Przepraszam, czy tu biją?

Transkrypt

Przepraszam, czy tu biją?
Przepraszam, czy tu biją?
Lucyna Bojarska
Rok: 2003
Czasopismo: Niebieska linia
Numer: 3
Czy polskie prawo pozwala nauczycielom bić uczniów?
Zapisy konstytucyjne są w tej kwestii jednoznaczne: nikt nie może być poniżany, poddawany
torturom; zakazuje się też stosowania kar cielesnych.
Któregoś wieczoru zadzwonił do mnie kolega, nauczyciel, z którym pracowałam kiedyś w szkole
dla młodzieży zagrożonej narkomanią. Był przerażony - w szkole podstawowej, do której
chodzą jego dzieci, nauczycielom wolno bić dzieci. Pani dyrektor, do której poszli na skargę
rodzice ukaranego w ten sposób ucznia, potraktowała ich twardo: szkoła jest renomowana, a
jest dobra dlatego właśnie, że tu nie pobłaża się żadnym wykroczeniom. Kary fizyczne są - i
będą stosowane - bo ich skuteczność jest dowiedziona. Jeśli komuś nie podoba się system
wychowawczy - droga wolna. Może przenieść dziecko do innej szkoły.
Tydzień wcześniej, w młodzieżowym telefonie zaufania, rozmawiałam z ojcem chłopaka, który
"dostał w zęby" od nauczyciela, który tą metodą "szybko i skutecznie" rozdzielał dwóch bijących
się na korytarzu uczniów gimnazjum. Traf chciał, że ten, który dostał, to była ofiara "fali", która
właśnie "pękła" i postanowiła nie dać się tym razem doprowadzić do łazienki, gdzie miała po raz
kolejny uczestniczyć w nader ciekawych dla starszych chłopców eksperymentach z
wykorzystaniem muszli klozetowej. Starszy chłopiec w zęby nie dostał, bo... był starszy.
Kiedy podwójnie poszkodowana ofiara, trzymając się za szczękę i głośno płacząc, usiłowała
coś bełkotliwie powiedzieć, nauczyciel ryknął, budząc aplauz stojących wokół uczniów
wyższych klas: "Do starszych zaczynasz, szczeniaku!?". Może i niegramatycznie, ale za to
jakże pouczająco.
Nauczyciele muszą bić
Następnego dnia rozsierdzony ojciec poszkodowanego przyszedł porozmawiać z
wychowawczynią. Sądził, że przekonanie jej, że to nauczyciel uderzył ucznia, będzie
najtrudniejszą kwestią. Mylił się. Pani była w temat wprowadzona, nie trzeba jej było
udowadniać, że jej kolega uderzył. Wszystko wiedziała "z pierwszej ręki", to znaczy od samego
nauczyciela, który zaraz po zajściu skontaktował się z nią, aby przekazać, że jej uczniowi (temu
pobitemu) należy obniżyć ocenę z zachowania za bójkę w szkole. Nauczycielka nie chciała
słuchać wyjaśnień ojca. Pedagog w ogóle nie chciał rozmawiać w tej sprawie. A dyrektor był
oburzony stwierdzeniem, że w jego szkole jest "fala". Bzdura. Nie ma żadnej przemocy, bo
nauczyciele mają obowiązek reagować natychmiast i bardzo ostro. Tak, jak to miało miejsce w
przypadku bójki wywołanej przez syna. W zęby dostał słusznie, ocenę też będzie miał
obniżoną, bo mu się to należy. Nauczyciele muszą bić, bo sami czują się zagrożeni przez
1/5
Przepraszam, czy tu biją?
uczniów. Bandytyzmu się nie toleruje.
Tradycja bicia
Miesiąc przed tą rozmową przypadkiem usłyszałam w autobusie fragment rozmowy dwóch
kobiet: w szkole, do której chodzą dzieci jednej z nich, zapowiedziano na wywiadówkach, że w
związku z demoralizacją uczniów, nauczyciele będą stosowali kary fizyczne. Tak postanowiła
rada pedagogiczna.
Słuchając tego, przypomniałam sobie wakacyjną rozmowę z pewnym młodym studentem. Jego
znacznie młodszy brat chodził do szkoły podstawowej, w której również poinformowano
rodziców, że "będzie się biło". Rodzice natychmiast podzielili się na dwa obozy: jedni
zareagowali entuzjastycznie, drudzy twierdzili, że bić w ogóle nie należy. Dyskusja była ostra,
obie strony wysuwały rozmaite argumenty. Mama mojego rozmówcy na początku nie zajęła
stanowiska, uważnie wsłuchiwała się w argumenty obu stron. Już się zaczęła przychylać do
poglądów stronnictwa "twardej ręki", kiedy dotarło do niej, że najwięcej ma w nim do
powiedzenia były policjant, wyrzucony z pracy za pobicie po pijanemu zatrzymanego. W
dodatku wszyscy wiedzą, że od lat stosuje przemoc wobec własnej rodziny. Policjant przytoczył
stary jak świat argument: "Mnie nauczyciele lali i wyrosłem na porządnego człowieka". To
zmroziło wahającą się mamę. Rodzina debatowała przy różnych okazjach, ale nie udało jej się
wypracować jednoznacznego stanowiska.
Postawa rodziców
Wygląda na to, że niezdecydowanych rodziców jest najwięcej. To najczęściej ci, którzy w domu
biją dzieci "umiarkowanie" (cokolwiek by to miało znaczyć) i tylko wtedy, kiedy "sytuacja
bezwzględnie tego wymaga". Są jednak między niezdecydowanymi i tacy, którzy co prawda
sami nie stosują wobec swoich dzieci przemocy, jednak uważają, że oprócz grzecznych dzieci,
do szkoły chodzi tzw. margines, do którego nie przemawiają żadne zwyczajne metody
wychowawcze, więc być może danie nauczycielom prawa do "przemawiania do nich w języku,
który są w stanie zrozumieć", czyli języku siły, poprawi sytuację w szkole. Jednak wahają się,
bo "być może", ale nie "na pewno"...
Krzysztof Brzeziński z Biura Rzecznika Praw Dziecka, opowiada o jeszcze jednym typie postaw
rodziców. Jego zdaniem - najgorszym.
Bywa, że rodzice tzw. trudnych uczniów wzywani do szkoły, wysłuchują nauczyciela, a potem
skracają rozmowę "odbijając piłeczkę" z powrotem na stronę szkoły. Przez chwilę narzekają na
złe zachowanie swojego dziecka, a potem stwierdzają: "Pan mu przyłoży - ja pozwalam!". I
teraz niech się martwi nauczyciel. Niech sobie radzi.
Tylko konkrety
Alicja Gryczyńska, pedagog szkolny z warszawskiej Pragi, zna takie przypadki z własnej
praktyki. I uważa, że wbrew pozorom praca z takim rodzicem jest całkiem łatwa. Jedną trudność
bowiem już mamy pokonaną: jest jasne, że rodzic stosuje w domu kary fizyczne. Kiedy pytamy
ich o to wprost, nie chcą się przyznać, zaprzeczają.
Z takimi rodzicami rozmawiamy o konkretach. "Pan stosuje taką metodę, bo niektórzy mówią,
2/5
Przepraszam, czy tu biją?
że jest skuteczna. Ale proszę zobaczyć, jakie są efekty: pyskuje, przeszkadza na lekcjach, pali
papierosy. Przy panu przez chwilę się hamuje, ale w szkole odreagowuje". -W jak najprostszy
sposób staram się pokazać, że bicie się nie sprawdziło - mówi Alicja Gryczyńska - Nie
osądzam, unikam ideologii. Tylko konkret. W końcu mówię, że to bicie doprowadziło do
problemów. I proponuję pomoc. Na początek próba z motywacją pozytywną. "Proszę
spróbować pochwalić. Nawet za drobiazg. Czasami trzeba się z tym namęczyć. Ale warto". To
prawie nigdy nie zawodzi w przypadku rodziców, którzy najzwyczajniej nie znają innych metod,
w ich rodzinie się biło, to i oni muszą bić, bo jak inaczej mieliby wychowywać dziecko? Gorzej z
tymi, którym na dziecku nie zależy albo z klasycznymi sprawcami przemocy. Ale najgorzej jest
wtedy, gdy nauczyciele włączają się w krąg przemocy otaczającej dziecko.
Co na to prawo?
Szkoła musi działać w granicach prawa. A prawo jest w tym przypadku stanowcze. Europejska
Konwencja o Prawach Człowieka stwierdza: Nikt nie może być poddany torturom ani
nieludzkiemu albo poniżającemu traktowaniu lub karaniu. Konwencja nakazuje podjęcie
wszelkich możliwych kroków dla ochrony dzieci przed wszelkimi formami przemocy fizycznej.
Wszelkie formy, to również te, które wiążą się ze stosowaniem kar. Mamy zrobić wszystko, by
rodzice zrezygnowali z dyscyplinowania dzieci przy pomocy bicia, by wybierali metody
skuteczniejsze i pozbawione "skutków ubocznych". A nauczyciele? Czy polskie prawo pozwala
im bić uczniów? Ten problem rozwiązano w Konstytucji RP: Nikt nie może być poddany
torturom ani okrutnemu, nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu i karaniu. Zakazuje się
stosowania kar cielesnych. Zwolennicy "twardej ręki" szukają jakiejś furtki, która pozwoli im
ominąć konstytucyjne zakazy.
Coraz częściej mówi się, że szkołom potrzebne jest rozporządzenie, umożliwiające
nauczycielom stosowanie tzw. przymusu bezpośredniego. Długo nie mogłam pojąć, czego chcą
mówiący o tym nauczyciele. Miałam wrażenie, że mówią o kilku rzeczach równocześnie, a ja
nie mogę się zorientować, w którym momencie, o której. W końcu zrozumiałam.
Przymus bezpośredni
Rozmawiałam z wicedyrektorem szkoły, która ogłosiła, że "będzie biła". Na szczęście jeszcze
nie zaczęła, bo nie było okazji. Po długiej i burzliwej dyskusji, "przymuszony, ale nie
przekonany" dyrektor, wybuchnął: "Pani nie zdaje sobie sprawy, jaka teraz jest młodzież! Szkoły
stają się niebezpiecznym miejscem. Musimy mieć środki, by nad tym zapanować. Państwo
musi nam dać możliwość stosowania takich kar, które są skuteczne. Tymczasem kiedy my
mówimy o zarządzeniu o stosowaniu przymusu bezpośredniego, całe liberalne towarzystwo jest
przeciw". "O jakie zarządzenie panu chodzi?" "O takie, jakie mają poprawczaki. Nikt sobie nie
zdaje sprawy, że my mamy te same dzieci, które są w poprawczakach. One u nas czekają na
sprawę sądową, a potem na miejsce w zakładzie". Trochę to przesadzone twierdzenie, ale
postanowiłam tym razem nie dać się zepchnąć na manowce. "Czytał pan to rozporządzenie?"
Nie czytał.
Rozporządzenie to istotnie jest bardzo ważne dla placówek zajmujących się zdemoralizowaną
młodzieżą. To są placówki, do których wychowanek nie trafia z własnego wyboru. Tam czuje się
zniewolony, a to rodzi bunt. Wielu wychowanków nawykło do przemocy i nie wyobraża sobie
innych metod załatwiania własnych spraw. To wszystko sprawia, że konflikty, które tam
3/5
Przepraszam, czy tu biją?
wybuchają, mają bardzo groźny przebieg. Pracownicy muszą interweniować, bo inaczej
mogłoby dojść do tragedii. Zdarza się, że muszą obezwładniać, przytrzymywać, izolować. Ale
kiedy stosuje się siłę fizyczną, bardzo łatwo przekroczyć wąską granicę między działaniem
koniecznym a przemocą.
Rozporządzenie bardzo szczegółowo ustala, jak daleko mogą się posunąć pracownicy tych
placówek w chwilach zagrożenia czyjegoś bezpieczeństwa lub dla zapobieżenia ucieczce.
Chodzi o to, by wyraźnie oddzielić środki dopuszczalne od niedopuszczalnych. Repertuar tych
pierwszych jest bardzo wąski. I na pewno nie ma tam nic, co zadowoliłoby pana dyrektora.
Po tej rozmowie jeszcze raz przeczytałam rozporządzenie, próbując ocenić, co z jego
rozwiązań mogłoby przydać się w szkole. Bo "życie szkoły - szkołą życia", jak mawiał mój
kolega. Wszystko, co zdarza się gdziekolwiek, prawie na pewno zdarzy się też w szkole.
Znalazłam niewiele. Ale coś jednak może się przydać.
W szkole, nawet podstawowej, zdarzają się bójki, w czasie których któreś z dzieciaków wpada
w szał - kompletnie się zatraca, jest gotowe walczyć do upadłego, bez względu na
konsekwencje. Przebieg i skutki są groźniejsze w sytuacji, kiedy dziecko ma "doświadczenie
bojowe" i - co na szczęście zdarza się w szkołach stosunkowo rzadko - jest uzbrojone w nóż,
kastet lub łańcuch. Kiedy w taką desperację wpada grzeczny, długo maltretowany dzieciak, nie
mający wprawy w walce wręcz, z reguły jest ona chaotyczna, a on sam nie jest w stanie
skrzywdzić przeciwnika. Jednak bez względu na uczestników walki, nauczyciele mają
obowiązek niezwłocznie ją przerwać.
Inni nauczyciele
Przytoczę historię z czasów, kiedy chodziłam do podstawówki. W szatni siedziało trzech
chłopaków. Coś między nimi zaszło, bo nagle jeden z nich wyciągnął nóż i rzucił się na
pozostałych. Ranni rzucili się do ucieczki, on za nimi. Zabrzmiał dzwonek i z klas wybiegli
uczniowie. W gęstniejącym tłumie rozbawionych dzieciaków przepychali się uciekający i...
zdesperowany chłopak wymachujący nożem. Biegnące w różnych kierunkach dzieci, wpadały
na uzbrojonego, coraz bardziej tracącego kontrolę nad sobą, starszego chłopca. Nauczyciele
zareagowali natychmiast. Samego obezwładniania nie widziałam. Jednak wieść o
"nadzwyczajnej akcji" dotarła do nas szybko. Po szkole krążyły różne wersje zdarzenia.
Nagabywani nauczyciele odpowiadali krótko i zwięźle: "A co was to obchodzi?" Jeśli już
rozmawiali z nami na temat tej awantury, to gasili nasze próby roztrząsania przebiegu zajścia, a
skupiali się na fatalnych skutkach noszenia do szkoły noży, braku panowania nad sobą itd.
Robili wszystko, żeby nie podgrzewać sensacji. Nikomu nie przyszło do głowy, by roztrząsać z
uczniami, z jaką zdemoralizowaną młodzieżą muszą pracować.
Czterdzieści lat temu nauczyciele bili: małe dzieciaki dostawały klapsy, starsze - linijką albo
drewnianym piórnikiem po rękach, czasem podręcznikiem po głowie. I to uważano za problem.
Musieli się z tym kryć, bo wiedzieli, że prawo nie zezwala na stosowanie w szkole kar
fizycznych. W 1969 roku wypowiedział się na ten temat Sąd Najwyższy: "Wymuszenie
przestrzegania wewnętrznych przepisów porządkowych (regulaminów, statutów itp.),
wydawanych przez zakłady, instytucje lub organizacje w zakresie swego działania, w drodze
stosowania środków przymusu osobistego (np. siły fizycznej), jest dopuszczalne tylko wtedy,
4/5
Przepraszam, czy tu biją?
gdy zezwalają na to stanowiące wyraz woli państwa normy prawne. Żaden przepis wydany na
użytek wewnętrzny nie może stanowić inaczej, wbrew obowiązującemu w państwie prawu (...),
w zakresie zaś dotyczącym nauczania i wychowania w szkołach obowiązujące przepisy nie
uprawniają do stosowania wobec uczniów siły fizycznej".
Dziś, kiedy prawo wyraźnie zakazuje bicia uczniów, wiele szkół próbuje omijać te zakazy i
organizować życie szkoły wokół własnych reguł, w myśl których większy będzie mógł "skarcić"
mniejszego. Oczywiście w imię ochrony zasad i poszanowania prawa. Czyli jak zwykle u
sprawców przemocy.
5/5