Misyjne refleksje siostry Joanny Ćwikowskiej z Boliwii

Transkrypt

Misyjne refleksje siostry Joanny Ćwikowskiej z Boliwii
Misyjne refleksje siostry Joanny Ćwikowskiej z Boliwii
„Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych,
aby z Boga była owa przeogromna moc a nie z nas...” (2 Kor)
Kochani Parafianie, dzielenie się doświadczeniem misyjnym jest jak dzielenie się
owym skarbem, który w sercu noszę, dzielenie się samym Chrystusem. Trzy lata życia wśród
naszych boliwijskich braci stały się pięknym doświadczeniem tego, jak dobrze trwać w
Kościele, który jest jeden i który jest tak różnorodny, pozwalający na włączenie bogactwa
kulturowego każdego narodu w przeżywanie tajemnic naszej wiary.
W Boliwii pracuje obecnie 14 sióstr Służebnic Ducha Świętego z ośmiu narodowości
świata (Meksyk, Ekwador, Boliwia, Brazylia, Argentyna, Indie, Indonezja i Polska).
Mieszkamy w małych wspólnotach pracując zwykle na wsi lub na peryferiach dużych miast
starając się życiem i słowem głosić Dobrą Nowinę o Bogu, który jest bliski każdemu
człowiekowi.
To, co szczególnie dotyka moje serce, gdy myślę o Boliwijczykach to, że ci ludzie
mogą żyć w skromnych warunkach, a jednak zachowują radość i pogodę ducha. Ludzie na
wsi mieszkają w małych domkach, zbudowanych z adobe (cegieł robionych z błota
zmieszanego z tzw. pacha, czyli grubą trawą tam rosnącą i wysuszanych na słońcu) i nieraz
jedynym umeblowaniem takiego domu jest łóżko, stół, krzesło i stos ubrań. Żyją z uprawy
roli (a ziemia na Altiplano jest bardzo twarda i sucha, trudna do uprawiania) i hodowli owiec.
To, co mocno uderza, to ich gościnność. Gdy przyjeżdżamy na wioskę, ludzie gromadzą się
na wspólną modlitwę; jeśli jest z nami ksiądz, odprawia on mszę świętą. A po każdej
celebracji jest czas na posiłek (tzw. apthapi) i wtedy okazuje się dobroć naszych ludzi. Każdy
chce się podzielić tym, co ma. To nieważne, że to będzie trochę ziemniaków, czy chuño,
trochę białego słonego sera, albo może kawałek charke (suszonego mięsa lamy), czy ispis
(małych smażonych rybek), najważniejsze, żeby nikt nie wyszedł głodny. Tam też Jezus
rozmnaża jedzenie i sprawia, że zostaje jeszcze wiele ułomków, które się zbiera, żeby nic się
nie zmarnowało.
Na peryferiach Cochabamba, gdzie obecnie mieszkam, warunki życia nie są
łatwiejsze, ale ludzie są jeszcze bardziej otwarci i pełni życia. To migranci, którzy przybyli do
miasta w poszukiwaniu pracy. Tę znaleźli, ale za cenę wielu wyrzeczeń (musieli zostawić
swoje tradycje, by zacząć odnajdywać się w mieszanej kulturze miejskiej). Siostry, które
zaczęły pracę na tej placówce, widziały, ze pierwszą potrzebą było zajęcie się dziećmi, często
zostawionymi samym sobie, kiedy ich rodzice przebywali w pracy. Stworzyły wiec dla nich
świetlicę, do której obecnie przychodzi około 130 dzieci. Pomagamy ich w ich pracach
szkolnych, jako że w swoich domach takiej pomocy zwykle nie uzyskają – ich rodzice mówią
w quechua lub aymara, a nie po hiszpańsku, i często sami ukończyli jedną lub dwie klasy w
szkole – później dajemy im czas na zabawę, jakiś posiłek, w którego przygotowaniu
pomagają nam miejscowe kobiety. Jednak wierzymy, że to nie lepsze stopnie w szkole są
miernikiem naszej pracy, lecz to, że dziecko poczuje się zauważone, zobaczy, że ktoś się o nie
troszczy. Pracujemy też z grupą kobiet ucząc je gotowania, szycia, medycyny naturalnej,
prowadząc warsztaty na temat planowania rodziny, dbając o dobry rozwój ich najmłodszych
pociech, etc., jako że kobieta w Boliwii nie ma wielu praw i często jest spychana na margines.
Mamy też centrum medycyny naturalnej, która w Boliwii jest bardzo ceniona. Ludzie wiedzą,
że mogą przyjść do nas o każdej porze dnia i nocy, jeśli istnieje taka potrzeba. Z powodu
braku wody ludzie dorośli, a jeszcze częściej dzieci, chorują; nieraz matki przyprowadzają
swoje dzieci już bardzo wycieńczone tłumacząc, że myślały, że choroba sama ustąpi. Troską
w naszej dzielnicy jest brak wody pitnej. Jest ona dowożona w cysternach każdego dnia.
Można ją kupić i przechować w beczkach lub zbiornikach, które zwykle każdy ma przy
swoim domu. Z racji tego jednak, że woda jest droga, uczymy się ją bardziej cenić i
szanować.
Boliwijczycy mają podobną do nas, Polaków, pobożność maryjną, tyle, że ją wyrażają
tańcem (a tańce mają bardzo piękne i bogate). Organizują wielkie pochody tańcząc na cześć
Maryi. Idą do sanktuarium Jej poświęconego, dziękują za Jej opiekę i ślubują tańczyć dla niej
każdego roku.
Kochani Parafianie, Przyjaciele misji, ja także powierzam każdą i każdego z Was
opiece Maryi, Matki Kościoła prosząc, by wypraszała Wam wiele łask i prawdziwą radość
życia. Niech wasze serca promienieją radością i wdzięcznością za tyle dobrodziejstw, które
Bóg na nas zsyła. Dziękuję Wam za wasze modlitwy i ofiary, dzięki którym dzieło misyjne
Kościoła może się rozwijać. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy misjonarzami, niezależnie od
tego, na jakiej szerokości geograficznej żyjemy; możemy nieść nasz skarb – czyli Chrystusa każdemu człowiekowi. Dziś najważniejsze jest nasze świadectwo życia, bo, jak mówią,
czasem jedyną Biblią, jaką przeczytają niektórzy, może się okazać Twoje życie.
Tekst homilii głoszonej przez s. Joannę na niedzielnych mszach św. w dniu 29.07.2012. oraz
zdjęcia z pracy misyjnej.