sexy penisa
Transkrypt
sexy penisa
Prolog Lorus Korl spojrzał na fiolkę pełną krwi, szukając w niej skaz. Idealna. Po roku ostrożnych badań i eksperymentów, wreszcie odnalazł idealny zwierzęcy obiekt badań. Wszystkie wyniki potwierdzał mały, biały wilk w jego klatce, mający gdzieś w rodzinie zmiennego. Patrząc na tę piękną istotę, która wpatrywała się w niego nic nierozumiejącymi niebieskimi oczami, Lorus prawie tego żałował, ale nauka nie zasługuje na jakiekolwiek ograniczenia. Poza tym, królestwo fae nie może zostać obalone przez tę mizerną ilość mutantów, która obecnie była pod jego kontrolą, a pula przetwarzania stawała się coraz mniejsza. "Wybacz, przyjacielu, ale jesteś następnym krokiem, teraz gdy ci przeklęci zmienni zaczynają mnie unikać." Wyczerpał większość swojej głównej listy genetycznej, by znaleźć te szczególne zwierzę. Zaalarmowani jego eksperymentami zmienni obserwowali swoich dalszych kuzynów. Poza tym facetem, on był anomalią. Lorus złapał całą sforę, bo oznaki wskazywały, że mogą mieć materiał genetyczny do zmiany w mutanty. Ten wilk był jedynie początkiem. Odłożywszy próbówkę, sięgnął do mini-lodówki i wyciągnął zmieniającą ciecz. Jeśli to zadziała jak należy, ten mały wilczek wkrótce będzie ogromnym mutantem. Wbił igłę w fiolkę z serum i napełnił strzykawkę żółtym płynem. Trzymając ostrożnie igłę, wskazał swoim pomocnikom, by złapali wilka. Jeden z mutantów sięgnął, by chwycić zwierzę. Lorus nie kłopotał się z zapamiętywaniem ich imion. Nie chciał przywiązać się do mężczyzn, których był bardziej niż chętny wysłać na śmierć. Byli środkiem do celu, a nie jego nowymi najlepszymi przyjaciółmi. Wilk zaskomlał, kiedy wciągnęli go na stół operacyjny. Skrobał pazurami, by znaleźć punkt oparcia. "Ćśś, maleńki." Lorus tchnął na istotkę odrobinę uspokajającej magii. Ciężko by było zrobić wilkowi zastrzyk, gdyby się ciągle wiercił. Z ostrożną precyzją, wbił igłę w umięśnioną część uda wilka. Ten w odpowiedzi głośno zaskowyczał. "Wsadź go do dużej klatki." Nakazał Lorus. "Nazwiemy go Dakota." Mimo wszystko znaleźli go w tym konkretnym stanie. Gdyby wilk zmienił się w tak dużego, jak miał nadzieję, będą potrzebowali większej klatki dla tej nowej odmiany żołnierza. Rzucając asystentom triumfujący uśmiech, wrzucił strzykawkę do pojemnika na odpady. "Czy mam przygotować następnego wilka?" Jeden z największych sukcesów Lorusa, Blake1, proponował, że znajdzie kolejny obiekt testu. Blake był jednym z tych paru, których Lorus pofatygował się poznać; ten mutant dobrze się spisywał, upewniał się, że wszystko szło gładko. "Nie. Zobaczmy co stanie się z tym tutaj. Nie możemy zaszczepić grupy wilków, dopóki nie dowiemy się jaki mają czas reakcji." "Co zamierza pan zrobić, jeśli się zmieni?" Zapytał Blake. "Zacząć nową armię. Parę setek mutantów nie dorównuje siłom króla fae. Musimy wcielić większą liczbę rekrutów. Ty byłeś pierwszym krokiem. Ten wilk jest naszym następnym. Następnie musimy przekonać więcej zmiennych o korzyściach z bycia mutantem. Jeśli zmienię przynajmniej jedną sforę, to będę na prowadzeniu. Mam nadzieję mieć na pokładzie Sforę Moon. Kiedy już zdetronizuję Króla Linnela, będę potrzebował figuranta. Anthony Carrow będzie idealnym królem, a kiedy już będę miał pod kontrolą jego partnera, nie będzie mógł powiedzieć 'nie'." Urokiem kontrolowania Silvera będzie posiadanie gotowej do zmiany sfory i trzymanie pożądanego króla za krótkie włosy. "Tak, Anthony będzie idealny." Pogwizdując pod nosem, Lorus pochylił się nad swoimi zestawem chemicznym, by stworzyć więcej serum. *** Obudził się cały drżący, bez futra. Jego gardło opuściło jęknięcie jak u schwytanego lisa, który nie mógł nigdzie uciec. "Ćśś, spokojnie." Wymamrotał łagodny głos. Ten dźwięk odrobinę go uspokoił. Mrugając oczyma, starał się wyregulować otaczający go jaskrawy świat. "C-co się dzieje?" "Możesz mówić!" Mutant schylił się bliżej do klatki. "Twoje imię to Dakota. Słuchaj mnie uważnie. Jeśli chcesz przeżyć, oto co będziesz musiał zrobić..." Rozdział 1 Henry Moon wsunął do piekarnika ciasto orzechowe i zamknął drzwiczki. Wiedział, że partner jego szefa, Anthony Carrow, rzuci mu mu zadowolony uśmiech, kiedy spojrzy na dzisiejszy deser, był on jego ulubionym. Jeśli partner Alfy będzie pracował do późna, Henry wyśle mu je przez kuriera. Jako szef kuchni w domu sfory, Henry brał na poważnie swoje obowiązki. Słyszał jak Silver Moon, przywódca sfory, mówi Anthony'emu, żeby zatrudnił asystenta. Henry miał nadzieję, że partner Alfy posłuchał. Silver mógł być wilkiem Alfa, ale Anthony potrafił ot tak, po prostu zdjąć kogoś i zrobić to na dodatek z uroczym uśmiechem na ustach. Półbóg używał swojej charyzmy do skłaniania ludzi, by robili wszystko tak, jak on chciał, podczas gdy Silver używał siły swego Alfy do przyporządkowania innych swojej woli. Henry pogładził swoją szyję, zadowolony z delikatnego mrowienia. Kilka miesięcy temu partner Alfy dowiedział się, że może złożyć na członkach sfory piętno błyskawicy i zwołać ich w razie kłopotów. Zeszłej nocy Henry poprosił, by Anthony go oznaczył. Anthony zgodził się, wiedząc jak bardzo Henry potrzebował czuć, że należy do Sfory Moon. Teraz Henry czuł się już jak członek rodziny. Nie sfory. Gdyby mógł, Henry odstawiłby swoją wilczą połowę na zawsze. Bycie 1 Występuje w poprzedniej części, a także jest bohaterem 10. odsłony. wilkiem nigdy nie dostarczyło mu więcej niż blizn i żali. Jednakże, Sfora Moon była czymś więcej niż grupą wilków, byli rodziną, która wzajemnie o siebie dbała i wspierała swoją społeczność. Henry nigdy nie odpłaci się wystarczająco ludziom, którzy przygarnęli go, gdy był wyczerpany i załamany. Silver go ocalił. Kiedy Alfa Sfory Moon odkrył agresywne sposoby rządzenia przywódcy pierwszej sfory Henry'ego, rozwiązał całą sforę i pozwolił Henry'emu własnoręcznie zabić Alfę. I tylko dla samego tego faktu Silver zawsze będzie miał miejsce w sercu Henry'ego, mimo że Henry czuł się bardziej odprężony w towarzystwie Anthony'ego. Ogólnie rzecz biorąc, Henry trzymał się z dala od innych, chyba że ktoś chciał coś zjeść. Nie był samotnikiem, rozmawiał z nimi kiedy byli w kuchni, ale nie pojawiał się w klubie. Nigdy. Uczucie otaczających ze wszystkich stron go setek ciał przywracało wspomnienia, które lepiej było zostawić za sobą albo przeżywać podczas koszmarów nocnych. Anthony zaoferował mu, że znajdzie dla niego terapeutę specjalizującego się w zmiennych, ale Henry odmówił. Nie potrafił roztrząsać swojej przeszłości, rozmawianie o czasach w starej sforze sprawiało, że wspomnienia stawały się zbyt realne. Wolał je upchnięte w najdalszym kącie jego umysłu, nawet gdy od czasu do czasu stamtąd uciekały i gościły w jego snach. Czasami pchnięcie pewnych spraw pod powierzchnię było w porządku. Nikt za tłumienie przeszłości nie otrzymywał uznania, na jakie zasługiwał. Pukanie do tylnych drzwi odwróciło jego uwagę od ckliwych myśli. Od czasu do czasu członkowie sfory wchodzili przez rzadko używane wejście do kuchni, by złapać jakąś przekąskę i uniknąć szaleństwa zatłoczonego klubu. Nie to, że ich winił, ale zawsze przychodzili w dogodnym czasie. Wzdychając, Henry wytarł dłonie zanim obszedł ladę i otworzył drzwi. Spodziewał się w połowie zobaczyć dużego tygrysa, Dare'a, który przez tylne wejście wchodził najczęściej. "Przysięgam, będę musiał dać ci zapasowy klucz do kuchni." Gderał przyjaźnie Henry. Nie mógłby się gniewać na Dare'a. Te duży przygłup miał życzliwą naturę i gotowy uśmiech dla każdego, kto stanął mu na drodze, w przeciwieństwie do jego zrzędliwego partnera, Stevena. Otworzywszy drzwi na oścież, zamarł. W przejściu nie stał tygrys, ale dwóch mężczyzn, całkowicie od siebie różnych. Jeden z nich, wysoki z brązowymi włosami i czarnymi oczami, był ubrany w dżinsy i podkoszulkę i pachniał nieco jak ptak. Drugi, mniejszy mężczyzna śmierdział wilkiem ze swoimi białymi włosami, arktycznie niebieskimi oczami i w niebieskim stroju chirurga. Pachnący ptakiem mężczyzna odezwał się pierwszy. "Jestem Leif, przyjaciel Dare'a. Znalazłem tego wilka i nie wiedziałem, gdzie mógłbym go zabrać. Dzwoniłem do Dare'a i kazał mi go tu przyprowadzić. Anthony i Silver są już w drodze. Ten facet mówi, że ma na imię Dakota." Dakota wyglądał na tak przemarzniętego, że jego skóra przybrała odcień jego intensywnie błękitnych oczu. "Wchodźcie." Henry był bardziej, niż szczęśliwy wpuszczając do kuchni tę istotkę o smutnych oczach. Przecież nie mógł puścić tego biednego, drżącego na całym ciele chłopaka. Henry westchnął z ulgą, zadowolony, że nie będzie musiał obawiać się reakcji Silvera na wpuszczenie obcego wilka na jego terytorium. "Usiądźcie. Dam wam coś do jedzenia." Leif potrząsnął głową. "Ja nie mogę zostać. Chciałem tylko się upewnić, że Dakota będzie bezpieczny zanim wyjdę. Mam spotkanie." "Och, no w porządku. Będę na niego uważał." Henry naprawdę nie potrafił wyrzucić tego biedactwa na zewnątrz. Ciałem blondynka rzucały dreszcze kiedy tak stał w ciepłej kuchni. Henry z roztargnieniem pogładził drżącą głowę wilka. Zatrzymał się kiedy uświadomił sobie, że jego działania nie były o tyle co zażyłe, ale głowa Dakoty nie była pokryta włosami, tylko futrem. Jak to było możliwe? Każdy zmienny jakiego tylko znał zawsze przemieniał się z powrotem całkowicie w człowieka. Jasne, mogli zmienić dłonie w pazury, jeśli była taka potrzeba, ale włosy zawsze się zmieniały. Henry pociągnął kolejny raz nosem. Mniejszy mężczyzna pachniał deszczem, wilkiem i dodatkowym nieuchwytnym zapachem, który dla Henry'ego był obezwładniająco pociągający. Partner! Oh, nie. Tylko nie to. Nie mógł być partnerem tego małego wilczka. Miał zbyt wiele blizn na ciele i umyśle by być dobrym towarzyszem dla jakiegokolwiek mężczyzny. Odsunął się z dala od kuszącego Dakoty. "Powiedz Dare'owi, żeby zadzwonił, jak będzie potrzebował czegoś jeszcze." Leif posłał mu dziwne spojrzenie. "Dobra." To był właśnie ten dziwny, niewygodny moment, po tym jak ptasi zmienny wyszedł, a dwóch mężczyzn zaczęło się w siebie wpatrywać. Henry nie miał pojęcia co zrobić z niecodziennym gościem. Nie pachniał jak zmienny, człowiek z wilczym akcentem. Pachniał bardziej jak wilk z oznakami człowieka. Partner. Wewnętrzny wilk Henry'ego szturchał go z okrzykiem złośliwej satysfakcji. Przezornie odsunął się od mężczyzny. Jego duszę pokrywał lód. Nie mógł mieć partnera! Ledwie dbał o siebie, a sądząc po drżeniu mężczyzny siedzącego przed nim, ten malutki chłopak potrzebował ogromnej opieki. Nie wspominając, że szpitalny kitel nie wzbudzał zaufania. Mógł być uciekinierem ze szpitala psychiatrycznego. "Czym jesteś?" "Jestem wilkiem." Powiedział łamanym angielskim. "Nie jesteś jak inne zmienne wilki jakie widziałem." Dakota potrząsnął głową. "Nie zmienny, wilk." Henry przez chwilę wpatrywał się w nieznajomego, nie mogąc wymyślić odpowiedzi na stwierdzenie Dakoty. Zszedł na neutralny temat. "Jesteś głodny?" Wszystko było lepsze gdy się miało pełny brzuch. Dakota kiwnął z wahaniem głową. "No to nakarmimy cię, a potem przyjdzie czas na zastanowienie się co robić dalej." Niewielki uśmiech na jego twarzy sprawił, że serce szybciej zabiło Henry'emu w piersi. Cholera, musiał pozbyć się Dakoty ze swojej kuchni, zanim jego wilk zmusi go do zrobienia czegoś nieodwracalnego, jak sparowanie się ze speszonym mężczyzną. Henry wyjął z chłodziarki krwisty stek. Po delikatnym podgrzaniu go na grillu, postawił go przed Dakotą. Nie czekając na nóż i widelec, mężczyzna podniósł mięso dłońmi i zaczął je rozszarpywać zębami. Parę sekund później nie było żadnego znaku steku. "Chcesz jeszcze?" Na policzkach mężczyzny pojawiły się rumieńce. "Nie, dzięki." Różowy język Dakoty wysunął się, zlizując wołową krew z ust. Penis Henry'ego stwardniał tak szybko, że musiał powstrzymać pomruk. Dakota ponownie oblizał usta i Henry przełknął jęk, kiedy pożądanie ogarnęło jego cały system myślowy. "Um. Pozwól, że go wezmę." Podnosząc talerz, niemalże rzucił się w kierunku zmywarki i wsadził go do niej wraz z innymi naczyniami, dodał płyn do naczyń i uruchomił urządzenie. Potrzebował jakiegoś oderwania się, bo jego wilk był bardziej niż gotowy, by wyjść i się zabawić, a przez zabawę jego wilk rozumiał skoczenie na tego seksownego mężczyznę i oznaczenie go jako swojego partnera. Drzwi otworzyły się, ukazując Silvera i Anthony'ego. Kurwa! "To jest Dakota?" Spytał Anthony, jego oczy błyszczały z ciekawości. Silver warczał na drugiego mężczyznę, dopóki ten nie odchylił głowy w geście uległości. Białowłosy wilk pachniał przerażeniem widząc ogromnego Alfę i wewnętrzne zwierzę Henry'ego wydało opiekuńcze warknięcie. Na nieszczęście, zrobił to głośno. Kurwa! Kiedy oczy Silvera błysnęły w jego stronę, Henry natychmiast ulegle odchylił swoją głowę. Jego wilk mógł wpakować go w kłopoty z powodu mężczyzny, którego nawet nie znał. Nie miało znaczenia, że uważał Dakotę za swojego partnera, Henry nie zamierzał zniszczyć swojego życia z powodu kogokolwiek kogo właśnie poznał. Nie rozluźnił się, dopóki Alfa nie odwrócił swojej uwagi z powrotem na Dakotę. "J-ja przepraszam. Nie wiedziałem, gdzie mam iść. Ptasi zmienny powiedział mi, że dzwonił i dobrze by dla mnie było, gdybym tu przyszedł. Wyczułem wilki i myślałem, że jesteście tacy jak ja. To znaczy, nie m-myślałem." Jąkał się Dakota. Zbladł tak bardzo, że Henry już myślał, że zemdleje. "Spokojnie." Powiedział Anthony, podchodząc do mężczyzny. Henry poczuł wstrząs magii Anthony'ego, kiedy ten oglądał go i uspokajał. Oczy partnera Alfy były rozszerzone, kiedy odwrócił się do Silvera. "On nie jest zmiennym. Jest wilkiem zmuszonym do bycia w ludzkim ciele." "Co to znaczy?" Wyskoczył z pytaniem Henry, nie mogąc powstrzymać chęci dowiedzenia się czegoś więcej o tajemniczym mężczyźnie, który właśnie wkroczył w jego życie. "To znaczy, że naprawdę jest wilkiem z kodem genetycznym do bycia człowiekiem, a nie człowiekiem z kodem genetycznym do bycia wilkiem." Powiedział Anthony, odsuwając się od mężczyzny. "Kto ci to zrobił?" "Nie wiem. Moja sfora została złapana i powrzucana do klatek. Odseparowali mnie od innych i umieścili w białym pokoju z metalowym stołem. Gdy czekałem, moje łapy marzły od zimnej powierzchni. Mężczyzna wszedł do pokoju, pachniał dziwnie. Nie dobrze. Pamiętam, że mówił do mnie o rzeczach, które nie miały sensu, a potem był ostry ból. Kiedy się obudziłem, byłem sam i byłem człowiekiem. Wszyscy inni ludzie, których widziałem zanim uciekłem byli mutantami. "Rozpoznałbyś mężczyznę, który cię ukłuł, gdybyś go jeszcze zobaczył?" Zapytał Anthony. Dakota wzruszył ramionami. "Może." "Uważasz, że to ten naukowiec?" Spytał swojego partnera Silver. "Możliwe." Anthony wpatrywał się w Dakotę tak intensywnie, że Henry chciał rzucić się i zainterweniować; ufał partnerowi Alfy, ale jego spojrzenie było niepokojące. "Myślę o tym, czy odkryli parę wilków z tłumionymi ludzkimi genami, wtedy doktor Korl z przyjemnością miałby takiego w swoich rękach. Z puszczoną na świat wiadomością, by inni podróżowali w grupach, naukowcowi musi być trudniej chwytać zmiennych. Co jeśli zwrócił się na prawdziwe zwierzęta? Te musiałyby mieć jakiegoś zmiennego w swoim drzewie genealogicznym." "Jak to możliwe, że możesz mówić?" Zapytał Silver, jego twardy wzrok nie odrywał się od drżącego wilka. Dakota wzruszył. "Żyłem w rezerwacie, ale leśniczy często przychodzili. Podłapałem ich język, ale nie umiałem nim mówić." Anthony poklepał go po ręku. "Jestem pewien, że tak było, ale uważam, że powodem, dla którego umiesz mówić, jest część transformacji. Zmienni rozumieją wilki gdy są w ich formie. Nie ma powodu, dla którego wilk nie zrozumiałby człowieka. Zmiana nie jest całkowicie kwestią biologii, jest w niej także ukryty magiczny element." "Możesz zmienić go z powrotem?" Spytał Silver swojego partnera. "Zmieniałeś mutanty." Anthony potrząsnął głową. "On jest jak Gabe. Nie mogłem zmienić genetyki Gabe'a, jedynie mutację. Sądzę, że ludzkie geny Dakoty zostały uruchomione, ale z jakiegoś powodu zostawili go po tym jak zaaplikowali mu mutację." "Dlaczego mieliby go porzucić? Zabijali tych, na których doktor Korl eksperymentował w świecie fae." Przekonywał Silver "Może się spieszył." Wilk Henry'ego kręcił się niespokojnie tuż pod powierzchnią, krążąc w te i z powrotem z potrzeby ochrony swego partnera, nawet jeśli ludzka połowa walczyła z chęcią związania z tym mniejszym wilkiem. Dakota wtrącił się w rozmowę toczącą się ponad nim. "Nie zostawili mnie. Uciekłem. Moje kajdany nie były stosownie zabezpieczone ostatnim razem jak Blake przyniósł mi jedzenie. To było zaskakująco łatwe." Anthony zwrócił się do Silvera. "Blake był tym mutantem, który powiedział Gabe'owi, że nie może być ponownie mutowany, bo ma partnera. Jest jakoś dziwnie uczynny dla wroga." "Może jest jeszcze jeden powód, dla którego Dakota tak łatwo uciekł." Silver wpatrywał się w Dakotę zimnymi, szarymi oczami jakby mógł wejrzeć wprost w duszę Dakoty. "Jeśli to ten sam mutant, to nie wiem, po której on jest stronie. Nie walczył z nami ostatnim razem, ale powiedział, że zarządza mutantami, które zostały stworzone w przeszłości. Musimy dowiedzieć się więcej o Blake'u i czy naprawdę jest przywódcą, a jeśli jest, to co zamierza. Bez obrazy, Dakota, ale możesz być pluskwą, czy o tym wiesz, czy nie." Silver warknął, jego dłoń zacisnęła się, jakby chciał złapać mutanta i przepytać go wprost. "Uspokój się, skarbie. To nie wina Dakoty." Anthony uśmiechnął się pokrzepiająco do mniejszego mężczyzny. "Pytanie brzmi, co teraz mamy z nim zrobić." Łzy wypełniły oczy Dakoty i zaczął cały drżeć. "N-nie mogę się ponownie zmienić." Anthony posłał mu sympatyczny uśmiech. "Nie sądzę, by był to trwały problem. Dowiemy się jutro w nocy podczas pełni. Możesz potrzebować silniejszej dźwigni odkąd twoja zmiana różni się odrobinę niż wszystkich innych, ale nie dowiemy się, jeśli nie spróbujesz." Anthony wrócił się do kucharza. "Henry, może mógłbyś znaleźć Dakocie miejsce do spania. Jestem przekonany, że jak tylko trochę odpocznie i zje parę solidnych posiłków, poczuje się o wiele lepiej." Henry przytaknął. "Mam wolny pokój, z którego może skorzystać." Posłał Anthony'emu wdzięczny uśmiech. Henry nie był do końca przekonany, czy Silver nie wyrzuciłby wilka na bruk, gdyby nie było tu jego partnera. Jednak Henry musiał przyznać, że gdyby to on był Alfą sfory, pewnie nie pozwoliłby Dakocie zostać w domu sfory. Dakota mógł być szpiegiem, ale z taką tandetną historyjką, bardzo w to wątpił. "Chodź. Pójdziemy do mnie, żebyś mógł odpocząć." Rozdział 2 Dakota poderwał się, z gardła wyrwał mu się krzyk. Błysnęło światło i para silnych ramion owinęła się wokół jego ciała. "Ćśś, już dobrze, skarbie. Jesteś już bezpieczny. Mutanty odeszły." Dakota rozluźnił się przy rozgrzanej nagiej piersi Henry'ego, muskając pokrywające ją jasne włoski. Nie mógł powstrzymać swojej potrzeby przytulenia się do tego dużego mężczyzny i kołysania się w jego objęciach. Różowa blizna przecinała pierś Henry'ego, kusząc jego język by wysunął się i spróbował. Liżąc osobliwą fakturę, Dakota pozwolił sobie na westchnięcie, gdy smak zmiennego tchnął w jego zmysły. Kojący smak i faktura tego ogromnego mężczyzny oddaliły nocne koszmary. Jakby ten duży, łagodny wilk Alfa potrafił schować go przed jego własnymi lękami. Życiowe instynkty Dakoty sprawiły, że chciał się przekręcił i pokazać brzuch, przekonany, że ten większy mężczyzna może go ochronić. "Ćśś. Mam cię." Dziwne, skradające się wrażenie wystraszyło Dakotę i wyszarpnął się z uścisku Henry'ego. "Przepraszam." Henry odsunął się, na jego pięknej twarzy błysnął ból. Blizna na policzku ogromnego zmiennego kontrastowała z jego nagłą bladością. "Nie. Och, nie. To nie ty." Dakota uśmiechnął się, kiedy radość pulsowała w nim jak jasne promienie słońca. "Poruszył się. Mój wilk poruszył się we mnie. Wciąż tu jest." Dakota martwił się, że jego bestia mogła odejść na zawsze. Bez swojego wilka był pustą ludzką skorupą bez duszy. Ciepłe brązowe oczy błyszczały z radości. "To cudownie." Dakota przytaknął. Serce waliło mu w piersi na widok miny Henry'ego. Marzył, by zawsze taka była, nawet jeśli zastanawiał się dlaczego tak bardzo obchodziło go szczęście tego praktycznie nieznajomego wilka. "Sądzisz, że możesz się zmienić?" "N-nie wiem." Dakota skupił się na swoim wilku, na doznaniu bycia istotą czworonożną, a nie dwunożną. Przez chwilę prawie czuł chłodne prześcieradła pod łapami, potem... nic. Rozczarowanie ugodziło go jak nóż, kiedy walczył z chęcią, by wybuchnąć płaczem. Jak dotąd był bardziej emocjonalny podczas tego krótkiego okresu, gdy był człowiekiem, niż podczas całego swojego życia jako wilk. Ludzie byli bardzo płaczliwi, przynajmniej w jego wersji. Co by dał, żeby wrócić do swego życia jako wilk. Bieganie ze sforą, polowanie pod księżycem i czucie chłodnej północnej bryzy muskającej jego grube futro. "Co jeśli jestem uwięziony w tym ciele na resztę życia?" Zapytał przełykając ciężką gulę w gardle. Ku radości Dakoty, Henry z powrotem owinął swoje ogromne ramiona wokół niego. "Posłuchaj Anthony'ego i nie martw się do jutra swoją zmianą. Jeśli nadal czujesz swojego wilka, to znaczy, że nie straciłeś swojej istoty." Dakota rozkoszował się dźwiękiem głębokiego głosu zmiennego, słuchając dudnienia pod swoim uchem, uspokajającego go bardziej niż słowa. Owinięty w uścisku dużego mężczyzny, miał wrażenie bezpieczeństwa, które utracił odkąd obudził się bez większości futra i łap. Dakota nie zauważył swojego ogona. "Jak wyglądasz jako wilk?" Rozluźniony mężczyzna trzymający go w ramionach stał się sztywny jak deska. "Jestem alaskijskim wilkiem." "Och?" Alaskanie byli największymi wilkami, ale rozważając rozmiar ludzkiej formy Henry'ego, nie był zaskoczony. "Ja jestem arktycznym wilkiem. Albo przynajmniej byłem." Henry pogładził głowę Dakoty, sprawiając, że mniejszy mężczyzna marzył, by być kotem, który mógłby mruczeć, albo przynajmniej wilkiem z ogonem, którym mógłby machać, by okazać swoją wdzięczność za jego uwagę. "Tak myślałem, sądząc po futrze na twojej głowie." Ogromne ciało przy jego boku rozluźniło się, jakby Dakota przeszedł przez jakiś drażliwy temat, który nieświadomie poruszył. Dakota zaśmiał się nieśmiało. "Och, tak. Zapomniałem o tym." Godzinę temu wreszcie zobaczył się w lustrze. Wiedział, że wyglądał dziwnie w porównaniu do ludzi, których widział a ulicy, czy zmiennych w budynku sfory, ale miał nadzieję, że większość ludzi będzie myślała, że jego futro na głowie było tylko włosami. Mógł zakładać czapkę, wychodząc na zewnątrz. Był pewny, że Anthony da mu jakąś, mimo wszystko partner Alfy stworzył szafę pełną ubrań w przeciągu minut. Dakota przytulił się bliżej. Przesuwając nogi do góry, poczuł krzywiznę erekcji Henry'ego. Jego własne ciało stwardniało w odpowiedzi. "Spokojnie, nie będziemy nic robić." Henry gładził plecy Dakoty uspokajającymi ruchami. "Dlaczego nie?" Robienie tych wszystkich rzeczy, najlepiej nago, brzmiało na całkiem niezły pomysł. Henry odsunął Dakotę, tak by ten mógł spojrzeć mu w oczy. "Bo jesteś teraz bezbronny, a ja nie będę wykorzystywał okazji. "Och." Uraza sprawiła, że się najeżył. Nie chciał, by obchodzono się z nim jak z jajkiem. Chciał, by Henry trochę z nim pogrzeszył. Dakota przesunął kolano odrobinę wyżej, mierząc rozmiar erekcji Henry'ego. Henry zacisnął dłoń na nodze Dakoty. "Chcesz, żebym spał w innym pokoju?" "Nie!" Panika zacisnęła się na sercu Dakoty. Zacieśnił uścisk na dużym zmiennym. Myśl o samotnym spaniu, jedynie z nagą skórą utrzymującą jego ciepło bardzo go przeraziła. "Będę grzeczny." Nie potrafił znaleźć słów, by wyrazić jak bardzo potrzebował, by Henry go trzymał, by sprawił, że poczuje się bezpiecznie. Serce Dakoty przyspieszyło potrójnie, kiedy zaczął się denerwować. Henry gładził jego plecy. "Ćśś. Nie chciałem cię przestraszyć. Jeśli chcesz, to będę tu spał." "Chcę." Dakota przytulił się jeszcze bliżej, dopóki nie był pewny, że między nimi nie było absolutnie żadnej wolnej przestrzeni. Kontakt jego nagiej skóry przy skórze Henry'ego ukoił jego nowo niespokojnego wilka, który teraz szczęśliwy zwinął się obok większego mężczyzny. Henry założył bokserki, by zachować skromność, ale Dakota nie założył niczego do snu. Wystarczająco złe było to, że stał się człowiekiem; nie chciał zakładać ubrań, jeśli nie musiał. Tkanina ocierała się o jego wrażliwą ludzką skórę, a on nie lubił zamknięcia. Zdecydowanie wolał być nago, ale Henry powiedział mu, że może tak robić tylko w mieszkaniu albo inni się obrażą. Głupi ludzie, nie wiedzieli, co tracili. Mimo wszystko, jakie istoty nie miały czegoś, co ochraniało ich ciała? Dał ludziom punkty za stworzenie własnych ubrań, ale bez pazurów i futra, ludzie byli ewolucyjnie w tyle. Dakota tak naprawdę nie przejmował się, czy inni się obrażą, ale nie chciał zasmucić Henry'ego. Nigdy nie chciał zasmucać Henry'ego. Ten duży zmienny był jedynym solidnym źródłem jego dobrego samopoczucia i nie chciał zrobić niczego, co mogłoby go zmartwić. Przy odrobinie szczęścia, kiedy nadejdzie pełnia księżyca będzie w stanie ponownie się zmienić. Co zrobi później ze swoim życiem, tego nie wiedział. Miał nadzieję, że Sfora Moon pomoże mu dowiedzieć się co stało się z jego sforą, mimo że wątpił, żeby kiedykolwiek mógł wrócić i żyć z wilkami. Bycie człowiekiem zmieniło w fundamentalny sposób, a jego zapach nie budził wątpliwości co do jego obudzonych genów. Wilcza wataha nie zaakceptuje jego nowego zapachu, szczególnie Alfa. Ledwie tolerowali go wcześniej. Zmienienie w człowieka dopełniło miary. Jedyną rzeczą jaką lubił jako człowiek było rozmawianie z Henrym, bycie trzymanym przez Henry'ego, wszystko w Henrym. Kucharz nawet pachniał dobrze. Nie siłą Alfy jak Silver, albo mocno leśnie jak Anthony, ale równie ponętnie. Gdyby Dakota był w wilczej formie, przekręciłby się na brzuch mężczyzny i pokrył się zapachem Henry'ego. Co to znaczyło? Ludzkie emocje atakujące go dniem i nocą mąciły mu w głowie. Wilcze emocje były proste i wyraźne. Potrzeba polowania, jedzenia i spania z łatwością wyznaczała granice, podczas gdy ludzkie uczucia były mętne i skomplikowane. To było jak próbowanie przejścia przez rwącą rzekę i nie utopienie się. Decydując się zająć się tym jutro, przytulił się blisko i poszedł spać. *** Anthony siedział przy swoim komputerze w biurze klubu, kiedy Silver wreszcie go odnalazł. "Dlaczego wciąż pracujesz?" "Hmmm?" Anthony podniósł wzrok, jego błyszczące złote oczy przez chwilę szukały Silvera. "Miałeś być w domu godzinę temu." Nawet, gdy rugał Anthony'ego, przez chwilę podziwiał swojego pięknego partnera. Cholera, kochał swojego półboga. Anthony w tym czasie spojrzał na komputer. "Przepraszam, kochanie. Sprawdzałem harmonogram spotkań." "Musisz zatrudnić jeszcze kogoś do pomocy i pozwolić młodszym architektom na przejęcie części twoich zajęć. Nawet Gabe mówi, że potrzebujesz drugiego asystenta." Oczy Anthony'ego zwęziły się w małe szparki. "Rozmawiałeś z moimi pracownikami za moimi plecami?" "A żebyś wiedział!" Silver nawet nie kłopotał się z zaprzeczaniem. Anthony może i był potężny sam w sobie, ale wciąż był po części człowiekiem. Jego harmonogram – zajmowanie się firmą architektoniczną i pomaganie w prowadzeniu sfory – osłabiało partnera Silvera. Anthony pomasował sobie kark. "Masz rację." "Co?" Z pewnością źle usłyszał. Silver przez ostatnie trzy miesiące nakłaniał Anthony'ego żeby kogoś zatrudnił. Wywracając oczami, Anthony wstał i owinął ramiona wokół Silvera. "Masz rację. Zadowolony?" "Zachwycony." Przyznał. "Co zmieniło twoje nastawienie?" "Muszę poświęcić więcej uwagi kwestii mutantów i nie mogę opanować wrażenia, że minęliśmy coś bardzo ważnego. Najpierw było przemienianie zmiennych w mutanty i przejmowanie władzy, a teraz jest zmienianie wilków w łaki i co, dalsza mutacja? Nie wspominając, że mutanty, które były z Gabe'em, kiedy go znaleźliśmy nie zdawały się mimo wszystko agresywne. Sądzę, że w tym jest coś więcej, a wciąż nie mam wieści od ojca. Nawet pytałem Matkę, ale mówi, że też dawno się z nim nie kontaktowała." "I nie uważa, że to dziwne?" Anthony wzruszył ramionami. "Nie żyją ze sobą jak papużki nierozłączki. Jedną zaletą jest to, że przyznała, że są w separacji, więc jak znajdę ojca, to będę mógł mu powiedzieć, żeby nie udawał." "Myślisz, że coś mu się stało?" "Nie wiem. Jest niewiarygodnie silny, więc złapać go musiałoby coś naprawdę wielkiego, ale nie słyszałem żadnych pogłosek. Dziadek wyczułby, gdyby coś się stało, ale czy zrobiłby coś z tym, czy cieszył cierpieniem Ojca, nikt nie wie. Nie zawsze są w dobrych stosunkach." Silver mógł prawie wyczuć konflikt ukochanego. "Jeśli wkrótce się nie pojawi, powinieneś skontaktować się z Zeusem." Silver nie potrafił powstrzymać dreszczy ogarniających go na myśl o takiej możliwości. Mimo że bardzo chciał trzymać Anthony'ego z dala od niebezpieczeństwa, wiedział, że jego partner nie będzie mógł spać spokojnie, dopóki mutanty nie zostaną wyplenione albo kontrolowane. Stanowiły za duże zagrożenie dla sfory. "Zastanawiam się, czy król fae jest w to zamieszany." "Dlaczego o tym pomyślałeś?" Anthony wzruszył ramionami. "Król Linnel ostatnio zachowywał się dziwnie, a z tego co Gabe nam powiedział, mógłby chcieć mieć coś, by mnie dorwać." "Jest na tyle silny, by opanować twojego ojca?" Anthony wzruszył. "Nie wiem. Mógłby, gdyby miał pomoc. Zamierzam tam iść i sprawdzić." "Albo to pułapka, by zwabić cię do sfery fae." "Może. Jednakże wciąż zamierzam zatrudnić dodatkową pomoc. Masz rację. Potrzebuję kogoś, kto zajmie się moimi innymi obowiązkami." "Już zamieściłeś ogłoszenie, prawda?" Silver powinien być przyzwyczajony do wyprowadzania go w pole, ale niespodziewanie jego partner zaskakiwał go za każdym razem. Anthony posłał mu szeroki uśmiech. "Dziś rano. Chodź, przystojniaku, idziemy do łóżka." Silver pochylił się i pocałował swojego kochanka. "Gdybym nie wiedział, że ktoś na pewno wejdzie, to wziąłbym cię na tym biurku." "A ja bym ci pozwolił." Zaśmiał się Anthony. Silver szedł dumny jak paw, gdy Anthony owinął zaborczo dłoń wokół jego ramienia. Przeszedł przez klub z najwspanialszym partnerem, który kiedykolwiek chodził po świecie. Rozdział 3 Henry wiercił się krojąc banany do naleśników. Musiał znaleźć kogoś, kto zabierze Dakotę z kuchni, zanim rzuci się i oznaczy tego wilka na drzwiach lodówki. Musiał być ktoś, komu przydałby się w ciągu dnia człowiek wilk. Może mógłby wysłać Dakotę na patrol z Dare'em, cokolwiek, by dać mu jakieś zajęcie oprócz wpatrywania się w Henry'ego tymi wygłodniałymi oczami, kiedy Henry pracował. "Cześć, Henry." Dare wpadł do pomieszczenia z szerokim uśmiechem. Owijając rękę wokół ramion Henry'ego, Dare dał mu szybki uścisk. Ku kompletnemu zaskoczeniu Henry'ego, Dakota zaczął nisko warczeć. Dare odsunął się ostrożnie i podniósł dłonie w geście pokoju. "Whoa, nie chciałem nikogo urazić." "Dakota!" Zganił Henry, jego policzki płonęły pod typowo terytorialnym zachowaniem Dakoty. Wilkowi opadła szczęka. "Przepraszam, nie wiem co mi się stało. Chyba nie lubię jak ktoś inny cię dotyka." Na twarzy Dakoty pokazał się zamęt. Jego chłodne niebieskie oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. "Ludzkie uczucia mieszają się z moimi wilczymi instynktami. Moja wilcza połowa chce oznaczyć Henry'ego jako mojego, ale moja ludzka połowa nie wie co robić z tymi wszystkimi uczuciami." Serce Henry'ego roztopiło się pod wpływem wyznania Dakoty. "Wychodzi na to, że jesteście partnerami." Powiedział Dare swoim zwyczajnym bezpośrednim sposobem. "Może powinieneś zająć się swoimi sprawami, tygrysku." Powiedział Steven, wchodząc do pomieszczenia. Całując Dare'a w usta, klepnął tygrysołaka w tyłek. "Nie każdy chce być sparowany w dwójkę albo trójkę." Dare uniósł brwi i Henry wiedział, że Steven pożałował swych słów, jak tylko opuściły one jego usta. "Nie miałem na myśli siebie." Dopowiedział szybko Steven. "Uh huh." Dare łypnął na swojego partnera i odwrócił się do Dakoty. "Ty musisz być wilkiem, o którym wczoraj mówił mi Leif. Jestem Dare. Co tam u ciebie?" Dakota zarumienił się uroczo... przynajmniej w mniemaniu Henry'ego. "Przepraszam za to warczenie. Jestem Dakota." Dare uśmiechnął się. "Nie ma sprawy. Jestem znany z instynktu terytorialnego jeśli chodzi o mojego partnera." Dostał od Stevena kolejne klepnięcie w tyłek. "Co?" Steven westchnął. "Jesteś najmniej subtelnym mężczyzną jakiego znam." "Jakoś nigdy nie słyszałem, żebyś się skarżył." Powiedział Dare. "To nie była skarga. To była zwykła obserwacja, a Dakota może nie chce omawiać partnerstwa przy śniadaniu." "Och, przepraszam." Dare wyglądał na odrobinę rozczarowanego, ale Henry wiedział, że nic na długo nie martwiło tygrysołaka. "Nie przejmuj się." Uspokoił Dakota. "Jestem nowy w tej całej dynamice sfory zmiennych." "Słuchaj Silvera i będzie dobrze." Poważna mina Stevena nie budziła wątpliwości. "Och i Anthony." Odezwał się Dare. Na zmarszczenie brwi Stevena, Dare zareagował gniewnym spojrzeniem. "Silver może być Alfą, ale wchodzisz Anthony'emu w drogę na własne ryzyko." Steven westchnął. "Prawda. Chyba wciąż myślę o nim jak o nieśmiałym architekcie z odrobiną magii, którego zawsze znałem. Zapomniałem, że jest teraz skopującym tyłki, półboskim partnerem Alfy." Przyszpilił Dakotę poważnym spojrzeniem. "Dobra, słuchaj Anthony'ego i Silvera i trzymaj łapy z dala od partnerów innych i powinno być dobrze." Dakota patrzył od jednego do drugiego jakby oglądał partyjkę tenisa. "Zrobię tylko to, co każe mi Henry." Wszyscy zamilkli. "No zrobisz." Dare posłał Henry'emu przebiegłe spojrzenie. "Kucharz źle tobą nie pokieruje." Dare złapał kilka gorących babeczek, rzucił dwie swojemu partnerowi i wywlekli się obaj z kuchni. Henry zaśmiał się, kiedy usłyszał jak jak Steven szepcze, że chciał naleśniki. "Są partnerami?" Uwaga Henry'ego odwróciła się do Dakoty, który wpatrywał się tęsknie w drzwi, za którymi zniknęła para. "Taa. Parę dni temu wreszcie razem zamieszkali." "Huh. Umiesz wyczuć połączenie, jak Alfy." Henry westchnął. Marzył, by być warty partnera, ale wiedział, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry dla tego pięknego człowieka-wilka, który marzył jedynie by wrócić do swojej naturalnej wilczej formy. Otrząsając się z melancholii, Henry wrócił do szykowania ciasta chlebowego na kolację. Nucąc, wymieszał mąkę i wodę. "Lubisz to co robisz, prawda?" "Kocham to." Jak mógł wytłumaczyć spokój, który dawało mu tworzenie, zamiast niszczenia? Patrzenie jak rośnie ciasto, zamiast patrzenia jak łamią się kości. Cieszył się dawaniem ludziom pyszności by pomogły im przetrwać dzień. "Mogę pomóc?" Henry prawie podskoczył. Odwrócił się, by zobaczyć, że Dakota stoi tuż za nim. Zagubiony we własnych myślach nie zauważył nadejścia wilka. "Um..." Zazwyczaj odrzucał oferty pomocy, ale widział, że Dakota musi coś robić. Palce mniejszego mężczyzny poruszały się niespokojnie kiedy podchodził do najbliższego stołka, potem usiadł i zaczął machać stopami. Henry rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co Dakota mógłby zrobić, ale trzymając się z dala od rzeczy wymagających umiejętności manualnych. Wciąż wykręcający palce Dakota nie powinien trzymać w ręku noża. "Możesz łuskać fasolę." Henry podał Dakocie dużą miskę pełną zielonej fasolki, którą umył i odłożył chwilę wcześniej i pokazał mu jak się łuska zielone warzywo. W ciągu paru minut, Dakota siedział na stołku łuskając fasolę jakby robił to od lat. Zadowolony, że Dakota miał zajęcie i nie wpatrywał się już w niego, Henry wrócił do robienia swojego chleba. Włożywszy ciasto do naoliwionej miski, przykrył je, by mogło urosnąć. Wciąż skupiony na przygotowaniach, wyciągnął garnek do quiche. Pierwsza porcja poszła zadziwiająco szybko, a fae i paru zmiennych zaczęło się dopytywać o te jajeczne danie. Wiedza, że jego jedzenie sprawiało, że ludzie byli szczęśliwi rozgrzewała go od środka. Uśmiechając się, Henry wrócił do pracy. "Skąd masz te blizny?" Dźwięk głosu Dakoty przeciął milczenie. Henry zamarł. Do umysłu napłynęły mu wspomnienia warczących twarzy z ostrymi kłami, ostre jak brzytwa pazury, i wszechobecna krew. Złapany w pętlę przerażających wspomnień, dopiero po minucie zorientował się, że mniejszy wilk przytulił go do siebie. "Ćśś, przepraszam." Dakota ukrył się bardziej w piersi Henry'ego, próbując nieść mu przez swój dotyk pociechę. Sądząc z ukrytego w cieniu wilka Dakoty, tak pewnie było. "Nie chciałem cię zdenerwować." Henry zauważył, że sytuacja się odwróciła, kiedy to on zaczął pocieszać Dakotę. "Wszystko w porządku." "Nie, nie jest w porządku." Spojrzenie wilka wyrażało nieporozumienie. Dakota nie zamierzał pozwolić Henry'emu zepchnąć tego w ciemny kąt. "Wyczuwam twój ból." Henry odsunął od siebie mniejszego mężczyznę. "Jak to, możesz wyczuć mój ból?" Dakota wzruszył ramionami i oparł poklepał się po piersi tuż nad sercem. "Nie potrafię wyjaśnić tego lepiej. Czuję to tutaj, że byłeś spanikowany i nie mogłeś znaleźć wyjścia. Jesteśmy partnerami, prawda?" Dźwięk zdumienia w głosie mniejszego mężczyzny ukłuł Henry'ego w serce. Strach sprawił, że drżały mu ręce, zmuszając go do odłożenia noża, którego używał do krojenia pora. "Dlaczego uważasz, że jesteśmy partnerami?" Dakota przechylił głowę, jakby próbował zrozumieć kłopotliwy problem, który przedstawiał Henry. "Kiedy jestem z tobą czuję się kompletny. Uspokajasz mojego wilka i czuję tę samą więź, którą zauważyłem u innych sparowanych osób." Dakota przegryzł wargę. "Mylę się?" Henry już miał na końcu języka zaprzeczenie. Zaprzeczenie ich więzi uczyniłoby życie prostszym. Jaką niby mieli przed sobą przyszłość. "Chcesz być znowu wilkiem. Nie ma możliwości, żebyśmy byli razem." Dobra, powiedział to. Teraz Dakota będzie wiedział, że ich związek był skazany na niepowodzenie. Dakota posłał mu szeroki uśmiech. "Jesteś zmiennym, możesz przemienić się w wilka. Nie widzę problemu." Henry'ego ogarnęły dreszcze, jego blizny naciągnęły się, przypominając mu o jego grzechach. Cena za zmianę w wilka była za wysoka. "Nie! Nie zmienię się." "Jak to, nie zmienisz się? Masz na myśli, że nie możesz się zmienić?" Dakota zmarszczył brwi, jakby Henry przyznał się właśnie do ciężkiego grzechu. "Nie. Nie zrobię tego. Obiecałem sobie, że nigdy więcej się nie zmienię." Obietnica, której chciał dotrzymać, nieważne jak ogromny ból czuł w kościach podczas każdej pełni. "A-ale dlaczego?" Jak miał wyjaśnić temu niewinnemu wilkowi jakie przerażające rzeczy plamiły jego przeszłość? "Mam swoje powody. Może skończyłbyś swoją fasolę?" Przechylił głowę w stronę porzuconej miski. Proszę idź sobie! Nie potrafił już nieść więcej pełnych współczucia spojrzeń Dakoty, zanim całkowicie się załamie. Henry musiał być silny albo ten domek z kart, który zbudował by zablokować swoje emocje całkowicie runie. Dakota nie musiał radzić sobie z załamaniem nerwowym Henry'ego, nie kiedy wilk wciąż starał się radzić sobie z byciem człowiekiem. Przez chwilę Dakota wyglądał, jakby chciał się spierać, ale ostatecznie przytaknął i wrócił do swego zajęcia. Kiedy dalej pracowali ramię w ramię, cisza w kuchni stała się ogłuszająca. Henry starał się znaleźć coś, by przerwać bezruch. Przy odrobinie szczęścia, wilk nie będzie miał mu za złe tej ciszy. Mimo, że nie chciał oznaczyć tego mężczyzny jako swojego partnera, to nie chciał również zranić Dakoty. "Hejka Henry, co tam dzisiaj pichcisz?" Henry uśmiechnął się, kiedy wszedł Gabe, otoczony przez swoich partnerów fae. Bliźniaki zawsze ochraniały Gabe'a, jakby był prezydentem, a oni byli jego siłami bezpieczeństwa. To było słodkie, dopóki ktoś nie zobaczył ich wzroku. Jeśli ktokolwiek zrobiłby chociaż jeden zły krok w stronę Gabe'a, jego partnerzy nawet nie wahaliby się przebić temu komuś serce ostrzami, które zawsze mieli ukryte w cholewie butów. Szczególnie Vien. Może i być cichszym z bliźniaków, ale widział wszystko. "Zieloną fasolkę, żeberka i sałatka kartoflana dla mięsożerców i kanapki z grillowanym bakłażanem focaccia dla wegetarian. Jest jeszcze por i quiche z szynką." "Mniam. Mogę w czymś ci pomóc?" Oczy Gabe'a błyszczały, kiedy patrzył na kucharza z tęskną miną. Zmienny wilk uwielbiał pomagać, ale powinien zostać w firmie z Anthonym, a nie pomagać w kuchni. Mimo, że Gabe uwielbiał gotować, to jego umiejętności pod tym względem były tragiczne, graniczące wręcz z przestępstwem. Podczas tego jedynego razu, kiedy Henry pozwolił Gabe'owi sobie pomagać, ten prawie puścił z dymem całą kuchnię. "Radzę sobie, Dakota mi pomaga." Przechylił głowę w stronę drugiego wilka. Cała trójka spojrzała na Dakotę z zainteresowaniem w oczach. "To ty jesteś tym wilkiem, o którym słyszałem?" Gabe podszedł bliżej, najprawdopodobniej, by sprawdzić zapach Dakoty. Bliźniaki fae spięły się, kiedy ich partner zaczął zbliżać się do nieznanej osoby. Henry mógł powiedzieć, że byli już gotowi, by złapać Gabe'a, gdyby to było konieczne. Dakota skinął głową w odpowiedzi na pytanie Gabe'a, jego wzrok był nieufny. "Super, witaj w sforze." Zanim Gabe zdążyłby powiedzieć coś jeszcze, Viell złapał go i odciągnął od Dakoty. "Wrócimy później." Viell posłał Henry'emu nieśmiały uśmiech i wyciągnął Gabe'a. "Wszystko będzie gotowe za godzinę." Rzucił Henry wychodzącym mężczyznom. "Kim oni byli?" Henry odwrócił się, żeby zobaczyć jak Dakota wpatruje się w drzwi z miną psa stojącego na straży przeciwko intruzom. "Wybacz, powinienem odpowiednio cię przedstawić." Henry się zarumienił. Miał wyjebane na stosunki społeczne. Zawsze czuł się niezdarnie i był niezdolny do powiedzenia ani zrobienia tego, co trzeba. Opuszczony w młodości, z pewnością nie nauczył się, jak ma zachowywać się w społeczeństwie. W czasie, gdy większość nastolatków uczyła się tego wraz z rówieśnikami, Henry uczył się jak używać pazurów i kłów to rozrywania ludzi na kawałki. "Ten, który do ciebie podszedł to Gabe, a ci pozostali to jego partnerzy, Vien i Viell." "Nie podobało mi się, że byli swobodni względem ciebie." Warknął Dakota. Henry zmarszczył brwi na tę jawną zaborczość wilka. "Są członkami sfory, a przynajmniej Gabe. Myślę, że bliźniaki są tu domyślnie, ale nie jestem naprawdę pewny. Nie chodzę na biegi sfory i nie jestem obecny na spotkaniach." Henry zapomniał kompletnie o czym mówił, kiedy Dakota przegryzł swoją dolną wargę. "Przyjdziesz tym razem, prawda?" Dakota rzucił mu zaniepokojone spojrzenie. "Będziesz tam, gdy będę sprawdzał, czy wciąż mogę zmienić się w wilka?" Kurwa. Dreszcze przebiegły Henry'emu po kręgosłupie, kiedy uświadomił sobie, że nie może pozwolić temu mężczyźnie iść samemu na bieg sfory. Co za zmienny by mu to zrobił? Nawet jeśli nie potrafił znaleźć sposobu, by być dla Dakoty odpowiednim partnerem, to zmuszanie go, by sam szedł na spotkanie sfory było okrutne. Mógł to zrobić. Pomóc Dakocie wrócić do swojej wilczej postaci i puścić go. Jeśli pozostanie wilkiem, z pewnością nie będzie tęsknił za Henrym jako za partnerem. Jeśli Henry nigdy go nie oznaczy, Dakota nie będzie mógł cierpieć. Henry zacisnął dłonie, by powstrzymać chęć złapania go i obiecania mu wszystkiego, czego tylko będzie chciał. "Pójdę z tobą." Ulga w oczach Dakoty oddaliła odrobinę niepokoju Henry'ego. By pomóc Dakocie Henry mógł stanąć przed grupą zmieniających się ludzi. Chętnie zaakceptuje wspomnienia, jeśli jego pojawienie się na tym spotkaniu pocieszy mniejszego wilka. Istniała naprawdę niewielka szansa, że Dakota nie będzie w stanie zmienić się do swojej naturalnej formy. Henry wiedział, że jeśli jednak to się stanie, coś się w tym mężczyźnie załamie. Henry musiał być tam, by pozbierać kawałki. "Dobrze ci idzie z tą fasolą." Powiedział Henry, desperacko chcąc zmienić temat. "Dzięki." Dakota posłał mu olśniewający uśmiech. Henry pragnął ruszyć się i oznaczyć tego pięknego chłopaka jako swojego partnera. Wszystkie powody przemawiające za tym, że był to zły pomysł wyparowały pod falą pożądania wzbierającą się w jego ciele. Henry zdawał sobie sprawę, że feromony wypływały z niego jak dym z komina, bo arktyczno niebieskie oczy Dakoty pociemniały, a różowy język oblizał dolną wargę. Wilk we wnętrzu Henry'ego, zazwyczaj trzymany pod żelazną kontrolą, warknął w swoim zamknięciu. Warcząc, Henry rzucił się, niwelując dystans między nimi i złapał Dakotę. Z wygłodniałym odgłosem przetaczającym się z piersi, Hery złączył ich usta, jęcząc, gdy przepyszny smak Dakoty wypełnił mu usta. Smak przeznaczonego mu partnera ukoił wilczą połowę Henry'ego, jakby ten wreszcie wrócił do domu. Bestia, zazwyczaj warcząca i mrucząca, leżała teraz cicho, jakby była ciekawa nowego mężczyzny w życiu Henry'ego. Ludzka połowa chciała więcej ponętnych ust swojego partnera, wchłonąć tyle Dakoty, ile to możliwe. Uzależniający. Potrzeba pchnęła Henry'ego bliżej mniejszego mężczyzny, próbując złączyć ich ciała przez ubrania, ale nawet pogrążony w mgle pożądania, uważał na swojego partnera. Owinął ramię wokół Dakoty zapobiegając twardemu, marmurowemu blatowi wżynania się w jego plecy. Przez pierś Henry'ego przeszedł niski warkot, kiedy lizał, przegryzał i ssał usta swojego towarzysza życia. Dakota rozluźnił się przy nim, pozwalał mu na wszystko, ale mniejszy wilk nie był bierny, napierał na ciało Henry'ego. Twardy penis Dakoty wbijał się w udo Henry'ego, jakby wilk szukał ulgi. Henry oderwał usta od Dakoty. Łapiąc garść futra wilka, szarpnął jego głową do tyłu i ugryzł jego szyję, oznaczając jego gardło i wszystko przyłączyło się do jego terytorium. Dakota głośno krzyknął, zanim dostał pod nim konwulsji. Powietrze wypełnił zapach spermy. Henry pragnął gorąco spełnienia, ale widok krwawej blizny na szyi Dakoty oderwał go od wypełnionego żądzą gorąca. Co ja robię? Henry'ego wypełnił chłód, kiedy odsunął się od wilka. Co on narobił? Przed oczami błysnęła mu wizja martwego ciała jego brata. Henry zrobił jedyną rzecz, jaką tylko mógł zrobić. Odwrócił się i wybiegł. Rozdział 4 Dakota wpatrywał się w puste drzwi, przez które wybiegł Henry. Co się właśnie stało? Myślał, że między nimi szło dobrze. Jego fiut definitywnie tak uważał, ale teraz stał w tym pomieszczeniu sam, z lepiącymi się spodniami i bez faceta. Czując się osamotnionym, Dakota stał przez chwilę rozglądając się po pustym pomieszczeniu, złość wzbierała się w nim z szybkością i gorącem buchającego ognia. Pragnął prostszego rozumowania wilczej sfory, bo emocje zaczęły go przytłaczać. Jak Henry mógł być taki sprzeczny; z pewnością wiedział, że należeli do siebie. Nie czuł między nimi połączenia? Pomimo utraty kontaktu ze swoją wilczą połową, Dakota wciąż miał wrażliwy zmysł powonienia i naturalny zapach Henry'ego wyróżniał się ponad wszystkim innym. Łatwo idąc po zapachu za swym partnerem, Dakota przeszedł przez korytarz i podążył za wonią Henry'ego do metalowych drzwi. Drzwi niespodziewanie się otworzyły. Dakota odskoczył do tyłu. "Dakota, wszystko dobrze?" Dare stał w dziwnym pudle, rzucając mu zaciekawione spojrzenie. "J-ja muszę znaleźć Henry'ego. Przeszedł tędy. Szliśmy wcześniej schodami. N-nie wiem jak go znaleźć." Powinien przywiązać większą uwagę, kiedy schodzili ze schodów, ale był skupiony na Henrym, nie na ich drodze. Teraz, odwrócony i zdezorientowany, wiedział, że jedyny sposób, by znaleźć partnera w tajemniczym pudle. "Pewnie poszedł do swojego mieszkania." Dare zaprosił go gestem ręki. "Chodź, zabiorę cię." Dakota wciągnął głęboko powietrze, ale ten zmienny nie pachniał oszustwem. Dare przechylił z ciekawością głowę, ale nie skomentował tego, że Dakota obserwował otoczenie. Z ostrożnym spojrzeniem rzuconym zmiennemu kotu, Dakota wszedł do dziwnego metalowego pudła. Przyzwyczajony do otwartych przestrzeni, z powodu maleńkiej zamkniętej przestrzeni stał się bardzo nerwowy, ale nie mógł zostawić Henry'ego kiedy odór strachu wciąż kurczowo trzymał się jego partnera. Poza tym, Henry był mu winny coś innego do założenia. Drań. Dare nacisnął przycisk i drzwi się zsunęły. Biorąc głęboki wdech, Dakota odepchnął atak paniki. Mógł to zrobić. Mógł to zrobić. "Klaustrofobia?" Dakota nie miał pojęcia, co znaczy to słowo i był zajęty walczeniem o tlen w małym metalowym pudle, by utrzymać konwersację. Zadzwonił dzwonek i błyszczące drzwi się rozsunęły. Dakota rzucił się ku wyjściu, serce waliło mu w piersi jak oszalałe. Łykając powietrze, starał się odzyskać zagubiony tlen. Pochylając się, ułożył dłonie na kolanach, przyjmując z ulgą fakt, że podłoga nie była aż tak daleko. W tym momencie oddałby wszystko, by być znowu wilkiem, wszystko, oprócz Henry'ego. Nie mógł pozwolić odejść Henry'emu, mimo że wiedział, że wybór między byciem wilkiem, a byciem z tym dużym zmiennym go załamie. "Hej, spokojnie." Ciepły głos Dare'a przebił się przez panikę Dakoty. Ogromna dłoń pogładziła jego plecy, w uspokajających, okrężnych ruchach. "Coś ty zrobił mojemu partnerowi?" Zagrzmiał pełen furii i złości głos Henry'ego odbijając się od ścian. "O-on n-nic nie z-zrobił." Wydyszał Dakota. Prostując się, poczuł jak kręci mu się trochę w głowie, ale był zdeterminowany, by spojrzeć swojemu parterowi w twarz. "Zostawiłeś mnie, a Dare pomógł mi się tu dostać." Na twarzy Henry'ego pojawiło się poczucie winy. "Przepraszam, spanikowałem. Wejdź i porozmawiamy." Posłał tygrysowi zażenowane spojrzenie. "Wybacz, Dare." Kotołak wzruszył ramionami. "Spoko." Uśmiechając się do Henry'ego, Dare odwrócił się i wszedł znowu do tego pudła. "Co to jest?" Dakota wbił wzrok w metalowe drzwi, obiecując sobie w duchu, że jeśli będzie mógł tego uniknąć, to nigdy więcej do niego nie wejdzie. "Winda?" Dakota zadrżał. "Przerażająca rzecz." Henry zaśmiał się. "Jeśli przez to poczujesz się lepiej, możemy odtąd używać schodów. Mieszkam raptem na trzecim piętrze." Dakoty nie obchodziło w jaki sposób dostaną się na dół, dopóki to oznaczało, że nie będzie musiał wracać to tego strasznego metalowego pudła. *** Henry otworzył drzwi i wprowadził Dakotę do środka. "Chodź, weźmiesz prysznic, dam ci świeże ciuchy i wtedy pogadamy." Ku jego uldze, Dakota przytaknął. Przynajmniej kupił sobie trochę więcej czasu, zanim jego partner się od niego odwróci. Henry cicho westchnął zanim zaprowadził Dakotę do swojej łazienki. Wyciągnął dwa ręczniki i pomógł swojemu partnerowi się rozebrać, wrzucając ubrania Dakoty do kosza, zanim zdjął swoje własne. Pełne zachwytu spojrzenie Dakoty sprawiło, że jego ciało zareagowało w odpowiedzi. Włączył prysznic, ukrywając pożądanie za swoimi działaniami. Kiedy łazienkę wypełniła para, wszedł do środka, zasysając powietrze, gdy strumień gorącej wody zetknął się z jego skórą. Odwróciwszy się, skinął na swojego wilczka, by wszedł. Starał się, żeby jego szorowanie było bezosobowe, ale dotykanie Dakoty było jak wrzucenie podpalonej zapałki na stóg siana. Przez jego ciało przebiegły płomienie. "To chyba nie jest odpowiedni czas na bycie nieśmiałym." Oczy Dakoty błyszczały humorem. Henry zaśmiał się. "Nie jestem nieśmiały. Nie chcę po prostu cię wykorzystywać." Dakocie opadła szczęka. "Wierz mi, powiem ci kiedy za daleko zajdziesz. W tej chwili nie jesteś za daleko. Wejdź we mnie, uczyń mnie swoim." Jak Henry mógł opierać się pięknemu mężczyźnie, który był stworzony wyłącznie dla niego? "Być może nie będziesz mnie chciał po tym, jak porozmawiamy." Dobra, wyznał Dakocie swoją największą obawę. "Nie chcę, byś był przywiązany do kogoś, do kogo możesz później nie mieć szacunku." Erekcja Henry'ego przywiędła przez to wyznanie. W milczeniu prędko skończyli prysznic, każdy zagubiony w swoich myślach. Henry dokładnie osuszył Dakotę, a potem siebie. "Anthony podrzucił więcej ciuchów, gdy nas nie było." Partner Alfy uważał to za osobistą zniewagę, jeśli ktokolwiek w jego sforze nie miał czegoś, czego potrzebował. Henry wszedł do sypialni. Ciche kroki podążającego za nim Dakoty sprawiły, że zadrżał. W tym krótkim czasie, odkąd się poznali, zdążył już bardzo polubić tego nieśmiałego wilka. Utracenie teraz Dakoty sprawiłoby, że jego wcześniejsze walki stałyby się całkowicie nieistotne, ale Henry nie ukryłby więzi partnerskiej. Może i ugryzł Dakotę, ale jak długo nie był w wilczej formie albo gdy się nie kochali, ten wilk nie będzie całkowicie jego partnerem. Henry odmawiał wzięcia sobie tego pięknego chłopaka kiedy wisiała nad nimi przeszłość Henry'ego. Z dolnej szuflady komody Henry wyciągnął ubrania, które wcześniej umieścił tam Anthony. Ubierali się w ciszy, a Henry szukał odpowiednich słów. Kiedy znaleźli się z powrotem w salonie, usadowili się na wyściełanej kanapie Henry'ego, a on sam skoncentrował się na patrzeniu wszędzie, tylko nie na Dakotę. Na dolnej krawędzi kanapy była plama, której wcześniej nie zauważył. Czyżby od sosu do pizzy? Przesunął nagą stopą po jej powierzchni, by poczuć palcem jej teksturę, hmm... możliwe. "Henry!" Głowa Henry'ego zwróciła się w stronę Dakoty. Oczy jego partnera błyszczały irytacją. "Powiedz mi." "N-nie wiem, czy potrafię." Henry wyznał swój największy strach. Nawet bez kwestii wilka, Henry miał taki bagaż, że mógłby otworzyć sklep. Usłyszał jak Dakota bierze głęboki wdech, jakby próbował powstrzymać swoją złość i Henry się złamał. Nie chciał, by ten się na niego gniewał. "Zabiłem swojego brata." Wyrzucił Henry. W jego piersi pojawił się świeży ból, kiedy w jego umyśle błysnęło to wspomnienie. Patrząc w dół na swoją koszulę, zastanawiał się, dlaczego krew nie trysnęła z otwartej rany po rozdarciu jego serca. "Co masz na myśli mówiąc, że zabiłeś swojego brata?" Dakota brzmiał bardziej na ciekawego, niż przerażonego, ale Henry i tak nie mógł na niego spojrzeć. Henry skoczył na nogi, przechodząc całą długość dywanu. Przy każdym kroku w te i z powrotem szukał odpowiednich słów, by opisać swoje życie. "Kiedy byliśmy młodzi, Tim i ja zawsze byliśmy najwięksi, najwyżsi, najsilniejsi i za bardzo w drodze do bycia Alfą jak na gust naszego przywódcy. Któregoś dnia zostaliśmy złapani w drodze do domu z meczu futbolu. Kiedy się obudziliśmy, byliśmy w klatkach." Jego głos załamał się na to wspomnienie, ale zmusił się do kontynuowania. Było dla niego ważne, by dokończyć tę opowieść. Będzie mógł się załamać po tym jak Dakota wyjdzie. "Co się stało, Henry?" "Nasz Alfa wysłał nas do innego Alfy, który używał swoich najsilniejszych mężczyzn do walk. Urządzał nielegalne bijatyki, zmuszając zmiennych do walczenia przeciwko sobie na śmierć i życie." W gardle Henry'ego narosła żółć kiedy przypomniał sobie dziesiątki zmiennych zabitych przez trzy lata swojej niewoli. "Kazali mi walczyć poprzez groźbę zabicia mojego brata i jemu robili to samo. Czasami potrafili robić różne rzeczy, by wszystko uczynić jeszcze bardziej dziwnym. Wiązali nam dłonie, łamali przed walką parę żeber, albo wkładali nam do nosów olejek cynamonowy, byśmy odpowiednio pachnieli. Ja nigdy..." Henry'emu załamał się głos, ale przełknął łzy grożące spłynięciem i kontynuował. Dakota musiał wiedzieć z jakim mężczyzną planował się związać. " Ja nigdy nie myślałem, że upadną tak nisko. Podczas ostatniej walki zawiązali mi opaskę na oczach i wsadzili do nosa olejek cynamonowy. Nie wiedziałem, dopóki to się nie skończyło, że oni... że oni postawili naprzeciwko mnie Timothy'ego." Henry upadł na kolana i zaczął łkać, bo dopadły go wspomnienia jego brata, całego w krwi, z rozerwanym gardłem. Kiedy owinęły się wokół niego mniejsze ramiona, to zszokowało go tak bardzo, że prawie odepchnął tę osobę przez pokój, dopóki nie rozpoznał zapachu swojego partnera. *** Dakota nigdy w swoim życiu nie słyszał czegoś równie przerażającego. Walki wśród członków sfory rzadko kończyły się śmiercią. Co prawda, w jego sforze nie było idealnie, ale nie torturowali się dzień po dniu. Czuł ból Henry'ego jakby był jego własnym. Ledwie mógł oddychać przez ogromne brzemię spoczywające na sercu mężczyzny. Dakota nie potrafił wyobrazić sobie przerażenia z uświadomienia sobie, że zabiło się własnego brata. "Jak się stamtąd wyrwałeś?" Spytał wreszcie, kiedy już przełknął łzy blokujące mu gardło. Henry zaśmiał się gorzko, jego oczy pełne były smutku. "Wszystko odwróciło się tej nocy kiedy Silver przybył, by sprawdzić pogłoski na temat tych walk. Uwolnił mnie i innych jeńców, i po tym jak dowiedział się, co zrobił mój Alfa, Silver pozwolił mi go zabić. Nie zmieniłem się w wilka od trzech lat i nad martwym ciałem mojego brata obiecałem sobie, że nigdy więcej tego nie zrobię." Dakota mógł prawie poczuć między nimi więź wysuwającą się z jego uścisku jak maleńkie widmowe palce. Wzmagając swoją wolę, Dakota szybko ją złapał. Przeszedł wokół ogromnego zmiennego i klęknął przed nim na dywanie. Chwytając twarz Henry'ego w dłonie, przechylił jego głowę, by ten mógł spojrzeć mu w oczy. "Przykro mi z powodu twojego brata, ale musisz wiedzieć, że to nie była twoja wina. Skoro nie mogłeś go widzieć, ani wyczuć, to jak miałeś wiedzieć, że to on?" "Powinienem wiedzieć. Był krwią z mej krwi!" Wściekłość i ból w głosie Henry'ego przecięły serce Dakoty jak ostry nóż. "To nie twoja wina, że twój brat nie żyje. Musisz pozwolić temu odejść. Twój brat nie chciałby pewnie, byś się obwiniał, prawda?" Henry potrząsnął głową, łzy skapywały mu z twarzy. "Nie. Timothy chciałby, bym żył swoim życiem. Był dobrym bratem." Henry zaszlochał. "Najlepszym." "Chodź tutaj." Dakota rozłożył ręce. Westchnął delikatnie, kiedy Henry owinął się wokół niego i mocno go trzymał. Jeśli by to miało pomóc Henry'emu, to mógłby żyć bez tlenu. Po długiej chwili, Dakota martwił się, że może zacząć krzyczeć o powietrze, ale Henry wreszcie go puścił. Pukanie do drzwi świadczyło o tym, że Henry prawdopodobnie słyszał nadchodzących ludzi, podczas gdy Dakota go uspokajał. Dakota podniósł się z podłogi. "Zostań tu." Poradzi sobie z tym, kto postanowił zakłócić spokój temu zrozpaczonemu mężczyźnie. Otworzył szeroko drzwi, za którymi zastał tego pięknego partnera Alfy. Cały jego gniew zblakł. Chciał instynktownie przekręcić się i pozwolić temu mężczyźnie podrapać go po brzuchu. Z wielkim wysiłkiem utrzymał się prosto. "Co mogę dla ciebie zrobić?" "Czy z Henrym wszystko dobrze? Dare mówił, że go szukałeś." Niepokój w oczach Anthony'ego sprawił, że Dakota polubił go jeszcze bardziej. Potrząsnął głową. "Henry przeżywa teraz ciężkie chwile. Mógłbyś poprosić kogoś innego, żeby zajął się kuchnią?" "Jeśli nikogo nie znajdziemy, to zamkniemy ją na noc. Nikt nie zginie jak będzie zmuszony wyjść na miasto i zdobyć jedzenie na własną rękę. Właściwie i tak powinniśmy zatrudnić kogoś do pomocy w kuchni. Robi to sam już tak długo i uważam, że nikt nie uświadamia sobie, jak wielką pracę wykonuje." Anthony pochylił się i Dakota starał się nie jęknąć pod wpływem jego zapachu. "Opiekuj się nim. Potrzebuje teraz czułości." "Będę." Dakota odchylił się, próbując nie wyglądać jakby uciekał, ale na miłość boską, jak wiele pokus mógł znieść jeden wilk? "Powiedz Henry'emu, że ma wolny wieczór. Zobaczymy się na śniadaniu." Dakotę zalała fala ulgi. "Powiem mu." Martwił się, że może partner Alfy przyszedł, by poskarżyć się na nieobecność Henry'ego. Bez zadawania kolejnych pytań, Anthony pocałował Dakotę w policzek, zanim odwrócił się i ruszył w kierunku korytarza. Dakota zamknął drzwi na klucz i odwrócił się w stronę swojego partnera. Henry przeniósł się na kanapę, ale na twarzy wciąż miał to samo spojrzenie zdruzgotanego człowieka. "Kto przyszedł?" "Anthony." Henry skoczył na nogi. "Muszę wracać do pracy." Dakota złapał jego dłoń. "Nie. Anthony powiedział, że zobaczycie się na śniadaniu. Nikt nie spodziewa się, że dzisiaj wrócisz." "Ale..." Henry opadł na kanapę. "A do cholery z tym, pewnie odciąłbym sobie palec albo coś." Dakota ukląkł między kolanami Henry'ego. "Co ty robisz?" "Staram się, byś poczuł się lepiej. Wiem, że nic nie zwróci ci brata, ale ja cię potrzebuję. W jaki inny sposób mam poradzić sobie z życiem jako człowiek?" "To dlatego, że jesteśmy partnerami." Henry posłał Dakocie słodki uśmiech, odwracający jego uwagę od słów mężczyzny. "Jak Dare i Steven?" Henry przytaknął. "Łaki wierzą, że dla każdego z nas jest tylko jedna przeznaczona połowa. Dla zmiennych jest to zazwyczaj jedna osoba, ale fae mają z reguły dwie." "A ty jesteś moim partnerem?" Ton Dakoty był pytający, ale w środku jego wilcza połowa wiedziała, że większy zmienny miał rację. To wyjaśniało przyciąganie, które do niego czuł. Henry pogładził głowę Dakoty, w oczach miał tęsknotę, a mały uśmiech rozszerzył jego wargi. "Mój słodki Dakota, może i jestem twoim partnerem, ale masz w sobie za wiele z wilka. Obaj wiemy, że jak tylko będziesz mógł, to wrócisz do swojej sfory. Nie chcesz być uwięziony z mężczyzną, który boi się połączyć z twoim wilkiem. Do teraz spędziłeś całe swoje życie jako bestia. Nie mogę spodziewać się, że porzucisz swoją wolność, by być moim partnerem. Nie ograniczę cię w ten sposób." Do serca Dakoty wkradła się odrobina optymizmu. Przynajmniej Henry nie powiedział, że go nie chce. "Powiem ci coś. Ty pomożesz mi żyć jako człowiek, a ja pomogę ci ponownie cieszyć się z bycia wilkiem." Wiedział, że jeśli brat Henry'ego był choć w połowie tak miły, jak mówił Henry, to z pewnością chciałby, by jego brat żył dalej i cieszył się swym życiem. Henry milczał, rozważając ofertę tak długo, że Dakota obawiał się, że za szybko i za mocno go naciskał. "W porządku. Zgoda." Henry wyciągnął ogromną dłoń. Dakota przyjął ją i zapiszczał, kiedy większy zmienny użył swej siły, by rzucić Dakotę na podłogę i na kolana. "Chcę cię Dakota, ale powinieneś wiedzieć, że zamierzam nabałaganić ci w życiu." "Możesz próbować, partnerze, ale muszę ci powiedzieć, że uważam, że inni już to zrobili." Formuła wstrzyknięta do jego organizmu zrobiła z niego człowieka, ale również przyniosła mu towarzysza życia. Dakota miał co do niej mieszane uczucia. Rozdział 5 Henry nucił jakąś wesołą melodię i wylewał na rozgrzaną płytę ciasto gofrowe. Po spędzeniu nocy na rozmowie z Dakotą o Timothym i trzymaniu przy sobie swojego partnera, czuł się lepiej niż kiedykolwiek przedtem. "Dzień dobry, Henry." Henry podskoczył, kiedy Silver wszedł do kuchni z Anthonym przy swoim boku. "Dzień dobry, Alfo." "Lepiej się czujesz?" Spytał Anthony. Henry przytaknął, zanim zauważył kolejne spojrzenie Silvera. Nie podobały mu się te poważne miny na twarzach Alf. "Coś nie tak?" Silver przytaknął. "Znaleźli sforę Dakoty." Po kręgosłupie Henry'ego przebiegły dreszcze. Z ich min mógł stwierdzić, że wieści nie były za dobre. "Zostali postrzeleni i pozostawieni w lesie. Strażnik leśny znalazł ich dziś rano. Na szczęście leśniczy jest jednym z tych, którzy pomagają nam w dochodzeniu co do zniknięć sfor, więc zaraz do nas zadzwonił. Kilka ciał miało w sobie ślad tej formuły, ale większość została po prostu postrzelona w głowę." Na twarzy Alfy pojawił się gniew, a jego dłonie zacisnęły się w pięści. "Uważamy, że szukali innych wilków z podobnymi do Dakoty genami. Kiedy nie znaleźli żadnych, zabili resztę sfory, bo była bezużyteczna przy ich eksperymentach." Henry przełknął żółć grożącą ucieczką i udekorowaniem blatu. Drżącą dłonią złapał szklankę wody i szybko ją wypił. Jego umysł gnał, zastanawiając się jak przekazać te wieści Dakocie. "Uważacie, że teraz przyjdą po Dakotę?" Anthony kiwnął głową. "Tego właśnie się obawiam. Myślę, że nie przejmowali się ucieczką Dakoty, bo myśleli, że reszta sfory ma te sam kod genetyczny. Wiesz skąd tan naprawdę pochodzi?" "Jestem sierotą." Dakota wszedł do pomieszczenia, jego twarz była blada, w włosy wilgotne po porannym prysznicu. "Pamiętam tylko sforę. Nie byli moją biologiczną rodziną, ale zajęli się mną. Nie wiem skąd tak naprawdę pochodzę." Silver potrząsnął głową. "Mamy tragiczne wieści. Przykro mi, że ci to mówię Dakota – " "Słyszałem." Przerwał mu Dakota. "Wychowali mnie, ale nie byliśmy ze sobą blisko. Razem pracowaliśmy by nie pozabijać się podczas polowania, ale nie dzieliłem futra z żadnym członkiem sfory. Żaden nawet nigdy nie chciał do mnie podejść. Nigdy nie wiedziałem, dlaczego, ale podejrzewam, że musiałem inaczej pachnieć." Anthony ścisnął ramię Dakoty. "Możesz tu zostać i zobaczyć jak wyjdzie ci z Henrym. Dziś jest pełnia. Ponowna zmiana w wilka niekoniecznie musi oznaczać, że już zostaniesz wilkiem. Twój kod genetyczny jest już na zawsze zmieniony przez formułę." Serce Henry'ego zamarło. Nie przyszło mu nigdy do głowy, że Dakota może nie być w stanie się zmienić z powrotem. Myślał, że ten piękny mężczyzna będzie raczej wolał być wilkiem, ale w głębi duszy marzył, że jego partner wybierze życie z nim. "Może będzie lepiej jeśli nie zmienisz się podczas tej pełni." Dakota posłał mu ciepły uśmiech. "Henry, wiesz, że nie możesz walczyć z losem. Jeśli moim przeznaczeniem jest zakończyć życie jako wilk, to tak będzie. Jestem prawie pewien, że będę mógł zmienić się z powrotem, bo w innym przypadku nie byłbym za dobrym partnerem." "To prawda." Ciężar na piersi Henry'ego odrobinę zelżał. Strach przed utratą Dakoty się nie zmienił, ale nie mógł zaprzeczyć słowom wilka. Jeśli los wyznaczył ich na partnerów, to nic nie mogło ich rozdzielić. Dakota poklepał go po plecach. "Zajmiemy się tym później. Nie zamierzam cię opuścić." Ku zaskoczeniu Henry'ego, Dakota ustał na palcach i złożył na jego policzku delikatny pocałunek. Po jego skórze przeszedł dreszcz. Nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu na twarzy nawet gdyby chciał. Końce jego palców paliły, a pazury aż swędziały, by się pojawić. Odkąd spotkał Dakotę, wilk kręcił się wewnątrz, walcząc coraz mocniej i mocniej, by wydostać się i zabawić. Jego zwierzęca połowa marzyła o oznaczeniu swojego partnera. Henry postawił na stole talerz gofrów z ogromnym półmiskiem bekonu i miską świeżych owoców. Gdyby ktoś chciał jajka, to zaraz by je dorobił. Kiedy zmienni zeszli się do kuchni, Dakota dłubał w swoich owocach, a Henry odpowiadał na pytania o jedzenie i parzenie kawy. "Potrzebujesz pomocy." "Że co?" Spojrzał na partnera z zaskoczeniem. "Za dużo pracujesz. Potrzebujesz kogoś, kto ci z tym wszystkim pomoże." Dakota machnął dłonią, wskazując całą kuchnię. "Mam chłopaka, który czasem przychodzi i pomaga sprzątać." Dakota wydął górną wargę. "Pomywacz nie wystarcza. Potrzebujesz pomocnika kucharza." "Może ty byś mógł złożyć podanie na tę posadę." Niebieskie oczy Dakoty zabłysły. "Z przyjemnością bym ci asystował." Henry nie był do końca pewny, czy mówili o tym samym. "To świetny pomysł." Powiedział Dare, podnosząc talerz z błagalnym wzrokiem. Henry wsunął mu na talerz trzy jajka, które właśnie zrobił, a Steven natychmiast się podniósł. "Ej no, te były moje!" Dare dał swojemu partnerowi soczystego buziaka w nos i odszedł ze swoimi jajkami. Rozbawiony Henry rozbił kolejne trzy. "Możesz iść i powiedzieć mu żeby się podzielił." Steven posłał mu szeroki uśmiech. "Ale wtedy nie będzie mógł mi później pokazać jak bardzo mu przykro." Henry potrząsnął głową i przysłuchiwał się nieśmiałej rozmowie Stevena i Dakoty. Żaden z nich nie był najlepszy w konwersacjach. Henry uważał, że to słodkie, że Steven chociaż próbował. "Zdenerwowany dzisiejszą zmianą?" Dakota rzucił Stevenowi zaskoczone spojrzenie. "Skąd wiesz?" "Jeśli chodziłoby o mnie i miałbym nigdy więcej nie zobaczyć Dare'a jako człowiek, to byłbym przerażony." Henry rzucił Stevenowi na talerz jajka, nawet nie patrząc jak wyglądają. "Chyba nie pomagasz." Warknął. Jasne włoski na jego karku podniosły się, kiedy poczuł nieuchronnie zbliżające się zagrożenie. "Na ziemię wszyscy!" Zagrzmiał Anthony, zanim Henry zdążył coś powiedzieć. Henry złapał swojego partnera, rzucił go na podłogę pod wysepką kuchenną i okrył go swoim większym ciałem. Wybuchły drzwi do kuchni. Krzyki odbijały się kiedy kawałki strzępów wbijały się w zmiennych, nie wystarczająco szybko zatrzymane przez Anthony'ego. Henry podniósł wzrok by zobaczyć jak mutanty wpadają do kuchni jakby były u siebie. Błyskawica zabiła pierwszego, który przeszedł przez drzwi, następnie drugiego i trzeciego. Henry odwrócił się, by zobaczyć jak Anthony stoi po środku kuchni, jego oczy błyszczały upiornym złotem. W jego prawej dłoni pulsowała kula energii. Za każdym razem, gdy przez drzwi przechodził mutant, Anthony go zabijał. Smród palonych ciał zawisł w powietrzu jak rachityczna chmura. Kiedy zginął czwarty, inwazja się zatrzymała. Zamiast kolejnego mutanta prze otwarte drzwi wtoczył się metalowy cylinder. Bez zastanowienia Henry podbiegł do tego przedmiotu, chcąc go od nich odrzucić. "Henry, nie!" Krzyk Anthony'ego ostrzegł go za późno. Kiedy złapał pojemnik, ten wybuchł, rozsiewając wszędzie zielony gaz. Nieprzygotowany na atak Henry nabrał pełno powietrza do płuc. Kuchnia obróciła się wokół niego i wszystko stało się czarne. *** Dakota obudził się z czterema łapami i puszystym ogonem uwięziony wewnątrz klatki i bez śladu swojego partnera. Podnosząc głowę, wydał z siebie żałosny krzyk. "Zamknij się!" Długi trzask o pręty zaskoczył go i zamilkł. Partner. Musiał wrócić do swojego partnera. Zakwilił cicho. "Przestań." Ten sam, prawie człowiek-wilk, który wcześniej trzasnął w jego klatkę, zrobił to ponownie. Dakota czuł się źle. Nie mógł stać się wilkiem. Biedna, bezużyteczna rzecz. "Co ty robisz Billy?" "Blake, ten głupi wilk nie przestaje zawodzić." "Jest jeńcem, oczywiście, że będzie nieszczęśliwy. Przestań go zrażać." Billy łypnął na Dakotę, zanim się odsunął. Istota nazywana Blake'em pochyliła się do klatki Dakoty. "Nie martw się, wilczku. Nie zranimy cię. Weźmiemy po prostu trochę twojej krwi, żeby dowiedzieć się, dlaczego możesz się zmienić, a twoi kumple nie. Źle, że musieliśmy ich zabić, ale po tym jak zostali ukłuci, to było dla nich jak trucizna, która ostatecznie doprowadziłaby ich do szaleństwa. Postrzelenie ich było jedyną ludzką rzeczą, jaką można było zrobić." Dakota wyszczerzył na niego kły. Nie obchodziło go jak bardzo Blake zdawał się być współczujący. Jego sfora musiała zginąć tylko dlatego, że te marne imitacje wilków wstrzyknęły im ich truciznę. Zmienny mutant pochylił się jeszcze bliżej. "Posłuchaj, musisz powiedzieć Anthony'emu, że Blake próbuje pomóc. Jeśli przemieni mnie z powrotem, przekażę mu wszystkie informacje, jakie będę w stanie. Chcę, żebyś mu to przekazał." Blake otworzył drzwiczki klatki. Zanim Dakota zdołałby uciec, poczuł jak coś zapina się wokół jego szyi. Poczucie możliwej wolności znikło kiedy Blake zamknął drzwi klatki, ale Dakota zauważył, że nie były do końca domknięte. "Odwrócę ich uwagę, a ty wtedy będziesz mógł uciec." Zobaczył jak Blake wysuwa z kieszeni jakieś urządzenie. Był to błyszczący kwadrat z okrągłym przyciskiem na środku i maleńkim srebrnym patykiem na górze. Wciąż patrząc na Dakotę, nacisnął przycisk. Budynkiem wstrząsnęła eksplozja. Od ścian drewnianego magazynu odbiły się okrzyki, kiedy ten stanął w płomieniach. Blake odbiegł, pomagając innym uciec od ognia. Kiedy tylko zobaczył, że inni się rozproszyli, Dakota naparł na drzwiczki klatki. Zawias trzasnął pod naporem jego wagi. Musiał znaleźć swojego partnera. Ignorując krzyki, sięgające po niego dłonie i okrzyki mające na celu go zatrzymać, odbił się od swoich łap i przebiegł przez otwarte drzwi. Kiedy Dakota pędził ulicami, ogarnęła go czysta radość biegania. Pojawiały się przed nim różne budynki i od czasu do czasu pojedynczy piesi, kiedy mknął pod osłoną nocy, desperacko próbując przypomnieć sobie lokalizację domu sfory. Po paru godzinach szukania, zaczął się zastanawiać, czy może nie jest w innym mieście, ale wątpił, by Blake go puścił, gdyby uważał, że Dakota nie znajdzie drogi powrotnej. Jednakże, tak naprawdę nie znał tego mężczyzny. Ogromna wrona wylądowała tuż przed nim, sprawiając, że wilk zatrzymał się z poślizgiem. Idź za mną. Słowa zostały wyszeptane w jego umyśle kiedy ptak zgiął swoją głowę. Leif. Dakota nie miał pojęcia w jaki sposób ten zmienny ptak zawsze go znajdywał, ale nigdy nie był bardziej wdzięczny, jak w tej chwili. Szczeknął, pokazując ptakowi, że zrozumiał, mimo że nie miał pojęcia jak mu odpowiedzieć. Słyszał, że partnerzy mogą komunikować się telepatycznie, ale miał wrażenie, że ptak miał dodatkowe umiejętności, o których wilki nigdy nie słyszały. Po jak mu się zdawało kilometrach biegu, Dakotę bolały łapy i po raz pierwszy zatęsknił za byciem człowiekiem z ludzkimi butami. Nie było wiele rzeczy, które lubił w byciu człowiekiem, ale lubił mieć obute stopy i swojego partnera. Niekoniecznie w tej kolejności. Twój partner jest ranny. Wysłali mnie, bym cię znalazł. Słowa Leifa zabrzmiały akurat wtedy, gdy dotarli do budynku sfory. Dakotę ogarnęła panika. Dym wypełniający kuchnię i otaczający Henry'ego był ostatnią rzeczą jaką zapamiętał przed klatką. Dakota uderzył w kuchenne drzwi, napierając na nie łapami. Z jego gardła wydarło się głośne wycie, a on drapał wejście. Drzwi się otworzyły. Dakota wpadł do środka, ruszając za swoim nosem. Powodzenia. Słyszał za sobą trzepot skrzydeł, ale nie przejmował się, by się odwrócić. Jego partner go potrzebował. Zapach Henry'ego zatrzymał się z tym głupim metalowym pudle. Bez Dare'a, ani Leifa do pomocy, potrzebował palców. Jego wilk zawarczał na myśl o ponownej zmianie, ale ludzka połowa Dakoty była uparta. Jego partner był najważniejszy. Zamknąwszy oczy zaczął się koncentrować. Łapy w palce, futro w nagą skórę, szedł za bólem, tak wiele bólu pożerało go. Jego wycie zmieniło się w krzyk, kiedy zwinął się na podłodze, wyciągając się i skręcając pod nienaturalnymi kątami, a jego kości trzaskały jak szło. Dysząc, leżał przez chwilę, próbując zrozumieć otaczające go ruchy. Patrząc przez wilgotne oczy zobaczył zaniepokojone twarze Alf. Anthony przechylił głowę. "Nie wiem jak Henry, ale ja uważam, że ta obroża jest sexy." Niskie warczenie odwróciło uwagę Dakoty. Oczy Silvera błyszczały furią, kiedy łypał na niego z góry. "Żartuję kochanie, tylko żartuję." Anthony owinął dłoń wokół ramienia Alfy, odrywając jego uwagę od Dakoty. "Henry." Wydyszał Dakota przez wyschnięte gardło. "W piwnicy. Jest zagubiony w swoim wilku." Ponura mina Silvera zmroziła duszę Dakoty. "Nie potrafi znaleźć sposobu, by stać się na powrót człowiekiem. Jesteś jego partnerem, tak?" Dakota przytaknął. "Może będziesz mógł pomóc. Zabierzemy cię do niego." Anthony wyciągnął dłoń i pomógł Dakocie wstać. Partner Alfy wyglądał na wyczerpanego. Pod oczami miał ciemne linie. "Co się stało?" "Ten gaz zmienił wszystkie zmienne wilki w mutanty. Spędziłem całą noc na ich zmienianiu. Dare był jedynym nie-wilczym zmiennym w kuchni, kiedy to się stało. Jest w śpiączce i nie potrafię go z niej wybudzić. Mogłem zmienić Henry'ego z powrotem, ale twoja nieobecność wciągnęła go w jego wilczą formę." Dakota zadrżał, gdy uświadomił sobie co to znaczyło. Henry nie chciał wrócić do wilczej formy, nigdy. Fakt, że zmienił się w swoją bestię sprawił, że Dakota zaczął się zastanawiać, czy jego partner będzie w stanie wyleczyć się psychicznie z szoku, nawet jeśli wyciągną go z jego wilczej postaci. "Musisz spróbować i nakłonić go do powrotu do ludzkiej postaci." Twardy głos Silvera nie pozwalał na żadne argumenty. "Nie obchodzi mnie co wy dwaj zdecydujecie robić w przyszłości, ale on musi być świadomy, zanim podejmie jakiekolwiek decyzje." "Uważasz, że trzymałbym go jako wilka wyłącznie dla własnej przyjemności?" W piersi Dakoty wezbrała się złość. Silver wzruszył. "Nie znam cię. Znam Henry'ego. Nienawidzi bycia wilkiem, ale ty tęsknisz za swoją wilczą połową. Dla ciebie prościej by było, gdyby został taki jaki jest, ale obaj wiemy, że to żałosne." Dakota wyprostował się i spojrzał Alfie prosto w oczy. "Nigdy nie zdradziłbym w ten sposób mojego partnera!" "Dobrze." Silver rozluźnił się, jakby wiedział, że Dakota powiedział prawdę. Odwracając głowę, by spojrzeć na Anthony'ego, Dakota uświadomił sobie, że miał wciąż na szyi obrożę. Drżącymi dłońmi zdjął skórzany pasek i podał Anthony'emu. "Mutant nazywany Blake'em powiedział bym ci to oddał." Anthony wziął obrożę. Zwisał z niego mały srebrny cylinder. Pomimo swojej ciekawości, Dakota miał tylko jeden cel. "Gdzie jest Henry?" "Umieściliśmy go w czymś, co nazywamy izbą wytrzeźwień. Chodź ze mną." Zaciskając obrożę w dłoni, Anthony zaprowadził Dakotę w stronę windy. Cholera. Gdyby chodziło o coś innego, niż Henry, to by tam nie wszedł. Nienawidził tej windy! "Idziesz?" Anthony wszedł, wpatrując się w Dakotę zaskoczony, kiedy ten natychmiast za nim nie podążył. Silver przemknął koło niego, łypiąc na swojego partnera. "Co?" Zapytał Anthony, rzucając swojemu kochankowi niewinny uśmiech. "Nie pójdziesz na dół beze mnie." Silver zacisnął usta, jakby powstrzymywał inne słowa. Jakby nie mogąc wytrzymać rozdzielenia między nimi, Alfa owinął ramię wokół swego partnera. "Zrobiłeś co mogłeś, teraz czas bym to ja się wszystkim zajął. Nie będziesz ciągle wszystkich doglądał. To ja jestem Alfą." Silver posłał swojemu partnerowi czuły uśmiech. Widok pełnego uwielbienia w oczach Anthony'ego wywołał u Dakoty nieuchronny atak łez. Anthony objął dłońmi twarz Silvera. "Wiem, kochanie. Przepraszam, jeśli depczę ci po nogach. Kiedy sfora cierpi, cierpisz ty, a ja zrobię wszystko, by temu zapobiec." Patrzenie jak Alfa walczy o zajęcie się swoim partnerem uspokoiło Dakotę jak nic wcześniej. Skoro osoba, która powinna wszystko rozwiązywać, nie wiedziała jak zająć się swoim partnerem, to po Dakocie nie można było się spodziewać, że będzie znał wszystkie odpowiedzi. Wchodząc do metalowej klatki, Dakota zadrżał. "Damy ci jakieś ciuchy jak będziemy na dolnym piętrze. Na każdym poziomie mamy szafy." Zapewnił go z uśmiechem Anthony. "Dobrze." Nie miał nic przeciwko spotkaniu się z Henrym nago, ale czuł się dziwnie nieśmiały pojawieniem się przed innymi zmiennymi nago i bez futra. Nie miał wiele czasu na swoje zmartwienia co do futra albo jego braku, bo kiedy drzwi się rozsunęły, a Dakota usłyszał wycie swojego partnera. Henry. Puszczając się biegiem przez korytarz, Dakota podążał za dźwiękami, dopóki nie dotarł do pomieszczeni z serią metalowych kratowanych drzwi. Szybkie spojrzenie udowodniło, że większość przestrzeni była pusta, oprócz ostatniej. W ostatnim pomieszczeniu znajdował się największy, najpiękniejszy wilk jakiego Dakota kiedykolwiek widział. Mieszaniec szarości i bieli miał barczyste ramiona i jasne oczy. Piękno zwierzęcia zostało odrobinę przyćmione przez bliznę przecinającą jeden policzek. Łapiąc wzrok Dakoty, ogromny wilk przestał wyć i podszedł do drzwi. Postawił łapy na prętach, dopóki nie stał na tylnych nogach. Wilk przewyższał Dakotę, potwór dla ludzi, którzy nie widzieli w oczach zwierzęcia desperacji. "Oh, Henry." Dakota sięgnął przez pręty i pogładził pysk olbrzymiego zwierzęcia. Ten w odpowiedzi go polizał. "Masz tu dresy." Zapomniał kompletnie o Alfach, dopóki Anthony nie podał mu ciuchów. "Dzięki." Wsunął je na siebie i zwrócił całą swoją uwagę na Henry'ego. "Co mu się stało?" "Myślimy, że jest zagubiony." Silver podszedł do drzwi. Wilk odwrócił swoją głowę w kierunku Alfy, ale jego oczy nie wskazywały żadnego rozpoznania. Obojętność zmieniła się w zainteresowanie, jednakże wilk odwrócił zaraz swoją uwagę z powrotem do Dakoty. "Wciąż cię rozpoznaje." "Jest moim partnerem." Łzy zakuły go w oczy, gdy widział jak jego partner jest uwięziony w formie, którą najbardziej pogardzał. Anthony stanął po drugiej stronie Dakoty. "Silver i ja uważamy, że może będziesz mógł nakłonić go do powrotu do ludzkiej formy jeśli wejdziesz tam jako człowiek." Henry nie wyglądał na agresywnego, a nawet jeśli, to Dakota nie zamierzał go opuścić. "Otwórzcie drzwi." "Och, nie są zamknięte." Powiedział Silver, otwierając drzwi. "Nie chcieliśmy, by wpadł w panikę, gdyby przemienił się w człowieka i nie potrafił wyjść. Rzadko zamykamy te drzwi na klucz i tylko wtedy, gdy zmienni za bardzo się nachlają, by jechać bezpiecznie do domu i mogą stwarzać zagrożenie." "Jesteś dobrym Alfą." Dakota poklepał Silvera po ramieniu i wszedł do pomieszczenia. Metalowe drzwi zamknęły się, ale nie usłyszał przekręcanego zamka. Mimo, że ufał Alfie, węzeł w jego żołądku i tak się rozluźnił. Nigdy więcej nie chciał zostać uwięziony w klatce. "Jeśli będziesz czegoś potrzebował, będziemy w biurze Silvera." Przytaknął, okazując, że usłyszał partnera Alfy, ale nie odwrócił spojrzenia od Henry'ego. Niskie warczenie przypomniało mu dlaczego tam był. Wilk okrążył go, trącił swoim nosem, wsuwając go w jego pachwinę. "Hej." Zaśmiał się, odpychając zwierzę. Otrzymał w odpowiedzi kolejne warczenie. Odepchnął Henry'ego ponownie tylko po to, by ten się na niego rzucił. Dakota głośno wessał powietrze, kiedy jego plecy uderzyły o podłogę. Zabrakło mu powietrza w płucach, gdy znalazł się pod ogromnym wilkiem. Może będzie bardziej skoncentrowany jeśli nie będzie patrzył na desperację w oczach Henry'ego. "Już dobrze, partnerze, wyciągniemy cię z tego." Przeczesał palcami grube futro kochanka, mając nadzieję, że dotrzyma obietnicy. Henry desperacko musiał wrócić do swojej ludzkiej formy. Dakota starał się wysłać przez ich połączenie otuchę, ale nie wiedział, czy otrzymał to uczucie, czy nie. Wilk polizał jego szyję myjąc go swoim szorstkim językiem. "Gdybyś był człowiekiem, mógłbyś mnie odpowiednio oznaczyć." Rzucił wilkowi swoje najbardziej zmysłowe spojrzenie, czując się jak idiota. Co on wiedział o byciu sexy? Ledwie wiedział jak być człowiekiem. Zanim zdążył zastanowić się jeszcze raz nad swoim podejściem, pysk Henry'ego zmalał, potem znikł całkiem, podczas gdy trzask zmieniających się kości brzmiał dla Dakoty jak najsłodsza muzyka. Kiedy tylko futro zniknęło pod skórą i leżały już na nim setki gładkich mięśni, Dakota pozwolił sobie na westchnienie ulgi. Cóż, o tyle o ile mógł, z powodu ciężkiego ciała jego partnera ściskającego mu płuca. "Partner." Wyszeptał Henry, patrząc na Dakotę jakby był skarbem, który właśnie odkrył. "Czujesz się lepiej?" "Prawie nie mogłem do ciebie wrócić. Próbowałem i próbowałem, kiedy Silver i Anthony mówili mi, żebym się zmienił, ale nie mogłem. Mój wilk nie puściłby mnie, dopóki nie wiedziałbym, że jesteś bezpieczny. Musiałem trzymać swoją najsilniejszą postać, by cię ochronić." Dakota nie miał pojęcia jak odpowiedzieć na wyznanie swojego partnera. Taka romantyczność powinna dostać właściwą odpowiedź. "Pieprz mnie."2 Cholera, w jego głowie brzmiało to lepiej. Henry zaśmiał się i przekręcił ciało Dakoty. "Ty romantyku." "Och, zamknij się. Chcę, żebyś mnie teraz odpowiednio oznaczył. Nigdy więcej takiego czegoś. Chce dobrego, ostrego pieprzenia, gdzie oznaczysz mnie jako swojego, a potem trzymaj mnie już na zawsze." *** Henry spojrzał na swojego wilka i poczuł ukłucie w sercu. Myślał, że będzie w stanie pozwolić Dakocie odejść. Nawet jeśli Dakota nigdy w pełni nie będzie wilkiem, Henry miał nadzieję, że ten piękny mężczyzna znajdzie kogoś bardziej wartego bycia jego partnerem. Jednakże, wyraz arktycznych oczu Dakoty mówił, że nie zaakceptuje nikogo innego oprócz Henry'ego. "Dobra. Jeśli jestem jedynym, którego zaakceptujesz." "Jesteś." Nie było miejsca na nieporozumienie w upartej minie Dakoty. Nie ustąpiłby. Henry zmienił swoje dłonie w pazury i rozerwał dresowe spodnie Dakoty. Pomimo niezmieniania się przez lata, pazury Henry'ego były ostre jak brzytwa i wsunęły się w materiał jak nóż w masło. "Niezła rzecz, i tak nie byłem przywiązany do tych dresów." Henry mógł wyczuć zapach podniecenia unoszący się nad skórą Dakoty jak pożądliwa mgiełka. "Niezła rzecz." Zgodził się Henry, przegryzając silne gardło mężczyzny. Dakota jęknął przeciągle i zaczął wić się pod ciałem Henry'ego. "Właśnie tak, partnerze. Weź czego potrzebujesz." Czegokolwiek tylko Dakota by zapragnął, Henry od razu by mu to zapewnił. Henry rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć jako nawilżacz, ale wszystko co widział to cztery nagie ściany. Cholera. "Dakota, skarbie, musimy wrócić do mieszkania. Nie mamy żadnego nawilżacza." 2 No i czy to nie jest typowy facet? Przepełniony pożądaniem wzrok jego partnera patrzył na niego nic nie rozumiejąc. "Musimy iść." Nalegał Henry. "Naprawdę?" "Nie będziemy tego robić bez nawilżenia." Dakota mógł w większości stawiać na swoim, ale Henry tym razem nie zamierzał ustąpić. "Użyj śliny." "Nie sądzę." Niskie warczenie było jedynym ostrzeżeniem Dakoty zanim zmienił się z człowieka w wilka i skierował się w stronę drzwi celi. Zwierzę naparło na drzwi i obejrzało się przez ramię jakby zastanawiając się dlaczego Henry za nim nie podąża. "Już idę." I wtedy Henry zrobił jedyną rzecz, jaką ślubował, że nigdy już nie zrobi. Zmienił się dobrowolnie. Z nieprzerwaną mocą przeszedł z dłoni do łap i z dwóch stóp na cztery. Kiedy na skórze wyrosło mu futro, a kły wydłużyły się, Henry rzucił się w pogoń za białym wilkiem, podążając za nieodpartym wołaniem partnera. Pobiegli w kierunku windy. Henry nacisnął nosem za swojego partnera na przycisk, bo jego łapy były za duże, by były do tego przydatne. Parę minut później wybiegli z windy. Przy drzwiach mieszkania, Henry zmienił się w człowieka tak szybko, że jego głowa przekręciła się w oszołomieniu. Mniejsze dłonie uchroniły go od upadku. "Ostrożnie, skarbie. Straciłeś formę." Dakota podniósł Henry'ego i otworzył drzwi. "Wybacz, zapomniałem jak bardzo to się na tobie odbija. Wszystko w porządku." Nie ruszył się, by odsunąć dłonie Dakoty. Podobało mu się uczucie, że ktoś się nim opiekuje. Niewiele doznał w życiu czułości i chłonął ją teraz jak gąbka. Dakota ucałował czubek jego nosa i pchnął go przez drzwi. "Chodź. Obiecałeś mi odpowiednie znakowanie." Henry zaśmiał się. "Chyba tak." Jako że obaj byli nadzy, Henry nie musiał się przejmować rozbieraniem Dakoty. Łapiąc swojego partnera za nadgarstek, zaciągnął go do sypialni. Owijając dłonie wokół jego pasa, rzucił go na łóżko. "Mogłem sam tu podejść." Dakota uśmiechnął się pod nosem na te wygłupy Henry'ego. "I jaka w tym zabawa?" Wciąż czując się odrobinę niezdarnie, Henry otworzył szufladę i wyciągnął tubkę żelu. Dobrze, że ostatnio kupił więcej, nawet jeśli spodziewał się używać go samemu. Odwracając się z powrotem w stronę łóżka, Henry przez chwilę rozkoszował się widokiem. Szczupłe ciało Dakoty wyglądało na jego kołdrze idealnie. Każda część Henry'ego chciała zatrzymać tego słodkiego wilka. "Na co czekasz?" Uśmiechnął się widząc zachwycający grymas na twarzy Dakoty. "Kocham cię." Wyznał Henry. Powstrzymał się od chęci zamknięcia dłonią ust, szczególnie, gdy grymas Dakoty zmienił się w czuły uśmiech. "Wiem, Henry. Ja ciebie też kocham. A teraz chodź, oznacz mnie i pokaż, że zamierzasz mnie zatrzymać." "Och, zamierzam cię zatrzymać. Nikt cię nie dotknie oprócz mnie." Wilk Henry'ego zawarczał na myśl o kimś innym dotykającym jego partnera. Potrzebował kilku głębokich wdechów, zanim zdołał odepchnąć swoją wściekłość. Dakota potrząsnął głową. "Nie zamierzam się dzielić." "Dobrze." Mój partner! Zdeterminowany by upewnić się, że inni zmienny wyczują jego zapach na mężczyźnie leżącym pod nim, Henry otworzył żel i wycisnął go na palce. "Robiłeś to już wcześniej?" Dakota potrząsnął głową. "Żaden z innych wilków nigdy mnie nie chciał." Henry pochylił się i pocałował swojego partnera. Gorąco ich więzi wybuchło jeszcze bardziej. Pojękując, sięgnął w dół, by kreślić palcem kółka na ciasnej rozetce dziurki Dakoty. Używając jedynie koniuszka, zanurzył się we wnętrzu swojego partnera, jednocześnie przegryzając jego ucho. Delikatne syknięcie powiedziało mu, że znalazł jeden z czułych punktów swojego partnera. Uśmiechając się w szyję Dakoty, przystąpił do odnajdywania kilku następnych, używając przy tym palców do rozluźniania swojego kochanka na jego wejście. "Pieprz mnie!" Krzyknął Dakota, kiedy Henry odkrył niezwykle wrażliwe miejsce na biodrze Dakoty. Zniecierpliwienie sprawiło, że wysunęły mu się kły. Warcząc, drasnął skórę Dakoty jednym ze swoich kłów. Uśmiechnął się, gdy Dakota szarpnął się z iście psim skomleniem. *** Dakota wygiął się bliżej swojego kochanka, chcąc zmniejszyć panującą między nimi odległość. Ledwie mógł się skupić na tym, co robił Henry, bo stawał się kłębkiem mrowiących nerwów i roztopionej namiętności. "Proszę." Błagał. "Proszę, Henry, pieprz mnie." "Ćśś, wkrótce." Uspokajał go Henry, znajdując kolejne miejsce, o którym Dakota nawet nie wiedział, dopóki nie poczuł na swoim ciele pocałunku i liźnięcia. "Nie! Teraz!" Musiał być oznaczony. Zrozpaczony chęcią bycia oznakowanym przez swojego towarzysza życia jęknął głośno z potrzeby. "Za pierwszym razem będzie odrobinę bolało. Jestem duży." Dakota zaśmiał się. "Wiem. Lubię to w tobie." Ogromne ciało Henry'ego i jego surowe spojrzenia ukrywały duszę słodkiego mężczyzny. "Odwróć się, sparujemy się jak wilki. Będzie dla ciebie łatwiej." "Ale tylko za pierwszym razem." Odparł Dakota. "Następnym razem chcę widzieć twoją twarz." "Moja twarz nie jest czymś do patrzenia." Zaprotestował Henry. "Dla mnie jest." Dakota nie pozwoli nikomu, nawet Henry'emu, mówić źle o jego partnerze. Posłusznie pozwolił mu się odwrócić, aż znalazł się na dłoniach i kolanach. Na pierwszy kontakt Henry'ego napierającego na jego wejście, mięśnie instynktownie się napięły. Duże dłonie masowały jego ramiona i pośladki, dopóki ponownie się nie zrelaksował. "Napinanie się sprawi tylko, że będzie bardziej bolało. Weź głęboki wdech i wypuść go." Stosując się do rady kochanka, zaskomlał kiedy Henry w niego pchnął. Dakota wolno wypuścił powietrze. "Cholera, jesteś ogromny." "Jesteś moim partnerem." Warknął mu do ucha Henry. Kły penetrowały szyję Dakoty i każdy mięsień rozluźnił się pod zębami jego Alfy. Silver i Anthony mogli rządzić sforą, ale w tym momencie Henry był jego właścicielem. Wyginając plecy w łuk, zaakceptował żądania swojego partnera. Jęknął głośno kiedy Henry owinął dłoń wokół penisa Dakoty i zaczął go masować. Ciało Dakoty zadrżało od tego dotyku. Nic, żadne polowanie, żadne zabójstwo, żaden bieg ze sforą nigdy nie był tak cudowny jak dotyk Henry'ego. Jego wilk zaskomlał w środku, rozkoszując się więzią ze swoim partnerem. "W-w-i-ę-ę-ę-cej." Słowo przeciągnęło się w głośne wycie. "Spokojnie, kochanie, mamy całą wieczność." Chropowate warczenie Henry'ego wywołało na jego skórze ciarki. Dakota zakwilił, kiedy Henry w pełni w niego wszedł. "Ćśś, dziecinko. Mam cię." "Twój. Jestem cały twój." Przysięgał Dakota. Ugryzienie w szyję Dakoty wysłało wzdłuż jego ciała kolejną falę dreszczy. Jako człowiek, jego emocje były dziwne i skomplikowane, ale jego wilcze ja miało proste potrzeby. Jedzenie, schronienie i partner. Dysząc, zacisnął dłonie na prześcieradłach, palce zwinęły się kiedy starał się złapać dobry chwyt. "Potrzebuję cię." Wyszeptał Dakota. "Jestem twój. Na zawsze." Ślubował Henry. "Kochaj." Henry pchnął w niego, uderzając w sekretny punkt, który wywołał u Dakoty głośne wycie. "Kocham cię." Wyjęczał Henry w ucho Dakoty, zanim wykrzyczał swoje spełnienie. Wysunąwszy się wolno, Henry opadł obok niego na łóżko. "Zaraz cię obmyję." "Obrze." Wymamrotał Dakota zanim dopadły go wydarzenia całego dnia i zapadł w sen. Rozdział 6 Anthony stał nad łóżkiem Dare'a, gdy kotołak walczył z przechodzącym przez jego organizm narkotykiem. Przeznaczony dla zmiennych wilków, mutujący gaz u Dare'a wywołał reakcję alergiczną, kończącą się konwulsjami, a teraz śpiączką. Steven wychodził z siebie i wymagało wszelkich technik perswazyjnych Anthony'ego, by wreszcie trochę odpoczął. Anthony pogładził głowę Dare'a, przełykając łzy. "Potrafisz to zrobić, Dare. Jeśli się z tego nie wyjdziesz, sfora nigdy się nie podniesie. Mogą być sforą wilków, ale uwielbiają swojego tygrysa." Silver owinął dłonie wokół ramion Anthony'ego. "Czego chciał Blake?" "Wysłał mi wiadomość, że przekaże mi wszystkie informacje co do mutantów, jeśli odwrócę jego mutację." "Potrafisz to zrobić?" Anthony wzruszył. "Nigdy nie próbowałem zmieniać z powrotem kogoś, kto był mutantem dłużej niż parę dni. Myślę, że mogę, ale nie jestem pewny." "Dlaczego chce się z powrotem zmienić? Myślałem, że Blake rządzi tymi mutantami." Silver zwęził oczy. "Brzmi to dla mnie trochę podejrzanie, nie wspominając, że jeśli to on rządzi, to jest odpowiedzialny za atak na dom sfory." Anthony wzruszył ramionami. "Z pewnością nie zgodzę się bez uprzedniego dowiedzenia się więcej. Z jego listu wynika, że działa pod przykrywką, ale nie mówi dla kogo i dlaczego. Żadne mutanty, które będą dziś na ulicy, nie przeżyją do porannego przesłuchania. Sfora wyszła na ulice szukać zemsty za Dare'a." Silver westchnął. "Nawet nie próbowałem ich zatrzymywać. Dare jest zbyt kochany, by zapobiegać odwetowi." Anthony przytaknął. Był zbyt zmęczony, by walczyć. Zmęczenie sięgnęło jego kości, ramiona opadły. Uśmiechnął się, kiedy Silver owinął wokół niego opiekuńczo ramię. "Masz jakieś wieści od ojca?" Anthony westchnął. "Nie, a wołania do dziadka zostają bez odpowiedzi. Martwię się. Być może będę musiał udać się do pałacu dziadka i samemu wszystko sprawdzić. Matka mówi, że nie miała wieści od Ojca od jakichś pary tygodni." Uścisk Silvera zacieśnił się. "Nie pójdziesz na spotkanie z Zeusem beze mnie." Anthony odsunął się z dala od dotyku swojego partnera. "Nie możesz iść do pałacu Zeusa bez boskiej krwi w żyłach i dobrze o tym wiesz." "Więc nie pójdziesz." Ton Silvera był twardy. Alfa tym razem nie ustąpi. "Wciąż dochodzę do siebie po ostatnim razie, gdy się widzieliście." Anthony zarumienił się na wspomnienie swojej wilczej reinkarnacji. Nienawidził tego przyznawać, ale czasami tęsknił za tym złym wilkiem, z którym tymczasowo dzielił ciało. Pomimo okropnych efektów, pomagał mu lepiej zrozumieć wilczą sforę. Zanim Anthony zdążył odpowiedzieć coś swojemu partnerowi, Dare otworzył oczy. Zamiast jego zwyczajnych zielonych oczu była pustka, a błyskawica na jego szyi zabłysła jak biały ogień. "Anthony, Król Linnel przetrzymuje mnie jako zakładnika. Chce, żebyś przyszedł i uratował mnie. Nie rób tego." Usłyszenie głosu ojca z ust Dare'a było chyba jeszcze bardziej pokręcone niż ostatni film, na który zaciągnął go Silver. Jego partner miał słabość do kiepskich filmów paranormalnych, bo lubił się śmiać z interpretacji wilków według Hollywood. "Nie mogę cię tam zostawić." "Powiedz Zeusowi, ale nie idź sam." Anthony otworzył usta, żeby się spierać, ale oczy Dare'a ponownie się zamknęły i wiedział, że ojciec odszedł. "To było kurewsko przerażające." Powiedział za nim Silver. "Taa." Pierś Dare'a zadrżała i oczy kotołaka gwałtownie się otworzyły. Tym razem Anthony mógł powiedzieć, że jego przyjaciel był jedynym lokatorem swego ciała. "Miałem okropny sen, że twój ojciec był torturowany przez jakiegoś kolesia ze złotą koroną." Dare mrugał szybko oczami. Anthony zamknął oczy na myśl o swoim ojcu pozostającym na łasce króla poczuł ból. "Muszę go uratować." "Co zrobimy?" Spytał Dare, wciąż mrugając. "Mógłbyś włączyć światło?" Anthony'ego zmroziły dreszcze, kiedy rozejrzał się po dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Wymienił spojrzenie z Silverem. "Światło jest włączone." Ciało Dare'a zadrżało. "Jestem ślepy." W jego głosie słychać było panikę. Anthony szybko złapał jego dłoń. "Ćśś. To może być tylko tymczasowe. Nikt nie zna efektów gazu na nie-wilczych zmiennych. Może kiedy już z ciebie zejdzie, to wszystko będzie dobrze." "Tak uważasz?" Anthony nie cierpiał dawać mu fałszywej nadziei. Poklepał ramię Dare'a. "Mam nadzieję. Zadzwonię do matki i powiem, żeby do ciebie wpadła." Jego matka była wspaniałą uzdrowicielką. Jeśli ktokolwiek mógł pomóc Dare'owi, to była nią ona. "Dobra." Anthony słyszał napięcie w głosie Dare'a. Steven wszedł do pomieszczenia i sądząc po jego bladości, Anthony wiedział, że Steven słyszał wyznanie kochanka. Dare wziął głęboki wdech. "Steven?" "Jestem tu." Wilk natychmiast znalazł się obok Dare'a i złożył na jego czole pocałunek. "Anthony zrobi wszystko, by pomóc ci odzyskać wzrok." Spojrzenie Stevena rzucone Anthony'emu mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa. Zanim Anthony zdążył odpowiedzieć, powietrze wypełniły głośne trzaski. W podłogę uderzyła błyskawica, zostawiając w dywanie dziurę i w jej miejscu pojawił się Zeus. Serce Anthony'ego przyspieszyło, gdy zobaczył, że jego dziadek trzyma na ręku dziecko. "Anthony, twój ojciec został porwany." Dziecko zakwiliło. Zeus to zignorował. "Mam dla ciebie propozycję, wnuku. Wiesz, że jako bóg nie mogę bezpośrednio ingerować w sprawy króla fae. Podejrzewam, że król przetrzymuje twojego ojca tylko po to, by uwięzić cię w swoim królestwie. Gallien nie ma twojej siły. Ma w sobie za dużo krwi fae, by sprzeciwiać się Królowi Linnelowi. Musisz tam iść i odzyskać go. W zamian za to oddam ci twoje dziecko." Anthony nie dopuścił do tego, by jego mina ukazała radość jaką poczuł na myśl o wychowaniu swojego maleństwa. Celowo wypierał z umysłu wyobrażenia jego dziecka żyjącego z Zeusem. W środku zaciskał kciuki. Na zewnątrz jego mina nie wyrażała żadnych emocji. Lekcja numer jeden, której nauczył się na kolanach dziadka. Nigdy nie okazuj bogu, że ma coś na czym ci zależy. "Nie potrafisz poradzić sobie z dzieckiem, co?" Zeus zmarszczył brwi. "Jest przy nim trochę więcej pracy, niż zapamiętałem." Anthony uważał, że bóg nie wychowywał sam swoich dzieci i był odrobinę zaskoczony. Uczciwość zmusiła go przyznania się. "Wiesz, że i tak uratowałbym mojego ojca." Zeus przytaknął. "Ale nie mogę prosić cię o coś bez oferowania czegoś w zamian." "Tak jest napisane w podręczniku boga?" Spytał Anthony. "Tak, jak przekonasz się któregoś dnia." Silver owinął ramię wokół Anthony'ego. "Co masz na myśli?" Zeus uśmiechnął się do Anthony'ego, wysyłając wzdłuż jego ciała zimne dreszcze. "Złożyłem w twoim ciele wilczego boga. Nie myślałeś, że straciłeś wszystkie swoje umiejętności, kiedy go zabrałem, prawda? Jesteś wciąż zbyt młody by dać sobie radę ze wszystkimi umiejętnościami, Anthony. Zablokowałem większość twoich najsilniejszych umiejętności, dopóki nie masz jeszcze parę setek lat." "Uderzanie w ludzi błyskawicami nie jest główną umiejętnością?" Głos Stevena drżał, gdy odważył się zwrócić do boga. "Dziecinna zabawa jest tym, czy naprawdę jest. Anthony jest jak boskie dziecko uczące się co ma robić ze swoimi umiejętnościami. Kiedy będzie gotowy, ześlę mu więcej. Mimo wszystko, jest jedynym, który odziedziczy wszystkie moje zdolności, jeśli coś mi się stanie." "Co!" Wyrwało się Anthony'emu. Zeus przyszpilił go wypełnionym błyskawicami wzrokiem. "Z pewnością nie powinieneś być zaskoczony, wnuku. Wiedziałeś, że byłeś moim ulubieńcem. Dlatego masz wilczy znak na policzku. Znaczy cię to jako mojego spadkobiercę. Nie panikuj. Może minąć wiele lat, zanim będę gotowy zrezygnować ze swoich zdolności. A teraz musisz uratować ojca, a ja jestem skłonny oddać ci za to twojego syna. Pozwól, że przedstawię ci, oto Trin Carrow." Dłonie Anthony'ego drżały, kiedy brał dziecko od swojego dziadka. "Witaj, Trin." Zagruchał do maleństwa. "Chciałbyś mi powiedzieć, kiedy pieprzyłeś się z kobietą?" Pełen złości głos Silvera przeciął radość Anthony'ego z trzymania olśniewającego dziecka, którego oczy zaskakująco wyglądały jak oczy jego partnera. Zeus wkroczył, zanim Anthony zdążył coś powiedzieć. "Anthony zgodził się oddać mi swoją esencję jako zapłatę za usunięcie wilka z jego ciała. Nigdy nie dotknął kobiety." "Kto jest matką?" Spytał Anthony, gładząc błyszczące, złoto-czerwone włosy dziecka. "Syrena, która była mi winna przysługę. Nie martw się, że przyjdzie po dziecko. Syreny nie mają instynktu macierzyńskiego. Jak widzisz, dodałem też trochę esencji twojego partnera." Anthony uniósł brew. "A co z 'nie zabiorę twojego nasienia bez pozwolenia'?" "Twojego nasienia. Nie mówiłem nic o nasieniu twojego partnera." "To moje dziecko?" Respekt w głosie Silvera zmusił Anthony'ego do obrócenia się, by zobaczyć czystą radość w oczach jego partnera. Zanim zdążył coś powiedzieć, Silver chwycił dziecko z jego rąk i zaczął do niego gugać. "Nie musi przebywać w wodzie mając syrenią matkę?" Zeus potrząsnął głową. "Lubi ją, ale ma w sobie wystarczająco wiele z ciebie i Silvera, by nie potrzebować wody. Zrobiłem z niego zmiennego. Jako, że wy dwaj macie wilcze więzi, pomyślałem, że tak będzie najlepiej." Twarz Silvera rozbłysła. "Może się zmieniać?" "Cóż, na razie nie. Będzie mógł w okresie dojrzewania, jak większość zmiennych, ale tak, ostatecznie będzie w stanie." "Jest przepiękny. Musimy urządzić przyjęcie i oficjalnie powitać go w rodzinie. Nigdy nie sądziłem, że zostanę ojcem." Wyraz czci w oczach zmiennego mówił więcej niż słowa, Silver był równie oczarowany dzieckiem jak Anthony. "Muszę iść. Uważaj na sztuczki króla i opiekuj się Trinem." Zeus posłał dziecku czuły uśmiech i zniknął. "Niespodzianka, skarbie, zostałeś ojcem." Powiedział Anthony widząc jak Silver przytula do siebie dziecko. Nigdy nie widział Silvera w kontakcie z dziećmi i był zaskoczony, jak szybko jego duży zły Alfa zmienił się w mięczaka. Silver pogłaskał Anthony'ego po głowie. "Nie wiedziałem, że poświęciłeś dla nas dziecko." Głos Silvera był zachrypnięty, gdy mówił. "Cieszę się, że dostałeś drugą szansę." "Ja też." "Więc co zrobimy z dzieckiem, podczas gdy będziemy ratować mojego ojca?" Zapytał Anthony, dotykając włosków dziecka. "Zadzwońmy do Farra. On jest jedynym, kto tak naprawdę ma doświadczenie z dziećmi." Powiedział Silver. "Tak poza tym, to tylko kilku z nas może wejść do świata fae, nie chcemy, żeby to wyglądało jakbyśmy dokonywali inwazji." "Bo dokonujemy inwazji." Odparł Silver. "Ale nic nie może na to wskazywać, albo że zaczynamy otwartą wojnę z fae. Nie możemy ryzykować." Umysł Anthony'ego pracował na najwyższych obrotach kiedy zastanawiał się co jeszcze muszą zrobić, zanim pójdą. "Możemy przekazać władzę Dillonowi i Thomasowi. Utrzymają sforę w ryzach, a Ben będzie pomagał w razie sporów." Powiedział Silver. "Jeśli będą chcieli, zostawimy Trina z Farrem i Kylenem3. Kylen kocha dzieci." Anthony kiwnął głową. "Dobry pomysł. Możemy dać reszcie sfory zadanie znalezienia mutantów i odkrycia och planów. Początkowo uważałem, że chodziło o zniszczenie populacji zmiennych, ale teraz martwię się, że mają jakieś większe cele. Steven, zrobię parę badań i powiem 3 I tu objawia się właśnie to, że są dwie wersje o Sforze Moon. Jak pewnie pamiętacie, w szóstej części partner Farra miał na imię Jerlin, a tu, i w poprzedniej części jest to Kylen – strasznie frustrujące. mojej matce, żeby przyszła i zobaczyła, czy jest w stanie uleczyć Dare'a." "Wiesz, ja jeszcze słyszę." Warknął Dare. "Wybacz." Anthony poczuł ukłucie żalu widząc puste spojrzenie przyjaciela. Musieli uzdrowić Dare'a. Cholera, powinien zapytać Zeusa, zanim ten zniknął. "Sprawdźmy, co u Henry'ego, podrzućmy Trina, zadzwońmy do mojej matki i ruszajmy w drogę. Każda zmarnowana minuta to kolejna minuta, w której mój ojciec jest w niebezpieczeństwie." Niemowlę zagruchało radośnie. Silver pochylił się i pocałował Trina w czoło. "Dobra. Myślę, że powinniśmy iść tylko my. Vien i Viell mają z królem na pieńku i mogą wywołać jakiś incydent, a im więcej z nami pójdzie, tym dłużej nam zajmie wydostanie się stamtąd w razie czego." Anthony przytaknął. "Dobry pomysł." Uścisnąwszy Stevena i złożywszy pocałunek na policzku Dare'a, Anthony wyszedł za swoim partnerem i ich dzieckiem z pomieszczenia. Rozdział 7 Henry leżał owinięty ramionami kochanka kiedy jego szyja zapłonęła jak ogień. Anthony! Przesuwając dłoń po piekącym miejscu, szybko wsunął na siebie bokserki i poszedł otworzyć drzwi. Otwierając je, nie był zaskoczony widząc stojącego w drzwiach partnera Alfy. "Alfy. Um, co mogę dla was zrobić?" Zapomniał o czym mówił, kiedy zobaczył w ramionach Anthony'ego niemowlę. "Dziecko!" Nie zastanawiając się, szarpnął je z ramion Anthony'ego i przytulił mocno do siebie. "Kto jest ślicznym maleństwem? Hmm? Ty jesteś." Połaskotał maleństwo pod brodą, słuchając jego gaworzenia. Płonące uczucie na jego szyi zmalało. "Chyba nie musimy mimo wszystko zabierać go do Farra." Głos Anthony'ego sprawił, że Henry podniósł wzrok. Zaskoczyło go jak bardzo te maleństwo przypominało obie Alfy. "Jest wasz?" "Ma na imię Trin i tak, jest naszym synem. Byłbyś zainteresowany zaopiekowaniem się nim na dzień albo dwa?" "Tak!" Henry uwielbiał dzieci. To była jedyna rzecz, która nie podobała mu się w byciu gejem. Nigdy nie będzie dzielić radości z posiadania dziecka mającego geny jego i jego partnera." "Dziecko?" Dakota podszedł i spojrzał na maleństwo trzymane w ramionach Henry'ego, jakby nigdy takowego nie widział. Anthony podał im kartę kredytową. "Zamówcie wszystko, czego będzie potrzebował. My musimy uratować mojego ojca. Dillon i Thomas rządzą teraz sforą, więc jeśli czegoś będziecie potrzebować, to zgłoście się do nich." Henry przytaknął. "Nie masz nic przeciwko, że zatrudnię tymczasowo pomocnika do kuchni? Dakota będzie mi pomagał, ale jeśli mamy dziecko..." Jego głos się zawahał. "Oczywiście. Ufam twemu osądowi. Upewnij się, że wokół dziecka jest zawsze ochrona. Mutanty z przyjemnością użyłyby naszego syna jako karty przetargowej." "Dobrze." Henry nie potrafił powstrzymać uśmiechu na twarzy. Znalazł swojego partnera, przezwyciężył traumę związaną ze zmianą i miał przez parę dni zająć się dzieciątkiem. Życie było piękne. Uśmiechnął się widząc zszokowaną minę Dakoty. "Może będziemy mogli zrobić również badania co do twojej rodziny. Jeśli ich znajdziemy, będziemy mogli ich ostrzec przed mutantami." Anthony przytaknął. "Bardzo dobry pomysł. Zmienni muszą trzymać się razem i stworzyć zjednoczony front, zamiast toczyć wewnętrzne spory. Nie wiemy nawet, czy ta grupa mutantów w naszym mieście jest jedyną." Silver kiwnął głową. "Kiedy wrócimy, zacznę kontaktować się z Alfami, które znam. Może mnie nie lubią, ale poprą mnie, chociażby z tego powodu, że Anthony może z powrotem zmienić ich ludzi, jeśli przejdą mutację." "Dobrze." Powiedział Henry. Alfy spojrzały na dziecko i Henry widział, że nie chcą się z nim rozdzielać. "Nie martwcie się, zajmę się waszym synem." "Zadzwoń do Farra gdybyś miał pytania. Raz już przez to przechodził." Anthony pogładził główkę dziecka. "Będzie w stanie powiedzieć ci co kupić. Kupuj co trzeba. Zaprojektuję pokój dziecinny, gdy wrócimy." "Dobra." Henry przegonił ich ruchem ręki. "Idźcie. Zadbam o Trina." Po kilku pocałunkach na miękkiej główce dziecka, Alfy opuściły mieszkanie. Dakota spojrzał na swojego partnera i na dziecko. "Tu się chyba nigdy nie można nudzić, co?" Henry zaśmiał się. "Nie, nie ma takiej możliwości." Po raz pierwszy odkąd dołączył do sfory Silvera wreszcie poczuł się w pełni jej częścią. Zarówno jego ludzka jak i wilcza połowa znalazła partnera i dom. Koniec