Bzdura. Maturę zdawałem w Małopolskim Kuratorium Oświaty. Autor

Transkrypt

Bzdura. Maturę zdawałem w Małopolskim Kuratorium Oświaty. Autor
KRZYSZTOF STRAUCHMANN I JEGO MANIPULACJE W TEKŚCIE
Przedstawię czytelnikom metody manipulacji stosowane w tekstach Krzysztofa Strauchmanna, dziennikarza
"Nowej Trybuny Opolskiej" nagrodzonego tytułem "Dziennikarz Roku 2011" przez "Angorę". W
rzeczywistości to typowa hiena dziennikarska nastawiona na tanią sensację. Sposoby, jakimi operuje ten
dziennikarz, zaprezentuję na podstawie wybranych fragmentów artykułu pt. "Polski student wrogiem
publicznym nr 1 w Czechach" (w "Angorze ukazał się pt. "Czesko-polska wojenka").
Jak to wygląda w praktyce. Dzwoni do was dziennikarz, że chciałby poznać wasze zdanie na temat
opisywanych w mediach artykułów. Obiecuje rzetelne zajęcie się sprawą, lecz odpowiedzi chce jak
najszybciej, najlepiej za kilka godzin. Najpierw nalega na udzielenie odpowiedzi przez telefon, po rozmowie
zgadza się na kontakt mailowy.
Dostajecie pytania. Siedzicie kilka godzin w celu przedstawienia sytuacji i udzielenia odpowiedzi na pytania.
Następnego dnia czytacie zupełnie inny tekst mający zrobić z was czubka, a z dziennikarza wielkiego
bohatera ciekawie opowiadającego historie. Wniosek jest jeden: dziennikarz miał gotowy artykuł dużo
wcześniej, natomiast wasze odpowiedzi były czystą formalnością.
Krzysztof Strauchmann nie spędza dużo czasu nad napisaniem artykułu. Liczy się tylko sensacja, więc
dobiera sobie wypowiedzi tak, żeby stworzyć pozory i zapełnić wolne miejsca. W jego artykułach, co widzimy
choćby na przykładzie artykułu o mnie, są liczne błędy merytoryczne, niedopowiedzenia oraz manipulacje.
Autora nie interesuje krzywda, jaką wyrządza swoim ofiarom. Ważne są pieniądze i nagrody. Ofiara nie ma
możliwości sprostowania tekstu, a Krzysztof Strauchmann jest dumny, jak załatwił frajera.
PODSTAWOWA MANIPULACJA DLA CAŁEGO TEKSTU:
- spójrzcie na cały tekst. Jeśli przeczytacie wszystkie sporne kwestie, to wszelkie zarzuty przedstawione
przez uczelnię autor przedstawia jako stwierdzenie faktu. Natomiast to, co powiem ja, jako "jego zdaniem",
itp.
- autor bezkrytycznie cytuje czeskie media, chociaż miał dostęp do oryginału oświadczenia. 80% treści
wszystkie media pominęły.
- informacje z mediów lub uczelni podawane są w sposób stonowany, zrównoważony, natomiast moje
wypowiedzi są tak skonstruowane i przekręcone, aby brzmiały jak wypowiedzi jakiegoś frustrata
- cytaty z mojej strony internetowej są często przekręcone i wyrwane z kontekstu. Spójrzcie jak autor
przeplata wypowiedzi: między tekstem pisanym spokojnym stylem typowym dla informacji prasowej pojawia
się moja wypowiedź napisana w stylu prasy bulwarowej. Dla czytelnika to jasny sygnał, że ma do czynienia z
psycholem.
WYBRANE FRAGMENTY:
Maturę zdał w miejscowym technikum telekomunikacji ("nie nauczyłem się tam dosłownie niczego” –
wszystkie cytaty pochodzą z bloga Dariusza S.).
Bzdura. Maturę zdawałem w Małopolskim Kuratorium Oświaty.
Już po roku studiów w Bratysławie.
Autor nie wie, że Bratysława jest stolicą Słowacji. Gratuluję rzetelności. Tekst pisany na kolanie. I
nie po roku.
Dariusz z czechofila, czyli Polaka życzliwie zainteresowanego czeską kulturą i językiem, stał się
czechofobem.
Nie czechofobem, tylko antyczechofilem, czyli osobą krytykującą bezkrytyczne podejście Polaków
do Czechów i Republiki Czeskiej. Czechofobem zostałem dopiero po pięciu latach studiów w
Czechach.
1
Na forach internetowych o naszym południowym sąsiedzie anonimowo zamieszczał wpisy ostro
polemizujące z dość powszechnym obrazem dobrodusznego i wesołego narodu piwoszy.
Przeczytajcie to sobie teraz bez słowa "anonimowo". Na forum uniwersyteckim pisałem pod
prawdziwym nazwiskiem i w odpowiedzi na krytykę Polski przez czeskich studentów oraz
pracowników naukowych. Na polskich forach pisałem wprawdzie pod ksywą "sieczu", lecz każdy
związany z tematem wiedział, o kogo chodzi. Bez słowa anonimowo tekst wygląda zupełnie
inaczej.
"– Chodziło mi o ośmieszenie bezkrytycznego podejścia do tego kraju na wszelkich forach dyskusyjnych.
Ośmieszenie narzekania na Polskę i przedstawiania Czech jako raju na ziemi – mówi Dariusz S. Student
udzielał się też na forach swojej czeskiej uczelni. – Niby-wykształceni studenci powtarzają tam bezkrytycznie
tendencyjne informacje z czeskich mediów. Robią wszystko, żeby ośmieszyć polską zaściankowość i
utrwalić stereotyp Polaka jako fanatyka religijnego!"
Przeczytajcie teraz cały ten fragment tekstu bez wykrzyknika na końcu. Wykrzyknik w połączeniu z
anonimowością w wyobraźni czytelnika stworzy zupełnie inny obraz człowieka niż bez tych dwóch
słów. Drobna manipulacja, a jaki efekt.
"Na uczelni nie był lubiany."
A skąd autor wie, że nie byłem lubiany? Przez część osób byłem lubiany, przez niektóre,
szczególnie na wysokich stanowiskach nie. Tezie tej przeczy chociażby wynik anonimowej ankiety
dotyczącej jakości nauczania. Gdybym nie był lubiany, nigdy nie uzyskałbym takich ocen.
Postawienie sprawy w ten sposób już na początku artykułu od razu budzi w czytelniku negatywne
odczucia w stosunku do mnie jako bohatera artykułu.
"Polski student studiów polonistycznych w Brnie nie skończył."
Skończyłem, ale nie ukończyłem. To różnica.
"W czerwcu 2010 roku Dariusz S. złożył podanie o studia doktoranckie na filologii słowiańskiej Uniwersytetu
Masaryka w Brnie"
Podanie złożyłem w lutym 2010 roku, w czerwcu miałem egzamin.
"Komisja egzaminacyjna odrzuciła jego wniosek. ("To pajace, wyśmiali pomysł! Kazali mi pisać na podstawie
staro-cerkiewno-słowiańskiego. Wygląda na to, że naukowcy są zbyt tępi, aby pojąć tę koncepcję”).
Odrzucone podanie o studia doktoranckie miały być według S. kulminacją procesu szykan i poniżania go na
uczelni."
Kolejny geniusz, który nie odróżnia języka staro-cerkiewno-słowiańskiego od języka
prasłowiańskiego. Wypowiedź oczywiście przekręcona, w oryginale brzmiała "O co chodzi w mojej
teorii: np. jeżeli jako projekt pracy doktorskiej przedstawiłem czesko-polski słownik
bezpieczeństwa publicznego (układ tematyczny lub ogólny można było uzgodnić), to zamierzałem
analizować współczesną terminologię przestępczości gospodarczej lub przestępczości nieletnich
w odniesieniu do współczesnych zmian politycznych i społecznych, a w analizie archaicznego
słownictwa odwołać się do źródeł literackich (np. Jędrzej Kitowicz), co zostało wyśmiane przez
pajaców z komisji egzaminacyjnej. Stwierdzili, że muszę o tym pisać na podstawie języka starocerkiewno-słowiańskiego i prasłowiańskiego (do tego znać na pamięć tabele odmian tych
języków). Ciekawe, jak można na podstawie języka prasłowiańskiego analizować terminy jak np.
"przestępstwo karuzelowe", "warez", czy w ogóle jakieś inne współczesne słowa. Wygląda na to,
że ci pseudonaukowcy są zbyt tępi, żeby pojąć tę koncepcję."
2
Możecie mówić, że nazwanie pajacami członków komisji egzaminacyjnej to przesada. Nie
widzieliście jednak, jak wyglądał egzamin. Naśmiewanie się, salwy śmiechu przy każdym waszym
słowie, pogarda, albo pytanie typu: "Ja panu powiem słowo w języku staro-cerkiewno-słowiańskim,
a pan mi je odmieni na wszystkie możliwe sposoby" (z pamięci). Szczyt idiotyzmu to słowa
doktora Romana Madeckiego "jeśli chce pan napisać słownik czesko-polski, to musi pan znać
język prasłowiański".
"Kupa w dziekanacie"
Kupa była pod gabinetem Romana Madeckiego, nie w dziekanacie.
"W lipcu 2010 roku ktoś w budynku filologii zakleił kilka zamków drzwiowych. Kierownik zakładu polonistyki,
gdzie studiował S., dr Roman Madecki, zaczął zwracać na niego szczególną uwagę i czytać wpisy na blogu
niepokornego studenta."
Wtedy było kilkanaście zaklejonych zamków, nie kilka. Autor nie podał, skąd wiedziałem o tych
zamkach, ani nie nadmienił faktu, że przez cały czas monitorowałem posunięcia detektywa
Madeckiego.
"W nocy z 6 na 7 stycznia tego roku w budynku filologii Uniwersytetu Masaryka w Brnie ktoś znowu zakleił
33 zamki drzwiowe, powodując 15 tys. koron szkody (ok. 2,5 tys. zł)."
Zamków nie zaklejono w nocy, lecz podobno w biały dzień. W biały dzień, w budynkach pełnych
kamer, gdzie kręci się mnóstwo ludzi, co przyznał na rozprawie sam szef konserwatorów. Autor nie
wspomina, że nie udało się ustalić nawet przybliżonej pory zaklejenia zamków, a pracownicy
Wydziału Filologii nie potrafili policzyć tych zamków (25-33). Nikt również, poza Josefem Kleinem,
nie widział wszystkich zaklejonych zamków.
"Podłożenie dwóch petard, które wybuchły bez większej szkody pod drzwiami sekretariatu i gabinetu
naukowca."
Nie było żadnych petard. Jedna rzekoma petarda okazała się tzw. "śmierdzielem", drugiej nikt nie
widział. Petardy to zwykła plotka.
"
"Przed sądem miejskim w Brnie troje świadków, pracowników uczelni i studentów, zeznało, że widzieli
Polaka w miejscach zdarzeń."
Czy autor wymieni troje świadków, którzy mnie widzieli w miejscach zdarzeń? Zeznał to jedynie
Przybylski, którego zeznanie próbowałem podważyć za pomocą planów budynku oraz jego tuszy.
Zażądałem wezwania do sądu drugiej osoby, która mnie miała widzieć. Sąd mój wniosek odrzucił,
podobnie jak wszystkie inne. Trzeci świadek okazał się zmyślony. Co to jednak dziennikarza
obchodzi?
"Oskarżony nie przyznał się do winy ("Świadkowie kłamali dla lepszej oceny albo kariery”). Sam jednak
potwierdza na blogu, że był tego dnia na uczelni"
Nigdy nie zaprzeczałem, że tego dnia (a wcześniej autor pisze, iż zamki zaklejono w nocy) byłem
na uczelni. Ani w śledztwie, ani w sądzie. Nie przyznawałem się jednak do zaklejenia zamków ani
innych zarzucanych czynów. Autor nie wspomniał, że w budynkach, w których mnie rzekomo
widziano, nie znaleziono zaklejonych zamków. To cytowanie zdanie jest wyrwane z kontekstu i
wygląda tak, jakbym oskarżał świadków o kłamstwa, a przy tym nie podawał faktów świadczących
o ich kłamstwach. Tak jednak nie było.
3
Autor zastosował sprytną manipulację. Wmówił czytelnikom, iż o uznaniu mnie za winnego
zadecydowało, iż tego dnia byłem na uczelni. To nieprawda. Zadecydowały tylko i wyłącznie
poszlaki, a szczególnie zeznanie świadka Przybylskiego. Czytelnik czyta: "skoro był tego dnia na
uczelni, to przez całe śledztwo temu zaprzeczał, a przyznawał się do tego na blogu. Co za idiota."
A fakty wyglądają zupełnie inaczej.
W śledztwie oraz w sądzie podałem konkretne powody, dla których byłem tego dnia na uczelni.
Doktor Madecki jednak zeznał, iż osoby, z którymi chciałem rozmawiać na temat mojej sytuacji nie
mogły nic wiedzieć, więc nie mogłem ich szukać. Oczywiście to bzdura, lecz sędzia mu uwierzył.
"W szybie wentylacyjnym, w kilku miejscach pod szafami podrzucił około 40 przedziurawionych puszek z
sardynkami i szprotkami. Z takich ładunków już po kilkunastu godzinach zaczyna się wydobywać okropny
smród."
Puszek było 6-8 i to nie w ten dzień. 2 puszki z tuńczykami, 4 lub sześć z sardynkami, już nie
pamiętam. Zostawiłem natomiast około 40 szprotek luzem (2 opakowania) mając nadzieję, że
zasmrodzą cały Wydział Filologii. Niestety, nie śmierdziały, a znaleźli je dopiero po czterech
miesiącach (tak często myją tam toalety). Z puszek smród nie wydobywał się po kilkunastu
godzinach, lecz po kilku tygodniach. Użycie słów "po kilkunastu godzinach" i "okropny smród" to
chwyt typowy dla prasy bulwarowej.
"19 października odbyła się rozprawa apelacyjna w sądzie okręgowym w Brnie, który podtrzymał wyrok
pierwszej instancji."
Nie w sądzie okręgowym w Brnie, tylko w Sądzie Wojewódzkim w Brnie.
"Dariusz S. wrócił do Polski i czeka na rozpatrzenie swojego wniosku o dotację z urzędu pracy na
rozpoczęcie działalności gospodarczej. Prowadzi wydawnictwo, chce publikować przygotowywane przez
siebie słowniki. "
W momencie pisania artykułu firma działała od dwóch miesięcy.
W październiku pisał o swoich myślach samobójczych. Teraz znowu walczy. Z uczelnią, czeskim
sądownictwem i właściwie wszystkimi Czechami. Wykorzystuje internet, żeby pisać o swoich racjach i swojej
wersji wydarzeń. Na swoim blogu obraża przeciwników, krytykuje, drwi i wyśmiewa układy panujące na
uczelni i przebieg procesu.
Wydźwięk tego fragmentu: "I tak wiemy, że jesteś winny, a ty publikujesz swoje wypociny. Jesteś
czubkiem". W rzeczywistości spójrzcie na to, co by było, gdyby nie było internetu. Nie miałbym
żadnych szans na przedstawienie swojej wersji. Kompletnie żadnych. Ale dla autora, skoro
przedstawiam swoje racje, jestem czubkiem.
"Kilka dni przed swoją rozprawą apelacyjną zamieścił jednak wpis, który nie brzmi satyrycznie. ("Każdej
nocy śnię, że podpalam budynki Uniwersytetu Masaryka, morduję…” - tu następowała lista czterech nazwisk
wykładowców). Czeska policja prowadzi w tej sprawie kolejne śledztwo, a Dariusza S. poszukuje w
Czechach listem gończym."
Autor, podobnie jak wszystkie media, pominął 80% oświadczenia oraz intencję towarzyszącą jego
publikacji, tj. zwrócenie uwagi na sprawę przy świadomości, że wyrok zostanie opublikowany we
wszystkich mediach. Nie było innej możliwości dotarcia do mediów, a ja nie zgadzałem się z
wyrokiem i uzasadnieniem.
"Czeska prasa cytowała psychologa, według którego tych słów nie wolno lekceważyć."
Autor nie wspomniał, iż czeska prasa cytowała również eksperta kryminalistyki, który zalecał
sprawdzenie, czy nie jestem członkiem organizacji terrorystycznej.
4
"Dziekan wydziału filozoficznego wyznał w gazecie, że on potraktował groźbę serio, dlatego z obawy przed
jej spełnieniem zawiadomił policję"
Dziekan złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia dopiero 20 października 2011 roku,
chociaż o oświadczeniu wiedział już 14 października 2011, czyli 6 dni wcześniej. 18 i 19
października zaszył się gdzieś i ze strachu nie pojawiał się w Brnie. Natomiast 20 października, w
świetle kamer, udał się na policję. Dlaczego? Ponieważ nie wyszła policyjna pułapka i nie mogli mi
nic zrobić. Czesi chcieli mnie zabić, a potem trąbić w mediach na całym świecie, jak udaremnili
wielki zamach. (Wszystkie czeskie media podały, że oświadczenie pojawiło się 19 października).
Autor już o tym nie wspomina.
"– W ciągu roku zawaliło mi się życie – podsumowuje niedoszły doktorant. – Nie zdawałem sobie sprawy, jak
łatwo można zniszczyć człowieka. Bo bez pieniędzy i układów jest się nikim."
Tutaj Krzysztof Strauchmann również nie wspomni o moich kłopotach rodzinnych, do których
głównie odnosi się ta wypowiedź.
5