Wywiad z p. A. Wierietielnym
Transkrypt
Wywiad z p. A. Wierietielnym
Spotkałem szczęśliwego trenera W y, d a i yw e sj u k s dy 115 Spotkałem szczęśliwego trenera rozmowa z Aleksandrem Wierietielnym, Trenerem Roku 2010 n Każdy, kto uprawia sport pra- gnie zajść jak najdalej, ale bywa, że nawet utalentowany młody zawodnik wskutek splotu okoliczności – kontuzje, choroby – musi zakończyć swoją karierę przed czasem. Taki los spotkał Pana, dobrze zapowiadającego się biathlonistę.. – Sport bywa brutalny, jednak ja wcale nie byłem bardzo utalentowany, za to bardzo pracowity. I szczupły. Zdecydowanie za szczupły, jak na bieganie z karabinem na plecach. Ciężka praca powodowała przeciążenia, te z kolei nawarstwiały się i doprowadziły do ciężkiej kontuzji kręgoslupa, która unieruchomiła mnie na ponad pól roku. Dzięki rehabili„Sport Wyczynowy” 2011, nr 1/537 tacji zacząłem chodzić i nawet z czasem uprawiać sport rekreacyjnie, ale o wyczynie musiałem zapomnieć. n Potem były studia w Instytucie Kultury Fizycznej w Ałma-Acie, w Kazachstanie. Jak się wybiera taką szkołę, to wiadomo, że chce się być trenerem – ale Pan zostaje na uczelni, zajął się badaniami… – Sport to moja pasja i moje życie. Tak było również w młodości - wybór więc był prosty. n Kiedy rozpoczął Pan pracę trenerską, i kogo Pan trenował? – Trenerem zostałem na trzecim roku studiów. Pracowałem z grupą 116 rozmowa z Aleksandrem Wierietielnym. Trenerem Roku 2010 zawodników związanych z uczelnią. Szybko awansowałem na asystenta trenera Reprezentacji Kazachstanu. Jednoczenie zbierałem materiały i przygotowywałem się do studiów doktoranckich, które miałem rozpocząć w Moskwie. n Małżeństwo i przyjazd do Pol- ski to nowy rozdział w Pańskim życiu – jakie były początki pracy z naszymi zawodnikami? – W Moskwie poznałem moją żonę, Barbarę, która również się doktoryzowała. W 1983 roku przyjechałem do Polski. Pierwsze pół roku pracowałem na AWF-ie w Gorzowie, potem już jako trener w Górniku Wałbrzych. Miałem ambitną grupę zawodników, pierwsze owoce pracy przyszły bardzo szybko, już po kilku miesiącach - wygraliśmy główny jesienny sprawdzian dla krajowych biegaczy i biathlonistów, a z zimowych Mistrzostw kraju przywieźliśmy kilka medali. Razem awansowaliśmy do kardy olimpijskiej. Ja jako główny trener, chłopcy jako trzon sztafety. n Bywa tak, że zawodnik, któ- remu się nie powiodło, zostając trenerem pragnie na tym polu powetować wcześniejsze niepowodzenia. Niektórym ta sztuka się udaje. Pan zalicza się do tej grupy, najlepiej mówią o tym sukcesy Pana podopiecznych: Tomasza Sikory i Justyny Kowalczyk. – Zostając trenerem nie miałem ani chęci ani zamiaru powetowania cze„Sport Wyczynowy” 2011, nr 1/537 gokolwiek. Jako trener wierzę w ciężką pracę. Miałem szczęcie współpracować z wybitnymi trenerami i od nich czerpałem wiedzę i doświadczenia, które starałem się przekazać biathlonistom, potem narciarzombiegaczom. A teraz, to co zdobyłem w ciągu 40 lat pracy i obserwacji trenerskiej wykorzystuję w przygotowaniach Justyny. n Patrząc na szkolenie zawod- nika w dłuższej perspektywie, rację mają ci, którzy twierdzą, że proces ten, w pierwszej fazie, nie powinien przebiegać za szybko. Jeśli bowiem w okresie dziecięco-młodzieżowym nie zostaną zbudowane solidne fundamenty wydolności i sprawności fizycznej, to przebieg dalszej kariery zawodnika, będzie niepewny. Justyna Kowalczyk jest chyba dobrym argumentem na rzecz tej tezy… – Justyny nie da się przypasować do jakichkolwiek reguł z powodu późnego startu w sportowe życie. Kiedy jej aktualne przeciwniczki jako juniorki wygrywały zawody, ona dopiero stawiała pierwsze, bardzo niepewne kroki na nartach. Trzeba było u niej budować wytrzymałość i siłę, a również od podstaw uczyć techniki. Justyna potrafiła znosić bardzo wielkie obciążenia nie dzięki predyspozycjom fizycznym (które nie są wybitne), a psychicznym. Jednak zgadzam się w pełni z tezą, że młodego zawodnika należy prowadzić spokojnie i bardzo roztropnie. 117 Spotkałem szczęśliwego trenera n Sport wyczynowy zmienia się na naszych oczach, wymagania stale rosną, przed zawodnikami i trenerami – w większości dyscyplin okres startowy trwa niemal okrągły rok. W narciarstwie, na szczęście, jeszcze do tego nie doszło. Odłożyć trzeba było na bok klasyczną teorię periodyzacji, ale i nowszy jej model, tzw. periodyzacja blokowa Issurina, też nie wystarcza. Trener musi sam, na bieżąco, znajdować optymalną ścieżkę procesu treningu swojego zawodnika. To niezwykle trudna sztuka… – Ja swoją wiedzę czerpię z wieloletniego doświadczenia i obserwacji. Bardzo ważna jest również opinia dojrzałego i świadomego sportowca, jak również komfort jego pracy. Sprawy najprostsze, można by powiedzieć, ale według mnie wciąż najważniejsze. n Jak ocenia Pan obecny sys- tem współzawodnictwa światowego w narciarstwie biegowym? Trzeba się dobrze nagłowić, żeby ustalić priorytety i rozkład startów, prowadzących do najwyższej dyspozycji na zawody główne. Czy takie zawody jak Ski-Tour są naprawdę niezbędne? – Z Justyną sprawa nie jest bardzo trudna, ponieważ ona jest zawodniczką typowo startową. Bardzo ciężko trenuje w okresie przygotowawczym, „Sport Wyczynowy” 2011, nr 1/537 by później, w zimie, po prostu startować i na bieżąco podtrzymywać wysokie parametry wytrzymałościowo-siłowe. Potrzebuje wielu startów, by móc komfortowo odnaleźć się w rywalizacji. A starty w Tour de Ski bardzo jej w tym pomagają. To bardzo ciężka impreza. Wygrywają ją tylko najbardziej uniwersalni i najwytrwalsi. To wielkie wyzwanie, a Justyna, jak nikt ze znanych mi sportowców, potrzebuje wyzwań, by czuć komfort psychiczny. n Co dalej z narciarstwem biegowym, wydaje się, że już wszystko zostało wymyślone – konstrukcje nart, smary, technika biegu i trasy narciarskie… – Narciarstwo biegowe ewoluuje. Co rok firmy prezentują jakieś nowości – kijki, narty, smary, a nawet ubrania biegowe. Wszystko się bardzo zmienia. Jedno pozostaje bez zmian - jeśli chce się wygrywać, trzeba bardzo ciężko pracować. n Gratuluję Panu i Pańskiej pod- opiecznej tegorocznych sukcesów, uznania dla Pańskiej sztuki trenerskiej. O Panu mogę chyba powiedzieć: spotkałem szczęśliwego trenera… – Dziękuję i pozdrawiam. Rozmawiał: Andrzej Pac-Pomarnacki Warszawa/Seiser Alm, styczeń 2011 r.