Kwiecień - Ziarno Prawdy

Transkrypt

Kwiecień - Ziarno Prawdy
I
A
R
N
O
Z RAWDY
P
W TYM
Czasopismo chrześcijańskie · kwiecień 2015 · Nie na sprzedaż
Numerze
Stojąc w wyłomie
Pięć metrów w dół
Namaczanie wody
Gdy wiedział tylko Bóg
Po prostu bądź przyjacielem
Ziarno Prawdy
Spis
Wydawca:
Treści
Christian Aid Ministries
PO Box 360
Berlin, OH 44610 USA
Wydawane w Polsce
przez:
Międzynarodowa Misja
Anabaptystyczna
ul. Miłosza 8
05–300 Stara Niedziałka
[email protected]
www.ziarnoprawdy.pl
Komitet wykonawczy:
David Troyer | Paul Weaver
Roman B. Mullet
James R. Mullet
Philip Troyer | Eli Weaver
Komitet rewizyjny:
Ernest Hochstetler
Perry Troyer
Johnny Miller
Clay Zimmerman
Fred Miller
Redaktor naczelny:
Alvin Mast
Zastępca redaktora
naczelnego:
James K. Nolt
Skład komputerowy:
Kristi Yoder | SuAnn Troyer
Paweł Szczepanik
Korektorzy:
Jolanta Ławrynowicz
Szymon Matusiak
Zdjęcie na okładce:
CAM Photo, Filipiny
Czasopismo jest bezpłatne.
Dobrowolne ofiary można wpłacać
na nasze konto:
Fundacja „Dziedzictwo”
ING Bank Śląski nr:
91 1050 1894 1000 0022 9084 2752
© 2015 Całość niniejszej
publikacji ani żadna jej część
nie może być reprodukowana
bez pisemnej zgody
Christian Aid Ministries.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
www.christianaidministries.org
Artykuł wstępny
Stojąc w wyłomie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3
Nauczanie
Cele zmartwychwstania. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5
Czy nie lepiej nam wrócić do Egiptu?. . . . . . . . . . . . . . . . 6
Rozważanie Listu do Filipian. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10
Dla rodziców
Pięć metrów w dół . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
Zrozumieć rozwój dziecka. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16
Choćby matka zapomniała … . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 18
Część historyczna
Piękne stopy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19
Dieta Bell . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20
Część praktyczna
Białe cuda Boże . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22
Namaczanie wody . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22
Rada, jak dawać rady . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23
Dla młodzieży
Mroczne dni Nelly (część 4) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25
Duchowy wzrok. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 28
„Piękno w Jego czasie”. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29
Gdy wiedział tylko Bóg. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30
Kącik dla dzieci
Karolek i piorun. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32
Po prostu bądź przyjacielem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 33
Fragment książki
Dobra odmiana (część 10). . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35
Poezja
Gdy spojrzę tylko na cudowny krzyż. . . . . . . . . . . . . . . . 43
Ostatnia strona
Dawajcie a będzie wam dane. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 44
„Teraz idź, napisz to wobec nich na tablicy
i utrwal to w księdze, i niech to będzie
na przyszłość świadectwem wiecznym.”
Księga Izajasza 30,8
Artykuł
WSTĘPNY
Stojąc w wyłomie
—Alvin Mast
U
bolewając nad żałosnym stanem
Judy, Bóg wyjaśnia prorokowi
Ezechielowi jeden z najsmutniejszych aspektów tej tragedii. Szukałem wśród
nich męża, który by potrafił wznieść mur
i przed moim obliczem stanąć w wyłomie, wstawiając się za krajem, abym go nie zniszczył,
lecz nie znalazłem (Ez 22,30). Dzisiaj, gdy
świat gwałtownie oddala się od Boga i Jego
zasad, On szuka mężów, którzy „stanęliby
w wyłomie”.
Czy święty Bóg może posługiwać się ludźmi?
Tak – ze względu na Jezusa Chrystusa! On
umarł na krzyżu, wykupił Kościół własną
krwią, zmartwychwstał i wstąpił do nieba.
A osiągnąwszy pełnię doskonałości, stał się dla
wszystkich, którzy mu są posłuszni, sprawcą zbawienia wiecznego (Hbr 5,9). Albowiem jeden
jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem
a ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który siebie
samego złożył jako okup za wszystkich (1 Tm
2,5-6a). Przyjmując Jezusa Chrystusa jako
Pana i Zbawiciela, ludzie mogą pojednać się
z Bogiem, stać się Jego nowym stworzeniem
i stanąć w wyłomie.
Stoimy w wyłomie ze względu na zbawienie
ludzkości.
A wszystko to jest z Boga, który nas pojednał
ze sobą przez Chrystusa i poruczył nam służbę
pojednania (2 Kor 5,18). Albowiem współpracownikami Bożymi jesteśmy (1 Kor 3,9)
i pomagamy innym w doświadczeniu zbawienia oraz pojednaniu się z Bogiem. On szuka
„ambasadorów Chrystusowych” w budowaniu
swego królestwa; oby nie musiał powiedzieć,
że nikogo nie znalazł.
Stoimy w wyłomie jedynie dzięki mocy
Bożej.
Możemy wiernie tam stać jedynie wtedy, gdy
najpierw „zasiądziemy na okręgach niebieskich
w Jezusie Chrystusie” i przyjmiemy moc do
wypełniania swych ziemskich powinności. Stoimy mocno na Skale, którą jest Jezus Chrystus
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
3
jako „kamień węgielny”. W innym wypadku
byśmy się szybko zachwiali jak Asaf, który omal
się nie potknął (Ps 73,2). Widzimy również
powodzenie, jakim cieszą się bezbożni, a także
powaby luksusu i rozwiązłość, które są niczym
kruchy lód pod stopami stojących w wyłomie.
nasze działania i reakcje, a to wszystko wpływa
na ich postrzeganie Boga, Jego woli i kościoła.
Musimy zatem stawać ostrożnie.
Stajemy w wyłomie jako aktywni i ochoczy
pracownicy Boży
Chrześcijanie winni ochoczo „wznosić
Stawać w wyłomie dla Boga znaczy również
mur i stawać w wyłomie” przed Panem jako
sprzeciwiać się diabłu
pastorzy, nauczyciele, rodzice i pracownicy
Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli
w wielu dziedzinach. Bóg powołuje młoostać się przed zasadzkami diabelskimi.
dych i starych, braci i siostry, silnych
Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciai słabych – ze wszystkich narodów
łem, lecz z nadziemskimi władzai języków. Niektórym przydziemi, ze zwierzchnościami, z władlane są wielkie zadania, a inni
cami tego świata ciemności, ze
otrzymują do wykonania
Stajemy w wyłomie
złymi duchami w okręgach
małe rzeczy. Niektóre
jako aktywni i ochoczy
niebieskich (Ef 6,11-12). Nie
prace są miłe, inne mniej
pracownicy Boży. . .
możemy skutecznie stawać
radosne; jedne są wybitJeśli udajemy tylko, że
w wyłomie za innych, jeśli
ne, a inne niepozorne.
stajemy w wyłomie, albo
sami nie potrafimy „ostać
Jednak jakiekolwiek
stajemy
jedynie
po
to,
się w dniu złym”. Musione są, winniśmy je
żeby nas ludzie widzieli,
my walczyć defensywnie
wykonywać dla Pana
i ofensywnie. Nawet apoi w szczerości. Jeśli udawówczas wyrwa w murze
stoł Paweł troszczył się
jemy tylko, że stajemy
i wyłom w ścianie będą
o to, by zwiastując innym,
w
wyłomie, albo stajemy
się powiększać nawet
jedynie po to, żeby nas
sam nie został odrzucony
wtedy, gdy z pozoru
(1 Kor 9,27).
ludzie widzieli, wówczas
wydadzą się załatane.
wyrwa w murze i wyłom
Stajemy w wyłomie ze
w ścianie będą się powiększać
względu na prawdę.
nawet wtedy, gdy z pozoru wyW obecnej erze informacji mamy
dadzą się załatane.
do czynienia z obfitością błędnych teorii
Być może właśnie teraz w naszym
otoczeniu ktoś powinien stanąć w konkreti filozofii. Trzeba nam zająć stanowisko, walcząc o prawdę i wiarę. Prawdę powinniśmy czynych wyłomach. Może Bóg wzywa Was nawet
nić bardziej atrakcyjną; musi ona być wyraźnie
do tego, żebyście „wnieśli mur i przed Jego
widoczna w życiu ludzi stojących w wyłomie.
obliczem stanęli w wyłomie”. Oby Pan nie
musiał powiedzieć, jak oznajmił Ezechielowi:
Starajmy się być „chlubą dla nauki naszego
Zbawiciela, Boga” (Tt 2,10 BG).
„Nie znalazłem nikogo”, a zamiast tego znalazł
swój lud chętnie służący jako Jego ambasadoStajemy w wyłomie ze względu na nasze
rowie i pracownicy.
dzieci
Życzymy Wam Bożego prowadzenia i błoWszystkie dzieci są wyjątkowe i stanowią cel
gosławieństwa w wyłomie, w którym stoicie.
dla diabła. Niesforni potrzebują napomnienia,
Obyśmy wszyscy byli wierni w pracy dla Pana
bojaźliwi – pociechy, słabi – podtrzymania,
aż do chwili, gdy wezwie nas do domu.
a wobec wszystkich potrzebna jest wielkoduszPrzekład na język polski: Krzysztof Dubis
ność (1 Tes 5,14). Oni słyszą nasze słowa, widzą
4 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
„Albowiem posłuszeństwo wasze znane jest wszystkim;
dlatego raduję się z was i chcę, abyście byli mądrzy
w tym, co dobre, a czyści wobec zła.”
List do Rzymian 16,19
N auczanie
Cele zmartwychwstania
N
iektóre rzeczy związane ze zmartwychwstaniem Chrystusa rozumiemy, ale są
i takie, których nie rozumiemy. Możemy podać
podstawowe fakty. Możemy przytoczyć wiele biblijnych wersetów. Jednak zrozumienie całej głębi
zmartwychwstania leży poza naszym zasięgiem. To
powinno nas zachęcić do stałej refleksji nad tym
wydarzeniem. W niniejszym artykule skoncentrujemy się na celach zmartwychwstania Chrystusa.
Zmartwychwstanie jest ukazaniem potężnej
mocy Bożej. Tego dnia o poranku nastąpiło wielkie trzęsienie ziemi i anioł Pański zstąpił z nieba
i przystąpiwszy odwalił kamień i usiadł na nim
(Mt 28,2). Jego wygląd był tak imponujący, że
strażnicy zadrżeli przed nim ze strachu i stali się
jak nieżywi (Mt 28,4). Jeden anioł spowodował,
że wszyscy żołnierze padli na ziemię bez siły.
Interesujące, że zostali oni postawieni na straży
grobu po to, żeby uczniowie nie wykradli ciała
Chrystusa i żeby nie mogli potem rozgłaszać, że
powstał z martwych. Lecz po zmartwychwstaniu kazano im potwierdzić dokładnie taką wersję
wydarzeń: Powiedzcie, że uczniowie jego w nocy
przyszli i ukradli go, gdy spaliśmy (28,13). Ta słaba
wymówka i pusty grób w istocie dają świadectwo
wielkiej mocy Bożej.
Zmartwychwstanie jest wezwaniem do uwielbienia Chrystusa. Gdy kobiety ujrzały Go zmartwychwstałego, padły do Jego stóp i oddały Mu
—Bill Sommers
cześć. Uczniowie zrobili to samo, widząc zmartwychwstałego Chrystusa. Dziś Jego uczniowie
nadal oddają chwałę zmartwychwstałemu Panu
i Zbawicielowi.
Lecz Ewangelia wydaje się coraz bardziej
nam powszednieć – jak szkolne lekcje historii.
Uczyliśmy się o słynnym fizyku Albercie Einsteinie, lecz wiedza na jego temat nie zmieniła
nas osobiście. Ewangelia to jednak coś więcej
niż lekcja historii. Powinna zrewolucjonizować nasze życie, pobudzając do nieustannego
wielbienia Pana Jezusa Chrystusa. Szczególną
inspiracją dla nas wszystkich jest historia Jego
zmartwychwstania.
Zmartwychwstanie to zwieńczenie dzieła
Chrystusa na ziemi. Jezus żył na ziemi trzydzieści lat, a potem przez trzy lata nauczał.
Następnie został ukrzyżowany i pogrzebany,
co dla uczniów musiało wydawać się całkowitą
katastrofą. Prysły wszystkie ich marzenia, a oni
sami wrócili do łowienia ryb. Co by było, gdyby
Jezus pozostał w grobie?
Lecz On powstał! A Jego zmartwychwstanie
jest największym cudem całej Jego służby. Chrystus dokonał wielu cudów, uzdrawiając ludzi,
a nawet wskrzeszając z martwych, lecz żaden
z nich nie mógł się równać Jego Zmartwychwstaniu. Czterdzieści dni później ukoronowaniem wszystkiego było Jego wniebowstąpienie,
by zasiąść po prawicy Ojca.
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
5
Zmartwychwstanie dowodzi zwycięstwa Chrystusa nas śmiercią. Zapłatą za grzech jest śmierć.
Gdy Chrystus umarł, wydawało się, że nawet
On padł ofiarą kary śmierci. Lecz On okazał się
zwycięzcą. Najlepszym sposobem ukazania Jego
władzy nad śmiercią było powstanie z martwych
w wielkiej mocy i chwale. I tak też się stało.
Zmartwychwstanie daje moc do zwycięstwa nad
grzechem. Powstając z martwych, Chrystus nie
tylko pokonał moc śmierci, lecz również zwyciężył grzech prowadzący do śmierci. W ten sposób osiągnął swój cel, jak napisano w Mt 1,21:
On zbawi lud swój od grzechów jego. Zbawienie
od grzechów oznacza nie tylko odpuszczenie win
z przeszłości, lecz również uratowanie od skutków
teraźniejszych grzechów. Dostęp do mocy zmartwychwstania Chrystusa otrzymujemy poddając
się Bogu jako ożywieni z martwych i oddając członki
swoje Bogu na oręż sprawiedliwości (Rz 6,13). W ten
sposób zmartwychwstanie daje moc tym, którzy
zmagają się z grzechem. Daje nadzieję tym, którzy
nie widzą szans na zwycięstwo. Gdy pozwolimy,
by moc zmartwychwstania Chrystusa działała
w naszym życiu, zwyciężamy przez tego, który nas
umiłował (Rz 8,37).
Zmartwychwstanie dostarcza motywacji dla
chrześcijańskiego życia. Ta prawda jest przedstawiona w Kol 3,1-3: A tak, jeśliście wzbudzeni
z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze,
myślcie, nie o tym, co na ziemi. Umarliście bowiem,
a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu.
Dlaczego zapieramy się siebie i bierzemy krzyż?
Dlaczego oddzielamy się od świata i wybieramy
życie obcych i pielgrzymów na tej ziemi? Dlatego,
że Chrystus powstał z martwych i dał nam nowe
życie wraz z nową motywacją do życia. To dlatego
czytamy Biblię i modlimy się. Dlatego przestrzegamy przykazań Chrystusowych. Dlatego zakładamy
chrześcijańskie szkoły i organizujemy zagraniczne
misje. Bez zmartwychwstania to wszystko byłoby
puste i daremne.
Zmartwychwstanie daje nadzieję sięgającą
poza grób. A jednak Chrystus został wzbudzony
z martwych i jest pierwiastkiem tych, którzy zasnęli (1 Kor 15,20). Będąc uczniami Chrystusa,
w zmartwychwstaniu mamy pewność, że my również zmartwychwstaniemy jak On. Dlatego przed
nami jest świetlana przyszłość wykraczająca poza
to, co najlepsze na tym świecie. To wzbogaca naszą
motywację do chrześcijańskiego życia o kolejny wymiar. Żyjemy tutaj jako przychodnie i pielgrzymi
nie tylko ze względu na obecne błogosławieństwa,
lecz również dlatego, że jesteśmy obywatelami nieba. Jesteśmy ambasadorami Chrystusa, służącymi
obecnie w obcym kraju, lecz oczekującymi odejścia
do ojczyzny, która jest w niebie. Powodem takiej
postawy również jest zmartwychwstanie Chrystusa.
Kiedyś sami zmartwychwstaniemy i zostaniemy
porwani w powietrze, na obłoki, na spotkanie
ze Zbawicielem, i tak zawsze będziemy z Panem
(1 Tes 4,17).
Zaczerpnięto z The Christian Example, luty 2013
Rod and Staff Publishers, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
CZY NIE LEPIEJ NAM WRÓCIĆ DO EGIPTU?
4 Mojżeszowa 14,3
H
istoria dzieci Izraela przypomina
niemal jazdę kolejką w wesołym
miasteczku z Egiptu do Kadesz-Barnea. Na każdym „zakręcie” szemrali do
momentu, aż Mojżesz wstawił się za nimi
6 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
—Ron Storer
u Boga i Bóg posłał zaopatrzenie. Lecz w Kadesz-Barnea dzieci Izraela nie tylko narzekały na panujące warunki; tym razem szemrały
przeciw Mojżeszowi, Aaronowi i wreszcie przeciwko Bogu. Odrzuciwszy Mojżesza, Aarona
i nawet samego Boga, Izraelici przypieczętowali
swój grzech, pragnąc wybrać nowego wodza
spośród siebie, który poprowadziłby ich z powrotem do Egiptu.
Co takiego było w Egipcie, że Izraelici pragnęli tam wrócić? Czyżby już po roku pobytu
na pustyni stwierdzili, że jest im aż tak źle?
Przecież Bóg uwolnił ich z egipskiej niewoli.
Mimo to, wydawało się, że zapomnieli, jak
wołali do Boga i to, jak rzekł [...] Pan: Napatrzyłem się na niedolę ludu mojego w Egipcie
i słyszałem krzyk ich
z powodu naganiaczy
jego; znam cierpienia
jego (2 M 3,7).
Niedola Izraelitów,
ich krzyk i cierpienia
były tak wielkie, że
wołanie to doszło
do Bożego tronu.
Wkrótce
jednak
okazało się, że zdążyli już zapomnieć
o naganiaczach, którzy ich ciemiężyli:
Ustanowiono przeto
nad nim nadzorców
pańszczyźnianych,
aby go gnębili ciężkimi robotami (2 M
1,11).
Wydawało
się, że zapomnieli,
jak Egipcjanie zmuszali Izraelitów do ciężkich robót (2 M 1,13).
Wydawało się, że zapomnieli, jak uprzykrzano im życie uciążliwą robotą w glinie
i przy cegłach i różną pracą na polu. Wszystkie te prace wykonywali pod przymusem (2 M 1,14). I wreszcie zapomnieli o tym, jak faraon wydał położnym
i innym rozkaz zabijania wszystkich nowo narodzonych synów izraelskich: Jeżeli urodzi się
chłopiec, zabijcie go, a jeżeli dziewczynka, niech
zostanie przy życiu. [...] Wtedy faraon nakazał
całemu swemu ludowi: Każdego chłopca, który
się urodzi u Hebrajczyków, wrzućcie do Nilu
(2 M 1,16.22).
Co ich tak pociągało? Piękno Egiptu? Egipt
z jego piramidami i Sfinksem? Egipt z jego
świątyniami, pomnikami i obeliskami? Egipt
z całym poczuciem bezpieczeństwa gwarantowanym przez władze? Egipt ze wszystkimi jego
bożkami? Egipt z domami z cegły, którymi
się tak cieszyli? Egipt z jego modnymi ubraniami, pięknie upinanymi fryzurami, złotem
i perłowymi kolczykami? Jaka była przyczyna
tej tęsknoty za Egiptem? Czyżby stracili wizję
Józefa? I rzekł Józef do braci swoich: Ja wkrótce
umrę, lecz Bóg nawiedzi was łaskawie i wyprowadzi was z tego
kraju do ziemi, którą
przysiągł dać Abrahamowi, Izaakowi
i Jakubowi. Ich dziedzictwo stanowiła
Ziemia Obiecana,
lecz egipska polewka
była dla nich bardziej
pociągająca.
Czego my możemy nauczyć się
z ich doświadczenia?
Ilu ludzi przegrało,
wracając do Egiptu? Co ich w Egipcie pociągało? Co
sprawia, że święci,
chrześcijanie, dzieci
Boże, członkowie biblijnych kościołów pochodzący z wierzących
rodzin myślą, że Egipt ma do zaoferowania
coś lepszego niż ich obecna sytuacja? Czy ta
egipska polewka rzeczywiście jest taka dobra?
Być może analiza kilku powodów, dla których Izrael bardziej zapragnął Egiptu niż Bożej
opieki i zaopatrzenia, pomoże odpowiedzieć
na powyższe pytania.
1. Historia buntu
I mówili jeden do drugiego: Obierzmy sobie
wodza i wróćmy do Egiptu! (4 M 14,4). Bunt
jest wystąpieniem przeciwko czyjejś władzy.
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
7
Izraelici wystąpili nie tylko przeciw Mojżeszowi i Aaronowi, lecz również przeciwko
Bogu. List do Rzymian 1,21 zaczyna się
słowami: Poznawszy Boga, nie uwielbili go
jako Boga i nie złożyli mu dziękczynienia.
Kiedyś znali Boga. Słowo znali wskazuje, że
rozumieli, kim jest Bóg, lecz odwrócili się
od Niego, zbuntowali się i wystąpili przeciw
Niemu jako władcy ich życia i zawrócili do
wszystkich grzechów Egiptu. Prorok Samuel
powiedział, że nieposłuszeństwo jest gorsze
niż czary. Apostoł Paweł w Liście do Galacjan 5,20 pisze wprost, że uprawianie czarów
uniemożliwia wejście do żywota wiecznego.
Bunt jest poważną sprawą.
2. Dzieci Izraela nie ufały Bożemu
przywództwu
Szemrali wszyscy synowie izraelscy przeciwko
Mojżeszowi i Aaronowi. I mówił cały zbór do
nich: Obyśmy byli pomarli w Egipcie albo na tej
pustyni obyśmy pomarli! Po cóż Pan prowadzi
nas do tej ziemi? Abyśmy padli od miecza?
(4 M 14,2-3). Narzekali, okazywali niezadowolenie z powodu panujących warunków
i szemrali przeciw Mojżeszowi, Aaronowi
i Bogu. Zaczęło się to od dziesięciu osób,
a może od jednego niezadowolonego, a potem szybko złe nastroje rozprzestrzeniły się
na cały naród izraelski. Werset 10. pokazuje, jak daleko ich to zaprowadziło: Cały
zbór zamierzał ich ukamienować. Zaufanie
przywództwu ustanowionemu przez Boga
może być czasem trudne, lecz Hebrajczyków 13,7.17 nakazuje uległość sługom Bożym, którzy są przewodnikami: Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili
Słowo Boże, a rozpatrując koniec ich życia,
naśladujcie wiarę ich. [...] Bądźcie posłuszni
przewodnikom waszym i bądźcie im ulegli;
oni to bowiem czuwają nad duszami waszymi i zdadzą z tego sprawę; niechże to czynią
z radością, a nie ze wzdychaniem, gdyż to
wyszłoby wam na szkodę. To nie jest jedynie
sugestia.
8 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
3. Dzieci Izraela dawały posłuch
buntownikom
Lecz mężowie, którzy poszli z nim, mówili:
Nie możemy wyruszyć na ten lud, gdyż jest on
od nas silniejszy. I rozpuszczali między synami
izraelskimi złą wieść (4 M 13,31-32). Być
może jeden ze szpiegów zaczął ją rozpuszczać, a kolejni tylko powtarzali i wyrażali
dla niego poparcie. Jedna negatywna myśl
otwarcie wyrażona na temat Ziemi Obiecanej, potem dwie, a wkrótce dziesięć.
W 4 M 14,1 czytamy: Wtedy wzburzył się cały
zbór i podniósł swój głos, i płakał lud tej nocy.
Zła wieść słuchana przez całą społeczność
spowodowała, że cały naród zaczął szemrać
przeciwko Bogu. Juda opisuje takich ludzi
następująco: Hołdując urojeniom, podobnie
kalają ciało swoje, pogardzają zwierzchnościami. Są to ludzie biadający nad losem swoim,
kierujący się swoimi pożądliwościami; usta ich
głoszą słowa wyniosłe, a dla korzyści schlebiają
ludziom. W wersecie 15. czytamy, jaki czeka
ich koniec: Aby dokonać sądu nad wszystkimi
i ukarać wszystkich bezbożników za wszystkie
ich bezbożne uczynki, których się dopuścili,
i za wszystkie bezecne słowa, jakie wypowiedzieli przeciwko niemu bezbożni grzesznicy. Czeka
ich sąd. Niebezpiecznie jest dawać posłuch
szemrającym ludziom.
4. Pan nie był dla nich realny
Żaden z tych mężów, którzy widzieli moją
chwałę i moje znaki, jakich dokonywałem
w Egipcie i na pustyni, a oto już dziesięciokrotnie wystawiali mnie na próbę i nie słuchali mojego głosu, nie zobaczy ziemi, którą
przysiągłem ich ojcom. Żaden z tych, którzy
mnie znieważyli, jej nie zobaczy (4 M 14,2223). Widzieli wszystkie cuda w Egipcie, doświadczali cudów na pustyni, słyszeli Boży
głos, czuli, jak trzęsie się góra, byli karmieni
z nieba, a ich odzież nie zdarła się przez 40
lat – mimo to wydawali się ślepi na działanie Boga niebios. W 2 Koryntian 4,4 czytamy, że bóg tego świata zaślepił oczy ludziom,
żeby nie mogli widzieć. A to sprawia, że
nie mogą wziąć Boga za słowo. Musimy się
upewnić, że nie padniemy ofiarami ślepoty
i nie zostaniemy zaskoczeni w Dniu Pańskim
(1 Tes 5,4).
5. Dzieci Izraela nie były zadowolone
Po cóż Pan prowadzi nas do tej ziemi? (4 M
14,3). Nie byli usatysfakcjonowani cudownym zaopatrzeniem Bożym. Egipt i wszystko,
co tam zostawili, wydawał się im lepszy od
obecnej sytuacji. Egipt jawił im się jako coś
lepszego niż wszystko, co Bóg im dał i co im
obiecywał. Niemal w każdym przypadku ich
niezadowolenie rozpoczynało się od jednego
człowieka, a potem narastało aż do gniewu
całego zgromadzenia. Autor Listu do Hebrajczyków zachęca nas, żebyśmy poprzestawali na
tym, co posiadamy (13,5). Dlaczego? Bo On
(Chrystus) nigdy nas nie opuści! Wszystko
inne ma drugorzędne znaczenie. Paweł nauczył się poprzestawać na małym (Flp 4,11).
W Efezjan 5,5 czytamy: Żaden [...] chciwiec,
[...] nie ma udziału w Królestwie Chrystusowym i Bożym. Niezadowolenie i pragnienie
posiadania tego, co mają inni, może zaważyć
na naszym wiecznym losie.
Czasem mój problem nie polega na tym, że
pragnę wrócić do Egiptu. Bywa, że Egipt jest
już poza mną – no, może prawie cały Egipt.
Może jest jeszcze jakiś drobiazg – przedmiot,
praktyka, coś ulubionego, co stamtąd wynieśliśmy... jakiś mały kawałek złota lub srebra... maleńki błyszczący kamyk – naprawdę drobiazg.
Gdzie przebiega granica? Czy wszyscy muszą siedzieć okrakiem na granicznym płocie?
Czy zasady przedstawione w Piśmie mogą wystarczyć, żeby nas odwieść od tych egipskich
świecidełek w kierunku umiłowania tego, co
święte? Przypomina mi się Rzymian 12,1: Wzywam was tedy, bracia, przez miłosierdzie Boże,
abyście składali ciała swoje jako ofiarę żywą.
Ofiara jest zabijana z jednego powodu, a jednak Słowo poleca nam, żebyśmy dobrowolnie
złożyli się Bogu w ofierze – jako zabici dla
Boga, a jednak żywi. Paweł pisze w Liście do
Galacjan 5,24: A ci, którzy należą do Chrystusa
Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami. Czy możemy ukrzyżować
ciało i porzucić egipskie błyskotki?
W Rzymian 12,2 Paweł pisze: Nie upodabniajcie się do tego świata. Upodabnianie wiąże się z ideą pragnienia naśladownictwa lub
kopiowania czegoś, co jest już w użyciu. Czy
możemy używać tego, co wynieśliśmy z Egiptu
i co tam jest wielce szanowane, a jednocześnie
mówić, że nie upodabniamy się do egipskich
wzorców lub mód?
Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się,
mówi Pan (2 Kor 6,17). Wyjście skądś oznacza, że zaczynamy nowy etap i nową podróż.
Oddzielenie oznacza nakreślenie pewnej granicy, która nie będzie już więcej przekraczana.
Po rozpoczęciu podróży nie powinniśmy już
oglądać się za siebie, spoglądając na Egipt,
ponieważ zostaliśmy oddzieleni jako ród wybrany, królewskie kapłaństwo, naród święty, lud
nabyty. Czy naprawdę potrzebujemy skarbów
Egiptu, mając dostęp do skarbu w niebie? Ile
ziemskiego bagażu mogę wziąć ze sobą w tę
podróż?
Gdy jestem kuszony, by pomyśleć, że Egipt
ma mi więcej do zaoferowania niż Bóg – na
przykład poczucie bezpieczeństwa, przyjaźń,
wykształcenie, pracę, ochronę, technologię,
odzież, pokarm, napój, muzea, religijne świątynie, splendor, domy, złoto, srebro, dobry
samochód i tym podobne, wówczas wracam
pamięcią do wszystkich błogosławieństw, jakich doświadczyłem od momentu przyjścia
do Chrystusa – jak pokój z Bogiem, wspaniali
przyjaciele i całe mnóstwo rzeczy, jakich nie
znalazłbym w Egipcie. Czy to pomoc w potrzebie, gdy byłem chory, czy zaspokojenie
potrzeby pracy, czy też bezinteresowna miłość
braterska – to wystarczy, że pomyślę o tym
wszystkim i już jestem szczęśliwy, iż opuściłem Egipt.
Zaczerpnięto z The Timely Truth, styczeń 2013
Wykorzystano zapo zwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
9
Rozważanie Listu do Filipian
—David L. Burkholder
Głoszenie Chrystusa
Flp 1,15-26
List do Filipian, który będziemy studiować
w tym miesiącu, jest jednym z kilku napisanych
przez apostoła Pawła z więzienia. Zdaniem komentatorów to najbardziej osobisty ze wszystkich listów Pawłowych. Został napisany, by
podziękować kościołowi w Filippi za wsparcie.
Kościół ten był pierwszą społecznością chrześcijańską założoną na kontynencie europejskim
i miał szczególne miejsce w sercu Pawła. Apostoł
otrzymywał od jej członków wsparcie finansowe
przy różnych okazjach. Pisząc do nich, opisuje
szczegółowo swą sytuację i wyraża nadzieję na
rychłe uwolnienie i spotkanie z nimi.
Paweł koncentruje się przede wszystkim na
wywyższeniu Chrystusa, poprzez życie albo
śmierć. Daje temu świadectwo i raduje się, że
Ewangelia jest zwiastowana, choć nie zawsze
z czystych pobudek.
Paweł wyjaśnia, że jego mocna ufność w Chrystusie nawet w kajdanach wzmocniła innych
i zachęciła do głoszenia zbawczej Ewangelii
Chrystusowej. Jego więzy zaowocowały rozszerzeniem się Dobrej Nowiny wśród żołnierzy
i na dworze cesarskim.
Jednakże, jak zaznacza apostoł w wersetach
15-17, niektórzy zwiastowali z zazdrości, pragnąc
wzmocnić swoją pozycję kosztem Pawła. Lecz
inni, chwała Bogu, zachęceni jego odwagą głosili
Chrystusa wyłącznie ze względu na szerzenie
Królestwa. Bez względu na motywacje, Paweł
był przejęty faktem, że Ewangelia docierała poza
jego więzienie i kierowała uwagę ludzi na Jezusa.
Jak już powiedzieliśmy, Paweł był pochłonięty
pragnieniem wywyższenia Chrystusa i tym, żeby
jak największa rzesza ludzi Go poznała. To był
jego cel i jeśli można byłoby go osiągnąć dzięki
przedłużeniu dni jego życia, to byłoby dla niego
wspaniałe. Jeśli jednak dla jego osiągnięcia Paweł
10 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
miałby zginąć, to również był na to gotowy.
Miłość Pawła do Chrystusa i jego oddanie
dla sprawy Królestwa Bożego tworzyły jednak
pewien dylemat. Pragnął być z Nim – wolny od
więzów i cierpienia cieszyć się Jego obecnością.
Jednak równocześnie zdawał sobie sprawę, że
dalsza jego obecność na ziemi była błogosławieństwem dla braci w wierze. Miał im jeszcze wiele
do przekazania odnośnie wiary w Chrystusa oraz
Jego działania w życiu wierzących. Pragnął to
czynić wobec wielu ze względu na Niego.
Paweł wydawał się mieć intuicyjne poznanie,
że tak właśnie będzie. Wyrażał ufność, że dzięki
ich modlitwom i Bożemu miłosierdziu znowu
ich zobaczy i będzie mógł kontynuować służbę
wśród nich i nie tylko, głosząc ludzkości zmartwychwstałego Chrystusa.
Do przemyślenia i dyskusji
1. Wasze studium zostanie poszerzone poprzez przeczytanie całego Listu do Filipian raz
na tydzień. Zwróćcie także uwagę na tło listu
i jego cel.
2. Ktoś powiedział: „Osiągnęlibyśmy o wiele
więcej, gdybyśmy nie martwili się tym, komu
to będziemy zawdzięczać”. Zwróćcie uwagę
na to, jak ta zasada odnosi się do dzisiejszej
lekcji. Sprawdźcie również własne motywacje
w związku z tym.
3. Jaki rodzaj postawy skłoniłby kogoś do głoszenia Chrystusa z zawiści lub niewłaściwych
pobudek? Przedyskutujcie ten problem.
4. Wykonywanie dzieł Chrystusowych wymaga poświęcenia własnego życia. Zastanówcie się,
czy wasze życie przypomina Pawłowe oddanie.
5. Czy możecie szczerze zacytować werset 21?
Podkreślenie: Zrozumieć, że celem nadrzędnym
życia chrześcijanina jest wywyższenie Chrystusa.
Kluczowy werset 18
Pokora i wywyższenie Jezusa
Flp 2,5-11
Paweł podkreśla, że kluczem do jedności, nieugiętości w dążeniu do celu i działania w duchu
współpracy jest usposobienie Chrystusowe. Jego
postawa była przepojona pokorą i pragnieniem
służby w stosunku do innych, a nie wywyższeniem samego siebie. Rozmyślając nad osobą
i pozycją Chrystusa, widząc Jego uniżenie, by
służyć człowiekowi, nie można zareagować inaczej jak własnym uniżeniem, poddaniem się Jemu
i pragnieniem służby innym.
Jezus Chrystus był na Bogiem na ziemi. Nie
korzystał jednak ze swych atrybutów osoby Boga,
by się promować czy skupiać na sobie uwagę.
Był tak oddany swej misji dla dobra ludzkości,
że wyparł się samego siebie, rezygnując z Boskiej
chwały i zstąpił z nieba, by stać się człowiekiem
między ludźmi, przyjmując ubóstwo dla dobra
ludzkości.
Pokora jest czymś przeciwnym ludzkiej naturze. Pragniemy być zauważani, uznawani za
wartościowych i słyszeć pochwały z powodu naszych osiągnięć. Pycha przychodzi nam łatwiej
niż pokora. W rzeczywistości jednak to pokora
nadaje człowiekowi wielki format. Wymaga ona
siły i pewności siebie – zarówno w życiu, jak
i w konkretnych działaniach. Tylko ludzie
o wąskich horyzontach gardzą pokornymi. Tylko
pokorny człowiek osiąga wartościowe cele.
Zatem Paweł twierdzi, że powinniśmy przyjąć postawę Chrystusową i pozwolić Mu, żeby
wykonywał swoją wolę w naszym życiu. Sam
apostoł był gotów żyć i umierać, byle tylko być
użytecznym dla Pana. „Przerobił” w życiu lekcje
samozaparcia i całkowitego oddania dla sprawy.
Szedł śladami swego Mistrza. A teraz wzywał
swoich braci z Filippi do całkowitego poddania
się Panu i pokornej służby wobec Niego.
Apostoł wskazuje na chwałę, jaką kiedyś zostaną otoczeni wierzący; pisze o tym, jak Bóg
Ojciec wywyższył Chrystusa w nagrodę za Jego
pokorną służbę ludzkości. Został On wywyższony i zasiadł po prawicy Ojca. Ze względu na
Jego wywyższenie ugnie się przed Nim każde
kolano. Są tacy, którzy zrobią to z wdzięczności,
lecz nadchodzi dzień, w którym nawet ci, którzy
pozostają poza Jego trzodą, uklękną w geście
uznania Jego władzy i pozycji.
Ideą przewodnią w życiu Pawła było przygotowanie jak największej liczby dusz do uznania
Syna Bożego, zanim przyjdzie straszny dzień
sądu. Człowiek musi się najpierw ukorzyć, tak
jak ukorzył się Chrystus, aby mógł zostać potem
wywyższony do synostwa wraz ze zmartwychwstałym, panującym Jezusem.
Do przemyślenia i dyskusji
1. Przestudiujcie uważnie pojęcie „usposobienie
Chrystusowe”. Następnie postanówcie wprowadzać te zasady postępowania we własnym życiu.
2. Wyliczcie zasady określające „usposobienie
Chrystusowe”. Porozmawiajcie o tym, jak wprowadzać je w życiu.
3. Dlaczego tak trudno nam się uniżyć?
4. Być może znasz jakąś prawdziwie pokorną
osobę. Jaki wpływ ma na Twoje życie? Dlaczego?
5. Ten fragment wskazuje, że droga do wywyższenia prowadzi przez uniżenie. Porozmawiajcie
o tym, dlaczego prawdziwie skuteczne życie duchowe jest uwarunkowane pokorą?
Podkreślenie: Zrozumienie konieczności uniżenia siebie po to, by być użytecznym dla Boga.
Kluczowy werset: 5
Wszystko dla Chrystusa
Flp 3,7-11
Paweł zachęca do stabilności, harmonii i spójnego świadectwa wśród wierzących w Filippi.
Załącza również kilka uwag osobistych dotyczących posłańca, którym był Epafrodyt. Następnie
w początkowych wersetach rozdziału trzeciego
ostrzega braci przed judaizującymi, którzy podważają ich wolność w Chrystusie, dodając do
prostej wiary żądania określonych wymogów
ceremonialnych.
Dowodząc tezy, że uczynki ciała nie mają żadnego znaczenia, jeśli chodzi o zyskanie Bożej
przychylności, Paweł wspomina o swoim żydowskim pochodzeniu. Robiło ono wrażenie. Apostoł był Żydem „czystej krwi”, wykształconym
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
11
w Prawie, gorliwym dla tego, co uważał za słuszne
i pobożnie przestrzegającym przykazań i zwyczajów żydowskiej religii.
Następnie jednak w mistrzowskim wyznaniu
swej filozofii życia w Chrystusie stwierdza, że
jego osobiste osiągnięcia nie mają znaczenia, jeśli
chodzi o oddanie Panu. Wszystko, co było mu
zyskiem, uznał za szkodę, jeśli chodzi o podążanie
za Nim i służenie Mu. To wymagało pokory,
o której była mowa w rozdziale 2.
Musimy jednak zdać sobie sprawę, że choć
Paweł nie uważał swych przeszłych osiągnięć za
zasługi w oczach Boga, to z pewnością miały one
wpływ na jego służbę dla Niego i Jego sprawy.
Zdarzało mu się bronić swej wiary przed królami,
dyskutować z najlepszymi filozofami tamtych
czasów i pisać klarowne objaśnienia chrześcijaństwa wraz z przedstawianiem jego działania
w codziennym życiu. Apostoł wykorzystuje swoje
wykształcenie, lecz w nowym celu – dla szerzenia
Chrystusa i Jego Ewangelii.
Życiowym celem Pawła było poznanie Chrystusa. Wszystko inne traktował jako drugorzędne.
Usprawiedliwienie osiągane przez osobisty wysiłek było dla niego bezwartościowe. Pochłaniało
go pragnienie osobistego poznawania Chrystusa
w osobistej relacji tak, by odziać się w Jego sprawiedliwość i znaleźć poczucie bezpieczeństwa
w Nim, a nie we własnej religijności.
Ostateczny cel Pawła stanowiło „doznanie
mocy zmartwychwstania” w dniu ostatecznym.
Był gotów poświęcić osobiste wygody, cierpieć –
co miało miejsce w czasie pisania listu – w celu
osiągnięcia wiecznej więzi z Chrystusem, któremu
służył, który go zbawił od niego samego, jego
światowych osiągnięć i ambicji.
W przeciwieństwie do osobistego prestiżu wynikającego z ludzkich wysiłków, Paweł pragnął
poznać moc zmartwychwstałego Chrystusa przepływającą przez niego, motywującą go i pchającą do życia w służbie. Nic innego nie miało
dla niego znaczenia. Był oddany Chrystusowi
do końca. Ludzkie osiągnięcia uznał za śmieci
w porównaniu z byciem w Chrystusie. Gdyby
pozwolono mu żyć, chciałby służyć Panu. Gdyby
przyszło mu umrzeć, chciałby z Nim być. Jego
12 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
życiowe motto brzmiało: „Dla mnie życiem jest
Chrystus, a śmierć zyskiem”. Oby w naszym życiu
było podobnie.
Do przemyślenia i dyskusji
1. W jaki sposób osiągnąć właściwą równowagę
między ludzkimi osiągnięciami a Bożym uzdolnieniem do służby dla Niego? Przedyskutujcie
to zagadnienie.
2. Jak osiągnąć postawę Pawłową w poddaniu
wszystkiego Chrystusowi i Jego sprawie?
3. Dlaczego trudniej osiągnąć usprawiedliwienie z wiary niż z uczynków?
4. W jaki sposób prawdziwie uczymy się poznawać Chrystusa? Czy istnieją jakieś praktyczne
kroki do osiągnięcia tego celu? Przedyskutujcie
to zagadnienie.
5. Paweł wkładał całą energię w osiągnięcie
udziału w zmartwychwstaniu sprawiedliwych.
Niechaj jego przykład będzie dla Ciebie inspiracją.
Podkreślenie: Oddać wszystko i ponieść wszelkie koszty, by poznać Chrystusa.
Kluczowe wersety: 10 i 11
Dążąc do dojrzałości w Chrystusie
Flp 3,12-16
Paweł wyraźnie zdawał sobie sprawę, że mimo
swego pochłaniającego pragnienia i całkowitego
oddania Chrystusowi, nie osiągnął jeszcze dojrzałości w Chrystusie. Właściwie daje nawet do
zrozumienia w poprzednich wersetach, że doskonałość nastąpi dopiero podczas powstania
z martwych. Życie było dla niego ciągłą walką
o trwanie w dążeniu do celu i w wierze mimo
ataków z zewnątrz oraz słabości jego własnej woli.
Pisze, że idzie do przodu i nie poddaje się. Nie
spuszcza wzroku z odległego celu. Nic nie osłabi
jego pasji. Wie, jaka czeka go nagroda na mecie
wyścigu, jeśli ukończy go zwycięsko. Zejście
z bieżni przed przekroczeniem linii mety byłoby pogrzebaniem szans na nagrodę, która czeka
w niebie. Paweł za nic nie chciałby jej stracić. Jego
determinacja odzwierciedla tę, o której mówi List
—ciąg dalszy na st. 21
„Kto się boi Pana, ma mocną ostoję,
i jeszcze jego dzieci mają w niej ucieczkę.”
Księga Przysłów 14,26
D la
rodziców
Pięć metrów w dół
R
ose przeciągnęła się, przytrzymała mięśnie w naprężeniu, a potem
opadła na prześcieradło – nie nakrywała się kocem w ten sierpniowy upał.
Położyła głowę na chłodnej stronie poduszki.
Jakim luksusem była taka przedpołudniowa
drzemka! Jeszcze kilka minut i będzie trzeba
wstawać.
Spojrzała leniwie na swoje zdjęcie ślubne
z Weldonem. Dziwne, jak szybko mija czas.
Pobrali się niecałe dziesięć lat temu, mieli
trójkę dzieci i czwarte w drodze. Weldon
wyglądał na zdjęciu tak chłopięco z gładką, wrażliwą twarzą i w okularach z ciemną oprawką. Ona – tak młodo wyglądająca
– miała wtedy zaledwie dziewiętnaście lat.
Chyba jednak niewiele się zmieniła od tamtego czasu. Podbródek i kości policzkowe były
bardziej zarysowane, lecz włosy – miękkie
i ciemne – pozostały identyczne.
Usłyszała, jak Elise wierci się w łóżeczku za
ścianą. Rose wiedziała, co będzie dalej. Elise
przytrzyma się kratek, żeby złapać równowagę na swych grubiutkich nóżkach, podniesie
główkę, potrząśnie blond czuprynką opadającą
na czoło i zacznie wołać mamę.
—Lucinda J. Miller
Rose wstała i podeszła do okna. Dixie
i Jenna bawiły się zgodnie w piaskownicy,
z policzkami i palcami umazanymi ciemnym,
mokrym piaskiem. Dixie, która niedługo
pójdzie do szkoły, powiesiła swoje czerwone wiaderko na stołeczku obok piaskownicy, najwyraźniej po to, żeby mogło oglądać
przemyślną konstrukcję piaskowego miasta.
Jenna kładła miniaturowe autka na brzegu
piaskownicy, w swym entuzjazmie niszcząc
pieczołowicie ulepione ulice i rozrzucając
autka na wszystkie strony. Dixie udzieliła
jej kilku szczerych instrukcji – dość cichych
z punktu widzenia Rose – i siostra ograniczyła
prędkość na drodze.
– Mamm–mamm–mamm–mamm – to
musiała być Elise, która zupełnie obudzona
skakała przy barierce łóżeczka. Rose poszła
wziąć ją na ręce.
Kilka minut później, gdy zaniosła Elise do
kuchni, żeby przygotować śniadanie, otworzyły się tylne drzwi i pojawiła się w nich
głowa Weldona.
– Roose!
– Jestem tutaj, Weldon – zapach kiszonki,
kurzu i obornika na jego flanelowej koszuli
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
13
wdarł się do domu. – Czego potrzebujesz?
– Wiesz, że studnia w mleczarni wysycha?
Dziś rano pomyślałem, że nietrudno będzie
ją pogłębić. Przy studni jest blok do spuszczania wiader. Chcę, żebyś cofnęła traktorem
i spuściła mnie do środka z łopatą i wiadrem.
Natychmiast poczuła niepokój. Na samą
myśl o spuszczaniu męża do głębokiej dziury dostała boleści w żołądku, zupełnie jakby
chciał skakać z urwiska.
– Och, Weldon! Myślisz, że to dobry pomysł? Nie moglibyśmy wynająć maszyny do
wiercenia studni?
– Nie możemy wstawić jej do mleczarni bez
rozbierania ściany. Poza tym, będzie nas to
kosztować majątek. Sam zrobię to za darmo.
Rose już dawno postanowiła nie podważać
decyzji męża. Chciała go szanować i wspierać,
a nie ciosać mu kołki na głowie. Jednak niepokojące uczucie w żołądku nie ustępowało.
Zaniosła Elise do piaskownicy i poprosiła
Dixie, żeby popilnowała siostrzyczkę „przez
kilka minut, kiedy ja będę pomagać tatusiowi”.
Dixie poważnie pokiwała głową, wysuwając
do przodu brodę i szeroko otwierając oczy.
W ten sposób z całą powagą przyjęła na siebie
tę ogromną odpowiedzialność. Wyciągnęła
ręce do Elise, zapraszając ją do piaskownicy.
Następnie napełniła jej wiaderko piaskiem.
– Popatrz, Elise! – wysypała piasek pod jej
nogami. Zapominając o mamie, Elise zaśmiała
się i uderzyła piąstką w piasek.
Rose poszła do stodoły. Ogromny czerwony
traktor marki International H z wąskotorowymi kołami przednimi stał zaparkowany przed
mleczarnią z włączonym silnikiem. Lina przywiązana do przedniego haka biegła do wnętrza
mleczarni przez otwarte wrota. Weldon był
już w środku, czekając na nią.
Cementowa podłoga mleczarni błyszczała,
nadal mokra po tym, jak Weldon spryskał ją
po porannym dojeniu. Panował tam niemiły, choć czysty zapach cementu, setek litrów
14 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
mleka, silnego mydła i zawsze obecnych krów.
W kącie mleczarni stała wykopana studnia. W sumie mieli dwie studnie. Druga
była wydrążona, lecz ta wykopana dostarczała najlepszą i najczystszą wodę. Weldon
położył na niej drewnianą belkę i przywiązał
do niej linę na blokowym podnośniku – tę
samą linę, która wychodziła przez wrota,
a jej drugi koniec był przywiązany do haka
z przodu ciągnika.
Podniósł linę, mówiąc głośno, żeby przekrzyczeć warkot silnika:
– Widzisz, zrobiłem pętlę na tym końcu,
żebym mógł w niej stanąć nogą, gdy ty cofniesz traktorem i spuścisz mnie do studni.
Wezmę duże wiadro i łopatę. Gdy napełnię
wiadro ziemią, krzyknę do ciebie, a ty zrobisz
traktorem kilka metrów do przodu, żeby je
wyciągnąć. Wysypiesz ziemię i spuścisz wiadro
do napełnienia. Kiedy wykopię wystarczająco
dużo ziemi, wyciągniesz mnie znowu na linie.
– Weldon, naprawdę nie podoba mi się ten
pomysł. Ludzie ginęli już od gazu na dnie
studni.
– Niewielkie pogłębienie nie potrwa długo. Gdyby się coś stało, krzyknę do ciebie
i wyciągniesz mnie.
Rose spojrzała w głąb cementowej studni.
Nie wyglądała niebezpiecznie. Było ciemno,
lecz widziała ściany na całej, pięciometrowej
głębokości aż do lustra wody na dnie.
– Mama mi mówiła, że niedawno dwaj
mężczyźni w Ohio zginęli w studni. Jeden
zszedł na dół, a jego brat zszedł za nim. Obaj
zostali zabici.
Weldon zaśmiał się tym swoim żartobliwym
i pewnym siebie tonem, pochylił się nad nią,
pocałował i zapytał:
– To co, pomodlimy się najpierw?
Skinęła głową.
Trzymając się za ręce, wznieśli modlitwę do
Pana – najpierw Rose, potem Weldon. Prostym i krótkim prośbom towarzyszył warkot
silnika.
– Dobry Boże, proszę chroń Weldona
i zachowaj go bezpiecznie, gdy będzie schodził
do studni. Amen.
– Dobry Boże, bądź z nami: z Rose na
traktorze i ze mną w studni. Pozwól, żeby
wszystko poszło dobrze i strzeż od wszelkich
złych przygód. W imieniu Jezusa, amen.
Wróciła na zewnątrz, wspięła się na ciągnik
i usiadła na śliskim plastikowym fotelu, czując
ciepło i drżenie silnika pod stopami.
– Okej! – krzyknął Weldon ze studni.
Przez chwilę walczyła ze skrzynią biegów,
żeby wrzucić wsteczny, aż wreszcie wskoczył,
i mogła puścić sprzęgło. Ciągnik szarpnął
potężnie, Rose przestraszyła się i nacisnęła
hamulec. Spróbowała ponownie, tym razem
próbując cofnąć wolniej. Ciągnik zaczął jechać do tyłu.
Czyżby coś usłyszała? Nacisnęła hamulec i nastawiła ucha. Słyszała głos Weldona, który coś krzyczał. Był słabo słyszalny,
a słowa ledwie można było rozpoznać przy
włączonym silniku, ale brzmiał intensywnie i niepokojąco. Coś było nie tak. Poczuła
skurcz w piersi, a jej serce zaczęło łomotać.
Umysł wrzucił najwyższy bieg.
Gdzie jest „jedynka”? Aha, lewy górny
róg skrzyni biegów. Przez chwilę mocowała się z lewarkiem. Spokojnie. Spróbuj
jeszcze raz. Najpierw sprzęgło do końca.
Lewarek wskoczył na miejsce. Teraz puść
sprzęgło. Spokojnie. Nie za szybko. Ciągnik powoli ruszył do przodu.
Przejechała kilka metrów, zatrzymała
maszynę i wyłączyła silnik. Nagła cisza jej
ulżyła. Wyskoczyła z szoferki i pobiegła do
mleczarni. Weldon stał przy studni, a jego
ogorzała twarz była blada, jakby chorował
od tygodni. Zauważyła, że trzęsą mu się ręce.
Podeszła i zarzuciła mu ramiona na szyję,
z sercem wciąż bijącym jak szalone.
– Co się stało, Weldon?
Potrząsnął głową.
– Nie wiem, co to jest. W pewnym miejscu
wewnątrz studni nagle poczułem przerażenie. Wiedziałem, że muszę szybko wyjść na
powierzchnię, dlatego tak krzyczałem. Bałem
się, że nie usłyszysz.
– Czułeś jakiś zapach?
– Nie. Tylko silne przynaglenie, żeby uciekać jak najszybciej. Powietrze zaczęło się zmieniać. Nie wiem, dlaczego.
– Pamiętasz opowiadanie Laury Ingalls
Wilder? Jeden z bohaterów spuścił świeczkę
do studni, żeby zrobić test. Gdyby zgasła,
znaczyłoby to, że na dole jest gaz.
– Dobry pomysł. Poszukaj świeczki
i półlitrowego dzbanka. Spuścimy świecę
i zobaczymy.
Pospieszyła do domu, błyskawicznie przekopała szuflady kuchennej szafy w poszukiwaniu świecy, wzięła dzbanek, pudełko zapałek
i wróciła z tym wszystkim do mleczarni.
Umocowali świecę na dnie dzbanka kilkoma kroplami rozgrzanego wosku, przywiązali sznur do ucha i wolno spuścili
płonącą świecę w głąb studni. W połowie
głębokości świeca zgasła. Płomień znikł
tak szybko, jakby go ktoś zgasił palcami.
– Pięć metrów. Dokładnie na tej głębokości byłem, gdy ogarnęło mnie to straszne uczucie – powiedział Weldon. Na jego
twarzy malowało się zdumienie.
Wciągnęli świecę na górę, zapalili i spróbowali jeszcze raz. W połowie głębokości,
dokładnie w tym samym miejscu, świeca
zgasła.
Rose poczuła, że robi jej się słabo. Kolana
drżały jej jak po przebiegnięciu maratonu.
– Powinniśmy podziękować Bogu, że cię
ochronił.
Weldon przytulił ją mocno. Śmierdział krowami i obornikiem; Rose pomyślała, że jeszcze
nigdy nic nie pachniało tak pięknie. Razem
podziękowali Bogu za ochronę.
Wrócili do domu, idąc pod ramię i niosąc
dzbanek ze świecą. Dixie, Jenna i Elise bawiły
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
15
się razem w piaskownicy. Mogły stracić ojca,
pomyślała Rose. Sama myśl ją przeraziła, bo
nagle wydało się to tak realne.
– Mamm–mamm–mamm–mamm – rzekła
Elise, podnosząc pulchne rączki.
– Mamo, ona niszczy wszystkie nasze drogi
– poskarżyła się Dixie.
Jenna podskoczyła i brodząc bosymi nóżkami w piasku pobiegła do mamy, nie bacząc na
to, jak piaskowe drogi zmieniają się w wydmy.
– Mamusiu, jestem głodna. Mogę dostać
loda?
Stojąc tam i patrząc na swoje dzieci, Rose
poczuła przypływ ogromnej wdzięczności
i dziwne uczucie uniżenia – jakby była jakimś
stworzeniem maleńkim jak myszka – które
właśnie odkryło obecność Kogoś o wiele
większego.
Pochyliła się i wzięła Elise na ręce.
– Chodź, kochanie – pocałowała tłuściutki
policzek cały w piasku. – Może pójdziemy do
domu na małą przekąskę? Tata i ja opowiemy
ci ciekawą historię.
Zaczerpnięto z Companions, październik 2013
Christian Light Publications, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Zrozumieć rozwój
dziecka
—Paul M. Weaver
Oto dzieci są darem Pana (Ps 127,3)
Dzieci twoje jak sadzonki oliwne dokoła stołu
twego (Ps 128,3)
R
ozwój, wzrost i zachowanie dzieci
są ze sobą powiązane. Każdy następny krok zależy od wielu kroków
poprzednich. Fizyczny rozwój dziecka często wpływa na jego społeczne i intelektualne
umiejętności. Przyjmijmy podejście „krok po
kroku” do rozwoju naszych dzieci. Miłość ze
strony rodziców powinna zastąpić wszelkie
pierwsze kroki. Przygotowujemy nasze dzieci
do szkoły, zanim dorosną, aby tam pójść.
Jako rodzice cieszymy się każdą kolejną
fazą i etapem rozwoju naszych dzieci. Nie
możemy się doczekać ich pierwszych kroków
i pierwszych słów. Ale wiele musi się wydarzyć
w rozwoju dziecka przed tym etapem. Jest
wiele wczesnego wzrostu, który przygotuje
dziecko na jego pierwsze kroki i słowa.
Kiedy dziecko się rodzi, nie potrafi kontrolować mięśni swojej głowy i szyi. Gdy jest
16 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
podnoszone, jego głowa gwałtownie opada.
Kiedy leży, głowa spoczywa tam, gdzie została położona. Z czasem, większość dzieci
mających osiem tygodni potrafi położyć się
na brzuszku i podnieść głowę nad kołyskę,
aby spojrzeć przed siebie. Po pewnym czasie
większość dzieci potrafi kręcić głową na boki.
To początek rozwoju, który później pozwala
dziecku trzymać głowę podniesioną, kiedy
chodzi i używać jej do utrzymania równowagi.
Zanim dziecko będzie mogło chodzić,
musi nastąpić rozwój tułowia. Wzmacniają
się także nogi, aby móc utrzymać wagę całego ciała. Często dzieci podpierają się rękami
i kolanami i kołyszą się w przód i w tył, zanim
zaświta im pomysł pójścia przed siebie. Nogi
rosną szybciej niż reszta ciała w tym okresie,
jako przygotowanie do chodzenia. Następnie
nadchodzi czas rozwoju połączeń nerwowych i
koordynacji pomiędzy szyją, głową, tułowiem
i nogami. Dziecko nie jest gotowe do postawienia pierwszego kroku, dopóki różne mięśnie nie są dostatecznie mocne, a połączenia
nerwowe zawiązane.
Kolejnym ważnym czynnikiem jest rozwój językowy. Na początku dziecko gaworzy
i bełkocze. Konkretne słowa nie nadchodzą,
dopóki dziecko nie osiągnie około roku. Trochę później używa jednego słowa jako komendy, pytania albo krótkiego zdania. Każde
normalne dziecko przechodzi te same etapy
rozwoju, choć w różnym czasie i z różną prędkością. Jedno dziecko może nauczyć się chodzić i mówić wcześniej, inne później. Dzieci
są różne, a jednak są takie same.
Ważne jest to, co te niewinne dzieci słyszą
od rodziców i rodzeństwa. Nie tylko słowa, ale
także ton głosu jest istotny. Rodzice, którzy są
skonfliktowani albo się kłócą, robią niezatarte wrażenie na swoich niewinnych dzieciach.
Niepewni rodzice wychowują niepewne dzieci,
a nawet młodzież.
Dla rozwoju dzieci jest też ważne ich społeczne zachowanie. Na początku niemowlę
nie reaguje na innych ludzi oprócz rodziców.
W fazie niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa żyje ono w małym świecie. Znajome
twarze rozpoznaje mniej więcej, zanim skończy pół roku. Ale swojego odbicia w lustrze
nie rozpoznaje do pierwszego roku życia.
W wieku dwóch lat lubi być razem z innymi
dziećmi, ale woli bawić się samo.
Nawet kiedy dziecko idzie do szkoły podstawowej, nie jest gotowe do brania udziału
w zajęciach w większej grupie. Rodzice muszą
nauczyć dzieci spokojnej zabawy ze swoim
rodzeństwem, zanim pójdą one do szkoły.
Powinni nauczyć je dzielenia się zabawkami
i pożyczania ich innym dzieciom. Bycie jedynakiem mocno utrudnia naukę naginania
swojej woli.
Nauczyciele mogą łatwo wychwycić, jaki
rodzaj wychowania dał dziecku dom, zanim
osiągnęło ono wiek szkolny. Nauczyciel nie
jest odpowiedzialny za nadrabianie braków
wychowawczych dziecka w szkole, ale raczej
powinien je uzupełniać. Dziecko, które nie
doświadcza dyscypliny w domu, nie podda
się jej w szkole. Jeszcze gorzej – rodzice takiego dziecka często biorą jego stronę, stawiając
nauczyciela w trudnej pozycji. Dziecko takie
staje się niespokojne bez powodu.
Głodny, chory, zmęczony czy w inny sposób
utrudzony trzylatek ma tendencję do rozdrażnienia i niecierpliwości. Popycha albo
próbuje uderzyć inne dzieci. Częściej mówi:
„nie”. Jest mniej niż chętny do zrobienia
tego, o co się go prosi. Tak samo dziecko
z problemami emocjonalnymi zwykle gorzej
radzi sobie z wniesieniem swojego rowerka
na schody ganku niż dziecko, które odczuwa
miłość rodziców i rodzeństwa. Dziecko, które
jest karcone w grubiański sposób a przez to
niepewne siebie, może nawet nie próbować
współpracować w niczym, o co się je poprosi.
Dziecko, które odczuwa miłość, chętnie zareaguje na miłość ze strony nauczyciela.
Wszystko, co robi dziecko, ma jakiś cel.
Żadne zachowanie nie jest bezcelowe. Aczkolwiek powody mogą nie być widoczne na
pierwszy rzut oka. Rodzice i nauczyciele powinni szukać tych powodów, zamiast zwyczajnie kłaść kres złemu zachowaniu poprzez
karcenie. Bezmyślna kara może utrzymywać
się przez długi czas w pamięci dziecka i może
utrudnić mu szanowanie władzy – czy to
w domu, czy w szkole. Oczywiście nie znaczy
to, że należy zrezygnować z karcenia.
Podczas gdy sami zastanawiamy się, czemu
dziecko coś zrobiło, powinniśmy zapytać je
o to, co zrobiło. Zwykle ono samo nie wie,
czemu źle się zachowało. Jeśli je spróbujemy
przymuszać, będzie kuszone do kłamstwa.
Świat sprzeciwia się złemu traktowaniu
dzieci, a my nie chcemy mu dawać żadnego
pretekstu do oskarżeń, że nadużywaliśmy
władzy wobec naszych dzieci przez niewłaściwe karanie. Chcemy kontynuować nasz
przywilej wychowywania dzieci zgodnie
z Biblią.
Zaczerpnięto z The Christian School Builder, maj 2013
Rod and Staff Publishers, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
17
Choćby matka zapomniała …
—Connie Brubacher
Czy kobieta może zapomnieć o swoim niemowlęciu i nie zlitować się nad dziecięciem swojego łona?
A choćby nawet one zapomniały, jednak Ja ciebie
nie zapomnę (Iz 49,15).
W
róciliśmy właśnie do domu z miasta. Stół był zastawiony zakupami, a my podjadaliśmy krakersy.
– No, dość już krakersów na dzisiaj – oznajmiłam, zamykając paczkę i odkładając resztę
do szafki. – Teraz muszę uprzątnąć stół, żeby
było miejsce na obiad.
Trzyletnia Lila błagała mnie o więcej.
– Nie – powiedziałam stanowczo. – Musimy
zgłodnieć do obiadu.
Mój mąż przeciągnął się i oznajmił:
– Spróbuję się rozejrzeć i sprawdzić, czy nie
ma w ogrodzeniu dziury, przez którą przechodzą
w nocy lisy.
Kiwnęłam głową potakująco, kiedy wychodził. Chwilę później Lila oświadczyła stanowczo:
– Idę się pobawić w piaskownicy!
– Świetnie – powiedziałam, myśląc sobie,
że pewnie wyparuje tam z niej krakersowe
naburmuszenie. Ubrałam ją i wypuściłam na
zewnątrz.
Zabrałam się z ulgą za sprzątanie bałaganu
w kuchni.
Pół godziny później przerwałam nagle moje
przygotowania do obiadu. Zaskoczona słuchałam głosu mojego męża, który surowo ganił
naszą zawodzącą córkę. Co ona takiego zrobiła?
W chwilę potem stali oboje w drzwiach. Lila
płakała spazmatycznie. Mój mąż usiadł na krześle razem z nią i opowiedział mi tę oto historię.
Właśnie wrócił z bocznej drogi, kiedy w pobliżu naszego domu zobaczył z daleka małą
postać zmierzającą w przeciwnym kierunku.
Pomyślał, że to jakaś mała osóbka i dokładnie się
jej przypatrzył. Tak, ta mała osóbka dochodziła
właśnie do górki, za którą zniknęła mu z pola
18 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
widzenia. Wskoczył na rower i popedałował
za nią z całej siły. Dlatego właśnie ojcowski
instynkt wyzwolił w nim przed chwilą tak solidną porcję reprymendy.
Boża koordynacja wydarzeń nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Wystarczyła jedna
minuta więcej, a doszłoby do gorączkowych
poszukiwań. Ale na szczęście wszystko dobrze
się skończyło.
Jakieś pół roku później zostaliśmy zaproszeni w niedzielę na obiad do naszych sąsiadów
z przeciwległej strony ulicy. Ponieważ uczęszczaliśmy do różnych kościołów, nie mieliśmy
ze sobą wiele kontaktu.
To było bardzo przyjemne spotkanie i kiedy
już zbieraliśmy się do wyjścia, nasz gospodarz
odprowadził nas kawałek. Opowiedział nam
też pewne zdarzenie.
Ostatniej jesieni, pewnego dnia wyszedł właśnie z garażu, kiedy zobaczył malutką postać
wybiegającą truchtem z bocznej drogi. Pomyślał, że to ktoś bardzo mały i spojrzał znowu.
Była to mała osoba i właśnie zbliżała się do
górki, za którą zniknęła całkiem z widoku. Już
miał wskoczyć do swojego auta i pojechać za
dzieckiem, kiedy nagle zauważył rowerzystę
jadącego z przeciwnej strony, który pedałował
w szaleńczym tempie.
Skinął w stronę mojego męża, kończąc:
– Obserwowałem do chwili, kiedy ją dogoniłeś i wtedy już wiedziałem, że wszystko jest
w porządku.
Mimo, że było to pół roku po tym wydarzeniu, byłam pod wielkim wrażeniem tego, jak
Bóg zatroszczył się zsyłając nie tylko jednego,
ale dwóch wybawicieli mojej córeczce, o której
ja na chwilę zapomniałam. Myśl ta stanowiła
zarówno pocieszenie, jak i upokorzenie.
Zaczerpnięto z Companions, październik 2013
Christian Light Publications, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„Wszak jej zawdzięczają przodkowie chlubne świadectwo.
Przez wiarę poznajemy, że światy zostały ukształtowane
słowem Boga, tak iż to, co widzialne,
nie powstało ze świata zjawisk.”
List do Hebrajczyków 11,2–3
Część
H istoryczna
Piękne stopy
H
udson Taylor spędził wiele lat,
służąc Bogu w Chinach. Gdy
wyruszał statkiem z Anglii do
Chin, nie było jeszcze samolotów. Nie było
dróg do niezliczonych wiosek, w których
tak wielu ludzi musiało usłyszeć o Jezusie
i którzy umierali, idąc na potępienie. Hudson
Taylor docierał do nich na piechotę.
Gdy się już mocno posunął w latach, nadal
chodził i głosił Ewangelię. Jego stopy były już
zrogowaciałe, a wielkie grube narośle sprawiały
ból podczas chodzenia. Mimo to, chodził aż
do śmierci. Chciał opowiadać kolejnym zgubionym duszom cudowną nowinę o miłości
Jezusa.
Żona Hudsona była już zbyt stara i słaba,
by towarzyszyć mu w długich pieszych wędrówkach dla Jezusa.
Daleko, w środkowych Chinach, gdzie
mieszkali, niecierpliwie czekała o zmierzchu,
aż jej mąż wróci do domu. Gdy wreszcie przyszedł, był wyczerpany, spalony słońcem, spragniony i głodny. Najbardziej bolały go stopy.
Jego wierna towarzyszka szybko przyniosła
miskę gorącej wody, podgrzanej na piecyku.
Uklękła przed swym czcigodnym mężem
i umyła jego stwardniałe stopy swymi zmęczonymi rękami. Potem delikatnie je wymasowała,
—Mary Ellen Beachy
słuchając jego opowieści o tym, co robił tego
dnia dla Jezusa: O kobiecie z wielką otwartą
raną na nodze, której pokazał drogę do nieba,
o pewnej opętanej osobie, za którą się modlił
i o wiosce, w której połowa mieszkańców była
niewidoma lub traciła wzrok, chorując na jaglicę. Opowiedział im o wielkim uzdrowicielu
Jezusie, który przyszedł, by ślepym przywracać
wzrok.
Wreszcie, gdy jego żona zrobiła już wszystko,
by ulżyć jego zmęczonym stopom w cierpieniu,
spojrzała nań z czułością i powiedziała:
– Kocham oglądać twoją twarz, gdy jaśnieje
dla Jezusa, Hudson. Kocham również twoje
stopy, jak powiedział Pan: Jak miłe są na górach nogi tego, który zwiastuje radosną wieść,
który ogłasza pokój, który zwiastuje dobro, który
ogłasza zbawienie (Iz 52,7).
Potem pomodlili się razem i położyli się spać
z pokojem i radością w sercach, świadomi, że
dają z siebie wszystko dla Jezusa.
W roku 1905, w wieku 73 lat Hudson Taylor
zmarł w mieście Czangsza. Został pochowany
w Chinach, wśród ludzi, których tak bardzo
miłował.
Zaczerpnięto z The Horse That Worked for God
© 2010 Vision Publishers
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
19
DIETA BELL
N
awyki ukształtowane i decyzje podjęte za młodu mają wielki wpływ na
resztę naszego życia.
Isobel była młodą Kanadyjką, która odczuła
Boże powołanie do misji w Chinach. Urodziła
się w Toronto w roku 1901. Nazywano ją Bell.
Jej ośmioletnia uczennica imieniem Teresa,
radośnie piła oranżadę i jadła cukierki z lodami,
gdy Bell spotkała ją w cukierni.
– Moja droga – zauważyła Bell. – W ten sposób nie będziesz głodna i nie zjesz porządnego,
ciepłego obiadu.
– I bardzo dobrze! – zaśmiała się dziewczynka,
kontynuując zajadanie się słodyczami.
Jakiś czas później Bell zaczęła się zastanawiać,
co jest nie tak z jej życiem. „Twoje Słowo mnie
nudzi, Panie. Wydaje mi się, jakbyś mnie opuścił”. Nagle przypomniała jej się tamta dziewczynka pochłaniająca bezwartościowy pokarm.
I uderzyła ją myśl: „Przecież ja robię to samo
– karmię swego ducha bezwartościowym graniem w karty, chodzeniem do kina i czytaniem
romansów”.
Pewnego wieczoru przeczytała Ewangelię Jana
6,68 i te słowa ją poraziły: Panie! Do kogo pójdziemy? Ty masz słowa żywota wiecznego.
Bóg przemówił do niej:
– Co wybierzesz: Mnie, czy te wszystkie rzeczy?
– Czy masz ochotę całkowicie należeć do świata, czy też wolisz należeć do mnie?
– Czy przyjaźń ze światem jest dla ciebie ważniejsza od mojego towarzystwa?
– Zamierzasz dryfować, czy zakotwiczyć się?
– Wolisz rozmienić swe życie na drobne, czy
je zachować?
Bell zakryła twarz dłońmi.
– Panie – zawołała. – Nie chcę nikogo i niczego poza Tobą!
Od tego dnia Bell porzuciła bezwartościowy
pokarm w postaci światowych książek, kart
i filmów. Sięgnęła po Słowo Boże i zaczęła Je
coraz bardziej miłować.
20 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
—Mary Ellen Beachy
Ludzie czy majątek?
John i Isobel Kuhn byli młodymi misjonarzami.
Niedawno poślubieni, z ekscytacją zastanawiali
się nad umeblowaniem pierwszego ich domu
w Chinach.
Isobel, zwana Bell, cieszyła się niezmiernie
z nowych ratanowych mebli w salonie. Udrapowała kufer narzutą podarowaną przez znajomych.
Na podłodze położyła piękny dywan przywieziony
z rodzinnego domu.
– Nie przeszkadza mi, że jestem ubogą misjonarką – myślała. – Ale niech przynajmniej salon
będzie ładnie urządzony.
Kilka dni później Bell usłyszała pukanie do
drzwi. Ku swemu zadowoleniu, zaprosiła osiem
chińskich kobiet z pobliskiej wsi na herbatę.
Uczyła się chińskiego od półtora roku, a teraz
zaprezentowała im Ewangelię najlepiej, jak umiała.
Była szczęśliwa widząc, że rozumieją jej słowa.
Lecz potem stało się coś, co przyćmiło blask tego
dnia. Najstarsza z Chinek przysiadła na kufrze,
a następnie wysmarkała się i wytarła ręce w piękną
narzutę! Na ten widok żołądek Bell podszedł jej
do gardła.
Teraz zaczęła rozumieć słowa kierownika misji,
który kilka dni wcześniej powiedział:
– Bell, gdybym miał nową narzutę, to na twoim
miejscu wyrzuciłbym ją.
Chińskie zwyczaje były dla Bell niemiłosierne.
Niedługo po szokującym wydarzeniu z narzutą
pewna matka tak trzymała niemowlę, że w pewnym momencie wysiusiało się na piękny, nowy
dywan. Został całkowicie zniszczony i nie nadawał
się już do niczego, a mimo to chińskie kobiety
nie miały pojęcia, że gospodyni mogła poczuć się
urażona. Podczas pożegnania uśmiechała się słabo,
kłaniając się tamtejszym zwyczajem.
– Miło mieć ładne rzeczy – pomyślała. – Ale
nie mogę ich cenić bardziej niż ludzi, więc rzeczy
trzeba się będzie pozbyć.
I tak Bell sprzedała ratanowe meble, a następnie
kupiła proste krzesła i ławki, takie jakich używali
jej chińscy sąsiedzi.
Często przypominała sobie o codziennym umieraniu dla siebie, walcząc z wszami, pluskwami
i komarami. Jakże tęskniła za bieżącą wodą i innymi wygodami, do których przywykła!
Dyscyplinowała swój umysł, ucząc się na pamięć
wersetów biblijnych. W procesie zmian najbardziej
pomagała jej obietnica z Listu do Galatów 2,8 –
(...) Ten, który skutecznie działa przez Piotra (...),
skutecznie działał i przeze mnie.
John i Bell wiernie służyli w Chinach przez wiele
lat, stawiając czoła wielu trudnościom: wojnie, chorobie i długim rozstaniom. Mimo tych wszystkich
przeciwności, ich służba przyprowadziła niezliczone rzesze Chińczyków do Pana, którego kochali.
Zaczerpnięto z The Horse That Worked for God
© 2010 Vision Publishers
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Rozważanie Listu do Filipian
do Hebrajczyków 12,1-3.
Bodźcem do walki była dla Pawła wierność
Bożemu powołaniu. Podczas przemożnego powołania na drodze do Damaszku Bóg polecił
mu głosić Jego imię przed królami, poganami
i dziećmi Izraela. Otrzymał zadanie, które potraktował poważnie i które stało się dlań pochłaniającym pragnieniem oraz motywacją w życiu.
Był zdeterminowany, by je wypełnić – nie dla
własnego zysku lub chwały, lecz z wdzięczności
Bogu za Jego zbawczą łaskę.
Paweł zastosował metaforę biegu, by opisać
swoje życie chrześcijańskie. Biegacze mają cel
i nagrodę za jego osiągnięcie. Muszą wykazać się
determinacją. Nie mogą pozwolić, by cokolwiek
odwiodło ich od celu. Nie patrzą do tyłu, by
ocenić swoje dotychczasowe postępy w biegu lub
pozycję innych zawodników, bo to mogłoby się
skończyć potknięciem i wypadnięciem z trasy.
Paweł był zdecydowany do tego nie dopuścić.
Wiedział, że oglądanie się wstecz może zniweczyć cały wysiłek, jaki włożył w dobiegnięcie do
ostatecznego celu.
Apostoł wzywa współbraci w Filippi, by naśladowali jego bieg do celu. Ci, którzy z determinacją biegną do mety, by ukończyć bieg do chwały
Bożej i wiecznej nagrody, mogą być pewni, że
Bóg im pomoże. On jest ich trenerem w tym
życiowym wyścigu. Od Niego otrzymają wskazówki i zachętę.
Paweł zachęca również czytelników, by trwali
—ciąg dalszy ze str. 12
w tym, co już mają i nie tracili odwagi, ani się nie
cofali. Dojrzewanie jest pewnym procesem, który
nie przebiega błyskawicznie. Jest ciągłą walką.
Zauważcie, jak we fragmencie z 1 Koryntian 9,2427 Paweł pisze o celu ostatecznym oraz wysiłku
i determinacji, które warunkują jego osiągnięcie.
Dojrzałość w Chrystusie musi być również
naszym życiowym celem.
Do przemyślenia i dyskusji
1. Czy rozumiesz cel, jaki Chrystus przed tobą
postawił? Czy jesteś wierny w wypełnianiu swego
powołania? To dobry moment, by ocenić swoje
życie, motywacje i poświęcenie.
2. Dlaczego oglądanie się za siebie podczas
życiowego wyścigu jest tak niebezpieczne? Czy
można z tego osiągnąć jakieś korzyści? Przedyskutujcie tę kwestię.
3. Dlaczego tak ważne jest, by nasz wzrok był
utkwiony w celu? Przedyskutujcie to.
4. Dlaczego ważne jest posiadanie wyraźnego
toru w naszym chrześcijańskim biegu?
5. Jak w praktyce mamy „dążyć do nagrody”?
Przedyskutujcie to.
Podkreślenie: Osiąganie dojrzałości w Chrystusie poprzez osobistą determinację i wysiłek.
Kluczowe wersety: 13 i 14.
Zaczerpnięto ze Sword and Trumpet, styczeń 2013
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
21
„Zabiegajcie nie o pokarm, który ginie, ale o pokarm, który trwa,
o pokarm żywota wiecznego, który wam da Syn Człowieczy...”
Ewangelia Jana 6,27a
Część
Praktyczna
A
Białe cuda Boże
lbinosy są niesamowite. Te piękne białe
zwierzęta wyróżniają się na tle środowiska, co czyni je łatwo zauważalnymi dla
człowieka i dla drapieżników.
Czym jest albinizm? Przede wszystkim jest cechą
recesywną. To znaczy, że oboje rodzice posiadają
konkretny gen. Wiecie, co to jest gen? To coś, co
sprawia, że jesteście wysocy albo niscy, że macie
oczy brązowe lub niebieskie. Jeśli oboje wasi rodzice są wysocy, to prawdopodobnie posiadają geny
decydujące o ich wzroście i prawdopodobnie przekazali ten gen właśnie wam. Wróćmy jednak do
cech recesywnych. To jest coś jak gen, który nie
występuje bardzo często. Zatem skoro albinizm
jest cechą recesywną, to albinosy muszą być rzadko
spotykane. I nawet, jeśli oboje rodzice posiadają
gen decydujący o tej cesze, nie wszystkie ich dzieci
będą albinosami, a tylko nieliczne. To jest kolejny
powód tak rzadkiego występowania albinosów.
Wiecie, co to jest pigment? To barwnik w skórze,
we włosach i w oczach, decydujący o ich kolorze.
Brązowe oczy u wszystkich zwierząt nie będących
—Chloe Raines
albinosami zawierają brązowy pigment, a oczy są
tego wyrazem. Gdy zwierzęta nie mają w oczach
pigmentu, można dostrzec naczynka krwionośne,
które sprawiają, że oczy mają barwę czerwoną albo
różową. Obserwując białego królika, możecie
stwierdzić po jego oczach, czy jest albinosem, czy
nie. Jeśli ma oczy czerwone lub różowe, to prawie
zawsze możecie być pewni, że jest albinosem.
Niektóre zwierzęta używają koloru do kamuflażu. Pasikonik jest zielony i dlatego zlewa się
z kolorem trawy, podczas gdy biedronka jaskrawym
kolorem ostrzega ptaki, że jest niejadalna. Albinosy po urodzeniu nie posiadają ani jaskrawych,
ani przyciemnionych kolorów, które by je mogły
chronić. Innymi słowy, są łatwo widoczne dla swych
naturalnych wrogów. Dlatego nigdy nie spotkacie
owada – albinosa. Gdy ptak widzi biedronkę – albinosa, może ją zjeść, bo nie ostrzega jaskrawym
kolorem, że jest niejadalna.
Zaczerpnięto z Nature Friend Magazine
© Dogwood Ridge Outdoors
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Namaczanie wody
W
oda jest mokra. Jeśli zanurzasz rękę
w wodzie i wyjmujesz ją z powrotem,
krople przywierają do ciała i wyciągnięta ręka jest mokra. Jeśli zmoczysz w wodzie
kawałek materiału, nasiąknie on wodą i po wyjęciu będzie z niego nawet kapać. Ciecz jest mokra,
22 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
—Lester E. Showalter
jeśli przywiera do materiału, który wejdzie z nią
w kontakt. Zatem można powiedzieć, że woda jest
mokrą cieczą.
Czy wszystkie ciecze są mokre? Nie. Rtęć jest
cieczą, ale nie jest mokra. Jeśli zanurzysz kawałek
drewna w rtęci i wyjmiesz go, pozostanie tak samo
suchy jak przed zanurzeniem. Gdy robiłem barometr
rtęciowy, musiałem usunąć wszelkie pęcherzyki powietrza z długiej rurki wypełnionej rtęcią. Przymocowałem kawałek bawełny do drutu i zanurzyłem go
w rtęci. Wszystkie pęcherzyki przywarły do materiału. Po wyciągnięciu na powierzchnię bawełna
pozostała sucha. W wodzie staje się bardzo mokra,
lecz nie w rtęci. Rtęć nie jest cieczą mokrą.
Co to znaczy „namoczyć wodę”? Możesz się
przekonać osobiście, wykonując następujący eksperyment: Wrzuć niewielką ilość mydła do wody
i mieszaj, aż mydło całkowicie się
rozpuści. Używając zakraplacza lub słomki,
umieść niewielką
ilość namydlonej
wody na kawałku
pofałdowanego kartonu. Następnie jak najszybciej umieść na tym samym
kartonie podobną ilość czystej wody. Zauważ, że
rozmydlona woda rozlewa się szybciej od czystej
wody. Woda z mydłem jest bardziej mokra.
Mydło jest środkiem powierzchniowo czynnym.
To skomplikowane określenie odnosi się nie tylko do
mydła, ale również do wszystkich związków chemicznych zwanych detergentami. Detergenty są sztucznymi środkami powierzchniowo czynnymi, a mydła
są wytwarzane z naturalnych tłuszczów zwierzęcych
i roślinnych, które gotuje się razem z silnym wodorotlenkiem, jak na przykład ług sodowy (NaOH).
Dawniej gospodynie odkładały tłuszcz bydlęcy, żeby
gotować mydło zwane „mydłem sodowym”.
W jaki sposób środki powierzchniowo czynne
pomagają nam w myciu rąk? To możesz stwierdzić,
wykonując kolejny eksperyment. Do małej butelki
nalej oleju napędowego, benzyny lub nafty mniej
więcej do 1 pojemności, a potem dopełnij wodą
i dobrze potrząśnij. Następnie pozostaw na dwie
minuty. Skąd wiesz, że woda nie miesza się z olejem?
Teraz dodaj niewielką ilość mydła w płynie lub
detergentu do mycia naczyń i znów dobrze potrząśnij
butelkę. Co się teraz zmieniło? Środek powierzchniowo czynny sprawił, że olej zmieszał się z wodą.
Stało się tak dlatego, że dzięki niemu cząsteczki wody
zaczęły przyciągać się wzajemnie z cząsteczkami oleju,
zamiast się odpychać. Otoczone wodą krople
oleju będą powoli unosić się ku
górze, a ciecz pozostanie mętna z powodu potrząsania.
Mydło powoduje, że woda
jest bardziej mokra i otacza
cząsteczki brudu na pranych
tkaninach. Następnie brud będzie się odrywał od materiału. Za
każdym razem, gdy myjesz ręce, używasz środka
powierzchniowo czynnego. Czyli namaczasz wodę.
Rolnicy dodają środków powierzchniowo czynnych do wody podczas stosowania oprysków. Tym
razem nie po to, żeby woda była czystsza, tylko
żeby lepiej się rozpraszała w powietrzu i żeby lepiej
przylegała do opryskiwanych liści. Bez tego zabiegu
woda tworzyłaby na liściach krople, szybko z nich
spływając.
Środki powierzchniowo czynne pomagają w lepszym rozpraszaniu wody i myciu, ponieważ Bóg tak
je zaprojektował. Z jednej strony każda ich cząsteczka
przyciąga wodę, a drugą stroną przywiera do tłuszczu na materiale. To pomaga wodzie w namaczaniu
prania. I sprawia, że sama woda jest bardziej mokra.
Zaczerpnięto z Nature Friend Magazine
© Dogwood Ridge Outdoors
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
RADA, JAK DAWAĆ RADY
J
oseph Addison powiedział: Nic nie może się
równać niechęci, z jaką przyjmujemy rady.
I nic nie jest tak trudne, jak sztuka uczynienia rady
akceptowalną.
Inny mądry człowiek powiedział: Dawanie
—Howard Bean
zdrowej rady w taktowny sposób wymaga od człowieka wielkości, jednak znacznie większy jest ten, kto
umie tę radę z wdzięcznością przyjąć. W budowaniu wzajemnych relacji niezmiernie ważne jest to,
w jaki sposób daje się rady i jak się je przyjmuje.
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
23
Mężowie i żony
Zarówno mężowie, jak i żony powinni bez skrępowania podsuwać różne sugestie współmałżonkowi.
Mogą to być bardzo różne rzeczy: np. wyłączenie
alarmu, fragment z Biblii na rodzinne studium, które obowiązki domowe najlepiej wykonać najpierw,
gdzie zrobić zakupy, problem karcenia dzieci, kiedy
iść spać albo jak oszczędzać pieniądze.
Omawianie spraw i wymiana pomysłów to
jest droga miłości. Mężowie, miłujcie swoje żony
(Ef 5,25), podobnie żony mają miłować swoich mężów
(Tt 2,4). Kochający mąż z zadowoleniem przyjmuje
radę żony, zaś kochająca żona umie się poddać decyzji głowy rodziny, czyli swojego męża, który ma
ostateczne słowo w decyzji, po rozważeniu jej rady.
Rodzice i nastolatki
Nastolatki mogą uważać, że mają już po uszy słuchania rad. Jednak porada kochającego rodzica jest
rzeczą bezcenną. Bez względu na to, czy dotyczy ona
znajomych, czy używania telefonu komórkowego,
zachowania za kierownicą, fryzury, czy muzyki –
młodzi ludzie zobowiązani są do wysłuchania rady
rodziców: Synu mój, słuchaj pouczenia swojego ojca
i nie odrzucaj nauki swojej matki (Prz 1,8).
Czy dzieci powinny dawać rady rodzicom? Tak,
jeżeli robią to w duchu szacunku i uczynności, mając cały czas na względzie przykazanie: Czcij ojca
swego i matkę swoją. To oznaczałoby radę w postaci
sugestii lub proponowania rozwiązań, ale na pewno
nie tonem rozkazującym: „Ja wiem, jak jest lepiej”,
albo: „Lepiej, żebyś zrobił inaczej, bo jak nie...”.
Na przykład, syn może zasugerować tacie, jak
usprawnić robienie porządków w ogrodzie, albo
córka może poradzić coś mamie w kwestii robienia
sałatki, czy w innych podobnych sprawach.
Rodzice ze swojej strony powinni być gotowi słuchać swoich dzieci z czystego szacunku.
Nie są zobowiązani iść za radą dzieci, jednak
Biblia jasno i stanowczo wyraża przykazanie
w drugą stronę: Dzieci, bądźcie posłuszne swoim
rodzicom.
Teściowie
Podsuwanie rady teściom to bardzo delikatne
przedsięwzięcie. Nawet rada płynąca ze szczerego
serca może być opacznie zrozumiana. Należy mieć
dobre rozeznanie, w zależności od sytuacji.
24 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
Kiedy niechciany akwizytor puka do naszych
drzwi, możemy mieć dla niego parę dobrych rad,
jednak niezależnie od wszystkiego, obowiązuje nas
grzeczność (1 P 3,8). Przecież sami doceniamy poświęcaną nam uwagę i uprzejmość przy rozdawaniu
traktatów ewangelizacyjnych.
W zgromadzeniu
„Bracie Jakubie, doceniam twój talent w prowadzeniu uwielbienia; robisz to inspirująco. Ale tak się
zastanawiam, że może mógłbyś głośniej podawać
numery pieśni?”.
„Siostro Małgosiu, mogę coś zaproponować?
Kiedy będziesz porządkować salę, czy mogłabyś
też poukładać śpiewniki?”.
Najobficiej rady sypią się w kwestii ogrzewania
lub wietrzenia sali w czasie nabożeństwa. Ktoś, kto
się tym zajmuje, z pewnością słyszy takie komentarze: „No nie, przecież tu jest duszno. Dlaczego
nie otworzyłeś okien na oścież?”. Od innej osoby
na tym samym nabożeństwie usłyszy: „Dygotałam
z zimna przez pierwsze pół godziny. Czy naprawdę
nie można odkręcić mocniej grzejników?”.
Jak mamy radzić braciom i siostrom? Mówmy
w duchu łagodności i cichości. Z postawą miłości
i wyrozumiałości. Należy za wszelką cenę unikać
„wszechwiedzącego” tonu wyższości. Rady dawajmy łagodnym tonem. Zanim wyrazimy krytykę,
najpierw wyraźmy pochwałę.
Duch Święty porozdzielał wiele darów w Ciele
Chrystusa, jednak „dar” marudzenia z pewnością
do nich nie należy. Osoba, która ciągle widzi jakieś
usterki i bez przerwy doradza innym, nie czyni
zbyt wiele dobra.
Pastor i rada starszych
Usługujący z pewnością nieraz zasięgają rady
w swoim zgromadzeniu. Każdy członek ciała powinien mieć swobodę w wypowiadaniu porady
usługującym – z całym należnym szacunkiem.
Rada usługujących – czasem poszukiwana,
a czasem nie – była zawsze dla mnie wielką pomocą. Krótko po moim nawróceniu prowadziłem
modlitwę w zgromadzeniu na wieczornym nabożeństwie. Potem pewien brat usługujący podszedł
do mnie i poradził mi życzliwie, że kiedy klęczę
i modlę się na głos, lepiej byłoby, żebym podniósł
—ciąg dalszy na str. 31
„Chlubą młodzieńców jest ich siła, lecz
ozdobą starców jest siwy włos.”
Księga Przysłów 20,29
Dla
MŁODZIEŻY
roczne
DNI NELLY
CZĘŚĆ 4
M
ROZDZIAŁ 7
Półśrodki
Kiedy tylko pochowano panią Rodney,
Bessie przejęła za nią doglądanie Rodneya
i Nelly. Wprawdzie sama była iem, lecz życie na ulicy obdarzyło ją bystrą, przenikliwą
wiedzą na temat ludzkiej natury. Od razu
przeszła do czynienia domu Rodneya bardziej atrakcyjnym, niż był w czasie choroby
jego żony, a każdego wieczora, gdy tylko zarobiła na swoje własne utrzymanie, spieszyła,
by spędzić cały czas, jaki tylko mogła, z nim
i z Nelly. Potrafiła nieźle śpiewać i mówić,
a Rodneya, którego nastrój był lepszy niż
zazwyczaj, nakłaniała do pozostawania
w domu lub też do składania krótkich wizyt
w różnych miejscach publicznych, dla dobra
społecznego, w towarzystwie swoim i Nelly.
Obie czekały na niego za drzwiami, od czasu
do czasu posyłając mu wiadomość, a on wstydził się, gdy musiały zbyt długo czekać.
Nastała mała zmiana na lepsze. Szmaty
SARAH SMITH
Nelly przykryła radosna, różowa sukienka
z bawełny, ozdobiona kilkoma małymi falbankami, które Bessie nabyła niedrogo
w sklepie z ubraniami. Prała je, aż kolor wyblakł. Rodney często obiecywał, że kupi swej
małej córeczce resztę ubrań, których tak bardzo potrzebowała, pracy jednak było mało,
bardzo mało dla tak niepewnych dłoni jak
jego. Mógł nieco zarobić, ale niewiele, a więcej niż połowa szła na picie. Jednak nie miał
już większych wybuchów, często zaś, gdy był
kuszony do większych ekscesów, przed jego
oczyma pojawiał się obraz martwej żony
z fiołkami w złożonych dłoniach. To wspomnienie, wraz z wpływem Bessie i miłością
Nelly, miało na niego zbawienny wpływ,
a w swoim sercu zdecydował, by stać się pewnego dnia całkiem zmienionym i nowym
człowiekiem.
Stopniowo Rodney począł odzyskiwać wiarę w siebie i we własną powściągliwość. Od
śmierci jego żony minęły trzy miesiące i wciąż
nie zdarzyło mu się upić do nieprzytomności.
Bessie, z optymistyczną radością dziewczęcia, wierzyła w jego przemianę i radowała się
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
25
z niej otwarcie, podczas gdy Nelly chwaliła
go i hołubiła co dnia. Niewola nałogu wydawała się skończona, teraz to on był jego panem lub przynajmniej najmitą, który mógł
zrzucić jarzmo w dowolnym momencie i być
całkiem wolny. Wciąż pił, wychodził jednak
z tawerny z pieniędzmi w kieszeni, rzecz
niewykonalna jeszcze kilka miesięcy temu.
Nędzni pijacy, którzy nie mogli oderwać
się od tawern, stali się dla niego obiektami
pogardy i wstrętu. Podążał za racjonalnym
i męskim kursem zerwania z nałogiem, stopniowo, powoli, lecz pewnie.
Nie było jednak zbyt wielu powodów do
dumy. Ubogi dom wciąż był pusty i pozbawiony wygód. Nelly tęskniła za lepszym jedzeniem, on sam zaś był nędznie odziany. Żadna
z osób mijających go na ulicy nie odróżniłaby
go od pijaków, którymi pogardzał. Wciąż był
słaby i drżący, z zaczerwienionymi i słabymi
oczyma oraz rozgrzaną głową. Jedynym, co
osiągnął, było to, że nałóg, do którego wciąż
należał, trzymał go w nieco lżejszym uchwycie.
Kiedy nadeszła kolejna jesień, a gęste mgły
nadciągnęły znad rzeki i wypełniły miasto,
Bessie łapała przeziębienie za przeziębieniem,
aż aż straciła zapał. Nie mogła uczynić nic
więcej prócz przelotnego zaglądania do domu
Rodneya po drodze do swego własnego, do
którego pragnęła udać się na spoczynek.
Nie było nikogo, by rozruszać apatyczny
czas w domu i Rodney począł zostawać dłużej niż zwykle w budach z piwem. Nikt nie
czekał na niego na zewnątrz, gdyż upewniał
się, że Nelly jest bezpiecznie zamknięta, nim
ją opuścił. Ostatecznie, małymi kroczkami, stara niewola ugruntowała się ponownie
w całej swej tyranii. Wybudował swój dom
na piasku, przyszła burza i uderzyła w niego,
a dom się zawalił i wielki był jego upadek.
Noc za nocą Rodney wracał późno do
domu, bredząc bardziej wściekle niż kiedykolwiek, podczas gdy Nelly kuliła się
w najciemniejszym kącie małego pokoju
w cierpieniu zrodzonym z lęku, bojąc się
drgnąć, by nie ściągnąć na siebie jego uwagi.
26 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
Czasem, gdy Bessie czuła się lepiej, wybierała się
w zimne wieczory do ich domu, by wywierać
swój stary wpływ, odkryła jednak, że nie zostało już po nim ani śladu. Pewnego razu Rodney
uderzył ją brutalnie i wyrzucił na deszcz, nakazując, by się wynosiła i nigdy nie wracała.
Jednak wierna dziewczyna nie mogła porzucić
ani jego, ani małej Nelly. Miała nadzieję na
przekór wszystkiemu.
ROZDZIAŁ 8
Bolesny fakt
Wkrótce nadszedł czas, gdy Rodney ciągle
się upijał. Kiedy nie był w stanie dotoczyć się
do tawerny, posyłał tam Nelly, tak jak posyła
się dziesiątki i setki małych dzieci w naszym
chrześcijańskim kraju, i upijał się do nieprzytomności w pokoju, w którym umarła jego
żona. W końcu nie pozostał w jego duszy ani
żal, ani świadomość grzechu, jedynie absorbujące, nienasycone pragnienie, by się napić.
Siedmiokrotnie silniejsze opętanie ogarniało
go błyskawicznie, a Bessie straciła całą nadzieję.
Pewnego wieczora było całkiem ciemno,
a Rodney leżał wyczerpany, nie mogąc się
poruszyć na niskim łóżku. Obok stała butelka, którą niedawno wychylił. Pogrzebał
swymi nerwowymi palcami w poszukiwaniu
pieniędzy choćby na jednego drinka. Jego
oczy były otwarte i w stanie pijackiego letargu obserwował Nelly chodzącą w tę i we w
tę po pokoju, rzucającą mu od czasu do czasu przerażone spojrzenia. Widział, jak ugina
się pod ciężarem starego, żelaznego czajnika
niemal dwukrotnie cięższego niż ona sama,
który podnosiła obiema rękami, by postawić
go na ogniu. Leżąc tam, bezsilny i milczący,
zobaczył, jak ogień wymyka się spomiędzy
prętów i obejmuje cienką, szmacianą sukienkę
z wyblakłymi falbankami, a potem rozpala się
szybko, ogarniając dziewczynkę płomieniem.
Strasznie się zmagał. Z całych sił starał się
podnieść, by ją uratować, nie mógł się jednak
ruszyć. Nie miał więcej siły w swych kończynach, niż miałyby zwłoki żony, gdyby
tam leżały. Przez chwilę mała dziewczynka
wyciągała do niego ręce, krzycząc o pomoc,
a potem przebiegła obok niego do drzwi, po
czym usłyszał ulicę rozbrzmiewającą echem
jej krzyków oraz wrzasków przestraszonych
kobiet i dzieci. Wciąż jednak nie mógł się ruszyć. Leżał niczym kłoda, podczas gdy Gdy łzy
wyrażające lęk i cierpienie rozlały się po jego
twarzy.
Jak długo to trwało, nie wiedział, mogły
to być lata udręki, nim drzwi się rozwarły
i na jego białą i wymizerniałą ze strachu twarz
spojrzała jakaś kobieta.
– Spaliła się na śmierć! – wykrzyczała – a ty
będziesz musiał za to odpowiedzieć. Nie jest
mi przykro. Cieszę się. Teraz będzie jej lepiej,
mam nadzieję, że powieszą cię za to. Musisz
odpowiedzieć za śmierć dziewczynki.
Szarpnęła ostro drzwi i pozostawiła go
w żałosnej i beznadziejnej samotności. Nelly
była zatem martwa, spalona na śmierć przez
jego grzech! Nieznośna agonia jego ducha dała
mu nieco siły, podpełzł na czworaka do drzwi
i udało mu się je otworzyć. Na dole, na ulicy ludzie mówili o tym, kobiety wołały jedna przez drugą, by przekazać straszne wieści,
mógł usłyszeć wiele słów, które dotyczyły jego
i Nelly. Martwa! Czy to możliwe, że jego mała
Nelly była martwa? Dlaczego nie przyniosą jej
do domu? Wtedy jednak spadł na niego wielki
dreszcz grozy. Nie zniósłby ponownie jej widoku, swego martwego dziecka, spalonego na
śmierć, podczas gdy on leżał obok, zbyt pijany, by ją ratować.
Krok po kroku jego kończyny odzyskiwały siłę. Z bólem i trudem podniósł się
na nogi. Zgiełk na ulicach począł słabnąć,
a ludzie zaczęli udawać się do swych domów.
Niektórzy spośród nich, ci, którzy mieszkali
w tym samym co on miejscu, kopali w jego
drzwi z głośnymi i gniewnymi przekleństwami, on jednak zamknął je, kiedy tylko jego
palce mogły przekręcić klucz i pozostał cichy
niczym grób. Po chwili wszystko ucichło,
a miejski zegar wybił jedenastą. Jeżeli tylko
udałoby mu się teraz przekraść, nie będzie
nikogo, kto by go zatrzymał i zapytał, co zamierza lub gdzie się wybiera. Ulice były niemal opuszczone, poza okolicami tawerny.
Przeklął ją gorzko, przechodząc obok. Był
w tej chwili tylko jeden cel, tylko jedna myśl
w jego umęczonym mózgu, jeżeli jego nędzne
stopy zaniosą go do rzeki, wszystko wkrótce
się dla niego skończy. Nic, co czekało na niego w świecie, nie mogło być gorsze, niż piekło
jego własnego grzechu. Jedyny argument, jakiego mogła użyć Bessie, dowodząc, że powinien żyć, by zadośćuczynić Nelly, nie istniał
już.
Była to powolna i męcząca praca, by doczłapać się w dół, na brzeg rzeki. Dostrzegł go
na długo przed tym, nim do niego dotarł, ze
światłami połyskującymi w poprzek z przeciwnego brzegu. Musiał często opierać się o mury
i latarnie, by złapać oddech i siłę do zrobienia
jeszcze kilku kroków w stronę swego grobu.
Nie był już pijany. Jego umysł był przeraźliwie
jasny. Wiedział dokładnie, co się wydarzyło
i co się z nim stanie, jeżeli tylko uda mu się
dotrzeć na krawędź tamtej czarnej wody. Jego
sumienie nie podnosiło głosu przeciwko temu
postanowieniu. Miał pewne uczucie, niemal
satysfakcji, że już za chwilę prąd będzie niósł
go w stronę morza.
Niemal osiągnął miejsce, w którym niewielki wysiłek mógł zanurzyć go w schładzającej wodzie. W okolicy było zaledwie kilka
osób, które stały wystarczająco daleko, by
nie słyszeć plusku wody. Nagle jego niepewna stopa potknęła się o krawężnik i padł do
przodu, uderzając głową gwałtownie o bruk.
Już po kilku minutach policjant wiózł go
dorożką do szpitala, gdzie nieprzytomnego
i oszołomionego położono go na łóżku
w jednej z sal.
—ciąg dalszy nastąpi
Fragment Nelly’s Dark Days
Wydanie pierwsze: 1870 r.
Dobro publiczne
Przekład na język polski: Mateusz Jędrys
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
27
N
DUCHOWY WZROK —David Snyder
iektórzy z nas mają bardzo dobry wzrok
fizyczny. Być może nawet osiągają punktację 10 na 10. Inni noszą szkła korekcyjne,
bo mają taką potrzebę. Jeszcze inni mogą być całkiem
niewidomi. Bez względu na to, jaki jest nasz fizyczny
wzrok, chcemy, aby ten duchowy był wyraźny i ostry.
Chcemy widzieć to, co Bóg. Chcemy widzieć to, co
Bóg chce nam pokazać. Rozważmy więc listę rzeczy,
które stanowią przeszkodę, jak i tych, które pomagają
w ostrym widzeniu.
Przeszkody dla duchowego wzroku
Lekceważenie zapisanego Słowa Bożego upośledza
nasze duchowe widzenie. Poza Bogiem i Jego Słowem
nie ma duchowego światła. Wpadanie w taki wir zajęć,
że inne sprawy wyrzucają naszą osobistą modlitwę
na margines, czy opuszczanie wspólnych zgromadzeń
szybko przytępi nam ostrość widzenia. Słowo Boże
to nasz duchowy pokarm a źle wyważona duchowa
dieta zaciemnia nasze poznanie.
Dominująca ciemność duchowa może także utrudnić właściwe postrzeganie wielu spraw. Szatan jest
żywotnie zainteresowany tym, by zaciemniać prawdę
w naszym życiu. Mgła moralna spowija ten świat gęstym tumanem dlatego właśnie, że ludzie tego świata
uciekają od Boga a szukają swoich żądzy.
Dlatego też światło prawdy blaknie i coraz więcej
ludzi kieruje się ku ciemności, gdzie pogrążają się w
grzechu. Ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich
uczynki były złe (J 3, 19). Zaciemnione wnętrza samochodów, ciemne kąty i sypialnie są miejscami, gdzie
pokusa może nas mocno przyprzeć do ściany, dlatego unikanie przebywania z płcią przeciwną w takich
miejscach stanowi podstawę zwycięstwa. Czasem może
być tak, że będziemy musieli poczekać, aby trochę tej
mgły się wokół nas rozproszyło. Oczekuj PANA, bądź
dzielny, a On umocni twoje serce; oczekuj więc PANA
(Ps 27,14 Uwspółcześniona Biblia Gdańska). Zbyt
gwałtowne ruchy w gęstej mgle mogą mieć groźne
konsekwencje.
Brak doświadczenia także może bardzo zawęzić naszą duchową perspektywę. Nowo narodzone
dzieci mają bardzo słaby wzrok. Permanentne duchowe niemowlęctwo sprawia, że potykamy się ciągle
28 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
o różnego rodzaju kłody, które diabeł rzuca nam pod
nogi. Podobnie przyjaciele, którzy są duchowymi niemowlętami, mogą powodować nasze upadki. Ślepi są
przewodnikami ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi,
obaj w dół wpadną (Mt 15,14).
Czynniki wspomagające duchowy wzrok
Możemy sięgać po liczne pomoce usprawniające
nasz duchowy wzrok. Oto kilka z nich:
Żywy duchowy rozwój, w którym jest miejsce dla
uważnego czytania Biblii i gorliwej modlitwy, sprawia,
że Bóg nam się objawia. Te regularne wizyty u Wielkiego Okulisty są absolutnie konieczne dla zdrowia
naszych duchowych oczu. Psalm 119, 105 twierdzi:
Słowo Twoje jest pochodnią nogom moim i światłością
ścieżkom moim. Podobnie List Jakuba 1,25 mówi: Ale
kto wejrzał w doskonały zakon wolności i trwa w nim,
nie jest słuchaczem, który zapomina, lecz wykonawcą; ten
będzie błogosławiony w swoim działaniu. Tak samo, jak
podróżnik niesie jasną lampę, idąc przez ciemny las,
tak i my musimy nieść Słowo Boże ze sobą, abyśmy
nie stracili z pola widzenia drogi, która wiedzie przez
ciemność szatana.
Codzienna modlitwa jest jednym z aspektów naszej duchowej diety. 1 List Piotra 2,2 mówi nam:
zapragnijcie nie sfałszowanego duchowego mleka, abyście
przez nie wzrastali ku zbawieniu. Tak samo jak zdrowe
jedzenie utrzymuje w zdrowiu nasze ciało fizyczne,
podobnie zrównoważona duchowa dieta daje nam siłę
i ostrość widzenia. Jemy ten duchowy pokarm, kiedy
angażujemy się w osobiste studium Biblii.
Ćwiczenie tych duchowych obszarów bardzo wyraźnie poszerzy i wyostrzy nasze pole widzenia. Chociaż wysilanie naszego fizycznego wzroku może być
niezdrowe, nasze duchowe oczy zostaną konkretnie
wzmocnione i udoskonalone przez jak najczęstsze używanie. Różnorodny trening duchowy będzie sprawdzianem naszej determinacji i oddania tej sprawie.
Uczęszczanie do szkoły biblijnej może być duchowym
maratonem, jeśli oddamy się naprawdę intensywnemu studiowaniu i służbie wychodzenia do ludzi
z ewangelią. Angażowanie się w duchowe rozmowy ze
współlokatorami albo sąsiadami rozwinie nasz wgląd
w życie innych, co okaże się pomocne w zrozumieniu
naszego własnego życia. Udział w studium biblijnym
z poszukującymi ludźmi może zmusić nas do przełożenia naszej relacji z Bogiem na prosty język codzienności, który zrozumie najmniej wykształcona osoba.
Musimy też być świadomi kilku zagrożeń. Czasem
ulegamy pokusie używania ekwiwalentu duchowego
teleskopu do spoglądania daleko przed siebie. Może
myślimy, że gdybyśmy tylko mogli żyć w jakimś innym
miejscu, bylibyśmy szczęśliwi. Możemy też szukać
wielkich rzeczy dla naszego życia, podczas gdy na
dzisiaj ignorujemy znakomite okazje, które aż same
wchodzą nam w ręce.
Próba używania duchowego mikroskopu też potrafi
wpędzić w kłopoty. Możemy być tak zapętleni w swoim małym świecie, że nie umiemy zobaczyć potrzeb
dookoła nas. Kiedy spoglądamy na życie innych przez
nasz mikroskop, ich wady wydają się bardziej wyraziste
od naszych (por. Mt 7,3-5).
Zbyt często szukamy jakiegoś rodzaju szkieł korekcyjnych. Chcemy być zdolni dostrzegać rzeczy na Boży
sposób, ale nie chcemy się karmić Jego Słowem, ani
angażować w inne rodzaje duchowej aktywności, co
mogłoby bardzo nam pomóc. Nie ma takich szkieł,
które by rekompensowały brak duchowej dyscypliny
i wyćwiczenia.
Chcemy wszyscy mieć dobry duchowy wzrok,
a jedynym sposobem na to jest poddanie całego naszego życia Jezusowi Chrystusowi i pozwolenie Duchowi
Świętemu, by zamieszkiwał w nas oraz „wprowadzał
nas we wszelką prawdę”. Wówczas będziemy w stanie widzieć rzeczy tak, jak widzi je Bóg i z radością
oczekiwać dnia, kiedy ujrzymy Go twarzą w twarz.
Zaczerpnięo z Home Horizons, kwiecień 2013
Eastern Mennonite Publications
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Piękno w Jego czasie
B
óg kocha piękno. Cuda Jego stworzenia
w oczywisty sposób objawiają tę prawdę. Uświadamiamy sobie to, chłonąc
majestatyczny splendor gór pokrytych drzewami
w jesiennej szacie lub wpatrując się w nieskazitelną biel spadającego śniegu. Wychodzimy rankiem
w chłodny dzień i obserwujemy pomarańczowe
smugi na horyzoncie, podczas gdy słońce wyziera
właśnie zza dalekiego wzgórza pośród iskrzącego się
mrozem krajobrazu. Przystajemy z zachwytem przed
pięknem błękitnego bezkresu nieba, po którym rozsiane są kleksy puszystego kremu; albo surowego
—Anthony Nolt
piękna pokrytych śniegiem skalistych szczytów; lub
subtelnego uroku śpiącego dziecka.
Stworzenie nie może ukryć tego inspirującego
atrybutu Stwórcy. Jednakże równocześnie wiemy, że
ten świat był kiedyś miejscem o wiele piękniejszym.
Przed upadkiem to człowiek należał do największych
okazów piękna, jakie Bóg zaprojektował; człowiek
uczyniony na Jego obraz i ze zdolnością do błogiej
społeczności z Nim. Kiedy jednak człowiek okazał
nieposłuszeństwo Bogu w czasie upadku, wówczas
doskonałe piękno zostało zniszczone, a człowiek –
chowając się przed swoim świętym Stwórcą – miał
wszystko, tylko nie chwałę.
Ale w tym miejscu jaśnieje najpiękniejsze Boże
posunięcie; nawet w chwili ogłoszenia swojego
przekleństwa nad diabłem, Bóg dał ludzkości promyk nadziei w postaci obietnicy Zbawiciela. I choć
człowiek wszystko zepsuł, Bóg w swojej wielkiej
miłości dał mu drugą szansę, posyłając swojego
Jednorodzonego Syna, aby umarł za grzeszników.
Piękne? Absolutnie tak!
Czy Bóg nadal przyjmuje zrujnowane życie
ludzkie, aby przemienić je w coś pięknego? Tak!
Bóg czerpie wielką radość z wyprowadzania piękna
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
29
z popiołów. Niejedno zrujnowane życie zostało
poddane cudownej metamorfozie i stało się świadectwem Jego chwały.
„Więc dlaczego – wołamy – moje życie jest taką
porażką? Gdzie to piękno, która ma charakteryzować chrześcijańskie życie? Czemu bez przerwy brnę
tak ciężko, ledwo utrzymując głowę na powierzchni?
Czemu Bóg czegoś z tym nie zrobi?”.
Księga Kaznodziei Salomona 3,11 daje nam
odpowiedź: „Wszystko pięknie uczynił w swoim
czasie, nawet wieczność włożył w ich serca; a jednak
człowiek nie może pojąć dzieła, którego dokonał
Bóg od początku do końca”.
Bóg czyni nasze życie pięknym, ale to dzieje się
w Jego czasie, nie w naszym. My chcielibyśmy, żeby
było pięknie natychmiast i bezboleśnie, ale Bóg
zna konieczność czasu spędzonego w piecu ognistym, aby nas oczyścić i pozwolić naszemu blaskowi
świecić w pełni. Z naszej perspektywy nie jesteśmy
w stanie zrozumieć, w jaki sposób jakiekolwiek
piękno może wyjść z takiego utrapienia, ale Bóg
zna drogę, którą postępuję; gdyby mnie wypróbował,
wyszedłbym czysty jak złoto (Hioba 23,10).
Musimy wszystko pozostawić w rękach naszego
Niebiańskiego Ojca. On wie jak najlepiej przekształcić nas w arcydzieło, które chce w nas widzieć.
W miarę upływu czasu spoglądamy wstecz i czasem
możemy dokładnie zobaczyć, jak nasze próby uczyniły z nas lepszych ludzi, bądź też jak wpłynęły na
okoliczności dla naszego dobra. Jednak spoglądamy
też ku wieczności, gdzie nie będziemy już więcej
widzieć ‘jakby przez zwierciadło i niby w zagadce,
ale … twarzą w twarz. Teraz poznanie nasze jest
cząstkowe, ale wówczas poznamy tak, jak jesteśmy
poznani’.
A zatem, mój drogi towarzyszu podróży, czy życie
cię dobija? Czy wydaje się, że Bóg nie słyszy twojego
wołania o ulgę? Odwagi! Człowiek, który naprawdę
jest złamany i poddany Bogu, pozwalając Mu na
kształtowanie swojego życia, może mieć całkowitą
ufność, że Wielki Stwórca uczyni jego życie pięknym – w Jego czasie. Ukórzcie się więc pod mocną
rękę Bożą, aby was wywyższył czasu swego (1 P 5,6).
Zaczerpnięto z Home Horizons, kwiecień 2013
Eastern Mennonite Publications
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Gdy wiedział tylko Bóg
W
niektóre dni Randallowi chciało się płakać, ale próbował nie
myśleć o tym zbyt często. Babcia
umierała. Choroba najpierw odebrała jej mowę,
a potem uniemożliwiła chodzenie. Ze względu
na ból była na morfinie.
Babcia mieszkała o osiem godzin drogi w Idaho, a Randall nie mógł jej widywać tak często,
jak by tego chciał. Podczas każdego spotkania
mówił jej: „Do widzenia”. Kiedy będzie ostatni
raz? Nie był pewien, jak się modlić – kochał ją
i pragnął, żeby z nimi została. Z drugiej strony
zdawał sobie sprawę, że babcia chce już pójść do
domu w niebie.
Teraz był u dziadków w domu razem z tatą,
mamą i bratem. W pewien sposób cieszył się, że
tu jest. Z drugiej strony chciał być gdzieś indziej.
30 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
—Sheila J. Petre
Babcia płakała. Nie był to jednak zwykły płacz.
Ona jęczała. Wydawało się, że jest uwięziona
w ciele, a Randall z trudem znosił ten widok.
– O co chodzi? – zapytał tato, który wszedł do
domu za nimi i usłyszał jęczenie babci.
– Nikt nie wie – odparła mama. – Nie mamy
pojęcia.
To było frustrujące.
Randall stał w progu, obserwując ciocię i dziadka przy łóżku babci, którzy próbowali się domyślić, czego chce. A babcia po prostu płakała. Co
mogę zrobić? Pomyślał. Jak mogę pomóc? Nie
wiedział, kiedy ta myśl zmieniła się w modlitwę,
ale tak się istotnie stało. Modlitwa się nasilała
i odczuł nadzieję. Randall wiedział, że Duch Święty działa w jego życiu, a On zawsze ma odpowiedź.
Po prostu powinien nastawić się na słuchanie
i czekać.
Pomyślał o tym, co przynosi mu ukojenie. Rozmowa z przyjaciółmi – tak, to pomaga. Ale babcia
nie może mówić. Modlitwa też pomaga – ale babcia pewnie już od dawna się modli. Śpiew również
przynosi ulgę – pomagał mu zawsze przekierować
myśli na Boga. Ale przecież babcia śpiewać nie
może. Czasem dobrze było wyjść i popracować
na zewnątrz. Babcia nie była w stanie tego robić.
Śpiew. Śpiew pomaga. Ta myśl wróciła do niego
po tym, jak pierwszy raz ją pominął.
Śpiew. Mógłbym coś zaśpiewać babci – pomyślał, a jego myśli przerodziły się w modlitwę
dziękczynną. Poszedł poszukać mamy. Siedziała
w kuchni przy stole. Wyglądała na zmęczoną
i smutną. Randall pomyślał, że ona pewnie też się
modli. Opowiedział jej o swym pomyśle.
– To dobry pomysł – odpowiedziała, a jej twarz
pojaśniała ulgą. – Jestem pewna, że babcia chciałaby posłuchać śpiewu.
– Co mam zaśpiewać?
Mama myślała przez chwilę.
– Może coś o tym, że Jezus się troszczy, albo
jakąś pieśń o niebie?
Randall poszedł po śpiewnik, nie wiedząc za
bardzo, jaką pieśń wybrać. Ale Duch Święty
wiedział – trzeba było tylko nastawić się na słuchanie i czekać. Wziął książeczkę z półki i zaczął
przeglądać, prosząc i dziękując równocześnie
w modlitwie. I wtedy zobaczył. Ta pieśń z pewnością ukoi babcię. „Mój Jezus wie, czego mi trzeba”.
Pokazał swój wybór mamie, która potaknęła
skinieniem głowy. Wziął śpiewnik i podszedł do
łóżka babci.
„Mój Jezus wie, czego mi trzeba; On zna mój
ból; Widzi każdą łzę” – zaczął śpiewać. Babcia zaczęła się uspokajać. – „On rozumie każde samotne
serce; rozumie, bo się o nas troszczy”.
RADA, JAK DAWAĆ RADY
—ciąg dalszy ze str. 24
głowę, zamiast ją spuszczać, bo wtedy mój głos
nie byłby taki stłumiony.
Podsumowując, istnieje chrześcijański sposób,
zarówno dawania, jak i przyjmowania rady. Zasady
pokory, troski o innych, uprzejmości, powściągliwości, czynienia pokoju i łagodności – to wszystko
stanowi złotą zasadę.
I jeszcze porada na koniec: choć autorzy kącików z poradami w czasopismach mogą cieszyć się
popularnością, to istnieje znacznie lepsze źródło
mądrości. Wprawdzie w światowych czasopismach
nie znajdziemy wiele Bożej rady, ale za to spójrzmy na karty „Bożej Nowiny” – Biblii, która jest
pismem przenikniętym na wskroś najlepszymi
z możliwych rad.
Randall doszedł do refrenu i czuł, że słowa pieśni
umacniają również jego samego. „Mój Jezus wie,
czego potrzebuję, o tak, On wie; On zaspokaja
każdą potrzebę; Tak, On wie, czego mi brak”.
Pieśń nie była długa i Randall wkrótce doszedł
do ostatniej linijki. Babcia była już znacznie spokojniejsza. Słowa pieśni pasowały do sytuacji lepiej, niż się spodziewał. „Mój Jezus wie, kiedy mi
ciężko; wie, ile mogę znieść; podnosi mnie, gdy
tonę i niesie radość niepojętą. Gdy inni przyjaciele
mnie zapomną; gdy niebo ciemnieje; gdy brak
nadziei; przez wiarę czuję Jego ramiona wokół
mnie i słyszę Jego głos: ‚Nie jesteś sam.’ – Tak,
On wie, czego mi brak”.
Ten, który wie, czego potrzebowała babcia,
zaspokoił jej potrzeby – Jezus. Randall zamknął
śpiewnik i spojrzał na babcię. Zamknęła oczy
i miał nadzieję, że usnęła. Wyszedł z jej sypialni
do kuchni, dołączając do mamy i taty w modlitwie dziękczynnej za Boże prowadzenie. Babcia
odzyskała spokój.
Zaczerpnięto z Partners, październik 2013
Christian Light Publications, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Deeper Life Ministries Newsletter
marzec-kwiecień 2012
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
31
„Synu mój, słuchaj pouczenia swojego ojca
i nie odrzucaj nauki swojej matki,
bo one są pięknym wieńcem na twojej głowie
i naszyjnikiem na twojej szyi!”
Księga Przysłów 1,8–9
Kącik dla
D zieci
Karolek i piorun
– Czas na modlitwę! – oznajmił tata.
Sześcioletni Karolek zsunął się z krzesła
i w podskokach pospieszył do salonu. Z zadowoleniem umościł się
na swoim ulubionym
miejscu – na środku
kanapy, tuż obok
taty. Dawidek, jego
czteroletni braciszek
usiadł po drugiej
stronie, podczas gdy
mama usadowiła się
w fotelu bujanym
z małą Dorotką
w ramionach. Karolek słuchał uważnie,
kiedy tata czytał
z Biblii. Nie rozumiał
wszystkiego, ale i tak
słuchał. Może tata
zada potem jakieś
pytania?
Chłopiec siedział
wyprostowany. „Co
tata teraz czyta? To
przecież mój werset
ze szkółki niedzielnej!”. „Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam
nadzieję”.
32 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
—R. Brubacher
Kiedy więc tata skończył czytać, Karolek
oznajmił:
– Przeczytałeś mój werset ze szkółki niedzielnej! „Ilekroć lęk mnie
ogarnia, w Tobie mam
nadzieję”!
– Zgadza się – odparł
tata. – Ten werset przydaje się nieraz. Kiedy
czegoś się boisz, możesz
zawsze zaufać Bogu, że
się tobą zaopiekuje.
Karolek potaknął
zamyślony.
– A teraz – ciągnął
tata – ty i Dawidek
może pomożecie mamie sprzątnąć ze stołu. Potem możecie się
chwilę pobawić przed
kąpielą.
Chłopcy pobiegli
sprzątnąć ze stołu. Kiedy skończyli, Karolek
powiedział:
– Budujemy z
klocków?
– Jasne! – zgodził się Dawidek radośnie.
Wkrótce obydwaj byli pochłonięci
budowaniem wielkiej szopy na swoje zabawkowe traktory.
– Karol! Dawid! Czas na kąpiel! – zawołała
mama. – Biegnijcie na górę po swoje piżamy.
– Ale mamo – powiedział Karolek – ja się
boję. Wszędzie jest ciemno a na górze nie ma
nikogo. Pójdziesz ze mną?
– Ja też się boję – oznajmił z powagą Dawidek.
– Chłopcy – przypomniała mama. – Czy
pamiętacie, o czym rozmawialiśmy w czasie
modlitwy? Może razem powtórzymy werset?
„Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam nadzieję” – Psalm 56, werset 4. Wyrecytujcie ten
werset, idąc na górę – zachęciła mama. Pstryknę
zaraz kontakt ze światłem na górny korytarz.
Karolek wspinał się po schodach, a za nim
młodszy brat. Obaj recytowali:
– „Ilekroć lęk mnie ogarnia …”.
– No i jak? Baliście się jeszcze? – zawołała
mama po paru minutach, napełniając wannę
wodą.
– Nie bardzo – przyznał Karolek. – Byłem
zajęty mówieniem wersetu. Powiedziałem go
osiem razy!
– Ja też nie – wtórował mu Dawidek.
Po kąpieli i opowiadaniu na dobranoc, mama
opatuliła chłopców w łóżkach.
– Dobranoc, mamusiu.
– Dobranoc, chłopcy.
Było całkiem cicho przez dobrą chwilę aż
tu nagle: łu–bu–du! Dawidek usiadł na łóżku.
– Czy to jest … to jest piorun?
– Chyba tak – powiedział jego starszy brat.
Bach, trach!
– Boję się! – marudził Dawidek.
– Zapomniałeś już? – zapytał Karolek. – Nie
musimy się bać, nawet jeżeli piorun jest straszny. Bóg się nami opiekuje. Powiedzmy werset.
– „Ilekroć lęk mnie ogarnia, w Tobie mam
nadzieję” – wyrecytowali razem.
Łubudu, bach trach! Tym razem było jeszcze
głośniej. Chłopcy leżeli całkiem wybudzeni.
Ale Karolek znowu odważnie zaczął:
– „Ilekroć lęk mnie ogarnia ...”.
Wtedy usłyszeli kroki po schodach. Skrzyp,
skrzyp, skrzyp. Mama weszła do pokoju.
– Mamo! Mówiliśmy werset i już się nie boimy! – powiedział Karolek radośnie.
– Znakomicie! – pochwaliła go mama. – Jesteś
dobrym przykładem dla Dawidka. Pokazujesz
mu, jak ufać Bogu, kiedy twój braciszek się boi.
Karolek uśmiechnął się uszczęśliwiony.
– Fajnie, że mogę ufać Bogu i nie bać się,
nawet jak są straszne pioruny!
– Tak, ja też się z tego cieszę – powiedziała
mama.
Zaczerpnięto ze Story Mates, październik 2013
Christian Light Publications, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
Po prostu bądź przyjacielem
M
amo, a wiesz, że mama Angeliki
wkrótce urodzi dziecko? – zagadnęła
Kasia, nakładając pastę do zębów
na szczoteczkę.
Mama na chwilę zastygła w bezruchu, po czym
wygładziła pościel na łóżku Kasi.
– Tak, wiem – powiedziała.
Kasia umyła zęby i wypłukała szczoteczkę.
– Wiesz, że Angelika miała trzech maleńkich
braciszków, którzy zmarli zaraz po urodzeniu?
—Leslie May
– spytała cicho.
– Tak, wiem – mama położyła dłoń na ramieniu
Kasi. – Mieli jakąś wadę genetyczną.
– A co to takiego? – niebieskie oczy Kasi otworzyły się szeroko ze zdziwienia.
– To taka choroba, która krąży w danej rodzinie – powiedziała mama ze smutkiem w oczach.
– Okropnie bym płakała, gdyby nasz malutki
Dawidek umarł – powiedziała Kasia, wpełzając
do łóżka. – Tak go kocham!
33
– Oni też na pewno płakali – mama opatuliła
ją kocem.
Kilka tygodni później mama kiedyś odebrała
telefon i Kasia słyszała, jak krzyknęła:
– O, nie! Znowu?!
I Kasia już wiedziała.
Kiedy mama odwiesiła słuchawkę, zwróciła się
do Kasi i powiedziała łamiącym głosem:
– Mama Angeliki urodziła dzidziusia – otarła
łzy rękawem.
– I umarł – dokończyła Kasia matowym głosem.
– Tak, skąd wiesz?
– Słyszałam, jak powiedziałaś: „O, nie, znowu?”.
Biedna Angelika. Musi czuć się okropnie.
– Tak, na pewno wszyscy to przeżywają. Nazwali
go Karol Jan – mama też przeżywała.
– Co mogę zrobić dla Angeliki, żeby ją pocieszyć? – zapytała Kasia.
Mama usiadła i wzięła dłoń Kasi w swoje ręce.
– Nie wiem. Na pewno trzeba się za nich modlić – i po prostu być przyjacielem.
Po krótkiej modlitwie mama powiedziała:
– Muszę zadzwonić i powiadomić tatusia. Jak
chcesz, pobaw się lalkami.
Ale Kasia nie miała ochoty na zabawę lalkami. Spoglądała przez okno, zatopiona w myślach.
W pewnej chwili wzięła kawałek papieru i zwinęła
go na pół. Starannie narysowała obrazek.
Obrazek ukazywał niebo – tak jak tylko można było je przedstawić na obrazku – a w nim
Jezusa trzymającego niemowlę na rękach. Kasia
pokolorowała obrazek, starając się bardzo, by nie
wykroczyć poza kontury.
W środku podpisała: „Jezus się troszczy – i ja
też!”.
Później, kiedy cała rodzina Kasi udała się do kościoła, dziewczynka wzięła kartkę ze sobą. Dziecko
było śliczne; miało maleńki nosek, słodką, małą
buzię, maleńkie rączki i najmniejsze, najsłodsze
paznokcie na końcach paluszków. Karol Jan wyglądał, jakby spał smacznie. Ale przecież nie spał.
Kasi łzy popłynęły po policzkach. Przeszli obok
rodziny Angeliki i mama z tatusiem przytulili jej
rodziców, rozmawiając z nimi chwilę.
Nie wiedziała za bardzo, co ma robić. Założyła
34 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
ręce z tyłu i gapiła się w podłogę. Czarne buciki
Angeliki lśniły czystością.
Wzrok Kasi powędrował w górę, na sukienkę,
aż w końcu zatrzymał się na twarzy Angeliki.
Oczy dziewczynki były czerwone od łez.
Kasia uśmiechnęła się nieśmiało do koleżanki,
a ta z trudem odwzajemniła uśmiech.
Rodzice Kasi poszli do przodu i usiedli w ławce
kościelnej. Rozmawiali z przyjaciółmi.
Kasia znowu wpatrywała się w podłogę. „Po
prostu bądź przyjacielem” – przypomniała sobie
słowa mamy.
„Gdyby nasz Dawidek umarł, czego chciałabym
od Angeliki?” – zastanawiała się chwilę. Natychmiast pomyślała: „Chciałabym, żeby usiadła koło
mnie”.
Spojrzała na swoją kartkę. „Zapomniałam dać
jej kartkę”. Trąciła mamę lekko, ale ta nie zauważyła, więc Kasia wstała i podeszła po cichu do
ławki Angeliki.
– Czy znajdzie się dla mnie miejsce? – szepnęła.
Angelika uśmiechnęła się i kiwnęła głową, przesuwając się nieco.
Kasia wcisnęła się do ławki obok przyjaciółki. Korzystając z chwili, dała jej swoją kartkę
z rysunkiem.
Angelika uśmiechnęła się.
– Czy to Jezus trzyma niemowlę? – zapytała.
Kasia przytaknęła.
– Tak, są razem w niebie. Tak się cieszę, że Jezus
bierze dzieci do nieba. Ale to wielka szkoda, że
twój malutki braciszek umarł.
Angelika pokiwała głową i jej oczy napełniły
się łzami.
Kasia wzięła ją za rękę i uścisnęła mocno.
Angelika odwróciła się do niej i powiedziała:
– Cieszę się, że mam taką przyjaciółkę. To bardzo pomaga.
Kasia uśmiechnęła się do niej.
– Przyjaciele są na dobre i na złe – mówiąc to,
czuła wewnątrz ciepło. Smutek jest lżejszy, kiedy
można go dzielić z przyjacielem, a ona chciała być
właśnie kimś takim.
Zaczerpnięto ze Story Mates, styczeń 2013
Christian Light Publications, Inc.
Wykorzystano za pozwoleniem
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis
„I widziałem umarłych, wielkich i małych, stojących przed
tronem; i księgi zostały otwarte; również inna księga,
księga żywota została otwarta...”
Apokalipsa 20,12a
Fragment
K SIĄŻKI
DOBRA
CZĘŚĆ 10
Rozdział 20
– Kibibya! – krzyknęła zaskoczona Joyce, widząc przyrodnią siostrę Musikalego wchodzącą
do zagrody matki. – Myślałam... Nie mieszkasz
już w Nakuru?
– Owszem – odparła Kibibya z uśmiechem.
– Mieszkam, ale przyjechałam z wizytą. Nie znalazłam cię w twoim obejściu, więc przyjechałam
tutaj. Musiałam się z tobą zobaczyć, bo mam dla
ciebie wiadomość!
– Od... od Musikalego? – Joyce przyłożyła
dłoń do gardła.
Kibibya skinęła głową.
– Prosił, żebym ci przekazała, że chce zamieszkać z tobą w Nakuru i żebyś do niego przyjechała.
—Harvey Yoder
Joyce omal nie zemdlała. Czy to możliwe?
– Co? – Nduku włączyła się do rozmowy –
O co chodzi? Czego chcesz? – zapytała Kibibyę.
– Mamo – odpowiedziała Joyce słabym głosem. – Musikali przysłał po mnie.
Nduku obróciła się i stanęła twarzą w twarz
z córką.
– No to co? – syknęła. – W niedzielę masz
wyjść za Mzee.
Nagle do Joyce dotarła pełna świadomość
tej chwili, zupełnie jakby czas się zatrzymał.
Obejście otoczone ciernistymi krzewami
chroniącymi przed nieproszonymi gośćmi,
wewnętrzna zagroda, gdzie bydło było trzymane na noc, śpiące kury, kuchnia i kubły
z ziarnem – wszystko to wyryło się w jej
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
35
umyśle. Czy mogła porzucić to życie, jak to
już raz zrobiła, gdy była młodsza, i przeprowadzić się do miasta? Czy tutaj będzie jej lepiej,
czy jeszcze gorzej? Czy Musikali naprawdę
chce jej powrotu?
– Czekam na odpowiedź – przypomniała
Nduku.
Kibibya stała w ciszy, obserwując rozgrywający się dramat.
Gdy Joyce spojrzała w oczy swej matki, dostrzegła w jej wzroku tlącą się furię. Wiedziała,
że musi ostrożnie dobierać słowa. Jeden błąd
mógł doprowadzić Nduku do wybuchu i spowodować poważne kłopoty. Joyce wiedziała,
że matka liczy na wykup oblubienicy ze strony
Mzee, aby spłacić matkę Richarda.
– Zostanę – powiedziała. To, co usłyszała
z własnych ust, napełniło jej serce rozpaczą.
– Ale Musikali przysyła ci siedemset szylingów, żebyś ze mną wróciła – zaprotestowała
Kibibya.
– Zamknij się! – Nduku podniosła rękę,
jakby chciała uderzyć gościa. – Joyce nie
potrzebuje mężczyzny, który zrobił jej troje
dzieci, a potem porzucił.
– Troje dzieci? – Kibibya nie ukrywała
zdumienia.
– Mam dwóch bliźniaków. A Nzangi chyba
pamiętasz – wyjaśniła Joyce.
– Wynoś się! – wrzasnęła Nduku, zapominając o gościnności. – Nie potrzebujemy
kontaktów z twoją rodziną. A teraz wyjdź!
Po czym popchnęła Kibibyę w stronę wyjścia. Zdziwiona Kibibya spojrzała na Joyce
i ruszyła do wyjścia.
– Czekaj na mnie pod baobabem – szepnęła
Joyce.
Kibibya lekko się uśmiechnęła, skinęła głową i wyszła.
Joyce odczekała piętnaście minut, potem
wzięła dwa wiadra wody i wyszła z obejścia.
Znalazłszy się poza zasięgiem podejrzliwych
oczu matki, pośpieszyła pod ogromne drzewo.
– Tutaj! – zawołała cicho Kibibya, wychodząc zza kępy ciernistych krzewów.
36 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
– Chcę iść z tobą – powiedziała szybko
Joyce. – Nie chciałam ci mówić przy matce,
bo dostałaby szału. A tego nawet sobie nie
wyobrażasz.
Kibibya pokiwała głową.
– Czyli pojedziesz do Musikalego?
– Tak – westchnęła Joyce.
– Będę stąd wyjeżdżać autobusem w niedzielę rano – rzekła Kibibya. – Możemy się
spotkać na końcu drogi do naszego domu?
Joyce z trudem przełknęła.
– Tak – odparła z determinacją. – Będę
tam o świcie.
– Tu masz pieniądze – Kibibya wcisnęła do
jej kieszeni równowartość dwunastu dolarów.
– To na bilety autobusowe.
Joyce skinęła głową, uważnie chowając
banknoty. Jej serce odżyło. Musikali posłał po
nią! Nawet przysłał pieniądze. Nie zapomniał!
Jeszcze raz wypchnęła z pamięci sceny pijackiego szału. Teraz na pewno będzie inaczej.
Miała przed sobą trzy dni na ułożenie planu ucieczki. Jak można było niepostrzeżenie
wydostać się z obejścia z trojgiem dzieci?
Tymczasem Nduku powróciła do planowania wesela Joyce. Gotowała jedzenie dla
gości. Zagoniła dzieci do zamiatania podwórka gałązkami. Obserwowała córkę z lubością,
zadowolona z decyzji, jaką podjęła względem
matrymonialnych planów. Cała okolica wiedziała, że w niedzielę Joyce ma wyjść za Mzee
i był to temat numer jeden wszystkich rozmów
sąsiedzkich.
W sobotni wieczór Joyce jak zwykle położyła chłopców do łóżka, a potem położyła się razem z Nzangi. Czuła, że deski pod
nią są twardsze niż kiedykolwiek przedtem.
Niespokojnie zmieniła pozycję, próbując leżeć
wygodniej. Margaret leżąca na łóżku obok
westchnęła głęboko, a potem zapadła w sen,
oddychając równomiernie.
Na zewnątrz Nduku wciąż krzątała się,
zajęta przygotowaniami do wesela. Wszyscy
inni udali się już na spoczynek, czekając na
uroczystość mającą się odbyć następnego dnia.
Wreszcie wszystko ucichło. Nduku musiała
już pójść do swojej sypialni w osobnej chatce.
Joyce leżała cicho, próbując wyłowić choćby
najmniejszy szmer zza glinianych ścian.
Po chwili wydającej się wiecznością, wstała z posłania i wstrzymała oddech. Cichutko
poszukała pod łóżkiem kosza, podniosła go
delikatnie, żeby o nic nie uderzyć, a potem go
wysunęła. Pochyliła się i podniosła śpiących
chłopców, a potem z kocią zręcznością wyniosła ich na zewnątrz. Rozżarzone pozostałości
po ognisku jaśniały jeszcze wśród popiołu,
a poza tym panowała całkowita ciemność.
Joyce nie potrzebowała światła, żeby dotrzeć
do furtki. Znała drogę i ostrożnie wyniosła
śpiące bliźnięta poza ogrodzenie, a potem położyła na ziemi. Grube kocyki chroniły ich
przed kłującą trawą, lecz Joyce upewniła się
jeszcze przez chwilę, czy mocno śpią. Następnie wróciła do domu po Nzangi i kosz. Z którejś dalekiej stodoły słychać było ryczenie osła.
Mijając swoją stodołę, zobaczyła ich własnego osiołka, jak zaczyna głośno nabierać
powietrza. Skrzywiła się i w napięciu czekała na to, co musiało zaraz nastąpić – chwilę
później zwierzę wydało głośne „iiiihaaaa”
w odpowiedzi na porykiwanie odległego kolegi. Joyce szybko opuściła obejście.
Nachyliła się i zręcznie zawinęła Nzangi
w chustę, a potem zawiesiła sobie śpiącą dziewczynkę na plecach i mocno zawiązała materiał.
Mając teraz wolne ręce, zawiesiła koszyk na
przedramieniu i podniosła chłopców.
Ścieżka między domem jej matki i matki
Musikalego zawsze była usłana cierpieniem
i zroszona łzami, lecz teraz Joyce cieszyła się,
że poznała ją tak dobrze. Jej stopy znajdywały
drogę nawet tej bezksiężycowej nocy, a ona
wiedziała, dokąd zmierza.
Przez całą noc Joyce szła, robiąc krótkie odpoczynki, bo chciała punktualnie zdążyć na
spotkanie z Kibibyą. Jej odwaga została kilka
razy wystawiona na próbę – słyszała przerażające odgłosy sów, a kilka razy była przekonana,
że ktoś lub coś za nią idzie. Bliźniacy stawali
się ciężsi na jej ramionach z każdym kolejnym
kilometrem. Nzangi wierciła się kilka razy na
plecach Joyce, pytając mamę, co się dzieje.
Joyce mogła jej odpowiadać jedynie prośbami,
żeby była cicho.
Coś w jej wnętrzu kazało jej iść naprzód
mimo lęku i niepewności. Była zdecydowana
odpędzać wszystkie myśli sugerujące, że popełnia błąd. Przeważnie potrafiła przekonać
samą siebie, że lepiej było uciec choćby dlatego, żeby nie wyjść za starca. Z determinacją
szła dalej.
Było jednak jeszcze coś, co pomagało Joyce.
Nie była pewna, co to jest, lecz odczuwała
jakąś dodatkową siłę do marszu tej nocy. Jakaś
niezwykła moc, większa od wszystkiego, co
znała dotychczas, wydawała się napędzać ją
i pomagała przełamywać zmęczenie.
Wreszcie dotarła do umówionego miejsca
spotkania i usiadła z głębokim westchnieniem,
czekając na świt. Dzieci nadal spały. Joyce
również się położyła, lecz nie spała. Jej umysł,
niczym przerażone jagnię, chciał rzucić się do
ucieczki. Czy Kibibya rzeczywiście przyjdzie?
Czy Musikali naprawdę znalazł dla niej jakieś
miejsce? Jakie będzie życie z daleka od buszu?
Usłyszała kroki i ujrzała nad sobą stojącą Kibibyę. Nie wymieniły ani słowa, lecz Kibibya
z uśmiechem pokiwała głową i uśmiechnęła
się. Nadszedł mglisty poranek.
Niedługo potem nadjechał autobus. Kibibya pomogła Joyce wsiąść razem z dziećmi
do środka. Czerwony pył podniósł się z zakurzonej drogi, gdy odjechali z przystanku,
kierując się ku autostradzie. Joyce westchnęła ze zmęczenia i przykleiła czoło do szyby,
obserwując wschód słońca. Znajomy szczyt
Małpiej Góry strzelał w niebo. Joyce pogrążyła się w myślach, ciekawa czy kiedykolwiek
jeszcze ujrzy ten surowy krajobraz.
Na dzisiaj matka zaplanowała jej ślub
z Mzee. Joyce wzdrygnęła się mimo dzielącej ich już teraz odległości, wyobrażając sobie
gniew Nduku, która już pewnie odkryła, co się
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
37
stało. Jej furia będzie jeszcze większa z powodu
pieniędzy, których nie dostanie, żeby spłacić
matkę Richarda.
No i oczywiście, jej matka zostanie upokorzona przed całą lokalną społecznością, zelektryzowaną sensacyjną wieścią o ucieczce panny
młodej. Pewnie będą się zastanawiać, dokąd
pojechała i jakim cudem zdołała zabrać ze sobą
trójkę dzieci. Joyce mogła sobie wyobrazić te
wynikające z rozgorączkowania plotki.
Podróż wyboistą drogą nie sprzyjała drzemce, lecz mimo to wycieńczona kobieta zapadła w sen, uderzając głową o szybę z każdą
nierównością terenu pod kołami. Kilometry
mijały powoli, lecz przynajmniej jechali do
przodu, coraz dalej od buszu i gniewu matki.
Naprzód, do nowego życia. Czy będzie ono
wreszcie tak spokojne, jak sobie wymarzyła?
Westchnęła głęboko.
Rozdział 21
Joyce w zamyśleniu popijała herbatę otrzymaną od Kibibyi. Pierwszą noc w Nakuru
spędziła bezsennie. Mimo zmęczenia długą
podróżą autobusem, jej umysł był zbyt niespokojny, żeby pozwolić jej na głęboki sen.
Pokój, w którym miała spać wraz z Kibibyą,
jej mężem i ich dziećmi, był bardzo zatłoczony.
– Tę noc możesz przespać tutaj – powiedziała Kibibya. – Jutro zawiadomimy Musikalego,
że może po was przyjść.
Joyce zaczęła się denerwować. Jakie to będzie
spotkanie? Czy Musikali naprawdę ucieszy się
na jej widok? A co z dziećmi? Będą zachowywać się grzecznie czy rozzłoszczą ojca?
Paul zaczął płakać, więc oderwała kawałek
chapati i dała mu do ssania. Nzangi chciała wyjść na zewnątrz, ale Joyce wolała, żeby
córeczka nie opuszczała pokoju. Miasto było
wielkie, zatłoczone i przerażające.
– Idzie! – jedno z dzieci Kibibyi wpadło do
pokoju z nowiną.
Joyce wstała i uważnie wygładziła swą zieloną sukienkę – pomięła się w koszu, więc
38 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
tylko tyle mogła z nią zrobić. Z Paulem na
ręku wyszła na zewnątrz i spojrzała w głąb
alejki. Twarz szczupłego mężczyzny, który
nadchodził, przypominała Musikalego, lecz
był ubrany w białe spodnie i białą koszulę.
Joyce nigdy nie widziała go ubranego w ten
sposób i potrzebowała kilku sekund, żeby się
upewnić, czy to aby na pewno jej mąż.
– Joyce! Jak się masz? – zapytał radośnie
Musikali.
– Dobrze – odpowiedziała z uśmiechem.
Stała tak, czekając i nie wiedząc, co powiedzieć i co zrobić.
– Jak dobrze cię widzieć – ciągnął Musikali
z szerokim uśmiechem. – Minęło zbyt wiele
czasu, ale próbowałem zarobić wystarczająco
dużo, żeby po ciebie posłać.
Mówił pośpiesznie, jakby chciał wyprzedzić
wszelkie wyrzuty z jej strony.
Joyce po prostu skinęła głową bez słów. Wezbrały w niej tak wielkie emocje, że czuła, iż łzy
mogą popłynąć w każdej chwili. Przełknęła
ślinę, powstrzymując je z całych sił.
– Czy to nasze dziecko? – Musikali najwyraźniej dopiero teraz zauważył Paula.
– Tak, to jest Paul – odparła Joyce. – Ma
już siedem miesięcy.
– A gdzie moja córeczka? – zapytał. – Gdzie
Nzangi?
Teraz dopiero ją zobaczył, wyglądającą
z pokoju razem z kuzynami.
– Czy to naprawdę Nzangi? – upewnił się,
wskazując na nią.
– Tak! Nzangi, chodź tutaj!
Dziewczynka posłusznie podeszła i stanęła
cichutko obok matki.
– Jesteś już taka duża! Jestem twoim tatą,
wiesz? – wyjaśnił Musikali, lecz Nzangi po
prostu patrzyła na niego z palcem w buzi,
wydymając dolną wargę.
– A tu jest Daniel – rzekła Kibibya, wychodząc z pokoju. – To twój drugi syn!
Musikali zmarszczył brwi i zwrócił się do
Joyce.
– Co to znaczy? – zapytał z niedowierzaniem.
– Masz bliźniaki – zaśmiała się Kibibya. –
Nie jednego, ale dwóch chłopców!
Wszyscy się roześmiali, ubawieni zdumieniem Musikalego. Patrzył na obu synów na
zmianę, powoli kręcąc głową.
– Nie miałem pojęcia – powiedział wreszcie
powoli, próbując oswoić się z nowiną.
– To dlatego, że nigdy nie wysłałeś wiadomości, ani nie pytałeś – prychnęła Kibibya.
– Nie wiadomo było, czy w ogóle żyjesz, czy
jesteś martwy. Wszyscy o ciebie pytali i mieli
ci za złe, że nie dałeś znać, co się z tobą dzieje.
Musikali nie odpowiadał.
– Chodź, poczęstuj się ugali, zanim zabierzesz Joyce – dodała Kibibya łagodniejszym tonem. – Potem możesz wziąć rodzinę do siebie.
Po niemal półtora roku rozłąki Joyce znów
czuła się onieśmielona w obecności Musikalego. Podczas posiłków spoglądała na niego
i próbowała zobaczyć, na ile się zmienił.
Wszystkie cechy alkoholika nadal były widoczne. Oczy miał przekrwione i był bardzo
chudy. Podczas podnoszenia kubka widać
było, jak trzęsie mu się ręka. Mimo tych wyraźnych sygnałów, próbowała nie zauważyć
tego, co było oczywiste – Musikali nadal pił
pombe.
– Musimy już iść – powiedział, wycierając usta. – Pracuję na noce, więc muszę się
położyć. Jestem stróżem – powiedział do
Joyce, mówiąc tak, jakby piastował ważne
stanowisko.
– Kibibya mówiła mi o twojej pracy – odparła Joyce, zbierając swoje rzeczy. – Jestem
gotowa.
Wręczyła Paula Musikalemu, sama wzięła
Daniela na ręce i chwyciła Nzangi za rączkę.
Idąc za mężem alejką, czuła swoje serce
bijące niespokojnie. Alejka była zatłoczona
ludźmi chodzącymi we wszystkie strony.
Z okien dobiegały głośne rozmowy i dźwięki radia. Zgiełk miasta zaatakował wszystkie
zmysły Joyce.
Wzdłuż zatłoczonej ulicy widziała samochody, ciężarówki i autobusy w nieustannym
pędzie. Piki–piki, jak tutejsi mieszkańcy nazywali motocykle, przejeżdżały tuż obok, wioząc
dwie, a czasem nawet trzy osoby na wąskich
siedzeniach. Inni pedałowali na rowerach. Wydawało się, że każdy wiedział, dokąd zmierza
i co robi.
Bliźniaki zaczęły płakać, nie przyzwyczajone do dźwięków miasta. Nzangi szła obok
mamy, próbując trzymać się z daleka od wszelkiego hałasu. Wreszcie Joyce nachyliła się
i wzięła córkę, sadzając ją na wolnym ramieniu.
Wreszcie skręcili w prawo w brudną drogę
z daleka od ruchliwej ulicy. Joyce odetchnęła
z ulgą, zadowolona z ucieczki od miejskiego
zgiełku. Szli coraz dalej, wykonując tak wiele
skrętów, że zaczęła się zastanawiać, czy umiałaby kiedykolwiek znaleźć drogę powrotną.
Wszystkie budynki były tutaj ogrodzone
wysokim drewnianym płotem. Tylko brama
od strony ulicy była otwarta, więc Joyce mogła
spojrzeć na podwórko. Tak jak w Mwingi,
było ono wspólne dla wszystkich mieszkań.
Musikali zwolnił, pchnął bramę i skinął
na Joyce, żeby weszła za nim. Przeszła przez
ogrodzenie i znalazła się w środku.
Dwa parterowe budynki stały obok siebie,
oddzielone pięciometrową przestrzenią pełną
jakichś brudnych gratów. Przed frontowymi
drzwiami stały małe paleniska, a z tyłu za
budynkami mieściły się trzy wychodki stojące
obok siebie. Na środku podwórka był wykopany rów, z którego wydobywał się smród
szarego osadu zalegającego na dnie.
– Tutaj śpię – Musikali otworzył drzwi
i wszedł do środka. Joyce weszła za nim bez
słowa. Gdy wzrok przywykł do ciemnego
światła z małego, okratowanego okienka, ujrzała rzędy prycz z niepościelonymi kocami.
To wszystko. Żadnych krzeseł ani jakichkolwiek innych mebli. Pod pryczami widać było
drewniane skrzynki zamknięte na kłódki.
– Rano przyniosłem trochę ryżu ze sklepu
– powiedział Musikali. Schylił się i wydobył
spod pryczy jakiś garnek. Wręczył go Joyce,
otworzył swoją skrzynkę i wyjął małą paczkę
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
39
ryżu. Usiadł i ponownie uśmiechnął się do
żony. Ziewnąwszy, założył ręce za głowę i położył się na „fotelu” z papierowych opakowań
po cemencie. Następnie nałożył sobie kurtkę
na głowę i powiedział stłumionym głosem:
– Teraz muszę się przespać, bo nie poszedłem spać po nocnej zmianie, żeby was zabrać od Kibibyi. Jej sąsiad powiedział mi, że
przyjechałaś, więc chciałem się przygotować.
Joyce miała pytanie.
– A co z tymi kocami? Czy mieszka tutaj
ktoś jeszcze?
– Tak – odparł Musikali, zamykając oczy.
– Daniel i Gaiye. Oni pracują w dzień, a ja
w nocy, więc wszystko się dobrze układa.
Joyce usiadła i położyła bliźnięta obok Musikalego. Nzangi powędrowała na zewnątrz
i siedziała w kucki przed drzwiami, obserwując dwoje innych maluchów z drugiej strony
podwórka.
Odparła ogarniającą ją rozpacz, wstała i pościeliła koc na pryczy. Uklękła i przeszukała
przestrzeń pod pryczą. Znalazła kilka plastikowych talerzy i dzbanek. Szukała dalej, ale
nie było tam niczego więcej, co mogłoby się
przydać. Jedynie mała, opróżniona do połowy
torba węgla drzewnego rzucona obok wejścia.
spał. Może nie tolerować tutaj małych dzieci.
– A co z tymi ludźmi? – strach dławił Joyce. – Ciebie w nocy nie będzie, a ja z dziećmi
będę musiała tutaj zostać.
Włożyła w te słowa cały lęk, jaki prześladował ją od momentu przyjazdu.
Musikali wzruszył ramionami i rzekł:
– Są młodzi. Nie skrzywdzą cię.
Po czym wyszedł, nie dodając już ani słowa.
O zmierzchu dwaj młodzieńcy wrócili do
mieszkania.
– Ty musisz być kobietą Musikalego – zgadli, przypatrując się Joyce z ciekawością.
– Tak, a to są moi synowie – zaznaczyła,
wskazując skinieniem głowy na bliźnięta siedzące w drzwiach.
– I moja córka – Joyce zwróciła się w stronę
Nzangi pochłoniętej zabawą z rówieśnikami
z sąsiedztwa.
– Brawo, nie mówił nam, że ma trójkę dzieci.
Mówił tylko o córeczce – powiedział wyższy
z nich, gwiżdżąc w zdumieniu.
– Miło cię poznać – z uśmiechem spojrzał
w twarz Joyce. – Twój facet pewnie nie wspomniał ci od razu, że mieszka razem z nami?
Joyce pokręciła głową.
– Nie wiedziałam – odpowiedziała miękko.
Musikali przełknął porcję ryżu ugotowa– Nie wchodzimy sobie w drogę i nie ma
nego przez Joyce. Gdy skończył, spojrzał na
problemów – rzekł Gaiye, siadając na twardej
nią i powiedział:
drewnianej ławce. – Właściwie prawie nie wi– Cieszę się, że przyjechałaś!
dujemy Musikalego. Wychodzi po południu
i pewnie wpada tutaj późnym rankiem.
– A ja się cieszę, że po mnie posłałeś – odparła po prostu. Bardzo chciała wiedzieć, CHAPTER
dlaczego
– O11
ile w ogóle wraca – dodał, uderzając się
nigdy nie dał jej znać, jak się ma i dlaczego
charakterystycznym gestem w szyję kantem
dłoni.
nigdy nie przysłał ani grosza, żeby mogła kupić
jedzenie dla dzieci, lecz coś powstrzymywało
– Teraz będzie wracał, skoro Joyce tu mieszją od zadania tych pytań. Nigdy nie umiaka – dorzucił optymistycznie Daniel, uśmieła swobodnie mówić o własnych uczuciach,
chając się do młodej matki. Była młodsza
a przecież wielokrotnie chciała z kimś poroznawet od niego.
mawiać o dręczących ją pytaniach.
Joyce wyjęła ryż z garnka i podała mężczyMusikali wstał i spojrzał na bliźnięta śpiące
znom talerze. Nie wiedziała, jakie uzgodnienia
na pryczy.
panowały tutaj odnośnie dzielenia się żywno– Lepiej trzymaj je z daleka – powiedział bez
ścią, lecz miała zwyczaj karmić wszystkich
ogródek. – To znaczy, kiedy Gaiye będzie tu
domowników, bez względu na to, jak skromne
40 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
były zapasy.
– O, tak, jedzenie! To mi się podoba! – zawołał Gaiye.
– Asante! Asante sana! – powiedział
z wdzięcznością Daniel.
Mężczyźni jedli, a na zewnątrz robił się miły
chłód. Joyce zabrała bliźnięta do domu. Usiadła na podłodze, trzymając je mocno przy
sobie.
– Nzangi, chodź tutaj! – zawołała do córki.
Daniel i Gaiye rozmawiali na zewnątrz ściszonym głosem, a do ciemnego pomieszczenia
zalatywał ostry zapach papierosów. Powietrze
w sąsiedztwie przeszył krzyk dziecka, po którym słychać było podniesiony głos kobiety.
Potem gwar głosów ucichł i wszystko wróciło do normy. Joyce położyła się na brudnej
podłodze, przykrywając maluchy kocykiem.
Nzangi ułożyła się z drugiej strony matki.
Próbowała się odprężyć, lecz wstrzymywała
oddech za każdym razem, gdy ktoś przechodził pod otwartym oknem. Dlaczego Musikali
musi pracować w nocy i zostawia ją razem
z dziećmi bez opieki?
Na podwórku słychać było kroki, a chwilę
potem w ciemnym świetle pojawiła się jakaś
postać. To był Daniel. Przeszedł przez pokój
i położył się na swej pryczy. Podłoga trzeszczała pod jego ciężarem, aż wreszcie przeciągnął
się i usnął. Joyce nadal nie spała, gdy kilka
minut później wszedł Gaiye i położył się do
łóżka. Jedno z bliźniąt jęknęło. Joyce uciszyła
je klepnięciem w plecki.
Na zewnątrz nadal słychać było głosy. Od
czasu do czasu Joyce słyszała grupy mężczyzn
idące aleją poza ogrodzeniem. Wreszcie zasnęła, lecz obudziła się rano natychmiast, gdy
Daniel i Gaiye wstali i wyszli. Nadal było
wcześnie, a jej zmęczone ciało domagało się
dłuższego wypoczynku. Bliźniaki jednak już
się obudziły i trzeba się było nimi zająć. Joyce
nakarmiła je i położyła do spania, lecz wtedy
rozpłakała się Nzangi. Wzięła ją na zewnątrz
i wrzucając kilka węgielków do popiołu dmuchała, aż zaczęły się żarzyć.
Na dnie plastikowego dzbanka było jeszcze
trochę wody, którą Joyce użyła do ugotowania
kilku następnych porcji ryżu na śniadanie.
Spojrzała z niezadowoleniem na małą garść
ziaren, zastanawiając się, kiedy będą mogli
zjeść kolejny posiłek.
Była ósma rano, gdy Musikali wszedł na
podwórze. Wyglądał na bardzo zmęczonego,
jedząc w ciszy ryż podany przez Joyce.
– Skąd można nabrać wody? – zapytała.
– Zapytaj którejś z kobiet – odparł Musikali
z dystansem, choć nie był niemiły. – Ja już
lecę z nóg.
Uśmiechnął się, wszedł do środka i położył
się na pryczy. Wkrótce Joyce usłyszała jego
ciche chrapanie.
– Przepraszam, gdzie mogę nabrać wody? –
zapytała jedną z matek, karmiącą niemowlę.
– Na końcu ulicy. Pokażę ci, gdy skończę
karmić Truly. Też muszę pójść po wodę.
Joyce uśmiechnęła się z wdzięcznością i czekała. Meenya była przyjacielska i rozmowna,
więc dwie młode matki szybko się zapoznały.
Meenya przybyła do Nakuru zaledwie trzy
miesiące wcześniej za mężczyzną. Miała tylko
jedno dziecko.
Wyruszyły razem, zostawiając dzieci na podwórku. Nzangi i Truly radośnie bawiły się
w jakąś grę wymyśloną wspólnie. Bliźniaki
nadal spały.
– Nie mam pieniędzy! – wykrztusiła Joyce,
widząc jak jej nowa znajoma wyciąga z kieszeni
trzy szylingi i daje mężczyźnie pilnującemu
kranu. – Nie wiedziałam, że trzeba płacić.
– Zapłacę za ciebie – powiedziała szybko
Meenya. – Możesz mi oddać, kiedy twój mężczyzna da ci pieniądze.
– Asante – uczucie wdzięczności rozgrzało ją od wewnątrz. Jak dobrze było mieć już
przyjaciółkę!
– Nie, nie mam pieniędzy – powiedział
Musikali, gdy wstał i usłyszał prośbę o kilka
groszy. – Wszystko, co miałem, wysłałem ci
przez Kibibyę. Wypłatę dostanę dopiero jutro.
– Och – Joyce była nie tylko zasmucona, ale
„Ten, który mieszka w ochronie Najwyższego, i w cieniu Wszechmocnego przebywać będzie”. Psalm 91,1
41
zaczęła się denerwować. – Pożyczyłam kilka
groszy od Meenyi na wodę.
– Będzie musiała poczekać – odparł beztrosko Musikali. – Daj mi coś do jedzenia.
Muszę wyjść.
– To jest ostatnia porcja ryżu – powiedziała,
wyskrobując garnek. – Potrzebujemy jedzenia.
– Jutro – rzucił Musikali, jedząc łapczywie.
– Oddam ci jutro – Joyce usprawiedliwiła się wieczorem przed Meenyą. – Musikali
dostaje wypłatę.
– Nie ma sprawy – Meenya skinęła głową
ze zrozumieniem, jakby nie było problemu.
To właśnie Meenya podzieliła się jedzeniem,
gdy nazajutrz Nzangi głośno płakała z głodu.
Joyce nakarmiła ją ugali od sąsiadki.
– Asante – podziękowała. – Przepraszam.
Oddam ci wieczorem.
– Będziesz spała tutaj – Daniel wskazał
Joyce na swoją pryczę. – Nie powinnaś spać
na podłodze.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem
i niepokojem.
– Żadna matka nie powinna spać z dziećmi
na podłodze. Ja jestem mężczyzną i mogę –
wyjaśnił uprzejmie.
Tej nocy Joyce czuła się bardziej odprężona,
lecz głód uniemożliwiał jej zaśnięcie. Duża
ilość wypitej wody nie mogła jej nasycić.
Nikt nie wspomniał o jedzeniu tego wieczoru. Młodzi współlokatorzy nie wydawali
się zaskoczeni, że Joyce nie podała im kolacji.
Gayie wyszedł wkrótce po tym, jak wrócił
z pracy i nie było go aż do późnej nocy. Gdy
wszedł, Joyce obudziła się i nie mogła zasnąć
jeszcze przez godzinę.
Nazajutrz słońce było już wysoko, gdy pojawił się Musikali. Właściwie Joyce słyszała
go na długo, zanim się zobaczyli. Krzyczał
coś bez sensu przed bramą, a Joyce poczuła,
że jej serce pogrąża się w rozpaczy. Musikali
był pijany.
– Masz, to twoje jedzenie na dzisiaj! – zawołał, uderzając ją w twarz zaraz po wejściu
42 Ziarno Prawdy • kwiecień 2015
do domu. – Mam dla ciebie więcej!
Zaczął ją bić po głowie i plecach, gdy próbowała wziąć dzieci i uciec na zewnątrz.
– Możesz się karmić takim jedzeniem,
prawda? – roześmiał się głośno z własnego
dowcipu. – Chcesz więcej? Okej, masz jeszcze!
W pijackim szale Musikali rzucił się do
dalszego bicia.
– Ratunku! – wołała, wybiegając za drzwi.
Stojąca na podwórku Meenya skinęła na nią.
Joyce niosąc na rękach cała trójkę dzieci, przebiegła przez podwórko w kierunku przyjaciółki. Musikali gonił ją aż do drzwi, wykrzykując
przekleństwa.
W mieszkaniu Meenyi Joyce usiadła i załamana rozpłakała się. Meenya próbowała
uspokoić ją, bliźnięta i Nzangi. Dziewczynka uciszyła się dopiero po zjedzeniu kawałka
chapati, lecz nic nie mogło powstrzymać łez
Joyce. Płakała już ciszej, lecz była zrozpaczona
do głębi.
Musikali się nie zmienił. Mimo oczywistych
tego przejawów, Joyce uchwyciła się promyka nadziei, że może tym razem będzie już
inaczej. A teraz siedziała tutaj, wiele godzin
drogi od domu, bez możliwości powrotu do
matki. Noce musiała spędzać w zatłoczonym
pomieszczeniu z dwoma obcymi mężczyznami. Była nie tylko bez grosza, lecz nawet się już
zadłużyła. Nie miała czym nakarmić dzieci,
a cóż dopiero sama się najeść. Płakała nadal, nawet gdy pijackie wrzaski jej męża już
ucichły. Łzy nie przestawały płynąć.
—ciąg dalszy nastąpi
Zaczerpnięto z A Good Different
©2011 TGS International
Filia Christian Aid Ministries
Przekład na język polski: Mateusz Jędrys
GDY SPOJRZĘ TYLKO
NA CUDOWNY KRZYŻ
Gdy spojrzę tylko na cudowny krzyż,
Na którym skonał w mękach Książę chwał.
Znikają całkiem blaski zasług mych,
Blednieje to, czym chlubić bym się chciał.
Nie dozwól, Jezu, żebym chlubił się
Czymkolwiek innym, a nie śmiercią Twą!
Wyrzekam się dla Twej najdroższej krwi
Złud tych, do których serca zwykle lgną.
Patrz, z głowy Jego, z boku, z rąk i stóp
Miłości ból strumieniem spływa krwi.
Cudniejszy wieniec czy kto kiedy splótł
Z ostrego ciernia, które w skroniach tkwi?
A choćby wszechświat był własnością mą.
Wdzięczności byłby to zbyt lichy dar
On pragnie życia mego, duszy mej,
Miłości tak cudownej Boski żar.
—Isaac Watts
Śpiewnik Pielgrzyma, pieśń nr 255.
Dawajcie, a będzie wam dane
Z
akopać ziarno w ziemi nie znaczy je stracić, chociaż na
chwilę znika nam z oczu. Podobnie ma się rzecz z pieniędzmi oddanymi Panu lub ubogim, ze względu na Niego.
Człowiek, który zużywa dla siebie wszystko, co ma przy sobie albo
co posiada jego rodzina, wydaje się podobny do kogoś, kto miele,
wypieka i zjada całe swoje ziarno. Zyskuje wprawdzie coś na bieżąco,
ale na końcu odkryje braki i niedostatek, ponieważ nie siał pod kątem
swojej przyszłości. Z kolei człowiek, który odkłada i gromadzi to, co
powinno być oddane potrzebującym, jest jak ktoś, kto zamyka swoje
ziarno w skrzyni, aż ono w końcu pleśnieje i całkiem traci wartość.
Ani nie nakarmi jego, ani dla niego nie jest zasiane; nie nadaje się
do niczego. Ten, kto daje ubogim, pożycza Panu, a Pan obdaruje go
o wiele bardziej, nie dlatego, że zasłużył sobie na to, ale dlatego, iż
obfitość naszego Niebiańskiego Ojca oczekuje na tych, którzy chcą
czynić to, co Mu się podoba.
Zaczerpnięto z Sheer Off
Dobro publiczne
From The Other Side of the Wall
© 2001 TGS International
Przekład na język polski: Krzysztof Dubis

Podobne dokumenty