nr 10 - PDF Pismo Studenckie PDF
Transkrypt
nr 10 - PDF Pismo Studenckie PDF
DODATEK SPECJALNY 3/2008 Pudzian na telefon PR po 50-tce CZERWIEC-WRZESIEŃ nr 6 (10)/2008 ISSN 1898-3480 Kibicowanie w bamboszach Media podczas Euro 2008 Przepis na wst´p Gdzie si´ zaczàłem ROZBIEGÓWK A ROZBIEGÓWK A redaktor naczelny: Paweł H. Olek redaktorzy: Alicja Bobrowicz, Magdalena Karst, Anita Kowalska zespół redakcyjny: Emil Borzechowski, Tomasz Betka, Jan Dąbkowski, Małgorzata Flejter, Agnieszka Juskowiak, Marcin Łączyński, Paweł Łysakiewicz, Alicja Matyja, Magdalena Mikulska, Joanna Maria Sawicka, Elżbieta Stryjek, Julian Tomala, Agnieszka Wójcińska, Wioletta Wysocka współpraca: Jan Brykczyński, Tomasz Borowski, Łukasz Cwojdziński, Urszula Ginalska, Kasper Grubba, Marzena Indra, Tomasz Jelski, Patrycja Mic, Maciej Pisuk, Maria I. Szulc, Łukasz Świecki, Bartosz Zaborowski rowe dodatki tematyczne, zespół redakcyjny składający się z najlepszych podkupionych dziennikarzy (np. Anna Marszałek, która niespecjalnie tropi afery po zmianie pracodawcy), walka cenowa (1,5 zł za egz.), atrakcyjna oferta dla reklamodawców. Minęły dwa lata i... hegemonia „Gazety Wyborczej” trwa w najlepsze. Choć największy dziennik opiniotwórczy kraju jest już passe (ale to za sprawą mocnego zaangażowania politycznego w walce z PiS, a nie działań konkurenta), nadal nadaje ton ogólnopolskiej dyskusji (chociażby ostatnia sprawa ciąży 14-letniej Aga- projekt graficzny i skład DTP: Karol Grzywaczewski / somato.blox.pl korekta: Joanna Maria Sawicka WYDAWCA: Instytut Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego koordynator wydawcy: Grażyna Oblas druk: Agora, nakład: 10 tys. egz. adres redakcji: PDF pismo warsztatowe Instytutu Dziennikarstwa UW ul. Nowy Świat 69, pok. 51 (IV piętro), 00-046 Warszawa, tel. 022 5520293, e-mail: [email protected] więcej tekstów w portalu internetowym: www.redakcja24.pl Następny numer ukaże się 29 września 2008 roku R EK L A M A 02 Wyjechałem na studia do Rzeszowa, prowadziłem imprezy jako DJ i namiętnie grałem w brydża. Przez przypadek trafiłem do studenckiego radia – ktoś nie przyszedł na audycję i jeden z kolegów zaproponował, żebym go zastąpił. Już nie chciałem odejść. Ktoś kiedyś powiedział, co może jest stwierdzeniem banalnym, ale bardzo prawdziwym, że radio to teatr wyobraźni. I rzeczywiście, wszystko to, co jest okryte tajemnicą, bardziej przyciąga, pociąga i fascynuje. I tak jest z radiem. Rozstałem się z radiem na chwilę, celem odbycia dwuletniej służby wojskowej, a potem pojechałem na studia do Lublina i trafiłem do studenckiego „Radia Centrum”. To właśnie w Lublinie, w studenckim klubie „Chatka Żaka”, poznałem zespół Dżem i Ryśka Riedla. To spotkanie miało dla mnie poważne konsekwencje, bo zakolegowałem się z Ryśkiem. A potem widziałem, jak umierał. Zobaczyłem, że życie idola ma drugie, mroczne oblicze. stały felieton: Maciej Parowski, Andrzej Zygmuntowicz dyżury redakcyjne: wtorek, środa, czwartek 14:00-18:00 Kolegia: każda środa godz. 19:00 Dziennikar zem zostałem przez przypadek, ale nie przez przypadek znalazłem się w muzyce. W dzieciństwie uczyłem się gry na skrzypcach, potem śpiewałem w chórze prowadzonym przez Stanisława Steczkowskiego. Mój pierwszy kontakt z muzyką to był kontakt z muzyką poważną. Pewnego dnia zobaczyłem w telewizji koncert Diuka Ellingtona. Na tym koncercie wystąpili także Ray Charles, Areta Franik, Roberta Flack. Wbiło mnie w fotel i od razu poczułem, że to jest moja muzyka. R EK L A M A rys. Maria I. Szulc REDAKCJA Nie możesz stworzyć swojej silnej marki, to podkup tę konkurencyjną. Fiaskiem okazała się próba stworzenia serwisu społecznościowego Google Video, który miał być przeciwwagą dla Youtube. Internauci nowej funkcjnalności google nie dostrzegli, więc firma przejęła rywala. Podobną strategię przyjął koncern Axel Springer Polska. Dwa lata temu uruchomił polską wersję „Die Welt” - niemieckiego dziennika dla intelektualistów. Miał być alternatywą dla „Gazety Wyborczej”. Początki jak zawsze w takim projekcie - ambitne. Dotowane, kolo- gotówkę postanowił przeznaczyć na wrogie przejęcie największego konkurenta. Od kilkunastu tygodni za pośrednictwem BZ WBK skupuje akcje Agory (wydawcy „Gazety Wyborczej”). W krótkim czasie stał się największym mniejszościowym udziałowcem, mając około 20 proc. akcji. Chce mieć wpływ na losy spółki, domaga się przedstawiciela w Radzie Nadzorczej oraz zmiany statutu spółki. Co dalej? Zapowiada się krótszy żywot „Dziennika” niż projektu „Polska. The Times”. I tak powstanie „Dziennik wyborczy”. Nowe pismo po połączeniu „Gazety Wyborczej” i „Dziennika”. Paweł H. Olek redaktor naczelny Scenariusz: Uuulala Dziennik wyborczy ty). Tymczasem „Dziennik” zanotował blisko 40 proc. sprzedaż nakładu (do 140 tys. egz., większość dodatków zlikwidował, zwolnił w ostatnim czasie 50 dziennikarzy, podwyższył cenę egzemplarzową pisma, mocno odchudził dwa z trzech dodatków - „kultura” i „program tv”, nie podejmuje żadnych działań marketingowych na szeroką skalę (po co ładować pieniądze w coś, co i tak zaraz zniknie z rynku?). Więc „Dziennik” opiniotwórczo skręca w lewo, zrywając z wizerunkiem pisma dla konserwatystów (lewicujący Cezary Michalski zostaje z-cą naczelnego, pojawiają się strony dla ekologów), stając się wersją light „GW”. Jednocześnie Axel Springer Polska po fiasku negocjacji o kupnie Polsatu, zgromadzoną Jako pracownik studenckiego radia pojechałem na wakacyjną praktykę do radiowej Trójki. To było spełnienie marzeń. Poznałem wspaniałych dziennikarzy muzycznych: Jana Chojnackiego, Grzesia Wasowskiego, Janusza Kosę-Kosińskiego. Pamiętam, jak któregoś popołudnia do pokoju, w którym urzędowałem, zajrzał Wojciech Mann i zapytał: „To ty jesteś ten młody, zdolny? Czy mógłbyś wybrać muzykę do mojego jutrzejszego poranka?”. I tak zostałem w panem Wojtkiem przez kolejne osiem lat. To on namówił mnie, żebym zamieszkał w Warszawie na stałe. Ludzie, których spotkałem na swojej zawodowej drodze, to największy skarb, jaki w życiu znalazłem. To oni mnie stworzyli. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych na dłuższą chwilę odszedłem z Trójki (aby po kilku latach powrócić i znów odejść) trafiłem do radia RMF, które właśnie nabierało rozpędu. Dotknąłem światowej technologii. A potem, kiedy zakładałem warszawskie biuro RMF-u, spotkałem trzech geniuszy – Stanisława Tyczyńskiego – wspaniałego wizjonera, Tomka Berezowskiego, moim zdaniem najlepszego w tym kraju człowieka od technologii radiowotelewizyjnej i Piotrka Metza, który dla mnie jest jednym z ostatnich reliktów dziennikarzy muzycznych powodów. Choćby dlatego, że nagle przypomnieli sobie o mnie znajomi, z którymi dawno straciłem kontakt. Przysyłają maile i gdy, nie daj Boże, nie odpiszę, zaraz są komentarze, że woda sodowa uderzyła mi do głowy. Bo największym grzechem Polaków jest odnieść sukces. A ja w pewnym momencie go odniosłem. I powiem nieskromnie – odnoszę go do dziś. Moim sukcesem jest to, że zachowałem niezależność, że mam niezmienną od lat hierarchię wartości, na szczycie której znajdują się rodzina i przyjaciele. Wszystko inne jest drugorzędne. Ale odszedłem z telewizji w miłej atmosferze. Koledzy kupili mi butelkę mojego ulubionego bordeaux, a z widzami pożegnałem się, prowadząc „Kawę czy Herbatę” z Malborka. To było miłe pożegnanie. W życiu dziennikarza muzycznego często zdarzają się zderzenia ze ścianą. Bo muzyka jest w mediach marginalizowana na rzecz publicystyki. Mam w szufladzie fajny wywiad telewizyjny z Eryką Badu, zrobiony przy okazji jej pierwszego koncertu w Polsce. Ale nikt nie jest nim zainteresowany. Szkoda. Zawsze w takich chwilach przypomina mi się zdarzenie sprzed paru ładnych lat – robiliśmy w Trójcę audycję „Radio Clash”. Maciek Chmiel, współautor, był pierwszym dziennikarzem w Polsce, który zrobił wywiad z Bono. Pojechał do Amsterdamu, przedarł się przez Wysłuchała Magdalena Karst w tym kraju, który wciąż słucha muzyki i który lubi muzykę. Kiedy myślę o Piotrku, zawsze przypomina mi się takie zdarzenie – jest początek lat dziewięćdziesiątych, pracuję jako DJ w klubie „Remont”, przygotowuję się do imprezy, kiedy nagle wpada Metzu i rzuca mi na stół bootleg Prince’a. Piotrek jak zwykle gdzieś się spieszy i tylko krzyczy na odchodne, że właśnie wrócił z Londynu i przywiózł mi tę płytę, bo wiedział, że jej nie mam. Nie chce w zamian żadnych pieniędzy. Naprawdę świetny gość. Mam do takich szczęście (śmiech). W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych powróciłem na antenę Trójki z autorską audycją „Czarny piątek”. W tej audycji prezentowałem czarną muzykę – od hip-hopu poprzez jazz, soul, po R&B. Bardzo lubiłem moje czarne piątki, ale okoliczności zmusiły mnie do odejścia z Trójki po raz drugi. Otóż w 2006 r., kiedy skończył mi się kontrakt i przez trzy miesiące nikt nie miał czasu porozmawiać ze mną o jego przedłużeniu, pożegnałem się ze słuchaczami na antenie. Ale nie obraziłem się na Trójkę. Nie potrafiłbym. Nie poszedłem pracować do konkurencji, a to znaczy, że zależy mi na Trójce. Chciałbym kiedyś do niej wrócić. Zwłaszcza, że zapotrzebowanie na taką audycję, jaką był „Czarny piątek”, wciąż jest bardzo duże. Może nawet coraz większe. Ludzie, którzy dziś dochodzą do trzydziestki, wychowali się na hip-hopie. Czarna muzyka jest Hirek Wrona: Trójka w duszy mi gra ich muzyką. Audycji nie ma na antenie od dwóch lat, a ja wciąż dostaję tygodniowo kilkadziesiąt maili od słuchaczy. I to jest mój mały sukces. Ale też porażka – bo przecież nie ma mnie w Trójce. Radio jest moim ukochanym medium, ale kilkunastoletniego romansu z TVP nie żałuję. Wszystko zaczęło się w ’92 r., kiedy zadzwoniła do mnie Magda Olszewska. Magdzie spodobały się moje audycje w radiu (wówczas były to audycje w RMF-ie) i zaproponowała mi współpracę z „Teleexpressem”. Miałem wątpliwości. Pomyślałem o Piotrze Kaczkowskim, który konsekwentnie ukrywał swoją twarz. Ale w końcu się złamałem. W „Teleexpressie” przepracowałem piętnaście lat. I nie żałuję ani jednego dnia. Dzięki tej pracy przeżyłem jedną z najbardziej niezapomnianych chwil w swoim życiu – spotkanie z Janem Pawłem II. To było coś niesamowitego – Watykan, Sala Klementyńska i chłopcy tańczący break dance dla Papieża. Z całą pewnością to było najważniejsze spotkanie w moim życiu. Bardzo lubiłem pracę w telewizji, ale poczułem się nią zmęczony. TVP płaci śmieszne pieniądze, szczególnie dziennikarzom muzycznym. Więc zawsze pracowałem na dwóch-trzech etatach. Odszedłem także dlatego, że miałem dość bycia rozpoznawalnym. Na początku mojej pracy w radiu, kiedy ludzie zaczęli rozpoznawać mnie po głosie, byłem zachwycony. Gdy pokazałem się w telewizji i ludzie zaczęli mi się kłaniać, pomyślałem sobie: wow, jaki jestem znany! A potem zaczęło mi to przeszkadzać i przeszkadza mi to do dziś. Z wielu mur ochroniarzy i krzyknął coś w stylu: „Bono, I am from Solidarity, from Poland” i to poskutkowało. Wykorzystaliśmy wywiad w audycji, a potem poszedłem do ówczesnego szefostwa radia, poprosić o jakieś ekstrawynagrodzenie dla Maćka. Przecież pojechał do Amsterdamu na własny koszt i przywiózł unikatowy materiał. W odpowiedzi usłyszałem: „Hirek, proszę cię, mogliście pójść do wypożyczalni płyt, wypożyczyć trzy-cztery płyty U2 i też byłaby audycja”. I pod tym względem w polskich mediach niewiele się zmieniło. • R EK L A M A 03 Raport: Media podczas Euro 2008 Raport: Media podczas Euro 2008 DZIENNIK ARSTWO DZIENNIK ARSTWO Kilkadziesiąt kamer na każdym meczu, studia telewizyjne na stadionach oraz niezliczone rzesze dziennikarzy i ekspertów. Wszystko w technologii High Definition i przestrzennym dźwięku Dolby Surround. Tegoroczne Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej mają zagwarantować widzom nieosiągalny wcześniej komfort odbioru widowiska piłkarskiego. Dla mediów rywalizacja nie skończy się jednak wraz z ostatnim gwizdkiem. Zaraz po nim będziemy mogli zobaczyć na swoim komputerze najlepsze momenty spotkania albo przenieść się do szatni polskiej reprezentacji. Następnego dnia, na przykład w drodze na egzamin, o wszystkim przeczytamy w porannej prasie, nawet wówczas, gdy konferencja naszej drużyny skończy się chwilę przed północą... „Janas chyba zmienił zdanie, choć Brożek był już rozebrany”. „Do końca spotkania jeszcze piętnaście minut z sekundami. Teraz już dokładnie szesnaście”. „Denerwuje się Jurgen Klinsman. Na szczęście ma bidony!”. Każdy z kibiców polskiej piłki nożnej mógłby z pewnością wymienić wiele innych wpadek, których nie zdołał uniknąć na wizji nieoceniony Dariusz Szpakowski. Niestety, wszystko wskazuje na to, że na mistrzostwach w Austrii i Szwajcarii nie usłyszymy podczas meczu ani Szpakowskiego, ani żadnego innego dziennikarza z telewizji publicznej. Po raz pierwszy w historii tak duża impreza sportowa będzie bowiem pokazywana wyłącznie przez nadawcę prywatnego. Telewizja Polska nie doszła ostatecznie do porozumienia z Polsatem, mimo że ten ostatni twierdzi, że zawarł już z nią umowę, na podstawie której TVP zobowiązała się zapłacić 10 milionów euro za sublicencję. Decyzja o tym, kto ma rację, zapadnie na drodze sądowej. dech zapierała liczba szesnastu kamer, dziś realizuje się transmisje nawet trzydziestoma. Sama czułość kamer, nowe możliwości obiektywów czy realizacja za pomocą kamer Super Slowmotion, wpływają na komfort odbioru widowiska sportowego. Oczywiście nie było mowy o High Definition czy formacie 16-9 – wyjaśnia Kmita. Polsat rozpoczął realizację przekazu już 2 czerwca, a więc kilka dni przed inauguracją mistrzostw. Stacja wysłała na miejsce dwa wozy transmisyjne oraz cztery wozy satelitarne. Na każdym meczu Polaków powstają trzy studia telewizyjne na stadionie, a realizację transmisji wspomaga 10 dodatkowych kamer. Do Austrii i Szwajcarii wyjedzie w trakcie całego turnieju niemal 90 osób, w tym siedmiu komentatorów i trzech reporterów. Polsat relacjonuje mistrzostwa na antenie czterech kanałów. – Polsat Sport Extra skoncentruje się na codziennym bloku na żywo, który w dni meczowe potrwa między 16.00 a 24.00 albo dłużej, w zależności od potrzeb bów pozwoli na zrealizowanie tego, co dotychczas wydawało się niemożliwe – podsumowuje. Cena pełnego pakietu wszystkich spotkań wynosiła 35 złotych, natomiast za pojedynczy mecz trzeba zapłacić 6 złotych. Operatorzy uzyskali jednak prawo do wprowadzenia zniżek dla swoich klientów. W ramach Netii dostęp do transmisji jest o ponad połowę tańszy. Nie tylko TV W związku z dynamiczną ofensywą technologii telewizyjnych oraz rozwojem sportowych kanałów tematycznych, podmioty z pozostałych segmentów rynku medialnego zostały zmuszone do szukania nowych możliwości oddziaływania na odbiorcę. Sposobem Polskiego Radia na zdobycie szerszego audytorium ma być Radio Euro. Stacja powstała z przekształcenia Radia Bis, które miało swoich wiernych słuchaczy, ale zbyt mały udział w rynku. Nowy program ma być połączeniem tradycyjnej stacji radiowej oraz multime- Warto jeszcze Czym jest High Definition ? Inaczej telewizja wysokiej rozdzielczoÊci, a wi´c zapewniajàca sygnał telewizyjny o rozdzielczoÊci wi´kszej ni˝ standardowa PAL albo NTSC. Istnieje kilka odmian systemu. Mo˝emy wyró˝niç analogowe i cyfrowe systemy HD. Obecnie w Europie najbardziej popularna jest odmiana 1080i, nadawana cyfrowo w formacie 16:9. WłaÊnie w tej technologii b´dziemy mogli obejrzeç Mistrzostwa Europy w Polsacie Sport HD. Problem rozdzielczoÊci jest szczególnie istotny, gdy jesteÊmy właÊcicielami wielkoekranowego odbiornika. U˝ywany w Polsce system PAL definiuje format obrazu na 4:3 oraz zapewnia rozdzielczoÊç 720×480 pikseli. Sà to parametry wystarczajàce dla małych telewizorów, jednak w odbiornikach z ekranem wi´kszym ni˝ 21” zaczyna si´ powa˝ny problem, poniewa˝ na wi´kszà powierzchni´ ekranu przypada ta sama iloÊç punktów i obraz staje si´ mniej wyraêny. W technologii HD powierzchni´ ekranu tworzy o wiele wi´cej pikseli, a ekran otrzymuje panoramiczny format 16×9. Na podstawie Wikipedii oraz serwisu telewizor.eu tygodnie będą bardzo pracowite dla dziennikarzy prasowych, a praca w redakcji trwać będzie do późnych godzin nocnych. Potwierdza to Roman Brzozowski, sekretarz „Przeglądu Sportowego”. – Pomimo tego, że mecze Euro 2008 kończą się dość późno (w fazie grupowej około 22.30), na pewno nie ograniczymy się tylko do krótkiej relacji końca mistrzostw? Wszystko w rękach podopiecznych Leo Beenhakkera. Nastawiamy się głównie na reprezentację Polski – przekonuje Brzozowski. Z walki o swój target nie rezygnują oczywiście portale internetowe. Relacje tekstowe na żywo i materiały video nie są już żadnym problemem nie tylko dla największych z nawet kilkunastu źródeł, polskich i zagranicznych. Po gruntownym zapoznaniu się z informacjami na dany temat piszę własny artykuł. Jestem właścicielem serwisu oraz jego administratorem. Od czasu do czasu korzystam z pomocy innych osób przy tworzeniu strony. Jednak można powiedzieć, że opiekę nad całością sprawuję osobiście – twierdzi Mamnicki. Zdaniem autora portalu w trakcie samych spotkań zainteresowanie Internetem nie przekroczy pewnego poziomu, bowiem większość widzów spędzi ten okres przed telewizorem. Prawdziwą szansą dla serwisów będzie natomiast wypełnienie przestrzeni pomiędzy meczami. Szybciej, więcej, ciekawiej Oglądając bramki Polaków, słuchając wypowiedzi Leo Beenhakera oraz czytając o biało-czerwonych trybunach, pamiętajmy, że do odbiorcy dociera tylko końcowy efekt. Pracują na niego specjaliści w studiach, redakcjach, na stadionach i ulicach. Dla wielu z nich czas mistrzostw oznacza prowadzać rozmowę z piłkarzami w tzw. mix-zone – zaznacza. – Na akredytacji znajdują się, oznaczone odpowiednim kolorem, prawa dostępu do właściwych stref na stadionie. (…) Oprócz przepustki, odbieram też dokumentację przygotowaną dla dziennikarzy. (…) Bardzo wiele rzeczy przygotowuję sobie znacznie wcześniej, jeszcze w domu. Korzystam przy tym ze swojego archiwum. (…) Czasami mamy dodatkowo możliwość skorzystania z researcherów redakcyjnych, którzy przygotowują i przekazują nam taki przegląd w bardzo skondensowanej formie – przyznaje Szpakowski. Na szczęście dla dziennikarzy, wzrost intensywności pracy idzie w parze z postępem technologicznym i poprawą komfortu. – Nowy sprzęt daje dużo większe możliwości. Kiedyś oszczędzano nawet na telefonach, był limit połączeń międzynarodowych w danym tygodniu, a niektóre relacje wysyłano faksem. Dziś każdy ma swojego laptopa, nie wspominając już o telefonie komórkowym, a więc komunikacja z redakcją nie sprawia żadnych problemów dużych turniejach to niestety od lat słaba strona. Przekonaliśmy się o tym podczas mundiali w 2002 i 2006 roku. Jerzemu Engelowi i Pawłowi Janasowi nie udało się rozwiązać tego problemu. Wierzymy, że Beenhakker nie stworzy z ośrodka reprezentacji oblężonej twierdzy – podsumowuje Brzozowski. Przyszłość Miesiąc po tym, jak jeden z szesnastu uczestników Euro 2008 uniesie w górę wymarzony puchar, czekają kibiców Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Jeśli chodzi o stronę medialną, może to być wielka szansa dla Telewizji Polskiej i jej kanału tematycznego TVP Sport. Z obecną infrastrukturą, przynajmniej od strony technologicznej trudno jednak będzie czymś widza zaskoczyć, zwłaszcza na tle możliwości Polsatu. Jakość i sposób pokazywania meczu piłki nożnej osiągnęły poziom, o jakim kilkanaście lat temu nikt nawet nie myślał. Kwestią najbliższej przyszłości jest wejście kamery na boisko. I nie chodzi tylko o elektroniczne powtórki kontrowersyjnych chodziç na stadion? Tomasz Betka Czym zaskoczy TVP? Marian Kmita, dyrektor ds. Sportu Polsatu Sport i Polsatu Extra, podkreÊla znaczenie kraju, w jakim rozgrywana jest wielka impreza sportowa. O ile w wypadku Austrii i Szwajcarii miejscowi realizatorzy transmisji raczej nie zaskoczà nas niczym przykrym, o tyle producenci sierpniowych igrzysk w Pekinie mogà skierowaç kamer´ w innà stron´, gdy na wizji pojawi si´ na przykład sportowiec z flag´ Tybetu. Z pewnoÊcià nie jest to jednak najwi´ksze wyzwanie, przed którym stoi Telewizja Polska. Po nieudanych negocjacjach z Polsatem w sprawie nabycia sublicencji na Euro 2008, TVP pozostaje skupiç si´ wyłàcznie na dobrym i nowatorskim pokazaniu Letnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. – Obsługa Igrzysk w Pekinie b´dzie najwi´kszym przedsi´wzi´ciem produkcyjnym w historii Telewizji Polskiej – potwierdza rzecznik TVP, Aneta Wrona. – Ekip´ „olimpijskà” TVP b´dzie tworzyç około 45 osób. Nadrz´dnym zało˝eniem jest przekazywanie relacji z tych wszystkich aren, na których b´dà startowali reprezentanci Polski. W obsług´ relacji zaanga˝ujemy wszystkie anteny TVP z wyjàtkiem TV Polonia, poniewa˝ prawa do relacji z Igrzysk dotyczà tylko i wyłàcznie terytorium Polski, a Polonia nadaje na zasadach „free to air” – wyjaÊnia rzecznik. Igrzyska b´dà pierwszym powa˝nym sprawdzianem dla TVP Sport, która b´dzie nadawaç niemal 24 godziny na dob´. – Przeprowadzimy jedynie z trzydziestominutowà przerw´ technologicznà. W ofercie znajdà si´ przede wszystkim relacje na ˝ywo z turniejów w grach zespołowych, a po godzinie 17.00 anten´ wypełnià retransmisje najciekawszych wydarzeƒ pokazywanych wczeÊniej w programach otwartych – podsumowuje Aneta Wrona. 04 Kibice piłkarscy w Polsce mogą jednak obejrzeć zdecydowaną większość spotkań Euro 2008 na antenie otwartego Polsatu, dzięki czemu widzowie uzyskają szeroki dostęp do najważniejszej części turnieju. Najważniejszej, co nie znaczy, że jedynej. Trzeba przyznać, że skala medialnego przedsięwzięcia pod tytułem Euro 2008 prezentuje się imponująco. Właściciele każdego segmentu rynku mediów przygotowali dla swoich odbiorców coś wyjątkowego. Od telewizji wysokiej rozdzielczości po gry na telefon komórkowy. Full HD Kiedy Polsat otrzymał licencję na pokazywanie całości piłkarskich Mistrzostw Europy, stało się jasne, że czeka go ogromne wyzwanie. Transmisja tak dużej imprezy sportowej to zdecydowanie więcej niż tylko mecz. Ambicją nadawcy jest podejście z kamerą tak blisko drużyny i w takiej jakości jak nigdy wcześniej. Potwierdza to Marian Kmita, dyrektor ds. Sportu Polsatu Sport i Polsatu Sport Ekstra, wcześniej związany ze sportem w TVP. – Pierwszą moją wielką imprezą były Mistrzostwa Europy w Anglii rozgrywane w 1996 roku. Technika telewizyjna i filozofia komentowania, w porównaniu z tamtym okresem, przenosi nas dziś lata świetlne w przyszłość. Wówczas i dostępności polskich piłkarzy. Dla fanów wysokiej technologii blok ten będzie nadawany równolegle w Polsacie Sport HD, natomiast Polsat Sport będzie anteną pomocniczą, na której widzowie zobaczą powtórki i relacje na żywo z konferencji prasowych polskiej reprezentacji – zapowiadał przed mistrzostwami dyrektor Kmita. Dla widzów niemających dostępu do platformy cyfrowej Polsatu, szczególnie istotny jest fakt, że 27 z 31 spotkań Euro 2008 będą mogli obejrzeć na kanale otwartym. Warto dodać, że relacje ze stadionów Euro 2008 przeprowadza także Polsat News, nowy kanał informacyjny Polsatu, który wystartował przed kilkoma dniami. Po raz pierwszy w historii można obejrzeć mistrzostwa za pośrednictwem Internetu. Odbiorcy mają również dostęp do najciekawszych akcji, statystyk oraz funkcji wspólnego komentowania rozgrywek. Marcin Pery, Prezes Zarządu Re: define, spółki odpowiedzialnej za działania internetowe Grupy Polsat, nie ukrywa ambitnych planów. – Połączenie sił operatorów internetowych może zapewnić dostęp do transmisji on-line nawet stu tysiącom użytkowników – przekonywał w swoim oficjalnym stanowisku. – Zdecydowaliśmy się na współpracę ze wszystkimi największymi graczami na rynku, ponieważ tylko połączenie ich możliwości i zaso- dialnego portalu internetowego. – To będzie zupełnie nowa jakość. Chcemy zrobić krok do przodu. Każdy z odbiorców będzie mógł na przykład zobaczyć, co aktualnie dzieje się w naszym studiu. Projekt jest zakrojony na szeroką skalę – twierdzi Paweł Nowicki, kierownik działu promocji Radia Euro. – Nowy program nie będzie jednak radiem sportowym sensu stricte. Słuchacze Radia BIS są przecież przywiązani do audycji muzycznych i edukacyjnych. To na pewno zostanie. Będziemy pokazywać wszystko, co wiąże się z Europą, jej kulturą oraz ludźmi, którzy w niej żyją – podsumowuje. Podczas mistrzostw stacja chce pokazać też całą ich otoczkę. Każdego dnia przeprowadzane są specjalne audycję ze studia w Austrii i Szwajcarii. Władze Radia Euro zapowiadają relacje o unikalnym charakterze. Bezpośrednie transmisje meczów pozostają domeną radiowej Jedynki. – Program 1 wysłał na Euro czterech dziennikarzy. Transmitujemy wszystkie mecze z udziałem Polaków, mecz otwarcia, półfinały oraz finał. Pozostałe spotkania relacjonujemy w specjalnym wieczornym paśmie Studio Euro 2008 – potwierdza Anna Burzyńska, sekretarz Programu 1 Polskiego Radia. Wydawcy prasy sportowej liczą, że Mistrzostwa Europy pozwolą im zdobyć nowych czytelników oraz reklamodawców. Dlatego najbliższe Euro 2008 zdominowało media na długo przed meczem inauguracyjnym. Jeszcze w maju, w dodatku „Dobra kuchnia”, jako pierwsza „Polska. The Times” analizowała menu piłkarzy. „Wprost” mistrzostwom poświęcił dwa numery. „Polityka”, której sport nie jest najmocniejszą stroną stanęła na wysokości zadania i wydała kilkudziesięciostronnicowy „Przewodnik kibica”. „Newsweek” zagrzewał narod hasłem „Na Wieden” a „Przekroj” przekornie radził jak przetrwać Mistrzostwa Europy. EuroSMS 2008 Ciekawà inicjatywà Telewizji Polsat jest stworzenie mi´dzynarodowej gry sportowej na telefon komórkowy. Partnerami EuroSMS 2008 sà stacje telewizyjne z krajów naszych grupowych rywali na Mistrzostwach Europy. Jak mo˝na si´ domyÊliç, gra obejmuje cztery dru˝yny narodowe grupy B Euro 2008 – Polsk´, Chorwacj´, Austri´ i Niemcy. Pierwsza faza rozgrywek odbyła si´ na poziomie krajowym. Po miesiàcu zmagaƒ została wyłoniona reprezentacja narodowa, która zmierzy si´ z innymi dru˝ynami „polskiej” grupy mistrzostw. Ka˝dy uczestnik zabawy musi stworzyç swojego wirtualnego reprezentanta. Gracz mo˝e wyzwaç innego uczestnika albo poczekaç a˝ sam otrzyma propozycj´. Sam mecz polega na rozegraniu rzutów karnych mi´dzy dwoma zespołami. Na stronie internetowej eurosms2008.eu na bie˝àco mo˝na Êledziç rankingi rozgrywek oraz aktualnoÊci zwiàzane z całà zabawà. i wyniku na pierwszej stronie. Nazajutrz, po wygranej 4:0 z Niemcami [rozmowa była przeprowadzana przed mistrzostwami – przyp. red.], kibice czytelnicy znajdą w gazecie wszystkie szczegóły, statystyki, komentarze i analizy – zapewnia. – Wielkość ekipy „PS” będzie uzależniona od formy biało-czerwonych. – Na turniej pojedzie około trzynastu dziennikarzy i fotoreporterów. Dokładna liczba zależeć będzie od wyników reprezentacji Polski. Po fazie grupowej część wysłanników będzie wymieniona. Ilu zostanie do uczestników branży. Warto zwrócić uwagę na witryny tworzone przez kilka osób, specjalnie na Euro, bez wielkiego zaplecza i pieniędzy. Dobrym przykładem jest serwis euromistrzostwa.com. – Jedna z moich pierwszych stron dla szerszego grona odbiorców była poświęcona Mundialowi 2006. Rozwijając swoje umiejętności i zyskując doświadczenie, postanowiłem stworzyć najlepszy nieoficjalny serwis o Euro 2008 w języku polskim – opowiada Andrzej Mamnicki, główny administrator witryny. – Opieram się na informacjach najtrudniejsze i najbardziej pracowite chwile w ich zawodowej karierze. Kiedyś było jednak trochę inaczej. – Praca dziennikarza prasowego na mistrzostwach czy igrzyskach olimpijskich bardzo się zmieniła na przestrzeni ostatnich lat – wspomina Roman Brzozowski z „Przeglądu”. – Kiedyś wyjazd na taką imprezę był formą nagrody, dziennikarz pisał krótką relację plus komentarz i wywiad. To wystarczyło. Dzisiaj, w dobie telewizji i Internetu, opis meczu czy relacja z konferencji prasowej to zdecydowanie za mało. Trzeba przez cały dzień pozyskiwać informacje, chodzić na konferencje, szukać własnych tematów – podkreśla. Praca w telewizji wygląda na jeszcze bardziej skomplikowaną. Zanim dziennikarz znajdzie się na wizji, producenci przygotowują obsługę komentatorską pod względem technicznym. Dariusz Szpakowski, sprawozdawca i dziennikarz na ośmiu mistrzostwach świata, opowiada na swoim blogu o przygotowaniach do transmisji. – Producenci ustalają, co będzie nam potrzebne do realizacji transmisji. Przykładowo, czy będziemy korzystali tylko z miejsca komentatorskiego na stadionie, czy będziemy robić wejście na żywo, tzw. stand-up, np. z płyty boiska, czy też będziemy prze- – zapewnia Artur Szczepanik z działu sportowego „Dziennika”. Olbrzymie zainteresowanie wielkimi wydarzeniami sportowymi i zapotrzebowanie na informacje wśród odbiorców powoduje, że na turniejach pojawia się coraz więcej sprawozdawców i dziennikarzy. To jeden z powodów coraz mniejszego kontaktu prasy z drużyną. Legendarne wieczory integracyjne i przyjaźnie zawiązywane w przeszłości przez redaktora Jana Ciszewskiego stanowią dziś przeszłość. – Relacje na linii media – reprezentacja na sytuacji, które mogą ograniczyć liczbę epitetów lecących z trybun pod adresem sędziów. Dzięki Internetowi każdy będzie mógł przenieść się na dowolna arenę rozgrywek odbywających się na drugim końcu świata. Warto jeszcze w ogóle wychodzić z domu? Niech odpowiedzią będzie zainteresowanie, jakie towarzyszy dystrybucji biletów na Euro w naszym kraju. Prawdziwy kibic zawsze odda wygodny fotel i najlepsze domowe kino za stojące miejsce na koronie stadionu, z którego nie widać nawet dobrze całego boiska. • Euro 2008 w liczbach 14,90 – tyle wynosiła cena specjalnego karnetu oferowanego w ramach Netii, który umo˝liwi obejrzenie w Internecie wszystkich spotkaƒ Mistrzostw Europy. 27 – co najmniej tyle kamer zainstalowano na ka˝dym stadionie podczas turnieju. 31 – tyle spotkaƒ zostanie rozegranych podczas finałów XIII Mistrzostw Europy w Piłce No˝nej. 27 z nich zostanie pokazanych na ˝ywo na kanale otwartym. 90 – mniej wi´cej tyle osób liczy zespół Telewizji Polsat realizujàcy transmisje z Austrii i Szwajcarii. 300 – tyle godzin transmisji z piłkarskich Mistrzostw Europy zaplanowała Telewizja Polsat na swoich antenach. 2 000 072 – rozdzielczoÊç ekranu o takiej liczbie pikseli zapewnia HDTV 1080i – technologia, którà wykorzysta Polsat podczas swoich relacji. 05 Zapisz to, Kisch! Zapisz to, Kisch! / Mi´dzy słowami DZIENNIK ARSTWO DZIENNIK ARSTWO wiedziałam. Po prostu kłamałam. „Gdyby pani mogła opowiedzieć mi coś o swojej szkole” – poprosiłam. A przy okazji wspominam, że dowiedziałam się, że jakaś jej uczennica zabiła staruszkę. „W takim świetnym technikum, nie zwróciliście wcześniej uwagi, że ona jest dziwna?” – zapytałam. A ona na to – „ależ zwróciliśmy uwagę”. Połknęła haczyk. Nie znoszę pisać o ludziach szczęśliwych, nudzi mnie to – mówi Barbara Pietkiewicz – zbrodnia jest ciekawa, to temat graniczny. Znaleêç dziurk´ w styropianie z Barbarą Pietkiewicz rozmawiała Agnieszka Wójcińska, foto: Jan Brykczyński • Jak pani trafiła na historię opisaną w reportażu „Czerwony kapturek w czarnej spódnicy”? Barbara Pietkiewicz: Dostaję wycinki o wszystkich zbrodniach. Lubię pisać o nich, bo to sytuacje krańcowe. Gdy człowiek zabija człowieka, to jest to spotkanie ze śmiercią. Rujnuje życie dwóm osobom, a częściej większej grupie. Tym razem dostałam cynk od znajomego dziennikarza, że troje młodych ludzi zabiło staruszkę. Pomyślałam sobie – Raskolnikow w trzech osobach. Tematy wybieram impulsywnie, kierując się intuicją. Musi być w nich coś, co mnie pociągnie. • A co takiego poczuła pani w tym temacie? Napisałam bardzo wiele tekstów o zbrodniach. Zawsze, patologicznie wręcz, interesuje mnie kwestia – dlaczego. Dlaczego ta trójka zabiła? Zanim pojadę w teren, zawsze dzwonię tam, gdzie się wybieram. Tym razem zadzwoniłam do prokuratury i zapytałam, kim była ofiara i kim są mordercy. Jeśli okazuje się, że morderca to osoba chora psychicznie albo w momencie popełnienia zbrodni był pijany 06 do nieprzytomności, rezygnuję. W tym przypadku dowiedziałam się, że ofiara to bardzo stara kobieta, a mordercy pochodzą z dobrych domów, nie z patologii. Natychmiast pojechałam do Wąchocka, gdzie doszło do zbrodni. I jak to teraz bywa, ludzie tam okazali się niesamowicie zamknięci na reporterów. • Obserwuje pani takie zjawisko? Naturalnie. Ludzie odpędzają od siebie dziennikarzy. To jest mordęga. Zawsze myślałam, że jak będę stara, to dopiero będę mieć problemy z rozmowami z bohaterami. Stary reporter, tak jak stara matka, to jakieś dziwadło. To jest trudny zawód, w którym trzeba jechać w teren, spać nie wiadomo gdzie, narażać się na różne docinki. Coś dla młodych jednym słowem. Tymczasem okazuje się, że w dzisiejszych czasach mój wiek to atut. Przychodzę, a ludzie są pozytywnie zdziwieni, mówią: „myślałem, że znowu jakaś gówniara przyjdzie, a z panią to można porozmawiać”. • Myśli pani, że ta niechęć do dziennikarzy, to kwestia wszechobecnych tabloidów? Tak. Jeśli przede mną na miejsce trafili dziennikarze z telewizji albo z „Faktu”, to sprawa jest spalona. Ludzie są tak zniechęceni ich tupetem, bezczelnością, że mam podwójnie ciężką pracę. • To jak ich pani przekonuje, żeby chcieli rozmawiać? To kwestia intuicji. Kiedyś przez rok podglądałam przy pracy Hankę Krall. Myślę, że w części wzięłam to od niej. Częściowo to moja cecha wrodzona. Kiedy otwieram drzwi i widzę, jak wygląda mieszkanie, osoba, z którą mam rozmawiać, jakie ma oczy, coś się we mnie uruchamia. Nagle wiem, co powinnam powiedzieć, a od tego przecież zależy, czy mnie wpuści, czy nie. Nigdy nie obmyślam sobie tego pierwszego zdania. To się dzieje automatycznie. Kiedyś, chyba w Strzelcach Opolskich, powiesił się chłopak. Miałam napisać o tym tekst. Z doświadczenia wiem, że do matki takiego chłopaka mogę pójść tylko w trzy dni od jego śmierci, bo wtedy ludzie są jak uderzeni drągiem w głowę. Czwartego mnie wyrzuci, bo ten stan już mija. Wtedy przyszłam i mówię do niej: „jestem dziennikarką, strasz- nie mnie boli głowa, nie ma pani proszku od bólu głowy?”. I ona mnie zaprosiła do środka. Wiedziałam, że jestem już wygrana. Zaczęłam z nią rozmowę, zdając sobie sprawę, że w sposób bezczelny wlazłam w czyjeś nieszczęście. Nagle otwierają się drzwi, których ona, będąc w stuporze, nie zamknęła. Wpada młoda dziewczyna i trzech ludzi z kamerami. „Czy pani taka i taka? Jesteśmy z telewizji. Kiedy pani syn się powiesił? A gdzie się powiesił? Na tej klamce?” Dziennikarka bez pytania otwiera szafkę, próbuje, czy klamka jest silna. I mówi do matki – pani stanie tu, bo tam jest złe oświetlenie. O nic jej nie pytają, tylko kręcą. Byli tam może z dwadzieścia minut. To było moje pierwsze zetknięcie z tabloidem. Potem rozmawiałam z nią jakieś 2 godziny. Dłużej niż było mi to potrzebne. Często tak robię, bo czuję, że jeśli już zmusiłam kogoś trikiem zawodowym do wpuszczenia mnie, to jestem mu coś winna. Zwykle osoby, których dzieci się zabiły albo zostały zamordowane, mają straszne poczucie winy. Staram się ich przekonać, że nie są winni, opowiadam o przypadkach, z którymi zetknęłam się w czasie mojego wieloletniego zajmowania się tą tematyką. Tamta kobieta przy pożegnaniu powiedziała mi – „Jestem bardzo wdzięczna, że pani mi to wszystko powiedziała”. I wtedy poczułam się rozgrzeszona, bo jej pomogłam. • Skąd się pani wzięło zainteresowanie tematami granicznymi, związanymi ze śmiercią? Nie wiem, zawsze mnie to ciągnęło. I nigdy mnie ta tematyka nie nudzi. Piszę o ludziach nieszczęśliwych, zdruzgotanych, chorych, kalekich. Nie znoszę pisać tekstów o ludziach szczęśliwych. Napisałam ich dużo, ale to mnie nudzi. Bo co jest ciekawego w szczęściu? Nic. • A jak było w przypadku tekstu „Czerwony kapturek w czarnej spódnicy”? Pojechała pani do Wąchocka i co? Najpierw poszłam do prokuratury. Okazało się, że prokuratorka jest jak styropian – zupełnie nieprzystępna. Mówi, że dla dobra śledztwa nic nie wie i nic nie powie. Czuję, że muszę wyczuć w niej słaby punkt, wypatrzyć dziurkę w tym styropianie. Zaczynam z nią rozmowę o wszystkim. Opowiadam o moim synu. I ona nagle mówi, że ma straszne kłopoty z córką. Mówię wiec, że ją rozumiem i pytam, jakie to kłopoty. Zaczyna mi opowiadać, a ja szybko widzę, czemu jej córka tak się zachowuje i zaczynam ją na to naprowadzać. Po 15 minutach ją mam. I mówię, kierując temat na to, co mnie interesuje: „Widzi pani, a tam też młoda dziewczyna, pójdzie do więzienia, chociaż matka się nią zajmowała”. A ona zaprzecza – „Jaka matka? Jej matka wyjechała z kochankiem do Włoch, pilnowała jej starsza siostra, nie chciała chodzić na wywiadówki”. Już wiem, że muszę iść do dyrektorki jej szkoły. Potem pytam, czy dobrze mi się wydaje, że ta dziewczyna była dość oryginalna. Prokuratorka potwierdza, że nosiła długie spódnice, kapelusze, dziwnie się czesała. Powiedziała jeszcze z dziesięć zdań, które ukierunkowały mnie, do kogo powinnam iść. Dalej szłam już tymi tropami. Kiedy zadzwoniłam do dyrektorki szkoły, zaczęłam od tego, że wiem, że kieruje fantastyczną szkołą, choć oczywiście tego nie • Nie miała pani żadnych wątpliwości związanych z tym kłamstwem o szkole? A dlaczego miałabym mieć? Przecież robiłam jej przyjemność. Skrupuły można mieć, kiedy wyrządza się komuś krzywdę, oczernia go. Zresztą trzeba pamiętać, że to nie jest etyczny zawód. Kiedy pisze się o produkcji czajników, to te wszystkie triki są niepotrzebne. Ale kiedy pracuje się na tak delikatnej materii, jaką jest ludzka psychika, okazują się niezbędne. Nie chodzi mi przecież o to, żeby opisywać zbrodnię, tylko znaleźć w niej dno, jakieś uzasadnienie, czemu się wydarzyła. Muszę zdobyć klucz do człowieka, zobaczyć właśnie tę dziurkę w styropianie. Za każdym razem jest to coś innego, nie ma jednego schematu. Po prostu czuję, że powinnam daną osobę spytać właśnie o to. To taka dziwna intuicja, której się nie można nauczyć. Kiedyś w stanie wojennym, gdy wszyscy poszli pisać o strajku w stoczni, ja pojechałam do bloku, gdzie mieszkali strajkujący. Postanowiłam porozmawiać z ich żonami i zobaczyć, co gotują na obiad w czasie, kiedy mężowie strajkują. Szłam korytarzem i zastanawiałam się, do którego mieszkania wejść. I nagle przed jednymi drzwiami coś mi powiedziało – wejdź. Napisałam reportaż o gotowaniu pierogów „Część sycąca”, który uważam za jeden ze swoich najlepszych tekstów w życiu. To właśnie strasznie podoba mi się w tej pracy – to nie jest mechaniczna robota. Trzeba szukać różnych dróżek, a potem układać to, co się znalazło, jak klocki lego. • A z kim jeszcze rozmawiała pani w sprawie tych nastoletnich morderców z Wąchocka? Od dyrektorki szkoły dowiedziałam się, że jeden z chłopców był adoptowany. Zadzwoniłam do rodziców, całej trójki zresztą, ale żadne z nich nie zgodziło się ze mną porozmawiać. Zadzwoniłam ponownie do prokuratorki, która tym razem ochoczo się ze mną spotkała. Znów dowiedziałam się od niej kilku ciekawych rzeczy. Powiedziała mi między innymi, że córka zamordowanej ma restaurację w pobliskim mieście. Nie wiedziała niestety, jak ta córka się nazywa ani jaka to restauracja. Szukałam lokalu przez biuro numerów i miejscową gazetę. Od jej dziennikarzy dowiedziałam się, że jej mąż jest wojskowym. Dotarłam do niego przez lokalną jednostkę wojskową, mówiąc, że mam mu ważne rzeczy do przekazania. To są takie drobne kroczki. Po tym wszystkim ponownie zadzwoniłam do matki morderczyni. Powiedziałam, że wiem bardzo dużo o tej sprawie i zapytałam, czy nie chciałaby się czegoś dowiedzieć. Zgodziła się ze mną spotkać na 10 minut. Siedziałyśmy godzinę i dowiedziałam się tego, co chciałam. • A z samymi mordercami pani rozmawiała? Nie. Wiem z doświadczenia, że warto rozmawiać ze starymi zbrodniarzami albo psychopatami. Bardzo lubię takie rozmowy. Natomiast rozmowa z młodymi przeważnie mija się z celem. Oni są albo bezczelni, jeśli są psychopatami i organicznie nie mają poczucia winy, albo są obrażeni na cały świat, że ich złapano, odpowiadają półsłówkami, zbywają. Dlatego w tym przypadku starałam się zrobić portret z zewnątrz, na podstawie tego, co powiedzieli mi inni. Sam przebieg zbrodni odtworzyłam na podstawie rozmów z prokuratorem, sędzią i policjantem prowadzącym śledztwo. Ktoś mi powiedział jedno zdanie, ktoś inny kolejne i te kawałki ułożyły się w całość. • Ten tekst, jak inne pani reportaże, jest bardzo skondensowany, napisany lapidarnymi zdaniami. To częsty problem młodych dziennikarzy, że nie potrafią pisać zwięźle. Jak pani się tego nauczyła? To umiejętność, którą posiadłam, pracując w „Kobiecie i Życiu”. Na początku wszystko wydaje się ważne. Z czasem człowiek uczy się jak skracać. W tekście musi być wewnętrzna narracja, dramaturgia. Kiedy piszę, w pewnym momencie czuję, że na jakiś temat napisałam już za dużo i czytelnik może się znudzić. Wtedy natychmiast przeskakuję na inny wątek. Chodzi o to, żeby w reportażu się coś działo, żeby to nie było takie płaskie „idziem, idziem, co my widziem”. Tekst musi żyć. To kwestia wprawy. Niedawno, porządkując szafę, przeczytałam swój pierwszy tekst. Grafomania, że zęby bolą. • Czyli sprawność pisarską można wyćwiczyć? Tak. Można też wyćwiczyć spostrzegawczość. Ja wchodzę do mieszkania i mogę dużo o człowieku powiedzieć. Zupełnie inaczej rozmawia mi się z człowiekiem w jego domu niż na zewnątrz, bo po mieszkaniu widzę, jaki jest. Jeśli było się w setkach mieszkań, widzi się różnicę. Na ogół człowiek pasuje do mieszkania, a jeśli nie pasuje, to nie jest jego. Czy jest tam porządek, czy ma firankę, kwiaty, zwierzęta, obrazy, a przede wszystkim, jakie to wszystko jest? Pierwszy swój dobry tekst napisałam po wielu męczarniach i próbach, dawno temu, kiedy mieszkałam za Żelazną Bramą. Któregoś dnia spotkałam koleżankę ze studiów, która też tam mieszkała, a po kilku dniach jeszcze jedną, także mieszkającą obok. Wszystkie trzy pochodziłyśmy ze wsi. Odwiedziłam najpierw jedną, potem drugą i okazało się, że obie mają mieszkania umeblowane identycznie jak ja. Zaczęłam się zastanawiać, czemu mamy takie same meble, ustawio- Bo kotki tak majà Zbigniew Żbikowski Kto jako dziecko nie wahał się zamęczać otoczenia bezustannym „a dlaczego?”, pierwszy test na dziennikarza ma za sobą. Kto jako osobnik pełnoletni nie zaznał jeszcze przyjemności odpowiadania dziecku na ten sam ciąg pytań, rzeczowo, bez irytacji, kolejny test – z umiejętności bycia dziennikarzem „na okrągło”, czyli 24 na dobę, ma ciągle do zdania. Wszyscy znamy tę kształcącą zabawę. Zwykle zaczyna się ona od niewinnej informacji. Na przykład: „Zobacz chłopcze/dziewczynko, wczoraj jaskółki zaczęły lepić sobie pod naszym balkonem gniazdko”. Nasza wiadomość wyczerpuje znamiona newsa – odpowiada na pięć pytań, na jakie klasyczna informacja powinna odpowiadać. Kto? Jaskółki. Co? Zaczęły budowę. Gdzie? Pod naszym balkonem. Kiedy? Wczoraj. Jak? Lepiąc. Na to wszystko rezolutne dziecko, łykając przekaz informacyjny, reaguje pytaniem szóstym: „a dlaczego?”, wytrącając nas ze stanu zadowolenia (że to my pierwsi zdobyliśmy wiadomość) i wprawiając w zakłopotanie. Zaczynamy gorączkowo myśleć, dlaczego te cholerne jaskółki wybrały akurat nasz balkon. ne w tych samych miejscach. To wynikało z tego, że miałyśmy podobne życiorysy i niczego w życiu nie widziałyśmy poza wsią i akademikiem. Te mieszkania to odzwierciedlały. Napisałam o tym tekst, pierwszy udany w moim życiu. Zrozumiałam, że trzeba znaleźć coś wspólnego, te klocki lego nagle mi się zlepiły. Jeśli się nie zlepią, to jest płaskie opowiadanie o tym, że coś się stało. Tak się człowiek rozgrzesza. Ale pamiętam, jak pojechałam pisać reportaż o dziewczynie zamordowanej przez narzeczonego. Rozmawiałam z jej ojcem i on strasznie chciał, żebym dopiekła mordercy, a ją pokazała w bardzo dobrym świetle. Po rozmowach z innymi osobami okazało się, że sprawa niekoniecznie wygląda tak, jak on ją widział. I tak to opisałam. A on przeczytał ten tekst i zmarł na serce. • Znowu pojawia się pytanie „dlaczego”? To jest pytanie podstawowe. Nie tylko w reportażu, ale w nim szczególnie. Ono mną nieustannie kieruje. Mam w sobie patologiczną wręcz ciekawość. Dlaczego ta młoda morderczyni zrobiła to, co zrobiła, skoro rujnuje jej to życie? Zazwyczaj, po pewnym czasie zbierania materiału – najczęściej spędzam w terenie trzy dni – te klocki lego mi się układają. Znając życie takiego bohatera, mam hipotezę, czemu właśnie tak się zachował i często się ona potwierdza. • I jak pani sobie z tym poradziła? Napisałam to, co myślałam o tej sprawie. Nie mogłam stworzyć tekstu na jego zamówienie, bo to nie było tak, jak on mi opowiadał. To była jego wizja. Uważałam, że moja wizja jest bardziej zbliżona do prawdy. Bo reportaż nigdy nie jest w stu procentach prawdziwy. • • Pisząc o takich tematach, chyba nie może pani nagrywać. Notować też jest trudno. Jak mogłabym notować, rozmawiając z matką chłopaka, który się powiesił? Mam pamięć rejestrującą i pamiętam to, co ludzie mówią, zapamiętuję szczegóły. Wieczorem w hotelu zapisuję wszystko dokładnie, słowo po słowie. Kiedy ktoś mi coś opowiada, jestem wczepiona w to, co on mówi. Tak strasznie chcę się wszystkiego dowiedzieć. Ludzie wyczuwają, że nie rozmawiam z nimi jak o sadzeniu kapusty. Przeżywam to, co mówią. To nie jest wywiad, tylko rozmowa z drugą osobą, która musi zapomnieć, że jestem dziennikarką. Dlatego ten zawód jest niezbyt etyczny, ale bez tego nie da się zrobić dobrego reportażu. • Ale chyba opowiedzenie historii wnosi później do tego element etyczny? Ale trzeba coś odpowiedzieć. Kombinujemy: „Bo widać tu im się podobało i tu czują się bezpieczne”. A dlaczego? Hm, bo pod balkon żaden kotek się nie dostanie. A dlaczego (kotek miałby się dostać)? Bo kotki, jakby to powiedzieć, mogłyby zrobić krzywdę małym ptaszkom. A...? Bo..., zdaje się że mama cię woła i w ogóle idź posprzątaj zabawki. Na rynku medialnym nie jest już tak łatwo. Rynek (odbiorcy) też ciągle zadaje pytanie „a dlaczego?” i dziennikarze muszą nadążać z odpowiedziami. Odbiorca odesłany do kąta pójdzie pytać kogoś innego, podnosząc jego rating, a nasz osłabiając. Zamieszczając prostą informację, na przykład że „artyści wystosowali do premiera pismo w obronie abonamentu radiowo-telewizyjnego”, który to abonament „rząd zamierza zlikwidować”, narażamy się na cały sznur dociekań: a dlaczego właśnie artyści, a kolejarze nie, i do czego artystom abonament, i dlaczego rząd Barbara Pietkiewicz ma 69 lat. Z wykształcenia jest Êpiewaczkà operowà i psychologiem. Z powodu uszkodzenia strun głosowych nie mogła wykonywaç wymarzonego zawodu. Po studiach pracowała jako tłumaczka. W wieku 29 lat rozpocz´ła nauk´ w studium dziennikarskim i jednoczeÊnie prac´ w „Sztandarze Młodych”. Potem była dziennikarkà w „Kobiecie i ˚yciu”, skàd Hanna Krall Êciàgn´ła jà do „Polityki”. Pracuje tam ju˝ 30 lat. Autorka wielu reporta˝y, przede wszystkim o tematyce społecznej. Co czyta Barbara Pietkiewicz? KiedyÊ czytałam du˝o beletrystyki, ale nawet najlepsza w koƒcu si´ nudzi. Teraz najch´tniej si´gam po literatur´ faktu. Ostatnio przeczytałam z zainteresowaniem „Wojn´ Iwana” Catherine Merridale, która opowiada o ˝ołnierzach radzieckich w czasie II wojny Êwiatowej i „Przegrane ˝ycie Ewy Braun” Angeli Lambert. Lubi´ ksià˝ki, w których wszystko jest prawdà. Uwa˝am, ˝e czytanie i rozmowy z ludêmi to dwa najwa˝niejsze uniwersytety. JeÊli długo nic nie czytam albo nie jad´ w teren, czuj´ si´ wyjałowiona. chce likwidacji itd. Na każde z tych pytań istnieje oczywiście odpowiedź sformułowana przez artystów i przez rząd i to są wyjaśnienia takie, jakie serwujemy dociekliwemu dziecku, czyli poprawne. A czytelnik / słuchacz / widz chce odpowiedzi nieunikających „mocnych momentów”, czy ukrytych motywów – że ten miły kotek to naprawdę drapieżnik, który pożera pisklęta, bo taką już ma naturę. Ani tego, co nam czasem przyjdzie do głowy – że ten podły kot, dostawszy się do gniazda, może nam właściwie wyrządzić przysługę, bo te miłe ptaszki, jak już się wylęgną, strasznie brudzą pod balkonem. Ale cóż, każdy dorosły wie, że z dzieckiem tak rozmawiać nie można, a każdy dziennikarz ma świadomość, że przerywając brutalnie zabawę w „a dlaczego?”, podetnie gałązkę, na której ćwierka. Dlatego zabawa trwa w najlepsze. • 07 Puls redakcji - Kulturystyka i Fitness Kiedy bierze się do ręki numer „Kulturystyki i Fitnessu” to aż trudno uwierzyć, że połowa zespołu redakcyjnego pisma skierowanego głównie do mężczyzn to kobiety. O kulturystyce może pisać każdy, niezależnie od płci. Dla facetów liczy się siła, a kobiety zwracają uwagę na harmonię całego ciała i finezyjny układ mięśni, dlatego piszą o tym sporcie trochę inaczej. Oczywiście pod warunkiem, że najpierw żadna z nich nie nazwie kulturystów mutantami czy przerośniętymi mięśniakami... Nie samym „mi´chem” kulturysta ˝yje DODATEK SPECJA LN Y 3/20 08 Joanna Maria Sawicka W porywach optymizmu „Kulturystyka i Fitness” ukazuje się od 1997 roku; najpierw jako dwumiesięcznik, a od 2001 jako miesięcznik. – Pismo powstało z zupełnego przypadku. Rzuciłem pomysł, żeby zrobić czasopismo kulturystyczne, a brat mnie podpuścił, więc głupio mi było się z tego wycofać – opowiada redaktor naczelny Sylweriusz Łysiak. W porywie optymizmu Łysiak założył, że już po pół roku „KiF” zacznie na siebie zarabiać. Trzeba było czekać dwa lata, żeby wpływy zaczęły pokrywać koszty. Pierwsze numery miały zaledwie 40 stron (obecnie miesięcznik ma ponad trzy razy tyle) i zero reklam. Tytułowi brakowało też jasno zarysowanego profilu. – To był raczej interesujący kogel-mogel – wyjaśnia naczelny. Dziesięć lat temu prasa kulturystyczna w Polsce praktycznie nie istniała, dlatego „KiF” szybko znalazł czytelników. Nim redakcja przeniosła się na Ostrzycką, przez pierwsze trzy lata mieściła się przy ul. Jakubowskiej, koło mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Gdzie będzie za kilka lat? Tego jeszcze nie wiadomo. O autora trzeba dbać Praca nad każdym numerem zaczyna się przynajmniej na miesiąc lub dwa przed jego drukiem. Istnieje grupa tematów „ponadczasowych” – czyli np. opisy ćwiczeń czy porady zdrowotne, które mogą trafić do dowolnego numeru. Czasem napływają też teksty, których redakcja nie zamawiała. Jeśli artykuł się nadaje, to redakcja kupuje go od autora. Za największy atut swojego pisma Sylweriusz uważa wypłacalność. – Skoro i tak trzeba zapłacić autorom, to lepiej zrobić to jak najszybciej – tłumaczy. W ten sposób redakcja zachęca nowe osoby do nawiązania z nią dłuższej współpracy. W Polsce niewiele osób uprawia kulturystykę, a piszących sportowców jest jeszcze mniej. Stąd trudność w znalezieniu i doborze odpowiedniej kadry. – Czytelnik musi mieć pewność, że nie przeczyta u nas głupot – podkreśla Łysiak. „KiF” publikuje też relacje z zawodów sportowych. W ciągu roku Sylweriusz Łysiak pokonuje 80 tys. km w celach służbowych. Redakcja jest obowiązkowo na zawodach Strong Men, pucharze i mistrzostwach Polski i każdych innych, w których udział bierze czołówka zawodników z naszego kraju. Nie zawsze opłaca się jechać np. do Hiszpanii, ale na wszystko jest sposób. Wystarczy kupić zdjęcia od fotografa, który jest już na miejscu. Wysyłajcie zdj´cia! rozmawiali: Julian Tomala, Bartosz Zaborowski fot. Joanna Maria Sawicka Redakcja miesięcznika „Kulturystyka i Fitness” mieści się przy Ostrzyckiej, niedaleko Trasy Łazienkowskiej i pokaźnych budynków wydawnictwa Bauer. Do „KiF-u” trafić jednak trochę trudniej, bo nie zajmuje piętra w biurowcu, ale dwa niewielkie pomieszczenia na tyłach sklepu z akcesoriami dla kulturystów, który znajduje się... na dachu pawilonu handlowego. Brat mnie podpuścił, to zrobiłem pismo o kulturystyce - mówi Sylweriusz Łuczak, redaktor naczelny „KiF” i Mirosław Prandota. Oprócz stałych autorów z „Kulturystyką i Fitnessem” współpracuje cała lista gwiazd sportu, m.in. Mariusz Pudzianowski czy Jarosław Dymek. Na czym polega ich wkład w redagowanie miesięcznika? – Jeśli potrzebujemy zdjęć do opisu ćwiczeń, to dzwonimy do pana Pudzianowskiego, on nam wszystko pokazuje i mamy materiał – wyjaśnia Anna Mariak. Student? Raczej nie Młodzi adepci dziennikarstwa nie garną się do tego, żeby doskonalić swoje umiejętności w redakcji „Kulturystyki i Fitnessu”. – Kiedyś przyszedł chłopak, który nawet dobrze się zapowiadał. Napisał tekst, przyniósł do nas, ale okazało się, że cały ściągnął z Internetu. Przecież to od razu widać – mówi Anna Mariak, która prowadzi stronę internetową „KiF-u”. Inny student pojechał napisać relację z zawodów kulturystycznych. Pisał dość interesująco, ale kiedy przyszło do oceny zawodników, okazało się, że w ogóle nie umiał tego zrobić. Tworzący pismo dziennikarze nie są nimi z wykształcenia. Żeby pisać o kulturystyce, trzeba czuć ten sport. Sam naczelny również jest dziennikarzem z powołania, bo nigdy wcześniej w tym zawodzie nie pracował. Z wykształcenia jest ślusarzem, a kulturystykę uprawia od 34 lat. Oprócz Synu, idź do kiosku Okładka drugiego numeru pisma. tego w tzw. międzyczasie jeździł jako zawodnik do Związku Radzieckiego, był ochroniarzem, zajmował się handlem i przez rok studiował. – Moja polonistka w życiu by nie uwierzyła, gdyby zobaczyła, kim teraz jestem – śmieje się Łysiak. Trzon redakcji stanowi trzech autorów – redaktor naczelny Sylweriusz Łysiak, Maciej Piotrowski „Kulturystyka i Fitness” to pismo dla uprawiających te sporty zawodników oraz dla ich bliskich. W miesięczniku można znaleźć nie tylko relacje z zawodów i metodykę treningu, ale również opisy innych dyscyplin siłowych i porady dietetyczne dla kobiet. Mamy i babcie kulturystów najchętniej czytają „doktora Wyrostka”, czyli domowe sposoby na to, jak zbić gorączkę lub poradzić sobie z nadciśnieniem. – Musi też być coś normalnego, bo samo „mięcho” mogłoby znudzić – żartuje Łysiak. W gazecie jest też miejsce na nietypowe wyczyny sportowe, czyli tzw. „Ligę supermenów”, w której znalazł się m.in. mistrz świata w chodzie na 500 km (przejście tego dystansu zajęło mu dwa dni i trzy noce). – Moim zamiarem było dotarcie do całej rodziny zawodnika. Chciałem, że ojciec mógł powiedzieć: „Synu, idź do kiosku i kup gazetę” – przyznaje. Chwila wytchnienia Po zamknięciu każdego numeru Sylweriusz Łysiak robi sobie dzień lub dwa wolnego na „uporządkowanie tego całego bałaganu”, żeby móc jak najszybciej zacząć pracę nad kolejnym. W kioskach pojawił się niedawno jubileuszowy, setny numer pisma. Co dalej z „Kulturystyką i Fitnessem”? – Postanowiłem, że od tego numeru będziemy dawać plakaty. Mam nadzieję, że to się uda – przyznaje naczelny. • • Kiedy zdjęcia stają się fotoreportażem? Wtedy, gdy opowiadają historię. Fotoreportaż jest wynikiem chęci zgłębienia jakiegoś problemu, danej sytuacji. Jest wynikiem subiektywnej obserwacji, a nie sumą zdjęć, które wykonał autor. Oczywiście musi być on w odpowiedni sposób wyedytowany, mieć swoją narrację, początek i zakończenie. Pytanie pozostaje, kiedy możemy uznać, że rzeczywiście zgłębiliśmy temat. Gdy pracujesz nad czymś tydzień, dwa, czasami miesiące, w pewnym momencie wiesz już, że masz historię, którą chciałeś pokazać/opowiedzieć. Mnie osobiście coraz mniej interesuje fotografowanie jakiś wydarzeń, zdecydowanie wolę przyglądać się zjawiskom, wchodzić w intymne relacje. współpraca Małgorzata Flejter R EK L A M A 08 • Jaka jest idea konkursu „Newsreportaż”? Filip Ćwik, fotoreporter „Newsweeka”, pomysłodawca i wieloletni juror konkursu Newsreportaż (w tym roku odbędzie się jego siódma edycja). – Ta idea jest prosta; to chęć promowania dobrej fotografii. Poprzez konkurs chcemy choć w małej części pokazać, co się dzieje na rynku fotografii dokumentalnej. Od początku istnienia „Newsweeka” do redakcji przychodziła niezliczona ilość zdjęć. Chcieliśmy, by w jakimś stopniu przesłane materiały ujrzały światło dzienne. Poza tym to wielka satysfakcja móc pokazywać i promować dobry reportaż, dobry dokument. • Jakie masz kryterium wybierania zdjęć konkursowych w „Newsreporażu”? Po prosu dobra i mądra fotografia. Ważny jest temat, klucz, jakim posługiwał się autor, ale fotografia jest najważniejsza. Gdy robisz reportaże, nie myślisz o kryteriach, tak samo przy ich ocenianiu. Oceniając czyjeś prace, patrzysz, jak bardzo dana historia cię poruszyła, czego się dowiedziałeś. Robienie reportaży pod konkurs jest zupełnie bez sensu. Dokumenty fotograficzne tworzysz chcąc zgłębić jakiś problem, zjawisko, czy wydarzenie. Ciekawość, dociekliwość to klucz do sukcesu. Ja zawsze pracuję i nie wiem, czy coś z tego będzie. Po prostu utrwalam to, co mnie interesuje. Następnie z fotoedytorem omawiam i pokazuję zdjęcia, opowiadam czego doświadczyłem i o czym chcę opowiedzieć. I tak naprawdę dopiero na tym etapie zastanawiam się, czy mam materiał, czy muszę jeszcze popracować. • Jak porównałbyś reportaż pisany i fotoreportaż? Zasady tworzenia reportaży są bardzo zbliżone. Tylko innymi środkami się posługujesz. W piśmie posługujesz się słowem, a tu obrazem, musisz opanować m.in. warsztat foto, ale też i zasady tworzenia materiałów reporterskich, narracji, wprowadzenia, pewnych wahań nastrojów i emocji, które zdjęcia Zdjęcie z fotoreportażu „Urlopowicze” Alberta Zawady, który zajął 2 miejsce w kategorii „Życie codzienne”, Newsreportaż 2006. • Czy w przypadku fotografii można w ogóle mówić o nauce warsztatu, albo wykształceniu fotoreporterskim? Nie. Zawsze uważałem, że warsztat fotograficzny można poznać w krótkim czasie. Wystarczy nauczyć się posługiwać środkami. Gdy miałem zajęcia w szkole z uczniami, jeden z nich przynosi i pokazuje „piękne” zdjęcia. Ma świetnie opanowany warsztat, wysokiej klasy aparat, zna zasady kompozycji, ale w zdjęciach nic nie ma. Nie ma duszy, nie ma głębi. Nie potrafił wejść w relację z rzeczywistością, poczuć jej, doświadczyć. Umiał świetnie posługiwać się warsztatem, ale zabrakło mu spojrzenia. wywołują, bo to wpływa na to, jak ludzie później te zdjęcia odbierają. I właściwie to jest najważniejsze – pokazać ludziom swój subiektywny punkt widzenia na dane zjawisko. Musisz się odciąć od warstwy emocjonalnej, którą posiadłeś w momencie tworzenia materiału. Często jest tak, że mam zarys materiału i idę do zaufanego fotoedytora, który mnie prowadzi. Mówi: „słuchaj, Filip, musisz jeszcze trochę podziałać, przyjrzyj się temu, tutaj mi brakuje tego”. Dopiero, jak się wypalę w temacie, to się okaże, czy to w ogóle nadaje się na materiał. Bardzo często pracuję nad czymś i nagle po jakimś czasie orientuję się, że mam kilka zdjęć, które niestety nie zamykają się w całość. • Na ile w reportażu ważne jest samo zdjęcie, a na ile komentarz? Na przykład „Historia Jednego Domu” Wojtka Grzędzińskiego, jeden z laureatów Newsreportażu zrobiono tam, gdzie Izrael bombardował Liban, co miało konkretny, świeży i poruszany przez media kontekst. Gdyby to się działo w Kirgizji, czy Urugwaju niekoniecznie ktoś by się tym zainteresował. Zdjęcia powinny mieć czytelną treść, bez wnikania w komentarz. To był mocny materiał. Zamykał się w ciekawej formie, ponadto był to reportaż newsowy z bardzo dramatycznych wydarzeń. My ocenialiśmy zdjęcia, choć miejsce gdzie to się wydarzyło nie było bez znaczenia. • Czy zdjęcia bez treści zamknięte tylko w ciekawej formie są od razu dyskwalifikowane na konkursach? Nie od razu, bo zależy to też od opinii pozostałych jurorów. Mam taki system, że wybieram tak skład komisji, żeby to byli dobrzy kompani do rozmowy. Wyznaję zasadę, że jeżeli będziemy walczyć i bronić zdjęć podczas dyskusji, wtedy dokonamy właściwych wyborów. Zawsze rozpatrujemy wiele aspektów, czy to jest świeże, ciekawe, czy nas porusza, jakie to ma odniesienie do rzeczywistości, no i oczywiście najważniejsze jest to, żeby zdjęcia do nas przemawiały, żeby była historia, a najlepiej jeszcze mądra historia. Jako jurorzy pracujemy cały czas na odbitkach foto. Siadamy na hali, rozkładamy odbitki. Każdy z nas ma karteczki różnego koloru. Tam, gdzie jest jedna karteczka, tam jest głos. Później to porządkujemy, zostaje 30 reportaży w danej kategorii, rozpoczyna się gorąca dyskusja i następuje kolejna selekcja. Prawdziwa walka zaczyna się pod koniec przy wyborze tych najlepszych. • Czy fotograf powinien być socjologiem, który bada, czy jedynie obserwatorem? I to, i to. Socjologia i obserwacja to odpowiednie podejście. To jest tak, że im więcej pracujesz i zdobywasz doświadczeń, tym bardziej wiesz, jak do pewnych spraw podejść. Ja teraz robiłem materiał o pewnej grupie ludzi. Przez pierwsze pół dnia nawet nie wyjąłem aparatu, bo to nie miało sensu. Bo oni musieli się do mnie przyzwyczaić, tak, jak ja do nich. Pobyłem z nimi dwa dni i zrobiłem jedno dobre zdjęcie. Wyjechałem, teraz daję sobie dwa tygodnie na przemyślenie, i wracam do nich za tydzień. Zobaczymy, co będzie. • Kiedy jesteś jurorem i masz sześć tysięcy zdjęć, jak to „ogarniasz”, żeby móc ocenić, które zdjęcie jest dobre, a które złe? To jest krępujące, bo tak naprawdę oceniasz czyjąś wrażliwość. I nie zawsze wrażliwość i spojrzenie muszą się pokrywać. Te same zdjęcia, różne komisje oceniałyby najprawdopodobniej w inny sposób. fot. Bartosz Zaborowski DZIENNIK ARSTWO • Oglądasz 6000 zdjęć, czy widzisz od razu dobre zdjęcie? Bywa różnie. W tym roku prawdopodobnie obrady komisji będą trwały dwa dni. W zeszłym roku było dużo dobrych materiałów, a ja miałem wrażenie, że pewne zdjęcia nam umknęły i tak naprawdę każdy miał niedosyt, zastanawialiśmy się, czy nie za szybko nam to poszło, czy czegoś nie przeoczyliśmy. Teraz pierwszego dnia wybierzemy główne zdjęcia, a drugiego dnia wyselekcjonujemy najlepsze spośród tamtych. Będziemy mieli czas, by złapać oddech, by dokonać właściwych wyborów • Czy jurorzy przywiązują się do swoich faworyzowanych zdjęć, bronią ich? Oczywiście, że tak. I właśnie na tym ma to polegać. Każdy z nas widzi co innego. Trzeba próbować znaleźć złoty środek, punkt zaczepienia, przekonać pozostałych, że coś w tym materiale jest. To nie jest proste, bo długo obradujemy, a w zeszłym roku było naprawdę ostro. • Czy zdarzają się osoby, które miały pretensje za niesprawiedliwe oceny? Raczej nie. Często na wystawie pokonkursowej spotykamy się i wymieniamy opinie. Oczywiście są różne zdania, ale pretensji nie było. Konkurs nie jest odzwierciedleniem tego, co się dzieje na rynku, my wybieramy najlepsze prace, które zostały wysłane. Bardzo często jest tak, że doskonale wiemy, jakie materiały powstały w ciągu roku. To nie jest anonimowe środowisko. Ty wiesz, że ktoś zrobił świetny reportaż, który bez najmniejszego problemu mógłby być wybrany, ale nie ma go na konkursie. Ten wybór o niczym nie świadczy, to jest konkurs, a wyboru dokonujemy z prac, które przyszły na konkurs. • Może na koniec apel do młodych fotoreporterów, żeby przesyłali swoje prace? Wysyłajcie. • Czasami jest to pewnie jedyna okazja, żeby pokazać te zdjęcia szerszej publiczności. Na pewno konkursy są dla młodych ludzi, którym wygrana daje siłę do dalszej pracy. • I 2006 2006 2006 Laureat DZIENNIK ARSTWO Nie interesuje mnie Wojna nie znosi Êwiadków Giertych na wakacjach Zdarzało mu się być obiektem gniewu kibiców. Bywało, że obok niego wybuchały strzały. Musi się chandryczyć z politykami, obawiającymi się niekorzystnych ujęć. A jednak swojej pracy nie zamieniłby na żadną inną. z Wojciechem Grzędzińskim rozmawiała Wioletta Wysocka • „Ramki” to spore osiągnięcie… Wojciech Grzędziński: Szczerze mówiąc, trzymam je w piwnicy. Nagroda nie ma przełożenia na praktykę zawodową. Zdjęcia, które wygrywają konkursy, często nie odpowiadają redaktorom. • Czy to znaczy, że selekcja zdjęć nie do końca jest trafiona? Ci, którzy to robią, nie mają czasu na dokładne przejrzenie wszystkich zdjęć, a bywa też, że nie najlepiej się na tym znają – na stanowisku fotoedytora coraz częściej lądują przypadkowi ludzie. Często też zdjęcia wybierają redaktorzy lub dziennikarze, których wiedza fotograficzna i ilustracyjna jest nikła. Co więcej, zdjęcia muszą pasować do przygotowanej wcześniej makiety, przez co dobre przegrywa z gorszym. To wszystko powoduje, że poziom fotografii publikowanej w gazecie codziennej jest niższy niż w tygodnikach czy miesięcznikach. • Szybka selekcja, szybka obróbka – pewnie fotoreporter też pracuje w ciągłym biegu? Tempo to podstawowy wyróżnik pracy w gazecie codziennej. Jeśli nie zdążysz uchwycić uścisku dłoni Kaczyńskiego i Tuska, zostaniesz bez zdjęcia. Nie raz wpuszczają cię do studia telewizyjnego na 2 minuty wraz z czterdziestoma innymi dziennikarzami, a za piętnaście minut zamyka się numer. Naciskam spust i robię kilka zdjęć na raz. Żeby nie tracić czasu na zmianę obiektywu, noszę dwa aparaty. Pośpiech i ścisk to nie są sprzyjające warunki, zwłaszcza, że o sprawie przesądza kilka centymetrów w prawo lub w lewo. Później materiał muszę VIII „przerzucić” na laptopa, obrobić i wysłać do biura. Wysłanie jednego zdjęcia w sprzyjających warunkach zajmuje około minuty. • A jeśli wszystkie fotki, które zrobiłeś, okażą się klapą? Nie miałem jeszcze takiej sytuacji, ale faktycznie nie zawsze jest czas i możliwość, by zdobyć zdjęcie. Wtedy korzysta się z archiwum redakcji - wyszukując odpowiednie ujęcie na podstawie słowa kluczowego. W najgorszym wypadku można odkupić je od innej gazety z jej bazy. • Ile zdjęć musisz zrobić, by zrealizować temat? Wysyłam 10-15. W praktyce muszę ich zrobić kilka razy więcej – technika cyfrowa zniosła ograniczenia w tym względzie. Fotoedytor wybiera jedno. • I nad tym jednym zdjęciem spędzasz cały dzień? Przeciętnie realizuje się dwa, trzy tematy jednego dnia. Rekordzista zrobił siedemnaście, ale poruszał się na motorze, ja stoję w korkach. • Pośpiech, przepychanki, stanie w korkach – jakieś inne „atrakcje”? Trudnych sytuacji jest mnóstwo. Kiedyś kibice rzucali we mnie kamieniami, innym razem zostałem skopany przez manifestujących górników. Kolega na meczu stracił laptopa, inny, Robert Sobkowicz – oko od policyjnej gumowej kuli – od dziesięciu lat procesuje się o rentę i odszkodowanie. Największe niebezpieczeństwo niesie wyjazd na wojnę, ale staram się nie myśleć kategoriami ryzyka. Dostaję telefon i jadę w miejsce, którego w innym wypadku nigdy bym nie zobaczył, poznając przy tym masę ludzi. • Otarłeś się o śmierć? Kilkukrotnie. Kiedyś w Iraku, ostatniego dnia pobytu wyszedłem w nocy po soczki do kantyny. Miałem na sobie kamizelkę kuloodporną, a z hełmu zrobiłem siatkę na owe soczki. Będąc na otwartej przestrzeni, usłyszałem świst nadlatującego pocisku moździerzowego lub rakiety. Wskoczyłem w jedyny płytki rowek obok jakiegoś drutu fot. Tomasz Jelski Rzadko można go spotkać bez aparatu – to jego pasja. Wybrane zdjęcia wysyła na konkursy i choć przekonuje, że prawdopodobieństwo wygranej równa się trafieniu piątki w Totolotka, sam ma już na kącie parę, jak to nazywa, ramek. Zawodowo fotografią zajmuje się od 7 lat, zaczynał w „Życiu” Wołka, gdy gazeta padła, trafił do „Życia Warszawy”. Po nim był „Super Express” i „Rzeczpospolita”, obecnie jest związany z „Dziennikiem”. kolczastego. Zobaczyłem kątem oka przepiękny wybuch i pióropusz rozżarzonych do czerwoności odłamów. Prawie jak fajerwerki. Pocisk uderzył około stu metrów przede mną. W bazie wojskowej każą nam nosić hełmy i kamizelki, ale to bywa kłopotliwe, zwłaszcza gdy idę do ludzi. Oni nie mają kamizelek, dlaczego mam być lepszy, wolę, by czuli, że jestem jednym z nich. • A jak reagują fotografowani? Zdarzają się problemy, np. ze strony osób publicznych. Ostatnio Lech Kaczyński wyprosił mnie z sali, bo zdjęcie, które zrobił mu Adaś Jagielak, zraziło go do widoku dziennikarza z aparatem – po prostu nie spodobało mu się, jak na nim wyszedł. Politycy, zwłaszcza PiS-u, nie lubią być fotografowani i w efekcie oglądamy na zdjęciu plecy prezydenta. Bracia Kaczyńscy nie zdają sobie sprawy z tego, jak to odbija się na ich wizerunku, i że naprawdę warto znaleźć chwilę na spotkanie z fotoreporterem. Siła PO leży między innymi w tym, że dobrze wychodzą na zdjęciach – nie uciekają przed obiektywem i znajdują dla nas czas. • Ilustrujesz politykę, wojnę, śmierć, rozruchy. Czy istnieją dla ciebie jakieś tematy tabu – i czy można wobec dzisiejszej pogoni za sensacją mówić o czymś takim, jak etyka pracy fotoreportera? Etyka nie pozwala na fotomontaż, wybór obiektu to kwestia indywidualna. Niektórzy uważają za niestosowne fotografowanie umierających ludzi, ja jadąc na wojnę, pokazuję jej okrucieństwo, taką jaka ona jest, za to nigdy nie pobiegłbym za kimś do przysłowiowej sypialni, nie interesuje mnie też Giertych na wakacjach. Trzeba dać tym ludziom odpocząć i nie można ich krzywdzić. Zwłaszcza, że – co się tyczy polityków – reprezentują nasz naród. • Czym poza sensacją i polityką zajmuje się reporter gazety codziennej i co go inspiruje? Dokumentuję wszystko – od koncertu z udziałem gwiazd po dziurę w ulicy. Dostaję telefon i jadę, niekiedy sam proponuję temat. Interesuje mnie przede wszystkim człowiek – naturalny, zanurzony w codzienności, no i chwytam to, co aktualne. Jako fotograf staram się być niewidoczny, nie lubię, gdy fotografowany zagląda mi w obiektyw. Wiele zdjęć robię ot tak dla siebie, ale nie jestem żadnym artystą tylko dziennikarzem, który lubi swoją pracę. • Mimo tych rzucających kamieniami kibiców i pocisków przelatujących ponad twoją głową? Gazeta codzienna daje największe szanse rozwoju, najwięcej się dzieje, poznajesz ludzi, wyjeżdżasz, nie wiesz, co będziesz robił za trzy dni, za trzy godziny. Lubię tę zmienność. Kolega przyszedł do pracy w białym garniturze i wrócił ubłocony, ale lepsze to, niż wybranie się na konferencję prasową w krótkich spodniach. • Da się przeżyć w tym zawodzie? Jakoś sobie radzę. Większość z nas po prostu sprzedaje swoje zdjęcia różnym tytułom. Stawka za fotografię waha się od około 50 do 300 zł. Ja jestem związany z konkretnym tytułem, nie mogę sprzedawać zdjęć innym wydawnictwom, z wyjątkiem zagranicznych. O etat ciężko i zwykle nie są to duże pieniądze. Pracodawcy nie chcą płacić składek ani ubezpieczać fotoreporterów. Na wojnę coraz częściej, zamiast własnych pracowników, wysyła się ludzi wynajętych w agencji. • Pracowałeś w kilku tytułach. Czy każdy z nich ma swoją specyfikę? Praca w „Rzeczpospolitej” i w „Dzienniku” to właściwie jedno to samo, zwłaszcza, że moimi obecnymi szefami są byli zastępcy szefa „Rzeczpospolitej”. „Super Express” to tabloid, jeden temat opowiada się tam za pomocą kilku zdjęć. Zdjęcie nie musi więc być tak nasycone treścią, za to proste, czytelne, by sylwetka dała się łatwo wyciąć z tła. To zupełnie inny rodzaj fotografii. • Może na koniec jakaś rada dla przyszłych fotoreporterów. Czym charakteryzuje się dobre zdjęcie? Na to nie ma reguły. To, które wygrało tegoroczne World Press Photo wiele osób uważa za nieudane, a jednak ma to coś i tym czymś przekonało jury. Nie chodzi o to, żeby zrobić poprawne zdjęcie, tylko takie, byś patrząc na nie widział historię, czuł klimat zdarzeń. Jeżeli po jego obejrzeniu zapragniesz kupić bajecznie drogą koszulkę Save Darfour lub przekazać pieniądze z podatku na pomoc dzieciom itp. to tym lepiej. Dobre zdjęcie powinno zmuszać do refleksji. • Wiktor Bater odsłania przed czytelnikiem skomplikowaną rzeczywistość zawodu korespondenta wojennego. Dokonuje tego bez zbędnych upiększeń i omijania niewygodnych tematów. Autor daje nam pełny obraz największych tragedii, dramatów i upodleń ludzkości w ostatnich latach, z całym ich syfem i zezwierzęceniem. Przeczytamy o dzieciach mordowanych na oczach rodziców, o kobietach oddających się za szklankę spirytusu, ale także o znudzonych zachodnich dziennikarzach palących skręta pod eukaliptusem. „Nikt nie spodziewa się rzezi” to zbiór opowiadań, w których Wiktor Bater przelewa na papier swoje wspomnienia i odczucia wydarzeń, których świadkiem został dzięki swojej pracy. Jak sam przyznaje, świadkiem niewygodnym, bo przecież wojna, jak każda inna zbrodnia, nie znosi świadków. Pomimo tego autor odkrywa tajemnicę szczęścia serbskiej dziewczyny z kałasznikowem, wyjaśnia, w jaki sposób Abchazja odmieniła jego życie, oraz odsłania kulisy działań rosyjskich „wyzwolicieli” Dubrowki i Biesłanu. Podczas swoich wypraw Bater spotyka ludzi z różnych stron konfliktów, wrogów i przyjaciół, których w większości już nigdy nie zobaczy. Strach, bezsilność i chęć przetrwania miotają nim na przemian, zarówno w czasie przeprawy z kurdyjskimi przemytnikami do Iraku, jak i wtedy, gdy czuł na gardle nóż rosyjskiego oficera. Uważny czytelnik, poza refleksją nad tą gorszą stroną człowieka, znajdzie w książce również realia pracy dziennikarza wysłanego w najbardziej zapalne punkty świata. Jakże różne od tych, które otrzymuje z perspektywy miękkiej kanapy telewizyjnego studia… • Wiktor Bater „Nikt nie spodziewa się rzezi. Zapiski korespondenta wojennego” współpraca Artur Wiśniewski Społeczny Instytut Wydawniczy „Znak”, Kraków 2008. Tomasz Betka Lato na działce Podobno ogródki działkowe to przeżytek. Jeśli nawet, to przeżytek conajmniej żywotny. Prawie 200.000 nakładu „Działkowca” robi wrażenie. Miesięcznik ten jest pismem Polskiego Związku Działkowców, organizacji, która zrzesza posiadaczy pracowniczych i rodzinnych ogródków działkowych. O politycznej sile PZD krążą legendy, a sam związek jest solą w oku deweloperów ostrzących sobie zęby na trakcyjne działki położone często prawie w centrach miast. Wydawany od 1949 roku „Działkowiec”, jak na pismo tak potężnej organizacji przystało, stoi na wysokim poziomie. Nakładem dorównuje popularnym tygodnikom kolorowym i kilkukrotnie przewyższa inne tytuły ze swojej branży. „Działkowiec” to przede wszystkim porady, które dotyczą każdego wyobrażalnego (i paru niewyobrażalnych dla laika) aspektu funkcjonowania małego ogrodu. Z numeru czerwcowego dowiemy się między innymi jak uprawiać melony, układać ściółkę, zrobić ekologiczny nawóz z pokrzyw i w końcu, co czynić, kiedy na teren naszego ROD wkraczają bezlitośni budowlańcy. Autorami tekstów są przeważnie pracownicy uczelni rolniczych, a także specjaliści w różnych dziedzinach związanych z działaniem ogrodów (np. architekci zieleni). Od strony graficznej „Działkowiec” stoi na równi z kolorowymi tytułami wielkich niemieckich koncernów czy wydawnictwa Prószyński. Zdjęcia roślin, narzędzi, infografiki, projekty ogrodów, w połączeniu ze świetną merytorycznie zawartością sprawiają, że pismo jest cennym nabytkiem dla każdego pasjonata pracy na działce. Cennym i niedrogim, dodajmy, bo miesięcznik kosztuje tylko 4,20 – co czyni go dostępnym także dla niezbyt zamożnych działkowców. W zasadzie jedyną wadą miesięcznika jest to, co dla zapalonego działkowca jest największą zaletą, czyli stricte merytoryczny charakter. W „Działkowcu” nie znajdziemy artykułów lajfstajlowych, reportaży i innych bardziej żywych form dziennikarskich. Za to otrzymamy bez mała 70 stron konkretnych porad dotyczących wszystkiego, co wiąże się z naszą działką. Mimo że za „Działkowcem” stoi tak duża organizacja jak PZD, pismo ma charakter komercyjny: publikuje zwyczajne, przydatne działkowcom reklamy, które nie przytłaczają tekstu i nie przeszkadzają w jego lekturze. Kto oprze się sloganom głoszącym, że oto mamy okazję kupić „profesjonalne nawozy – nie tylko dla profesjonalistów”, a inny produkt sprawi, że „ogród sąsiada już nigdy nie będzie bardziej zielony niż Twój”. Działkowca można spokojnie polecić każdemu, kto już ma działkę albo niedługo chce ją nabyć, bo jest to zdecydowanie najlepszy tytuł w swoim segmencie rynku. A ci, którzy działek nie mają? Powinni uważać, bo lektura „Działkowca” może obudzić w nich atawistyczną potrzebę posiadania ogródka, pielenia, kopania, sadzenia itd. • Tytuł: Działkowiec Redaktor naczelny: Eugeniusz Kondracki Tematyka: ogrodniczy Cykl wydawniczy: miesięcznik Nakład: 190.000, Liczba stron: 74 Cena: 4,20 zł. www.dzialkowiec.com.pl Marcin Łączyński R EK L A M A FOTOGRAFIA Recenzje To naprawd´ my? Marcin Łączyński Czasy, kiedy kibice mogli czytać tylko „Przegląd Sportowy”, dawno odeszły w niepamięć. Dziś fani każdej dyscypliny mają przynajmniej jedną swoją gazetę i nikogo to nie dziwi. Ale „To my kibice” na pewno zdziwi, a może i zaszokuje każdego, kto sięgnie po ten tytuł. Media od lat straszą nas obrazami stadionowych bijatyk. Młodzi zamaskowani ludzie biją się ze sobą i z policją, palą szaliki na trybunach, demolują pociągi. Zarządy klubów obiecują, że „już niedługo” uporają się z plagą stadionowego bandytyzmu, instalują monitoringi i wynajmują ochronę. Na razie bezskutecznie. Co ma z tym wszystkim wspólnego miesięcznik „To my kibice”? Co prawda redakcja zaznacza na wstępie, że nie odpowiada za treść nadsyłanych relacji, ale zacytujmy końcówkę jednej z nich: „(...) Wkracza policja i musimy się ewakuować. Od nas powiniętych 11 osób, które dostają mandaty po 300 zł. W czasie ataku ucierpiał jeden z funkcjonariuszy, który ma złamany nos. Ganianki z policją trwały jeszcze kilkanaście minut po osiedlach. Tak kończą się derby lubelszczyzny”. Oczywiście magazyn to nie same historie zadym. Jego główną część tworzą foto- relacje z meczów, z naprawdę imponującymi zdjęciami tzw. „opraw”, czyli zorganizowanego dopingu łączącego śpiewy, odpalanie rac, machanie flagami i wiele innych, czasami niesamowicie pomysłowych, form ozdoby meczu. Inne ciekawe rubryki to „Listy od czytelników” czy „To i owo na bojowo”. Jeśli komuś nie przeszkadzają zdjęcia bijatyk, których też jest sporo, to lektura miesięcznika może być dla laika jedyną w swoim rodzaju wycieczką w głąb kibicowskiego (czy raczej „ultrasowskiego”) świata. Świata, dodajmy, świetnie zorganizowanego, z własną hierarchią, dyplomacją, ekonomią i kodeksem honorowym, funkcjonującego praktycznie obok zamieszkanej przez większość z nas rzeczywistości. Szczególnie pasjonującą lekturą są reklamy publikowane przez „To my kibice”. Nie bez kozery można mówić o całej „kibicowskiej ekonomi”. Szaliki, gadżety klubowe, flagi, race i światła do oprawy meczów, muzyka, vlepki i absolutny przebój: bluzy z wszytą maską, którą można schować albo założyć w zależności od potrzeb. Oglądając zdjęcia opraw z użyciem setek gadżetów i czytając relacje o paleniu flag przeciwnych drużyn, trudno się oprzeć wrażeniu, że cały ten towar musi schodzić świetnie. Co ciekawe, „To my kibice” wydawane jest na świetnym papierze, ze zdjęciami bardzo dobrej jakości prawie całe w kolorze (62 strony) i wygląda na gazetę robioną przez całkiem profesjonalnych autorów. Czy warto sięgnąć po „To my kibice”? To zależy. Jeśli brzydzimy się przemocą, a chuliganów i ultrasów palących race na stadionach uważamy za pospolitych bandytów, to nie. Nie warto się denerwować, czytając jak dobrze są zorganizowani i co myślą o policji i innych kibicach. Ale jeśli chcemy poznać jakąś zupełnie obcą i niezrozumiałą dla laika subkulturę, to warto. Bo pod względem antropologicznym „To my kibice” jest kopalnią szokujących obserwacji. • Tytuł: To my kibice Redaktor naczelny: Piotr Jaworski Tematyka: kibicowski Cykl wydawniczy: miesięcznik Nakład: ?, Liczba stron: 62, Cena: 7,50 zł. www.tomykibice.pl 09 CSR - case study ABC PR-owca: Tadeusz Jacewicz PUBLIC RELATIONS PUBLIC RELATIONS Najlepiej po pi´çdziesiàtce Co roku w turnieju startuje 50 tys. osób Tadeusz Jacewicz ubolewa, że pokutujący w Polsce stereotyp „bagaż doświadczeń + siwe włosy = emerytura” wciąż jest barierą w rozwoju branży PR. Mimo tego założyciel i szef Sigma International Poland Ltd. ma niezawodny patent na sukces – równowagę między żywiołem młodości a doświadczeniem dojrzałości. Elżbieta Stryjek Doświadczenie zdobywa się z czasem Szkolna piłka na powa˝nie Mecze rozgrywane są w dwóch kategoriach: uczniowie szkół podstawowych i gimnazjalnych. Reprezentacja szkoły może liczyć maksymalnie 10 osób. Alicja Matyja Opis kampanii Pomysł na zorganizowanie w Polsce ogólnokrajowego szkolnego turnieju piłkarskiego Coca-Cola Cup narodził się pod koniec 1998 roku. Kilka miesięcy wcześniej, podczas Pucharu Świata we Francji miała miejsce inicjatywa Coca-Coli, która polegała na umożliwieniu dzieciom udziału w tym wydarzeniu poprzez m.in. pomoc na boiskach. W ramach akcji na Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej wyjechało ponad 1600 dzieci z całego świata, w tym sześcioro z Polski. 17 marca 1999 roku ruszyła pierwsza edycja Coca-Cola Cup, w której udział wzięło około tysiąca zespołów. W ciągu dziesięciu lat program został spopularyzowany na szeroką skalę. Lata 2007 i 2008 są dla Coca-Cola Cup rekordowe pod względem ilości uczestników. Do rozgrywek eliminacyjnych przystąpiło ponad 4800 drużyn z całej Polski. To zainteresowanie turniejem sprawiło, że został on nazwany przez dziennikarzy nieoficjalnymi mistrzostwami szkół w piłce nożnej. 10 Przygotowanie – badania, analizy W celu dokładnego pozyskania informacji na temat stopnia i rozwoju aktywności fizycznej młodzieży oraz roli sportu w jej życiu przeprowadzono badanie sondażowe. W ankiecie uczestniczyła reprezentatywna grupa 1555 uczniów szkół podstawowych (klasy IV-VI) i uczniów gimnazjów (klasy I-III). Badanie przeprowadziła sopocka Pracownia Badań Społecznych dla Coca-Cola Poland Services w grudniu 2004 roku. Sport rozumiano jako zajęcia sportowe w szkole (lekcje wychowania fizycznego) oraz zajęcia dodatkowe (treningi), a także aktywny sposób spędzania wolnego czasu, w tym różne formy aktywności sportowej. Badanie dotyczyło ponadto biernego kontaktu ze sportem, czyli oglądania zawodów sportowych, głównie w telewizji. W projekcie zbadano opinie na temat roli sportu w życiu, częstotliwość uprawiania sportu (uczest- nictwo uczniów w lekcjach wf.-u, treningi, formy spędzania wolnego czasu), miejsce uprawiania sportu (szkoła lub poza nią), rodzaje uprawianych sportów lub aktywności fizycznej, wiązanie przyszłości z karierą sportową, bierne podejście do sportu, sposób spędzania wolnego czasu, cechy społecznodemograficzne. Okazało się, że sport jest ważny przede wszystkim dla uczniów starszych klas szkoły podstawowej oraz gimnazjalistów. Doceniają oni jego rolę w życiu i lubią podejmować aktywność sportową zarówno w szkole, jak i w czasie wolnym. Sport jest nie tylko jedną z ulubionych form spędzania czasu przez młodzież. Niemal połowa uczniów w wieku 10-15 lat zajmuje się sportem wyczynowo, a prawie jedna czwarta gotowa jest wiązać swą przyszłość z karierą sportową. Dla trzech na czterech badanych sport wiąże się z odniesieniem osobistego sukcesu, będącego powodem do największej dumy. Częściej uprawia sport i znajduje w tym przyjemność młodzież ze starszych klas szkół podstawowych niż uczniowie gimnazjów. Sportem bardziej interesują się chłopcy niż dziewczęta. Najpopularniejszą dyscypliną sportową wśród młodzieży jest… piłka nożna. Cel Poprzez organizację turnieju, wraz z jego patronami, CocaCola zachęca dzieci i młodzież do zdrowego stylu życia oraz dbania o sprawność fizyczną. Firma, podejmując tego typu działania, zwiększa wśród dzieci i młodzieży świadomość tego, że czynne uprawianie sportu jest ważnym elementem wpływającym na zdrowy rozwój i naturalną odporność. Realizacja Co roku rozgrywki Coca-Cola Cup zaczynają się od zaproszenia drużyn do udziału w turnieju poprzez wysłanie informacji oraz plakatów do szkół podstawowych i gimnazjalnych. Reprezentacja szkoły może być wybierana spośród wszystkich uczniów, ale nie może przekroczyć 10 osób. W zależności od ilości drużyn, które przystąpią do rozgrywek w danym województwie, runda eliminacyjna składa się z jednego lub dwóch etapów. Do finałów wojewódzkich w obu kategoriach wiekowych kwalifikuje się 288 najlepszych zespołów w kraju, wyłonionych z rundy eliminacyjnej. W każdym finale startuje 18 drużyn podzielonych na 6 grup po 3 zespoły. Do kolejnego etapu rozgrywek awansuje najlepsza drużyna w danej kategorii wiekowej z każdego województwa. Półfinały krajowe są rozgrywane w 4 miejscach w Polsce, a do finału awansują najlepsze drużyny w obu kategoriach wiekowych. Finał turnieju odbywa się w czerwcu. W turniej Coca-Cola Cup oprócz piłkarzy coraz liczniej angażują się trenerzy, nauczyciele i rodziny uczestników, którzy gorąco wspierają swoich podopiecznych. Według szacunków firmy informacja o turnieju w 2007 roku dotarła do ponad 10 milionów osób. Efekty Obecnie Coca-Cola Cup to największy turniej piłkarski dla młodzieży szkolnej w Polsce. Ubiegłoroczna edycja odbywała się pod patronatem Ministerstwa Sportu oraz Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wciągu 10 lat w turnieju udział wzięło kilkaset tysięcy uczniów. Dla wielu był to początek piłkarskiej kariery. Już dziś wielu byłych uczestników Coca-Cola Cup gra w juniorskich reprezentacjach Polski i reprezentuje nasz kraj zagranicą. Część z nich trenuje także w czołowych klubach europejskich. Z roku na rok turniej cieszy się coraz większą popularnością. W 2005 roku w turnieju Coca-Cola Cup wystartowało ponad 45 tys. uczniów, którzy reprezentowali 4.530 drużyn z całego kraju: 2.399 ze szkół podstawowych i 2.131 z gimnazjów. Rok 2006 przyciągnął prawie 50 tys. młodych piłkarzy, którzy rywalizowali ze sobą w 4,8 tys. drużyn. Rok 2007 był dla Coca-Cola Cup kolejnym rekordem. W turnieju wystartowało około 50 tys. uczniów, którzy reprezentowali 4.853 drużyny z całego kraju: 2.592 ze szkół podstawowych i 2.261 z gimnazjów. • „Co roku organizujemy Coca-Cola Cup z przekonaniem, ˝e piłka no˝na to nie tylko przyjemny sposób aktywnego sp´dzania wolnego czasu, ale tak˝e nauka post´powania zgodnego z zasadami fair play, zarówno na boisku, jak i na co dzieƒ. Ju˝ dziÊ wielu byłych uczestników Turnieju Coca-Cola Cup gra w juniorskich reprezentacjach Polski i godnie reprezentuje nasz kraj w Polsce i za granicà. Cz´Êç z nich trenuje tak˝e w czołowych klubach europejskich, np. w Feyenoordzie Rotterdam czy Girondins Bordeaux, i ma du˝e szanse na to, by staç si´ wa˝nymi zawodnikami reprezentacji Polski podczas Mistrzostw Europy w Piłce No˝nej 2012 w Polsce i na Ukrainie. Jestem przekonana, ˝e uczestnicy Coca-Cola Cup, nawet jeÊli nie b´dà w przyszłoÊci zawodowymi sportowcami, to zostanie w nich zaszczepione zamiłowanie do ruchu i aktywnoÊci fizycznej.” Katarzyna Borucka Kierownik ds. Komunikacji i Kontaktów Zewn´trznych Coca-Cola Poland Services Sp. z o.o. W jego przypadku zaczęło się od dziennikarstwa. Najpierw w mediach krajowych, potem w zagranicznych (BBC). Uważa, że taka droga jest bardzo dobra. Obycie z mediami daje warsztat, umiejętności komunikacyjne i otwartość na ludzi. Jak zaczął się jego mariaż z PRem? – Czysty przypadek – Jacewicz nie ma wątpliwości. Będąc szefem biura PAP w Londynie uczestniczył w spotkaniach i poznawał narzędzia, o których w ówczesnych czasach w Polsce nikomu się jeszcze nie śniło. – Przychodzili ludzie i zabiegali o moje względy. To od nich nauczyłem się metod podejścia do klienta – opowiada. Spodobało mu się na tyle, że po powrocie do Polski założył w styczniu 1991 roku agencję Sigma. Do dziś pozostaje jej wyłącznym właścicielem. Wiedział, gdzie szukać klientów i jak ich obsługiwać. Informacja ma swoją cenę Kto ją posiada, dyktuje, o czym i jak będzie się mówiło i pisało w opiniotwórczych mediach. Człowiek, niezależnie od pozycji w firmie, musi być otwarty na informacje. Jak mówi Jacewicz: – Nie może „spać”, bo zostanie w tyle. A co równie istotne, musi wyciągać wnioski, reagować na impulsy. Informacja to towar, który należy rzetelnie, ale szybko obrobić i podać klientowi. Do tego trzeba umiejętności kojarzenia faktów. Podaje przykład reakcji na informację. – Oglądałem expose Tuska. Zainteresował mnie wątek dotyczący informatyzacji szkolnictwa. Natychmiast zadzwoniłem do „kogoś ważnego” z tą informacją. Nim expose się skończyło, mój news już funkcjonował w mediach. Jak zachować zdrowe zmysły, uczestnicząc w ciągłej pogoni z informacją? – Obrobiona informacja przedziera się przez szum informacyjny. Ma szansę dotrzeć do człowieka i odnieść rzeczywisty skutek – mówi. Ideałem jest współpraca świata dziennikarskiego ze sferą PR. Chodzi tutaj o funkcję, jaką pełnią media. PR pomaga selekcjonować dane. – Informacje należy przekazywać przyjaźnie i zawsze podawać tylko te, które są prawdziwe – powtarza Jacewicz. Kryzysy tylko u innych Kryzys to sytuacja, w której trzeba działać szybko. A co równie istotne, mówić prawdę – podkreśla Jacewicz. Mówi, że klienci jego firmy mogą być pewni, że nigdy nie zostaną sami, kiedy znajdą się w opałach. Natomiast, jak dyplomatycznie odpowiada: – Sigma nie ma do czynienia z kryzysami wewnętrznymi. Młodzi gniewni Przychodzą do PR-u, mają głowy pełne pomysłów, a często niezbite przekonanie, że wiedzą wszystko, a świeże spojrzenie jest gwarancją sukcesu. Są mile widziani w Sigmie. Jak podkreśla Jacewicz: – To dobrze, że młodzi ludzie chcą coś robić, mają Odmitawianie reklamy Ostatnie lata to czas coraz brutalniejszych reklam. Twórcy przekraczają kolejne granice tabu, a niechęć ludzi do ich natarczywości wzrasta. Książka Rafała Zimnego walczy ze stereotypem brutalnej i bezwzględnej reklamy. Czyni to niezwykle przekonująco. W pierwszym rozdziale przedstawiono historię reklamy. Jest to dobry przyczynek do jej scharakteryzowania, pokazania złożoności jej natury. Doskonały wstęp do dalszych, bardziej szczegółowych rozważań. Ponadto bez tego długiego wstępu odbiór późniejszych części książki byłby zakłamany. Druga część to krótki wykład semiotyczny, dzięki któremu łatwiej wdrożymy się w to, co jest kwintesencją całej pracy – szczegółowej analizy konkretnych przedstawień, samochodu oraz piwa 10,5. Analizie dokonanej przez Zimnego nie można niczego zarzucić – przeprowadzona jest skrupulatnie od początku do końca, z konkretnymi przykładami z poszczególnych kampanii. Jest to w pomysły i są zaangażowani. Sigma chętnie zatrudnia studentów, bo jest to inwestycja w przyszłość. Warto stawiać na praktyczną edukację przyszłych PR-owców, ludzi mediów i reklamy. Okres studiów to czas, w którym można im coś wyjaśnić, naprostować pewne stereotypy, z którymi się dotychczas stykali. Rynek wysyca się młodymi ludźmi. Jednak – według Jacewicza – za dużo jest w branży ludzi młodych, a za mało tych starszych. Bez międzypokoleniowego dialogu, którego wysoką użyteczność już dawno dostrzegły kraje zachodnie, polski PR będzie tkwił w miejscu. PR Zgodnie z tym, co podaje strona internetowa firmy Sigma, to „budowanie wizerunku firmy, instytucji, organizacji lub osoby poprzez odpowiednie zarządzanie informacją”. Jacewicz nie zgadza się ze stwierdzeniem, które zasadniczo rozdziela wizerunek od komunikowania. Mówi ono, że wizerunek jest jedynie owocem pracy PR-owca, zaś do istoty należy komunikowanie. Według szefa Sigmy „budowa wizerunku i komunikacja to tautologia”. I choć polski rynek boryka się z tzw. czarnym PR-em, to Jacewicz zostaje na rynku, by budować dobry wizerunek tej branży. Jest pełen optymizmu, jeśli chodzi o umacnianie się obrazu PR-u jako czegoś niezbędnego w dzisiejszym świecie, niewiążącego się z nagannymi praktykami znanymi właśnie pod hasłem „czarny PR” (ang. black magic). Choć to one wciąż są pierwszym skojarzeniem przeciętnego człowieka na hasło „PR”. Prognozuje, że „sztuczki i zabiegi spin doctorów w końcu pożrą własny ogon. Manipulacje i tworzenie sztucznych wydarzeń stracą swoich klientów”. Relaks Trzeba chwilę odetchnąć, nabrać energii i świeżego spojrzenia. istocie kompletny podręcznik i poradnik dla kogoś, kto zamierza realizować się w branży reklamowej. Całości dopełnia bogaty indeks bibliograficzny, który jest doskonałym uzupełnieniem książki. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich pasjonatów reklamy, oraz tych, którzy wiążą z nią swoją przyszłość. Pomocne w tym są zajęcia, którymi szef Sigmy wypełnia wolny czas. Podkreśla, że udaje mu się zachować dystans do spraw bieżących. W czasie rozmowy kryguje się, opowiadając o swej aktywności fizycznej. A robi niemało, jest zwolennikiem czynnego wypoczynku. Gra w tenisa, uprawia biegi, choć, jak sam dodaje – nie za szybko, tak dla przyjemności a nie katowania się. Na basenie dba o kręgosłup odciążając go w trakcie waterobic, czyli wodnego aerobiku. Sukces – Robić dobrze to, co się robi – to jest sukces – mówi. Jacewicz jest dumny z pozycji swojej agencji. Według „Warsaw Business Journal” firma Jacewicza zajmuje pierwsze miejsce w krajowym rankingu branży PR. Jedyną drogą do osiągnięcia sukcesu jest według niego ciągła ciekawość. I co ważne, nie może być ona zawężona do obszaru stricte związanego z pracą. Urlop i wakacje Czas, w którym czyta książki i gazety. Lubi odseparować się od codziennej bieganiny. Kiedyś bardzo długo woził opasłą „Bombę Stalina”, ale w końcu udało się sięgnąć po tę lekturę. Zwykle na wakacjach kupuje „Sunday Times”. – Jest tak obszerny i ciekawie napisany, że jego lektura z powodzeniem wypełnia mi tydzień – opowiada. Wiek Dla Jacewicza atut. Chyba największy. Wieloletniej praktyki nie zastąpi entuzjazm świeżo upieczonego absolwenta, którego jedynym kapitałem jest szereg teorii, których nie miał szans wypróbo- wać. Podkreśla krótkowzroczność polskiej branży PR: – Na Zachodzie czytający wiadomości czy prowadzący popularne programy publicystyczne są obecni na ekranie od kilkudziesięciu lat. Wydawcy zatrudniają ich, bo ufają doświadczeniu, umiejętnościom analitycznym i profesjonalizmowi, które zdobywa się przez lata pracy w zawodzie – opowiada z przekonaniem. Naciska na przyjmowanie do agencji ludzi po pięćdziesiątce. Zasada – Żyć przyzwoicie – krótko mówi Jacewicz. Dodaje, że „nie jest to powiązane z jakimiś konkretnymi zasadami religijnymi. Chodzi o pewien kanon zachowań społecznych i osobistych paradygmatów, które pozwalają funkcjonować w miarę normalnie w otaczającej rzeczywistości”. Życie dziennikarza Choćby zmieniał profesje, zawsze ma ten dziennikarski rys. Jacewicz, już jako szefem Sigmy, pozostawał aktywny na niwie dziennikarskiej. Tak było w przypadku uczestnictwa w programie „7 dni świat”. Jego sentyment do tego programu wynika również z faktu, że komentatorami byli głównie panowie o bardzo siwych włosach, na czele z autorem – Andrzejem Turskim. Nie zrezygnował z bycia aktywnym dziennikarzem, komentatorem polityki międzynarodowej. Dla niego przejście z dziennikarstwa do PR-u nic nie znaczyło. – Udało mi nieharmonijnie połączyć obie sfery aktywności i samorealizacji – mówi i dodaje: – Dziennikarstwo to wyrok dożywotni. • R EK L A M A Rafał Zimny „Kreowanie obrazu świata w tekstach reklamowych” 11 21 Eventy PR na Êwiecie / To PRoste PUBLIC RELATIONS Dzień Partnerstwa promujący związki oparte na równych relacjach był głównym elementem ogólnopolskiej kampanii Partnerska Rodzina. Celem akcji było zachęcenie mężczyzn do wychowywania dzieci i prowadzenia domu oraz pokazanie kobietom, że budowanie relacji partnerskich w związku służy wspólnemu prowadzeniu domu. Imprezą towarzyszącą Dniowi Partnerstwa był panel dyskusyjny promujący styl życia, który godzi wychowywanie dzieci z karierą zawodową. Jak wynika z przedstawionych podczas spotkania badań, przeprowadzonych w ramach programu Elastyczny Pracownik - Partnerska Rodzina, główną przeszkodą w stworzeniu związku opartego na partnerskich relacjach są przede wszystkim stereotypy i uprzedzenia społeczeństwa (tak uważa 14 proc., a kolejne 13 proc. jest zdania, że przyjęcie przez mężczyzn roli kury domowej jest niemęskie). Okazuje się, że jedynie 13 proc. respondentów twierdzi, że mężczyźni mogą PUBLIC RELATIONS Promocja partnerstwa czerpać z prowadzenia domu równie dużą satysfakcję, co z pracy zawodowej. Aż 30 proc. ankietowanych uznało, że partnerstwo w związku może przynieść znaczne korzyści. Równocześnie 31 proc. stwierdziło, że rola mężczyzny ogranicza się do zarabiania dla rodziny. Zaproszeni do udziału w panelu specjaliści starali się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego mężczyźni podejmują ograniczone role rodzinne, często pomijające wychowanie dzieci, oraz dlaczego opiekują się dziećmi na równi z partnerkami. W debacie udział wzięli udział znani psychologowie: dr Katarzyna Korpolewska (wieloletni pracownik Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego) oraz Agnieszka Nowakowska (psycholog społeczny z Uniwersytetu Białostockiego). Dzień Partnerstwa był elementem kampanii trwającej od maja do grudnia 2007 roku. Patronat nad tą imprezą objęła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Projekt został zrealizowany w ramach programu Elastyczny Pracownik – Partnerska rodzina. Za jego stworzenie oraz wdrożenie odpowiadała Wyższa Szkoła Ekonomiczna w Białymstoku. Cały projekt sfinansowano ze środków unijnych EQUAL. Głównym odbiorcą programu były kobiety ciężarne i posiadające dzieci w wieku poniżej 7 roku życia oraz pozostający w związkach młodzi mężczyźni, którzy mają dzieci w tym samym wieku, lub planujący założenie rodziny. • Damskie torebki i kawa Jak zorganizować konferencję prasową poświęconą nowej kawie Jacobs Kronung 3in1? Wybrać na temat nie kawę, ale… damską torebkę. Torebkę zaprojektowaną przez znaną aktorkę i trendsetterkę Małgorzatę Kożuchowską oraz Mariannę Tomaszko, projektantkę torebek z pracowni Pola La. Efektem ich współpracy oraz działań firmy Euro RSCG Sensors – która stworzyła koncepcję całego przedsięwzięcia, na co dzień reprezentującej Jacobs Kronung – była konferencja prasowa zorganizowana w domu mody Forget-MeNot. Partnerzy organizatorów – Muzeum Narodowe w Krakowie oraz Instytut Badania Opinii Publicznej SMG /KRC – zebrali dane potrzebne do zorganizowania panelu dyskusyjnego w ramach konferencji. W spotkaniu wzięło udział 30 gości ze świata mody, w tym dziennikarze i styliści. Podwy˝ki po cichu Tomasz Borowski PoÊmiertny PR z chipsem w tle Głównym punktem eventu była prezentacja torebki zaprojektowanej przez Małgorzatę Kożuchowską przy współpracy z Marianną Tomaszko. Inspiracją dla ich projektu była nowa kawa 3in1 Jacobs Kronung. Torebka, tak jak nowa kawa, jest przeznaczona tylko dla kobiet, dlatego cechuje się tym, co dla nich najważniejsze: ciekawym wyglądem, funkcjonalnością i wysoką jakością. W trakcie konferencji przeprowadzono dyskusję na temat historii damskiej torebki we współczesnej Polsce. Wsparciem dla kampanii były reklamy w radiu RMF i stacjach lokalnych, a także strona www.conosimalgosia.pl • opr. Paweł Łysakiewicz R EK L A M A Fredric Baur, twórca opakowania (klasycznej tuby) na chipsy Pringles, był tak zachwycony swoim największym życiowym osiągnięciem, że postanowił wspomóc markę chipsów po swoim najdłuższym życiu. Starożytni Egipcjanie chowa- li swoich zmarłych w sarkofagach, otoczonych złotem i przedmiotami domowego użytku, które miały im pomóc w urządzeniu sobie życia w zaświatach. Fredric Baur znalazł lepsze miejsce na spędzenie swojego życia wiecznego – swoje ukochane opakowanie po chipsach. Jego ostatnim życzeniem było umieszczenie części jego skremowanych zwłok w opakowaniu po Pringles i położenie ich obok urny z prochami. Baur opatentował swoje pudełko w 1970 roku i pracował dla P&G aż do emerytury w 1980 roku. Chipsy Pringles są rozpoznawalne ze względu na unikalne logo i specyficzny falisty kształt. Teraz i tuba zdobędzie rozgłos jako opakowanie nie tylko dla chipsów. Gazety na całym świecie rozpisują się na temat unikalnego miejsca pochówku Baur’a. Dla producentów chipsów może nie jest to najlepsza kampania PR-owa (ludzkie szczątki w opakowaniu na chipsy), ale na pewno przyniesie pośmiertny rozgłos twórcy opakowania, który zapisze się na kartach historii. AAle drogo… Rosnące ceny paliw są wodą na młyn dla PR-owców na całym świecie. Każda podwyżka to potencjalny wzrost ceny produktów i usług. Drożyzna zazwyczaj wywołuje niezadowolenie konsumentów, dlatego tak ważne jest umiejętne komunikowanie i wyjaśnianie, dlaczego coś co kosztowało x, a nagle kosztuje y. Nie lada kłopot mają linie lotnicze, które swoje usługi opierają na zużyciu paliwa. American Arlines, by nie podnosić cen biletów, zdecydowały się na pobieranie opłat od każdego przewożonego bagażu – 15$. Cena może niewielka, ale na pewno niepożądana. Strategia PR-owa AA polega na jasnym przekazie wysyłanym do klientów – Paliwo drożeje, musimy wprowadzić dodatkowe opłaty. Ale aby podwyżka paliw nie była jedynym powodem, dla które- 20 go ceny rosną, AA żali się również na silną konkurencję, która pojawiła się po porozumieniu o otwarciu przestrzeni powietrznej z 30 marca i przez słabą gospodarkę. Szefostwo AA zakłada, że lepiej zostawić ceny biletów w spokoju, bo to one są głównym argumentem przy podejmowaniu decyzji, z którymi liniami konsumenci wybiorą się w podróż. Słychać jednak głosy, że dodatkowe opłaty będą tworzyły komplikacje. Kto ma rację – o tym zdecydują pasażerowie. Linie lotnicze poinformowały Amerykanów o swoich podwyżkach 15 czerwca, wykorzystując pokaźną bazę danych, zawierającą 56 mln rekordów, stronę www i inne media. Ktoś kiedyś powiedział, że klienci uwielbiają być okłamywani... zobaczymy czy równie chętnie posłuchają prawdy. Âwiecàce zwierzaczki atakujà USA Twinklets to małe zabawki z akcentem kryształu Svarowskiego, które ostatnimi czasy zdobyły dużą popularność w Europie. Teraz mają zamiar podbić rynek USA. Firma, członek grupy Swarovski, zatrudniła agencję Duffy & Shanley (D&S), która ma pomóc w zbudowaniu zainteresowania wśród 8-12 letnich dziewczynek. Agencja będzie używała różnych metod dotarcia do swojego targetu, z powodu dużej różnicy wieku. 8 letnie dziewczynki spędzają znacznie mniej czasu w Internecie od ich starszych 12-letnich koleżanek. Aby „ruszyć z kopyta”, 14 czerwca agencja planuje urządzenie interaktywnego eventu w Nowym Yorku (Roosevelt Field Mall). Na miejscu będą czekały różne atrakcje podzielone na kategorie wiekowe, które mają wzbudzić zainteresowanie Twinkletsami, m.in.: stacja Wii czy stacja z portami USB, gdzie można pobrać rysunki linki do stron www. PR-owcy nawiązali również współpracę z dziewczęcą drużyną skautów, która ma pomóc w organizacji podobnych imprez w innych miastach. Narzędzia wykorzystane przy realizacji kampanii to między innymi: wyposażenie skautek w narzędzia potrzebne do wysyłania zapro- To PRoste szeń i newsletterów i promocję eventów, zakup bazy danych z adresami 9000 dziewczynek. Tydzień przed wypuszczeniem zabawek na rynek, w centrach handlowych zostaną rozmieszczone łapki Twinkletsów, które będą prowadziły do wybranych sprzedawców. Agencja ma również w planach nawiązanie współpracy z magazynami konsumenckimi i partnerstwo ze szkołą muzyczną High School Musical III. Woodstock... w muzeum? Festiwal Woodstock – ta nazwa ma wymiar symboliczny dla każdego Amerykanina. Być na Woodstocku choć raz w życiu jest porównywalne z odbyciem pielgrzymki do Mekki przez wyznawców islamu. Podróż do krainy wiecznego rocka mieli okazję odbyć dziennikarze 50 największych gazet, stacji radiowych i telewizyjnych w USA, m.in. „New York Times”, CNN, „The Wall Street Journal”, i „Good Morning America”. 28 maja autobus pełen reporterów i redaktorów wyruszył w podróż do Museum at Bethel Woods – Muzeum Festiwalu Woodstock. Według pomysłodawcy happeningu, Bennetta Kleinberga z agencji Goodman Media International, podróż miała nawiązywać do legendarnych podróży kolorowymi autobusami na największy festiwal rockowy w historii. Aby lepiej oddać klimat tamtych czasów, zaproszenia zostały wytłoczone na specjalnych koszulkach, które pocztą trafiły do dziennikarzy pism informacyjnych, tur yst ycznych, lokal nych i ogólnokrajowych. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać – informacja o otwarciu muzeum ukazała się m.in. w „USA Today”, „The New York Times” i „Chicago Sun-Times”. Następna faza działań PRowych zakłada dotarcie do jak największej rzeszy konsumentów poprzez organizację eventów, specjalnych dni dla gości, koncertów i nowej strony www: http://www.bethelwoodscenter.org. Muzeum to jedna wielka multimedialna prezentacja klimatu i historii festiwalu Woodstock. Odwiedzający mogą między innymi odwiedzić scenę Woodstock, a także wziąć udział w koncertach, które odbywają się w miejscu legendarnego festiwalu z 1969 roku, które obecnie nosi nazwę Bethel Woods Center for the Arts. Czym jest sponsoring i dlaczego jest on tak skuteczny? Sponsoring jakich dziedzin przynosi największe korzyści firmom czy markom? Na pytania redakcji odpowiada Stanisław Pogorzelski, starszy specjalista w Euro RSCG Sensors. Sponsoring – a co to takiego? Stanisław Pogorzelski: Sponsoring to, najprościej mówiąc, finansowanie działalności innych. Nie dla czystej przyjemności jednakże. To doskonała okazja do przeniesienia skojarzeń i emocji związanych z gwiazdą muzyki, sportowcem czy filmem na nasz produkt czy usługę. Sponsoring może mieć także szerszy zasięg – np. sponsoring organizacji ekologicznych, nauki, NGO’s. O sponsoringu mówimy jednak najczęściej w odniesieniu do sportu, muzyki i filmu. Dla wygody w odniesieniu do dwóch ostatnich można stosować elegancki termin mecenat. W kontekście występów naszych piłkarzy na Euro 2008 i równie bliskiej olimpiady szczególnie warto obserwować projekty sponsoringowe związane ze sportem, a z piłką nożną w szczególności. Dlaczego sponsoring jest tak skuteczny? Emocje. Współczesny rynek oferuje niezwykle szeroką gamę produktów, które w dużej mierze nie różnią się od siebie. Kluczem do wyróżnienia się wśród nich i trafienia do konsumentów jest wywołanie emocji. Okazją do powiązania naszej marki z emocjami są właśnie wydarzenia sportowe (np. piłkarska Liga Mistrzów, Orange Ekstraklasa czy olimpiada), muzyczne (Heineken Open’er Festiwal) i filmowe (Era Nowe Horyzonty). Proces ten odnosi się także do krajów organizujących największe wydarzenia – stąd tak wielka radość z możliwości współorganizowania Euro 2012 przez Polskę. Warto pamiętać, że tzw. transfer image działa w obie strony. Duży rozpoznawalny brand, angażujący się w nasze raczkujące przedsięwzięcie, jest ogromnym bonusem. Równie istotna jak emocje jest kwestia lojalności. Współczesny, wyedukowany konsument na bieżąco korzystający z dobrodziejstw Internetu jest „łowcą”. Lepsza oferta w innej sieci komórkowej? Tańszy kredyt? To zmora dla marketerów. Powiązanie dzięki działaniom PR brandu, np. z ukochanym klubem piłkarskim, powoduje, że konsument tak łatwo marki nie zdradzi. Ten mechanizm skutecznie wykorzystywała m.in. marka Orange, sponsor piłkarskiej ekstraklasy czy Grupa Żywiec z piwem Królewskie (Legia Warszawa). Dekalog sponsoringu: 1. Chcesz efektu w tydzień? Nie sponsoruj. 2. Chcesz zaangażować się na krótko? Nie sponsoruj. 3. Jesteś jednym z kilkunastu sponsorów? Nie sponsoruj. 4. Nie znasz się na sporcie, muzyce, filmie? Nie sponsoruj. 5. Nie wiesz, jak przełożyć sponsoring na sprzedaż? Nie sponsoruj. 6. Nie wiesz, co otrzymasz w zamian za finansowanie? Nie sponsoruj. 7. Twój produkt jest dla seniorów? Nie sponsoruj sportów ekstremalnych. 8. Włącz swoich pracowników w projekty sponsoringowe. 9. Mierz i oceniaj swoją działalność. 10. Sponsoruj, bo warto. Patronat mer y tor yczny 13 Szkolenia, konkursy Felieton w odcinkach OGŁOSZENIA KULTURA Fotografia industrialna Konkurs dla zaawansowanych amatorów, którzy myślą o fotografii jako elemencie swojej przyszłości zawodowej. Zdjęcia w kategoriach: moda, portret, beauty, reportaż, fotografia przedmiotu będą oceniać m.in. Ryszard Horowitz, Chris Niedenthal i Robert Wolański. Nagrody i wyróżnienia w każdej kategorii to 10 000 zł, za Grand Prix będzie szansa zrealizowania sesji zdjęciowej na łamach pisma oraz roczny warsztat fotografii mody. W konkursie mogą brać udział zdjęcia obiektów przemysłowych, maszyn czy infrastruktury przemysłowej. Pula nagród wynosi 5 tys. zł. Zgłoszenia do 3 września. www.photo-awards.viva.pl [email protected] Focus na przyrodę Miesięcznik „Focus” organizuje konkurs fotograficzny na zdjęcia nt. przyrody. Nagrody to zestawy książek i filmów National Geographic. Zgłoszenia do 31 lipca. www.focus.pl [email protected] Golfmania Pismo „Golfmania” ogłosiło konkurs na zdjęcia ilustrujące skojarzenia i odczucia odnośnie golfa. Można przesłać do 8 fotografii lub serii fotografii. Zgłoszenia do 30 września. www.golfmania.pl [email protected] Emocje w sporcie Konkurs na fotoreportaż sportowy ukazujący emocje w sporcie. Uczestnicy zgłaszają fotografie w kategoriach: amatorskiej i zawodowej. Zwycięzcy kategorii otrzymają po 5 tys. zł. Zgłoszenia do 2 września. www.tropsport.pl [email protected] Zgłoszenia do 31 lipca. www.fotopein.dkchwalowice.pl [email protected] „Wszystkie istoty ludzkie rodzą się wolne i równe” Europejskie Dni Młodych Dziennikarzy w Brukseli Druga edycja międzynarodowego konkursu dla młodych dziennikarzy na tekst (opublikowany np. w Internecie najpóźniej 31 lipca) nt. „Wszystkie istoty ludzkie rodzą się wolne i równe (...)”. Artykuł ten może być napisany w języku polskim. W drugiej połowie października odbędzie się druga edycja imprezy dla 300 dziennikarzy w wieku 18-27 lat z krajów unijnych, kandydujących i sąsiedzkich. W programie są warsztaty prasowe, radiowe, telewizyjne i internetowe, a także dyskusje plenarne. Koszty pokrywa organizator. Zgłoszenia do 31 lipca. www.stiftung-evz.de [email protected] Przestrzeń życia W międzynarodowym konkursie fotografii górskiej można zgłaszać zdjęcia w kategoriach: krajobraz, przyroda, wyczyn, życie codzienne. Wpisowe wynosi 35 zł, nagrody główne po 500 euro, a Grand Prix 1 tys. euro. Zgłoszenia do 30 czerwca. www.spotkania.zakopane.pl [email protected] Antenne Deutsch/Land 2008 Niemiecki warsztat radiowy odbędzie się od 21 października do 14 listopada i składać się będzie z dwutygodniowego seminarium w Dusseldorfie, półtoratygodniowego seminarium produkcyjnego w Dortmundzie i praktyki w prywatnej lokalnej stacji radiowej. Zgłaszać się mogą osoby w wieku 21-39 lat, znające język niemiecki na poziomie B2 i mające doświadczenie w radiu regionalnym. Zgłoszenia do 1 sierpnia. www.lfm-nrw.de/hoerfunk /foerderprojekte [email protected] Pisać dla Europy Środkowo-Wschodniej Piąta edycja konkursu na tekst prasowy czy internetowy, audycję radiową czy telewizyjną promujące debatę nt. integracji Europy, szczególnie naszej części. Nagrodą jest 5 tys. euro. Szczegóły należy śledzić na stronie www.youthmediadays.eu M100 Profesjonalne informowanie Przy okazji spotkania europejskich dziennikarzy w Poczdamie 21-25 sierpnia, zbiorą się młodzi dziennikarze w wieku 18-26 lat z całej Europy. Będą rozmawiać o edukacji dziennikarskiej i roli dziennikarzy w przyszłości Internetu. Językiem roboczym będzie angielski. Koszty pokrywa organizator. Aby się zgłosić, należy przesłać tekst lub nagranie wideo na temat: Co to znaczy być dziennikarzem w Polsce. Szkolenie „Profesjonalne informowanie o krajach globalnego Południa w praktyce”, które odbędzie się 21-22 czerwca 2008 r. w Warszawie, poza informacjami i ćwiczeniami, przybliży kodeks obrazów i przesłań dotyczących krajów Południa. Zgłoszenia do 30 czerwca. www.m100potsdam.org [email protected] Moving Baltic Sea W czasie międzynarodowego rejsu (4.0711.09) żaglowca z Rostoku do Sankt Petersburga, z przystankami w Gdańsku, Kaliningradzie, Rydze oraz Narva-Joesuu, w każdym z tych miejsc odbywać się będą warsztaty dziennikarskie i fotograficzne (tworzenie numeru europejskiego pisma „Plotki” nt. ekologii). Aby się zgłosić, należy przesłać tekst czy fotografie dot. Morza Bałtyckiego. Zgłoszenia do 30 czerwca. www.movingbalticsea.org [email protected] Zgłoszenia do 17 czerwca. Kwestionariusz na www.igo.org.pl/kodeks [email protected] MediaContact Prezentacja MediaContact – bazy kontaktów do dziennikarzy oraz mediów, oraz szkolenie z jej obsługi odbędzie się 19 czerwca w Warszawie. Bazą zarządza Instytut Monitorowania Mediów. Udział jest bezpłatny. www.mediacontact.pl [email protected] E-kursy PR Bezpłatne kursy e-learningowe dla organizacji. Fundacja Instytut Innowacji zaprasza do udziału w bezpłatnych kursach e-learningowych, które uczą m.in., jak budować wizerunek organizacji i współpracować z mediami. Kursy dostępne do 30 czerwca. www.ii.org.pl Zgłoszenia do 31 lipca. www.apa.at/cee-award. [email protected] • Warsztaty dla redaktorów (poziom podstawowy i zaawansowany) • Kurs NLP (stopień I i II) • Warsztaty z zakresu prawa prasowego • Szkolenie dla rzeczników prasowych w okresie lipiec - wrzesień Organizator: Fundacja na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego (działająca przy Instytucie Dziennikarstwa UW). tel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492. Szczegóły: www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl Maciej Parowski Wyzwanie Obcego Hobbysta, Ekshibicjonista, Cwaniak, Pupil (Awanturnik), Teoretyk... Już gdzieś na etapie Cwaniaka rodzi się w psychice grafomana palący, wprawiający go w najwyższy stan rozdrażnienia, dylemat Konkurenta. Przeciwnika! Owszem, rasowy pisarz także ściga się z kolegami; bywa, że zazdrości im nagród, popularności, nakładów. Ale że zna się na literaturze, nieobce mu jest oprócz ukłucia zazdrości również uczucie podziwu. Toteż raczej regułą w pisarskim światku bywa literackie kumpelstwo i poczucie zawodowej solidarności. Autorzy dobierają się w przyjacielskie grupki na zasadzie pokoleniowej, ideowej; czasem więź rodzi się nie w wyniku literackiego pokrewieństwa, lecz właśnie odmienności. Inaczej grafoman. Poniżany powtarzającą się odmową druku, każdego szczęśliwszego młodego autora traktuje jak Uzurpatora. Fakt, że ukazują się cudze teksty, nie jego, wydaje się grafomanowi wielkim moralnym, społecznym, kulturowym skandalem. W pisarzu jest sporo spokojnej pewności, zna swoje miejsce w szyku, wie, że są potrzebne różne rodzaje literatury; szczerze mówiąc, w jego stosunkach z kolegami znajdziemy wiele zbawiennej zdawkowości – po prostu nie ma czasu przyglądać się dokładnie temu, co robią. Grafoman odwrotnie – cały czas trzyma nos w cudzym talerzu. Wyłapuje wyimaginowane błędy i grzechy, powtarzając w kółko gorzki wyrzut jak ten prowincjonalny teatralny statysta z anegdoty Lindy: Ciągle tylko ten Olbrychski i Olbrychski, a ja jestem przecież dużo przystojniejszy. Rewolucjonista Warsztaty w okresie wakacyjnym 14 Kwadrans z grafomanem (3) Dlatego grafomana należy opisywać i badać nie tylko poprzez charakterystyczne i raczej oczywiste błędy i niedostatki warsztatowe. Bardziej interesujące i wyraziste są jego zachowania oraz oddziaływanie społeczne. Fakt, w pojedynkę grafoman będzie przede wszystkim żałosny i śmieszny. Jednak w grupie może stać się niebezpieczny. Będąc demagogiem, sam jest bardzo podatny na zabiegi demagogów, zwłaszcza na ich obietnice. Łatwo na przykład uczynić z grafomana Rewolucjonistę – dokona tego człowiek, który podaruje grafomanowi literacką nadzieję i da teoretyczną podbudowę jego poczuciu krzywdy. O pierwszym grafoman marzy, do drugiego ma odruchową skłonność. Organizacje literackie (związki pisarzy, grupy fanów, szkółki pisania), w których znajdą się grafomani, opanuje wcześniej czy później szczególny zbiorowy resentyment. Jeśli grafomani zdobędą większość (a przecież z natury rzeczy są w większości) i połączą role literackich pretendentów oraz sędziów Grafoman – człowiek ogarnięty manią pisania, lecz nieposiadający w tym kierunku zdolności – tak definiują sytuację słowniki. Porównajmy pojęcia zbudowane na podobnej słowotwórczej zasadzie: mitoman musi kłamać, ale potrafi to robić skutecznie. Piromania nie wyklucza pięknych pożarów. Erotoman, chorobliwie zainteresowany seksem, często wszelako zaspokaja swoje partnerki... Tylko w grafomanie (oraz impotencie) silny afekt został skojarzony z bolesnym fatum niemożności. rys. Adam Kisiołek Viva! Photo Awards – autorzy z prawdziwego zdarzenia mogą się ocknąć wśród nich na pozycjach wyrzutków. Swoistych wrogów klasowych. Źle widzianych, obmawianych, zwalczanych przedstawicieli literackiego anciene regime’u. W mikrospołeczności zdominowanej przez autorów miernych rozpoznajemy niektóre cechy surowej agresywnej sekty, piorącej mózgi swych członków. Można bowiem i należy w takiej sekcie ostro krytykować autorów oryginalnych, wyrazistych, znaczących. Miernych, przeciętnych oszczędza się, ba – bierze się ich wręcz pod ochronę. Po owocach poznacie ich W działaniach teoretycznych grafomana wybijają się na pierwszy plan doktrynerskie tendencje zawężające i wyłączające. W przypadku na przykład fantastyki grafoman dokładnie wyszczególni, jacy autorzy do gatunku już nie należą, ergo nawiązywać do nich nie wolno; także jakie typy prozy są zabronione. W planie społecznym wyróżnia grafomana agresja i, uwaga, działania kamuflujące. Przebiera się za działacza, fana, organizatora imprez i ruchów przyliterackich; wcześniej czy później okazuje się, że to zabiegi związane z własną, hm, twórczością są dla grafomana najważniejsze. Chwilę o samej twórczości. Krążenie wokół wydawców i pism, marzenie o sobie jako tryumfującym literacie, mistyczny stosunek do przebierania palcami po klawiaturze (pisarz traktuje to z dystansem, jak powinność bądź pracę; grafoman jak rozkosz pokrewną kopulacji) sprawiają, że grafoman jest opętany jedynym de facto tematem. Pisanie, ach! Wielki pisarz, który odniósł sukces, och!! Magiczna powieść przeniesiona na ekran i gwiazda filmowa udzielająca ciała szczęśliwemu autorowi... HA!!! Pisarze jako bohaterowie literaccy w 90 procentach przypadków zostali stworzeni przez grafomanów. Pisarze tryumfujący – w 99 procentach. Taka wsobność, skupienie na sobie i swoich marzeniach, odbija się na tekstach grafomana również w sensie gramatycznym. Ja, ja, ja. A właściwie – ja, mi, mnie, mną, ze mną, o mnie. Grafoman ma tendencję do stawania między swymi bohaterami i światami; zupełnie jakby powtarzał to Ja opowiadam ci tę historię, czyż nie pięknie przepuszczam ją przez Siebie? Nie kwestionuję a priori pierwszoosobowej narracji, zabieg daje szansę na wizję zdeformowaną, niekompletną, przełamaną przez postać chorą, szaloną, znarkotyzowaną. Chodzi mi o stylistyczny i psychologiczny egotyzm – koncentrację na narratorze, nie na rzeczywistości, sprawie, czy prawdzie. Oto częsty przypadek grafomanii fanzinowej – autor relacji opisze, jak i czym jechał na imprezę, kogo spotkał po drodze, jak spał i co pił, ale nie starczy mu sił ni entuzjazmu, by zrelacjonować porządnie przebieg odwiedzonego konwentu. Chyba w tym właśnie kryje się klucz, test czy probierz – w odmiennych rodzajach satysfakcji, jakie czerpią z pisania grafoman i pisarz. Pisarz komunikuje, uprawia sztukę, perswazję estetyczną i intelektualną; skłania do empatii (to znaczy współodczuwania z zupełnie różnymi od nas istotami). Grafoman wchodzi w pisanie jak w rozkoszny trans jemu przede wszystkim mający dostarczyć psychospołecznych profitów i satysfakcji. Pisarz wydatkuje energię (znane są wypadki chorób i utraty zębów po skończeniu książki), ale odczuwa radość z dobrze wykonanej pracy. Grafoman, skupiając na sobie uwagę otoczenia, pobiera zeń energię, de facto je wampiryzuje. Przecież sednem literackiej doktryny grafomana nie jest obdarowywanie czytelników nowymi wartościami czy spostrzeżeniami, lecz konwencjonalne odtwarzanie ustalonego wzoru. Światło w tunelu Najprawdopodobniej każdy pisarz podszyty jest grafomanem, tak jak każdy playboy był kiedyś prawiczkiem. Zawsze przychodzi przecież ten moment, kiedy człowiek (młodzieniec) już by chciał, już tęskni, a jeszcze nie potrafi bądź nie może. Ratunek w obu przypadkach często przynosi biologia. Prawiczek i grafoman mężnieją. I w seksie, i w literaturze chodzi o to, żeby oderwać się od siebie, na chwilę zapomnieć o sobie, a otworzyć na świat, na innego. Odkryć ideę służby, pracy, dialogu. Na pewno – miłości, a w każdym razie życzliwości. Częsty przypadek w redaktorskiej – nie tylko mojej – praktyce. Kandydaci na autorów, szarpiący się z pismami i wydawnictwami o druk, nagle łagodnieją. Odkrywają swoją sprawę, swój ton, piszą wyraźnie lepiej. Obrzydliwa fraza o co chodzi, przecież drukował pan dużo gorsze opowiadanie Y-a czy X-a znika z ich listów; pojawiają się zdania empatyczne: Ten tekst z Z-ta z majowca to naprawdę klasa, proszę mu to przekazać. Piszą tak o sobie młodzi autorzy z różnych krańców Polski, którzy się prywatnie nie znają. Oto, jak z poczwarki grafomana wylatuje piękny, skrzydlaty autor. Oczywiście nie z każdej, ale wystarczy jeśli wyfruną z większości poczwarek motyle mądrych i otwartych czytelników. I jedni, i drudzy odkrywają wówczas literaturę nie jako przestrzeń rywalizacji, lecz wspólnej powinności, kulturowego dialogu, poszukiwania. Przestają ich ograniczać rygorystycznie rozumiane konwencje, dziedzictwa przynależność do wydawniczych stajni... nawet prawa własności. To opowiadanie rzeczywiście nie powstałoby, gdybym nie przeczytał tekstu pani E., proszę napisać w notce, że do niego nawiązuję – prosi kolejny młody autor. Wobec naprawdę udanego cudzego kawałka prozy mogą ulec zawieszeniu święte literackie wojny i redaktorskie rywalizacje. Zupełnie nie rozumiem, jak takie ch... pismo jak „NF” mogło zdobyć tak znakomity tekst jak opowiadanie Z-ta – powiedział kiedyś były wielki Grafoman, a później Wielki Autor i miałem z tego dużo radości, bo zdał mi się wówczas człowiekiem dowcipnym i autoironicznym, a więc całkowicie uzdrowionym. Niestety, zwłaszcza, jeśli idzie o agresywne przeżywanie Innego, niektórym pisarskim organizmom zdarzają się grafomańskie nawroty. Żenujący jest obraz, kiedy naprawdę znaczący pisarz z poważnym dorobkiem poczyna reagować na młodych autorów jak zazdrosny szczeniak. Myślę jednak, że to już temat na trochę inne opowiadanie. Pełna wersja felietonu na stronie www.redakcja24.pl Maciej Parowski jest z-cą redaktora naczelnego „Nowej Fantastyki” Rozbudowana wersja referatu wygłoszonego w czerwcu 1998 na piątym Festiwalu Fantastyki w Nidzicy. R EK L A M A 15 Sub-kultura KULTURA Polska, biało-czerwoni! Raz na jakiÊ czas cała Polska wyciàga z szafy szaliki, by kibicowaç swoim ulubionym sportowcom. Sportowy szał udziela si´ wszystkim, nie tylko zagorzałym fanom. Inni, aby nie usnàç przy telewizorze, sami organizujà sobie wolny czas, zgodnie z zasadà – sport to zdrowie. A wszystko po to, by choç przez chwil´ poczuç, jak przyjemnym mo˝e si´ okazaç wysiłek fizyczny. W przerwie meczu - rozegraj mecz Pro Evolution Soccer 2008 R EK L A M A 16 Poczuj wolność, zdobądź się na o d w a g ę i pokonaj największe góry świata. A to wszystko dzięki tej jednej książce. Niemożliwe? A jednak… „Góry – wolność i przygoda” to jedna z najlepiej sprzedających się książek o wspinaczce na świecie (500 tys. egzemplarzy). Z pozoru może wydawać się to jakimś tanim chwytem marketingowym, jednak, gdy tylko weźmiemy książkę do ręki, nasze wątpliwości od razu znikną. Chociaż ma za sobą już 11 lat na rynku wydawniczym, to jednak wciąż pozostaje mocną pozycją, a fakt, że trzeba było wznowić nakład, świadczy tylko na jej korzyść. Książka jest opracowana perfekcyjnie. Krótkie akapity zachęcają do czytania nawet największych przeciwników słowa pisanego. Sam styl – lekki, nienasycony masą fachowej terminologii – tylko pomoże pochłonąć tę pozycję. Nie będzie to jednak szybka lektura – informacji jest mnóstwo, co jest raczej zaletą, niźli wadą. Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron mamy wrażenie, że wiemy już wszystko o wspinaczce, a każda kolejna miło nas zaskakuje. I tak przez kolejne ponad dwieście pięćdziesiąt kartek, czyli pięćset stron. Następnym plusem tej pozycji są skrupulatnie opracowane rysunki. Wraz z dziesiątkami tabelek i krótkich akapitów tworzą solidne kompendium dla każdego miłoś- nika gór – zarówno amatora, jak i profesjonalisty. Jedyną jej wadą jest właściwość szybkiego znikania z półek sklepowych, przez co niekiedy trzeba się za nią nachodzić. Niestety, na tę przypadłość nie znaleziono jeszcze żadnego rozwiązania. Zatem, jeśli któregoś dnia zapragniesz zdobyć szczyt, a nie będziesz wiedzieć, jak spakować plecak, albo czy założyć bawełniane, czy poliestrowe slipki – sięgnij po tę książkę, bo na pewno nie będziesz żałować. stałe. Kolekcja eksponatów jest naprawdę imponująca. Znajduje się tam niemal wszystko, co związane jest z polskim sportem – poczynając od bicykli, poprzez motocykle żużlowe, aż po ślizgacz motorowy. Ciekawostką jest polski torowy Romet Wicher, zachowany w perfekcyjnym stanie. Zwiedzając ekspozycję, poznajemy historię ruchu olimpijskiego, polski sport od czasów najdawniejszych, aż po czasy nam współczesne (można obejrzeć kompletne wyposażenie Adama Małysza i dotknąć deski Jagny Mar- czułajtis). Niestety, mimo dużych rozmiarów, kolekcję stłoczono na małej powierzchni, co powoduje chaos i dezorientację. Wszystko wygląda tak, jakby przedmioty te zostały tam wrzucone całkowicie bez żadnej koncepcji i ładu. Mimo to, obiekt jest wart odwiedzenia. Góry – wolność i przygoda. Od trekingu do alpinizmu: Autor: Kurt Hanson Data wydania: kwiecień 2008 Wydawnictwo Galaktyka Emil Borzechowski Muzeum Sportu i Turystyki graczy licencji jak nie było, tak nie ma i nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek będą. Poza tym trochę razi statyczny, monotonny komentarz, drażni też wpadanie na siebie zawodników oraz brak inicjatywy sędziego, gdy zostanie sfaulowany zawodnik bez piłki. Mimo tych i paru innych potknięć Pro Evolution Soccer 2008 jest obecnie najlepszą grą piłkarską i raczej do 2009 roku nic się w tej kwestii nie zmieni. producent i wydawca: Konami dystrybutor PL: CD Projekt Premiera: Świat - 26 października 2007 Polska - 15 listopada 2007 tryb gry: single i multiplayer tryb multiplayer: LAN i Internet wymagania wiekowe: brak ograniczeń (3+) Platformy: PC, PS2, PS3, Xbox360, PSP, Wii, Nintendo DS cena: 129,90 PLN Łukasz Świecki Nowoczesny wystrój, ciekawe zbiory i atrakcyjna lokalizacja – te wszystkie cechy łączy Muzeum Sportu i Turystyki mieszczące się w Centrum Olimpijskim w Warszawie przy ul. Wybrzeże Gdyńskie 4. Jakie jest pierwsze skojarzenie z dumną nazwą Muzeum Sportu i Turystyki? Raczej typowe. Mały budyneczek z odłażącym tynkiem, a w środku drewniane skrzypiące parkiety i zakurzone rowery ze spuszczonym powietrzem. Całego tego przybytku pilnuje przemiła pani Stanisława w różowym sweterku, poruszająca się po muzeum w kapciach. Okazało się, że takie wyobrażenie jest bardzo dalekie od prawdy. Muzeum mieści się bowiem w Centrum Olimpijskim na Wybrzeżu Gdyńskim, świątyni sportu zbudowanej z aluminium i szkła. Budynek aż zapiera dech w piersiach. Bilety studenckie do muzeum kosztują 4 zł, w sobotę można wejść za darmo. Wnętrze sprawia miłe wrażenie – skojarzenie z PRL-em znika od razu. Podłogę genialnie imituje bieżnię sportową, można nawet spróbować swoich sił startując z profesjonalnych bloków startowych, zamocowanych w niej na Szybki zarobek Mistrzostwa Europy… doskonały czas, by łatwo zarobić pieniądze. „Futbol. 1001 fotografii” to jedna z pozycji tego typu. Ma trochę z albumu, trochę z książeczki kieszonkowej, jednak nie jest ani jednym, ani drugim. Książka ma być ilustracją historii futbolu. Książkę podzielono ją na rozdziały, zarówno chronologiczne, jak i tematyczne – oprócz ujęcia historycznego, zapoznać się można ze zbiorami dotyczącymi fauli, rzutów karnych etc. Ponadto tytułowe 1001 zdjęć z boiska to doskonały materiał źródłowy. Czarno-białe, niewyraźne fotografie doskonale korespondują ze współczesnymi, kolorowymi obrazami i wzajemnie się uzupełniają. Nie obejrzymy sztucznych, pozowanych ujęć, lecz prawdziwe emocje, jakie wiążą się z wygraną czy porażką. Wiele ujęć zauroczy fot: Paweł Łysakiewicz Tylko garstka osób może przeżyć Mistrzostwa Europy w piłce nożnej na trybunie stadionu, większość będzie śledzi rozgrywki na ekranach telewizorów i telebimach. Piłkarska gorączka ani na chwilę nie opuści ciebie i twoich gości, jeśli rozegracie własny mecz o mistrzostwo. Niestety, oficjalna gra mistrzostw UEFA Euro 2008 do szczególnie udanych nie należy, więc aby uniknąć rozczarowania warto się zaopatrzyć w Pro Evolution Soccer 2008. Wydane na jesieni ubiegłego roku PES08 tradycyjnie już nie wprowadziło do znanej serii większych zmian, jednak w dalszym ciągu zachęca do siebie przepiękną grafiką oraz genialną sztuczną inteligencją. Same mecze do złudzenia przypominają te rozgrywane w telewizji, zaś gameplay biję na głowę ten z Fifa 08. Gra się naprawdę przyjemnie, niezależnie od swoich umiejętności. Twarze zawodników, dryblingi, stadiony, kibice - to wszystko wygląda jak prawdziwe, natomiast komputerowy przeciwnik z czasem opanowuje naszą taktykę, przez co wymusza na nas co pewien czas zmianę stylu gry. Jest to innowacyjne rozwiązanie, ale świetnie się sprawdza. Odpowiadający za ruch piłki model fizyczny zachowuje się niezwykle realistycznie, dzięki czemu łatwo jest się poczuć jak na prawdziwym boisku. Stadionów jest 15, zdecydowanie za mało, ale to nie jest największą wadą. Największą bolączką jest brak licencji na drużyny. Szkoda, bo kolejny rok minął, a wyczekiwanych przez wszystkich Zdobàdê szczyt! nie tylko fanatyka, ale także totalnego piłkarskiego laika. Na tym kończą się zalety albumu. Jego „kieszonkowość” to największa z wad. Owszem, zmieści się do kieszeni czy torby, ale chyba nie po to stworzono albumy, by oglądać zdjęcia z lupą w ręku. Takie rozwiązanie ma więcej wad, niż zalet – zdjęcia często są zbyt małe, przez co twarze zawodników wydają się nieostre. Może to być także wina niezbyt wysokiej jakości papieru. Ziarno w wielu fotografiach jest bardzo dobrze widoczne. Tylko największe fotografie bronią się przed zarzutem o jakość edytorską. Pozycja dosyć przeciętna, nastawiona głównie na zysk. Fani piłki nożnej będą zachwyceni. A reszta? Uśmiechnie się na widok fantazyjnych figur piłkarzy z całego świata. Szkoda tylko, że jedynym polskim akcentem będą dwa, malutkie zdjęcia Jerzego Dudka. Przydatne informacje na temat muzeum można znaleźć na stronie: www.muzeumsportu.waw.pl Paweł Łysakiewicz „Futbol. 1001 fotografii” liczba stron: 464 Wydawnictwo: Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje Rok wydania: 2008 Emil Borzechowski