Ewa Gradkowska "Przyniesiemy panu bryczesy".
Transkrypt
Ewa Gradkowska "Przyniesiemy panu bryczesy".
1 Na zakończenie spotkania Janusz Hoch wyciąga stare zdjęcia i dokumenty. Miedzy nimi jest fotografia dwóch młodych ludzi. Stoją w wystudiowanych pozach – marynarki, bryczesy, oficerki, ręce podparte na biodrach, szerokie uśmiechy na twarzach. Dziś powiedzielibyśmy – kozaki, nie było na nich mocnych. W tle jakiś park. Na odwrocie data – jesień 1943. Ten po prawej to Leszek, brat Janusza. Zginie jeszcze w tym samym roku zastrzelony przez Niemców na warszawskiej ulicy. Ten po lewej to nasz rozmówca. Dzisiaj, starszy o 65 lat, jest już zmęczony kilkugodzinnym opowiadaniem. Ma kłopoty z mówieniem. Umawiamy się na następny dzień w Alejach Ujazdowskich 23. 1 lutego minie kolejna rocznica akcji likwidacyjnej dowódcy Policji i SS na Dystrykt Warszawski - Franza Kutschery. Tego dnia Janusz Hoch przeżył najdziwniejsze chwile swego życia. Urodziłem się w najpiękniejszym mieście na świecie, Warszawie – gdy Janusz Hoch mówi te słowa jest wyraźnie poruszony. Rzeczywiście, Warszawa przed II wojną światową była naprawdę piękna. „Paryż Wschodu” liczył wtedy około 1.300.000 mieszkańców. Na ulicach, między spokojnie spacerującymi, wytwornie ubranymi kobietami i mężczyznami, biegały dzieci w szkolnych mundurkach. Na skrzyżowaniach ulic stali policjanci, kierując ruchem drogowym, już wtedy na Marszałkowskiej tworzyły się duże korki. Warszawa była miastem młodym i żywym, jednocześnie zachwycającym przepiękną architekturą. Rozwijała się szybko - mnóstwo domów handlowych, kawiarni, restauracji, kabaretów, teatrów i kin. Park Łazienkowski z Amfiteatrem i Pałacem na Wodzie, jeden z niewielu tak pięknych obiektów na świecie, Stare Miasto z pałacem królewskim i kolumną Zygmunta, przepiękne ulice: Marszałkowska, aleje Róż czy Aleje Ujazdowskie. Jak podaje przewodnik po Warszawie z 1937 roku, Aleje Ujazdowskie były centrum eleganckiej Warszawy. Była to szeroka ulica, mająca po jednej stronie parki, po drugiej pałace i wille arystokracji oraz gmachy poselstw. W miesiącach letnich Aleje służyły za miejsce promenady eleganckiego świata. - Już jako mały dzieciak – opowiada pan Janusz - bardzo lubiłem z mamą chodzić na różne zakupy, na spacery. Miejscem tych spacerów były przeważnie Łazienki albo Stare Miasto. Wprawiałem się w czytaniu na szyldach, jadąc tramwajem patrzyłem na wspaniałe witryny sklepów. To pierwszy i jedyny raz kiedy w czasie rozmowy Janusz Hoch użyje słowa „mama”. To, jak mówi o swoich rodzicach 82 letni mężczyzna, jest uderzające. Z kolegami mały Janusz bawił się na głazach pozostałych po rozebranej cerkwi św. Aleksandra Newskiego zrzuconych pod wiaduktem mostu Poniatowskiego, ucząc się jednocześnie historii rodzinnego miasta. W Warszawie nie sposób się było nudzić. Ta sielanka trwała do 1939 roku. Gdy wybuchła wojna, Janusz Hoch miał 13 lat, był harcerzem, wywiadowcą oraz gońcem w OPL (Obrona przeciwlotnicza). 28 września Warszawa kapituluje. 5 października Adolf Hitler przyjmuje trwającą dwie godziny defiladę w Alejach Ujazdowskich. Na wysokości wylotu ulicy Szopena po stronie parku Ujazdowskiego ustawiono trybunę honorową. 1 lutego 1944 osiemnastoletni już Janusz Hoch będzie stał dokładnie w tym samym miejscu, w środku piekła jakie rozpęta się po zlikwidowaniu Kutschery. Ale zanim się to stanie czeka go cztery i pół roku typowej dla młodych warszawiaków biografii. Po Wrześniu poszedł w ślady braci i dość szybko zaangażował się w działalność konspiracyjną. Młodszy z braci, Leszek, w kampanii wrześniowej walczył pod Lublinem i dosłużył się stopnia kaprala. Starszy Henryk, razem z ojcem został aresztowany w nocy z 12 na 13 stycznia 1941. Übermensche wkroczyli do domu Hochów z charakterystycznym dla siebie sznytem – zdemolowali mieszkanie, ukradli komplet srebrnych sztućców i maskę przeciwgazową. Ta ostatnia była trefnym towarem, za posiadanie którego groziła, jak niemal za wszystko, kara śmierci. Tomasz Szarota podaje, że Rafał Marceli Blüth, literat, został rozstrzelany za „wykroczenie przeciw zarządzeniu o zakazie posiadania broni (…) i za plądrowanie”. Aresztowano go we własnym domu a posiadaną „bronią” była właśnie maska przeciwgazowa. Hochów, ojca i syna, przewieziono do siedziby gestapo w alei Szucha. Później Henryk trafił na Pawiak, ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected] 2 w końcu wywieziono go do Oświęcimia. Szczęśliwie przeżył wojnę. Władysław Bartoszewski w Warszawskim pierścieniu śmierci podaje, że Henryk Hoch został wpisany na listę więźniów Auschwitz 7 kwietnia 1943 roku. To nie mój brat, ponieważ mój brat miał cztery cyfry wytatuowane. Cztery cyfry to jest niski numer, w tamtych latach dochodziło już nawet do sześciu. Może to był mój stryjeczny brat, też Henryk Hoch? Nawet nie wiedziałem, że też w Oświęcimiu siedział, bo od początku wojny się nie spotykaliśmy. Po prostu zaginął o nim słuch, więc może to on został tam wywieziony. Dzięki interwencji żony tata pana Janusza został zwolniony z Pawiaka po tygodniu. Ja akurat siedziałem w oknie, patrzę, idzie człowiek zarośnięty, mówiący coś do siebie. Nie poznałem własnego ojca. Strasznie to przeżył, przesiedział 24 godziny w „tramwaju”. To były takie siedzonka jak w tramwaju, gdzie więźniowie za ruch jakiś dostawali pałą i trzeba było nieruchomo siedzieć. Gdy Janusz Hoch o tym opowiada ma łzy w oczach, jeszcze teraz pamięta to uczucie. Tatuś długo dochodził do siebie, ale dzięki Bogu doszedł, dożył do 82 lat. Oczywiście Warszawa w 1941 jest już innym miastem. Niemcy od początku wprowadzają swoje porządki a warszawiacy, z wrodzoną sobie przekorą, robią wszystko żeby je zignorować. Pan Janusz zapamiętał, mający coś z groteski, codzienny rytuał przed Hotelem Europejskim na placu Piłsudskiego. Taki cyrk się tam odbywał, inaczej nie można tego nazwać. Naprzeciwko Hotelu Europejskiego była Wojskowa Komenda Miasta. Tam się zbierała orkiestra niemiecka z takimi jakimiś dziwnymi sztandarkami, nie wiem jak to nazwać. Chyba to się odbywało o 12.00 godzinie, oni szli wkoło placu, przechodzili, oczywiście z tą orkiestrą dętą. Więcej było tej orkiestry niż maszerujących z nią. Od maja 1940 Niemcy przystępują do zmian nazewnictwa warszawskich ulic. Tak na przykład plac Piłsudskiego przemianowano na miły Niemcom Sachsenplatz (plac Saski). W pierwszą rocznicę inwazji na Polskę, dla uświetnienia „rządów Herrenvolku” wprowadzono korekty. Sachenplatz przemianowano na Adolf Hitler Platz a Aleje Ujazdowskie (wcześniej Lindenallee) na Siegesstrasse (Zwycięstwa). Janusz Hoch zapamiętał Aleje jako Adolf Hitler Strasse. Nie on zresztą jeden, Polacy używali tradycyjnych nazw polskich. Oprócz wszechobecnego terroru, Niemcy od początku wprowadzają zarządzenia, które mają złamać wolę oporu społeczeństwa Warszawy – ingerują one w swobodę mieszkańców, ich życie kulturalne i religijne, w sferę życia gospodarczego itd. Jednym z narzędzi polityki okupanta wobec untermenschów było zlikwidowanie szkolnictwa średniego i wyższego. Janusz Hoch miał we wrześniu 1939 roku pójść do gimnazjum. Nie zdążył. Jeszcze w połowie października otrzymał zawiadomienie, że może rozpocząć naukę w III Miejskim Gimnazjum Męskim przy ulicy Śniadeckich 12. Ale niedługo się tam naedukowałem, bo pod koniec listopada, czy na początku grudnia zamknięto w Warszawie, zamknięto w całej Polsce wszystkie średnie szkoły, wszystkie wyższe uczelnie zostały zamknięte. Polak, jeżeli ma żyć, powinien umieć napisać pismo urzędowe i znać rachunki – więcej nie trzeba. Pan Janusz trafia do III Miejskiej Szkoły Mechanicznej przy Konopczyńskiego 4. Kończy ją w 1943. Dostałem dyplom do oprawienia na ścianę, taki duży dyplom. Zostałem czeladnikiem, ślusarzem czy mechanikiem, już nie pamiętam jaki tytuł był, bo wszystkie dokumenty po niemiecku były. Obowiązuje już wtedy w całym Generalnym Gubernatorstwie rozporządzenie dotyczące obowiązku pracy – dla Polaków w wieku lat 18-60 i 14-60 dla wszystkich Żydów. Niezastosowanie się groziło, w zależności od sytuacji w mieście, w najlepszym razie osadzeniem w obozie przejściowym przy ul. Skaryszewskiej na Pradze, skąd wysyłano na roboty do Niemiec. Pechowiec, złapany bez dokumentu potwierdzającego zatrudnienie mógł jednak równie dobrze trafić do obozu koncentracyjnego lub zostać rozstrzelanym jako zakładnik w ulicznej egzekucji. Nasz rozmówca zatrudnia się w fabryce Bruhn Werke. Otrzymuje mocny papier – WerkAusweis. Janusz Hoch pokazuje nam dokument – zdjęcie zostało oderwane już w 1945, potrzebne było do innego dokumentu. Po obu stronach zdjęcia sześć kratek na stemple i adnotacja: „Legitymacja ważna tylko na miesiąc ostemplowany”. Na odwrocie dwujęzyczne pouczenie, że „legitymacja nie może być odprzedana ani odstąpiona” oraz ostrzeżenie o „ciężkich karach” ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected] 3 grożących za niesubordynację. Niżej podpis posiadacza i adres fabryki: Warschau, Sonnenstrasse 16. Dla Polaków była to ulica Belwederska. Fabryka pracowała na potrzeby przemysłu zbrojeniowego III Rzeszy. Mówiło się, że produkują tam części do łodzi podwodnych. Lesław Bartelski w „Mokotowie 1944” wspomina o komórce AK działającej w fabryce. Dokument wystawiony przez fabrykę zbrojeniową dawał jakiś pozór bezpieczeństwa – wspomina o nim Kazimierz Moczarski w „Rozmowach z katem”. Inwigilując Stroopa w Alejach Ujazdowskich czuł się w miarę pewnie: „Miałem prawdziwe niemieckie papiery urzędnika przemysłu zbrojeniowego”. Można by powiedzieć, że w tej okupacyjnej rzeczywistości rodzinie Hochów jakoś się wiodło, ale rok 1943 przyniósł długą listę nieszczęść. I nie było to niczym wyjątkowym wśród warszawskich rodzin. Dr Janusz Marszalec z Biura Edukacji Publicznej IPN: Periodyzując dziej okupacyjnej Warszawy pod kątem represji niemieckich można wyznaczyć pewne etapy. Pierwszy – to rok 39, kiedy realizowana jest masowa akcja eksterminacyjna. W ciągu trzech pierwszych miesięcy okupacji zostaje zamordowanych w egzekucjach aż 1000 ludzi – to bardzo dużo. Później ta represyjność zmienia się. Dopiero w zasadzie z rokiem 1943 wiąże się początek bardzo poważnej masowej akcji eksterminacyjnej i kulminacja tego w roku 44. Popatrzmy na zestawienie statystyczne przedstawione przez prof. Tomasza Strzembosza na podstawie ustaleń Władysława Bartoszewskiego: w 1940 – 1840 rozstrzelanych, w 1941 – ok. 160, w 1942 – ok. 2430 a w 1943 – ok. 5340 w tym niemal połowa w ulicznych egzekucjach. Łapanki, egzekucje w getcie, wywózki na roboty do Niemiec, kara śmierci za wszystko. Ruch więźniarek ze skazanymi między al. Szucha, Pawiakiem i gettem jest intensywniejszy niż dotąd. Sprowadzony do Warszawy w kwietniu 1943 Jurgen Stroop z morderczą precyzją przeprowadza w getcie Grossaktion, która jest uwerturą do walnej rozprawy z buntowniczym miastem i jego mieszkańcami. 2 października 1943 Hans Frank podpisuje „Rozporządzenie celem zwalczania zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie”, w życie wchodzi 10 października. Gdy gubernator Frank podpisuje rozporządzenie, w Warszawie jest już od tygodnia kolejny z licznej rzeszy „specjalistów” od pacyfikacji – Franz Kutschera. Z jego nazwiskiem należy wiązać paroksyzm przemocy, który trwać będzie, mimo likwidacji dowódcy Policji i SS, aż do powstania warszawskiego. Ale to działa też w drugą stronę. 22 stycznia 1943 w rozkazie nr 84 Dowódca AK gen. Rowecki „Grot” określa nowe cele walki bieżącej – atakowanie wszystkich Niemców (z wyjątkiem żołnierzy Wehrmachtu), szczególnie z kierownictwa aparatu represji. Dla okupanta Warszawa staje się miastem frontowym, poczucie zagrożenia ze strony Polaków jest powszechne. Cywilni przedstawiciele Herrenvolku otrzymują od władz broń osobistą, żołnierze przyjeżdżający na urlop zobowiązywani są do przestrzegania rygorystycznych zasad postępowania na wrogim terenie. „Powietrze warszawskie naładowane jest żelazem” – powie jeden z nich. Trwa fortyfikowanie miasta, zwłaszcza tzw. dzielnicy niemieckiej, która miała być bezpieczną enklawą. Powołana do życia oficjalnie w październiku 1940, systematycznie poszerzała swoje granice, choć jej tworzenie napotkało opór samych Niemców. Władze wydają w tej sprawie kolejne zarządzenia skierowane do obywateli III Rzeszy, posuwając się nawet do groźby nałożenia kar administracyjnych na tych, którzy nie będą chcieli skorzystać z „ochrony niemieckiej siły”. Obawiano się, zwłaszcza po klęsce pod Stalingradem, koncentrycznych bombardowań alianckich oraz przewidywanych kłopotów z ewakuacją (czyt. ucieczką). Nie bez znaczenia jest także fakt, że „niemiecka siła” nie potrafiła uchronić nawet takich tuzów jak Kutschera – to właśnie w dzielnicy niemieckiej doszło do wielu spektakularnych akcji przeciwko okupantom. Ludność polską z wytypowanych mieszkań wysiedlano. Po likwidacji w sierpniu 1942 małego getta, proponowano wysiedleńcom mieszkania po zamordowanych Żydach. Powiśle Czerniakowskie znalazło się w obrębie projektowanej dzielnicy. W 1943 przyszła kolej na rodzinę Hochów. Któregoś dnia zjawiła się jakaś volksdeutschka, która udawała, że nie umie po polsku. Nasze mieszkanie spodobało jej się i w ciągu chyba tygodnia dostaliśmy nakaz z terminem dwutygodniowym wyniesienia się z tego mieszkania. Zaproponowano ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected] 4 rodzicom mieszkanie zastępcze w getcie warszawskim. Ja poszedłem z mamusią obejrzeć, już nie pamiętam jaka to była ulica. Mamusia oglądała to mieszkanie, ładne mieszkanie z takimi kaflowymi piecami. Mamusię interesował ten piec kaflowy, zajrzała z tyłu i zobaczyła tam spaloną rękę człowieka. Przeprowadzają się do prawobrzeżnej Choszczówki. Na Wilanowskiej zostaje znaczna część rodzinnego dobytku choć, jak okaże się później, volksdeutschka nie wprowadziła się do mieszkania Hochów. Sytuacja materialna wyraźnie się pogarsza. Ale to nie koniec nieszczęść. W tym roku też został mój starszy brat Leszek zastrzelony przez Niemców na jednej z ulic Warszawy. Skrytobójczo, bo od tyłu go podeszli, ścigali go przez parę lat. W 1943 roku postrzelony także przez Niemców został w ruinach pałacu prymasowskiego pan Janusz. Rana głowy, choć wyglądała poważnie, nie okazała się groźna dla życia. W tej atmosferze narastającego z jednej strony terroru okupanta, z drugiej – zintensyfikowanych uderzeń Podziemia w przedstawicieli aparatu represji, pojawia się w Warszawie generał policji i SS Franz Kutschera, który zastępuje na stanowisku dowódcy policji i SS na dystrykt warszawski Jurgena Stroopa. Dr Janusz Marszalec: Franz Kutschera znany był w kręgach hitlerowskich jako znawca tematyki bezpieczeństwa, jako bardzo brutalny oficer, który jest w stanie spacyfikować wszystko i wszystkich jeśli tylko taki rozkaz dostanie. Przyjazd Kutschery do Warszawy sprzęgł się z decyzjami Berlina o zaostrzeniu kursu wobec Polaków. W związku z tym potrzebny był bardzo dobry wykonawca dyrektyw, również tego słynnego zarządzenia gubernatora Franka. Franz Kutschera jako szef policji i SS dystryktu warszawskiego, więc tego miejsca, gdzie ruch podziemny rozwija się najbardziej i jednocześnie rozwijają się jego struktury kierownicze, jest z punktu widzenia niemieckiego właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Mimo że w hierarchii aparatu bezpieczeństwa GG nominalnie dystrykt warszawski stał niżej niż np. radomski, Kutschera może odczuwać oddelegowanie do Warszawy jako poważny awans i wyraz zaufania Himmlera do jego „umiejętności”. Rzeczywisty zakres jego władzy wykraczał daleko poza funkcję pełnioną w ramach urzędu policji bezpieczeństwa. Metody eksterminacji jakie wprowadził Kutschera bały dla warszawiaków szokujące. Już 15 października przez megafony uliczne ogłaszano obwieszczenie szefa policji i SS o rozstrzelaniu 7 osób w ramach represji za zamachy na Niemców. Jednocześnie podano nazwiska 60 zakładników przewidzianych do egzekucji w razie ponowienia ataków na obywateli Rzeszy. Egzekucje te odbywały się na ulicach, często w miejscach przeprowadzenia akcji przez Podziemie. Dwa tygodnie później na murach i słupach ogłoszeniowych rozplakatowano po raz pierwszy obwieszczenie w wersji drukowanej. Charakterystyczne różowe plakaty będą stałym elementem warszawskich ulic. Niemal codziennie będą się pojawiać do 23 lutego 1944, później już sporadycznie. Reakcją Kierownictwa Walki Podziemnej było wpisanie Kutschery na listę akcji „Główki” – szczególnie niebezpiecznych, wysoko postawionych oprawców niemieckich przeznaczonych do likwidacji. Rozkaz likwidacji wydał dowódca Kedywu gen. Emil Fieldorf „Nil”. Kutschera nie podpisywał obwieszczeń swoim nazwiskiem, jak robił to np. w Jugosławii. Został widocznie ostrzeżony, że Warszawa jest trochę innym miastem i leży w innym kraju – mówi dr Marszalec. Swoje uwagi co do zasad zachowania wysokich urzędników niemieckich w Warszawie mógł przekazać Kutscherze Ludwik Hahn – dowódca policji bezpieczeństwa i SD w dystrykcie warszawskim – także znajdujący się na liście akcji „Główki”. Służył on radą Stroopowi: „Kto z nas nie przestrzega zasad konspiracji, łatwo może dostać kulę w łeb” – relacjonował Moczarskiemu w mokotowskim więzieniu pacyfikator getta. Jeżeli tę lekcję otrzymał też jego następca to odrobił ją bez niemieckiej systematyczności a brak pilności przypłacił głową. Już 16 grudnia 1943 „Biuletyn Informacyjny” ogłosił nazwisko nowego dowódcy policji i SS. Kutschera zajął na prywatną kwaterę ten sam apartament przy al. Róż 2, którym tak zachwycał się Stroop – salon, komplet łazienek ze wspaniałą, nowoczesną armaturą, marmurowe schody, mahoniowe biurko i ogromne łoże. Rozpracowanie kontrwywiadowcze wykazało, że Kutschera prowadzi stosunkowo dość przewidywalny tryb życia. Zwykle przed 9 rano wyjeżdżał z al. Róż 2 do oddalonego o 140 metrów ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected] 5 budynku komendantury policji w Al. Ujazdowskich 23. Zwykle, ale nie w piątek 28 stycznia. Gdyby Kutschera pojawił się tego dnia w pracy Janusz Hoch dowiedziałby się o jego śmierci tak jak tysiące innych warszawiaków. 31 stycznia skończyła się ważność Werk-Ausweisu i każdy pracownik musiał podbić legitymację w dziale kadr, który mieścił się przy ul. Sułkowickiej, w tym samym kwartale ulic co kompleks budynków fabrycznych. Dziś już nie pamięta dokładnie o której kończyła się nocna zmiana – o 7, 8? Biura na pewno otwierano o 9. W fabryce panował ostry reżim, na niskich stanowiskach, urzędniczych i oczywiście robotniczych, pracowali Polacy, którzy, obawiając się sankcji za spóźnienia, często przychodzili do pracy przed czasem. Przychodzili dużo wcześniej, nawet pół godziny wcześniej do pracy. Wymiana dokumentu trwała ze dwie, trzy minuty:„Dzień dobry” - „Dzień dobry”, „Do widzenia” - „Do widzenia”. I ja szybkim krokiem, bo już znacznie byłem spóźniony z powrotem do domu, wiem, że moja mamusia w nerwach czekała, kiedy wrócę do domu, szczególnie po nocnej zmianie, szybko dobiegłem do Bagateli. Od Sułkowickiej do Bagateli jest około kilometra. Ile czasu zajęło młodemu, sprawnemu człowiekowi pokonanie w pośpiechu tysiąca metrów? 8 – 10 minut? W każdym bądź razie musiał się znaleźć na przystanku tramwajowym na początku Al. Ujazdowskich od strony Belwederu około godziny 9, może dwie, trzy minuty po 9. Parę minut czekałem, pięć może siedem, może do dziesięciu minut czekałem na tramwaj dziewiątkę. W czasie tego czekania usłyszałem dwa silne wybuchy. Kutschera wyjechał z al. Róż 2 o 9.07, zapewne o 9.10 było po wszystkim. Czy Janusz Hoch mógł usłyszeć odgłosy walki? Na pewno – od miejsca, w którym dopełnił się los kata Warszawy dzieliło go około tysiąca metrów. To był okres, kiedy sowieci bombardowali Warszawę, zamiast obiektów wojskowych bombardowali przeważnie nasze domy. Ponieważ Niemcy obawiali się ruin, nakazywali administracji budynków wyburzanie wypalonych murów. Myślałem właśnie – ciągnie swoją opowieść pan Janusz - że to administracja mieszkań burzy te domy, tak mi się wydawało, słysząc tak blisko te dwa huki, silne bardzo odgłosy wybuchów. Tak sobie pomyślałem, że na pewno niszczone są ruiny domu. Nadjechał tramwaj. Janusz Hoch wsiada tylnym pomostem do pierwszego wagonu. W drugim wagonie ani żywej duszy, w pierwszym, w wydzielonej części nur für Deutsche siedzi kobieta. Tramwaj jechał teraz wzdłuż Łazienek w stronę placu Wolności, który Niemcy przemianowali na Sternplatz (Gwiaździsty). Tam był przystanek – pan Janusz nazywa go Łobzowianka, od nazwy kawiarni i pawilonów wystawienniczych, które rozebrano w 1935. Dzisiaj w tym miejscu, pod Alejami Ujazdowskimi przebiega Trasa Łazienkowska. Od placu Wolności rozchodziły się promieniście ulice dzielnicy policyjnej – Szucha, 6 Sierpnia, Koszykowa. 1 lutego 1944 tramwaj numer 9 nie dojechał do przystanku Łobzowianka: Na przystanku właściwym stał już tramwaj, nie wiem, jaki numer, a mój tramwaj stanął obok ulicy Agrykola. Widząc, że stoi tramwaj przede mną, wysiadłem. Ta pani też wysiadła. Moje straszne zdziwienie jak wysiadłem zobaczyłem tłum Niemców biegnących ulicą Szucha, Koszykową… biegli, dosłownie! Nie szli tylko biegli, chodnikiem z lewej strony i prawej strony Alei Ujazdowskich w stronę placu Trzech Krzyży. Z okien, z otwartych okien, widziałem Niemców strzelających, nie wiem, do kogo strzelali. W górę czy na postrach? Pandemonium. Obraz wściekłych, ale przede wszystkim przerażonych Niemców był źródłem ogromnej satysfakcji. O słodkim uczuciu zemsty, jakie stało się 1 lutego 1944 udziałem warszawiaków pisze w swoich okupacyjnych wspomnieniach Monika Żeromska: Rozpętuje się w Warszawie prawdziwe piekło. Siedzimy tymczasem tutaj, u Marysi, i radujemy się, chociaż czeka nas za tę śmierć niejedno, ale jaka to wspaniała ulga, jakie rozkoszne uczucie zemsty, jakie radosne choćby na chwilę, zadośćuczynienie. Gwoli prawdy Janusz Hoch dodaje, że ta satysfakcja przyszła dopiero później. Stojąc na rogu Agrykoli i Al. Ujazdowskich był przerażony nie mniej niż Niemcy: Agrykola - pusta ulica, obok maleńki park. Czy biec tam w dół Agrykolą? Ale pustą taką Agrykolą będę biegł, to któryś z tych Niemców zobaczy, że tam biegnę, weźmie na muszkę i rąbnie. Pomoc przychodzi z nieoczekiwanej strony. Kobieta z tramwaju daje chłopakowi znak głową jakby mówiła „Chodź za mną”. Nie miałem wielkiego wyboru, poszedłem za nią. Po obu stronach Alei na szerokich ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected] 6 chodnikach kłębi się tłum Niemców. Ulica jest pusta, tylko co chwilę przemykają budy z żołnierzami i sanitarki na sygnale. Janusz Hoch, jak sam mówi, drepcze za kobietą, która co chwila musi przepraszać tłoczących się żołnierzy i cywilów niemieckich. Tak dochodzą na wysokość ulicy Szopena. Kilkanaście, może dwadzieścia kilka minut wcześniej stała w tym miejscu Dewajtis – Elżbieta Dziembowska, która przejęła od Kamy – Marii Stypułkowskiej-Chojeckiej sygnał, że auto Kutschery ruszyło spod pałacyku w al. Róż. Przed wjazdem do bramy budynku komendantury samochód z Kutscherą został zablokowany przez auto prowadzone przez Misia – Michała Issajewicza. Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie – akcja trwała minutę i 40 sekund. Janusz Hoch, zapytany czy widział po swojej prawej stronie dwa stykające się ze sobą samochody, po chwili wahania odpowiada: Nie przypominam sobie samochodów, moja pamięć zarejestrowała pustą ulicę i zapełnione chodniki. Pan Janusz kontynuuje swoją opowieść: Kobieta z tramwaju żeby przejść do samej krawędzi ulicy Szopena musiała znów przeprosić Niemców. Ja za nią dreptałem. Drepcząc, doszedłem i stanąłem obok niej. Kobieta, tak ją zresztą nazwałem - aniołem stróżem moim, zrobiła jakby ruch głową, że mam przejść na drugą stronę. Wpierw musiałem spojrzeć w lewo, w stronę placu Wolności, żeby zobaczyć czy nic tam nie jedzie, jakaś buda. Przeszedłem przez ulicę - byłem chyba jedynym człowiekiem, co w tym czasie przeszedł Aleje Ujazdowskie na drugą stronę. Wszedłem w ulicę Szopena. Na Szopena nie było Niemców. Przeszedłem parę kroków, zobaczyłem po drugiej stronie ulicy stojącą sanitarkę przed domem, w którym przed wojną znajdowała się ambasada turecka. Rzeczywiście, w książce telefonicznej Warszawy z 1939 roku pod adresem Szopena 2A figuruje ambasada turecka. Pan Janusz szedł nieparzystą stroną Szopena, po prawej mijał stojącą sanitarkę, do której z bramy Szopena 2A wynoszono na noszach dwa ciała przykryte prześcieradłami. Zatrzymał się na chwilę przy ogrodzeniu tzw. Doliny Szwajcarskiej. Dlaczego tam akurat stanąłem? Na środku ulicy stały dwie panie dozorczynie. Jedna była oparta o miotłę, druga o szuflę czy szpadel. Do skrobania chyba. Spodziewała się może, że będzie lód chyba, ale ani śniegu ani lodu nie było. Jedna mówi tak: „Pani! Pani… to sobie nawet nie wyobraża, co się tu działo. Podjechał tu taki maleńki samochodzik. Wpierw rzucili bomby. Wyskoczyli, zaczęli strzelać z kulomiotów.” - powtarzam te słowa, które do dzisiejszego dnia zapamiętałem dokładnie. Dochodzi do rogu ulicy Mokotowskiej: I jak głupi człowiek zacząłem się przyglądać, patrzyłem wzdłuż Szopena, co się tam będzie działo jeszcze. Widziałem, że zapakowali tych ludzi zabitych do sanitarki. Nie wiem czy odjechała czy jeszcze stała. W każdym bądź razie, nie wiedząc, co się tam dzieje z tyłu za mną, poczułem, że ktoś mi dotyka ramienia, stuka. Odwróciłem się, stał granatowy policjant. Zapytał mnie po niemiecku, która godzina. Odwróciłem się, spojrzałem na zegarek. Widząc, że to granatowy policjant, odpowiedziałem po polsku. On zdziwiony pyta czy jestem Polakiem. Powiedziałem, że tak. W odpowiedzi usłyszałem niecenzuralne słowa, których nie będę powtarzał - co mam robić, bo inaczej sprawię swoim rodzicom wiele kłopotów. Nie powiedział „rodzicom”, tylko – „ojcu i matce”. Tego też nie zapomnę. Nie powiedział, tak jak się normalnie mówi „smarkaczu, będziesz miał kłopoty u rodziców”, czy „sprawisz nieprzyjemność rodzicom’’. Tak się przeważnie mówi. On powiedział – „bo sprawisz ojcu i matce kłopot”. I to mi tak utkwiło do dzisiejszego dnia, zapamiętam te słowa. Zakończył to ładne powiedzenie jakąś wiązaneczką warszawską - co mam robić i jak szybko mam to robić. Nie trzeba było mi długo powtarzać. Mokotowską szybko, ale nie biegłem, tylko szybkim krokiem przeszedłem pod Plac Trzech Krzyży. Tam zatrzymuje się przed istniejącym do dzisiaj Instytutem Głuchoniemych. Ścieżką wzdłuż budynku schodzi do ulicy Frascati, przecina Rozbrat i dociera do Czerniakowskiej – stąd już blisko do Wilanowskiej. Ale trzeba dotrzeć do Dworca Gdańskiego skąd odchodzą pociągi na prawy brzeg Wisły. A w mieście szaleją Niemcy, żaden Ausweis nie chronił Polaka tego dnia. Ale szczęśliwie przez Powiśle, Stare Miasto dociera do dworca i między 12 a 13 jest w domu w Choszczówce. Zwykle powrót z pracy trwał 1 godzinę – 1 lutego 1944 - 4 godziny. ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected] 7 Spotkaliśmy się z Januszem Hochem 31 stycznia 2008 roku na Dolnym Mokotowie. Spotkanie musieliśmy kilkakrotnie przerywać – emocje, łamiący się głos, szwankująca pamięć… Na koniec oglądamy dokumenty i zdjęcia. Obracamy w palcach Werk-Ausweis, który spowodował, że pan Janusz otarł się o najbardziej spektakularną, udaną akcję polskiego Podziemia w Warszawie. Przyglądamy się zdjęciu dwóch chłopaków w bryczesach – rzeczywiście kozaki. Chcemy, żeby pan Janusz przyszedł jutro, w rocznicę tamtych wydarzeń w Al. Ujazdowskie. Chcemy nakręcić kilka ujęć w miejscach wydarzeń sprzed 64 lat. Nie wiem czy dam radę – odpowiada zmęczonym głosem. Nalegamy, proszę przyjść. Przyniesiemy panu bryczesy. Ewa Gradkowska Współpraca: Waldemar Stopczyński ul.Osiek 11, 80-842 Gdańsk, tel./fax (0-58) 301-49-51 http://www.gsa.gfo.pl, e-mail: [email protected]