1-15 Kwiecień 1977 r.

Transkrypt

1-15 Kwiecień 1977 r.
tOmSC POLSKI
DWUTYGODNIK • ORGAN PaSKIEGO ZWIĄZKU ŁOWIECKIEGO • 1-15 KWIETNIA • CENA 4 ZŁ
Tresc
numeru
KALENDAfiZYK MYŚUWSKI
2
SZANSA M E W PEŁNI
WYKORZYSTANA
3
WŁOŚNICA - GROŹNA CHORO­
BA...
Leszek Grzywłóskł
4
W kwietniu wolno polować na na­
stępujące zwierzęta łowne:
do 15 kwietnia - na kaczory,
od 21 kwietnia na: batationy-koguty.
Przez cat>' miesiąc na: dziki - warcłilaki, przelatki, wycinki i odyńce,
lisy, łrarsuki, jenoty, tchórze, piżmaki,
głuszcG-koguty,
cietrzewie-koguty,
dzikie gęsi z wyjątkiem województw:
bydgoskiego, elbląskiego, gorzow­
skiego, jeleniogórskiego, kaliskiego,
konińskiego, koszalińskiego, olsztyń­
skiego, pilskiego, poznańskiego, su­
walskiego, szczecińskiego, toruńskie­
go, wrocławskiego i zielonogórskie­
go, słonki.
Przez cały rok wolno strzelać: w i l k i
- na terenach województw: krośnień­
skiego, nowosądeckiego i przemy­
skiego, kuny leśne - na terenach z os­
toją głuszca, cietrzewia i jarząbka
oraz w ośrodkach hodowli zwierzyny,
zające szaraki i dzikie króliki - na
terenach sadów i szkółek ogrodzo­
nych w sposób uniemożliwiający
przedostanie się zwierzyny, czaple si­
we - na terenach stawów zagospoda­
rowanych,
wrony
siwe,
sroki
i gawrony.
Z KÓŁ I ŁOWISK
5
NA KULAWY SZTYCH
Z. Siedlecki
6
DZIELIMY SIĘ DOŚWIADCZE­
NIAMI
L. Pomomadd
7
DLACZEGO „JELEŃ"?
8
Z GOŃCZYMI
W SŁOWACKIEJ KNIEI
W. LesiBski
9
MAMUT
A. Kryński
10
NASZE SPRAWY W TELEWIZJI
Z. Jóźwiak
KUCHNIA MYŚLIWSKA
12
ZE STARYCH KRONIK
CIENKIM ŚRUTEM
13
ROZRYWKI UMYSŁOWE
14
NA BAGNIE
Z. Zdanowkz
16
Zd}ęcte na okładce: jarząbek
WŁODZIMIERZ ŁAPIŃSKI
tO^lEC POLSKI
NrT<1538)
WYDAWCA: Polski Z w ó z e k Łowłeckl - Zarząd Główny. (X3-029 Warsza­
wa. Nowy Świat 35, tel. 2&-46-13,
konto: NBP XV O M 1153-:it57-132.
REDAKCJA: Z. Golańskl. A. K r y n k i
(rnd ndr/.I. A. Sikorcka, R.I«rMil)ew
(sekr. red.), A. Krzysztoionki (red.
graf). K O M I T F r REDAKCYJNY:
A. Brzezicki, E . Franidewicz, Z. Golansld. A- KryńslU (przewodniczą­
cy). J.E. Kucharski, M. Kurek. W.
Mazurek. G. Mroczkowsłd. T. Pa*
sławski, J . Szelągłewicz, R. Terent]ew. B. Zieliński.
Redaktor „ŁOWCA POLSKIEGO"
przyjmuje we wtorki i czwartki w
godz. 10-12, w inne dni i godziny po
uprzednim telefonicznym porozumie­
niu. Redakcja zastrzega sobie prawo
skrótów, poprawek i uzupełnień w
przypadku wykorzystania w druku
nadesłanego materiału redakcyjnego.
Rękopisów nie zćunówionydi Redak­
cja nie zwraca.
2
BycJUfUSZ KOSSAK
GODZINY WSCHODU I ZACHODU SŁOŃCA I KSIĘŻYCA
Kwiecień
c z « ńodkowoeuropełski
24
25
26
27
28
29
30
SłoDce
Księżyc
>iua Świt Wscłiod Zachód 7jnrok Wschód Zartłdd
1
2
3
4
5
6
7
8
g
10
n
12
13
U
15
16
!7
18
19
20
21
22
23
4,32
4J0
4,26
4.26
4.23
4.20
4,18
4.16
4.13
4.11
i.OR
4.05
4,03
4,01
3.59
3.57
3.54
331
3.49
3,47
3.44
3.42
3.40
5,11
5,09
5,06
5.04
5.02
4,59
4.57
4,55
4,53
4,50
4,48
4,46
4,44
4,41
4,39
4.37
4,35
4J3
4.30
4,28
4.26
4.24
4.22
18.10
18,12
18.13
18.15
18,1?
18,18
18,20
18,22
18,24
18,25
18,27
18.29
18,31
18.32
18.34
18.36
18,37
18,39
18,41
18,43
18.44
18.46
18,48
18,49
18,51
18.53
18.55
18,56
18,58
19,00
19,02
19,04
19,06
19,0?
19,09
19,11
19.13
19.15
19,17
19,19
19.21
19,23
19.24
19.26
19.28
19,30
15.00
16,16
17,35
18,56
20,17
21,35
22,47
23,50
0,43
1,27
2,02
2,32
2,59
3,23
3,46
4,09
4,33
5,00
5,30
6,04
6,44
7,29
3,41
4,08
4,35
5.03
5,34
6,11
6.53
7,44
8.42
9,47
10,56
12.06
13,16
14,25
15,33
16,40
17,45
18,49
19,52
20,52
21,48
22,39
23,25
"
3,38
3.35
333
3,31
3,29
3,26
3,24
9
16,49
18.51
18.53
18,55
18.56
18,38
19,00
19,32
19,34
19,36
19,38
19,40
19.41
19.43
8,21
9,18
10.21
11.27
12,37
13.50
15.06
_
0,05
0,41
1.12
1,40
2,07
2.33
i*opnwki sednie ftta miast tu dzieó 15 IcwietnlA
Słoac«
Miasto
'i
4,20
4,18
4.16
4,14
4,12
4.10
4,08
Lublin
KicW
Kraków
Bielsko
Lodź
Wrodaw
Poznań
Szczecin
Słupsk
Gdańsk
•Olsztyn
Bydgoszcz
Biotyslok
Rzeszów
!>w1t
- 0,03
•ł-0.04
+ 0,10
+ 0,14
+ 0,06
+ 0,19
+ 0,16
+ 0,22
+ 0,10
+ 0,03
- 0.02
1 0,09
- 0,11
+ 0.02
Wsdiód
+
+
+
+
+
+
+
+
+
0.04
0,03
0,08
0,12
0.06
0.19
0,16
0,24
0.12
0,05
0,00
+ 0,10
0.10
0,00
Zachód
ZmroC
- 0,08
- 0,01
0,00
+ 0,04
+ 0,06
^ 0,14
+ 0,16
+ 0,28
f 0,20
+ 0,13
+ 0.08
+ 0,14
- 0,06
- 0.08
- 0,09
0,02
- 0,02
f 0,02
+ 0,06
+ 0,13
+ 0.16
+ 0,31
+ 0,23
+ 0,16
tO.ll
-ł 0,15
- 0.05
- 0,10
WARlJ^aa P R E N U M E R A T Y : prenumeratę na kraj przyjmują Oddziały RSW „Prasa-Książka-Rucii waz urzędy pocaaowe i
doręczyciele w lermmdch: - do 26 bstopada na styczeń, I kwartał, 1 półrocze roicu następnego i na cały rok następny. - do dnia 10
mi<?5iąca. popizedzającego okres prenumeraty na pozostałe <^esy roku bieżącego. Cena prenumeraty rocznej - zł 96.Jednostłd gospodarki uspołecznionej, instytucje i organizacje społeczno-polityczne składają zamówienia w miejscowydi
Oddziaładi RSW ,,Prasa- Książka-Ruch' Zakłady pracy i instytucje w miejscowościach, w którytii nie ma Oddziałów RSW otok
prtBumeratofTy IndywidooliU, zdouwta^ prr n M f ritr w oraędacA pocztowycii lob u doręczycieli Prenumeratę ze zleceniem
wysyłki za grasicę, która jest o 50% droższa od prcammeraty krajowej, przyjmuje KSW ..Prasa-Ksi^śka-itiKii". C«itrala
Kolportażu Prasy i Wydawiurtw, ui. Towarowa 28. 00-958 Warszawa, konto PKO nr 1531-71 - w tenninocfa podanych dla
pfcnumeiaiy kiapiwcj. Cuurik ogłoCTei: za centymetr kwadratowy zi 45. ~ Dntt»c do 25 wynzów za wynz zł 12. - Ncluołogi 35. za rm kwadratowy. Mieiwa zastrzeżone 5ł) proc. drożej. Druk Zakłady Graficzne ,X>om Słowa Polskiego , Warszawa Nakład
.55 000egz.PapK--rrotogr. kl. V. Sidad lecinikąMosUadu Unotroa5«5TC. Indeia36451. Zam. !54r< O P-<«i
Szansa nie w p ^ i wykorzystana
Ogólna liczba szkolnych kół LOP wynosi ok.
I Wszystko wskazywało na to, że kota łowieckie zdały j
sobie sprawę, iż wobec decyzji władz oświatowych I 12000. w tym blisko 7000 koł wiejskich, a więctych,
na współpracy z którymi Polskiemu Związkowi Ło­
j współdziałanie z Ligą Ochrony Przyrody, jest nie
wieckiemu powinno zależeć najbardziej. Tymcza­
; tylko słuszne, ale wręcz konieczne, gdyż innej moż­
sem koła łowieckie współpracowały tylko z 1563
• liwości pracy z młodzieżą nie ma. Zresztą władze
szkolnymi kolami LOP i zorganizowały w tych szko­
; LOP otrzymały wytyczne, w których Zarząd Główny
łach 1308 imprez różnego typu (wycieczki, poga­
i Ligi Ochrony Przyrody zalecił nawiązanie ścisłej
danki, wystawy). Nagrodzono 170 nauczycieli. Łą­
współpracy z Polskim Związkiem Łowieckim.
czna kwota nagród dla nauczycieli i młodzieży
:
W celu zaktywizowania kół łowieckich we współ­
wyróżniających się w dokarmiat^iu i ochronie zwie­
j pracy z młodzieżą i udoskonalenia form tej współ­
rzyny wyniosła 812046 zł.
pracy. Zarząd Główny Polskiego Związku łx)wieckiego ogłosił współzawodnictwo kół łowieckich
Najwięcej kół łowieckich, współpracujących
z młodzieżą znajduje się w woj. bydgoskim, opol­
' w rozwijaniu współpracy ze szkolnymi kołami LOP
Podsumowanie wyników tego konkursu pozwalało skim, zielonogórskim i w olsztyńskim. Najaktyw­
na bieżąco śledzić faktyczne wyniki współpracy kół
niej współpracują koła łowieckie z woj. łódzkiego,
j łowieckich z młodzieżą. W roku szkolnym 1969/70 olsztyńskiego i krakowskiego.
O tym jakie wartości niesie współpraca ze szkoła­
i we współzawodnictwie tym wzięło udział 410 kół,
w roku 1970/71 tylko 294 koła łowieckie, na 2230 mi nie trz.eba nikogo przekonywać. Warto jednak
istniejących. W latach następnych liczba kół ło­ przytoczyć pewne dane. Otóż według sprawozdań
wieckich biorących udział we współzawodnictwie LOP, dziaialno.ść użyteczna szkolnych kół Ligi
zmniejszała się coraz bardziej,
Ochrony Przyrody przynosi średnio rocznie między
j
W tej sytuacji Zarząd Główny PZŁ, po rozważeniu innymi następujące efekty wymierne: posadzenie
całości problemu stwierdził, że ogłaszanie współza­ 2000000 drzew, posadzenie3000000krzewów, zało­
wodnictwa koi łowieckich mija się 2 celem ponie­ żenie 3000 ha upraw leśnych, wykonanie 60000
! waż nie przynosi zamierzonych efektów, o czym skrzynek lęgowych, wykonanie 70000 karmników,
! świadczyła przede wszystkim właśnie niewielka wykonanie 8000 pojemników, wyłożenie 900000 kg
liczba kół łowieckich biorących udział w tym współ­ karmy, zlikwidowanie 40000 wnyków i sideł.
[ zawodnictwie.
W liczbach tych mieści się oczywiście duża część
t
pracy, którą młodzież wykonała właśnie przy pomoZarząd Główny PZŁ postanowił zaprzestać ogła­
szania współzawodnictwa kół łowieckich w rozwi­ I cy myśliwych. J e d n a k ż e uznać należy, że pracę tę
' janiu współpracy, natomiast koła łowieckie zostały i można i trzeba zaktywizować, zwłaszcza, że koła
łowieckie współpracują z niewielkim procentem
i zobowiązane do składania corocznych informacji
szkół. (Warto wiedzieć, że tylko szkól podstawo­
o współpracy z młodzieżą.
wych jest w naszym kraju 17500).
Według danych Zarządów Wojewódzkich liczba
; kół łowieckich współpracujących ze szkołami wy­
Sprawa współprac^' kół łowieckich ze szkołami
nosiła w roku 1972 73 - 1975. wroku 1973 74 - 1070,
była rozpatrywana na jednym z ostatnich posiedzeń
1974 75-948. Natomiast w roku 1975 76 tylko 547.
Zarządu Głównego PZŁ, który po zapoznaniu się ze
szczegóło^^ymi sprawozdaniami Zarządów Woje­
Potwierdziły to również dane Ligi Octirony Przy­
wódzkich na ten temat zobowiązał je do analizowa­
rody. Na posiedzeniu jury Konkursu podsumowują­
nia przynajmniej dwa razy w roku stanu współpracy
cego rok szkolny 1975 76 podkreślc-o gwałtowny
kół łowieckich ze szkołami, egzekwowania od kół
spadek liczby szkół wiejskich biorących udział
; w konkursie. Z 30 województw, które zgłosiły szko­
łowieckich sprawozdań dotyczących współpracy
j ły do udziału w konkursie ogólnopolskim - sześć
oraz interesowania się przy okazji kontroli kół ło­
•' z nich nie mogio wytypować żadnej szkoły wiejskiej
wieckich sprawami współpracy z młodzieżą.
{Częstochowa, Katowice, Piła, Gdańsk, Słupsk,
Zarządy Wojewódzkie powinny także zobowią­
zać kola łowieckie do rozsyłania do szkół bezpłatne­
Po przełamaniu początkowych trudności organi­ Wroclawek) - 19 województw nie zgłosiło do udzia­
go dodatku dla młodzieży do „Łowca Polskiego".
zacyjnych w pierwszym okresie sprawozdawczym łu w konkursie ogólnopolskim żadnej szkoły,
nastąpił znaczny wzrost liczby szkół, z którymi kola W większości były to województwa nowo powstałe,
H.N.
łowieckie nawiązały i prowadziły współpracę. a oprócz nich Lódz, Kraków i Rzeszów.
Już prawie dziesięć lat minęło od zawarcia porozumienia między Polskim Związkiem Łowieckim
i Ligą Ociirony Przyrody w sprawie wspólnego prowadzenia konkursu młodzieżowego. Na mocy tego
porozumienia Polski Związek Łowiecki zaprzestał
ogłaszania konkursu ,,Każde dziecko przyjacielem
zwierząt", natomiast LOP zobowiązała się umożliwić młodzieży uczestniczącej w tym konkursie bra­
nie udziału w konkursie ,,Na najlepiej pracujące
szkolne koto LOP", ogłaszanym corocznie przez
Ligę Ochrony Przyrody.
Zadania wykonywane dotychczas przez młodzież
uczestnic7.ącą w konkursie „Każde dziecko przyjacielem zwierząt'' przejęły z dniem 1 września 1967 r.
szkolne koła LOP
Liga ochrony Przyrody zapewniła udział przedslawicieli PZŁ w sądach konkursowych i prawo
decydowania o przyznaniu nagród. Równocześnie
z podpisaniem umowy z LOP Zarząd Główny Pol­
skiego Związku Łowieckiego opracował instrukcję
- przestaną do Zarządów Wojewódzkich, która
określiła wyraźnie kierunki działania kół łowieckich w zaitresie współpracy z młodzieżą.
Koła łowieckie, którycli zadaniem statutowym
jest prowadzenie pracy wśród młodzieży, zostały
zobowiązane do nawiązania wSpółpracy ze wszystkimi szkołami na terenach dzierżawionych obwo­
dów do utrzymania stałego kontaktu ze szkołami
i ustalanmzopiekunamiszkoInychk,ółLOP2akresu
i form współpracy.
Zalecenia i zobowiązania podane przez instrukcję zostały usankcjonowane uchwałą XI Krajowego
Zjazdu Delegatów, która brzmiała następująco:
„Zjazd zobowiązuj*? Naczelną Radę Łowiecką, Wo­
jewódzkie Rady Łowieckie i Powiatowe Rady Łowieckie oraz organy wykonawcze do udoskonalania
form i zasad współpracy kół łowieckich zmłodzieżą
wiejską zorganizowaną w kolach Ligi Ochrony
Przyrody. Koła łowieckie powinny współpracować
z młodzieżą wszystkich szkół znajdujących się na
terenie dzierżawionych obwodów, krzewiące idee
łowiectwa i ochrony przyrody". Uchwały kolejnych
Krajowych Zjazdów Delegatów, w tym i XIII, także
podkreślały konieczność daiszego rozwoju współpracy z młodzieżą.
Młodzież
ze szkoły podstawowej w Cieszewie, w woj. płocttim uczestniczy w akcji dokarmiania zwterzyOY
'i
_..
liii I
.-
f •"
.
t'
^A^ośnica—
groźna
choroba
odz wierząca
Włośnica jest typową antropozoonozą, do zaraże­
nia ludzi dochodzi drogą spożycia mięsa (świnia
domowa, dzik) zawierającego larwy Tricbinellaspi'
ralis.
Po zjedzeniu mięsa zarażonego włośniami,
w przewodzie pokarmow^'m człowieka pod w j ^ wem soków trawiennych uwalniają się iarwy, które
wnikają do gruczołów błony śluzowej dwunastnicy,
gdzie w przeciągu trzech dni rosną i uzyskują doj­
rzałość płciową. Pasożyty te są bardzo drobnych
rozmiarów, samica mierzy około 3,5 mm, a samiec
około 1,5 mm. Po kopulacji samica zaczyna rodzić
żywe larwy (mniej więcej od piątego dnia po zaraże­
niu) w liczbie do 1500 sztuk, które przenikają do
układu cłiłonnego i krwionośnego i tą drogą wędru­
ją po całym organizmie. Larwy wnikają do mięśni
poprzecznie prążkowanych, szczególnie do mięśni,
które są w ciągłej pracy i w związku z tym są dobrze
FOT.LSAWICia
4
ukrwione oraz odżywione (mięśnie, przepony, mię­
dzyżebrowe, i iime, z wyjątkiem serca). W mięś­
niach, w których dochodzi do poważnych zmian
jchoroŁwwych, larwy rosną do około 1 mm, skręcają
się charakterystycznie i zostają otoczone torebką,
kształtu cytrynowatego lub owalnego. W czasie od 6
do 18 miesiąca, w torebce ma miejsce odkładanie
się soli wapnia, doprowadzając do jej kalcyfikacji,
a nawet śmierci larwy. Czasami jednak larwy mogą
przeżywać kilka, lub kilkanaście lat. Podobny roz­
wój odbywa się u wszystkich zwierząt zarażonych
włośniami.
Przebieg włośnicy u ludzi uzależniony jest od
liczby zjedzonych larw w mięsie. Przy silnej inwazji
mogą wystąpić bóle brzucha i biegiinki, które nie­
stety nie są na ogół wiązane z zarażeniem włośnia­
mi. Następne objawy zaczynają się dopiero po 2-3
tygodniach, występują wówczas t>óle głowy, pod­
wyższona temperatxira, obrzęki powiek lub całej
twarzy, bole mięśni i stawów. Towarzyszy temu złe
samopoczucie chorego. Ciężki przebieg włośnicy
może kończyć się zejściem śmiertelnym. Ostatnio
sądzi się, że po przebytej chorobie, w niektórych
przypadkach, larwy otorbione w mięśniach mogą
przez długie lata wywoływać bóle mięśni, które
u w a ż a n e są za Ijóle reumatyczne.
Włośnica jest chorobą ogniskową, występuje
w wolnej przyrodzie bez udziału człowieka. Włoś­
nie występują u szeregu zwierząt dzikich jak i udo­
mowionych. W najbliższym otoczeniu człowieka
włośnie ,,krążą" u takich zwierząt, jak świnia, pies,
kot, szczur, mysz, a ostatnio pewną rolę w tym
krążeniu odgrywają również hodowlane zwierzęta
futerkowe - lisy. Wszystkie te zwierzęta są źródłem
inwazji dla siebie, np. mysz zaraża się zjadając
padlinę, z kolei kot zjadając mysz, pies zjadając
kota, a padłego psa może zjeść świnia, która z kolei
może być źródłem inwazji dla człowieka. Człowiek
zresztą często sam się przyczynia do zarażania świń,
skarmiając je nieprzegotowanymi odpadami rzeź­
nymi, tuszkami bitych lisów hodowlanych itp.
Natomiast z zwierząt dziko żyjących, włośnie
stwierdzono u szeregu gatunków, ale głównie
u mięsożernych, drapieżników, dzików, a nawet
u nutrii. Jeśli chodzi o dziki. które przede wszystkim
interesują myśliwych, to brak jest dokładnych da­
nych co do ekstensywności zarażenia ich włośniami.
Kozar w oparciu o dane uzyskane drogą ankiet lub
bezpośredniej informacji, podaje, że w latach 19491965 na 30 743 zbadanych dzików - włośnie wykry­
to u 46 zwierząt, czyli w 0,11%. Nie są to dane pełne
i nie obrazują faktycznego stanu zarażenia dzików
włośnicą w kraju. Należy jednak podkreślić, że
nawet tak niski procent stwierdzonych przypadków
włośnicy u dzików stwarza duże niebezpieczeństwo
zarażeń człowieka. Ekstensywność inwazji włośni
u trzody cłilewnej w Polsce w latach 1946-1965
wynosiła jedynie 0,018%, a pomimo tego doszło
w kraju do szeregu poważnych epidemii, chorowało
w tym czasie około 11 500 osób, a 112 zmarło.
Mając to na uwadze, należy wszystkie upolowane
dziki, tak jak bite świnie, jH)ddać badaniom na
ot>ecność włośni. Trzeba również pamiętać, że mię­
so musi być długo smażone lub gotowane, ponieważ
wysoka temperatura zabija larwy włośni. Czas goto­
wania powinien być uzależiuony od wielkości ka­
wałków mięsa, np. szynkę należy gotować - licząc
30 min. na każdy kilogram jej wagi.
Upolowane zwierzęta, których mięso nie nadaje
się do konsumpcji dla ludzi, (lisy. kuny, tchórzeitd.)
należy zawsze po ich oskórowaniu, zniszczyć (za­
kopać łub spalić). Szczególną rolę w szerzeniu się
włośnicy w wolnej przyrodzie mają lisy, które w Pol­
sce, są zarażone od 10 do 20%. Włośnie stwierdzono
u nas również u wilków, tchórzy, kun leśnych i t>orsuków, ale nie są to pełne dane, gdyż stosunkowo
mało zwierząt badano w tym kierunku.
Prof. dr habłl. LESZEK GRZYWIŃSKI
Inicjatywa
poznańsidch
kolekcjonerów
Podjęta przez Zarząd Główny PZŁ inicjatywa
organizowania kolekcjonerskich środowisk w Pol­
sce powoli się upowszechnia. Po ośrodkach kielec­
kim i wrocławskim, przyszła kolej i na Wielkopol­
skę. Przy Zarządzie Wojewódzkim PZŁ w Poznaniu
utworzono ostatnio Komisję do Spraw Kolekcjoners­
twa i Kultury Łowieckiej. Z inicjatywy tej Komisji
powołano do życia ł d u b Kolekcjonera. Przewodni­
czącym został kot. Franciszek Szczerbal.
Swoją działalność IGub zainaugurował otwar­
ciem wystawy zbiorów myśtiwych-kolekcjonerów.
Impreza, starannie przygotowana, odbyła się w E)omu Łowieckim w Poznaniu. Zaprezentowano m. in.
wyroby wykonane z poroża, wypalane w drewnie
obrazki o tematyce łowieckiej iprzyrodniczej, a tak­
że bogaty zbiór numizmatów o tematyce faunistycz­
nej. Oprócz tego na wystawie znalazły się myśliw­
skie przedmioty użytkowe oraz bogaty zbiór czaso­
pism łowieckich, polskich i zagranicznych.
niem własnych funduszy (koło nie dyspono­
wało wówczas pieniędzmi) podjął się czło­
nek zarządu. Jan Jankowski wraz z żoną
S4arią. Stado podstawowe zakupiono w jed­
nym z bydgoskich PGR. Bażantarnię urzą­
dzono w Przewozie, a prymitywną wylęgar­
nię na własnej parceli w niedalekim
Grzybme.
5 TYS. BAŻANTÓW
Z... „ŁABĘDZIA"
Koło Łowieckie „Łabędź" dzieraawi 18
tys. ha w trzech obwodach łowieckich na
wyżynie kaszubskiej. Tereny są biednei
rolnicy uprawiają głównie żyto i ziemniaki.
Z tego względu niewiele jest tu zwierzyny
drobnej, gdyż na masową skalę stosuje się
Myśliwi
na starej
fotografii
H>T. ABCHIWUM
cłiemiczne opryski plantacji przeciwko
stonce ziemniaczane).
Co należy robić, by ucłmmić naturalne
środowisko od zniszczenia? Nad zagadnie­
niem tym zastanawiano się nie raz. Wresz­
cie, po zmianie zarządu kcda, latem 1975 r.
podjęto uchwałę u rozpoczęciu hodowli ba­
żantów na 5 ha gruntów wydzierżawionych
z Państwowego Fimduszu Ziemi.
Ryzyka tego, poleczonego z wydatkowa­
Zaangażowame i osobiste dopilnowanie
wylęgów i odchowu piskląt przez pp. Jan­
kowskich sprawiło, że pierwszy rzut udał
się nadspodziewanie dobrze. Odchowano 5
tys, mk)dych bażantów, które rozprowadzo­
no wśród kół łowieckich w województwach
gdariskim i elbląskim.
Zachęceni dobrymi wynikami myśUwi
postanowili rozwinąć w tym roku hodowlę
tych poszukiwanych ptaków. Stado matecz­
ne znów zakupiono z pegeerowskiej fermy.
Wybudowano jednak z prawfłziwego zda­
rzenia inkubatiNTy i odctu>walnię piskląt.
- Liczymy, że w tym roku - mówi p.
Jankowski - powinniśmy odchować 10 tys.
bażantów. ZapotrzetMiwanie na te ptaki jest
t>ardlzo duże. Zainteresowani kupnem są
nie tylko myśliwi, ale także rolnicy posia­
dający większe plantacje ziemniaków.
Pod kraiiec styczma zaczął się sezon lę­
gowy. Pierwsze nasadzenia jaj rozpoczną
się jednak w połowie lutego. Jak dobrze
pójdzie, to od maja sukcesywnie poszcze­
gólni odbiorcy będą mogli nat}ywać młode
l>ażanty z kartuskiego kota ,,Łabędź",
M. PACH^aA
SAMO SERCE
PUSZCZY
Zaczęło się to u mnie już w dzieciń­
stwie - i to wczesnym, z którego pa­
mięć nie zachowuje jeszcze ciągłości
wydarzeń, lecz tylko oderwane prze­
życia, łe najmocniejsze. Takim właś­
nie przeżyciem dla miejskiego dziec­
ka była obecność w lesie, gdy matka
wyjeżdżała ze mną na letnisko.
CłiodzUiśmy wtedy do lasu na spa­
cery, na grzyby. Oczywiście tak, jak
można chodzić z czteroletnim dziec­
kiem, które trzeba to za rączkę popro­
wadzić, to ponieść kawałek; a więc
nie więcej niż kilkaset motrow w las.
A dla mnie były to wspaniale, odkry­
wcze wyprawy. Pamiętam pnie sosen
pokryte siwymi, chrzęszczącymi
przy
dotknięciu
porostami.
paprocie,
w których chowałem się cały, mech
pod nogami, jałowce - kłujące ivpriiwdzie, ale podniecające, bo gdy się
rozgarniało
ich gałęzie, w środku
można było znaleźć wolną przestrzeń,
czasem na tyle obszerną, żeby wejść
i schować się.
Odkryłem też. że im dalej wchodzi
się w las, tym więcej jest tych nowych,
tajemniczych i podniecających
wspa­
niałości. Więc poznawszy już okolicę,
po której spacerowaliśmy,
napiera­
łem się isć dalej, wgląb lasu, mimo
straszliwych wilków, które - jak twie­
rdzili dorośli - miały tam siedzibę.
I byłem przekonany, że właśnie tam,
w nieznanej i zakazanej głębi lasu.
jest najcudownicj,
najwspanialej.
Opowiadano mi, że tam dalej jestleś'
niczówka; nie znając znaczenia tego
słowa wyobrażałem sobie, że to jest
właśnie środek serca lasu, owo miej­
sce najwspanialszeMusiaiem tak bardzo nudzić matkę
0 tę leśniczówkę,
że gdy przyjechał
ojciffc. pojechaliśmy tam bryczuszką.
której zielone siedzenia i błotniki pa­
miętam do dzisiaj, i choć w owej leśni­
czówce zostałem poczęstowany
mio­
dem z plastra, którego smak tez do
dzisiaj czu]o na języku, doznałem roz­
czarowania. Bo leśniczówka
niewiele
się różniła nd zwykłej wiejskiej za­
grody - I dlatego nie była wymarzo­
nym sercem lasu. AJe las rozciągał się
1 za nią, byłem więc
przeświadczony,
że najcudowniejsze miejsce jest jeszfzp dalp], i było mi ogroimiif^ przykro.
że rodzicf* nie chcieli mmo tam
zawiczc.
Przeżycia
dzieciństwa
kształtują
człowieka.
Tak więc zostało mi coś
2 dziecinnego pragnienia dotarcia do
samego środka lasu. Ilekroć
poluję
w nieznanym łowisku, ło - niezależ­
nie od częstszych czy rzadszych spot­
kań ze zwierzem w rejonie podchodu
- chwytam się na myśli, że tam dalej,
w oddziałach
leżących poza zasię­
giem wyznaczonej sobie trasy, jest
znacznie lepiej. Że tam
właśniemógłbym spotkać wspaniałego kozła, cu­
6
downego byka. najgrubszego odynca.
I sam siebie muszę przywoływać
do
porządku, żeby się trzymać trasy pod­
chodu i nie zapuszczaćsię dalej ślepo,
bezsensownie.
Dzisiaj, przy
rozpowszectinieniu
samochodu, kiedy w kilkanaście
mi­
nut można się przerzucić z jednej
części lasu w inną. odległą, bardzo
łatwo jest sobie samemu wykazać ir­
racjonalny charakter tego przeświad­
czenia. Ale opuszcza mnie ono dopie­
ro wtedy, kiedy dobrze poznam łowi­
sko. Czyli, kiedy moja
podświado­
mość zarejestruje wreszcie fakt, że
ono... nie ma środka; że jego najpięk­
niejsze
i najbardziej
obfitujące
w zwierzynę partie nie znajdują się
„tam dalej", lecz w całkiem konkret­
nych rruejscach.
Dawno już uświadomiłem sobie, że
pod tym względem nie jestem orygi­
nalny, ze irracjonalna wiara w istnie­
nie serca puszczy wcale me jest moją,
w dzieciństwie narodzoną, cechą in­
dywidualną. Jeśli nie wszyscy, tochyba wielu z nas zywi
podświadome
pragnienie dotarcia do samego środka
lasu. żeby to stwierdzić nie trzeba
rozpisywać ankiety, wystarczy się­
gnąć do baśni i poezji, tam. gdzie
nasze odczucia, nawet te polświadome, są uogólnione i wyrażone tak
pięknie, że w nas rezonują. Ot. Mic­
kiewicz w „Panu Tadeuszu"daje wIV
księdze („Któż zbadał puszcz htewskich przepastne krainy..."! zaczer­
pnięty z ludowych baśni opis samego
serca kniei, matecznika - chronione­
go przez nieprzebyte gęstwiny i trzę­
sawiska miejsca, gdzie nikt jeszcze
nie dotarł, a gdzie się
znajdujc
„Główna królestwa zwierząt i roślin
stolica".
Ta liaśń jest tak bardzo naiwna, że
opieramy sic akceptacji jej związku
z tym co samiprzeŻYwaiuy.
Sii;giujmy
więc do pisarza, który w polskiej lite­
raturze daiłowieckim przeżyciom wy­
raz najgłębszy, na]mocnicjszy i chyba
najpiękniejszy
a zarazem bez wątpie­
nie realistyczny - do .łózeiri Weyssenhotta. Jest w ,,Sobolu i Pannie roz­
dział poświęcony polowaniu im par(twyna Sze.pecie, inszaraih z krają tyl­
ko dostępnych, nwprzehyrych. z nipznan}77i jeziorom pośrodku
Zawiera
między irmymi opowieść o ptzygtupiin chłopie Petrulisie. który, postano­
wiwszy dotrzeć do sanifHjt) śntdka
Szepety, zbudował dubicę, nałożył do
niej... kilka bochnów chleba, machor­
ki funtów trzy" - i wyruszył. ł*ono do­
tarł do środka, a po kilku miesiącach
wrócił obłąkany.
Między
mszareni
Szepety a matecznikiem z ..Pana Ta­
deusza" śmiało możemy
postawić
znak równania.
Można-powiedziec,
ze Weyssenliott
jest zeszłowieczny.
że świat o którym •
lOl, \ \ { . PUCHALSKI
pisał już nie istnieje. To prawda. Się­
gnijmy więc do dzieła nam współ­
czesnego i do pisarza, o którym w ska­
li światowej powiedzieć można to sa­
mo, co o Weyssenhoffie w polskiej: do
Ernesta
Hemingwaya.
..Zielone wzgórza Afryki'.
jedyna
jego książka w całości
poświęcona
polowaniu, składa się z wielu obra­
zów łowieckich, wręcz
niedościgłych
w samej doskonałości.
Kompozycyjną
nitką, niewidoczną zresztą, która je
łączy, jest przenoszenie obozu z jed­
nego miejsca w drugie,
wędrówka
w poszukiwaniu najlepszego, ideal­
nego łowiska. Bo gdy mu się nie po­
wiodło, gdy spaprał i nie doszedł byka
antylopy szablorogiej, mówi:
poja­
dę za te wzgórza i tam będzie inny
kraj, gdzie człowiek może żyć i polo­
wać, jeżeli ma czas żyć i polować.
Ludzie docierają tam, gdzie tylkozdoła dojść samochód. Ale tu wszędzie
muszą być takie zakamarki, o których
nikt nie wic, kłorc samochody mijają
przejeżdżając
drogą. ' I tak szukając
miejsca, o którym nikt nie wie, gdzie
człowiek możeżycipolować,
wędruje
z obozowiska do obozowiska,
ze
wzgórz na inneWzgórza, z jednej doli­
ny do drugiej.
Wędmwce tej nadaje Hemingway
wymiar głębszy,
wymiar
ucieczki
z krajów i kontynentów
zniszczonych
przez C)'wilizację: „Kontynent starze­
je się prędko, kiedy już raz tam zje­
dziemy. Tubylcy żyją z nim w harmo­
nii. Natomiast cudzoziemiec niszczy
wszystko, wycina drzewa, osusza wo­
dę, tak że jej zasób się zmicrua, a zie­
mia, gdy ją przekopią, prędko jaiowi9je. potem zaś wiatr zaczyna Ją
zdmuchiwać, tak jak zdmuchuje ją w
każdym starym kraju i jak zaczął
zdmucłiiwać ją wmoich oczach w Ka­
nadzie.' Ale nie jest to jałowy eskapizm, bo chodzi o ucieczkę o tyle tyl­
ko, o ile jest ona środkiem
prowadzą­
cym do celu: do znalezienia
kraju,
gdzie człowiek może żyć i polować.
Ucieczka jest szukaniem: „Ludzie na­
szego narodu ściągali kiedyś do Ame­
ryki, bo wówczas ona właśnie była od­
powiednim miejscem. Był to dobry
kraj, a myśmy z niego zrobili diabelne
paskudztwo, więc teraz
udamsięgdzie
indziej... Za dawnych czasów zawsze
gdzieś się szło, a są jeszcze dobre
nuejsca. do Ictórych można się udać...'
Dawne czasy, kiedy zawsze gdzieś
się szło, odnosi Hemingway do bli­
ziutkiej, o parę stuleci zaledwie odle­
głej epoki kolonizacji Nowego Świa­
ta. W istocie zaś są one odległe niestychanie, giną w przeddziejowym mro­
ku, dotyczą okresu, kiedy pierwotny
łowca koczował na wielkich obsza­
rach, wciąż szukając miejsca, w któ­
rym można żyć i polować, kraju obli-.
łującego w nie przepłoszoną
zwierzy­
nę, czyste wody do picia i jaskinie do
mieszkania; dziewiczego,
szczęśliwe­
go kraju. Było to marzenie
żywione
przez niezliczony ciąg ludzkich poko­
leń, tak długi, że przy nim opoka osiadiości i cywihzacji wydaje się chwil­
ką Nic dziwnego, że w nas pozostało
nawet wtedy, kiedy straciło racjonal­
ny sens.
Nieważne więc, że Hemingway się
myli; każdy ekolog powie, że Airyka
jest po względem zniszczeń
dokona­
nych przez człowieka
kontynentem
starszym niż Europa, o Ameryce nie
mówiąc, bo zapewne właśnie tu, na
zielonych wzgórzach Kenii znajdowa­
ła się kolebka naszego gatunku, stąd
chyba w pradawnych czasach wędro­
waliśmy w wiecznym
poszukiwaniu
kraju gdzie można żyć ipolować. Nie­
ważne, bo owo marzenie można od­
nieść do każdego kraju i do każdego
lasu. póki go się. oddział po oddziale,
nie przedepcze...
Przed kilkunastu łaty,
przejeżdża­
jąc przez okolicę, gdzie jako dziecko
byłem z matką na letnisku,
zjechałem
z drogi, aby odnaleźć las mego dzie­
ciństwa. 1 odnalazłem. Są to nędzne
suchoborki na szczerycłi piaskach, tu
i ówdzie podszyte jałowcami,
gdzie
nawet zając na głodno biega. Sosenki
tam ladajakie. pokrzywione - łowi­
sko, w którym nie ma pu co włóczyć
się ze szlucerem. a i dubeltówka
nie
na wielo się przydaje.
Odjechałem stamtąd prędko i uzna­
łem tę wycieczkę
za niebyłą. Była
błędem, pokazała mi obraz fałszywy,
zniekształcony,
skrzywiony, skarlany
przez soczewki wiedzy i doświadcze­
nia, które czas nałożył na moje stare
oczy. One już po prostu nie potrafią
zobaczyć tego prawdziwego, najreal­
niejszego z realnych, wspaniałego la­
su mojego dzieciństwa.
ZBIGNIEW
SIEDLECKI
Porady
dla młodych
selekcjo­
nerów
z każdym rokiem wzrasta liczba myśliwych, ma­
jących uprawnienia selekcjonerskie. Swą wiedzę
zdobywają przeważnie na kursach. Aczkolwiek są
one na dość wysokim poziomie, to jednak ich uczes­
tnicy otrzymują zasadniczo tylko dużą porcję wie­
dzy teoretycznej, natomiast praktykę muszą już zdo­
bywać samodzielnie. A właśnie ta praktyka decydu­
je, czy odstrzały dokonywane później przez młode­
go selekcjonera są właściwe, czy też nie, a tym
samym jak często czerwone punkty zdobią trofea
przedstawiane komisji do oceny.
Zarówno w czasie wytcładów, jak i potem na stole
komisji egzaminacyjnej, widzimy zawsze szczęki
jeleniowatych, pozwalające na określenie wieku
danej sztuki a także wieńce i parostki łowne oraz
selekcyjne. Dlatego też myśliwy, składający egza­
min selekcjonerski jest zasugerowany tylko tym
orężem i wyobraża sobie, że jedynie po wieńcu czy
parostkach można rozpoznać w łowisku właściwą
sztukę do odstrzału. A tymczasem wcale tak nie jest!
Ponieważ młodzi selekcjonerzy częściej otrzymu­
ją zezwolenia na odstrzał kozłów, niż byków jeleni,
jako zwierzyny bardziej pospolitej a jednocześnie
łatwiejszej do ustalenia cech nieprawidłowości,
dlatego też zajmę się tylko uwagami na temat rozpo­
znawania rogaczy z a ^ g u j ą c y c h ze względów ho­
dowlanych na usunięcie z łowiska.
Do dokonania odstrzału kozła, poza bronią kulo­
wą, bezwgłędnie potrzebna jest lornetka, ułatwiają­
ca ocenę parostków. Ale bywają sytuacje, kiedy jej
użycie nie da zadawalających wyników, na przy­
kład o zmierzchu, czy przy dalszej odległości. Wte­
dy należy szukać innych cech, niejako zastępczych,
po łctórych rozpoznamy d a n ą sztukę.
Wiadomo, że poza obfitością selektów wśród
sztuk w młodych klasach wieku, spotyka się je
najczęściej pomiędzy okazami starymi, gilzie otmk
możliwego zdeformowania parostków, występują
już i cechy uwstecznienia, polegające na skracaniu
się, a nawet całkowitym zanikaniu odnóg tMKznych.
A w jaki sposób r o ^ o z n a ć starego rogacza?
Otóż ot>serwując na czatach czy z ambony wycho­
dzące na żer kozły, należy pamiętać, że młode sztuki
wychodzą zazwyczaj jeszcze przed zachodem słoń­
ca i żerują spokojnie z opuszczonymi ku ziemi
głowami. Stare rogacze natomiast wysuwają się
cichutko na skraj lasu i przez pewien czas obserwu­
ją otoczenie, po czym k i l k u dużymi susami oddalają
się na środek zrębu czy łąki o kilkadziesiąt i dalej
metrów od ściany lasu. Żerują nerwowo, ostrożnie,
a po uszczknięciu paru listków, szybko unoszą łeb
i rozglądają się dookoła. Wyctiodzą zazwyczaj już
po nastaniu zmierzchu.
Młode sztuki mają ponadto linię grzbietową wy­
równaną, natomiast stare rogacze nad przednimi
łopatlcami mają wyraźnie zaznaczające się spiczas­
te wzniesienie w kształcie małego garbu, co nawet
z dalszej odległości jest lepiej widoczne, niż parost­
ki, l>o ruda sylwetka zwierzęcia odcina się wyraźnie
od zielonego tła. Poza tym młode sztuki maja na łbie
białą plamę tylko tuż nad nozdrzami, stare nato­
miast mają wyraźnie jasne c-zoło pomiędzy oczami
i aż do nasady parostków (po róże). Również barwa
sukni u młodych jest zawsze bardziej ruda; zaś
u starych bledsza, niekiedy nawet siwawa. Warto
także wiedzieć, że poza okresem rui stare kozły
wolą przebywać samotnie, natomiast młode i w wie­
ku łownym towarzyszą zazwyczaj kozom w ciągu
całego roku.
Jak z powyższego widać, istnieją duże możliwoś­
ci rozpoznania rogaczy starych nawet tiez potrzeby
dokładnego oglądnięcia ich parostków. Oczywiś­
cie, nie należy uważać, że każdy stary kozioł jest
selektem, jednak są to sztuki już przeważnie uwst€>cznione, za ich odstrzelenie nie grożą czerwone
punkty, bo już spełniły one swoją rolę w lowislni.
Młodsze kozły nie są zbyt płochliwe, zwłaszcza
gdy przebywają w towarzystwie kóz. Można dobrze
przyjrzeć się ich parostkom przez lornetkę, a niekie­
dy nawet g c ^ m okiem, toteż nie zachodzą większe
trudności z odszukaniem wśród nich typowych se­
lektów, nadających się do odstrzału w pierwszej
kolejności. Gdy jesteśmy dobrze ukryci lub poluje­
my z podjazdu, młode kozły nie przejawiają wię­
kszej płochliwości, gdy tymczasem stare, nawet na
widok furmanłci umykają w długich susach.
Specjalną u w a g ę należy poświęcić tak zwanym
kozłom „t>agiennyra", trzymającym się wilgotnych
Olsztyn z łanami pokrzyw, paproci i w ^ o k i c h ziół,
albo zachwaszczonych lasów mieszanych przepla­
tanych małymi łączkami czy enklawami z kępami
łozy. Kozły te odznaczają się mocnymi, dobrze uperlonymi parostkami o pielenie wykształconych ró­
żach. Parostlu są czarnej lub czekoladowej barwy
i charakteryzują się tym, że nigdy nie mają ani
grotów, ani też odnóg z wyszlifowanymi białymi
końcami. Są raczej tępe i zniekształcone. Dlatego
też rogacze bagienne uważa się z reguły za okazy
selekcyjne, mimo że ze w ^ l ę d u na grutłość tyk,
okazałe róże i trogate uperienie, mogą stanowić
nierzadko trofea medalowe. Wśród tych rogaczy
spotyka się dość często okazy anormalne, ósmaki,
dziesiątaki, itp. odbiegające wyglądem od typu
„modelowego" kozła tiagiennego z naszych łotvisk
uznanego za prawidłowy. W każdym razie młody
selekcjoner po zauważeniu kozła t>agiennego o
czarnej t>arwie parostków i cłiarakterystycznym ich
wyglądzie, bez obawy o czerwone punkty może
go odstrzelić.
Najt>ardziej właściwym okresem do dokonywa­
nia odstrzałów selekcyjnych jest początek rui.
a więc okres pomiędzy 10 a 20 lipca, gdyż usuwając
w tym terminie sztuki nieodpowiednie, zapobiega­
my i d i udziałowi w zapładnianiu kóz. Poza tym
w czasie rui wychodzą ze swych ostoi różne rogacze.
0 których istnieniu na tym terenie dotąd nie wie­
dzieliśmy,- wśród nich bywa wiele selełctów i starych
wsteczniaków nieprzydatnych już do hodowli. Na­
wet te tak bardzo zazwyczaj ostrożne stare kozły,
przebywając w towarzystwie kóz, nie okazują pło­
chliwości, a zrywają się do ucieczki dopiero pocią­
gnięte przez swe towarzyszki. Dlatego istnieje wię­
ksza możliwość zbliżenia się do nich na skuteczny
strzał, zwłaszcza gdy polujemy zpodjazdu i furman­
ka nie wzbudza u kóz zbytniego zaniepokojenia.
Należy jednak pamiętać, że w zależności od
dzielnicy kraju - parostki rogaczy różruą się wagą,
wymiarami i ogólnym wyglądem. Toteż gdy mamy
odstrzał w obcym, nie znanym nam dotąd łowisku,
nie należy spieszyć się z polowaniem. Trzetia po­
święcić trochę czasu na zapoznanie się z typem
występujących łam kozłów. Jest to bardzo ważne,
aby nie popełnić ł>łędu.
Dla przykładu podam, że każdy wsteczniak a nie­
kiedy i selekt z Kielecczyzny - w Olsztyiiskiem tiyłby uważany za mocnego, może nawet łtapitalnego
kozła, którego w żadnym wypadku nie należało od­
strzeliwać. Tymczasem dla myśliwego z innych wo­
jewództw, wszystltie rogacze olsztyńskie i te łowne
1 te selekty są tak słabe, że bez zastrzeżeń nadawały­
by się do usunięcia z łowiska. Ale tamtejsza komisja
oceny trofeów nie zaakceptowałaby z pewnością
takiego stanowiska nie szczędziła czerwonych pun­
któw zbyt wymagającemu selekcjonerowi. Z powy7.szych powodów nie należy więc zbytnio spieszyć
się z wykonaniem przydzielonego odstrzału, zanim
nie zaznajomimy się z typem rogaczy, dominującym
w danym obwodzie łowieckim i będziemy mogli
określić bezbłędnie, która sztuka jest słaba, niepo­
żądana w tym łowisku. W swej praktyce miałem
tmwiem i takie przypadki, że typ rogacza był tak
mocny w danym obwodzie łowieckim, że nie mo­
głem zdecydować się na odstrzał żadnej sztuki i wy­
jeżdżałem bez oddaiua strzału, choć kozłów widzia­
łem dużo i w różnych klasach wieku. Gdzie indziej
natomiast bez trudu dałoby się podejść na strzał 3-4
sztuki dziennie i to w dodatku typowe selekty, nie
budzące żadnych zastrzeżeń czy wątpliwości.
Przeglądając parostki nadesłane do komisji oce­
ny trofeów przy zarządach wojewódzkich PZŁ w i ­
dzimy, że selekcjonerzy zbyt mało uwagi poświęca­
ją rogaczom w młodych klasadi wieku, odstrzeliwując zazwyczaj tylko sztuki starsze 5-8 letnie. A tym­
czasem właśnie wśród młodzieży występuje dużo
okazów anormalnych, zasługujących przede wszys­
tkim na odstrzał. Jest to tym bardziej dziwne, że
właśnie te młode rogaczyki są przecież najłatwiej­
sze do spotkania i dokładnego obejrzenia ich paros­
tków.
FOT. L SAWICU
Nowi selekcjonerzy, nie mający jeszcze dostate­
cznej rutyny, powinni od tej właśnie młodzieży
sarniej rozpoczynać swą praktykę, a wtedy unikną
przykrych omyłek i zdołjędą po paru latach do­
świadczenie, potrzebne do odstrzału sztuk starych,
trudniejszych do właściwego rozpoznania.
LEOPOLD POMARNACH
7
Dlaczego „Jeleń"?
Regny są niewielką miejscowością
leżącą nieopodal Koluszek, w byłym
łódzkim, a obecnie piotrkowskim wo­
jewództwie. Tutejsze lasy graniczą ze
słyrmymi spalskimi borami, ro nie
znaczy, że są równie bogate i obroś­
nięte tradycją. Tu, na kawałku regneńskicłi lasów skromniejszą i krótszą
bo dwudziestopięcioletnią tradycję
tworzy jedno z ciekawszych kół ło­
wieckich - KŁ nr 417 .„leleń".
Gospodarczą
działalność
dwu­
dziestu kilku myśliwych z Regn moż­
na streścić w kilku zdaniach. Gospo­
darują w jednym obwodzie leśnym
0 powierzcłmi ośmiu ipol tysiąca hek­
tarów, lecz za to bardzo urozmaico­
nym. Choć przeważa gruba zwierzy­
na, na kaczki też jest gdzie pojsć. Las
dobrze zagospodarowany, darzy my­
śliwych zwierzyną. Podczas pobytu
w Regnach, nie gospodarcze wyniki
zwróciły moją uwagę, lecz raczej spe­
cyficzny i dość jeszcze rzadko spoty­
kany stosunek do myślistwd.
Łowczy. Tadeusz Kowalczyk mówi;
- przecież sezon łowiecki nie trwa
przez cały rok. w „martwym" okresie
leż trzeba coś robić. Więc zrobiliśmy.
Podchodzimy do jednego z bloków
mieszkalnych, jakich na regneńskira
osiedlu wiele. Do sutereny wchodzi­
my przez zwykłe drzwi, lecz naciskam
klamkę i oto mam w ręku pięknie
wykutą w metalu sylwetkę dzika. To
dopiero początek. Za drzwiami znaj­
duje się niewielki, raczej długi pokój.
Ściany wyłożone jasnym drewnem,
sosnowa lawa. lustro w ramie kutej
w sceny myśliwskie, kinkiety również
zdobione myśliwskimi motywami. Na
niewielkim kominku plonie ogień,
przy okapie wiszą dhigie rożny. Jest
miejsce na zapas drewna, znalazło się
1 na łazienkę choć pokoik jest napraw­
dę niewielkiDo drugiego, znacznie już większe­
go pomieszczenia prowadzą ażurowe
drzwi, takie jakie widuje się niekiedy
na kowbojskich filmach. Znów pokój
wyłożony drewnem, po środku .stoi
długi stół otoczony ławkami. I to już
prawie wszystko Prawie, gdyż jest
jeszcze jeden kominek (sztuczny), tro­
chę trofeów, dwie sztuki ciekawej
broni na ścianie, trąbka myśliw-cka
I tryton. W sumie, ciepło, przytulnie
i swojsko jest w myśliwskich klubie
KŁnr417.,Jeleń'.
Adaptacja tych dwu piwnic i urzą­
dzenie wnętrz trwało pol roku, koszto­
wało n i e w i f l f ponciil 30 tys. /totych
w gotowce. Reszta to już wynik społe­
cznej pracy myśliwych i oczywiście
dobrych pomysłów. Podłogę z klepek
kupiono np. za kilkaset złotych. Prze­
znaczona była na spalenie, pochodzi­
ła zaś ze zburzonej leśniczówki. Każ­
dą klepkę należało obrobić i dopaso­
wać. To była zegarmistrzowska praca.
Podobnie zresztą jak i wyłożenie
ścian drewnem. Bardzo krótkie deski
pochodziły ze,,, skrzynek, w które
opakowuJG się jakieś tam urządzenia.
Nie wystarczyło oheblować deskę,
należało jeszcze ,,zai)lindować" czyli
wklejonymi kolkami zatkać otwory po
gwoździach. Tą metodą urządzono ca­
ły kJub. Stroną „artystyczną" zajął się
byty członek kola, obecnie jego sym­
patyk.
8
Przyjemnie jest tu posiedzieć po polowaniu, przyjemnie jest przyjść na
spotkanie z kolegami w martwym se­
zonie, pogadać o planach, upiec kieł­
basę na kominku.
O historii ..Jelenia" rozmawiam
z jego prezesem, Janem Oleaszem.
- Gdyśmy założyli kolo w roku
1952 zastaliśmy łowisko dość ubogie.
Było trochę zajęc\' i kur na obrzeżach,
a dużo było tylko dzików. Nie było za
to ani jednego jelenia.
gajówkach. Stamtąd właśnie przy­
wieźliśmy jedenaście jeleni.
Przez kilka lat było z nimi wiele
kłopotów, oswojone bowiem zwierzę­
ta nie bały się ludzi, swobodnie pod­
MAfiCDSI ZAMOYSKI
chodziły do zabudowań. Szczególnie
utrwaliła się nam w pamięci łania,
którą nazywaliśmy ,,Miss". Była ona
bohaterką zabawnego epizodu. Otoż
którejś niedzieli przyłączyła się we
- Dlaczego więc „Jeleń"?
wsi do grupy tudzi zdążających ran­
- To już dalsza łiistoria. Pytaliśmy
kiem do kościoła. Podczas nabożeńs­
miejscowej ludności o jelenie. Ponoć
twa, niezauważona początkowo przez
były w tych lasach, ale przed I wojną
nikogo, weszła do środka Oczywiście
światową. Od tamtego czasu płowego
nabożeństwo przerwano, lecz wiele
zwierza nie widziano w tutejszych la­
czasu minęło zanim łania zechciała
sach. Pomyśleliśmy, że nie ma powo- j
opuścić kościół. Niestety, w tydzień
du by nie było go po drugiej wojnie. ;
później zginęła, prawdopodobnie
Mieliśmy trochę szczęścia, że w 1958
z ręki kłusownika. Pewnego byka mu­
roku w Smardzewicach utworzono
sieliśmy sami zastrzelić, gdyż stał się
sierociniec dla zwierzyny, która oswo­
niebezpieczny. Czekaliśmy cierpli­
jona wychowywała się po wsiach czy
wie na następne i jeszcze jedno poko­
lenie przywiezionych ze Smardzewic
jeleni. I wreszcie uzyskaliśmy dopiero
trzecie, zupełnie zdziczałe pokolenie.
Tak więc po wielu latach znów powró­
ciły jelenie do naszych lasów
ZDJĘCIA
Dziś myśliwi z „Jelenia" strzelają
rocznie w regnenskich lasach 5 by­
ków, 4 łanie i 3 cielaki. Taki byl wynik
ostatniego sezonu. Zaś historiami
0 słynnej lani „Miss" i o „Kubie"
zabawiają gości.
W ngole materiału anegdotycznego
nagromadziło się w ciągu c-wierćwiecza sporo. O każdym z myśliwych
można by usłyszeć ciekawą historię.
Zwykle, gdy bywam w kolach, spoty­
kam się z prośbami - niech pan napi­
sze o takim to a takim myśliwym, to
dobry człowiek, działacz itp. W tym
kole poproszono mnie lylko bym
wspomniał o Grześku, słynnym psie,
który przeszedł do [eqpndv.
Był taki pies, foksterier może nie
najczystszej krwi, który, sam całe po­
noć polowanie na dziki załatwiał za
myśliwych. Przez długie osiem lat
wiernie służył. I zginął pod dzikiem,
choć nigdy w życiu nie był nawet
draśnięty szablami. Zasłużył sobie na
długą pamięć i wdzięczność ludzi.
- Co decyduje o atmosferze w wa­
szym kole? - pytam łowczego Kowal­
czyka.
- Drobiazgi - odpowiada - w zasa-'
dzie dla postronnych mało istotne dro­
biazgi. Dużą wagę przywiązujemy do
organizacji polowania, do tego czym
Sie to polowanie kończy. Samo kulty­
wowanie myśliwskich
oljyczajów
stwarza już określoną atmn.śferę na
polowaniu, taką. że np. nie wypada
się klocie o zająca czy nie rozstrzyg­
nięty strzał. Na każdym polowaniu
król otrzymuje medal, który zostaje
jego własnością. Marny też królów po­
szczególnych sezonów i tez oczywiś­
cie mają oni medale. Goście nato­
miast zawsze otrzymują pamiątkowe
i, jak misie wydaje, ładnie wykonane,
z drzewa, plakietki. Z taką plakietką
wiążą się pewne przywileje, a takie
mianowicie, że uprawnia ona do wej­
ścia w łowisko. Znaczy to, że chętnie
widzimy danego myśliwego w na­
szym kole, że sie z nim rozumiemy.
W regneńskim ,,Jeleniu' wszyscy
się dobrze rozumieją, i dlatego stano­
wią nie tylko grupę myśliwych lecz
1 przyjaciół, z których każdy może na
drugiego liczyć nie tylko od święta, na
polowaniu lecz i w codziennym życiu.
Jeżeli udało się taki cel osiągnąć
w ciągu ćwierćwiecza istnienia tego
kolektywu, jego wartość można tylko
porównać z wprowadzeniem jeleni do
regnenskich lasów, (ter)
FOT. W. ŁESINSKI
z gończymi
w słowackiej kniei
kniejach. Przedmiotem oceny pracy
psów było polowanie na czarnego
zwierza.
Była także możliwość spotkania
niedźwiedzia i rysia, I tak się stało.
W jednym z miotów przedefilowały
przed myśliwymi trzy niedźwiedzie.
Komisja sędziowska obiektywnie
oceniła, że psy startujące na tegorocz­
nych konkursach psów gończych były
gorzej przygotowane aniżeli w latach
ubiegłych. Sldrano się /.atem znaleźć
przyczynę lego stanu rzeczy, ponie­
Potwierdziła SIG ta opinia również
waż były to psy wybrane z dziesiąt­
podczas Ul Międzynarodowych Kon­
ków w Słowacji. Ta uwaga nie doty­
kursów Psów Gończych, które odbyły
się zimą w knieiach Pnevidza koło | czy psów austriackich, bowiem dopie­
ro tuta}, na słowackiej /.iemi spotkały
kurortu Bojnice w Słowacji. Uczest­
się pierwszy raz z dzikami.
niczyłem tam w pracach komisji sę­
dziowskiej.
W czasie dodatkowych prób, mają­
cych na celu dokładne stwierdzenie
Do konkursów dopuszczono wybra­
ciętości na dzika, poszczególne psy
ne z najlepszych cztery gończe (Siowpuszczano do zagrody z dzikami venski Kopov) ze Słowacji, styryjskie­
wiele psów oszczekiwało zwierza z lę­
go gończego szorstkowłosegn i aus­
kiem, bez należytej wytrwałości. Po­
triackiego gończego krótkowłosego
dobnie zresztą było i drugiego dnia
(obydwa z Austrii). Szkoda, ze zabrak­
konkursów, psy nie pracowały jak na­
ło naszego polskiego ogara, który po­
tęży. Dlatego też dano słabe oceny.
kazał w Słowacji na ubiegłorocznej
Pies słowacki gończy. Flora Janovik,
imprezie nadzwyczajną klasę, zdoby­
kol. Rudolfa fialaża uzyskała zaled­
wając tytuł „Championa Pracy" wie dyplom I stopnia.
CAcrr.
Po konkursach sędziowie spotkali
Komisji sędziowskiej przewodnisię z wlad7,ami klubu hodowców psów
c"zył znany i ceniony również w Pol­
gończych i wytyczyli kierunki dalszej,
sce, myśliwy i kynolog, sędzia Jinkontrolowanej hodowli ze szczegól­
drich Makara, uczestniczyło zaś
nym uwzględnieniem głoszenia na
w konkursie 6.5 strzelców zamykają­
tropie i ciętości.
cych ogromny miot w wysokogórskich
Od wielu lat z uwagą śledzę rozwój
hodowli psów myśliwslcich w Czecho­
słowacji, Wielkie zasługi w upowsze­
chnieniu dobrych, rasowych psów
mają tam przede wszystkim sędzio­
wie kynologiczni - sumienni, do­
świadczeni i obiektywni. Dzięki nim
i ich ocenom exlerier i użytkowość
psów stale się poprawiają i śmiem
twierdzić, że nie ma dzisiaj lepiej zor­
ganizowanej kynołogii łowieckiej
w EnropiH niż jest w CSRS
W sumie padło 14 dzików, choć było
może być zmęczony, nadmiarem
kilkadziesiąt strzałów, Na konkur­
szkolenia przed konkursami. Bywa
sach w Prievidze każdy myśliwy j(?st
też, że pies prosto z kojca zabrany do
zobowiązany podać komisji sędziow­
kniei, bez treningu, nic ma po prostu
skiej swoje uwagi o pracy widzianego
kondycji.
psji. Dobrze, że organizatorzy znaczą
Jedno jest pewne, psy gończe pra­
poszczególne pby kolorowymi wstę­
cując raz gorzej, raz lepiej, spełniają
gami - nie istnieje Ijowiein możliwość
w łowiectwie ważną rolę i wydaje się,
pomyłek w ocenie bardzo do sicłjie
że przyszłość polowania w trudnych
podobnych gończych. Szkoda nato­
warunkach terenowych należeć bę­
miast, że gończe słowackie i austriac­
dzie właśnie do nich. Rolę naganki
kie tylko głoszą, a nie, jak polskie i w górach musi spełniać dobry pies.
ogary, grają - wtedy uczta słuchowa
Kas jest wiele, lecz żadna nie daje
byłaby pełniejsza. Sądzę, że nasz re­
tych wrażeń emocjonalnych i słucho­
gulamin dla psów gończych, posiada­
wych co praca psa gończego, zwłasz­
jący dodatkowo ocenę donośności,
cza polskich ogarów.
klarowności, rytmiczności, melodyjPodczas konkursu w Prievidzo mia­
ności i wytrwałości głosowej nie mó­
łem niaznusc uczestniczyć w dyskus­
głby mieć w ogóle zastosowania dla
jach z 7agran1c7,nymi hodowcami.
ras, lakie startowały w Pricvidze.
Wszystkie sprowadzały się do wspól­
Zakończenie konkursów i rozdanie nego .mianownika: psy gończe, do­
nagród odbyło się tiadycyjiiie przy brze zaprawione w łowach, są użyte­
czterech ogniskach, świecących ,,na czne wszędzie tam. gdzie zawodzi
cztery świata strony". Hejnał zakoń­ człowiek. Dlatego istnieją kluby ho­
czenia łowuw niusi w gcjrskiej, ośnie­ dowców psów gończych, mające de­
żonej kniei stawę czechosłowackiej cydujący wpływ na kontrolowaną
kynologu. Pomimo, ze psy na tych i kierowaną hodowlę. Wszelkie wer­
konkursach wypadły słabiej niż zwy­ dykty sędziowskie są przedmiotem
kle, nie oceniono tego katastroficznie. dokładnej analizy tak pod względem
Potrzeba będzie dalszej pracy nad punktacji psa jak i sposobu oceniania
udoskonaleniem metod ehminacji po­ przez sędziego. Trudno zdobyty pa­
do
szczególnych psów na duże i ważne tent sędziowski zobowiązuje
obiektywizmu pod każdym wzglę­
imprezy.
dem. Wiemy, że każda ocena ma
Poza tym być może, że psy, zmęczo­
wpływ na dalszą hodowlę i jeżeli jest
ne wielogodzinną podróżą, bez akli­
dana „na piękne oczy" - mści się
matyzacji w wysokich górach, nie
prędzej czy później.
miały po prostu chęci do wytrwałej
pracy. W drugim dniu konkursów pra­
Sądzę, że spotkania sędziów na
cowały znacznie lepiej. Przecież trze­ międzynarodow^'ch konkursach są
ba się liczyć z tym. że w zawodach bardzo potrzebne, stwarzają bowiem
bierze udział drugi żywy organizm' możliwość wymiany cennych do­
1 nigdy nie wiadomo, co „psu do łba świadczeń. A tych nigdy nie jest zbyt
strzeli". Często myśliwi nie potrafią wiele.
zrozumieć, że psa może boleć głowa.
WACŁAW K. LESIŃSKI
9
ALBIN KRYŃSKI
MAMUT
/poWTeść myśliwska/
114
ROZDZIAŁ XVH
Józef przyzwyczaił się już do tego, że po „do­
brym" w jego życiu prawie zawsze musi przyjść
„złe", ł u b co najmniej „gorsze". Ot. tałti pogłos
przesądów pierwotnego człowielui, przeniesiony
w najł>ard7iej racjonalną epoltę. Podobnie jałi trzynastłta, piątek i baba z pustymi wiadrami. Przez
pierwsze dni po powrocie od pana Romana i jego
,,Kiemłiczów", po prostu na to czekał. Ale o dziwo,
ów przewidywany „niż" nie nadcdKxłził.
„Więc może moja karta w życiowym pokerze
odwróciła się na dłużej? W takim razie trzeba zacząć
jak najszyttciej działać, a nuż się ją jeszcze tiardziej
utrwali?"
W zarządzie koła zarówno Marian jak i pozostali
członkowie przyjęli z entuzjazmem jego propozycję
czynnego udziału w społecznych pracach w łowi­
sku, nawet nie pytając skąd u niego nagle tyle
wolnego czasu. Może myśleli, że inżynier to jednak
i dziś trochę „wolny zawód". Najpierw przysiedzi
po nocach, zaprojektuje coś twmtwwego i potem
przez jakiś czas ma święty spokój.
W parę dni potem zwołano zebranie koła, by
wspólnie, szczegółowo już omówić co i jak ma
zdziałać niecodzienny ochotnik w ramach swego
akcesu. Zaproponowano, a Józef przyjął propozycję
zorganizowania wspólnie z nowym strażnikiem ło­
wieckim transportu pestek ze śliwek, które, między
innymi, w ramach porozumienia z pobliską prze­
twórnią owocowo-warzywną, mieli otrzymać nieod­
płatnie i przygotować do przyorania w wyznaczo­
nych miejscach dla dzików. Oczywiście nie było to
wszystko. Litania działań Józefa ot>ejmowała też
dokładną inwentaryzację potrzeb remontowych
wszystkich urządzeń łowieckich w obwodzie, upo­
ważnienie do zawarcia umowy z dyrekcją pegeeru
w Olsznicach w sprawie wypożyczenia przez nich
trzech pługów odśnieżnych na wypadek dużych
opadów śniegu. Zlecono mu-także przeprowadzenie
wstępnych konsultacji w sprawie jak najbardziej
operatywnego i sumiennego współdziałaiUa w sza­
cowaniu szkód łowieckich.
Potem zajęto się sprawami bieżącymi, których nie
brak nigdy w żadnym dobrze pracującym kole.
Prezes przypomniał o jeszcze jednej sprawie i zwró­
cił się z nią do Józefa sądząc, nie t>ez racji, że
przynieść mu tn może trochę łowieckiej satysfakcji.
Otóż już dużo wcześniej ustalono, że z dziesięt:iu
przeznaczonych w tyra sezonie do odstrzału byków,
dwa należy sprzedać „dewizowcom". Oferta została
przez „Orbis" przyjęta i w drugiej dekadzie wrześ­
nia mieli zjechać do .,Ostoi" dwaj zagraiucziu
myśliwi.
Józef wysłuchał propozycji i gdy już wszyscy byli
pewni, że powie „tak", powiedział zdecydowanie.rfiie".
Ci, co pierwsi ruszyli na niego, bardzo zresztą
zdziwieni, 2 wymówkami, prosili o wyjaśnienie po­
wodu odmowy towarzyszenia „dewizowcom". Na­
tomiast ci, którzy jak Bronek, Zygmunt, Janek i Ar­
kady pojęli w lot o co chodzi, nie mogli na razie
dojść do głosu. Tymczasem Józef dawał wymijające
odpowiedzi, ale w końcu natarczywie przyciskany
przez kilku bardziej rozgorączkowanych kolegów,
powiedział wprost:
- Bardzo proszę zarząd i kolegów, aby jednak
zwolnili mnie z otx>wiązku służerua pomocą tym
myśUwym. Mam osobiste powody, by o to właśnie
prosić.
Łowczy zdążył powiedzieć, że to żaden obowią­
zek, że dicieli tylko przy okazji, że i tak z własnej
10
woli robi tyle i że w związłtu 2 tym prosi Józefa, aby
propozycję uważał za niebyłą.
Sprowokowany już jednak i wyprowadzony tro­
chę z równowagi Józef, uważał że sprawa nie zosta­
ła zamknięta.
- Nigdy nie zgłaszałem jakicłikolwiek zastrze­
żeń co do celowości polowań dewizowych, ustala­
nych oczywiście w rozsądnych proporcjach, gdyż
byłoby to po prostu nonsensem. Powinniśmy aprotx>wać każdego naszego klienta, pod warunkiem
wywiązywania się przez niego z w a n m k ó w zawar­
tej umowy, która, choć już nie na piśmie, ot>ejmuje
tałiże sprawy etyki łowieckiej przestrzeganej w na­
szym kraju, jak również przyjęte powszecłmie nor­
my zachowania i współżycia między ludźmi.
- Więc o co koledze chodzi?! - przerwał mu ktoś
z bardziej nieopanowanych.
- Powiedziałem już, że mam jakieś tam swoje
zupełnie prywatne powody, z którymi nie cłidałbym się aliszować.
- A dlaczegóżby nie? Jesteśmy tu wszyscy jak
w rodzinie i mamy chyt>a prawo wiedzieć? - teraz
z kolei z niezbyt przemyślaną pretensją wyskoczył
Sławek, znany w kole z poważnych zadatków na
etatowego pieniacza.
- Niestety - Józef z widocznym trudem starał się
opanować - ci koledzy którzy tak sądzą, są w błę­
dzie. Skoro tłowiem nie chcę o tym mówić, to nikt
zmusić mnie nie może, zwłaszcza, że nie dotyczy to
absolutnie mojej otiecności i pracy w naszym kole.
Ponieważ jednak mimo woli dotknęhśmy już jakie­
goś problemu, który jak widzę zainteresował część
kolegów, powiem co sądzę na temat osób towarzy­
szących zagranicznym myśliwym. Myślę, że chodzi,
i to nie tylko mnie, aby w trakcie spełniania roli
towarzysza i podprowadzającego nie narażali oni na
szwank dobrego imienia polskich myśliwych. Może
nie wszyscy koledzy, ale na pewno część, tak jak ja,
zna przypadki niezbyt godnego prezentowania się
niektórych myśliwych w czasie łowieckich kontak­
tów z naszymi gośćmi z zagranicy. 1 dlatego sądzę,
że na ich towarzyszy należy zawsze typrować tych
spośród nas, o których powszechnie wiadomo, że
w każdej sytuacji, a wiemy, że zdarzają się najprze­
różniejsze, potrafią zawsze odpowiednio się znaleźć
i stanąć na wysokości zadania. Bo trzeł>a pamiętać,
że i z tego podwórka zaczerpnięte opinie kształtują
obraz naszego kraju za granicą.
- Ciekawe, czy kolega mówiąc o tym wszystkim,
miał może na myśli kogoś z nas? - Sławek rzucił to
pytanie bardzo zaczepnym tonem,
- Przykro m i - Józef w dalszym ciągu starał się
zachować"5pokój, ale widać już było, że przychodzi
mu to z trudem - że akurat kolega zareagował
swoim pytaniem na to, co przed chwilą powiedzia­
łem. Wszyscy dobrze wiemy, że nie dotyczy to na
szczęście ani naszego koła, ani nie jest żadną regu­
łą. Po prostu wiem i powtarzam z całą odpowiedzial­
nością, iż wypadki takie niestety się zdarzają. Po­
nieważ nie jesteśmy dziećmi, sądziłem, że powin­
niśmy sobie także i o tym porozmawiać. Nie chodzi
tu zresztą tylko o nasze myśliwskie środowisko,- ile
to już razy pisano w prasie o niegodnym zachowaniu
się niektórych naszych rodaków, na przykład pod­
czas wycieczek zagranicznych.
- Skoro tak jest - podchwycił Sławek, który ani
myślał dać za wygraną i i wyraźnie zagiął parol na
Józefa - skoro tak właśnie trzeł>a postępować, jak
nam to przed chwilą wyłuszczył kolega t ^ m i ń s k i , to
ja ciągle nie rozumiem...
- Czego nie rozumiesz? - zapytał podniesionym
już trochę głosem Marian.
- Jak to czego? - zaperzył się tamten. - Wiemy
przecież, że kolega Kamiński jest dobrym, etycznym
myśliwym, doskonałym strzelcem, et ceatera, et
caetera, jednym słowem zgromadził wokół swej
osoby same, w pełni zasłużone, superlatywy, I dlate­
go nie rozumiem - tu zwrócił się do Mariana dlaczego, skoro nam zaleca wybierać na podprowa­
dzających najlepszych, najbardziej godnych - sam
się uchyla od podjęcia się tej roli?
W tym momencie nie wytrzymał zawsze opano­
wany Zygmiml.
- Proszę cię - popatrzył spod swych wielkich
brwi na Sławka - odpieprz ty się wreszcie od Józefa,
bardzo o to proszę! Czy ty n a p r a w d ę nigdy nie wpa­
dłeś na to, że słowo „myśliwy' wzięło się od irmego
trochę słowa - „myśleć" lub „przerayśliwac'?
Jak to zazwyczaj bywa, wybuch zdrowego śmie­
chu w jednej chwili oczyścił zagęszczającą się
z każdą chwilą atmosferą zebrania. Ogarniające
ludzi napięcie natychmiast zelżało.
Milczący dotąd Bronek, nitiy to ściszonym gło­
sem, ale tak aby słyszeli go i dalej siedzący, począł
opowiadać jedną ze swych słynnych anegdotek,
zresztą zawsze a'propos.
- Zupełnie jak ta przekupka na pyskówce do
sędziego: „jak mnie proszę Wysokiego Sądu nazwa­
ła zdzirą - anim się odezwała, jak poprawiła małpą
- też wytrzymałam, ale jak mnie przy ludziach
nazwała sufraganem - nie wytrzymałam takiej
obelgi i trzasnęłam trochę w łeb donicą!"
Sławek nie odważył się zacząć ani z jednym ani
z drugim i do końca zebrania nie odezwał się już ani
słowem.
Wracając późnym wieczorem do domu. Józef na­
gle zdecydował się zatelefonować do ICrystyny. I to
z pierwszej napotkanej na ulicy budki. ICiedy wy­
kręcał ostatnią cyfrę poczuł, że gwałtownie zascłilo
mu w gardle i musiał parę razy szybko przełknąć
ślinę. Równocześnie usłyszał dźwięk spadającej
w automacie monety i głos Krystyny j>o drugiej
stronie przewodu. Powiedział głosem, fctórggo nie
poznał; „dobry wieczór ICrysiu, to ja..."
Chwilę, ale bardzo krótką, słyszał pulsującądaleidm pogłosem na linii ciszę, a potem odkładaną
słuchawkę.
„Oczywiście słyszała mnie i poznała. Gdyby tele­
fon był uszkodzony powiedziałaby, jak to się zwykle
robi, kilkakrotnie „lialo". Powiedziała tylko raz na
początku i zaraz przerwała połączeme. No tak... to
było chyba normalne. Kto dziś może i chce zrozu­
mieć mamuta? Mamut musi odejść z pracy, od ma­
muta musi odejść żona, mamuta przez grzeczność
udali, że rozumieją koledzy z koła. Została jeszcze
tytko „grzeczna Madzia", ale na jak długo?... To
proste, jeszcze mnie na tyle nie poznała; w łóżku być
może jestem jeszcze taki jak inni. Więc prędzej czy
później i ona odejdzie, jest przecież w każdym calu
podobna do tych, którzy się tiądż ode mnie odwraca­
ją, bądź tolerują jeszcze..."
łCiedy otwierał drzwi do przedpokoju ogarnęło go
nagle przemożne pragnienie kobiety. Nawet nie
zapalając światła podszedł do telefonu i wykręcił
numer Madzi. Była w domu, więc się n a p r a w d ę
ucieszył. Powiedział jej wprost: „mam cholerną
chandrę i jestem taki ł>ardzo sam." Odpowiedziała
od razu, że weźmie taksówkę i przyjedzie do niego
najdalej za pół godziny.
Po tym telefonie zaraz się uspokoił i puścił wodę
do wanny. Widocznie Madzia musiała dość długo
czekać na taksówkę, bo zdążył się wykąpać i przy­
gotować kawalerską ,.kolację we dwoje", to znaczy
usmażyć belsztyki, wyłożyć ze stoika bułgarską
„sałatkę myśliwską" i postawić na małym stoliku
butelkę wina i kieliszki. Akurat wtedy zadzwoniła
do drzwi.
Gdy tylko zamknął je za nią, zarzuciła mu ramio­
na na szyję i przywarła do nieyo całym ciałem. Była
jedną z tych kobiet, które nie pytają nigdy o nic
pierwsze i chyba dlatego są bardzo cenione przez
partnerów.
trzeźwa była tylko infuła na głowie celebrującego
mszę biskupa,"
~ No i co ty na to?
- Fajne, wspaniałe! - wykrzyknęła szczerze. Proszę, przeczytaj coś jeszcze!
Począł przerzucać kartki, ale przez dłuższą chwilę
nie mógł odnaleźć zabawnego fragmentu. Kiedy go
wreszcie znalazł, zamiast czytać zaczął się śmiać.
- No, nie bądź takim egoistą - szarpnęła go za
łokieć - pozwól pośmiać się i Madzi...
- Zaraz, za cłiwilę. spróbuj, może przeczytasz to
sama, bo ja naprawdę nie mogę! - krztusił się wprost
ze śmiechu.
Postanowił nie mówić jej o zajściu na zebraniu,
Wzięła z jego rąk książkę i nie zmieniającpozycji
a tym bardziej o telefonie do Krystyny. Przecież
założyła nogę na nogę, odsłaniając białe udo.
pragnął dziś nie zwierzeń, ale właśnie tylko prężne­
- Uwaga, zaczynam, niech mój chłopak słucha
go, młodego ciała i pełnego zapomnienia w jej
i już za bardzo się nie śmieje, bo jak słyszałam
ramionach. Niby koneser tej sztuki celowo przedłu­
można od tego nawet umrzeć.
żał nadejście chwili, kiedy zacznie ją wolno rozbie­
Potargał jej dłonią gęste twarde włosy. - Dobrze,
rać, by potem, już nagą, wziąć na ręce i przenieść te
postaram się być poważny.
dwa kroki na tapczan.
„Jeśli chodzi o trunki, to służba piła podczas
Befsztyki udały mu sio wyjątkowo, czego nie
wszelkich uczt na równi z panami" - wcale to nie
onueszkała pochwalić, wino szybko odegnało czar­
śmieszne - wtrąciła swój komentarz - ,,oczywiście
ne myśli lub też tylko zamieniło je na różowe i właś­
z wyjątkiem najwyższych gatunków alkoholu. Naj­
ciwie myślał już zacząć wstępy do miłosnej gry,
gorzej bywało kiedy upijały się obie strony" - to już
kiedy wyczul, że byłoby to jeszcze za prędko, że
tajne - parsknęła krótkim śmiechem. ,,Wówczas
przecież najważniejsze jest wszystko to, co przed,
bowiem przestawano przestrzegać etykiety i służba
a więc rozmowa, spojrzenia, oszczędne jeszcze ges­
dopuszczała się rozmaitych tigli, na przykład w ro­
ty i wstępne pieszczotv.
dzaju wycierania talerzy zwisającymi rękawami
kontuszów czy ,,ferozyji", a czasem nawet ogonami
W pewnej chwili wziął z półki książkę, którą
kręcących się pod stołem psów".,.
czytał ostatnio przed snem.
- Wiesz, jestem ciągle pod wrażeniem zawartych
To co stało się z Madzią po przeczytaniu ostatnie­
go słowa przeszło wszelkie oczekiwania Józefa.
tu opisów naszej staropolskiej obyczajowości.
Najpierw krzyknęła głośno, w następnej chwili do­
Popatrzyła na niego trochę zdziwiona, ale zaraz
słownie spadla mu z kolan na podłogę i zanosząc się
się uśmiechnęła, jakby chciała powiedzieć: ,,tak
rozumiem, to jest naprawdę wspaniała książka, sko­ i swoim altowym śmiechem, pełnym „ochow '
\ i „achów", ,,już nie m o g ę ' , skręcała się przez parę
ro tobie się podoba".
minut na dywanie. Próbował ją podnieść, choć tro­
- Nie mógłbyś mi czegoś z niej przeczytać, a mo­
chę uspokoić, ale na nic się to nie zdało. Burza
że wolisz opowiedzieć...
śmiechu musiała powoli ucichnąć sama, ale nawet
Skorzystał natychmiast z tego przyzwolenia i za­
kiedy było już niby po wszystkim wracał z nienacka
czął od tematu bardzo bliskiego programowi ich
krótkim urywanym „cha-cha". Wreszcie jednak
dzisiejszego wieczoru, czyli o sprawach seksu sie­
zdołała przemówić jakimś zrozumiałym językiem.
demnasto- i osiemnastowiecznych przodków.
- Czy ty też to widzisz?, bo ja widzę i dlatego nie
- Wprost trudno nam uwierzyć jak wtedy swo­
mogłam inaczej. Przecież to jest takie wspaniałe,
bodnie traktowano sprawy płci i wierności małżeń­
tak obrazowe! Koniecznie, koniecznie musisz mi ją
skiej, jaką rangę nadawano współżyciu seksualne­
pożyczyć. Kto to wszystko opisał?
mu. Mentalność europejskiego i naszego rodzimego
- Naturalnie, że pożyczę, a napisał ją historyk,
baroku a potem rokoka wprost nie mieściły się
profesor Uniwersytetu Łódzkiego, Zbigniew Kucho­
w głowie społeczeństwa wieku dziewiętnastego,
wicz.
który pruderię przekazał i nam w spadku. Jeśli cię to
- Dobrze, wszystko przeczyłam sama, ale dziś
interesuje, będziesz musiała zapoznać się z tym
znajdź mi jeszcze kochany coś o miłości. Naprawdę
sama. Ja mogę ci przeczytać kilka małych fragmen­
tów, które przyprawiły mnie wczoraj w nocy o taki i nie wstydzono się wtedy tego?
atak wesołości, że już myślałem o pobudzonych ze
- Jak wynika z l i c z n y c h p r z e k a z ó w - o g ó l n i e n i e ,
snu sąsiadach, którzy lada chwila zrobią mi koncert
oczywiście znajdowali się, jak wszędzie i zawsze,
na kilka kijów od szczotek. Chodziło tam o sprawy
fałszywi lub mniej fałszywi „stróże moralności".
Bachusa, czyli nadużywanie alkoholu pod wszelki­
- Poszukaj, poszukaj - prosiła coraz bardziej
mi postaciami,
przymilnie - ale coś naprawdę lajnego.
Józef oburzył się nieszczerze:
- Doprawdy, co też mogło rozśmieszyć tałuego
- A te, to ma być dla mnie czy dla ciebie? Bo ja
poważnego chłopca jak ty? Bardzo proszę, przeczy­
jeszcze nie potrzebuję takich podniet, na razie ty mi
taj mi to.
wystarczasz za dziesięć takich książek.
- Chwileczkę, zaraz to znajdę.,. O, już mam,
- Dobrze, Madzia jest zawsze grzeczna i sama
posłuchaj takiego drobnego epizodziku, od których
aż się nil w tej książce. Jest tu akurat mowa o ulega­ I jutro wieczorem wszystko przeczyta. Ale nie zdziw
niu pokusom do kielicha osobistości bardzo za­ i się, że jak w trakcie lektury weźmie mnie na ciebie
cnych, często na wysokich stanowiskach.
chętka, przyjadę bez zapowiedzi.
- Dobrze, umowa stoi, alo z małą poprawką;
Położyła mu cflowę na kolanach, więc musiał
i jutro, i pojutrze, przecież do trzech razy sztuka.
unieść wyżej książkę. Zaczął czytać:
- Zgoda, trzymam za słowo. A teraz mam taką
,.Jeden z t udzoziemców, niejaki Beaujeu, pisząc
prośbę: nie będziemy się dziś siebie wstydzić. Nic
o czasach lana Sobieskiego tak powiada: ..wielu
a nic. Tak jak w tych czasach baroku i rokoka,
z pomiędzy biskupów oddaje się pijaństwu z zanie­
o których mi mówiłeś. To było słuszne. Ktoto wymy­
dbywaniem obowiązków względem swej owczarni.
ślił, że trzeba się kryć właśnie z tym. co jest w życiu
Widziałem sam biskupa krakowskiego przy cere­
najpiękniejsze i co sprawia ludziom największą
monii ślubu dworskiego w Grodnie, w chwili gdy
rozkosz, tyle wspaniałych doznań? - na chwilę za­
opuszczając biesiadę chwiał się na nogach, bełkotał
myśliła się wcisnąwszy pięść pod brodę - słuchaj ja
niezrozumiale wyrazy i (iśmieszal uroczysty habit
pierwsza tn zaproponowałam, alt? nie pomyśl teraz,
kapłański dziwacznymi ruchami. Gdy nadeszła
że jestem taka zepsuta, co z każdym i w każdych
chwila czytania modlitw z przedstawionego mu
okolicznościach. Może mi nie uwierzysz, alo na­
annału. szukał długo okularów w kieszeni, a znalaz­
prawdę, mogę ci przyciąć na wszystko, jesteś moim
łszy w niej pierścień sądził, że tn okulary i włożył go
drugim w życiu chłopcem.
na nos pracując przeszło kwadrans aby go należycie
umieścić. Zebranie cale wobec Ich Królewskich
Powiedziała to tak spontanicznie, że nie mógłby
Mości śmiało się z tej sceny do rozpuku, ku zgorsze­
nie uwierzyć. Chciała jeszcze coś dodać, ale za­
niu ludzi rozważniejszycłi na widok takiej profa­
mknął jej usta długim, zachłannym pocałunkiem.
nacji."
Poczuł jak jej ciało odpręża się lekko w jego ramio­
nach, słyszał jak oddech zaczyna nabierać przyspie­
- To jeden kwiatek z tej ląc-zki. Teraz posłuchaj
szenia. Wtedy począł odpinać jej bluzkę. Za ścianą
bardzo wiarygodnej relacji Albrychta Radziwiłła.
panowała głucha cisza. ,,Śpi albo nasłuchuje - po­
Jak sarn wspomina „zdarzyło mu się kiedyś widzieć,
myślał o tym najpierw z jakąś dziwną satysfakcją,
iż podczas uroczystego nabożeństwa, na którym
a potem z żalem. „Może lepiej żeby słyszała? Unie­
znajdował się król i cały Senat Rzeczypospolitej.
\
j
I
i
ruchomiona od lat w ióźku stara kobieta być może
właśnie dzięki nam przeżyje podobną chwilę we
wspomnieniach, zapomni choć na krótko o cierpieniach i o tyra, że pewne piękne sprawy w ludzkim
życiu mijają naprawdę bezpowrotnie."
Usnęli kiedy zdawało im się, że nie pozostało
w nich ani odrobiny sił, tylko majacząca w półśnie
nadzieja, że rankiem, który był już niedaleko, od­
najdą się bardzo blisko siebie.
Zaraz pierwszego dnia po przyjeździe do ,,Ostoi"
Józef złożył wizytę w nadleśnictwie. Na wstępie
powiedział w jakim celu i na jak długo przybył do
lasu, umówił się z inżynierem na dzień następny
w celu dokładnego już omówienia najpilniejszych
spraw, a następnie odwiedził nowego strażnika.
Okazał się nim bardzo młody, ale wyjątkowo bystry
i doskonale rozumiejący swoje obowiązki człowiek.
Przegadali do drugiej w nocy. Oczywiście nie o su­
chym gardle i pustym żołądku. Miody człowiek mial
nomen omen na imię Hubert, zas nazwisko Robak,
jeszcze młodszą od siebie ładną żonę i półrocznego
synka.
Najpierw zdał Jozefowi dokładna relację ze sta­
tus quo na terenie obwodu, opowiedział o wła.snych
koncepcjach i o tym, co już zdążył zrobić w łowisku,
Wyglądało na to, że wygrali duży los na loterii,
powierzając mu ochronę obwodu, Łuczak był dobry,
ale ten był prócz tego jeszcze młody i pełen zapału.
Jozef nie wrócił do ,,Ostoi", Gospodarz nie chciał
słyszeć, aby w tę naprawdę bezgwiezdną ciemną
noc miał się ,,rozbijać po krętych drogach i to
w dodatku samochodem". Sam posiał amerykankę
w drugim pokoju, zapewniając, że „mały do rana
nie zakwili i w spaniu na pewno nie przeszkodzi'.
- Kochane dziecko, niech mi pan wierzy, jeszcze
do niego ani razu nie wstawałem. Jak zaśnie z piąst­
ką w buzi po ostatnim karmieniu, tak sobie śpi
spokojnie do pierwszego rannego.
- Nie wstaje pan, bo pewnie wstaje żona - dro­
czył się Jozef.
A broń mnie Panie Boże! -zaprotestował gorą­
co młody tata, - U nas pełna demokracja i równość.
Razem pracujemy i razem odpoczywamy. Kąpać
i przewijać umiem nd początku. Gdy było trzeba,
w pierwszym miesiącu, wstawaliśmy na zmianę
oboje. Ale teraz już naprawdę nie ma potrzeby. No
co, słychać go było choć raz? Siedzimy tu ładnych
parę godzin...
Józef musiał skapitulować, istotnie przez cały
czas nie posłyszał płaczu za drzwiami.
- A nie wie kolega co tam słychać w gajówce,
u ojca panny Franciszki? - zagadnął w pewnej
chwili. Miał zamiar odwiedzić staruszka, więc wolał
zrobić przedtem jakie takie rozeznanie.
- To pan nie wie? Zmarło mu się chyba zc dwa
miesiące temu. Ostatnio to już miał taką okropną
astmę, że aż przykro było słuchać. Śmierć była dla
niego najwięk.szą ulgą.
,,Zawsze jestem spóźniony, dlaczego tak właśnie
się dzieje?" - pomyślał Józef gasząc światło.
Nazajutrz prosto od Robaka pojechał na wiejski
cmentarzyk. Od jakiejś malutkiej staruszki dowie­
dział się gdzie znajduje się grób „leśnego". Bez
trudu odnalazł nieodamiowaną jeszcze mogiłę, na
której leżały dawno już uschmętc polne kwiaty.
Postał chwilę nad grobem bez żadnej myśli i szytikim krokiem wrócił na drogę.
Z cmentarza pojechał prosto do „Ostoi". Odurze­
nie lasem i jakieś bliżej nieokreślone poczucie winy
spławiły, że resztę dnia przespali na zmianę przele­
żał w pokoju. Wyszedł przed samym wieczorem, ale
tylko na krótko, przed dom. Parę razy zaczerpnął
głęboko powietrza i pomyślał, że las jeszcze nie
pachnie jesienią
Rano, była godzina w pół do piątej, zbudził się
wypoczęty i niemal w pogodnym nastroju. Szybko
przyrządził i zjadł z apetytem śniadanie, przerzuci!
dwunastkę przez plecy i bez specjalnego celu, a lu­
bił to przecież tak bardzo, zagłębił się w otaczającą
„Ostoję" od wschodu drągowinę, za którą zaczynały
Się liczne i pogmatwane wąwozy.
Pierwszą rzeczą, którą zauważył zupełnie przy­
padkowo, była lisia nora. Ucieszył się z tego odkry­
cia jak dziecko. Potem ostrożnie spenetrował najbli­
ższe otoczenie i ustalił, jak mu się wydawało, wszys­
tkie wloty i wyloty mieszkania mykity. ,,Trochę za
wcześnie, ale Madzia z pewnością ucieszy się bar­
dzo ze skórki na coraz bardziej modną czapkę z ruDokoóczenie
na str. 13
11
ł^ł^^^— HSSSS* ^!2S£££
1?*???*
• S ł t t s " ' l i t * i i i
3 S
Chwała Redakcji Programów Oświatowych Telewizji
i Telewizyjnej Wytwórni Filmowej „Polte!" za 40-mtniitowy kolorowy fiim 2 1976 r. pt. ,,W krairue losj". Jego
auttM^ - J, Wierzbicka (reżyseria, scenariusz, realizacja)
i R. Czerwiński (zdjęcia) spt^iwszy kilka miesięcy na
nad biebrzańskimi bagnach stworzyli pierwszą polską mo­
nografię filmową łosia. A z wielu względów ten największy
u nas gatunek łowny na nią zasługiwał. Choć zredukowany
na terenach Polski w czasie ostatniej wojny do kilku zaled­
wie sztuk zwięk^ył swą p<^ulację do 3259 w r. 197,5, od
196? jest obiektem polowań. Wtopiony w bogaty świat
roślinny bagnisk (żywi się 250gatunkami), mimo że wystę­
puje najczE^iej w tnrmie badylarza, stanowił prawdziwą
ozdotię licznie występujących w filmie mnydi zwierząt.
Także glos byka w czasie bukowłska - w nastrojowej
muzyce ptasicłi głosów: śpiewie słowików, bulgotaniu to­
kujących cietrzewi, przejmującym klangorze żurawi - wy­
różniał się siłą postękiwań i namiętnością rżenia. Apel
autorów, by tę krairtę łosi i największy, nie tylko w Polsce,
teren pierwotnych bagnisk zachować w nienaruszonym
stanie, znatad w filmie przekonujące i wielorakie uzasad­
nienie: emocjonalne, estetyczne, Historyczne i naukowe.
Już od kilku miesięcy, nie bez drobnych potknięć, którydi łatwo można by uniknąć, mamy w telewizji nowy cykl
audycji pt.,.Tajemniczy świat przyrody ". Nadawany w pro­
gramie II mniej więcej w odstępach 4-tygodniowych, po­
czątkowo zbiegał się w czasie ze,,Zwierzyńcem ", powodu­
jąc rozterki wewnętrzne telewidzów.
Ostatnio oglądany przeze mnie program, 9 lutego, zapowitHlziany jako program studyjno-filmowy pL „Ptaki". za­
wierał jak zwykle wstęp oreiz 2 filmy, w których jeden pt.
„Osy t ich gniazda" świadczyłby, że nie wszystko, co ma
skrzydła i się gnieździ, jest ptakiem. Mówiąc ix>ważnie jest
o co kruszyć kopie, twwicm omawiany cykl stanowi prze­
gląd polskich Mmuw przyrodniczych nakręconych po woj­
nie. M. in, emitowano tu 2 filmy W, F>uchalski<>go - „Skrzy­
dlatych rycerzy" (13 grudnia, o tokacti batalionów nad
FMdiwią) oraz ,.Instynkt m<łcierzyiiskj ptaków" (9 lutego).
Do początków kultury człowieka pierwotnego nawiązy­
wał fibn o malowidłach naskalnych w jaskini Lascaux
w płd.-zdch. Francji, nadany w ,,Wieczorzezdziermikiem '
16 listopada. Pochodzące sprzed 10-14 tys. lat, a odkryte
dopiero w r. ł940~rysuiiki przedstawiają liczne zwierzęta
w mchu (tury. jelenie, konie), sceny myśliwskie (raniony
oszczfjpem żubr szarżuje na człowieka), strzały do łuku.
Poza wysokimi walorami artystycznymi (tectmika malowa­
nia przypominająca XX w. ekspresjonizm) sztuka LascauK
jest jeszcze jednym dowodem, że w ciężkiej walce człowie­
ka o przetrwanie pierwszorzędną rolę spełniło kiedyś my­
ślistwo.
Do problemów współczesnego łowiectwa przeniósł nas
lijii!! inilH
•*¥ łW
wywiad IrenyDziedzicwświątecznymTele-Echu(25grud­
nia) z dr. Jerzym Krupką ~ przewodniczącym Zarządu
Głównego PZŁ i wia>prezesem Międzynarodowej Rady
Łowiectwa i Ochrony Zwierzyny. Dr Krupka mówił o istocie
polskiego łowiectwa, jego powojennej demokratyzacji,
znaczeniu go^)odarczym, tłumaczył narosłe wokół myśli­
wych nieporozumienia brakiem właściwej inłcHmacji. Spo­
kojny, rzeczowy ton wypowiedzi, kultura osobista i takt,
,,telewizyjność" postaci - wszystko to sprawiło, że w intCTlokutorze p. Ireny Dziedzic łowiectwo polskie znalazło
świemego ambasadora.
Odnotujmy także drugi przykład propagandowej passy;
w zainicjowanej przez,.Wieczór z dziennikiem" akcji prof.
Zina na izecz budowy Centrum Zdrowia Dziecka wśród
dwóch licytowanych akwarel, jedna przedstawiała frag­
ment renesansowego zamku w Niepołomicach, o którego
historii i odbudowie gawędził jak zwykle sam Profesor.
Zbudowany przez Zygmunta Augusta na miejscu dawnego
zamku myśliwskiego Kazimierza Wielkiego, po trwającej
obecnie rekonstrukcji ma nawiązać do swej pierwotne}
użytkowości. W najtwdziej zabytkowej części zamku znaj­
dować się l>owiem ttędzie muzeum łowieckie. Zdaniem
Profesora liczne pierwiastki myśliwskie w kulturze polskiej
stanowią o jej odrębnościach narodowych. Tak więc przy­
szłe muzeum spełni ważną rolę dydaktyczną
Kolejny epizod myśliwski w filmie fabularnym, prawie
identyczny jak omawiany w poprzedniej recenzji (w ..Za­
proszeniu na polowanie") tym razem w angielskim filmie
spolerzno-obyczajowyra pt. ..Wielka kariera", wyświetlo­
nym 18 gmdma, w $ot>otnim kinie nocnym. Atrakcyjne
widowiskowo falowanie par force na łisa przeradza się
w polowanie na człowieka. Dopędzony przez psy i jeźdź­
ców tmliater zrozumie sens symboliczny osaczenia i chociaż
początkowo buntuje się przeciwko złu („Wy polujrac i sto­
sujecie swoje prawa, ale ja, zwierzyna, nie stosuję się do
tych zasad"), to jednak w końcu ult?gnie. Tak więc wątek
myśliwski nie jest tu tylko tłem, ozdobą filmu, lecz łącznie
z innymi tworzy dramaturgiczną całość.
W innym filmie fabularnym pt. ,,Jaków Bogomołow" (4
lutego), wyprodukowanym w ZSRR na podstawie nie do­
kończonej sztuki M. Gorkiego, syt)eryiski przesąd myśliw­
ski pełni ważną rolę kompozycyjną, zapowiada lxwiem
klęskę bohatera, beznadziejnie zakochanego w kobiecie.
To jego ostatnia w życiu kobieta, tak jak dla myśliwego
czterdziesty niedźwiedź. Według przesądu myśliwy może
pokonać 39 niedźwiedzi, ale czterdziesty pokona myśliwe­
go. Zapowiedz spełnia się w finale, bohater nie znajdując
wzajemności popełnia samotwjstwo.
Wśród nowych akcji,.Zwierzyńca" - propaganda ochro­
ny zwierząt, w tym ptaków drapieżnych, jwpieranie idei
parków narodowych oraz przegląd znaczków animalistycz-
mi z trochą wody; zagotować zupę kilka razy dobrze
na ogniu, puścić na czystą serwetę, oczyściwszy
mostki z kapusty, porąbać w sztuki, i na wydaniu
dodać trochę suszonego kopru; do zupy robią się
kołdunki tym sposot>em:
Kołdunki do zupy. Wziąć miękis7.a od warchlaka
lub sarny, usiekać, dodać część trzecią słoniny, soli,
pieprzu, majeranu w miarę, jedno jajo, utłuc na
miazgę to wszystko, zarobić ciasto z mąki, samemi
jajami, z dodaniem kawałka masła dla kruchości,
porobić małe kołdunki czyli pierożki, odsmażyć na
fryturze, to jest: tlustości no rumiano, i wrzucić iia
wazę do zupy.
GĘŚ PIECZONA Z NADZIENIEM
KAPUŚNIAK MYŚLIWSKI
Z WARCHLAKÓW
Wziąć do naczynia dobrze pobielonego, łub pole­
wanego garnka, trochę kapasty, a więcej od niej
samego rosołu, włożyć mostki z warchlaków, wia­
nek grzybów, kilka cebul i porów; trochę całego
angielskiego pieprzu, dolać bulonu z mięsa woło­
wego, a w niedostatku suchego bulonu z wodą.
i gotować aż mr>stki staną się miękkie; wtenczas je
wyjąć, aby ostygły; a bulon kapuściany, czyli zupę
odcedzić na durszlak, wycisnąć kapustę; potem do
drugiego naczynia przepuścić przez gęste sito, ze­
brać tłustość zupełnie i sklarować rozbitemi białka­
12
Do pieczenia najbardziej nadaje się młoda gęś.
Gąskę należy wypatroszyć i zostawić w piórach
przez co najmniej tydzień, aby skruszała. Po tym
czasie, gęś oskubać, wymoczyć w zimnej wodzie
a następnie osuszyć, najlepiej lnianą serwetą, na­
stępnie natrzeć solą, odłożyć i zabrać się do przygo­
towania nadzienia. 2 - 3 bulki namoczyć w mleku,
wrycisnąć, wbić do tego 3 całe jaja, 10 dkg słoniny,
1 4 szynkowej kiełbasy lub szynki. 10 dkg migda­
łów, 15 dkg wątróbki, dodając trochę cukru i soli.
Wszystko razem dobrze usiekać lub przekręcić
przez maszynkę i dobrze wymieszać. Tak przygoto­
wanym nadzieniem napełnić gęś, zaszyć i wstawić
do gorącego piekarnika. I ^ e z cały czas pieczenia
Sł?
nych w rzadkim okładzie gatunkami zwierząt |a nie seria­
mi). Tu chciałbym zwrócić uwagę na małe przeoczenie:
pokazany z 2 polskimi łosiami znaczek z rumuńskiej serii
łowieckiej z r. 1965 to jednak nie łoś, a jeleń-byk.
Poważniejszy błąd popełni! tłumacz kmnentatza do ra­
dzieckiego filmu o reniferach, wyświetlonego 12 grudnia
w programie ..Dobrarnir dla dzieci", nazywając wielokrot­
nie renifera Jeleniem. Tłumacz filmu przyrodmczego nie
musi, chociaż mógłby, odróżnić po wyglądzie dwa pokrew­
ne gatunki. Powinien jednak wiedzieć, że rosyjskiemu
,,północny jeleń" odpowiada polski ,.renifer". Co prawda
ten ostatni należy do tzw. jeleni Nowego Świata, jednakże
w języku potocznym nazywany jest zawsze reniferem.
Ostatni odcinek omawianej w poprzedniej recenzji francusko-wloskiej serii ..Prawdy i legendy przyrody", nadany
5 lisl<^da. poza kontynuacją związków kultury ludowej,
a szczególnie tańca, zc światem zwierzęcym, zawierał epi­
zod par excelłence myśliwski - polowanie irańskich sokol­
ników na gołębie. Draniatyczna scena ataku sokoła utrzy­
mana w typowej dla tego serialu konwencji stylizowanego
baletu, z muzyką, zwalnianiem zdjęć i powtarzaniem sek­
wencji, wywiera olbrzymie wrażenie, bowiem poza wartośdarni artystycznymi dotyka odwiecznych problemów ety­
cznych myślistwa, zmusza do zadumy nad prawem zadawa­
nia śmierci.
Problematykę ochrony gęsi śnieżnej podjął kolorowy
film radziecki ..Na wyspie WrangJa". wyświetlony 15stycz­
nia w serii,.Popołudnie podróży i przygody". Gniazdujące
na wyspie gęsi zaskoczyła burza śnieżna. Silny instynkt
macierzyiiski ptaków nie pozwolił opuścić im gniazd. Z po­
mocą przyszli pracownicy miejscowej stacji l>adawczej,
którzy odgrzetiali spod śniegu ptaki, zaobrączkowali je
I wypusdh na wolność. Wyspa Wrangla nie jest rezerwa­
tem, prowadzona jest na niej nomialna gospodarka. Film
utwierdził w przekonamu, że można czerpać z przyrody,
d jednocześnie zachować ginący świat.
Irmy film radziecki. .,Dom pod t}łękitnym nieboskło­
nem", nadany 4 lutego w programie D ukazywał ptasich
mieszkańców rezerwatu, utworzonego na jednym z 6 tys.
litewskich jezior. Rozśpiewany glosami 124 lęgowych gatimków, roztańczony godowymi zalotami łat^ędzi. ukazują­
cy klucze ciągnących gęsi i prace uczonych (z klwych
jeden, omitolog-samouk. autor wielu książek, roqx>znaje
po głosie, upierzeniu, sposobie lotu ponad 500 gatunków
ptaków), dawał wyraz „odwiecznej tęsknocie człowieka za
krzykiem żurawi, za cichym poszumem ptasich skrzydeł",
przekonywał, że w całym bogactwie przyrody ptaki są
szczególnym dobrem ziemi i radością ludzi" i dlatego
należy je cłironić.
ZYGMUNT JÓŹWIAK
podlewać tłuszczem, a przed wydaniem ną slói
oblać kieliszkiem wytrawnej wiśniówki oraz
szklanką kompotu z wiśni. Podaje się z frytkami
i pieczonymi jabłkami.
Kwiecień 1927 rok
„Nostt wilk razy kilka..." (Przy^iody fowiedde) Juliana
Ejsmonda. Wspomniana książka ukazała się obecnie na
półkach księgarskich i zawiera gruntowną znajomość tachu
łowieckiego, obyczajów i psychologii dzikiego zwierza
oraz ptactwa na tle naszych lasów, pól i moczarów starego
Polesia... Jak zawsze skry dowcipu i swojskiego humoru
lśnią barwą tęczy w jego opowiadaniach. Autor nie uznaje
polowań na zające w kotły, czy strzelania pędzonych kuro­
patw - natomiast wysoko sobie ceni czar toków wiosen­
nych, czaty na dziki i wilki, sady kacze, ciągi słonek oraz
zćisadzki z puchaczem. Wtedy dopiero rozwija się w całej
pełni dar obserwacyjny i możność wytcłinienia w kniei.
CharakterystyCTiym rysem twórczości Ejsmonda jest właś­
nie ścisła łączność głębokiej wiedzy fachowej zartystyczną
formą literacką. Mamy sporo wytwmych dziel i artykułów
w tej dziedzinie, mamy mistrzów poezji przyrodniczo-iowieckiej tej miary, co Weyssenhoff, Zatiorowski. ks. Niedbal, B. Świętorzecki, Czemiejewski, mamy potentatów
erudycji naukowej tej miary, co profesor Sztoicmann, Do­
maniewski i wielu innych. Niezawodnie jednak prace Ejs­
monda zajmują jedno z pierwszych miejsc wśród arcydzieł
myśliwskiego pióra.
Przygoda z ItsamL Leśniczy z Januszowie udał się do lasu
w towarzystwie gajowego dla odbioru drzewa opałowego.
W pobliżu zrębu znajdowało się w lesie spore mokradło,
zarośnięte trawą na k^>adi, w otoczeniu sosnowego, karło­
watego drzewostanu. Po skończeniu odbioru, gajowy za­
proponował, aby się przejść po kępach, bo tara czasem lisa
widywał. Leśniczy chętnie się na to zgodził i idąc w odle­
głości około 80 - 100 kroków od siebie, zaczęli przeczesy­
wać mokradiło. Po pewnym czasie padł strzał z kierunku
gajowego i w tej samej chwili ieśmczy spostrzegł lisa. który
w susach sadził na niego na sztych. Był przekonany, że
gajowy sfuszerował do
i ten nie tknięty idzie na niego.
L^niczy strzelił na jakieś 40 kroków i lis w ogniu znilowal.
Podiuósł lisa i idąc z nim w stronę gajowego spostrzegł, ze
ten również niesie lisa. Po spotkaniu, zaczęli uradowani
oglądać nawzajem upolowane szczęśliwie lisy, gdy wtem
o jakieś 30 kroków z kępy pomkną! trzeci lis i w susach
skoczył w wodę, miejscami zamarzniętą, przez co zapadał
się i bieg miał wolniejszy. Leśniczy strzelił i ku jego
wielkiej radości lis padł na miejscu. Wszystko to trwało nie
więcej niż pięć minuL W tak ióótkim czasie podnieść trzy
lisy - to się rzadko zdarza w życiu!.
Czanty lis. „Dziennik Wileński" donosi: „Pan W. Grabo­
wski z majątku Kirjanowce ubił na polowaniu w JKJW.
wileTtsłdm niezwykłego lisa. Futro upolowanego zwierzę­
cia było całkiem czarne, a poza tym niczym irmym nie
różniło się od swych mdycb wspcUbraci. Nacfewyczajny ten
okaz tutejszej fauny został przezp. Grabowskiego odesłany
do Warszawy."
Odezwa do nyiUwYdi. Kiedy w dawnych czasach srogi
zwierz nawiedził okolicę - myśliwska pobudka leciała
w dal, zwać na łowy do wspólnego czynu łowiecką hrać...
I ruszali najprzedniejsi myśliwcy na radosną załtawę, har-
tującą duszę i dało, a kb^gnuśniejąc w domu pozostał i o ło­
wach zapcffiiniał. na czarowny dźwięk myśliwskiego rogu
czuł dawny wigor w kośdach, psy zwoływał, broń chwytał,
rumaka dosiadał - i stawiał się pod zielony znak rycerskiej
zabawy Łowiec Polski' jest dziś tym naszym sztandarem
i tą naszą radosną pobudką A choć koło niego skupiłsię już
zacny zastęp łowców z krwi i kośd, niejeden jesŁcze brat
myśliwy nie zdążył na głos jego przybyć konno i zbrojno,
rzudwszy domowe pielesze, aby łowiecką ochotą serce
zagrzać, jak staropolskim miodem... I dlatego „t/iwiec"
postanowił zagrać Wam, brada myśliwi, którzyśde pod
jego znak jeszcze nie zdążyli przybyć, pobudkę myśliwską,
dawnym dobrym obyczajem.,. Grać Wcun ł>ędziemy wsiadanego! Na dźwięk naszej pobudki wspomnijde dawne
przygody łowieckie, minione wiosny, spędz^ine w pusz­
czach poleskich i na l>ękitnych rozlewiskach rzek i jesienie
w tx>racii pełnych zwierza i rykowiska jelenie w górach,
i zimy mroźne, w białej kniei, ostoi dzików i wilków. Zwać
Was będziemy na myśliwskie gody pod nasz sztandar po
imieniu - nie dlatego iżbyśde inaczej nie stawili się na
naszą pobudkę, ale przeto, że jesteśde naszymi najmilszy­
mi i najgodniejszymi braćmi... A każdy z Was, stanąwszy
pod znakiem św. Hul>erta. wezwie nowych wybrańców
spośród najmilszych i najgodniejszych... I tak wzrośnie
w siły i moc zastęp spod zielonego sztandam.
Sygnały na trąbkach dla rin^iy leśnej są obecnie opraco­
wywane. Chodzi o to, ażeby gajowi czy leśniczowie mogli
dać znać ustalonym sygnałem, czy śdgają kłusowników,
czy strzelili do drapieżnika, czy też odpowiadają na wezwa­
nie swych zwierzchników. Przy sdganiu kłusowników pro­
ponowany jest podobna sygmU na znaną nutę: „A gdy
zobaczysz ciotkę mą to jej się kłaniaj!... ,,Schwytawszy
natomiast babę zbierającą grzyby lub jagody, gajowy wi­
nien trąbić: .,Cźy pani mieszka sama?..." Zwierzcłinikowi
zaś oc^wiada gajowy sygnałem: ,,Ewentualnie panno
Maniu... może tak, może nie...' Chwytawszy w lesie prze­
stępcę i pragnąc go zrewidować, gajowy powinien trąbić;
,,Co pani ma tam pod koszulką?..." Ważną pizy tym jest
rzeczą, aby leśniczy trąbili czysto, a nie czystą, bo to nie jest
jedno i to samo...
Myśttwl (Bajka)
O
Kto choć kilka lat poluje
l spudłował razy parę.
Nie powinien w swe zdolności
Zaraz wątpić - tracić wiarę.
Ale wyciąć dwa patytri,
Związać przy pomocy sznurka,
I w ten sposób - zresztą prosty,
Już powstało coś ~ podpórka.
A podpórka proszę łowców.
Jest nam w życiu nieodzowna,
Byłe tylko była sztywna.
To naprawdę rzecz cudowna,
l nie tylko w polowaniu
Jest potrzebna - ale w żydu,
Z tym, że w żydu ta podpórka.
Często musi być w ukryciu,
l jeżeli ktoś czasami.
Usiąść chce do twego biurita.
Wówczas przegrasz - jeśli sprawy
Nie podeprze kto? - podpórka.
Więc niech teraz na podpórki
Nikt już złego nic nie powie,
A czasami wzniesie toast...
Za podpórek naszych zdrowie.
Pytał głupi mądrego: „Na co rozum zda się?"
— Na to, aby pc^iarde dać łowieckiej prasie.
Dlatego jesteś głupi i głupio mię pytasz,
kocłiany przyjadelu, że ,,Łowca ' nie czytasz.
Myśliwi by się nigdy głi^io nie pytali,
gdyby każdy z nich członkiem byi naszej Centrali.
Julian Ejsmond
SZARAK
HUMOR MYŚLIWSKI
DtJwny stwór. W dniu 1 kwietnia br. w leśnictwie Łęg na
PuiiKirzu wykluło się z jaja jakieś dziwne stworzenie,
z dwiema głowami i Łizema nogami, które oglądać można
w wyżej wąpcnmianej leśniczówce.
Womii
MAMUT
Dokończenie
ze str. 17
dego. Mamy czas, to sobie poczekamy na głównego
lokatora".
Załadował broń, usadowił się wygodnie za dużym
jałowcem, sprawdził wiatr, ale zaraz uświadomił
sobie, że to próżny zabieg, IłO przecież nie wiadomo
z której strony nadejdzie lis, jeżeli oczywiście nie
siedzi sobie cichutko w środku. Starał się więc teraz
tyiko jak najdokładniej obserwować bliższe i dalsze
przedpole.
Dokładnie przez trzy kwadranse, spoglądał paro­
krotnie na zegarek, nic nie zwróciło jego wyostrzo­
nej uwagi.
Nie tylko ze strzałem, ale nawet z dokładnym
zmierzeniem spóźnił się jak zwykły ćwik. Z dwóch
zasadniczych powodów. N a p r a w d ę nie spodziewał
się, że wracający do nory lis może przybrać postać
tiorsuka, a ten z kolei, swoim zwyczajem będzie
wracał do domu pełnym galopem i jak prowadzony
radarem pocisk wpadnie w zbawczy otwór, wzbija­
jąc za ginącą w czeluści jamy kiścią obłoczek kurzu.
Józef śmiał się z siebie serdecznie. „No, w takim
razie kolego jaźwcu spotkamy się jeszcze, ale tylko
tak dla sportu, jak będziesz stąd wychodził. Możesz
spać spokojnie, Madzia się przecież nie goli."
(Dalszy ciąg nast^i)
Może byś powiedział swemu gościowi
polega polowanie...
aa czym
13
/^|B|c|P|g|P|g|H| / \3\K\L
mm wm
13
WKW
iiiiZŁiiizri
KRZYŻÓWKA MYŚLIWSKA
Po prawidłowym lozwjązaiuu krzyżówki, litery 2 ponumerowanych kratek, czytane
kol<'|n{) od 1 do 36, utworzą rozwiązanie.
Poziomo: 1) na wilczym karku, 2) druga zwrotka pieśni tokującego głuszca, 3) narzędzie
kłusownika, 4) zbiory mtormacji liczbowych, 5( jeden z klucza, 6) ptak morski, bytuje nad
morzem półkuli północnej, 7) ważny u psa myśliwskiego, 8) duży przedpokój, 9) pies
informujący myśliwego o odnalezieniu strzelonej zwierzyny, t l ) niiasto w woj. jjoznańskim, 12) chyba tylko on zarabia na polowaniu, 13) ptak drapieżny z rodziny soktrfów. 14)
słynny reżvser r<isviski, twórca fdmu ..Pancernik Potiomkin", 15) ślimak mórz aeptych.
jego masywna inaszla sfuzy nam do wabienia byków w czasie rykowiska, 16) Ryki u kraj
z którego Napoleon umykał, 17} iperyt TT zniejnarytwk, 18) aągniewokienku krzyżówki do kruszenia z kimś, 19| pokaz mody - wyspa grecko-turecka.
Pionowo: A) koń(7.y pieśri głuszca, B) zakoriczenie tyki w porożu rogacza T-r wyrastają po
bokach palców leśnych kuraków, po tokach zanikają, C) późny grzyb, D) zbiórka ptactwa
powinien być w działaniu, E) zespół 9 instrumentalistów, 1^ napój musujący -r pies gończy,
H) kręgosłup Ameryki Pd. •..- czti.szyka, J) ceniona francuska strzellja kapiszonowa, później
odt ylcowa, wyrabiana w ubiegłym wieku .- motyl nocny, szkodnik głównie drzew iglastych,
K) Uzymajmy je na wodzy, L) gatunek gryki literacki szablon. Ł) członek baletu, M) zgiełk,
wrzawa .; chodzi z orężeni, N) głos żurawi wydawany o świcie i wieczorem. O) kontroler
w iiLstytucji V wyszuldwanie trop<>w w łowisku. P) makieta cietrzewia do przywabiania.
Rozwiązanie prosimy nadsyłać na kaitkacli pocztowych, do dnia 20 maja br. pod
adresem: Redakcja „Łowiec Polski", ul. Nowy Swfal 35, 00-029 Warszawa, z dopiskiem
.,t<rzyżowka z nru. 7".
W!łr('>d rz.ytelnikow, którzy nadeślą prawidłowe rozwiązanie, rozlosujemy nagrodę-nicspodziankt; oraz pitjc książek.
WIESŁAW ZIELIŃSKI
Na bagnie
Dokończenie
ze str. 16
,,Może dojdę" - zacząłem wierzyć, wpatrując się
w czerwone i szare dachy domów, lecz zaraz nastą­
pił kryzys.
,,Nie chcę kozła! Nie chcę kaczek! Nie chcę
niczego! - buntował się ktoś we mnie, powtarzając
w kółko: „wody. wody!"
Na moment wydało mi się, że jest nas dwóch:
jeden dyktujący morderczy marsz i ten drugi pra­
gnący porzucić kaczki i tuszę kozia i uwolniony od
ciężaru uciec rozszalałym komarom, aby dobiec do
zbawczej wody, która płynęła czysta i chłodna
w niedalekiej już rzece,
,,Uspokój się, bo to początek szaleństwa ' - stara­
łem się opanować ogarniającą mnie słabość.
Na próżno, byłem już głuchy na wszelką logikę.
Balast przygniatający plocy, wtłaczający w bagien­
ny muł złożyłem na trawiastej kępie i odszedłem
wolny, lekki, nie oglądając się za siebie.
,.Jeśli obejrzysz się - zawnicisz" - upominałem
siebie, oddalając się od porzuconej zdobyczy.
,,Dojdę do Brzozówki, napiję się wody, odpocznę
i zaraz wrócę" - kldinalem sobie bez przekonania.
,,Nie wrócisz, a Jeśli nawet zdobędziesz się na
powtórny wysiłek to na próżno, zmarntijcsz wszyst­
ko. Jest gorąco, duszno i białko zacznit? się szybko
rozkładać" - d i ę r / y l o »iiimienie,
,,Dobrze tak radzić" - targowałem się z nim.
,,Jeśli nawet nie wrócę, to przecież nie zmuszę się
do szaleństwa i lue umrę przy koźle i kaczkach"
zbuntowałem się ostalnr/nie,
,,To czegoś strzelał?" - protestował nieugięcie
rozsądftk.
„CćY tylko ja robię głupstwa, dzieje się tyie
głupstw i bezsensu, że jedno więcej lub mniej,
niczpgo nie zmieni" •- nie poddawałem się.
„Zabierz chociaż trofeum, parostki kwalifikują
się co najmniej do srebra, a ty je zostawiasz. Łeb
z parostkami nie jest taki ciężki" ~ rozsądek dora­
dzał kompromis.
Odpowiadało mi takie rozwiązanie, nie było cał­
kowitą przegraną, zmniejszało poczucie winy. Za­
wróciłem.
Kozioł leżał duży, z bezradnie odchylonym na bok
łbem. ubranym w ciężkie poroże. Na tuszy obsiadło
kilka tęczowych much.
14
,.To już początek" - o d n o t o w a ł e m w myśli, wycią­
gając nóż.
Chwyciłem łeb za parostki, a spłoszone muchy
zerwały się brzęcząc. Ręka z nożem zawisła w po­
wietrzu.
,,1 co, zostawiasz go na pastwę much?'
W przypływie nagłej determinacji zrezygnowa­
łem z podjętego zamiaru. Znowu zarzuciłem tuszę
na plecy 1 szedłem z nią naprzód, wracałem po
kaczki, kładłem je i wracałem po kozła.
Chwyciłem ponownie rytm 1 jak mechanizm po­
ruszany silnikiem, wykonywałem ciężką pracę, nie
myśląc o niczym.
Wreszcie stanąłem na twardej drodze, biegnącej
wzdłuż Brzozówki. Zsunąłem się po skarpie i zanu­
rzyłem twarz w wodzie. Podnosiłem ją, aby zaczer­
pnąć powietrza i zanurzałem znowu. Nie wiem, jak
długo to trwało.
Do rzeczywistości przywołał mnie turkot traktora.
Na przeciwległym brzegu rolnicy z Karpowicz zbie­
rali siano. Było ich dwóch. Jeden z nich, starszy
człowiek, oderwał się od pracy i podszedł do rzeki.
- Co panu jest? - zapylał zaniepokojony. Leżał
pan tak nad wodą jak przyjechaliśmy na łąkę, a już
jesteśmy tu pól godziny...
- Ma pan caie ubranie pokrwawione! - zatrwożył
się już wyraźnie.
- Nic ml nie jest - odpowiedziałem, siląc się na
spokój 1 próbując jednocześnie uśmiechnąć się po­
godnie.
Osiągnąłem wręcz odwrotny skutek, bo stary od­
wrócił sic do współtowarzysza i krzyknął;
- Franek! Dawaj tu żywo, bo ten tutaj chyba
pobiły, albo postrzelony!
- Nie nilici(> paniki, bo nic mi nic jest. Strzeliłem
na bagnie rogacza 1 wynosiłem go na plecach, stąd
krew - uspokajałem przerażonego rolnika.
- Sani go pan wyniósł? - zdziwiony pokręcił
głową młodszy, który przybiegł już nd traktora.
- Myślałem, że pana ktoś skrwawił, chociaż tu
tak nie słychać, żeby na ludzi napadali. A skąd go
pan niósł? - zaciekawi! się.
- Ze środka bagna, z grądka pod Czarnowem odpowiedziałem, nie bez uczucia dumy.
- Ho, ho! - cmoknął - to pan twardy człowiek,
w taki gorąc można było ducha wyzionąć.
Poprosiłem, aby zdobycz jak najszybciej zawieźli
do wsi i złożyli w chłodnej piwnicy. Zgodzili się
zapewniając, że piwnicę mają jak lodówkę i do rana
nic sie tuszy kozła i kaczkom nic stanie.
Z ulgą patrzyłem za odjeżdżającym traktorem'.
Potem położyłem się na trawiastej skarpie, obser­
wując ctimury płynące po niebie i wysoko szybujące
ptaki. Pod wieczór objechałem Jagłowo, Mogielni­
cę i zabrałem zdobycz. Tuszę kozła jirzyjęto w punk­
cie skupu w pierwszej klasie.
Wczesną jesienią wróciłem na bagno z zezwole­
niem na odstrzał łosia. W drugim dniu pobytu w ło­
wisku zawędrowałem o świcie na pamiętny grądek.
Towarzyszył mi syn, którego sposobię do sztuki
łowieckiej- Zamierzałem strzelić kilka kaczek, nie
sądząc, aby pod Czarnowem, a tym bardziej w okoli­
cach Karpowicz, mogły być losie.
Ostatnio widziano je w lesie 1 łozinach pod Jasionowem. Sztucerem i lornetką obciążyłem syna, bar­
dziej dla treningu niż z myślą o spotkaniu z łosiem.
A jednak w łowieckiej przygodzie zdarzają się
historie nieoczekiwane. Na grądku stal łoś! Wyłonił
się z rannej mgły jak nierealne monstrum.
- Tato! - szepnął przejęty do głębi syn, oglądając
go przez mocno szkła lornetki. - Tato, badylarz!
Tato, strzelaj! - dusił się od emocji, wciskając m i
w ręce sztucer.
Sztucer był nie załadowany. Kryjąc się w krza­
kach, delikatnie odciągnąłem zamek i wprowadzi­
łem nabój do lufy, 1,05 stojąc na odwietrznej stronie
nie słyszał i nie wyt:zui na.s. Oceniłem odległość na
90 metrów, Z precyzyjnego sztucora, 2 dokładnie
ustawioną lunetą chybić trudno, chyba, przez przy­
padek. Uniosłem sztucer. W lunecie wyraźnie ryso­
wała się sylwetka potężnego badylarza. Igły lunety
położyłem na komorze... Opuściłem sztucer.
- Tato strzelaj! Tato strzelaj! - gorączkował się
syn.
[Jśriiierhnąlem Się Jak człowiek wtajemniczony,
bo syn ochłonął i przyglądał mi się wyczekująco.
- Co się stało? Dlaczego nie strzelasz? - szepnął
już spokojniej.
- Synu - odpowiedziałem 7 nutą patosu, której
nie udało mi się uniknąć. - Strzał to ostatni akt
myśliwskiej przygody. Zanim strzelisz pomyśl, czy
wninn ci już nacisnąć spust.
Potom opowiedziałem mu przygodę na bagnie,
którą można by nazwać również historią o zbyt
szybkim strzale.
ZYGMUNT ZDANOWICZ
KOMUNIKATY
TERMINY WIOSENNYCH PRÓB POLOWYCH
DLA MŁODYCH PSÓW RAS MYŚLIWSKICH
Zarząd Główny PZŁ. informuje, iż tegoroczne próby polowe dla młodych
wyżłów i psów małych ras myśliwskich, będą organizowane, zgodnie z planem,
przez Zarządy Wojewódzkie PZL w podanych niżej terminach:
w BYDGOSZCZY - 17 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśUwskich z województwa bydgoskiego.
w OLSZTYNIE - 1 7 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich.
w TOBUNti; - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psow małych ras myśliwskich z województw: toruńskiego, włocła­
wskiego i płockiego.
w KATOWICACH - 24 kwietnia br. i 8 maja br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw; katowickiego,
bielskiego, tarnowskiego i krakowskiego,
w SZCZECINIE - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: szczecińskiego
i pilskiego.
w ZIELONEJ GÓKZE - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: zielonogórskiego
i gorzowskiego.
w ELBLĄGU - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: elbląskiego i gdań­
skiego.
w P O Z N A N I U - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich,
w BIAŁYH^STOKU - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: białostockiego,
suwalskiego, łomżyńskiego, ostrołęckiego,
w WABSZAWIE - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: warszawskiego,
ciechanowskiego, siedleckiego.
w RZESZOWIE - 24 kwietnia br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: rzeszowskiego,
przemyskiego, nowosądeckiego, krośnieńskiego i tarnobrzeskiego,
w ŁODZI - 8 maja br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: łódzkiego, skiernie­
wickiego, piotrkowskiego, radomskiego, kieleckiego,
w ŁUBUNIE - 8 maja br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskichz województw: lul>elskiego, bialsko­
podlaskiego, chełmskiego i zamojskiego,
w KOSZALINIE - 7 i 8 maja br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: koszaliliskiego
i słupskiego.
w KONINIE - 8 ma|a br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: konińskiego,
leszczyńskiego, kaliskiego i sieradzkiego,
we WROCŁAWIU - 1 5 ma}a br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskich z województw: wrocławskiego,
legnickiego, jeleniogórskiego i wałbrzyskiego,
w OPOLU - 15 maja br.
dla wyżłów i psów małych ras myśliwskictz województw: opolskiego i często­
chowskiego.
Ocena psów i przyjmowanie zgłoszeń odbywać się będzie zgodnie z zasadami
regulaminu prób i konkursów polowych psów myśliwskich z dnia 24 marca 1971
r. (Ocena młodych wyżłów wg załącznika nr 1 oraz młodych psów myśliwskich
małych ras wg załącznika nr 3).
Myśliwi ołrowiązani są zgłoszenia psów wypełniać czytelnie i dokładnie na
podstawie doltumentu psa - (rodowodu) i przesłać do zarządów wojewódzkich
PZŁ organizujących próby, tylko za pośrednictwem macierzystych zarządów
wojewódzkich PZŁ. najpóźniej 7 dni przed datą prób.
Dla najlepszych psów w każdej klasie wyróżnionych dyplomami będą przy­
znawane nagrody rzeczowe z hmduszu PZL oraz dla najlepszego przewodnika
psa w każdej klasie.
XVI Ogólnokrajowe HELDS TRIALSY im. prof. dr. Teodora Mardilewskiego
dla wyżłów ras angielskich i rodowodowych wyżłów niemieckich krótkowło­
sych organizuje Zarząd Wojewódzki PZŁ w Krakowie w dniu 8 maja 1977 r.
Zgłoszenia wyżłów na te próby myśliwi zobowiązani są składać w macierzys­
tych zarządach wojewódzkich PZŁ, które z kolei po zaopiniowaniu zostaną
przesłane do Zarządu Wojewódzkiego PZŁ 31-130 w Krakowie, ul. Kremerowska 8.'^2, w terminie nie później niż 10 dni przed próbami.
Bliższych mtormacji udzielają zarządy wojewódzkie PZŁ organizujące próby.
ZARZĄD GŁÓWNY
POLSKIEGO ZWIĄZKU ŁOWIECKIEGO
W dniu 10 grudnia 1975 roku zmarł po ciężkiej chorobie w wieku 69 lat
Kolega
dr WŁADYSŁAW KUZIA
długoletni członek naszego koła, byty prezes Wojewódzkiej Rady Ło­
wieckiej w Olsztynie, wielce zasłużony, odznaczony złotym Medalem
Zasługi Łowieckiej, serdeczny kolega i przyjaciel, wysoce etyczny
myśliwy.
Cześć jego pamięci!
Koledzy
z Kota Łowieckiego Kndypy
Ogłoszenia
Uirieważiil^ii zgubioną legitymację PZŁ
wydaną przez Zarząd Wojewódzki w Kosz£iliiuc. Tadeusz Kuczyński.
73/77
UBieważnUm zgubioną legitymację PZŁ
m 33802 wydaną przez Zarząd Woje¥fódi!ti
Poznań. Stanisław Kaszuba. 74-77
Uideważnlen legitymację PZŁ wydaną
przez ZarjKjd Wojewódzki w Szczecinie.
Piotr Ehibicki.
75/77
Unieważniani zgubioną legitymację PZŁ
wydaną pr^ez Zarząd Wojewódzki'Gdańsk.
Jan Kondraciuk.
76/77
U^eważniani zgubioną legitymację FZL
wydaną przez Zarząd Wojewódzki Warsza­
wa. Stefan Białek
77,'77
Unieważnan legitymację PZL wydaną
przez Zarząd Wojewcjdzki Warszawa. Ma­
rian IJołowy.
78/77
Szczenięta wyżły niemieckie szorstkowłose po doskonałych rodzicach użytko­
wych i eksterierowycti, oraz 3-letnią sukę
hodowlaną tej rasy sprzedam, odbiór po 15
kwietnia br. Zdzisław Kujawa 42-463 Mie­
rzęcice bl. 31/111/ m 7. woj. Katowice.
79/77
Wyżelki czeslóe fooskL Ojciec - import,
2 razy zwycięzca międzynarodowy, matka m miejsce w Polsce, wszechstronne kon­
kursy laajowe 1976 r. Sprzeda: Waruszewski 86-300 Grudziądz, ul. Moniuszki 15'6
tel. po 15,0031-57, Informacja bliższa W-wa
tel. 58-W-74.
80/77
Przyjmi^ę zamówienia na SKczcnięta se­
lery angielskie po rhampionadi Polski,
CSRS, Węgier. Zwyc. NRD. Wybitme użyt­
kowe, dyplfMny I stopnia iwierełło, 73-110
Stargard. Szymanowskiego fi. Teł. 52-27.
81/77
Wyżetid nieniieclde krótkowłose, o. Bej
Łowiecka Nadzieja tn. Afra z Wawelskiego
Parku. OdbiOT 15 maja. Arcimawicz87-100
T<Muń, ul. aowackiego 36 m 3. Tel. 24-107.
82/77
Czeside wyiełki szorstkowłose touski.
Ojdec zwycięzca dwukrotny wszectistronnych konkursów w CSRS. Matka zwycięzca
polowycłi 100 punktów, nd lOU moztiwycii.
Wystawy: zwycięzca stolicy, certyfikat na
ctiampiona. g r z ę d a Vogiel, Weuszawa. Pi-
Dnia 24 lutego 1977, przeżywszy 66 lat zmarł
Kolega
ANTONI SZCZĘSNY
długoletni członek PZŁ, zamiłowany myśliwy, strażnik łowiecki.
Cześć Jego pamięci!
Zarząd i członkowie
Workowego Koła Łowieckiego nr 123 „Narew"
w Zegrzu
warskiegolbmlU.Tel.41-?3-45iub5»-8474
83./7?
z okazji jubileuszu urodzin naszego ojca
Jozefa Pytki. Składają córki.
88/77
Teriery wallłslde po ojcu championie,
matce medalistce użytkowej, sprzedam.
Wiadomość, Pułtusk tel. 33-44.
84,'77
Mam do sprzedania 24 roczniki „Łowca
Polskiego" 1953-1976 r. do oprawy. Józef
Gładoch, Złaków-Borowy. 99-441 Złaków
Kościelny, woj. Skierniewice.
89/77
^uzedam nową chibdtówkę-bock, kał.
16 z eżektorami produkcji tadzieduej. Ko­
szalin, ul. Tetmajera 22/7, Pieniążek.
85/77
Sprzedan wyżły szM^owłose po rodzicatit użytkowych. Odbiór pw 20 kwietaia.
Hodowla: Józel Mierzwiński 86-062 CieleTrzciniec. Bydgoszcz, tel. 81-91-61.
90./77
Wyżły krótlUMtfłoM po rodzicacłi użytko­
wych z wysokimi osiągmęciami wystawo­
wymi i konkursowymi do odbioru po 15
kwietma. Stanisław Grześkowiak, Warsza­
wa, ul- Modzelewskiego 52 m 32
. 86/77
Wyże! gladkowłosy suka ur. 18.U.73 r.
hodowlana, po 3 próf>adi polowych, sprze­
dam. Wysoko użytkowa z wystaw złote me­
dale (10.0(X)) oraz niemieckiego teriera ur.
8.in.75 r. ułożonego na dziki przy psie,
który zajął I miejsce w konkursach w 1973
(7000). Karol Załoga. Pustelnik kW-wy 05ul. Pieniążka 1.
87/77
Zarządowi Kola Łowieckiego „Szarak"
przy Ministerstwie Handlu Zagranicznego
i Gospodarki Morskiej w Warezawie, s«deczne podziękowanie za pamięć i pomoc
Nową łuietę japońską nastawną 2,5 do 8
X 32. rocznego foksteriera, siedmiomiesięczne jagdteriery sprzedam. 15-224 Białys­
tok, Parkowa 14/23, tel. 264-89 Klimasze­
wski.
91/7?
Unieważniam legitymację ¥2L wydaną
przez Zarząd Wojewódzki PZL Wrocław.
Maciej Komar.
92/77
Unieważniam zgubioną legitymację PZł.
wyda ną przez Zarząd Wojewódzki w Szcze­
cinie na nazwisko Józef Jankowski.
93/77
Uaiewainlan zgubioną legitymację PZL
wydaną przez Zarząd Wojewódzki Warsza­
wa, Franciszek Nowak.
94/77
15
4^
ZYGMUNT ZDANOWICZ
Na
bagnie
L U S T R . STANISŁAW ROZWADOWSKI
Między Biebrzy i Brzozówką ciągną się bagna
i rozJewiska, z których jak garby wyrastają wyspy
twardego gruntu, zwane tu grądkami. Grądki poroś­
nięte gęstą trawą, karłowatymi brzozami i łoziną
stanowią zaciszne i bezpiec-zne ostoje zwierzyny.
Spotkać tu można szukające spokoju łosie, dziki
wypłoszono z lasu przez grzybiarzy, a nawet wędru­
jące wilki. Niedawno nie było tu zamkniętych hory­
zontem bagien, lecz łąki, wprawdzie podmokłe,
torfiaste i rodzące kwaśną trawę, lecz wykorzysty­
wane przez okolicznych rolników.
Przed kilkoma laty zdarzyło się, że jeden z nich
me zdążył w czas wykosić trawy, a że był podobno
jednakowo opieszały jak i zmyślny, wczesną wiosną
podpalił suchą trawę.
Susza owej wiosny była wyjątkowa, a że nastała
po bezśnieżnej zimie, łąki wyschły całkowicie. Pali­
ła się więc wysuszona trawa skutecznie, lecz od niej
zajął się torf. a potem ogień przeniósł się na cały
obszar obecnych bagien.
Z nieopatrznie wyzwolonym żywiołem daremnie
walczyły wspomagane przez miejscową ludność za­
wodowe i ochotnicze straże pożarne. Przez wiele
miesięcy pomiędzy Biebrzą i Brzozówką wisiała
chmura dymu i unoszonego wiatrem popiołu, aż po
łąkach pozostały wypalone torlowiska, rowy zapo­
rowe i ziemia jałowa, martwa. Nie na długo jednak,
bo już następnej wiosny wypaleniska wypełniła
woda, na drugą wiosnę zaszumiały trzcinami i tata­
rakiem, stając się rajem zwierzyny.
Rozlegle jest to łowisko darowane przez przypa­
dek. Ogarnia zielenią i ciszą, mąconą lylko szumem
trzcin i ptasim rozgwarem. Wrogie w lowi.iiku są tu
j*?dnak komary. Takich ilości i tak ciętych, nie ma
chybił nigdzie,
W sierpniu polowałem na kaczki w środku ba­
gien, między Czarnowem. Jagłowem i Karpowicza­
mi, Samochód zostawiłem na brzegu parowu pod
Jaglowem. W każdym kierunku do stałego lądu
należało przejść stąd co najmniej pięć kilometrów
przez porośnięte trzciną bagienne rozlewiska, bro­
dząc w wodzie po kolana, często do pasa i grzęznąc
w ilastym mule. Kaczek było wiele. Ciągnęły nisko
nad trzcinami. Strzeliłem 12 krzyżówek, rezygnując
z dalszego polowania, po pierwsze więcej ich nie
potrzebowałem, a po drugie - nie problem w strzela­
niu kaczek, a problem w dobrnięciu z nimi do
biwaku. Upolowane kaczki przeniosłem na grądek,
na którym rozłożyłem biwak, chcąc odpocząć przed
wędrówką do samochodu,
Kiedy w brzozowym zagajniku wycinałem drą­
żek, sposobiąc go do transportu zdobyczy, z trawy
podniosła się sarna, aby zatrwożona niespodziewa­
nym spotkaniem, gwałtownie uskoczyć w bok
i zniknąć w zaroślach.
I Rozumowałem prosto: jeśli pojawiła się koza. to
! w pobliżu należy spodziewać się kozła, bo w sieri pniu sarny trzymają się często parami,
i
Do luf dubeltówki włożyłem breneki i nie omyli; lem się. Po chwili wyplosz>'łem rogacza. Stanął
I w odległości 30 metrów, prezentując uwsteczniająj ce się poroże. Oceniłem błyskawicznie parostki,
I grube, ale deformujące się, bielejące ostrymi szpi­
cami. Strzeliłem mierząc na komorę. Kozioł wysko­
czył w górę rakietą i po krótkim biegu padł.
Ogarnęła mnie radość i duma. Parostki starego
kozia, mimo typowych dla selekta cech, wielkością
1 wagą kwalifikowały się do medalu.
Szybko uporałem się z patroszeniem tuszy, lecz
kiedy w bagiennej wodzie obmyłem ręce z farby
i wytarłem je w miękką trawę, uczucie radości
opuściło mnie kompletnie.
Zamglony ranek narastał dusznym skwarem. Wo­
koło pustka, bezludzie, niekończące się trzciny i pe­
rspektywa samotnego marszu przez bagno z upolo­
wanym rogaczem i tuzinem kaczek.
„Jakoś to będzie" - pocieszałem się, mobilizując
siły i wiarę we własne możliwości.
Rzeczywiście początkowo było znośnie. Na plecy
zarzuciłem tuszę kozia, w jedną rękę chwyciłem
wiązkę kaczek, a drugą podtrzymując uwieszoną na
ramieniu dubeltówkę, ruszyłem w kierunku Brzo­
zówki, zamierzając dojść do twardej drogi, biegną­
cej do parowu.
Wkrótce nastąpił pierwszy cios. Idąc. roztrącałem
trzciny i budziłem uśpione komary. Od razu obsia­
dały twarz, ręce, plecy, a podniecone zapachem
krwi, cięły boleśnie.
Polożyłem kozła i kaczki na przyłamanych trzci­
nach i broniąc się przed bezlitosnymi owadami,
wdziałem giuby wełniany sweter, przydatny
w chłodzie rannego przedświtu. Teraz było gorąco
i trzcin me poruszał najmniejszy podmuch wiatru,
ale wolałem się pocić niż znosić dotkliwe kłucie
komarów. Niewiele pomogło. Ochroniłem plecy
1 barki, ale skoncentrowałem atak skrzydlatych
I irzeciwników na rękach i twarzy. Zdeterminowany,
diisit.-m i lozmazywdłein kunidry, aż ręce i twarz
pokryły się kiwią.
Sięgnąłem do kieszeni po płyn przeciw komarom
i obficie posmarowałem nim dłonie i twarz. Pomo­
gło. Komary brzęczały przeraźliwie, ale nie przycze­
piały się do skory. „Może mnie nie zagryzą"...
Nogi szybciej miesiły bagienny muł. Tusza przy­
gniatała wprawdzie plecy, a wiązka kaczek wycią­
gała rękę ze stawów, ale przecież niesiony ciężar
był niczym w porównaniu z poprzednią torturą.
Niestety, przyszedł cios następny. Opatulony w gru­
by, wełniany sweter pociłem się, a lepka maż antykomarinu spływała z czoła, zalewając oczy. Paliło
jak diabli i oślepiało!
„To gorsze od komarów" - doszedłem do wnio­
sku, rozpaczliwie wycierając twarz wyciągniętą
z kieszeni chustką. Na wpół oślepiony bezradnie
rozglądałem się wokoło. Było jak przed tym: zielo­
no, pusto i cicho. Tylko co krok z przeraźliwym
krzykiem podrj^wały się kaczki.
Nie zwracając uwagi na rwące się spod nog krzy­
żówki i cyranki zdjąłem koszulę, okręcając nią
głowę i twarz. Teraz dla odmiany dusiłem się, ale
szedłem dalej.
Kaczki porzuciłem, gdy wpadłem po pachy w ba­
gienną rozpadhnę. Nawet nie zdjąłem troków. Było
znacznie lżej, bo niezależnie od mniejszego obcią­
żenia, uwolnioną ręką opędzałem komary sporzą­
dzoną na poczekaniu miotełką z trzcin^.
Oddaliłem się 300 metrów, lecz myśl • porzuco­
nych kaczkach nie dawała spokoju. Przystanąłem
i obejrzałem się. W górze, zniżając lot, szybowały
błotniaki.
„Krążą nad moimi kaczkami" - pomyślałem z ża­
lem. ,,Jutro w tym miejscu pozostanie gromada
szarego pierza i obdarte szkielety uwieszone na
trokach".
Nawet rye zdawałem sobie w pełni sprawy z tego,
że wracam, bo chyba nie ja podjąłem tę decyzję.
„Coś" we mnie nakazało zawrócić po zdobycz
i nieść ją dalej.
Kiedy przyniosłem kaczid do ułożonego na trzci­
nach kozia, zapragnąłem pić. Niestety w przytroczo­
nej do paska manierce me pozostało ani kropli
płynu. Wody było wokol pełno, gęstej, rdzawe],
bagiennej. Rozgarnąłem ręką jej powierzchmę i po­
chyliłem się nad rdzawą plamą, aby zaraz cofnąć się
przed zanurzeniem w niej ust. Namoczyłem tylko
chustkę i jak kompresem obłożyłem twarz. Nagrza­
na woda była lepka, o odrażającym zapachu; nie
chłodziła, a podniecała pragnienie.
Komary atakowały nieustępliwie, ale znów sze­
dłem. Wymyśliłem teraz nową, wydawało mi się
dostosowaną do sytuacji, taktykę. Przenosiłem
przez odcinek czterdziestu metrów tuszę kozła, kła­
dłem ją I wracałem po kaczki, a następnie kładłem
kaczki i transportowałem tuszę. Za piątym czy szós­
tym nawrotem wpadłem w zalany rów. Grot parostka zranił mi policzek.
,,Utnę mu łeb i zostawię tuszę" - zrodził się nowy
pomysł.
Przeszedłem przecież nie więcej niż dwa kilome­
try, do końca bagna pozostało mi co najmniej trzy,
a więc przy nawrotach muszę pokonać sześć kilome­
trów bagiennego szlaku, z tuszą kozia wgniatającą
nogi w miękki muł,
.,Nie dam rady iść dłużej" - usprawiedliwiałem
przed sobą dojrzewającą decyzję,
,.Możesz tak uczynić, lecz trzeba było myśleć
o tym zanim strzeliłeś" - włączył się rozsądek,
karcąc kapitulancki zamiar.
,.Zostawię kozia i pójdę po pomoc" - targowałem
się z własnym sumieniem.
„Policz dobrze - do brzegu pozostało trzy idlometry - półtorej godziny marszu, do samochodu dwa
kilometry, to dalsze pół godziny, a zanim dojdziesz
do wsi i znajdziesz chętnego do tej wyprawy, minie
znowu godzina. Po dodaniu czasu powrotnego i nie­
zbędnego na wyniesienie aężaru, rachunek okaże
się prosty • siedem bitych godzin."
„Co wtedy zostanie z tuszy kozła?" - kalkulował
rozsądek.
Tak, rachunek był prosty, Pozostało sześć kilome­
trów, a więc trzy godziny marszu, jeśli ruszę dalej,
nie ociągając się, mam szanse uratować zdobycz.
Krew sączyła się z policzka i strącane spod liści
trzcin komary obłędnie cisnęły sic do twarzy. Zmy­
łem zranione miejsce antykomarinem i szczelniej
okrę<'ilem koszulą. Podrażnione komary, nie mogąc
jej sforsować, wciskały się pod sweter, kłując nagie
ciało. Coraz bardziej dręczyło pragnienie. Byłem
mokry od potu, ale usta zasychały i drętwiał język.
Kiedy przymykałem oczy pod powiekami pojawiały
się rzędy butelek wody sodowej, coca-coli i kuile
piwa z wysokimi czubami piany.
Znowu szedłem. Przenosiłem tuszę kozła, wraca­
łem po kaczki, kładłem je i zarzucałem kozła na
plecy. Chwyciłem rytm mechanizmu powtarzające­
go te same czynności. Mąciły się myśli, nogi słabły
grzęznąc w bagnie, lecz nic ustawałem i liczyłem
nawroty. Jeszcze dwadzieścia kilka nawrotów.
Za trzcinami ciągnęło się pasmo równej, ciemnej
zieleni, za nią pola, a za mmi wyraźnie już widoczne
budynki wsi Karpowicze.
Dokończenie
na str. 14

Podobne dokumenty