Legendarny Rower
Transkrypt
Legendarny Rower
Temat: mitologia rowerowa Legendarny Rower Mitologii rowerowej nie ma. I tu można byłoby skończyć temat, ku prawdziwej uldze prawdziwych profesorów i innych prawdziwych mitomanów. Ale, jak łatwo zauważyć poniżej, temat został nieprawdopodobnie rozciągnięty - mimo pozornego braku tegoż. Specyfika żywcem przeniesiona z polityki… Rzecz w tym, że jeśli czegoś nie ma, a w szeroko pojętej przyrodzie zdają się występować jednakowoż pewne przesłanki sprzyjające tegoż istnieniu, należy (według niektórych szalonych naukowców, kilkunastu nawiedzonych i zapewne kilku nie pytanych o zdanie oświeconych, może być jaśnie) rzecz wymyślić. Tak dzieje się co jakiś czas na przykład z mitologią słowiańską. Otóż mitologii słowiańskiej także nie ma - nie ma w formie znanej nam na przykład z opowieści o bogach greckich, celtyckich czy germańskich. Była (być może?), ale nie została zapisana. A może została zapisana, ale wszystkie kopie spłonęły (długa ręka inkwizycji?!). Albo zamokły bezpowrotnie czy zaginęły w pomroce (inkwizycja była naprawdę potężną instytucją…). Zostało pole do popisu dla fascynatów, poetów, prozaików i zwykłych szaleńców. Tak powstają różne utwory typu „Księga Tura” czy piosenki w repertuarze grupy Żywiołak. Co to ma wspólnego z pokręconym światem cyklistów? Ano, jesteśmy, bracia i siostry na dwóch kółkach z przerzutkami, nieco pokrzywdzeni. Żądanie własnej mitologii jest może zbyt wygórowane - bo czy istnieje bóg rowerzystów? Nawet jeśli, to pewnie w jakimś odległym czasowo i przestrzennie systemie politeistycznym, zupełnie niekompatybilnym ze spuścizną słowiańską czy choćby indoeuropejską, o judeo-chrześcijańskiej nie wspominając. Bardzo możliwe, że gdzieś tam (gdzieżby indziej, jeśli nie w Stanach Zjednoczonych) ktoś czci Święty Bicykl, ale nie chciałbym mieszać do tekstu szerokiego tematu sekt. Kiedyś, co prawda, byli bogowie od wszystkiego (w tzw. pięknych dobrych czasach, które bezpowrotnie minęły), ale wtedy nie było rowerów. Mitologię, czyli opowieści o bogach z naciskiem na dwa pedały (jakież to cudownie dwuznaczne!) należy czym prędzej odłożyć ad acta i spróbować o poziom niżej. Legendy? Przesądy? Zabobon? Bliżej, cieplej. Ale… No właśnie. Ale i trzy kropki. Tyle. Znów jesteśmy poszkodowani. Swoje legendy mają górnicy: weźmy Skarbnika albo chociażby Łyska z pokładu Idy. Marynarze mają całą serię: latającego Holendra, nieplucie za burtę, ognie świętego Elma i tak dalej. Nawet kolejarze mają swojego Dróżnika, zaś w Irlandii kierowcy w hrabstwie Sligo przysięgają, że przed wypadkiem widzieli mitycznego czarnego odyńca 86 bi ke Bo ar d # 4 k wi ecień 2009 z Ben Bulben. Polską „urban legend” z czasów nierealnego socjalizmu była czarna wołga pełna smutnych facetów w czarnych niegniotących się garniturach. Poeci mają muzy. Górzyści mają chociażby słynne Widmo Brockenu wróżące śmierć w górach. Oczywiście istnieją takie konkretne i oczywiste przesądy rowerowe jak zakaz dokonywania przeróbek na dzień przed ważnymi zawodami czy chociażby dalszą wycieczką. Nowe hamulce, nowy napęd - jak najbardziej tak, ale nie dzień ani dwa przed imprezą. Żadna wielka metafizyka, raczej przewidywalność zwykłej złośliwości rzeczy martwych i generalna nieidealność techniki jako takiej plus efekt samospełniającej się przepowiedni. To samo dotyczy mycia i pucowania roweru - po takim zabiegu na drugi dzień gwarantowany jest deszcz z extra błotem na drodze gratis. To ma też jakiś nieokreślony związek z praniem - gdy chce się już wywieszać pralkowy urobek na sznurki na dworze, też zaczyna padać. Czy to jest metafizyka? Raczej meteorologia przystosowana z elementami psychologii społecznej i złośliwości ogólnej wszechświata, który się uwziął. Tylko, tak na marginesie, dlaczego na mnie? I co z tym zrobić? Nie, nie ze złośliwością wszechświata, bo z tym nie można sobie poradzić (jeśli osiągniemy już pewność, że to na nas się uwziął). Co zrobić, jeśli ma się ochotę na dodanie pewnej dawki metafizyki czy szczypty ektoplazmy do prozaicznego kręcenia (się) po krajobrazie na dwóch kółkach bez silnika. Najprostszą metodą byłoby adoptowanie istniejących już przesądów, które po lekkich przeróbkach mogłyby zacząć budować niestworzoną (jeszcze) mitologię rowerową. Zamiast czarnej wołgi, czarna ukraina… hm, brzmi nienajgorzej, na dodatek widok trzech odzianych na czarno panów (jeden na siodełku, drugi na ramie, trzeci na bagażniku) na czarnej ukrainie mógłby zaiste na długo pozostać w pamięci. Faceci w czerni w wydaniu swojskim, napędzanym siłą mięśni. Poza tym rower zwany czule „ukrainą” jest sam w sobie legendą - bo jeśli On (duże O bardzo na miejscu) nie jest legendą, to już sam nie wiem, co nią być może. W podwarszawskim Lesie Kabackim „urban legend” stał się słynny uciekinier z zoo - afrykański guziec. Może, trawestując legendę o odyńcu z Ben Bulben i dodając trochę Brzechwowskiego „dzika dzikiego i złego”, wyklułaby się wizja przesądu pt. „guziec przebiegł mi przez drogę, lepiej zawrócić”? Miałoby to dodatkową przewagę nad oklepanymi i dość częstymi bądź co bądź czarnymi kotami, że nie trzeba byłoby tak często zawracać - a z drugiej strony, widok guźca (występował taki jeden w Królu Lwie - to zamiast lekcji poglądowej) naprawdę skłania do zawrócenia z drogi - więc przesąd miałby realne uzasadnienie. Zwłaszcza, gdyby zupełnie przypadkiem droga wypadła gdzieś na skróty przez afrykańską sawannę. Zwierzęta to wdzięczny (w pewnym sensie) temat dla rowerzystów. Pies. Albo jeszcze lepiej dwa psy. Całe stado? Tak, legendarne wiejskie Cerbery strzegące drewnianych, skrzypiących bram prywatnych Hadesów… Pewien znajomy zdecydowanie niedzielny rowerzysta pobił życiowy rekord na 10 kilometrów, ścigany przez stado dzikich bestii (tak je określił) i o mały włos nie przypłacił tego zawałem. Ujadająca bestia z legend arturiańskich (zwana też Beast Glatisant) miała łeb węża, ciało lamparta i kopyta jelenia, a z jej brzucha dochodziło ujadanie trzydziestu par ogarów. Ścigał ją nieustannie sir Pellinore, a następnie sir Palomides. W wersji rowerowej to ujadająca bestia byłaby ścigającym. Może jeszcze jedna ilustracja do tej potencjalnej legendy rowerowej? Tym razem autorstwa jednego z moich ulubionych rysowników, mało znanego w Polsce Gary’ego Larsona: stado psów namawia się za płotem: „Dobra, teraz Burek, Tina i Reksiu będą wilkami, Sonia i Azor kojotami, o, zdaje się, że zbliża się i jeleń”. Zza rogu wyłania się chłopczyk na rowerze… Jest taka żydowska legenda o dybuku - duchu, który wchodzi w przedmiot. Wyobrażacie sobie rower z duszą? Ba, wydaje mi się, że wielu z Was wierzy, iż ma taki rower. Uważajcie, bo taki przedmiot to nie jest zwykły przedmiot… Tak, wiem, że zdajecie sobie z tego sprawę. Ale nie wiecie, że on może wami zawładnąć. Choć może akurat w przypadku roweru wyniknie z tego coś pozytywnego? Ciężko stwierdzić, z drugiej strony głupio wyglądałoby wzywanie egzorcysty do roweru. Duch mógłby przewidzieć problemy i próbować ukryć się w pompce, by potem, w sposobnej chwili wtłoczyć się z powrotem do dętki i znów przejąć kontrolę. Zaklepuję ewentualne prawa autorskie do pomysłu na scenariusz filmowy. Chętnie zagram też jakiś epizod - ja i mój rower, który ma duszę. Kręcimy dalej? Skoro powiedziało się „A”, to trzeba powiedzieć: „psik”. Białe damy? Czarni rycerze? Nocni łowcy bez głów? Właściwie to dlaczego nie na rowerach? Dziki Gon. Królowa śniegu. Osobiście często zdarza mi się mieć wizje podczas jazdy rowerem nocą. Nietrudno mi jest wyobrazić sobie bezgłowego ducha na ulotnym rowerze, szukającego zemsty na kierowcy samochodu, który kiedyś dawno temu wyjechał znienacka z podporządkowanej. Albo białą damę na białej damce, którą kiedyś dawno, jeszcze za życia, ktoś walnął drzwiami od syrenki. To duchy szukające pomsty. A są jeszcze duchy szukające odkupienia win - i nie chodzi tu o starszego rowerzystę z mojej wsi, który gnany nieugaszonym pragnieniem ściga na swojej maszynie innego kolarza, który wykupił mu ostatnie trzy zbiorniczki trunku po 4 złote butelka w celu zaproponowania korzystniejszej ceny za chociaż jedną, a jeszcze lepiej dwie. Odkupienie win może też polegać na szukaniu przebaczenia za jeżdżenie bez świateł w nocy na swojej rometowskiej kolarce. Pamiętacie Wakacje z duchami i nieśmiertelne (nomen omen) „Przebacz mi Brunhildo”? Tym razem to nie byłby rycerz, ale raczej jeździec w pełnym oświetleniu i koniecznie kamizelce, istna choinka na dwóch kółkach, dająca przykład, jak powinno się ubierać do jazdy w listopadzie, powiedzmy od godziny 17.30 do 7 rano. Wśród słowiańskich demonów występują też południce - wysokie blondynki zjawiające się na polach w pełnym słońcu i uwodzące żniwiarzy, aby po zrobieniu im dobrze, zrobić dużo gorzej. Kusząca wizja - zwłaszcza pierwsza część, ta z wysokimi blondynkami, powiedzmy w miarę skąpo odzianymi, kręcącymi ponętnie kołami i innymi częściami ciała w trasie, w pełnym słońcu, na przykład w lipcu czy sierpniu… A gdy się ją minie, to… Ech, rozmarzyłem się. A co na to wieszcze wszelacy? Znaczy się poeci i inni zaplątani w słowa? (do których niewątpliwie i samozwańczo się zaliczam). Niestety - albo stety, nie powstała jeszcze epopeja rowerowa w rodzaju Odysei, w której to bohater przez 10 lat wraca do domu, oczywiście na rowerze. Nie powstał dramat opowiadający o wielkiej miłości syna producenta rowerów do córki znanego kolarza. Kolarz żywi urazę do producenta rowerów, za pewien wypadek, natomiast producent rowerów nienawidzi kolarza za złą prasę, jaką tenże mu robi. A ich dzieci mają się ku sobie. Nie ma takiego utworu. Nie ma też fantastycznych Czarnych Jeźdźców, Upiorów Zębatki, którzy przez całe Śródziemie będą ścigać na czarnych góralach małego hobbita o niezwykle silnych nogach, umykają- 88 bi ke Bo ar d # 4 k wi ecień 2009 cego im na zwykłym Wigry 3. Nie ma, a szkoda, bo to też przysporzyłoby kolejnych faktów do ewentualnych legend. Ale jest trochę wierszy, jest trochę scen w literaturze (Salman Rushdie i indyjskie riksze we „Wschód - Zachód” chociażby) i całkiem sporo w filmie. Trio z Belleville wymienię tu na pierwszym miejscu. A na drugim E.T. i ostrą jazdę pod górkę po niebie na dziecięcej trójkołówce. Złodzieje rowerów, Życie jest piękne, Daleko od szosy (tam Leszek sam sobie zarobił na części, z których potem złożył rower) i tak dalej. Rower przeciska się do świadomości masowego konsumenta kultury. Staje się elementem sztuki. Rodzi się legenda. Powoli, ale skutecznie. A pamiętacie skecz Latającego Cyrku Monty Pythona o mechaniku rowerowym? To był prawdziwy bohater w mieście. Polecam serdecznie, drugi odcinek pierwszej serii. A dodatkowo polecam odcinek z wycieczką rowerową Rega Pithera (seria trzecia, odcinek 10) i tamże występujące, jakże czasami potrzebne Centrum Skracania Pompek Rowerowych. Do kompletu można dodać jeszcze kilka rockowych hitów różnego pochodzenia i z różnych czasów. Bicycle ride Queen. Biały rower i Żółty rower z polskiego podwórka. Ze świeżych rzeczy: Rower Lecha Janerki (genialne moim zdaniem) i 9 milion bicycles in Beijin Katie Malua. Kultowość to cecha nie aż tak rzadka, jak można by przypuszczać. Legenda powstaje czasami ot tak sobie z tak zwanego nienacka. Ha, jeśli by się tak dobrze zastanowić, to stworzenie panteonu Rowerowych Istot Legendarnych i Mitologicznych (w skrócie RILiM) nie byłoby aż tak trudne, jak mogło się wydawać na początku. Wiejski Listonosz Widmo na przykład. Albo Dwa Niedźwiedzie na Welocypedzie. Albo, już bardziej poważnie - Lance Armstrong, który powinien nazywać się raczej Legstrong (silne nogi są nieco bardziej przydatne przy pedałowaniu niż ramiona). Ryszard Szurkowski? Czemu nie? Biorąc pod uwagę czas całkowity istnienia rowerów na tym świecie, wskazane jest szukanie żywych bohaterów. Ewentualnie można skupić się na nawiązaniach, trawestacjach, alegoriach i innych trudnych wyrazach. Czterej Jeźdźcy Apokalipsy w czasach kryzysu paliwowego i z braku koni mogą napędzać swoje pojazdy siłą mięśni. Czerwony Kapturek może jechać do babci na góralu (tak, wiem, to już jest w kreskówce Czerwony Kapturek - historia prawdziwa). Gorzej będzie z przestawieniem się bohaterów Gwiezdnych Wojen, ale od czego są zawodowi scenarzyści science-fiction? Na pewno znajdą jakiś czarny błyszczący rower dla Lorda Vadera. Niestety, mitologii rowerowej nie ma. Ale są pewne mocne przesłanki, że coś na jej kształt prędzej czy później powstanie. Potem to już poleci, powstanie ekspansywna religia, kult dwóch kółek, fanatyzm, fundamentalizm, rowerowa inkwizycja. A wtedy: drżyjcie śmiertelni, piesi i zmotoryzowani! Idę popedałować, może mnie trochę ostudzi... Tekst: Grzegorz Żak, grafiki: Berenika Besler