Taniec trzeba tańczyć… - Akademia Humanistyczna im. Aleksandra
Transkrypt
Taniec trzeba tańczyć… - Akademia Humanistyczna im. Aleksandra
SPIS TREŚCI Mniejsze zło ...................................................................3 radioatena.ah.edu.pl .......................................................4 Stypendia zagraniczne, czyli... ...................................5 Polski to język wolności ................................................8 Święta za Bugiem ........................................................10 Wszystkiemu winna Ameryka…?! ..............................12 Odwaga do marzeń siła do walki! ...............................13 Czarodziejem nie jestem... ...........................................16 Taniec trzeba tańczyć… ...............................................18 Życie to światło ...........................................................20 RECENZJE ..................................................................22 FELIETON ..................................................................23 Święta Bożego Narodzenia, Nowy Rok, za oknami widmo kryzysu finansowego, drogowców jak zwykle zaskoczyła zima. W związku z tym, życzymy Wam - Drodzy Czytelnicy: - pełnych portfeli - żeby wystarczyło na prezenty, - dużo śniegu - żeby wystarczyło na bałwana, - dużo optymizmu - żeby wystarczyło na cały następny rok Redakcja Numer przygotowany w ramach prasowych praktyk studenckich. Opieka redakcyjna: Leszek Bugajski Zespół redakcyjny - III rok Wydziału Nauk Politycznych, specjalność - dziennikarstwo: Edyta Wittich (redaktor naczelna) Anna Niska Monika Poryszewska Karol Arys Marek Arys Michał Ciuk Fotografie: Kinga Siedlecka Skład: Edyta Wittich. Krzysztof Leszczak Wydawca: Akademia Humanistyczna im. Aleksandra Gieysztora 06-100 Pułtusk, ul. Daszyńskiego 17 www.ah.edu.pl e-mail: [email protected] MNIEJSZE ZŁO W Audytorium Maximum zebrali się tłumnie ludzie z różnych pokoleń. Oprócz studentów i wykładowców z naszej uczelni, w spotkaniu wzięli udział także mieszkańcy Pułtuska. Tematem debaty były dylematy rozwojowe Polski w latach 1980 – 1989. Widownia przywitała generała brawami. Pierwszy przemówił Rektor Akademii – Prof. Adam Koseski. Rozpoczął od wymienienia polityków, którzy wcześniej nas odwiedzili (m.in. Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski). Dodał także, że uczelnia otwarta jest na wszystkie orientacje polityczne, poza tymi zakazanymi przez prawo. Generał rozpoczął – stojąc – od podziękowań Rektorowi, ciału pedagogicznemu i przybyłym osobom za inicjatywę spotkania i udział w nim. Dorzucił, że nasza uczelnia ma wysoką renomę i notowania i że wymienieni przez Pana Rektora poprzednicy przy tym stole zapierają dech i trudno jest sprostać oczekiwaniom tego Audytorium. W swoim wystąpieniu poruszał wiele kwestii, przede wszystkim natury moralnej i polityki. Mówił o tym, że historia staje się narzędziem polityki: „Historia jest zainfekowana polityką i polityka jest zainfekowana historią – historią odpowiednio dostosowaną do zapotrzebowania politycznego.” Ponad to zaznaczał, że każdy ma prawo do własnego widzenia przeszłości, teraźniejszości i własnego spojrzenia w przyszłość. „Chodzi o to, żeby zachowując to prawo jednocześnie zachować prawdę, zachować wierność faktom, empatię, zrozumienie dla innych, którzy mogą kierować się, podążać zupełnie innymi ścieżkami, ale ich intencje trzeba odczytywać nie na za- sadzie piętnowania, czy też na siłę gloryfikacji, ale na zasadzie uznania realiów, rzeczywistości danego czasu i przede wszystkim intencji.” Generał wspominał II wojnę światową, okres powojenny, kształtowanie się nowej rzeczywistości. Mówił o poczuciu odpowiedzialności za Polskę i o tym, iż uważał, że tą decyzję (o wprowadzeniu stanu wojennego) trzeba podjąć i że „(…) choć przyniosła wiele bólu i cierpień to jednak była mniejszym złem, była ocaleniem kraju przed wielowymiarową katastrofą.” Cytował także Webera: „Etyka przekonań i etyka odpowiedzialności. (…) Czasami serce krwawi, ale głowa podpowiada: musisz, powinieneś.” Stwierdził też, że bez stanu wojennego nie byłoby okrągłego stołu. „Okrągły stół jest naszym wspólnym zwycięstwem – jednej i drugiej strony. To nie było tak, że Solidarność rzuciła na kolana władzę.” Prosił, żeby w pytaniach skierowanych do niego nie było żadnych zahamowań i powiedział, iż rozumie, że może być różny pogląd na wiele spraw. Drugą część spotkania – pytania do Generała, prowadził szef Związku Zawodowego Żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego – Pan Płk Roman Orłowski. Powiedział on kilka słów o książce Generała Jaruzelskiego i skierował się do publiczności z prośbą o zadawanie pytań. Pytania były różne. M.in.: Jak Pan uważa – jak Pana ocenią Polacy?, Jak Pan ocenia decyzję o uwolnieniu z internowania byłych opozycjonistów?, Czy Pan uważa, że panował Pan nad aparatem represji, 3 radioatena.ah.edu.pl czy on w pewnym stopniu rządził się własną mechaniką?, Czy był Pan autorem pomysłu o wprowadzeniu zakazu spożycia alkoholu po godz. 13:00? Trzecim punktem spotkania było podpisywanie przez Generała jego książki „Być może to ostatnie słowo. (Wyjaśnienia złożone przed sądem)”, którą można było zakupić podczas debaty. ■ Edyta Wittich 4 To już 3 lata od kiedy Radio Atena nadaje dla studentów Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Jednym z głównych pomysłodawców stworzenia internetowego radia studenckiego była Agnieszka Śnioch obecnie absolwentka AH. Przez 36 miesięcy skład redakcji zmienił się kilkakrotnie, wraz ze zmianą grup uczestniczących w warsztatach radiowych. Początkowo wszystkie materiały montowane były przed emisją. Jednak najważniejszym celem służącym doskonaleniu warsztatu przyszłych dziennikarzy było wprowadzenie audycji nadawanych na żywo. Dzięki nim radio stało się bardziej interaktywne, ale w dalszym ciągu niektóre materiały puszczane są z tzw. puszki. Od 3 lat w ramówce naszego radia znajdują się stałe punkty programu, które cieszą się niesłabnącą popularnością. Świadczy o tym stała liczba słuchaczy. Do grupy tych programów należą: Tydzień w polityce, Atena na sportowo, Gaz do dechy oraz Polhity. Muzyka jest nieodłącznym elementem funkcjonowania każdego radia, dlatego i u nas można usłyszeć wiele audycji muzycznych. Na przykład przez dwa lata audycję z muzyką woodstokową przygotowywał rzecznik Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – Krzysztof Dobies, który studiował na naszej uczelni. Jak zawsze, tak i od października 2008 roku na antenie możemy usłyszeć głosy nowych prowadzących, gdyż do składu redakcji dołączyli studenci 3 roku. Redakcja Radia Atena jest stale otwarta na nowe inicjatywy, dlatego ostatnio nawiązało współpracę z Liceum Ogólnokształcącym im. Piotra Skargi w Pułtusku. Wraz z pojawieniem się nowych współpracowników na pewno wkrótce wzbogaci się ramówka radia i wzrosną szanse na to, że każdy z naszych słuchaczy będzie mógł jeszcze łatwiej znaleźć coś dla siebie. Radio studenckie stwarza niepowtarzalne możliwości doskonalenia własnych umiejętności warsztatowych, nabierania praktyki, gdyż daje możliwości sprawdzenia się w różnych radiowych rolach – zarówno spikera, prowadzącego, jak i reportera. Posłuchać nas możecie pod adresem podanym w tytule. ■ Karol Arys i Marek Arys Stypendia zagraniczne, czyli jak można urozmaicić sobie studia Dzięki wielu umowom podpisanym z zagranicznymi uczelniami wyższymi nasi studenci mają coraz więcej szans wyjazdów na zagraniczne stypendia. W większości przypadków w ramach programów zorganizowanych i prowadzonych przez Unię Europejską. Studenci naszej uczelni mogą wyjeżdżać na stypendia z dwóch programów: Erasmus- Mundus i Sokrates-Erasmus. Współpraca taka umożliwia również studentom z zagranicy przyjazd do naszego kraju. Program Socrates Erasmus skierowany jest przede wszystkim do uczelni, ich studentów i pracowników. W niektórych jego akcjach mogą uczestniczyć także inne instytucje, organizacje lub przedsiębiorstwa, ale takie, które współpracują z uczelniami. Celem Erasmusa jest podnoszenie jakości kształcenia w krajach uczestniczących w tym programie poprzez rozwijanie międzynarodowej współpracy między uczelniami oraz wspieranie mobilności studentów i pracowników szkół wyższych. Ogólnym celem programu Erasmus- Mundus – jak czytamy na stronie internetowej programu – „jest podniesienie jakości w europejskim szkolnictwie wyższym poprzez szerszą współpracę z krajami trzecimi Uniwersytet im. Ivana Franki we Lwowie i wspieranie w ten sposób rozwoju zasobów ludzkich oraz promowanie dialogu i pogłębianie zrozumienia między narodami i kulturami”. O warunkach, jakie należy spełnić, aby wyjechać na takie stypendium i szansach jakie otwierają one przed młodymi ludźmi rozmawiałam ze studentami naszej uczelni, którzy na stypendia właśnie wyjeżdżają, którzy na stypendium aktualnie przebywają i którzy ze stypendium już wrócili. Martyna i Natalia - studentki II roku politologii studiów II stopnia. Zacznijmy od początku. W tym roku zdecydowałyście się wyjechać na stypendium. Z jakiego programu, gdzie i na jak długo wyjeżdżacie? Wyjeżdżamy w ramach programu Sokrates-Erasmus do Uniwersytetu w Turku w Finlandii. Wyjeżdżamy już 6 stycznia, na drugi semestr. Tam właśnie już w styczniu rozpoczynają się zajęcia, a semestr trwa do maja. Dlatego też musimy wyjechać szybciej. W takim razie egzaminy na naszej uczelni musicie zdać wcześniej. Tak już teraz, jeszcze przed świętami musimy zdać wszystkie egzaminy. Musimy zaliczyć wszystko na naszej uczelni, inaczej nie mogłybyśmy wyjechać. 5 Jakie musiałyście spełnić warunki, aby zakwalifikować się na to stypendium? Liczyła się średnia ocen ze studiów i znajomość języka angielskiego. Ale przede wszystkim musiałyśmy wypełnić bardzo dużo dokumentów. Skąd dowiedziałyście się o możliwości takiego wyjazdu? Co ostatecznie skłoniło Was do wyjazdu? Trzeba zaznaczyć, że już na II, III roku studiów myślałyśmy o tym, żeby gdzieś wyjechać. Jednak wahałyśmy się trochę. Kiedy w końcu podjęłyśmy decyzję, okazało się, że jest wolne tylko jedno miejsce. Na początku tego roku akademickiego dowiedziałyśmy się w uczelnianym Biurze Współpracy Międzynarodowej i Regionalnej, że jest możliwość wyjazdu do Niemiec, Finlandii, Rosji, na Litwę, Ukrainę bądź Białoruś. Zdecydowałyśmy się na wyjazd do Finlandii. Czego się spodziewacie po takim wyjeździe? Czy myślicie, że przyniesie on Wam jakieś korzyści? Przede wszystkim poznanie nowej kultury, zdolność nowego postrzegania świata, rozwijanie umiejętności. Nie wiążemy tego ściśle z rozwojem naukowym, to również, ale przede wszystkim spodziewamy się, że zmieni to nasz sposób postrzegania i pojmowania świata oraz innych rzeczy. Wyjeżdżamy na studia na ogromnym międzynarodowym uniwersytecie, gdzie będą studiowali ludzie z różnych krajów, różnych kultur. Również podszkolimy swój angielski. Jest to wyjazd na długi okres czasu, daleko od domu. Czy jest coś czego się obawiacie? 6 Zmiana miejsca zawsze wiąże się z jakimiś obawami. Na pewno pierwszą taką obawą jest to, czy uda nam się tam zaaklimatyzować. Nowe miejsce, nowy uniwersytet, wykłady w języku angielskim, musimy tam zdać egzaminy. Nie jedziemy przecież tylko się bawić. Jednak na razie dostrzegamy więcej plusów niż minusów tego wyjazdu. Karol i Marek – studenci III roku politologii studiów I stopnia. Wy już wróciliście z wymiany. Powiedzcie kiedy, gdzie i w ramach jakiego programu wyjechaliście? Byliśmy w Klaipedzie na dalekiej Litwie. Program, jaki pozwolił nam wyjechać na stypendium zagraniczne, to Erasmus-Socrates, który obecnie prawdopodobnie zmienił nazwę na Erasmus. Byliśmy tam tylko podczas semestru letniego. Niestety, nie było możliwości przedłużenia, ponieważ kończyliśmy właśnie 2 rok studiów. Co was skłoniło do podjęcia decyzji o wyjeździe? Chęć przeżycia przygody, zrobienia czegoś nowego, przede wszystkim poznanie kultur, zwyczajów ludzi z innych krajów europejskich, ale głównie nostalgia, jaka panowała w Pułtusku skłoniła nas do tej decyzji. Jakie musieliście spełnić warunki aby wyjechać? Warunkiem było wypełnienie podania. Czy było coś, czego obawialiście się przed wyjazdem? Raczej niczego się nie obawialiśmy, na pewno barierą mógł być język litewski gdyż wcześniej gościliśmy dwie dziewczyny z Litwy i naprawdę wyda- wał się bardzo trudny do opanowania. Jak wyglądał cały wasz wyjazd? W styczniu wsiedliśmy w autobus, tutor odebrał nas na przystanku autobusowym w Klaipedzie, wypełnił kilka formalności związanych z jego obowiązkami. Mieszkaliśmy wszyscy razem, mamy tutaj na myśli grupę Sokrates- Erasmus, w akademiku w dantejskich warunkach. 4,5 miesiąca studiowaliśmy w języku angielskim i litewskim. Czy sądzicie, że ten wyjazd przyniósł Wam jakieś korzyści? Przygodę, nowe doświadczenie, kilka lekcji gotowania, znajomości innych kultur, ludzi, języka, niezapomniane wspomnienia. A najważniejsze to chyba to, czego Polacy wciąż nie mają, czyli odczucie pewnej swobody, pomocy ze strony innych, wsparcia, a nie zawiści, zazdrości i ciągłego podstawiania nóg. Spojrzenia na pewne rzeczy z dystansem. Czy ponownie zdecydowalibyście się na taki wyjazd? Na pewno tak, ale do innego kraju może Dania, Szwecja. Na pewno te dwa kraje. Ina – studentka II roku Filologii polskiej studiów II stopnia. Pochodzisz z Białorusi. Przyjechałaś do Polski w ubiegłym roku. W ramach jakiego programu przyjechałaś i na jak długo? Przyjechałam z programu Erasmus-Mundus na dwa lata, na studia magisterskie uzupełniające. Obecnie jesteś na drugim roku studiów filologii polskiej Przede wszystkim poszerzę swoje wykształcenie. Z pewnością pomoże mi to znaleźć dobrą pracę dzięki znajomości języków. Chciałabym zostać tutaj, w Polsce. To również znakomita okazja na poznanie nowych ludzi. Mam tu już wielu przyjaciół, z którymi mam nadzieję utrzymywać kontakt. ■ Przygotowała Anna Niska Akademia Humanistyczna w Pułtusku na Wydziale Filologii Polskiej. Jaka jest Twoja macierzysta uczelnia? Co studiowałaś w Białorusi? W tym roku skończyłam studia na kierunku filologii rosyjskiej na Narodowym Uniwersytecie Brzeskim im. A. Puszkina. Jakie warunki trzeba było spełnić, aby z Twojej uczelni wyjechać na takie stypendium? Przede wszystkim trzeba było mieć odpowiednio wysoką średnią ocen, działać naukowo oraz w różnych organizacjach studenckich. Jakie były Twoje oczekiwania względem tego wyjazdu, jak go sobie wyobrażałaś? Nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby studiować za granicą, chciałam normalnie skończyć studia w kraju. Jednak lubiłam przyjeżdżać do Polski, więc wiedziałam jak wygląda tutejsza rzeczywistość, chociaż nigdy nie słyszałam o Pułtusku. Co skłoniło Cię, aby przyjechać właśnie do Polski? Tak jak już wspomniałam bardzo lubię Polskę, mam polskie korzenie i traktuję ten kraj jako swoją drugą Ojczyznę. Jak wygląda Twoje życie w Polsce? Co Ci się tu podoba a co nie? Zawsze mieszkałam z rodzicami. Teraz mieszkam w akademiku, dlatego muszę sama radzić sobie z różnymi problemami, uczę się tu odpowiedzialności. Jak sądzisz, jakie korzyści przyniesie Ci ten wyjazd? Akademik w Pułtusku Litwa - Uniwersytet w Kłajpedzie 7 Polski to język wolności Panie Ambasadorze, bardzo miło nam gościć Pana w murach Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Ja z kolei jestem bardzo miło zaskoczony, że studenci mnie zaprosili. Pracowałem tu ponad 10 lat jako wykładowca. To prawda, że zaproszenie wyszło z inicjatywy studenckiej i cieszymy się, że Pan zaszczycił nas swoją obecnością w dniu dzisiejszym. Chciałbym zapytać jak Akademia Humanistyczna wpłynęła na Pana życie i karierę naukową? Nie jestem typowym naukowcem. Jako człowiek opozycji zajmowałem się historią Europy Środkowej i Wschodniej XX wieku. Ten przedmiot wykładałem tu od 1995 roku. Skupiałem się na nazizmie, komunizmie i próbach buntu jednego podmiotu przeciwko drugiemu podmiotowi. W Pułtusku nie publikowałem, ale to co dało mi olbrzymią satysfakcję, to właśnie zajęcia ze studentami. Mogłem im przekazać to, czego wcześniej nie wiedzieli. Z wykładów mogli skorzystać szczególnie studenci z Białorusi i Ukrainy, którzy dowiedzieli się wielu nowych rzeczy, o których nie słyszeli na lekcjach historii w ich krajach. Podkreślam, że moja działalność w Pułtusku nie była działalnością naukową, tylko działalnością wykładowcy. Wydaje mi się, że porządnie wywiązałem się z tego zadania. Studenci często wspominają, że miał Pan bardzo dobry kontakt ze studentami. Jak wyglądają wspomnienia Pana dotyczące studentów? 8 Uważam, że wykładowca ma obowiązek nawiązać dobry kontakt ze studentami. Nie chcę się chwalić i mam nadzieję, że nie zostanie to tak odebrane, ale pamiętam, że na tłusty czwartek przyniosłem na wykłady pączki, którymi częstowałem studentów. Podejrzewam, że nie trzeba było namawiać studentów do konsumpcji... (śmiech) Pamiętam też jak studenci z Pułtuska przyjechali do Warszawy na wystawę polsko – węgierską, którą można było obejrzeć w Bibliotece Narodowej. Każda dziewczyna z tej okazji dostała ode mnie kwiatek. Uważam, że relacja między studentami a wykładowcą działa także w drugą stronę i należy tą relację pielęgnować. To zapewne procentuje w przyszłości. Proszę Pana, podam prosty przykład. Idąc Krakowskim Przedmieściem do Związku Literatów Polskich (to było tydzień temu) usłyszałem wołanie od strony Uniwersytetu: Panie Profesorze, Panie Profesorze. Odwracam się i widzę, że biegnie w moją stronę dziewczyna. Dodam, że bardzo ładna dziewczyna (uśmiech). Okazało się, że to przesympatyczna studentka z Pułtuska. Nie pamiętałem jej. Dziękowała mi za wykłady. Spieszyłem się, więc powiedziałem, że chętnie zaprosiłbym ją na kawę, ale niestety za pięć minut mam spotkanie i muszę iść. Na to dziewczyna, dodam że bardzo ładna, a to oczywiście ważne (śmiech) zapytała mnie: Panie Profesorze, czy mogę Pana Profesora pocałować? I pocałowała.To właśnie jest nagroda za tę ciężką pracę. To jedno z wielu przemiłych wspomnień tego, co mnie spotkało ze strony studentów. Miałem okazję gościć w swoim domu studentów z całej Polski: z Warszawy, Poznania, Krakowa, którzy pisali prace o roku 1956 na Węgrzech. Mieli do mnie wiele pytań, chcieli skorzystać z mojej wiedzy na ten temat. To jest wielka nagroda, jaką może otrzymać wykładowca, nie mówiąc o pocałunkach (śmiech). Panie Ambasadorze, jaką rolę odegrało dziennikarstwo w Pana życiu? Wiem, że z licznych pasji, posiadł Pan również dziennikarską. W 1956 roku dostałem tak zwany ”wilczy bilet” i nie mogłem studiować. Musiałem iść do pracy, gdyż taki był przymus. Załapałem się na etat w drukarni. Przez jeden rok chodziłem do szkoły poligraficznej i tam zakładaliśmy pismo „Młody Drukarz”, które wychodzi do dnia dzisiejszego na Węgrzech. Znaczy to, że Pan Ambasador jest współzałożycielem tego pisma? Tych, którzy je zakładali było trzech. Zaproponowano nam przejście do dziennikarstwa poważnego, ale ja odmówiłem, ze względu na przekonanie, że w tamtym ustroju dziennikarz nie mógł być czysty. Jak dalej potoczyły się Pana losy? Wybrałem pobyt w Polsce w 1962 roku. W 1970 r. zostałem kierownikiem redakcji węgierskiej miesięcznika ”Polska”(czyt. Polska zachód). Było to moim zdaniem jedno z najlepszych czasopism kulturalno-propagandowych w tamtych czasach w Europie. Udało mi się w tym piśmie umieścić artykuł własnego autorstwa dotyczący relacji węgiersko-polskich. W 1981 r. redakcja węgierska została zamknięta, ponieważ władze węgierskie, nie przekazały pisma prenumeratorom, z powodu, jak to określano „szalejącej zarazy solidarności”. Pracowałem w radio i telewizji, oczywiście nie na etacie, gdzie posiadłem doświadczenie dziennikarskie. Jest Pan również autorem filmów dokumentalnych. Jakie to filmy? Były to filmy o uchodźcach polskich od 1939-1945 roku na Węgrzech. Był to w tym czasie temat tabu na Węgrzech. Ambasada Węgierskiej Republiki Ludowej w reakcji na film zwymyślała mnie od faszystów. Film ukazał się na Węgrzech po dwóch latach. Cenzura wycięła z godzinnego obrazu ponad pięćdziesiąt minut. Był to początek mojej działalności dziennikarskiej. Jakie miejsce w Pana Ambasadora działalności dziennikarskiej odegrało radio? W 1976 r. jako etnograf prowadziłem program w Polskim Radiu, dotyczący folkloru i muzyki ludowej Węgier. Odbył się on w 20 odcinkowym cyklu. Jestem także współautorem czterogodzinnej audycji dokumentalnej na temat uchodźstwa polskiego. Praca przy audycjach radiowych jest niezmiernie wymagająca, ponieważ już taka audycja wymaga około 30 godzin wywiadów...tyle w owym czasie nagraliśmy materiału. Było to emitowane w Polsce kilkakrotnie, a na Węgrzech po ciężkich bojach wyszło już po cenzurze. Na początku strajku w 1980 r. pracowało nad tym ponad trzydziestu polskich aktorów i pamiętam, że maluchem przywoziłem tych aktorów na miejsce nagrań. Panie Ambasadorze, chciałbym zapytać o pierwszy Pana kontakt z Polską i relacje polsko- węgierskie w czasach Solidarności? Moje pierwsze kontakty z Polską to jest 1940 r., ponieważ mieszkałem w Budapeszcie na rogu Placu Piłsudskiego. Zawsze chodząc na spacer z mamą zatrzymywaliśmy się przy pomniku Józefa Piłsudskiego, a ja wujka Piłsudskiego ciągnąłem za wąsy. To był mój pierwszy kontakt z Polskością. Samuel Engelmayer, mój pradziad był opatem i pochodził z osadnictwa saskiego. Sasi węgierscy byli patriotami i uczestniczyli we wszystkich powstaniach na Węgrzech. Propolska sympatia jest częścią patriotyzmu węgierskiego. Ja się uczyłem na Węgrzech w języku węgierskim pieśni: „Boże coś Polskę...” W 1956 roku była wielka demonstracja solidarnościowa z Polską, kiedy to wszystkie dzienniki opublikowały przemówienie Gomułki. Od tego zaczęło się powstanie węgierskie. W ten sposób trafiłem do Powstania. Potem język polski stał się niesamowicie popularny. Język polski był językiem wolności. W 1960 roku przyjechałem rowerem do Polski. Był to inny kraj porównując z krajem kadarowskim. Jazz, dżinsy, kluby studenckie, malarstwo abstrakcyjne, autostop. Chciałem studiować, ale ambasada węgierska to mi uniemożliwiła. Pracowałem jako tłumacz, pośrednicząc pomiędzy polskimi i węgierskimi intelektualistami. ■ Rozmawiał Michał Ciuk Dokończenie rozmowy z Ambasadorem Akosem Engelmayerem już w kolejnym numerze "Interlinii". 9 Święta za Bugiem Katja, Varja, Ina, Sergiej i Marina opowiedzieli nam jak wyglądają święta w ich krajach, jakie tradycje zachowały się w ich rodzinach i co chcieliby w tym roku dostać od Dziadka Mroza. Katja - Brześć, Białoruś W moim kraju, jeszcze od czasów Związku Radzieckiego, zachowała się tradycja obchodzenia Nowego Roku w większym stopniu niż Bożego Narodzenia. Nie jest to dobre, ponieważ święta noworoczne obchodzimy wcześniej niż Boże Narodzenie, a to nakłada się z postem. Jestem wyznania prawosławnego, więc święta obchodzę 7 stycznia. Jeśli chodzi o symbole świąteczne, to u nas Świętego 10 Mikołaja nazywamy Dziadkiem Mrozem. To taka cudowna postać. Mieszka u nas- na Białorusi w Puszczy Białowieskiej. Ma tam nawet swoją siedzibę, w której znajduje się przepiękne muzeum. Dziadek Mróz ma też wnuczkę, która nazywa się Sniegureczka. Do ich domku często przyjeżdżają wycieczki. Jest tam ciekawy zwyczaj. Jeżeli dziewczyna spojrzy w lustro znajdujące się w pokoju wnuczki Dziadka Mroza, to zawsze będzie piękna, młoda i uśmiechnięta. I tak, dziewczyny zawsze ustawiają się w kolejkach do tego lustra. Oczywiście Dziadek Mróz przynosi dzieciom prezenty, upominki. Dzieci zawsze wcześniej piszą do niego listy, a później czekają na spełnienie próśb. Po kolacji przychodzi Dziadek Mróz ubrany w biało- czerwony kożuch. Ma on długą brodę, laskę i duży worek. Podobnie jak w Polsce mamy wiele symboli świątecznych, choć są one mniej związane z religią. W każdym domu jest choinka, pod nią Dziadek Mróz z wnuczką. W dużych miastach ubieramy drzewka w kolorowe ozdoby i światełka. Jeżeli chodzi o prezent, który chciałabym dostać, to możliwość spotkania się z najbliższy- mi, bo domem. bardzo tęsknię za Varja - Irkuck, Rosja U nas ze względu na stary system święta cerkiewne, kościelne zostały wymazane. Bardziej obchodzimy Nowy Rok niż Boże Narodzenie, ale jeszcze w wielu rodzinach obchodzi się święta zgodnie z tradycją. Na przykład w mojej rodzinie zawsze w Boże Narodzenie spotykamy się w małym rodzinnym gronie. Mama piecze gęś, którą podaje na starej, pięknej porcelanie, zachowanej jeszcze po mojej prababci. U nas nie ma czegoś takiego jak w Polsce 12 symbolicznych potraw. Po prostu przygotowujemy coś dobrego, świątecznego. Coraz częściej w nocy ludzie chodzą do cerkwi modlić się. Wcześniej czegoś takiego nie było, teraz ta tradycja wraca. Tam odbywa się Służba, a chór śpiewa świąteczne pieśni. Bardziej uroczyście obchodzimy Nowy Rok. Wtedy wyrywa się cała energia narodu. Na przykład u mnie, na Syberii czekamy na dwunastą godzinę pijąc szampana. Mamy taki ciekawy zwyczaj: na kartce piszemy swoje marzenie, następnie palimy to, a popiół wsypujemy do szampana. W czasie kiedy dzwony wybijają północ trzeba wykonać te wszystkie czynności i oczywiście wypić szampana. Z racji, że mamy dużo śniegu, w miastach budowane są miasteczka z lodu. Są tam piękne rzeźby, figury, nawet zjeżdżalnie. Bawią się dzieci i dorośli. W noc Sylwestrową są tam tłumy. Ludzie zjeżdżają przy 30-tu stopniach mrozu, na dole czekają na nich wcześniej przygotowane sałatki i szampany. Wszystko razem tworzy cudowną atmosferę. Jeśli chodzi o prezenty, to w tym roku chciałabym dostać od Dziadka Mroza wycieczkę do Afryki, na sawannę. Ina - Brześć, Białoruś Święta obchodzimy bardzo podobnie jak w Polsce. Mamy oczywiście pewne swoiste zwyczaje, ale ogólnie są one bardzo podobne. Z racji, że moja mama jest katoliczką a tata prawosławnym, w naszym domu święta obchodzimy dwa razy. Ja też jestem katoliczką, tak więc Wigilię mamy 24 grudnia. Nie mam niestety dużej rodziny, więc zbieramy się we czwórkę: rodzice, moja siostra i ja. Przygotowujemy świąteczne potrawybarszczyk, rybę. Staramy się przygotować dwanaście potraw, ale nie zawsze nam się to udaje. Według tradycji zostawiamy też jedno wolne nakrycie dla gościa. Przed kolacją czytamy ewangelię, później dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia. Przy stole rozmawiamy, śpiewamy kolędy, później idziemy na pasterkę. W Kościołach są duże, ozdobione choinki, zbudowana jest stajenka w niej żłóbek. U mnie w domu też oczywiście jest choinka, pod nią stawiamy małą szopkę. Zawsze choinkę ubieram tylko ja z siostrą, dopiero w dzień Wigilii. W tym roku dostałam już od życia wiele prezentów, ale od Dziadka Mroza chciałabym dostać jeszcze wycieczkę do Grecji. Siergiej - Kieszyniów, Mołdawia Nasz kraj jest mały, ma tylko 4 mln mieszkańców, dlatego tradycje nie są utrzymywane. Bardziej znacząca u nas jest Wielkanoc. Boże Narodzenie jest świętowane dużo spokojniej. Obchodzimy je zawsze z 6 na 7 stycznia. Wtedy dzieci przebierają się w zabawne stroje, czasami także dorośli malują sobie twarze chodzą do różnych domów i recytują wiersze albo śpiewają o nadchodzących świętach. W zamian mogą dostać pieniążki, zazwyczaj są to jednak słodycze. Jeżeli są to dorośli to można im także dać czerwone wino. Na Nowy Rok ubieramy choinki i trzymamy to wszystko jeden tydzień do Bożego Narodzenia. Myślę, że to co mam jest wszystkim co chciałbym otrzymać od Dziadka Mroza. Najważniejszym prezentem jaki chciałbym dostać to dobrze zdać egzaminy. Chciałbym pojechać do domu spotkać się z moimi przyjaciółmi i rodzicami. Maryna - Rywne, Ukraina. Nie mamy wielu tradycji na Święta Bożego Narodzenia, bardziej świętujemy Nowy Rok. 1 stycznia siadamy przy stole, świętujemy w domu, natomiast w Święta Bożego Narodzenia wszyscy chodzimy do Cerkwi. W domu mamy 12 różnych potraw i oczywiście wszyscy powinni spróbować każdej z nich. Podczas świąt miasta, ulice są kolorowe. Jest dużo lampek, ludzie dekorują nimi balkony i okna. Jedną z tradycji jest to, że dzieci 7 i później na 14 stycznia, czyli „Nowy Stary Rok” kolędują. Z tym, że przebierają się dopiero na 14 stycznia. W zamian oczywiście dostają poczęstunek bądź pieniądze. Moim wymarzonym prezentem w tym roku jest podróż do Włoch, ale to dopiero w maju. ■ Anna Niska Marek Arys Karol Arys 11 WSZYSTKIEMU WINNA AMERYKA…?! Sabina Wiedeńska, 69 lat - mieszka w Stanach Zjednoczonych od 15 lat Jak wyglądają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia w Ameryce? Przygotowania są bardzo podobne do polskiej tradycji, obejmuje dekorowanie domów, choinki, przygotowanie potraw oraz prezentów, wysyłanie kartek – ogólnie dużo zamieszania oraz radości. Zaznaczę, że w USA święta Bożego Narodzenia nie mają takiej wagi jak w Polsce. Są jednak tak różnorodne, jak zamieszkujący je ludzie. Amerykanie zebrali to, co najpiękniejsze i wszystko wrzucili do jednego wielkiego worka - świąteczną choinkę, udekorowaną lampkami i bombkami, wystawny świąteczny obiad, prezenty, karty świąteczne, czy też zwyczaj dekorowania okien świątecznymi lampionami. Typowo amerykańskie świąteczne postacie to nie tylko Św. Mikołaj, ale także czerwononosy renifer Rudolph oraz Frosty – „zmarznięty” bałwanek. Jak ubrana jest choinka? Kiedy przynoszone są prezenty i od kogo? Choinkę w USA ubiera się na długo przed Bożym Narodzeniem, jednakże zaraz po Świętach usuwa się ją z mieszkania. Jest też absolutny szał dekorowania domów. Dom musi być piękniejszy, lepszy i bardziej świecący niż dom sąsiada. To jest podstawa! Amerykanie prześcigają się w wymyślaniu różnego rodzaju dekoracji świątecznych, przy 12 czym choinka, dla nas wciąż najważniejsza, dla nich jest ważnym, ale jednak, dodatkiem. Święty Mikołaj zostawia prezenty pod choinką, a drobiazgi do powieszonych na kominku kolorowych skarpet, wydzierganych samodzielnie, albo kupionych. Dzieci zostawiają Mikołajowi ciasteczka i mleko, czasem nawet drobne upominki, które także same zrobiły w domu, bądź na zajęciach w szkole. Najbardziej widoczna i rzucająca się w oczy w czasie przygotowań do Bożego Narodzenia jest wszędobylska komercja, która niewątpliwie opanowała ten naród jako jedna z pierwszych. Kiedy w Stanach zaczyna się przedświąteczne szaleństwo? Święta w Ameryce oznaczają ogromne wydatki zaczynające się już dużo wcześniej. To dobry okres dla sprzedawców. Amerykanie świętują Boże Narodzenie zarówno na plaży jak i w otoczeniu zaśnieżonych górskich szczytów. Jak kto lubi. Pierwsze oznaki świątecznego szaleństwa można zauważyć już po Święcie Dziękczynienia, obchodzonym w czwarty czwartek listopada. Można wtedy załapać się na promocje, bo sklepy oferują zniżki na wszystkie towary, które mogą stać się świątecznymi prezentami. Przed dużymi centrami handlowymi roi się także od wolontariuszy zbierających datki na cele charytatywne. Jest ich cały ogrom na ulicach. Amerykanie chętnie wrzucają pieniądze do puszek, czując, że w ten sposób robią coś wyjątkowego. Bardzo silna staje się wtedy chęć pomagania i obdarowania biedniejszych. Wiele firm włącza się w podobne akcje, organizując w tym czasie głównie zbiórki produktów dla potrzebujących. A co z popularnymi „Christmas party”? Jak Amerykanie spędzają przedświąteczny czas? Oczywiście nie mają w głowie tylko zakupów i spędzania czasu w centrach handlowych. Chodzą na przyjęcia, zarówno charytatywne, jak i „zwykłe” rodzinne. Organizuje się wtedy spotkania zarówno w miejscach pracy, jak i w domach. W tym okresie wyjątkowo chętnie Amerykanie odwiedzają kina, teatry, a także opery i filharmonie. Szczególnym zainteresowaniem cieszą się sztuki oraz filmy, których treść związana jest z Bożym Narodzeniem. Jak długo trwają same święta Bożego Narodzenia? Przede wszystkim Święta trwają krócej niż nasze. Amerykanie mają tylko jeden dzień świąt. Początek to wieczór 24 grudnia, kiedy katolicy idą na Pasterkę, która w przeciwieństwie do naszej, zaczyna się nie o północy, ale wcześniej – o 22. Wigilii również nie obchodzą, tak więc nie ma uroczystej kolacji ani oczekiwania na pierwszą gwiazdkę. Rankiem, po mszy w kościele, po rozpakowaniu prezentów, wszyscy zasiadają do stołu i jedzą śniadanie, które przypomina swoimi rozmiarami raczej obfity obiad. Daniem głównym jest indyk. Wszyscy starają się w ten dzień być razem z rodziną i spędzić go w gronie najbliższych. Następnego dnia dorośli idą już do pracy, dzieci do szkół, a choinki lądują na śmietniku. Czyli te różnice między świętami w Polsce i USA są jednak dość wyraźne... Amerykańskie święta różnią się od naszych pod wieloma względami, chociaż przecież ich główna „idea” jest taka sama. Tak samo jak my przeżywają te jedne z najpiękniejszych dni w roku, nieważne czy panujący wówczas przepych jest większy czy mniejszy. Pod otoczką komercji wciąż ważne jest mimo wszystko głębokie przeżywanie Bożego Narodzenia. ■ Z Sabiną Wiedeńską rozmawiała Monika Poryszewska ODWAGA DO MARZEŃ SIŁA DO WALKI! ► 13 Treningi są naprawdę wyczerpujące. Trener jest wymagający, ale świetnie przygotowuje młodych zawodników do zdobywania kolejnych stopni uczniowskich, udziału w turniejach a nawet Mistrzostwach Polski czy Europy. Zawsze służy dobrą radą. Widać, że wkłada w to wiele serca i że kick-boxing jest jego pasją. Posiada stopień mistrzowski, jest instruktorem i sędzią państwowym w tym sporcie. Ponadto jest zdobywcą wielu tytułów, m.in.: Mistrza i Vice-Mistrza Polski w kick-boxingu w formułach Semi i Light Contact, Mistrza Polski i Europy All Style Karate Semi Contact oraz wiele innych. Czym jest i na czym polega ta dyscyplina sportu, która zyskuje coraz większą popularność? Kick-boxing (kick – kopać + boxing – boksować) jest sportem walki, który łączy w sobie elementy boksu (ciosy pięścią) i kopnięcia. Dzieli się na 3 formuły: semi, light i full contact. Pierwsza – semi contact – polega na walce do pierwszego trafienia, po którym pojedynek jest przerywany na czas oceny techniki wykonanego przez zawodnika ataku i przyznanie stosownej ilości punktów. W czasie pojedynku zawodnik musi wykazać się doskonałą techniką i szybkością. W tej formule walki premiowana jest finezja, a nie siła uderzeń i kopnięć. Następna – light contact – jest formą walki ciągłej. Trzeba się w niej wykazać doskonałą techniką, koordynacją i kondycją fizyczną, bo za to przyznawane są punkty. Podobnie jak w semi tu również trzeba kontrolować siłę ciosu. Formuła full contact jest najbardziej wyczynowa. Walczący w niej – oprócz dobrej techniki i kondycji – powinien odznaczać się doskonałym przygotowaniem siłowym. Jak sama nazwa mówi, jest to walka pełno-kontaktowa, jednak są pewne ograniczenia. Nie można uderzać: głową, łokciem, przedramieniem i kolanem, a także nie wolno pchać, nadeptywać, trzymać i wpadać na rywala. Każdy może zapisać się do klubu i trenować, wystarczy tylko chcieć. Obecnie sekcja liczy 82 osoby. Jest podzielona na grupy: dziecięcą, początkującą, zaawansowaną, samoobrony i zawodni14 czą. Trenuje wielu utalentowanych młodych ludzi, w tym kilka dziewczyn, które świetnie sobie radzą. Ćwiczą też młodsi zawodnicy w wieku od 6 do 12 lat. Trener organizuje liczne seminaria z mistrzami i wyjazdy na turnieje ogólnopolskie i międzynarodowe - ostatnio zawodnicy uczestniczyli w Mistrzostwach Polski Seniorów Semi Contact w Szczecinie czy też w Mistrzostwach Polski i Europy Semi Contact na Helu, gdzie zdobyli 9 medali, w tym 4 złote. Ludziom, którzy nie wiedzą dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi, kick-boxing kojarzy się przede wszystkim z agresją i chuligaństwem, co nie zgadza się z prawdą. Młodzież trenująca ten sport dużo się uczy, przede wszystkim dyscypliny, wytrwałości i cierpliwości, bo tak jak wszędzie – żeby coś osiągnąć, trzeba najpierw popracować. Trenujący doskonale zdają sobie z tego sprawę i wkładają w ćwiczenia dużo wysiłku i czasu, co przekłada się później na ich sukcesy indywidualne i drużynowe. W klubie panuje miła atmosfera. Co roku zawodnicy spotykają się przed świętami, by podzielić się opłatkiem, a ostatnio zorganizowali imprezę andrzejkową. Sekcja wyznaje hasło: „Kto nie ma odwagi do marzeń - nie będzie miał siły do walki”. Każdy posiada marzenia. Są w pewnym stopniu wyzwaniem, zmuszają nas do działania, dają możliwości rozwijania skrzydeł. Nie każdy zaś potrafi do nich dążyć, nie każdy potrafi o nie walczyć, nie każdy je zrealizuje. Znajdźmy w sobie odwagę, by się z nimi zmierzyć! ■ Edyta Wittich Rozmowa z jednym z zawodników Adamem Wyrzykowskim: Czego nauczyłeś się trenując ten sport? Kick-boxing wiele mnie nauczył. Trenując poprawiłem swoją koordynację, wytrzymałość i jestem pewniejszy siebie. Jak kick-boxing wpływa na Twoje życie? Wszystko podporządkowane jest treningom. Staram się nie zapominać o szkole, zresztą rodzice cały czas mi o niej przypominają. Myślę, że swoją przyszłość zwiążę mocniej ze sztukami walki. Jakie masz osiągnięcia? W jednym roku udało mi się zdobyć dwa brązowe Medale Mistrzostw Polski w kat. Junior i Kadet. Jestem także Mistrzem Polski Wschodniej w semi i light kontakcie. Jak na mój wiek oraz staż treningowy jest to wspaniały wyczyn. Jakie masz marzenia i co chcesz jeszcze osiągnąć w tej dziedzinie? Jeżeli dalej będę miał takie warunki do trenowania to chciałbym zostać Mistrzem Polski, a potem Mistrzem Świata. ■ Rozmawiała Edyta Wittich 15 Czarodziejem nie jestem... Bartłomiej Granosik (23), student 5 roku Akademii Humanistycznej, zawodnik Nadnarwianki Pułtusk, opowiada o miłości nie tylko do piłki, karierze i pieniądzach w III lidze. Czym dla Ciebie jest piłka nożna? Piłka nożna w moim życiu zajmuje naprawdę ważne miejsce. Od najmłodszych lat styl i sposób bycia podporządkowałem właśnie piłce. Rezultatem tego jest moja obecna sytuacja. Gram w 3-cio ligowej Nadnarwiance Pułtusk, studiuję na 5 roku politologii, a gdyby nie ta dyscyplina sportu nie poznałbym miłości swojego życia. Obecnie kończysz studia. Myślisz może o zmianie klubu? Jeśli chodzi o plany na przyszłość, to w tym momencie skupiam się tylko na piłce nożnej. Nie ukrywam, że po zakończeniu studiów chciałbym spróbować gry w innym zespole. Myślę, że za długo przebywam w tym klubie i niestety, ale to miejsce nie służy mojemu rozwojowi. Pytanie, czy dam sobie radę w innym zespole ... Na pewno tak, a przynajmniej zrobię wszystko, by tak się stało. 16 Czy nie frustruje Cię to, że grasz w III lidze? Wydaje mi się, że zasługujesz na coś lepszego. Po części tak jest. Kiedy skończyłem 3 rok studiów, brałem pod uwagę studia niestacjonarne i sprawdzenie się w innym klubie. Jak widać, nie udało się. Nadal nie ukrywam, że chciałbym spróbować czegoś nowego. Nie wymagaj ode mnie odpowiedzi na pytanie, czy zasługuję na coś lepszego. Sezon już się skończył, a ty nadal ambitnie biegasz? Po pierwsze chciałbym, żeby przygotowań do rundy wiosennej nie zaczynać od początku. Mam motywację, żeby wymagać od siebie coraz to więcej. Po drugie okres, jaki obecnie mamy na odpoczynek, jest długi i w pewnym sensie to, by przygotowań do rundy wiosennej nie zaczynać od zera było pomysłem trenera. Istnieje pewien fenomen w piłce nożnej: defensywny pomocnik nie jest tak zauważalny jak np. napastnik. Czy nie obawiasz się, że zawodnikom ofensywnym jest dużo łatwiej zaistnieć w środowisku piłkarskim i zdobyć uznanie niż defensywnym? Może nie we wszystkich zespołach, ale na pewno w większości rola defensywnego pomocnika jest naprawdę ważna. W dużej mierze właśnie od jego postawy zależy współpraca ataku z obroną. Zdaję sobie z tego sprawę, że dla osób nie znających się na tym sporcie mogę być na boisku mało widoczny, ale uwierz mi, moja pozycja wymaga dużej odpowiedzialności w każdej sytuacji. Nie zmienia to jednak faktu, że cały zespół pracuje na wynik i to jest najważniejsze. Masz odczucie, że chciałbyś zmienić coś w swoim stylu gry? Przede wszystkim pewność siebie, brakuje mi jej czasami. Nie ukrywam, że jest ona bardzo ważna w podejmowaniu decyzji na boisku. Od pewnego momentu da się zauważyć, że fizyczność zawodnika odgrywa w piłce istotną rolę? Dokładnie tak, w obecnym footballu najważniejszą rzeczą jest fizyczna budowa zawodnika, a dopiero potem dochodzą dodatkowe czynniki. Aktualnie Twoja drużyna zajmuje wysokie 5. miejsce tabeli ligowej. Jak oceniasz szanse swojego zespołu w rundzie rewanżowej? Myślę, że skład osobowy pozwala nam walczyć wiosną o jak najwyższą pozycje w tabeli. Natomiast awans musiałby być uwarunkowany pewnymi zmianami w składzie. Uważam, że drużyna potrzebuje kilku wzmocnień, a te na pewno zbliżyłyby nas do II ligi. Masz dziewczynę? Tak. Czy nie jest tak, że dziewczyna bywa niekiedy hamulcem w rozwoju kariery piłkarza? Mój kolega rozstał się z dziewczyną dlatego, że była takim „stoperem” w jego sportowym rozwoju. Tak naprawdę wszystko zależy od człowieka. Z jednej strony przywiązanie do partnerki, a z drugiej stosunek, z jakim podchodzi się do sportu. Na pewno jest tak, że grający chłopcy zostawiają piłkę i wiążą się z dziewczynami. Myślę, że wiele zależy od nastawienia dziewczyny do sportu. Jeśli podziela zainteresowania i wspiera partnera w tym co robi, to da się połączyć te dwie, jakże przyjemne, rzeczy bez problemu. Jak jest z Twoja dziewczyną? Jest nastawiona sceptycznie – co do tego nie mam wątpliwości (śmiech). Być może jej postawa związana jest z klasą rozgrywkową w jakiej gram. Brzmi to trochę tak, jakbyś mało zarabiał w III lidze. Po części masz rację. Czy można się utrzymywać z tego sportu? Zależy … Im wyżej się gra, tym lepiej się zarabia, a w III lidze… na dłuższą metę lepiej pomyśleć o jakiejś pracy (śmiech). Czy masz zamiar w przyszłości zostać trenerem piłkarskim, a może – przewrotnie – sędzią? Dzisiaj nie widzę się w tych rolach. Skupiam się tylko i wyłącznie na byciu zawodnikiem. Każdy swój mecz traktuję jakby był ostatnim w moim życiu i to daje mi kopa do wykonywania tego zawodu jak najlepiej. Nie boisz się, że pewnego dnia będziesz kontuzjowany i wszystkie marzenia prysną jak bańka mydlana? Jest to ryzyko wszystkich piłkarzy. Wiadomo, że każdy próbuje się przed tym chronić i tak naprawdę podświadomie boi się tego momentu. Staram się o tym nie myśleć. Zawsze istnieje taka możliwość, może się to przydarzyć nawet na treningu. Ale nie potrafię przewidzieć dzisiaj, jakbym się zachował i co bym zrobił. Być może właśnie wtedy sytuacja zmusiłaby Cię do bycia trenerem… Wolę o tym nie myśleć. Grasz już parę ładnych lat w piłkę. Jak to jest z popularnością piłki nożnej, czy zauważyłeś jakiś wzrost? Da się zauważyć, że przez ostatnią dekadę liczba kibiców znacznie wzrosła. Uważam, że wzrost popularności tym sportem jest spowodowany coraz to lepszą infrastrukturą stadionową. Im one są lepsze, ładniejsze tym więcej ludzi na nie przychodzi. Najlepszym przykładem jest poznański Lech. A im więcej ludzi przychodzi na stadiony tym piłka ładniej wygląda. Największe marzenie? (śmiech) … Występ w kadrze, byłoby to w pewnym sensie zwieńczeniem tego, co robię od dziecka. Wymarzony klub? Bayern Monachium. Najlepszy zawodnik Nadnarwianki Pułtusk? Uważam, że najbardziej kompetentnym zawodnikiem, a zarazem bardzo solidnym obrońcą jest Mariusz Soska. ■ Rozmawiał Karol Arys 17 Taniec trzeba tańczyć… Jako tancerz posiadasz klasę „A” (wyższa jest tylko międzynarodowa klasa taneczna „S”). Czujesz się spełnionym tancerzem? Nie do końca. Klasa „S” jest spełnieniem marzeń każdego tancerza, także i moich. Udało mi się zdobyć bardzo szybko kwalifikacje trenerskie i to stało się priorytetem w moim życiu. Ale czy klasa „A” satysfakcjonuje mnie wystarczająco? Myślę, że jeżeli ktoś zna się na tym, docenia to jaką drogę przeszedłem jako tancerz. Czym jest dla ciebie taniec? Taniec dla mnie jest przede wszystkim największą pasją życiową. Na początku było to hobby, które od prawie 3 lat stało się zawodem. Myślę, że zawód trenera tańca pozwoli mi godnie żyć i utrzymać rodzinę, której jeszcze nie mam, ale planuję w przyszłości założyć. Reasumując: taniec to moje życie. Dlaczego akurat taniec? Jak to się zaczęło? Kiedy miałem siedem lat, do szkoły na zajęcia przyszło dwóch panów, którzy roznosili ulotki o nowo otwartej szkole tańca. Jak się później okazało, był to ojciec i syn. Ulotka zwróciła uwagę mojej mamy. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tańca i nie widziałem się w roli tancerza. Na pierwsze zajęcia poszedłem pod naciskiem rodziców. Nie odpowiadało mi to, ze względu na negatywne nastawienie kolegów i koleżanek. Czułem pewnego rodzaju wstyd. Same zajęcia spodobały mi się to głównie ze względu na konkursy, zabawy itp. Z czasem wciągnąłem się tak bardzo, że trwa to już ponad 12 lat, z czego teraz jestem dumny i zadowolony. 18 Obecnie jesteś trenerem. Dobrze się czujesz w tej roli? Hmm… na początku, przez około pół roku, czułem się źle w tym zawodzie. Trochę mnie to przerosło. Byłem przerażony pracą z dziećmi, które zaczęły wchodzić mi na głowę. Dzisiaj, po niespełna 3 latach pracy jako trener, nie widzę siebie nigdzie indziej niż na sali z młodymi tancerzami. Kilka miesięcy temu zrobiłeś papiery sędziowskie. Jak wygląda to środowisko? Sędziów w Polsce jest dużo, ale nigdy nie będzie ich zbyt wielu. Jest to środowisko zamknięte i nie dopuszcza się zbyt wiele ochotników do tego grona. Nie ukrywam, że pomagają tutaj znajomości. Ale przede wszystkim trzeba sprostać bardzo wysokim wymaganiom. Chętnych jest zawsze wielu, przykładowo na 30 osób w pierwszym terminie zdaje 1 bądź 2 osoby. Myślę, że wnioski nasuwają się same. W województwie mazowieckim jest 40 sędziów. Są 3 kategorie sędziowskie: 3,2,1. Obecnie posiadam 3. Aby mieć kategorię 2, trzeba mieć minimum ukończone 25 lat i oczywiście dodatkowy egzamin. Dla formalności: kategoria 1 pozwala sędziować najważniejsze turnieje na świecie i w Europie. Z tych trzech zawodów – tancerza, trenera i sędziego – który byś wybrał, gdybyś mógł? Jeśli miałbym perspektywy to wskazałbym tancerza. Taki zawodowy, czynny tancerz. Myślę, że tym co najbardziej w tym lubię, to niezapomniana atmosfera turniejów, obozów, a także szkoleń. Jesteś lubiany przez dzieci jako trener? Myślę, że jestem... Na pewno jestem, co do tego nie mam wątpliwości. Wiadomo, że nie ma takiej osoby na świecie co by dogodziła wszystkim. Ja lubię dzieci i one mnie (śmiech), mam przynajmniej taką nadzieję. Dobrze mi się współpracuje z dziećmi. Program Taniec z Gwiazdami bardzo spopularyzował szkoły taneczne w Polsce. Odczułeś tą popularność? Każdy trener w Polsce twierdzi (w tym i ja), że „Taniec z Gwiazdami” rozkręcił cały interes. Zainteresowanie tańcem z roku na rok jest co raz większe. Program TZG przybliżył widzom w pigułce podstawowe kroki i informacje na temat poszczególnych tańców, o których wcześniej nikt nigdy nic nie słyszał. Szczególnie wysokie zainteresowanie jest tam, gdzie wcześniej taniec nie był popularny. Popularność ta przejawia się nie tylko u dzieci i młodzieży, ale także u osób starszych. Z myślą o nich powstają grupy zwane „Senior Hobby”, gdzie ludzie robią to głównie dla przyjemności. Oczywiście nie wykluczamy dla nich turniejów tanecznych, w których także mogą brać udział. Wiem, że będzie następna edycja TZG (już 9), więc czego tu chcieć więcej (śmiech). Twoja partnerka była Twoją dziewczyną jednocześnie? Wiem, że może to dziwnie zabrzmieć, ale nie znosiłem mojej partnerki. Kłótnie były na porządku dziennym. Nie było chwili, w której byśmy sobie nie dogryzali. Czy to, że para taneczna jest rodzeństwem, pomaga na parkiecie? Pomaga i szkodzi. Pomaga, dlatego że bardzo dobrze się rozumieją, praktycznie bez słów, a także mają ułatwione treningi. Trenują nawet w domach. Czemu szkodzi? Myślę, że głównie z powodu kłótni, a także rywalizacji między sobą. Jak widzisz siebie za kilkanaście lat? Obecnie studiuję historię. Mam taki fakultet jak muzealnictwo. Jeżeli praktyki byłyby owocne, to może w przyszłości praca w Muzeum Narodowym lub w Zamku Królewskim – na pół etatu (śmiech). Dzisiaj myślę tylko o swojej szkole tańca. Chciałbym żeby była większa i funkcjonowała także w innych miastach. Powoli myślę o zatrudnieniu 2 nowych instruktorów. Ale to przyszłość, która wszystko pokaże. ■ Rozmawiał Marek Arys 19 Życie to światło Kinga Siedlecka, studentka WSR Przekonałam się o tym dopiero po paru latach robienia zdjęć. Szukanie w rzeczywistym świecie czegoś, co jest warte uwiecznienia, nad czym warto się zatrzymać. Wzbudzanie emocji i wrażeń odbiorcy, ukryty przekaz, podświadome działanie – wszystko składa się na fotografię. Światło – bez niego nic by nie mogło powstać… Rok 2006. Będąc w II klasie liceum, nie myślałam, że kiedykolwiek zdołam się poważniej zainteresować dziedziną sztuki taką, jak fotografia. Fakt, iż wcześniej lubiłam historię sztuki, rysunek i wszystko co związa- 20 ne jest ze sztuką, nie wzbudzał we mnie poświęcenia uwagi „siostrze” malarstwa – fotografii. Jak to się zaczęło? Za pieniądze ze zdobytego stypendium postanowiłam kupić porządny aparat fotograficzny, który dał mi możliwość rozwijania nowej pasji, a także pozwoli (być może w przyszłości) na robienie doskonałych zdjęć. I tak z każdym miesiącem do głowy przychodziły mi nowe pomysły, nowe kadry, nowe motywy godne uwiecznienia. Jak na samouka przystało, szukałam po Internecie wszelakich informacji i artykułów dotyczących sfery technicznej robienia zdjęć. Rok 2008. Pasja nadal trwa. Szukam nowych inspiracji. Ze zwykłej zabawy w „pstrykanie” narodziła się wyższa idea pokazania ludziom własnego wnętrza, uczuć. I to właśnie światło jest powodem tego, czy w ogóle wyciągnę aparat. Zimowe dni nie są zbyt wspaniałą porą do robienia zdjęć, aczkolwiek niekiedy zdarzają się piękne wschody i zachody słońca, miękkie światło o ciepłej barwie jest wtedy najlepszym sprzymierzeńcem. Począwszy od fotografii makro, pejzaży, portretów, skończywszy na fotografii martwej natury czy przyro- dniczej – wszędzie szukam ciekawych ujęć. Być może taka różnorodność nie jest dobra, bo jednak fotograf lepiej oddziałuje na odbiorcę poprzez swoje fotografie w jednym temacie, ale ja nie znalazłam jeszcze swojego szczególnie dobrego tematu. Najważniejsze jest to, że istnieje we mnie chęć do rozwijania tej pasji, do działania i kształcenia się w tej dziedzinie. Moje motto: „Jeśli już coś zrobiłeś dobrze, zastanów się co zrobić, żeby było jeszcze lepsze”. Fotografia na dobre zagościła w moim życiu, stała się sposobem na zwalczanie przygnębienia, szukanie piękna, wyrażanie siebie, poznawanie nowych ludzi. Choć nie wiem jakbym była zajęta, czas na fotografię zawsze się znajdzie. Dzięki rozmowom i subiektywnym zdaniom uczestników warsztatów, na które uczęszczam, mogę inaczej spojrzeć na własne fotografie. Mogę posłuchać zdania innych, które jakże cenne jest przy dalszej nauce. Na zakończenie – jeśli coś nie daje ci radości, oznacza to, że robisz to z przymusu i nie wkładasz w to serca. Fotografia daje mi radość. ■ http://cerca.digart.pl/ http://kinga.fotomotywy.pl/ kontakt: [email protected] 21 RE C E N Z J E Spektakl „Biesy” Dostojewskiego Pusta scena. Nad publicznością wybrzmiewa śpiew ukraińskiego chóru Woskresina. Widać pojedyncze twarze podświecane świecami. W powietrzu unosi się zapach kadzidła. Stawrogin Radosława Krzyżowskiego patrzy przed siebie pustym wzrokiem. Za chwilę jego zimny głos przetnie gęste powietrze. Stoickim spokojem opowie o zdarzeniu w małym mieszkaniu, w którym znajdowała się dziesięcioletnia dziewczynka. Opowie o jej ufności, uśmiechu, bezbronności i o tym, co było dalej, a o czym normalnie aż strach myśleć. To wszystko Stawrogin mówi bez pośpiechu – przytacza historię zgwałconej dziewczynki, której niewinność kazała zawisnąć na sznurze. Bies siedzący w bohaterze steruje nim i rozkazuje każde słowo wypowiadać do końca, dokładnie wyakcentować zgłoski, by doszły do milczącej widowni. Oglądając „Biesy” Fiodora Dostojewskiego, na podstawie których Krzysztof Jasiński przygotował w Teatrze STU kilkugodzinne przedstawienie, wróciła mi wiara w ambitny teatr, w poruszanie i realizację trudnych problemów, które mogą wydawać się zupełnie niewspółczesne. Siła teatru wzmaga się, gdy na scenie wystawiane są dzieła genialnego analityka ludzkich dusz. Moc i magia tej niezwykłej sztuki sprawiły, że siedziałam nieruchomo w niewygodnym, krakowskim fotelu, a po ple- cach przechodziły mi ciarki. Działo się tak choćby w scenie, kiedy pojawiał się bies Wierchowieńskiego. Grający go Grzegorz Mielczarek stąpał cicho po scenicznych deskach z przyklejonym uśmiechem na ustach, który pozorował jedynie dobre wychowanie. Spektakl Jasińskiego to nie tylko monologi, ale również atrakcyjna warstwa obyczajowa, w której rozgrywają się prawdziwe dramaty. To znakomita Anna Tomaszewska jako Barbara Stawrogin. To świetna Beata Rybotycka jako Maria Lebiadkin – oszalała z miłości kobieta, którą biesy zniszczyły psychicznie i fizycznie. Nie można oprzeć się urodzie scen miłosnych między piękną Lizawiatą (Anna Cieślak), a Stawroginem, który w ich trakcie walczy ze swoimi biesami. Obrazy ze spektaklu ciągle są żywe w mojej pamięci, a czar cerkiewnej muzyki nadaj rozbrzmiewa i przypomina niezwykłą podróż w głąb siebie. Dawno nikt nie opowiedział w sposób tak jasny i klarowny o rzeczach najistotniejszych, z którymi każdy musi się zmierzyć, bo biesy otaczają nas na każdym kroku. Przedstawienie Jasińskiego pomaga nam to sobie uświadomić. ■ Monika Poryszewska Quentin Tarantino „Grindhouse: Death Proof” Trzy piękne, seksowne dziewczyny i tajemniczy kaskader, który okazuje się mordercą. Fabuła nie skomplikowana, ale cały film bardzo oryginalny, jak zresztą wszystkie dzieła Quentina Tarantino. Mowa o thrillerze „Grindhouse: Death Proof”. W pierwszych scenach filmu wszystko jest nieco rozlazłe, czasem coś się zacina, albo obraz staje się na moment czarno-biały, co sprawia wrażenie, jakby leciał ze starej, poprzecieranej taśmy. Akcja jest nudna, opiera się głównie na trzech długonogich kobietach, które przyciągają uwagę 22 wszystkich panów w barze, szczególnie psychopaty Mike’a. Panie te zostają rozjechane specjalnie przerobionym do akcji kaskaderskich samochodem i rozlatują się na kawałki, a kierowca tego śmiercionośnego auta po niewielkich obrażeniach rusza dalej na polowanie. Pojawiają się kolejne urodziwe dziewczyny i tu film zaczyna się robić bardziej dynamiczny i kolorowy. Morderca nie wie, że te wybranki są sprytniejsze, a jedna z nich również jest kaskaderką. Próbuje je przestraszyć, ale wszystko obraca się przeciwko niemu i po F E L I E T ON Życie w czasach kryzysu Nadeszły ciężkie czasy dla światowej gospodarki i jednocześnie dla wszystkich mieszkańców naszej planety. Czym to jest spowodowane? Przede wszystkim jest to uwarunkowane naturalnymi wahaniami koniunkturalnymi. Zawsze po hossie nadchodzi bessa. Ale ludzie przyzwyczajeni do luksusów chcieli tą hossę utrzymać za wszelką cenę jak najdłużej i nie pozwalali na nadejście czasu nieco gorszego dla gospodarki. Właśnie – ludzie, a przede wszystkim Amerykanie żyjący na wyrost czy też na kredyt i chciwi bankowcy chcący jak najwięcej zarobić, zrobić jak największy interes. No to zrobili – interes życia! Dając pieniądze wszystkim i na wszystko, nie sprawdzając przy tym czy te pieniądze zostaną zwrócone. W efekcie wielkie kredyty hipoteczne dostawali nawet bezrobotni. To doprowadziło do tego, że każdy mógł kupić sobie dom, ceny nieruchomości zaczęły rosnąć sztucznie napędzanym popytem. Z czasem okazywało się, że kredyty nie są spłacane i banki zaczęły te domy zabierać, ale nie przewidziały tego, że im więcej nieruchomości jest na sprzedanie, tym bardziej ich ceny spadają i nie są już warte przyznanego na nie wcześniej kredytu. I bańka pękła! Banki zaczęły upadać, giełdy szaleć a ludzie panikować. Cały system finansowy zaczął się walić najpierw w Ameryce, ale wiadomo że jak Stany Zjednoczone mają katar to cały świat dostaje grypy, tak więc zaraza szybko przeniosła się do innych kontynentów. Okazało się, że niewidzialna ręka rynku jest zbyt powolna, że bez interwencji państw wszystko się zawali. Ludzka mentalność przeszła ewolucję i z kredytomanii, rosnącego poczucia bogactwa i ogromnej konsumpcji znowu przechodzą na oszczędzanie. To również nie jest dobre, bo zmniejszona konsumpcja tym bardziej doprowadzi do upadku gospodarek. Firmy będą produkować, nikt nie będzie kupował wyprodukowanych towarów, więc firmy będą upadać, ludzie tracić pracę, a banki znowu będą kombinować żeby jakoś nakręcić sobie zyski. chwili to on ucieka, przeI tak przechodzimy ze skrajności w skrajność... ■ rażony i zapła- kany. Edyta Wittich Film kończy się świetnie, do tego ścieżka dźwiękowa jest genialna. To zadziwiające, co Tarantino potrafi uczynić nawet z takiego filmu klasy B. Jestem pod wrażeniem oryginalności i wykonania. Przy tej prostej fabule film jest inteligentny i można go interpretować na wiele sposobów. ■ Edyta Wittich 23