo spadających kamieni, zdecydowaliśmy się zawrócić,
nadrabiając kilkanaście kilometrów. Tereny wokół były zupełnie inne niż
na Saharze. To raczej kamienne pustkowia, które urozmaicają gdzieniegdzie
małe wioski, stada pasących się kóz.
Po przejechaniu ponad stu kilometrów zaczynają się pojawiać oznaki
cywilizacji. Są jakieś drogi, zabudowania. Jesteśmy coraz bliżej wybrzeża.
Dojechaliśmy w końcu do jakiejś miejscowości, gdzie tankujemy nasze
quady i znajdujemy bar, w którym możemy coś zjeść. W barze zamawiamy
hurtowo danie zwane hamburgerem, licząc, że to danie znamy z Europy. Kilku
się wyłamało i poprosiło o danie z pieczonym kurczakiem. Jak się później
okazało, mieli rację. Hamburger w wydaniu miejscowego baru to wielka
buła z jakimiś warzywami i pikantnym sosem, a zamiast wkładki mięsnej –
omlet z jajka i czegoś tam jeszcze. Ogólnie nic specjalnego. Pić się po tym
chciało, a w żołądku od przypraw dochodziło do dziwnych odgłosów. No
cóż, trzeba poznawać lokalną kuchnię.
Po niecałej godzinie jazdy byliśmy nad morzem. Plaża piaszczysta, ale
piasek niezbyt ładny, jakby nieco brudny. Woda o tej porze roku nie jest
24
zbyt ciepła, ale można się śmiało
wykąpać. Nam jednak najbardziej podobała
się jazda w rozchlapywanej morskiej wodzie.
W tej części wybrzeża nie ma hoteli, więc
plaża jest zupełnie nieuczęszczana, a quady
nikomu nie przeszkadzają. Dojechaliśmy
brzegiem do miejsca ujścia małej rzeczki
do morza. Tu kilku kolegów próbowało przejechać na drugą stronę, ale nawet KingQuad
ze snorklami się przytopił i odmówił posłuszeństwa.
Po drugiej stronie rzeczki nurt wyciął głęboki rów,
z którego nie dało się wyjechać. Po reanimowaniu
przytopionego Grizzlego i KingQuada, kolega Artur
postanowił spróbować przejechać na drugą stronę
rzeki z rozpędu. Po kilku próbach na brzegu, przyśpieszył się do znacznej prędkości swoim Renegade 800
Zdjęcia wykonano profesjonalnymi obiektywami marki
i po tafli niczym w ślizgu
przeleciał na drugą stronę. Cała grupa biła mu
wielkie brawa, bo trzeba
było mieć odwagę, żeby to zrobić. Ewentualne niepowodzenie spowodowałoby utopienie quada na głębokiej wodzie. Po tym jak udała się ta próba,
przejeżdżał jeszcze w tą i z powrotem kilka razy, a także koledzy na ośkach
powtórzyli ten wyczyn.
Później, po konkursie skoków na nadmorskich wydmach zaczęliśmy się
zbierać do powrotu, bo słońce zachodziło za horyzont. Drogę do hotelu
odbyliśmy już w całkowitej ciemności, starając się wrócić po drogach
utwardzonych. Kilkugodzinna jazda z prędkością bliską 100 km/h spowo-
dowała znaczny ubytek oleju w moim Rinconie. Silnik chyba zbyt długo
pracował na maksymalnych obrotach. W miasteczku zatankowaliśmy nasze
pojazdy, żeby przygotować się do porannego wyjazdu i przenocowaliśmy
w hotelu.
Rano wyjechaliśmy z myślą o dwudniowym wypadzie, dlatego przygotowaliśmy ze sobą podwójne zapasy picia i jedzenia. Zabraliśmy także
koce, na potrzeby noclegu w oazie na pustyni. Wyruszyliśmy przez wydmy
jadąc stosunkowo wolno, ale bawiąc się pokonywaniem uskoków stworzonych przez piach i wiatr. Jechaliśmy tak przez kilkanaście kilometrów,
aż wpadliśmy na coś, co można nazwać pustynną drogą. Tu „poszły konie
po betonie” czyli gaz do dechy. Prowadzący na czele kolumny mocno przyśpieszyli, jednak prędkość i pyliste podłoże wzbudzały gigantyczną smugę
25
kurzu. Wlokąc się tak na końcu, postanowiłem przyśpieszyć, żeby wysunąć
się na początek kolumny. Wyprzedziłem
Irka oraz Pershinga i jadąc równolegle
do zielonego Suzuki, wpadłem w ciągnący się za nim kurz, który wiatr
zdmuchiwał na mój tor jazdy. Na chwilę straciłem widoczność do zera,
jakby ściana dymu. Żeby jak najszybciej wyjechać na otwartą przestrzeń
przyśpieszyłem mając 95 km/h na zegarze. Nagle, zaskoczyło mnie wybicie
w górę, na jakiejś muldzie piachu. Skok piętnaście metrów w dal. Lądowanie
na cztery koła, ale za chwilę druga większa mulda podcina przód quada,
który potocznie „poszedł w kozły”. Zaliczyłem ze cztery fikołki, mocne
uderzenie o piach i dociśnięcie przez quada. Już po mnie! Ocknąłem się
po chwili. Powoli wraca wzrok. Ktoś pochyla się nade mną i coś mówi, ale nic
nie słyszę. Kask zgubiłem po uderzeniu. Nogi powykrzywiane. Na razie nie
czuję swojego ciała, ani żadnego bólu. Wracają pierwsze bodźce, zaczynam
poruszać rękoma i prostuję nogi. Czuję ból kręgosłupa. Pierwsze macanie
barku wykazuje, że grzechocze kość obojczyka. Trudno oddychać, bo żebra
też są połamane. Mówią do mnie: leż, nie ruszaj się. Nie słucham, podnoszę
się, chcę wstać, za wszelką cenę wstać. W końcu stoję na własnych nogach
przytrzymywany przez kolegów. Quad zmiażdżony leży do góry nogami.
Zbiorniki paliwa zamontowane na bagażnikach porozrywało, paliwo wylało
się na piasek. Sytuacja jest trudna – jesteśmy na otwartej pustyni, 30
kilometrów w linii prostej do najbliższej miejscowości. Poważne złamania
uniemożliwiają dalszą jazdę na quadzie. Mamy wielkie szczęście, bo zjawiają
się dwaj miejscowi Arabowie jadący terenowym pick-upem. Uzgodniliśmy,
że zabiorą mnie do najbliższego szpitala w Douz. Przejechanie 30 kilometrów
po pustyni zajmuje ponad dwie godziny. To największe ekstremum, jakie
do tej pory przeżyłem. Podskakujący na muldach samochód powoduje
olbrzymi ból w kręgosłupie i klatce piersiowej. W końcu dojeżdżamy pod
szpital. Jestem niezwykle rad, że mi pomogli, mimo bólu serdecznie im
dziękuję. W miejscowym szpitalu zgłaszam się do arabskiego pielęgniarza.
Mimo, że czekają miejscowi pacjenci, to białego turystę biorą w pierwszej
kolejności do badania. Pokazuję miejsca bólu i złamania. Po niecałej godzinie mam rentgen w ręku. Niestety w tym szpitalu ortopedy nie ma. Dają
mi klisze i jedziemy na kolejną wycieczkę terenową karetką do oddalonego
o 27 kilometrów Kebili. Tam przychodzi chiński pielęgniarz, który nie zna
ani angielskiego, ani arabskiego. W jaki sposób dogaduje się z Arabami
jest dla mnie zagadką. Sprawnie
zakłada opatrunek
26
w postaci motylka na plecy odciągającego ramiona
i stabilizującego barki.
Wreszcie dostaję środki przeciwbólowe, które
wyciszają trochę ból.
Przy wyjściu spotykam
wreszcie pierwszego lekarza. Ogląda zdjęcia, choć to tylko formalność,
bo Chińczyk swoją robotę już zrobił. Nie zna angielskiego, dogaduje się
z Arabami po francusku. Gdy dowiedział się, że jestem Polakiem, zaczyna
nawijać po rosyjsku. Okazuje się być Ukraińcem, który pracuje w Afryce.
„Wsio budzet charaszo” pociesza. Za opatrunek trzeba na miejscu zapłacić
jakieś niewielkie pieniądze – wychodzi może kilkanaście złotych. Wracamy
karetką do Douz. Tam również żądają zapłaty, ale znacznie więcej. Dużo
liczą za sam przejazd karetki, do tego zrobili rentgen. Kolega odbierający
rzeczy uregulował wszystkie należności.
Do hotelu wróciłem taksówką. Spotykam kilku kolegów, którzy zaniepokojeni tym, co się stało, chcą się jak najwięcej dowiedzieć. Ponieważ dzień
jeszcze się nie skończył, postanawiamy pojechać na pobliską pustynię,
żeby pojeździć. Ja wolniutkio, bo bark boli przy każdym podskoku, ale trzy
kończyny mam jeszcze sprawne.
Wypadek opóźnił resztę grupy, która miała kłopot, co zrobić ze zniszczonym quadem, stojącym na środku pustyni bez kierowcy. Na szczęście
w hotelu zostało kilku pechowców, z unieruchomionymi sprzętami. Oni
dostali telefonicznie namiary GPS, gdzie stoi rozbity quad i przyjechali go
odholować do bazy.
Reszta grupy ruszyła dalej, ale musieli skrócić trasę, nie dojeżdżając
do Tataouine. Pod wieczór załoga dojechała do oazy w Ksar Ghiliane
Na miejscu przenocowali w namiotach Berberów, a wcześniej spędzili
szalony wieczór, zakrapiany „Jaśkiem Wędrowniczkiem” w ciepłym jeziorku
oazy. Niektórzy przesiedzieli w tej wodzie prawie całą noc. Rano mieli kontynuować podróż, ale pogoda nagle się zepsuła. Zaczęło silnie wiać, a piach
tańczył po pustyni, ograniczając znacznie widoczność. To przedbiegi burzy
piaskowej i w takich warunkach lepiej przeczekać w bezpiecznym miejscu.
Jazda w czasie wiatru pustynnego staje się męcząca, bo piach smaga
twarze, obsypuje wszystko, a widoczność jest tak słaba, że trzeba jechać
bardzo wolno. Dzięki GPS-om docierają w końcu do Douz po południu.
W hotelu także widać zmianę pogody. Mimo, że kilkupiętrowy budynek hotelu stanowi zasłonę dla basenu, który umiejscowiono w środku
dziedzińca, wiatr nawiewa całe mnóstwo pustynnego pyłu. Piach jest
wszędzie – w wodzie, na meblach, na parkingu. Jesteśmy na skraju
pustyni, co kilka dni wiatr przypomina o tym.
Przyszedł wreszcie dzień powrotu. Pod koniec dnia pakujemy quady
na ciężarówkę, żeby rano być gotowym do wyjazdu na lotnisko. To dość
żmudna praca, bo trzeba wykorzystać każdy centymetr szerokości, upychając dwa quady równolegle obok siebie i drugie tyle na piętrze zrobionej
specjalnie konstrukcji.
Jednak dobre humory nas nie opuściły, a niektórzy w robieniu dowcipów
zdobyli mistrzostwo świata. Trzykrotne włączenie alarmu przeciwpożarowego o pierwszej w nocy i bieganie z gwizdkiem po korytarzu, krzycząc:
„fire alarm, fire alarm” to już chyba przegięcie. Biedni Australijczycy myśleli,
że to prawdziwy pożar i zbiegli do recepcji w samej bieliźnie. W czasie
całego wyjazdu czuliśmy się jak
na obozie szkolnym, bawiąc się jak
nastolatkowie. W porównaniu do poważnego świata, jaki zostawiliśmy
w Polsce to odprężająca odmiana.
Pustynia to najlepsze miejsce, jakie możemy znaleźć do jazdy quadami.
Tu wreszcie poczujemy wolność i możliwości, jakie stwarza nam posiadanie czterokołowca. Co ważne, tubylcy witają quadowców niezwykle
przychylnie, udostępniając nam możliwość korzystania z wszystkich
dobrodziejstw.
Przepowiednia mówiąca, że kto raz spróbuje pustyni, będzie chciał
na nią znów wrócić, potwierdziła się także w tym przypadku. Już kłębią
się w głowie myśli, gdzie pojechać następnym razem, byle dalej przez
wydmy. 
TUNEZJA
DESERT ACTION
2009
Przyjmujemy
ZAPISY!
Ilość miejsc
ograniczona
Gorąco
zapraszamy
wszystkich
chętnych
do udziału
w wyprawie!
Wszelkich informacji
udzielamy pod nr tel
+48 513107669
PerfectMoto realizuje Twoje marzenia
związane z QUADAMI
• doradztwo przy zakupie Quadów i akcesoriów • sprzedaż Quadów przeprawowych i sportowych • nauka jazdy
w terenie i doskonalenie techniki jazdy • wyprawy w Polsce i za granicą • serwis i tuning Quadów
27

Podobne dokumenty