1.23. Perspektywy teorii prawdy i znaczenia, Studia Semiotyczne

Transkrypt

1.23. Perspektywy teorii prawdy i znaczenia, Studia Semiotyczne
Adam Nowaczyk
1
PERSPEKTYWY TEORII PRAWDY I ZNACZENIA
Studia Semiotyczne XXI – XXII, 1998, s. 199 - 208
Dwa wymienione w tytule pojęcia mają od dłuższego już czasu
szczególnie złą prasę. Dotyczy to zwłaszcza pojęcia prawdy. Jak wiadomo, w
epistemologii mnożą się podejścia antyrealistyczne kwestionujące użyteczność
względnie zasadność posługiwania się tym pojęciem, a co najmniej ograniczające
zakres jego zastosowań. Jeśli zaś chodzi o pojęcie znaczenia, to wielu autorów na
skutek trudności z jego zdefiniowaniem wolałoby, o ile to możliwe, w ogóle się
nim nie posługiwać. Zatem pytanie o perspektywy teorii prawdy i znaczenia
wydaje się na czasie.
Mówiąc o teorii prawdy i znaczenia mam tu na względzie w istocie pewną
teorię języka, a ściślej - jego funkcji poznawczo-komunikacyjnej. Zważywszy, że
język jest najsubtelniejszym spośród narzędzi poznawczych, jakimi rozporządzamy, nie można zlekceważyć nawet opinii skrajnie sceptycznej, iż
zadowalająca teoria języka - podobnie jak teoria umysłu - jest nieosiągalna, gdyż
wymagałaby "oprzyrządowania" potężniejszego od tego, które jest nam dane.
Powinniśmy jednakże uwzględnić również opinie mniej lub bardziej
optymistyczne, w rodzaju następujących:
1) Teorią, o którą może tu chodzić, już dysponujemy; oczywiście powinniśmy ją
dalej doskonalić i rozszerzać zakres jej zastosowań.
2) Teorii takiej jeszcze nie ma, ale wiemy już jak ją skonstruować - jej powstanie
to tylko kwestia rozwiązania pewnych zagadnień szczegółowych.
3) Przy budowie teorii języka możemy (chociaż nie musimy) napotkać trudności
nie do pokonania, które przekreślą lub co najmniej zmodyfikują sens tego
przedsięwzięcia.
Trafności tych opinii nie sposób ocenić, dopóki nie ustalimy co kryje się
pod nazwą teorii i czego od niej oczekujemy. Jak wiadomo mianem teorii
określa się bardzo różne płody umysłu ludzkiego: czasem jest to zbiór luźno
powiązanych i ogólnikowych refleksji, kiedy indziej szczegółowy opis pewnej
klasy zjawisk. Może to również być coś na kształt teorii matematycznych lub
takich, jakie spotykamy w naukach ścisłych.
Musimy również przyjąć pewne założenia dotyczące treściowej zawartości
teorii. Sądzę, że dla filozofii istotną wartość może przedstawiać tylko taka teoria
języka, która uwzględnia stosunki referencji między wyrażeniami a
rzeczywistością, o której mowa, ponieważ tylko na gruncie takiej teorii jest
miejsce dla pojęcia prawdy w tradycyjnym (klasycznym) rozumieniu.
1
Innego rodzaju postulaty odnośnie teorii języka mogą wiązać się z
problemem jej ogólności, która w dodatku może być różnie pojmowana: możemy
2
oczekiwać spójnej teorii uniwersalnej wszystkich możliwych języków , bądź
tylko abstrakcyjnego schematu, który daje się zastosować do poszczególnych
języków (wszystkich lub tylko niektórych) przez dobór stosownych założeń
3
dodatkowych .
Jeszcze inne oczekiwania pod adresem teorii języka dotyczą tego, co
dzięki niej chcemy osiągnąć. Czy ma to być tylko uproszczony model języka
zapewniający w jakimś (bliżej nieokreślonym sensie) rozumienie zjawisk
tworzenia i interpretacji wyrażeń językowych? Czy wymagamy, aby teoria coś
wyjaśniała (w sensie wyjaśniania naukowego praktykowanego w naukach
empirycznych)? Czy wyjaśnianie ma tu być sprzężone z możliwością
przewidywania, a jeśli tak, to co mianowicie mielibyśmy móc przewidywać?
Historycznie rzecz biorąc, pierwsze próby stworzenia teorii języka
czyniące zadość pewnym rygorom formalnym związane były z procesami jego
reformowania i w konsekwencji odnosiły się do języków sztucznych. Nie
sięgając w zbyt odległą przeszłość, trzeba tu wspomnieć zdobycze Fregego,
Hilberta i jego szkoły, prace Tarskiego i Carnapa z lat trzydziestych, a także
pochodzące z tego samego okresu prace Ajdukiewicza. Ten ostatni nie stronił
wprawdzie od zainteresowań językiem naturalnym, nie sądził jednak, aby język
naturalny - w potocznym tego określenia znaczeniu - mógł być bezpośrednio
przedmiotem teorii.
Języki
sztuczne
służyły
potrzebom
formalizacji
systemów
aksjomatycznych. Rozróżnienie między językiem systemu a samym systemem
było na ogół słabo akcentowane, to też często utożsamiano język z systemem
aksjomatycznym, a w każdym bądź razie jakiś system aksjomatyczny traktowano
jako integralny składnik języka - każdy język godny tego miana musiał być
wyposażony w jakieś reguły wnioskowania i aksjomaty traktowane jako
elementy decydujące o jego tożsamości. Nie wykluczało to oczywiście
przypisywania przynajmniej pewnym językom jakichś charakterystyk
dodatkowych, na przykład związanych z interpretacją wyrażeń.
Poważne teoretyczne podejście do zagadnień interpretacji umożliwiła
dokonana przez Tarskiego rehabilitacja pojęć semantycznych, a w szczególności
semantycznego pojęcia prawdy. Pojęcie to występuje w dwóch odmianach. W
słynnej rozprawie z 1933 roku Tarski zdefiniował (dla języka teorii klas, ale z
wyraźnymi sugestiami dotyczącymi uogólnień zastosowanej metody) tzw.
absolutne pojęcie prawdy (zrelatywizowane co najwyżej do języka) traktując
jako warunki adekwatności definicji - wszelkie tzw. T-równoważności postaci:
(T) zdanie z jest prawdziwe w języku J wtedy i tylko wtedy, gdy p,
gdzie z jest nazwą zdania, a p jego przekładem na metajęzyk.
2
Tarski zakładał jako rzecz samą przez się zrozumiałą, że wyrażenia języka J
mają zapewnioną jednoznaczną interpretację, lecz zarzut, iż jego koncepcja
prawdy zakłada - jako bardziej pierwotne - pojęcie znaczenia, nie wydaje się
słuszny. Ponieważ Tarski miał na względzie jedynie języki ekstensjonalne,
można założyć, że chodziło tu wyłącznie o przyporządkowanie wyrażeniom
ekstensji (denotacji), zaś przekład, o którym tu mowa, mógł być tylko
koekstensjonalny.
Do klasycznej pracy Tarskiego i zastosowanej w niej metody definiowania
4
absolutnego pojęcia prawdy nawiązuje bezpośrednio D. Davidson , jeden z
najpoważniejszych orędowników idei skonstruowania semantyki języka
naturalnego. Warto tu zauważyć, że - zdaniem Davidsona - ma to być semantyka
ekstensjonalna i opierać się na skromnej bazie syntaktycznej języka logiki
elementarnej (tj. rachunku predykatów pierwszego rzędu). Davidson utrzymuje,
że teoria prawdy skonstruowana w myśl wskazań Tarskiego jest zarazem teorią
znaczenia. Jest tak dlatego, że - jego zdaniem - każda T-równoważność, która
została zweryfikowana na podstawie badań empirycznych, podaje - w postaci
zdania p - nie tylko warunek prawdziwości, lecz również znaczenie zdania z.
Teza ta nie wydaje się przekonywująca, zwłaszcza w przypadku, gdy język
badany jest ekstensjonalny (a wg Davidsona wszelkie języki mogą za takie
uchodzić). Ponadto pozostaje niejasne, w jaki sposób definicja prawdy miałaby
ujawnić związki logiczne i znaczeniowe między wyrażeniami badanego języka,
uchodzące za jego istotną charakterystykę. Oczywiście, badacz mógłby rzutować
takie związki z metajęzyka na język, jednakże trudno byłoby znaleźć
uzasadnienie dla tej procedury zważywszy, iż metajęzyk musi być istotnie
bogatszy od języka przedmiotowego i nie wszystkie związki, które w nim
zachodzą muszą zachodzić w tym ostatnim. Badacz byłby przy tym zmuszony
odwoływać się do swojej intuicyjnej znajomości metajęzyka (co budzi
zastrzeżenia) lub do jego teorii (co grozi regresem w nieskończoność). Związki
znaczeniowe między wyrażeniami języka przedmiotowego można oczywiście
badać i rejestrować w sposób niezależny od uzyskanej definicji prawdy, lecz w
tej sytuacji trudno byłoby utrzymywać, że teoria prawdy jest zarazem teorią
znaczenia.
Już we wspomnianej tu rozprawie Tarski zauważył, że pojęcie zdania
prawdziwego w pewnej określonej dziedzinie odgrywa o wiele donioślejszą
rolę niż absolutne pojęcie prawdy. Tarski miał tu na myśli metamatematykę, ale
jego słowa znalazły potwierdzenie również w badaniach nad językami
naturalnymi. Począwszy od lat sześćdziesiątych wielu logików zaczęło przenosić
doświadczenia uzyskane w badaniach nad sformalizowanymi językami systemów
logiki na języki naturalne starając, się uwzględnić szereg ich osobliwości.
Korzystano przy tym z relatywnego pojęcia prawdy, wzmiankowanego przez
3
Tarskiego, które dopiero w latach pięćdziesiątych przybrało dojrzałą postać
prawdy zrelatywizowanej do języka i jego modelu. Modele, występujące
zresztą pod różnymi nazwami (dziedzina, semimodel, struktura modelowa itp.) są
strukturami teoriomnogościowymi o różnym stopniu komplikacji zależnym od
semantycznych zawiłości języka. Ich rola ma polegać na ustalaniu odniesienia
przedmiotowego wyrażeń semantycznie najprostszych. Zadaniem definicji
prawdy jest rozszerzenie tego odniesienia na wyrażenia złożone i - w efekcie
końcowym - określenie wartości logicznej zdań. Każdy język ma oczywiście
wiele modeli odpowiadających różnym jego możliwym interpretacjom. Definicja
relatywnego pojęcia prawdy dla danego języka nie określa zatem żadnej jego
interpretacji, a tylko zdaje sprawę z jej mechanizmów, informując, jak
interpretacja wyrażeń złożonych zależy od interpretacji ich bezpośrednich
składników.
Ważnym etapem w ewolucji pojęcia modelu języka było przełamanie
bariery jaką stanowiły wyrażenia i konstrukcje nieekstensjonalne występujące
nagminnie w językach naturalnych. Stało się to możliwe przez wprowadzenie do
rozważań obiektów zwanych możliwymi światami oraz intensji rozumianych
jako funkcje przyporządkowujące możliwym światom ekstensje (tj. denotacje, a
w przypadku zdań - wartości logiczne). Pozwoliło to zbadać i opisać własności
funktorów modalnych, deontycznych i wielu innych, których nieekstensjonalny
charakter był z dawna znany.
Kolejnym sukcesem było rozszerzenie dociekań semantycznych na
wyrażenia, których interpretacja zależy od okoliczności ich użycia nazywanych
tu kontekstami lub punktami odniesienia. Jeśli założymy, że możliwe światy i
punkty odniesienia należy potraktować oddzielnie, to oprócz pojęcia intensji
musimy posłużyć się pojęciem sensu jako funkcji, która punktom odniesienia
przyporządkowuje intensje. Ekstensja wyrażenia w danym modelu M jest
wówczas określona relatywnie do okoliczności użycia i pewnego możliwego
świata ( np. tego, w którym żyjemy).
Naszkicowane tu podejście stało się domeną działalności wielu logików,
których do zajęcia się językiem naturalnym skłonił niewątpliwie zwrot w
lingwistyce dokonany przez Chomskiego. Wśród najbardziej na tym polu
zasłużonych wymienić trzeba R. Montague, D. Scotta M. J. Cresswella i D.
Kaplana. Produktem tych autorów były teorie formalne (niekiedy -jak w
przypadku Universal Grammar Montague - o dużej ogólności), które - zgodnie z
zamierzoną interpretacją - miały stanowić rekonstrukcje składni i semantyki
5
pewnych fragmentów języka naturalnego . Efektem poznawczym wspomnianych
teorii jest niewątpliwie zbadanie własności pewnych charakterystycznych dla
języków naturalnych wyrażeń i form składniowych, które w badaniach zostały
potraktowane na wzór tzw. stałych logicznych. Teorie te - co jest ich
4
niepodważalnym sukcesem - pozwalają precyzyjnie zdefiniować (w sposób
semantyczny) relację wynikania między zdaniami wyróżnionego fragmentu.
Jest to jednakże - jak sądzę - ich sukces jedyny. Teorie posługujące się pojęciem
prawdy zrelatywizowanym do modelu nie mogą oczywiście wyjaśniać sposobu
interpretacji wyrażeń, który w różnych modelach jest różny, natomiast można im
zarzucić, że nie precyzują one intuicyjnego sensu również tych wyrażeń, które
potraktowano jako stałe logiczne. Na przykład: mamy pewne (nader mgliste)
intuicje obiektywnej możliwości i konieczności, ale dostarczona nam
semantyczna charakterystyka odpowiednich funktorów wcale tych intuicji nie
precyzuje. Zauważmy - dla kontrastu - że semantyka logiki klasycznej wyjaśnia
sens implikacji i negacji w sposób precyzyjny, chociaż - być może - niezgodny z
ich znaczeniem potocznym. Omawiane semantyki nie są też w stanie
sprecyzować odniesienia znanych wyrażeń okazjonalnych, takich jak tutaj i
teraz, które odnoszą się do czasu i miejsca wypowiedzi, podczas gdy rozmiar
tych miejsc i czasów bywa różny, zależnie od wielu dodatkowych, trudnych do
wyszczególnienia okoliczności. Na związki wynikania między zdaniami to, co
prawda, nie wpływa, ale ogranicza funkcje wyjaśniające teorii.
Relatywne pojęcie prawdy i związane z nim pojęcie modelu języka
znalazło zastosowanie również w innej problematyce, którą można
scharakteryzować następująco: jak to się dzieje, że stosunki referencjalne między
wyrażeniami a przedmiotami, o których zamierzamy mówić zostają ustanowione
i zafiksowane? Jest to niewątpliwie problem wymagający skomplikowanych
badań interdyscyplinarnych i formalna semantyka, którą tu mamy na uwadze,
może uchwycić jedynie potencjalny rezultat tego procesu. Nasze powszechne
odczucie, że stosunki referencjalne nie są jednoznaczne (wszak zjawiska
polisemii i nieostrości były analizowane od wieków) znalazło tu teoretyczne
potwierdzenie, a nawet zostało wzmocnione. Najdobitniej pokazały to analizy
6
przeprowadzone przez M. Przełęckiego Zakładając, że mamy tylko dwa sposoby
semantycznej interpretacji wyrażeń: bezpośrednią (ograniczoną do uniwersum
zakładającego się z indywiduów obserwowalnych) i pośrednią (korzystającą z
postulatów znaczeniowych ustanawiających związki znaczeniowe między
wyrażeniami), wykazał on, że denotacje predykatów odnoszących się do
przedmiotów nieobserwowalnych muszą być całkowicie nieostre. Zresztą nawet
zwykła nieostrość predykatów sprawia, iż musimy pogodzić się z faktem, że
językowi, którym się posługujemy nie da się przyporządkować jednego modelu
określającego jego interpretację, a jedynie bardzo obszerną klasę takich modeli.
Oznacza to, że konkretną wartość logiczną prawdy lub fałszu można przypisać
tylko części zdań naszego języka: tym, które posiadają tę samą wartość we
wszystkich wyróżnionych modelach; wartość logiczna całej reszty zdań
pozostaje nieokreślona. Ponieważ odróżnienie tych pierwszych od tych drugich
5
nie zawsze jest sprawą prostą, stawia nas to w kłopotliwej sytuacji polegającej na
tym, że zdarza nam się wypowiadać z powagą zdania, które niczego ani
prawdziwie ani fałszywie nie stwierdzają. Fakt ten potrafimy na szczęście (lub
niestety) zamaskować, opisując pożądany model języka przedmiotowego w
metajęzyku, którego częścią jest ów język przedmiotowy (lub zapewniając, że
dysponujemy adekwatnym przekładem języka przedmiotowego na metajęzyk).
Przedstawiony powyżej obraz oparty jest na założeniu, że w dowolnym
języku można odróżnić zdania będące postulatami znaczeniowymi od
pozostałych i że tylko te pierwsze mają znaczenie dla ustalenia stosunków
referencjalnych. Jak wiadomo, pogląd ten był i jest przez wielu autorów
podważany. Jeśli przyznamy im rację, to - jak się wydaje - będziemy zmuszeni
przyjąć, że rolę tę pełnią dowolne zdania przez kogoś uznawane lub względnie
zdania uznawane zgodnie przez wszystkich (a może tylko przez większość?)
użytkowników języka. Rozwiązanie pierwsze stawia pod znakiem zapytania
możliwość uniformizacji stosunków referencjalnych, natomiast wszystkie
stwarzają poważne zagrożenie, iż nałożonych na denotacje wyrażeń warunków
po prostu nic nie będzie spełniało. Problemy te są wsparciem dla pewnej wersji
instrumentalizmu, w myśl której, tylko wyrażenia blisko związane z
doświadczeniem odnoszą się do czegoś i tylko zdaniom zbudowanym z takich
wyrażeń można przypisywać prawdziwość. Gdyby tak było, zakres zastosowań
absolutnego pojęcia prawdy zostałby poważnie okrojony.
Zgoła odmienne podejście do zagadnień referencji przedstawia tzw.
7
przyczynowa teoria
nazw wyłożona w znanej książce Kripkego . W
przeciwieństwie do koncepcji wzmiankowanych wcześniej, nie ma tu śladu
aparatury formalnej (zaś sam autor nie chce nazywać swych poglądów teorią
referencji a tylko jej "obrazem"), co bynajmniej nie umniejsza jej doniosłości.
Teoria Kripkego (pozwolimy sobie jednak używać tego określenia) dotyczy
pewnej kategorii nazw, które autor nazywa sztywnymi desygnatorami i
definiuje (jak powiada: "w sposób quasi-techniczny") jako wyrażenia, które w
każdym możliwym świecie oznaczają ten sam przedmiot. Jest to definicja mało
diagnostyczna, ale Kripke wiąże z nią pewne silne intuicyjne przeświadczenia o
charakterze kontrfaktycznych okresów warunkowych. Jest, na przykład,
przekonany, że imię własne Arystoteles oznaczałoby tę samą osobę, nawet
wówczas, gdy zmuszeni bylibyśmy zmienić wszelkie nasze dotychczasowe
przeświadczenia o Arystotelesie. Podobnie, skoro nazwy takie jak tygrys bądź
złoto są nazwami pewnych gatunków naturalnych, to odniesienie tych nazw nie
ulegnie zmianie, nawet gdybyśmy musieli egzemplarzom tych gatunków
przypisać zupełnie inne niż dotychczas własności.
Poglądy Kripkego na wdrażanie nazw (indywiduowych lub gatunkowych) i
ich dalsze funkcjonowanie niełatwo krótko i jednoznacznie przedstawić. Proces
6
ten zaczyna się niewątpliwie od nadania przez kogoś nazwy (pewnemu
indywiduum lub właśnie odkrytym egzemplarzom nieznanego gatunku). Nazwa
ta jest następnie przekazywana innym przez demonstrację przedmiotów, a także
przez stosowne deskrypcje słowne. Deskrypcje te nie pełnią jednakże roli
arbitralnych definicji ustalających odniesienie nazwy, a tylko rolę instrukcji
mających umożliwić bądź ułatwić jego identyfikację. Instrukcje te mogą zresztą
okazać się niejednoznaczne, a nawet fałszywe w odniesieniu do nazwanych
wcześniej przedmiotów; nie powoduje to jednakże ani nieokreśloności ani
zmiany odniesienia wprowadzonej nazwy. Odbiorca instrukcji może oczywiście
w tej sytuacji zacząć posługiwać się daną nazwą wadliwie, co nie zmienia faktu,
że de facto (a może tylko de jure) odnosi ją do przedmiotu, który wcześniej
przez kogoś został tak nazwany. Wspomniane tu instrukcje (deskrypcje
identyfikujące) tworzą łańcuchy upowszechniające wprowadzane nazwy w całej
społeczności językowej. Łańcuchy te mogą podlegać korektom, a mimo to
odniesienie przedmiotowe nazw będących sztywnymi desygnatorami nie ulega
zmianie.
Kripke uzasadnia swoją koncepcję argumentami metafizycznymi,
obserwacjami socjolingwistycznymi, a nade wszystko odwołuje się do własnej
intuicji pojęciowej, którą uważa za świadectwo rozstrzygające. Stanowisko
Kripkego jest z pewnością godne uwagi i skłania do ponownego rozważenia
zagadnień referencji. Jego istotną osobliwością jest to, iż obszernej klasie
wyrażeń pozwala przypisywać odniesienie jednoznaczne i nie podlegające
rewizji nawet w przypadku rewolucyjnych zmian naszej wiedzy. Są to
konsekwencje z jednej strony pożądane, z drugiej zaś, niestety, mało wiarygodne.
Ich staranna weryfikacja wymagałaby rozważenia szeregu zagadnień
podstawowych dotyczących zależności między właściwymi danemu językowi
stosunkami referencji, a kompleksem zachowań werbalnych posługującej się nim
społeczności. Związki takie, a przy tym odpowiednio ścisłe, muszą zachodzić,
jeśli zgodzimy się, że stosunki referencji są w pełni określane przez zachowania
użytkowników języka. Na gruncie koncepcji tradycyjnych, będących
niewątpliwie daleko idącym uproszczeniem, sprawa przedstawiała się prosto:
odniesienie przedmiotowe nazw było zdeterminowane przez naszą umiejętność
rozpoznawania ich desygnatów oraz bezwarunkowe akceptowanie postulatów
znaczeniowych. W koncepcji Kripkego wszystko jest bardziej skomplikowane i co autor przyznaje - nie do końca jasne.
Sądzę, że niektóre konkluzje Kripkego dają się podważyć. Na przykład
imiona własne nie zawsze odnoszą się do tej samej osoby, którą ustalił ten, który
jej dane imię nadał. Załóżmy, że napisałem traktat o logice Arystotelesa,
tymczasem z odnalezionego niedawno listu Platona dowiaduję się niezbicie, że
Analityki napisał jego siostrzeniec Speuzyp. W tej sytuacji trudno byłoby mnie
7
przekonać, że mówiąc "Arystoteles" nie miałem na myśli autora Analityk, a
zatem Speuzypa. Trudno też uwierzyć, że
zakresy (denotacje) nazw
gatunkowych zostały ustalone raz na zawsze przez tego, który wskazał względnie
opisał pierwsze napotkane egzemplarze danego gatunku. Przeciwko tej opinii
świadczy zmienność kryteriów przynależności do tego samego gatunku w
biologii, a także w fizyce (gdzie np. woda rozpadła się na zwykłą i ciężką) .
Kilka słów o pominiętej dotychczas, a sygnalizowanej w tytule,
problematyce znaczenia. Jak wiadomo podejmował ją na gruncie pragmatyki
Ajdukiewicz (z
pominięciem aspektu semantycznego, co spowodowało
późniejsze jego odżegnanie się od proponowanych rozwiązań), a także Carnap,
wprowadzając jako explicatum pojęcia znaczenia pojęcie intensji. W badaniach
semantycznych stosujących środki formalne na ogół znaczenie (intensję, sens)
utożsamia się z pewną funkcją, której wartościami są ekstensje wyrażeń. Jest to
zgodne z tradycyjną doktryną, iż znaczenie wyrażenia wyznacza jego zakres,
doktryną, która ostatnio bywa kwestionowana. Pomija się przy tym pewien
aspekt tradycyjnego pojęcia znaczenia, zgodnie z którym wyrażenia o tym
samym znaczeniu mają dla użytkowników języka tę samą wartość komunikacyjno-informacyjną. Ta własność wyrażeń równoznacznych (synonimów)
miałaby się przejawiać w zastępowalności salva veritate w kontekście tzw.
funktorów epistemicznych (wie, wierzy, przypuszcza, że...). Adekwatna
semantyka funktorów epistemicznych byłaby zatem w pewnym sensie
rozwiązaniem problemu znaczenia. Jej zbudowanie jest jednakże dla logików
jednym z najtwardszych orzechów do zgryzienia. Wydaje się rzeczą wątpliwą,
aby znaczenie wyrażenia dało się adekwatnie reprezentować jakąś funkcją, jak to
uczyniono z intensją. Jest to raczej pewna własność będąca elementem rodziny
własności generowanej przez relację równoznaczności. Ta z kolei musi
uwzględniać nie tylko semantyczne własności wyrażeń, lecz również pewne ich
aspekty pragmatyczne. Równoznacznością może być tylko taka semantyczna
równoważność wyrażeń, która dla przeciętnego użytkownika języka jest łatwo
dostrzegalna, ponieważ tylko wtedy wyrażenia nią powiązane będą miały dlań tę
samą wartość informacyjną. W przypadku zdań oznacza to, że są one nośnikami
tej samej informacji i, oczywiście, jedno daje się wywnioskować z drugiego.
Sądzę, że w tym kierunku zmierzał Carnap proponując jako explicatum znaczenia
tzw. intensjonalny izomorfizm, który jednakże okazał się równoważnością pod
pewnymi względami za mocną, pod innymi za słabą.
Nawet nie wzmiankowałem tu o wielu ważnych kierunkach badań nad
językiem, które - bo o takie wyłącznie mi chodziło - mają implikacje bądź
presupozycje filozoficzne. Nie było bowiem moim zamiarem dokonania
wyczerpującego przeglądu , a tylko unaocznienie różnych stylów tych badań.
Czasem diametralne różnice zachodzą w ramach refleksji nad tym samym
8
przedmiotem. Na przykład o przekładalności języków traktuje zarówno
eseistyczna twórczość Quine'a, jak i ściśle formalne badania zainicjowane przez
Montague.
Powróćmy do postawionego na wstępie pytania o perspektywy teorii języka w
jego funkcji poznawczo-komunikacyjnej. Sądzę, że obecnie, a być może również
w przyszłości nie mamy szans na stworzenie teorii integrującej wszystkie
ważniejsze kierunki i formy badań. Przyczynę tego upatruję nie w istniejących
różnicach stylów, metod, założeń teoretycznych i towarzyszących temu
kontrowersjach, są to bowiem okoliczności, na które można oddziaływać.
Poważniejsze przeszkody tkwią w samym przedmiocie takiej zamierzonej teorii.
Komunikacja werbalna jest elementem wszystkich sfer ludzkiej działalności i w
każdej ma swoją specyfikę, stąd zintegrowana teoria języka byłaby właściwie
zintegrowaną humanistyką, o czym nawet marzyć nie wypada. Zatem jakich
postępów możemy oczekiwać w teorii języka?
Sądzę, że można i warto rozwijać formalno-logiczne badania nad językami
naturalnymi uwzględniające aspekty semantyczne wyrażeń. Powiedziałem
wprawdzie, że badania te kończą się zawsze zdefiniowaniem dla danego
fragmentu języka naturalnego relacji wynikania logicznego, ale jest to nie mało,
ponieważ semantyczna definicja wynikania odkrywa podstawowe mechanizmy
interpretacji (w sensie odniesienia przedmiotowego) używanych form konstrukcji
wyrażeń złożonych i można bez przesady powiedzieć, że tam, gdzie mechanizmy
te nie zostały poznane, nasze rozumienie wyrażeń nie jest w pełni zadowalające.
Badania, o których tu mowa, przyczyniają się zatem do usprawnienia naszego
myślenia, którego narzędziem jest w przeważającym stopniu język naturalny.
Zastanowienia wymagają natomiast potencjalne walory wyjaśniające tego
rodzaju badań. Aby o nich mówić, należałoby skonfrontować proponowane
rozwiązania nie tylko z intuicją badaczy, lecz również praktyką użytkowników
języka. W omawianym przypadku chodziłoby o rzecz względnie prostą: o
dyspozycje do bezwarunkowego uznawania zdań na podstawie innych. O tym, że
sprawa ta jest zaniedbywana, świadczy fakt, iż do dziś nie mamy pewności co do
tego, jaką rolę pełni w naszym myśleniu logika klasyczna. Istotną trudnością
badań formalno-logicznych w opanowywaniu rozległych terenów języka
naturalnego jest panująca tu niezwykła różnorodność form składniowych,
kontrastująca z ascetyczną oszczędnością języków systemów logiki. Jest to
jednakże trudność czysto praktyczna, która znajduje rozwiązanie wskazane przez
Montague: ponieważ większość osobliwości składniowych języka naturalnego
daje się potraktować jako parafrazy pewnych form podstawowych, należy je po
prostu cierpliwie rejestrować jako formy alternatywne.
W dociekaniach formalno-logicznych pojawia się również trudność bardziej
podstawowa. Semantyka referencjalna zakładać musi pewną ontologię.
9
Ponieważ wspomniane dociekania wyrosły z refleksji nad matematyką,
zastosowano w nich ontologię teoriomnogościową, która w badaniach nad
matematyką okazała się w pełni adekwatna, zapewne dzięki temu, że teoria
mnogości sama awansowała do roli podstawowej teorii matematycznej.
Ponieważ teoria mnogości jest jedyną ontologią ujętą w spójny system twierdzeń,
nic dziwnego, że logicy usiłują ją zastosować również w semantyce języka
naturalnego. Tymczasem język naturalny ma własną ontologię, bogatszą i
zarazem odmienną od teoriomnogościowej. Mamy tu własności, stosunki, stany,
zdarzenia, procesy, prawidłowości, przedmioty możliwe, fikcyjne i Bóg wie co
jeszcze. Konsekwentne potraktowanie teorii mnogości jako ontologii języka
naturalnego wymagałoby przeprowadzenia redukcji wszystkich tych kategorii
bytów do kategorii zbiorów bądź indywiduów. Jest kwestią kontrowersyjną, czy
taka redukcja byłaby adekwatna. Logicy (i filozofowie o podobnej orientacji)
radzą sobie niekiedy w ten sposób, że pewną "naturalną" kategorię bytów uznają
8
za nieredukowalną i traktują ją jako dodatkowy gatunek indywiduów . Takie
rozwiązanie ma tę wadę, iż zaciera oczywiste związki między bytami różnych
kategorii.
W miarę pomyślną perspektywę ukonstytuowania się w teorię mają również moim zdaniem - badania nad charakterem stosunków referencjalnych wyrażeń
traktowanych jako pozalogiczne. W tej chwili jest to arena licznych kontrowersji,
ale zarazem dziedzina godnych uwagi i szczegółowej analizy pomysłów, które
mogą stać się zalążkiem teorii. Mamy tu Quine'a koncepcję "znaczenia
bodźcowego” jako podstawy referencji, koncepcję "interpretacji radykalnej"
Davidsona i wreszcie naszkicowaną tutaj "przyczynową teorię nazywania"
Kripkego. Wszystkie te koncepcje wiążą semantykę z pragmatyką rozumianą
tradycyjnie jako teoria zachowań językowych. Podejście to należy uznać za
trafne, jeśli zgodzimy się, że jedynym źródłem informacji o stosunkach
referencjalnych właściwych danemu językowi może być obserwacja zachowań
jego użytkowników.
Aby uzyskać adekwatny obraz sytuacji, a zarazem zapewnić teorii możliwość
jej empirycznej weryfikacji, powinniśmy gruntownie zanalizować zależności
między odniesieniem przedmiotowym wyrażeń w danym języku (bo takim
odniesieniem zajmuje się semantyka), a indywidualnymi aktami odnoszenia
wyrażeń do przedmiotów przez użytkowników danego języka. Nie trudno
zauważyć, że zależności te są dość zawiłe już na poziomie przedmiotów
bezpośrednio obserwowalnych. Przypuszczalnie większość Polaków nie potrafi
rozpoznać cisa; czy świadczy to o tym, że słowo "cis" ma w języku polskim
denotację wielce nieokreśloną? Jeśli Kowalski niekiedy nazywa jesionem klon
jesionolistny, po czym gotów jest uznać to za pomyłkę spowodowaną nieuważną
obserwacją, możemy potraktować to jako fakt bez znaczenia. A jeśli zdarza się to
10
większości Polaków i pomyłki nie dostrzegają? Zdaniem Putnama, który ma w
kwestii nazywania poglądy bliskie Kripkemu, w omawianych tu przypadkach o
denotacji nazwy w danym języku decydują opinie ekspertów, którym reszta
społeczności językowej gotowa jest podporządkować się, uznając swoją
pomyłkę. Gdyby tak się rzeczy miały w całej ogólności, to każdej nazwie
odpowiadałaby grupa ekspertów (oczywiście na ogół różna dla różnych nazw), a
język etniczny byłby składanką specjalistycznych języków różnych grup
ekspertskich. W rzeczywistości większość Polaków nazywa - na przykład robakami domowe insekty bezskrzydłe, czerwie much, owsiki i inne
obrzydliwości i ani myśli podporządkować się konwencjom semantycznym
zoologów. Może bardziej właściwe byłoby tu odróżniać polski język potoczny od
dialektu bądź żargonu zoologów?
Należałoby wyjaśnić, czy z indywidualnym aktem odniesienia wyrażenia do
przedmiotu możemy mieć do czynienia również wtedy, gdy użytkownik języka
nie ma bezpośredniego zmysłowego kontaktu z odnośnym przedmiotem. W
takich okolicznościach akt odniesienia mógłby być tylko zachowaniem czysto
werbalnym, polegającym na wypowiadaniu z asercją zdania, które coś "mówi o"
względnie "orzeka o" danym przedmiocie. Wyjaśnienie to nie jest wystarczająco
jasne i odwołuje się do implicite do tajemniczej intencji mówiącego.
Warunkiem zbudowania teorii referencji jest ponadto rozstrzygnięcie
trwającej od wielu lat kontrowersji w sprawie tzw. aksjomatów języka (zwanych
też postulatami znaczeniowymi i traktowanych wraz ich konsekwencjami jako
zdania analityczne) oraz ich roli w konstytuowaniu stosunków referencjalnych.
Wydaje się, że każdy użytkownik języka ma poczucie, iż odrzucanie pewnych
zdań bądź uznawanie ich negacji stanowi jakieś odchylenie od standardu, co
najmniej utrudniające komunikację. To one właśnie mają być aksjomatami
języka. Problem - moim zdaniem - polega na tym, żeby móc wskazać jakieś
obiektywne świadectwo takiego poczucia u indywidualnego uczestnika
konwersacji. W podejściu tradycyjnym aksjomaty języka uchodziły za jedyny
instrument tzw. pośredniej interpretacji semantycznej wyrażeń. Nasuwa się
pytanie, czy roli tej nie mogą pełnić również inne zdania, bowiem w pewnych
obszarach języka aksjomatów postrzega się zbyt mało, aby mogły one zapewnić
w miarę jednoznaczną interpretację wyrażeń. Przeświadczenie, że żaden
rozsądny stopień jednoznaczności nie jest tu osiągalny stanowi - jak wiadomo poważny argument na rzecz instrumentalizmu.
Zdaję sobie sprawę, że przedstawione tu uwagi na temat perspektyw ogólnej
teorii referencji, która zarazem byłaby teorią weryfikowalną empirycznie, mają
charakter wyrywkowy, a zarazem subiektywny. Natomiast niewątpliwe jest, że
piętrzy się przed nią wiele trudności .
11
1
Jest to poddany niewielkim modyfikacjom czysto redakcyjnym tekst referatu przedstawionego na VI
Polskim Zjeździe filozoficznym (Toruń 1995). Zdecydowałem się opublikować go, ponieważ mimo
upływu czasu zawarte w nim uwagi - moim zdaniem - nie straciły na aktualności.
2
Taką teorię miał niewątpliwie W. V. O. Quine, kiedy pisał słynny esej o „dwóch dogmatach
empiryzmu”, skoro domagał się, aby definicje pojęć semantycznych relatywizowały je do dowolnego
języka.
3
Taką postać ma teoria „gramatyki uniwersalnej” R. Montague przedstawiona w Universal
Grammar, Theoria, 1970.
4
W esejach zebranych w ksi¹¿ce Inquires into Truth and interpretation, Oxford 1986.
5
Teorie te (niesłusznie zaliczane do pragmatyki) omawia M. Tokarz w książce Elementy pragmatyki
logicznej, Warszawa 1993.
6
W artykule On identifiability in extended domains zamieszczonym w : R. Butts, J. Hintikka (eds.),
Basic problems in methodology and linguistics, Dordrecht 1977; przekład polski O identyfikowalności w dziedzinach rozszerzonych, Filozofia Nauki, 2-3, 1993.
7
Naming and Necessity, Oxford 1980; polski przekład B. Chwedeńczuka, Nazywanie i konieczność,
Warszawa 1988.
8
Takim rozwiązaniem posłużył się - na przykład - D. Davidson traktując zdarzenia jako szczególny
rodzaj indywiduów (w artykule The logical form of action senteces zamieszczonym w: N. Rescher
(ed.), The Logic of Decision and Action, Pittsburg 1967.
12