Czy szkoła potrafiwychować GENIUSZA?

Transkrypt

Czy szkoła potrafiwychować GENIUSZA?
ISSN 2391-6133
www.wogole.net
Czy szkoła
potrafi wychować
geniusza?
Z innej strony:
wywiad z SA
Wardęgą
Dookoła świata:
Skandynawioholik
w norwegii
Dla maturzysty:
stres
październik 2014 (2)
Słowo
OD REDAKCJI:
Zadanie domowe
ponadprogramowe
K
onferencje, zjazdy, targi, spotkania,
wszelkie imprezy naukowe czy kulturalne. W Warszawie dzieje się bardzo
dużo, ale czy rzeczywiście korzystamy z
możliwości, jakie daje nam nasza stolica?
Równie łatwo dostępne są książki, inne niż
szkolne podręczniki, filmy – niekoniecznie
hollywoodzkie hity, olimpiady przedmiotowe
czy rozmaite publikacje.
Dostępne męskie i damskie
rozmiary, wiele wzorów.
Często nie zdajemy sobie sprawy z wartości tych wszystkich eventów
i materiałów. Wiele z nich może poszerzyć nasze zainteresowania i
pomóc obrać satysfakcjonującą drogę przyszłej edukacji. Z doświadczenia wiem, że nawet jeśli mamy pomysł na nasze życie zawodowe,
to nie zawsze droga do jego osiągnięcia jest oczywista. Rozmowa z
osobami o dużo większym doświadczeniu może być bardzo inspirująca
i nierzadko jest w stanie diametralnie zmienić naszą optykę patrzenia
na własną przyszłość.
Dobrze jest, jeśli już od początku liceum uczestniczymy we wszelkich
wydarzeniach, na których można poznać tajniki przyszłego zawodu,
ludzi pracujących w interesującej nas branży, czy po prostu upewnić
się, co do trafności naszego wyboru. To samo tyczy się innych wymienionych źródeł wiedzy. Oczywiście do etapu pracy zawodowej mamy
jeszcze dużo czasu, jednak im wcześniej zaczniemy robić coś ponad
program, tym lepiej.
Aktywności te przyniosą nie tylko wiedzę i znajomości, ale przede
wszystkim dadzą Wam motywacje do realizowania wyznaczonych celów.
Róbcie coś ponad to, czego wymaga się od Was w szkole. Wszystkie
takie działania w przyszłości zaprocentują, a Wam już teraz dadzą
satysfakcję i chęć do działania. Choć może to zabrzmieć trywialnie,
warto wykorzystać wszechobecny Internet i poszukać kreatywnej
alternatywy spędzenia weekendu czy jesiennego popołudnia.
Wydawca:
Korespondencja:
[email protected]
Redaktor
naczelna:
Paulina Sidor
[email protected]
Zastępca redaktor naczelnej:
Michał Borek
[email protected]
Piotr Jończyk
[email protected]
Autorzy
artykułów:
Skład i grafika:
Druk:
Reklama:
Dystrybucja:
Paulina Sidor, redaktor naczelna
Prenumerata:
zajrzyj na www.wogole.net
www.facebook.com/gazetawgl
WGL sp. z o.o.
Pachnąca 32/3
02-790, Warszawa
Magdalena Batko
Mateusz Brzozowski
Joanna Kucharska
Karolina Lichuta
Dominik Łuszczek
Katarzyna Molak
Ksenia Nowicka
Tymoteusz Ogłaza
Dominik Owczarek
Jaromir Pawlik
Łukasz Paziewski
Emilia Przygodzka
Agata Serwińska
Paweł Stępniak
Maria Stusio
Stanisław Szczerbik
Aneta Dworzyńska
www.behance.net/anetadw
Invest Druk
www.investdruk.pl
[email protected]
Szkoły ponadgimnazjalne,
kawiarnie, domy kultury,
biblioteki oraz inne miejsca
w Warszawie. Wersja
elektroniczna dostępna
również na www.wogole.net.
Każda szkoła
ponadgimnazjalna może
otrzymywać darmową
prenumeratę miesięcznika.
Zgłoszenia przyjmujemy
pod adresem
[email protected].
Wszystkie materiały chronione są prawem
autorskim. Przedruk lub rozpowszechnianie
w jakiejkolwiek formie i jakimkolwiek języku
bez pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
3 | wogole.net
Spis treści
październik
10/2014
a w kazdy wtorek listopada..
Z innej strony:
6-9
Czy szkoła potrafi
10-11
12-13
14-17
6
John Legend
na Torwarze
20-23
Premiera filmu
„Mój kuzyn Zoran”
Skandynawioholik
w Norwegii
- Karolina Lichuta
Jestem głodna
- Agata Serwińska
Dla maturzysty:
26-27 Stres - Katarzyna Molak
28-29 Maturalny kocioł
- Piotr Jończyk
Kalejdoskop:
30-31 Rezurekcja Hłaski
32-35
36-39
20
- Magdalena Batko
Uwaga, jedzie żarcie,
czyli fenomen jedzenia
na kółkach - Dominik Łuszczek
Krótka historia pleografu
czyli o ścieżkach polskiego kina
- Maria Stusio
W biegu:
40-41 Ringowe wojny
42-43
polsko - polskie
- Jaromir Pawlik
Śląska legenda
„Wojskowych”
- Dominik Owczarek
Rynek myśli:
Nadużywanie
44
26
4 | wogole.net
24
Dookoła świata:
Nomadzki sen - Joanna Kucharska
18-19
24-25
14
wychować geniusza?
- Paweł Stępniak
Czas na zmiany - Ksenia Nowicka
Krew! Tanio! - Tymoteusz Ogłaza
Na Ty z królem polskiego
Internetu: Wywiad z SA
Wardęgą - Mateusz Brzozowski
Opary Absurdu
W starym kinie
absurdu
46-47
48-49
50
nadużywanych
- Łukasz Paziewski
Herszt - Stanisław Szczerbik
Nagość wstydliwa
- Emilia Przygodzka
KąCIK POETYCKI
- Stanisław Szczerbik
Bulbamovie IV
Warszawski Festiwal
Kina Białoruskiego
(Kino Muranów)
30
Premiera spektaklu
„Złota Różdżka”
w Teatrze Syrena
05
Światowy dzień
postaci z bajek
11
Święto
Niepodległości
17
Premiera płyty
One Direction
„Four”
25
26
„Iwona, księżniczka
Burgunda” - premiera w Teatrze
Narodowym
Wieczór kabaretowy
Emiliana Kamińskiego w Teatrze
Kamienica
Bulbamovie IV Warszawski Festiwal
Kina Białoruskiego
Bulbamovie IV
Warszawski Festiwal
Kina Białoruskiego
31
01
21
Wieczór miłośników
poezji Ośrodek
Kultury Ochota
godz. 19:30
Kalendarz
10-11/2014
23
22
27
Wykład: „Pierwsze
kroki dawnych kobiet
wolnomularek na
ziemiach polskich”
w Muzeum Narodowym
Areopag y
Sportowździernika
a
jsce: 29 p
Cz as i mie
u
sk syjne
forum dy
aw a
. Stanisł
L XIV LO im
icz a
Witkiew
Ignacego
Opeth w Progresja
Music Zone
04
02
03
Koncert
One Republic Torwar
Koncert Lisy
Stansfield, Torwar
Premiera filmu
„Duży zeszyt”
Walka Szpilka
Adamek „Chwila
Prawdy”
Zamknięcie festiwalu
WARSZAWA W BUDOWIE 6: Miasto
artystów
Koncert Chóru
Aleksandrowa
Torwar
12
13
14
15
16
Premiera książki
„Księgarnia spełnionych marzeń”
Katarina Bivald
Premiera książki
„Przebudzenie”
Stephen King
Premiera filmu
„Klub Jimmy’ego”
06
07
08
09
Koncert Dżem
Filharmonia
Narodowa
10
Temat numeru
Czy szkoła
potrafi
wychować
geniusza?
6 | wogole.net
Paweł Stępniak: Od jakiego wieku uczniowie uczestniczą w programie „Zdolne dzieci w szkole”, prowadzonym przez Mensa Polska? Jaki to jest poziom
nauczania?
80% zdolności ludzi kształtuje się
do 12 roku życia.
W
tym roku szkolnym spędzimy w ławce około 1260 godzin (oczywiście ten przywilej
nie dotyczy klas maturalnych). Nie bez
powodu nasza edukacja zaczyna się tak wcześnie
i zajmuje tak dużą część naszego życia. Szkoła
jest instytucją, która nie tylko ma nauczyć nas
zasad etycznych czy wtłoczyć wiedzę do naszych
głów. To miejsce - wraz z nauczycielami - ma
rozwijać cechy naszego charakteru, motywować
nas do pracy i kształtować nasze umiejętności.
Czy jest to idea, która przyświeca wszystkim
pedagogom? Przeprowadziłem sondę w mojej
szkole, zadając rówieśnikom pytanie: „Czy szkoła
rozwija naszą kreatywność?”. Co czwarty uczeń
(26%) odpowiedział „tak”, co, szczerze mówiąc,
było wynikiem lepszym, niż się spodziewałem. Od
jakiegoś czasu możemy przecież zaobserwować, że
aktualny system edukacyjny jest stale krytykowany
przez rodziców, polityków, a także przez samych
uczniów. Wyniki ankiety można interpretować
różnie. Część uczniów co prawda czuje wsparcie ze
strony szkoły, ale zdecydowanie nie jest to pomoc,
która byłaby satysfakcjonująca. Czy kreatywność,
razem z innymi cechami i umiejętnościami nie
powinna być ważniejsza od wiedzy książkowej?
Czy wina za ten stan w całości leży po stronie
szkoły? Postanowiłem zasięgnąć opinii eksperta
i porozmawiać z p. Aliną Rybałtowską – członkinią
Mensy Polska i koordynatorką ogólnopolskiego
programu „Zdolne dzieci w szkole”. Dowiedziałem
się, w jakiej sytuacji postawieni są wybitnie inteligentni uczniowie, którzy przecież w przyszłości
będą stanowić intelektualną elitę naszego narodu.
P. Alina Rybałtowska: Program „Zdolne dzieci w szkole” obejmuje trzy działania. Pierwszym, najbardziej
rozwijanym, jest „Akademia Mensy”. Są to zajęcia
dla dzieci w piątej klasie szkoły podstawowej. Ten
wiek został wybrany ze względu na to, że 80% zdolności ludzi kształtuje się do 12. roku życia, w związku
z czym chcieliśmy „wstrzelić się” w ten najbardziej
podatny okres. „Akademia Mensy” to cykl ponad 10
zajęć z różnych dziedzin, nie tylko nauki, ale także
rozwoju osobistego. Mają one na celu przede wszystkim poszerzanie horyzontów i rozwijanie intelektu.
W przeciwieństwie do innych programów dla zdolnych
uczniów w Polsce, nasze działania skupiają się głównie
na inteligencji, a nie na rozwijaniu konkretnych zainteresowań czy wspieraniu uczniów, którzy się dobrze
uczą. Drugim działaniem jest wsparcie nauczycieli.
Wyszliśmy z założenia, że są już oni wystarczająco
obciążeni obowiązkami szkolnymi i nie mają czasu
na tworzenie indywidualnych programów nauczania.
W związku z tym skupiliśmy się na dostarczeniu prostych i efektywnych - oraz efektownych – rozwiązań
(broszura informacyjna znajduje się na stronie mensa.
org.pl), które może stosować na lekcji każdy nauczyciel, bez względu na przedmiot czy poziom nauczania.
Wymagają one nie tyle pieniędzy czy czasu, ile dobrej
woli ze strony nauczyciela. Trzecim działaniem jest
prowadzenie strony internetowej, która w przyszłości
ma zostać centrum wiedzy o inteligencji i zdolnych
dzieciach. Są tam artykuły i książki o uzdolnionej
młodzieży oraz instytucje, które zajmują się dofinan-
W roku szkolnym spędzamy
średnio 1260 godzin w szkole.
7 | wogole.net
Temat numeru
Głównym przekazem jest to, aby
przede wszystkim nie przeszkadzać
uczniom inteligentnym.
sowywaniem i wspieraniem różnych zdolności na
poziomach regionalnym i ogólnopolskim.
P.S.: W jaki sposób szkoła może pomagać uczniowi
w rozwijaniu swojej inteligencji czy talentu?
P.S.: Wspominała Pani o konkretnych cechach i wieku. Czy w takim razie jest taki stopień rozwoju,
w którym można określić, czy dziecko zostanie
w przyszłości „geniuszem”, tak aby odpowiednio
poprowadzić jego tok nauczania?
A.R.: Głównym zadaniem szkoły nie powinno być
pomaganie, tylko (i to przede wszystkim) nieprzeszkadzanie. Każda osoba z wrodzonymi zdolnościami
(niekoniecznie wysokim poziomem inteligencji) ma tak
silną potrzebę rozwoju, że musi podjąć ku temu jakieś
kroki. To przeszkadzanie jest głównym problemem
szkoły, a wynika ono nie ze złej woli, a raczej z nieświadomości nauczycieli. Niestandardowe zachowania
dziecka, które realizuje coś ponad program nauczania
albo zadaje dużo (czasem niewygodnych) pytań, są
odbierane jako nieposłuszeństwo, podważanie autorytetu oraz zaburzanie biegu lekcji. Nauczyciele błędnie
uważają, że niepedagogiczne byłoby, gdyby jakiś uczeń
był traktowany inaczej niż pozostali. Ale prawda jest
taka, że jesteśmy różni i niwelowanie tych różnic
jest krzywdzeniem. Zdolności są wrodzone i próba
zrównania ich do jednego poziomu jest niemożliwa.
Zatem postulujemy (m.in. w produkowanych przez
nas materiałach), aby wymagania względem uczniów
uzdolnionych były adekwatne do ich możliwości oraz
nie powstrzymywały ich twórczego potencjału.
A.R.: To, czy dziecko będzie wybitnie inteligentne,
można określić już w wieku niemowlęcym. W badaniach stwierdzono, że dzieci, które mają wyższy
iloraz inteligencji, wykazywały większą ciekawość
i aktywność poznawczą jako niemowlęta.
Dużo szybciej nudziły się także zabawkami, co wynika
z faktu, że wybitnie inteligentni ludzie uczą się dużo
szybciej, a dziecko poprzez zabawę głównie uczy się
i poznaje świat. Mówi się o wczesnym mówieniu czy
czytaniu i to faktycznie często występuje, natomiast
nie jest uniwersalnym wyznacznikiem.
P.S.: Wcześniej wspominała Pani, że program Mensy
obejmuje także dzieci, które niekoniecznie osiągają
bardzo dobre wyniki w nauce, ale w jakiś sposób
wyróżniają się konkretnymi cechami. Czy to nie
jest tak, że inteligencja bezpośrednio przekłada się
na wyniki w nauce?
A.R.: Osoby inteligentne uczą się lepiej, jeżeli chodzi
o proces poznawczy i jest to niezależne od ich woli.
Tak po prostu funkcjonuje ich mózg. Natomiast nauka
w szkole wymaga nabycia konkretnej wiedzy. Dzieci
inteligentne, które nie mają dobrych ocen, uchodzą
w szkole za niegrzeczne, gdyż nie poświęcają czasu
na naukę z danej dziedziny, nie wykonują swoich
obowiązków i potrafią zachowywać się niepoprawnie.
Na ten fakt wpływa wiele czynników, niezwiązanych
z inteligencją.
8 | wogole.net
W powszechnym rozumieniu kreatywność
jest łączona z aktywnością artystyczną.
P.S.: Czy nie wydaje się Pani, że takie usilne równanie wszystkich uczniów nie jest swego rodzaju
„reliktem przeszłości”, że aktualne metody nauczania powinny skupić się raczej na indywidualizmie?
A.R.: To taka popularna opinia, chociaż po części jest
to prawda. Z drugiej strony „reliktem przeszłości”
jest sama szkoła publiczna. Sytuacja polegająca na
umieszczaniu w klasie 30 unikalnych osobowości,
przypisanych tam tylko ze względu na adres zamieszkania, doprowadza do różnorodności, której ciężar jest
zrzucany na nauczyciela. Nie dziwi fakt, że nie jest on
w stanie opanować tego wszystkiego. Wielu nauczycieli
nie radzi sobie w ogóle z klasą, nie wspominając już
o radzeniu sobie z każdym indywidualnie.
P.S.: Po której stronie – Pani zdaniem – powinien
leżeć obowiązek wyjścia z inicjatywą dodatkowych
zadań czy indywidualnego toku nauczania? Po stronie nauczyciela czy raczej po stronie ucznia?
A.R.: Osoba sama musi dążyć do własnego rozwoju.
Gdy straci motywację, próby rozwijania uzdolnień będą
nieskuteczne. Natomiast po stronie szkoły powinna
leżeć kwestia rzetelnego informowania o możliwościach rozwoju. Wielu członków Mensy uważa, że dla
zdolnych dzieci nic się nie robi, ponieważ przeszły one
przez szkołę kompletnie niezauważone. Jeżeli szkoła nie
poinformuje o istniejących możliwościach (programach,
fundacjach, stypendiach, uniwersytetach dziecięcych,
itp.), to rodzice czy uczeń mogą po prostu do nich nie
dotrzeć. Ustawa o szkolnictwie przedszkolnym (obejmuje przedszkola i szkoły podstawowe – przyp. red.)
przewiduje kilka rozwiązań dla uzdolnionych uczniów,
są to: konkursy i olimpiady, indywidualny tok nauczania
i indywidualny program nauczania. Z tych rozwiązań
korzysta bardzo mało osób, głównie dlatego, że nie ma
o tym żadnej informacji.
P.S.: Czy wprowadziłaby Pani jakieś zmiany bądź
usprawnienia w polskim systemie edukacyjnym?
A.R.: W raporcie NIK z 2007 roku nt. wspierania
uzdolnionych uczniów bardzo słusznie zwrócono uwagę
na brak systemowych rozwiązań. Jeśli inteligentny
uczeń miałby korzystać z indywidualnego programu
nauczania, to ten program musi napisać nauczyciel
w wolnym czasie i oczywiście za darmo, co jest dla
niego kolejnym obciążeniem. Brakuje gotowych programów czy scenariuszy lekcji, z których szkoła mogłaby
korzystać, gdyby zidentyfikowała zdolnego ucznia.
Niestety jednak, uczniów wybitnie inteligentnych jest
mało i są pomijani – tworzenie rozwiązań dla garstki
dzieci jest nieefektywne kosztowo. Innym problemem
jest fakt, że uczniowie inteligentni często przerastają
intelektualnie swoich nauczycieli. Rodzi to oczywisty
konflikt, ponieważ z jednej strony uczeń bystry pod
pewnymi względami ma lepsze kompetencje od nauczyciela w zdobywaniu i przetwarzaniu wiedzy, z drugiej
zaś nauczyciel jest dorosłą, doświadczoną osobą (czego
przewaga intelektualna nie nadrobi) i nie życzy sobie,
żeby dziecko sterowało biegiem lekcji tylko dlatego,
że jest uzdolnione.
Ważna jest współpraca obu stron. Nauczyciel powinien
mieć świadomość, że dociekliwość uczniów i ich wytykanie błędów nie jest złośliwością czy niegrzecznością,
tylko poznawczą aktywnością danego ucznia, a uczeń
powinien respektować autorytet nauczyciela.
P.S.: Od początku mówimy o inteligencji, zdolnościach poznawczych, o spostrzegawczości. W jaki
sposób inteligencja bezpośrednio przekłada się na
kreatywność, która jest zupełnie odmienną cechą?
A.R.: Zależy, jak definiujemy kreatywność. Klasyczna
definicja mówi, że jest to wymyślanie czegoś nowego,
oryginalnego. Natomiast w powszechnym rozumieniu
kreatywność jest łączona z twórczością artystyczną. Odwołując się do podstawowego rozumienia kreatywności
(jako zdolności do tworzenia nowych idei, wymyślania
nowych rzeczy), oczywiście jest to domena osób wybitnie inteligentnych. W opozycji znajduje się aktywność
twórcza (artyści są rzadkością wśród osób wybitnie
inteligentnych). Prawdziwie kreatywne osoby, które
wymyślają coś absolutnie nowego, to jeszcze mniejszy
procent osób inteligentnych. W przeważającej mierze
osoby uzdolnione nie wymyślają niczego nowego, ale
umiejętnie korzystają z wiedzy, którą posiadają i są
w stanie połączyć to wszystko w efektywne rozwiązania trudnych problemów. To jest właśnie domena ludzi
wybitnie zdolnych.
P.S.: Dziękuję Pani bardzo za rozmowę.
Paweł Stępniak, XL LO im. Stefana Żeromskiego
9 | wogole.net
Z innej strony
fot. Ksenia Norwicka
Parlament
Rzeczpospolitej
Polskiej:
„Wszelka władza
społeczności
ludzkiej początek
swój bierze
z woli narodu.”
Czas
na zmiany
26 sierpnia oficjalnie ogłoszono, że premier
Donald Tusk obejmie stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej w następnej
kadencji. Jest to z pewnością ogromne osobiste wyróżnienie dla premiera. Jednak
nie tylko – także dla każdego z nas, Polaków, gdyż jest to najlepszy dowód uznania Unii dla postępu, jaki osiągnęła Polska
w okresie ostatniego ćwierćwiecza. Dlaczego
więc nie możemy docenić tego, co mamy?
Czy nadszedł właśnie czas na zmiany?
10 | wogole.net
NASTROJE SPOŁECZNE
„Czy w Polsce jest aż tak źle? Czy to we mnie siedzą
marzenia ściętej głowy o zmianach?” – pyta się pod
koniec swego listu do redakcji serwisu FOCH! jedna
z czytelniczek, nastolatka. Tendencję do stawiania
krzyżyka na Polsce jako miejscu, gdzie można dobrze
żyć, zauważyła zarówno wśród swoich znajomych,
w internecie, jak i w całym swoim otoczeniu. Nie
rozumie przyjaciół, którzy z góry zakładają, że po
studiach z Polski wyjadą i będą wieść luksusowe życie
na Zachodzie, bo w naszym kraju nie ma perspektyw
ani pracy. Takiego myślenia młodzi ludzie nie wynieśli
znikąd – musi być to trend promowany przez dorosłą
część społeczeństwa. Czy więc krajowa sytuacja jest
aż tak alarmująca?
Niezadowolenie i nieufność Polaków wobec instytucji
państwowych wyrażają wyniki sondażu opublikowanego 3 września tego roku przez Generalny Urząd
Statystyczny. Wynika z niego, że nasi rodacy sceptycznie odnoszą się do policji, sądownictwa, a nawet
systemu politycznego jako całości – jedynie 13 procent
ankietowanych stwierdziło, że pokłada ufność w jego
prawidłowe funkcjonowanie. Jeśli skonfrontujemy te
wyniki z faktem, iż ogólne zadowolenie z życia zadeklarowało 71% badanych, z wykonywanego zajęcia
73%, a aż 81% z relacji rodzinnych, przekonamy się,
że Polacy ukontentowani są ze swojego życia osobistego, nie cenią natomiast państwa i jego instytucji.
Niepokojące są również wyniki wrześniowego badania
przeprowadzonego przez Centrum Badania Opinii
Społecznej, według którego 62% respondentów ocenia,
że sytuacja w kraju zmierza w złym kierunku, ponad
połowa (51%) jest krytyczna w stosunku do polskiej
polityki, a dwoje na pięcioro Polaków negatywnie
ocenia kondycję rodzimej gospodarki. W sierpniowym
sondażu TNS obraz rynku polskiego przedstawia się
jeszcze gorzej – ponad połowa (57%) z nas wierzy, że
znajdujemy się w kryzysie, a 68% jest zdania, że znalezienie pracy jest bardzo trudne, bądź wręcz niemożliwe.
Smutno jest patrzeć, jak obywatele sami wystawiają tak
złe świadectwo własnemu krajowi. Najgorsze jest właśnie to, że niezadowolenie z państwa można zauważyć
już nie tylko wśród ludzi dorosłych, mających trudności
ze znalezieniem pracy czy spłaceniem kredytu. Zwyczaju narzekania i patrzenia na polską rzeczywistość
w czarnych barwach nabrali również ludzie młodzi,
których życie nie zdążyło jeszcze doświadczyć – głównie za sprawą internetu oraz powszechnego w nim
defetyzmu i krytyki wobec kraju, rządu i obywateli.
Duża część z nich stosuje środki prewencyjne – świeżo
po maturze czy studiach udają się na emigrację. Sytuacja
na rynku pracy w dzisiejszych czasach rzeczywiście
jest złożona i zmienia się dynamicznie, jednak trzon
problemu stanowi co innego – jeśli wszyscy młodzi
wyjadą, zbudują swoje życie w Anglii, Niemczech czy
Francji, to czy Polska kiedykolwiek będzie mieć szansę
na poprawę obecnego stanu rzeczy? Aby coś powstało,
należy zacząć owo coś budować, choćby od podstaw –
jednakże nie ma takiej woli w społeczeństwie. Trudno
się dziwić, że każdy preferuje zadbać o swój dobrobyt
już dzisiaj, nie czekając, aż w kraju zajdą potrzebne
zmiany. A może należałoby rzec: nawet nie próbując
w tych zmianach pomóc?
DRUGA STRONA MEDALU
Tymczasem, zagraniczne media chwalą naszą sytuację
gospodarczą. Brytyjski “The Guardian” podkreśla,
że Polska jest jedynym krajem Unii Europejskiej niedotkniętym przez recesję wywołaną kryzysem oraz
że, mimo trudnych dla Europy czasów, utrzymaliśmy
naszą strategię rozwoju i cele ekonomiczne. Z kolei
w czerwcu dwa europejskie czasopisma – niemiecki
Suddeutsche Zeitung i mołdawski Ekonomiczeskoje
Obozrienije równocześnie wydały artykuły na temat
Polski, twierdząc, że znajdujemy się w jednym z najkorzystniejszych okresów w całej naszej wielowiekowej
historii. Angielski “The Economist” zwraca natomiast
uwagę na fakt, iż tym razem dobra passa Polski nie
musi szybko się zakończyć. Powołując się na ocenę
polskiego pracownika Banku Światowego, Marcina
Piątkowskiego, zaznacza, że wszelkie prognozy wskazują, iż będziemy wyprzedzać w rozwoju kraje Europy
Zachodniej przynajmniej do 2030 roku, przy czym nasz
PKB per capita ma wzrastać średnio o 2,6% w skali
rocznej. Gdzie więc leży prawda? Dlaczego opinie
ekspertów mówią jedno, a społeczeństwo drugie? Czy
może na tym właśnie polega różnica pomiędzy teorią
a praktyką?
Myśląc o aktualnej sytuacji ekonomiczno-społecznej
Polski i porównując ją do krajów zachodnich, wielu
ludzi nie bierze poprawki na to, z jakiego poziomu
startowaliśmy zaledwie 25 lat temu. Od zdewastowanej, pogrążonej w chaosie gospodarki i hiperinflacji
doszliśmy do punktu, w którym wychodzimy z 20-procentowym wzrostem gospodarczym z kryzysu, który
mocno dał się we znaki tylu innym krajom Unii Europejskiej. Od komunizmu i partyjniactwa, do demokracji.
Oczywiste jest, że nie wszystko da się naprawić w tak
krótkim czasie – stąd nasza scena polityczna może nie
dorównywać jeszcze poziomem tym zachodnim, a napędzają ją od zmiany systemu ci sami ludzie. Stąd też
brak ukształtowanego społeczeństwa obywatelskiego
i mała frekwencja na wyborach. Nadzieję stanowią
nowe pokolenia, wychowane w wolnej, demokratycznej i proeuropejskiej Polsce. Obowiązkiem starszego
pokolenia jest danie tej młodzieży czasu na dorośnięcie, zakończenie edukacji i zabranie głosu w debacie
publicznej oraz sprawienie, aby na młodych ludzi,
gdy będą gotowi, czekały otwarte drzwi do kariery
i rozwoju, aby mogli kraj zmienić na lepsze. Jest na
to szansa, pod warunkiem, że druga strona również
spełni swoją część zobowiązania i nie postawi na Polsce
krzyżyka. Jeśli przyjmiemy taki punkt widzenia, 25
lat zdecydowanie wydaje się okresem zbyt krótkim
na osiągnięcie pożądanego stanu rzeczy – dobra wiadomość jest jednak taka, że, o ile stworzone zostaną
ku temu warunki, pierwsze nowoczesne pokolenie już
niedługo zacznie ubiegać się o swoje miejsce w życiu
publicznym.
PORA NA REFKLEKSJĘ
Wybór polskiego premiera na szefa Rady Europejskiej
powinien dać nam do myślenia. Europa, dając nam
w ten sposób dowód uznania i powierzając zaufanie
umiejętnościom wieloletniego polskiego szefa rządu,
przekazuje nam jednocześnie, że to, co budujemy
w naszym państwie, zmierza we właściwym kierunku.
W naszej gestii jest teraz refleksja nad tym, czy i my
wierzymy, że Polska jest na właściwym kursie. Jeśli tak
nie jest, dlaczego doszło do tego, że wola społeczeństwa
jest tak rozbieżna z działaniami władzy? W ten sposób
znów napotykamy pytania: czy w Polsce naprawdę żyje
się aż tak źle? Czy może to jest właśnie ten czas na
zmiany – problem tkwi w tym, czy potrzebne są one
w państwie, czy w społeczeństwie.
Ksenia Nowicka
II LO im. Stefana Batorego w Warszawie
11 | wogole.net
Z innej strony
Krew
tanio
Po oddaniu krwi, jej ubytek jest
uzupełniany w ciągu 4-rech
tygodni. Ubytek żelaza jest
uzupełniany w czasie
do 8-miu tygodni
Skąd wzięło się takie spiskowe myślenie?
Każda teoria spiskowa ma swój początek. Nie oznacza to, że, jak legenda, nosi w sobie ziarnko prawdy.
Niemniej musi z czegoś wynikać. Najczęściej tworzą
je ludzie, którzy stykają się z dziwną sytuacją, a nie
mogąc jej wytłumaczyć, sami dopisują stosowną historię. Żeby teoria zyskała wielu zwolenników, musi
być w miarę logiczna. Jedną z najtrwalszych jest ta
o handlu krwią darczyńców. Zdziwić się można, że
wielu ludzi nie oddaje krwi właśnie ze względu na
przeświadczenie, iż pośrednio wspierają nie chorych,
a wielkich kapitalistów z apartamentami w Dubaju czy
nawet izraelską armię. Brzmi absurdalnie? A jednak
istnieje więcej niż jedna przyczyna, dla której ludzie
wierzą w takie bajki.
Każdy, kto jest zdrowy, od 18 roku
życia do 60 roku kobieta, a 65 –
mężczyzna może oddawać krew,
co 56 dni lub co 2 miesiące
Zazwyczaj oddanie krwi
zajmuje średnio mniej niż
10 minut. Cały proces od
rozpoczęcia wypełniania
formularza do wyjścia,
zajmuje około 1 godziny
Cztery kroki przy oddawaniu
krwi: wypełnienie formularza,
krótkie badanie, oddanie krwi i…
odebranie czekolady
12 | wogole.net
Krew to najwspanialszy lek, którego jednocześnie nie
umiemy wyprodukować. Od tego, czy będzie dostępna,
w wielu przypadkach zależy czyjeś życie. Wydaje się więc
oczywiste, że działalność Narodowego Centrum Krwi nie
podlega dyskusji, a miejsca, w których pobiera się krew, są
niemal święte. Co jednak, jeśli rację mają zwolennicy teorii
spiskowych i oddana w Polsce krew jest następnie sprzedawana wielkim koncernom farmaceutycznym, a późniejsze
jej wykorzystanie mija się z intencją krwiodawcy?
Proces pobierania krwi
Podjęliśmy decyzję o zostaniu honorowym krwiodawcą.
Najpierw musimy skierować się do najbliższego punktu pobierania krwi i się zarejestrować. Dostajemy do
wypełnienia kwestionariusz. Tutaj czeka nas pierwsze
zdziwienie. Kwestionariusz jest bardzo szczegółowy.
Czasem może nam się nawet wydawać, że pytania
w ogóle nie są związane z tym, po co tutaj przyszliśmy.
Może to tylko zbieranie informacji? Może lekarze
gromadzą nasze dane osobowe na czyjeś zlecenie? W
przeciwnym wypadku, po co mnie tak wypytują, skoro
to, czy krew jest zdatna, czy nie, wykażą stosowne
badania? Tak z pewnością nie pomyśli przeciętny
obywatel. Jednak potencjalnemu wyznawcy teorii
spiskowych zapali się czerwona lampka. Przykładowo, w kwestionariuszu znajduje się pytanie dotyczące
dłuższego pobytu w Wielkiej Brytanii, Francji albo
Irlandii w latach 1980-1996. Dziwne. Mniej jednak
zaskakuje, kiedy przeczytamy w Internecie, że w tym
okresie występowała na tych terenach choroba „szalonych krów” i dawca może być zakażony. Następnym
krokiem jest wykonanie wstępnych badań laboratoryjnych. Później musimy jeszcze spotkać się z lekarzem,
który zdecyduje, czy możemy oddać krew. Dysponuje
on wypełnionym przez nas kwestionariuszem oraz wynikami badań. Może zadawać nam dodatkowe pytania
(potencjalny zwolennik teorii spiskowych jest bardzo
zaniepokojony). Zostaliśmy dopuszczeni do oddania
krwi, jednak wcześniej do podpisania dostajemy jeszcze
jeden dokument. Jest on bardzo ważny, jeśli chcemy
odnaleźć podstawy istnienia naszej teorii spiskowej.
Otóż musimy podpisać zgodę na dysponowanie nią,
na jej przekazanie szpitalowi oraz na jej ewentualną
- uwaga - sprzedaż (nasz bohater jest już przerażony).
Okazuje się, że handel krwią rzeczywiście istnieje.
Handel krwią bez wyolbrzymień
Na stronie internetowej Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa w Warszawie czytamy
w zakładce „Cele i zadania”, że jest ich aż 20, a „pobieranie krwi i wykonywanie zabiegów z tym związanych” to jedynie jeden z nich. Na liście znajdziemy np.
„zaopatrywanie wytwórni farmaceutycznych krajowych
i zagranicznych w osocze”. Ciekawe, jeszcze ciekawsze,
że „zaopatrywanie” odbywa się odpłatnie. Czyli, de
facto, handluje się krwią honorowych krwiodawców!
Cóż za pożywka dla naszych teorii. Przyjrzyjmy się
temu dokładniej. Stosowne instytucje rzeczywiście
mogą prowadzić taki handel. Najpierw jednak muszą
zaopatrzyć szpitale. Pamiętajmy również, że krew jest
potrzebna różnym wytwórniom farmaceutycznym.
Bynajmniej nie w celu opracowania nowych broni
biologicznych, ale do testów leków, które mają nam
potem pomagać trzymać się zdrowo. Dlaczego więc ta
krew jest sprzedawana, a nie po prostu przekazywana?
Utrzymanie wszystkich miejsc pobierania krwi, wypłacanie pensji lekarzom, prowadzenie rejestru, zakup
sprzętu, kampanie społeczne - to wszystko kosztuje.
Oczywiście, Narodowe Centrum Krwi i inne instytucje są finansowane przez rząd jako państwowe. Część
wydatków pokrywają jednak pieniądze ze sprzedaży
krwi, co w gruncie rzeczy służy dobremu.
Nie ma żadnego „illuminati”
Czy handel krwią istnieje? Tak. Czy jego celem jest
wzbogacenie się jakiejś pojedynczej osoby? Nie, a przynajmniej nie w Polsce. Należy jednak pamiętać, że mogą
zdarzyć się sytuacje, w których instytucje zajmujące się
pobieraniem krwi w celu ratowania życia, wykorzysta
się do zarabiania pieniędzy. Nie będzie to jednak norma,
a patologia. Nie będzie to miało nic wspólnego z teorią
spiskową, a będzie jedynie zwykłym przestępstwem.
Tymoteusz Ogłaza, XXVII LO im. T. Czackiego
13 | wogole.net
Z innej strony
Na Ty z królem
polskiego
Internetu:
Wywiad z SA
Wardęgą
MB: Tak.
światu
u
m
e
t
ię
s
Nie dajcie że w naszym
ć,
przekona ylko smutek
t
kraju jest rspektyw!
pe
i nie ma
MB: W filmie, w którym robisz parodię teledysku
Gentelmana, pojawia się duża ilość (ponad 20) różnych kostiumów. Skąd je bierzesz?
Mateusz Brzozowski: Jak to się wszystko zaczęło?
Sylwester Adam Wardęga prowadzi swoją
internetową działalność od trzech lat. Tematyką jego filmów są „pranki” (uliczne
żarty), które robi w rozmaitych kostiumach
i przebraniach. Sam najbardziej utożsamia
się ze Spidermanem. Zasłynął między innymi z filmów takich jak „Trener policji”
oraz „Gandalf: you shall not pass”. Dzięki
swej najnowszej produkcji „Mutant Giant
Spider Dog” stał się niekwestionowanym
królem polskiego Internetu. Ma już około
dwóch i pół miliona subskrypcji na Youtubie, a liczba ta wciąż rośnie. Łączna ilość
wyświetleń jego filmów wynosi ponad 300
milionów. Swój sukces zawdzięcza nie tylko
polskiej, ale również licznej międzynarodowej widowni. W ostatnim czasie stał się
jednym z najbardziej znanych „prankerów”,
dorównując samemu Remiemu Gaillardowi,
uznawanego za ojca tego typu działalności.
Niewykluczone, iż niedługo, obok wielkich
nazwisk Chopin, Skłodowska, Wojtyła, czy
Wałęsa, nową polską marką rozpoznawalną
w świecie będzie Wardęga.
Przejdźmy jednak do rozmowy...
14 | wogole.net
SW: Myślę, że młodym ludziom chciałbym przekazać,
abyście się nie dali temu światu przekonać, że w naszym
kraju jest tylko smutek i nie ma perspektyw. Boli mnie
to, że starsi ludzie popadają w taką depresję, monotonię
życia i nieustannie narzekają. Chcę, żeby to młode pokolenie nie dało się zmanipulować i żebyście wierzyli,
że ten świat jest fajny i ma perspektywy. Ja zacząłem
od kupienia kostiumu za 100 zł, potem inwestowałem
w kolejne, chociaż wcale na początku mi się to nie
opłacało. Wszyscy dookoła mówili mi „to głupota”,
dziewczyny na studiach się śmiały, że biegam w stroju
Spidermana, ogólnie dziecinada. A teraz jestem w zupełnie innym miejscu.
Sylwester Wardęga: Wszystko zaczęło się od Remiego (Gaillarda – przyp. red.). Oglądałem jego filmy
i zawsze ciągnęło mnie do przebierania. W liceum
ze względu na trądzik byłem nieśmiały i zbiło mnie
to z tropu, ale na studiach nabrałem większej odwagi
i postanowiłem nagrać pierwszy film. Planowałem to
od długiego, długiego czasu. Kupiłem kostiumy sumo
i na przełamanie przebiegliśmy się w nich ze znajomym po centrum handlowym. Złapał nas ochroniarz
i wyrzucił z obiektu, mówiąc, że w takim stroju nie
należy chodzić po sklepie. Cała sytuacja była dla nas
ogromnie stresująca, oboje dostaliśmy „buraka” na
twarzy i z pokorą przeprosiliśmy.
MB: Zmieniły się twoje relacje z ochroniarzami
i policjantami, odkąd stałeś się rozpoznawalny?
SW: Porównując do tamtej sytuacji, dzisiaj jest kompletnie na odwrót. Dzisiaj to ochrona boi się wchodzić
ze mną w dyskusję. Z początku policja postępowała
ze mną bardzo twardo. Grozili mi, nie raz zostałem
„wytargany”. Teraz takich sytuacji nie ma. Wszystko
ładnie i grzecznie. Bierze się to też stąd, że dziś znam
lepiej swoje prawa. Wcześniej moja niewiedza była
wykorzystywana przez policję przeciwko mnie.
MB: Czyli początki były trudne i stresujące.
SW: Tak, ale adrenalina, która się wytwarzała podczas
ucieczek przed policjantami dawała mi „kopa”, żeby
robić to dalej (śmiech).
MB: Czy w tym, co robisz, masz jakąś ogólną misję?
SW: Od początku chodzi mi o to, by ludzie się uśmiechali. To jest gazeta dla ludzi młodych, prawda?
SW: Cały czas kupuję, inwestuje. Obecnie większość
sprowadzam już z zagranicy. Kiedy coś zarobię, to
nie idę na imprezę i nie przepijam, tylko inwestuję,
w kostiumy, w sprzęt, żeby to wszystko się kręciło
i rozwijało.
MB: W jakiej cenie można kupić przeciętny kostium?
SW: Różnie. Możesz kupić strój za 70 zł, a możesz
kupić samą maskę za 10 tysięcy zł. Ja bardzo lubię
kostiumy i nie oszczędzam na nich.
MB: Boisz się, że ktoś kiedyś zareaguje agresywnie
na to, co robisz? Przestraszy się i poniosą go emocje.
SW: Jak się czasem dostanie, to wiesz, twarz nie szklanka. Szybko biegam, chodzę na siłownię, więc daje sobie
radę. Nie robię nic, co mogłoby kogoś skrzywdzić.
Działam już 3 lata i nigdy nie doszło do bójki czy
innej nieprzyjemnej sytuacji. Raz gość mi sprzedał
jednego kopa, a później się przytulaliśmy. Zrobił to,
bo się przestraszył i miał odruch obronny.
MB: Sytuacja, w której byłeś najbardziej przerażony?
SW: To chyba jak kręciliśmy „Zombie”. To były początki nagrywania i nagle rozbijają się 3 samochody. Nie
wiesz, czy zaraz podjedzie policja, zgarną cię i pójdziesz
siedzieć, czy jednak wszystko będzie ok. Jak uciekaliśmy był mega strach. Każda taksówka wydawała ci
się radiowozem, ty się chowasz, kładziesz, czołgasz.
Czułem się jak na jakiejś wojnie (śmiech); „muszę dotrzeć do mieszkania”, tak wszyscy myśleliśmy. Potem
zaginął operator, który miał klucze do drzwi. Pobiegł
w inną stronę i się zgubił, bo nie znał okolicy. Długo
nie wracał i zacząłem myśleć, że go złapali. Już miałem w głowie poukładane dialogi, jakie w sądzie będę
mówił, żeby oczyścić moją ekipę i wziąć to na siebie,
15 | wogole.net
Z innej strony
jako iż był to mój pomysł. Kolejną hardcorową sytuacją
było też podpalenie się w filmie „Game of Thrones”,
ale przyjąłem to w miarę na chłodno.
MB: A czy przypadkiem podpalenie nie wymknęło
się trochę spod kontroli? Na filmie dość długo stoisz
w niemałych płomieniach?
wiać
a
t
s
o
t
e
iejsz
Najważn konsekwentnie
i
sobie cele ć;
a
je realizow wać się zbyt
o
nie przejm yką
yt
mocno kr .
oje
i robić sw
SW: Oczywiście. Adrenalina jest mega fajna i każdy
ją lubi. Niedługo mam zamiar założyć nowy kanał na
Youtubie o tematyce sportowej. Będę, chociażby skakał
ze spadochronem.
MB: Planujesz produkcję swoich ubrań, w stylu
takich, które wprowadzili już inni Youtuberzy?
SW: Tak, wymknęło się. Jednak udało się nam to jakoś
opanować.
SW: Tak, ten pomysł jest już w trakcie realizacji i niedługo pojawią się ciuchy.
MB: Ile razy byłeś aresztowany?
MB: Youtube mocno zmienił Twoje życie, jednak
jaki miał wpływ na twoją osobowość?
SW: Trzy razy po dobie mnie trzymali. Nie jest to jakieś straszne przeżycie, tyle że się nudzi człowiekowi
(śmiech).
MB: Bałeś się za pierwszym razem, kiedy cię przymknęli?
SW: Za pierwszym razem tak. To już w końcu poważna
rzecz, jesteś w więzieniu (śmiech). Nie wiedziałem,
co mi groziło, bo to było po tym, jak przerwałem
mistrzostwa świata w jeździectwie.
MB: Teraz już uodporniłeś się na stres, który kiedyś
towarzyszył Ci w sytuacjach z policją?
SW: Teraz już tak. Robię takie rzeczy, że rozmowa
z policjantami, gdy chcą mnie ukarać, w ogóle to we
mnie nie wzbudza emocji. Bardziej się stresuję rozmową
z Tobą, niż z policjantami, a kiedyś jak z nimi gadałem
to nogi strasznie się trzęsły „Boże, pan policjant”. Lubię
nowe sytuacje, w których mogę poczuć adrenalinę.
MB: To też z jej powodu kręcisz filmy?
16 | wogole.net
SW: Na pewno jestem bardziej pewny siebie, bo byłem znacznie nieśmiały przez ten trądzik na twarzy.
Teraz jestem odważniejszy, nie boję się ludzi. Kiedyś
stresowałem się byle czym. Youtube dał mi pewność
siebie, siłę życiową.
MB: Który ze swoich filmów lubisz najbardziej?
SW: Zdecydowanie Pająka. Gdy wrzucam film na
kanał, nie jestem w stanie go ocenić, bo już mnie nie
śmieszy. Montując, oglądam go po sto razy. Z filmem,
który wrzucasz jest tak, że musisz zwracać uwagę na
wszystko. Absolutnie nie możesz zrobić trzech sekund,
w których widz się znudzi, bo wyłączy i poleci dalej.
Robisz wszystko, żeby utrzymać uwagę odbiorcy.
Kiedy udostępniałem trenera policji, nie wiedziałem,
jaki będzie odzew. Miałem obawy, że to może być
mój najgorszy film i popsuje mi cały kanał. Okazało
się jednak, że jest spoko.
MB: Po filmie „Trener policji” zrobiło się o Tobie
głośno w mediach.
niejszy,
ż
a
w
d
o
em
Teraz jest ludzi. Kiedyś
ię
czym.
nie boję s
le
y
b
ię
s
łem
stresowa ł mi pewność
a
Youtube d yciową.
ż
siebie, siłę
SW: Tak, ale to wszystko minie. Nigdy nie celowałem
w media tradycyjne, moja platforma to Internet, bardzo
szanuje to medium i nie planuje się pchać gdzieś indziej.
Z drugiej strony fajnie, że ostatnio dostałem zaproszenie, chociażby do Kuby Wojewódzkiego. Kiedyś,
gdy zaczynałem, byliśmy razem na jakiejś imprezie
charytatywnej i wtedy sobie pomyślałem, że może
ciekawie byłoby gościć w jego programie... i byłem.
Najważniejsze to stawiać sobie cele i konsekwentnie
je realizować; nie przejmować się zbyt mocno krytyką
i robić swoje.
SW: Chciałem do tego podejść bardzo na chłodno. Nie
raz tak miałem, że wrzucając jakieś filmy, myślałem,
że będą fajne i rzeczywiście takie były.
MB: Poza nowym kanałem, co jeszcze planujesz
w najbliższej przyszłości?
MB: Przebiłeś nawet Remiego Gaillarda i to o kilkadziesiąt milionów odsłon.
SW: Konsekwentnie robić to, co robię. To, że pająk ma
tyle, a nie mniej wyświetleń, to nic nie zmienia. To jest
jakby dodatkowy kop i większa odpowiedzialność,
żeby te produkcje były bardziej profesjonalne. Teraz
na pewno sprawiłbym wszystkim zawód, wrzucając
po takim „boom” jakiś shit.
SW: Nie chodzi o to, żeby przebijać Remiego. To jest
mój kolega i niech mu się wiedzie. Niedługo Remi wraca
do pranków i może zrobimy coś wspólnie.
MB: A jeśli chodzi o zdecydowanie dalszą przyszłość,
to chodzą słuchy, że planujesz karierę polityka. To
prawda?
SW: Niestety nie mogę nic powiedzieć, wszystko jest
owiane tajemnicą.
SW: Wiesz, jak będę miał te 50 lat i nie dam rady
już uciekać przed policją, to sobie znajdę jakiś stołek
(śmiech). Pójdę, jeżeli będę czuł, że jestem w stanie coś
zmienić, ale na razie wydaje mi się to raczej niemożliwe.
To wszystko są układy, układziki i tak dalej... A tak
poważnie to raczej wątpię, żeby Spiderman poszedł
kiedyś do polityki, chociaż nikt nie wie, co przyniesie
przyszłość.
MB: Kiedy się spostrzegłeś, że „Spider Dog” będzie
wielkim sukcesem? Czułeś to, zanim go udostępniłeś?
Jednak dwa, czy trzy miliony odsłon nie robiły na
mnie wrażenia. Od razu widziałem, że pająk dobrze
się przyjmuje. Pierwszej nocy cały czas to śledziłem,
bo jak wrzucasz film do Internetu, to musisz siedzieć
i pilnować, żeby inne portale nie pokradły go na swoje
kanały. Zakładałem jakieś dziesięć milionów wyświetleń, a mamy prank wszechczasów.
MB: Zdradzisz czytelnikom W ogóle jakieś plany
związane ze swoją nową produkcją?
MB: Kiedy możemy się spodziewać nowego filmu?
SW: W październiku.
MB: W takim razie czekamy z niecierpliwością,
a ja dziękuję Ci bardzo za rozmowę. Was, drodzy
czytelnicy, razem z Sylwestrem zachęcamy do subskrybowania jego kanału na Youtubie (SA Wardęga),
tak by nie przeoczyć żadnej nowej produkcji.
Mateusz Brzozowski
XLIV LO im. Antoniego Dobiszewskiego
17 | wogole.net
Dookoła świata
nomadzki sen
Ciągle w ruchu. Nie znają przywiązania do jednego
miejsca, każdorazowo przemierzają setki kilometrów i nigdzie nie zabawiają na dłużej. Oto nomadzi – ludzie, których dom budowany jest wciąż na
nowo – w drodze.
Nomadów można podzielić według kilku kryteriów.
18 | wogole.net
Pierwszym wskaźnikiem jest rodzaj
nomadyzmu. Może
być on stały bądź
sezonowy. Ta druga opcja najczęściej
polega na wędrówce w poszukiwaniu
pastwisk. Zdarza się
także, że sezonowi
nomadzi imają się
uprawą roli. Kolejnym kryterium jest
przestrzeń, którą
zajmują koczownicy. Być może trudno
w to uwierzyć, ale różne grupy nomadzkie zamieszkują, aż sześć stref geograficznych (od arktycznej,
poprzez subarktyczną, wyżynno – górską, nizinną,
pustynną, aż po leśną). Oczywiście różne szerokości
geograficzne warunkują sposób ich życia. Jednak cechą
wspólną dla większości nomadów jest uzależnienie od
natury. Czasem bardziej przychylnej, a innym razem
niezmiernie kłopotliwej.
Romantyzm? Nie sądzę...
Niektórzy mogą myśleć, że życie, jakie prowadzą koczownicy to synonim totalnej wolności, praktycznie
niczym nieograniczonej. Romantyczna wizja nomadzkiej wolności, obcowania z naturą, letnich nocy pod
gołym niebem i idyllicznego wyobrażenia pracy nie
jest do końca prawdziwa. Owszem, nomadzi są dumni
ze swojej tożsamości, którą buduje tradycja oraz więzi
z ludźmi, nie zaś przywiązanie do jakiegoś miejsca.
Jednak w tym miodowym wyobrażeniu jest łyżka
dziegciu, ponieważ kultura ludów wędrownych jest
narażona na niezrozumienie przez ludzi osiadłych
oraz zderzenie z naszym coraz bardziej uregulowanym
światem. Pokażę to na przykładzie indyjskich koczowników, których sytuacja pogarszała się wraz z upływem
czasu. Aż do XIX wieku w Indiach ludzie praktykujący
nomadyzm byli kojarzeni neutralnie. Ich współpraca
z rolnikami przebiegała pomyślnie. Jednak nadejście
brytyjskiej administracji przyniosło ze sobą „Criminal
Tribes Act”, które okazało się prawem szkodliwym dla
nomadów. Na mocy tego dokumentu koczownicy stali
się „przestępcami z urodzenia”. Wraz z tym zapisem
prawa pojawiło się represjonowanie ludów wędrujących.
Szerokimi tak
drogami, niosą
dom swój nieosiadli. Popatrz
o popatrz!”
Myśląc o nomadach, aż chce się
zanucić pewną
znaną słoneczną
piosenkę.
fot. Zsolt Zatrok Dr.
Z czym to się je?
Wydawać by się mogło, że koczowniczy
tryb życia był domeną
czasów zamierzchłych,
okresu historycznego,
o którym ciężko powiedzieć, że wytworzył
cywilizację. Okazuje
się jednak, że również
w naszych czasach
znaleźć można jeszcze
grupy ludzi, które ciągle się przemieszczają,
a prowizoryczny dom
tworzą w drodze. O takich osobach mówimy, że praktykują nomadyzm. Etymologia tego słowa jest następująca: określenie „nomas”
pochodzi z języka greckiego i oznacza koczownik,
„nomados” zaś - pasterski. Ten drugi wyraz naprowadza
na trop zajęcia, jakim trudnili się pierwsi nomadzi,
czyli pasterstwa. W dużej mierze również współczesne ludy wędrowne zajmują się wypasem zwierząt,
gdyż jak to mówi przysłowie mongolskie: Jeśli masz
pieniądze to jesteś bogaty, ale jeśli masz zwierzęta to
nigdy nie jesteś głodny. Za reprezentatywny przykład
można uznać Nieńców. Ta nomadzka grupa wiedzie
swoje życie na północno – zachodniej Syberii oraz na
podbiegunowym obszarze Europy. Zajęciem, jakie ją
wyróżnia jest hodowla reniferów, które stanowią zarówno środek transportu, jak i pożywienie. Samojedzi
(czyli grupa narodowościowa, którą tworzą Nieńcy,
Eńcy, Nganasani oraz Selkupi) zajmują się rybołówstwem oraz myślistwem. Nomadom tym nie jest obce
pasterstwo, które jednak nie jest jedynym zajęciem
współczesnych koczowników. Zmiana czasów przyniosła nowe możliwości zarobkowania oraz rozszerzyła
rozumienie nomadyzmu. Dzisiaj możemy wrzucić do
worka z napisem „nomadzi” również grupy osób, które
swoje życie opierają na zbieractwie, wytwórstwie lub na
oferowaniu usług, takich jak na przykład bajarstwo czy
znachorstwo. Są to jednak tylko niektóre zajęcia, jakimi
imają się nomadzi. Rzemiosła, którymi zajmują się
ludy wędrowne są tak różne, że samych koczowników
można przyporządkować do większości grup zawodowych, jakie występują w społeczeństwach osiadłych.
Za przykład można wskazać obozy pracy, do których,
oczywiście wbrew własnej woli, trafiali nomadzi. Kres
brytyjskiej władzy kolonialnej (w 1947 roku Indie stały
się niepodległym krajem) nie przyniósł jednak zmiany
nastawienia ludzi do koczowników. Jedno prawo zostało
zastąpione drugim – równie okrutnym, a może nawet
gorszym. Dlatego też, aż po obecne czasy, koczownicy
są w Indiach stygmatyzowani. Jednak niedomówieniem
byłoby niewspominanie o późniejszych próbach pomocy
społecznej, oferowanej przez rząd. Niestety starania
te nie spełniły w pełni pokładanych w nich nadziei.
Wypaczenia organizacyjne i ogromne przywiązanie
do tradycji spotęgował, charakterystyczny dla Indii,
system kastowy.
Czym definiuje się postęp?
Skutecznością
szczepionek?
Dużą przeżywalnością wśród
niemowląt?
A może… telewizją satelitarną?
Z drugiej jednak strony przejęcie przez nomadów
niektórych zdobyczy cywilizacji i wdrożenie ich do
tak odmiennego i egzotycznego, z naszej perspektywy, życia, daje ciekawą mieszankę kulturową. Przykładem, który najlepiej zobrazuje to zjawisko, jest
społeczność mongolskich Nomadów. W tym miejscu
należy zaznaczyć, że koczownicy tego kraju są pasterzami migrującymi okresowo. Wędrowcy ci, jak
bardzo brzmiałoby to niewiarygodnie, korzystają od
kilku lat z telewizji satelitarnej. Jej zasilanie możliwe
jest dzięki ogniwom słonecznym. Mówiąc o postępie
w Mongolii nie można zapomnieć o procesie sowietyzacji, jaki się dokonywał przez ponad sześć dekad
w tym kraju. Duża część zmian, jaka zaszła w tym
czasie przyniosła cierpienie, była brutalna oraz bezsensowna. Wymordowanie elity czy zburzenie wielu
budowli sakralnych to tylko ułamek tego co działo
się do roku 1990. Z innych wybitnie niepotrzebnych
i szkodliwych działań było wprowadzenie machiny
biurokracji oraz kolektywizacji rolnictwa. Prawdą
jest jednak także to, że dzięki Rosjanom (poprzez to,
że uporali się w 1921 roku z oddziałami chińskimi)
poprawiła się sytuacja chłopów mongolskich, którzy
do tej pory byli okradani z co lepszych terenów przez
Chińczyków. Poza tym, sowietyzacja i idący za nią
ustrój przyczyniły się do zwalczania analfabetyzmu
oraz dała wymierne korzyści socjalne, na przykład
bezpłatną opiekę zdrowotną. Wychodzi więc na to,
że „postęp” cywilizacyjny trzeba przyjąć z całym
dobrodziejstwem inwentarza.
Mimo wielu różnic między społeczeństwami osiadłymi
a grupami koczowniczymi, wszyscy mamy wspólne
cechy. Okazuje się, że łączą nas ludzie wyjątkowi,
czyli ci, którzy wychodzą przed szereg i nie wpisują
się w pospolite schematy. Według mnie, taką osobą jest
na przykład Waris Dirie – niezwykła postać, będąca
żywym symbolem walki z barbarzyńskim rytuałem
obrzezania kobiet. Z urodzenia – somalijska nomadka, ze splotu zdarzeń – modelka, z własnego wyboru
- ambasadorka ONZ oraz pisarka (autorka „Kwiatu
pustyni”, „Córki nomadów” oraz książki, napisanej,
wraz z Corinną Milborn - „Przełamać tabu”). Właśnie ta odważna kobieta pokazała, że życie jednego
człowieka może stanowić wypadkową dwóch zupełnie
kontrastowych kultur – nomadzkiej oraz tak bliskiej
nam - osiadłej.
Joanna Kucharska, XXI LO im. Hugona Kołłątaja
19 | wogole.net
Dookoła świata
Skandynawioholik
w Norwegii
wrażenia, jakie na mnie zrobiły. A zrobiły ogromne.
Sama próba ich opisania powinna być w jakiś sposób
wynagradzana, ponieważ to, co czuje się podczas
patrzenia na nie, niezwykle ciężko przelać na papier.
Podziwianie ich masywności, spływających po nich
girland wodospadów, z nieskazitelnie czystą wodą oraz
pnącej się po ich stromych zboczach zieleni, nierzadko
sprawiało, że moje oczy chwilami przypominały spodki.
A jeśli doda się do tego śnieg w najwyższych piętrach
o czym dowiedziałam się na miesiąc przed wyjazdem.
Otóż okazało się, że będąc w Norwegii „załapiemy się”
na dzień polarny, będący znacznie milszym „bratem
bliźniakiem” nocy polarnej, podczas której panują
ciągłe ciemności. W gruncie rzeczy zjawisko to jest
bardziej skomplikowane i zaskakujące, niż mogłoby
się wydawać. Wyglądało to tak, że przez całe pięć
dni mojego pobytu, noc nie zapadła ani razu. Tak,
powtarzam - ani razu. Kiedy wstawało się wczesnym
rankiem, żeby zdążyć na śniadanie, już było jasno.
Tak samo było w południe, późnym popołudniem,
wieczorem i... tak do drugiej, trzeciej, a nawet czwartej
nad ranem. Zapadał wtedy lekki półmrok, wyglądający jak zwykły, pochmurny dzień. Dziwne, prawda?
Przyznaję, że największym wyczynem było zaśnięcie
o odpowiedniej porze, a ciągle powtarzane słowa moich znajomych, typu: „O matko, jak późno!” były na
porządku dziennym (i to dosłownie).
Chyba nigdy nie zapomnę tej konsternacji, która ogarniała wszystkich w chwili, w której dowiadywali się,
że zamiast dwudziestej, zbliża się godzina trzecia...
W końcu, jak wspomniał wówczas mój kolega, przecież
świeciło jak w południe!” Osobiście bardzo się cieszę,
że miałam okazję przekonać się na własnej skórze,
czym, tak naprawdę, jest dzień polarny. Można by
powiedzieć, że przebywałam na terenie Skandynawii
raptem jeden dzień, tyle tylko, że trwający około stu
dwudziestu godzin.
Mieszkańcy Norwegii
najczęściej są szczupli
i patrząc na ceny jedzenia,
jakoś mnie to nie dziwi.
Następną kwestią, jaką chciałabym poruszyć, są ludzie.
Przed wyjazdem wiele czasu poświęciłam na rozmyślaniu na temat rodowitych mieszkańców Norwegii. Jak
zwykle wyglądają? Jacy są w obyciu? Słyszałam różne
opinie - poczynając od tych całkowicie pozytywnych,
Norwegię, jak i całą Skandynawię cechuje dość chłodny
klimat oraz długie i mroźne zimy. Z kolei w lecie, pojawia się niezwykle bujna roślinność, a całość przywodzi
na myśl polską wiosnę. Podczas mojego wyjazdu nie
20 | wogole.net
mogłam narzekać na pogodę. Pomijając jeden obfitujący
w ulewy dzień, obeszła się ze mną wyjątkowo łagodnie. A właściwie ciepło. Temperatura utrzymywała się
w zakresie od dwunastu do nawet dwudziestu pięciu
stopni, a to zdecydowanie sprzyjało zwiedzaniu. Czasem zastanawiam się, czy aby nie przyciągam anomalii
pogodowych, ponieważ już wcześniej zdarzało mi
się, że trafiałam na pogodę, która na danym obszarze
występuje niezwykle rzadko.
Fiordy, jakie są, każdy widzi (albo chociaż kiedyś o nich
słyszał). Ot, gigantyczne bloki skalne, w gruncie rzeczy
będące rodzajem głębokiej zatoki, mocno wcinającej
się w głąb lądu, z charakterystycznymi stromymi
brzegami, parafrazując „Wujka Google’a”. Nie będę się
tutaj rozpisywać nad ich stricte geologicznym opisem,
ponieważ ten, nawet w najmniejszym stopniu, nie odda
oraz zapach im towarzyszący, będący pomieszaniem
orzeźwiającej bryzy z lasami pachnącymi miętą, to
otrzymamy niezwykłą i hipnotyzującą mieszankę.
Fiordy są według mnie jak Skandynawska rodzina
królewska, niezwykle liczne i budzące respekt przed
każdym, kto je ujrzy. Gdzie jednak odczuwa się ich
największy majestat? Ciężko powiedzieć, warto jednak
wspomnieć o przejażdżce „Drogą Orłów”, składającej się z jedenastu stromych zakrętów, pnących się
w górę tuż nad przepaścią. Wówczas, już w połowie
drogi, ogromny wycieczkowiec sunący w dole po
tafli wody będzie przypominał zabawkowy stateczek.
Brzmi niewystarczająco wymownie? W naszej grupie było wiele odważnych osób, jednak chyba każdy
wstrzymywał oddech, kiedy przyszło do wymijania się w takich warunkach z drugim autokarem...
Rzeczą, której nie można pominąć jest na pewno to,
Panorama
miasta nawet
w pochmurny
i mglisty poranek
wygląda
niezwykle.
fot. www.st.gdefon.com
J
aka jest Norwegia? To pytanie zadawałam
sobie często przez dobre dwa lata, nim
otrzymałam możliwość odwiedzenia tej
części Skandynawii. Dla kogoś, kto fascynuje
się kulturą północy i jest uważany niemalże
za Skandynawioholika, była to propozycja
nie do odrzucenia. W końcu - stało się...
Pojechałam podbijać ojczyznę nordyckich
bóstw. Chociaż na parę dni, mogłam przenieść się w zupełnie inny świat, w miejsce,
o którym tak dużo czytałam. Jaka więc się
okazała?
21 | wogole.net
Dookoła świata
fot. www.st.gdefon.com
Domki Rorbuer na północy
kraju to niesamowite dzieła
tamtejszych architektów.
jak wrodzona pracowitość czy uczciwość, aż po opinie negatywne. Chodziło tu głównie o ich spokojne,
pozornie nudne usposobienie. Starałam się jednak nie
kierować opiniami innych i wyrobić sobie własne zdanie
na ich temat dopiero na miejscu. Jako że łatwo nawiązuję kontakty, wpadłam również na pomysł nauki ich
języka. Wcześniej chciałam nauczyć się szwedzkiego,
jednak po otrzymaniu na święta Bożego Narodzenia
książki z kursem norweskiego od przyjaciółki, pomyślałam: „Czemu nie?”. Po dość intensywnym okresie
samodzielnej nauki i przyswojeniu połowy książeczki,
dokupiłam jeszcze rozmówki dla poprawienia akcentu.
Tak przygotowana i zaopatrzona w tą ukrytą broń,
czekałam na dzień, w którym będę mogła zamienić
choć parę zdań z rodowitym mieszkańcem Norwegii.
Jak poszło w praktyce? Niestety, ze względu na napięty
plan wycieczki miałam okazję rozmawiać głównie ze
sprzedawcami w sklepikach i galeriach handlowych.
Jacy więc są w obyciu? Z moich doświadczeń wynika,
że są oni... rzeczywiście bardzo spokojni, uprzejmi, ale
niezbyt wylewni. Według mnie może nawet trochę za
spokojni, chociaż spotkałam się z paroma miłymi wyjątkami. Należałoby również zaznaczyć to, jak płynnie
posługują się oni językiem angielskim. Prawdą jest także to, że zazwyczaj prowadzą zdrowy tryb życia, co jest
godne naśladowania. A wygląd? Najczęściej są szczupli
(patrząc na ceny jedzenia, jakoś mnie to nie dziwi...)
i dbają o swój wygląd zewnętrzny. Kobiety ubierają
się niezwykle kolorowo i różnorodnie, a mężczyźni
nierzadko noszą brodę. Często widziałam noszone
22 | wogole.net
przez nich koszulki z logo ich ulubionych zespołów
metalowych. Jak widać, niektóre stereotypy okazały
się prawdziwe. Nie należy jednak im całkowicie ufać,
ponieważ zawsze znajdą się wyjątki od reguły.
Koszt życia jest tu wysoki.
Butelka wody?
Ot, ponad trzydzieści koron.
Ceny w Norwegii są aż dwa - trzy razy wyższe w porównaniu do polskich. Walutą jest tu korona norweska,
która w przeliczeniu odpowiada pięćdziesięciu polskim
groszom. Koszt życia jest tu wysoki, choć adekwatny
do płac. Dla porównania baton, który w Polsce kosztuje
dwa złote, w Norwegii kosztuje co najmniej czternaście koron, czyli siedem złotych. Z kolei za mały sok
zapłacimy tu od dziewięciu złotych wzwyż, a za pare
truskawek złotych piętnaście. Butelka wody? Ot, ponad
trzydzieści koron. Chyba tylko cena chleba mnie nie
zaskoczyła, ponieważ byłam uprzedzona - trzydzieści
złotych za bochenek. Nie lepiej wygląda jedzenie na
mieście. Sałatka - pięćdziesiąt złotych. Zwykły posiłek
w fastfoodzie potrafi uszczuplić nasz portfel o dobrych
sześćdziesiąt złotych i nawet mój zmysł wyszukiwania
obniżek na niewiele się tu zdał. Wniosek nasuwa się
sam - na wyjazd najlepiej jest jechać z własnym jedzeniem, ograniczając zakupy do lokalnych specjałów.
Należy jednak dodać, że wszędzie znajdą się jakieś
wyjątki. Norwegowie są prawdziwymi „kawoszami”
i nawet zwykła kawa kupiona na stacji benzynowej,
za cenę porównywalną do naszej, będzie smakowała
jak ta z najlepszej kawiarni. Osobiście nie przepadam
za kawą, ale podobno warto.
Rzeczą, którą na pewno trzeba uwzględnić w swoim
planie wycieczki, są... słodycze marki „Freia”. Gdzieś
wyczytałam, że nie próbując choć raz ich czekolady,
nie pozna się smaku Norwegii. Cóż... Może to dziwne,
ale ja podpisuję się pod tą opinią obiema rękami. Jak
my w Polsce mamy swojego „Wedla“, czy „Wawel“,
tak Norwedzy posiadają „Frei’ę“, wiodącą prym na
ich słodkim rynku. Nazwa zaś, nawiązująca do bogini
magii i miłości, wydaje się niezwykle trafiona. Jak
powiadają: „Przez żołądek do serca”. Idąc tym tokiem
myślenia, ja zadurzyłam się po uszy... Mnie osobiście
najbardziej przypadły do gustu batony „Kvikk Lunsj“
oraz „Japp“ - w smaku podobny do „Marsa“. Nie wypadałoby jednak ograniczać się wyłącznie do słodyczy,
w końcu Norwegia to kraj o bogatej w smaki kuchni.
Skoro ceny są tam naprawdę wysokie, lepiej jest już
wykosztować się na rzeczy, których normalnie nie
kupimy u nas w sklepie. Z mojej strony mogę polecić
ryby, szczególnie Gravlaks (łososia marynowanego
w soli, cukrze i przyprawach), słodkawy ser w kolorze
bursztynu (Brunost) oraz kiełbasę... z łosia. Osobiście
nie miałam okazji jej spróbować, ale podobno dla niej
warto byłoby nagiąć moją dwuletnią „mięsną abstynencję“. Miejscami zasługującymi na szczególną uwagę
są na pewno Muzeum Muncha, ulica Karl Johans Gate,
jak i gmach Opery Narodowej, na której Norwedzy
często robią pikniki w pogodne dni... Tak tak - na
gmachu Opery, ponieważ jest ona tak zbudowana, że
można wejść na jej dach, wspinając się po schodach.
Powinno się również wejść na skocznię w Lillehammer, czy pojechać do Bergen, aby zwiedzić Starówkę.
Po opuszczeniu bram miasta, gdzie prym wiedzie już
niska zabudowa, warto spędzić noc w tradycyjnym,
pomalowanym na czerwono domku z drewna (Rorbuer).
Opcji jest wiele, zależy, co nas najbardziej interesuje.
Chociaż w Norwegii miasta są piękne, mnie zachwyciło
coś zupełnie innego. Wystarczyło wyjechać trochę poza
miasto i zaczynało się to, co w Norwegii najlepsze.
Bo w jakim innym miejscu można zobaczyć chmury,
które układają się w połowie stoków gór, co chwilę te
same stoki są przecinane spadającymi gdzieś z nieba
wodospadami, a w dodatku to wszystko odbija się
w gładkiej, jak lustro, krystalicznie czystej wodzie?
A ponieważ jedzie się autobusem przyklejonym do
drogi gdzieś hen wysoko nad fiordem, to można podziwiać ten widok w całości - po drugiej stronie fiordu,
jakieś dziesięć kilometrów dalej. Dla mnie Norwegia
to miejsce, gdzie krajobrazy są wielkie, a obserwator
tego piękna jest dosłownie drobinką w porównaniu
z tym, co widzi.
Karolina Lichuta
XXVIII LO. im. Jana Kochanowskiego
23 | wogole.net
Jestem
głodna
...czyli dlaczego pojechałam
do Londynu z walizką pełną
jedzenia
F
amilia Serwińskich wybiera się na urlop, co zwykle
spotyka się z dość dużą dozą entuzjazmu wśród
jej członków. Tym razem wybór padł na światową
metropolię, europejską stolicę mgły, deszczu, snobistycznych faszionistek oraz dziewcząt biegających
w szortach przy 10°C - Londyn. Jedziemy. No cóż,
kiedyś musiało to nastąpić. Co śmieszniejsze, wyjazd
ten był moim prezentem na 18. urodziny, ale moi rodzice wiedzieli, czym mają mnie zwabić. Istnieje jedno
magiczne słowo, na którego dźwięk całe moje jestestwo
zapomina o bożym świecie. Tym magicznym słowem
jest „ DAM, DAM... WIMBLEDON”! Nie będę Was
24 | wogole.net
tutaj zanudzać aspektami sportowymi szlachetnej
dyscypliny, jaką jest tenis, ale musicie wiedzieć, że
jestem zakręcona na punkcie żółtych piłek i rakiet.
Dlatego turniej Wielkiego Szlema uczyniłam moim
głównym londyńskim celem. Przed wyjazdem Pani
Matka ogłosiła naradę generalną czteroosobowej drużyny i nakazała: „Do kufrów podróżnych pakujemy
tylko najpotrzebniejsze ubrania. Nastawiamy się na
wyprzedażowe szaleństwo, na pewno kupimy dużo
ubrań.”. (Nie łudźcie się, mówi tak przed każdym
zagranicznym wyjazdem, a ja potem wracam do Warszawy ewentualnie z parą nowych skarpetek.). Jakież
było moje zdziwienie, gdy przed wyjazdem ujrzałam
cztery opasłe walizy. I teraz czas na zagadkę: skoro
w trzech walizkach znajdują się ubrania i kosmetyki, to
co znajduje się w czwartej torbie? Odpowiedź był tak
samo natychmiastowa, jak zaskakująca. Jedzenie! Kilogramy mięsa, kiełbasy, pomidorów, nawet pieczywa!
Taaaaak, jedziemy do światowej metropolii z bagażem
pełnym żarcia. Serio. Równie dobrze moglibyśmy wybierać się na Syberię. Moi rodzice uparcie twierdzili,
że jedzenie w Londynie jest okropne. Wiedzą, bo
byli. Co z tego, że ostatni raz 23 lata temu. Osobiście
stwierdziłam, że te informacje mogą być nieco przestarzałe. Sądziłam, że branie 2 kilogramowego schabu
na pieczeń to już pewna przesada, lecz przypomniałam
sobie słowa naszej londyńskiej przyjaciółki, która już
kilka razy mówiła nam, jak niesmaczna jest angielska
kuchnia. Postanowiłam, że zaufam rodzicom i mimochodem dorzuciłam kolejny słoik dżemu do walizki.
fot. Agata Serwińska
fot. Agata Serwińska
Dookoła świata
Pierwsze atrakcje zaczęły się już na lotnisku. Przy ważeniu bagaży okazało się, że dwa z nich są za ciężkie.
Normalnie tonaż bagażu rozkładał się na osobę, więc
nie ważne było ile która walizka ważyła, ale akurat
wtedy pani z obsługi coś się nie spodobało i musieliśmy
wyrównać wagę wszystkich walizek. Poskutkowało
to tym, że Pani Matka na środku lotniska wyjmowała
z walizki porcję wołowiny na gulasz, zawijała w ręcznik
i chowała do innej walizki. Następnie schabik. Potem
kiełbasę. Wyglądało to tak, jakbyśmy przemycali w bagażu poćwiartowane niemowlę. Świetnie! Ja w każdym
razie — jak i wszyscy otaczający nas ludzie — miałam
ubaw po pachy. Pani Matka niekoniecznie. Co jak co,
ale naprawdę warto czasami zaufać rodzicom. Tym
razem i mi się opłaciło. W końcu dźwiganie 5 kilogramów pomidorów i dwóch bochenków chleba musi
mieć w sobie jakiś ukryty sens. Miało. Doceniłam nasz
obfity prowiant, kiedy istotą żołądkowego problemu
stał się nie tyle smak angielskiej kuchni, ile jej brak,
a ściślej mówiąc brak jakiejkolwiek kuchni. Kiedy nie
zostaliśmy zaprowadzeni przez naszego przyjaciela
do jakiejś konkretnej knajpy na lunch, błąkaliśmy się
bezsensownie w poszukiwaniu jakiegokolwiek lokalu.
Będąc turystą i poruszając się po turystycznych miejscach masz do wyboru trzy miejsca: Starbucksa, Pret
a Manger i rzadziej spotykane Caffe Nero. Odkrywanie
londyńskiej egzotyki nie polega chyba na tym, aby odwiedzać sieciówki, które występują również w Polsce,
więc trzeciego dnia zdecydowaliśmy się na odwiedziny
w Pret a Manger. Niestety nie zakończyły się one po-
myślnie dla mojego żołądka. Po prostu się uczuliłam.
Do tej pory nie wiem na co. Czułam tylko, że puchnę
od środka. Niezapomniane przeżycie, naprawdę, ale
do Pret a Manger już ponownie nie zaszliśmy. Cóż
robić, po tych doświadczeniach braliśmy ze sobą na
wycieczki nieśmiertelne kanapki.
Na szczęście (albo nieszczęście) po długim oczekiwaniu
skosztowałam typowo angielskiej kuchni na obiedzie
u naszej przyjaciółki. Zwykła pieczeń, warzywka gotowane na parze i pieczone ziemniaki. Cóż… Kuchnia
wysokich lotów to nie była, ale przynajmniej było co
jeść. Po tym jedynym kontakcie z kulturą żywienia
Brytyjczyków myślę, że przygodę z kuchnią brytyjską
mogę uznać za zakończoną. Nie będę tęsknić. Zadziwiające jest jednak to, że mimo iż Brytyjczycy nie mają
fantastycznej kuchni, to są świetnymi kompanami do
biesiady. Nasze obiady z nimi potrafiły trwać długie
godziny, najczęściej, gdy na stole brakowało angielskich
potraw. Tak samo w pubie, gdzie wszyscy dobrze się
bawili: rozmawiając, pijąc piwo i zajadając się specjałami kuchni azjatyckiej oraz belgijskimi frytkami.
Jeśli umieracie
z głodu i macie
ochotę na kuchnię europejsko
- amerykańską
polecam Wam
Giraffe przy
Kensington
Road. Koniecznie spróbujcie
jednego z koktajli owocowych!
Są przepyszne.
Chyba naprawdę Anglicy stają się lepszymi ludźmi,
gdy nie muszą jeść warzywek gotowanych na parze.
Także recepta na udane przyjęcie w Londynie brzmi
tak: „Jedz z Anglikami wszystko, co nie jest angielskie,
a będziesz tak zadowolony, jak twój żołądek”.
Agata Serwińska
XXVII LO im. T. Czackiego
25 | wogole.net
tres
s
Dla maturzysty
E
fot. www.changeyourlifechallenge.org
tos polskiego szkolnictwa opiera się na dwóch
grubo ciosanych filarach: “wkuwaniu” zbędnych
dla przeciętnego obywatela faktów oraz nagminnej
weryfikacji teoretycznie zdobytej wiedzy w postaci
serii super ważnych egzaminów, które nękają zdrowie
psychiczne uczniów już od końca szkoły podstawowej.
Właściwie cała machina systemu edukacji działa, napędzana wszechobecnym stresem. W efekcie, co chwilę
słyszy się tragiczne historie prymusów, którzy zamiast
brylować na parkietach najlepszych liceów i uczelni,
wydzierają z gardła CKE pojedyncze punkty stracone
w przegranej z testem walce. Dlaczego? Bo nie wytrzymali presji, przerosła ich ta ministerialna szopka
i nie umieli oswoić przytłaczających emocji. Warto
zatem wcześniej poznać i okiełznać to, co w istocie jest
najzwyklejszą reakcją obronną organizmu na głupotę
schematów maturalnych, bo na pewno potrwa to krócej
niż jakakolwiek reforma szkolnictwa.
Aż do roku 1920 pojęcie stresu nie miało żadnego związku z jego współczesną definicją. Wywodzi się, ze słowa
destresse z języka średnioangielskiego zasięgniętego
z łacińskiego stringere, co znaczy ścisnąć, zacisnąć.
Początkowo używane było w fizyce, w celu opisania
oddziaływania sił wewnętrznych, których rezultatem
było odkształcenie. W latach 20. i 30. środowiska naukowe z dziedzin biologii i psychologii zaczęły odnosić
ten termin w stosunku do napięcia psychicznego lub
szkodliwego czynnika środowiskowego powodującego choroby. Obecnie po dziesiątkach latach badań
naukowcy ze stronnictwa medycznego definiują go
jako zjawisko zaburzenia homeostazy w organizmie,
natomiast psycholodzy określają mianem umiejętności
sprostania stawianym mu przez otoczenie zadaniom.
Mogłoby się wydawać, że egzaminacyjna tresura, którą
raczy wszystkich uczniów system edukacji, powinna przyzwyczajać do ciągłej kontroli, nie zaburzając
żadnej równowagi… O dziwo tak nie jest. Dlaczego?
Od momentu rozpoczęcia edukacji wymagania wobec
nas, uczniów, wciąż rosną. Niby pojęliśmy umiejętność
kreślenia szlaczków, a już ścigają nas z alfabetem. Kiedy
ten zostanie opanowany, żądają abyśmy go używali,
rozumieli i składali. Pewnego dnia idzie nam to całkiem nieźle i nagle, niespodziewanie na naszym biurku
ląduje…. Potop, a niedługo potem arkusz z poleceniem
napisania kilkustronicowego wypracowania na porywający temat „Żołnierskie emocje bohaterów Potopu
Henryka Sienkiewicza. Na podstawie przytoczonego
fragmentu powieści omów stany emocjonalne, zachowania i sytuacje ukazanych w nim postaci”*. Jeśli przy
każdym z tych punktów odczuwamy presję czasu,natłok
i zdenerwowanie, to możemy oczywiście określić się
dumnym mianem zestresowanych. Psychologowie
podkreślają, że w przypadku długotrwałegopoddania
napięciu istnieje możliwość występowania zjawiska
wypalenia (ang. burnout). Jeśli nie zabijemy ich jeszcze
w erze szlaczków lub niewiele później, prawdopodobnie
będziemy borykać się z prawdziwym problemem np.
braku motywacji w obliczu wypełnienia miejsca na
PESEL lub nie daj Boże, zaznaczenia rozwiązań na
karcie odpowiedzi... Oczywiście rodzajów stresu jest
kilka i nie każdy musi mieć konsekwencje śmiertelne,
ba, powiem więcej, rzadko zdarza się to wśród maturzystek i maturzystów. Naukowcy rozróżniają eustres
- krótkotrwały, podnoszący motywację do działania,
przynosi ekscytację i podniecenie np. przed wystąpieniem; distres - przeciwnie do poprzednika powoduje
cierpienie i rozpacz, jednak tylko wsytuacjach beznadziejnych; interpretacyjny, czyli wynikający z indywidualnego podejścia, zrozumienia sytuacji, człowiek
sam jest dla siebie powodem stresu, czyli stresorem;
adaptacyjny - występujący w obliczu nowych okoliczności, zmian w życiu oraz wtórny - nie występuje faza
rozładowania emocji, zagraża zdrowiu. Dla jednego
egzamin maturalny będzie distresem, dla innego eu-,
ktoś określi jako interpretacyjny, ale najważniejsze by
nie był wtórny. Należy zdać sobie również sprawę, że
zapisanie się na cztery różne kursy maturalne, dodatkowo kilkanaście godzin korepetycji, wykupienie akcji
przedsiębiorstwa Operon i afiszowanie się na każdym
kroku natłokiem roboty nie zmniejszy Zespołu Napięcia
Przedmaturalnego (PMS**), a może wpłynąć tylko
na zdrowie psychiczne… naszych bliskich. Dla tych,
co odczuwają parcie na maturę i obawiają się, że na
finiszu przygotowań będą borykać się z zaburzeniami
nerwicowymi, otwieramy cykl artykułów, w których
za pomocą niekonwencjonalnych metod, ciekawostek
i porad postaramy się wykpić ogólnopolskie szaleństwo.
Matura jest jak ospa wietrzna, każdy musi to przejść,
a im później tym gorzej.
Katarzyna Molak
Czym jest stres a czym wypalenie?
Więcej o stresie:
http://www.ccaa.net.au/aust/documents/Stress_Booklet.pdf
http://twojpsycholog.republika.pl/slownik_stres.htm
http://www.helpguide.org/mental/burnout_signs_symptoms.htm
*Arkusz maturalny maj 2014, język polski, poziom podstawowy
**PMS - zazwyczaj premenstrual syndrome, tu preMatura syndrome
www.ccaa.net.au
26 | wogole.net
Nadmiernym zaangażowaniem
Nadmierna emocjonalność
Przede wszystkim wyniszczenie fizyczne organizmu
Wpływ wyczerpania na zdolności fizyczne organizmu
Powoduje rozpad, załamanie się osobowości
Utrata napędu i energii
Depresja: ciało stara się chronić
przed wyczerpaniem, magazynuje energię
Poczucie potrzeby działania, nadaktywność
Powoduje panikę, fobie i zaburzenia lękowe
Może spowodować przedwczesną śmierć
z wycieńczenia fizycznego i psychicznego
stres
vs
wypalenie
Rezygnacją, brak zaangażowania
Przygaszenie, brak emocji
Przede wszystkim wyniszczenie psychiczne
Wpływ wyczerpania na motywację i popędy życiowe
Upadek wartości, morali i umiejętności adaptacyjnych
Utarta ideałów i nadziei
Depresja: żal spowodowany utratą ideałów i nadziei
Poczucie beznadziei i braku wyjścia z sytuacji
Powoduje paranoje, zaburzenia osobowości
i obojętność
Nie musi powodować śmierci, ale może pozbawić
braku perspektyw na życie
27 | wogole.net
Dla maturzysty
Maturalny
kocioł
Źródła boru*
Owoce (nie cytrusy)
np. rodzynki, suszone śliwki
Rośliny, strączkowate
np. brokuły, kapusta, fasola
Źródła cynku*
G
dy jest się już studentem, rozterki maturzystów
traktuje się często z protekcjonalnym politowaniem. Podchodząc do pierwszej sesji, w której
każdy z egzaminów zakresem materiału przekracza
każdą przedmiotową maturą, wspomnienie ostatniego maja, jawi się jako nic nieznaczący epizod. Łatwo
wtedy o ironiczne chichoty i uśmieszki, czy sarkastyczne komentarze, bo co oni tak właściwie wiedzą..?
Czy zakuwali przez 7 tygodni po 14h dziennie? Czy nie dosypiali, zestresowani budząc się
z przerażeniem w środku nocy? Czy zamykali się w czterech ścianach pokoju na całe dnie,
nie widząc nawet swoich rodziców? Pewnie nie.
Tak samo zresztą jak... studenci, dla których, z nieśmiałą szczerością trzeba przyznać, sesja, często jest
jeszcze bardziej żartobliwym wydarzeniem niż szumnie
nazwany ‘egzaminem dojrzałości’ zestaw testów na
koniec liceum.
Nie warto jednak bagatelizować zbliżających się wyzwań. Ale co w takim razie robić? Jak żyć? Dokąd
zmierzać?
Kluczem do sukcesu może być dobre odżywanie się.
Pomysłów na maturalną dietę trzecioklasiści mają
wiele. Poczynając od odżywczej goloneczki, przez
inspirujące pesto z buraka po zwyczajną kawę i czeko-
28 | wogole.net
ladę. Liczenie kalorii, badanie indeksu glikemicznego
czy dopasowywanie składu obiadu do grupy krwi to
w zasadzie właściwe strategie, ale czy aby najlepsze?
Gotowanie może stać się przepisem na nadmiar zarówno
wolnego czasu, jak i stresu w ostatniej klasie liceum. To
może być odpowiedni czas, żeby na przykład spróbować
zmierzyć się z kuchnią francuską i wziąć pod nóż boeuf
bourguignon, coquilles Saint-Jacques, czy klasyczne
escargots. Dania Francuzów uważane są powszechnie
– nieważne czy słusznie czy nie – za wytworne i eleganckie, a znajomość ich może nam pomóc otworzyć
niejedne drzwi. Jeżeli jednak nie jest się entuzjastą dań
z żaby i ślimaka, można zacząć chociażby poznawać
naszą rodzimą kuchnię. Pomyślcie o tym praktycznie.
Poznanie – może znanej niektórym jako literacki motyw
- czarnej polewki, będąc młodym dziewczęciem przyda
się, by umieć subtelnie odpędzić adoratorów, a gdy
jest się niepewnym powodzenia młodzieńcem, poznać
kiedy nasze zaloty są odrzucane. Nauczenie się lepienia
tych przeklętych pierogów zdecydowanie ułatwić może
przetrwanie w nadchodzących chudych studenckich
latach. A może pójść o krok dalej i zaznajomić się ze
szlachetną sztuką piwowarską? To na pewno pozwoli
rozwiązać wiele zbliżających się dylematów. A tak w
ogóle to przede wszystkim trzeba jeść.
Piotr Jończyk
Ryby, owoce morskie
np. w 100 gramach ostryg wędzonych – 120
miligramów cynku, ostryg surowych bez muszli
– 90 miligramów
Jak się okazuję, jedzenie jabłek może
być – poza spełnianiem patriotycznego obowiązku – zaskakująco ważne
dla pracy naszego mózgu. Naukowcy
przypuszczają, że zawarte w jabłkach
flawonole poprawiają takie funkcje
poznawcze jak pamięć, czy szybkość
przetwarzania informacji. Obiecujące
badania dotyczące flawonoli zawartych
w kakao pozwalają sądzić, że jedzenie
jabłek może poprawiać ogólną zdolność
myślenia!
Kasze, nasiona,
jarzyny
Mięsa, jaja,
mąka razowa
np. w 100 gramach nasion słonecznika,
dyni, kiełków pszenicy – 10 miligramów, w
100 gramach jogurtu – 0,6 miligrama cynku,
w 100 gramach jarzyn i owoców – od 0,8 do
0,0 miligrama cynku
np. w 100 gramach mięsa duszonego, wątroby
gotowanej – 10 miligramów cynku, w 100 gramów indyka, mąki razowej, chlebie razowym,
w owsiance, żółtkach jaj – 8 miligramów cynku
Nawet znikomy niedobór boru i cynku
może negatywnie wpływać na naszą
sprawność umysłową. Norma dzienna spożycia cynku wynosi 15 mg,
natomiast boru jedynie 3 mg, jednak
oba pierwiastki znacząco wpływają
na czynność bioelektryczną mózgu,
dlatego warto dbać o ich obecność
w codziennej diecie.
Maturalne depresje może uleczyć kawa!
Naukowcy dowiedli, że osoby, które piją
cztery i więcej filiżanek kawy dziennie
są o 10 proc mniej narażone na depresje. Zbawienne działanie kawy nie
jest jednak związane z występowaniem
w niej kofeiny. Zbadano także działanie coli, nie znajdując jednak związku
między jej piciem, a występowaniem
depresji. Przypuszcza się, że to dzięki
przeciwutleniaczom kawa sprawia, że
jesteśmy szczęśliwsi!
Badania pokazują, że owiany niechlubną
sławą cholesterol jest niezastąpiony w naszej diecie. Z tego mało popularnego tłuszczu zbudowane są m.in. osłonki komórek
mózgu niezastąpione przy przewodzeniu
impulsów nerwowych. Powszechnie ludzie
starają się ograniczyć, a nawet wykluczyć
cholesterol z codziennej diety. Nie jest to
jednak rozsądne, gdyż jego niedobór może
wiązać się z występowaniem zarówno
depresji, jak i zachowań agresywnych
i antyspołecznych.
29 | wogole.net
Kalejdoskop
wszelkiej maści, Empikach i innych wydawniczych
tworach spotykała mnie taka sama reakcja, a mianowicie
następująco: rozszerzenie źrenic ekspedientki, teatralne
zamyślenie, chwila niepewności, poszukiwanie ratunku u szefa czy też w bazie danych (czasami też oba),
kończąc na przepraszającym spojrzeniu. Reasumując,
choć się bardzo starałam posiąść własne egzemplarze,
nie mogłam - bo jak się okazało, ostatnie wydania
pochodzą jeszcze z lat 90. Wyjątek stanowi wydany
trzy lata przed śmiercią pisarza dziennik, a tym samym
najbardziej znana jego książka - „Piękni dwudziestoletni”, która znalazła miejsce w kanonie lektur szkolnych.
Jednak jak możliwe było, by jeden z najbardziej charakterystycznych artystów polskiej doby socrealizmu,
powszechnie znany również na innych kontynentach,
pozostał w niebycie wydawniczym przez ponad dekadę? Paradoksalnie, w czasach, które opisywał jako
skostniałe i beznadziejne, kiedy to każdy publikowany tekst na łamach gazet musiał przejść przeróbki w ramach sowieckiej poetyki - nakład młodego
gniewnego był większy niż w czasach obecnych.
Hłasko, raczej nieznany ogółowi współczesnego
społeczeństwa, a przez starszych wspominany ze
słodko - gorzkim uśmiechem na ustach, stanowi
w pewien sposób relikt Polskiej Republiki Ludowej. Zresztą, jak nikt inny potrafił dostrzec absurdy tych czasów, z właściwym sobie pesymizmem,
zdolny był wydobyć niuanse życia codziennego.
W jego twórczości nie znajdziemy optymizmu ani
radości z odbudowującej się Polski. Świat jest brudny,
zepsuty i pozbawiony wszelkich wyższych wartości;
przekształcający się we wstrętne bagno, w którym
zmuszeni do dryfowania są samotni, niedopasowujący się do realiów bohaterowie. Ich sytuacja może
się tylko pogorszyć, a w aurze ogólnej beznadziei
przeżywają egzystencjonalne rozterki. Niestety,
twórczość ta pełna jest autobiograficznych wątków.
Hłasko zmuszony był opuścić ojczyznę, by spędzić
resztę życia na tułaczce w poszukiwaniu miejsca,
które choć trochę przypominać mu będzie rodzime
strony - wyjeżdżając, jak sam pisze w „Pięknych”, był
pewien, że za miesiąc, góra dwa wróci do domu - jak
się okazało, nigdy już nie przekroczył granicy polskiej.
Rezurekcja
Hłaski
P
ierwszy raz z nazwiskiem tym zetknęłam się,
buszując po ursynowskiej bibliotece, gdy w dziale
z polskimi autorami spostrzegłam elegancką,
starą serię z czarną obwolutą. Sięgnęłam na chybił
trafił i w rękach miałam „Ósmy dzień tygodnia” Marka
30 | wogole.net
Hłaski. Powieść wciągnęłam jednym haustem, od tamtej pory czasami stając się wampirem na hłaskowym
głodzie.Niedaleki czas później zapragnęłam, by na mej
półce, wcale nie gościnnie, jawiły się książki tegoż
autora. Jaki mnie spotkał zawód, gdy w księgarniach
Ekscentryk, pijak i awanturnik, czytając te słowa,
w głowie powstaje obraz nędzy i rozpaczy, upodlenia
ludzkiego, na przykład którego ówczesne władze starały
się kreować pisarza. Oczywiście, określenia te są prawdziwe, jednak zakrawają jedynie o bardzo pobieżne obserwacje fenomenu, jakim był Marek. Pokład geniuszu
rodzi frustrację, a ta z kolei prowadzi do buntu, w jego
przypadku upowszechnionej formy indywidualizmu.
Co ciekawe, u Hłaski najważniejszą rolę w fabule
pełnią kobiety, co niezbyt pasuje do reputacji samca
alfa, samotnika i kobieciarza, którą sobie wypracował.
W „Ósmym dniu tygodnia”, jednym z pierwszych
opowiadań przez niego poczynionych, poznajemy
perypetie młodych zakochanych, szukających miejsca dla siebie w zimnej i nieprzyjemnej Warszawie.
O ile początek utworu sugeruje powolne zmierzanie
w stronę wymarzonej romantycznej idylli, prawda jest
niczym cios pięścią w twarz. W takim świecie nie ma
miejsca na miłość, ale nie ma też niewinności. Agnieszka, główna bohaterka, otoczona jest chropowatością
i brakiem ładu; dziewictwo czy raczej perspektywa
pierwszego razu wisi nad nią jak wyrok. Cała istota
kobiecości zdegradowana jest do cielesności, poddania się i pasywności. Seksualność jest sposobem na
ukazanie presji społecznych, wynikających z kultury, systemu czy chociażby miejsca zamieszkania.
„Niekiedy wilkiem się nazywał, lecz wilkiem nie
był, raczej chciał być, gdy cały naród raźnie śpiewał wolał zawyć.” - nikt chyba w pełni nie zrozumiał, co
chodziło mu po głowie, lecz śmiało można rzec, że
najbliżej była Agnieszka Osiecka. Kobieta ta w sposób szczególny rozkochała w sobie Hłaskę, urzekła
go swym intelektem i ulotnością. Artyści przez długi
czas utrzymywali korespondencję, nawet w momencie
zerwania zaręczyn. Nazywana przez niego „panną
Czaczkes” wielokrotnie służyła mu wsparciem - pośrednio też pomogła mu osiedlić się w Los Angeles
wraz z Krzysztofem Komedą i Markiem Nizińskim.
Trójca ta, przez niedługi czas należała do elity amerykańskiej kultury końca lat 50; poznając zaplecze
komercyjnej części sztuki, żyli szybko. Jednak ich
„amerykański sen” nie trwał długo - wskutek niefortunnego wypadku po libacji alkoholowej Krzysztof Komeda zmarł. Wydarzenie to znacznie odbiło
się na Hłasce, który ze swą skłonnością do depresji,
zamknął się w czterech ścianach, co było zapowiedzią najgorszego. Do dziś nie wiadomo, co dokładnie stało się w jego mieszkaniu; zmarł 14 czerwca 1969 roku w Wiesbaden, najprawdopodobniej
z powodu zmieszania alkoholu i środków nasennych.
Dopiero w 1975 roku jego prochy zostały sprowadzone do Polski i pochowane na warszawskich
Powązkach. „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni” - głosi napis wykuty na jego nagrobku.
Jeden z najgłośniejszych debiutantów literackich lat 50,
całym swym dorobkiem rozkochał w sobie rzesze ludzi.
Ponadczasowość jego utworów, a także nietuzinkowy,
teatralny wręcz charakter sprawiają, że Hłaskę po prostu, najzwyczajniej w świecie - CHCE SIĘ CZYTAĆ,
a na szczęście wkrótce będzie to możliwe dla szerszego
grona czytelników. Mianowicie, pierwszy raz od ponad
15 lat, wydane zostaną wszystkie teksty Marka Hłaski,
nakładem wydawnictwa AGORA SA. Niektóre książki
już trafiły do sprzedaży. Jednak co to za Hłasko, jeśli
się nie rozpada w rękach i nie pachnie starością?
Magdalena Batko
X LO im. Królowej Jadwigi
31 | wogole.net
Kalejdoskop
Food Trucki
to fantastyczna sprawa,
zwłaszcza jeśli goni Cię
czas lub kieszenie świecą
pustkami.
Uwaga,
jedzie żarcie
...czyli fenomen jedzenia na kółkach
32 | wogole.net
O
d kilku lat w zachodniej Europie panuje moda
na jedzenie w obwoźnych restauracjach. Ludzie
coraz częściej nie mają czasu i chcą jak najszybciej
zjeść. Część kieruje się do przybytków typu McDonald,
KFC i im podobnych, ale jak wszyscy dobrze wiemy
choćby z filmu para-dokumentalnego „Super Size Me”,
dieta złożona tylko i wyłącznie z fast - food’u powoduje
zaburzenia zdrowia. Zatem ludzie,szukając alternatywy,
zaczęli kierować się albo ku „zdrowemu” fast - food’owi
typu Subway lub Salad Story, albo ku małym stoiskom
z bajglami, hot - dogami czy kawiarenkom rowerowym.
Część młodych i rezolutnych szefów kuchni zdało sobie sprawę, że gdyby zainwestować w półciężarówkę
i wyposażyć ją w sprzęt kuchenny, to pewnie dałoby
się na tym nieźle zarobić. Koszty ustawienia są zdecy-
dowanie niższe, niż kupno lub wynajem lokalu i jeśli
okazałoby się, że okolica przestała być „chodliwa”,
można w każdej chwili zmienić lokalizację.
Pomysł okazał się gigantycznym sukcesem – klientami
początkowo byli biznesmeni, ale z czasem takie „lokale” stały się nie tylko praktyczne, ale również modne.
Nawet niektóre z najbardziej ekskluzywnych restauracji
(w tym i te, z trzema gwiazdkami Michelin) tworzą
własne furgonetki i wysyłają je na bardzo popularne
ostatnimi czasy koncerty w formie piknikowej – artysta
śpiewa w plenerze, a widzowie siedzą na kocach jak
na pikniku (podobno jest to bardzo romantyczne –
niewykluczone, ale akustyka na pewno cierpi). Razem
z modą na burgery (o których sporo możecie poczytać
33 | wogole.net
Kalejdoskop
Osobiście uważam, że takie Food Trucki to fantastyczna
sprawa, zwłaszcza jeśli spieszysz się lub Twoje kieszenie świecą pustkami. Jedną z najbardziej urzekających
cech Food Trucków jest różnorodność. Praktycznie
każdy „gatunek” fast-food’ów znajdzie tu swojego
reprezentanta. Zacznijmy od bardzo bliskich mojemu
sercu burgerów – są tak samo dobre, jak w burgerowniach. Kotlety z mięsa wołowego prosto od rzeźnika
połączone ze świeżymi dodatkami, okraszone sosami
robionymi na miejscu. Całość opakowana jest w pieczoną na zamówienie bułkę. Bardzo podoba mi się
również rozmaitość burgerów – generalnie jest kilka
wozów oferujących klasyczne smaki, ale żeby wybić
się z tłumu, trzeba wymyślić coś oryginalnego. Dzięki
temu możemy zjeść burgery stylizowane na karaibskie
albo wszystkie „klasyczne” smaki, tylko kotlet mięsny zostaje zastąpiony specjalnymi wegetariańskimi
kotletami.
Food Trucki to fantastyczna
sprawa, zwłaszcza jeśli goni
Cię czas lub kieszenie świecą
pustkami.
Food Trucki
to nie tylko jedzenie - w Warszawskim centrum
znany i lubiany
jest rower
z kawą.
Kolejnym wdzięcznym pomysłem na Food Truck jest
szeroko pojęta kuchnia tex - mex. Najsłynniejszym
lokalem w Warszawie serwującym kuchnię teksańskomeksykańską jest Blue Cactus przy parku Morskie
Oko. Wizyta w tym lokalu zawsze przynosi radość
dla żołądka, gorzej jest z portfelem. Dla portfela przeciętnego licealisty jedna wizyta w Blue Cactusie może
być zabójcza. Jednak jest to lokal z reputacją i ceny są
jak najbardziej uzasadnione. Dużo tańszą alternatywą
są Food Trucki spod szyldu tex - mex. Szeroki wybór
takich dań jak burrito, chili con care, quesadillas, nachos
z dodatkami, tacos, fajitas i wiele innych. Wszystko
w przystępnych cenach i porównywalnie smaczne.
i orientalnym jedzeniem, ale jeśli choć chwilę poszuka,
to na pewno znajdzie chociaż jeden wóz serwujący
dania włoskie. Poza różnorodnym spaghetti (podawanych w małych papierowych miseczkach), pizzą
i sałatkami, można trafić na piadę (zwaną również
piadiną). Upraszczając, jest to włoskie taco – w złożonym na pół pszennym lub pełnoziarnistym placku
umieszcza się dodatki kojarzące się z kuchnią włoską
– mozzarellę, pomidory, rukolę, szpinak i różnorakie
mięsa (nie ma jednego ustalonego rodzaju – trafiają się
z kurczakiem lub szynką, a czasami nawet z kiełbasą).
Piada nie zawsze się pojawia, ale zdecydowanie jest
warta szukania – jeśli jednak ktoś nie ma na to ochoty
i jest gotów obniżyć poprzeczkę smakową, to podobno
można zjeść piadę w wagonach Warsu.
Znajdzie się również coś dla fanów bliższego i dalszego
wschodu. Całkiem sporo Food Trucków to właśnie
przeróżne kuchnie orientalne. Od tajskich makaronów
w pudełku, przez przeróżne dania zawierające krewetki,
a na sushi kończąc.
Jednak jeśli preferujecie klasyczne, swojskie smaki
z budki, to również znajdziecie ciekawe wariacje swoich
ulubionych przekąsek. Weźmy za przykład taką zapiekankę, kojarzona bardziej z daniem „dworcowym”,
które nie smakuje najlepiej, jest gąbczaste i pośród
słabszych żołądków może wywołać niemałe problemy
żołądkowe. Po spróbowaniu zapiekanki z wozów już
nigdy nie zjecie tej dworcowej – bułka jest chrupiąca
(a przede wszystkim smakuje jak bułka, a nie jak gąbka),
ser prawdziwy, dodatki świeże, a sosy, nawet jeśli są
z pudełka, to i tak smakują o niebo lepiej niż te podejrzane ciecze podawane w budkach przy Centralnym.
O ile takie zapiekanki z wozów są bardzo smaczne, to
z reguły nie popisują się oryginalnością - jasne, używa
się takich składników jak rukola, różne gatunki sera,
czy szynki dojrzewające, ale to są po prostu bardziej
wyrafinowane wersje klasycznych zapiekanek. Daniem,
którego nie podejrzewalibyśmy o ekstrawagancję jest
hot-dog. Każdy normalny człowiek kiedyś zjadł hot
– doga; czy to w budce, czy na stacji benzynowej.
Bułka, parówka, jakiś sos, ewentualnie dodatki. Na
szczęście, ludzie z hot-dog’owych Food Trucków są
pozytywnie zakręceni. Dzięki temu możemy uraczyć
się hot-dogami z kiełbasą, kapustą bawarską, duszoną
wieprzowiną, hiszpańską kiełbasą chorizo, serdelkiem,
a nawet hot - dogiem po japońsku. Tak jest, hot - dogiem
po japońsku – jak uzyskano taki efekt? Zwyczajną bułkę
fot. teakdoor.com
na www.wogole.net) do Polski przybyła moda na tzw.
Food Trucki.
Dobrego burgera
można dostać
także poza
lokalem.
z parówką przykryto ciekawymi dodatkami – sosem
teryiaki, ostrą kapustą pekińską, grzybami shitake,
marynowaną tykwą kanypo, czy marynowaną rzodkiewką oshinko. Całość na pewno posmakuje fanom
azjatyckich smaków.
Kolejną typową przekąską, podawaną w nietypowy
sposób są tosty. Jednak nie są to zwyczajne tosty – są
dużo większe niż te, które można kupić w sklepie i są
nafaszerowane różnymi pysznościami – grillowanym
kurczakiem, bekonem, rucolą, mozzarellą, brie, gorgonzolą, szynką parmeńską, kurkami i wieloma innymi
ciekawymi składnikami – a całość zostaje okraszona
pysznymi sosami. Moim zdaniem stosunek ceny do
smaku jest znakomity – najtańsze tosty kosztują 10
złotych, a najdroższe 15.
Dla fanów słodkich przekąsek również coś się znajdzie
– sporą popularnością cieszą się ostatnio tzw. crepes
(brak związku z francuskimi naleśnikami – zupełnie
inne danie, dzielą tylko nazwę). Jest to zwykły cienki naleśnik zwinięty w rożek i wypełniony różnymi
pysznościami – bitą śmietaną, orzechami, owocami
i wieloma innymi. Całość zostaje polana różnymi polewami. Jest to ekstremalnie słodkie, ciężko zjeść, ale
po konsumpcji jednego, „banan” na twarzy pozostaje na
długo. Zdecydowanie warte spróbowania są naleśniki
razowe – smak jest bardzo ciekawy, zależnie od dodatków, smakuje trochę jak pizza lub bułka pełnoziarnista.
Warty uwagi są również kanapki i burgery „waflowe”.
„Wkładka” jest taka sama jak w zwykłej kanapce lub
burgerze, (czyli szynka, ser i warzywa w kanapce
lub kotlet i dodatki w burgerze) tylko bułka zostaje
zastąpiona waflem (miękkim, podobnym smakowo do
gofra). Jest to zdecydowanie pozycja dla odważnych
i nie każdemu przypadnie do gustu. Białym krukiem
jest taco w waflu – niewiele osób je widziało, jeszcze
mniej je jadło, ale podobno istnieje.
Każda osoba zakochana we włoskiej kuchni może czuć
się nieswojo otoczona amerykańskim, meksykańskim
34 | wogole.net
Przy okazji różnych festiwali (nigdy nie widziałem
stojącej samodzielnie) zawsze pojawiają się obwoźne
kawiarnio-ciastkarnie. Jednak słowem kluczem dla
tych wozów jest ciastkarnia – kawa jest podawana
w papierowych kubeczkach i prawie zawsze jest nie
najwyższych lotów. Natomiast ciastka i drożdżówki to
zupełnie inna liga – najczęściej nie są to zwykłe ciasta
i jagodzianki. Zazwyczaj można trafić na niesłychane
rzeczy – drożdżówki po węgiersku, przeróżne tarty,
świeżutkie sękacze i wiele innych. Jeśli chodzi się na
imprezy cyklicznie (np. co pół roku), to można być
pewnym, że zawsze będzie coś innego w menu. Po
całym dniu objadania się słonymi potrawami, taki
deser to miły akcent na zakończenie dnia.
Zachęca również niezwykła
różnorodność – praktycznie
każdy, nawet najbardziej wybredny smakosz znajdzie coś
dla siebie.
Mimo że obwoźna kuchnia w Polsce istnieje zaledwie od
kilku lat, jest już bardzo poważnym graczem w branży
kulinarnej. Niskie koszty ustawienia i mobilność, sprawiły, że Food Trucków jest bardzo dużo. Jednak to nie
niskie ceny są powodem, dla którego Food Trucki cieszą
się tak dużą popularnością – jest nią jakość podawanych
potraw, którym nie można zbyt wiele zarzucić – dania
są smaczne i wyraziste. Zachęca również niezwykła
różnorodność – praktycznie każdy, nawet najbardziej
wybredny smakosz znajdzie coś dla siebie. Food Trucki
to świetna alternatywa dla burgerowni i podobnych
lokali. Zwłaszcza latem i jesienią, kiedy pogoda za
oknem sprzyja siedzeniu na dworze.
Mam pewną radę jak lokalizować swoje ulubione Food
Trucki - najlepiej jest sprawdzać ich fan-page na Facebooku, albo zarejestrować się na stronie myfoodtruck.
pl. Smacznego!
Dominik Łuszczek
XV LO im Narcyzy Żmichowskiej
35 | wogole.net
Kalejdoskop
Krótka historia pleografu
czyli o ścieżkach polskiego kina
Polacy mają duży wkład w rozwój kina na przełomie
XIX i XX wieku. Możemy pochwalić się m.in. Władysławem Starewiczem („europejski Disney”), reżyserem
pierwszego w historii filmu lalkowego pt. „Piękna Lukanida” oraz twórcą wielu innych filmów animowanych.
„Piękna Lukanida” przedstawia walkę żuków - rycerzy
o rękę królewny. Interesującą postacią był także Jan
Szczepanik („polski Edison”, czy też „galicyjski geniusz”). Pisał o nim Twain, a jego innowacje cieszyły
się wielkim zainteresowaniem w Niemczech, Anglii
czy Stanach Zjednoczonych. Między pięćdziesięcioma
wynalazkami jego autorstwa znajduje się np. fotometr
(służy do pomiaru jasności), ale przede wszystkich
telektroskop, przedsmak późniejszej telewizji.
O obiegu filmów w XIX wieku decydowali tak zwani
wędrowni kinematografiści. Kupowali oni na wagę
zdjęcia od operatorów, a następnie wyruszali w świat
i pokazywali filmy (zazwyczaj trwające około dwóch
minut) w miastach. Niestety nie zdawali sobie sprawy z wartości dokumentalnej posiadanych zbiorów
i prezentowali je publiczności aż do zużycia taśmy.
Co oglądano najchętniej? Obrazy ukazujące jak najbardziej odległe i jak najbardziej egzotyczne zakątki świata.
Filmowano wtedy np. słonie w Afryce, czy obrządek
parzenia herbaty w Chinach. Ożywione fotografie stały
się swoistym oknem na świat. Z wiadomych względów
zyskały ogromną popularność, dlatego rozpoczęto
próby tworzenia specjalnych sal poświęconych do
36 | wogole.net
wyświetlania obrazów filmowych. Pierwsze takie sale
powstawały w miejscach o największej rotacji ludzi,
np. kawiarniach, restauracjach, dworcach czy sklepach.
W latach 1906-1908 na ziemiach polskich zaczęły
pojawiać się duże sale przeznaczone tylko i wyłącznie
do organizowania pokazów kinematograficznych. Kinematografy były tak popularne, że stawały się często
punktami orientacyjnymi w wielu miastach.
W kolejnych latach zaczynają pojawiać się filmy dłuższe
(trwają około siedmiu minut). Są to zazwyczaj komedie
np. „Antoś po raz pierwszy w Warszawie”. Film ten
opowiada o prowincjuszu, który przyjechawszy do
Warszawy, zostaje okradziony przez dwie kurtyzany.
Pierwszym, zachowanym polskim filmem fabularnym
jest „Pruska Kultura” z 1908. Traktuje o germanizacji
w pruskim zaborze, uwzględniając strajk dzieci we
Wrześni oraz sprawę Michała Drzymały. Obraz został pokazany również we Francji, Rosji i Włoszech.
Filmowcy chcieli wynieść kino (które do tej pory
spełniało funkcje informacyjną, edukacyjną i rozrywkową) do miana sztuki, aby stało się równe teatrowi
i literaturze. Około 1911 roku zaczynają pojawiać się
pierwsze filmowe adaptacje dzieł literackich, np. „Dzieje
grzechu” Żeromskiego. Ciekawą kwestią jest fakt, że
przenosząc na ekran dramat Wyspiańskiego pt. Sędziowie, zmieniono nazwę filmu na „Sąd Boży”, z kolei
„Szkice węglem” Sienkiewicza zastąpiono „Krwawą
Dolą”. Nowe, budzące ciekawość i grozę tytuły miały
przyciągnąć rzesze widzów. Popularyzacja kina wiązała się z wkroczeniem kultury popularnej. Zaistnienie
w kinematografii, gwarantowało popularność pisarzom
i aktorom. Jedną z pierwszych pisarek, która napisała
scenariusz filmowy była Gabriela Zapolska. Jej „drama
dla kinematografu” nosiła tytuł „Niebezpieczny kochanek” i mieściła w sobie wszystkie elementy, które
powinien posiadać ówczesny film - miłość, zbrodnię,
zdradę. Środowisko literackie, mimo że chodziło do kinematografów, dystansowało się od tej dziedziny sztuki.
Po pierwszej wojnie światowej kino miało za zadanie
zintegrować polskie społeczeństwo po rozbiorach.
Międzywojenny przemysł filmowy prężnie się rozwijał, ale ze względu na patriotyczną, czy później
propagandową (lata 1919-1922) tematykę filmów,
ich poziom artystyczny nie był zachwycający. Duży
sukces komercyjny w tamtym okresie odniósł film
Ryszarda Ordyńskiego „Pan Tadeusz” z 1928, który po rekonstrukcji możemy podziwiać do dzisiaj.
Wybuch II wojny światowej zatrzymał dalszy rozwój
fot. http://api.ning.com
H
istoria polskiej kinematografii jest długa i obfitująca w różnego rodzaju wydarzenia, dlatego,
gdyby ktoś próbował opisać ją szczegółowo,
powstałaby prawdopodobnie gruba książka. Burzliwe
losy polskiego kina sięgają 1894 (rok przed premierą
wynalazku braci Lumière), kiedy to Kazimierz Prószyński konstruuje aparat służący do rejestracji oraz
projekcji obrazów ruchomych, czyli pleograf. Za jego
pomocą tworzy pierwsze filmy dokumentujące życie
Warszawiaków, np. Ślizgawkę w Łazienkach (lata
1894-1986), której rekonstrukcję możemy zobaczyć
na YouTubie. Ciekawostką jest fakt, że Prószyński
założył pierwszą w Polsce wytwórnię filmową. Jednak za umowną datę początku historii polskiego kina
przyjmuje się 16 listopada 1896 rok. Wtedy to jeden
z przedstawicieli braci Lumière przywozi do Krakowa
filmy lumierowskie, które zostają zaprezentowane
w teatrze (obecnie teatr im. Juliusza Słowackiego).
Trzeba jednak pamiętać, że już wcześniej na ziemiach
polskich wyświetlano ożywione fotografie za pomocą
innego rodzaju urządzeń.
polskiego przemysłu filmowego. Kina w tamtym czasie musiały dostosować swój repertuar do nakazów
niemieckiego okupanta, dlatego nie trzeba tłumaczyć
takich haseł jak np. „Tylko świnie siedzą w kinie”.
Wojna przerwała pracę nad wieloma filmami, które
już po jej zakończeniu nigdy nie powstały. Ciekawym
przykładem produkcji, która nigdy nie trafiła na ekran,
jest adaptacja „Nad Niemnem” w reżyserii Wandy
Jakubowskiej i Karola Szołowskiego. Premiera filmu
miała mieć miejsce 6 września 1939 roku, została
jednak odwołana. Mimo że polska publiczność nigdy
nie zobaczyła tej ekranizacji, to docenili ją Niemcy.
Zabrali taśmy w celu przemontowania w taki sposób,
aby film nabrał wydźwięku antypolskiego. Jednak
polskie podziemie dowiedziało się o planach nazistów
związanych z dziełem Jakubowskiej. Jedyne istniejące
kopie filmu, skradziono Niemcom i ukryto. Kopie te
do dzisiaj nie zostały odnalezione.
Polskie kino powojenne odradzało się na gruzach dawnego przemysłu filmowego i zdominowane zostało przez
socrealizm. Wielu historyków filmu nazywa ten okres
straconym czasem dla polskiego kina. Ciekawostką
jest wyróżnienie dla polskiej kinematografii związane
z otrzymaniem nagrody za krótkometrażową „Wieliczkę” Jarosława Brzozowskiego podczas I Festiwalu
Filmowego w Cannes w 1946.
Śmierć Stalina spowodowała złagodzenie cenzury
oraz zwiększenie swobody twórczej artystów, co
skutkowało dynamicznym rozwojem kina. Przeżycia
wojenne i okupacyjne oraz trudności w odnalezieniu
się w powojennej rzeczywistości stały się punktem
wyjścia dla przedstawicieli polskiej szkoły filmowej.
Nurt zrywał z dotychczasowym socrealistycznym
wzorcem, nawiązywał do neorealizmu włoskiego oraz
ideologii romantyzmu. Był to też okres poszukiwań
współczesnej polskiej literatury i przenoszenia jej na
ekran, przykładami są „Popiół i diament” Andrzeja
Wajdy czy „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa, poza
nimi najważniejsze filmy tego nurtu to m.in. „Eroica”,
„Zezowate szczęście”, „Człowiek na torze” Andrzeja
Munka, „Zimowy zmierzch” Stanisława Lenartowicza,
„Salto”, „Ostatni dzień lata” Tadeusza Konwickiego,
„Prawdziwy koniec wielkiej wojny” Jerzego Kawalerowicza, „Nikt nie woła” Kazimierza Kutza, „Kanał
Wajdy” czy „Zamach” Jerzego Passendorfera. Koniec
szkoły polskiej przypada na lata 60. XX wieku. Na
37 | wogole.net
Kalejdoskop
uwagę tego okresu zasługują udane debiuty Romana
Polańskiego, Jerzego Skolimowskiego, Witolda Leszczyńskiego lub awangardowego Andrzeja Żuławskiego
oraz dzieła mistrza filmu dokumentalnego Kazimierza
Karabasza.
Przełom lat 70. i 80. to narodziny kina moralnego
niepokoju. Jednymi z najwybitniejszych filmów tego
czasu są „Aktorzy prowincjonalni” Holland, „Barwy
ochronne” Zanussiego, „Amator” Kieślowskiego, „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza” (nagrodzony
Złotą Palmą) Wajdy, „Indeks” Janusza Kijowskiego
oraz „Wodzirej” Feliksa Falka. Akcja filmów charakterystycznych dla kina moralnego niepokoju zwykle
toczyła się na prowincji, w czasach współczesnych
widzowi i dotyczyła współczesnych mu problemów.
Były to filmy szare, brudne i do bólu prawdziwe. Charakterystyczni są młodzi bohaterowie, którzy po konfrontacji z otaczającą rzeczywistością muszą wyzbyć
się swoich ideałów, zyskują świadomość istnienia zła,
konformizmu, układów. Widoczny jest także stosunek
reżysera do ówczesnej władzy. Przedstawiciele nurtu
przeciwstawiali się systemowi opartemu na propagandzie, korupcji i nepotyzmie. Istotną sprawą była walka
z cenzurą, ze zrozumiałych względów bardzo silną
w tamtym okresie. Filmy zakazane określano mianem
„pułkowników” (np. „Przypadek Kieślowskiego”).
Lata 80. to czas rozrachunku ze stalinizmem. Filmy
takie jak „Matka Królów” Janusza Zaorskiego, „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego (nagroda w Cannes
dla Krystyny Jandy) czy „Dreszcze” Wojciecha Marczewskiego należą do grupy filmów nazywanych rozliczeniowymi. Notabene pierwszym tego typu filmem był
„Człowiek na torze” Munka z 1956. Pomimo że władze
komunistyczne oficjalnie potępiły system stalinowski,
filmy o nim opowiadające były kwestią drażliwą. Cenzura stała się najsilniejsza w okresie stanu wojennego.
Lata 80. to rozwój kina popularnego. Przykładem są
kultowa komedie Juliusza Machulskiego „Vabank”,
„Seksmisja”, czy sensacja w polskim wydaniu - „Wielki
Szu” Chęcińskiego. Koniec lat osiemdziesiątych to
także okres powstania „Dekalogu” Kieślowskiego,
jednego z ważniejszych dzieł polskiej kinematografii.
38 | wogole.net
fot. kordianmichalski.com
fot. scribersinternational.files.wordpress.com
W latach 60. i 70. swój triumf przeżywały filmy historyczne, kostiumowe i ekranizacje powieści. Tutaj
należy wspomnieć o takich obrazach jak „Rękopis
znaleziony w Saragossie”, „Sanatorium pod klepsydrą” Hasa, „Pan Wołodyjowski”, „Potop” Hoffmana,
„Noce i dnie” Jerzego Antczaka czy „Ziemię obiecaną”
Wajdy. Zauważalna jest także inspiracja francuską
Nową Falą m.in. w filmach Wajdy, Agnieszki Holland czy Krzysztofa Kieślowskiego. To również czas
debiutu Krzysztofa Zanussiego niezwykłą „Strukturą
kryształu” oraz powstania kultowej komedii Sylwestra
Chęcińskiego „Sami swoi”. Na ten okres przypadają
też złote lata polskich seriali („Noce i dnie”, „Janosik”,
„Stawka większa niż życie”, „Lalka”, „Chłopi”, „Rodzina Połanieckich”).
Mural o wymiarach 28,5 x
11,2m powstał
jako kolejny
punkt obchodów
roku Lucjana
Brychczego.
Z czasem cenzura zaczęła maleć, aż do jej całkowitego
zniesienia w 1989 roku. To okres ważnych przemian
w historii polskiej kinematografii pod względem organizacji produkcji. Jest to też moment, w którym
do polskich kin zaczynają trafiać filmy zagraniczne,
głównie ze Stanów Zjednoczonych. W tym czasie
zaczynają pojawiać się polskie filmy odnoszące się
do PRL-owskiej rzeczywistości, np. „Ucieczka z kina
„Wolność” Wojciecha Marczewskiego i „Przypadek
Pekosińskiego” Grzegorza Królikiewicza. Świetne
filmy, powstałe w tamtym okresie to m.in. „Trzy kolory Kieślowskiego”, „Jańcio Wodnik”, czy „Cudowne
miejsce” Jana Jakuba Kolskiego. Kiedy mowa o latach
90. nie można nie wspomnieć „Psów” Władysława Pasikowskiego z Bogusławem Lindą, które zdecydowanie
możemy określić mianem kultowych. Wiele osób jest
zdania, że upadek PRL-u zakończył okres świetności
kina polskiego. „Cześć, Tereska” Roberta Glińskiego,
„Zmruż oczy” Andrzeja Jakimowskiego, „Dzień Świra„
Marka Koterskiego, „Komornik” Falka, „Plac Zbawiciela” Krzysztofa Krazuzego i Joanny Kos-Krauze,
„Wesele” Wojciecha Smarzowskiego to tylko niektóre
tytuły, które dowodzą, że kino XXI wieku ma również
wiele do zaoferowania.
Maria Stusio
LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza
39 | wogole.net
W biegu
Ringowe wojny polsko-polskie
Rywalizacja od wieków towarzyszy ludzkości.
Konkurujemy ze sobą na różnych płaszczyznach.
Znajdujemy w tym emocje, adrenalinę, przyjemność, a także odpowiedź na pytanie kto jest
najlepszy...
Adamek vs. Gołota, czyli jak mały pobił dużego
Pięściarze, którzy nie otrzymują ciekawych propozycji, zarówno finansowych, jak i sportowych w swoich
kategoriach wagowych, zmieniają je na wyższe. Tak
właśnie postąpił Tomasz Adamek. Po zdobyciu mistrzostw świata w półciężkiej i juniorciężkiej przyszedł
czas na heavyweight. „Góral” postawił sobie konkretny
cel - mistrzowski pas w królewskiej kategorii wagowej. Rozpoczęły się zatem poszukiwania odpowiedniego rywala na debiut w tej wadze. Powstał pomysł
zorganizowania polskiej walki stulecia. Najbardziej
rozpoznawalny pięściarz z kraju nad Wisłą przeciwko
utytułowanemu, ale wciąż poszukującemu wyzwań
mistrzowi świata. Jak powiedział Gołota: „Adamek
zaprosił do tańca, więc nie wypadało odmówić”. I stało
się! 24 października 2009 roku - taki termin wyznaczono na pojedynek. Czy Andrzej Gołota powinien
przyjąć tę propozycję? W jakiej będzie formie? Czy
Adamek poradzi sobie z silniejszym, większym i bardziej doświadczonym rywalem? Takie pytania zadawał
sobie każdy fan boksu. 8 milionów widzów zasiadło
przed telewizorami z zapartym tchem, czekając na widowisko. W hali Atlas Arena w Łodzi rozbrzmiał znak
firmowy Adamka zmierzającego do ringu - piosenka
Funky Polaka „Pamiętaj”. Po chwili w narożnikach
stanęły naprzeciw siebie dwie legendy pięściarstwa. 16
kilogramów cięższy i 7 centymetrów wyższy Gołota,
wyglądał niczym rozwścieczony tygrys, który tylko
czeka, by dobrać się do swojej ofiary. Pierwszy gong.
40 | wogole.net
Rękawice przy głowach, stopa przy stopie. Adamek od
razu przystąpił do ataku. Szybkie lewe proste, zejścia
z linii ciosów Gołoty i piękny pokaz technicznych
zdolności. Minęło zaledwie kilka minut i Andrew po
przyjęciu piorunująco szybkich ciosów musiał podnosić
się z białej maty łódzkiego ringu. Bezradny, powolny
i ociężały Gołota nie umiał znaleźć recepty na złapanie
Adamka w ringu. Agresja i niechęć do rywala to za
mało, by wygrać. Wspaniale dysponowany pięściarz
z Żywca, nokautując w piątej rundzie Andrzeja Gołotę
udowodnił, że jest już prawdziwym pięściarzem kategorii ciężkiej. Tamtego wieczoru byliśmy świadkami
one man show. Show Tomasza Adamka.
Gołota vs. Saleta. Spotkanie po latach
Piękna, nowoczesna hala Ergo Arena usytuowana
na granicy Sopotu z Gdańskiem. To miejsce stało się
celem mojej podróży pewnej soboty w lutym 2013 roku. Polsat Boxing Night 2, czołowi polscy pięściarze,
show nad którym czuwali organizatorzy KSW. Do
tego jedna z najbardziej wyczekiwanych przez fanów
pięściarstwa walka. Nie mogło mnie tam zabraknąć.
Przemysław Saleta oświadczył w wywiadach przed
galą, że po tym pojedynku definitywnie odwiesza
rękawice na kołek. Zależało mu od wielu lat na tej
walce i chciał się nią pożegnać z fanami. Andrzej
Gołota? Andrzej Gołota nie ogłosił „kończę karierę”.
Zapowiedział, że będzie w dużo lepszej formie, niż
podczas walki z Adamkiem. Chcieli dać wspaniałe,
niezapomniane widowisko, które pozostanie kibicom
na długo w pamięci. Kondycja, zwrotność, szybkość
i wytrzymałość, które zaprezentowali podczas treningu otwartego na Torwarze kilka dni przed 23 lutego,
gwarantowały świetną walkę. Stojąc w pierwszym
rzędzie i obserwując dokładnie ruchy tych wybitnych
pięściarzy, zastanawiałem się, czy widzę przed sobą
czterdziestopięcio - czy dwudziestoletnich mężczyzn.
Cała bokserska Polska czekała na tę walkę, eksperci
i fani zacierali ręce na samą myśl o niej. Zdawano
sobie sprawę, że to prawdopodobnie ostatnia szansa,
by zobaczyć na żywo legendarnego Andrzeja Gołotę.
Wielu przybyło też do Ergo Areny, by dopingować
byłego mistrza Europy. Waldemar Kasta i Paweł Wójcik
zapowiedzieli bohaterów tamtego wieczoru, dreszcz
przeszedł po plecach i już byli między linami. Saleta
spokojnie, nie tracąc energii czekał na gong w swoim
narożniku. Gołota starał się rozluźnić skacząc po macie.
Ogromna złota rękawica wisząca nad ringiem schowała
się pod sufitem, „round one”, rozbrzmiał gong i rozpoczęła się wojna. Oboje od początku narzucili wysokie
tempo walki, nie oszczędzali sił ani rywala. „Bijesz
pierwszy Andrzejku, pierwszy!” krzyczał trener Gołoty,
Andrzej Gmitruk. Spodziewałem się ostrej wymiany
ciosów, twardego boju i walki do upadłego, ale już
pierwsza runda przeszła moje najśmielsze oczekiwania.
Jak na 45- cio letnich, wyboksowanych zawodników
reprezentowali świetną formę. Niejeden pojedynek
o wiele młodszych bokserów przebiega w ślimaczym
tempie w porównaniu do tego, co się działo podczas
walki tego wieczoru w Ergo Arenie. Wydawało się,
że Gołota i Saleta przeżywają drugą młodość. Gołota
mówił przed walką, że jego założeniem taktycznym
jest zwycięstwo, obojętnie w jaki sposób. Rzeczywiście, widać było, że wszedł na ring by wygrać. Zejścia
z linii ciosu, uniki, mocne i szybkie ciosy. To wszystko
demonstrowali w ringu, a podnieceni kibice gorąco
dopingowali swoich idoli. Emocje sięgały zenitu, a zawodnicy nie zwalniali tempa gdy kończyła się trzecia
runda. Wtedy zaczęły się problemy Andrzeja Gołoty,
który początkowe sześć minut pojedynku zdecydowanie wygrał. Saleta „podłączył Gołotę do prądu”.
Zamroczony Andrew chwiał się na nogach, sensacja
wisiała w powietrzu. Zaczął wypluwać szczękę, żeby
zyskać na czasie i przerwać szaleńczy atak Przemysława
Salety. Oboje bardzo ciężko, głęboko oddychali. To
niesamowicie wyczerpujący sport, zwłaszcza jak się
go uprawia w takim wieku. Przebieg wojny zmieniał
się jak w kalejdoskopie. W ostatniej minucie piątej
rundy Saleta po potężnych ciosach Gołoty zaczął się
bujać jak na statku. Gong, koniec piątego starcia, przymroczony Przemysław Saleta i ledwo łapiący oddech
Andrzej Gołota wrócili do swoich narożników. Zaczęło
brakować sił, kondycji, ale ambicje i waleczne serca
utrzymywały ich w bojowych nastrojach. „Co za walka,
co za wymiany ciosów!”- emocjonował się komentator
Polsatu, Andrzej Kostyra. Odgłosy rękawic lądujących
na twarzach pięściarzy roznosiły się po całej hali. Szósta
runda. Gołota coraz częściej wypluwa szczękę na matę
ringu i dostaje ostrzeżenie od sędziego. Po otrzymaniu
lawiny ciosów ledwo stoi na nogach, kołysze się jak
trzcina na wietrze. To już jest maksymalne wyczerpanie. Zaraz się przewróci... Bum! Gołota na deskach.
Czy wstanie? Czy wykrzesze resztki sił ze swojego
organizmu, by kontynuować bitwę? Ambitnie próbuje
wstać, przyklęka. Wstaje?! Jednak nie… Zatoczył się
po raz kolejny, sędzia przerwał walkę. Saleta pokazał
klasę i od razu podszedł pocieszyć swojego rywala. To
często spotykany i piękny widok w boksie. Kilka chwil
temu byli największymi rywalami, jeden chciał urwać
głowę drugiemu, ale kiedy po wojnie zaczyna opadać
kurz, dziękują sobie. To była brutalna, ostra walka,
podczas której żaden nie odpuszczał. Dwaj weterani
tego sportu stanęli do ringu prawdopodobnie po raz
ostatni i chcieli się z nim pożegnać godnie i w ferworze
walki. Tak jak powiedział Saleta, ostatnie dwie walki
Andrzej Gołota boleśnie przegrał, ale wciąż jest legendą
polskiego boksu.
Adamek vs. Szpilka, „Chwila prawdy”
Młodość przeciwko doświadczeniu. Agresja przeciwko
rutynie. Dobrze zapowiadający się pięściarz przeciwko
legendzie. Waleczne serce przeciwko walecznemu sercu.
To wszystko już 8 listopada
w nowej, pięknej hali w Krakowie. Nadeszła chwila prawdy, walka
Adamek vs. Szpilka dojdzie do skutku! Artur Szpilka
od dwóch lat w swoich wypowiedziach zaznaczał, że
chciałby tego pojedynku, żeby udowodnić wszystkim,
że jest najlepszym „ciężkim” w Polsce. Nie krył niechęci
do Adamka, jednak w ostatnich wywiadach mówi,
że szanuje Tomka za to, co osiągnął jako sportowiec.
Kiedy zapytałem „Szpilę” podczas konferencji prasowej w restauracji Champions co jego zdaniem w stylu
boksowania Adamka może sprawić mu najwięcej problemów odpowiedział, że doświadczenie i rutyna będą
mocnymi stronami Tomka. Jednak to on zademonstruje,
co Adamkowi sprawi największe problemy w jego stylu.
Niewątpliwie ta walka będzie emocjonowała także tych,
którzy nie są fanami boksu. Charyzma Szpilki i znane
w całej Polsce nazwisko Adamka stworzą ogromne
wydarzenie medialne. Bilety rozchodzą się jak ciepłe
bułeczki, sam też zadbałem, żeby 8 listopada oglądać
tę galę z odległości kilku metrów od ringu. Oboje są
pewni wygranej, nie dopuszczają do siebie innej myśli
niż zwycięstwo. „Jeżeli zdrowie dopisze i będę szybki
to będzie łatwa walka”- mówi jak zwykle ze stoickim
spokojem Tomasz Adamek. Ci świetni zawodnicy
z pewnością przedstawią niesamowicie ekscytujące
widowisko. Szpilka uważa, że ich style walki spowodują, że zaplanowana na dziesięć rund walka skończy
się przed czasem. Jeden z nich nie dotrwa do końca,
któryś musi paść po ciosach rywala. Zarówno „Szpila”, jak i „Góral” mają duże dziury w defensywie, co
można z łatwością wykorzystać. Artur Szpilka walczy
z odwrotnej pozycji i często Adamek jest pytany, czy
nie sprawi mu to kłopotu w ringu, ale on w pełni ufa
swojemu trenerowi, że przygotuje go doskonale na ten
pojedynek. Pot, krew, adrenalina, potężne ciosy, a po
walce radość z wygranej. Czyją rękę sędzia podniesie
do góry? Kto będzie udzielał wywiadów jako zwycięzca
walki wieczoru na gali Polsat Boxing Night? Kto dalej
będzie się liczył w tym biznesie, a czyje akcje spadną
znacząco w dół? Na te pytania odpowiedzi nie zna
jeszcze nikt, ale możemy być pewni co do jednego.
8 listopada w Krakowie będzie prawdziwa ringowa
wojna. Przygotujcie się na grzmoty!
Jaromir Pawlik, X LO. Im. Królowej Jadwigi
41 | wogole.net
W biegu
Zawiłych pytań
Brychczy nie
znosi. Gdy zadają mu takie młodzi dziennikarze,
mówi: „Synek,
przyjdź jutro
razem z matką.
Wytłumaczy mi,
o co ci chodzi,
bo ja cię nie
rozumiem”.
Śląska Legenda
„Wojskowych”
„Lucek należał do najspokojniejszych. Był nawet troszkę z boku.
Nie powiem, że był samotnikiem
i się wywyższał, ale po prostu był
starszy. Nie obrażał się, jak mu się
wycięło jakiś numer, miał poczucie
humoru, ale z drugiej strony my
też nie przeginaliśmy, bo mieliśmy
do niego szacunek. Wspólnie z nami żartował, opowiadał dowcipy
i nie odmawiał wódeczki, ale na
panienki nie chodził. Tak tę swoją
Małgosię kochał, że gonił od siebie
towary, za którymi wszyscy się
oglądali. Jak się jakaś do niego
próbowała dosiąść, to miał dyżurny tekst: „Ja z panią dzisiaj
nie tańczę” - wspomina Janusz
Żmijewski.”
Mural o wymiarach 28,5 x 11,2m
powstał jako kolejny punkt
obchodów roku Lucjana Brychczego. Uroczystego odsłonięcia
dokonał sam „Kici”. Mural wykonali kibice stołecznego klubu.
42 | wogole.net
J
akiś czas temu na rynku literatury sportowej pojawiła się książka, która z pewnością nie może być
traktowana jak przeciętna pozycja tego typu. Kici
to lektura autorstwa samych Grzegorza Kalinowskiego
i Wiktora Bołby skupiająca się na życiorysie piłkarskim
legendy Legii Warszawa – Lucjanie Brychczym, będącego jednym z trzech autorów książki. Przez prawie
300 stron wywiadu rzeki z futbolistą ze Śląska mamy
okazję zobaczyć z jakimi trudnościami Pan Lucjan
musiał zmagać się na początku swojej kariery zawodniczej, aż po to, jak poprzez swoją wspaniałą postawę
w wojskowym klubie stał się żywą legendą stołecznej
ekipy i honorowym prezesem Legii Warszawa.
Dzieciństwo Pana Lucjana nie należało do najłatwiejszych, jednak ciężkie czasy w których przyszło mu
dorastać sprawiły, że nie liczył na to, że los go pokieruje
i jakoś to będzie, tylko miał świadomość że do wszystkiego i na wszystko musi zapracować sobie sam. Kiedy
Pan Lucjan nie był się jeszcze Śląskim Warszawiakiem
jego największym kibicem była mama, która traktowała poważnie to, co robi jej syn, w przeciwieństwie
do ojca – wojskowego. Mało brakowało, a jako młody
chłopak Pan Lucjan zostałby graczem Ruchu Chorzów
i to może tego klubu zostałby legendą. Okoliczności
oblanych testów sprawiają, że władze chorzowskiego
zespołu mogą po latach pluć sobie w brodę. Wszystko
przez klubowego magazyniera, który młodemu Luckowi dał o wiele za duże trampki, przez co Kici nie
mógł zaprezentować swojego talentu. Legia Warszawa
nie zaprzepaściła tej szansy i pozyskała utalentowanego młodzika, a Pan Lucjan jeszcze zanim zdążył
zadebiutować w barwach stołecznego klubu, zagrał
w reprezentacji Polski, wchodząc na plac gry w drugiej
połowie. Tamto wydarzenie zapamięta prawdopodobnie
do końca życia: debiut w kadrze na stadionie swojego
klubu oraz niepowtarzalne uczucie podczas słuchania
hymnu narodowego przed meczem. Szkoda, że obecnie zaszczytu tego dostąpić może przeciętny ligowiec
z Kadry C, który nawet na boiskach słabej ekstraklasy
niczym specjalnie się nie wyróżnia.
Tytuł książki nawiązuje do pseudonimu Pana Lucjana:
Kici został wymyślony przez węgierskiego trenera
Legii, Janosa Steinera, a słowo to oznacza w języku
Madziarów Mały. Nawiązuje to do wzrostu Brychczego – 164 cm.
Niewielki wzrost nadrabiał temperamentem. Mimo
że nigdy się nie wywyższał ze względu na wrodzoną skromność, to jednak w środowisku piłkarskim
z pewnością powszechnie znane anegdotki na temat
jego stosunku do ludzi. Kalinowski i Bołba piszą:
Zawiłych pytań Brychczy nie znosi. Gdy zadają mu
takie młodzi dziennikarze, mówi: „Synek, przyjdź
jutro razem z matką. Wytłumaczy mi, o co ci chodzi,
bo ja cię nie rozumiem”.
Zdarzali się także nieliczni nieprzychylni Brychczemu.
Jednak Pan Lucjan skutecznie umiał sobie z nimi radzić. Kubicki był jedyną osobą w Legii, która odnosiła
się do Brychczego bez należnego szacunku. Wyrzucił
jego rzeczy z szatni trenerskiej, uznając, że potrzebuje
więcej miejsca na swoje szpargały. „Kici” dyskretnie
się odgryzał. Podczas zgrupowania wszyscy ustawili
się do rozłożonego na świeżym powietrzu szwedzkiego
stołu. Brychczy już prawie doczekał się na swoją kolej,
gdy nagle przyszedł Kubicki i bez słowa wepchnął się
przed niego, na dodatek lekko odpychając. – Spier…!
– powiedział Brychczy, jednocześnie zakrywając usta,
by można było pomyśleć, że to głos kogoś innego. „Kuba” nie dał się zwieść. – To było do mnie? – odwrócił
się i zapytał ostrym tonem. Obok leniwie przechadzał się kot. – Nie, do tego kota – odparł pan Lucjan”
W książce opisane są również inne ciekawe anegdotki
mniej lub bardziej znane w środowisku piłkarskim.
Warto przytoczyć nieuzasadnione wypominanie przez
Ślązaków zdrady wybitnego piłkarza, który ośmielił
się grać w Legii mimo śląskiego pochodzenia, opinie
ludzi powiązanych w jakiś sposób Panem Lucjanem,
czy też wzmiankę o tym, jak piłkarze pokroju Kazimierza Deyny czy też właśnie Brychczego podróżowali
tramwajami. Nawet do dzisiaj legenda Wojskowych
jest podwożony do siedziby Legii przez Krzysztofa
Dowhania (trenera bramkarzy). Wyobrażacie sobie
dzisiejszych kopaczy podróżujących komunikacją
miejską, a nie sportowymi samochodami? No właśnie…
Dominik Owczarek, XII LO im. H. Sienkiewicza
43 | wogole.net
Rynek myśli
Nadużywanie
nadużywanych
S
kroll’owanie, like’owanie, share’owanie, tweet’owanie i snap’owanie… Ach, aż zaczęło robić się nudno. Temat banalny, lecz prawdziwy,
otaczający każdego z nas niemal 24 godziny na dobę.
O czym mówię? Myślę, że to nie jest już zagadką.
Nadmierne nadużywanie nadużywanych smartfonów.
Siedzę sobie w parku. Czekam na dziewczynę. Piękna pogoda, ptaki śpiewają, a w oddali widzę dwóch
chłopaków przy placu zabaw. Wiek - 9 lat nie więcej. Nie zdziwię was pewnie, jeśli powiem, że… tak,
mieli w dłoniach telefony. Siedziałem tam 15 min,
a jedyne słowa, które wypowiedział jeden z nich
brzmiały: lecę na obiad. Był to widok przerażający.
Ale spokojnie. Sam święty nie jestem. Nadużywam
telefonu. Gram, piszę, dzwonię, słucham. Ale muszę się
przyznać, że po tej sytuacji coś we mnie tąpnęło. Niewyobrażalny był dla mnie widok jak bardzo okres dzieciństwa, w którym sam niedawno byłem, zmienił się pod
wpływem paru lat. Jednak gdyby tego było mało, gdy
wracałem ze spaceru, z głową pełną przemyśleń odnośnie do przeżytej sytuacji, nagle usłyszałem płacz. Okazało się, że (na oko) dwunastoletnia dziewczynka wpadła
na drzewo trzymając w ręku telefon. Nie ściemniam...
44 | wogole.net
Żyjemy w takich czasach, a nie innych — zgoda. W metrze nie ma nic ciekawszego do roboty niż polerowanie
szybki w telefonie — zgoda. Nudna lekcja polskiego też
nie byłaby taka piękna bez zaangażowania flappy ptaszka — zgoda. Wszystko jest dla ludzi — ZGODA. Ale to
już idzie za daleko. Zastanówmy się dokąd to zmierza!
Rodzice kupują tablety jako prezenty na szóste urodziny,
mało tego! Dają telefony trzylatkom, bo wtedy dziecko
siedzi cicho i nie przeszkadza. Młodzież gubi wartość,
jaka płynie, chociażby z natury, ponieważ łatwiej jest
usiąść i zatracić się w portalach społecznościowych lub
grach. Ludzie zapominają co to są kontakty między
ludzkie, a gdy wreszcie uda im się spotkać z przyjaciółmi to wybawieniem jest, gdy wreszcie można wyjąć
telefon z kieszeni. Spytacie, skąd ja to wszystko wiem.
Niestety. Sam dość mocno w tym tkwię. Ale na szczęście
na zmiany nigdy za późno. Od paru dni restrykcyjnie
podchodzę do wyjmowania telefonu z kieszeni, a używam go dopiero, wtedy gdy naprawdę go potrzebuję.
Zatem polecam wam wszystkim — odłóżcie telefon.
Zapytajcie przechodnia o drogę, wyciągnijcie książkę,
policzcie ludzi na pasach albo posłuchajcie śpiewu
ptaków. Znów banalnie, lecz tak jest lepiej. Serio.
Łukasz Paziewski, XXXV LO im. Bolesława Prusa
Bez ograniczeŃ.
Bez granic.
m.wogole.net
Rynek myśli
herszt
Karczma
Lało, jakby ktoś na górze zapomniał, że ludzie nie oddychają pod wodą. Wył wiatr i błyskało się jakby, kto
iskry młotem krzesał. Elegancki chłopak spacerujący
w taką pogodę wzbudził pewne zdziwienie starego żebraka. On tym czasem spokojnym krokiem przemierzał
ulice najgorszej dzielnicy miasta. Obdartus kuląc się
pod prowizorycznym dachem, zastanawiał się, co go tu
przywiało. Tymczasem młodzieniec skierował się prosto
do owianej złą sławą karczmy „Pod Bezwzględnym
Jackiem”. Nazwa była o tyle trafna, że nigdy nie było
w niej bójek ani rozrób, tylko czasem ktoś po prostu
opuszczał ten świat, tak, że nikt nigdy nie czepiał się
karczmarza. Nie było ani powodów, ani chętnych. Po
chwili rozmyślań żebrak uznał, że nic mu do problemów
dzieciaka i zajął się swoimi sprawami, na przykład jak
przetrwać nadchodzącą zimę bez grosza.
Speluna na rogu cichej i mrocznej ulicy jak zawsze o tej
porze tętniła życiem. Mruczały rozmowy przy stołach,
półdarmowy bimber sączył się z przeciekających kufli
i zepsutego kranika od beczki. Głównymi gośćmi byli
oczywiście mężczyźni, choć gdzieniegdzie dało dojrzeć się wyraźnie kobiecą postać. Wśród wielu gości,
jacy dziś zawitali do speluny żaden nie usiadł przy
stole skrytym prawie całkowicie w mroku. Większość
z nich to stali bywalcy a nieliczna reszta podświadomie
wyczuwała, że to miejsce jest niedostępne.
46 | wogole.net
Tym większe niezadowolenie wzbudził chłopak, który
nie dość, że zapuścił się w nie swoje okolice to jeszcze
ośmielił się usiąść na miejscu, które zapewne nieprzypadkowo było puste. Przycichły rozmowy i wewnątrz
zrobiło się nieprzyjemnie cicho. Przerwał to gospodarz,
który podszedł go obsłużyć.
- Coś rozgrzewającego. – Powiedział chłopak, rozglądając się po karczmie. Gospodarz podszedł do cieknącej
beczki i nalał do pełna. Rzucił kufel przed młodzikiem
i poszedł za ladę. Lampy powoli przygasały i zaczęło
robić się coraz zimniej. Rozpalono więc w kominku,
którego światło rzucało jeszcze większe cienie na samotny stolik. Pomiędzy błyskiem a grzmotem z hukiem
otwarły się drzwi speluny, zaburzając powracający spokój i stanęła w nich zwalista postać spowita w płaszcz.
Pewnym, lecz spokojnym krokiem weszła do środka,
zrzucając kaptur z głowy. Był to mężczyzna z długimi
siwymi włosami i twarzą pokrytą bliznami, które rzucały mroczne cienie na jego oblicze. Skierował się ku
młodzieńcowi, spod płaszcza wystawał fragment lewej
nogi, która znacznie różniła się od drugiej. Zamiast
stopy miała stalowe koło na metalowym wsporniku,
resztę skrywały spodnie przybysza. Usiadł po drugiej
stronie stołu i obrzucił niechcianego towarzysza złym
spojrzeniem. Skinął głową na gospodarza, porozumieli
się bez słów. Tajemniczy przybysz nie był tu pierwszy
raz. Po chwili dostał posiłek i kufel piwa z zaplecza.
Którędy do Raju? – Spytałem anioła.
Wzruszył skrzydłami, odleciał w przestworza.
Którędy do Raju? – Pytam mijane twarze.
Wzrok odwracają, zamykają odrzwia.
Idę wciąż przed siebie. – Gdzie jest boski Raj?
Całą Ziemię zwiedziłem. Wszystko przeszukałem.
Raju nie znalazłem. Na próżno błagałem.
Porwał mnie czarny okręt. W kosmiczne przestworza.
W dali jawi się kula, zawieszona w przestrzeni. Pełna zieleni i życia.
Spełnienie marzeń człowieka. Czy to odpowiedź na modły?
Czy to pradawna ojczyzna?
Fragment poematu z XXI wieku, nieznanego proroka)
Zjadł powoli i w ciszy, przerywanej jedynie warknięciami, gdy chłopak próbował się odezwać. Zanim
opróżnił kufel i talerz, przestało padać i większość
gości opuściło lokal.
Przybysz wsparł się na lewym łokciu i spojrzał na
chłopaka. Ten widocznie stracił swoją dotychczasową pewność siebie i oniemiały gapił się na jego rękę.
Spadł z niej rękaw i odsłonił mechaniczną strukturę.
Pęki cienkich drucików i półprzezroczystych rurek
z dziwną cieczą, oraz zestaw narzędzi rozkładanych
jak scyzoryk zasłaniały ruchome płyty z nieznanego
stopu. Pokrywało je wiele rys i wyklepanych wgnieceń.
Młodzieniec uniósł swój wzrok i przełknąwszy ślinę
spojrzał starcowi w oczy. Ten uśmiechnął się kącikiem
ust, tak, że każdemu, kto by patrzył ciarki przeszłyby
po plecach i wskazał głową na drzwi na zaplecze.
Po czym nie czekając wstał i wyszedł z karczmy.
Chłopak niepewnie rozejrzał się i wszedł na zaplecze.
Wewnątrz czekali już przybysz w płaszczu i karczmarz. Nie zauważyli wejścia chłopaka od razu, bo obaj
siedzieli tyłem do wejścia. - Nadal uważam, że to zły
pomysł. – Szeptem odezwał się gospodarz. - Nie bądź
tego taki pewien. – Spokojnym głosem odpowiedział
starzec. – No, jesteś tutaj, to możemy przejść do sedna.
- Co to za farsa?! – Wybuchnął młodzieniec. - Nie
mogliście od razu powiedzieć, że na zapleczu?!
- Licz się ze słowami chłopaczku i nie tym tonem.
Kwestia ostrożności. Łatwiej będzie jak przejdziemy
na ty. Jestem Sydo a to Raim Pchełka. – Powiedział
cyborg. – Zorganizowałem to nieprzypadkowo. Nie
mamy zbyt wiele czasu, więc do rzeczy. Raim.
- Chwilkę. Młody jak masz na imię? – Powiedział
karczmarz.
- Gelan Rielgab. I nie jestem młody! Mam już 20
lat! - Do sedna Raim. – Powiedział Sydo, podając
chłopakowi stołek.
- Już, już. – Zaczął.
– Wszystko zaczęło się od odkrycia nowej planety.
Zleciało się tam istot wszelakich rodzaju ludzkiego.
Głownie zbiegów i innych kanalii. Ale i paru zwykłych
poszukiwaczy przygód, w tym Sydo. – Wymownie
spojrzał na cyborga. – Znalazł on pewną ciekawą rzecz
- ruiny. Tyle, że niezniszczone przez czas. Jakby sama
natura bała się tego miejsca. Z informacji, które zebra-
łem nie jest to jedyny taki przypadek na tej planecie.
- Niech zgadnę. Jestem wam potrzebny żeby zbadać
to dokładniej. – Odpowiedział Gelan.
- Tak. Będziemy znacznie polegać na twoich nadzdolnościach. – Włączył się Sydo. – Choć cieszy mnie fakt,
że przy moich genach nikt nie manipulował. Czego nie
mogę powiedzieć o moim ciele. – Powiedział ściągając
rękawiczkę z lewej dłoni.
- Ale to jeszcze nie wszystko. – Wtrącił Raim. – Kilku
badaczy znikło w tajemniczych okolicznościach. Naoczny świadek wspominał, że widział jak jego kolegę
wciągnęło do nieba. Oczywiście aktualnie znajduje się
on w doraźnym szpitalu psychiatrycznym na planecie.
- Decyzja chłopcze. Nie mamy całej nocy. Prom odlatuje
za półtorej godziny. Z doku siódmego. Nie będziemy na
nikogo czekać. Nie należę do cierpliwych kapitanów.
– Powiedział poważnie Sydo.
***
Świt w Porcie jak zawsze tętnił życiem. Po za odlatującymi, kłębiło się tu mnóstwo różnorakich sprzedawców
i handlarzy. Co za tym idzie o złodzieja też nie było tu
trudno. Galen dziś po raz pierwszy wszedł do doków
bez obstawy. Nie chciał rzucać się w oczy. Zauważył
numer siedem po swojej prawej stronie i ruszył w jego
kierunku. W doku stał. Najpotężniejszy żaglowiec, jaki
kiedykolwiek widział. Miał 5 masztów i dwa solarne
skrzydła. Dodatkowo wyposażony był w potrójny silnik
napędzany cząstkami delta. Gdy zachwycał się niesamowitą starannością, z jaką został wytworzony kadłub
statku, usłyszał, że ktoś woła go po imieniu. – Witaj!
Jednak się zdecydowałeś! Zapraszam do środka, kajuta
dla niespodziewanego gościa już czeka! – Wykrzyknął
Sydo opierając się o reling. – W ziemię wrosłeś? Czas
na nas!
Chłopak westchnął i zaczął powoli wspinać się na
trap. Spojrzał za siebie. Opuszczał tę planetę. Może
dziś widział ją po raz ostatni. Kto wie? Nie ma na co
czekać. Pewnym krokiem wszedł na okręt. Wciągnięto
trap i dano sygnał do wylotu. Teraz nie można już
zawrócić. Ale Galen się tym nie przejął. Zastanawiał
się, co go czeka po tamtej stronie gwiazd.
Stanisław Szczerbik, VI LO im. Tadeusza Reytana
47 | wogole.net
Rynek myśli
nagość
wstydliwa
Wraz z nadejściem wieków ciemnych cielesność
stała się powszechnie uznanym tabu. Czy to oznacza, że temat ten zniknął z życia publicznego na
dobre? Bynajmniej. Za woalem religijności i przesadzonej cnotliwości prym wiodły domy publiczne,
a negliż i seksualność aż biły z malowideł ściennych, ilustracji do ksiąg, czy choćby biżuterii(!).
Kult profanum poprzez wieki nasilał się w mniejszym
lub większym stopniu. Humanizm przeplatał się z te-
48 | wogole.net
A więc jak to jest z tą nagością? Czemu czasem nas
hipnotyzuje, zamiast wywoływać nieprzyjemne skurcze
żołądka? Czemu, nawet gdy prezentuje nam starcze
ciało, które zdaje się ulegać rozkładowi jeszcze za życia
wbijamy w nie wzrok zauroczeni? W końcu, czemu czujemy niesmak i odwracamy wzrok, chociażby wdzięki
swe prezentowała nam najpiękniejsza kobieta świata?
Odpowiedź jest znacznie prostsza niż mogłoby się
zdawać. Po pierwsze, należy zdać sobie sprawę z pochodzenia emocji odbieranych przez nas dla przykładu
w teatrze. Warto sobie uzmysłowić, że napięcie, które
odczuwamy przed rozpoczęciem spektaklu i przyśpieszone tętno nie należą bezpośrednio do nas. Niepokój
ten to nic innego jak trema aktorów odmierzających czas
pozostały im do rozsunięcia się kurtyny według uderzeń
oszalałego serca, usiłujących zapanować nad poceniem
się dłoni i motylami w brzuchu. A mówimy teraz jedynie
(lub aż!) o powołaniu do życia postaci istniejącej do
tej pory jedynie na papierze. Wyobraźmy sobie teraz
sytuację, gdy aktor zostaje pozbawiony swojej kreacji
i staje przed nami zupełnie nagi, obdarty ze swoich
rekwizytów i pozostawiony ze swoją jedyną bronią —
z talentem. Wszystko, co ma jest w jego głowie. Jeśli on
odczuwa lęk i niepewność przed odsłonięciem swojego
ciała — my, jako odbiorca odczuwamy to wszystko
razem z nim, bezlitośnie wychwytując i wykorzystując
każdy, nawet najmniejszy moment słabości.
Zastanawiające jest to, że niezwykła swoboda seksualna, traktowana jako swoiste trofeum nowych czasów,
wydaje się po dłuższej obserwacji wymuszona. Dotąd
ekspozycja nagiego ciała była naturalna i oczywista,
jednak od niedawna znalazła się na liście must have
wśród trendów światowych, co często owocuje efektem
przeciwnym do zamierzonego. I tak, zamiast wyjść na
światłego, reżyser dostaje etykietkę małego człowieczka
z kompleksami. A szkoda, wielka szkoda, bo w dobie
tak niezwykłych możliwości twórczych, gdy zabawa
groteską oscylującej wokół wspomnianej wcześniej
estetyki brzydoty jest na wyciągnięcie ręki jak nigdy
dotąd, patos i zbyt górnolotne realizowanie nawet
najprostszych zagadnień do prowadzają całe dzieło do
ruiny. Twórca, zamiast obrać sobie na cel intrygujące
piękno, bierze sobie za takowy kontrowersję.
ocentryzmem, a moralność bezskutecznie próbowała
wyplenić zmysłowość. I w tej formie dotrwało to do
czasów współczesnych. Po burzliwym okresie lat 60
i wszechobecnej erotyzacji życia społecznego wśród
młodzieży (rozpaczliwie zresztą tłumionej przez konserwatywne środowiska), nadeszły czasy ponownej
kategoryzacji nagości jako formy sztuki.
Bo paradoksalnie, o ile sama golizna jest czymś powszechnie wulgarnym i nieprzyzwoitym, tak w połączeniu z magicznym wykrzyknieniem „to przecież
sztuka!”, nagle staje się obiektem zachwytu, obojętnie
jak ordynarna i nieelegancka by nie była. Chociaż — nie
oszukujmy się — skutki bywały zaskakująco różne.
Dlatego też w XX wieku przy okazji Leśmiana już na
dobre weszło w życie określenie estetyka brzydoty.
fot. http://static.wixstatic.com
S
ztuka i nagość współistnieją i uzupełniają się od
zawsze. O ile w czasach starożytnych można było
używać tych dwóch słów zamiennie, tak na przestrzeni wieków artyści co krok na nowo dochodzili do
wniosku, że nasze ciała nie są wcale ani tak piękne, ani
tak idealne, jak miało (i ma) się w zwyczaju pokazywać.
Poeta celowo wykorzystywał rzeczy powszechnie
uznawane za odrażające, by nadać im nowy, intrygujący
wyraz. Nurt ten nazwany został turpizmem, a prekursorami tego gatunku byli już poeci metafizyczni.
I trzeba przyznać, że zgnilizna i rozkład nigdy nie były
tak pociągające.
W takim przypadku można zacząć zastanawiać się,
gdzie leżą granice sztuki i czy to nie my sami, w naszej
pysze nie doprowadziliśmy jej do upadku, robiąc z niej
tanią rozrywkę dla mas.
Emilia Przygodzka
X LO. im Królowej Jadwigi
49 | wogole.net
Rynek myśli
Kącik
poetycki
Stanisław Szczerbik
VI LO im. Tadeusza Reytana
DZIKUSY
My, młodzi czasu przejściowego
Ci, których dziś nikt nie ceni
My, zagubieni w Labiryncie
Ci, dla których Minotaur jest martwy
Wy, drodzy poeci czasów chaosu
Mówicie wojna wyniszczyła umysł
Ja twierdzę: Życie pali ciało
Teraz jedynie wojna wewnątrz naszych serc
Wypacza myśli, deformuje ciało
My młodzi, dzicy przeciwni wszystkiemu
`Toczymy walkę o uczucia, zmysły
Wy drodzy poeci, dorośliście zewnętrznie
Duchem wciąż młodzieńcy, dumne białogłowy
Ja – dla wszystkich dziecko,
Umysłowy starzec z dzikimi myślami
My – Nas jest co raz więcej
Dziwne społeczeństwo, wioska bez perspektyw
Lecz dziś nikt nie pamięta
Co było Wielkim Złem
Zwierciadło
Miałem kiedyś lustro,
Kiedy spojrzałem na nie:
Wiesz, srebrne, bogato zdobione
gdy pierwszy raz dostałem w twarz
gdy pierwszy raz naszczekał na mnie pies
gdy oblałem się mlekiem
gdy złamała mi serce
gdy pisałem pierwszy wiersz
gdy zapomniałem słów
gdy straciłem wiarę
gdy zgubiłem prawdę
zawsze pojawiała się rysa
zawsze już tam była.
Zwierciadło pęka w odłamków stos...
Dziś lustra nie mam już,
bo gdy nadjeżdża Śmierć
Weź bracie, siostro ramę,
Wstaw nowe lustro w nią
Żyj, bym ja żył
W umysłu skokach
Dołącz
do nas.
Weź udział w rekrutacji uzupełniającej
do składu redakcji W ogóle.
Poszukujemy osób do grona:
dziennikarzy zmiennych, działu
„dla maturzysty”, fotografów
i filmowców, działu marketingu
i promocji. Już dziś wyślij maila ze
zgłoszeniem na adres:
[email protected]!
Wyniki konkursu
Pierwsze miejsce:
Julia Świetlik, XXVIII LO im. Jana Kochanowskiego w Warszawie
Drugie miejsce:
Paulina Czajka, IV LO im. Adama Mickiewicza
Trzecie miejsce:
Adrianna Wośko, I SLO „Bednarska”
50 | wogole.net
51 | wogole.net
Zejdź na ziemię.
Wejdź na wogole.net.

Podobne dokumenty

Wersja HQ

Wersja HQ Katarzyna Molak Tymoteusz Ogłaza Karol Popow Artur Stachyra Paweł Stępniak Maria Stusio Hubert Taładaj Aneta Dworzyńska www.behance.net/anetadw Invest Druk www.investdruk.pl [email protected] Szko...

Bardziej szczegółowo