Przedmowa. 129.6 KB Pobrań

Transkrypt

Przedmowa. 129.6 KB Pobrań
1
[Druk: W cieniu palm i pinjorów. Z podróży do Włoch i Południowej Ameryki.
Wspomnienia i studja, N. Cieszyński, Potulice 1935, s. 1-4.]
Przedmowa
W dzisiejszych czasach wytworzył się jakiś niesamowity pęd poznawania obcych
krajów i ludzi. Jak te wędrowne ptaki przebiegają turyści lądy i morza, by jak najwięcej
zobaczyć i nowe wchłaniać w siebie wrażenia. Z powodu ułatwionej komunikacji dziś
nawet daleka Południowa Ameryka swoim egzotyzmem przyciąga nieprzeparcie coraz
liczniejsze rzesze obieżyświatów czy globtroterów. I słusznie. Wszak inny to zupełnie
świat, kędy rozbrzmiewa śpiew bajkowo upierzonych ptasząt, gdzie odwieczne bory
wdzięczą się nieopisaną krasą, gdzie ludzie zawsze roześmiani, gdzie w cieniu palm
i pinjorów pachnie czar wiekuistej wiosny.
Nie dziw przeto, że i czcigodny autor, znany podróżnik i poliglota, wybrał się w te
egzotyczne strony. A była po temu wyjątkowa okazja. Pod dostojnym przewodem
Prymasa Polski wybierała się polska pielgrzymka na XXXII międzynarodowy Kongres
Eucharystyczny do Buenos Aires. Więc przyłączył się do polskich pątników nasz autor
z niemałym pożytkiem dla swej kapłańskiej duszy. Z tej też pielgrzymki wyrosła
przepiękna książka p. t. „W cieniu palm i pinjorów”.
Na tle bujnej przyrody południowo-amerykańskiej maluje w niej X. Cieszyński
po mistrzowsku pstroka-[s. 1]ciznę ras, krzątających się około stworzenia wielkiej
cywilizacji. Wplata w nią zarówno historyczne wydarzenia, jak i doniosłą chwilę obecną.
Tem wszystkiem stwarza on wspaniałą ramę do majestatycznego obrazu, jakim był
Kongres Eucharystyczny, „największy cud Eucharystji XX-go wieku”, kiedy to nad
Srebrną Rzeką miljon głów chyliło się przed Bogiem w Najświętszym Sakramencie, kiedy
miljon dusz osnuwało się w rozedrgany obrzęd cudowności, kiedy serca, niby boże
pochodnie, płonęły i jak te orły wzlatywały do stóp Chrystusa-Wodza.
Jakie są walory książki?
Pisze ją przedewszystkiem kapłan katolicki. Wyczuwa się to serce kapłańskie
w Rzymie starożytnym i nowoczesnym, pod sklepieniem katakumb i cudownych świątyń.
Bije ono żywiej wpatrzone w triumf nad triumfy Chrystusa w czasie uroczystości
kongresowych, to znowu przy zetknięciu się z wy chodź twem polskiem, kiedy to serce
zatroskane o dobro nieśmiertelnych dusz dyktuje ustom Zbawicielową skargę: „Żal mi
tego ludu”.
2
Ma książka i tę zasługę, że znajdujemy w niej rzeczowy pogląd na stan
wychodztwa polskiego w Południowej Ameryce, na jego zwycięskie dotychczasowe boje,
ale i na niebezpieczeństwa, które mu zagrażają. Odczuwalny brak kapłanów polskich,
oto trafne spostrzeżenie autora. Zaradzić temu brakowi jak najrychlej, oto jego logiczny
wniosek. Będzie to więc zachęta dla tych, którzy w Seminarjum Zagranicznem
przygotowują się do ratowania polskich dusz na wychodztwie, jak i dla wszystkich,
którym [s. 2] bliskiem i drogiem jest hasło potulickie: Wszystko dla Boga i polskiej rzeszy
wychodźczej.
Książka napisana jest zajmująco. Czyta się ją jak powieść. Mimo swej zwartości
autor umie być poetą. W każdej nieomal stronicy zaklęte jest życie tętniące,
przychwycone na gorącym uczynku. Wszędzie ruch, ożywienie, dialogi, których słuchamy
z zapartym oddechem. Mimowoli przypominają się świetne opisy podróży X. Inf. Józefa
Kłosa, czy Kossak-Szczuckiej.
Mimo to podziwiamy w niej dokładność i ścisłość naukową. Możemy się z tej
książki dużo nauczyć. Wszak autor oparł swe dzieło o bogatą literaturę i najnowszą
statystykę, niemniej jednak i o długie studja nad psychologją ludów południowoamerykańskich, a zwłaszcza nad ich stanem religijnym, czego dowodem osobne rozdziały
w Rocznikach Katolickich, rok rocznie przezeń wy dawanych.
A język? Dużo w nim świeżości i umiaru. Krótki, zwarty, jędrny. A jednak
niepozbawiony uroku literackiego. I tu widać poważne studja. Autor dąży do jasności
i precyzji. Przede wszystkiem drga w tym języku rytm krwi gorącej, co płynie gwałtownie
za świętym kapłańskim porywem, to znowu powoli, pod wtór wielkich idei czy przeżyć
podniosłych.
Oto moje wrażenia po przeczytaniu rękopisu tej pięknej i tak pogodnej książki.
Przybywa polskiej literaturze podróżniczej niewątpliwie dzieło pierwszo-rzędne. To też
życzyć należy, by pożyteczna ta książka znalazła jak największe rozpowszechnienie. [s. 3]
I pobiegnie każdy myślą za autorem poprzez oceaniczne roztocze, wzdłuż Brazylji
słonecznej, pod modre niebo Argentyny - pątniczym szlakiem. I przysłonią mu się oczy na
własny ból człowieczy, na teraźniejszość szarą i biedną. I znajdzie myśl skołatana błogie
odpocznienie w cieniu palm i pinjorów.
X. Ignacy Posadzy.
Potulice, 1 marca 1935 r. [s. 4]

Podobne dokumenty