nr 10 - PDF Pismo Studenckie PDF

Transkrypt

nr 10 - PDF Pismo Studenckie PDF
DODATEK SPECJALNY 3/2008
Pudzian na telefon
PR po 50-tce
CZERWIEC-WRZESIEŃ nr 6 (10)/2008 ISSN 1898-3480
Kibicowanie w bamboszach
Media podczas Euro 2008
Przepis na wst´p
Gdzie si´ zaczàłem
ROZBIEGÓWK A
ROZBIEGÓWK A
redaktor naczelny:
Paweł H. Olek
redaktorzy:
Alicja Bobrowicz, Magdalena
Karst, Anita Kowalska
zespół redakcyjny:
Emil Borzechowski, Tomasz
Betka, Jan Dąbkowski,
Małgorzata Flejter, Agnieszka
Juskowiak, Marcin Łączyński,
Paweł Łysakiewicz, Alicja Matyja,
Magdalena Mikulska, Joanna
Maria Sawicka, Elżbieta Stryjek,
Julian Tomala, Agnieszka
Wójcińska, Wioletta Wysocka
współpraca:
Jan Brykczyński, Tomasz
Borowski, Łukasz Cwojdziński,
Urszula Ginalska, Kasper Grubba,
Marzena Indra, Tomasz Jelski,
Patrycja Mic, Maciej Pisuk,
Maria I. Szulc, Łukasz Świecki,
Bartosz Zaborowski
rowe dodatki tematyczne, zespół redakcyjny składający się z najlepszych
podkupionych dziennikarzy (np. Anna
Marszałek, która niespecjalnie tropi
afery po zmianie pracodawcy), walka
cenowa (1,5 zł za egz.), atrakcyjna
oferta dla reklamodawców.
Minęły dwa lata i... hegemonia
„Gazety Wyborczej” trwa w najlepsze. Choć największy dziennik opiniotwórczy kraju jest już passe (ale
to za sprawą mocnego zaangażowania politycznego w walce z PiS, a nie
działań konkurenta), nadal nadaje ton
ogólnopolskiej dyskusji (chociażby
ostatnia sprawa ciąży 14-letniej Aga-
projekt graficzny i skład DTP:
Karol Grzywaczewski / somato.blox.pl
korekta: Joanna Maria Sawicka
WYDAWCA:
Instytut Dziennikarstwa
Uniwersytetu Warszawskiego
koordynator wydawcy:
Grażyna Oblas
druk: Agora, nakład: 10 tys. egz.
adres redakcji:
PDF pismo warsztatowe
Instytutu Dziennikarstwa UW
ul. Nowy Świat 69, pok. 51
(IV piętro), 00-046 Warszawa,
tel. 022 5520293,
e-mail: [email protected]
więcej tekstów w portalu
internetowym: www.redakcja24.pl
Następny numer ukaże się
29 września 2008 roku
R EK L A M A
02
Wyjechałem na studia do
Rzeszowa, prowadziłem imprezy jako DJ i namiętnie grałem
w brydża. Przez przypadek trafiłem do studenckiego radia – ktoś
nie przyszedł na audycję i jeden
z kolegów zaproponował, żebym go
zastąpił. Już nie chciałem odejść.
Ktoś kiedyś powiedział, co może
jest stwierdzeniem banalnym, ale
bardzo prawdziwym, że radio to
teatr wyobraźni. I rzeczywiście,
wszystko to, co jest okryte tajemnicą, bardziej przyciąga, pociąga
i fascynuje. I tak jest z radiem.
Rozstałem się z radiem na
chwilę, celem odbycia dwuletniej służby wojskowej, a potem
pojechałem na studia do Lublina
i trafiłem do studenckiego „Radia
Centrum”. To właśnie w Lublinie,
w studenckim klubie „Chatka Żaka”,
poznałem zespół Dżem i Ryśka
Riedla. To spotkanie miało dla mnie
poważne konsekwencje, bo zakolegowałem się z Ryśkiem. A potem
widziałem, jak umierał. Zobaczyłem,
że życie idola ma drugie, mroczne
oblicze.
stały felieton:
Maciej Parowski,
Andrzej Zygmuntowicz
dyżury redakcyjne:
wtorek, środa, czwartek
14:00-18:00
Kolegia: każda środa godz. 19:00
Dziennikar zem zostałem
przez przypadek, ale nie przez
przypadek znalazłem się w muzyce. W dzieciństwie uczyłem się
gry na skrzypcach, potem śpiewałem w chórze prowadzonym przez
Stanisława Steczkowskiego. Mój
pierwszy kontakt z muzyką to był
kontakt z muzyką poważną. Pewnego dnia zobaczyłem w telewizji
koncert Diuka Ellingtona. Na tym
koncercie wystąpili także Ray Charles, Areta Franik, Roberta Flack.
Wbiło mnie w fotel i od razu poczułem, że to jest moja muzyka.
R EK L A M A
rys. Maria I. Szulc
REDAKCJA
Nie możesz stworzyć swojej silnej
marki, to podkup tę konkurencyjną.
Fiaskiem okazała się próba stworzenia
serwisu społecznościowego Google
Video, który miał być przeciwwagą
dla Youtube. Internauci nowej
funkcjnalności google nie dostrzegli,
więc firma przejęła rywala. Podobną
strategię przyjął koncern Axel
Springer Polska.
Dwa lata temu uruchomił polską wersję „Die Welt” - niemieckiego
dziennika dla intelektualistów. Miał
być alternatywą dla „Gazety Wyborczej”. Początki jak zawsze w takim
projekcie - ambitne. Dotowane, kolo-
gotówkę postanowił przeznaczyć
na wrogie przejęcie największego
konkurenta. Od kilkunastu tygodni
za pośrednictwem BZ WBK skupuje
akcje Agory (wydawcy „Gazety Wyborczej”).
W krótkim czasie stał się największym mniejszościowym udziałowcem, mając około 20 proc. akcji.
Chce mieć wpływ na losy spółki,
domaga się przedstawiciela w Radzie Nadzorczej oraz zmiany statutu
spółki. Co dalej? Zapowiada się krótszy żywot „Dziennika” niż projektu
„Polska. The Times”. I tak powstanie
„Dziennik wyborczy”. Nowe pismo
po połączeniu „Gazety Wyborczej”
i „Dziennika”.
Paweł H. Olek
redaktor naczelny
Scenariusz: Uuulala
Dziennik wyborczy
ty). Tymczasem „Dziennik” zanotował blisko 40 proc. sprzedaż nakładu
(do 140 tys. egz., większość dodatków zlikwidował, zwolnił w ostatnim
czasie 50 dziennikarzy, podwyższył
cenę egzemplarzową pisma, mocno
odchudził dwa z trzech dodatków
- „kultura” i „program tv”, nie podejmuje żadnych działań marketingowych na szeroką skalę (po co ładować pieniądze w coś, co i tak zaraz
zniknie z rynku?). Więc „Dziennik” opiniotwórczo skręca w lewo, zrywając
z wizerunkiem pisma dla konserwatystów (lewicujący Cezary Michalski
zostaje z-cą naczelnego, pojawiają
się strony dla ekologów), stając się
wersją light „GW”. Jednocześnie Axel
Springer Polska po fiasku negocjacji o kupnie Polsatu, zgromadzoną
Jako pracownik studenckiego
radia pojechałem na wakacyjną
praktykę do radiowej Trójki. To
było spełnienie marzeń. Poznałem
wspaniałych dziennikarzy muzycznych: Jana Chojnackiego, Grzesia
Wasowskiego, Janusza Kosę-Kosińskiego. Pamiętam, jak któregoś popołudnia do pokoju, w którym urzędowałem, zajrzał Wojciech Mann
i zapytał: „To ty jesteś ten młody,
zdolny? Czy mógłbyś wybrać muzykę do mojego jutrzejszego poranka?”. I tak zostałem w panem Wojtkiem przez kolejne osiem lat. To on
namówił mnie, żebym zamieszkał
w Warszawie na stałe.
Ludzie, których spotkałem na
swojej zawodowej drodze, to największy skarb, jaki w życiu znalazłem. To oni mnie stworzyli. Kiedy
na początku lat dziewięćdziesiątych na dłuższą chwilę odszedłem
z Trójki (aby po kilku latach powrócić i znów odejść) trafiłem do radia
RMF, które właśnie nabierało rozpędu. Dotknąłem światowej technologii. A potem, kiedy zakładałem
warszawskie biuro RMF-u, spotkałem trzech geniuszy – Stanisława
Tyczyńskiego – wspaniałego wizjonera, Tomka Berezowskiego, moim
zdaniem najlepszego w tym kraju
człowieka od technologii radiowotelewizyjnej i Piotrka Metza, który
dla mnie jest jednym z ostatnich
reliktów dziennikarzy muzycznych
powodów. Choćby dlatego, że nagle
przypomnieli sobie o mnie znajomi,
z którymi dawno straciłem kontakt.
Przysyłają maile i gdy, nie daj Boże,
nie odpiszę, zaraz są komentarze,
że woda sodowa uderzyła mi do
głowy. Bo największym grzechem
Polaków jest odnieść sukces. A ja
w pewnym momencie go odniosłem. I powiem nieskromnie – odnoszę go do dziś. Moim sukcesem jest
to, że zachowałem niezależność, że
mam niezmienną od lat hierarchię
wartości, na szczycie której znajdują się rodzina i przyjaciele. Wszystko
inne jest drugorzędne.
Ale odszedłem z telewizji
w miłej atmosferze. Koledzy kupili mi butelkę mojego ulubionego
bordeaux, a z widzami pożegnałem
się, prowadząc „Kawę czy Herbatę”
z Malborka. To było miłe pożegnanie.
W życiu dziennikarza muzycznego często zdarzają się
zderzenia ze ścianą. Bo muzyka
jest w mediach marginalizowana
na rzecz publicystyki. Mam w szufladzie fajny wywiad telewizyjny
z Eryką Badu, zrobiony przy okazji
jej pierwszego koncertu w Polsce.
Ale nikt nie jest nim zainteresowany. Szkoda. Zawsze w takich chwilach przypomina mi się zdarzenie
sprzed paru ładnych lat – robiliśmy
w Trójcę audycję „Radio Clash”. Maciek Chmiel, współautor, był pierwszym dziennikarzem w Polsce, który zrobił wywiad z Bono. Pojechał
do Amsterdamu, przedarł się przez
Wysłuchała Magdalena Karst
w tym kraju, który wciąż słucha
muzyki i który lubi muzykę. Kiedy
myślę o Piotrku, zawsze przypomina mi się takie zdarzenie – jest
początek lat dziewięćdziesiątych,
pracuję jako DJ w klubie „Remont”,
przygotowuję się do imprezy, kiedy
nagle wpada Metzu i rzuca mi na
stół bootleg Prince’a. Piotrek jak
zwykle gdzieś się spieszy i tylko
krzyczy na odchodne, że właśnie
wrócił z Londynu i przywiózł mi tę
płytę, bo wiedział, że jej nie mam.
Nie chce w zamian żadnych pieniędzy. Naprawdę świetny gość. Mam
do takich szczęście (śmiech).
W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych powróciłem na
antenę Trójki z autorską audycją „Czarny piątek”. W tej audycji
prezentowałem czarną muzykę
– od hip-hopu poprzez jazz, soul,
po R&B. Bardzo lubiłem moje czarne piątki, ale okoliczności zmusiły
mnie do odejścia z Trójki po raz drugi. Otóż w 2006 r., kiedy skończył mi
się kontrakt i przez trzy miesiące
nikt nie miał czasu porozmawiać ze
mną o jego przedłużeniu, pożegnałem się ze słuchaczami na antenie.
Ale nie obraziłem się na Trójkę. Nie
potrafiłbym. Nie poszedłem pracować do konkurencji, a to znaczy,
że zależy mi na Trójce. Chciałbym
kiedyś do niej wrócić. Zwłaszcza, że
zapotrzebowanie na taką audycję,
jaką był „Czarny piątek”, wciąż jest
bardzo duże. Może nawet coraz
większe. Ludzie, którzy dziś dochodzą do trzydziestki, wychowali się
na hip-hopie. Czarna muzyka jest
Hirek Wrona:
Trójka w duszy mi gra
ich muzyką. Audycji nie ma na antenie od dwóch lat, a ja wciąż dostaję
tygodniowo kilkadziesiąt maili od
słuchaczy. I to jest mój mały sukces. Ale też porażka – bo przecież
nie ma mnie w Trójce.
Radio jest moim ukochanym
medium, ale kilkunastoletniego romansu z TVP nie żałuję.
Wszystko zaczęło się w ’92 r., kiedy
zadzwoniła do mnie Magda Olszewska. Magdzie spodobały się moje
audycje w radiu (wówczas były to
audycje w RMF-ie) i zaproponowała
mi współpracę z „Teleexpressem”.
Miałem wątpliwości. Pomyślałem
o Piotrze Kaczkowskim, który konsekwentnie ukrywał swoją twarz. Ale
w końcu się złamałem. W „Teleexpressie” przepracowałem piętnaście lat.
I nie żałuję ani jednego dnia. Dzięki tej
pracy przeżyłem jedną z najbardziej
niezapomnianych chwil w swoim
życiu – spotkanie z Janem Pawłem
II. To było coś niesamowitego – Watykan, Sala Klementyńska i chłopcy
tańczący break dance dla Papieża.
Z całą pewnością to było najważniejsze spotkanie w moim życiu.
Bardzo lubiłem pracę w telewizji, ale poczułem się nią zmęczony. TVP płaci śmieszne pieniądze, szczególnie dziennikarzom
muzycznym. Więc zawsze pracowałem na dwóch-trzech etatach.
Odszedłem także dlatego, że miałem dość bycia rozpoznawalnym.
Na początku mojej pracy w radiu,
kiedy ludzie zaczęli rozpoznawać
mnie po głosie, byłem zachwycony.
Gdy pokazałem się w telewizji i ludzie zaczęli mi się kłaniać, pomyślałem sobie: wow, jaki jestem znany!
A potem zaczęło mi to przeszkadzać
i przeszkadza mi to do dziś. Z wielu
mur ochroniarzy i krzyknął coś
w stylu: „Bono, I am from Solidarity,
from Poland” i to poskutkowało.
Wykorzystaliśmy wywiad w audycji,
a potem poszedłem do ówczesnego szefostwa radia, poprosić
o jakieś ekstrawynagrodzenie dla
Maćka. Przecież pojechał do Amsterdamu na własny koszt i przywiózł unikatowy materiał. W odpowiedzi usłyszałem: „Hirek, proszę
cię, mogliście pójść do wypożyczalni płyt, wypożyczyć trzy-cztery
płyty U2 i też byłaby audycja”. I pod
tym względem w polskich mediach
niewiele się zmieniło. •
R EK L A M A
03
Raport: Media podczas Euro 2008
Raport: Media podczas Euro 2008
DZIENNIK ARSTWO
DZIENNIK ARSTWO
Kilkadziesiąt kamer na każdym meczu, studia
telewizyjne na stadionach oraz niezliczone rzesze dziennikarzy i ekspertów. Wszystko w technologii High Definition i przestrzennym dźwięku
Dolby Surround. Tegoroczne Mistrzostwa Europy
w Piłce Nożnej mają zagwarantować widzom nieosiągalny wcześniej komfort odbioru widowiska
piłkarskiego. Dla mediów rywalizacja nie skończy
się jednak wraz z ostatnim gwizdkiem. Zaraz po
nim będziemy mogli zobaczyć na swoim komputerze najlepsze momenty spotkania albo przenieść się do szatni polskiej reprezentacji. Następnego dnia, na przykład w drodze na egzamin,
o wszystkim przeczytamy w porannej prasie,
nawet wówczas, gdy konferencja naszej drużyny
skończy się chwilę przed północą...
„Janas chyba zmienił zdanie,
choć Brożek był już rozebrany”. „Do
końca spotkania jeszcze piętnaście minut z sekundami. Teraz już
dokładnie szesnaście”. „Denerwuje
się Jurgen Klinsman. Na szczęście
ma bidony!”. Każdy z kibiców polskiej piłki nożnej mógłby z pewnością wymienić wiele innych wpadek,
których nie zdołał uniknąć na wizji
nieoceniony Dariusz Szpakowski.
Niestety, wszystko wskazuje na
to, że na mistrzostwach w Austrii
i Szwajcarii nie usłyszymy podczas
meczu ani Szpakowskiego, ani
żadnego innego dziennikarza z telewizji publicznej. Po raz pierwszy
w historii tak duża impreza sportowa będzie bowiem pokazywana
wyłącznie przez nadawcę prywatnego. Telewizja Polska nie doszła
ostatecznie do porozumienia z
Polsatem, mimo że ten ostatni
twierdzi, że zawarł już z nią umowę, na podstawie której TVP zobowiązała się zapłacić 10 milionów
euro za sublicencję. Decyzja o tym,
kto ma rację, zapadnie na drodze
sądowej.
dech zapierała liczba szesnastu
kamer, dziś realizuje się transmisje
nawet trzydziestoma. Sama czułość kamer, nowe możliwości obiektywów czy realizacja za pomocą
kamer Super Slowmotion, wpływają
na komfort odbioru widowiska sportowego. Oczywiście nie było mowy
o High Definition czy formacie 16-9
– wyjaśnia Kmita.
Polsat rozpoczął realizację
przekazu już 2 czerwca, a więc kilka
dni przed inauguracją mistrzostw.
Stacja wysłała na miejsce dwa wozy
transmisyjne oraz cztery wozy satelitarne. Na każdym meczu Polaków
powstają trzy studia telewizyjne
na stadionie, a realizację transmisji
wspomaga 10 dodatkowych kamer. Do Austrii i Szwajcarii wyjedzie
w trakcie całego turnieju niemal 90
osób, w tym siedmiu komentatorów
i trzech reporterów. Polsat relacjonuje mistrzostwa na antenie czterech kanałów. – Polsat Sport Extra
skoncentruje się na codziennym
bloku na żywo, który w dni meczowe potrwa między 16.00 a 24.00
albo dłużej, w zależności od potrzeb
bów pozwoli na zrealizowanie tego,
co dotychczas wydawało się niemożliwe – podsumowuje. Cena pełnego pakietu wszystkich spotkań
wynosiła 35 złotych, natomiast za
pojedynczy mecz trzeba zapłacić
6 złotych. Operatorzy uzyskali jednak prawo do wprowadzenia zniżek
dla swoich klientów. W ramach Netii
dostęp do transmisji jest o ponad
połowę tańszy.
Nie tylko TV
W związku z dynamiczną ofensywą technologii telewizyjnych oraz
rozwojem sportowych kanałów tematycznych, podmioty z pozostałych segmentów rynku medialnego
zostały zmuszone do szukania nowych możliwości oddziaływania na
odbiorcę.
Sposobem Polskiego Radia na
zdobycie szerszego audytorium
ma być Radio Euro. Stacja powstała
z przekształcenia Radia Bis, które
miało swoich wiernych słuchaczy,
ale zbyt mały udział w rynku. Nowy
program ma być połączeniem tradycyjnej stacji radiowej oraz multime-
Warto jeszcze
Czym jest High Definition ?
Inaczej telewizja wysokiej rozdzielczoÊci, a wi´c zapewniajàca
sygnał telewizyjny o rozdzielczoÊci wi´kszej ni˝ standardowa PAL
albo NTSC. Istnieje kilka odmian systemu. Mo˝emy wyró˝niç analogowe i cyfrowe systemy HD. Obecnie w Europie najbardziej popularna
jest odmiana 1080i, nadawana cyfrowo w formacie 16:9. WłaÊnie
w tej technologii b´dziemy mogli obejrzeç Mistrzostwa Europy w
Polsacie Sport HD. Problem rozdzielczoÊci jest szczególnie istotny,
gdy jesteÊmy właÊcicielami wielkoekranowego odbiornika. U˝ywany
w Polsce system PAL definiuje format obrazu na 4:3 oraz zapewnia
rozdzielczoÊç 720×480 pikseli. Sà to parametry wystarczajàce dla
małych telewizorów, jednak w odbiornikach z ekranem wi´kszym
ni˝ 21” zaczyna si´ powa˝ny problem, poniewa˝ na wi´kszà powierzchni´ ekranu przypada ta sama iloÊç punktów i obraz staje si´
mniej wyraêny. W technologii HD powierzchni´ ekranu tworzy o
wiele wi´cej pikseli, a ekran otrzymuje panoramiczny format 16×9.
Na podstawie Wikipedii oraz serwisu telewizor.eu
tygodnie będą bardzo pracowite
dla dziennikarzy prasowych, a praca w redakcji trwać będzie do późnych godzin nocnych. Potwierdza
to Roman Brzozowski, sekretarz
„Przeglądu Sportowego”. – Pomimo
tego, że mecze Euro 2008 kończą
się dość późno (w fazie grupowej
około 22.30), na pewno nie ograniczymy się tylko do krótkiej relacji
końca mistrzostw? Wszystko w rękach podopiecznych Leo Beenhakkera. Nastawiamy się głównie na
reprezentację Polski – przekonuje
Brzozowski.
Z walki o swój target nie rezygnują oczywiście portale internetowe.
Relacje tekstowe na żywo i materiały video nie są już żadnym problemem nie tylko dla największych
z nawet kilkunastu źródeł, polskich
i zagranicznych. Po gruntownym
zapoznaniu się z informacjami na
dany temat piszę własny artykuł.
Jestem właścicielem serwisu oraz
jego administratorem. Od czasu do
czasu korzystam z pomocy innych
osób przy tworzeniu strony. Jednak można powiedzieć, że opiekę
nad całością sprawuję osobiście
– twierdzi Mamnicki. Zdaniem autora portalu w trakcie samych spotkań zainteresowanie Internetem
nie przekroczy pewnego poziomu,
bowiem większość widzów spędzi
ten okres przed telewizorem. Prawdziwą szansą dla serwisów będzie
natomiast wypełnienie przestrzeni
pomiędzy meczami.
Szybciej, więcej,
ciekawiej
Oglądając bramki Polaków, słuchając wypowiedzi Leo Beenhakera
oraz czytając o biało-czerwonych trybunach, pamiętajmy, że do odbiorcy
dociera tylko końcowy efekt. Pracują
na niego specjaliści w studiach, redakcjach, na stadionach i ulicach. Dla
wielu z nich czas mistrzostw oznacza
prowadzać rozmowę z piłkarzami
w tzw. mix-zone – zaznacza. – Na
akredytacji znajdują się, oznaczone odpowiednim kolorem, prawa
dostępu do właściwych stref na
stadionie. (…) Oprócz przepustki, odbieram też dokumentację przygotowaną dla dziennikarzy. (…) Bardzo
wiele rzeczy przygotowuję sobie
znacznie wcześniej, jeszcze w domu.
Korzystam przy tym ze swojego
archiwum. (…) Czasami mamy dodatkowo możliwość skorzystania z
researcherów redakcyjnych, którzy
przygotowują i przekazują nam taki
przegląd w bardzo skondensowanej
formie – przyznaje Szpakowski.
Na szczęście dla dziennikarzy,
wzrost intensywności pracy idzie
w parze z postępem technologicznym i poprawą komfortu. – Nowy
sprzęt daje dużo większe możliwości. Kiedyś oszczędzano nawet na
telefonach, był limit połączeń międzynarodowych w danym tygodniu,
a niektóre relacje wysyłano faksem.
Dziś każdy ma swojego laptopa, nie
wspominając już o telefonie komórkowym, a więc komunikacja z redakcją nie sprawia żadnych problemów
dużych turniejach to niestety od
lat słaba strona. Przekonaliśmy się
o tym podczas mundiali w 2002
i 2006 roku. Jerzemu Engelowi
i Pawłowi Janasowi nie udało się rozwiązać tego problemu. Wierzymy, że
Beenhakker nie stworzy z ośrodka
reprezentacji oblężonej twierdzy
– podsumowuje Brzozowski.
Przyszłość
Miesiąc po tym, jak jeden
z szesnastu uczestników Euro 2008
uniesie w górę wymarzony puchar,
czekają kibiców Igrzyska Olimpijskie
w Pekinie. Jeśli chodzi o stronę medialną, może to być wielka szansa
dla Telewizji Polskiej i jej kanału tematycznego TVP Sport. Z obecną infrastrukturą, przynajmniej od strony
technologicznej trudno jednak będzie czymś widza zaskoczyć, zwłaszcza na tle możliwości Polsatu.
Jakość i sposób pokazywania
meczu piłki nożnej osiągnęły poziom,
o jakim kilkanaście lat temu nikt nawet nie myślał. Kwestią najbliższej
przyszłości jest wejście kamery na
boisko. I nie chodzi tylko o elektroniczne powtórki kontrowersyjnych
chodziç na stadion?
Tomasz Betka
Czym zaskoczy TVP?
Marian Kmita, dyrektor ds. Sportu Polsatu Sport i Polsatu Extra,
podkreÊla znaczenie kraju, w jakim rozgrywana jest wielka impreza sportowa. O ile w wypadku Austrii i Szwajcarii miejscowi
realizatorzy transmisji raczej nie zaskoczà nas niczym przykrym,
o tyle producenci sierpniowych igrzysk w Pekinie mogà skierowaç kamer´ w innà stron´, gdy na wizji pojawi si´ na przykład
sportowiec z flag´ Tybetu. Z pewnoÊcià nie jest to jednak
najwi´ksze wyzwanie, przed którym stoi Telewizja Polska.
Po nieudanych negocjacjach z Polsatem w sprawie nabycia
sublicencji na Euro 2008, TVP pozostaje skupiç si´ wyłàcznie na
dobrym i nowatorskim pokazaniu Letnich Igrzysk Olimpijskich
w Pekinie. – Obsługa Igrzysk w Pekinie b´dzie najwi´kszym
przedsi´wzi´ciem produkcyjnym w historii Telewizji Polskiej –
potwierdza rzecznik TVP, Aneta Wrona. – Ekip´ „olimpijskà” TVP
b´dzie tworzyç około 45 osób. Nadrz´dnym zało˝eniem jest
przekazywanie relacji z tych wszystkich aren, na których b´dà
startowali reprezentanci Polski. W obsług´ relacji zaanga˝ujemy
wszystkie anteny TVP z wyjàtkiem TV Polonia, poniewa˝ prawa
do relacji z Igrzysk dotyczà tylko i wyłàcznie terytorium Polski,
a Polonia nadaje na zasadach „free to air” – wyjaÊnia rzecznik.
Igrzyska b´dà pierwszym powa˝nym sprawdzianem dla TVP
Sport, która b´dzie nadawaç niemal 24 godziny na dob´.
– Przeprowadzimy jedynie z trzydziestominutowà przerw´
technologicznà. W ofercie znajdà si´ przede wszystkim relacje
na ˝ywo z turniejów w grach zespołowych, a po godzinie
17.00 anten´ wypełnià retransmisje najciekawszych wydarzeƒ
pokazywanych wczeÊniej w programach otwartych – podsumowuje Aneta Wrona.
04
Kibice piłkarscy w Polsce mogą
jednak obejrzeć zdecydowaną
większość spotkań Euro 2008 na
antenie otwartego Polsatu, dzięki
czemu widzowie uzyskają szeroki
dostęp do najważniejszej części
turnieju. Najważniejszej, co nie znaczy, że jedynej. Trzeba przyznać, że
skala medialnego przedsięwzięcia
pod tytułem Euro 2008 prezentuje
się imponująco. Właściciele każdego segmentu rynku mediów przygotowali dla swoich odbiorców coś
wyjątkowego. Od telewizji wysokiej
rozdzielczości po gry na telefon komórkowy.
Full HD
Kiedy Polsat otrzymał licencję
na pokazywanie całości piłkarskich
Mistrzostw Europy, stało się jasne, że czeka go ogromne wyzwanie. Transmisja tak dużej imprezy
sportowej to zdecydowanie więcej
niż tylko mecz. Ambicją nadawcy
jest podejście z kamerą tak blisko
drużyny i w takiej jakości jak nigdy
wcześniej. Potwierdza to Marian
Kmita, dyrektor ds. Sportu Polsatu Sport i Polsatu Sport Ekstra,
wcześniej związany ze sportem
w TVP. – Pierwszą moją wielką imprezą były Mistrzostwa Europy
w Anglii rozgrywane w 1996 roku.
Technika telewizyjna i filozofia komentowania, w porównaniu z tamtym okresem, przenosi nas dziś lata
świetlne w przyszłość. Wówczas
i dostępności polskich piłkarzy. Dla
fanów wysokiej technologii blok
ten będzie nadawany równolegle w
Polsacie Sport HD, natomiast Polsat
Sport będzie anteną pomocniczą,
na której widzowie zobaczą powtórki i relacje na żywo z konferencji
prasowych polskiej reprezentacji
– zapowiadał przed mistrzostwami
dyrektor Kmita. Dla widzów niemających dostępu do platformy cyfrowej Polsatu, szczególnie istotny jest
fakt, że 27 z 31 spotkań Euro 2008
będą mogli obejrzeć na kanale otwartym. Warto dodać, że relacje ze
stadionów Euro 2008 przeprowadza także Polsat News, nowy kanał
informacyjny Polsatu, który wystartował przed kilkoma dniami.
Po raz pierwszy w historii można obejrzeć mistrzostwa za pośrednictwem Internetu. Odbiorcy mają
również dostęp do najciekawszych
akcji, statystyk oraz funkcji wspólnego komentowania rozgrywek.
Marcin Pery, Prezes Zarządu Re:
define, spółki odpowiedzialnej za
działania internetowe Grupy Polsat, nie ukrywa ambitnych planów.
– Połączenie sił operatorów internetowych może zapewnić dostęp do
transmisji on-line nawet stu tysiącom użytkowników – przekonywał
w swoim oficjalnym stanowisku.
– Zdecydowaliśmy się na współpracę ze wszystkimi największymi
graczami na rynku, ponieważ tylko
połączenie ich możliwości i zaso-
dialnego portalu internetowego. – To
będzie zupełnie nowa jakość. Chcemy zrobić krok do przodu. Każdy
z odbiorców będzie mógł na przykład zobaczyć, co aktualnie dzieje
się w naszym studiu. Projekt jest
zakrojony na szeroką skalę – twierdzi Paweł Nowicki, kierownik działu
promocji Radia Euro. – Nowy program nie będzie jednak radiem sportowym sensu stricte. Słuchacze
Radia BIS są przecież przywiązani do
audycji muzycznych i edukacyjnych.
To na pewno zostanie. Będziemy
pokazywać wszystko, co wiąże się z
Europą, jej kulturą oraz ludźmi, którzy w niej żyją – podsumowuje.
Podczas mistrzostw stacja
chce pokazać też całą ich otoczkę.
Każdego dnia przeprowadzane są
specjalne audycję ze studia w Austrii
i Szwajcarii. Władze Radia Euro zapowiadają relacje o unikalnym charakterze. Bezpośrednie transmisje
meczów pozostają domeną radiowej
Jedynki. – Program 1 wysłał na Euro
czterech dziennikarzy. Transmitujemy wszystkie mecze z udziałem Polaków, mecz otwarcia, półfinały oraz
finał. Pozostałe spotkania relacjonujemy w specjalnym wieczornym paśmie Studio Euro 2008 – potwierdza
Anna Burzyńska, sekretarz Programu 1 Polskiego Radia.
Wydawcy prasy sportowej liczą,
że Mistrzostwa Europy pozwolą im
zdobyć nowych czytelników oraz
reklamodawców. Dlatego najbliższe
Euro 2008 zdominowało media na długo przed meczem inauguracyjnym. Jeszcze w maju, w dodatku „Dobra kuchnia”, jako pierwsza „Polska. The Times” analizowała menu piłkarzy. „Wprost” mistrzostwom poświęcił
dwa numery. „Polityka”, której sport nie jest najmocniejszą stroną stanęła na wysokości zadania i wydała kilkudziesięciostronnicowy „Przewodnik kibica”. „Newsweek” zagrzewał narod hasłem „Na Wieden” a „Przekroj”
przekornie radził jak przetrwać Mistrzostwa Europy.
EuroSMS 2008
Ciekawà inicjatywà Telewizji Polsat jest stworzenie mi´dzynarodowej
gry sportowej na telefon komórkowy. Partnerami EuroSMS 2008
sà stacje telewizyjne z krajów naszych grupowych rywali na Mistrzostwach Europy. Jak mo˝na si´ domyÊliç, gra obejmuje cztery
dru˝yny narodowe grupy B Euro 2008 – Polsk´, Chorwacj´, Austri´ i
Niemcy. Pierwsza faza rozgrywek odbyła si´ na poziomie krajowym.
Po miesiàcu zmagaƒ została wyłoniona reprezentacja narodowa,
która zmierzy si´ z innymi dru˝ynami „polskiej” grupy mistrzostw.
Ka˝dy uczestnik zabawy musi stworzyç swojego wirtualnego
reprezentanta. Gracz mo˝e wyzwaç innego uczestnika albo poczekaç a˝ sam otrzyma propozycj´. Sam mecz polega na rozegraniu
rzutów karnych mi´dzy dwoma zespołami. Na stronie internetowej
eurosms2008.eu na bie˝àco mo˝na Êledziç rankingi rozgrywek oraz
aktualnoÊci zwiàzane z całà zabawà.
i wyniku na pierwszej stronie. Nazajutrz, po wygranej 4:0 z Niemcami
[rozmowa była przeprowadzana
przed mistrzostwami – przyp. red.],
kibice czytelnicy znajdą w gazecie
wszystkie szczegóły, statystyki,
komentarze i analizy – zapewnia.
– Wielkość ekipy „PS” będzie uzależniona od formy biało-czerwonych.
– Na turniej pojedzie około trzynastu dziennikarzy i fotoreporterów.
Dokładna liczba zależeć będzie od
wyników reprezentacji Polski. Po
fazie grupowej część wysłanników
będzie wymieniona. Ilu zostanie do
uczestników branży. Warto zwrócić
uwagę na witryny tworzone przez
kilka osób, specjalnie na Euro, bez
wielkiego zaplecza i pieniędzy. Dobrym przykładem jest serwis euromistrzostwa.com. – Jedna z moich
pierwszych stron dla szerszego
grona odbiorców była poświęcona
Mundialowi 2006. Rozwijając swoje
umiejętności i zyskując doświadczenie, postanowiłem stworzyć najlepszy nieoficjalny serwis o Euro 2008
w języku polskim – opowiada Andrzej
Mamnicki, główny administrator witryny. – Opieram się na informacjach
najtrudniejsze i najbardziej pracowite chwile w ich zawodowej karierze.
Kiedyś było jednak trochę inaczej.
– Praca dziennikarza prasowego
na mistrzostwach czy igrzyskach
olimpijskich bardzo się zmieniła na
przestrzeni ostatnich lat – wspomina Roman Brzozowski z „Przeglądu”.
– Kiedyś wyjazd na taką imprezę był
formą nagrody, dziennikarz pisał krótką relację plus komentarz i wywiad. To
wystarczyło. Dzisiaj, w dobie telewizji
i Internetu, opis meczu czy relacja z
konferencji prasowej to zdecydowanie za mało. Trzeba przez cały dzień
pozyskiwać informacje, chodzić na
konferencje, szukać własnych tematów – podkreśla.
Praca w telewizji wygląda na
jeszcze bardziej skomplikowaną. Zanim dziennikarz znajdzie się na wizji,
producenci przygotowują obsługę komentatorską pod względem
technicznym. Dariusz Szpakowski,
sprawozdawca i dziennikarz na
ośmiu mistrzostwach świata, opowiada na swoim blogu o przygotowaniach do transmisji. – Producenci
ustalają, co będzie nam potrzebne
do realizacji transmisji. Przykładowo, czy będziemy korzystali tylko z
miejsca komentatorskiego na stadionie, czy będziemy robić wejście
na żywo, tzw. stand-up, np. z płyty
boiska, czy też będziemy prze-
– zapewnia Artur Szczepanik z działu sportowego „Dziennika”.
Olbrzymie
zainteresowanie
wielkimi wydarzeniami sportowymi
i zapotrzebowanie na informacje
wśród odbiorców powoduje, że na
turniejach pojawia się coraz więcej
sprawozdawców i dziennikarzy. To
jeden z powodów coraz mniejszego
kontaktu prasy z drużyną. Legendarne wieczory integracyjne i przyjaźnie zawiązywane w przeszłości
przez redaktora Jana Ciszewskiego
stanowią dziś przeszłość. – Relacje
na linii media – reprezentacja na
sytuacji, które mogą ograniczyć liczbę epitetów lecących z trybun pod
adresem sędziów. Dzięki Internetowi
każdy będzie mógł przenieść się na
dowolna arenę rozgrywek odbywających się na drugim końcu świata.
Warto jeszcze w ogóle wychodzić z
domu? Niech odpowiedzią będzie zainteresowanie, jakie towarzyszy dystrybucji biletów na Euro w naszym
kraju. Prawdziwy kibic zawsze odda
wygodny fotel i najlepsze domowe
kino za stojące miejsce na koronie
stadionu, z którego nie widać nawet
dobrze całego boiska. •
Euro 2008 w liczbach
14,90 – tyle wynosiła cena specjalnego karnetu oferowanego w
ramach Netii, który umo˝liwi obejrzenie w Internecie wszystkich
spotkaƒ Mistrzostw Europy.
27 – co najmniej tyle kamer zainstalowano na ka˝dym stadionie
podczas turnieju.
31 – tyle spotkaƒ zostanie rozegranych podczas finałów XIII Mistrzostw Europy w Piłce No˝nej. 27 z nich zostanie pokazanych na
˝ywo na kanale otwartym.
90 – mniej wi´cej tyle osób liczy zespół Telewizji Polsat realizujàcy
transmisje z Austrii i Szwajcarii.
300 – tyle godzin transmisji z piłkarskich Mistrzostw Europy zaplanowała Telewizja Polsat na swoich antenach.
2 000 072 – rozdzielczoÊç ekranu o takiej liczbie pikseli zapewnia HDTV
1080i – technologia, którà wykorzysta Polsat podczas swoich relacji.
05
Zapisz to, Kisch!
Zapisz to, Kisch! / Mi´dzy słowami
DZIENNIK ARSTWO
DZIENNIK ARSTWO
wiedziałam. Po prostu kłamałam.
„Gdyby pani mogła opowiedzieć
mi coś o swojej szkole” – poprosiłam. A przy okazji wspominam,
że dowiedziałam się, że jakaś
jej uczennica zabiła staruszkę.
„W takim świetnym technikum,
nie zwróciliście wcześniej uwagi,
że ona jest dziwna?” – zapytałam.
A ona na to – „ależ zwróciliśmy
uwagę”. Połknęła haczyk.
Nie znoszę
pisać o ludziach
szczęśliwych, nudzi
mnie to – mówi
Barbara Pietkiewicz
– zbrodnia jest
ciekawa, to temat
graniczny.
Znaleêç dziurk´
w styropianie
z Barbarą Pietkiewicz rozmawiała Agnieszka Wójcińska, foto: Jan Brykczyński
• Jak pani trafiła na historię
opisaną w reportażu
„Czerwony kapturek
w czarnej spódnicy”?
Barbara Pietkiewicz: Dostaję
wycinki o wszystkich zbrodniach.
Lubię pisać o nich, bo to sytuacje
krańcowe. Gdy człowiek zabija człowieka, to jest to spotkanie ze śmiercią. Rujnuje życie dwóm osobom,
a częściej większej grupie. Tym razem dostałam cynk od znajomego
dziennikarza, że troje młodych ludzi
zabiło staruszkę. Pomyślałam sobie
– Raskolnikow w trzech osobach.
Tematy wybieram impulsywnie,
kierując się intuicją. Musi być w nich
coś, co mnie pociągnie.
• A co takiego poczuła pani
w tym temacie?
Napisałam bardzo wiele tekstów o zbrodniach. Zawsze, patologicznie wręcz, interesuje mnie
kwestia – dlaczego. Dlaczego ta
trójka zabiła? Zanim pojadę w teren, zawsze dzwonię tam, gdzie się
wybieram. Tym razem zadzwoniłam
do prokuratury i zapytałam, kim
była ofiara i kim są mordercy. Jeśli
okazuje się, że morderca to osoba
chora psychicznie albo w momencie popełnienia zbrodni był pijany
06
do nieprzytomności, rezygnuję.
W tym przypadku dowiedziałam się,
że ofiara to bardzo stara kobieta,
a mordercy pochodzą z dobrych
domów, nie z patologii. Natychmiast
pojechałam do Wąchocka, gdzie doszło do zbrodni. I jak to teraz bywa,
ludzie tam okazali się niesamowicie
zamknięci na reporterów.
• Obserwuje pani
takie zjawisko?
Naturalnie. Ludzie odpędzają od siebie dziennikarzy. To jest
mordęga. Zawsze myślałam, że jak
będę stara, to dopiero będę mieć
problemy z rozmowami z bohaterami. Stary reporter, tak jak stara
matka, to jakieś dziwadło. To jest
trudny zawód, w którym trzeba
jechać w teren, spać nie wiadomo
gdzie, narażać się na różne docinki.
Coś dla młodych jednym słowem.
Tymczasem okazuje się, że w dzisiejszych czasach mój wiek to atut.
Przychodzę, a ludzie są pozytywnie
zdziwieni, mówią: „myślałem, że
znowu jakaś gówniara przyjdzie,
a z panią to można porozmawiać”.
• Myśli pani, że ta niechęć do
dziennikarzy, to kwestia
wszechobecnych tabloidów?
Tak. Jeśli przede mną na miejsce trafili dziennikarze z telewizji
albo z „Faktu”, to sprawa jest spalona. Ludzie są tak zniechęceni ich
tupetem, bezczelnością, że mam
podwójnie ciężką pracę.
• To jak ich pani przekonuje,
żeby chcieli rozmawiać?
To kwestia intuicji. Kiedyś
przez rok podglądałam przy pracy Hankę Krall. Myślę, że w części
wzięłam to od niej. Częściowo to
moja cecha wrodzona. Kiedy otwieram drzwi i widzę, jak wygląda
mieszkanie, osoba, z którą mam
rozmawiać, jakie ma oczy, coś się
we mnie uruchamia. Nagle wiem,
co powinnam powiedzieć, a od tego
przecież zależy, czy mnie wpuści, czy nie. Nigdy nie obmyślam
sobie tego pierwszego zdania. To
się dzieje automatycznie. Kiedyś,
chyba w Strzelcach Opolskich,
powiesił się chłopak. Miałam napisać o tym tekst. Z doświadczenia
wiem, że do matki takiego chłopaka mogę pójść tylko w trzy dni od
jego śmierci, bo wtedy ludzie są jak
uderzeni drągiem w głowę. Czwartego mnie wyrzuci, bo ten stan już
mija. Wtedy przyszłam i mówię do
niej: „jestem dziennikarką, strasz-
nie mnie boli głowa, nie ma pani
proszku od bólu głowy?”. I ona mnie
zaprosiła do środka. Wiedziałam,
że jestem już wygrana. Zaczęłam
z nią rozmowę, zdając sobie sprawę, że w sposób bezczelny wlazłam w czyjeś nieszczęście. Nagle
otwierają się drzwi, których ona,
będąc w stuporze, nie zamknęła.
Wpada młoda dziewczyna i trzech
ludzi z kamerami. „Czy pani taka
i taka? Jesteśmy z telewizji. Kiedy
pani syn się powiesił? A gdzie się
powiesił? Na tej klamce?” Dziennikarka bez pytania otwiera szafkę, próbuje, czy klamka jest silna.
I mówi do matki – pani stanie tu,
bo tam jest złe oświetlenie. O nic
jej nie pytają, tylko kręcą. Byli tam
może z dwadzieścia minut. To było
moje pierwsze zetknięcie z tabloidem. Potem rozmawiałam z nią
jakieś 2 godziny. Dłużej niż było mi
to potrzebne. Często tak robię, bo
czuję, że jeśli już zmusiłam kogoś
trikiem zawodowym do wpuszczenia mnie, to jestem mu coś winna.
Zwykle osoby, których dzieci się
zabiły albo zostały zamordowane,
mają straszne poczucie winy. Staram się ich przekonać, że nie są
winni, opowiadam o przypadkach,
z którymi zetknęłam się w czasie
mojego wieloletniego zajmowania
się tą tematyką. Tamta kobieta
przy pożegnaniu powiedziała mi
– „Jestem bardzo wdzięczna, że
pani mi to wszystko powiedziała”.
I wtedy poczułam się rozgrzeszona, bo jej pomogłam.
• Skąd się pani wzięło
zainteresowanie tematami
granicznymi, związanymi
ze śmiercią?
Nie wiem, zawsze mnie to ciągnęło. I nigdy mnie ta tematyka nie
nudzi. Piszę o ludziach nieszczęśliwych, zdruzgotanych, chorych,
kalekich. Nie znoszę pisać tekstów
o ludziach szczęśliwych. Napisałam
ich dużo, ale to mnie nudzi. Bo co
jest ciekawego w szczęściu? Nic.
• A jak było w przypadku tekstu „Czerwony kapturek
w czarnej spódnicy”? Pojechała pani do Wąchocka i co?
Najpierw poszłam do prokuratury. Okazało się, że prokuratorka jest jak styropian – zupełnie
nieprzystępna. Mówi, że dla dobra śledztwa nic nie wie i nic nie
powie. Czuję, że muszę wyczuć
w niej słaby punkt, wypatrzyć
dziurkę w tym styropianie. Zaczynam z nią rozmowę o wszystkim. Opowiadam o moim synu.
I ona nagle mówi, że ma straszne
kłopoty z córką. Mówię wiec, że
ją rozumiem i pytam, jakie to kłopoty. Zaczyna mi opowiadać, a ja
szybko widzę, czemu jej córka tak
się zachowuje i zaczynam ją na to
naprowadzać. Po 15 minutach ją
mam. I mówię, kierując temat na
to, co mnie interesuje: „Widzi pani,
a tam też młoda dziewczyna, pójdzie do więzienia, chociaż matka
się nią zajmowała”. A ona zaprzecza – „Jaka matka? Jej matka wyjechała z kochankiem do Włoch,
pilnowała jej starsza siostra, nie
chciała chodzić na wywiadówki”.
Już wiem, że muszę iść do dyrektorki jej szkoły. Potem pytam, czy
dobrze mi się wydaje, że ta dziewczyna była dość oryginalna. Prokuratorka potwierdza, że nosiła
długie spódnice, kapelusze, dziwnie się czesała. Powiedziała jeszcze z dziesięć zdań, które ukierunkowały mnie, do kogo powinnam
iść. Dalej szłam już tymi tropami.
Kiedy zadzwoniłam do dyrektorki szkoły, zaczęłam od tego, że
wiem, że kieruje fantastyczną
szkołą, choć oczywiście tego nie
• Nie miała pani żadnych
wątpliwości związanych
z tym kłamstwem o szkole?
A dlaczego miałabym mieć?
Przecież robiłam jej przyjemność.
Skrupuły można mieć, kiedy wyrządza się komuś krzywdę, oczernia go. Zresztą trzeba pamiętać,
że to nie jest etyczny zawód. Kiedy
pisze się o produkcji czajników, to
te wszystkie triki są niepotrzebne.
Ale kiedy pracuje się na tak delikatnej materii, jaką jest ludzka psychika, okazują się niezbędne. Nie chodzi mi przecież o to, żeby opisywać
zbrodnię, tylko znaleźć w niej dno,
jakieś uzasadnienie, czemu się
wydarzyła. Muszę zdobyć klucz
do człowieka, zobaczyć właśnie
tę dziurkę w styropianie. Za każdym razem jest to coś innego, nie
ma jednego schematu. Po prostu
czuję, że powinnam daną osobę
spytać właśnie o to. To taka dziwna intuicja, której się nie można nauczyć. Kiedyś w stanie wojennym,
gdy wszyscy poszli pisać o strajku
w stoczni, ja pojechałam do bloku,
gdzie mieszkali strajkujący. Postanowiłam porozmawiać z ich żonami i zobaczyć, co gotują na obiad
w czasie, kiedy mężowie strajkują.
Szłam korytarzem i zastanawiałam
się, do którego mieszkania wejść.
I nagle przed jednymi drzwiami coś
mi powiedziało – wejdź. Napisałam
reportaż o gotowaniu pierogów
„Część sycąca”, który uważam za
jeden ze swoich najlepszych tekstów w życiu. To właśnie strasznie
podoba mi się w tej pracy – to nie
jest mechaniczna robota. Trzeba
szukać różnych dróżek, a potem
układać to, co się znalazło, jak klocki lego.
• A z kim jeszcze rozmawiała
pani w sprawie tych nastoletnich morderców
z Wąchocka?
Od dyrektorki szkoły dowiedziałam się, że jeden z chłopców
był adoptowany. Zadzwoniłam do
rodziców, całej trójki zresztą, ale
żadne z nich nie zgodziło się ze mną
porozmawiać. Zadzwoniłam ponownie do prokuratorki, która tym
razem ochoczo się ze mną spotkała.
Znów dowiedziałam się od niej kilku
ciekawych rzeczy. Powiedziała mi
między innymi, że córka zamordowanej ma restaurację w pobliskim
mieście. Nie wiedziała niestety, jak
ta córka się nazywa ani jaka to restauracja. Szukałam lokalu przez
biuro numerów i miejscową gazetę.
Od jej dziennikarzy dowiedziałam
się, że jej mąż jest wojskowym. Dotarłam do niego przez lokalną jednostkę wojskową, mówiąc, że mam
mu ważne rzeczy do przekazania.
To są takie drobne kroczki. Po tym
wszystkim ponownie zadzwoniłam
do matki morderczyni. Powiedziałam, że wiem bardzo dużo o tej
sprawie i zapytałam, czy nie chciałaby się czegoś dowiedzieć. Zgodziła się ze mną spotkać na 10 minut.
Siedziałyśmy godzinę i dowiedziałam się tego, co chciałam.
• A z samymi mordercami
pani rozmawiała?
Nie. Wiem z doświadczenia,
że warto rozmawiać ze starymi
zbrodniarzami albo psychopatami.
Bardzo lubię takie rozmowy. Natomiast rozmowa z młodymi przeważnie mija się z celem. Oni są albo
bezczelni, jeśli są psychopatami
i organicznie nie mają poczucia
winy, albo są obrażeni na cały świat,
że ich złapano, odpowiadają półsłówkami, zbywają. Dlatego w tym
przypadku starałam się zrobić portret z zewnątrz, na podstawie tego,
co powiedzieli mi inni. Sam przebieg
zbrodni odtworzyłam na podstawie
rozmów z prokuratorem, sędzią
i policjantem prowadzącym śledztwo. Ktoś mi powiedział jedno zdanie, ktoś inny kolejne i te kawałki
ułożyły się w całość.
• Ten tekst, jak inne pani
reportaże, jest bardzo
skondensowany, napisany
lapidarnymi zdaniami. To
częsty problem młodych
dziennikarzy, że nie potrafią
pisać zwięźle. Jak pani się
tego nauczyła?
To umiejętność, którą posiadłam, pracując w „Kobiecie i Życiu”.
Na początku wszystko wydaje się
ważne. Z czasem człowiek uczy
się jak skracać. W tekście musi być
wewnętrzna narracja, dramaturgia.
Kiedy piszę, w pewnym momencie
czuję, że na jakiś temat napisałam już za dużo i czytelnik może
się znudzić. Wtedy natychmiast
przeskakuję na inny wątek. Chodzi
o to, żeby w reportażu się coś działo, żeby to nie było takie płaskie
„idziem, idziem, co my widziem”.
Tekst musi żyć. To kwestia wprawy. Niedawno, porządkując szafę,
przeczytałam swój pierwszy tekst.
Grafomania, że zęby bolą.
• Czyli sprawność pisarską
można wyćwiczyć?
Tak. Można też wyćwiczyć
spostrzegawczość. Ja wchodzę do
mieszkania i mogę dużo o człowieku powiedzieć. Zupełnie inaczej
rozmawia mi się z człowiekiem
w jego domu niż na zewnątrz, bo
po mieszkaniu widzę, jaki jest. Jeśli
było się w setkach mieszkań, widzi
się różnicę. Na ogół człowiek pasuje do mieszkania, a jeśli nie pasuje,
to nie jest jego. Czy jest tam porządek, czy ma firankę, kwiaty, zwierzęta, obrazy, a przede wszystkim,
jakie to wszystko jest? Pierwszy
swój dobry tekst napisałam po
wielu męczarniach i próbach,
dawno temu, kiedy mieszkałam
za Żelazną Bramą. Któregoś dnia
spotkałam koleżankę ze studiów,
która też tam mieszkała, a po kilku dniach jeszcze jedną, także
mieszkającą obok. Wszystkie trzy
pochodziłyśmy ze wsi. Odwiedziłam najpierw jedną, potem drugą
i okazało się, że obie mają mieszkania umeblowane identycznie jak ja.
Zaczęłam się zastanawiać, czemu
mamy takie same meble, ustawio-
Bo kotki tak majà
Zbigniew Żbikowski
Kto jako dziecko nie wahał się zamęczać otoczenia bezustannym „a dlaczego?”,
pierwszy test na dziennikarza ma za sobą.
Kto jako osobnik pełnoletni nie zaznał jeszcze
przyjemności odpowiadania dziecku na ten
sam ciąg pytań, rzeczowo, bez irytacji, kolejny test – z umiejętności bycia dziennikarzem
„na okrągło”, czyli 24 na dobę, ma ciągle do
zdania.
Wszyscy znamy tę kształcącą zabawę.
Zwykle zaczyna się ona od niewinnej informacji. Na przykład: „Zobacz chłopcze/dziewczynko, wczoraj jaskółki zaczęły lepić sobie
pod naszym balkonem gniazdko”. Nasza
wiadomość wyczerpuje znamiona newsa
– odpowiada na pięć pytań, na jakie klasyczna informacja powinna odpowiadać. Kto?
Jaskółki. Co? Zaczęły budowę. Gdzie? Pod naszym balkonem. Kiedy? Wczoraj. Jak? Lepiąc.
Na to wszystko rezolutne dziecko, łykając
przekaz informacyjny, reaguje pytaniem szóstym: „a dlaczego?”, wytrącając nas ze stanu
zadowolenia (że to my pierwsi zdobyliśmy
wiadomość) i wprawiając w zakłopotanie.
Zaczynamy gorączkowo myśleć, dlaczego te
cholerne jaskółki wybrały akurat nasz balkon.
ne w tych samych miejscach. To
wynikało z tego, że miałyśmy podobne życiorysy i niczego w życiu
nie widziałyśmy poza wsią i akademikiem. Te mieszkania to odzwierciedlały. Napisałam o tym tekst,
pierwszy udany w moim życiu. Zrozumiałam, że trzeba znaleźć coś
wspólnego, te klocki lego nagle
mi się zlepiły. Jeśli się nie zlepią, to
jest płaskie opowiadanie o tym, że
coś się stało.
Tak się człowiek rozgrzesza.
Ale pamiętam, jak pojechałam pisać reportaż o dziewczynie zamordowanej przez narzeczonego. Rozmawiałam z jej ojcem i on strasznie
chciał, żebym dopiekła mordercy,
a ją pokazała w bardzo dobrym
świetle. Po rozmowach z innymi
osobami okazało się, że sprawa
niekoniecznie wygląda tak, jak on ją
widział. I tak to opisałam. A on przeczytał ten tekst i zmarł na serce.
• Znowu pojawia się pytanie
„dlaczego”?
To jest pytanie podstawowe.
Nie tylko w reportażu, ale w nim
szczególnie. Ono mną nieustannie
kieruje. Mam w sobie patologiczną
wręcz ciekawość. Dlaczego ta młoda morderczyni zrobiła to, co zrobiła, skoro rujnuje jej to życie? Zazwyczaj, po pewnym czasie zbierania
materiału – najczęściej spędzam w
terenie trzy dni – te klocki lego mi
się układają. Znając życie takiego
bohatera, mam hipotezę, czemu
właśnie tak się zachował i często
się ona potwierdza.
• I jak pani sobie
z tym poradziła?
Napisałam to, co myślałam
o tej sprawie. Nie mogłam stworzyć
tekstu na jego zamówienie, bo to
nie było tak, jak on mi opowiadał. To
była jego wizja. Uważałam, że moja
wizja jest bardziej zbliżona do prawdy. Bo reportaż nigdy nie jest w stu
procentach prawdziwy. •
• Pisząc o takich tematach,
chyba nie może pani
nagrywać. Notować
też jest trudno.
Jak mogłabym notować, rozmawiając z matką chłopaka, który
się powiesił? Mam pamięć rejestrującą i pamiętam to, co ludzie mówią,
zapamiętuję szczegóły. Wieczorem
w hotelu zapisuję wszystko dokładnie, słowo po słowie. Kiedy ktoś mi
coś opowiada, jestem wczepiona w
to, co on mówi. Tak strasznie chcę
się wszystkiego dowiedzieć. Ludzie wyczuwają, że nie rozmawiam
z nimi jak o sadzeniu kapusty. Przeżywam to, co mówią. To nie jest
wywiad, tylko rozmowa z drugą
osobą, która musi zapomnieć, że
jestem dziennikarką. Dlatego ten
zawód jest niezbyt etyczny, ale
bez tego nie da się zrobić dobrego
reportażu.
• Ale chyba opowiedzenie
historii wnosi później
do tego element etyczny?
Ale trzeba coś odpowiedzieć. Kombinujemy:
„Bo widać tu im się podobało i tu czują się
bezpieczne”. A dlaczego? Hm, bo pod balkon żaden kotek się nie dostanie. A dlaczego
(kotek miałby się dostać)? Bo kotki, jakby to
powiedzieć, mogłyby zrobić krzywdę małym
ptaszkom. A...? Bo..., zdaje się że mama cię
woła i w ogóle idź posprzątaj zabawki.
Na rynku medialnym nie jest już tak łatwo. Rynek (odbiorcy) też ciągle zadaje pytanie „a dlaczego?” i dziennikarze muszą nadążać z odpowiedziami. Odbiorca odesłany do
kąta pójdzie pytać kogoś innego, podnosząc
jego rating, a nasz osłabiając. Zamieszczając
prostą informację, na przykład że „artyści
wystosowali do premiera pismo w obronie
abonamentu radiowo-telewizyjnego”, który
to abonament „rząd zamierza zlikwidować”,
narażamy się na cały sznur dociekań: a dlaczego właśnie artyści, a kolejarze nie, i do
czego artystom abonament, i dlaczego rząd
Barbara Pietkiewicz ma 69 lat.
Z wykształcenia jest Êpiewaczkà
operowà i psychologiem. Z powodu
uszkodzenia strun głosowych nie
mogła wykonywaç wymarzonego
zawodu. Po studiach pracowała jako
tłumaczka. W wieku 29 lat rozpocz´ła
nauk´ w studium dziennikarskim i
jednoczeÊnie prac´ w „Sztandarze
Młodych”. Potem była dziennikarkà
w „Kobiecie i ˚yciu”, skàd Hanna Krall
Êciàgn´ła jà do „Polityki”. Pracuje tam ju˝
30 lat. Autorka wielu reporta˝y, przede
wszystkim o tematyce społecznej.
Co czyta Barbara Pietkiewicz?
KiedyÊ czytałam du˝o beletrystyki,
ale nawet najlepsza w koƒcu si´
nudzi. Teraz najch´tniej si´gam po
literatur´ faktu. Ostatnio przeczytałam
z zainteresowaniem „Wojn´ Iwana”
Catherine Merridale, która opowiada
o ˝ołnierzach radzieckich w czasie II
wojny Êwiatowej i „Przegrane ˝ycie
Ewy Braun” Angeli Lambert. Lubi´
ksià˝ki, w których wszystko jest
prawdà. Uwa˝am, ˝e czytanie i rozmowy z ludêmi to dwa najwa˝niejsze
uniwersytety. JeÊli długo nic nie
czytam albo nie jad´ w teren, czuj´
si´ wyjałowiona.
chce likwidacji itd. Na każde z tych pytań istnieje oczywiście odpowiedź sformułowana
przez artystów i przez rząd i to są wyjaśnienia
takie, jakie serwujemy dociekliwemu dziecku, czyli poprawne. A czytelnik / słuchacz
/ widz chce odpowiedzi nieunikających „mocnych momentów”, czy ukrytych motywów
– że ten miły kotek to naprawdę drapieżnik,
który pożera pisklęta, bo taką już ma naturę.
Ani tego, co nam czasem przyjdzie do głowy
– że ten podły kot, dostawszy się do gniazda,
może nam właściwie wyrządzić przysługę, bo
te miłe ptaszki, jak już się wylęgną, strasznie
brudzą pod balkonem.
Ale cóż, każdy dorosły wie, że z dzieckiem tak rozmawiać nie można, a każdy
dziennikarz ma świadomość, że przerywając
brutalnie zabawę w „a dlaczego?”, podetnie
gałązkę, na której ćwierka. Dlatego zabawa
trwa w najlepsze. •
07
Puls redakcji - Kulturystyka i Fitness
Kiedy bierze się do ręki numer „Kulturystyki i Fitnessu”
to aż trudno uwierzyć, że połowa zespołu redakcyjnego
pisma skierowanego głównie do mężczyzn to kobiety.
O kulturystyce może pisać każdy, niezależnie od płci.
Dla facetów liczy się siła, a kobiety zwracają uwagę na
harmonię całego ciała i finezyjny układ mięśni, dlatego
piszą o tym sporcie trochę inaczej. Oczywiście pod
warunkiem, że najpierw żadna z nich nie nazwie kulturystów mutantami czy przerośniętymi mięśniakami...
Nie samym „mi´chem”
kulturysta ˝yje
DODATEK SPECJA LN Y 3/20 08
Joanna Maria Sawicka
W porywach optymizmu
„Kulturystyka i Fitness” ukazuje się od 1997 roku; najpierw
jako dwumiesięcznik, a od 2001
jako miesięcznik. – Pismo powstało
z zupełnego przypadku. Rzuciłem
pomysł, żeby zrobić czasopismo kulturystyczne, a brat mnie
podpuścił, więc głupio mi było się
z tego wycofać – opowiada redaktor naczelny Sylweriusz Łysiak.
W porywie optymizmu Łysiak
założył, że już po pół roku „KiF” zacznie na siebie zarabiać. Trzeba
było czekać dwa lata, żeby wpływy
zaczęły pokrywać koszty. Pierwsze
numery miały zaledwie 40 stron
(obecnie miesięcznik ma ponad trzy
razy tyle) i zero reklam. Tytułowi
brakowało też jasno zarysowanego
profilu. – To był raczej interesujący
kogel-mogel – wyjaśnia naczelny.
Dziesięć lat temu prasa kulturystyczna w Polsce praktycznie nie
istniała, dlatego „KiF” szybko znalazł
czytelników. Nim redakcja przeniosła się na Ostrzycką, przez pierwsze
trzy lata mieściła się przy ul. Jakubowskiej, koło mostu Śląsko-Dąbrowskiego. Gdzie będzie za kilka
lat? Tego jeszcze nie wiadomo.
O autora trzeba dbać
Praca nad każdym numerem
zaczyna się przynajmniej na miesiąc
lub dwa przed jego drukiem. Istnieje
grupa tematów „ponadczasowych”
– czyli np. opisy ćwiczeń czy porady zdrowotne, które mogą trafić
do dowolnego numeru. Czasem
napływają też teksty, których redakcja nie zamawiała. Jeśli artykuł
się nadaje, to redakcja kupuje go od
autora. Za największy atut swojego
pisma Sylweriusz uważa wypłacalność. – Skoro i tak trzeba zapłacić
autorom, to lepiej zrobić to jak najszybciej – tłumaczy. W ten sposób
redakcja zachęca nowe osoby do
nawiązania z nią dłuższej współpracy. W Polsce niewiele osób uprawia
kulturystykę, a piszących sportowców jest jeszcze mniej. Stąd trudność w znalezieniu i doborze odpowiedniej kadry. – Czytelnik musi
mieć pewność, że nie przeczyta
u nas głupot – podkreśla Łysiak.
„KiF” publikuje też relacje z zawodów sportowych. W ciągu roku
Sylweriusz Łysiak pokonuje 80 tys.
km w celach służbowych. Redakcja
jest obowiązkowo na zawodach
Strong Men, pucharze i mistrzostwach Polski i każdych innych,
w których udział bierze czołówka
zawodników z naszego kraju. Nie
zawsze opłaca się jechać np. do
Hiszpanii, ale na wszystko jest sposób. Wystarczy kupić zdjęcia od
fotografa, który jest już na miejscu.
Wysyłajcie zdj´cia!
rozmawiali: Julian Tomala, Bartosz Zaborowski
fot. Joanna Maria Sawicka
Redakcja miesięcznika „Kulturystyka i Fitness” mieści się przy
Ostrzyckiej, niedaleko Trasy Łazienkowskiej i pokaźnych budynków wydawnictwa Bauer. Do „KiF-u”
trafić jednak trochę trudniej, bo
nie zajmuje piętra w biurowcu, ale
dwa niewielkie pomieszczenia na
tyłach sklepu z akcesoriami dla
kulturystów, który znajduje się...
na dachu pawilonu handlowego.
Brat mnie podpuścił, to zrobiłem pismo o kulturystyce - mówi Sylweriusz Łuczak, redaktor naczelny „KiF”
i Mirosław Prandota. Oprócz stałych
autorów z „Kulturystyką i Fitnessem” współpracuje cała lista gwiazd
sportu, m.in. Mariusz Pudzianowski czy Jarosław Dymek. Na czym
polega ich wkład w redagowanie
miesięcznika? – Jeśli potrzebujemy
zdjęć do opisu ćwiczeń, to dzwonimy do pana Pudzianowskiego, on
nam wszystko pokazuje i mamy materiał – wyjaśnia Anna Mariak.
Student? Raczej nie
Młodzi adepci dziennikarstwa
nie garną się do tego, żeby doskonalić swoje umiejętności w redakcji
„Kulturystyki i Fitnessu”. – Kiedyś
przyszedł chłopak, który nawet dobrze się zapowiadał. Napisał tekst,
przyniósł do nas, ale okazało się, że
cały ściągnął z Internetu. Przecież
to od razu widać – mówi Anna Mariak, która prowadzi stronę internetową „KiF-u”. Inny student pojechał
napisać relację z zawodów kulturystycznych. Pisał dość interesująco,
ale kiedy przyszło do oceny zawodników, okazało się, że w ogóle nie
umiał tego zrobić.
Tworzący pismo dziennikarze nie
są nimi z wykształcenia. Żeby pisać
o kulturystyce, trzeba czuć ten sport.
Sam naczelny również jest dziennikarzem z powołania, bo nigdy wcześniej w tym zawodzie nie pracował.
Z wykształcenia jest ślusarzem, a kulturystykę uprawia od 34 lat. Oprócz
Synu, idź do kiosku
Okładka drugiego numeru pisma.
tego w tzw. międzyczasie jeździł jako
zawodnik do Związku Radzieckiego,
był ochroniarzem, zajmował się handlem i przez rok studiował. – Moja
polonistka w życiu by nie uwierzyła,
gdyby zobaczyła, kim teraz jestem
– śmieje się Łysiak.
Trzon redakcji stanowi trzech
autorów – redaktor naczelny Sylweriusz Łysiak, Maciej Piotrowski
„Kulturystyka i Fitness” to pismo dla uprawiających te sporty
zawodników oraz dla ich bliskich.
W miesięczniku można znaleźć nie
tylko relacje z zawodów i metodykę
treningu, ale również opisy innych
dyscyplin siłowych i porady dietetyczne dla kobiet. Mamy i babcie
kulturystów najchętniej czytają
„doktora Wyrostka”, czyli domowe
sposoby na to, jak zbić gorączkę
lub poradzić sobie z nadciśnieniem.
– Musi też być coś normalnego, bo
samo „mięcho” mogłoby znudzić
– żartuje Łysiak. W gazecie jest też
miejsce na nietypowe wyczyny
sportowe, czyli tzw. „Ligę supermenów”, w której znalazł się m.in.
mistrz świata w chodzie na 500 km
(przejście tego dystansu zajęło mu
dwa dni i trzy noce). – Moim zamiarem było dotarcie do całej rodziny
zawodnika. Chciałem, że ojciec
mógł powiedzieć: „Synu, idź do kiosku i kup gazetę” – przyznaje.
Chwila wytchnienia
Po zamknięciu każdego numeru Sylweriusz Łysiak robi sobie dzień
lub dwa wolnego na „uporządkowanie tego całego bałaganu”, żeby
móc jak najszybciej zacząć pracę
nad kolejnym.
W kioskach pojawił się niedawno jubileuszowy, setny numer
pisma. Co dalej z „Kulturystyką
i Fitnessem”? – Postanowiłem, że
od tego numeru będziemy dawać
plakaty. Mam nadzieję, że to się uda
– przyznaje naczelny. •
• Kiedy zdjęcia stają się
fotoreportażem?
Wtedy, gdy opowiadają historię. Fotoreportaż jest wynikiem
chęci zgłębienia jakiegoś problemu,
danej sytuacji. Jest wynikiem subiektywnej obserwacji, a nie sumą
zdjęć, które wykonał autor. Oczywiście musi być on w odpowiedni
sposób wyedytowany, mieć swoją
narrację, początek i zakończenie.
Pytanie pozostaje, kiedy możemy
uznać, że rzeczywiście zgłębiliśmy
temat. Gdy pracujesz nad czymś
tydzień, dwa, czasami miesiące, w
pewnym momencie wiesz już, że
masz historię, którą chciałeś pokazać/opowiedzieć. Mnie osobiście
coraz mniej interesuje fotografowanie jakiś wydarzeń, zdecydowanie wolę przyglądać się zjawiskom,
wchodzić w intymne relacje.
współpraca Małgorzata Flejter
R EK L A M A
08
• Jaka jest idea konkursu
„Newsreportaż”?
Filip Ćwik, fotoreporter „Newsweeka”, pomysłodawca i wieloletni
juror konkursu Newsreportaż (w
tym roku odbędzie się jego siódma
edycja). – Ta idea jest prosta; to
chęć promowania dobrej fotografii.
Poprzez konkurs chcemy choć w
małej części pokazać, co się dzieje
na rynku fotografii dokumentalnej. Od początku istnienia „Newsweeka” do redakcji przychodziła
niezliczona ilość zdjęć. Chcieliśmy,
by w jakimś stopniu przesłane materiały ujrzały światło dzienne. Poza
tym to wielka satysfakcja móc pokazywać i promować dobry reportaż, dobry dokument.
• Jakie masz kryterium wybierania zdjęć konkursowych
w „Newsreporażu”?
Po prosu dobra i mądra fotografia. Ważny jest temat, klucz,
jakim posługiwał się autor, ale fotografia jest najważniejsza. Gdy robisz
reportaże, nie myślisz o kryteriach,
tak samo przy ich ocenianiu. Oceniając czyjeś prace, patrzysz, jak
bardzo dana historia cię poruszyła,
czego się dowiedziałeś. Robienie
reportaży pod konkurs jest zupełnie bez sensu. Dokumenty fotograficzne tworzysz chcąc zgłębić jakiś
problem, zjawisko, czy wydarzenie.
Ciekawość, dociekliwość to klucz
do sukcesu. Ja zawsze pracuję i
nie wiem, czy coś z tego będzie. Po
prostu utrwalam to, co mnie interesuje. Następnie z fotoedytorem
omawiam i pokazuję zdjęcia, opowiadam czego doświadczyłem i o
czym chcę opowiedzieć. I tak naprawdę dopiero na tym etapie zastanawiam się, czy mam materiał,
czy muszę jeszcze popracować.
• Jak porównałbyś reportaż
pisany i fotoreportaż?
Zasady tworzenia reportaży są
bardzo zbliżone. Tylko innymi środkami się posługujesz. W piśmie posługujesz się słowem, a tu obrazem,
musisz opanować m.in. warsztat
foto, ale też i zasady tworzenia
materiałów reporterskich, narracji,
wprowadzenia, pewnych wahań
nastrojów i emocji, które zdjęcia
Zdjęcie z fotoreportażu „Urlopowicze” Alberta Zawady, który zajął 2 miejsce
w kategorii „Życie codzienne”, Newsreportaż 2006.
• Czy w przypadku fotografii można w ogóle mówić
o nauce warsztatu, albo
wykształceniu fotoreporterskim?
Nie. Zawsze uważałem, że warsztat fotograficzny można poznać
w krótkim czasie. Wystarczy nauczyć się posługiwać środkami. Gdy
miałem zajęcia w szkole z uczniami,
jeden z nich przynosi i pokazuje
„piękne” zdjęcia. Ma świetnie opanowany warsztat, wysokiej klasy
aparat, zna zasady kompozycji, ale
w zdjęciach nic nie ma. Nie ma duszy, nie ma głębi. Nie potrafił wejść
w relację z rzeczywistością, poczuć
jej, doświadczyć. Umiał świetnie
posługiwać się warsztatem, ale zabrakło mu spojrzenia.
wywołują, bo to wpływa na to, jak
ludzie później te zdjęcia odbierają.
I właściwie to jest najważniejsze
– pokazać ludziom swój subiektywny punkt widzenia na dane zjawisko.
Musisz się odciąć od warstwy emocjonalnej, którą posiadłeś w momencie tworzenia materiału. Często
jest tak, że mam zarys materiału i
idę do zaufanego fotoedytora, który mnie prowadzi. Mówi: „słuchaj, Filip, musisz jeszcze trochę podziałać,
przyjrzyj się temu, tutaj mi brakuje
tego”. Dopiero, jak się wypalę w temacie, to się okaże, czy to w ogóle
nadaje się na materiał. Bardzo często pracuję nad czymś i nagle po
jakimś czasie orientuję się, że mam
kilka zdjęć, które niestety nie zamykają się w całość.
• Na ile w reportażu ważne jest
samo zdjęcie, a na ile komentarz? Na przykład „Historia
Jednego Domu” Wojtka Grzędzińskiego, jeden z laureatów
Newsreportażu zrobiono tam,
gdzie Izrael bombardował
Liban, co miało konkretny,
świeży i poruszany przez
media kontekst. Gdyby to się
działo w Kirgizji, czy Urugwaju
niekoniecznie ktoś by się tym
zainteresował.
Zdjęcia powinny mieć czytelną
treść, bez wnikania w komentarz.
To był mocny materiał. Zamykał się
w ciekawej formie, ponadto był to
reportaż newsowy z bardzo dramatycznych wydarzeń. My ocenialiśmy
zdjęcia, choć miejsce gdzie to się
wydarzyło nie było bez znaczenia.
• Czy zdjęcia bez treści
zamknięte tylko w ciekawej
formie są od razu dyskwalifikowane na konkursach?
Nie od razu, bo zależy to też
od opinii pozostałych jurorów. Mam
taki system, że wybieram tak skład
komisji, żeby to byli dobrzy kompani
do rozmowy. Wyznaję zasadę, że jeżeli będziemy walczyć i bronić zdjęć
podczas dyskusji, wtedy dokonamy właściwych wyborów. Zawsze
rozpatrujemy wiele aspektów, czy
to jest świeże, ciekawe, czy nas
porusza, jakie to ma odniesienie do
rzeczywistości, no i oczywiście najważniejsze jest to, żeby zdjęcia do
nas przemawiały, żeby była historia,
a najlepiej jeszcze mądra historia.
Jako jurorzy pracujemy cały czas
na odbitkach foto. Siadamy na hali,
rozkładamy odbitki. Każdy z nas
ma karteczki różnego koloru. Tam,
gdzie jest jedna karteczka, tam jest
głos. Później to porządkujemy, zostaje 30 reportaży w danej kategorii, rozpoczyna się gorąca dyskusja
i następuje kolejna selekcja. Prawdziwa walka zaczyna się pod koniec
przy wyborze tych najlepszych.
• Czy fotograf powinien być
socjologiem, który bada, czy
jedynie obserwatorem?
I to, i to. Socjologia i obserwacja
to odpowiednie podejście. To jest
tak, że im więcej pracujesz i zdobywasz doświadczeń, tym bardziej
wiesz, jak do pewnych spraw podejść. Ja teraz robiłem materiał o
pewnej grupie ludzi. Przez pierwsze
pół dnia nawet nie wyjąłem aparatu,
bo to nie miało sensu. Bo oni musieli
się do mnie przyzwyczaić, tak, jak ja
do nich. Pobyłem z nimi dwa dni i zrobiłem jedno dobre zdjęcie. Wyjechałem, teraz daję sobie dwa tygodnie
na przemyślenie, i wracam do nich
za tydzień. Zobaczymy, co będzie.
• Kiedy jesteś jurorem i masz
sześć tysięcy zdjęć, jak to
„ogarniasz”, żeby móc ocenić, które zdjęcie jest dobre,
a które złe?
To jest krępujące, bo tak naprawdę oceniasz czyjąś wrażliwość.
I nie zawsze wrażliwość i spojrzenie
muszą się pokrywać. Te same zdjęcia, różne komisje oceniałyby najprawdopodobniej w inny sposób.
fot. Bartosz Zaborowski
DZIENNIK ARSTWO
• Oglądasz 6000 zdjęć, czy widzisz od razu dobre zdjęcie?
Bywa różnie. W tym roku prawdopodobnie obrady komisji będą
trwały dwa dni. W zeszłym roku
było dużo dobrych materiałów, a ja
miałem wrażenie, że pewne zdjęcia
nam umknęły i tak naprawdę każdy
miał niedosyt, zastanawialiśmy się,
czy nie za szybko nam to poszło,
czy czegoś nie przeoczyliśmy. Teraz pierwszego dnia wybierzemy
główne zdjęcia, a drugiego dnia wyselekcjonujemy najlepsze spośród
tamtych. Będziemy mieli czas, by
złapać oddech, by dokonać właściwych wyborów
• Czy jurorzy przywiązują się
do swoich faworyzowanych
zdjęć, bronią ich?
Oczywiście, że tak. I właśnie
na tym ma to polegać. Każdy z nas
widzi co innego. Trzeba próbować
znaleźć złoty środek, punkt zaczepienia, przekonać pozostałych, że
coś w tym materiale jest. To nie jest
proste, bo długo obradujemy, a w
zeszłym roku było naprawdę ostro.
• Czy zdarzają się osoby, które
miały pretensje za niesprawiedliwe oceny?
Raczej nie. Często na wystawie pokonkursowej spotykamy się
i wymieniamy opinie. Oczywiście są
różne zdania, ale pretensji nie było.
Konkurs nie jest odzwierciedleniem
tego, co się dzieje na rynku, my
wybieramy najlepsze prace, które
zostały wysłane. Bardzo często
jest tak, że doskonale wiemy, jakie
materiały powstały w ciągu roku.
To nie jest anonimowe środowisko.
Ty wiesz, że ktoś zrobił świetny reportaż, który bez najmniejszego
problemu mógłby być wybrany, ale
nie ma go na konkursie. Ten wybór
o niczym nie świadczy, to jest konkurs, a wyboru dokonujemy z prac,
które przyszły na konkurs.
• Może na koniec apel do młodych fotoreporterów, żeby
przesyłali swoje prace?
Wysyłajcie.
• Czasami jest to pewnie jedyna okazja, żeby pokazać te
zdjęcia szerszej publiczności.
Na pewno konkursy są dla młodych ludzi, którym wygrana daje
siłę do dalszej pracy. •
I
2006
2006
2006
Laureat
DZIENNIK ARSTWO
Nie interesuje mnie
Wojna nie znosi Êwiadków
Giertych na wakacjach
Zdarzało mu się być obiektem gniewu kibiców. Bywało,
że obok niego wybuchały strzały. Musi się chandryczyć
z politykami, obawiającymi się niekorzystnych ujęć.
A jednak swojej pracy nie zamieniłby na żadną inną.
z Wojciechem Grzędzińskim
rozmawiała Wioletta Wysocka
• „Ramki” to spore
osiągnięcie…
Wojciech Grzędziński: Szczerze mówiąc, trzymam je w piwnicy. Nagroda nie ma przełożenia na
praktykę zawodową. Zdjęcia, które
wygrywają konkursy, często nie
odpowiadają redaktorom.
• Czy to znaczy, że selekcja
zdjęć nie do końca jest
trafiona?
Ci, którzy to robią, nie mają czasu
na dokładne przejrzenie wszystkich
zdjęć, a bywa też, że nie najlepiej się
na tym znają – na stanowisku fotoedytora coraz częściej lądują przypadkowi ludzie. Często też zdjęcia
wybierają redaktorzy lub dziennikarze, których wiedza fotograficzna
i ilustracyjna jest nikła. Co więcej,
zdjęcia muszą pasować do przygotowanej wcześniej makiety, przez
co dobre przegrywa z gorszym.
To wszystko powoduje, że poziom
fotografii publikowanej w gazecie
codziennej jest niższy niż w tygodnikach czy miesięcznikach.
• Szybka selekcja, szybka obróbka – pewnie fotoreporter
też pracuje w ciągłym biegu?
Tempo to podstawowy wyróżnik pracy w gazecie codziennej. Jeśli
nie zdążysz uchwycić uścisku dłoni
Kaczyńskiego i Tuska, zostaniesz
bez zdjęcia. Nie raz wpuszczają cię
do studia telewizyjnego na 2 minuty wraz z czterdziestoma innymi
dziennikarzami, a za piętnaście minut zamyka się numer. Naciskam
spust i robię kilka zdjęć na raz. Żeby
nie tracić czasu na zmianę obiektywu, noszę dwa aparaty. Pośpiech
i ścisk to nie są sprzyjające warunki,
zwłaszcza, że o sprawie przesądza
kilka centymetrów w prawo lub
w lewo. Później materiał muszę
VIII
„przerzucić” na laptopa, obrobić
i wysłać do biura. Wysłanie jednego
zdjęcia w sprzyjających warunkach
zajmuje około minuty.
• A jeśli wszystkie fotki, które
zrobiłeś, okażą się klapą?
Nie miałem jeszcze takiej sytuacji,
ale faktycznie nie zawsze jest czas
i możliwość, by zdobyć zdjęcie. Wtedy korzysta się z archiwum redakcji
- wyszukując odpowiednie ujęcie
na podstawie słowa kluczowego.
W najgorszym wypadku można odkupić je od innej gazety z jej bazy.
• Ile zdjęć musisz zrobić,
by zrealizować temat?
Wysyłam 10-15. W praktyce
muszę ich zrobić kilka razy więcej
– technika cyfrowa zniosła ograniczenia w tym względzie. Fotoedytor wybiera jedno.
• I nad tym jednym zdjęciem
spędzasz cały dzień?
Przeciętnie realizuje się dwa,
trzy tematy jednego dnia. Rekordzista zrobił siedemnaście, ale poruszał
się na motorze, ja stoję w korkach.
• Pośpiech, przepychanki,
stanie w korkach – jakieś
inne „atrakcje”?
Trudnych sytuacji jest mnóstwo. Kiedyś kibice rzucali we mnie
kamieniami, innym razem zostałem
skopany przez manifestujących
górników. Kolega na meczu stracił
laptopa, inny, Robert Sobkowicz
– oko od policyjnej gumowej kuli
– od dziesięciu lat procesuje się
o rentę i odszkodowanie. Największe niebezpieczeństwo niesie wyjazd na wojnę, ale staram się nie
myśleć kategoriami ryzyka. Dostaję telefon i jadę w miejsce, którego
w innym wypadku nigdy bym nie
zobaczył, poznając przy tym masę
ludzi.
• Otarłeś się o śmierć?
Kilkukrotnie. Kiedyś w Iraku,
ostatniego dnia pobytu wyszedłem w nocy po soczki do kantyny.
Miałem na sobie kamizelkę kuloodporną, a z hełmu zrobiłem siatkę
na owe soczki. Będąc na otwartej
przestrzeni, usłyszałem świst nadlatującego pocisku moździerzowego lub rakiety. Wskoczyłem w jedyny płytki rowek obok jakiegoś drutu
fot. Tomasz Jelski
Rzadko można go spotkać bez
aparatu – to jego pasja. Wybrane
zdjęcia wysyła na konkursy i choć
przekonuje, że prawdopodobieństwo wygranej równa się trafieniu
piątki w Totolotka, sam ma już na
kącie parę, jak to nazywa, ramek.
Zawodowo fotografią zajmuje się
od 7 lat, zaczynał w „Życiu” Wołka,
gdy gazeta padła, trafił do „Życia
Warszawy”. Po nim był „Super Express” i „Rzeczpospolita”, obecnie
jest związany z „Dziennikiem”.
kolczastego. Zobaczyłem kątem
oka przepiękny wybuch i pióropusz
rozżarzonych do czerwoności odłamów. Prawie jak fajerwerki. Pocisk
uderzył około stu metrów przede
mną. W bazie wojskowej każą nam
nosić hełmy i kamizelki, ale to bywa
kłopotliwe, zwłaszcza gdy idę do ludzi. Oni nie mają kamizelek, dlaczego mam być lepszy, wolę, by czuli,
że jestem jednym z nich.
• A jak reagują fotografowani?
Zdarzają się problemy, np. ze
strony osób publicznych. Ostatnio Lech Kaczyński wyprosił mnie
z sali, bo zdjęcie, które zrobił mu
Adaś Jagielak, zraziło go do widoku dziennikarza z aparatem – po
prostu nie spodobało mu się, jak na
nim wyszedł. Politycy, zwłaszcza
PiS-u, nie lubią być fotografowani
i w efekcie oglądamy na zdjęciu
plecy prezydenta. Bracia Kaczyńscy nie zdają sobie sprawy z tego,
jak to odbija się na ich wizerunku,
i że naprawdę warto znaleźć chwilę na spotkanie z fotoreporterem.
Siła PO leży między innymi w tym,
że dobrze wychodzą na zdjęciach
– nie uciekają przed obiektywem
i znajdują dla nas czas.
• Ilustrujesz politykę, wojnę,
śmierć, rozruchy. Czy istnieją
dla ciebie jakieś tematy tabu
– i czy można wobec dzisiejszej pogoni za sensacją mówić o czymś takim, jak etyka
pracy fotoreportera?
Etyka nie pozwala na fotomontaż, wybór obiektu to kwestia
indywidualna. Niektórzy uważają
za niestosowne fotografowanie
umierających ludzi, ja jadąc na
wojnę, pokazuję jej okrucieństwo,
taką jaka ona jest, za to nigdy nie
pobiegłbym za kimś do przysłowiowej sypialni, nie interesuje mnie też
Giertych na wakacjach. Trzeba dać
tym ludziom odpocząć i nie można
ich krzywdzić. Zwłaszcza, że – co
się tyczy polityków – reprezentują
nasz naród.
• Czym poza sensacją i polityką zajmuje się reporter
gazety codziennej i co go
inspiruje?
Dokumentuję wszystko – od
koncertu z udziałem gwiazd po
dziurę w ulicy. Dostaję telefon i jadę,
niekiedy sam proponuję temat. Interesuje mnie przede wszystkim
człowiek – naturalny, zanurzony
w codzienności, no i chwytam to,
co aktualne. Jako fotograf staram
się być niewidoczny, nie lubię, gdy
fotografowany zagląda mi w obiektyw. Wiele zdjęć robię ot tak dla
siebie, ale nie jestem żadnym artystą tylko dziennikarzem, który lubi
swoją pracę.
• Mimo tych rzucających
kamieniami kibiców
i pocisków przelatujących
ponad twoją głową?
Gazeta codzienna daje największe szanse rozwoju, najwięcej
się dzieje, poznajesz ludzi, wyjeżdżasz, nie wiesz, co będziesz robił
za trzy dni, za trzy godziny. Lubię
tę zmienność. Kolega przyszedł do
pracy w białym garniturze i wrócił
ubłocony, ale lepsze to, niż wybranie się na konferencję prasową
w krótkich spodniach.
• Da się przeżyć
w tym zawodzie?
Jakoś sobie radzę. Większość
z nas po prostu sprzedaje swoje
zdjęcia różnym tytułom. Stawka
za fotografię waha się od około
50 do 300 zł. Ja jestem związany
z konkretnym tytułem, nie mogę
sprzedawać zdjęć innym wydawnictwom, z wyjątkiem zagranicznych. O etat ciężko i zwykle nie
są to duże pieniądze. Pracodawcy
nie chcą płacić składek ani ubezpieczać fotoreporterów. Na wojnę
coraz częściej, zamiast własnych
pracowników, wysyła się ludzi wynajętych w agencji.
• Pracowałeś w kilku tytułach.
Czy każdy z nich ma swoją
specyfikę?
Praca w „Rzeczpospolitej”
i w „Dzienniku” to właściwie jedno
to samo, zwłaszcza, że moimi obecnymi szefami są byli zastępcy szefa
„Rzeczpospolitej”. „Super Express”
to tabloid, jeden temat opowiada
się tam za pomocą kilku zdjęć. Zdjęcie nie musi więc być tak nasycone
treścią, za to proste, czytelne, by
sylwetka dała się łatwo wyciąć z tła.
To zupełnie inny rodzaj fotografii.
• Może na koniec jakaś rada
dla przyszłych fotoreporterów. Czym charakteryzuje się
dobre zdjęcie?
Na to nie ma reguły. To, które wygrało tegoroczne World Press Photo wiele osób uważa za nieudane,
a jednak ma to coś i tym czymś
przekonało jury. Nie chodzi o to,
żeby zrobić poprawne zdjęcie, tylko takie, byś patrząc na nie widział
historię, czuł klimat zdarzeń. Jeżeli
po jego obejrzeniu zapragniesz kupić bajecznie drogą koszulkę Save
Darfour lub przekazać pieniądze
z podatku na pomoc dzieciom itp.
to tym lepiej. Dobre zdjęcie powinno zmuszać do refleksji. •
Wiktor Bater odsłania przed
czytelnikiem skomplikowaną rzeczywistość zawodu korespondenta
wojennego. Dokonuje tego bez zbędnych upiększeń i omijania niewygodnych tematów. Autor daje nam pełny
obraz największych tragedii, dramatów i upodleń ludzkości w ostatnich
latach, z całym ich syfem i zezwierzęceniem. Przeczytamy o dzieciach
mordowanych na oczach rodziców, o
kobietach oddających się za szklankę spirytusu, ale także o znudzonych
zachodnich dziennikarzach palących
skręta pod eukaliptusem.
„Nikt nie spodziewa się rzezi” to
zbiór opowiadań, w których Wiktor
Bater przelewa na papier swoje wspomnienia i odczucia wydarzeń, których świadkiem został dzięki swojej
pracy. Jak sam przyznaje, świadkiem
niewygodnym, bo przecież wojna, jak
każda inna zbrodnia, nie znosi świadków. Pomimo tego autor odkrywa
tajemnicę szczęścia serbskiej dziewczyny z kałasznikowem, wyjaśnia, w
jaki sposób Abchazja odmieniła jego
życie, oraz odsłania kulisy działań rosyjskich „wyzwolicieli” Dubrowki i Biesłanu. Podczas swoich wypraw Bater
spotyka ludzi z różnych stron konfliktów, wrogów i przyjaciół, których
w większości już nigdy nie zobaczy.
Strach, bezsilność i chęć przetrwania miotają nim na przemian, zarówno w czasie przeprawy z kurdyjskimi
przemytnikami do Iraku, jak i wtedy,
gdy czuł na gardle nóż rosyjskiego
oficera. Uważny czytelnik, poza refleksją nad tą gorszą stroną człowieka, znajdzie w książce również
realia pracy dziennikarza wysłanego
w najbardziej zapalne punkty świata.
Jakże różne od tych, które otrzymuje
z perspektywy miękkiej kanapy telewizyjnego studia… •
Wiktor Bater
„Nikt nie spodziewa się rzezi. Zapiski korespondenta wojennego”
współpraca Artur Wiśniewski
Społeczny Instytut Wydawniczy
„Znak”, Kraków 2008.
Tomasz Betka
Lato na działce
Podobno ogródki działkowe to przeżytek. Jeśli nawet, to
przeżytek conajmniej żywotny.
Prawie 200.000 nakładu „Działkowca” robi wrażenie.
Miesięcznik ten jest pismem
Polskiego Związku Działkowców,
organizacji, która zrzesza posiadaczy pracowniczych i rodzinnych ogródków działkowych.
O politycznej sile PZD krążą legendy, a sam związek jest solą
w oku deweloperów ostrzących
sobie zęby na trakcyjne działki
położone często prawie w centrach miast. Wydawany od 1949
roku „Działkowiec”, jak na pismo
tak potężnej organizacji przystało, stoi na wysokim poziomie.
Nakładem dorównuje popularnym tygodnikom kolorowym
i kilkukrotnie przewyższa inne
tytuły ze swojej branży. „Działkowiec” to przede wszystkim
porady, które dotyczą każdego
wyobrażalnego (i paru niewyobrażalnych dla laika) aspektu
funkcjonowania małego ogrodu.
Z numeru czerwcowego dowiemy się między innymi jak uprawiać melony, układać ściółkę, zrobić ekologiczny nawóz z pokrzyw
i w końcu, co czynić, kiedy na
teren naszego ROD wkraczają
bezlitośni budowlańcy. Autorami
tekstów są przeważnie pracownicy uczelni rolniczych, a także
specjaliści w różnych dziedzinach
związanych z działaniem ogrodów
(np. architekci zieleni).
Od strony graficznej „Działkowiec” stoi na równi z kolorowymi tytułami wielkich niemieckich koncernów czy wydawnictwa Prószyński.
Zdjęcia roślin, narzędzi, infografiki,
projekty ogrodów, w połączeniu ze
świetną merytorycznie zawartością
sprawiają, że pismo jest cennym nabytkiem dla każdego pasjonata pracy na działce. Cennym i niedrogim,
dodajmy, bo miesięcznik kosztuje
tylko 4,20 – co czyni go dostępnym
także dla niezbyt zamożnych działkowców. W zasadzie jedyną wadą
miesięcznika jest to, co dla zapalonego działkowca jest największą
zaletą, czyli stricte merytoryczny
charakter. W „Działkowcu” nie znajdziemy artykułów lajfstajlowych,
reportaży i innych bardziej żywych
form dziennikarskich. Za to otrzymamy bez mała 70 stron konkretnych
porad dotyczących wszystkiego, co
wiąże się z naszą działką.
Mimo że za „Działkowcem” stoi
tak duża organizacja jak PZD, pismo
ma charakter komercyjny: publikuje
zwyczajne, przydatne działkowcom reklamy, które nie przytłaczają
tekstu i nie przeszkadzają w jego
lekturze. Kto oprze się sloganom
głoszącym, że oto mamy okazję kupić „profesjonalne nawozy – nie tylko
dla profesjonalistów”, a inny produkt
sprawi, że „ogród sąsiada już nigdy
nie będzie bardziej zielony niż Twój”.
Działkowca można spokojnie
polecić każdemu, kto już ma działkę albo niedługo chce ją nabyć, bo
jest to zdecydowanie najlepszy
tytuł w swoim segmencie rynku.
A ci, którzy działek nie mają? Powinni uważać, bo lektura „Działkowca”
może obudzić w nich atawistyczną
potrzebę posiadania ogródka, pielenia, kopania, sadzenia itd. •
Tytuł: Działkowiec
Redaktor naczelny:
Eugeniusz Kondracki
Tematyka: ogrodniczy
Cykl wydawniczy: miesięcznik
Nakład: 190.000, Liczba stron: 74
Cena: 4,20 zł.
www.dzialkowiec.com.pl
Marcin Łączyński
R EK L A M A
FOTOGRAFIA
Recenzje
To naprawd´ my?
Marcin Łączyński
Czasy, kiedy kibice mogli
czytać tylko „Przegląd
Sportowy”, dawno odeszły
w niepamięć. Dziś fani
każdej dyscypliny mają
przynajmniej jedną swoją
gazetę i nikogo to nie
dziwi. Ale „To my kibice”
na pewno zdziwi, a może
i zaszokuje każdego, kto
sięgnie po ten tytuł.
Media od lat straszą nas obrazami stadionowych bijatyk. Młodzi zamaskowani ludzie
biją się ze sobą i z policją, palą szaliki na trybunach, demolują pociągi. Zarządy klubów obiecują, że „już niedługo” uporają się z plagą stadionowego bandytyzmu, instalują monitoringi
i wynajmują ochronę. Na razie bezskutecznie.
Co ma z tym wszystkim wspólnego miesięcznik „To my kibice”? Co prawda redakcja zaznacza na wstępie, że nie odpowiada za treść
nadsyłanych relacji, ale zacytujmy końcówkę
jednej z nich: „(...) Wkracza policja i musimy się
ewakuować. Od nas powiniętych 11 osób, które dostają mandaty po 300 zł. W czasie ataku
ucierpiał jeden z funkcjonariuszy, który ma
złamany nos. Ganianki z policją trwały jeszcze
kilkanaście minut po osiedlach. Tak kończą się
derby lubelszczyzny”.
Oczywiście magazyn to nie same historie zadym. Jego główną część tworzą foto-
relacje z meczów, z naprawdę imponującymi
zdjęciami tzw. „opraw”, czyli zorganizowanego dopingu łączącego śpiewy, odpalanie rac,
machanie flagami i wiele innych, czasami
niesamowicie pomysłowych, form ozdoby
meczu. Inne ciekawe rubryki to „Listy od czytelników” czy „To i owo na bojowo”. Jeśli komuś
nie przeszkadzają zdjęcia bijatyk, których też
jest sporo, to lektura miesięcznika może być
dla laika jedyną w swoim rodzaju wycieczką
w głąb kibicowskiego (czy raczej „ultrasowskiego”) świata. Świata, dodajmy, świetnie
zorganizowanego, z własną hierarchią, dyplomacją, ekonomią i kodeksem honorowym,
funkcjonującego praktycznie obok zamieszkanej przez większość z nas rzeczywistości.
Szczególnie pasjonującą lekturą są reklamy publikowane przez „To my kibice”. Nie
bez kozery można mówić o całej „kibicowskiej
ekonomi”. Szaliki, gadżety klubowe, flagi, race
i światła do oprawy meczów, muzyka, vlepki
i absolutny przebój: bluzy z wszytą maską,
którą można schować albo założyć w zależności od potrzeb. Oglądając zdjęcia opraw z
użyciem setek gadżetów i czytając relacje o
paleniu flag przeciwnych drużyn, trudno się
oprzeć wrażeniu, że cały ten towar musi schodzić świetnie. Co ciekawe, „To my kibice” wydawane jest na świetnym papierze, ze zdjęciami
bardzo dobrej jakości prawie całe w kolorze
(62 strony) i wygląda na gazetę robioną przez
całkiem profesjonalnych autorów.
Czy warto sięgnąć po „To my kibice”? To
zależy. Jeśli brzydzimy się przemocą, a chuliganów i ultrasów palących race na stadionach
uważamy za pospolitych bandytów, to nie. Nie
warto się denerwować, czytając jak dobrze są
zorganizowani i co myślą o policji i innych kibicach. Ale jeśli chcemy poznać jakąś zupełnie
obcą i niezrozumiałą dla laika subkulturę, to
warto. Bo pod względem antropologicznym
„To my kibice” jest kopalnią szokujących obserwacji. •
Tytuł: To my kibice
Redaktor naczelny: Piotr Jaworski
Tematyka: kibicowski
Cykl wydawniczy: miesięcznik
Nakład: ?, Liczba stron: 62, Cena: 7,50 zł.
www.tomykibice.pl
09
CSR - case study
ABC PR-owca: Tadeusz Jacewicz
PUBLIC RELATIONS
PUBLIC RELATIONS
Najlepiej
po pi´çdziesiàtce
Co roku w turnieju startuje 50 tys. osób
Tadeusz Jacewicz ubolewa, że pokutujący w Polsce
stereotyp „bagaż doświadczeń + siwe włosy = emerytura” wciąż jest barierą w rozwoju branży PR. Mimo
tego założyciel i szef Sigma International Poland Ltd.
ma niezawodny patent na sukces – równowagę między
żywiołem młodości a doświadczeniem dojrzałości.
Elżbieta Stryjek
Doświadczenie
zdobywa się z czasem
Szkolna piłka na powa˝nie
Mecze rozgrywane są w dwóch kategoriach: uczniowie szkół podstawowych
i gimnazjalnych. Reprezentacja szkoły może liczyć maksymalnie 10 osób.
Alicja Matyja
Opis kampanii
Pomysł na zorganizowanie
w Polsce ogólnokrajowego szkolnego turnieju piłkarskiego Coca-Cola
Cup narodził się pod koniec 1998
roku. Kilka miesięcy wcześniej, podczas Pucharu Świata we Francji miała
miejsce inicjatywa Coca-Coli, która
polegała na umożliwieniu dzieciom
udziału w tym wydarzeniu poprzez
m.in. pomoc na boiskach. W ramach
akcji na Mistrzostwa Świata w Piłce
Nożnej wyjechało ponad 1600 dzieci z całego świata, w tym sześcioro
z Polski. 17 marca 1999 roku ruszyła pierwsza edycja Coca-Cola Cup,
w której udział wzięło około tysiąca zespołów. W ciągu dziesięciu lat
program został spopularyzowany
na szeroką skalę. Lata 2007 i 2008
są dla Coca-Cola Cup rekordowe
pod względem ilości uczestników.
Do rozgrywek eliminacyjnych przystąpiło ponad 4800 drużyn z całej
Polski. To zainteresowanie turniejem
sprawiło, że został on nazwany przez
dziennikarzy nieoficjalnymi mistrzostwami szkół w piłce nożnej.
10
Przygotowanie
– badania, analizy
W celu dokładnego pozyskania
informacji na temat stopnia i rozwoju aktywności fizycznej młodzieży oraz roli sportu w jej życiu przeprowadzono badanie sondażowe.
W ankiecie uczestniczyła reprezentatywna grupa 1555 uczniów
szkół podstawowych (klasy IV-VI)
i uczniów gimnazjów (klasy I-III).
Badanie przeprowadziła sopocka
Pracownia Badań Społecznych dla
Coca-Cola Poland Services w grudniu 2004 roku.
Sport rozumiano jako zajęcia
sportowe w szkole (lekcje wychowania fizycznego) oraz zajęcia
dodatkowe (treningi), a także aktywny sposób spędzania wolnego
czasu, w tym różne formy aktywności sportowej. Badanie dotyczyło ponadto biernego kontaktu ze
sportem, czyli oglądania zawodów
sportowych, głównie w telewizji.
W projekcie zbadano opinie na
temat roli sportu w życiu, częstotliwość uprawiania sportu (uczest-
nictwo uczniów w lekcjach wf.-u,
treningi, formy spędzania wolnego
czasu), miejsce uprawiania sportu
(szkoła lub poza nią), rodzaje uprawianych sportów lub aktywności
fizycznej, wiązanie przyszłości
z karierą sportową, bierne podejście do sportu, sposób spędzania
wolnego czasu, cechy społecznodemograficzne.
Okazało się, że sport jest ważny przede wszystkim dla uczniów
starszych klas szkoły podstawowej oraz gimnazjalistów. Doceniają oni jego rolę w życiu i lubią
podejmować aktywność sportową
zarówno w szkole, jak i w czasie
wolnym. Sport jest nie tylko jedną
z ulubionych form spędzania czasu przez młodzież. Niemal połowa
uczniów w wieku 10-15 lat zajmuje
się sportem wyczynowo, a prawie
jedna czwarta gotowa jest wiązać
swą przyszłość z karierą sportową.
Dla trzech na czterech badanych
sport wiąże się z odniesieniem
osobistego sukcesu, będącego
powodem do największej dumy.
Częściej uprawia sport i znajduje
w tym przyjemność młodzież ze
starszych klas szkół podstawowych
niż uczniowie gimnazjów. Sportem
bardziej interesują się chłopcy niż
dziewczęta. Najpopularniejszą dyscypliną sportową wśród młodzieży jest… piłka nożna.
Cel
Poprzez organizację turnieju, wraz z jego patronami, CocaCola zachęca dzieci i młodzież do
zdrowego stylu życia oraz dbania
o sprawność fizyczną. Firma, podejmując tego typu działania, zwiększa
wśród dzieci i młodzieży świadomość tego, że czynne uprawianie
sportu jest ważnym elementem
wpływającym na zdrowy rozwój
i naturalną odporność.
Realizacja
Co roku rozgrywki Coca-Cola Cup
zaczynają się od zaproszenia drużyn
do udziału w turnieju poprzez wysłanie informacji oraz plakatów do szkół
podstawowych i gimnazjalnych. Reprezentacja szkoły może być wybierana spośród wszystkich uczniów,
ale nie może przekroczyć 10 osób.
W zależności od ilości drużyn, które
przystąpią do rozgrywek w danym
województwie, runda eliminacyjna
składa się z jednego lub dwóch etapów. Do finałów wojewódzkich w obu
kategoriach wiekowych kwalifikuje się 288 najlepszych zespołów w
kraju, wyłonionych z rundy eliminacyjnej. W każdym finale startuje 18
drużyn podzielonych na 6 grup po
3 zespoły. Do kolejnego etapu rozgrywek awansuje najlepsza drużyna
w danej kategorii wiekowej z każdego województwa. Półfinały krajowe są rozgrywane w 4 miejscach
w Polsce, a do finału awansują najlepsze drużyny w obu kategoriach
wiekowych. Finał turnieju odbywa się
w czerwcu. W turniej Coca-Cola Cup
oprócz piłkarzy coraz liczniej angażują się trenerzy, nauczyciele i rodziny
uczestników, którzy gorąco wspierają swoich podopiecznych. Według
szacunków firmy informacja o turnieju w 2007 roku dotarła do ponad
10 milionów osób.
Efekty
Obecnie Coca-Cola Cup to największy turniej piłkarski dla młodzieży szkolnej w Polsce. Ubiegłoroczna edycja odbywała się pod
patronatem Ministerstwa Sportu
oraz Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wciągu 10 lat w turnieju
udział wzięło kilkaset tysięcy uczniów. Dla wielu był to początek piłkarskiej kariery. Już dziś wielu byłych uczestników Coca-Cola Cup
gra w juniorskich reprezentacjach
Polski i reprezentuje nasz kraj zagranicą. Część z nich trenuje także w czołowych klubach europejskich. Z roku na rok turniej cieszy
się coraz większą popularnością.
W 2005 roku w turnieju Coca-Cola
Cup wystartowało ponad 45 tys.
uczniów, którzy reprezentowali
4.530 drużyn z całego kraju: 2.399
ze szkół podstawowych i 2.131
z gimnazjów. Rok 2006 przyciągnął prawie 50 tys. młodych piłkarzy, którzy rywalizowali ze sobą
w 4,8 tys. drużyn. Rok 2007 był
dla Coca-Cola Cup kolejnym rekordem. W turnieju wystartowało
około 50 tys. uczniów, którzy reprezentowali 4.853 drużyny z całego kraju: 2.592 ze szkół podstawowych i 2.261 z gimnazjów. •
„Co roku organizujemy Coca-Cola Cup z przekonaniem, ˝e piłka no˝na to nie tylko
przyjemny sposób aktywnego sp´dzania wolnego czasu, ale tak˝e nauka post´powania
zgodnego z zasadami fair play, zarówno na boisku, jak i na co dzieƒ. Ju˝ dziÊ wielu byłych
uczestników Turnieju Coca-Cola Cup gra w juniorskich reprezentacjach Polski i godnie reprezentuje nasz kraj w Polsce i za granicà. Cz´Êç z nich trenuje tak˝e w czołowych klubach
europejskich, np. w Feyenoordzie Rotterdam czy Girondins Bordeaux, i ma du˝e szanse
na to, by staç si´ wa˝nymi zawodnikami reprezentacji Polski podczas Mistrzostw Europy
w Piłce No˝nej 2012 w Polsce i na Ukrainie. Jestem przekonana, ˝e uczestnicy Coca-Cola
Cup, nawet jeÊli nie b´dà w przyszłoÊci zawodowymi sportowcami, to zostanie w nich
zaszczepione zamiłowanie do ruchu i aktywnoÊci fizycznej.”
Katarzyna Borucka
Kierownik ds. Komunikacji i Kontaktów Zewn´trznych
Coca-Cola Poland Services Sp. z o.o.
W jego przypadku zaczęło
się od dziennikarstwa. Najpierw
w mediach krajowych, potem w zagranicznych (BBC). Uważa, że taka
droga jest bardzo dobra. Obycie
z mediami daje warsztat, umiejętności komunikacyjne i otwartość na
ludzi. Jak zaczął się jego mariaż z PRem? – Czysty przypadek – Jacewicz
nie ma wątpliwości. Będąc szefem
biura PAP w Londynie uczestniczył
w spotkaniach i poznawał narzędzia,
o których w ówczesnych czasach
w Polsce nikomu się jeszcze nie śniło. – Przychodzili ludzie i zabiegali o
moje względy. To od nich nauczyłem się metod podejścia do klienta
– opowiada. Spodobało mu się na
tyle, że po powrocie do Polski założył
w styczniu 1991 roku agencję Sigma. Do dziś pozostaje jej wyłącznym
właścicielem. Wiedział, gdzie szukać
klientów i jak ich obsługiwać.
Informacja ma
swoją cenę
Kto ją posiada, dyktuje, o czym
i jak będzie się mówiło i pisało w opiniotwórczych mediach. Człowiek,
niezależnie od pozycji w firmie,
musi być otwarty na informacje. Jak
mówi Jacewicz: – Nie może „spać”,
bo zostanie w tyle. A co równie
istotne, musi wyciągać wnioski, reagować na impulsy. Informacja to
towar, który należy rzetelnie, ale
szybko obrobić i podać klientowi. Do
tego trzeba umiejętności kojarzenia faktów. Podaje przykład reakcji
na informację. – Oglądałem expose
Tuska. Zainteresował mnie wątek
dotyczący informatyzacji szkolnictwa. Natychmiast zadzwoniłem
do „kogoś ważnego” z tą informacją.
Nim expose się skończyło, mój news
już funkcjonował w mediach.
Jak zachować zdrowe zmysły,
uczestnicząc w ciągłej pogoni z informacją? – Obrobiona informacja
przedziera się przez szum informacyjny. Ma szansę dotrzeć do człowieka i odnieść rzeczywisty skutek
– mówi. Ideałem jest współpraca
świata dziennikarskiego ze sferą PR. Chodzi tutaj o funkcję, jaką
pełnią media. PR pomaga selekcjonować dane. – Informacje należy
przekazywać przyjaźnie i zawsze
podawać tylko te, które są prawdziwe – powtarza Jacewicz.
Kryzysy tylko u innych
Kryzys to sytuacja, w której
trzeba działać szybko. A co równie
istotne, mówić prawdę – podkreśla
Jacewicz. Mówi, że klienci jego firmy
mogą być pewni, że nigdy nie zostaną sami, kiedy znajdą się w opałach.
Natomiast, jak dyplomatycznie odpowiada: – Sigma nie ma do czynienia z kryzysami wewnętrznymi.
Młodzi gniewni
Przychodzą do PR-u, mają głowy
pełne pomysłów, a często niezbite
przekonanie, że wiedzą wszystko,
a świeże spojrzenie jest gwarancją
sukcesu. Są mile widziani w Sigmie.
Jak podkreśla Jacewicz: – To dobrze,
że młodzi ludzie chcą coś robić, mają
Odmitawianie reklamy
Ostatnie lata to czas coraz brutalniejszych reklam. Twórcy przekraczają kolejne granice tabu, a niechęć
ludzi do ich natarczywości wzrasta.
Książka Rafała Zimnego walczy ze
stereotypem brutalnej i bezwzględnej reklamy. Czyni to niezwykle przekonująco. W pierwszym rozdziale
przedstawiono historię reklamy. Jest
to dobry przyczynek do jej scharakteryzowania, pokazania złożoności jej
natury. Doskonały wstęp do dalszych,
bardziej szczegółowych rozważań.
Ponadto bez tego długiego wstępu
odbiór późniejszych części książki byłby zakłamany. Druga część to krótki
wykład semiotyczny, dzięki któremu
łatwiej wdrożymy się w to, co jest
kwintesencją całej pracy – szczegółowej analizy konkretnych przedstawień, samochodu oraz piwa 10,5.
Analizie dokonanej przez Zimnego nie
można niczego zarzucić – przeprowadzona jest skrupulatnie od początku
do końca, z konkretnymi przykładami
z poszczególnych kampanii. Jest to w
pomysły i są zaangażowani. Sigma
chętnie zatrudnia studentów, bo
jest to inwestycja w przyszłość.
Warto stawiać na praktyczną edukację przyszłych PR-owców, ludzi
mediów i reklamy. Okres studiów to
czas, w którym można im coś wyjaśnić, naprostować pewne stereotypy, z którymi się dotychczas stykali.
Rynek wysyca się młodymi ludźmi.
Jednak – według Jacewicza – za
dużo jest w branży ludzi młodych,
a za mało tych starszych. Bez międzypokoleniowego dialogu, którego
wysoką użyteczność już dawno dostrzegły kraje zachodnie, polski PR
będzie tkwił w miejscu.
PR
Zgodnie z tym, co podaje strona
internetowa firmy Sigma, to „budowanie wizerunku firmy, instytucji,
organizacji lub osoby poprzez odpowiednie zarządzanie informacją”.
Jacewicz nie zgadza się ze stwierdzeniem, które zasadniczo rozdziela
wizerunek od komunikowania. Mówi
ono, że wizerunek jest jedynie owocem pracy PR-owca, zaś do istoty
należy komunikowanie. Według
szefa Sigmy „budowa wizerunku
i komunikacja to tautologia”. I choć
polski rynek boryka się z tzw. czarnym PR-em, to Jacewicz zostaje na
rynku, by budować dobry wizerunek
tej branży. Jest pełen optymizmu,
jeśli chodzi o umacnianie się obrazu PR-u jako czegoś niezbędnego
w dzisiejszym świecie, niewiążącego
się z nagannymi praktykami znanymi właśnie pod hasłem „czarny PR”
(ang. black magic). Choć to one
wciąż są pierwszym skojarzeniem
przeciętnego człowieka na hasło
„PR”. Prognozuje, że „sztuczki i zabiegi spin doctorów w końcu pożrą
własny ogon. Manipulacje i tworzenie sztucznych wydarzeń stracą
swoich klientów”.
Relaks
Trzeba chwilę odetchnąć, nabrać energii i świeżego spojrzenia.
istocie kompletny podręcznik
i poradnik dla kogoś, kto zamierza
realizować się w
branży reklamowej. Całości dopełnia bogaty indeks
bibliograficzny, który jest doskonałym
uzupełnieniem książki. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich pasjonatów reklamy, oraz tych, którzy wiążą
z nią swoją przyszłość.
Pomocne w tym są zajęcia, którymi szef Sigmy wypełnia wolny
czas. Podkreśla, że udaje mu się
zachować dystans do spraw bieżących. W czasie rozmowy kryguje
się, opowiadając o swej aktywności
fizycznej. A robi niemało, jest zwolennikiem czynnego wypoczynku.
Gra w tenisa, uprawia biegi, choć,
jak sam dodaje – nie za szybko, tak
dla przyjemności a nie katowania
się. Na basenie dba o kręgosłup
odciążając go w trakcie waterobic,
czyli wodnego aerobiku.
Sukces
– Robić dobrze to, co się robi
– to jest sukces – mówi. Jacewicz
jest dumny z pozycji swojej agencji.
Według „Warsaw Business Journal”
firma Jacewicza zajmuje pierwsze
miejsce w krajowym rankingu branży PR. Jedyną drogą do osiągnięcia
sukcesu jest według niego ciągła
ciekawość. I co ważne, nie może
być ona zawężona do obszaru
stricte związanego z pracą.
Urlop i wakacje
Czas, w którym czyta książki
i gazety. Lubi odseparować się od
codziennej bieganiny. Kiedyś bardzo długo woził opasłą „Bombę Stalina”, ale w końcu udało się sięgnąć
po tę lekturę. Zwykle na wakacjach
kupuje „Sunday Times”. – Jest tak
obszerny i ciekawie napisany, że
jego lektura z powodzeniem wypełnia mi tydzień – opowiada.
Wiek
Dla Jacewicza atut. Chyba największy. Wieloletniej praktyki nie
zastąpi entuzjazm świeżo upieczonego absolwenta, którego jedynym kapitałem jest szereg teorii,
których nie miał szans wypróbo-
wać. Podkreśla krótkowzroczność
polskiej branży PR: – Na Zachodzie
czytający wiadomości czy prowadzący popularne programy publicystyczne są obecni na ekranie od
kilkudziesięciu lat. Wydawcy zatrudniają ich, bo ufają doświadczeniu, umiejętnościom analitycznym
i profesjonalizmowi, które zdobywa
się przez lata pracy w zawodzie –
opowiada z przekonaniem. Naciska
na przyjmowanie do agencji ludzi
po pięćdziesiątce.
Zasada
– Żyć przyzwoicie – krótko
mówi Jacewicz. Dodaje, że „nie jest
to powiązane z jakimiś konkretnymi zasadami religijnymi. Chodzi
o pewien kanon zachowań społecznych i osobistych paradygmatów,
które pozwalają funkcjonować
w miarę normalnie w otaczającej
rzeczywistości”.
Życie dziennikarza
Choćby zmieniał profesje, zawsze ma ten dziennikarski rys.
Jacewicz, już jako szefem Sigmy,
pozostawał aktywny na niwie
dziennikarskiej. Tak było w przypadku uczestnictwa w programie
„7 dni świat”. Jego sentyment do
tego programu wynika również
z faktu, że komentatorami byli
głównie panowie o bardzo siwych
włosach, na czele z autorem – Andrzejem Turskim. Nie zrezygnował
z bycia aktywnym dziennikarzem,
komentatorem polityki międzynarodowej. Dla niego przejście z dziennikarstwa do PR-u nic nie znaczyło.
– Udało mi nieharmonijnie połączyć
obie sfery aktywności i samorealizacji – mówi i dodaje: – Dziennikarstwo to wyrok dożywotni. •
R EK L A M A
Rafał Zimny „Kreowanie obrazu
świata w tekstach reklamowych”
11
21
Eventy
PR na Êwiecie / To PRoste
PUBLIC RELATIONS
Dzień Partnerstwa promujący związki oparte
na równych relacjach był
głównym elementem
ogólnopolskiej kampanii
Partnerska Rodzina.
Celem akcji było zachęcenie mężczyzn do
wychowywania dzieci
i prowadzenia domu oraz
pokazanie kobietom,
że budowanie relacji
partnerskich w związku
służy wspólnemu prowadzeniu domu.
Imprezą towarzyszącą Dniowi Partnerstwa był panel dyskusyjny promujący styl życia, który
godzi wychowywanie dzieci
z karierą zawodową. Jak wynika z przedstawionych podczas
spotkania badań, przeprowadzonych w ramach programu
Elastyczny Pracownik - Partnerska Rodzina, główną przeszkodą
w stworzeniu związku opartego
na partnerskich relacjach są
przede wszystkim stereotypy
i uprzedzenia społeczeństwa
(tak uważa 14 proc., a kolejne
13 proc. jest zdania, że przyjęcie
przez mężczyzn roli kury domowej jest niemęskie). Okazuje się,
że jedynie 13 proc. respondentów twierdzi, że mężczyźni mogą
PUBLIC RELATIONS
Promocja partnerstwa
czerpać z prowadzenia domu równie
dużą satysfakcję, co z pracy zawodowej. Aż 30 proc. ankietowanych
uznało, że partnerstwo w związku
może przynieść znaczne korzyści.
Równocześnie 31 proc. stwierdziło,
że rola mężczyzny ogranicza się do
zarabiania dla rodziny.
Zaproszeni do udziału w panelu
specjaliści starali się znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego mężczyźni podejmują ograniczone role
rodzinne, często pomijające wychowanie dzieci, oraz dlaczego opiekują
się dziećmi na równi z partnerkami.
W debacie udział wzięli udział znani
psychologowie: dr Katarzyna Korpolewska (wieloletni pracownik
Wydziału Psychologii Uniwersytetu
Warszawskiego) oraz Agnieszka
Nowakowska (psycholog społeczny
z Uniwersytetu Białostockiego). Dzień
Partnerstwa był elementem kampanii trwającej od maja do grudnia 2007
roku. Patronat nad tą imprezą objęła
prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz. Projekt został zrealizowany w ramach programu Elastyczny Pracownik – Partnerska rodzina.
Za jego stworzenie oraz wdrożenie
odpowiadała Wyższa Szkoła Ekonomiczna w Białymstoku. Cały projekt
sfinansowano ze środków unijnych
EQUAL. Głównym odbiorcą programu
były kobiety ciężarne i posiadające
dzieci w wieku poniżej 7 roku życia
oraz pozostający w związkach młodzi
mężczyźni, którzy mają dzieci w tym
samym wieku, lub planujący założenie rodziny. •
Damskie torebki i kawa
Jak zorganizować konferencję prasową poświęconą nowej kawie Jacobs
Kronung 3in1? Wybrać na
temat nie kawę, ale… damską
torebkę. Torebkę zaprojektowaną przez znaną aktorkę
i trendsetterkę Małgorzatę
Kożuchowską oraz Mariannę
Tomaszko, projektantkę torebek z pracowni Pola La. Efektem ich współpracy oraz działań firmy Euro RSCG Sensors
– która stworzyła koncepcję
całego przedsięwzięcia, na co
dzień reprezentującej Jacobs
Kronung – była konferencja prasowa zorganizowana
w domu mody Forget-MeNot. Partnerzy organizatorów – Muzeum Narodowe
w Krakowie oraz Instytut Badania Opinii Publicznej SMG
/KRC – zebrali dane potrzebne do zorganizowania panelu
dyskusyjnego w ramach konferencji. W spotkaniu wzięło
udział 30 gości ze świata
mody, w tym dziennikarze
i styliści.
Podwy˝ki po cichu
Tomasz Borowski
PoÊmiertny PR
z chipsem w tle
Głównym punktem eventu
była prezentacja torebki zaprojektowanej
przez
Małgorzatę
Kożuchowską przy współpracy
z Marianną Tomaszko. Inspiracją
dla ich projektu była nowa kawa
3in1 Jacobs Kronung. Torebka, tak
jak nowa kawa, jest przeznaczona
tylko dla kobiet, dlatego cechuje
się tym, co dla nich najważniejsze:
ciekawym wyglądem, funkcjonalnością i wysoką jakością.
W trakcie konferencji przeprowadzono dyskusję na temat historii damskiej torebki we współczesnej Polsce.
Wsparciem dla kampanii były
reklamy w radiu RMF i stacjach
lokalnych, a także strona www.conosimalgosia.pl •
opr. Paweł Łysakiewicz
R EK L A M A
Fredric Baur, twórca opakowania (klasycznej tuby) na chipsy Pringles, był tak zachwycony swoim
największym życiowym osiągnięciem, że postanowił wspomóc markę chipsów po swoim najdłuższym
życiu. Starożytni Egipcjanie chowa-
li swoich zmarłych w sarkofagach,
otoczonych złotem i przedmiotami
domowego użytku, które miały im
pomóc w urządzeniu sobie życia
w zaświatach. Fredric Baur znalazł
lepsze miejsce na spędzenie swojego życia wiecznego – swoje ukochane opakowanie po chipsach. Jego
ostatnim życzeniem było umieszczenie części jego skremowanych
zwłok w opakowaniu po Pringles
i położenie ich obok urny z prochami. Baur opatentował swoje pudełko w 1970 roku i pracował dla P&G
aż do emerytury w 1980 roku.
Chipsy Pringles są rozpoznawalne ze względu na unikalne logo
i specyficzny falisty kształt. Teraz
i tuba zdobędzie rozgłos jako opakowanie nie tylko dla chipsów. Gazety na całym świecie rozpisują się
na temat unikalnego miejsca pochówku Baur’a. Dla producentów
chipsów może nie jest to najlepsza
kampania PR-owa (ludzkie szczątki w opakowaniu na chipsy), ale na
pewno przyniesie pośmiertny rozgłos twórcy opakowania, który zapisze się na kartach historii.
AAle drogo…
Rosnące ceny paliw są wodą na
młyn dla PR-owców na całym świecie. Każda podwyżka to potencjalny
wzrost ceny produktów i usług. Drożyzna zazwyczaj wywołuje niezadowolenie konsumentów, dlatego
tak ważne jest umiejętne komunikowanie i wyjaśnianie, dlaczego coś
co kosztowało x, a nagle kosztuje y.
Nie lada kłopot mają linie lotnicze, które swoje usługi opierają na
zużyciu paliwa. American Arlines, by
nie podnosić cen biletów, zdecydowały się na pobieranie opłat od każdego przewożonego bagażu – 15$.
Cena może niewielka, ale na pewno
niepożądana. Strategia PR-owa AA
polega na jasnym przekazie wysyłanym do klientów – Paliwo drożeje,
musimy wprowadzić dodatkowe
opłaty. Ale aby podwyżka paliw nie
była jedynym powodem, dla które-
20
go ceny rosną, AA żali się również
na silną konkurencję, która pojawiła się po porozumieniu o otwarciu
przestrzeni powietrznej z 30 marca
i przez słabą gospodarkę.
Szefostwo AA zakłada, że lepiej
zostawić ceny biletów w spokoju,
bo to one są głównym argumentem
przy podejmowaniu decyzji, z którymi liniami konsumenci wybiorą się
w podróż. Słychać jednak głosy, że
dodatkowe opłaty będą tworzyły
komplikacje. Kto ma rację – o tym
zdecydują pasażerowie. Linie lotnicze poinformowały Amerykanów
o swoich podwyżkach 15 czerwca,
wykorzystując pokaźną bazę danych, zawierającą 56 mln rekordów,
stronę www i inne media. Ktoś kiedyś powiedział, że klienci uwielbiają
być okłamywani... zobaczymy czy
równie chętnie posłuchają prawdy.
Âwiecàce
zwierzaczki atakujà
USA
Twinklets to małe zabawki
z akcentem kryształu Svarowskiego, które ostatnimi czasy zdobyły
dużą popularność w Europie. Teraz
mają zamiar podbić rynek USA. Firma, członek grupy Swarovski, zatrudniła agencję Duffy & Shanley
(D&S), która ma pomóc w zbudowaniu zainteresowania wśród 8-12
letnich dziewczynek.
Agencja będzie używała różnych metod dotarcia do swojego
targetu, z powodu dużej różnicy
wieku. 8 letnie dziewczynki spędzają znacznie mniej czasu w Internecie od ich starszych 12-letnich
koleżanek. Aby „ruszyć z kopyta”,
14 czerwca agencja planuje urządzenie interaktywnego eventu
w Nowym Yorku (Roosevelt Field
Mall). Na miejscu będą czekały różne atrakcje podzielone na kategorie
wiekowe, które mają wzbudzić zainteresowanie Twinkletsami, m.in.:
stacja Wii czy stacja z portami USB,
gdzie można pobrać rysunki linki
do stron www. PR-owcy nawiązali
również współpracę z dziewczęcą
drużyną skautów, która ma pomóc
w organizacji podobnych imprez
w innych miastach.
Narzędzia wykorzystane przy
realizacji kampanii to między innymi: wyposażenie skautek w narzędzia potrzebne do wysyłania zapro-
To PRoste
szeń i newsletterów i promocję
eventów, zakup bazy danych
z adresami 9000 dziewczynek.
Tydzień przed wypuszczeniem
zabawek na rynek, w centrach
handlowych zostaną rozmieszczone łapki Twinkletsów, które
będą prowadziły do wybranych
sprzedawców. Agencja ma
również w planach nawiązanie współpracy z magazynami
konsumenckimi i partnerstwo
ze szkołą muzyczną High
School Musical III.
Woodstock...
w muzeum?
Festiwal Woodstock – ta
nazwa ma wymiar symboliczny dla każdego Amerykanina.
Być na Woodstocku choć raz
w życiu jest porównywalne
z odbyciem pielgrzymki do Mekki przez wyznawców islamu.
Podróż do krainy wiecznego
rocka mieli okazję odbyć dziennikarze 50 największych gazet,
stacji radiowych i telewizyjnych
w USA, m.in. „New York Times”,
CNN, „The Wall Street Journal”,
i „Good Morning America”. 28
maja autobus pełen reporterów
i redaktorów wyruszył w podróż
do Museum at Bethel Woods –
Muzeum Festiwalu Woodstock.
Według pomysłodawcy happeningu, Bennetta Kleinberga
z agencji Goodman Media International, podróż miała nawiązywać do legendarnych podróży kolorowymi autobusami na
największy festiwal rockowy
w historii. Aby lepiej oddać
klimat tamtych czasów, zaproszenia zostały wytłoczone
na specjalnych koszulkach,
które pocztą trafiły do dziennikarzy pism informacyjnych,
tur yst ycznych, lokal nych
i ogólnokrajowych. Na rezultaty nie trzeba było długo
czekać – informacja o otwarciu muzeum ukazała się m.in.
w „USA Today”, „The New York
Times” i „Chicago Sun-Times”.
Następna faza działań PRowych zakłada dotarcie do
jak największej rzeszy konsumentów poprzez organizację
eventów, specjalnych dni dla
gości, koncertów i nowej strony www: http://www.bethelwoodscenter.org. Muzeum to
jedna wielka multimedialna
prezentacja klimatu i historii
festiwalu Woodstock. Odwiedzający mogą między innymi
odwiedzić scenę Woodstock,
a także wziąć udział w koncertach, które odbywają się
w miejscu legendarnego festiwalu z 1969 roku, które obecnie nosi nazwę Bethel Woods
Center for the Arts.
Czym jest sponsoring
i dlaczego jest on tak
skuteczny? Sponsoring
jakich dziedzin przynosi największe korzyści
firmom czy markom?
Na pytania redakcji
odpowiada Stanisław
Pogorzelski, starszy
specjalista w Euro RSCG
Sensors.
Sponsoring – a co to takiego?
Stanisław Pogorzelski: Sponsoring to, najprościej mówiąc, finansowanie działalności innych. Nie
dla czystej przyjemności jednakże.
To doskonała okazja do przeniesienia skojarzeń i emocji związanych
z gwiazdą muzyki, sportowcem czy
filmem na nasz produkt czy usługę.
Sponsoring może mieć także
szerszy zasięg – np. sponsoring
organizacji ekologicznych, nauki,
NGO’s. O sponsoringu mówimy jednak najczęściej w odniesieniu do
sportu, muzyki i filmu. Dla wygody
w odniesieniu do dwóch ostatnich
można stosować elegancki termin
mecenat.
W kontekście występów naszych piłkarzy na Euro 2008 i równie bliskiej olimpiady szczególnie
warto obserwować projekty sponsoringowe związane ze sportem,
a z piłką nożną w szczególności.
Dlaczego sponsoring
jest tak skuteczny?
Emocje. Współczesny rynek
oferuje niezwykle szeroką gamę
produktów, które w dużej mierze
nie różnią się od siebie. Kluczem do
wyróżnienia się wśród nich i trafienia do konsumentów jest wywołanie emocji. Okazją do powiązania
naszej marki z emocjami są właśnie
wydarzenia sportowe (np. piłkarska
Liga Mistrzów, Orange Ekstraklasa
czy olimpiada), muzyczne (Heineken Open’er Festiwal) i filmowe
(Era Nowe Horyzonty). Proces ten
odnosi się także do krajów organizujących największe wydarzenia
– stąd tak wielka radość z możliwości współorganizowania Euro 2012
przez Polskę.
Warto pamiętać, że tzw. transfer image działa w obie strony. Duży
rozpoznawalny brand, angażujący
się w nasze raczkujące przedsięwzięcie, jest ogromnym bonusem.
Równie istotna jak emocje jest
kwestia lojalności. Współczesny,
wyedukowany konsument na bieżąco korzystający z dobrodziejstw
Internetu jest „łowcą”. Lepsza oferta w innej sieci komórkowej? Tańszy
kredyt? To zmora dla marketerów.
Powiązanie dzięki działaniom PR
brandu, np. z ukochanym klubem
piłkarskim, powoduje, że konsument tak łatwo marki nie zdradzi.
Ten mechanizm skutecznie wykorzystywała m.in. marka Orange,
sponsor piłkarskiej ekstraklasy czy
Grupa Żywiec z piwem Królewskie
(Legia Warszawa).
Dekalog sponsoringu:
1. Chcesz efektu w tydzień?
Nie sponsoruj.
2. Chcesz zaangażować się na
krótko? Nie sponsoruj.
3. Jesteś jednym z kilkunastu
sponsorów? Nie sponsoruj.
4. Nie znasz się na sporcie,
muzyce, filmie? Nie sponsoruj.
5. Nie wiesz, jak przełożyć
sponsoring na sprzedaż?
Nie sponsoruj.
6. Nie wiesz, co otrzymasz
w zamian za finansowanie?
Nie sponsoruj.
7. Twój produkt jest dla
seniorów?
Nie sponsoruj sportów
ekstremalnych.
8. Włącz swoich pracowników
w projekty sponsoringowe.
9. Mierz i oceniaj swoją
działalność.
10. Sponsoruj, bo warto.
Patronat mer y tor yczny
13
Szkolenia, konkursy
Felieton w odcinkach
OGŁOSZENIA
KULTURA
Fotografia industrialna
Konkurs dla zaawansowanych amatorów,
którzy myślą o fotografii jako elemencie
swojej przyszłości zawodowej. Zdjęcia
w kategoriach: moda, portret, beauty,
reportaż, fotografia przedmiotu będą
oceniać m.in. Ryszard Horowitz, Chris
Niedenthal i Robert Wolański. Nagrody
i wyróżnienia w każdej kategorii to 10 000
zł, za Grand Prix będzie szansa zrealizowania sesji zdjęciowej na łamach pisma
oraz roczny warsztat fotografii mody.
W konkursie mogą brać udział zdjęcia
obiektów przemysłowych, maszyn czy
infrastruktury przemysłowej. Pula nagród
wynosi 5 tys. zł.
Zgłoszenia do 3 września.
www.photo-awards.viva.pl
[email protected]
Focus na przyrodę
Miesięcznik „Focus” organizuje konkurs
fotograficzny na zdjęcia nt. przyrody. Nagrody to zestawy książek i filmów National Geographic.
Zgłoszenia do 31 lipca.
www.focus.pl
[email protected]
Golfmania
Pismo „Golfmania” ogłosiło konkurs na
zdjęcia ilustrujące skojarzenia i odczucia
odnośnie golfa. Można przesłać do 8 fotografii lub serii fotografii.
Zgłoszenia do 30 września.
www.golfmania.pl
[email protected]
Emocje w sporcie
Konkurs na fotoreportaż sportowy ukazujący emocje w sporcie. Uczestnicy
zgłaszają fotografie w kategoriach: amatorskiej i zawodowej. Zwycięzcy kategorii
otrzymają po 5 tys. zł.
Zgłoszenia do 2 września.
www.tropsport.pl
[email protected]
Zgłoszenia do 31 lipca.
www.fotopein.dkchwalowice.pl
[email protected]
„Wszystkie istoty ludzkie rodzą
się wolne i równe”
Europejskie Dni Młodych
Dziennikarzy w Brukseli
Druga edycja międzynarodowego konkursu dla młodych dziennikarzy na tekst
(opublikowany np. w Internecie najpóźniej 31 lipca) nt. „Wszystkie istoty ludzkie
rodzą się wolne i równe (...)”. Artykuł ten
może być napisany w języku polskim.
W drugiej połowie października odbędzie
się druga edycja imprezy dla 300 dziennikarzy w wieku 18-27 lat z krajów unijnych,
kandydujących i sąsiedzkich. W programie są warsztaty prasowe, radiowe, telewizyjne i internetowe, a także dyskusje
plenarne. Koszty pokrywa organizator.
Zgłoszenia do 31 lipca.
www.stiftung-evz.de
[email protected]
Przestrzeń życia
W międzynarodowym konkursie fotografii górskiej można zgłaszać zdjęcia w kategoriach: krajobraz, przyroda, wyczyn,
życie codzienne. Wpisowe wynosi 35 zł,
nagrody główne po 500 euro, a Grand Prix
1 tys. euro.
Zgłoszenia do 30 czerwca.
www.spotkania.zakopane.pl
[email protected]
Antenne Deutsch/Land 2008
Niemiecki warsztat radiowy odbędzie
się od 21 października do 14 listopada
i składać się będzie z dwutygodniowego
seminarium w Dusseldorfie, półtoratygodniowego seminarium produkcyjnego
w Dortmundzie i praktyki w prywatnej lokalnej stacji radiowej. Zgłaszać się mogą
osoby w wieku 21-39 lat, znające język
niemiecki na poziomie B2 i mające doświadczenie w radiu regionalnym.
Zgłoszenia do 1 sierpnia.
www.lfm-nrw.de/hoerfunk
/foerderprojekte
[email protected]
Pisać dla Europy
Środkowo-Wschodniej
Piąta edycja konkursu na tekst prasowy
czy internetowy, audycję radiową czy telewizyjną promujące debatę nt. integracji
Europy, szczególnie naszej części. Nagrodą jest 5 tys. euro.
Szczegóły należy śledzić na stronie
www.youthmediadays.eu
M100
Profesjonalne informowanie
Przy okazji spotkania europejskich dziennikarzy w Poczdamie 21-25 sierpnia,
zbiorą się młodzi dziennikarze w wieku
18-26 lat z całej Europy. Będą rozmawiać
o edukacji dziennikarskiej i roli dziennikarzy w przyszłości Internetu. Językiem
roboczym będzie angielski. Koszty pokrywa organizator. Aby się zgłosić, należy przesłać tekst lub nagranie wideo na
temat: Co to znaczy być dziennikarzem
w Polsce.
Szkolenie „Profesjonalne informowanie
o krajach globalnego Południa w praktyce”, które odbędzie się 21-22 czerwca
2008 r. w Warszawie, poza informacjami
i ćwiczeniami, przybliży kodeks obrazów
i przesłań dotyczących krajów Południa.
Zgłoszenia do 30 czerwca.
www.m100potsdam.org
[email protected]
Moving Baltic Sea
W czasie międzynarodowego rejsu (4.0711.09) żaglowca z Rostoku do Sankt Petersburga, z przystankami w Gdańsku,
Kaliningradzie, Rydze oraz Narva-Joesuu,
w każdym z tych miejsc odbywać się
będą warsztaty dziennikarskie i fotograficzne (tworzenie numeru europejskiego
pisma „Plotki” nt. ekologii). Aby się zgłosić, należy przesłać tekst czy fotografie
dot. Morza Bałtyckiego.
Zgłoszenia do 30 czerwca.
www.movingbalticsea.org
[email protected]
Zgłoszenia do 17 czerwca.
Kwestionariusz na
www.igo.org.pl/kodeks
[email protected]
MediaContact
Prezentacja MediaContact – bazy kontaktów do dziennikarzy oraz mediów,
oraz szkolenie z jej obsługi odbędzie się
19 czerwca w Warszawie. Bazą zarządza
Instytut Monitorowania Mediów. Udział
jest bezpłatny.
www.mediacontact.pl
[email protected]
E-kursy PR
Bezpłatne kursy e-learningowe dla organizacji. Fundacja Instytut Innowacji zaprasza do udziału w bezpłatnych kursach
e-learningowych, które uczą m.in., jak
budować wizerunek organizacji i współpracować z mediami.
Kursy dostępne do 30 czerwca.
www.ii.org.pl
Zgłoszenia do 31 lipca.
www.apa.at/cee-award.
[email protected]
• Warsztaty dla redaktorów (poziom podstawowy i zaawansowany)
• Kurs NLP (stopień I i II)
• Warsztaty z zakresu prawa prasowego
• Szkolenie dla rzeczników prasowych
w okresie lipiec - wrzesień
Organizator: Fundacja na rzecz Rozwoju Szkolnictwa Dziennikarskiego
(działająca przy Instytucie Dziennikarstwa UW).
tel. (22) 55 20 293, 0 502 825 492. Szczegóły: www.szkolnictwo-dziennikarskie.pl
Maciej Parowski
Wyzwanie Obcego
Hobbysta, Ekshibicjonista,
Cwaniak, Pupil (Awanturnik), Teoretyk... Już gdzieś na etapie Cwaniaka
rodzi się w psychice grafomana palący, wprawiający go w najwyższy
stan rozdrażnienia, dylemat Konkurenta. Przeciwnika!
Owszem, rasowy pisarz także
ściga się z kolegami; bywa, że zazdrości im nagród, popularności,
nakładów. Ale że zna się na literaturze, nieobce mu jest oprócz
ukłucia zazdrości również uczucie
podziwu. Toteż raczej regułą w pisarskim światku bywa literackie
kumpelstwo i poczucie zawodowej
solidarności. Autorzy dobierają się
w przyjacielskie grupki na zasadzie
pokoleniowej, ideowej; czasem więź
rodzi się nie w wyniku literackiego
pokrewieństwa, lecz właśnie odmienności.
Inaczej grafoman. Poniżany
powtarzającą się odmową druku,
każdego szczęśliwszego młodego autora traktuje jak Uzurpatora.
Fakt, że ukazują się cudze teksty,
nie jego, wydaje się grafomanowi
wielkim moralnym, społecznym,
kulturowym skandalem. W pisarzu
jest sporo spokojnej pewności, zna
swoje miejsce w szyku, wie, że są
potrzebne różne rodzaje literatury;
szczerze mówiąc, w jego stosunkach z kolegami znajdziemy wiele
zbawiennej zdawkowości – po prostu nie ma czasu przyglądać się dokładnie temu, co robią. Grafoman
odwrotnie – cały czas trzyma nos w
cudzym talerzu. Wyłapuje wyimaginowane błędy i grzechy, powtarzając w kółko gorzki wyrzut jak ten
prowincjonalny teatralny statysta
z anegdoty Lindy: Ciągle tylko ten
Olbrychski i Olbrychski, a ja jestem
przecież dużo przystojniejszy.
Rewolucjonista
Warsztaty w okresie wakacyjnym
14
Kwadrans z grafomanem (3)
Dlatego grafomana należy
opisywać i badać nie tylko poprzez charakterystyczne i raczej
oczywiste błędy i niedostatki warsztatowe. Bardziej interesujące
i wyraziste są jego zachowania oraz
oddziaływanie społeczne. Fakt,
w pojedynkę grafoman będzie
przede wszystkim żałosny i śmieszny. Jednak w grupie może stać się
niebezpieczny. Będąc demagogiem, sam jest bardzo podatny na
zabiegi demagogów, zwłaszcza na
ich obietnice. Łatwo na przykład
uczynić z grafomana Rewolucjonistę – dokona tego człowiek, który
podaruje grafomanowi literacką
nadzieję i da teoretyczną podbudowę jego poczuciu krzywdy. O pierwszym grafoman marzy, do drugiego
ma odruchową skłonność.
Organizacje literackie (związki
pisarzy, grupy fanów, szkółki pisania), w których znajdą się grafomani, opanuje wcześniej czy później
szczególny zbiorowy resentyment.
Jeśli grafomani zdobędą większość (a przecież z natury rzeczy są
w większości) i połączą role literackich pretendentów oraz sędziów
Grafoman – człowiek ogarnięty manią pisania, lecz
nieposiadający w tym kierunku zdolności – tak
definiują sytuację słowniki. Porównajmy pojęcia
zbudowane na podobnej słowotwórczej zasadzie:
mitoman musi kłamać, ale potrafi to robić skutecznie. Piromania nie wyklucza pięknych pożarów.
Erotoman, chorobliwie zainteresowany seksem,
często wszelako zaspokaja swoje partnerki... Tylko
w grafomanie (oraz impotencie) silny afekt został
skojarzony z bolesnym fatum niemożności.
rys. Adam Kisiołek
Viva! Photo Awards
– autorzy z prawdziwego zdarzenia mogą się ocknąć wśród nich na
pozycjach wyrzutków. Swoistych
wrogów klasowych. Źle widzianych, obmawianych, zwalczanych
przedstawicieli literackiego anciene regime’u. W mikrospołeczności
zdominowanej przez autorów miernych rozpoznajemy niektóre cechy
surowej agresywnej sekty, piorącej
mózgi swych członków. Można bowiem i należy w takiej sekcie ostro
krytykować autorów oryginalnych,
wyrazistych, znaczących. Miernych,
przeciętnych oszczędza się, ba
– bierze się ich wręcz pod ochronę.
Po owocach
poznacie ich
W działaniach teoretycznych
grafomana wybijają się na pierwszy plan doktrynerskie tendencje zawężające i wyłączające.
W przypadku na przykład fantastyki grafoman dokładnie wyszczególni, jacy autorzy do gatunku już nie
należą, ergo nawiązywać do nich
nie wolno; także jakie typy prozy są
zabronione. W planie społecznym
wyróżnia grafomana agresja i, uwaga, działania kamuflujące. Przebiera
się za działacza, fana, organizatora
imprez i ruchów przyliterackich;
wcześniej czy później okazuje się,
że to zabiegi związane z własną,
hm, twórczością są dla grafomana
najważniejsze.
Chwilę o samej twórczości.
Krążenie wokół wydawców i pism,
marzenie o sobie jako tryumfującym literacie, mistyczny stosunek
do przebierania palcami po klawiaturze (pisarz traktuje to z dystansem, jak powinność bądź pracę;
grafoman jak rozkosz pokrewną
kopulacji) sprawiają, że grafoman
jest opętany jedynym de facto tematem. Pisanie, ach! Wielki pisarz,
który odniósł sukces, och!! Magiczna powieść przeniesiona na ekran
i gwiazda filmowa udzielająca ciała szczęśliwemu autorowi... HA!!!
Pisarze jako bohaterowie literaccy
w 90 procentach przypadków zostali
stworzeni przez grafomanów. Pisarze tryumfujący – w 99 procentach.
Taka wsobność, skupienie na
sobie i swoich marzeniach, odbija
się na tekstach grafomana również
w sensie gramatycznym. Ja, ja, ja.
A właściwie – ja, mi, mnie, mną, ze
mną, o mnie. Grafoman ma tendencję do stawania między swymi
bohaterami i światami; zupełnie
jakby powtarzał to Ja opowiadam
ci tę historię, czyż nie pięknie przepuszczam ją przez Siebie? Nie kwestionuję a priori pierwszoosobowej
narracji, zabieg daje szansę na wizję zdeformowaną, niekompletną,
przełamaną przez postać chorą,
szaloną, znarkotyzowaną. Chodzi
mi o stylistyczny i psychologiczny
egotyzm – koncentrację na narratorze, nie na rzeczywistości, sprawie,
czy prawdzie. Oto częsty przypadek grafomanii fanzinowej – autor
relacji opisze, jak i czym jechał na
imprezę, kogo spotkał po drodze,
jak spał i co pił, ale nie starczy mu
sił ni entuzjazmu, by zrelacjonować
porządnie przebieg odwiedzonego
konwentu.
Chyba w tym właśnie kryje się
klucz, test czy probierz – w odmiennych rodzajach satysfakcji, jakie
czerpią z pisania grafoman i pisarz.
Pisarz komunikuje, uprawia sztukę,
perswazję estetyczną i intelektualną; skłania do empatii (to znaczy
współodczuwania z zupełnie różnymi od nas istotami). Grafoman
wchodzi w pisanie jak w rozkoszny
trans jemu przede wszystkim mający dostarczyć psychospołecznych
profitów i satysfakcji. Pisarz wydatkuje energię (znane są wypadki
chorób i utraty zębów po skończeniu książki), ale odczuwa radość
z dobrze wykonanej pracy. Grafoman, skupiając na sobie uwagę otoczenia, pobiera zeń energię, de facto je wampiryzuje. Przecież sednem
literackiej doktryny grafomana nie
jest obdarowywanie czytelników
nowymi wartościami czy spostrzeżeniami, lecz konwencjonalne odtwarzanie ustalonego wzoru.
Światło w tunelu
Najprawdopodobniej każdy
pisarz podszyty jest grafomanem,
tak jak każdy playboy był kiedyś
prawiczkiem. Zawsze przychodzi
przecież ten moment, kiedy człowiek (młodzieniec) już by chciał, już
tęskni, a jeszcze nie potrafi bądź nie
może. Ratunek w obu przypadkach
często przynosi biologia. Prawiczek
i grafoman mężnieją. I w seksie,
i w literaturze chodzi o to, żeby oderwać się od siebie, na chwilę zapomnieć o sobie, a otworzyć na świat,
na innego. Odkryć ideę służby,
pracy, dialogu. Na pewno – miłości,
a w każdym razie życzliwości.
Częsty przypadek w redaktorskiej – nie tylko mojej – praktyce.
Kandydaci na autorów, szarpiący
się z pismami i wydawnictwami
o druk, nagle łagodnieją. Odkrywają
swoją sprawę, swój ton, piszą wyraźnie lepiej. Obrzydliwa fraza o co
chodzi, przecież drukował pan dużo
gorsze opowiadanie Y-a czy X-a znika z ich listów; pojawiają się zdania
empatyczne: Ten tekst z Z-ta z majowca to naprawdę klasa, proszę
mu to przekazać. Piszą tak o sobie
młodzi autorzy z różnych krańców
Polski, którzy się prywatnie nie
znają. Oto, jak z poczwarki grafomana wylatuje piękny, skrzydlaty
autor. Oczywiście nie z każdej, ale
wystarczy jeśli wyfruną z większości poczwarek motyle mądrych
i otwartych czytelników.
I jedni, i drudzy odkrywają wówczas literaturę nie jako przestrzeń
rywalizacji, lecz wspólnej powinności, kulturowego dialogu, poszukiwania. Przestają ich ograniczać
rygorystycznie rozumiane konwencje, dziedzictwa przynależność
do wydawniczych stajni... nawet
prawa własności. To opowiadanie
rzeczywiście nie powstałoby, gdybym nie przeczytał tekstu pani E.,
proszę napisać w notce, że do niego nawiązuję – prosi kolejny młody
autor. Wobec naprawdę udanego
cudzego kawałka prozy mogą ulec
zawieszeniu święte literackie wojny
i redaktorskie rywalizacje. Zupełnie
nie rozumiem, jak takie ch... pismo
jak „NF” mogło zdobyć tak znakomity tekst jak opowiadanie Z-ta – powiedział kiedyś były wielki Grafoman, a później Wielki Autor i miałem
z tego dużo radości, bo zdał mi się
wówczas człowiekiem dowcipnym
i autoironicznym, a więc całkowicie
uzdrowionym.
Niestety, zwłaszcza, jeśli idzie
o agresywne przeżywanie Innego,
niektórym pisarskim organizmom
zdarzają się grafomańskie nawroty.
Żenujący jest obraz, kiedy naprawdę znaczący pisarz z poważnym
dorobkiem poczyna reagować na
młodych autorów jak zazdrosny
szczeniak. Myślę jednak, że to już
temat na trochę inne opowiadanie.
Pełna wersja felietonu na stronie
www.redakcja24.pl
Maciej Parowski jest z-cą
redaktora naczelnego
„Nowej Fantastyki”
Rozbudowana wersja referatu
wygłoszonego w czerwcu 1998
na piątym Festiwalu Fantastyki
w Nidzicy.
R EK L A M A
15
Sub-kultura
KULTURA
Polska, biało-czerwoni!
Raz na jakiÊ czas cała Polska wyciàga z szafy
szaliki, by kibicowaç swoim ulubionym sportowcom. Sportowy szał udziela si´ wszystkim, nie
tylko zagorzałym fanom. Inni, aby nie usnàç przy
telewizorze, sami organizujà sobie wolny czas,
zgodnie z zasadà – sport to zdrowie. A wszystko po to, by choç przez chwil´ poczuç, jak
przyjemnym mo˝e si´ okazaç wysiłek fizyczny.
W przerwie meczu
- rozegraj mecz
Pro Evolution Soccer 2008
R EK L A M A
16
Poczuj wolność, zdobądź się na
o d w a g ę
i pokonaj
największe
góry świata.
A to wszystko dzięki tej
jednej książce. Niemożliwe? A jednak… „Góry – wolność i przygoda”
to jedna z najlepiej sprzedających
się książek o wspinaczce na świecie
(500 tys. egzemplarzy). Z pozoru
może wydawać się to jakimś tanim
chwytem marketingowym, jednak,
gdy tylko weźmiemy książkę do ręki,
nasze wątpliwości od razu znikną.
Chociaż ma za sobą już 11 lat na
rynku wydawniczym, to jednak
wciąż pozostaje mocną pozycją,
a fakt, że trzeba było wznowić nakład, świadczy tylko na jej korzyść.
Książka jest opracowana perfekcyjnie. Krótkie akapity zachęcają
do czytania nawet największych
przeciwników słowa pisanego. Sam
styl – lekki, nienasycony masą fachowej terminologii – tylko pomoże
pochłonąć tę pozycję. Nie będzie to
jednak szybka lektura – informacji
jest mnóstwo, co jest raczej zaletą,
niźli wadą. Po przeczytaniu kilkudziesięciu stron mamy wrażenie, że
wiemy już wszystko o wspinaczce,
a każda kolejna miło nas zaskakuje.
I tak przez kolejne ponad dwieście
pięćdziesiąt kartek, czyli pięćset
stron. Następnym plusem tej pozycji są skrupulatnie opracowane rysunki. Wraz z dziesiątkami tabelek
i krótkich akapitów tworzą solidne
kompendium dla każdego miłoś-
nika gór – zarówno amatora, jak
i profesjonalisty. Jedyną jej wadą
jest właściwość szybkiego znikania
z półek sklepowych, przez co niekiedy trzeba się za nią nachodzić.
Niestety, na tę przypadłość nie
znaleziono jeszcze żadnego rozwiązania. Zatem, jeśli któregoś dnia
zapragniesz zdobyć szczyt, a nie
będziesz wiedzieć, jak spakować
plecak, albo czy założyć bawełniane, czy poliestrowe slipki – sięgnij
po tę książkę, bo na pewno nie będziesz żałować.
stałe. Kolekcja eksponatów jest
naprawdę imponująca. Znajduje się
tam niemal wszystko, co związane
jest z polskim sportem – poczynając od bicykli, poprzez motocykle
żużlowe, aż po ślizgacz motorowy.
Ciekawostką jest polski torowy
Romet Wicher, zachowany w perfekcyjnym stanie. Zwiedzając ekspozycję, poznajemy historię ruchu
olimpijskiego, polski sport od czasów najdawniejszych, aż po czasy
nam współczesne (można obejrzeć
kompletne wyposażenie Adama
Małysza i dotknąć deski Jagny Mar-
czułajtis). Niestety, mimo dużych
rozmiarów, kolekcję stłoczono na
małej powierzchni, co powoduje
chaos i dezorientację. Wszystko
wygląda tak, jakby przedmioty te
zostały tam wrzucone całkowicie
bez żadnej koncepcji i ładu. Mimo
to, obiekt jest wart odwiedzenia.
Góry – wolność i przygoda.
Od trekingu do alpinizmu:
Autor: Kurt Hanson
Data wydania: kwiecień 2008
Wydawnictwo Galaktyka
Emil Borzechowski
Muzeum Sportu i Turystyki
graczy licencji jak nie było, tak nie
ma i nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek będą. Poza tym trochę
razi statyczny, monotonny komentarz, drażni też wpadanie na siebie
zawodników oraz brak inicjatywy
sędziego, gdy zostanie sfaulowany
zawodnik bez piłki. Mimo tych i paru
innych potknięć Pro Evolution Soccer 2008 jest obecnie najlepszą grą
piłkarską i raczej do 2009 roku nic
się w tej kwestii nie zmieni.
producent i wydawca: Konami
dystrybutor PL: CD Projekt
Premiera:
Świat - 26 października 2007
Polska - 15 listopada 2007
tryb gry: single i multiplayer
tryb multiplayer: LAN i Internet
wymagania wiekowe:
brak ograniczeń (3+)
Platformy: PC, PS2, PS3,
Xbox360, PSP, Wii, Nintendo DS
cena: 129,90 PLN
Łukasz Świecki
Nowoczesny wystrój, ciekawe
zbiory i atrakcyjna lokalizacja
– te wszystkie cechy łączy Muzeum
Sportu i Turystyki mieszczące się w
Centrum Olimpijskim w Warszawie
przy ul. Wybrzeże Gdyńskie 4.
Jakie jest pierwsze skojarzenie
z dumną nazwą Muzeum Sportu
i Turystyki? Raczej typowe. Mały
budyneczek z odłażącym tynkiem,
a w środku drewniane skrzypiące parkiety i zakurzone rowery ze
spuszczonym powietrzem. Całego
tego przybytku pilnuje przemiła
pani Stanisława w różowym sweterku, poruszająca się po muzeum
w kapciach. Okazało się, że takie
wyobrażenie jest bardzo dalekie od
prawdy. Muzeum mieści się bowiem
w Centrum Olimpijskim na Wybrzeżu Gdyńskim, świątyni sportu zbudowanej z aluminium i szkła. Budynek aż zapiera dech w piersiach.
Bilety studenckie do muzeum kosztują 4 zł, w sobotę można wejść za
darmo. Wnętrze sprawia miłe wrażenie – skojarzenie z PRL-em znika
od razu. Podłogę genialnie imituje
bieżnię sportową, można nawet
spróbować swoich sił startując
z profesjonalnych bloków startowych, zamocowanych w niej na
Szybki zarobek
Mistrzostwa Europy… doskonały
czas, by łatwo zarobić pieniądze.
„Futbol. 1001 fotografii” to jedna
z pozycji tego typu. Ma trochę
z albumu, trochę z książeczki kieszonkowej, jednak nie jest ani jednym, ani drugim. Książka ma być
ilustracją historii futbolu. Książkę
podzielono ją na rozdziały, zarówno chronologiczne, jak i tematyczne – oprócz ujęcia historycznego,
zapoznać się można ze zbiorami
dotyczącymi fauli, rzutów karnych
etc. Ponadto tytułowe 1001 zdjęć
z boiska to doskonały materiał
źródłowy. Czarno-białe, niewyraźne
fotografie doskonale korespondują ze współczesnymi, kolorowymi
obrazami i wzajemnie się uzupełniają. Nie obejrzymy sztucznych,
pozowanych ujęć, lecz prawdziwe
emocje, jakie wiążą się z wygraną
czy porażką. Wiele ujęć zauroczy
fot: Paweł Łysakiewicz
Tylko garstka osób może przeżyć
Mistrzostwa Europy w piłce nożnej
na trybunie stadionu, większość
będzie śledzi rozgrywki na ekranach
telewizorów i telebimach. Piłkarska
gorączka ani na chwilę nie opuści
ciebie i twoich gości, jeśli rozegracie
własny mecz o mistrzostwo. Niestety, oficjalna gra mistrzostw UEFA
Euro 2008 do szczególnie udanych
nie należy, więc aby uniknąć rozczarowania warto się zaopatrzyć w
Pro Evolution Soccer 2008. Wydane na jesieni ubiegłego roku PES08
tradycyjnie już nie wprowadziło do
znanej serii większych zmian, jednak
w dalszym ciągu zachęca do siebie
przepiękną grafiką oraz genialną
sztuczną inteligencją. Same mecze
do złudzenia przypominają te rozgrywane w telewizji, zaś gameplay
biję na głowę ten z Fifa 08. Gra się naprawdę przyjemnie, niezależnie od
swoich umiejętności. Twarze zawodników, dryblingi, stadiony, kibice - to
wszystko wygląda jak prawdziwe,
natomiast komputerowy przeciwnik
z czasem opanowuje naszą taktykę,
przez co wymusza na nas co pewien
czas zmianę stylu gry. Jest to innowacyjne rozwiązanie, ale świetnie
się sprawdza. Odpowiadający za
ruch piłki model fizyczny zachowuje się niezwykle realistycznie, dzięki
czemu łatwo jest się poczuć jak na
prawdziwym boisku. Stadionów jest
15, zdecydowanie za mało, ale to nie
jest największą wadą. Największą
bolączką jest brak licencji na drużyny. Szkoda, bo kolejny rok minął,
a wyczekiwanych przez wszystkich
Zdobàdê szczyt!
nie tylko fanatyka, ale także totalnego piłkarskiego laika.
Na tym kończą się zalety albumu.
Jego „kieszonkowość” to największa z wad. Owszem, zmieści się do
kieszeni czy torby, ale chyba nie po
to stworzono albumy, by oglądać
zdjęcia z lupą w ręku. Takie rozwiązanie ma więcej wad, niż zalet
– zdjęcia często są zbyt małe, przez
co twarze zawodników wydają się
nieostre. Może to być także wina
niezbyt wysokiej jakości papieru.
Ziarno w wielu fotografiach jest
bardzo dobrze widoczne. Tylko
największe fotografie bronią się
przed zarzutem o jakość edytorską. Pozycja dosyć przeciętna, nastawiona głównie na zysk. Fani piłki
nożnej będą zachwyceni. A reszta?
Uśmiechnie się na widok fantazyjnych figur piłkarzy z całego świata.
Szkoda tylko, że jedynym polskim
akcentem będą dwa, malutkie
zdjęcia Jerzego Dudka.
Przydatne informacje na temat
muzeum można znaleźć na stronie: www.muzeumsportu.waw.pl
Paweł Łysakiewicz
„Futbol. 1001 fotografii”
liczba stron: 464
Wydawnictwo:
Firma Księgarska Jacek
i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje
Rok wydania: 2008
Emil Borzechowski

Podobne dokumenty