9. Andrzej Miś - Przyczynki czy teoria?

Transkrypt

9. Andrzej Miś - Przyczynki czy teoria?
88
Dyskusja wokół Przyczynków do antropologii
współczesności Marcina Czerwińskiego
Gluckman M . , 1956, Custom and conflict in Africa, Oxford: Blackwell.
Leach E., 1954, Political systemas of highland Burma, London: Athlone Press.
Leach E., 1989, Kultura i komunikowanie, w: E.Leach, A J . Gremais, Rytuał i narracja, Warszawa: PWN (tłum. M.Buchowski) (Polskie tłumaczenie Culture and communication: the logic by which symbols are connected, Cambridge: University Press
1976).
Andrzej Miś
Przyczynki czy teoria?
Marcin Czerwiński pisze na końcu swej książki, że nie ma w niej żadnej teorii, że
są to tylko przyczynki do antropologii współczesności, tzn. próba wskazania pewnych
ważnych czynników określających współczesną kulturę. Wbrew tej deklaracji sądzę,
że te przyczynki oparte są na pewnej teorii. Jej najważniejsze twierdzenie głosi, że to
kultura - zespół wartości, zasad, symboli itd. - jest spoiwem wspólnoty ludzkiej, że to
jedna powszechna kultura, w której wszyscy są zanurzeni, jest spoiwem całości społecznej.
Dopiero na tle tego założenia można zrozumieć rozważania zawarte w Przyczynkach do antropologii współczesności. Marcina Czerwińskiego niepokoi dezintegracja
współczesnej kultury, albo - jak pisze - "nierówność w zakresie kompetencji kulturowej" czy niekoherencja społecznej organizacji kultury (tytuł pierwszego rozdziału). W
okresie feudalizmu koherencja ta była jeszcze zachowana, ale potem zaczęło się "tracenie ładu" (s. 16) - burżuazja nie była już w stanie narzucić swojej kultury reszcie
społeczeństwa, rozbicie kultury staje się coraz większe (mimo wzrostu poziomu tzw.
przeciętnego wykształcenia i łatwiejszej dostępności do dóbr kulturowych), a ostatni
może wysiłek, aby stworzyć "kulturę dla wszystkich", czyli idea socrealizmu, skompromitowała się, zaś kultura masowa to "pozorowanie upowszechnienia" (s. 36); rację ma
Bourdieu, że dziś (?) kultura służy raczej do odróżniania się od innych i nikt nie ma
już w tej dziedzinie uniwersalistycznych zamiarów. "Spoiwem sensu" były symbole,
gdyż - jak czytamy - "stanowią rozpoznanie określonych sytuacji w tej sferze rzeczywistości, w której bytują istoty naznaczone osobliwością świadomości" (s. 78). Ale dziś
symbol się wykorzenił i nie pełni już swych funkcji, tzn. nie jest wspólnototwórczy.
Nie istnieje też dziś żadna jedność moralna, a perspektywy dialogu aksjologicznego
są marne, próby pojednania to puste gesty, albo jednostkowe inicjatywy, skazane na
porażkę.
Czy ta teza - że to kultura jest tym, co z ludzkiego stada czyni społeczeństwo - jest
tak oczywista, jak to się czasem myśli? Nie będę przypominał tych, którzy - jak Nietzsche czy w mniej radykalny sposób Freud - twierdzili, że kultura jest czymś, co przychodzi niejako "po życiu": najpierw się żyje, działając pod wpływem instynktów, a
potem usiłując legitymizować swoje postępki wymyśla się kulturę. Czyli to nie wartości, symbole, normy moralne rządzą społeczeństwem i jednostkowym życiem, lecz coś
innego, co się pod nimi ukrywa.
Chcę raczej przypomnieć tezę Maxa Webera i Emila Durkheima, którzy stwierdzili w swoim czasie, że system kapitalistyczny potrzebował do swego funkcjonowania
Dyskusja wokół Przyczynków do antropologii
współczesności Marcina Czerwińskiego
89
określonych ideologii, pewnych zestawów wartości, ale gdy wzmocnił się dostatecznie, potrzeba taka zniknęła. Społeczeństwa zachodnie stały się społeczeństwami organicznymi, zespalanymi w jedną całość nie przez wspólnie uznawane wartości i zasady,
lecz przez system podziału wykonywanych funkcji (ludzki organizm też nie tworzy
jedności dzięki temu, że wszystkie jego części są identyczne, lecz dlatego, że wszystkie
one uzupełniają się i współpracują ze sobą). O koncepcji tej pisała bardzo interesująco u nas Anna Pałubicka w książce Kulturowy wymiar ludzkiego świata obiektywnego.
A Emmanuel Todd w książce, L'Invention de l'Europe, wydanej w roku 1990, twierdzi,
że procesy, o których pisali Weber i Dürkheim, dokonały się ostatecznie w Europie
Zachodnie około roku 1965. Dlaczego? Otóż według Todda właśnie od tego czasu zaczął się w Europie widoczny upadek wielkich - tzn. o dużym zasięgu społecznym ideologii: "Między rokiem 1965 i 1990 większość europejskich systemów ideologicznych została dotknięta nieubłaganym mechanizmem dekompozycji, który zburzył
wierzenia, osłabił partie, przeobraził istotę podziałów politycznych, tworząc wszędzie
poczucie pustki i utraty sensu. Wiara, w najszerszym znaczeniu tego terminu, ideologiczna tak samo jak religijna, opuszcza europejskie życie polityczne". Wtóruje temu
wielu autorów twierdząc, że Zachód wszedł już w epokę postmodernistyczną, którą
charakteryzuje właśnie rozproszenie ideologiczne, zanik wielkich ideologii, uniwersalnych systemów wartości, prywatyzacja wierzeń i nastawień. I jeśli próbuje się wskazać genezę tych przekształceń, to mówi się, że podstawową przyczyną jest to, iż
system gospodarczy opiera się już na swojej własnej podstawie i nie potrzebuje
wsparcia ideologicznego.
A więc: kultura była kiedyś spoiwem jedności społecznej, teraz jednak staje się
nim system powiązań gospodarczych. Nie chcę przez to powiedzieć, że ten stan rzeczy
nie budzi żadnych moich obaw i że zamiast martwić się z Marcinem Czerwińskim
dezintegracją, niekoherencją społecznej organizacji kultury, gotów jestem frywolnie
wykrzykiwać: niech żyje różnorodność, niech każdy po swojemu przeżywa swoje życie
i kształtuje swój "świat życia". Chciałem tylko powiedzieć, że książka, o której dyskutujemy, mogłaby się może nazywać nie "Antropologia negatywna", jak Autor zamierzał, a "Koniec antropologii" - bo Marcin Czerwiński dołącza do wielkiego chóru
tych, którzy głoszą, iż nie można już prowadzić kompleksowych badań nad kulturą,
gdyż nic takiego jak kompleksowo rozumiana - tzn. obejmująca całe społeczności kultura nie istnieje. Może nie powinno się takich słów wypowiadać w Instytucie Kultury - ale przecież jest to instytut, który jednym z głównych swoich tematów badawczych uczynił postmodernizm, czyli postawił sobie zadanie szczegółowego opisania
balu na "Titanicu".
Jadwiga Mizińska
O dzisiejszym braku "ładu antropologicznego"
Profesor Marcin Czerwiński używa w swej pracy pojęcia "bezład antropologiczny",
przeciwstawiając je "antropologicznemu ładowi". Chociaż termin ten w książce użyty
jest mimochodem, obecnie okazuje się wybitnie trafny i adekwatny. Można i warto go
użyć do opisu i zdiagnozowania sytuacji schyłku naszego stulecia. Zderzają się bo-
90
Dyskusja wokół Przyczynków do antropologii
współczesności Marcina Czerwińskiego
wiem współcześnie dwa fenomeny, w odniesieniu do Zachodu sygnowane mianem
"postmodernizmu", zaś w odniesieniu do Wschodu - mianem "postkomunizmu". Jakkolwiek jeden i drugi obejmują cały syndrom zjawisk społeczno-polityczno-kulturowych. Byłoby nim mianowicie zagubienie się człowieka w epoce nowej dekadencji. W
wymiarze praktycznym przejawia się ono utratą sacrum (w szerokim tego słowa znaczeniu). "Róża motywacji" pozbawiona została busoli. Ponieważ wg postmodernizmu,
tak w życiu, jak w sztuce i teorii "wszystko jest dozwolone", zatem każdy wybór jest
równorzędny. Brak kryterium wartościowania złego i dobrego, pięknego i szpetnego,
prawdziwego i fałszywego. Skoro zaś wszystko wolno, to niczego nie warto...
Postkomunizm, w którym mimo wszystko istnieje tradycja wielkich, mono-polistycznych idei, jakkolwiek świadomie odrzuca skompromitowany dogmat człowieka
zunifikowanego na modłę komunistyczną, podświadomie produkuje jego substytuty:
nacjonalizm, fundamentalizm, rasizm, tyle że w nowej wersji.
Jest on więc kryptototalitaryzmem, choć się do tego nie poczuwa. Z kolei postmodernistyczny styl życia i myślenia na pozór wydaje się być zaprzeczeniem monocentrycznych i monistycznych tendencji postkomunizmu. Hołduje on hasłu
pluralizmu i tolerancji dla wszelkich różnic. Jednakże i on pod powierzchnią zawiera
skłonności kryptototalitarne. Domaga się bowiem swoistej unifikacji postaw w tym
zakresie, że niczego nie wolno potępiać ani wywyższać.
W sumie, rzut oka na całokształt rzeczywistości dzisiejszego świata daje podstawę
do stwierdzenia, iż ludzie miotają się w próżni aksjologicznej, którą usiłują wypełnić
ad hoc tworzonymi idolami. Jest to więc właśnie obraz b e z ł a d u a n t r o p o l o g i c z n e g o . Można, parafrazując L. Kołakowskiego, powiedzieć, iż jest on egzystencjalną postacią h o r r o r u
antropologicznego.
Rozumiem przezeń
- też na zasadzie analogii - taki stan refleksji filozoficznej, która waha się między
"wszystko" i "nic"; między twierdzeniem o istnieniu uniwersalnej natury ludzkiej a
enuncjacjami o "śmierci człowieka".
Moje rozpoznanie jest następujące: być może "umarł" człowiek jako wytwór życzeniowej spekulacji filozofów, ale przecież żyją ludzie. Ich rzeczywistym problemem
jest utrata tożsamości: z Bogiem, naturą ludzką, narodem, klasą, kulturą itp. Utrata
tożsamości powoduje u t r a t ę autonomii. Człowiekowi dzisiejszemu "niebo
gwiaździste" zwaliło się na głowę, a "prawo moralne" rozpadło się w sercu. Tym samym załamała się podstawa do formułowania imperatywów kategorycznych. Taki bezład antropologiczny mści się jednak agresją albo szaleństwem. Jak z niego wybrnąć oto jest pytanie...
Andrzej Szahaj
Kilka wątpliwości co do (dyskretnie) modernistycznego nastawienia
Marcina Czerwińskiego
Książka M. Czerwińskiego traktuje o sprawach stojących obecnie w centrum żywych sporów. Idzie o stan i perspektywy kultury europejskiej. Stawiając jej diagnozę
autor Przyczynków do antropologii współczesności podąża tropem tych myślicieli,
którzy stan kultury współczesnej skłonni są łączyć z procesami dyferencjacji i autono-