gimnazjum nr 1 im - Gimnazjum nr 1 w Nowej Dębie

Transkrypt

gimnazjum nr 1 im - Gimnazjum nr 1 w Nowej Dębie
10 ROCZNICA NADANIA IMIENIA
PAPIEŻA JANA PAWŁA II
GIMNAZJUM NR 1 W NOWEJ DĘBIE
PRACE LAUREATÓW
KONKURSU LITERACKIEGO
POD HASŁEM
„Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę”
Jan Paweł II
Nowa Dęba 2016
ZESPÓŁ REDAKCYJNY
Agnieszka Pazder
Barbara Goclan
Andrzej Pazder
Zbigniew Wolwowicz
OPRACOWANIE GRAFICZNE
I PROJEKT OKŁADKI
Andrzej Pazder
O SZKOLE
Historia naszego gimnazjum nie jest zbyt długa, a jej początek to
rok 1999. Cały czas budujemy własną tożsamość i tradycję. W tym procesie
fundamentalnym wydarzeniem był dzień 18 maja 2006 r. Odpowiadając na
apel naszej młodzieży, obraliśmy na patrona wielkiego człowieka – Papieża
Jana Pawła II. Jego słowa Nie ma większego bogactwa w narodzie nad
światłych obywateli uczyniliśmy myślą przewodnią wszystkich naszych
działań. Nadanie szkole imienia to doniosły krok, który był zarazem
przyjęciem zobowiązania do wypełnienia testamentu Ojca Świętego. Od 10
lat każdego dnia staramy się wcielać w życie wartości, zasady i przesłanie,
które nam pozostawił.
Podejmując się realizacji tego zadania, aktywnie uczestniczymy w
pracach Ogólnopolskiej i Sandomierskiej Rodziny Szkół Jana Pawła II.
Angażujemy się w organizację na terenie naszego miasta Dni Papieskich
oraz akademii okolicznościowych związanych z kolejnymi rocznicami Jego
wyboru na Stolicę Piotrową oraz śmierci. Współpracujemy z fundacją
Dzieło Nowego Tysiąclecia, inicjujemy akcje charytatywne na rzecz osób
potrzebujących - dorosłych i dzieci. Praca wychowawcza szkoły opiera się
na przesłaniu i wartościach, które wskazuje nam patron. Stwarzamy
uczniom możliwość rozwoju ich talentów i zdolności poprzez udział w
projektach, zawodach i konkursach.
Nową inicjatywą podjętą w naszej szkole była organizacja
konkursu literackiego, którego celem stała się m.in. popularyzacja myśli
Papieża Jana Pawła II wśród młodzieży. Cieszy nas duże zainteresowanie, z
jakim spotkała się nasza propozycja wśród zaproszonych do udziału w
konkursie szkół. Realizacja tego przedsięwzięcia nie byłaby możliwa bez
zaangażowania pani Agnieszki Pazder, pani Barbary Goclan i pani Renaty
Konefał – nauczycielek języka polskiego w naszym gimnazjum. Słowa
podziękowania kieruję także na ręce pana Wiesława Ordona, Burmistrza
Miasta i Gminy Nowa Dęba, który objął honorowy patronat nad konkursem.
Gratuluję wszystkim laureatom oraz uczestnikom konkursu, zarówno
uczniom, jak i ich opiekunom. Życzę wielu sukcesów i ciekawych inicjatyw
popularyzujących naukę głoszoną przez Papieża Jana Pawła II i jego
spuściznę duchową.
Zbigniew Wolwowicz
dyrektor Gimnazjum nr 1 im. Papieża Jana Pawła II
w Nowej Dębie
1
O KONKURSIE
Szybko minęło tych 10 lat… Wydaje się, że zaledwie rok, dwa lata
temu podejmowaliśmy prace nad nadaniem naszemu gimnazjum
zaszczytnego imienia Papieża Jana Pawła II. A przecież ten wielki Polak
patronuje nam już całą dekadę! Zajmuje ważne miejsce w pracy
dydaktyczno - wychowawczej prowadzonej przez wszystkich nauczycieli.
Jego autorytet nieustannie oddziałuje na naszą młodzież gimnazjalną.
Wśród wielu aspektów działań prowadzonych w gimnazjum,
nawiązujących do spuścizny Papieża - Polaka, wymienić należy te,
przygotowujące naszych uczniów do konkursów, w których nazwach
pojawia się imię patrona. Tym razem to nasza szkoła podjęła się organizacji
konkursu literackiego, właśnie z okazji 10 rocznicy nadania szkole imienia
Ojca Świętego. Inicjatywa wyszła od nauczycielek języka polskiego.
Honorowy patronat nad konkursem objął Burmistrz Miasta i Gminy Nowa
Dęba Wiesław Ordon. Regulamin, opracowany przez Agnieszkę Pazder,
został rozesłany do szkół podstawowych i gimnazjalnych naszej gminy i z
Sandomierska Rodziny Szkół im. Jana Pawła II. Cieszy nas duży odzew ze
strony różnych placówek oświatowych, zainteresowanie uczniów tematyką
konkursu, zaangażowanie nauczycieli przygotowujących swoich
podopiecznych.
Otrzymaliśmy 35 tekstów, spośród których jury - w składzie:
Agnieszka Pazder, Barbara Goclan, Renata Konefał - wybrało 15 laureatów.
Niniejsza publikacja zawiera najciekawsze prace – wiersze,
opowiadania, eseje, rozprawki – przysłane na konkurs, którego głównym
założeniem było rozwinięcie słów naszego patrona: Nie żyje się, nie kocha
się, nie umiera się - na próbę. Młodzież w sposób twórczy podeszła do
zadań konkursowych, nadesłano teksty ciekawe, oryginalne, skłaniające do
refleksji.
Zachęcamy do lektury. Mamy nadzieję, że prace konkursowe
uczniów staną się dla czytelników inspiracją do przemyśleń nad tym, co w
życiu każdego człowieka jest naprawdę ważne.
Agnieszka Pazder
2
WYNIKI KONKURSU - LAUREACI
I m.
wyr.
I
KATEGORIA: uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych
WIERSZE
Dominik Wałaszczyk
Publiczna Szkoła
op. p. Katarzyna
„Moja prawda”
im. Jana Pawła II
Pater
w Łążku
Kamila Szemraj
„Rodzina - moja moc”
OPOWIADANIA
Zespół Szkół
Publicznych
w Bodzechowie
KATEGORIA: uczniowie gimnazjum
WIERSZE
Magdalena Ziółkowska Publiczne Gimnazjum
„Nadszedł czas”
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. p. Renata
Szwagierczak
op. p. Beata
Stolarz
II
Aleksandra Madej
„Żyć i kochać”
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. p. Anna
Targońska
III.
Krystian Szumski
„Czas”
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. p. Anna
Targońska
wyr.
Weronika Kot
„Nic dwa razy się nie
rodzi”
Zespół Szkół
Ogólnokształcących
im. Jana Pawła II
w Rytwianach
op. p. Bożena
Więcław
I
Oliwia Sosnówka
„Skarb życia”
OPOWIADANIA
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. p. Elżbieta
Orzeł
3
II
Julia Rosińska
„Nic na próbę”
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. .p. Barbara
Czarny
III
Karolina Helis
„Rozprawka życia”
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. p. Beata
Stolarz
wyr.
Agata Placha
„Próba wiary”
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Janowie Lubelskim
op. p. Anna
Targońska
wyr.
Kinga Kaproń
„Pierwsza miłość”
Publiczne Gimnazjum
im. Jana Pawła II
w Stojeszynie
Pierwszym
op. p. Jolanta
Zbiżek
I
ESEJE, ROZPRAWKI
Magdalena Kulpa
Publiczne Gimnazjum
„Nie żyje się, nie kocha im. Jana Pawła II
się, nie umiera się - na
w Janowie Lubelskim
próbę”
op. p. Ewa
Wiechnik
II
Aleksandra Wójtowicz
„Nie będzie drugiej
szansy”
Gimnazjum nr 1 im.
Papieża Jana Pawła II
w Nowej Dębie
op .p. Barbara
Goclan
III .
Wiktoria Pasek
„Nie żyje się, nie kocha
się, nie umiera się - na
próbę”
Zespół Szkolno –
Przedszkolny
w Ślęzakach
op. p. Anna
Cieśla
III .
Mikołaj Tomasiewicz
„Nie żyje się, nie kocha
się, nie umiera się - na
próbę”
Gimnazjum nr 1 im.
Papieża Jana Pawła II
w Nowej Dębie
op. p.
Agnieszka
Pazder
4
KATEGORIA: uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych WIERSZE I miejsce
Dominik Wałaszczyk Moja prawda
Jak być dobrym,
gdy wokół tyle zła?
Jak kochać ludzi,
gdy oni miłości nie pragną?
Jak żyć mądrze,
gdy otacza nas bezmyślność?
Jak być szczęśliwym,
gdy wokoło tyle nieszczęść?
Jak nieść pomoc,
gdy ją odrzucają?
A jednak kocham świat
i ludzi w nim żyjących.
Chcę być dobry
i dobrem zło zwyciężyć.
Chcę żyć mądrze
i ludziom służyć radą.
Chcę być szczęśliwym
i szczęściem mym się dzielić.
Chcę nieść pomoc
i móc się z tego cieszyć.
Chcę żyć prawdziwie,
by w końcu powiedzieć:
żyłem naprawdę.
5
KATEGORIA: uczniowie klas IV-VI szkół podstawowych –
OPOWIADANIA - wyróżnienie
Kamila Szemraj Rodzina – moja moc!
Mam na imię Kamila i mam 10 lat. Jestem jeszcze mała, ale wiem,
że jestem szczęśliwym dzieckiem. Mam kochającą mnie rodzinę, która
wiele dla mnie znaczy. Bardzo lubię spotkania i rozmowy z babcią i
dziadkiem, którzy często opowiadają mi o swoich rodzicach i rodzeństwie,
uwielbiam tego słuchać.
Dzięki nim wiem, że mój prapradziadek - Jan Góra - oddał życie
za swojego syna, który miał tak samo na imię jak on. W czasie II wojny
światowej mój prawuj był partyzantem, dzielnie walczył o wolność
Ojczyzny i dlatego właśnie poszukiwali go Niemcy. Pewnego dnia
hitlerowcy trafili do jego domu i pytali o Jana Górę. Wtedy mój
prapradziadek powiedział, że to on, choć wiedział, że wrogowie przyszli po
jego syna. Tak bardzo kochał swoje dziecko, że postanowił za nie umrzeć.
Wraz z innymi ludźmi, którzy byli oskarżeni o bycie partyzantami, Niemcy
rozstrzelali mojego prapradziadka pod murem na ulicy Sandomierskiej w
Ostrowcu Świętokrzyskim. Mama pokazywała mi to miejsce. Jest tam
wmurowana tablica pamiątkowa z nazwiskami zamordowanych ludzi.
Wielka miłość ojca do dziecka kazała mojemu prapradziadkowi tak
bohatersko postąpić. Podarował życie Janowi, bo wiedział, że przed jego
synem było jeszcze wiele dobrego do zrobienia. Ocalony Jan Góra przeżył
wojnę i został żołnierzem. Gdy słucham tej historii, chce mi się płakać, żal
mi prapradziadka, ale rozumiem też, że miłość do własnego dziecka lub
innej osoby może być tak wielka i bezinteresowna. Zastrzelony Jan Góra
bez wątpienia nie kochał i nie umarł na próbę…
Kiedy jest mi źle, moja mama mnie zawsze przytula i dużo ze mną
rozmawia. Tak samo robiła jej babcia Jasia, która była bardzo ważna dla
mojej mamy. Odwiedzamy ją często na cmentarzu w Denkowie i za każdym
razem moja mama mówi, że szkoda, że nie miałam okazji poznać swojej
prababci. Była ona człowiekiem o wielkim sercu. Pomagała wszystkim,
dzieliła się tym, co miała. Swoim usposobieniem podobno potrafiła
załagodzić wszelkie spory i waśnie w rodzinie. Umarła w wieku
sześćdziesięciu siedmiu lat, ale całe swoje życie przeżyła pięknie. Ja mogę
6
być przy niej dzięki opowieściom mamy. To była kobieta, która nie żyła na
próbę…
Od pokoleń moja rodzina darzyła się szacunkiem i wyjątkową
miłością. Ja także mogę teraz obserwować, jak kochają się moi rodzice i
dziadkowie. Widzę, że mama naśladuje moją prababcię. Stara się robić
dużo dla innych ludzi i ja często jej w tym pomagam. Kiedy odrabiam
lekcje lub się uczę, staram się robić wszystko tak, bym była z siebie
zadowolona. Przyglądam się swoim rodzicom i wiem, że w przyszłości też
będę chciała kochać tak jak oni, żyć jak oni, bo jest to po prostu cudowne.
Żal mi się robi, gdy słyszę, że gdzieś tam inne dzieci głodują, lub nie mają
rodziców, a ja mam wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia. Mam
wspaniałą rodzinę i dobrych przyjaciół. Spotykam też wielu życzliwych mi
ludzi, którzy swoją postawą pokazują, że trzeba wierzyć w dobro, wspierać
potrzebujących i wiele od siebie wymagać.
Jestem przekonana, że Jan Paweł II, wypowiadając słowa: „Nie
żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę”, miał na myśli ludzi takich
jak moi bliscy. Papież chciał nam przekazać, że należy jak najlepiej
korzystać z życia i cieszyć się z tego, co mamy. Nie robić nic na próbę, ale
zawsze jakby to był ostatni raz. I zawsze dbać o dobro drugiego człowieka.
Trzeba kochać na zawsze i mocno.
7
KATEGORIA: uczniowie gimnazjum - WIERSZE
I miejsce
Magdalena Ziółkowska Nadszedł czas
Jutro, jutro, jutro...
Powtarzam to wciąż jak litanię
Od jutra zacznę żyć naprawdę
Od jutra zmienię świat
Od jutra wszystko co niepożądane zniszczę i spalę
Od jutra będę kochać
Od jutra nie będę czekała na lepszy moment
Od jutra przestanę się lękać
Już jutro zdejmę powłokę, która mnie otula
I przytłacza swym ciężarem
Już jutro...
A czemu nie dziś?
Dlaczego nie wprowadzić zmian natychmiast?
Co jeśli dla mnie słońce wschodzi już ostatni raz?
Widzę swoje odbicie w szybie
I oczy zasnute mgłą przygnębienia
Zdałam sobie sprawę, że wciąż tylko udaję
Udaję, że kocham, że żyję
Nieustannie piszę scenariusze w głowie
Wciąż próbuję...
Próbuję się zmienić
Lecz to tylko próby i nic z nich nie wynika
Nie wiem ile wiosen mi zostało
Ale chcę zacząć żyć naprawdę
Już dziś
Lepszej daty nie znajdę.
8
II miejsce
Aleksandra Madej Żyć i kochać
Głęboko w mojej duszy
tkwi sens całego życia.
Chwile,
które już przeżyliśmy
zachowam w sercu na zawsze,
bo kochać i żyć
to droga do wiecznego szczęścia.
Gdy już nas zabraknie
może być za późno,
żeby powiedzieć kocham.
Bo nic na świecie
nie jest i nie będzie na próbę.
kochać trzeba od dziś,
bo może jutra nie będzie
i nie będzie snów.
III miejsce
Krystian Szumski Czas
Dzisiaj to nie dzisiaj, lecz trochę dalej,
Tam, gdzie oko nie sięga, jedynie ręka Boga,
Te miejsce jest wszędzie oraz nigdzie jednocześnie.
Każdy człowiek ma swój czas, punkt,
Dzień śmierci i rozpaczy,
Smutku i szczęścia,
Chwile piękne i smutne dla innych.
Życie jest długie, choć krótkie zarazem.
Młodzi biegną , byle szybciej, prędzej,
To jednak tak nie działa,
Bo gdy obejrzymy się za siebie, już starość nas dogoni.
9
Wtedy czekamy, czekamy, czekamy,
Do dnia zgonu, do wieczności,
Sekunda w minutę, minuta w godzinę,
Godzina w dni , a dni w wiekuistość.
Nasze istnienie przemknęło,
Jak liść jesienny opadający z drzewa,
Jak kropla wody z nieba,
Tak i o nas ludzie zapomnieli.
A gdybyśmy spróbowali: miłości,
Szczęścia, życzliwości,
To być może ktoś o nas pamiętał,
Osoba bliska sercu, bliska nam.
Trzeba cieszyć się każdą chwilą,
Nawet tą najgorszą,
Bo wszystko przemija,
Zdarza się raz, tylko jeden raz.
Wyróżnienie
Weronika Kot Nikt dwa razy się nie rodzi
Nikt dwa razy się
Nie rodzi
Jedno życie do przetrwania
Jedna miłość na tym świecie
Jest prawdziwa
I wytrwała
Życie to nie gra niestety
Nie ma opcji "powtórz", "pauza"
Jedną próbę masz na wszystko
Aby dotrwać jego krańca
Aby dotrzeć do tej mety
Upragnionej
Utęsknionej
10
Aby patrząc wtedy w lustro
Móc powiedzieć
Że dotrwałeś
Że spełniłeś wszystkie plany
Które wcześniej zapisałeś
Byś nie zrobił krzywdy komuś
Kogo kochasz - waż na słowa
One czasem bolą bardziej
Niż żelazna broń wojskowa
Nic dwa razy się nie zdarza
Strzeż swojego życia dobrze
Byś nie musiał nigdy biadać
Co by było...
Gdyby, może...
KATEGORIA: uczniowie gimnazjum –OPOWIADANIA
I miejsce
Oliwia Sosnówka Skarb życia
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Sądziłem i poniekąd miałem nadzieję, że
spadną z zawiasów, jednak tak się nie stało. Mama krzyknęła za mną coś
niezrozumiałego, ale byłem już na zewnątrz i nie zamierzałem się
zatrzymywać. Zdeterminowany, zbiegłem szybko po schodach, żeby moi
rodzice mnie nie dogonili.
Usłyszałem, że ich głosy niebezpiecznie się zbliżały, więc przebiegłem
przez trawnik i ukryłem w gęstwinie krzaków i zarośli. W półmroku małego
lasku sprawnie odnalazłem ścieżkę i podążyłem ledwie widoczną drogą w
głąb labiryntu drzew. Oddychałem głęboko, żeby uspokoić swoje szalejące
tętno. W moim ciele buzowała złość i adrenalina. Zdenerwowany
odgarniałem gwałtownie i dziko cienkie gałązki. Jedna z nich smagnęła
mnie prosto w policzek, kiedy zapomniałem się uchylić. Przetarłem piekące
11
miejsce i w końcu udało mi się uwolnić od ostrych szponów drzew.
Wyszedłem z lasku na tyły budynku, który od kilku lat ciągle był w
budowie. Raczej nikt nie zamierzał go ukończyć, a dla mnie i moich
kolegów było to bardzo na rękę. Przysiadłem na betonowym murku
fundamentów, ukryłem twarz w dłoniach i nabrałem głęboko świeżego
powietrza. Emocje powoli ulatywały ze mnie jak zawartość z
niezawiązanego balonu
Byłem okropnie zły. Zawsze dostawałem to, czego chciałem. Bez względu
na koszt, przydatność czy jakość, bezwarunkowo rodzice spełniali
wszystkie moje zachcianki. Biłem się teraz z myślami i uporczywie
szukałem wyjaśnienia, ale nic ich nie usprawiedliwiało. W domu pojawiali
się tak rzadko, że mogłem ich przyjazdy policzyć na palcach u jednej ręki,
więc chyba zasługiwałem chociaż na prezenty za tę samotność. Za wszelką
cenę musiałem kupić pojazd, ponieważ bez niego mój plan nie miał szansy
realizacji. Sądziłem jednak, że uda mi się dość szybko i skutecznie
przekonać moich rodziców...
Wiatr wiał tak mocno, że mój kolega śmiał się z podszytym w głosie
strachem, że podzielimy los drobnych listków zrywanych przez wiatr.
Stałem pewnie na nogach i patrzyłem w dół na pożółkłą trawę, grabie
oparte o pień, stos chwastów i różnych odpadków z ogrodu. Byłem blisko
przy krawędzi, ale nie obawiałem się, że mogę spaść, ponieważ sam
dobrowolnie miałem zaraz skoczyć w dół.
Ciemne, kłębiące się w górze chmury zwiastowały nadchodzącą ulewę.
Podmuch orzeźwiającego powietrza stał się nagle lodowaty, a jego sople
zakuły mnie ostro w płuca, jakby przed czymś ostrzegały. Zignorowałem
dziwną anomalię, byłem za bardzo zdeterminowany, żeby choćby myśleć o
porzuceniu swojego planu. Rozejrzałem się szybko po okolicy,
sprawdzając, czy nie było kogoś w pobliżu, kto mógłby nam przeszkodzić.
Osiedle jednak trwało w głuchej ciszy. Byłem gotowy.
— Nie bądź niemądry, Robert — powiedział niepewnie za mną cichym
głosem Tomek.
— Nie panikuj. Skoczy i będziemy mieć nasz motor. Czasem trzeba
zaryzykować — dorzucił Kamil, który naśmiewał się ze strachu Tomka.
— Nic mi się nie stanie. Nie z takiej wysokości — powiedziałem pewny
siebie, podpierając się pod boki i oceniając odległość do ziemi. Tomek
westchnął głośno, ale nie próbował już więcej odwieść nas od planu.
Gdzieś dalej odezwały się pierwsze pomruki zbliżającej się burzy. Słaby
błysk rozjaśnił na krótką chwilę grafitowe niebo. Na mojej twarzy wykwitł
zadziorny uśmieszek.
— Widzimy się na dole — rzuciłem i nie czekając na ich odpowiedź,
postawiłem nogę na nicości.
12
Szarpnęło mną gwałtownie w dół. Czułem się dziwnie ciężki i miałem
wrażenie, jakby niewyobrażalna siła ciągnęła mnie w stronę ziemi. Z tyłu
głowy wykluł się wszechogarniający strach. Rozlewał się powoli po
kolejnych nerwach i komórkach. Wysokość wydawała się teraz ogromna i
nie wiedziałem, czy kiedyś mój nieudolny lot będzie miał swój koniec.
Nagle, rozdzierający ból przedarł się przez moją rękę. Myślałem, że ktoś
rwie moje przedramię na strzępy, kruszy kości. Zamknąłem mocno oczy w
nadziei, że okropne boleści przejdą, ale one z każdą chwilą nasilały się
coraz bardziej. Pod moimi powiekami wybuchło milion kropek, które
przyprawiały mnie o ostry zawrót głowy. Gardło zacisnęło się jak w imadle,
uniemożliwiając swobodne oddychanie.
Otworzyłem gwałtownie oczy, które na widok ciemnych chmur zaczęły
łzawić, jak przy spojrzeniu na blask słońca, ale żaden promień światła nie
przebijał się w ten dzień przez kłęby grafitowego puchu. Wszystko
zamazywało się przede mną w niewyraźną plamę - gdzie był początek,
gdzie koniec? Poczułem pod ręką chłodną w dotyku ziemię. Moje myśli
ulatywały z głowy, pozostawiając miejsce dla bólu, który z zadziwiającą
szybkością zadomowił się w mojej podświadomości. Przed moimi oczami
już nic nie było. Zimna kropla przypieczętowała moje wstąpienie do
ciemności. Nadchodził deszcz. Kolejne kropelki spadały, przyprawiając
mnie o rozrywające dreszcze. Ulewa nakryła mnie wodospadem wody,
jakby ktoś nade mną płakał...
W moje myśli wkradły się ciche szepty, ale nie miałem pojęcia skąd
pochodzą. Nie mogłem w żaden sposób otworzyć oczu, które wydawały się
być sklejone mocnym klejem. Spróbowałem jeszcze kilka razy, ale
ostatecznie przegrany i bezsilny, zamroczony bólem głowy, zasnąłem.
Głośne i namolne tykanie wyrwało mnie z głębokiego snu. Udało mi się
zmusić do pobudki. Moje przyzwyczajone do ciemności oczy oślepił
gwałtownie blask fluorescencyjnych świateł. Nakryłem je szybko lewą ręką.
Prawą dłoń przytłaczał niezidentyfikowany ciężar, ale zdezorientowany nie
poświęciłem jej dłuższej uwagi. Zamrugałem kilkakrotnie, żeby pozbyć się
ciemnych plamek, które przede mną szaleńczo wirowały.
Kiedy pierwszy szok minął, uniosłem się powoli na lewym łokciu, ale
równie błyskawicznie opadłem z powrotem na twardy materac, zaskoczony
ostrym bólem w skroniach. Rozejrzałem się po nieskazitelnie czystym i
białym pomieszczeniu, wypełnionym regałami z przyrządami szpitalnymi.
Wstrzymałem oddech, zaskoczony otoczeniem. Kątem oka zauważyłem
jakiś ruch. Spojrzałem w bok i zobaczyłem przy moim łóżku siedzącego na
wózku chłopaka. Miał krótkie brązowe włosy i duże piwne oczy, które
wlepiał we mnie z zaciekawieniem. Zmieszany, zapytałem niepewnie:
13
— Kim jesteś? — Przekrzywił głowę i wygodniej usiadł w wózku,
krzyżując ramiona. Uśmiechnął się nieznacznie.
— Jestem człowiekiem, jedynym synem mojego ojca Krzysztofa i matki
Anny i oczywiście jestem też gorliwym patriotą. — Zmarszczyłem brwi, nie
rozumiejąc jego odpowiedzi i zachowania. Poczułem iskrę złości przez jego
dziecinne słowne zabawy. Opadłem bezsilnie na poduszkę i dopiero wtedy
zobaczyłem, że moja prawa ręka zniknęła w twardym i sztywnym gipsie.
Chłopak westchnął przeciągle.
— Musisz lepiej sprecyzować pytanie — dodał, uśmiechając się do mnie
szeroko. Nie wiedziałem, czy chcę wdawać się w rozmowę z tak czepliwą
osobą, ale nie miałem wyjścia, jeśli chciałem uzyskać jakiekolwiek
informacje, a tylko on wtedy wydawał się jedyną w pobliżu skarbnicą
wiadomości.
— Jak masz na imię? — spróbowałem ponownie.
— Widzisz, można? — skomentował ze śmiechem. — Adam, a ty? —
wyciągnął w moją stronę chudą dłoń.
— Robert — z trudem dźwignąłem swoją zdrową lewą rękę, przez którą
przeszedł ognisty dreszcz bólu. Uścisnąłem pospiesznie jego kościste palce
i położyłem szybko ramię z powrotem w wygodnej pozycji, żeby
pulsowanie w barku ustało. — Co ja tutaj robię? — dodałem z sykiem przez
mocny ścisk w zagipsowanej ręce.
— Leżysz — odpowiedział poważnym tonem. Spiorunowałem go
wzrokiem, zły i sfrustrowany.
— Z jakiego powodu tutaj jestem? Nic sobie nie przypominam... —
wydyszałem z braku dostatecznej ilości powietrza.
— Masz złamaną rękę, co już pewnie sam zauważyłeś i lekkie
wstrząśnienie mózgu, ale odpocznij teraz, bo okropnie plącze ci się język.
Wszystko ci opowiem, jak będziesz miał wystarczająco dużo sił — odparł
spokojnym i przyjaznym głosem. Chętnie przystałem na jego radę. W żaden
sposób nie mogłem powstrzymać powiek przed ociężałym opadaniem i
wprawianiem mnie w błogi sen. Pozwoliłem sobie na krótką drzemkę.
Lawirowałem między korytarzami za Adamem, który niewiarygodnie
szybko i sprawnie przemieszczał się po zapełnionej ludźmi i różnymi
sprzętami szpitalnej drodze. Kiedy pielęgniarki po zbadaniu mnie wyszły,
poprosiłem go o rozmowę, a on bez słowa wyjechał swoim wózkiem z
pokoju. Podążyłem za nim chwiejnym krokiem. Ledwie trzymałem się na
nogach przez silne zawroty głowy, ale musiałem nad nim nadążać,
ponieważ kiedy tylko na ułamek sekundy zwalniałem, był coraz dalej.
Nagle zniknął w czeluści jakiegoś pomieszczenia. Niepewnie podszedłem
do wejścia i zajrzałem do środka. Pokój okazał się przestronną stołówką.
14
Czekał na mnie kilka metrów dalej z szerokim uśmiechem na twarzy.
Ruchem ręki nakazał mi podejść. Spełniłem jego polecenie i niepewnie,
przytłoczony zbyt dużą ilością par oczu we mnie wpatrzonych, podszedłem
do niego. Zaledwie stanąłem obok, a on z miejsca zrobił obrót i ruszył w
kierunku ciągnącej się, długiej kolejki. Z ciężkim westchnieniem poszedłem
w jego ślady.
Ustawił się grzecznie za kobietą z laską w ręce. Po chwili również do
niego dołączyłem, rozglądając się ukradkiem po dużej sali, tętniącej
głośnymi rozmowami, a czasem nawet i szczerymi śmiechami. Wszyscy
pacjenci pochylali się nad swoimi talerzami, wyraźnie rozkoszując się
smakiem ich zawartości. Nie miałem ochoty jeść czegokolwiek przez
zaciśnięty z nerwów żołądek, a mój apetyt pomniejszała też wizja
poczęstowania się szpitalnymi frykasami. Adam, widząc moją skrzywioną
minę, powiedział:
— Wierz lub nie, ale tutaj jest naprawdę smaczne jedzenie. Zaraz sam się
przekonasz.
— Nie mam na nic ochoty.
— Nie pytam, czy masz, czy nie. Musisz zjeść, żeby zregenerować
organizm. Obudziłeś się dopiero po dwóch dniach, więc... — Adam zatracił
się w potoku słów i mówił bez opamiętania, a mną wstrząsnęła jedna
informacja.
— Byłem nieprzytomny przez dwa dni? — przerwałem mu zszokowany.
Spojrzał na mnie przez sekundę z iskrą gniewu w oczach przez to, że mu
przeszkodziłem, ale zaraz się zreflektował. Przesunęliśmy się kawałek
dalej, bliżej punku wydawania obiadu, a ja skręcałem się wewnętrznie przez
rosnącą ciekawość, jednocześnie z niesmaku na widok szpitalnego jedzenia.
Adam uspokoił mnie i zapewnił, że wszystko wyjaśni przy obiedzie, więc
bez wyjścia stałem w ciszy posłusznie, niecierpliwie wyczekując naszej
rozmowy. Usiedliśmy przy stole i ledwie co zaczęliśmy jeść, od razu
zasypałem Adama wszelkimi, przychodzącymi mi na myśl pytaniami.
Nieudolnie trzymając w lewej ręce widelec, starałem się złapać jedzenie.
Adam udzielał mi wyczerpujących odpowiedzi, cały czas upominając mnie,
żebym zjadł więcej. Nie zwracałem jednak większej uwagi na jego rady
przez łapczywą chęć usłyszenia o wszystkim. Pytałem nawet, skąd tak wiele
wie o moim stanie zdrowia, ale niestety przemilczał to bez odpowiedzi i
zmienił temat. Oprócz informacji o moim stanie zdrowia, dowiedziałem się
również, że musiałem zostać kilka dni na obserwacji. W duchu cieszyłem
się ogromnie, że osiągnąłem swój zamierzony cel. Byłem pewny, że bez
problemu uda mi się przekonać rodziców...
— Czy ktoś mnie odwiedzał? — zapytałem po chwili bardzo ciekawy
odpowiedzi. Czułem, że jeżeli zobaczyli mnie w takim stanie, na pewno
15
przystaną z dobroci na moje zdanie. Adam rozważał przez krótki czas moje
słowa.
— Jeśli masz na myśli swoich rodziców, to owszem, byli tu. Bardzo się o
ciebie martwili i nie odstępowali cię na krok, ale lekarze odesłali ich do
domu, zapewniając, że wszystko im przekażą, kiedy coś będzie się działo...
Przerwałem mu gromkim śmiechem z triumfem w głosie. Spojrzał na
mnie, nic nie rozumiejąc, zbity z tropu. Sekundę później zacisnął usta w
wąską kreskę, odłożył widelec powoli przy talerzu, wycofał w tył swoim
wózkiem i bez słowa pożegnania po prostu wyjechał ze stołówki, znikając
na korytarzu w tłumie pielęgniarek i pacjentów. Zamrugałem kilka razy,
sądząc, że wszystko mi się przywidziało, ale miejsce przede mną było
puste. Wzruszyłem lekceważąco ramionami i wróciłem do dłubania w mojej
porcji. Chociaż mocno zapierałem się, że ani trochę mną jego dziwne
zachowanie nie ruszyło, w głębi duszy czułem dyskomfort i uszczypnięcie
złości.
Cały wieczór przeleżałem na swoim wyznaczonym łóżku, przewracając i
kręcąc się po nim niecierpliwie. Od bezustannego odpoczynku mrowiła mi
cała skóra, a kości boleśnie czuły obezwładniającą potrzebę ruszenia się. Z
drugiej jednak strony z jakiegoś powodu nie miałem ochoty samotnie
zapuszczać się w różne szpitalne zakamarki. Przyłapałem się również na
tym, że co pewien czas zerkałem niecierpliwie w stronę wejścia na salę. Za
drzwiami widziałem tylko przemykające szybko pielęgniarki, które kilka
razy mnie odwiedziły, lub snujących się bez celu pacjentów. Sam nie
wiedziałem, czego oczekiwałem. Chciałem już znaleźć się w domu i zdobyć
swój upragniony motor. Zmieniałem co chwilę pozycję, ponieważ moja
złamana ręka przy każdym nawet najmniejszym drgnięciu zaczynała dawać
o sobie znać. Coraz mniej podobała mi się ta sytuacja...
Adam odwiedził mnie wczesnym rankiem, zaraz po wyjściu lekarza,
który oznajmił mi, że dzisiejszego dnia mieli odwiedzić mnie rodzice i
wypisać ze szpitala. Adam, o dziwo, nic nie mówił. Ustawił tylko swój
wózek przy moim łóżku i udawał, że ciekawi go program w telewizji. Kilka
razy zamierzałem go zapytać o jego dziwne zachowanie lub zainicjować
rozmowę, ale szybko się powstrzymałem i zdecydowałem, że sam nie będę
się o nic prosić. W końcu Adam przerwał wiszącą nad nami napiętą ciszę
głośnym westchnieniem. Zwiesił bezradnie głowę między ramionami, po
czym powiedział cichym głosem:
— Nie jesteś tutaj z powodu niespodziewanego wypadku, tylko z
premedytacją zrobiłeś wszystko, żeby wylądować w szpitalu.
To nie było pytanie. Stwierdził najwyraźniej bardzo oczywisty fakt.
Spojrzałem na niego zdziwiony. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa,
żeby zaprzeczyć i odciągnąć go od prawdy. Coś nie dawało mi znaleźć
16
odpowiednich zdań. On nawet nie czekał na jakiekolwiek potwierdzenie z
mojej strony.
— Pierwszego dnia, kiedy byłeś nieprzytomny, przejeżdżając przez
korytarz, natknąłem się na dwóch chłopaków, którzy dziarsko wymieniali
się komentarzami na temat przebiegłego planu ich kolegi. Nie pamiętam
zbyt wiele, ale najbardziej przykuła moją uwagę sensacja związana ze
skokiem pewnego chłopaka, który dzięki temu chciał wzbudzić w swoich
rodzicach wyrzuty sumienia i skłonić ich tym sposobem do kupienia
motoru.
Byłem jednocześnie zły, że wtrąca się w nie swoje sprawy i obawiałem
się, że zaraz zacznie mówić mi, jak nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie się
zachowałem. Z drugiej jednak strony, co mnie bardzo zaskoczyło, czułem
się źle i było mi wstyd. Kiedy opisał w słowach mój czyn, faktycznie nie
brzmiało to najlepiej. Ciężko było mi się do tego przyznać całkowicie,
ponieważ nadal kurczowo trzymałem się swojej dumy i uważałem swój
wyczyn za godny podziwu.
— Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że wszyscy na tych
szpitalnych oddziałach walczą o życie. Proszą o jeszcze jeden tydzień, dzień
a nawet godzinę. A ty w tym czasie szukasz skutecznego sposobu, żeby się
zranić i wyłudzić od rodziców kosztowny prezent. Masz szansę wyboru,
zdecydować sam o sobie, powstrzymać bieg wydarzeń... inni nie mają takiej
możliwości — mówił tak cicho smutnym, aczkolwiek mocnym głosem, że
ledwie go słyszałem.
— Skąd możesz niby to wiedzieć? — burknąłem opryskliwie, lekceważąc
jego słowa. Spojrzał na mnie ze stalowym wzrokiem. Gdzieś zniknął na
dobre jego beztroski humor.
— Bo sam doświadczyłem tego na własnej skórze. Ja i moi rodzice
mieliśmy wypadek samochodowy przez pijanego kierowcę, który zjechał na
nasz pas i czołowo się z nami zderzył. W jednej sekundzie, która zaważyła
na wszystkim, z osoby pełnosprawnej i zdrowej stałem się chłopakiem z
niedowładem w nogach. Gdyby mi przyszło decydować, nigdy nie
popełniłbym takiego błędu, starałbym się ochronić swoje życie i zdrowie od
niebezpieczeństwa, ale nie ja siedziałem za kierownicą pojazdu z
naprzeciwka. Byłem tylko młodym chłopakiem, który z niecierpliwością
myślał o nadchodzących piłkarskich eliminacjach... A ty z pełną
świadomością stanąłeś na dachu i naraziłeś swoje życie. Dostałeś drugą
szansę i nawet nie czujesz skruchy. Nie dziękujesz za tak delikatny finał
swojego pomysłu.
Jego wyznanie tak silnie na mnie wpłynęło, że nie mogłem wydusić z
siebie ani jednego słowa. Trwałem w głuchej ciszy, patrząc na niego
szeroko otwartymi oczami, zszokowany i przestraszony. Nawet nie
17
wiedziałem, kiedy usiadłem. Sparaliżowany, nie miałem pojęcia, gdzie
zawiesić swój rozbiegany wzrok.
— Mamy tylko jedno życie, żadnych dodatkowych prób i powtórek.
Zastanów się, czy dla zdobycia jakiegoś motoru warto jest poświęcać swoje
zdrowie i miłość rodziców. Granica jest bardzo cienka, a ty prawie już ją
przekroczyłeś. Nie igraj z losem, bo jeśli czegoś bardzo się domagasz,
możesz to w bardzo szybkim tempie otrzymać, ale żebyś nie zdziwił się na
widok ogromnych i druzgocących tego pomysłu skutków. Łatwo było ci
wejść na górę i skoczyć z dumą i pewnością. Teraz spróbuj z samego dołu
przyznać się do błędu i z pokorą przeprosić.
Adam wyjechał za drzwi, zostawiając mnie samego z roztrzaskanymi na
milion kawałków myślami. Jego historia i słowa wstrząsnęły mną tak
bardzo, że nie mogłem złapać swobodnego oddechu. Chyba dopiero teraz
dotarło do mnie, jak wiele mogłem wtedy stracić zamiast zyskać. Cudem
udało mi się wyjść bez szwanku, ale nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie
przypadkiem spotkałem tutaj Adama. Wszystko ma swój cel. Czułem się źle
we własnej skórze, kiedy zacząłem analizować swoje zachowanie, stosunki
z rodzicami i podejście do życia. Lekceważyłem skutki swoich decyzji,
brnąłem przed siebie, nie oglądając się, co za sobą pozostawiam...
Cały dzień błądziłem po szpitalnych korytarzach, myśląc bezustannie o
rozmowie z Adamem. Inni nie mają takiej szansy zdecydować o tym, co się
wydarzy i są postawieni przed faktem dokonanym i od nich tylko zależy,
jak odnajdą się w tej sytuacji. Dla Adama ten wypadek też miał zapewne
jakiś cel i sens, żeby czegoś się nauczył, zmienił, poprawił, ale on miał
poważniejszą w skutkach sytuację. Mnie udało się wyjść z lekkomyślnego
pomysłu cało, mogłem jeszcze wiele z tego wywnioskować i pójść inną,
właściwą drogą. Chciałem zrobić to dla siebie, moich rodziców i Adama,
żeby zobaczył, że jego słowa wiele dla mnie znaczyły.
Wieczorem odwiedzili mnie rodzice, na których widok rozpierała mnie
niewyobrażalna radość. Nie mogli odwiedzić mnie wcześniej przez
obowiązki, nad czym ogromnie ubolewali, ale mnie nie sprawiło to
przykrości. Ważne, że byli tu teraz. Żałowałem swojego planu, czułem się
źle, że chciałem wykorzystać dobroć moich rodziców w tak złych celach.
Może spędzali bardzo mało czasu w domu, ale to tylko za sprawą tego, że
mieli wiele pracy na głowie i przez to próbowali załagodzić swoją
nieobecność licznymi prezentami, a ja perfidnie to wykorzystywałem.
Przywitałem się ciepło z nimi i wdałem w długą rozmowę. Powiedziałem
im wszystko, najskrytsze myśli i zamiary. Nie chciałem niczego więcej
ukrywać i chociaż dużo spraw pozostawało jeszcze do omówienia i
naprawy, niezmiernie cieszyłem się z tego, że dokonałem pierwszego, na
pozór małego kroku.
18
Kiedy rodzice wypełniali ostatnie formularze z wypisaniem mnie ze
szpitala, próbowałem znaleźć Adama, jednak nigdzie go nie było. Z
uczuciem okropnej porażki i smutku w końcu zaprzestałem moich
poszukiwań i wróciłem do rodziców. Tego dnia nie pożegnałem się, ale
miałem wrażenie, że nie było to konieczne, ponieważ zamierzałem tu
wrócić. Odwiedzić go, szczerze przeprosić i podziękować. Powiedzieć, że
wolę stać i patrzeć na świat z dołu z pokorą niż przyglądać się wszystkim z
góry z fałszywą wyższością. Ważne, żeby w porę zauważyć swoje błędy,
nie bać się ich zmieniać.
Ludzie biegną za nieprawdziwymi ideałami wszelkimi możliwymi
drogami - oszukują, kłamią lub zwyczajnie idą na skróty. Próbują,
rozciągając granice czyjejś miłości, badają na ile mogą igrać z cudzymi
uczuciami. A ja balansowałem na linii śmierci i życia, nie zdając sobie
sprawy, na jakim rozdrożu w jedną stronę stanąłem. Sądziłem, że ten skok
mnie wzbogaci, wzmocni, kiedy tak naprawdę mógł mi wszystko odebrać.
Biegniesz wskroś ścieżki, nie bacząc, jakie przeszkody mogą cię spotkać
poza jej wyznaczoną strefą. Dobiegasz i dostajesz to, co chciałeś - koniec
swojej jedynej szansy.
Ja otrzymałem lekcję i nauczkę, niektórzy jednak nie dostają takiego daru.
Chociaż nie zawinili, przydarzyło im się coś, czego nie oczekiwali. To nie
znaczy, że spotkała ich niesprawiedliwa kara. Życie ciągle trwało i nadal
należała do nich decyzja, jak z nim będą postępować.
Dbaj o zdrowie, kochaj życie, z powagą i szacunkiem traktuj śmierć,
pielęgnuj szczerą miłość, bo nie żyje się, nie kocha się i nie umiera się na
próbę.
II miejsce
Julia Rosińska Nic na próbę
Od czego by tu zacząć? Najlepiej od początku. Lecz bywa tak, że
początek jest trudny, zagmatwany, nie do końca zapamiętany. Wydaje się
być snem, czymś, co nie mogło się wydarzyć, czymś nierealnym, a jednak
był. Jego skutki możemy odczuwać długo po, po rozpoczęciu. Rozpoczęciu
czego? Życia? Miłości? Śmierci? No właśnie, śmierci. Jestem gdzieś
pomiędzy drugim, a trzecim elementem życia. Po miłości, a przed śmiercią,
a może w jej trakcie?
Mam ponoć 28 lat i co jeszcze? Nic nie pamiętam. Żadnych wspomnień,
oprócz słów: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę”. Skąd
one się wzięły? Lekarze, tak lekarze, bo jestem w szpitalu, mówią, że mam
zanik pamięci krótkotrwałej, która za jakiś czas ma powrócić. Dlaczego w
szpitalu? Miałam ponoć wypadek. Jechałam trochę za szybko, nie zdążyłam
19
zwolnić przed zakrętem i wyrzuciło mnie z niego. Przynajmniej tak
twierdzą policjanci, gdyż jak mówiłam, nie pamiętam, tylko te słowa... . O
co tu chodzi?
— Pisze pani? — zapytała pani psycholog, która ma mi pomoc wrócić do
normalności.
— Tak jakoś, nie mam nic do roboty, więc zostaje mi tylko to —
odpowiadam.
—A jak się pani dziś czuje? — znowu zaczęła drążyć temat. — Może się
coś pani przypomniało? Jakiś element z przeszłości, na przykład kolor,
dźwięk, słowa, imię?
— Nic — odpowiadam trochę zbyt ostro. — Może to pani mi coś powie.
Na pewno wie pani o mnie wszystko. Proszę.
— Nie mogę. Terapia polega na tym, że to pacjent dochodzi do
wszystkiego sam, lecz musi chcieć – powiedziała.
— Widzę, że dziś nic z tego nie będzie. Przyjdę jutro, może wtedy nam
się uda. — Po tych słowach pani psycholog zaczęła się zbierać. Kiedy
wstawała, z jej notatnika wypadło zdjęcie. Szybko je podniosła, jakby nie
chciała, abym je zobaczyła, lecz ja je zauważyłam. Była na nim
dziewczyna, bardzo podobna do mnie i... chłopak. Oboje się uśmiechali.
Natomiast na odwrocie fotografii zgrabnym pismem było napisane : „Nie
żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę”. Dziwne, ale dziwniejsze
było zachowanie pani psycholog po tym zdarzeniu. Gdy już miała
wychodzić, odwróciła się i powiedziała:
— Nie tylko ty straciłaś coś w wypadku. — Były to słowa pełne wyrzutu,
lecz coś jeszcze w nich było. To coś wołało z przeszłości. Wyło głośno, jak
samochód. Tak, to mój samochód! Poznałabym go wszędzie, ten
charakterystyczny dźwięk silnika był jedyny w swoim rodzaju. W tym
wyciu dało się usłyszeć niewyraźne słowa. Ten głos, męski, niby znajomy,
ale zagłuszony bębniącym o szyby deszczem, nagłym piskiem opon,
krzykiem i głuchym uderzeniem. Po chwili zapadła cisza. Nie słyszałam już
nic. Nic też nie wiedziałam. Zapadła ciemność.
Otwieram oczy. Czuję ból. Skutek połamanych w wypadku trzech żeber
oraz lewej nogi, zwichniętego nadgarstka, uszkodzonego kręgosłupa (ale
nie tak poważnie, żebym nie mogła chodzić) i rozbitego czoła. Próbuję się
pozbierać. Przecież jestem silna. Chyba? Dopiero po chwili widzę stojącego
obok lekarza.
— Chciała pani umrzeć, przecież nie umiera się na próbę. — Mówi
rozbawiony. Widząc moje zmieszanie, zaczął tłumaczyć. — Pani serce
stanęło na chwilę. Zdarza się tak, gdy pacjent zbyt dużo przeszedł.
Radziłbym, aby spróbowała się pani odprężyć, pomyślała o czymś miłym, a
najlepiej by było, aby się pani trochę przespała, by organizm mógł się
20
zregenerować — powiedział z miłym, zaraźliwym uśmiechem. — Zlecę
kilka dodatkowych badań. Zapomniałbym. Dzisiejsza sesja z panią
psycholog została odwołana.
Gdy skończył mówić i uzupełniać raport, pożegnał się i wyszedł. Zostałam
sama. Znowu. Co tu robić? Nie mając pomysłu, jak spędzić kolejne chwile,
usnęłam.
Plaża, zachód słońca, szum morza… Siedzę na ciepłym piasku. Parę
metrów dalej płonie ognisko, pełno przy nim ludzi. Pewnie coś świętują.
Nagle podchodzi do mnie chłopak (bardzo podobny do tego ze zdjęcia pani
psycholog). Trzyma coś w rękach. To pudełko. Otwiera je, w środku
znajduje się piękny pierścionek.
— Nie żyję się, nie kocha się, nie umiera się na próbę. Prawda? — pyta
mnie. Odpowiadam uśmiechem. Powoli wszystko powraca…
Budzę się. Obok łóżka stoi pani psycholog.
— Długo spałaś — mówi spokojnie.
— Kim jest ten chłopak? — pytam, wskazując głową na notatnik, z
którego ostatnim razem wypadło zdjęcie. Kobieta zdaje się być zaskoczona.
— Raczej kim był — mówi ze smutkiem w głosie.
Z notatnika wyjmuje to, o co mi chodziło.
— Widzę, że zaczyna ci wracać pamięć.
Przez chwilę patrzy ze wzruszeniem na fotografię. Nie podnosząc wzroku,
mówi cicho:
— Tomek był moim synem. — Podaje mi zdjęcie. — To powinno rozwiać
wszystkie twoje wątpliwości. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia —
powiedziała pani psycholog.
Już miała wstać, gdy złapałam ją za rękę.
— Niech pani mi powie, czy pani syn był moim chłopakiem?
— Narzeczonym — poprawiła. — Tomek obiecał, że niedługo nas sobie
przedstawi. Był bardzo zakochany.
— Tak, tak narzeczonym. — Przypomniałam sobie ostatni sen. — Co się
z nim stało?
— Nie żyje — po dłuższej chwili odparła kobieta.
— Kiedy zginął? Co było przyczyną jego śmierci? — brnęłam dalej.
— Wypadek samochodowy — odpowiedziała. — Wypadek, który
spowodowałaś przez swoją nieostrożność! — wykrzyknęła. Bez słowa
wstała i wyszła, trzaskając drzwiami. Zostałam znowu sama.
Po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala. Pamięć wróciła, a z nią nowe
wytłumaczenie wypadku. Okazało się, że jego przyczyną nie była moja
nieuwaga, lecz wielki dzik, który wybiegł na drogę, a ja, nie chcąc go
potrącić, postanowiłam wyminąć. Niestety, droga była śliska. Reszta
zdarzeń była zgodna z wcześniejszymi ustaleniami policji. Co do pani
21
psycholog, po naszej ostatniej rozmowie więcej jej nie widziałam. W
pewnym sensie miała rację, mówiąc, że nie tylko ja coś straciłam w tym
wypadku, ale ja straciłam najwięcej.
Co więc mam robić? Żyć? Kochać? Umrzeć? Nie robi się tego przecież
na próbę.
III miejsce
Karolina Helis Rozprawka życia
Szybkim krokiem przemierzyłem chodnik i wcisnąłem przycisk dzwonka,
znajdujący się przy furtce. Miałem nadzieję, że choć raz Igor nie będzie się
ociągał, bo byłem cały przemoczony. Nie przewidziałem tak mocnej ulewy,
a dom mojego przyjaciela znajdował się na drugim końcu miasta. Niestety,
jak to zwykle bywa, mężczyzna nie zamierzał zmieniać swoich
przyzwyczajeń. Dopiero po około dwóch minutach mogłem przejść przez
podwórko i zapukać do drzwi, nad którymi na szczęście wybudowany był
mały daszek.
— Kuba? — zdziwił się mężczyzna, wpuszczając mnie do środka. —
Byłem pewny, że to Marcel. Ty zawsze spóźniasz się przynajmniej dziesięć
minut.
— Cóż, jakby ci to powiedzieć... — mruknąłem, zdejmując przemoczony
płaszcz. — Deszcz sprzyja szybkiemu chodzeniu.
— Kto przyszedł? — z pokoju obok wyjrzała Anna. Ciemnobrązowe włosy
spięła w okrągłego koka z tyłu głowy. — O, witaj, Jakubie — zlustrowała
mnie wzrokiem. — Wiem o kryzysie w twojej firmie, ale nie miałam
pojęcia, że nie stać cię na parasol — uśmiechnęła się fałszywie.
—Jakoś sobie radzę-— uśmiechnąłem się sztucznie, nie chcąc wzbudzać
niepotrzebnych awantur. Ta cała kurtuazja czasami okropnie mnie męczy
— Dziękuję za troskę.
— Nie ma sprawy. Na miłość boską, Igor — zwróciła się do męża. —
Powieś ten płaszcz na kaloryferze, wczoraj myłeś podłogę.
— Oczywiście, kochanie — uśmiechnął się, kładąc moje okrycie w
wyznaczonym przez blondynkę miejscu.
Anna na powrót zniknęła w swoim gabinecie, a ja, chcąc pomóc mojemu
przyjacielowi, sam nacisnąłem przycisk domofonu, który właśnie wydał z
siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Otworzyłem drzwi równo z
przyciśnięciem dzwonka przez Marcela, przez co jego odgłos rozniósł się
echem na cały przedpokój.
— Coś mnie ominęło, czy to nadal dom Igora? — uśmiechnął się
mężczyzna, wyciągając z kieszeni trencza ogromne okulary kujonki, które
zaraz założył na nos. — Nienawidzę deszczu — mruknął.
22
Kobieta na powrót wychyliła się z gabinetu.
— Marcel, mój drogi. Może się czegoś napijesz? Na pewno zmarzłeś!
— To twój stary numer, Anno. Nie wyprowadzisz mnie tym z równowagi
— założyłem ręce.
—Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Jakubie — westchnęła teatralnie. —
Marcel, powiedz co u Moniki? Jak sobie radzicie? — ponownie zwróciła się
do bruneta.
— Całkiem dobrze —- uśmiechnął się ponuro. — Całkiem dobrze jak na...
Sama wiesz. — zawiesił głos, jakby nazwa choroby była czymś przeklętym,
co trudno przechodzi przez gardło.
— Pamiętaj, że jestem z wami całym sercem — dotknęła jego ramienia,
wybałuszając swoje małe sarnie oczka, co chyba miało wyglądać na wyraz
współczucia.
Prychnąłem.
— Co cię tak śmieszy? — wzięła się pod boki i skupiła się na mnie. — Nie
wszyscy są tacy samolubni jak ty, Jakubie. Niektórzy wiedzą, co to empatia,
współczucie i bezinteresowność.
Parsknąłem.
— Chyba nie mówisz o sobie?
— Czy wy zawsze musicie sobie dogryzać? — wtrącił się Igor, wyczuwając
rosnące napięcie.
— To kwestia wychowania — mruknąłem. — Niektórzy są po prostu
niereformowalni.
— Powiem to mamie — kobieta spojrzała na mnie triumfalnie i także
założyła ręce. — Na pewno się ucieszy, jak usłyszy, co mówi o niej jej
pierworodny synek.
— Igor, powiedz mi, jakie licho kazało ci żenić się z moją siostrą? —
jęknąłem.
— Na pewno nie to, które kazało mu się z tobą zaprzyjaźnić — wypaliła.
— Kochanie, czy ty nie masz przypadkiem jakiegoś ważnego projektu do
skończenia? — próbował załagodzić sytuację jej małżonek.
— Dobrze, że nagle sobie o tym przypomniałeś! — fuknęła. —
Moglibyście w końcu przestać mi przeszkadzać?!
To mówiąc, zniknęła w gabinecie i zamknęła za sobą drzwi.
Wzruszyłem ramionami.
— Jak zawsze milutka.
— Mógłbyś przestać ją prowokować — westchnął Igor. — Przejdźmy do
salonu.
Ja, Igor i Marcel przyjaźniliśmy się od czasów studiów. Od zawsze
stanowiliśmy nierozłączną grupę i choć nasze drogi rozeszły się lata temu,
to nadal utrzymywaliśmy ze sobą kontakt. Spotykaliśmy się co drugą
23
sobotę, naprzemiennie w mieszkaniu każdego z nas. Dzisiaj przyszła kolej
na Wyszyńskiego.
— Kawa, herbata? — zapytał, patrząc na nas.
— Kawa — oznajmiliśmy równocześnie.
— Zaraz wracam — uśmiechnął się mężczyzna. — Tylko błagam, Kuba.
Nie przeszkadzaj już Annie.
Kiwnąłem głową, rozsiadając się na krześle. To samo uczynił Marcel.
— Ona jakoś nie ma takich skrupułów — mruknąłem, kiedy blondyn
zniknął w kuchni.
— Jesteś dla niej trochę zbyt surowy — wzruszył ramionami Marcel. — To
w końcu twoja siostra.
— Podczas przetargów rzadko o tym pamięta. Ostatnio zaciąłem się w
windzie i spóźniłem się na spotkanie z inwestorem. Wyobraź sobie, że ta...
— powstrzymałem się od przekleństwa, robiąc znaczącą pauzę. —- weszła
tam za mnie i zgarnęła mi sprzed nosa projekt wart kilka tysięcy złotych.
— Zbytnio wszystko komplikujecie — westchnął okularnik. — Macie dwie
najsilniejsze firmy reklamowe na rynku. Gdybyście połączyli siły,
bylibyście bezkonkurencyjni. Zamiast tego ciągle się kłócicie. Przecież to
bez sensu.
— Nie mam gwarancji, że po połączeniu spółek Anna mnie nie wygryzie.
Wiesz, jaka ona jest.
— W sumie nie wiem — odwrócił wzrok. — Nigdy mi o niej nie
opowiadałeś.
— Możesz mi uwierzyć na słowo — westchnąłem. — To harpia.
— O kim mówicie? -— blondyn usiadł przy stole i podał nam filiżanki.
— O takiej jednej — machnąłem ręką. — Nie znasz.
— Czyli o Annie — westchnął. — Mógłbyś się powstrzymać.
— Marcel, powiedz, co tam u ciebie? — desperacko próbowałem zmienić
temat.
Mężczyzna wyglądał, jakby uszło z niego powietrze.
— Bez zmian — spuścił wzrok i zaczął bawić się uszkiem od filiżanki. —
Zresztą sami wiecie.
— Na pewno? — zapytał Igor. — Wiesz, nam możesz powiedzieć.
Rozumiem, jeśli pewnych rzeczy nie mówisz Annie. Ona jest bardzo
wrażliwa — ostrzegawczo upomniał mnie wzrokiem, widząc że chcę
protestować. — Nie musi wiedzieć wszystkiego.
Brunet pokręcił głową.
— Lekarze dali jej miesiąc. Wyszła na własne żądanie. Próbowałem ją
przekonać, ale... Monika nie jest osobą, której można cokolwiek
wyperswadować — uśmiechnął się smutno. — To wszystko mnie przerasta.
Wiecie, że ona nawet kupiła sobie strój do trumny? Sukienka z La Manii,
24
wydała na nią wszystkie swoje oszczędności. Nie potrafię na to wszystko
patrzeć.
— Rozumiem, że jest ci ciężko... — bąknąłem niefortunnie. Nie umiem
pocieszać ludzi.
Podniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. Wyglądał przerażająco.
— Czyżby? — wycedził. — Czyżby? Jak śmiesz mówić coś takiego?
— Marcel... — jak zwykle próbował załagodzić sytuację Igor, ale tym
razem mu się nie udało.
— Jak możesz mówić, że wiesz co czuję? Nigdy nie zaznałeś miłości.
Niszczysz wszystko, czego się dotkniesz.
— Chodzi ci o Marysię i Kornelię? — wyjąkałem. — Przecież wiesz, że to
było...
— Na próbę? — prychnął. — Czy jakim zgrabnym słowem to określisz?
Ranisz je obydwie, choć one jeszcze o tym nie wiedzą. Rana, którą im
zadajesz, na razie nie piecze. Dopiero, gdy dowiedzą się o swoim
istnieniu...
— Jak możesz mówić, że nie znam prawdziwej miłości? — przerwałem
mu. — Może kocham je obydwie?
— Oczywiście — zadrwił. — Bawmy się w bigamię. Ciekawe tylko, czy
one myślą podobnie.
— Spokojnie — Igor jak zwykle próbował grać rolę rozjemcy. — To
prawda, że jesteś w stosunku do nich trochę niesprawiedliwy, Kuba.
— Ja? — zdziwiłem się. — Przecież to nie moja wina, że mam pojemne
serce — uśmiechnąłem się desperacko, jednak mój żart nikogo nie
rozbawił.
Mężczyźni wymienili spojrzenia.
— Może opowiesz coś o nich? — zapytał w końcu Marcel. — Która jest ci
bliższa?
— Sam nie wiem — wzruszyłem ramionami. Nie miałem ochoty się
spowiadać. — Krótkie utlenione blond włosy są zupełnie niepodobne do
naturalnych ciemnobrązowych. Ogromne oczy w najjaśniejszym odcieniu
błękitu, w niczym nie przypominają małych sarnich tęczówek. Piskliwy
donośny głos, zupełnie inny od ochrypłego i subtelnego. Chuda i wysoka
jak tyczka postura ciała, kontrastująca z niską i drobną figurą... Naprawdę
nie potrafię odpowiedzieć na twoje pytanie. One są tak różne...
Marcel odchrząknął.
— Chodziło mi bardziej o charakter, zainteresowania... Te sprawy.
— Mówiłem wam przecież — zdziwiłem się. — Marysia pracuje w
korporacji, a Kornelia jest projektantką wnętrz.
Igor westchnął.
25
— To pokazuje, że wcale ci na nich nie zależy. Ty praktycznie nic o nich
nie wiesz.
— Oczywiście, że wiem! — obruszyłem się. — Marysia uwielbia koty.
— Brawo! — klasnął w dłonie Marcel, uśmiechając się przy tym ironicznie.
— Widać, że dużo o niej wiesz po pół roku znajomości. Lubi koty! Jestem
pod wrażeniem! Podpowiem ci jeszcze, że Kornelia ma na nie alergię.
— Wyżywasz się na mnie, bo Kornelia jest siostrą Moniki —
zdenerwowałem się.
— Przeszkadza mi to, bo jestem porządnym człowiekiem — pokręcił
głową.
— Czy wy naprawdę nie widzicie, jaki błąd popełniacie?
— A co ja mam do tego? — zaperzył się blondyn.
— Jesteś najbardziej asekuranckim człowiekiem, jakiego znam — oznajmił
spokojnie Marcel.— Bez ambicji, bez planów na przyszłość...
Pozwalającym, by decydował za niego ktoś inny.
— Nieprawda! — zaoponował Igor.
— Kochanie! — do pokoju wpadła Anna z kilkoma segregatorami w
ramionach. — Biorę samochód i jadę do Walerii kończyć projekt. Jak Dora
się obudzi, zrobisz jej kolację i pomożesz napisać wypracowanie. Ma
zadaną jakąś rozprawkę czy coś — zmarszczyła brwi, jakby próbowała
sobie coś przypomnieć. — Zapomniałabym, przesortuj pranie i opróżnij
zmywarkę — uśmiechnęła się triumfalnie. — Pa, chłopaki!
— Ale dzisiaj wieczorem miałem ... — zaczął blondyn, ale kobieta już
zniknęła za drzwiami. — Obiecałaś zostawić mi samochód! — odkrzyknął
jeszcze. Głowa mojej siostry wyłoniła się zza futryny.
— Kochanie, to wyszło niespodziewanie — wygięła usta w podkówkę. —
Nie jesteś zły, prawda?
— Nie — mruknął mężczyzna. — Powodzenia.
— Nie dziękuję — zaśmiała się i zniknęła w korytarzu.
— Wyszyńska, słucham? — usłyszałem jeszcze, zanim zatrzasnęły się
drzwi frontowe. Ten dom ma podejrzanie dobrą akustykę.
— Mówiłeś, że z czym się nie zgadzasz? — niewinnie zapytał Marcel, z
powrotem opadając na krzesło.
— Zbytnio uogólniasz — mruknął Igor. — Ja po prostu wspieram Annę w
jej karierze.
—Mój drogi, twoim jedynym wkładem w tę firmę jest nazwisko —
popatrzył na niego z politowaniem Marcel. — Żyjesz tak, jakby twój żywot
nie był premierą, a co najwyżej próbą generalną. Powinno być na odwrót,
nie widzisz tego?
Blondyn utkwił wzrok w blacie stołu i coś przebąknął.
26
— Natomiast ty, Kuba, traktujesz tak miłość. O ile można to tak nazwać w
twoim przypadku. Ty przecież nic nie wiesz o tych kobietach. Nie mówię o
wyglądzie — zaznaczył szybko, nie pozwalając mi dojść do głosu. — Pora
dorosnąć i zacząć dostrzegać innych. Narzekasz na Annę, ale popatrz na to
z dystansu. Ma męża, córkę i grono zaufanych współpracowników.
Zmieniła się, Kuba. Tylko ty tego nie widzisz.
W tamtej chwili nie potrafiłem wymyśleć żadnej sensownej, kwitującej
wszystko riposty. Byłem... Zawstydzony? Zażenowany? Nie, na pewno nie.
Jakub Herman nigdy nie żałuje. Nikogo ani niczego. Tylko... Czy to jest
właściwe podejście do życia?
— Monika — z rozmyślań wybił mnie głos Marcela. — Ona jedna
podchodzi do całej sprawy poprawnie. Te wszystkie rzeczy — sukienki,
pożegnania... To wszystko przygotowania do premiery — uśmiechnął się
smutno. —Powinienem być z niej dumny. Więc dlaczego to tak bardzo
mnie boli?
Zapadła cisza. Nasz przyjaciel był ciekawym typem człowieka. Za
pomocą metafor i kilku zgrabnych porównań potrafił zawstydzić
niejednego. Nic dziwnego więc, że tomiki jego wierszy sprzedawały się w
kilkutysięcznych nakładach.
— Cześć! — do pomieszczenia weszła Dora z szerokim uśmiechem na
ustach. — Dlaczego się do siebie nie odzywacie?
Odchrząknąłem.
— Myśleliśmy nad czymś. Jak tam w szkole?
— Nic ciekawego — wzruszyła ramionami trzynastolatka. — Gdzie mama?
— Pojechała na ważne spotkanie — odpowiedział Igor.
— Znowu? — jęknęła Dorotka. — Wujku, pomożesz mi? — zwróciła się
do Marcela. — Muszę napisać rozprawkę, a kompletnie nie mam na nią
pomysłu.
— Ja? — zdziwił się brunet.
— Chciałeś studiować polonistykę, to teraz pomagaj — uśmiechnąłem się,
starając się jakoś rozluźnić atmosferę.
Riposta była strasznie nieudolna, ale na twarzy bruneta pojawił się
uśmiech. Nie wiem, czy spowodowałem to ja, czy obecność siostrzenicy.
Grunt, że zadziałało.
— Jak brzmi temat, Dora? — uśmiechnął się przyjaźnie.
— "Nie żyje się, nie kocha się i nie umiera się na próbę" — oznajmiła
pogodnie nastolatka. — Trzy przykłady z życia.
W pokoju na powrót zapadła cisza.
— Jakoś nic mi nie przychodzi do głowy — bąknął w końcu Marcel.
27
Wyróżnienie
Agata Placha Próba wiary
W małej wiosce obok Warszawy żył pewien człowiek o imieniu Robert. Z
zawodu był inżynierem. Miał trójkę dzieci: siedemnastoletniego Mateusza,
czternastoletniego Mikołaja, ośmioletnią Kasię oraz kochającą żonę. Robert
prowadził bardzo dostatnie życie. Jego rodzinie niczego nie brakowało.
Jedynym problemem, z jakim borykała się rodzina, było to, że choć Robert
był katolikiem, jednak nie uczestniczył w niedzielnych nabożeństwach,
majówkach czy różańcach.
Pewnego dnia, po powrocie z pracy żona czekała na Roberta z uroczysta
kolacją. Była bardzo szczęśliwa. Uśmiech z jej twarzy nie znikał. Powodem
tej radości była wiadomość, że spodziewają się kolejnego dziecka. Gdy
mężczyzna się o tym dowiedział, również się ucieszył. Zawsze marzył o
gromadce dzieci. Wspólnie postanowili, że do końca ciąży nie będą robić
badań. Pragnęli, aby płeć dziecka była niespodzianką.
Mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące. Rodzina z niecierpliwością
czekała na nowego członka. Robert bardzo troszczył się o swoja żonę.
Zabierał ją wraz z dziećmi na wieczorne spacery po parku, gotował obiady
oraz wykonywał obowiązki domowe, aby żona się nie przemęczała.
Natomiast Mariola w tym czasie czytała książki religijne, oglądała telewizję
lub spędzała czas w ogrodzie. Każdego dnia uczestniczyła we mszy świętej.
Dobroć oraz pobożność wyniosła z domu rodzinnego. Wielu dobrych
wartości, którymi należy kierować się w życiu, nauczyła się od swoich
rodziców, którzy zginęli w wypadku samochodowym.
Przybycie nowego członka rodziny zbliżało się wielkimi krokami. Zostało
zaledwie cztery tygodnie. Dlatego w niedzielne popołudnie Robert zabrał
swoją żonę oraz dzieci na zakupy do centrum handlowego. Cała rodzina
wspólnie wybierała ubranka, zabawki oraz żele do kąpieli dla malucha.
Następnie zjedli obiad w najlepszej restauracji w mieście i wrócili do domu.
Z uśmiechami na twarzach oglądali nowo zakupione rzeczy. Jednak Mariola
zauważyła coś niepokojącego. Bardzo bolał ja brzuch. Poprosiła więc męża,
aby zawiózł ją do szpitala. W pośpiechu zabrali ze sobą najpotrzebniejsze
rzeczy i dokumenty. Następnie wsiedli w samochód i pojechali do
najbliższego szpitala. Z każdą chwilą stan ciężarnej kobiety się pogarszał.
Robert był przerażony. Gdy dojechali do pobliskiego szpitala, natychmiast
rozpoczęły się wszelkiego rodzaju badania. Lekarz dyżurny był zaskoczony,
że nie ma żadnej informacji dotyczącej przebiegu ciąży. Aby nie tracić
czasu, Mariolę zabrano na salę porodową. Lekarz oznajmił Robertowi, że
zaistniały komplikacje, w wyniku których życie dziecka i matki jest
zagrożone. Mężczyzna był załamany. Usiadł na podłodze, zakrył twarz
28
dłońmi i z jego oczu płynęły łzy. Niespodziewanie podeszła do niego siostra
zakonna i zapytała, w czym może pomóc. Robert opowiedział jej o
zaistniałej sytuacji. Siostra poleciła mu, aby zszedł do kaplicy na
najniższym piętrze i pomodlił się przed obrazem Anioła Stróża, który
nikogo nie zostawi w potrzebie. Zdesperowany mąż zrobił tak, jak mu
poleciła bratnia dusza. Uklęknął przed obrazem i zaczął prosić Boga o
zdrowie dla swojego nienarodzonego dziecka i cierpiącej żony. Zaczął
odmawiać różaniec, a następnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Jednak
modlił się na palcach, gdyż nie miał przy sobie różańca. Na koniec
modlitwy błagał Boga, aby czuwał nad jego rodziną. Powiedział, że odda
wszystko co ma najważniejszego, aby tylko żona i dziecko przeżyli. Bez
odrobiny nadziei poszedł pod blok porodowy. Spotkał tam lekarza, który
powiedział, że zdarzył się prawdziwy cud. Podczas porodu nie doszło do
żadnych komplikacji. Żona urodziła piękne, zdrowe bliźniaczki. Mężczyzna
był w szoku. Wiedział, że Bóg go wysłuchał i Anioł Stróż nie pozostawił w
potrzebie.
Następnego dnia, gdy wrócił ze swoimi córeczkami i żoną do domu,
czekała na niego niemiła niespodzianka. Podczas ich nieobecności wybuchł
pożar. Cały dom z ogrodem spłonął. Starszym dzieciom nic się nie stało,
ponieważ przebywały u babci. Rodzina na czas remontu przeprowadziła się
do rodziców Roberta. Mężczyzna wiedział, że za zdrowe dzieci zapłacił
całym swoim dobytkiem. Jednak się tym nie przejmował. Cieszył się, że ma
zdrowe dzieci. Pierwszy raz od kilkunastu lat przystąpił do sakramentu
pokuty oraz uczestniczył w nabożeństwie niedzielnym. Codziennie,
dziękczynnie odmawiał Koronkę do Bożego Miłosierdzia, ale tym razem na
różańcu. Gdy miał czas wolny, spędzał go z rodziną. Co niedzielę wspólnie
chodzili do kościoła. Robert zaczął czytać pisma kościelne, których nigdy
wcześniej nawet nie miał w ręku. Po kilku tygodniach, w salonie w swoim
nowym domu powiesili obraz z Aniołem Stróżem i napisem: „Nie żyje się,
nie kocha się, nie umiera się na próbę”. Robert, gdy ma chwile zwątpienia,
klęka i modli się przed obrazem.
Wyróżnienie
Kinga Kaproń Pierwsza miłość
Pewnego jesiennego dnia Kasia ujrzała w szkole nowego ucznia klasy II
liceum o imieniu Mikołaj. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia.
Mikołaj był wysokim chłopakiem, o krótkich, lekko kręconych włosach i
brązowych oczach. Dla Kasi był idealnym mężczyzną. Bardzo się wstydziła
do niego podejść i porozmawiać, ponieważ nie była śmiałą dziewczyną. Nie
wiedziała nawet, jak on się nazywa. Przypadkowo od jego kolegów
29
usłyszała imię chłopaka. Gdy na przerwie go widziała, od razu czuła
motylki w brzuchu.
Pewnego dnia klasy I i II liceum miały razem lekcje, ponieważ pani od
języka polskiego zachorowała. Pan od języka angielskiego zabrał obie klasy
na film. Kasia i Mikołaj przypadkowo usiedli obok siebie. W pewnej chwili
popatrzyli w swoją stronę i uśmiechnęli się. Kasia była tak bardzo
podekscytowana, że nie zwracała uwagi na film, tylko myślała o chłopcu.
Dziewczyna powierzyła swoją tajemnicę najlepszej przyjaciółce
Faustynie. Ta była gotowa pomóc swojej koleżance i próbowała
zaaranżować ich spotkanie. Kasia jednak nie godziła się na to, ponieważ
bardzo się wstydziła chłopca. Przyjaciółki często rozmawiały na temat
Mikołaja. Dziewczyna miała wcześniej bardzo dobre wyniki w szkole, lecz
przez miłość opuściła się w nauce. Dowiedziała się od jednej koleżanki z
klasy, że Mikołaj spotyka się z Dominiką. Gdy Kasia zobaczyła, że
Dominika rozmawia z Mikołajem, poczuła zazdrość. Postanowiła sama z
nim nawiązać kontakt.
— Cześć, Mikołaj. Jestem Kasia.
— Cześć. My się znamy ?
— Nie, ale wiele o tobie słyszałam. Oczywiście pozytywnego.
— Miło mi. Z której jesteś klasy ?
— I klasa liceum. A ja słyszałam, że ty jesteś z II. To prawda ?
— Tak.
— Czym się pasjonujesz?
— Motocyklami. Motocykle to mój żywioł, moje hobby. Gdy jadę,
zapominam o wszystkim, co się dzieje na tym świecie, to właśnie kocham
najbardziej. A ty czym się interesujesz. ?
— Bardzo lubię przyrodę. Przyroda jest zaskakująca. Pasjonuję się także
fotografią.
W pewnej chwili dzwonek zadzwonił na lekcje.
— Niestety, muszę już iść. Miło było cię poznać.
— Mnie także. Może wyjdziemy dzisiaj wieczorem do kina? Poznamy się
bliżej?
— Przykro mi, ale dzisiaj jestem umówiony ze swoją dziewczyną.
Mikołaj odszedł. Kasi zrobiło się bardzo przykro. Poczuła się jak zbity
pies. Poszła do łazienki i rozpłakała się. Spotkała tam przyjaciółkę
Faustynę. Kasia opowiedziała jej o tym, co się stało. Faustyna próbowała
pocieszać koleżankę, lecz bezskutecznie. Kasia była zawiedziona. Idąc do
domu, zobaczyła Mikołaja całującego się z Dominiką. Od razu na ten widok
wypchnęła płaczem. Faustyna postanowiła pójść do Kasi i przespać u niej
całą noc, ponieważ przyjaciółka bała się, że Kasia zrobi sobie krzywdę.
Dziewczyna była bardzo wrażliwą osobą, a zakochała się po raz pierwszy.
30
W szkole postanowiła unikać Mikołaja, choć było jej trudno. Przechodząc
korytarzem koło Mikołaja i jego kolegów, Kasi zrobiło się słabo i zaczęła
mdleć. Chłopiec zobaczył upadającą dziewczynę i złapał ją. Jeden z
kolegów natychmiast pobiegł po nauczyciela. Pani od matematyki
zadzwoniła po pogotowie ratunkowe, ponieważ Kasia straciła przytomność.
Pogotowie natychmiast zabrało Kasię do szpitala. Mikołaj bardzo się
przestraszył.
Dziewczyna odzyskała przytomność w karetce. Miała okropne bóle
pleców, krwawiła. Długo przebywała w szpitalu. Często odwiedzała ją
Faustyna. Rozmawiały na temat Mikołaja. Przyjaciółka przekazywała jej
informacje o Mikołaju. Chłopiec chciał przyjść do niej do szpitala i z nią
porozmawiać, ale nie zdobył się na odwagę. Mikołaj źle się czuł ze sobą.
Miał wyrzuty sumienia z powodu Kasi. Okazało się, że jest ona śmiertelnie
chora. Lekarze nie wiedzieli jak przekazać tę informację rodzicom Kasi i jej
samej. Zostało niewiele czasu. Stan był bardzo poważny. Dziewczyna
załamała się, nie chciała z nikim rozmawiać, zamknęła się w sobie.
Jednak po kilku dniach załamania postanowiła zawalczyć o siebie. Nie
chciała się poddać. Wiedziała, że żyje się tylko raz. Miała kilka dawek
chemii. Choroba ją męczyła, nie miała włosów, była mizerna na twarzy.
Rodzina i przyjaciele wspierali ją, a ona się nie poddawała. Nikt ze szkoły
nie wiedział o tym, że Kasia ma raka, tylko Faustyna. Z dnia na dzień
dziewczyna była coraz słabsza. Nie miała już sił. Powiedziała Faustynie,
aby przyprowadziła do szpitala Mikołaja. Chłopiec z niechęcią przyszedł.
Gdy zobaczył Kasię w takim stanie, świeczki stanęły mu w oczach.
— Witaj, Kasiu — powiedział Mikołaj.
— Cześć… Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego. Ale najpierw
możesz mnie wziąć za rękę?
— Oczywiście — Mikołaj trzymał dłoń Kasi.
— Jestem chora na raka nerki. Już od 3 miesięcy walczę z tą chorobą.
Czuję, że umieram.
— Nie mów tak. Jesteś silną dziewczyną.
— Proszę, daj mi dokończyć. Zakochałam się w tobie od pierwszego
wejrzenia. Próbowałam do ciebie podejść, porozmawiać, ale wstydziłam
się. Gdy dowiedziałam się, że podobasz się Dominice, załamałam się.
Właśnie wtedy odważyłam się porozmawiać z tobą, lecz ty już byłeś z
Dominiką. Byłam zdruzgotana… Dziękuję ci za to, że mnie wtedy złapałeś
podczas omdlenia… Gdy dowiedziałam się o chorobie, nie miałam na nic
chęci. Zamknęłam się w sobie, nie chciałam z nikim rozmawiać. Po długich
rozmyślaniach postanowiłam z nią walczyć. Lecz teraz czuję, że to już
koniec. Pamiętaj, bardzo cię kocham. Zawsze będę nad tobą czuwała i będę
przy tobie.
31
— Kasiu, nie żegnaj się ze mną. Razem pokonamy twoją chorobę.
Dominika to nie była prawdziwa miłość. Dopiero potem zrozumiałem, że to
w tobie się zakochałem. Bardzo źle się czułem z tym, że cię tak
potraktowałem. Chciałem przyjść tutaj do ciebie do szpitala, lecz zabrakło
mi odwagi. Wiem, to nie jest wytłumaczenie. Wybacz mi.
— Wybaczam ci. Nie obwiniaj się. Pamiętaj, zawsze cię kochałam i będę
kochała. Znajdź sobie odpowiednią dziewczynę i żyj szczęśliwie. Ja
odchodzę z tego świata. Nie płacz kochanie. Bóg widocznie chce zabrać
mnie już do siebie. Proszę cię zawołaj moją rodzinę i Faustynę.
Do sali, gdzie leżała Kasia, weszła cała jej rodzina, Mikołaj i Faustyna.
— Kochani! Bardzo dziękuję wam za to, co dla mnie robiliście. Dziękuję
wam za wsparcie i za to, że tutaj jesteście. Kocham was mocno i zawsze
będę przy was. Pamiętajcie o tym!
Wszyscy płakali. Kasia umierała. Umierała wśród najbliższych. Mikołaj
bardzo żałował, że nie odważył się do niej przyjść i porozmawiać. Kasia do
końca zachowała optymizm. Ostatnie wypowiedziane przez nią słowa
brzmiały: „Żyjemy po to, by żyć, kochamy, by kochać, umieramy, by
umierać.
KATEGORIA: uczniowie gimnazjum – ESEJE, ROZPRAWKI
I miejsce
Magdalena Kulpa Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się- na próbę
Jak wykorzystać swoje życie w pełni? Jak podejmować decyzje,
których nie będziemy żałować? Myślę, że odpowiedzią na te pytania mogą
być następujące słowa Jana Pawła II: „Nie żyje się, nie kocha się, nie
umiera się- na próbę''. Nie sposób pozostać obojętnym wobec tych słów,
gdyż skłaniają one do głębokiej refleksji. Z pewnością kryją w sobie
prawdy uniwersalne, jednakże sądzę, że mogą być one różnie
interpretowane.
Gdy po raz pierwszy zetknęłam się z powyższym cytatem,
zadałam sobie trudne pytanie, czym właściwie jest życie na próbę i co
dokładnie autor miał na myśli, przestrzegając przed wyborem takiego stylu
32
życia? Wiele razy zastanawiamy się nad sensem naszego istnienia, nad tym,
jaką misję mamy do spełnienia, bowiem nic nie dzieje się bez powodu i
każdy z nas ma zadanie, któremu musi podołać. Gdy spojrzymy bliżej na
życiorys papieża, z łatwością stwierdzimy, że wykorzystał swoje życie w
pełni, postępując w zgodzie z przytoczonymi na wstępie słowami.
Pokonywał różne trudności, począwszy od straty bliskich, poprzez trudności
pontyfikatu, problemy ze zdrowiem, które miały kres w długotrwałej,
bolesnej śmierci. Papież to dla wielu z nas autorytet, wzór do naśladowania,
z którym szczególnie blisko łączymy się, pokonując przeciwności losu.
Podziwiamy jego determinację, siłę charakteru, umiejętność pokonywania
trudności. Być może naszym błędem jest to, iż zbyt często myślimy o
teraźniejszości, nie zastanawiając się nad tym, co będzie kiedyś, nie myśląc
o skutkach swojej bezczynności w danej chwili. Zdarza się, że ważne
rzeczy odkładamy na później, usprawiedliwiając przed sobą swe lenistwo
brakiem czasu, nadmiarem zajęć. Wierzymy, że jeszcze całe życie przed
nami na realizację naszych planów. Jednak los jest nieprzewidywalny,
dlatego Jan Paweł II często przypominał, aby wiele od siebie wymagać,
nawet jeśli inni nie stawiają nam zbyt wysokich wymagań. Właśnie takie
wartościowe życie postrzegam jako prawdziwe życie, a nie życie na próbę.
Z drugiej strony, skoro nie żyjemy na próbę, sądzę, że roztropne
postępowanie nie musi oznaczać rezygnacji z odrobiny szaleństwa,
podejmowania ryzyka, odwagi, a nawet czasem życia z przymrużeniem oka,
zwłaszcza w okresie dorastania, gdy odczuwamy ogromną radość i
satysfakcję, że zrobiliśmy coś niepowtarzalnego, co pozostanie na długo w
naszej pamięci. Nie powinniśmy zapominać o marzeniach, celach, które
sobie wyznaczyliśmy i z łatwości poddawać się z obawy że nie damy rady,
gdyż wszystko jest możliwe, jeśli tylko naprawdę chcemy.
Być może jeszcze bardziej absurdalna wydaję się miłość na
próbę. Czy można kochać dla sprawdzenia? Bawić się czyimiś uczuciami
bez przekonania, że darzymy tę osobę szczególnym uczuciem? Miłość jest
tylko jedna, to doświadczenie niepowtarzalne, jednakże nie każdy umie je w
pełni wykorzystać.
Prawdziwa miłość to taka, gdy zależy nam bardziej na drugim
człowieku niż na samym sobie, gdy pozostajemy przy nim w najcięższych
chwilach, gdy robimy wszystko, aby tej osobie sprawić radość, poświęcając
się dla niej bądź wyrzekając się własnej wygody. Gdy kiedyś będziemy
chcieli podjąć się miłości na próbę, zastanówmy się, czy bardziej
skrzywdzimy tę osobę robiąc jej nadzieję, czy kiedy nie będziemy się w to
angażować.
Papież wielokrotnie podkreślał, że każdy zasługuje na miłość,
szacunek i wsparcie, ponieważ każdy z nas jest wyjątkowy. Dlatego tak
33
ważna dla niego była kochająca się, szczęśliwa rodzina. Do miłości
bliźniego nawoływał patrząc z niepokojem na konflikty i wojny.
Zastanawiam się nieraz, jak wyglądałby świat pełen prawdziwej miłości?
Czy nie byłoby wojen i cierpienia, jakie jeden człowiek wyrządza
drugiemu? Przecież Bóg, tworząc człowieka, nie stworzył go złym, pełnym
nienawiści, my sami doprowadziliśmy do tych zjawisk na przestrzeni lat.
Powyżej starałam się udowodnić, iż nie da się ani żyć, ani
kochać na próbę. Sądzę, że dowodu takiego nie wymaga śmierć, będąca
ostatnim i ostatecznym etapem naszego życia. Bywa tak, że ludzie,
szczególnie młodzi, nie zdają sobie sprawy z tego, jak cenne, wyjątkowe i
niepowtarzalne jest życie. Uważam, że Karol Wojtyła po to wspomniał o
powadze śmierci, aby przekonać nas do takiego postępowania, żebyśmy w
każdej chwili byli przygotowani na śmierć i abyśmy nie musieli się jej
obawiać. Niestety wielu z nas boi się śmierci. Przyczyną naszego strachu
jest nie tylko rozstanie z najbliższymi, ale również to, że boimy się
wyciągnięcia konsekwencji z naszych grzechów, czasem tych
najmniejszych i odkrycia prawdy o nas samych. Niekiedy nie szanujemy
swego zdrowia, popadamy w nałogi i doprowadzamy się do
samozniszczenia. Wybierając tę pozornie prostszą drogę, powinniśmy zadać
sobie pytanie: Czy warto się poddawać? Czy nie stać nas wysiłek i
pokonanie słabości?
Uważam, że tylko tchórze wybierają prostsze rozwiązanie,
oblewając egzamin zwany życiem. Każdy z nas po śmierci chce trafić do
miejsca, w którym będzie szczęśliwy, miejsca w którym spotka swoje
dziecko, męża czy przyjaciela, miejmy tylko nadzieję, że kiedyś wszyscy
się w nim spotkamy. Niewątpliwie śmierć jest dla nas najlepszym dowodem
na to, że czas na ziemi jest jeden i nie będziemy go mogli nigdy powtórzyć.
II miejsce
Aleksandra Wójtowicz Nie będzie drugiej szansy
Nasz wspaniały rodak, papież, święty Jan Paweł II w jednym ze
swoich przemówień powiedział: "Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się
- na próbę". Te niezwykle mądre i trafne słowa nadal rozbrzmiewają w
umysłach i sercach wielu ludzi na świecie i są podpowiedzią, w jaki sposób
być dobrym człowiekiem. Jestem przekonana, że ta sentencja jest jak
najbardziej prawdziwa. Dlatego w mojej pracy postaram się udowodnić jej
uniwersalność i ponadczasowość.
Na początku przedstawię pierwszą prawdę, czyli "Nie żyje(...) się
na próbę". Nasze życie na tle całej wieczności jest niezmiernie krótkie, więc
zawsze musimy starać się żyć tak, aby być szczęśliwym. Owszem,
34
współczesny świat jest przepełniony złem i często trudno nam jest się
cieszyć każdą chwilą. Lecz skoro Pan Bóg nas stworzył, musimy to
wykorzystać i próbować zlikwidować zło, aby i nam, i innym ludziom żyło
się lepiej. Papież Jan Paweł II często podkreślał, że młodość to bardzo
ważny czas w naszym istnieniu. Wtedy zaczynamy podejmować decyzje,
które będą miały wpływ na dalsze życie, wtedy dojrzewamy, zmieniamy
nasze spojrzenie na świat, doświadczamy pierwszej miłości i mamy
mnóstwo planów. Więc powinniśmy w pełni wykorzystać ten czas, by w
przyszłości niczego nie żałować. Życie jest jedno, musimy przeżyć je
dobrze i godnie, po prostu jak najlepiej umiemy. Nigdy nie będzie drugiej
szansy, nie będziemy mogli niczego zmienić czy naprawić. Jeśli czegoś
pragniemy, zróbmy to, nie bójmy się, nie żałujmy, bo nie ma na to czasu.
Przecież nie wiemy, kiedy nadejdzie koniec. Przede wszystkim musimy być
dobrymi, miłosiernymi ludźmi. Powinniśmy pomagać i szanować wszystko,
co nas otacza, nie tylko ludzi, ale każdą istotę Bożą. Mamy żyć tak, abyśmy
nie tylko my byli zadowoleni, ale też by życie innych było zdrowe i
szczęśliwe. Nie bądźmy egoistami, dostrzegajmy wszystko, co nas otacza.
Patrzmy na to, co jest tu i teraz. Nie zastanawiajmy się, czy w przyszłości
zrealizujemy plany i marzenia, czy będziemy dobrymi ludźmi. Postarajmy
się coś zmienić. Musimy wszystko robić w tym momencie, ponieważ życie
jest za krótkie, aby ciągle planować bez skutków. Bądźmy otwarci na nowe
propozycje, jakie przyniesie nam los, nie poddawajmy się, niech cechuje
nas siła i odwaga. Nigdy nie żyjmy na próbę.
Kolejna część cytatu dotyczy miłości: "nie kocha się (...) na
próbę". Każdy z nas w swoim życiu powinien doświadczyć tego pięknego
uczucia, czyli miłości. Jest ona czymś, bez czego żaden człowiek nie będzie
szczęśliwy. Według mnie to stan, w którym ludzie są gotowi zrobić dla
siebie wszystko. Żyją po to, aby być razem, wybaczają sobie każdy błąd,
wspierają się i szanują, nie potrafią bez siebie istnieć. Po prostu są w stanie
oddać całego siebie w ręce ukochanej osoby, a ich uczucie przetrwa
wszystko, nawet śmierć. Miłość daje nam siłę, napędza nas, jest sensem
naszego życia. Czasami niestety potrafi ona krzywdzić. Ks. Jan Twardowski
powiedział kiedyś: "Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali,
zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać.
Taka samotność jest straszna, bo człowiek, uciekając od miłości, ucieka od
samego życia. Zamyka się w sobie". Te słowa są wielką prawdą i wynika z
nich, że choć to uczucie nie zawsze jest idealne, nie możemy się poddawać,
tylko walczyć o nie. Powinniśmy pamiętać, że prawdziwa miłość jest nam
przeznaczona raz, ale musimy być cierpliwi i czekać na nią. Czasami
odnalezienie tej jedynej osoby następuje już w młodzieńczych latach, a
kiedy indziej trwa to bardzo długo, ale nie możemy się załamywać. Nie
35
trzeba na siłę próbować. Nie twierdzę, że mamy "siedzieć" biernie i nic nie
robić, ale też nie szukajmy desperacko miłości. Nie zakochujmy się na
próbę, bo to może się dla nas źle skończyć. Nie mam wątpliwości, że
musimy dbać o to uczucie, pielęgnować je, walczyć o nie, starać się, aby ta
jedyna, prawdziwa miłość, która jest nam dana, była najpiękniejszą
wartością w naszym życiu. Każdy z nas chce kochać i być kochanym.
Dlatego pamiętajmy, aby nie robić tego na próbę, lecz na całe życie.
Jako ostatnia, ale równie ważna jest prawda: "nie umiera się na
próbę". Większości ludziom na świecie śmierć kojarzy się z czymś
strasznym i przerażającym, a niektórzy nawet nie chcę o tym myśleć. Ja
jednak uważam, że jest to stan, który czeka każdego z nas i nie powinniśmy
się go bać, tylko właściwie się do niego przygotować. Część osób myśli, że
śmierć to koniec życia, nie ma dalszej drogi, umrzemy i nic po nas nie
zostanie. Sądzę, że jest to błędne. Moim zdaniem powinniśmy traktować
śmierć jako dalszą część naszego istnienia, kolejny etap. Mimo że nasze
ciało znika, to na zawsze pozostaje nieśmiertelna dusza. Nie zapominajmy,
że umrzeć możemy tylko raz. Nie będzie drugiej szansy. To, co z nami dalej
się stanie, zależy od tego, jakimi ludźmi byliśmy tu na ziemi. Dlatego
pamiętajmy, aby zawsze być dobrymi, uczciwymi, pomocnymi i
miłosiernymi. Myślę, że powinniśmy żyć tak, aby u kresu istnienia niczego
nie żałować, nie martwić się, że czegoś nie zrobiliśmy. Powinniśmy być
dumni i szczęśliwi z tego, jak postępowaliśmy. Według mnie należy żyć
chwilą, czerpać z każdego dnia, godziny, minuty, sekundy. Próbować tego,
co nam oferuje los, znaleźć sens swojego istnienia. Jestem zdania, że w taki
sposób możemy dobrze przygotować się do śmierci, która wcale nie jest
niczym złym. Kiedy przyjdzie ten czas, gdy odejdziemy z tego świata, nie
będzie już odwrotu. Musimy być usatysfakcjonowani z naszego życia, nie
powinniśmy chcieć go cofnąć. Należy być zadowolonym z siebie i
gotowym na dalszy ciąg wędrówki. Zatem nie bójmy się śmierci.
Przygotujmy się na nią i przede wszystkim pamiętajmy, że nie umiera się na
próbę.
Podsumowując, myśl: "Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się na próbę" dla niejednego człowieka może być drogowskazem do godnego i
szczęśliwego życia. Jest ona odpowiednia dla każdego i ciągle aktualna. Nie
zapominajmy, że musimy stosować się do wszystkich trzech mądrości, a nie
wybierać jednej, gdyż tylko razem są one idealną podpowiedzią, jak żyć.
Ojciec święty Jan Paweł II, głosząc tę filozofię, po raz kolejny udowodnił,
jak niezwykłym i mądrym jest człowiekiem. Zatem na zawsze
zapamiętajmy, aby nie żyć, nie kochać i nie umierać na próbę.
36
III miejsce
Mikołaj Tomasiewicz Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera
się – na próbę
„Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę. Te
właśnie słowa wypowiedział bardzo mądry człowiek – nieżyjący już Ojciec
Święty – Jan Paweł II. Co przez to rozumiał? Cóż chciał nam przekazać?
Możemy się tylko domyślać. Osobiście uważam, że twierdził, iż nie
powinniśmy próbować życia, miłości czy śmierci. Mamy podejść do każdej
z tych rzeczy z godnością i powagą. Swoją tezę uzasadnię następującymi
argumentami.
Po pierwsze, nie żyje się, nie kocha się i nie umiera na próbę,
ponieważ nie jest to zabawa. Te rzeczy trzeba potraktować poważnie.
Dobrym przykładem będzie tutaj postawa Maksymiliana Kolbego. Był
ministrantem, zakonnikiem i dobrym człowiekiem. W pełni poświęcił się
Bogu. W 1941 trafił do Auschwitz-Birkenau. Miesiące po jego zamknięciu
na śmierć skazano dziesięć osób za ucieczkę któregoś z więźniów.
Wówczas Maksymilian zdecydował się na coś wspaniałego - oddał swoje
życie za życie Franciszka Gajowniczka, czyli jednego ze skazańców.
Zakonnik zginął, ale swoim czynem dał piękny przykład tego, iż człowiek
nie umiera na próbę.
Po drugie, nie żyje się, nie kocha się i nie umiera na próbę,
ponieważ mamy tylko jedno życie i nie wolno nam go zmarnować na
nieudane powtórki. Przykładem dotyczącym miłości może być tu związek
dwojga bohaterów z dramatu Williama Shakespeare’a – Romea i Julii.
Dwoje dzieci z dwóch zwaśnionych ze sobą rodzin pokochało się szczerą i
potężną miłością. Wzięli ślub w tajemnicy przed członkami swoich rodzin.
Niestety, w wyniku konfliktu między ich przyjaciółmi, Romeo zostaje
wygnany (za zabicie Tybalta, krewnego rodziny jego żony, który z kolei
zabił jego przyjaciela, Merkucja). Rodzice oznajmiają Julii, że poślubi
mężczyznę o imieniu Parys. Dziewczyna, nie chcąc tego małżeństwa, bo
jest żoną Romea, wypija więc miksturę otrzymaną od ojca Laurentego,
która wprowadza ją w stan bliski śmierci. Laurenty chce poinformować
Romea o zaistniałej sytuacji, jednakże wieści nie docierają do Montekiego.
Chłopak, ujrzawszy Julię na cmentarzu, doznaje szoku. Postanawia się
zabić i tak też czyni. Niedługo potem Julia się budzi i, widząc martwego
męża, także odbiera sobie życie. Jak więc widać, ich miłość była tak
potężna, że jedno nie mogło żyć bez drugiego. Pokazali, że nie kocha się na
próbę.
Po trzecie, nie żyje się, nie kocha się i nie umiera na próbę,
ponieważ w dłuższej perspektywie nie przynosi to dobrych efektów. Lepiej
37
potraktować te rzeczy poważnie. Za przykład może posłużyć postawa
Szymona Słupnika – ascety, świętego Kościoła katolickiego, jak również
świętego mnicha Kościoła prawosławnego. Otóż ten człowiek urodził się w
IV wieku w Sis, w licznej rodzinie pasterskiej. W krótkim czasie wszyscy z
jego rodziny poumierali. Osamotniony, trzynastoletni wówczas Słupnik
sprzedał cały swój majątek, pieniądze rozdał ubogim. Sam zaś wstąpił do
eremitów. Odszedł jednak od nich – chciał być pustelnikiem. Zamieszkał
więc na słupie, na którym postawił platformę. Przebywał tam czterdzieści
lat, modlił się, wygłaszał kazania, rozmawiał z ludźmi, mówił też do
odwiedzających go ludzi. Swoim czynem pokazał, że człowiek nie żyje na
próbę.
Na podstawie powyższych argumentów mogę potwierdzić tezę,
że: „Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się – na próbę”. Poważnie do
śmierci podszedł Maksymilian Kolbe, dobrowolnie oddając życie swe za
drugiego człowieka. Na próbę nie kochali się Romeo i Julia – odebrali sobie
życie, bo bez siebie żyć już nie chcieli. Całe życie Szymona Słupnika
poświęcone jest Bogu, bo przecież czterdzieści lat przebywał na słupie. Z
powagą potraktował swe życie. Ich czyny – czyny ludzi wymienionych
wyżej – świadczą o prawdziwości słów Ojca Świętego
III miejsce
Wiktoria Pasek Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się –
na próbę
Życie człowieka składa się z ciągłych wyborów i pasm
konsekwencji, z których nie często zdajemy sobie sprawę. Poprzecinane jest
wieloma trudnościami i pozornymi przypadkami, które mają sprawdzić
nasze człowieczeństwo i zdolność wyciągania wniosków. Podejmujemy się
wielu rzeczy przez dziesiątki lat naszego życia i często mówimy przy tym,
że tylko próbujemy. Ubezpieczamy się na wypadek niepowodzenia, chcemy
chwytać nowe szanse, a jeśli coś nie pójdzie po naszej myśli, nasze ambicje
nie zostają zbytnio nadszarpnięte. Można zasmakować ogromnie wielu
rzeczy: od nowego koloru włosów aż po egzotyczne owoce czy życie w
innym kraju. Rzadko kiedy podejmujemy decyzje większego ryzyka, które
mają siłę zmienić cały nasz los. Wielu z nas, chociaż uważani są czasami za
szalonych czy roztrzepanych, także potrzebuje stabilizacji i przemyślanego
zaplanowania swojego życia. Istnieją jednak takie wartości, które nie mogą
być zabezpieczone, które nie mogą zostać podrobione i przede wszystkim
które są nam dane jako dar. Pod tym słowem może kryć się wiele znaczeń,
pozytywnych jak i negatywnych. To, jak je rozumiemy, zależy głównie od
38
naszego podejścia i spojrzenia przez pryzmat wiary i przekonań.
Zastanowię się teraz nas sensem znanych słów papieża Polaka, papieża
miłości i papieża wielkiej próby naszych czasów.
Dzisiaj po dogłębnej analizie tytułowych słów, ciężko nie zgodzić
się z ich przesłaniem, pomimo pędzącego wciąż świata. Wszyscy nakłaniają
nas do zaprzestania takiego rodzaju rozmyślań. „Po co się nad tym
roztkliwiać?” - mówimy często, gdy znajdujemy się na życiowych
wirażach. Jednak gdy na chwilę się zatrzymamy, dochodzi do nas straszna,
a może raczej otrzeźwiająca prawda na temat naszej egzystencji: nie istnieje
w słowniku ludzkiego życia takie słowo jak „próba”. Wszystko, czego się
podejmujemy, nawet nieświadomie niesie za sobą skutki. Farbowanie
włosów na stałe pogorszy ich witalność i kondycję, jeśli owoc nam nie
posmakuje, nigdy więcej już go nie spróbujemy, a kupując nowe
mieszkanie w innym miejscu, nigdy nie wrócimy już do tego starego z
równą ilością doświadczeń. Całe nasze życie, choć czasami mamy uczucie
beznadziei, biegnie do przodu i nie pozwala, abyśmy zbyt długi czas
pozostawali w tyle. Dostaliśmy je jako wspaniały prezent i naszym
zadaniem jest je godnie przeżyć. Sami jesteśmy reżyserami, ale także
aktorami. My je tworzymy, ale także sami rysujemy sobie rzeczywistość,
nie jest to rodzaj gry, którą możemy powtórzyć albo wczytać w miejscu
zapisania. Jeśli na jego końcu stwierdzimy, że przeżyliśmy je bardzo
dobrze, możemy nazwać się wtedy szczęśliwcami, bo dzisiaj niewielu może
powiedzieć z ręką na sercu, że wie, co to jest szczęście i jak je osiągnąć.
Każdy człowiek, jeśli miałby taką szansę, z pewnością chciałby mieć próbę
generalną przed całym swoim życiem lub chociaż przed ważnymi jego
częściami. Wypróbowałby wtedy kilka możliwych scenariuszy i wybrałby
ten optymalny. Wtedy nie istniałoby żadne ryzyko czy zaskoczenia, a także
rozczarowania i cierpienia tego świata, z którymi się borykamy codziennie.
Chociaż dla wielu świat nie jest idealny, nie chcieliby oni umierać.
Większość jednak pragnęłaby zobaczyć, jak to jest, z czym to się wiąże i
czy jest jakieś „potem”, a jeśli jest, to jak ono wygląda lub jak jest
odczuwane. Naturalną cechą, która charakteryzuje każdego człowieka, jest
ciekawość i to ona pcha nas do prowokowania takich pytań w naszej
głowie. Śmierć jest jednak, zaraz po życiu, następnym zjawiskiem, którego
nie będzie nam dane przeżyć dwukrotnie. Myślę, że właśnie ta
jednorazowość i unikalność pozwala nam myśleć o nich w tajemniczy,
nieprzenikniony sposób. Kiedy uświadamiamy sobie jednak, że wszystko,
czego doświadczamy, przemija, nie chcemy już się nad tym zastanawiać,
dlatego że w człowieczeństwo wpisana jest nieustanna potrzeba
bezpieczeństwa. Jesteśmy przyzwyczajeni do ciągłości, na naszej twarzy
pojawia się grymas zdumienia, kiedy zauważamy, że najważniejsze, co nas
39
w życiu spotka, będzie jednorazowe i nie będziemy na to przygotowani ani
ubezpieczeni.
Poruszając tematy tak ważne dla każdego człowieka, nie sposób
nie wspomnieć tu o unikatowym uczuciu, które dosięga każdego człowieka
i chociaż nie zawsze jest odwzajemnione, zgodnie powiedzieć można, że
jest najpiękniejsze. Mowa tu oczywiście o miłości. Wiele powstało o niej
książek i czasopism, jest przez wieki jednym z najważniejszych motywów,
nie tylko literackich. Każdy wielki, rozpoznawalny i każdy mały, żyjący na
uboczu człowiek ma o niej swoje zdanie. Wielu powiedziało o niej dużo i
pięknie, byli też tacy, którzy przeklinali ją i nie dopuszczali jej do siebie.
Jest następnym uczuciem lub zjawiskiem w naszym życiu, na które nie
możemy się przygotować. Możemy dowiedzieć się o niej wiele z
psychologicznego punktu widzenia, przeżyć wiele zauroczeń, które
zapoznają nas ze światem relacji wewnętrznych. Nigdy jednak nie
zaplanujemy jej w najdrobniejszych szczegółach i nie będzie nam dane
wypróbować kilku dróg. Uświadamia to dziś każdemu człowiekowi, jak
ważny jest rozsądek w każdym aspekcie życia, bo jeśli chociaż jeden raz
postąpimy źle, zostanie to z nami na bardzo długo lub na nasze „śmiertelne
zawsze”.
Życie, miłość i śmierć. Każdy otrzyma te trzy dary. Dla każdego
będą miały różne postacie i każdy inaczej będzie je cenił. Zgodnie
stwierdzić można teraz, że są one jednymi z wielu, lecz najważniejszymi
przeżyciami, które wymagają od każdego elastyczności i umiejętności
radzenia sobie z problemami, bo chociaż są one dobre, kryją w sobie też
inne strony, które ujawniają się stopniowo, tak aby każdy mógł przeżyć je
osobiście, nie przygotowując się na nie. Chociaż w życiu nie ma prób,
uważamy za nią każde nowe działanie i mamy cichą nadzieję, że nie będzie
ono brzemienne w negatywne skutki. W nawale przemyśleń i refleksji
pamiętać musimy jednak o słowach Jana Pawła II, który napomina, że nie
powinno się, nie można, nie przystoi prawdziwemu chrześcijaninowi, ale
także każdemu człowiekowi innej wiary, traktować życia, śmierci czy
miłości jako próby. Wszystko w nas zostaje i nawet jeśli nie chcemy,
wypływa po jakimś czasie, przypominając o konsekwencjach naszych
czynów, które uważaliśmy tylko za niewinne działania.
Z drugiej strony, życie to prawdziwe wyzwanie i jeśli napotykamy
na swojej drodze przeciwności, pamiętać musimy, że radząc sobie z
pojedynczymi problemami, tak naprawę stawiamy czoła ziemskiej
wędrówce. Myślą przewodnią może być fakt, że chociaż „czasami boimy
się zrobić pierwszy krok, każda próba, nawet ta nieudana, nauczy cię zrobić
drugi”- jak mawiała Ana Mari.
40
Podsumowując moje przemyślenia, stwierdzam, że chociaż życie
pełne jest prób, samo nią nie jest i ani miłość, ani śmierć nigdy nią nie
zostaną. Najważniejsze, aby każdy z nas kierował się w swoim życiu
tytułowym aforyzmem, tak cennym i aktualnym przez lata. Papież nawołuje
do tego, aby nikt nie zmarnował życia i nie był zdziwiony, gdy nie będzie
mógł naprawić swoich błędów czy stać się lepszym, bo może być już za
późno. Nie możemy żyć, kochać i umierać na próbę. Musimy wykorzystać
to, co mamy najpiękniejszego, aby móc powiedzieć potem, że to, co
wszyscy wokół uważali za próbę, dla nas było największym jednorazowym
wyzwaniem, w którym maksymalnie się spełniliśmy.
41

Podobne dokumenty