Pierwsze wejście - wolontariusz.org
Transkrypt
Pierwsze wejście - wolontariusz.org
Aleksandra Wiśniewska Pierwsze wejście Stanęłam przed szpitalem. Już sam budynek wydawał się nieprzyjazny. Właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Przekroczyłyśmy z mamą próg. Hol nie był dobrze oświetlony, co spotęgowało moją niepewność i odrobina strachu zmieniła się w przerażenie. Ale jak gdyby nigdy nic szłam dalej. Skierowałyśmy się w stronę schodów. Już chciałam wchodzić na górę, kiedy usłyszałam: - Nie tam. Tutaj. Wskazała na schody prowadzące w dół. Powoli schodziłam. Coraz niżej. Zaraz potem znalazłyśmy się w wąskim korytarzu. Czułam się jak w podziemiu, przytłaczająco. Tutaj było jaśniej niż w holu szpitala. Lampy prawie raziły mnie w oczy, bo światło odbijało się od białych ścian. Było cicho. Za cicho. U góry przy wejściu widniał napis: HEMATOLOGIA DZIECIĘCA. Mama zapukała do jednej z sal. Sala numer trzy. Lekko uchyliła drzwi. Poprosiła pewną panią na korytarz. Ja stanęłam po drugiej stronie. Po chwili wyszła uśmiechnięta kobieta. Przywitała się z moją mamą, wypytując o zdrowie, pracę i tak dalej. Po wstępnej wymianie informacji mama wskazała na mnie, przedstawiając jako swoją ciekawską córkę. - Ola bardzo chce poznać Karolinę. Mówiłam jej trochę o mojej pracy, o pacjentach na tym oddziale, a ona od razu chciała tu przyjechać. Myśli pani, że Karolina chciałaby ją poznać? Porozmawiać? Wzrok kobiety skupił się na mnie. Uśmiechnęła się lekko i powiedziała: - Oczywiście, myślę, że bardzo chętnie chciałaby poznać Olę. Uśmiechnęłam się. Do tej pory jedyne, co mi się udało powiedzieć, to krótkie „Dzień dobry”. No, ale to już zawsze coś. Przed przyjściem tutaj martwiłam się, że może mama chorej dziewczyny nie zgodzi się na to, żebym ją odwiedzała. Ale na szczęście nie było żadnego problemu. Sytuacja zaczęła nabierać tempa. Moja mama zapytała, czy Karolina może wyjść na korytarz. - A teraz córka jest do czegoś podłączona, czy można tam wejść? - Wejść to może nie, bo inna dziewczynka z sali, mała Nikola, ma urodziny. Teraz rodzice siedzą z nią i świętują. Ale zaraz poproszę Karolę. Aktualnie nie jest do niczego podłączona, więc może wyjść. Czułam, jak wzrasta moje tętno. Po chwili z sali wyszła dziewczyna. Może trochę starsza ode mnie. Głowa łysiutka. Na ten widok zaczęłam mówić do siebie w myślach: „ Wdech, wydech. Jeszcze raz. Wdech, wydech. Uspokój się”. Co prawda mama opowiadała mi, że Karolina nie ma włosów, ale proszę, uwierzcie mi, że kiedy zobaczy się to na żywo, widok bardzo zaskakuje. Na szczęście nie wpadłam w panikę i zachowałam się naturalnie. Kiedy dziewczyna stanęła przede mną, uśmiechnęłam się do niej i wyciągnęłam rękę: - Hej. Mam na imię Ola. Długo nie zastanawiając się, dziewczyna podała mi rękę i również się przedstawiła. - Mama dużo mi o tobie opowiadała. Dlatego postanowiłam, że chciałabym cię poznać. Co ty na to? Miałabyś ochotę? Chyba ją to zaskoczyło, bo przez chwilę nic nie mówiła, tylko lekko się uśmiechała. W końcu zgodziła się. Miała taki cichy i niepewny głos. Jednak mimo wszystko wydawało mi się, że cieszy się z tego powodu, że chciałabym, żebyśmy się poznały. Wtedy zaproponowałam, by wymienić się numerami telefonów i by mi dawała znać, czy w weekend jest w szpitalu. Zgodziła się. Potem zamieniłam z nią tylko kilka słów. Niedługo musiałyśmy z mamą zbierać się do domu, a chciałam wstąpić jeszcze do jednej osoby, znanej mi z opowieści. Mama zaprowadziła mnie do sali położonej na drugim końcu korytarza. Po zapukaniu usłyszałyśmy pozwolenie na wejście i przekroczyłyśmy próg. Zastałam tam chłopaka wyglądającego na mojego rówieśnika. Również nie miał na głowie włosów, ale w jego przypadku było mi się łatwiej przyzwyczaić. Spojrzał na mnie niepewnie, widać było, że poczuł się zmieszany. Oczywiście mama pierwsza zabrała głos, znów mnie przedstawiając w ten sam sposób jak u Karoliny. Znów powtórzyła się opowieść o tym, że jestem ciekawska i chciałabym poznać nowych ludzi. Chyba przypadło mu to do gustu. Umówiliśmy się, że w sobotę przyjadę. I tak poznałam Karolinę i Konrada. Dwie młode osoby, których życie już doświadczyło w tak brutalny sposób. To niesprawiedliwe, że tak fajni (jak udało mi się stwierdzić już po pierwszym spotkaniu) ludzie muszą znosić takie katusze. Życie nie jest fair i to mnie boli najbardziej. KONRAD Nadeszła sobota. Znów się bałam. Znów ogarniały mnie niepewność i strach. Nie wiem, dlaczego takie emocje zaczęły mną kierować. No, bo przecież to nic strasznego, pójść i porozmawiać z moim rówieśnikiem. Ale „wewnętrzne głosy” nie dawały mi spokoju. Ciągle myślałam o tym, że jest chory i że być może nigdy nie będzie mógł normalnie funkcjonować. Stałam przed tym przygnębiającym budynkiem. Budził we mnie najgorsze emocje. I jeszcze ten cmentarz znajdujący się naprzeciwko… Przegięcie. Sprawnie poradziłam sobie z przejściem przez hol. Zwróciłam uwagę na światło. Było tu jakby… jaśniej. Uśmiechnęłam się na ten widok. Przynajmniej od wejścia nie jestem przytłoczona jak ostatnio. Stanęłam przed salą, gdzie ostatnio widziałam się z Konradem. Zapukałam i weszłam do środka. - Dzień dobry! Hej! – przywitałam Konrada i jego mamę, która chyba nigdy nie odstępowała go na krok. Ale cóż się dziwić. Matczyna troska. Chłopak odpowiedział mi z uśmiechem, jednak szybko dodał: - Mogłabyś poczekać na korytarzu? Ja za sekundę wyjdę, tylko się ubiorę i możemy pójść się przejść na dwór. Kiwnęłam głową na znak zgody. Zamknęłam drzwi i usiadłam na jednym z plastikowych krzeseł stojących na korytarzu. Jego propozycja zaskoczyła mnie, ale i ucieszyła. Cieszyłam się, że nie będziemy musieli kisić się w ciasnej sali, kiedy na dworze nie jest tak zimno i w sam raz na przechadzkę. Konrad wyszedł ciepło ubrany z wielkim urządzeniem na kółkach. Przymocowany był do tego aparat, który właśnie zaczął pikać. Szybkim ruchem ręki został wyłączony przez chłopaka. Na górze natomiast wisiał worek z płynem. Wyglądało to trochę jak taka wielka, spłaszczona kroplówka, do której był podłączony… - Co to jest? - To? – wskazał na całe urządzenie – Pompa infuzyjna. - Do czego to służy? - Podaje ściśle określoną ilość płynu do mojego organizmu. A generalnie chodzi o chemię. Mam teraz cykl i po chemii jej pozostałości trzeba wypłukać, bo jest toksyczna dla organizmu. Przede wszystkim dlatego muszę to targać ze sobą, tak więc nie licz, że ten spacer będzie trwał pięć minut dodał śmiejąc się. - No, jakoś to przeżyję - i tak śmialiśmy się przez chwilę. Fajne uczucie. Nie byłam już taka spięta. Wstałam, zakładając kurtkę. – No to gotowy na wycieczkę turystyczną po podwórku szpitala? - Zawsze – uśmiechnął się szeroko. Ruszyliśmy w stronę wyjścia. Konrad wyglądał bardzo dobrze, chociaż był w trakcie cyklu. O dziwo, miał więcej włosów na głowie, co było dla mnie szokiem, bo ostatnio nie miał ani jednego. W ogóle dopiero teraz zauważyłam, jaki jest wysoki. Wcześniej, kiedy leżał na łóżku, nie mogłam tego dostrzec. No po prostu kawał fajnego chłopaka. Dlatego potęgowała się we mnie złość, że takim ludziom los zabiera szansę na normalne, zdrowe życie. Rozmawialiśmy. Obeszliśmy cały budynek. W połowie drogi, patrząc jak Konrad targa ze sobą to urządzenie, postanowiłam mu pomóc. Oczywiście jak na dżentelmena przystało nie chciał, żebym za niego ciągnęła pompę infuzyjną, ale tak czy siak musiał się zgodzić. Potrafię być nad wyraz uparta. Jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś, z kim rozmowa przychodziłaby mi tak łatwo. Nawet nie wiem, kiedy zleciały te trzy godziny, które tam spędziłam. Poruszaliśmy tematy bardzo banalne. Muzyka, zainteresowania, filmy, plany… Wszystko. Konrad jest bardzo inteligentny, można z nim porozmawiać na każdy temat i w ogóle nie wiem, jak mam opisać kogoś, kto jest tak fajny! Żal mi było, kiedy musiałam już wyjść, zostawić go w tej okropnej sali. Pod wieczór dostałam SMS: „Dziękuję” Od: Konrad. Życie jest niesprawiedliwe, a takie miejsca jak hematologia dziecięca, gdzie moi rówieśnicy cierpią na nowotwór, tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. KAROLINA Skończyłam lekcję skrzypiec. Pierwsze co - telefon do mamy, czy jest już pod ogniskiem muzycznym. Okazało się, że czeka już na mnie, zwarta i gotowa, by podwieźć mnie pod szpital. Znowu tam jadę. Tym razem miałam spotkać się już nie tylko z Konradem, ale i z Karoliną. Kilka dni wcześniej napisałam do niej wiadomość, czy jest w szpitalu. Ostatnio jej nie było, ponieważ nie miała cyklu i pojechała do domu. Odpisała, że jest na hematologii i mogę przyjść, ale tylko pod warunkiem, że jestem zdrowa. Jestem. Nie mam nawet kataru. Dojechałyśmy na miejsce. Wyskoczyłam z samochodu niczym torpeda. Mama ledwo dogoniła mnie przy drzwiach. Zaproponowała, by najpierw iść do Karoliny, a potem do Konrada. Błyskawicznie się zgodziłam i po wejściu na oddział zostawiłam mamie kurtkę. Poszłam do dyżurki pielęgniarek i spytałam o salę, w której leży moja koleżanka. Pielęgniarka zaprowadziła mnie pod drzwi i wręczyła do rąk maskę jednorazowego użytku. Stanęłam jak wryta. - Po co mi to? No niech pani nie przesadza, ja ostatnio rozmawiałam z Karolą i nie musiałam mieć maski, jak ja mam z nią przez to rozmawiać? - Proszę, załóż to. To dla twojego i jej bezpieczeństwa. Spojrzałam na nią ze zrezygnowaniem. Maska? Jaka maska? Jak ja mam z nią prowadzić rozmowę przez coś takiego? Śmiać to się będę musiała chyba oczami. Przeniosłam wzrok na to COŚ. Założyłam ją. Wtedy pielęgniarka wpuściła mnie do niej do środka. Mimo wszystko z radością przywitałam dziewczynę i zajęłam miejsce obok jej łóżka. Rozejrzałam się po sali. Była pomalowana z myślą o małych pacjentach, bo miała kolorowe ściany, a na nich postacie z kreskówek. Nie powiem, przyjemnie mi się tu siedziało. Spytałam, jak się ma. Z uśmiechem odparła, że super. Że jest OK. Była wesoła i uśmiechnięta. W pewnym sensie cieszyłam się, że mam tę maskę na buzi, ponieważ twarz zdradzałaby wszystkie kłębiące się we mnie emocje. A w tym momencie chciało mi się płakać. Mama opowiadała mi o tym, że dla Karoliny nie ma dobrych rokowań. Najprawdopodobniej nie będzie zdrowa. Łzy cisnęły mi się do oczu, kiedy Karolina opowiadała o tym, że już niedługo nie będzie gościem we własnym domu. Z drugiej strony cieszyła mnie jej tak optymistyczna wersja. W końcu udało mi się zmienić temat, bo jeszcze chwila, a wybuchnęłabym płaczem. Koło jej łóżka zauważyłam jakieś kserokopie z kwiatami. Zerknęłam na nie i spytałam, czy lubi kwiaty. Wtedy pokazała mi te kartki. Zawierały instrukcje, jak rysować poszczególne kwiaty. - Lubisz rysować? Interesujesz się tym? - Chcę zdawać na architekturę krajobrazu, a czy lubię rysować? Kocham! Tylko właśnie mam problem z kwiatami, w ogóle mi nie wychodzą – zaśmiała się cicho. W odpowiedzi pocieszyłam ją tym, że ja sama nie umiem w ogóle malować. Narysowanie najzwyklejszego kwiatka sprawia mi kłopot. Widocznie podniosło ją to na duchu. Zaczęłyśmy rozmawiać na temat rodziny, przyjaciół, zwierząt. Karolina, tak jak Konrad, to jedna z najbardziej fantastycznych osób, jakie kiedykolwiek spotkałam. Cieszę się, że miałam możliwość ją poznać. Choć jest ode mnie dwa lata starsza, świetnie się dogadywałyśmy, wręcz nie mogłyśmy się nagadać. Ale Karola musiała odpocząć, była wycieńczona po chemii. Może zabrzmi to dziwnie, ale wizyta u niej sprawiła, że poczułam wewnętrzny spokój. Tego samego dnia odwiedziłam jeszcze Konrada. Kiedy weszłam do sali, bardzo się ucieszył. Podobnie jego mama. No, nie spodziewałam się takiej reakcji, ale nie ukrywam, że było to bardzo miłe. Zauważyłam, że gra w sudoku. - Stary, nawet nie zaczynaj, bo nie ma w tym lepszego gracza ode mnie – rzuciłam ze śmiechem, siadając na skraju jego łóżka. Wtedy Konrad, nie wierząc mi, wybrał jakiś bardzo trudny przykład, którego wcześniej sam nie umiał zrobić. Męczyliśmy się nad tym godzinę. Siedzieliśmy we dwoje i próbowaliśmy ułożyć jakieś rozwiązanie. Ale nie skupialiśmy się tylko i wyłącznie na grze. W międzyczasie opowiadałam mu, co działo się u mnie ciekawego, jak w szkole i tak dalej, a on opowiadał mi, jak się czuje, co nowego, jakie książki udało mu się przeczytać. Przede wszystkim jednak dokuczał mi. Oczywiście, wszystko robił w żartach, więc było śmiechu, co niemiara. A najlepsze było to, że mama Konrada, której o to nie podejrzewałam, wygłupiała się z nami. Naprawdę świetnie się bawiłam i nie przypuszczałam, że czas może tak szybko zlecieć na rozwiązywaniu układanki matematycznej. W końcu udało mi się ułożyć rozwiązanie i wymusiłam na nim, żeby powiedział, że jestem mistrzem. Niestety nie udało mi się wygrać z dumą mężczyzny, no, ale satysfakcja jest. Po jakimś czasie do sali Konrada weszła moja mama, wołając mnie, żebym już się zbierała do wyjścia. Konrad zmarkotniał, spytał, kiedy znów go odwiedzę. Zaproponowałam sobotę, ale, niestety, okazało się, że chłopak wraz z mamą jadą do domu na kilka dni. Wtedy oboje zaczęli liczyć, kiedy będą tu znów. Tylko po to, żeby mi powiedzieć, żebym wiedziała na sto procent. Stwierdziłam, że chyba mnie bardzo lubią, skoro tak chcą, abym przyjeżdżała. W końcu stwierdziliśmy, że najprościej będzie, gdy Konrad napisze mi SMS, kiedy znów zawita w szpitalu. Otworzyłam drzwi. Mama Konrada zawołała za mną jeszcze: - Olu! Następnym razem znów przynieś nam trochę słońca, tak jak dzisiaj! Uśmiechnęłam się szeroko, pożegnałam i wyszłam. Te słowa były niespodziewane. Usłyszałam coś zaskakującego i coś naprawdę fantastycznego. Tego uczucia nie da się tak po prostu opisać. Poczułam, że potrzebują mnie. Wiedziałam, że będą na mnie czekać do następnego razu. Cieszyłam się, że mogę dać komuś tyle radości. A to było moim podstawowym celem, kiedy tylko zdecydowałam się na wolontariat. REFLEKSJE Jakie wartości na nowo potrafiłam dostrzec, przebywając z Karoliną i z Konradem? Życie. Życie, które jest na wagę złota. Trzeba je docenić, bo nigdy nie wiadomo, co los postawi na naszej drodze. Szkoła. Tak, te spotkania pozwoliły mi docenić edukację. Ponieważ oni teraz, gdyby tylko mogli, wróciliby do szkoły, byleby tam chodzić, przebywać w gronie rówieśników, uczyć się, odrabiać zadania, narzekać, że za dużo, wygłupiać na przerwach, bać się na klasówkach. Po prostu żyć życiem człowieka w tym wieku, w jakim są, a nie być naznaczonym cierpieniem niczym starzec. Przyjaciele. W tym momencie oni ich nie mają. Nikt ich nie odwiedza, poza rodziną. Nie mają już kontaktu ze znajomymi z dawnych czasów, ze „zdrowych czasów”. Jedynymi ludźmi, którzy ich odwiedzają, to rodzice i pielęgniarki wykonywujące swój zawód. Rodzina. Patrząc na mamy Karoliny i Konrada, wiem, że moja zachowała by się tak samo. Praktycznie mieszkają ze swoimi dziećmi w tym szpitalu. Takie wsparcie od osób najbliższych jest niezastąpione. Moje nowe doświadczenie jest czymś więcej niż tylko wolontariatem. To nowe odkrywanie i poznawanie siebie. Wiem, do czego jestem zdolna, jakie sytuacje mogę przetrzymać. Myślę, że tym udowodniłam swoją siłę. Że mimo swojej wrażliwości, jestem naprawdę z twardej gliny i ciężko mnie złamać. Taka forma wolontariatu sprawiła, że jestem bogatsza o nowe doświadczenia i przeżycia. Nigdy bym nie pomyślała, że sama rozmowa może sprawić, że komuś pomaga dużo bardziej niż jakiekolwiek inne działanie. Po raz kolejny uświadomiłam sobie, że lubię pomagać. Na pewno nie zrezygnuję z tej roli tak łatwo. Chcę dawać ludziom jak najwięcej radości, a zwłaszcza tym, którzy jej najbardziej potrzebują w swoim życiu.