Slajd 1 - MOTO
Transkrypt
Slajd 1 - MOTO
> GALERIA < Otwarcie sezonu na portalu Moto-Turysta zbiegło się u mnie z prowadzeniem kursu dla instruktorów w Michałkowie k/ Ostrowa Wlkp. Tak więc do 8 kwietnia nie miałem możliwości pojeżdżenia ulubionym motorkiem z moją – nie mniej ulubioną – Krysią. A portalowi koledzy nie zasypiali gruszek w popiele. Świadczą o tym pierwsze relacje… Tak więc w pierwszą pogodną sobotę 17 kwietnia, po wzorowym przygotowaniu goldaska, ruszyliśmy na wycieczkę. Jako cel wyznaczyliśmy sobie objazd Beskidu Sądeckiego dookoła Jeziora Rożnowskiego, z niespodziankami po drodze… Szykujemy się do wyjazdu Uroczy mały kościółek w polach, gdzieś między Zegociną a Laskową Z Podolan wyjeżdżamy po jedenastej i jedziemy drogą 966 w kierunku Tymowej. W Muchówce skręcamy na Żegocinę, położoną w cieniu narciarskiej góry Kamionna. Przed Rozdzielem skręcamy w boczną dróżkę prowadzącą do Laskowej – pierwszego celu naszej wycieczki. Asfalt jest gładki, więc mamy z jazdy frajdę. Po paru kilometrach, w wąwozie na zupełnym odludziu, spotykamy mały kościółek. 1/7 Jest mały ale bardzo solidnie zbudowany. Chyba jest to pozostałość po dawnych szlakach handlowych. Na Ponidziu również spotykałem takie. Robię fotkę i jedziemy dalej. Dojeżdżamy do Laskowej. Oczom naszym ukazuje się piękny, stary dwór. Rodzinna posiadłość najpierw rodu Laskowskich, a od 1910 roku rodu Michałowskich, której początki datują się na XVI wiek. Według różnych źródeł ma ponad 470 lat. Dwór zbudowany na planie prostokąta z pięknym, drewnianym, tzw. polskim dachem. Przed dworem buduje się park Zabytkowy dworek Michałowskich w Laskowej Wnętrze pokryte jest pięknymi polichromiami, jakimś cudem ocalonymi przed zniszczeniem za czasów – i tu uwaga – socrealizmu, kiedy to dwór pełnił rolę gminnego ośrodka kultury. MIchałowscy odzyskali dwór dopiero w 1993 roku. Był w stanie ruiny. Miejscowa ludność zdewastowała i rozkradła wszystko co stanowiło jakąś wartość. Całe szczęście, że przetrwały malowidła, zamalowane podczas wcześniejszych remontów. Aktualnie gospodaruje tam Piotr Paweł Michałowski, podejmując wszystkich wędrowców, jak to nakazywała staropolska gościnność. Więcej informacji na temat historii znajdziecie tutaj >>> Żegnamy dwór i ruszamy wzdłuż rzeki Łososinki do Łososiny Dolnej, aby zobaczyć co też porabiają nasi latający koledzy. Rzeka wygląda niewinnie, choć kamienne rumowiska świadczą o jej wielkiej aktywności w czasie powodzi. Nie inaczej było w zeszłym roku, kiedy to zrywając poczyniła drogę ogromne ze świeżo spustoszenia położoną nawierzchnią. Teraz jednak płynie spokojnie, Z Laskowej jedziemy wzdłuż rzeki Łososinki a my pomykamy po świetnym nowy asfalcie. Po kilkudziesięciu minutach dojeżdżamy do lotniska. Jest ono pięknie położone, pośród gór i sadów. To tu właśnie, dorocznie odbywa się impreza pod nazwą Święto Kwitnących Jabłoni. Łososina leży na Szlaku Jabłoniowym ( nasze Podolany również). 2/7 Lotnisko w Łososinie Dolnej Podjeżdżamy pod hangar gdzie praca wre. Mechanicy i piloci składają szybowce przygotowując je do sezonu. Obsługują samoloty, a wśród nich replikę RWD-5, którym Stanisław Skarżyński przeleciał z Afryki do Ameryki Południowej w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Był to najlżejszy samolot, który pokonał Atlantyk - lot trwał ponad 30 godzin. Największą sensację wzbudził jednak kpt. Skarżyński swoim wyglądem wysiadając z samolotu w… garniturze i kapeluszu! Historyczny RWD-5 ze swoim mechanikiem Aktualnie replika jest własnością Stowarzyszenia Lotnictwa Eksperymentalnego i bazuje w Łososinie Dolnej, w Aeroklubie Podhalańskim. Dba o nią i obsługuje Prezes – Jerzy Kołodziej – znakomity mechanik lotniczy. Krysia robi sobie kilka fotek z kolegami pilotami, i ruszamy w dalszą drogę. I pomyśleć, że Goldasek jest cięższy od tych aeroplanów 3/7 Niedaleko, bo kilkanaście kilometrów od lotniska znajduje się góra Skrzętla, na której w dniu dzisiejszym odbywają się zawody paralotniowe, czyli Puchar Beskidu Wyspowego. Na zawody zjechali najlepsi polscy zawodnicy z całego kraju. Do startu zapisało się 88 zawodniczek i zawodników. Ten żółtek z tyłu lata już ponad 50 lat! Starty odbywają się z przepięknie położonego północno-wschodniego startowiska, wprost na Jezioro Rożnowskie. Szkoda, że spore zmętnienie powietrza nie pozwalało wykonać super fotek, ale i te które wykonałem też (chyba) nie są złe. Start ! Pomimo zamglenia widok ze Skrzętli jest piękny Spotkaliśmy wielu kolegów, tych starszych i tych młodszych. Niektórzy przybyli całymi rodzinami. Panowała bardzo koleżeńska atmosfera. Przy okazji goldasek wykazał się jako maszyna do jazdy terenowej. Krysia z najlepszymi polskimi zawodnikami 4/7 Spędziliśmy wśród paralotniarzy jakieś dwie godziny. Na tyle długo, że Bunia zgłosiła narastający głód. Nic to – powiedziałem. Pojedziemy do Gródka nad Dunajcem, gdzie czterdzieści lat temu wielokrotnie biwakowaliśmy i zjemy coś dobrego. Propozycja została zaakceptowana więc można było ruszać. Pojechaliśmy najpierw w kierunku Nowego Sącza, by po kilku kilometrach odbić w lewo nad jezioro, w kierunku Kurowa, gdzie również znajdowało się szybowisko. Po zeszłorocznych obsunięciach ziemi, jezdnia była pofalowana a miejscami był tyko szuter. Pojawiały się co chwilę potężne przełomy. Po kilku próbach szybszej jazdy doszedłem do wniosku, że bezpiecznie będzie do 40 km/h. W takim tempie dojechaliśmy do Gródka, po drodze omijając urokliwe zatoczki, teraz wypełnione niezliczoną ilością plastikowych butelek i innych przyniesionych przez wodę klamotów. Istny śmietnik. Wjeżdżając do Gródka, z lewej ujrzeliśmy Małpią Wyspę. Małpia Wyspa na jeziorze Rożnowskim Syf z gilem! Na wprost niej kilkadziesiąt lat wstecz było pole namiotowe, z który wiązały się nasze wspomnienia. Teraz nie zostało z nich nic. Nie. Przepraszam! Zobaczyliśmy coś, co można nazwać – za przeproszeniem – syfem z gilem! Wszędzie brud, walające się niezidentyfikowane konstrukcje, na wpół rozbite kampingi. Słowem księżycowy krajobraz. Nawet za czasów socrealizmu nie było tu takiego bałaganu!. Oczywiście z posiłku nici, bo wstyd było mi zaproponować żonie posiłek w takim otoczeniu. Mocno zniesmaczeni jedziemy w kierunku Bartkowej. Tam był w minionych czasach największy wypas. Wszak mieściły się tam domy wczasowe największych polskich kombinatów i fabryk. Niestety i tu widać, że czasy socjalne już dawno się skończyły. Brudne, odrapane i zarośnięte gmaszyska niczym nie przypominają już o dawnej świetności. Nawet jezioro, dawniej piękne, Rożnowskie od wschodu, czyli Bartkowa zrobiło się jakieś takie zapyziałe… 5/7 Brrr. Wymiatamy do Rożnowa zobaczyć zaporę. Po drodze jeszcze zatrzymujemy się przy ruinach gotyckiego zamku, świadczącego o przebiegającym wówczas tutaj szlaku handlowym. Krysia wpada na wzgórze z aparatem, ale niestety widok jeziora zasłaniają potężne drzewa. Na skraju drogi znajduję rozjechaną piękną rudą wydrę. Szkoda pięknego zwierzątka. Swoją drogą, co ona robiła na górze. Myślałem, że one urzędują nad brzegami… Ruiny zamku Kręta drogą dojeżdżamy do zapory. Tu przynajmniej widać rękę „pana”. Wszędzie panuje wzorowy porządek. No tak, ale to teren bogatego przedsiębiorstwa. Póki co, jeszcze pustki. Kilku turystów maszeruje brzegiem jeziora. Zapora została wybudowana w czasach COP w latach trzydziestych ub. stulecia i do dzisiaj pełni swoją rolę, produkując megawaty. Chroni też Sądecczyznę przed powodziami. Coraz słabiej jednak, gdyż po osiemdziesięciu latach jezioro jest już mocno zamulone i objętość zbiornika poważnie się zmniejszyła. Jeszcze kilka fotek i ruszamy do Czchowa, bo moja druga połowa grozi rozwodem, jak natychmiast nie dostanie jeść. Zapora na Jeziorze Rożnowskim Zapora od strony jeziora 6/7 Dojazd z Rożnowa do Czchowa to betka, pod warunkiem, że czynny jest most na Dunajcu. Tablice ostrzegawcze parę kilometrów przed ostrzegają, że może być krucho. Jedziemy jednak w nadziei, że przemkniemy gdzieś bokiem. Niestety, przejazdu nie ma! Więc powrót po szutrze w kłębach pyłu, i parę kilometrów dalej trafiamy na lokalny mostek. Uff. Jesteśmy po dobrej stronie rzeki. Wjeżdżam na wojewódzką i przez Tropiszów – nawet nie zatrzymując się przy zabytkowej baszcie – mknę by szybko spełnić życzenie żony. Po drodze obiecuję jej wątróbki drobiowe otaczane w mące i smażone na głębokim tłuszczu. Ślinka cieknie ostro gdy wjeżdżam na rynek Czchowa. Czchów - drewniana dzwonnica, a w głębi Baszta Kiedyś była to super karczma, teraz to już tylko pub Najlepsza gospoda z wątróbkami jest, ale o zgrozo nazywa się teraz „pub”. Szlag trafił wątróbki. Czar prysł. Wciągamy najlepsze danie knajpy czyli flaki i spadamy do domu. Jedziemy w kierunku Iwkowej, a dalej pokonujemy kilkanaście najpiękniejszych winkli ze świetną nawierzchnią – marzenie każdego motocyklisty. Okazuje się, że nie trzeba jechać daleko by mieć to, co tygryski lubią najbardziej! Jadąc dalej mijamy Lipnicę Murowaną, gdzie w niedzielę palmową czyli jutro, odbywał się będzie konkurs na najwyższą palmę. Mają ponad trzydzieści metrów wysokości! Ale to jutro. Dziś kończymy wycieczkę pełni wrażeń, po przejechaniu 240 km włącznie z premiami górskimi. Po powrocie dochodzimy z Bunią (czyli Krysią) do wniosku, że chyba lepiej nie odwiedzać miejsc naszych młodzieńczych wypraw, bo tylko narażamy się na rozczarowanie. Zdecydowanie lepiej zwiedzać nowe. Ale o tym „nowym” później... ZAPRASZAMY DO GALERII >>> 7/7