Tajemnica lasu
Transkrypt
Tajemnica lasu
1 TAJEMNICA LASU Starsza pani siedziała w fotelu, trzymając na kolanach kota. Dziwne to było stworzenie – większe niż przeciętny przedstawiciel swojego gatunku, z dużymi łapami i długim, naprawdę długim ogonem. Ale najdziwniejsze były oczy kota – rdzawobrązowe, momentami błyskające czerwienią... Co w połączeniu z czarną sierścią dawało upiorne wrażenie, zwłaszcza w ponure, jesienne wieczory. Ale Marcel wbrew pozorom był kotem łagodnym i kochającym ludzi, zwłaszcza dzieci – nawet takie łobuziaki jak wnuki jego właścicielki. - Koniec wylegiwania się, Marcelku... – powiedziała starsza pani, zerkając na stojący w kącie wiekowy zegar z kukułką. – Za chwilę wpadną moje diablęta. Odpowiedziało jej głośne mruczenie. Jednocześnie trzasnęły drzwi wejściowe i dom wypełnił się dziecięcymi głosami. Może nie było to najtrafniejsze określenie, gdyż wnuki starszej pani były już nastolatkami, ale dla niej wciąż pozostały dziećmi. Po chwili cała trójka – szesnastoletni chłopiec i dwie dziewczynki w wieku piętnastu i trzynastu lat – wpadły do pokoju. - Cześć babciu! – zawołała najmłodsza wnuczka, rzucając się babci na szyję. - Witajcie – starsza pani uścisnęła ją – Siadajcie. O czym chcielibyście dziś posłuchać? - O duchach! – zawołał natychmiast chłopiec – Uuu... - Nie śmiej się z duchów – upomniała go surowo druga dziewczynka, poprawiając okulary. - Ale ja się wcale nie śmieję! - Kasiu, Tomku, nie kłóćcie się – powiedziała starsza pani – Więc chcecie usłyszeć o duchach? Zatem słuchajcie uważnie. Czy znacie nasz skierniewicki las? - Ten za Cmentarzem Miejskim? - Tak. Okoliczni mieszkańcy nazywają go Lasem Bila... - Pewnie, że znamy! - Czy jesteście tego pewni? - Oczywiście! - To w takim razie dziś dowiecie się, że go tak dobrze nie znacie... - Dobrze… zacznijmy od tego, że w lesie tym od wielu, wielu lat dzieją się dziwne rzeczy. - Jakie dziwne rzeczy? - Na przykład ludzie przenoszą się z miejsca na miejsce... I w czasie. - Jak to?! - Dokładnie nie wiadomo... Opowiem wam historię, którą przeżyłam osobiście. Wiele lat temu, gdy wasz tata był jeszcze mały, któregoś wrześniowego dnia wzięłam go na ręce i poszłam nazbierać grzybów na 2 obiad. Szłam sobie jak gdyby nigdy nic, kiedy nagle zdałam sobie sprawę, że wkoło mnie zrobiło się nienaturalnie cicho. Nie było to miłe uczucie, możecie mi wierzyć... Nawet Michałek coś poczuł, bo zaczął przeraźliwie płakać. Przez chwilę stałam niezdecydowana, a potem ruszyłam w stronę, gdzie powinno znajdować się wyjście. - Powinno? – zdziwił się Tomek – To znaczy, że go tam nie było? - A nie było, nie było... Zamiast na drodze, nagle znalazłam się na polanie. I wtedy zobaczyłam... - Ducha! – przerwał babci niepoprawny wnuczek. - Żebyś wiedział, że ducha – odparła starsza pani z powagą – Ale wtedy to było tak realistyczne, że aż mnie ciarki przeszły. Na polanie stała grupka ludzi, pilnowanych przez uzbrojonych żołnierzy w niemieckich mundurach. Momentalnie zamarłam, bowiem od razu przypomniała mi się wojna... Chciałam się schować, ale stałam jak wrośnięta w ziemię. Michałek zaczął płakać, ale o dziwo nikt nie zwracał na nas uwagi. Spróbowałam zrobić krok, potem drugi... Podeszłam do żołnierzy, ale oni zachowywali się tak, jakby mnie nie widzieli. Coś mnie podkusiło i uderzyłam go w ramię. Omal nie krzyknęłam, ponieważ moja ręka przeleciała przez niego jak przez powietrze. Wtedy dał się słyszeć warkot motoru i na polanie pojawił się niemiecki oficer. Zamienił kilka zdań z żołnierzami, a ci natychmiast opuścili broń i podeszli do sterty gałęzi i ubrań. Szybko potworzyli z nich kukły i porzucali je do wykopanych dołów. Potem każdy oddał do nich kilka strzałów, a następnie zasypali doły i zamaskowali je tak, że prawie nie było śladu. Wtedy oficer odwrócił się do grupki przerażonych ludzi, których wcześniej pilnowali jego żołnierze. Powiedział, że jego matka była Polką i dlatego nie jest w stanie kazać ich zabić... Obiecał im pomoc w opuszczeniu okolicy i znalezienie bezpiecznej kryjówki. Potem kazał swoim ludziom zabrać ich z polany, a sam został. Nie wiem, ile czasu minęło, gdy na polanie zjawiło się dwóch innych oficerów. Dobrze się spisałeś, Marcel... – powiedział jeden. Nagle drugi uderzył Marcela w tył głowy, a gdy upadł, zaciągnęli go do jedynego dołu, jaki pozostał i zakopali go żywcem. Nie będziemy tolerować mieszańców – powiedział ten, który go uderzył. Nagle wszystko zawirowało mi przed oczyma i nie wiadomo jak znalazłam się na drodze. Nigdy nikomu nie opowiedziałam, co mi się przydarzyło, żeby nie pomyśleli, że zmyślam... - I co dalej, babciu? – zapytała Zosia. - Chciałam odnaleźć to miejsce, ale mi się to nie udało, chociaż przeszłam cały las wzdłuż i wszerz. Ale ta historia ma ciąg dalszy... Wkrótce potem w naszym domu pojawił się kot. Jego oczy miały dokładnie taki sam kolor jak oczy tamtego oficera... Naturalnie nikomu nic nie powiedziałam, tylko przygarnęłam zwierzaka i tyle. Nazwałam go oczywiście Marcel... Marcel Pierwszy, że się tak wyrażę. Po paru latach gdzieś zniknął, ale niedługo potem pojawił się kolejny Marcel... Identyczny jak jego poprzednik. Ten jest piąty z kolei. Kot, jakby rozumiejąc, że o nim mowa, wstał i przeciągnął się, a potem zeskoczył na podłogę. W tym momencie z zegara wyskoczyła kukułka i zakukała pięć razy. 3 - Czas na podwieczorek – powiedziała starsza pani, wstając. – Dzisiaj jest wasza ulubiona szarlotka na kruchym cieście. Dzieciaki wydały z siebie chóralny okrzyk i popędziły do kuchni. Dla nich nawet najprawdziwsza historia nie była w stanie wytrzymać rywalizacji z babciną szarlotką... - Są niesamowite – powiedziała starsza pani, uśmiechając się. – Prawda Marcelku? – pochyliła się i podrapała kota za uszami. Marcel miauknął krótko, a potem wybiegł z saloniku. Gdy chwilę potem jego właścicielka wyjrzała przez okno, zobaczyła jak biegnie w kierunku lasu. *** Minęło wiele lat. Tomek, Kasia i Zosia zapomnieli o babcinej historii... Ale pewnego dnia, gdy wszyscy byli już dorosłymi ludźmi i mieli własne rodziny, w lesie, o którym im opowiadała, pojawili się jacyś ludzie. Wkrótce potem okazało się, że poszukują mogił z drugiej wojny światowej. Po kilkunastu dniach poszukiwań znaleźli jedną... I tylko jedną. Jak się później rodzeństwo dowiedziało, wydobyty z mogiły człowiek został zidentyfikowany jako kapitan Marcel Kroll... Wtedy sobie wszystko przypomnieli i zrozumieli, że to, co przekazała im babcia, było prawdą. A odkąd zmarły został pochowany z należnym szacunkiem, tajemnicze wydarzenia w lesie ustały. Czyżby więc działy się za sprawą duszy poszukującej sprawiedliwości i godnego pochówku? Wszystko na to wskazywało... Ania Gadomska IIIA (r. szk. 2012/2013 op. IM)