Pomysłowy drwal Polak z pochodzenia, Filip Grabiński był nie tylko
Transkrypt
Pomysłowy drwal Polak z pochodzenia, Filip Grabiński był nie tylko
rocznice Pomysłowy drwal Polak z pochodzenia, Filip Grabiński był nie tylko uznany za najlepszego drwala Ameryki, ale był też pomysłodawcą nowych metod zrywki wysokich drzew w trudno dostępnych amerykańskich lasach. Wynalazł urządzenia, które ułatwiały i przyspieszały pracę drwali w najtrudniejszych warunkach terenowych. Poza tym był niezwykle sprawnym i odważnym człowiekiem. W zawodach organizowanych rokrocznie w USA dla drwali w przeróżnych konkurencjach bił rekordy w latach 20-tych i 30-tych XX wieku, które długo dla innych były nieosiągalne. Jeden z jego rekordów utrzymał się nawet do 1995 roku w szybkości wejścia na drzewo na wysokość 51,5 metra i zejścia na ziemię. Rodzina Grabińskich Teofil był czwartym z dziesięciorga dzieci Józefa i Eufrozyny Grabińskich, pochodzących z Białostocczyzny i żyjących z uprawy ziemi, ale to on jako pierwszy spośród swego rodzeństwa przyszedł na świat na emigracji w Szkocji w 1903 roku. Imię Teofil zmienił na Filip przed swoim ślubem będąc już obywatelem Stanów Zjednoczonych. Ożenił się w 1923 roku z Ferdynandą, emigrantką pochodzącą z Belgii. Osiedlili się w Tacoma w stanie Waszyngton i tam właśnie dwudziestoletni Grabiński podjął pracę jako drwal. Nieopodal w South Prairie mieszkali od 1914 roku jego rodzice oraz rodzeństwo. Na przykładzie rodziny Grabińskich można prześledzić jak zawiłe były losy polskich emigrantów. Grabińscy mając już troje dzieci opuścili swoje rodzinne strony znajdujące się pod zaborem rosyjskim i z nadzieją na lepsze życie wyjechali do Szkocji między marcem 1900, a kwietniem 1903 roku. Ojciec Filipa podjął tam pracę w kopalni w rejonie Bellshill, gdzie dużą część populacji górników stanowili właśnie emigranci. Po dwóch latach już z czwórką dzieci (Filip miał wówczas 2 lata) popłynęli statkiem do Stanów Zjednoczonych, gdzie udało im się uzyskać obywatelstwo amerykańskie. Początkowo osiedlili się w Pensylwanii w Port Griffith, gdzie Józef Grabiński również pracował jako górnik. Tam przyszło na świat ich piąte dziecko. Pod koniec 1907 roku przenieśli się na przeciwległą stronę Ameryki do innego górniczego miasteczka Carbonado w stanie Waszyngton, gdzie na świat przyszło kolejnych dwóch braci Filipa. Dopiero gdy Grabińscy zamieszkali w South Prairie ponownie zajęli się rolnictwem. Tam właśnie na świat przyszedł najmłodszy brat Filipa, Alfons i dwie siostry: Dorota i Sabina. Niezwykły drwal W 1930 roku w prasie amerykańskiej było niezwykle głośno o wyczynach Grabińskiego, który podczas zawodów Rolleo, rokrocznie organizowanych w Longview w stanie Waszyngton, pobił wiele rekordów. Wiele amerykańskich gazet opublikowało wówczas fotografię młodego, liczącego wówczas 27 lat Polaka, schodzącego z drzewa. Był drwalem niezwykłym i jednym z największych championów w przeróżnych zawodach we wspinaczce na drzewa. Potrafił wejść na 45–metrowej wysokości pień i zejść z niego w 80 sekund. Lasy północnego wybrzeża Stanów Zjednoczonych strona 10 listopad 2014 Wieczorem 23 czerwca 1984 prosił podczas pożegnania: “Niech pan pozdrowi moją prawdziwą przyjaciółkę, Marysię Kuncewiczową; niech pan pozdrowi polskie powietrze, którym się tak lekko oddychało”. W lipcu 1984 roku przekazałem pani Marii dobre słowa od pana Stanisława. Przez wszystkie następne lata bezustannie myślałem i na- to potężne, dziewicze puszcze pełne drzew tak wysokich, jak nigdzie indziej na świecie. Normalną praktyką tamtejszych drwali było wspinanie się na te drzewa i ścinanie ich fragmentami od góry. Było to zajęcie nie tylko niebezpieczne i pracochłonne, ale też stwarzające wiele problemów przy zwózce drewna. Filip Grabiński na bazie własnych doświadczeń i praktyki opracował system zrywki drewna w trudno dostępnym terenie zwany „skyhook”, co znaczy „podniebny hak”. Zgodnie z jego pomysłem, nad obszarem zwózki, na celowo pozostawionych wysokich drzewach rozpinano dwie stalowe liny o średnicy ok. 5cm każda. Po nich poruszał się pojazd wyposażony w specjalnie zaprojektowany i opatentowany przez niego zestaw kół napędowych oraz własny silnik spalinowy. Pojazdem kierował człowiek i zarazem sterował chwytakiem zawieszonym na linie zamocowanej do wozu. Taki pojazd pozwalał na przenoszenie kłód dwudziestometrowej długości, ważących nawet 30 ton. dwukropek 160 dal myślę o nim i to powietrze pozdrawiam patrząc na białe brzozy, które tak uwielbiał. Spacerował między nimi w okolicach Warszawy, Kazimierza na Wisłą, i w Sienieżycach na Litwie… Włodzimierz Wójcik Uniwersytet Śląski 150 LAT TEMU UKOŃCZONO BUDOWĘ MOSTU KIERBEDZIA W WARSZAWIE W 1526 roku, w niejasnych okolicznościach umiera ostatni książę mazowiecki Janusz III. Warszawa, nieduże miasto z niezłą perspektywą rozwoju z racji położenia na przecięciu szlaków handlowych, zostało wraz z Mazowszem inkorporowane do Korony i wkrótce zyskało nowe przywileje. Kwitł handel wiślany, a w 1529 roku zwołano sejm walny koronny, który był pierwszym krokiem Warszawy ku przekształceniu się w ośrodek polskiego parlamentaryzmu. Tłumy posłów i senatorów ściągające na obrady napędzały lokalną gospodarkę, miasto bogaciło się, wzrastała liczba ludności. W 1548 roku Warszawa licząca sobie ponad 466 domów i 14 dworków, zyskała jeszcze jedną budowlę – barbakan, który miał służyć obronie miasta. W 1569 roku unia lubelska połączyła Królestwo Polskie z Wielkim Księstwem Litewskim w jeden organizm zwany Rzeczpospolitą Obojga Narodów, ze wspólnym monarchą, sejmem, herbem, walutą. Odrębność pozostawiono między innymi w sferze skarbu, urzędów i sądownictwa. Warszawa została wyznaczona na siedzibę Sejmu Walnego Rzeczypospolitej. Dwukropek 160 Do miasta zjeżdżali posłowie z Polski i Litwy, zatem coraz pilniejszą stała się potrzeba wzniesienia solidnej przeprawy przez rzekę. Król Zygmunt August, chętnie przebywający w Warszawie, zlecił budowę mostu i zobowiązał się ją sfinansować: Król wydał do swojej śmierci na budowę ogółem 83 200 zł. Mowa tu jest o czerwonych złotych, jeden czerwony złoty równał się 52 groszom. (Apolinary Przybylski, Ulice i mosty Warszawy. Warszawa 1936). Budowa pierwszego warszawskiego stałego mostu nastręczała wielu trudności. Należało bowiem zaprojektować długą na ponad pół kilometra przeprawę przez rwącą, kapryśną rzekę, której piaszczyste dno stanowiło wyjątkowo trudne podłoże dla jakichkolwiek konstrukcji. Wyzwaniem dla konstruktora były również warunki klimatyczne. Zimą rzeka zamarzała, a w czasie odwilży pokrywa lodu tworzyła silne zatory i niszczyła wszystko, o co się oparła. Budowę mostu zlecono Erazmowi z Zakroczymia (zwany Erazmem Giotto lub Erasmusem Cziotko), listopad 2014 strona 31 rocznice dnia, napisałem „Zofia Romanowiczówna”, natychmiast sprostował: „Romanowiczowa”. Potem dodał: „A z domu Górska”. Lubił rozmawiać o własnym domu, choć zdawał sobie sprawę z tego, że do niego nie wróci. Willa miała być przez rodzinę sprzedana. Tak uzgodniono. Słuchał, że koszę trawę w małym ogródeczku i pielęgnuję róże. Właśnie, gdy jedną taką gałązkę wręczyłem mu, poprosił, aby po jednej róży wręczyć następnym razem paniom - prawie stuletnim staruszkom - które otaczały go półokręgiem drzemiąc na wózkach lub w fotelach. Następnego dnia skorygował decyzję. Róże miały kolce - wręczyłem róże pielęgniarce, która włożyła je do wazonu. Na wspólny użytek. Kiedy do pielęgniarki szepnąłem: “Mr. Baliński is a great polish poet...” - położył palec na ustach, abym zaprzestał... Rzeczywiście był człowiekiem skromnym. Przyniosłem mu kilkanaście kartek (leżały w przedpokoju na podłodze) z jego bezustannie poprawianymi wierszami. Powiedział, aby tego rodzaju materiały uchronić przed “czarnymi workami” na śmieci i wykorzystać w pracy naukowej. Od tego momentu bezustannie wracaliśmy do problemów procesu twórczego. Ujawnił, że wielekroć zaczyna pisać jakiś wiersz od końca, od pointy. Później w ciągu dnia lub nocy przychodzą do głowy wcześniejsze segmenty całości. Trzeba je zapisać natychmiast, bo mogą być zapomniane. Trzeba zejść schodami z sypialni na piętrze na parter - do gabinetu. Trzeba utrwalić w słowie pisanym fragment powstającego wiersza. Wtedy się nawet zapalał; mówił nieco żartobliwie: „Schodami w górę, schodami w dół...” Właśnie w czasie takiego schodzenia po wąskich, typowo angielskich schodach, Stanisław Baliński, mający po wypadku w mieście sztuczne biodro, spadł i stracił przytomność. Nazajutrz po południu znalazła go Zofia Supińska - sąsiadka, mająca klucze do mieszkania samotnego poety. Okazuje się, że przeczołgał się przez korytarz, przeszedł kuchnię i oparł się o kaloryfer obok drzwi prowadzących do ogrodu. Odwiedzałem go trzy razy dziennie. On, człowiek światowy, wieloletni dyplomata, mówił piękną, elegancką polszczyzną. Bez jakiejkolwiek wielkopańskiej maniery. Godzinami snuliśmy refleksje o polskiej kulturze, problemach egzystencjalnych, o poezji. Znawca opery, wykształcony muzycznie wymagał od wiersza pewnej melodyjności. Dlatego nie bardzo akceptował form awangardowych stosowanych na przykład przez przedwojennego Przybosia. Cieszył się, że stale zajmuję się naszym bohaterem narodowym – Komendantem, Naczelnikiem, Marszałkiem Piłsudskim. Słynnym Ziukiem i Dziadkiem. Był wzruszony, gdy zarecytowałem mu jego wiersz o „szarym” żołnierzu Niepodległości w słynnej „szarej maciejówce”. Wiersz ten ma znaczący tytuł - Rozmaryn: strona 30 Ogień rozwinął skrzydła. I teraz nie gaśnie, Bo od tej pieśni nagle zrobiło się jaśniej. A za nią idą inne, weselsze i żywsze, Wróżąc noce jaśniejsze i świty szczęśliwsze. I oto – od gościńców, od pól i od traktów, Zasypanych poranku malinowym złotem, Słychać śpiew. Najpierw cichy, lecz głośniejszy potem, Pełen rytmów niezwykłych i żołnierskich taktów. To idą pierwsi strzelcy, od Kielc i Krakowa, Przerzucając przez Polskę – do Wilna, do Lwowa – Bukiety rozmarynu, jak gałązki sławy, Które się rozsypują pod drzwiami Warszawy. Ta pieśń o rozmarynie, chyba że najstarsza Z legionowych melodyj, brzmi sentymentalnie. Ale jeśli ją śpiewać, maszerując drogą, Dźwięki mogą po drodze zamienić się w marsza, I nagle tak niezwykłej siły nabrać mogą, Że kończą się akordem, co brzmi tryumfalnie. Pierwszy powiew tej pieśni, nadzieją wezbrany, Doszedł nas w Sienieżycach, u schyłku wakacji. Była to młoda jesień. Wieczór. Po kolacji. Ktoś przyjechał z Warszawy, czy z Kielc – ktoś nieznany, I w pożółkłym salonie przy wiśniowym stole, Pod lampą abażurem przybraną bogato, Objaśniał coś rodzicom ze zmarszczką na czole. Nawet ciotka przestała czytać „Trędowatą” I przysiadła się bliżej, by słuchać co powie Ten gość i zwiastun wielkich i niezwykłych nowin. Zaszyty razem z braćmi – wśród mebli – w ukryciu, Patrzyłem, jak szeptali w papierosów dymie, I wtedy usłyszałem po raz pierwszy w życiu, Wymówione po cichu, po ciemku – to Imię. Od tej chwili minęło lat trzydzieści blisko. Ach, burzą, sławą, chmurą było to nazwisko. A ja słyszę je zawsze jak dawniej, jak przedtem, Jak w ten wieczór dzieciństwa, późny, nowogródzki, Kiedy je obcy przybysz wypowiedział szeptem, Od którego dreszcz poszedł. To Imię! – Oczywiście rozmarzony poeta dopowiedział – zgodnie w intencją rytmiki wiersza – „Piłsudski!” Stanisław Baliński lubił melodyjność wierszy. Tę melodyjność stale prezentował. Oto początek wiersza Polska Podziemna: Moją ojczyzną jest Polska Podziemna, Walcząca w mroku, samotna i ciemna Moim powietrzem jest wicher bez nieba, Moim pokarmem jest krew w garści chleba, A moim światłem, co płonie z daleka, Jest nasze prawo i prawo człowieka. Pragnął wrócić do Polski, do Warszawy. Pytał: „Do kogo?” Jego rodzina wymarła, jego pokolenie w większości też. listopad 2014 dwukropek 160 Pomysły i pasja Grabińskiego System Grabińskiego znacznie obniżył koszty zwózki. Można też było zrezygnować z budowy tymczasowych dróg leśnych, niezbędnych przy zwózce wykonywanej drogą lądową. W porównaniu z innymi metodami transportu linowego, urządzenie to oferowało wyższy poziom bezpieczeństwa, bo nie posiadało ruchomych lin, których zerwanie mogłoby stworzyć zagrożenie dla pracujących w lesie ludzi. Obecność człowieka na transporterze przewożącym dłużycę pozwalała mieć większą pewność, że przemieszczający się ładunek nie wyrządzi krzywdy nikomu na ziemi. Takie niebezpieczeństwo istniało w przypadku transportu linowego sterowanego zdalnie. Zwisające bezwładnie wielotonowe kłody zagrażały nie tylko ludziom, ale mogły też niszczyć stojące drzewa uderzając w nie. Same również mogły ulegać uszkodzeniom. Podczas jednego z pokazów Grabiński udowodnił, że drużyna składająca się z 4 ludzi potrafiła w ciągu 20 godzin pracy przetransportować w dół zbocza 75 tysięcy metrów bieżących drewna. Zdaniem ekspertów był to rezultat wyjątkowy, nieosiągalny przy wykorzystaniu innych, dostępnych metod zrywki. Szczególnie, że dzięki „podniebnemu hakowi” można było ściągać również to drewno, które przy zastosowaniu klasycznych wówczas metod trzeba byłoby porzucić lub pociąć. Po wykonaniu zadania w jednej lokalizacji, maszyna mogła być w łatwy sposób przeniesiona do nowej. Wystarczyło zmienić koła pojazdu, który na czas transportu zamieniał się w ciężarówkę przewożącą ekipę i cały zestaw lin. Po prostu „Polack” Drugi z opracowanych przez naszego rodaka systemów, został nazwany metodą „Grabinski” lub „Polack. Znana też jest pod nazwą „scab skyline”. Jest to rozwiązanie bardziej tradycyjne niż „skyhook”. Wymaga ustawienia u dołu zalesionego stoku masztu z wyciągarką. Pomiędzy nim, a wybranym punktem wzniesienia rozciągana jest lina ułożona w pętlę i wyposażona w blok oraz chwytak do zaczepiania drewna. Metoda ta jest obecnie jedną z najczęściej stosowanych, szczególnie na trudnodostępnych terenach stanu Waszyngton. Grabiński uzyskał na nią patent w 1943 roku. Na swoje wynalazki otrzymywał również patenty za granicą, m.in. w Kanadzie i we Francji. Praktycznie do każdego z jego patentów odwoływali się późniejsi wynalazcy, co świadczy o innowacyjności i ponadczasowym charakterze proponowanych przez Grabińskiego rozwiązań. Ostatni patent przyznano wynalazcy w 1953 roku. Najlepszy drwal Ameryki, Filip Grabiński, zmarł w bliżej nie określonych okolicznościach w 1955 roku. Prawdopodobnie był to wypadek przy pracy. Może opracowywał kolejny system zrywki wymagający od drwala ekstremalnych umiejętności? SWORN TRANSLATOR TŁUMACZ PRZYSIĘGŁY Cape Tow n Beata Leszczynska-Woolfrey tel. 072 238 9799 [email protected] Relaks z Erato Wiśnie Kiedy u nas na Litwie Pierwsza wiśnia zakwitnie, Pierwsza wiśnia jak płatek marzenia, Spotykamy się z sobą, Ze mną ty, a ja z tobą, Zakochani z pierwszego wejrzenia. Kiedy potem na drzewach Pierwsza wiśnia dojrzewa, Pierwsza wiśnia czerwona i wonna, To mówimy do siebie, Do mnie ty, ja do ciebie, Że ta miłość już będzie dozgonna. A gdy wreszcie w ogrodzie Pora wiśni przechodzi, Razem z nią pryska miłość kapryśnie, Więc żegnamy się z sobą, Ze mną ty, a ja z tobą, A na drogę weź koszyk. To - wiśnie. Stanisław Baliński Witold Iwańczak Tekst ukazał się w Tyg. Kat. „Niedziela” NR 27/2013 Dwukropek 160 listopad 2014 strona 11