KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Grudzień 2013

Transkrypt

KLIKNIJ TU ABY POBRAĆ MAGAZYN Grudzień 2013
Tłusty Pirat
magazyn
Do siego roku
Wszystkim czytelnikom i nie tylko
życzymy wszystkiego co najlepsze
w nadchodzącym roku.
tlustypiratmagazyn.pl
numer szósty grudniowy 2013
TP
2014
TP
2013
TP
2012
TP 2011
Poprzez góry, poprzez rzeki,
rok kolejny już nam leci.
To nie gender, nie pedofil,
ale nasz piracki profil.
Nasi drodzy przyjaciele,
czas dziś kończyć cne ekscesy.
Banialuki czy frazesy,
mniejsza o to co sądzicie,
ale nasz piracki umysł,
znów rozpoczął nowe życie.
To już 3 Sylwester z Tłustym Piratem!
spis treści
start
kamasutra
kulawy pies story
kurier ciał
mój ojciec był bydlakiem
pokosie
sadghuru
chromy świat
piracki wywiad
przeklęci poeci
hammer horror
trzy rzeczy
recenzja: film
recenzja: płyta
kuchnia
galeria
koniec
r
o
P
k
i
n
d
a
Kamasutra na dzisiaj
Wyliczmy niewiasty, z którymi nie należy
się zespalać.
Są to: trędowata, szalona, niewiastawyrzutek, niedyskretna, bezwstydna,
podstarzała, albinoska, zbyt czarna,
wydzielająca brzydki zapach,
powinowata, przyjaciółka, ascetka,
a także żona powinowatego
i przyjaciela.
Przyjaciel to ten, kto razem się
w piasku bawił, kto zobowiązany dzięki
przysłudze, kto ma takie same przywary,
kto razem wiedzę zdobywał, kto zna
nasze serdeczne tajemnice i którego
tajemnice my znamy.
Przyjaciółmi ponadto mogą być: pracz,
golibroda, kwiaciarz, przekupień
pachnideł, winiarz, żebrak, pastuch,
sprzedawca betelu, złotnik, wędrowny
nauczyciel sztuk, wita i wesołek.
*Kamasutra, czyli traktat o miłowaniu.
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa
1985
http://www.fastcoexist.com/multisite_files/coexist/imagecache/1280/poster/2012/10/1680822-poster-1280-online-sex-education.jpg
ptako-pies
a
n
ź
u
L
y
c
i
l
b
u
a
k
y
t
s
P
Zdarzyło się w piątek, w «Kulawym psie»
czesław & ptako-pies
Dzień w Greenville City
rozpoczął się nadzwyczaj
upalnie. Był dopiero kwiecień,
a temperatura już sięgała 30`C.
Nawet mieszkańcom przywykłym
do takiej pogody, trudno było
wytrzymać w tych warunkach
bez sprawnej klimatyzacji
i lodówki pełnej schłodzonego
piwa. Frank jednak dbał
o szczegóły, a klient prawie
zawsze był dla niego
najważniejszy. Prawie zawsze,
bo bywały sytuacje, w których
gardził ludźmi, a wtedy lepiej
było nie wchodzić mu w drogę.
Zwłaszcza ci, którzy znali jego
przeszłość, wiedzieli na ile
mogą sobie pozwolić i kiedy
bezpieczniej jest usunąć się
w cień.
Dochodziła 10 rano i Frank
szykował się powoli do otwarcia
«Kulawego psa». Prowadził
tę knajpę od kilkunastu lat,
kiedy to przejął ją w niejasnych
okolicznościach od swojego
przyjaciela Loui Tucciego.
Przyjaciółmi Franka byli
wyłącznie Włosi, a wszystkich
pozostałych traktował jak
klientów lub kolegów od tak
zwanych interesów. No, właśnie:
Frank prowadził legalny interes,
płacił podatki, na pierwszy rzut
oka był porządnym obywatelem,
ale nigdy nie odciął się całkowicie
od swojej przeszłości. Często
odwiedzali go dawni znajomi,
ludzie powiązani z teksmeksańskimi gangami i wtedy
nie było go dla nikogo. Bywało,
że nie opuszczał «Kulawego psa»
całymi dniami, a zawsze był na
bieżąco i wiedział co dzieje się na
mieście.
W radiu Dallas nadawali
właśnie audycję z największymi
przebojami Stevie Ray Vaughana.
Frank podgłośnił stary odbiornik,
kiedy usłyszał pierwsze dźwięki
Riviera paradise. Ten kawałek
przeważnie wprawiał go
w nieco nostalgiczny nastrój,
przede wszystkim dlatego, że
przypominał mu dzieciństwo
i chwile spędzone z kolegami
na przedmieściach Neapolu. Za
oknem ludzie leniwie krążyli po
ulicy w poszukiwaniu cienia,
a uliczni sprzątacze jakby od
niechcenia zamiatali chodniki.
Bezdomne psy szukały choćby
kropli wody w puszkach, które
wysypywały się niedbale
z przepełnionych śmietników.
- Teresaaa!! - krzyknął, ocknąwszy
się z zamyślenia – Teresaaa!
Otwieraj drzwi do jasnej cholery,
bo znowu nie zarobisz na
dniówkę, jak się tak będziesz
ze wszystkim ociągać! - Sam
nie wiem po co trzymam tu tą
parszywą Niemrę – dodał pod
nosem.
Teresa jak zawsze z obojętną
zbolałą miną ruszyła w stronę
drzwi. Nie wyglądała może
jak Miss Texas, ale u klientów
«Kulawego psa» budziła respekt.
Idealnie nadawała się na kelnerkę.
Chłodna, typowo niemiecka
uroda oraz krzepka budowa ciała
sprawiały, że mało kto chciał
mieć z nią do czynienia. Raczej
nigdy nie dostawała napiwków,
poza tym gdyby tak się nawet
zdarzyło to i tak Frank bezlitośnie
odebrałby jej wszystko co do
centa. Tradycyjnie już jako
pierwszy w lokalu pojawił się
Lawrence Chapman, miejscowy
pijaczyna i bumelant.
klient i obrzydliwie charcząc
ściągnął zawartość swoich zatok
nosowych do ust, po czym powoli
przecedził ją przez zęby.
- Spróbuj tu splunąć wyliniały
zasrańcu, a rozwalę Ci ten
kanciasty łeb zanim pomyślisz
słowo przepraszam – krzyknął
z przejęciem Frank, sięgając po kij
baseballowy. W tym momencie
- Witaj Capone, wpadłem na
Lawrence ostentacyjnie
jedn... - nie zdążył dokończyć
przełknął zawartość ust i szeroko
zdania, gdy Frank ryknął w jego
uśmiechnął się, eksponując przy
stronę: – Jeszcze raz nazwiesz
tym znaczne braki w uzębieniu.
mnie Capone, a wylecisz stąd na
– Naucz się wreszcie okazywać mi
zbity pysk! Co Ty kurwa myślisz, że szacunek, to może nikt bardziej
to są jakieś żarty?!
nie zmieni ci facjaty – dodał
bardzo serio Frank warcząc
Frank strasznie nie lubił, gdy
jednocześnie w stronę kelnerki
naśmiewano się z jego włoskich
– Teresaaa! Klient!
korzeni, a w dodatku wpadał we
wściekłą furię, gdy miejscowe
Lawrence podszedł do stolika
pijaczki traktowały go jak kumpla. i usiadł. Niemiła woń, która
- Przestań pieprzyć Frankie
ciągnęła się za nim tuż od
i nalej mi piwo, bo przestanę
wejścia, wypełniła wnętrze
przychodzić do tej twojej
lokalu, docierając we wszystkie
nędznej tancbudy – odparł
zakamarki. Dym z papierosa
kelnerki neutralizował jednak ten
specyficzny odór i pozwalał w
miarę normalnie oddychać.
Dobrze, że ta Niemra tyle
pali – pomyślał Frank – bo
śmierdziałoby tu jak w jakimś
chlewie. – Dzisiaj wytrzymam,
bo widzę, że masz trochę
miedziaków, ale jak jutro też tak
będziesz śmierdział, to cię nie
wpuszczę – dodał już głośno
w stronę cuchnącego gościa.
Ten lekko zmieszany popijał
już sobie zimne piwo i szeroki
uśmiech zagościł na jego twarzy.
Tymczasem do lokalu wbiegł
Augustus Wolf, właściciel apteki
z naprzeciwka. - Dzień dobry
panie Cundolini, czy mógłbym
wykonać szybki telefon? - zapytał
lekko zdyszany. - Oczywiście
Gus, nie krępuj się – powiedział
z lekkim uśmieszkiem Frank.
– Pozdrów córkę i przekaż, że
wszyscy tu na nią czekamy he he
he – dodał obleśnie się śmiejąc.
Doskonale pamiętał tą małą,
jak biegała po ulicy z innymi
dzieciakami. Odziedziczyła urodę
po matce i dzięki temu od razu
rzucała się w oczy. Niestety
kilka lat temu wyjechała za
granicę na studia i zostawiła ojca
samego. Tajemnicą poliszynela
było to, że Frank zawsze
liczył na coś więcej, niż tylko
sympatia młodziutkiej sąsiadki.
Na każde jej wspomnienie
reagował przeważnie obleśnym
komentarzem lub sprośnym
żartem, choć tak naprawdę
był to jego sposób na ukrycie
rozgoryczenia i żalu.
od kilku tygodni był na topie w
lokalnym radiu. Frank liczył na
komplet i nie miał na myśli tylko
miejscowych ochlajtusów, ale
przede wszystkim klientów
z grubszymi portfelami.
Przed 17 mało kto zaglądał
Frank był dzisiaj w stosunkowo
dobrym humorze, wieczorem
miał grać u niego zespół Grega
Skavinskiego - czyli prawdziwa
gwiazda. To oznaczało tylko jedno
– pełna knajpa i duży zarobek.
Na samą myśl świeciły mu się
oczy, a właściwie jedno, bo drugie
miał sztuczne. Zespół promował
do «Kulawego psa», a koncert
właśnie najnowszy krążek: My
zaczynał się dopiero o 20, więc
Guitar & Me, a singiel z tej płyty
Frank miał trochę wolnego czasu.
Rozsiadł się wygodnie przy stoliku
obok bilarda, miał wtedy widok
na cały lokal i słuchał porządnego
blues rocka ze starego
lampowego radia. W prawej dłoni
pomiędzy środkowym
i wskazującym palcem leniwie
trzymał grube kubańskie cygaro,
a w lewej butelkę dobrej whisky.
Mógł trwać w takim stanie nawet
kilka godzin, sprawiając wrażenie
osoby będącej w letargu. Tylko
szaroniebieski dym unoszący
się znad cygara i krople potu
ściekające po czole, były jedynymi
oznakami upływającego
nieubłaganie czasu. Cała reszta
trwała w bezruchu, niczym
kadr wyjęty z dramatu Ingmara
Bergmana...
Po tym, jak opuściła go żona,
popadł w alkoholizm i depresję.
Pasja, która kiedyś doprowadziła
go na wyżyny, dziś jest jedyną
rzeczą, która trzyma go przy
życiu.
Wieść o koncercie ściągnęła
do «Kulawego psa» nie tylko
miłośników dobrej zabawy, ale
także ludzi z branży muzycznej.
Facet, który zasiadł przy barze
sprawiał wrażenie, że interesuje
go tylko trójka muzyków na
scenie. W nieruchomej pozie,
obserwował każdy ich ruch
i czekał na pierwsze dźwięki, które
miały popłynąć z oldschoolowego
Marshalla. Nie rozmawiał z nikim
i z początku nawet niczego nie
zamówił. Zirytował tym Franka,
Tuż po 19 zaczęło robić się
który liczył tego wieczoru na zysk,
tłoczno. Wokół bilarda kręcił się
a darmozjadów zajmujących
mały Ridgy - chyba najbardziej
stołki przy barze przeważnie
utytułowany snookerzysta na
traktował w inny sposób. Tym
południu Stanów Zjednoczonych. razem postąpił jednak inaczej.
Niestety również wielki przegrany, Przeczucie podpowiadało mu, że
bezlitośnie pokonany przez życie. ten gość ma gruby portfel i trzeba
go tylko zachęcić do tego, żeby
po niego sięgnął. Postanowił więc
poczekać i dać mu jeszcze jedną
szansę.
Obok nadzianego jegomościa
zasiadł niejaki Elwood Crosby.
Facet przepijał ostatnie pieniądze
i topił smutki w «Kulawym psie»
od przeszło miesiąca, a wszystko
dlatego, że jego żona spała
praktycznie z każdym facetem
w tym mieście. Złośliwi mówili,
że tylko sam Elwood i ten pijak
Lawrence nigdy jej nie mieli,
a jak wiadomo w każdej plotce
jest ziarenko prawdy.
ale wciąż gorąca i potrafiąca
rozpalić nawet tak zgorzkniałego
rozpustnika jak Norman. Zresztą
dla pieniędzy była w stanie zrobić
Miejsce z najlepszym widokiem
wszystko, a jej dzisiejszy partner
na scenę zajął stary Banks, zwany miał ich całkiem sporo.
tutaj miejscowym Casanową.
Zespół, który przyjechał na
Norman słynął z dwóch rzeczy:
miejsce z małym opóźnieniem,
nie odpuszczał żadnej atrakcyjnej dopiero teraz kończył rozstawiać
kobiecie w mieście i był
sprzęt. Niestety na drodze
najlepszym organistą kościelnym stanowej przewrócił się
w całym Teksasie. Tego wieczoru
roztrząsacz obornika i ruch został
jego towarzyszką była Barbara
wstrzymany na kilka godzin. Całe
Sanchez, tancerka go-go mijającej szczęście chłopaki mieli ubrania
dekady. Może nie najmłodsza,
na zmianę.
zaowocowała wydaniem 7 płyt
długogrających i niezliczoną
ilością koncertów. Szybko stali
się rozpoznawalni, a publiczność
zaczęła ich uwielbiać. Dzisiejszym
występem otwierali trasę
koncertową po Teksasie. Kiedy
nastroili wreszcie gitary i otrzepali
kurz ze swoich kowbojskich
butów, Frank podniósł się powoli
z krzesła i wszedł za bar. Kiwnął
wskazującym palcem w stronę
kelnerki, dając do zrozumienia,
że wieczór się właśnie zaczął.
Lawrence zamówił kolejne piwo...
Greg Skavinsky, Eddie Lopez
i Mike Bishop tworzyli trio od
początku lat 90. Poznali się
podczas koncertu Joan Kukuzel
Angeloglasniat w Bułgarii
i wtedy postanowili, że muszą
coś razem zrobić. Mike i Eddi
pracowali już razem przy
wspólnych projektach offowych,
natomiast Greg był do tej pory
wolnym strzelcem i przeważnie
można było go spotkać z gitarą
w przejściach podziemnych
lub na dworcach. Ich przyjaźń
Jeżeli jesteś ciekawy jak
przebiegała dalsza część wieczoru,
koniecznie obejrzyj teledysk do
piosenki Last thing Grzegorza
Skawińskiego (Me&My Guitar 2012)
zrealizowany przez Studio Animacji
TiK studiotik.pl
teledysk:
https://www.youtube.com/
watch?v=J4nXQxaXtc8
foto: Zdjęcia z planu teledysku
Kurier
ciał
Chciałbym dzisiaj opowiedzieć wam pewną
historię, którą usłyszałem w dzieciństwie od
znajomego mojej babci. Historia ta wydarzyła
się ponad sto lat temu na prowincji gdzieś
na południu kraju, a kiedy słyszałem ją po
raz pierwszy, żyli jeszcze naoczni świadkowe
tych wydarzeń. Miałem wtedy 12 lat i
pamiętam, że zrobiła na mnie porażające
wrażenie. Pamiętam także reakcje moich
rodziców, którzy wyraźnie zaniepokojeni tym
co usłyszeli, zabronili opowiadać tę historię
ponownie w mojej obecności. Wtedy jeszcze
nie wiedziałem dlaczego. Zrozumiałem to
wiele lat później, gdy usłyszałem ją zupełnie
przypadkowo, od osoby, której rodzina
wywodziła się z tego samego regionu, co
bohaterowie mojej historii. Opowieść, która
przeszło 40 lat temu zatrzęsła wyobraźnią
12 latka, teraz przybrała formę prawdziwych
wydarzeń, a na mojej twarzy zarysował się
niepokój podobny do tego, który kiedyś
zauważyłem u moich rodziców. Niepokój,
który mnie ogarnął, był jednak połączony
z ciekawością i chęcią poznania wszystkich
tajemniczych faktów. Historia ta brzmiała
tak...
Pan Bernard mieszkał na skraju wsi i nie
był typem człowieka, który przepadał za
towarzystwem innych. Był osobą raczej
ponurą, o przygarbionej posturze ciała,
a większą część jego twarzy pokrywały
kurzajki. Lewe oko było już zupełnie białe od
bielma, a drugie szkliste i wyblakłe. Długa
siwa broda i żółtobiałe przerzedzone tłuste
włosy, sięgające ramion, dodawały mu
odrażającego wyglądu. Na rękach i prawym
przedramieniu widoczne były wyraźne zmiany
skórne spowodowane najpewniej nieleczonym
liszajem lub łuszczycą, a grzybica paznokci
zmieniała nieodwracalnie wygląd jego dłoni.
Kuśtykał na prawą nogę, a do podpierania
się używał przystosowanego do tego celu
kawałka osikowej gałęzi. Nosił brunatnoszare
łachmany i nieczęsto korzystał z kąpieli,
co było przyczyną toczących go chorób i
nieprzyjemnego odoru, który się za nim
ciągnął.
Mało kto tak naprawdę wiedział kim był i
skąd pochodził pan Bernard. Krążyły o nim
przeróżne opowieści, a gdy opuszczał swoją
pustelnię i pojawiał się we wsi, miejscowe
dzieci wołano do domów i zamykano w sieni.
Nie był tylko samotnym dziwakiem, był kimś
więcej.
Najstarsi mieszkańcy wsi znali jednak jego
tajemnicę, ale z oczywistych powodów
trzymali ją tylko dla siebie, czyniąc usilne
zabiegi, aby nie wyciekła ona poza pewne,
dość wąskie grono. Związana z tym była
pewna miejscowa legenda, która głosiła
jakoby każda grzeszna dusza mogła zaznać
spokoju jedynie wtedy, gdy w czasie nie
dłuższym niż 2 godziny od śmierci, jej ciało
znajdzie się na pobliskich mokradłach. Miejscu
magicznym, owianym złą sławą i rzadko
uczęszczanym nawet przez zapalonych
grzybiarzy.
Przypadek, który najbardziej zapadł w pamięci
niektórym mieszkańcom wsi wydarzył się
jesienią 1907 roku. Zmarła wtedy żona
sklepikarza Joachima, pani Pelagia. Kobieta
zła, nie znajdująca poszanowania dla drugiego
człowieka. Chorowała długo i już na tydzień
przed śmiercią była bardzo wycieńczona,
chuda i pomarszczona. Jej oczy zapadły się
w głąb czaszki, uszy optycznie powiększyły i
zjechały do tyłu, a skóra zbrązowiała i pokryła
ciemnożółtymi plamami. Jedyne oznaki
życia jakie z siebie wydawała, to rzężenie
w gardle, spowodowane trudnościami z
oddychaniem. Pomieszczenie w którym
dożywała resztek dni wypełnione było
starczym odorem, którego źródłem były
resztki zepsutego jedzenia porozrzucane na
stole oraz zrozumiały w takich przypadkach
brak higieny przyszłej nieboszczki. Obok łoża
znajdowała się blaszana misa wypełniona
plwocinami i ropą, systematycznie odciąganą
przez jej męża z umiejscowionych na łydkach
owrzodzeń żylakowych. Dla Joachima sprawa
była oczywista, wiedział, że niedługo do
jego domu zawita ponury gość - pan śmierć.
Sytuacja rozwiązała się w nocy z niedzieli
na poniedziałek, a owego gościa sprowadził
zwykły deszczowy wieczór. Taki jakich jest
wiele jesienią. Niemy stukot jego kościanych
palców o drewniane drzwi chaty, zbiegał się z
kroplami deszczu, przenikliwie uderzającymi
o okna izby. Niewiele po północy był już
wewnątrz i stał bez ruchu u wezgłowia pani
Pelagii. Ciało nieboszczki wykręciło się w
konwulsji wywołując na twarzy nieludzki
grymas, pełen strachu i przerażenia. Jej
wąskie zsiniałe usta wykrzywiły się do
granic możliwości odsłaniając pożółkłe,
gdzieniegdzie obrzydliwie próchniejące
uzębienie i zdawały się szeptać - Umarłam,
umarłam. Od trupa pani Pelagii emanował
widoczny niepokój. Stary Joachim czuł, że jego
żona odeszła, ale jej cierpienia się jeszcze nie
skończyły.
W tej samej chwili rozległ się potrójny głośny
stukot do drzwi izby. Tym razem był słyszalny i
wyraźny, podzielony dokładnie na sekundowe
odstępy. Joachim wiedział kto to. Przez krótki
korytarz i niewielką sień podszedł powoli
do wejścia, złapał za klamkę i pociągnął. Do
izby wszedł Bernard. W długim płaszczu z
kapturem naciągniętym na głowę wyglądał jak
zjawa. Z jego długiej brody kapały na klepisko
krople deszczu. Obaj panowie nie zamienili
ze sobą słowa, a jedynie spojrzeli na siebie i
porozumiewawczo skinęli głowami. Słowa
były tu zbędne, bo oboje wiedzieli co ma się
zaraz wydarzyć.
Nocny gość szybko przystąpił do obrządku,
wyjął i zapalił trzy stare gromnice, na stole
położył krucyfiks i przykrył skrawkiem
czarnego sukna. Do niewielkiego białego
półmiska wlał odrobinę zimnej wody i
ustawił go przy jedynym oknie w izbie, a
następnie przekręcił klamkę i je uchylił.
Jego usta wypowiadały niezrozumiałe słowa
na podobieństwo mantry, co pomagało
mu wprowadzić się w coś w rodzaju
transu hipnotycznego. W niedługim czasie
strasznie zbladł i upadł na kolana, a chwilę
potem legł bez ducha na klepisko, wydając
przy tym głuchy nieprzyjemny dźwięk.
Joachim wiedział, że Bernard wszedł w ciało
nieboszczki, samemu, przybierając na ten
czas wygląd zesztywniałego obrzydliwego
trupa. Miał zamiar poprowadzić ciało jego
małżonki w stronę odległych mokradeł, na jej
ostatni spacer po ziemskim padole. W tym
momencie pani Pelagia uniosła się z łoża i
ubrana w szarą poplamioną halkę skierowała
się w stronę drzwi. Miała nieprzytomny
tępy wzrok, rozczochrane siwe włosy i wiało
od niej grobowym chłodem. Zesztywniałe
członki z trudem zginały się w stawach i trup
sprawiał wrażenie kuśtykającego. Bezwładnie
zwisające ramiona i chaotyczne ruchy były
widokiem tak nieprzyjemnym i szpetnym,
że żaden z mieszkańców wsi nie odważył
się nawet wyglądnąć przez okno. Skóra
na zwłokach pani Pelagii nabrała w blasku
księżyca wyjątkowo bladego koloru, a twarz z
zapadniętymi policzkami i wyeksponowanymi
kośćmi żuchwy przypominała trupią czaszkę.
Bernard prowadził zwłoki nieboszczki powoli
przez główną ulicę wsi, niewielki most
nad strumieniem i polną ścieżkę. Postać
wykonywała spazmatyczne posuwiste ruchy,
przypominając tym raczej nieporadną kukłę,
niż człowieka. Włosy zsunęły się znad czoła,
zasłaniając jej twarz, a z poranionych stóp,
powoli zaczęło wyciekać osocze. Widok ten
nie należał do przyjemnych.
Po niespełna 40 minutach Bernard dotarł na
miejsce. Na mokradłach rozległy się wtedy
jęki tak ponure i straszliwe, że ludzkie ucho z
trudem mogłoby je wytrzymać. Zawodzenie
głosu zmarłej, brzmiało nienaturalnie, tak
jakby wydobywało się gdzieś spod ziemi lub
zza ciężkiej betonowej płyty, a jej wyziębione
ciało, zmuszane przez Bernarda do
ekstatycznych ruchów, wyglądało tak jakby
miało się za chwilę rozsypać. Na mokradłach
wyraźnie wyczuwalny był zapach podobny
do tego jaki daje przypalana ludzka skóra.
Trup wił się w cierpieniach niewyobrażalnych
i nieopisywalnych. Ten przerażający spektakl
trwał niespełna kwadrans. Po czym krzyki
nagle ucichły, a trzy wielkie gromnice w izbie
Joachima zgasły jedna po drugiej, w równych
jednosekundowych odstępach. Bernard
otworzył oczy, podniósł się z ziemi i zabrawszy
rzeczy, które przyniósł ze sobą wyszedł z
chaty w ciemną, deszczową noc. Martwo
blady księżyc i tym razem oświetlał mu drogę,
rzucając pod nogi upiorne cienie bezlistnych
drzew…
ptako-pies
Mój ojciec był
bydlakiem
Część pierwsza
Eddę Milz von Mildenstein i Niklasa Franka
łączy niechlubna przeszłość ich ojców. Edda
jest córką Leopolda von Mildensteina, oficera
SS, który zasiadał we władzach faszystowskich
Niemiec i zajmował się polityką wobec Żydów,
zanim jego obowiązki przejął zbrodniarz
wojenny Adolf Eichmann. Z kolei Niklas Frank
to syn Hansa Franka – zbrodniarza wojennego,
jednego z przywódców III Rzeszy
i w okresie 1939-1945 generalnego
gubernatora okupowanych ziem polskich.
Edda von Mildenstein, siedemdziesięcioletnia
obecnie kobieta, poproszona o opinię
na temat dowodów współpracy jej
ojca z nazistami w latach trzydziestych
(zgromadzonych w berlińskim archiwum),
twierdzi, że taka współpraca nie była
możliwa, dlatego, że w owym czasie jej papa
- Leopold przebywał poza Niemcami. Nawet
własnoręcznie napisany życiorys, w którym jej
ojciec pisał o swojej współpracy z Goebbelsem
– ministrem propagandy III Rzeszy, nie
przekonuje jej o winie taty. Jak twierdzi,
chciałaby spojrzeć na tę sprawę z wielu
stron, nie tylko z perspektywy urzędowych
dokumentów archiwalnych. Mimo spędzonych
wspólnie wielu lat, nigdy nie rozmawiała
o ojcu ze swoim mężem. Mąż nie pytał o
przeszłość teścia, a Edda o tym nie mówiła.
swoich rodaków. Jeżdżąc autostopem po
Niemczech zawsze mówił podwożącym go
kierowcom, kto był jego ojcem i czekał na
reakcję. Najczęściej spotykał się z akceptacją
i stwierdzeniami w stylu: twój ojciec był „swój
chłop”. Raz zdarzyło się, że osoba, która
go podwoziła zatrzymała auto i kazała mu
natychmiast wysiąść, usłyszawszy czyim jest
synem. I to właśnie tego ostatniego człowieka
Niklas wspomina szczególnie dobrze i taką
Niklas Frank pół życia spędził na wyszukiwaniu postawę uznaje za właściwą. Jednak już jego
znajomych, przyjaciół, współpracowników
rodzeństwo nie podziela jego poglądów
oraz członków rodziny swojego ojca, aby
i uważa, że ich ojciec był niewinny, wykonywał
poznać prawdę o jego osobie i poznać losy
tylko rozkazy, a został stracony tylko dlatego,
swoje i swojej rodziny. W trakcie poszukiwań
że zwycięzcy pragnęli zemsty.
odkrył wiele nieznanych faktów, które
świadczą o bezwzględności Hansa Franka
Edda nie przyjmuje do wiadomości, że jej
i jego pogardzie dla ludzi, którzy nie urodzili
ojciec był częścią okrutnego reżimu, a Niklas
się aryjczykami. Niklas czuje brzemię zbrodni nie potrafi zrozumieć jak mężczyzna, który go
ojca, które na nim ciąży. Po wojnie testował
spłodził, człowiek nieźle wykształcony
i oczytany, mógł stać się okrutnym mordercą,
a jego rodzina mogła mieszkać na Wawelu,
który jest jednym z najświętszych miejsc
Polaków.
Część druga
Łatwo jest oceniać innych, aczkolwiek nie
wiadomo jak każdy z nas zachowałby się
w takiej sytuacji, kiedy to nasi najbliżsi
okazaliby się być mordercami, złodziejami
czy gwałcicielami. Tylko czy na pewno
potrzeba aż takich okrutnych przestępstw,
aby więź rodzica z dzieckiem była
przedzielona murem nieufności i niechęci?
Kto nie chciałby być dumny ze swojej
rodziny? W jakimś sensie jesteśmy dumni
z naszych najbliższych, jednak pojawia się
zawsze jakieś „ale”. Alkoholizm, rozstanie
rodziców, brutalne ingerowanie w życie
intymne dzieci, wzajemna nieufność, brak
szacunku i nade wszystko: brak uczciwej
komunikacji, to nagminne przyczyny
konfliktu pokoleń. Starsi nie pojmują
młodszych, młodsi lekceważą starszych.
Kółko się zamyka.
Mój drogi czytelniku. Kiedy naprawdę
szczerze wywaliłeś z siebie to, co od lat
wkurza ciebie u twoich rodziców? Masz
problem z ojcem, a może z matką? Zawsze z
którymś rodzicielem jest gorzej. Nie? Oboje
są do dupy? Nie potrafią przyznać się do
błędów, zawsze wiedzą lepiej? No, to masz
przesrane. Moment, moment, a może to nie
oni są do bani, a dokładniej rzecz biorąc nie
tylko oni? W porządku, przyjmijmy na chwilę,
że to oni ponoszą większą winę, ale kiedy
z nimi ostatnio szczerze porozmawiałeś
o tym co naprawdę wyżera ci wątrobę? Nie
masz ochoty rozmawiać, przecież to nie
ma sensu, z nimi się nie da? Może z matką
jeszcze przejdzie, ale z ojcem, no jak,
o czym? Ano, o tych śmierdzących, bolesnych
sprawach, które od lat przychodzą ci na
myśl, gdy znowu się kłócicie. O tym, czego
nie możesz im wybaczyć, ale nigdy nie
miałeś odwagi, żeby im o tym powiedzieć.
Przypuszczalnie rodzice nawet nie wiedzą, że
ciebie to boli, nie mają pojęcia o tym, że to
było tak ważne, bo niby skąd do cholery mają
to wiedzieć, skoro od lat o tym milczysz? Ile
miałeś lat, gdy przez otwarte drzwi
w kuchni zobaczyłeś, jak ojciec uderza
matkę w twarz? Pamiętasz kiedy nie mogłeś
wyjść czy wyjechać z ukochaną, bo rodzina
miała tysiąc kretyńskich powodów, żeby
zatrzymać cię w domu, a tak naprawdę
chodziło o to, aby pokazać kto ma nad kim
władzę? Dlaczego do dzisiaj nie wiesz, o co
tak naprawdę starzy kłócili się przez kilka lat
twojego podstawówkowego życia? Może oni
sami nie zdobyli się na to, żeby po latach
o tym pogadać?
Czas na czyszczenie relacji zawsze jest
właściwy. Najlepszy jest teraźniejszy.
Żyjemy tu i teraz. Może jutro już będzie
za późno i zostaniemy z ręką w nocniku
na całe dziesięciolecia? Nie zawsze można
zapomnieć, zawsze można spróbować
zrozumieć, a czasami wybaczyć. Do dzieła!
Butch
Butch
poklosie
Od kilkunastu lat jeżdżę regularnie, co roku do Jedwabnego, na cmentarz
parafialny. Pomnik upamiętniający masakrę Żydów w 1941 roku, znajduje się
kilkaset metrów od katolickiej nekropolii. Byłoby dziwne, żebym nie zapytał
znajomej, którą wożę na grób dziadków, co ona wie o tragicznych wydarzeniach
sprzed lat. W dzieciństwie każde wakacje spędzała ona właśnie tu, w tym małym,
prowincjonalnym mieście.
Dowiedziałem się niewiele. Dziadkowie nigdy nie wspominali o stodole i ofiarach,
które w niej zginęły. Ciężko się dziwić, ponieważ nie ma się czym chwalić, a takie
przerażające, wstydliwe wydarzenia są raczej wypierane z pamięci mieszkańców,
więc nie opowiada się takich historii wnukom. Nietrudno też domyślić się,
dlaczego od czasu ekshumacji i medialnego szaleństwa, miejscowi nie chcą o tym
rozmawiać z „obcymi”. Na nich wszystkich ciąży piętno morderców, a z takim
stygmatem, cokolwiek by nie powiedzieli - każde zdanie będzie działało przeciwko
nim.
Widziałem „Pokłosie”. Zawiązanie akcji i geneza końcowej tragedii, są kompletnie
bezsensowne. Nie, żeby nie dało się tego dzieła filmowego oglądać, ale logika
z tej części scenariusza po prostu zdezerterowała. Główny bohater opowieści
rezygnuje z walki o żonę i dwójkę dzieci, ponieważ ważniejsze dla niego są
znalezione na drodze macewy i działania związane z ich wydobyciem. Jego
żona, zaniepokojona zacietrzewieniem i determinacją męża, uciekła z dziećmi
do Stanów i zamieszkała u brata owego wielbiciela żydowskich płyt nagrobnych.
Zaniepokojony brat przyjechał do Polski, żeby zorientować się w sytuacji, zapytać
o przyczyny rodzinnej separacji. Spotka się z opuszczonym przez rodzinę tatusiem,
a owy rodziciel, nawet nie zapytał brata, jak się mają jego dzieci. Ot, „typowy
polski ojciec” i przyznacie, niezbyt lotny początek filmu. Dalsza część historii toczy
się znacznie sensowniej i następstwo zdarzeń ma swoje uzasadnienie. Atmosfera
małej miejscowości oddana jest dobrze, w tym sensie, że spokojnie można sobie
wyobrazić, że nienawiść i nieufność między ludźmi - szczególnie nakierowana na
inność - to nie fantastyka, a w miarę prawdopodobna wizja. Mamy też wyraźny
podział na dobrych i złych bohaterów. Naturalnie tych dobrych mamy zaledwie
kilkoro, a złych jest kilkudziesięciu. Żeby nie było wątpliwości.
Dość dobrze pokazany jest mechanizm pogromu i moralność „stada”, a właściwie
jej brak. Psychologia wzburzonego, czy podnieconego tłumu i bestialstwo hordy
ludzi, to zjawiska, które co chwila widzimy np. wśród bijących się kiboli. Oglądając
ten film nie miałem wrażenia, że jestem współwinny tej filmowej masakrze, tego
Pasikowski widzom nie zarzuca.
Co więc jest nie tak z tym filmem, o co ten szum? Maciej Stuhr, zachował się
idiotycznie najeżdżając na Polaków jako naród degeneratów, co uczyniono
elementem promowania filmu. W podobnym tonie wypowiadał się reżyser –
Władysław Pasikowski. Obaj panowie i media im kibicujące, postawili się w roli
sędziów, którym w ramach marketingowych działań wokół filmu wolno oceniać nie
tylko naród polski i to poczynając od wieków średnich, ale nawet sugerować, że
od stuleci, my - Polacy, jesteśmy barbarzyńcami, a co gorsza, nie potrafimy się do
tego przyznać. Nie tylko film więc tu zawinił, bo to średniej jakości produkcja, ale
na pewno najlepszy film Pasikowskiego od czasów „Psów”. Jednak nie jest dzieło
wyjątkowe na tle innych obrazów dotyczącej nieodległej, krajowej przeszłości,
że powołam się tu na znakomitą „Różę” Smarzowskiego. Kłopot w tym, że średni
aktor młodszego pokolenia – Stuhr i trochę starszy od niego reżyser filmów nie
najwyższych przecież lotów, zaczęli pluć na swój naród, automatycznie stawiając
się w roli autorytetów moralnych i ekspertów od dziejów państwa i społeczeństwa
polskiego.
Zakończę może tak. Żaden człowiek nie jest w stanie objąć umysłem, ilu ludzi
oddało swoje zdrowie i życie za to, aby Polska przez wieki trwała i była niepodległa.
Nie godzę się na to, aby paru pajaców wycierało sobie gębę tymi ludźmi. Jeżeli te
gnojki nie czują szacunku do przodków, nie znając historii, robią z siebie mędrców
i obrażają miliony tych, którzy żyli przed nimi, a przy okazji szkalują nas, im
współczesnych, to warci są tylko tego, aby ich publicznie opluwać, ośmieszać i
pokazywać palcami. Jak rzuca się takie oskarżenia, to trzeba godzić się na ich
konsekwencje. Reakcja w stylu: „nic się stało”, to psucie społeczeństwa i policzek
dla pamięci pokoleń, których już z nami nie ma. To nie piaskownica. Tu idzie
o honor i tożsamość narodową. Jak oni tego nie pojmują, to mówię im: wam
panowie kury szczać prowadzać, a nie filmy robić - nawiązując do słynnej maksymy
Piłsudskiego.
SADHGURU
ptako-pies
(...)
- Dlaczego odczuwam strach?
- Podstawą strachu jest nierealistyczne postrzeganie
świata – powiedział zdecydowanie i spoważniał na
chwilę - Ludzie nie chcą żyć i nie chcą umierać, na tym
polega ta cała tragikomedia...
- Strach pojawia się wtedy, gdy nie żyjesz swoim
życiem, a jedynie swoimi myślami. Ludzie boją się
tego, co wydarzy się dzisiaj, albo tego co może się
wydarzyć jutro, czyli, tak naprawdę, boją się tego co
nie istnieje. Jeżeli obawiasz się tego co nie istnieje,
to strach w 100% jest wyłącznie Twoją wyobraźnią.
Z kolei ludzi, którzy boją się czegoś co nie istnieje,
zwykliśmy nazywać obłąkanymi – uśmiechnął się
wesoło i dodał - Wszystko dlatego, że nie jesteś
zakorzeniony w rzeczywistości, ale zawsze tylko
w myślach. Myśli i wyobraźnia są częścią naszej
pamięci, chociaż tak naprawdę oba są tworem
wyobraźni, ponieważ ani jedno, ani drugie nie istnieje
właśnie teraz. Ludzie są więźniami swojej wyobraźni
i to jest przyczyną ich strachu. Jeżeli zakorzenisz się
w rzeczywistości, zdasz sobie sprawę z tego, że nie
musisz się niczego bać...
foto:http://dev.nripulse.com/wp-content/uploads/2013/02/sadhguru_1305818927_31.jpg
Butch
Na ziemi żyje miliard osób niepełnosprawnych.
Opowiadanie o dwóch różnych światach: oceanie
statystycznej większości oraz krainie tych innych,
ułomnych, niesprawnych czasami ma sens, ale
najczęściej jest zwyczajnie bezsensowne.
Wszystko zależy od tego, w jakim kontekście o
tym podziale mówimy. Jeżeli zlikwidowalibyśmy
bariery architektoniczne i komunikacyjne dla
osób poruszających się na wózkach, nie byliby już
oni osobami niesprawnymi, a tylko ludźmi, którzy
poruszają się inaczej. Kiedy na przykład mowa
o prawie, orzecznictwie i prawach obywatelskich,
które regulują relacje pomiędzy rodzicami,
a ich dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie,
to oczywiście są zasadnicze różnice między
opiekunami, a ich podopiecznymi. Innym
przykładem niech będą niewidomi. Owszem,
inaczej postrzegają otoczenie niż widzący, ale
poza tym zmysłem, są przecież tacy sami. Mamy
więc do czynienia różnymi ludźmi, którzy nie
posiadają jednej lub kilku cech przeciętnego
człowieka, lecz w żaden sposób nie może ich to
wykluczać z ogółu społeczeństwa.
Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy poznałem
pierwszą osobę niewidomą i okazało się, że nowy
znajomy sypie dowcipami jak z rękawa, podpala
jednego papierosa od drugiego
Chromy świat
i energicznie porusza się po swoim mieszkaniu,
na pewno z większą energią, niż ja to zwykle
czynię. Stereotypy i moje wyobrażenia biednego,
załamanego, cichego inwalidy chowającego
się w kącie swojego mieszkanka, w ciągu kilku
sekund trafił szlag. Rzekome dwa światy: ludzi
pełnosprawnych i niepełnosprawnych, w jednej
chwili zostały scalone, a początkowy dystans
między nieznajomymi zniknął bez śladu.
Justyna Sobczyk, która w warszawskim Teatrze 21
pracuje z ludźmi z zespołem Downa, opowiadała
o zrealizowanych spektaklach, które dotyczą
rzeczy dla wszystkich ludzi najważniejszych.
W sprawach kluczowych, takich jak miłość czy
śmierć, nie ma różnic między ludźmi zdrowymi,
a tymi, którzy przyszli na świat
z wadą genetyczną. Jeden ze spektakli Teatru
21 traktował o bezrobociu. Zespół aktorów
tworzyli ludzie z zespołem Downa. Aktorka
wygłosiła na scenie improwizowaną kwestię: „nie
ma pracy, nie ma pieniędzy, ale mów do mnie
Meryl Streep”, która to fraza weszła do języka
ludzi związanych z tym teatrem, jako doskonałe
określenie sytuacji bezrobotnych absolwentów
wyższych uczelni. Takie stwierdzenie równie
dobrze dociera do wszystkich odbiorców, bez
względu na ich intelektualną sprawność. Inny
przypadek
z tej placówki kulturalnej, obrazujący stosunek
„normalsa” do inności, to opowieść
o nauczycielce, która przyprowadziła na spektakl
dzieci w wieku przedszkolnym. Po widowisku
pani pedagog powiedziała reżyserce, że te dzieci
chyba były za małe, aby oglądać takie spektakle,
ponieważ w ogóle nie zauważyły, że na scenie
grają osoby niepełnosprawne. Nauczycielce
zabrakło tej wrażliwości i naturalnej akceptacji,
którą miały dzieci.
Strach przed popełnieniem gafy, paraliżuje
przy pierwszym kontakcie z innością. Jan Mela,
najmłodszy w historii zdobywca obu biegunów
ziemi, mówił o tym, że sam zastanawiał się nad
tym, czy dobrze zrobił mówiąc na pożegnanie
osoby niewidzącej: do zobaczenia. Okazuje się,
że to żadna wpadka, ponieważ nawet osobom
niewidomym również zdarza się używać
tego zwrotu, jako powszechnie przyjętego.
Trzeba pamiętać, że nie każdy ociemniały jest
pozbawiony wzroku od dziecka i może naturalnie
używać takiego określenia, tak jak w przeszłości,
kiedy jeszcze widział. Takie sytuacje niepewności,
najlepiej rozwiązuje poczucie humoru i otwartość
na drugiego człowieka.
Chromy świat
Kategoria osób niepełnosprawnych jest pojęciem
bardzo młodym. Pojawiło się ono w latach
siedemdziesiątych XX w. Profesor socjologii
Elżbieta Zakrzewska-Manterys, zwróciła uwagę
na dobre i złe strony tego, iż pojawiła się taka
szeroka i wspólna kategoria zbioru ludzi, którzy
nie maja ze sobą wiele wspólnego. Pozytywne
jest to, że ta ogromna grupa społeczna wyszła
z cienia, przestała być ze wstydem ukrywana
i spychana na margines. Społeczeństwa są
coraz bardziej otwarte na kontakty z innością.
Negatywnym zjawiskiem jest poprawność
polityczna i hipokryzja z nią związana,
a dotycząca podejścia do osób
niepełnosprawnych. Podaje przykład. Dla
określenia osób z porażeniem mózgowym
używamy pojęcia: osoby niepełnosprawne
intelektualnie, gdy tymczasem ich
niepełnosprawność nie polega na tym, że są
mało inteligentni. Ich specyfika polega na tym,
że są oni ludźmi na inny sposób, niż statystyczna
większość. Określenie niepełnosprawność
intelektualna sugeruje, że trzeba zrobić coś, by
ci ludzie byli inteligentniejsi. Nie szanuje się tego
upośledzenia. Tymczasem trzeba uszanować
specyfikę każdej niepełnosprawności, a nie
sugerować, że można ją zmienić. Nie powinno się
nawet sugerować, że można „unormalnić” kogoś
dotkniętego porażeniem mózgowym. Po prostu
trzeba to zaakceptować. Żaden niepełnosprawny
ruchowo nie powinien udawać, że ma wszystkie
członki, niewidzący, że widzi, a opiekunowie
osób o małym ilorazie inteligencji, niech nie
sugerują, że ich podopieczni są inteligentniejsi,
niż są w rzeczywistości. To nie prowadzi do
niczego dobrego.
Zespół Downa nie jest chorobą. Jest swego
rodzaju sposobem bycia człowiekiem. Nawet
niektórzy rodzice ludzi dotkniętych tym
zespołem, bywają oburzeni tym, że publicznie
przedstawia się ich dzieci takimi jakimi naprawdę
są, a więc z ich przywarami, zachowaniami
i wrodzoną im ekspresją. Chcieliby, żeby na
scenie oni byli inni niż codziennie, czyli bardziej
normalni, estetyczni, ładniejsi. Pełna akceptacja
dla inności jest ciężka do osiągnięcia czasem
nawet dla najbliższych. Nie wszyscy sobie z tym
radzą, ale wszyscy, wspólnie musimy nad tym
pracować i kochać ludźmi takimi, jakimi są.
Na koniec anegdota. Dziecko mówi do mamy:
- Mamo, mamo, patrz, pan bez nogi. - Nie, nie
mów tak – odpowiada matka. - Ale, co? Pan nie
wie, że nie ma nogi?
Tekst powstał na podstawie programu „Kultura
głupcze”, emitowanego 27.10.2013 r. w TVP2.
i
P
i
k
c
a
r
W
d
a
i
w
y
Tak, czuję się człowiekiem sukcesu!
Z Rafałem Uhuru Szyjerem, założycielem trójmiejskiej szkoły
muzycznej Musicollective, rozmawiali Czesiek i ptako-­pies.
Z{
Kiedy nastąpił decydujący moment w Twoim życiu, w którym
postanowiłeś zająć się muzyką i co sprawiło że wybrałeś właśnie
gitarę?
Nie wiem...to był szok...kiedyś usłyszałem śpiew ptaków, czy
coś podobnego i zrozumiałem, że muszę zająć się muzyką albo
sportem ekstremalnym...wygrała muzyka! Gitara była najtańsza
w lombardzie, gdzie udałem się na zakupy...
Z{
Z{
Mieszkasz na stałe w Gdańsku, chociaż z urodzenia jesteś
warszawiakiem. Co zadecydowało o tym, że wybrałeś Trójmiasto?
Czy w Polsce można żyć z muzyki, nie robiąc zabójczej komercyjnej
kariery?
Nie wiem... nigdy nie żyłem... ostatnio w ogóle kiepsko się czuję...
może to i wina muzyki ­nie badałem się jeszcze.
Ależ ja jestem muzykiem mega klasycznym! Znam łacinę i trochę
starożytną grekę.
Czy uważasz się za człowieka sukcesu? Co według Ciebie jest
potrzebne do tego, aby osiągnąć sukces i czuć się osobą spełnioną?
Jak wygląda Twój normalny dzień? Znajdujesz czas na typowe
zajęcia domowe?(gotowanie, prasowanie, sprzątanie)
Hm... kiedyś chciałem być murarzem ­nie wyszło... potem
nurkiem ­znów klapa. Jestem wiec nieudacznikiem. Tak czuję się
człowiekiem sukcesu! A co jest potrzebne?! Nie wiem... ja mam
taki sznureczek i jak mi źle to zawiązuję supełek...może to mi daje
siłę?!
Masz jakieś inne zainteresowania oprócz muzyki, bo z
wykształcenia jesteś...filozofem?
Nie mam zainteresowań, bo one by mnie ograniczały... lubię
sobie leżeć i rozmyślać, ale tylko do południa, bo potem śpię i tak
do wieczora... Nocą czytam ulotki, które mi wrzucają za dnia do
}Z
A to ja jestem w Trójmieście... hm... szczerze myślałem, że to
jakieś cieplejsze strony. Nigdy nie byłem dobry z geografii, ale
góry mi odpowiadają... lubię przestrzeń.
Kształciłeś się na muzyka jazzowego, a co myślisz o klasyce?
Czemu nie postanowiłeś zostać muzykiem klasycznym?
Nigdy nie miałem jeszcze normalnego dnia... w zasadzie
chciałbym prasować (myślałem nawet o specjalnej prasie
drukarskiej) ale nie zmieściła się do mojej pracowni. Oczywiście
nigdy nie sprzątam ­to jest staromodne, są już na to aplikacje.
Jeśli chodzi o gotowanie ­raz ugotowałem zupę, ale była tak
słona, że musiałem siebie pobić.
Z{
skrzynki. Staram się być kreatywny i na bieżąco wiedzieć co i jak..
Rafał Uhuru Szyjer– znany trójmiejski muzyk, nauczyciel, producent. Udzielał się w wielu projektach.
Jego profesjonalnym debiutem była współpraca z Jurkiem Filarem (Nasza Basia Kochana) Współautor
muzyki do filmów -w tym prezentowanym w TVP Kultura 4 words Kamili Chomicz.
Uczestniczył też w nagrywaniu ścieżki muzycznej-wraz z Jerzym Mazzollem (autor) i Markiem
Pospieszalskim - do filmu dokumentalnego dla TVP „Słowa jak ściany” (jak kamienie?)
Nagrał single z grupami Manthu i AnCollective. Producent muzyczny, aranżer i gitarzysta na płycie
Artura Dyro (Radio Gdańsk) gdzie wystąpił z plejadą nie tylko trójmiejskich muzyków (między innymi
Maciek Sikała czy Ilona Damięcka) Współproducent singla duetu Shyja.
Założyciel (wraz z Adą Majdzińską) Uhuru Trio, z którym dał niezliczoną ilość koncertów-nie tylko
w Polsce, a przez które przewinęło się mnóstwo świetnych muzyków (Michał SASIN Sasinowksi,
Krzysztof Przybyszewski, Michał Ciesielski czy Tomek Antonowicz).
}Z
}Z
a
j
ez
o
P
Przeklęci poeci
Przygotował ptako-pies
Nie prezentowaliśmy jeszcze na naszych łamach poezji, więc myślę, że
najwyższy czas nadrobić te haniebne braki. W związku z przypadającą
na ten rok 192 rocznicą urodzin Charlesa Pierre Baudelaire chcielibyśmy
przypomnieć dwa jego wiersze, pochodzące ze zbioru Kwiaty zła (Les
fleurs du mal, 1857). Życzymy miłej lektury.
Charles Pierre Baudelaire
(ur. 9 kwietnia 1821 w Paryżu, zm. 31 sierpnia 1867)
–poeta i krytyk francuski, parnasista zaliczany
do grona tzw. „poetów przeklętych”. Znany z
przekładów utworów m.in. Edgara Allana Poego. Prekursor symbolizmu i dekadentyzmu.
Jego − epatująca śmiałą erotyką, brzydotą,
obrazami zła i profanacji − twórczość wywoływała
w swoim czasie kontrowersje, a autora wielokrotnie
oskarżano o obrazę moralności. Baudelaire często
podejmował tematy prostytucji, dewiacji, życia
na marginesie społecznym oraz buntu przeciwko
tradycji i religii. W jego twórczości widoczne są
akcenty mizoginiczne oraz gnostyckie.
Kwiaty zła (Les fleurs du mal), znane również
po polsku jako Kwiaty grzechu — zbiór wierszy
opublikowany przez Charles’a Baudelaire’a w roku
1857. Od 1845 roku Baudelaire zapowiadał wydanie
zbioru wierszy pod nazwą Lesbijki (Les Lesbiennes),
później miał on nosić tytuł Otchłań (Les Limbes)
i opisywać siedem grzechów głównych, którymi
rządzi Nuda, co zapowiada pierwszy wiersz zbioru
--- Do czytelnika. Zbiór, dedykowany Théophile’owi
Gautier, dzieli się na sześć części, pogrupowanych
tematycznie:
Spleen i ideał, Obrazy paryskie, Wino, Kwiaty zła,
Bunt, Śmierć. Bezpośrednio po wydaniu Kwiatów
zła przeciwko autorowi wytoczono proces o obrazę
dobrych obyczajów dotyczący 13 ze 100 wierszy.
W wyniku procesu Baudelaire musiał zapłacić
grzywnę 300 franków (zmniejszoną później do 50
franków) i usunąć sześć wierszy.
W drugim wydaniu (1861) autor pominął zakazane
sześć wierszy, dodał 32 wiersze i nową część Obrazy
paryskie.
W trzecim, pośmiertnym wydaniu (1868) z
przedmową poety Théophile’a Gautiera przywrócono
zakazane wiersze i dodano 25 wierszy, w tym
zawartość zbioru Épaves (Szczątki), wydanego w
Brukseli w 1868 roku.
Na polski przekładali Kwiaty zła między innymi
Antoni Lange i Zofia Trzeszczkowska (tomik Kwiaty
grzechu, 1894)
Mogiła wyklętego poety
(tłum. Antoni Lange)
Jeżeli kiedy, w głuszy nocy ciemnej,
Jaki chrześcijanin zlitowaniem tknięty
Śród starych ruin do nory podziemnej,
Twojego ciała rzuci trup wyklęty:
To w chwili onej — kiedy mgłą zasnute
Zagasać będą złotych gwiazd gromady —
Pająk prząść będzie sieci swe zatrute,
A żmija dzieciom sączyć w kły swe jady.
Na potępionym twego ciała pyle,
Cały rok słyszeć będziesz w twej mogile,
Rozpaczne wycia stad wilków drapieżnych;
Starych czarownic bezecne uściski,
Ohydne śmiechy żebraków lubieżnych,
I syki gadzin — i zbrodniarzy spiski.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:%C3%89tienne_Carjat,_Portrait_of_Charles_Baudelaire,_circa_1862.jpg
Spleen
1
W gniewie na całą ziemię tchnienie Marca słotne,
Z urny swej szerokimi strugami wytryska,
Zimny swój wylewając mrok na cmentarzyska,
A śmiertelność tyfusu na przedmieścia błotne.
Mój kot szuka barłogu na ziemi kamiennej,
Dygocząc chudym ciałem, które świerzba dręczy;
Duch starego poety w jęku rynny jęczy
Ochrypłym z przeziębienia głosem mary sennej.
Syczący falset drzazgi sadzą zadymionej,
Wlewa się w ton zegaru kół zakatarzony,
Wokół tchnie nieprzyjemna jakichś woni gama,
Dziedzictwo po prababce na puchlinę chorej,
A w nich niżnik kierowy i pikowa dama,
Złowieszczo wspominają zmarłe swe amory.
2
Tyle mam wspomnień, jakbym tysiąc lat miał z
górą.
Mniej tajemnic ukrywa pełne szuflad biuro,
Gdzie są listy miłosne, wiersze i bilanse,
Kwity, włosy kochanek, rachunki, romanse,
Niżeli moja smutna mózgownica stara.
Ach, jest to piramida, olbrzymia pieczara,
Kędy trupów jest więcej, niż w ogólnym rowie.
Jam — nienawistne gwiazdom cmentarne
pustkowie,
Gdzie, jak wyrzuty grzechu, długie czerwie żyją,
I ciałem mych najmilszych nieboszczyków tyją.
Jam jest stary buduar, pełny róż zwiędniętych,
Gratów pełny niemodnych i sukien pomiętych,
Kędy blade pastele w swej ramie złoconej,
Jedyne tchną zapachem jak puste flakony.
Nic w długości nie zrówna kulawego biegu,
Mych dni, gdy pod ciężkimi całunami śniegu,
Nuda — nieciekawości drętwej owoc szary —
Zda się nieśmiertelności przyjmować rozmiary.
Odtąd, już tyś mi tylko, o materio żywa,
Jako granit, co przestrach błędny go okrywa,
Uśpiony w mgłach Sahary, owity w tumany!
Tyś jest sfinks, beztroskiemu światu niedojrzany,
Zapomniany na mapie! A twój duch ponury
Śpiewa tylko, gdy słońce zachodzi za chmury!
Spleen
3
Jam jest niby król państwa dżdżu i niepogody,
Bogaty, lecz nie mocny; stary, chociaż młody,
Który, gardząc pochlebczą dworzan swych pokorą,
Nudzi się z swymi końmi i psów gończych sforą.
Nic go nie rozwesela: sokół ani łowy,
Ani lud, co umiera u bramy zamkowej.
Próżno mu śpiewa błazen śmieszne swe ballady,
Nic nie zdoła rozchmurzyć jego skroni bladej.
Kwiatowe jego łoże ma dlań woń mogiły,
Damy zaś, którym każdy książę bywa miły,
Nie umieją w dość nagiej błysnąć tualecie,
Aby uśmiech wywołać w tym młodym szkielecie.
Mędrzec, co mu wytapia z gliny kruszec złoty,
Nie wypalił zgnilizny z ran jego istoty.
I nawet w krwawych łaźniach tych rzymskich cesarzy,
O których w dniach starości każdy władca marzy,
Nie budzi się w tym trupie dusza znieczulona,
Gdzie miast krwi — woda Lety toczy się zielona.
4
Gdy niebo ołowiane cięży jak pokrywa,
Nad duchem, co się wije w nudów wiecznej mocy;
I gdy, mrocząc widnokrąg ta chmura straszliwa,
Zsyła nam dzień czarniejszy i pustszy od nocy;
Gdy świat podobnym turmie staje się ponurej,
Gdzie gasnąca Nadzieja na kształt nietoperza,
Bojaźliwymi skrzydły trzepoce o mury,
I głowę o spróchniałe posowy uderza;
I gdy deszcz, rozlewając strugi swe wilgotne,
Staje się niby krata olbrzymiej ciemnicy;
I gdy tłumem milczącym pająki stokrotne,
Przędą zabójcze sieci w naszej mózgownicy:
Nagle, jak gdyby furie, uderzają dzwony
I rzucają bolesne wycia swe ku niebu,
Jako błędny chór duchów z ziemi swej rodzonej,
Wygnany i jęczący jękami pogrzebu.
I długie karawany bez dźwięku muzyki,
Z wolna suną w mej duszy. Nadzieja w cmentarną
Noc pada we łzach. Zimnej Rozpaczy duch dziki,
Nad czołem mym zawiesza swą chorągiew czarną.
(tłum. Antoni Lange)
m
l
i
F
B
a
ż
n
a
r
Czesiek i ptako-pies
Człowiek na plaży
A Man on the Beach to film nakręcony w starym
dobrym stylu. Historia oparta na opowiadaniu
lekko licząc, kilku tysięcy funtów sterlingów.
Victora Canninga, Chance at the Wheel, została
Jak gdyby nigdy nic opuszcza kasyno, zostawiając krupierowi
wyreżyserowana przez Josepha Losey w 1955 roku
napiwek, i wsiada do czekającej przed budynkiem limuzyny.
i zamyka się w niecałych 30 minutach.
Jak ma się za chwilę okazać kierowca jest wtajemniczony
w tą maskaradę i obaj panowie mają w planie dostać się jak
Na pierwszy rzut oka może wyglądać na dość banalną, bo oto
najszybciej na lotnisko. Zatrzymują się jednak na chwilę, aby
Max przebrany za poczciwą staruszkę przegrywa pewną sumę
zmienić ubrania. Tutaj dochodzi między nimi do szarpaniny
w Rocville Casino, po czym zostaje zaproszony do gabinetu
i jeden z bohaterów ginie (czy ktoś jest zaskoczony?). Drugi
managera. Tam podstępem go obezwładnia i okrada na kwotę
ucieka na plażę i ukrywa się w pewnym domu, aby przeczekać
policyjną gorączkę. Do domu, wyglądającego z początku na
opuszczony, po jakimś czasie wraca właściciel...
Dwoje ludzi w jednym domu na odludziu – taka historia może
wróżyć przeważnie tylko nudną jak flaki z olejem akcję, ale
w tym przypadku jest inaczej, bo od tego momentu film tak
naprawdę się rozpoczyna.
Okazuje się nagle, że obaj panowie są w pewnym sensie
więźniami tego domu i wszystko wskazuje na to, że jeden z nich
będzie musiał zapłacić najwyższą karę. Ten, który ścigany jest za
przestępstwo i ukrywa się przed policją, czy ten który jest w tym
domu dłużej i ukrywa przed intruzem prawdę o sobie?
Podejrzliwe dialogi i gra pozorów wciągają w psychologiczną
rozgrywkę nie tylko bohaterów, ale również, a może przede
wszystkim, widza.
y
rz
T
y
cz
e
Rz
Trzy rzeczy, które posiekały mi mózg!
Czasem trafiamy na takie rzeczy, które czynią
z naszych mózgów pobojowisko. Dostają się tam w różny sposób,
specjalnie, przypadkowo lub na przykład zostają podłożone nam
przez kogoś w sposób jak najbardziej przemyślany.
Uruk
Poniżej krótka lista potencjalnych kandydatów robiących z mózgu
kebaba
ptako-pies
{
{
{
Czesiek
Działają szybko nie dając czasu na zastanowienie, wykręcając nasze
zwoje jak mokrą szmatę.
Film:
Film:
Film:
Pies andaluzyjski
Searching for Sugar Man
Nayakan
Książka:
Książka:
Książka:
Cmentarz w Pradze
Lód
Dziki koń spod kaflowego pieca
Muzyka:
Muzyka:
Muzyka:
Frank Zappa Freaks And Motherfu#@%!
Bilal Aliyev Yeddi qızdan biri gözel
Wyścig
Rush
gatunek: akcja, biografia
premiera: 2013
aktorzy: Daniel Brühl, Chris Hemsworth
reż: Ron Howard
O co chodzi?
Biograficzna opowieść o rywalizacji dwóch kierowców formuły 1 w latach 70-tych.
Pierwszy to James Hunt (pierwszo słyszę) a drugi to Niki Lauda.
Zachęcony przez znajomego redaktora, którego to zachęciła cała zgraja redaktorów,
zjawiłem się w kinie. Dobrze się zaczęło, “bilet dla mężczyzn” kosztował 10 zł,
wziąłem więc dwa. Przed samym seansem usaliliśmy, że jak po pół godzinie będzie
klęska to wychodzimy, przyznaję, że zostaliśmy do końca. Dzwięk wyścigówek jest
super, zdjęcia wyścigów są bardzo fajne. Po filmie ciężko nam było wyjaśnić dlaczego
nie wyszliśmy z tego przydługiego i miejscami słabego filmu wcześniej?
Na pewno zadziałała magia kina bo z pewnością nie gra aktorska ani doskonały
scenariusz, może gdyby wyciąć jakies 45 minut było by z tego całkiem niezłe kino.
Oglądać, czy nie?
Eeeee
Ocena: 4/10
recenzował:Uruk
Rush
Wyścig
foto:http://www.imdb.com
Opinia:
Grawitacja
Gravity
gatunek: dramat Sci-Fi
premiera: 2013 r.
aktorzy: Sandra Bullock, George Clooney
reż: Alfonso Cuaron
O co chodzi?
Podczas standardowego wyjścia w przestrzeń kosmiczną, astronautów dopadają
kłopoty, które uniemożliwiają im szybki i bezpieczny powrót do promu kosmicznego.
Rozpoczyna się dramatyczna walka o przeżycie w skrajnie nieprzyjaznym człowiekowi
kosmosie.
Dziewięćdziesiąt minut, które minęło w pół godziny? Tak, to jest możliwe na tym
filmie, kiedy ogląda się go w kinie. Kapitalna reżyseria, wartka akcja, momenty grozy i
zabawnego rozluźnienia spięte w jedną całość, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.
Znakomita Sandra Bullock, idealnie obsadzony George Clooney, fanastycznie zdjęcia i
efekty specjalne. Kinowa rozrywka, w bardzo dobrym wydaniu.
Oglądać, czy nie?
Tak.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
Grawitacja
Gravity
http://www.imdb.com/media/rm2767182848/tt1454468?ref_=ttmd_md_nxt#
Opinia:
Koneser
La Migliore Offerta
gatunek: kryminał
premiera: 2013 r.
aktorzy: Geoffrey Rush, Donald Sutherland
reż: Giuseppe Tornatore
O co chodzi?
Dyrektor znanego domu aukcyjnego i ekspert od dzieł sztuki (G. Rush), zostaje
poproszony o kolejną wycenę kolekcji. Jednak tym razem komunikacja z osobą
proszącą o wycenę jest nietypowa, ale szalenie interesująca. Główny bohater, po
początkowych oporach, daje się namówić na spotkanie i zaczyna nieczystą grę, która
przyniesie ze sobą zaskakujące skutki.
Film ten ma kilka warstw. Z jednej strony możemy obcować z wabiącym światem
dzieł sztuki, aukcji, wielkich pieniędzy z nimi związanych, z drugiej strony patrzymy
na prywatne, pogmatwane życie bohaterów filmu, a z trzeciej mamy intrygę, która
toczy się wartko w nieznanym do końca kierunku, której smaczku dodają tajemnicze
postaci drugoplanowe pojawiające się na ekranie. Dobre aktorstwo, wysmakowane
zdjęcia i sprawna reżyseria - dopełniają całości.
Oglądać, czy nie?
Tak.
Ocena: 7/10
recenzował:butch
Koneser
La Migliore Offerta
http://www.imdb.com/media/rm1565306112/tt1924396?ref_=ttmd_md_pv
Opinia:
a
t
y
ł
P
a
j
nz
e
c
Re
An Acoustic: Live In London
artysta: Skunk Anansie
premiera: 2013 r.
Opinia:
Było chłodne popołudnie, a czerwone promienie słońca oświetlały zachowany dla
potomnych fragment muru berlińskiego. Zadzwonił telefon. W słuchawce niski głos
palacza tytoniu informował: znakomita płyta, zagrana i zaśpiewana...
Hehehe. Tak właśnie usłyszałem we wrześniu pierwszą recenzję tej płyty. Z Krakowa
dzwonił pewien Żuraw, a ja łaziłem po Berlinie.
Płyta fantastyczna, artyści znakomici. Warto dla nich pojechać na kolejny koncert,
a czasem nawet zwichnąć kolano podczas skakania w tłumie.
Zespół nagrał 18 piosenek, w wersjach akustycznych, z towarzyszeniem
instrumentów smyczkowych. Nowe, piękne aranżacje chwytają za serce, a niektóre
znane przeboje brzmią nawet lepiej niż na oryginalnych albumach. Emocje, ekspresja,
klimat - palce lizać.
Ocena: 8/10
recenzował:butch
Give and Take - Live
artysta: Zonke
premiera: 2013 r.
Opinia:
Płyta, jeżeli miałbym ją muzycznie do czegos porównać, to przychodzi mi do głowy
Dave Matthews Band.
Ciepły, ujmujący głos Zonke, umiejętnie wkomponowane akcenty z czarnego lądu
oraz piękne, nieznane szerzej w Europie piosenki - to wszystko jest na tym albumie,
na którym znalazło się aż 21 utworów.
Płytę włączyłem i przesłuchałem do końca z wielką przyjemnością. Nie mogę się
nadziwić, że ta utalentowana artystka, grająca z tak dobrymi muzykami
i prezentująca mądre, energetyczne piosenki, nie jest na świecie gwiazdą
powszechnie znaną i docenianą.
Nie znacie Zonke? Czas najwyższy to zmienić i rozpłynąć się w jej muzyce.
(Płyta jest dostępna w Polsce tylko w formie plików mp3 /empik/ i w serwisach
odsłuchowych /deezer/)
Ocena: 8/10
recenzował:butch
http://www.goxtranews.com/2013/05/zonke-dikana-to-shoot-her-live-dvd.html
Ktoś z Francji polecał tę płytę i tak przypadkiem odkryłem wspaniałą wokalistkę
rodem z Afryki.
My Place
artysta: Monika Borzym
premiera: 2013 r.
Opinia:
Tę płytę, podobnie jak poprzednią, wyprodukował Matt Pierson znany ze współpracy
z np. Patem Methenym, a zespół stanowili wybitni muzycy: m.in. John Scofield i Chris
Potter. Całość została nagrana w znakomitym, nowojorskim studiu Sear Sound. Efekt
jest wspaniały, a brzmienie instrumentów i wokalistki - znakomite.
Muzyka to mieszanka autorskich i pożyczonych piosenek, w pięknych, nastrojowych
aranżacjach, okraszonych wspaniałym głosem Moniki Borzym. Za większość
kompozycji odpowiada Marcin Obijalski, ale są też na płycie znakomite wersje
znanych piosenek artystów popowych.
Fani jazzu, ale też znawcy popu nie będą zawiedzeni. Ta muzyka, to prawdziwa uczta
dla uszu i serca, a Monika, to prawdziwa gwiazda wokalistyki.
Ocena: 9/10
recenzował:butch
http://loftart.com.pl/wp-content/uploads/2013/11/Monika-Borzym.jpg
Nie napiszę, że jestem zaskoczony kolejną, bardzo dobrą płytą Moniki, ale mogę
napisać, że zaskoczyła mnie ona sama: jej przebojowość, bezpretensjonalność
i racjonalne podejście do pracy i życia.
u
K
a
i
n
h
c
BANANOWY CHLEB
ptako-pies
foto: sxc.hu
«Bananowy jest po prostu żywot mój,
krąży wokół mnie piękności śniadych rój»
Vox
Jako, że w naszych pirackich szeregach jest
jedna niewiasta, to dzisiaj właśnie z myślą o płci
pięknej przedstawiamy przepis na przecudowny,
przesłodziutki i aromatyczny chleb bananowy.
Zrobienie go jest bardzo proste, nie wymaga to
nawet dużych nakładów finansowych i uwaga...
nie miewa fochów, czyli zawsze się udaje :)
Banany należy zmiksować na „papko-ciapę”, albo
jak kto woli „stłuc na kwaśne jabłko”,
dodać jajko i stopione przestudzone
masło i wymieszać.
Następnie dokładamy resztę składników i również
dobrze mieszamy na jednolitą masę.
I to tyle jeśli chodzi o przygotowanie.
Aby zrobić to cudo potrzebujemy:
-4 duże dojrzałe banany,
- 1½ szklanki mąki pszennej,
- ¼ kostki masła,
- 1 jajko,
- ½ szklanki cukru,
- łyżeczka sody,
- szczypta soli.
Opcjonalnie można dodać garść bakalii, cynamon
lub przyprawę do piernika.
Teraz wystarczy tylko włożyć wszystko do
odpowiedniej wielkości formy wyłożonej
pergaminem i piec w piekarniku nagrzanym do
170°C przez około 50 minut.
Wszystkim fetyszystom zapachowym
gwarantujemy niebiańskie wrażenia, jak tylko
zapach pieczonego chleba dotrze do ich nozdrzy :)
Porada szefa kuchni:
W czasie przygotowywania jak i spożywania
polecamy odpalić ten link i zrobić głośniej
http://www.youtube.com/watch?v=Y5lM39tJPUw
G
a
i
r
e
l
a
Foto:Butch
Czego Ty chcesz, no czego?! Krzyczał do swojego lustrzanego odbicia pan Zenek z trzeciego piętra,
W tym samym czasie, w zupełnie innym miejscu, zupełnie inny Zenek spokojnie patrzył w niebo, na
którym wyraźnie widział piersi swojej sąsiadki, która rozebrała się przed nim w blokowej piwnicy (a było
to w czasie gdy uczęszczał do trzeciej klasy podstawówki), a widok ten wstrząsnął nim i przypomniał mu
czasy, kiedy sam rozbierał się przed Fafikiem psem sąsiada spod trójki, który to lizał się po jasnej narośli
na swoim lewym jajku. Nie wiedzieć czemu ...
REDAKCJA
KONTAKT
butch
[email protected]
Czesław
ptako-pies
OKŁADKA
uruk
foto: Czesiek & ptako-pies
Vera Icon
Sylwia
WYDAWCA/REDAKTOR NACZELNY
Michał Wasilewski
Ełk, W.Polskiego 72/30
numer 6.; data wydania 12.2013

Podobne dokumenty