Kuracjuszka na schodach
Transkrypt
Kuracjuszka na schodach
Kuracjuszka na schodach - felieton Po ciężkiej i wyczerpującej chorobie, dostałam skierowanie do sanatorium. W Ustroniu. U wylotu doliny Wisły. Po raz pierwszy w życiu. Z NFZ-tu. Na trzy tygodnie. W połowie listopada. Jakiś tydzień przed wyjazdem moje emocje związane z sensem występowania przez trzy tygodnie w roli sanatoryjnej kuracjuszki, targane były wichrami o różnej prędkości i sile. W skali Beauforta od 5 do 9. No i pojechałam po to zdrowie. Jak ten tonący, co się brzytwy chwyta. Okazało się, że ta moja emocjonalna szamotanina była uzasadniona. Albo zadziałał efekt Golema. Czyli negatywna odmiana efektu Pigmaliona. Myśli mają ogromną moc! Trzytygodniowy remont mojego ciala i duszy był mocno związany z gruntownym remontem tkwiącego w głębokiej komunie siedziby sanatorium. Samo wejście do budynku mocno utrudniały góry piachu, gruzu, potłuczonych płytek oraz innych elementów remontowych. Na szczęście powieszono na słupie dużą tablicę z napisem UWAGA REMONT. Na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości. Kuchnia i część „rozrywkowa” były zamknięte. Do odwołania. Ściany przydzielonego mi pokoju wyraźnie wskazywały na stan ostrej fazy ciężkiej łuszczycy. - Przed remontem – pomyślałam – to tak jak ja. I przestałam patrzeć na ściany, bo nie miałam innego wyjścia. Za to wyjrzałam przez balkonowe okno ...i zmartwiałam. Budynek z zabiegami majaczył gdzieś daleko w dole. Prowadziła do niego „schodowa droga”, którą jak przewidywałam trzeba będzie pokonać kilka razy dziennie.W dół i w górę. Któregoś dnia policzyłam. Przemierzałam codziennie 320 schodów. Dla zdrowia. Po tygodniu moja mocno nadszarpnięta przez chorobę waga jeszcze bardziej się nadszarpnęła, bo schudłam 3 kilogramy. Pewnie dla zdrowia. Wyglądałam nieco szkieletowato, ale sanatoryjna lekarka z ogromną nadwagą jęknęła:”Każdy by tak chciał”. Ucieszyłam się, lecz na wszelki wypadek zeszłam okrężną drogą do miasta uzupełnić braki żywieniowe. Rewitalizacja przez 21 dni przebiegała zgodnie z planem. Po kateringowym (z powodu remontu kuchni) śniadaniu 80 schodów i gimnastyka. Po gimnastyce 80 schodów i godzina wolnego. 80 schodów i jakieś trzy zabiegi. 80 schodów i kateringowy obiad. Po obiedzie czas wolny do kateringowej kolacji. Osobiscie nic nie mam przeciwko kateringowi. Jeśli dostarczają dobre jedzenie. Każdy zabieg obowiązkowo wymagał pieczątki w karcie kuracjusza, zalogowania się i wylogowania. Każdy kuracjusz nosił bransoletkę z osobistym czipem. Niektórzy jako osobistą biżuterię. Biada, jeśli ktoś o tym logowaniu zapomniał, bo musiał wrócić do budynku z zabiegami, czyli pokonać dodatkowo 160 schodów, żeby spelnić obowiązek. 1 W ramach uatrakcyjnienia pobytu w sanatorium, można było potańczyć na wieczornej dyskotece prowadzonej przez miejscowego diskdżokeja, któremu często towarzyszyli miejscowi mniej lub bardziej podpici, agresywni miejscowi koledzy. 80 umiarkowanie oświetlonych schodów. Albo posłuchać koncertu w wykonaniu miejscowej artystki na przeraźliwie rozstrojonym pianinie. 160 schodów podobnie oświetlonych. 2 Jednak nie ma nic złego, co by na dobre nie wyszło. Po raz pierwszy od bardzo dlugiego czasu poczułam smak wolności. Przez trzy niedziele. Bez wycieczek do budynku z zabiegami. Za to z wycieczkami po słonecznych (o dziwo!) stokach Beskidu Śląskiego, które rankiem otulała listopadowa mgła. Jak twierdzi moja koleżanka, przewodniczka tatrzańska: „Pan Bóg czuwa na na niemotami”. Przez 21 dni nad Ustroniem u wylotu doliny Wisły świeciło piękne, listopadowe słońce. Karina Pala 3