kliknij w link - Stowarzyszenie Warszawa w Europie

Transkrypt

kliknij w link - Stowarzyszenie Warszawa w Europie
Red. Leszek Lachowiecki: Witam Państwa bardzo serdecznie
na konferencji zatytułowanej „Konstrukcja i destrukcja, czyli
kontradyktoryjność działań lewicy”, zorganizowanej przez
Stowarzyszenie Warszawa w Europie przy wsparciu Fundacji im. Róży
Luksemburg. Nikt zapewne z państwa nie zaprzeczy, że lewica – ta
polska i światowa (choć dzisiaj naszą uwagę przykuje głównie polska
lewica) od dziesięcioleci ma ze sobą kłopot. Wydaje się, że utraciła
najważniejszą niegdyś i konstytuującą ją zdolność kontestacji systemu
kapitalistycznego. Oczywiście mówimy tu o lewicy tradycyjnej; w Polsce
ten kłopot został wzmocniony faktem, że socjaldemokracja wyłoniona z
PZPR współbudowała, a tym samym współodpowiada za kształt
systemu społeczno-gospodarczego, który w znacznym stopniu
przypomina ten, południowoamerykański. Nieżyjący już prof. Tadeusz
Kowalik wielokrotnie wyrażał zdziwienie, dlaczego strona rządowa przy
Okrągłym Stole nie zainteresowała się modelami gospodarczymi
funkcjonującymi choćby w krajach ościennych – ordoliberalizmem
niemieckim, modelem państwa socjalnego w Wlk. Brytanii, czy
rozwiązaniami skandynawskimi. Wydaje się dzisiaj, że zabrakło
podstawowej wiedzy – co doskonale ilustruje przypadek Jacka Kuronia;
prof. Walicki w szkicu o Kuroniu daje zaskakujące rozwiązanie tej
zagadki – Kuroń nie zdawał sobie sprawy z alternatywy systemowej w
ramach kapitalizmu. Ten rys ignorancji widoczny jest także w dalszych
działaniach lewicy, szybko obrośniętej postpezetpeerowskimi
ekspertami gospodarczymi, z których większość to neoficcy uczniowie
Balcerowicza. Toteż budowaniu państwa demokratycznego, w którym to
procesie lewica socjaldemokratyczna zasłużyła się niewątpliwie, nigdy
nie zdradzając ciągotek do autorytaryzmu (w przeciwieństwie do
polskiej prawicy) towarzyszył proces praktycznego pogodzenia z
modelem gospodarczym, jaki kształtował się po 89 r. Mimo ładnej
retoryki można wskazać szereg działań, co niewątpliwie uczynią dzisiaj
nasi paneliści, które tę smutną tezę potwierdzają. A w związku z tym,
skoro w praktyce politycznej lewica akceptowała założenia tak
budowanego kapitalizmu, zrodził się problem kolejny: reprezentacji.
Kogo lewica miała reprezentować: biednych, słabych i wykluczonych,
czy też silnych, dynamicznych, samodzielnych, tj. grupę
przedsiębiorców, co najmniej z klasy średniej. Niedoinwestowaną
budżetówkę, czy pana Krauzego? Można było odnieść wrażenie,
zwłaszcza za rządów Leszka Millera, że to przedsiębiorcy są w centrum
zainteresowania lewicy. I pewnie znalazłby się na ów dziwny stan
rzeczy jakiś wygodny bon-mot, gdyby nie konkretne działania,
chociażby ustawa u wyrzucaniu z mieszkań na bruk, którą wówczas
większość SLD-UP-PSL uchwaliła. Sprzyjając demokracji politycznej,
lewica najwyraźniej nie potrafiła zadbać o minimum demokracji
ekonomicznej, światopoglądowej, wyznaniowej (umizgi do Kościoła), a
nawet obyczajowej. I tu więc obserwujemy elementy
kontradyktoryjności; warto uświadomić sobie, że brak lewicy w
przemianach ustrojowych zapewne przyniósłby rezultaty jeszcze gorsze
od obecnych, ale jej uczestnictwo – w takiej formie – dla wielu ludzi
lewicy oznacza głębokie rozczarowanie. Również na arenie
międzynarodowej widać podobną słabość; konsekwentnie
proeuropejski i prounijny SLD ( a trzeba przypomnieć, że stosunek do
Unii jak i do NATO lewicy demokratycznej po 89 r. oznaczał zwrot o 180
stopni w stosunku do czasów PRL), nie przyniósł własnej, całościowej
wizji Europy. Ograniczono się do wymachiwania wędką dopłat i
funduszy płynących z Brukseli; niekiedy z ulgą stwierdzano, że w sferze
kulturowo-obyczajowej byłoby jeszcze gorzej, gdyby nie standardy
europejskie.
O lewicy dzisiaj nie sposób mówić jednoznacznie. Chłodna
racjonalizacja zderza się ze skrajną emocjonalnością. Sądzę, że i
dzisiaj usłyszymy w dyskusji ów kontradyktoryjny dwugłos. Referaty
naszych panelistów pozwolą na pewne resume, uporządkują
problematykę, ukazując zwłaszcza mechanizm adaptacji lewicy do
ustroju, który to mechanizm oznaczał wrastanie elit politycznych w
system, a nie – jak należałoby się tego spodziewać – jakąś formę jego
rewizji. Panowie: Wiesław Żółtkowski, ekonomista i bankowiec oraz
panowie profesorowie dr. hab. Mirosław Karwat i Rafał Chwedoruk z
Uniwersytetu Warszawskiego, towarzyszący lewicy „od zawsze”,
postarają się naświetlić tę problematykę. Pierwszy zabierze głos p.
Wiesław Żółtkowski, który opowie „o polityce ekonomicznej lewicy”.
Wiesław Żółtkowski: Nie będę mówił o rozwoju gospodarczym.
Nie będę mówił o rozwoju gospodarczym Polski w ciągu tego
dwudziestopięciolecia. To po pierwsze. Po drugie – ja nie prowadzę badań,
ale mam za sobą taką obserwację uczestniczącą, bo byłem aktywny w latach
osiemdziesiątych po stronie ówczesnej władzy, a w latach ostatnich
dwudziestu pięciu działałem w korporacjach, szczególnie w bankach, bez
żadnego mandatu politycznego. W związku z tym obserwowałem tę
gospodarkę dosyć praktycznie od strony dużych inwestycji i wszystkich
działań gospodarczych, które w tym czasie były podejmowane. I widziałem
jak działają rządy prawicowe, jak działają rządy lewicowe z nazwy. W związku
z tym chciałbym podzielić się taką refleksją, jak to wyglądało i dlaczego to tak
wyglądało. Trzeba sięgnąć do genezy, czyli do lat osiemdziesiątych,
albowiem wtedy w Polsce była świadomość tego, że załamał się system
gospodarki centralnie zarządzanej, a równocześnie nie było alternatywy
jednoznacznej, za którą mogła opowiedzieć się rządząca partia. Z tym, że nie
miała ona także mandatu, żeby wykonywać jakieś działania, nie miała ona
większego poparcia politycznego. W związku z tym jedyna rzecz, jaka wtedy
powstała, to było przedsiębiorstwo samorządowe jako element reform w
ekipach Wachy i Sadowskiego i to zostało wdrożone w osiemdziesiątym
pierwszym roku i powoli różne losy przechodziło. Raz było bardziej
ograniczane, raz było wzmacniane trochę. Był oczywiście kompleksowy
program, który zakładał stopniowe wprowadzenie mechanizmów rynku z
zachowaniem kontroli państwa, ale on był taki stopniowy i nieśmiało
realizowany, że właściwie niewidoczny w swoich przejawach zewnętrznych.
Równocześnie w ekipie Ministerstwa Finansów w ekipie planowania był
szereg młodych ludzi, członków partii, wykształconych również za granicą,
którzy byli zwolennikami prostego przywrócenia równowagi na rynku, poprzez
grę popytu i podaży, poprzez radykalne podniesienie cen i wyrównanie
poprzez to tego rynku, na którym brakowało towaru, gdyż było względnie za
dużo pieniądza. Ale oni nie mogli swoich koncepcji realizować, ze względu na
to, że nie było woli politycznej i nie było zgody na to, żeby tego typu przewrót
dokonać. W ostatnim momencie, rzutem na taśmę, rząd premiera
Rakowskiego uchwalił tak zwaną ustawę Wilczka, która była właściwie
bezradnym opuszczeniem rąk i powiedzeniem „róbta co chceta”. Dajemy
wolność i niech się to jakoś potoczy. I ona oczywiście była fragmentem
wyjętym z mądrych planów profesora Sadowskiego, jedynym fragmentem
wyjętym przez Wilczka, który się pod tym potem podpisał. I poszło. W ten
sposób lewica weszła niejako w transformację z takim hasłem wolności
gospodarczej, o której dziś marzą zwolennicy Kukiza i Korwina, i innych
współczesnych działaczy i polityków. I teraz w okresie transformacji, w tak
zwanym pierwszym okresie transformacji, wdrożono plan Balcerowicza, który
był klasycznym modelem transformacji proponowanym przez
Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Został on wdrożony dosyć
bezalternatywnie, ale wówczas nie było chyba innej możliwości, żeby to
inaczej przebiegało. Ciekawie o tym mówił w wywiadzie dla „Przeglądu”
Stanisław Gabrielski, poseł wtedy sejmu kontraktowego, który zresztą tutaj
siedzi i może o tym powie. W tym pierwszym okresie naprawdę nie było innej
alternatywy. A w zespole profesora Balcerowicza w dużej części, muszę
przyznać, byli członkowie partii, komisji planowania, którzy tę koncepcję
wprowadzali, bo wreszcie nadarzyła się taka okazja, że była wola polityczna,
która pozwalała na wywrócenie wszystkiego w sposób dość dowolny pod
parasolem „Solidarności”. I jak przyszedł okres realizacji tego nowego modelu
gospodarczego, to w tym czasie rządziły różne ekipy. Ekipy bardziej
konserwatywne, bardziej prawicowe, ekipy lewicowe (przynajmniej z nazwy
partii, które obejmowały władzę). Natomiast nie dokonywano żadnych korekt
w tym planie przez dwadzieścia pięć lat, poza może ostatnim okresem, gdzie
Platforma zaczęła traktować pewne rzeczy inaczej. Głównie przez sygnały,
które zaczęły napływać ze świata po kryzysie 2008 roku i inne podejście do
gospodarki, które się w świecie zarysowało. Jedne rządy były bardziej
profesjonalne - na przykład udział w jednych ekipach był bardziej
kompetentny. I tutaj akurat rządy lewicowe się wyróżniały pod tym względem,
dlatego że byli tam ludzie bardziej kompetentni. W kadrach SLD-owskich, bo
to była ta główna instytucjonalna partia, która występowała jako reprezentacja
lewicy, znalazło się dużo ludzi z kwalifikacjami, którzy mieli dyspozycje
menedżerskie i w związku z tym oni autentycznie popierali zmiany, dlatego że
w rzeczywistości bliżej im było do świata kapitalistów niż do świata robotników,
byli wykwalifikowanymi menadżerami i lepiej się w tym środowisku czuli.
Symbolem tego jest prezydent Kwaśniewski, który uznał, że cała
postpeerelowska publika będzie i tak musiała na niego głosować i właściwie
wszystkie swoje kontakty skierował na rzecz nawiązywania przyjaźni, relacji i
uzyskiwania poparcia od grupy nie postpeerelowskiej, tej
postsolidarnościowej, czy jak ją tam nazwać. Po drugie była wtedy blokada
na ludzi z lewicy. Blokada w przechodzeniu do innych partii, do innych
instytucji publicznych. W związku z tym, ten ostracyzm publiczny powodował,
że oni musieli trwać, i że silna partia lewicowa mogła zdobyć władzę, bo
miała bardzo dużo kompetentnych aktywistów, którzy bardzo kompetentnie
podchodzili do rządów i bardzo kompetentnie te rządy sprawowali. Ale jak się
nadarzyła taka sytuacja, że nastąpiło pewne odblokowane tych murów, to
okazało się że wszyscy ci ludzie, którzy byli takimi sztandarami partii
lewicowej gładko przeszli do Platformy Obywatelskiej. Jest tam Marcin
Święcicki, Jerzy Hauser, Marek Borowski, Dariusz Rosati, Danuta Hubner i
wielu innych. A ostatnio również kandydatka na prezydenta z ramienia na
SLD, która zaczęła głosić hasła zupełnie nielewicowe. Poszczególne ekipy
lewicowe przechodziły gładko na pozycje liberalne, bo były im właściwie
bliższe. Pewnym wyłomem był tutaj profesor Kołodko, który okazał bardzo
wielką sprawność w pełnieniu funkcji wicepremiera i zarządzania gospodarką,
ze względu na jego kwalifikacje umysłowe i menadżerskie. On zachował
swoją odrębność i do dziś zachowuje, jako pewnego rodzaju osoba
wyjątkowa na tle tego grona aktywistów gospodarczych z ramienia lewicy,
którzy dość gładko przeszli na pozycje liberalne, w każdym razie na pozycję
związaną z inną partią niż partia lewicowa. Były też takie egzotyczne
przejawy tego, polegające na tym, że część ludzi uważała, że jeżeli
przegraliśmy, bo przegraliśmy w tamtym systemie, to my nie jesteśmy tacy
słabi i tacy niekompetentni, i nie dlatego przegraliśmy, że jesteśmy tacy słabi,
więc teraz na fali rewanżyzmu wam udowodnimy, że w tych waszych
regułach też potrafimy wygrywać. Taką barwną postacią jest Jerzy Urban,
który potrafił biznesowo wygrać w regułach przeciwko którym wcześniej
występował. Takich osób byłoby dużo mniej znanych, ja osobiście znam wielu
takich ludzi, którzy uważali że my sobie poradzimy i mamy kwalifikacje, my
nie potrzebujemy niczyjej pomocy do poparcia, będziemy indywidualnie
odnosić sukcesy. To była ta lewica instytucjonalna. Natomiast była też
nieinstytucjonalna, która się pojawiała na obrzeżach już w latach
dwutysięcznych, gdy osłabło SLD. Z tym, że ta lewica, w moim odczuciu, w
obszarze gospodarczym jest dosyć infantylna. To znaczy głosi jakieś hasła,
widziałem taką konferencję, żeby wyeliminować pieniądz, przejść na barter,
takie dziwaczne rzeczy. A z drugiej strony wcale nie infantylne, bo jest
używana do gry różnych lobbystów, którzy spełnili i spełniają usługi wobec
jakiegoś grona lobbystycznego, które chce zarabiać na dotacjach pieniężnych.
I to jest dla mnie rzeczywista sprawa, bo ja się zajmowałem profesjonalnie
finansowaniem ekologii. Natomiast wydaje mi się, że dla wielu szlachetnych
młodych ludzi wydaje się, że zbawiają świat i poprawiają coś, a oni nie
poprawiają, tylko napędzają pieniędzy wąskiemu lobby. I teraz mówimy, że w
Polsce jest brutalny kapitalizm. To jest taka tonacja, która się przebija na
lewicy. W dokumentach pisanych i w niektórych słowach mówionych. W
praktyce osoby, które to mówią, bardzo dobrze odnajdują się w tym brutalnym
kapitalizmie. Dlatego, bo nie są akurat na dole hierarchii, którą ten kapitalizm
stanowi, a są raczej wyżej. Z tym, że trzeba powiedzieć, że samo to hasło
należy ostrożnie używać, bo to jest pojęcie relatywne. Bo to znaczy, że
jeżeli ktoś podróżuje po Ameryce Łacińskiej, po Azji, po Afryce to widzi na
czym polega brutalny kapitalizm. To nie ma nic wspólnego z Polską. Jak ja
tam jadę, to jestem przedstawicielem bogatego kraju, który jest strasznie
bogaty i na wszystko go stać. W związku z tym trzeba mieć świadomość, że
ten brutalny kapitalizm jest wtedy, gdy porównujemy siebie do Niemiec,
Skandynawii, jak i do krajów europejskich. Bo na tle tych krajów Polacy nie
podróżują na wczasy do Francji czy do Szwecji, a raczej do Egiptu. To jest
zupełnie inny świat. W porównaniu z tymi krajami my rzeczywiście
doświadczamy tego, że model kapitalizmu, który u nas istnieje, jest modelem
dosyć brutalnym, opartym na chciwości, opartym na walce o pojedyncze
sukcesy i na konkurencji, która nas niszczy. Trzeba mieć świadomość, że
takie ustawienie w tym naszym modelu zero-jedynkowym, że albo wygrasz,
albo przegrasz, albo nie znaczysz nic, powoduje, że jest totalna nieufność.
Jak ja jeżdżę po kraju i pytam ludzi, dlaczego nie protestują, skoro jest im tak
źle, to oni odpowiadają, że dlatego, że jest ogólnie potworny strach. I to nie
jest taki strach, że policja przyjdzie i im coś zrobi, ale taki strachm że ich po
prostu wyrzucą z roboty jutro. Pod tym względem była pełna wolność w
PRL-u. No bo wiadomo, że każdy pracę dostaby, nawet zbuntowany profesor
będzie musiał do filii w Białymstoku jeździć, ale pracę dalej będzie miał.
Natomiast dzisiaj jest sytuacja taka, że po prostu nie będzie miał pracy i
kropka. I będzie musiał na czarno na budowie pracować, albo będzie musiał
wyjechać za granicę. To jest strach, który paraliżuje ludzi. Ja jestem z tych, to
są takie moje relacje z ludźmi powiedzmy sobie dość personalne, że jeżdżę
po kraju i doradzam trochę bankom i w związku z tym rozmawiam z tymi
ludźmi w różnych miasteczkach i to jest zadziwiające. Nikt się nie sprzeciwi,
nikt nie zorganizuje czegoś, żeby przeciwko czemuś zaprotestować. I teraz
elementem tego nowego systemu jest duże bezrobocie. Do czasu wejścia do
Unii Europejskiej było to piętnaście procent, teraz to jest trochę mniej, ale
cały czas jest to powyżej dziesięciu, przy dwumilionowej emigracji ludzi z
kraju. W tym momencie mamy niskie płace, które są naturalne, bo trzydzieści
procent PKB idzie na wynagrodzenia, a jak patrzyłem w rocznikach
statystycznych, to w niektórych momentach to było nawet i dwadzieścia
siedem. Co powoduje, że jest po prostu tania siła robocza, która napędza
gospodarkę. Właśnie prezydent Komorowski powiedział, że zbudowaliśmy
dwa miliony miejsc pracy w ostatnich latach rządów Platformy. Jest to
oczywiście nieprawda, bo to jest liczone według takiego systemu badania
liczby zatrudnionych, które polega na ankietowaniu. Wysyła się około pięciu
tysięcy ankiet i ludzie mają odpowiedzieć na pytania: pracujesz czy nie
pracujesz? Albo nie powiem. Gdy człowiek pracował dwa czy trzy dni w
miesiącu, to on mówi, że pracował. Na tej podstawie mówi się, że istnieje
szesnaście milionów miejsc pracy. Ale według GUS-u jest to trzynaście
milionów siedemset. Tak więc to pokazuje różne oblicza tej samej
rzeczywistości. Jest teraz w Polsce takie poczucie, że jest totalny brak
alternatywy. To znaczy do PRL-u wrócić nie można, bo jest się komuchem,
zdrajcą z Moskwy itd., to nie można o tym mówić. Alternatywy ze świata i
Europy nie ma, wolnej Europy nie ma, ale kościół jest, który mówi że właśnie
trzeba hołubić mity narodowe, wierność krzyżowi jest najważniejsza. I to
zostało upowszechnione i szerzone. Ja sobie dzisiaj przejrzałem taką
księgarnię tutaj obok i w dziale filozofii są książki religijne. Nie religioznawcze,
ale religijne. A reszta to jakieś tam banialuki. I to ludzie czytają i jest takie
bezrefleksyjne wychowanie, wiara w to, co się mówi. Poważni profesorowie z
szacunkiem traktują każdą informację, która się pojawia na temat gospodarki
i finansów, dyskutują, dlaczego tak jest, podczas gdy większość tych
informacji jest nieprawdziwych. Bo jacyś tam chłopcy w międzynarodowym
banku coś sobie opublikowali i wypuścili. To jest kraj, w którym racjonalizm
odpłynął daleko. I teraz jakie sprawy różnicują naszą lewicę od lewicy
prawdziwej? Otóż jest tak, że wdrożono wspólny model kapitalizmu według
wskazań Międzynarodowego Funduszu Finansowego, to, co było modne w
latach osiemdziesiątych na uniwersytetach amerykańskich i w praktyce
oferowane przez Stany Zjednoczone do Ameryki Łacińskiej generalnie
mówiąc, i do niektórych krajów azjatyckich. Natomiast lewica nie
zaproponowała nigdy spójnego modelu socjaldemokratycznego, chociażby
takiego jak w Europie. Niedawno uczestniczyłem w takiej dyskusji, gdzie
rozpaczano, że nie ma drugiego myśliciela na miarę Marksa, który by
powiedział, co robić. Ale tutaj nie problem, by był ktoś na miarę rewolucji.
Chodzi o to, by zobaczyć jak jest w Anglii, Szwecji, Niemczech, Stanach i po
prostu powiedzieć, żeby w Polsce było tak samo. To dla Polski byłaby
ogromna rewolucja, ogromny progres gdyby tego typu spójny model
zaproponować. Ale tego się nie da. Jakie są kluczowe sprawy, które mogłyby
konstytuować lewicowy program w zakresie gospodarki? Pierwsze to jest
rozumienie wartości prywatnej. W Polsce bez przerwy mówi się moje, moje,
moje i właściwie „wolnoć Tomku w swoim domku”. I to jest coś takiego, czego
nie ma w Europie. Nie ma tego w Anglii, Francji, Niemczech, bo tam „moje”
jest ograniczone przez „wspólne”. Ja nie mogę robić czegoś, co się sąsiadowi
nie podoba. To elementarna sprawa. W Japonii to nawet psa nie można kupić,
jeśli się sąsiadów wszystkich nie poprosi, nie zapyta, czy oni się na to
wszystko zgadzają. Byłem tam niedawno i byłem bardzo zaskoczony takim
wspólnotowym podejściem do całego życia. Natomiast u nas własność
prywatna jest święta. Lewica powinna się temu przeciwstawić. Dalej jest
problem wielosektorowości gospodarki. To nie jest tylko problem, że my
lubimy spółdzielczość czy jakąś ekonomię społeczną. Ale moim zdaniem
problem jest związany z efektywnością gospodarki. Jeżeli funkcjonujemy w
systemie zero-jedynkowym, to znaczy masz być bardzo wydajny,
wyeliminować dwóch kolegów, a wtedy dostaniesz dziesięć procent podwyżki,
to w takim systemie musi być duże bezrobocie. I w Polsce to bezrobocie
będzie niezależnie duże od tego, jak wielu ludzi wyjedzie za granicę, bo musi
być odpowiednio wielu ludzi bezrobotnych, żeby ten system dalej
funkcjonował, żeby był strach przed utratą pracy. I w związku z tym w takich
krajach jak nasz powinny istnieć systemy mniejszej wydajności, takie miękkie.
Bardzo dużo Polaków wcale nie chce być przedsiębiorcami, ale chce chodzić
normalnie do roboty i chce zarobić tę średnią albo trochę mniej, i się
specjalnie nie napracować, nie zarządzać wielką korporacją. I ci ludzie
powinni mieć taką sobie byle-jaką pracę, jak na przykład w spółdzielniach
mieszkaniowych, gdzie siedzą sobie panie i mają niedużą pensję, ale za to
się kręci, dzieci chodzą do szkoły, rodzice pracują, jest normalna rodzina
społeczna. I bez takich obszarów mniej efektywnych i spokojnych nie da się
w Polsce rozwiązać problemu bezrobocia. Nie ma nawet takich szans. Jest
problem rozwoju przemysłu. My straciliśmy w przemyśle około dwóch
milionów miejsc pracy. Na skutek tego, że została prywatyzacja
przeprowadzona przez likwidację. Zlikwidowaliśmy w Polsce tysiąc sześćset
siedemdziesiąt dużych przedsiębiorstw zatrudniających powyżej stu osób. To
jest wielka wyrwa w zatrudnieniu. Zwłaszcza, że tego nie można zastąpić
usługami, no bo z usług się korzysta wtedy, gdy się zarabia pieniądze. Jak się
nie zarabia pieniędzy, to się samemu maluje mieszkanie. Nie zatrudnia się do
tego żadnych ludzi. Tutaj jest ta wyrwa. Profesor Kabaj oblicza ją bardzo
dokładnie na cztery miliony siedemset, ta wyrwa nastąpiła i ona jest nie do
załatania, jeśli nie będzie aktywnej polityki gospodarczej. Potrzebna jest
polityka gospodarcza związana z planowaniem. I tutaj jest brutalny przykład
dotyczący szkół wyższych. My mówimy, że nasze szkoły wyższe nie kształcą
ludzi pod potrzeby rynku. Państwo słyszycie to ciągle. Przedsiębiorcy mówią,
że ci absolwenci są w ogóle niedouczeni i w ogóle nie w tym kierunku, co
trzeba. Ale te szkoły wyższe są prywatne. Jest mnóstwo szkół prywatnych. I
te szkoły prywatne na wolnym rynku powinny kształcić pod potrzeby
prywatnych zakładów. I to jest bzdura. One nie kształcą pod żadne potrzeby,
kształcą z kosmetologii, z marketingu, z takich różnych innych rzeczy, i z
obrony narodowej ostatnio też. Wolny rynek w takim obszarze zupełnie nie
działa. Potrzebny jest planista, minister, który określi kierunki i powie, że nie
będzie dofinansowania, jeżeli ten, ten i ten kierunek nie będą realizowane.
Jakoś nikt tego argumentu nie używa w dyskusji. Tych argumentów jest tutaj
bardzo dużo, ale jakoś nikt z lewicy nie używa go w dyskusji, nikt o tym nie
mówi, wszyscy przechodzą nad tym do porządku dziennego. Jest problem
innowacyjnej gospodarki. Jak nie będzie wielkich polskich przedsiębiorstw, to
nie będzie żadnej wielkiej innowacji. Bo nawet czajnika elektrycznego nie
wyprodukuje mały rzemieślnik. Teraz mamy świat nowoczesny, rządzony
przez wielkie korporacje. Trzeba w tych sprawach mieć coś w głowie. Poza
tym jest problem rachunku. To znaczy pewna ilość dóbr, pieniędzy i zasobów
jest skończona. To znaczy, że jeżeli ją się dzieli, to jedni muszą mieć więcej,
a inni mniej. Nie ma cudów. To są rachunki na poziomie szkoły podstawowej.
I teraz znów nikt tego nie mówi. Że jeżeli jest określona ilość dóbr, to po
prostu trzeba to jakoś podzielić tak, żeby także ci, co dostaną najmniej, też
mogli przeżyć. Dzisiaj dziesięć procent ludzi, którzy mają pracę musi
zaciągać dodatkowe pożyczki, po to żeby zrealizować dodatkowe wydatki,
takie jak na przykład zakup roweru dla dziecka. To jest rzecz niebywała. Ale
żadna partia lewicowa tego nie dostrzega, poza tym że pisze gdzieś tam
ogólnie, że będziemy wspierać różne społeczne cele. Nie robi tego jednak
poprzez działania faktyczne, czyli na przykład zaproponowanie ustawy. A jak
się rządziło, to zrealizowanie takiej ustawy. I teraz jest problem systemu
podatkowego. W Polsce bez sensu mówi się o tym, że podatki są za wysokie.
One są niskie bardzo, poza tym ja tysiące przedsiębiorstw przeanalizowałem
i nie widziałem, żeby komuś CIT przeszkadzał w funkcjonowaniu. Może być
problem z akcyzą, ale z CIT-em nie. Natomiast SLD i PiS, te dwie partie,
wprowadziły liniowy podatek w Polsce. Nie Platforma, tylko SLD i PiS.
Pamiętam, jak obniżano CIT radykalnie, to ja pytałem kolegi, ministra
finansów wtedy, dlaczego to robicie, przecież to nie ma sensu. A on popatrzył
na mnie i zapytał: nie chciałbyś więcej zarabiać? Wtedy płaciłem podatek
czterdzieści procent. No i rzeczywiście dzisiaj na tym moim stanowisku
zarabia się więcej niż wtedy ja zarabiałam i płaci się dziewiętnaście. Ale jeżeli
mówi się, że narzuty na płace są za duże to zgoda, ale wtedy trzeba
opodatkować kapitał albo majątek. Nie da się nie opodatkować kapitału,
majątku i jeszcze zrezygnować z PIT-u . Kukiz, który jest człowiekiem mało
inteligentnym mówi, że trzeba ograniczyć podatki i zwiększyć funkcję
państwa. I żaden dziennikarz nie zapyta go, z czego on te funkcje będzie
opłacał. Czy to będzie działalność wolontariuszy? My żyjemy w oparach
absurdu, gdzie lewica doskonale się odnajduje i towarzyszy tym księżycowym
poglądom. W Polsce dokonała się rewolucja w systemie reformowym. To jest
rzecz niebywała. Otóż my sprywatyzowaliśmy system reformy. To znaczy, że
każdy z nas – ja, pan, pani, ja już jestem na emeryturze, więc mnie to nie
dotyczy – odkłada pieniądze na swoją emeryturę indywidualnie. W Europie
nie ma takiego drugiego kraju, przynajmniej w Europie zachodniej, który by
tak nierównościowo do tego podchodził. Odkłada się do wspólnego
garnuszka, żeby z tego wspólnego garnuszka wszystkim równo podzielić. A
my przyjęliśmy system, w którym każdy dla siebie odkłada pieniądze. I ten
system jest niewłaściwy intelektualnie. Bo nie przewidziano, co będzie z tymi,
którzy nie odłożą. Gdyby powiedziano, że jak ktoś nie odłoży, to my
podwyższymy podatki i damy mu zapomogę albo że my go rozstrzelamy, to
byłoby uczciwe intelektualnie. Bo jak się tego nie mówi, to jest zwykłe
oszustwo. Balcerowicz, który opowiada takie dowcipy na ten temat, że każdy
sobie poradzi i to się będzie jakoś kręcić - jest nieuczciwy. Potrzeba
dopowiedzieć, co trzeba z tymi zrobić. Dowcipem ten system działa już dosyć
długo, jest duża grupa, ona pozwoliła tym, którzy są bogaci, mieć duże
emerytury, a tym, którzy są biedni, nie mieć wcale emerytury. No i w tej chwili
uruchomiono taki zasiłek państwowy dla tych, którzy się nie mieszczą w
emeryturach, bo muszą jakoś przeżyć. Ta reforma była zapoczątkowana
przez Hausnera. W prawdzie Miller głosował przeciw już w czasie tej decyzji,
ale wcześniej była robiona ludźmi, którzy byli lewicowi. Rozwiązanie, które
wydawało im się, ja nie wiem czy im się wydawało, czy oni byli na tyle
niekompetentni że tego nie rozumieli, słuszne. Ja wtedy pracowałem w
zarządzie banku. Jak to zobaczyliśmy, od razu powiedzieliśmy, że trzeba
otworzyć towarzystwa inwestycyjne, bo rząd znów pcha instrument do
zarabiania pieniędzy. Pierwszego dnia wiedziałem, że to jest pułapka, żeby
zarobić dużo w OFE. Natomiast ludzie nic z tego nie będą mieli. Ale nie było
żadnych protestów, a to wszystko przeszło jako coś normalnego, co trzeba
trochę skorygować. A jak Platforma zaczęła korygować, to jeszcze w
pierwszym okresie SLD protestowało, że zabiera się ludziom pieniądze. Bez
takiego spójnego podejścia w różnych sprawach, których by można było
jeszcze sporo wymienić, nie będzie można mówić o tym, że się uzyska jakieś
poparcie społeczne. Bo na te problemy, które ja wymieniłem - pewną
odpowiedz ma PiS. Wystąpił z odpowiedzią narodowo-populistyczną i będzie
obiecywał, że różne sprawy załatwi. Oni oczywiście tego nie załatwią, bo ta
partia pokazała, że poprzednio też uchwaliła coś, co jest kuriozum w świecie
kapitalistycznym, żeby nie płacić podatku od spadku. A my to mamy. W
związku z tym ja uważam, że władza która się szykuje do poparcia
prezydenta-elekta, tych obietnic nie spełni. Kataster jest konieczny, bo to jest
element podstawowy. Kataster nie dotyczy tego, że każdego obciąży się
dużym podatkiem. Bo kataster oznacza, że od pewnej nieruchomości czy
wartości nie płaci się podatku. Jak ma się dom o powierzchni pięćset metrów
albo jak ma się dziesięć mieszkań, to się płaci podatek od nieruchomości. Ale
jak ma się jedno mieszkanie to nie płaci się podatku od nieruchomości. Tak
cały świat działa. Kataster jest we wszystkich cywilizowanych krajach
kapitalistycznych, w Polsce też powinien być. Chciałem na zakończenie
powiedzieć, że w Polsce nawet lewica nie jest lewicowa, co należało
udowodnić. Dziękuję.
Leszek Lachowiecki: Problem ustosunkowania się lewicy do własności
w praktyce i wyciągnięcia ustrojowych wniosków np., z faktu zawłaszczania
bogactwa przez jednostki, przybrał formę ustawy kominowej, która w
spółkach Skarbu Państwa miała ograniczyć wynagrodzenia decydentów.
Szybko jednak okazało się, że nawet tak ustanowione ograniczenia
zdadzą się na nic. Dodajmy, że wśród beneficjentów doszukalibyśmy się
niemałej grupy ludzi przynajmniej formalnie związanych, czy
rekomendowanych przez lewicę. Na tym przykładzie można zilustrować
problem rozchodzenia się haseł i postępowania konkretnych ludzi. Jeśli sam
nie stosujesz się do głoszonych przez siebie zasad, tracisz autorytet, a już na
pewno go nie zyskujesz. Teraz prof. Karwat opowie nam o dylematach,
pułapkach i antynomiach lewicy transformacyjnej.
Prof. Mirosław Karwat:
Będę nawiązywał też do tego, o czym
mówił Wiesław. Taka wyjściowa, może nieco mniej ostra, ale ostra
konstatacja. Lewica III RP ma wyjątkowy talent nie do destrukcji systemu,
bo to wiadomo że nie, ale do autodestrukcji to owszem. A więc wymaga
dużego mistrzostwa, żeby tak zmarnować potencjał polityczny, który nie był
mały ani w momencie najbardziej krytycznym, kiedy załamał się system
poprzedni, a był coraz większy przez pierwszych dziesięć lat. Przykład
medialnego marnotrawstwa. Ale szukając źródła takiego fenomenu, trzeba
się cofnąć właśnie w skalę wyborów, bądź realnych, bądź domniemanych,
które rozstrzygali politycy lewicy. Na tym tle przyjrzeć się pułapkom, jakie
przedstawia rzeczywistość, zwłaszcza w ramach tego systemu. No i wreszcie
przyjrzeć się antynomiom, jakie towarzyszą lewicy. Zacznijmy najpierw od
tych dylematów. Część z nich nastręczają wybory obiektywnie narzucone. Na
początku jest to po prostu produktem spaczonego sposobu myślenia.
Kolejność tutaj oczywiście może być sporna, tak więc proszę tego nie
traktować hierarchicznie, to raczej takie myśli na gorąco. Oto jeden z takich
wyborów: zawalił się realny socjalizm. I brzmiał tak: czy przyznawać się i
nawiązywać do marksizmu czy też w panice się odwrócić, nie tylko od
terminologii marksistowskiej, ale też sposobu myślenia. Pojęcia klasy, bazy
ekonomicznej, nadbudowy ideologicznej, hegemonii ideologicznej kompletnie
wyparowały. I to z głów ludzi, którzy za sobą mieli właśnie taką edukację.
Którzy znakomicie wiedzieli, że te pojęcia się nie zestarzały. Że klasy istnieją
nadal, że istnieją nierówności społeczne, że istnieje coś takiego jak wyzysk,
oczywiście należałoby zrewidować stereotypowe definicje wyzysku, uniknąć
żałosnego populizmu, ale to jest całkowicie inna melodia. I tutaj wykreślono
pewną tradycję intelektualną i pewne narzędzia krytycznej analizy
rzeczywistości. Co się z tym wiąże, lewica po upadku socjalizmu realnego
zadawała sobie pytanie, czy zostać obrońcą tego, co jest cenne w spuściźnie
PRL, a poniekąd i we wzorcach socjalizmu demokratycznego w Skandynawii,
Niemczech i tak dalej, dobrobytu państwa socjalnego - czy przodować w
reformach. Było widać od początku, aż po dziś, ogromny kompleks tych
postkomuchów, że chcą być bardziej papiescy od papieża i udowodnić, że
jesteśmy partią reformatorską. Jak się wstecz sięgnie po latach do publikacji
„Gazety Wyborczej”, powiedzmy do różnych książek głównego nurtu lat
dziewięćdziesiątych i jeszcze w początku dwutysięcznych, to oczywiście
bardzo ważny był taki czynnik szantażu emocjonalnego, czy jesteście partią
reformatorską. Partia reformatorska to taka, która nie zadaje zbędnych pytań
i postępuje według wskazań Leszka Balcerowicza. Teraz dalszy dylemat,
rozstrzygnięty w wiadomy sposób: czy zaryzykować antysystemowość. W
tym sensie, że nie godzić się na kapitalizm, nie na jako taki, bo chyba nie było
innego wyjścia, ale zadać sobie pytanie, jaki kapitalizm wydaje nam się inny;
czy też zgodnie z hasłem, że my jesteśmy reformatorscy, że nie jesteśmy
hamulcowymi, stać się jednym z filarów systemu. Przeciw antysystemowości,
nie używano wówczas takiego pojęcia, przemawiało ryzyko marginalizacji czy
wykluczenia, czyli po prostu polityka lewicy uległa presji wrogiego otoczenia.
Jednak kiedy ktoś staje się filarem systemu wywodząc się z lewicy, to
dokonuje tego za cenę autokastracji. W ogóle jest apologetą tego systemu
pod hasłem „jest coraz lepiej i będzie jeszcze lepiej”. Wszystkim się poprawia,
Polska rośnie w siłę. Albo analizuje się sprzeczności. Sytuacje tych, którzy
ponoszą koszty tych przekształceń. Co się wiąże z tym, czy zabiegać bardziej
o poparcie i zaufanie świata pracy, konkretnie zrzeszeń tego świata pracy:
związków zawodowych, spółdzielni i tak dalej. I czy zwracać się do tak
zwanych zwykłych prostych ludzi, czy też starać się bardzo o uznanie
postsolidarnościowych elit. To był taki typowy dla naszych liderów kompleks
dopuszczenia do salonów. Och, jaki zaszczyt, z Adamem Michnikiem na „ty” i
nawet w „Gazecie Wyborczej” przeprowadzą ze mną wywiad czy puszczą
artykuł. Jakże chciałbym zasłużyć na to, aby ci dzielni decydenci i bojownicy
uznali, że nie całkiem jestem taka świnia, chociaż niedawno byłem komunistą
lub prawie komunistą. Dalsza konsekwencja rozstrzygania takich dylematów :
czy dopełniać, czy zastępować parlamentarne strefy wpływu politycznego
pozaparlamentarnymi formami działania. Ja niekoniecznie mam tu na myśli
rzucanie kamieniami, puszkami z farbą, palenie opon, rzucanie bomb. No bo
przecież istnieją strajki legalne, istnieją inne formy protestu społecznego,
istnieją inicjatywy obywatelskie jak najbardziej mieszczące się w granicach
systemu. Tylko trzeba mieć wyobraźnię i odwagę, żeby wyjść czasem ze
swojej willi, ze swojego pałacyku, z Wiejskiej, znaleźć trochę więcej niż pięć
minut, porozmawiać z ludźmi, którzy mają problemy, takie choćby, jakie
próbuje załatwiać Ikonowicz. Ikonowicz świata nie zbawi, ale to o czymś
świadczy, że tylko taki wariat się nimi zajmuje, a poważni politycy już nie. To
jest kwestia estetyczna. Elegancki człowiek, bywalec TVN-u, w pewnych
miejscach nie bywa, chyba że tam będą kamery, to nawet Ryszard Kalisz
zajedzie swoim samochodem i wygłosi teksty o współczuciu. Tak jest. Teraz
jeśli chodzi o reprezentację polityczną: czy jednoczyć się za cenę
programowych kompromisów, sojuszy raczej taktycznych niż strategicznych,
bo nie do końca nam to po drodze, czy iść szerokim frontem bogactwa i
jedności w różnorodności. Tak jakiś czas było, dopóki SLD było blokiem, a nie
partią. Ale potem się oczyścił z kłopotliwych elementów, nie tylko z partii
komunistycznych, ale też ze związków zawodowych. Czy też rywalizować w
kręgu lewicy, rozstrzygać między sobą kwestie kto jest prawdziwą lewicą i
jedyną lewicą. Bo jak wiadomo to właśnie w tę stronę poszło. Trzeba
powiedzieć czy obustronnie czy wielostronnie, bo mamy tutaj taki szowinizm
partyjny nie tylko po stronie SLD, które z lekką pogardą patrzy na ten
plankton, na ten folklor lewicy nielicznej prawda, zamkniętej w wąskiej
kręgach, ale to jest odwzajemniane przez mniejsze oddziały lewicy. Z tym
łączy się dylemat, czy nie ma wroga na lewicy, czy przeciwnie, piętnować
renegatów, wrogów, sprzedawczyków czy durniów, wszystko jedno jak
będziemy ich postrzegać. Jak wiadomo to też zostało rozstrzygnięte bardzo
emocjonalne, czyli w czasie, gdy świat pracy chce, by zajęła się nim lewica. A
lewica zajmuje się sobą. To jest jakby atmosfera jak na dworze, kto jest bliżej
króla. Czy komu należy się spadek po mamusi. Natomiast nie jest to dyskusja
w rodzinie. Z tego wyrasta dylemat, też niedawno w wiadomy sposób
rozstrzygnięty, taktyki politycznej. Czy być alternatywą dla dominującego
układu politycznego, dla PO-PiS-u konkretnie, dla dominującego dyskursu
politycznego w mediach, w szkole, czy też być przystawką, czy – daj boże –
języczkiem uwagi. Jak wiadomo ambicje politycznych liderów SLD skarlały.
Od takiego hasła „idziemy po wszystko”, co zostało szybko zatrzymane aferą
Rywina, po hasełko „dobrze by było być koalicjantem Platformy”. Z takim
usprawiedliwieniem niespokojnego sumienia, że jeżeli będziemy takim
koalicjantem, takim języczkiem u wagi, to my ich od czasu do czasu
upilnujemy, może coś zaszachujemy, wytargujemy i tak dalej. Bez wyciągania
wniosków z Samoobrony, Ligi Polskich Rodzin, czy innych sytuacji w historii.
To dylematy. Teraz pułapki jakie czyhają. Część tych pułapek tłumaczy,
dlaczego niełatwo było uniknąć błędów albo zwyczajnego głupstwa. Gdy
socjologowie mówią o pułapkach społecznych to nie jest tak, że ktoś nas
zwabił w pułapkę przynętą, że daliśmy się skusić na to, tylko czasem nie ma
dobrego wyjścia, nie każdy może być zawsze bezpieczny. W polityce to się
szczególnie często zdarza. No ale jakie pułapki tu na nas czyhają? Po
pierwsze pułapka rozkroku między obroną wspólnego dorobku PRL-u,
własności społecznej, w dużej mierze wytworzonej wtedy, my nie mówimy
tylko o tym co skonfiskowano, znacjonalizowano i tak dalej, ale mówimy o
tysiącach powstałych przedsiębiorstw, restaurowanych pałacach. Szlag mnie
trochę trafia jako byłego mieszkańca Mokotowa, jak sobie pomyślę, w jakim
stanie była Królikarnia i jak teraz za darmo, w prezencie, miejsce
odbudowane siłami społecznymi z budżetu państwa, służące okolicznym
mieszkańcom, kobiety z wózkami regularnie tam chodzą na spacer, emerytki,
ma się stać własnością prywatną ile nie wiadomo czy ktoś zwróci koszty tego
zabytku. W rozkroku między wymogami efektywności ekonomicznej a
wymogami solidarności społecznej państwa wręcz opiekuńczego. Tutaj
mało kto z polityków lewicy rozumie, chociażby śladowo, że kryteria
efektywności ekonomicznej też są kryteriami ideologicznymi. To nie jest tak,
że jak w matematyce dwa plus dwa równa się cztery i pewne kryteria
ekonomiczne są oczywiste. Kryteria efektywności mają ideologiczny układ
odniesienia efektywności z punktu widzenia określonych potrzeb, określonych
kosztów, określonych podmiotów społecznych. Oczywiście zrozumiałe jest,
że menadżerów i wielu polityków lewicy skłania do zrozumienia, że niektóre
życzenia socjalne są pobożnymi życzeniami, uleganie im byłoby demagogią
czy marnotrawstwem. Pewne koszta społeczne muszą być ponoszone. W
gruncie rzeczy nie był to wybór jak jedno z drugim metodą suwaka
rozwiązywać. Tylko był jednoznaczny wybór za efektywnością, może nie
Balcerowicz, ale Witold Gadomski z „Gazety Wyborczej” czy Wojciech
Maziarski. Teraz w związku z rachunkami historycznymi. Perpetuum rozliczeń,
przeprosin, skruchy, rehabilitacji. Praktycznie lewica dała sobie narzucić
zasadę, chyba sformułowaną przez Ewę Milewicz w „Gazecie Wyborczej” wam wolno mniej. I faktycznie, nam wolno mniej. Na paluszkach,
przepraszając że żyję. Na tej zasadzie, że wam wolno mniej, las rąk
SLD-owskich podniósł się na przykład za ustawą na temat żołnierzy
wyklętych. Bez żadnego dzielenia włosów na czworo, niektórzy z nich byli
naprawdę ofiarami bardzo brutalnej walki politycznej i dyktatorskich metod.
Każdy kto tylko siedział w więzieniu w PRL, a może tylko do niego strzelano,
tym samym bohaterem jest i basta. Wedle naszej lewicy. Teraz typowa
pokusa o kręgosłupie więcej niż elastycznym. Zyskać normalny status,
dobrą opinię, jaki porządny człowiek! Przedsiębiorca, niezależny
intelektualista! Za cenę jaką? Odcięcia się od własnych korzeni, od pierwotnej
społeczności. Groteskowa ilustracja. Widzieliście państwo to wszyscy w
TVN-ie czy w Super Stacji, już nie pamiętam gdzie. Nasz kolega, Kazimierz
Kik, mówi o swoich kolegach postkomuniści. Marek Barański w dzienniku
„Trybuna” nie wytrzymał wtedy i przytoczył życiorys pana Kazimierza Kika.
Nasz towarzysz po prostu się nie zastanowił, że komu jak komu, ale czasem
nie wypada takich terminów używać. Ale to jest taki typ mentalności - tak
jakbym przewinął licznik w samochodzie. Idę na giełdę, samochód zeruję.
Odmładzam swój życiorys, analizuję tych postkomunistów. Klasyczna typowa
pułapka, nie tylko kapitalizmu, ale w kapitalizmie chyba najlepiej zastawiona
w skali masowej. Alienacja przez nobilitację. Oportunizm jako cena
zaproszenia do systemu. Możesz być nasz, jeśli tylko wyrzekniesz się tych
zabobonów, tych miazmatów pachnących komunizmem, czy chociaż
socjalizmem. Wystarczy przyjąć odpowiednie rytuały, przejąć słownictwo
mieszczące się w kanonie i już jesteśmy bardzo porządnym człowiekiem,
mądrym profesorem. Inaczej niż jakiś tam dziwak, który ma dziwne źródła, w
ogóle dziś niewyobrażalne i niedopuszczalne. No i teraz w związku z tą
pułapką, jeszcze bardziej skuteczna następna. Lewica szantażowana
balastem przeszłości. Ze względu na to, jacy byliście zamordyści, ile było
ofiar reprywatyzacji czy represji w latach czterdziestych czy jeszcze na
początkach lat pięćdziesiątych - ze względu na to morda w kubeł. Na tej
zasadzie, że jeżeli PZPR nie było partią demokratyczną, to należy też
przemilczeć takie sprawy jak obrona kodeksu pracy, jak osłona dla reform.
Nie należy się to upominać, bo to jest dalszy ciąg tych komunistycznych
zbrodniczych skłonności. W związku z tym kompleks spadkobierców partii,
która miała monopol władzy i informacji. Włączyć się w pluralistyczny dyskurs.
Bardzo oryginalny pomysł. Pluralistyczny dyskurs ideologiczny w mediach,
bez własnych mediów, czyli bez własnego kursu. Polityk lewicy, z górnej półki,
taki medialny celebryta, uważa, że jest strasznie zaszczycony, a jeżeli ma
ego bardziej rozwinięte, to uważa sam że jest wspaniały, jeżeli trzy razy w
tygodniu wystąpi w Polsacie, TVN-ie, u Moniki Olejnik, u kogoś tam jeszcze.
W ten sposób jest przekonany, że dowcipami, czasem mocniejszym słowem,
wykpi się ze świata lewicy. I mamy taki dziwny paradoks. Nawet plankton
prawicowy, najdrobniejsze ugrupowania prawicy, w których jest więcej
wodzów niż Indian, jak żartujemy, nawet oni mają swoje gazety, filmiki,
tygodniki. Generalnie mamy telewizję Trwam, mamy Radio Maryja, mamy
osiem czy dziesięć pism tak zwanych niepokornych, w tak zwanych pięciu
smakach się to pojawia. No i okazuje się, że można. Ale lewica tego nie
potrzebowała, broń boże. Myśl lewicy była taka, że po co wydawać ciężką
kasę na jakąś „Trybunę” , na jakieś „Forum Klubowe”, na coś tam w tym stylu.
Przecież to można ogarnąć prościej. Obsadzić radę i zarząd telewizji
publicznej. Bardzo dalekowzroczne myślenie. Po pierwsze w radach
zarządczych i zarządach mentalność mieli podobną jak ten wiceminister
finansów. A więc formalnie będąc delegatami i przedstawicielami świata pracy,
świata lewicy politycznej, byli tak naprawdę ludźmi, którzy mieli ustawione
karierki i swój dobrobyt. A potem trzeba być przytomnym. Jeżeli tak się
wbudowujemy w system ze świadomością, że od pięciu lat jesteśmy w
telewizji, to przez następne pięć lub dwadzieścia pięć nas nie ma, bo
przychodzi Jerzy Targalski i czyści ze złogów komunistycznych. Sławna akcja
czystek w polskim radio i telewizji, tak to wyglądało. Trzeba mieć naprawdę
bardzo luksusowe samopoczucie, żeby nie rozumieć, że w sytuacji, gdy
wszystkie media publiczne reprezentują tak zwany ideologiczny mainstream,
czyli ideologię liberalizmu czy neoliberalizmu i socjaldarwinizmu w najbardziej
brutalnym wydaniu, to jest to tylko okraszone informacjami o chorym dziecku,
o inwalidzie, którego dzięki zbiórkom telewizji uratujemy przed śmiercią
głodową. Typowe, dla takiego dziewiętnastowiecznego kapitalizmu. Od czasu
do czasu ludzkie panisko urządza bal charytatywny, chwali się, ile to złotych
zebrano na tych umierających za płotem. Nie porównują tego z kosztem
wyprodukowania tego balu, który jest nieporównywalnie wyższy. A poza tym
ci miłosierni bawią się bardzo dobrze, coraz lepiej się czują. Mają poczucie
pomocy. Ale skąd się wzięła taka kapitulacja liderów lewicy? Z pułapki
medialności jaką zastawiają media na wszystkich. Mianowicie parcie na szkło.
Indywidualne, megalomańskie zapędy, narcyzm wręcz polityków lewicy,
profesorów, doktorów uniwersytetów sprawia, że na każde wolne miejsce
biegną gotowi mówić o czymkolwiek w dowolnej chwili. Jeden telefon.
Wsiadam w taksówkę. Świat ratuję w ten sposób. Kompletne niezrozumienie
jak naprawdę oddziałuje się na świadomość społeczną. Klientelizm wreszcie.
Lewica dała się uwikłać w klientelizm. Zasada stara jak świat: kto płaci ten
wymaga. Kiedy Unia daje pieniądze na to czy tamto, chwała jej za to,
ogromny postęp technologiczny dokonał się za to z pieniędzy unijnych, nie
zmienia to faktu, że wymaga spełnienia pewnych warunków. Kredytów,
równowagi budżetowych i czego tam jeszcze. Jesteśmy w pewnym sensie
kupieni. Typowe antynomie, w które lewica się uwikłała. Postkomuna i młodzi.
Nie powstała ciągłość pokoleniowa, wymiana doświadczeń i tak dalej. To jest
jakby federacja, obok siebie są starzy i młodzi. Ale nie ma tutaj, podkreślam,
poczucia ciągłości. Nastąpił rozdział między tradycją radykalizmu
społecznego a pokusą stabilizacji. Politycy lewicy, działacze lewicy, nawet ci
terenowi, są bardzo często osobami, które utożsamiają się z rolą
przedsiębiorcy, polityka, urzędnika, który jest porządnie wykształcony, żyje na
poziomie, ale jego identyfikacja z bezdomnym, bezrobotnym czy nawet z
prekariuszem jest znikoma. Jeżeli już to prywatna. Jeżeli tatuś czy mamusia
to taki poważny gość, a synek do tej pory nie może pracy znaleźć. No ale to
się rozwiązuje indywidualnie, telefony z protekcją, a nie społecznie, z myślą o
kategorii prekariatu. Dalej, co się z tym wiąże – kompleks nuworysza.
Strasznie imponuje politykom lewicy awans społeczny, poprawa własnego
statusu. Tylko, że wiemy: syty głodnego przestaje rozumieć. Ktoś, kto doznał
takiego oszołomienia statusem przestaje rozumieć elementarne problemy
wręcz egzystencjalne. I to nie jakichś zupełnych gołodupców czy
nieudaczników, którzy nie radzą sobie z powodów psychicznych, tylko nie
rozumie sytuacji człowieka skazanego na niską płacę, strach przed utratą
pracy. SLD w rezultacie postulował przeciwko wykluczeniu postkomuny, a nie
bronił wykluczonych społecznie. Koniec, kropka. Tradycją lewicy ideologiczną
i nie tylko jest kolektywizm. Poczucie solidarności społecznej. Jeden za
wszystkich, wszyscy za jednego. Tymczasem większość czynnych polityków
lewicy ma mentalność indywidualistyczną. To przekłada się na sposób
działania politycznego, bo tradycje masowego zespołowego działania
zostały odesłane do muzeum. Co się z tym wiąże. Z indywidualizmu wynika
politykierstwo. Nastąpiła personalizacja ruchów politycznych lewicy. Zarówno
w SLD jak i w pomniejszych formacjach. Ambicje wodzów, aspiracje do bycia
jedynym, animozje czysto emocjonalne, porachunki, jakieś rozgryweczki,
jakieś momenty bardzo groteskowe. Ja do tej pory pamiętam, jak Leszek
Miller wygryzł Józefa Oleksego, Miller oświadczył: „czas na młodych”.
Faktycznie, został wybrany jako młodszy o pół roku. Takie zagrywki są dosyć
charakterystyczne dla tego podwórka. Wreszcie, to tak na końcu prawie, ale
chyba od tego powinienem zacząć. Daliśmy się wpuścić w maliny z
rozziewem między lewicą socjalną a lewicą kulturową. To są dwa różne
światy. Zresztą na jednym spotkaniu jeszcze seminarium „Forum Klubowego”
mieliśmy taki wybuch jednego z młodych kolegów, który wstał i zawołał, ż
jego interesuje los bezrobotnych, biednych, a nie jakichś tam pedałów. Może
nie użył tego słowa, ale bardzo wyraźnie to był ten tok myślenia. I my
jesteśmy pęknięci. Lewica socjalna w dużej mierze została zabrana przez PiS,
przez Solidarność, tylko podlana sosem klerykalizmu i czegoś tam jeszcze.
Natomiast lewica salonowa jest bardzo kulturalna, liberalna w gruncie rzeczy,
to niezupełnie jest lewica. To jest konsekwentnie rozumiany liberalizm na
płaszczyźnie światopoglądowej. Ale skleić tego nikt nie umie. Nie wiemy, jak
to zrobić, żeby jedni i drudzy tworzyli jakąś wspólnotę. Nie wiem, może to
wcale nie jest takie łatwe, albo w ogóle możliwe. I tak starałem się zarysować,
pułapki i zewnętrze sprzeczności, które sprawiają że nasza sytuacja, to jest
właściwie samoparaliż. I z tego próbujmy się wyrwać. Dziękuję bardzo.
Red. Leszek Lachowiecki: Prof. Karwat poprowadził nas po kręgach
lewicowego piekła. Typując kategorię grzeszników. A poważnie: to tali typ
polityka lewicowego w SLD miał wpływ na przychodzącą i wychowywaną
przez partię młodzież. To wychowanie psuło charaktery; nie wszystkich,
oczywiście, ale działający mechanizm ukazywał proste korzyści z bycia
oportunistą. Skądinąd horyzonty młodych ludzi nie wykraczały zbyt daleko od
tych, nakreślonych przez mainstream. Ich główną troską byłą potrzeba
„ustawienia się” znalezienia poprzez partię, czy w partii – pracy. W ten
sposób paradoksalnie odnawiała się w SLD choroba, którą można jeszcze
wytłumaczyć u starych towarzyszy. Ci młodzi zostali nią zarażeni niejako na
wstępie do politycznego życia. Sądze, że obrazu dopełni dr Chwedoruk
ukazując „paradoksy i polemiki w historii SLD.
dr hab. Rafał Chwedoruk: Współczesny kapitalizm jest bardzo
brutalny. Ja tego doświadczam. Po prostu kto pierwszy dorwie się do
źródeł surowców, ten się wyżywi. Więc moim zdaniem ci przedmówcy
już to zrobili, więc w zasadzie może powinienem się tylko zapisać
ewentualnie na koniec do dyskusji. Niemniej zacznę od czegoś
optymistycznego. Proszę państwa, kiedyś zauważyłem na mapie Łodzi,
w czasach kiedy SLD dostawało tam co trzeci głos, że najwięcej głosów
na SLD padło w obwodzie, gdzie mieszkają pracownicy Wojskowej
Akademii Medycznej. Ani jeden głos natomiast na SLD nie padł w
obwodzie, gdzie znajdował się szpital psychiatryczny. Było to tak, że
wyborcy z tego szpitala nie głosowali na SLD, ale może lekarze leczący
- jak najbardziej, chociaż trudno to zrozumieć, słysząc o kolejnych
paradoksach. W więzieniach to jest bardzo prosto. To znaczy mówiąc w
skrócie: więźniowie głosują na Platformę, a kadra na SLD. To zresztą
doskonale widać na mapach wyborczych. Tutaj widzę, że jest jeden pan
z okolic Siedlec, to tam jak nigdzie indziej SLD ma wyborców w centrum
miasta, bo tam występuje więzienie. Centrum miasta i kadra mieszka
niedaleko. Podobnie jest w Białymstoku. Z tym, że moi znamienici
przedmówcy zwrócili uwagę na dwa paradoksy SLD. Pierwszy
związany z kapitalizmem, drugi związany z PRL-em. Ja dodam do tego
dwa kolejne, ale może zacznę od pewnego ustosunkowania się i
zgodności z moimi przedmówcami. SLD po pierwsze budowało
kapitalizm. Cała historia współczesnej lewicy, czyli od połowy
dziewiętnastego wieku, to była walka z kapitalizmem. To znaczy lewica
dzieliła się na tych, którzy postanowili kroić kapitalizm na plasterki jak
salami i po kawałku go konsumować i na tych co chcieli zaszlachtować
demona od razu. Był taki nurt w rosyjskiej lewicy, jeszcze za cara,
którego przedstawicieli zwano ekonomistami. Oni uznali, że Rosja jest
tak bardzo zacofana, że zgodnie z naukami dziadzia Marksa Rosja
powinna poczekać, aż zostanie zbudowany kapitalizm, a do czasu
budowy kapitalizmu, powinna się zająć ochroną robotników na poziomie
związkowym, a walką polityczną się zajmą liberałowie. Powiem tak, że
gdyby SLD konsekwentnie zostało na łonie marksizmu, to powinno się
zastosować do stanowiska Kuronia, który mówił, że trzeba zawiesić
poglądy lewicowe na kołku i poczekać aż zostanie zbudowany
kapitalizm. Problem polegał na tym, że w Rosji wygrali bolszewicy,
którzy postanowili wziąć z całym bagażem sprawy w swoje ręce. Zatem
SLD znalazło się bardzo szybko w sytuacji schizofrenicznej, czyli robiło
coś, o czym nie miało pojęcia. Jak w ogóle można budować kapitalizm?
Konsekwentny liberał powie, że to bez sensu. Kapitalizm tworzy się
sam spontanicznie w wyniku rozwoju dziejowego. I w zasadzie z
wyjątkiem lat dziewięćdziesiąt jeden dziewięćdziesiąt trzy, cały
kapitalizm był budowany przy pomocy SLD, bo partia była w koalicji w
rządzie Mazowieckiego, a potem sama przejęła ster rządów. Jeśli
popatrzycie państwo w dokumenty SLD z tamtego czasu, to tam
dyskutuje się w ogóle o czymś innym. Główny spór wewnętrzny w
SDRP i SLD jako koalicji polegał wtedy na sporze nad nurtem
socjaldemokratycznym a nurtem demokratycznego socjalizmu. Nie
chodzi tu o serek fromage, tylko mówiąc w skrócie nurt
demokratycznego socjalizmu takim nurtem był nie werbalnie, lecz
otwarcie antykapitalistycznym. Więc partia czymś innym się zajmowała,
a o czym innym dyskutowała. Tak jak pan tutaj mówił o dyskusjach
ekonomicznych. To samorząd pracowniczy i tak dalej, tymczasem
praktyka była zupełnie gdzie indziej. SLD, bardzo trafna obserwacja,
musiało przyczynić się do prywatyzacji tego, co PKWN znacjonalizował,
a PRL wybudował. I stąd myślę też, że bardzo trafnie profesor Karwat
zwrócił uwagę na dychotomię reformatorskości i antyreformatorskości w
latach dziewięćdziesiątych. Szukając legitymizacji jako partia
parlamentarna i partia demokratyczna SLD koniecznie chciało uzyskać
status partii reformatorskiej. Warto zauważyć taki paradoks: Leszka
Balcerowicza szefem Narodowego Banku Polski nie zrobili żadni
liberałowie, tylko jak najbardziej politycy SLD, także Marka Belkę,
którego trudno posądzać o szczególnie lewicowe poglądy na
gospodarkę. Z tego, co panowie mówiliście, wykluwała się taka wizja,
że lewicowość była kwestią towarzystwa w latach dziewięćdziesiątych.
Ja wiem, że PZPR była lewicą bez względu na głoszone poglądy.
Prywatnie ktoś mógł być liberałem, konserwatystą i tak dalej. Pamiętam
taki wywiad profesora Rosatiego dla jednego z takich prawicowych
dziennikarzy, w którym ten dziennikarz punkt po punkcie udowadnia mu,
że jest politykiem prawicy. Sam pytany absolutnie nie usiłował
zaprzeczyć tym poglądom. Jeśli jest dla mnie w tym coś dziwnego, to
tylko wymiar czysto ludzki. Otóż opozycja Solidarnościowa lat
osiemdziesiątych to była opozycja, która nie dostrzegała już szarej
strefy pomiędzy sobą a PRL-em. To znaczy taka, która już mówiła tak
albo tak, zwłaszcza młodsze pokolenie. I którego opozycja wobec
PRL-u, także wobec elity władzy ówczesnego państwa, była także
opozycją obyczajową. Jeśli uważnie się w to wczytamy, jeśli ktoś zna
ludzi z tych kręgów, to wie że to była forma inteligenckiego dystansu do
władców PRL-u, wywodzących się często z awansu społecznego, ze
wsi i tak dalej. I to było o tyle zaskakujące, że w tych środowiskach SLD
też próbowano uzyskać legitymizację. To już nie chodzi o poglądy
polityczne, tylko o taki wymiar czysto ludzki. W czasie wyborów
prezydenckich w roku dziewięćdziesiątym piątym SLD proponowało
najbardziej plebejski gatunek muzyki jakim jest disco polo. Taki, który
był synonimem kultury wiejskiej i wręcz obciachu w wielkich miastach. I
tutaj SLD wygrało, bo dotarło do młodych wyborców z małych miast,
którzy niekoniecznie mieli jakieś inne, na przykład życiorysowe powody,
żeby głosować na SLD. W tym czasie prawica organizowała w centrum
koncerty pod tytułem „oni mają disco polo, a my mamy rocka”.
Paradoks SLD polegał na tym, że ich wyborcy słuchali disco polo, a
SLD-owcy chcieli się wprosić na koncert rockowy, lecz nikt nie chciał ich
tam wpuścić. To było moim zdaniem trudne do zrozumienia. I z tą
reformatorskością paradoks polegał na tym, że miliony Polaków
głosowało na SLD w roku dziewięćdziesiątym pierwszym, w roku
dziewięćdziesiątym trzecim, na Aleksandra Kwaśniewskiego w roku
dziewięćdziesiątym piątym, właśnie dlatego, że SLD nie było
stereotypowo postrzegane jako partia reformatorska, ale przez
PRL-owski status jako partia antyreformatorska. To była zupełnie
odlotowa sytuacja. Wyborcy głosują na partię, a partia by chciała, żeby
głosowali na nich zupełnie z innego powodu. Inni wyborcy. Wtedy
narodziła się jedna z głównych antynomii do chwili obecnej. Po drugie
wreszcie SLD także budowało demokrację. Sama nazwa koalicji, bo
najpierw była koalicja SLD, dokładnie miała spełniać te postulaty, miała
pomóc znaleźć partii legitymizację jako partii demokratycznej. I warto
zwrócić uwagę na to, że SLD od początku musiało być partią
samoograniczającą się, tak jak Solidarność mówiła, że musiała się
ograniczać w latach osiemdziesiąt i osiemdziesiąt jeden, żeby nie
naruszyć sojuszy i tak dalej. I to w efekcie prowadziło do kolejnych
problemów, jak chociażby do tego, że wolno mniej, jak napisano pod
adresem SLD. A paradoks polegał na tym, że to SLD okazało się
największymi demokratami. Czyli za każdym razem jak traciło władzę,
to oddawało ją z podkulonym ogonem, nie próbując w przeciwieństwie
do swoich oponentów protestować. Przypomnijcie sobie państwo
moment, w którym Lech Wałęsa miał skończyć swoją prezydenturę, to
był chyba największy kryzys polityczny po roku osiemdziesiątym
dziewiątym. Ja przepraszam, ale piątek ostatni w kampanii wyborczej
był bardzo dziwnym piątkiem. Zamach na prezydenta, sprawca został
natychmiast wypuszczony przez prokuratora. To jest chyba najbardziej
liberalny kraj! To pokazuje, że w Sojuszu byli wielkimi demokratami,
nawet za prezydentury Wałęsy SLD stało w ochronie ówczesnej
konstytucji. I nie doczekało się żadnego rewanżu w tej materii.
Paradoks SLD, co jest rzadko dostrzegane w tej materii, polega na tym,
że pośród główny partii politycznych SLD ma elektorat o największym
poziomie sympatii dla autorytaryzmu, co wynika ze struktury tych
wyborców, chociażby dlatego, że wiele z tych osób było związanych ze
służbami mundurowymi i chaos, anarchia były pojęciami
wartościowanymi bardzo negatywnie. Elektorat oczekiwał poparcia od
SLD na przykład silniejszej władzy. A partia z wielu powodów musiała i
chciała przedstawiać siebie jako zwolenników silniejszej demokracji.
Kolejny paradoks polegał na tym, że SLD, SDRP i potem SLD
wyrastające z tradycji socjalizmu demokratycznego było postrzegane
jako partia najbardziej zdyscyplinowana, scentralizowana, ale
jednocześnie od początku pogrążona w konflikcie wewnętrznym. Ten
konflikt był kiedyś personalizowany, Aleksander Kwaśniewski i Leszek
Miller. Zobaczcie państwo, że ten konflikt utrzymał się do końca. I
zauważcie paradoks. Najpierw miało być tak, że Leszcze Miller miał być
lewą stroną, a Aleksander Kwaśniewski prawą. Potem SDRP
przetwarzało się jako partia - i było odwrotnie, Aleksander Kwaśniewski
jako lewe skrzydło, a Leszek Miller jako prawe chciał stworzyć bardziej
umiarkowaną partię. No i wreszcie to co jest jednym z największych
ideowych paradoksów SLD to polityka międzynarodowa. To znaczy
partia ta ogłosiła się najbardziej proeuropejską i prozachodnią z partii w
Polsce. Nie bez pewnych wahań, nie bez pewnych dyskusji, ale
zaakceptowano to, a natomiast wejście do Unii Europejskiej
zaakceptowała ze śpiewem na ustach. Nawet próbują teraz
transformować pierwszego maja w święto europejskie. Co jest ciekawe
Wspólnoty Europejskie były dziełem europejskiej prawicy. Panowie
Schuman i De Gasperi nazywani ojcami Europy mają właśnie procesy
beatyfikacyjne w stolicy apostolskiej. SLD była bardzo oburzona jak
pani polityk prawicowa nazwała flagę europejską szmatą, a flaga ta
wzorowana jest na witrażu w katedrze w Strasburgu. Co więcej,
wspólnoty europejskie były poletkiem ideologicznym w obronie
kapitalizmu podjętym przez europejską prawicę, a właściwie przez
chrześcijańską demokrację i przez liberałów, czyli przez środowiska
związane z wielkim przemysłem. Miało to służyć rozmontowaniu państw
opiekuńczych w Europie Zachodniej, które bardzo się rozwinęły po fali
wielkich przemian w latach czterdzieści – pięćdziesiąt na zachodzie. We
Francji i Wielkiej Brytanii znacjonalizowano dwadzieścia procent
gospodarki, progresja podatkowa po wojnie wzrosła i te państwa
odnosiły wielki sukces. Ale odbywało się to kosztem obciążeń fiskalnych
wielkiego kapitału, ekspansji sektora publicznego i tak dalej. SLD jakby
bez refleksji do tego podeszła. Zachodnie socjaldemokracje przez wiele
lat nawracały się na integrację europejską, przez wiele lat południe
Europy, Hiszpania, Grecja czy Portugalia uczyniły to ze względu na
kontekst geopolityczny i pod takim naciskiem, a nie z powodu wiary w
prawicowy projekt Unii Europejskiej. A Unia Europejska jest projektem
traktatu z Maastricht z roku dziewięćdziesiątego drugiego, traktatu
podjętego na szczycie popularności ideologii neoliberalnej. Traktatu,
który kompletnie dereguluje wszystkie rynki w Europie, uniemożliwia
prowadzenie tradycyjnej redystrybucyjnej polityki gospodarczej, polityki
społecznej,. Wbrew populistycznym hasłom pewnego polskiego polityka
państwo nie może budować żadnych fabryk. Europejskie prawo
konkurencji najzwyczajniej w świecie na to nie pozwala. Ja nie twierdzę,
że SLD miało konkurować z narodowo-katolicką prawicą w sprzeciwie
wobec tego, ale przynajmniej powinno odbyć jakąś debatę i dokonać
jakiejś refleksji jak pogodzić pewien naturalny internacjonalizm lewicy z
tym, że wszystkie projekty lewicowe były projektami w obrębie państwa
i poprzez państwo. Skandynawskie modele były oparte dokładnie na
bardzo silnym, autonomicznym, demokratycznym, ale jednak na
mechanizmie państwowym. Żeby iść dalej, SLD w ten sposób
pracowało na swoich politycznych konkurentów. Nawet nie na wrogów.
Na wrogów można pracować, bo wróg z reguły w demokracji nie
zabiera wyborców. Czyli w wypadku SLD polityczne centrum.
Zobaczcie państwo: PRL był pewnym projektem geopolitycznym
przesunięcia Polski na zachód. Był do jakiegoś stopnia ziszczeniem
koncepcji Romana Dmowskiego. Nie jest tak, że w PRL-u Józef
Piłsudski był absolutnie na cenzurowanym, natomiast Roman Dmowski
był w pewien sposób dwuznaczny. Na przykład maj dwudziestego
szóstego roku. Poparty przez całą lewicę, w PRL-u był postponowany, a
nie chwalony. Paradoksalnie wyborcy SLD, do chwili obecnej włącznie,
około miliona ludzi deklaruję sympatie, skupiają się na ziemiach
odzyskanych. Największa reprezentacja to część województwa
kujawsko-pomorskiego, szczególnie część bydgoska. Fragmentarycznie
pozostałe części ziem odzyskanych. No i pytanie, jak to się ma do
projektu integracji europejskiej? Rozszerzania granic w Europie i tak
dalej. Kompletnie bez refleksji zostało to przyjęte, a do PZZ zostali
przyjęci ludzie o różnych poglądach, nie jest tak że tam weszli tylko
komuniści czy część ruchu socjalistycznego. Tam weszli też ludzie o
sympatiach narodowych. To moim zdaniem kolejna rzecz, w której SLD
w wymiarze ideowym bardzo ryzykowała. Natomiast w wymiarze
politycznym, to kolejny paradoks, budowała potęgę swoich rywali. Bo w
wymiarze politycznym nośnikami tradycyjnie prozachodnich tendencji
polskiego społeczeństwa, szczególnie silnych w warstwach
inteligenckich, w każdej epoce w dziejach Polski, były środowiska
solidarnościowe. Szczególnie środowiska inteligenckie, które po stanie
wojennym przejęły rząd dusz w Solidarności. Stan wojenny złamał
Solidarność jako związek zawodowy. Na kilka lat. Ona się odrodziła
dopiero w latach osiemdziesiąt siedem - osiemdziesiąt osiem.
Natomiast Solidarność jako ruch stała się ruchem wielkomiejskiej
inteligencji. Nieprzypadkowo bastionami jej jest Warszawa, Kraków,
Wrocław, więc miasta akademickie. I każdy moment, w którym SLD
podkreślało wagę wejścia do Unii Europejskiej, było pracą na rzecz Unii
Wolności, potem na rzecz Platformy Obywatelskiej, która w końcu z
tego skorzystała. W świadomości zbiorowej nigdy Aleksander
Kwaśniewski ani Leszek Miller nie zostaną tymi, którzy podpisali akt
wejścia do Europy, chociaż zrobili to faktycznie. Natomiast myślę, że
gdybyśmy zrobili sondaż, kto wprowadził Polskę do wspólnoty
europejskiej, to pewnie zwyciężyłby Lech Wałęsa, Bronisław Geremek,
mniej więcej o to chodzi. I ostatni, proszę państwa, wątek związany z
PRL-em. Otóż SLD od początku próbowało jakby odejść od stygmatu
PRL-u, podczas gdy wyborcy głosowali na nich, bo partia po prostu
kojarzyła się z PRL-em. Kojarzyła się na przykład z pełnym
zatrudnieniem. Głosowali nawet ci, którzy w latach PRL-u często byli
przeciw. Im bardziej SLD od tego uciekało, tym bardziej traciło.
Zwróćcie państwo uwagę na pewien paradoks. Jarosław Kaczyński
może powiedzieć dobre słowo o Edwardzie Gierku i nic mu się nie stało.
Wyborcy go kochają. Donald Tusk mógł powiedzieć dobre słowo o
epoce Edwarda Gierka i nic mu się nie stało. No ale jak politycy SLD
powiedzieli coś dobrego o Edwardzie Gierku, to za chwilę w ich własnej
partii uznano, że to jest głównym źródłem słabości SLD. Chociaż
wszystkie badania pokazują, że elektoraty SLD i PSL-u to te, które
najlepiej wartościują minioną epokę. I proszę państwa, kolejnym
paradoksem jest to, że SLD jest tą partią, która także w wymiarze
PRL-owskim, ale również w innych, ucieka od własnego elektoratu.
Otóż elektoratem SLD są mężczyźni po pięćdziesiątym piątym roku
życia, mający bądź doświadczenie, bądź aktualną praktykę pracy w
budżetówce. A SLD wystawia na prezydenta młodą kobietę, która mówi
o przedsiębiorczości. Myślę, że jest to przepis na klęskę wyborczą,
nawet gdyby kampania była w jakikolwiek sposób prowadzona. To już
jest w tym wszystkim - drobiazgiem. I stąd, paradoks SLD polega na
tym, że czego ta partia nie powie, czego ta partia nie zrobi, to i tak
zostaje ten milion Polaków, który na nią zagłosuje, zupełnie jakby nie
czytał ani nie widział tego, co oni mówią. Myślę jednak, że jest to w
większym stopniu zasługa Edwarda Gierka niż wszystkich przywódców
po roku osiemdziesiątym dziewiątym. Razem wziętych. Dziękuję
bardzo.
Red. Leszek Lachowiecki: Zastanawiamy się dzisiaj nad budową
„nowej lewicy”. Jest to, mówiąc prawdę, postulat coraz bardziej spóźniony.
Może wiec przypomnieć sobie cnoty i zasady starej? Kto wie, czy dzięki temu
nie udałoby się przeskoczyć tej strasznej :czarnej dziury”, w jakiej pogrążamy
się od lat.

Podobne dokumenty