mamusie na kampusie
Transkrypt
mamusie na kampusie
numer 2 (17) marzec 2008 cena 1,00 zł ISSN 1895–7919 mamusie na kampusie dziwka zwana Madryt ikapowe koła – same o sobie h c r a i r at e n l a socjo-kujon a d wy m e i n z traktorem wśród zwierząt Naczelna Traktorzystka Marcin Trepczyński (śpiew, okrzyki, przysiady, teksty, ideologia) wstępka Kierownik ds. Nowych Technologii Marta Czemarmazowicz (łojenie w bębny, okrzyki) Kierownik ds. Polerowania Traktora Zosia Bluszcz (robienie dobrego wrażenia) Pewnie wspaniale jest być kobietą, a jeszcze wspanialej matką. To zupełnie normalne, że każdy mężczyzna od czasu do czasu ma ochotę zajść w ciążę. Któż z nas, facetów, nie miewa chwil zadumy, kiedy to siedząc przy kominku pogładziłby się po idealnie okragłym brzuszku, porozmawiałby morsem z kopiącym w środku brzdącem, a parę miesięcy później na pikniku z przyjaciółmi pokarmiłby sobie piersią. Nieprawdaż? Znam to z autopsji. Empirycznym dowodem pojawiania się owej tendencji są natomiast panowie z rozkładówki. Idea mężczyźnianego macierzyństwa zdobywa więc popularność zwłaszcza wobec kuszącej perspektywy wieszczonego w tym numerze matriarchatu. Tak, mechanizm jest tu podobny jak w przypadku feministek, które w ramach patriarchatu mają ochotę zostać facetami. Nieważne. Z powodów więc takich, owakich, czy może zupełnie bezcelowo i bezpowodowo prezentujemy dziś przede wszystkim mamusie, co studiują na kampusie. Płciowa fascynacja przewijać (sic!) się będzie ponadto tu i ówdzie, szczyty zmysłowości osiągając na rozkładówce i wstępując wreszcie o dwa poziomy wyżej w nowym dziele sztuki powołanym do istnienia przez Rafała Młodzkiego. Ale w wydaniu tym serwujemy wam również inne ciekawe niewątpliwie wątki. Zmieszaliśmy w tym numerze śledztwo związane z gniazdkiem UB na Karowej, MISH-ową typologię skonstruowaną przez dr Annę Rosner oraz propozycje tematów dla niepomysłowych wykładowców, a także liczne obserwacje z Traktu. Dorzuciliśmy dwóch bohaterów – bardzo miłego socjo-kujona Grzesia, Michała z filozofii (czyli Ryśka) walczącego o opensource’y i szczyptę europeistów, a następnie kilka słów o jedzeniu, czyli coś o Roosterze i o Szczotkach&Pędzlach. Zakręciliśmy wszystko przy pomocy kół kulturoznawczych, o których piszą ich szefowie i rozpędziliśmy w teżewe, którym mknęła Mareszka w swoim felietonie. Takiż to bynajmniej nie skwaśniały postmoderną koktajlik serwujemy wam dzisiaj, kochani mieszkańcy Traktu, byście wiedzieli, co się dzieje w naszym małym uroczym świecie i coraz bardziej się poznawali. Życzymy jednocześnie wszystkim Kochanym Dziewczętom zachwytu nad swą piękną płcią samą w sobie, nad swymi dziećmi w akcie bądź potencji i słodyczy płynących z tryumfującego już być może matriarchatu. Naczelna Mechanik Maciek Matejewski (śpiew, dobre odżywianie) Kto chce jechać do Sieny – niechaj skoczy na str. 12. Uwaga: wyniki plebiscytu „12 Apostołów Filozofii Analitycznej” – str. 8. Wciąż nowe nowiny – traktor.dobrze.org spis traktorowych części: Wa r s z a w a – Tr a k t K r ó l e w s k i – A D 2 0 0 8 NE R e d a k t o r N a c z e l n y: M a r c i n Tr e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l Ł a m a n i e: M a c i e k M a t e j e w s k i W y d a w c a : S t o w a r z y s z e n i e K w i t n ą c y c h U m y s ł ó w s k u . d o b r z e . o r g N a k ł a d: 2 6 0 e g z. EC ZY N Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u ZP OW OD U Wszyscy mają brzuszek… mam i ja! CH na masce traktora: OR OB Y kierownica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2 wstępniak; podziękowanie; na masce; Redakcja; stopka; spis części przez szyby traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3 Co przed nami; Ulica Krokodyli; rozkaz Naczelnika; History Channel; reflektorem traktora . . . . . . . . . . . . . . . 3, 10–11 Zdolność bilokacji; Okrakiem (na barykadzie); Faja w ustach (daje prym); Unia się wśród nas promuje (za nasze pieniądze) gwóźdź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4–5 Tutor traktor dojedzie wszędzie . . . . . . . . . . . . . . 6–7 zderzenie z traktorem; Wiśnia zbiera analityków; Na Trakcie w Świąt trakcie; Buko plotkuje w lusterku traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8–9 o dwóch takich, co strzelali w księżyc la gente – mieszkańcy Traktu . . . . . . . . . . 11–15 Japolonistyka; Soli Deo; Starcie profesorów; Mufmi Mirela; Orient na wschód; niepodłączona orkiestra impreza w traktorze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16 Przyjechali milicjanci; Naczel idiocieje traktor na krańcu świata . . . . . . . . . . . . . . . . 12 jasno, zimno, ciemno – Tromsø NI Mechanik pozdrawia. Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 gwóźdź Matki jak z okładki o uniwerkowym macierzyństwie Mówią, że jak studentka zajdzie w ciążę to już tylko pieluchy, kaszki i tak dalej, w każdym razie koniec studiów. Wóz albo przewóz. A wcale że nie. Marta, studentka III roku, mama 14-miesięcznego Piotrusia (Piotruś wygląda jak z okładki Mamo to ja. A Marta jak z okładki Glamour) Najtrudniej poradzić sobie z brakiem snu. Pewnie widać po mnie… nie widać? Bo jest całkiem dobrze, choć gdybym nie była mamą, byłabym o wiele lepszą studentką, to oczywiste. Na studiach wyrabiam minimum programowe. Siedząc na zajęciach cały czas trzymam rękę na pulsie. Wystarczyłby jeden telefon, że coś z Piotrusiem jest nie tak, i lecę do domu. Póki co jest OK (mały zostaje w domu z babcią), studia sprawiają mi ogromną przyjemność, bardzo lubię wychodzić z domu, choć czasem trudno mi się rozstać z synkiem. Ale on to rozumie – kiedy wychodzę, staje na parapecie, macha, posyła całuska, a ja lecę na zajęcia. Kiedy byłam w ciąży, wszyscy traktowali mnie bardzo w porządku… no prawie wszyscy, niektórzy uparcie „nie zauważali” brzucha, co mnie trochę śmieszyło. Raz podeszła do mnie po zajęciach prowadząca i powiedziała tak: „pani Marto, niech się pani nie przejmuje porodem, to nic strasznego – 3 godziny i idzie jak z płatka!”. Dorota, studentka III roku, mama 10-letniego Szymona i 8letniego Łukasza Już na początku studiów przyjęłam, że jestem bardziej mamą niż studentką. Dlatego nie robię żadnej specjalizacji i chodzę tylko na te zajęcia, na które muszę i wtedy, kiedy moje dzieci są w szkole. Kiedy łapię się na myśli, że ostatnio tydzień temu bawiłam się z moimi synami czy pomagałam im w odrabianiu lekcji, odkładam książki na bok i jestem mamą. Przez pierwsze dwa lata uczyłam się więcej, ponieważ chłopcy chodzili do szkoły ze świetlicą, w której spędzali czas do 17-tej. Teraz kończą wcześniej, bo stwierdziłam, że nie może być tak, że szkoła wychowuje mi dzieci! Skąd decyzja o studiach polonistycznych? Kiedy zorientowałam się, że moje dzieci uczą się w szkole języka w wydaniu brukowym, poczułam misję szkolenia nauczycieli z podstaw kultury języka. Nie mogłam wytłumaczyć synowi, że forma „wziąść” jest niepoprawna, skoro tak mówi Pani, bo Pani to jest przecież dla dziecka autorytet taki, jak mama. Może kiedyś jako wykształcona polonistka wytłumaczę to nauczycielom… Ola, studentka V roku, mama małej dziewczynki, która jeszcze przez trzy miesiące będzie w środku Czuję się bardzo dobrze i tak jak dawniej chętnie chodzę na uczelnię, pewnie dlatego, że jeden kierunek już skończyłam i teraz uczę się na drugim wyłącznie dla przyjemności. Wszyscy są dla mnie bardzo mili, a nawet się o mnie troszczą – jednym słowem super jest. Moje dziecko urodzi się 2–3 tygodnie przed sesją, więc planuję pozdawać wszystkie egza- Na przerwach chowałam się miny we wrześniu i wrócić w toalecie, ściągałam sobie mleko na uczelnię, co nie będzie z biustu, zakręcałam butelkę bardzo trudne, bo zajęcia mam w weekendy i nie jest ich zbyt wiele. Oprócz bycia mamą mam też w planach karierę naukową. Magda, doktorantka, mama półtorarocznego Jaśka Urodziłam Jasia na czwartym roku tuż po sesji. Pamiętam, że ogarnęło mnie przygnębienie – „baby blues” i strach, że jak to, żyłam sobie, jak chciałam, a tu nagle świat się wywraca do góry nogami i od tej pory jestem za kogoś odpowiedzialna na zawsze, nigdy się od tego nie uwolnię. Przez pierwszy semestr zostawiałam Jasia w domu z prababcią i trzy razy w tygodniu wychodziłam na zajęcia – to było dla mnie bardzo ożywcze. Na uczelni nikt się nade mną specjalnie nie rozczulał. Egzaminatorów interesowała moja wiedza i zaangażowanie w przedmiot, a nie samopoczucie w związku z ciążą. W drugim semestrze pisałam pracę magisterską. Jasiek świetnie się odnalazł w tej sytuacji i każdego dnia o tej samej porze zapadał w trzygodzinną drzemkę, chyba specjalnie po to, żebym mogła spokojnie pisać – to nietypowe u tak małych dzieci. Dzięki temu pracę napisałam i obroniłam się w terminie! X, studentka Y, mama Z Wszyscy bardzo przejmowali się moją ciążą, nawet panie szatniarki. Po urodzeniu córki chodziłam normalnie na zajęcia, a z dzieckiem zostawał w domu mąż. Na przerwach chowałam się w toalecie, ściągałam sobie mleko z biustu, zakręcałam butelkę, zanosiłam szatniarkom do małej lodóweczki na śmietankę do kawy i zamrażałam, żeby później dać córeczce, bo jak tłumaczyły, „dziecko, kochanieńka, to musi jeść prawdziwe mleko!”. Marta Cze polo i kultu Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 traktor dojedzie wszędzie Taizéwe podróż w poszukiwaniu sensu Francja to kilka miniaturowych domków, z okien których widać pustkę. Wielka cisza i pagórkowate pola. Tylko na horyzoncie pojawia się czasem coś na kształt pędzącej, obłej gąsienicy. Po trzech sekundach znika gdzieś w środku pagórka. To pociąg z Lyonu do Paryża pokonuje 500 km w dwie godziny. TGV. Cudowny wynalazek francuskiej techniki. Pagórki już się zachwiały, a góry ustępują. Na tych pagórkach, pośród winnic, rozciągało się w XI wieku ogromne opactwo benedyktynów. Cluny, serce Burgundii. Owego czasu największe i najsłynniejsze opactwo w Europie. Teraz jest tu mała wioska z jednym przystankiem autobusowym. W czasie rewolucji klasztor zburzono, a kamienie wywieziono i sprzedano. Z krajobrazu i z głów wymazano wszelkie ślady religijności. Jak na ironię wśród tych samych pagórków w latach 40-tych XX wieku pewien młody protestant postanowił założyć niewielką wspólnotę ekumeniczną. Wybór padł na wioskę Taizé położoną kwadrans drogi rowerem z Cluny. Do wioski zaczęli zjeżdżać się ludzie z całej Europy. Potem ze świata. Aż wreszcie któregoś lata przybyli w liczbie około miliona. Przyciągnął ich modny ideał dialogu i przekraczania barier. Dzieci z dobrych domów squotują tu w tych samych barakach ze zbuntowanymi alterglobalistami. Taka nowa wersja Woodstocku. Sex, frytki i modlitwa o pokój. Po co jechać do Taizé? Najlepiej po nic. Żeby stanąć na wiadukcie nad torami i poczuć przejeżdżające pod stopami TGV. Pobyć trochę ani tam, ani tu, tylko tak pomiędzy. Religia zdaje się nie mieć sensu. Im bardziej utwierdzamy się w tym przekonaniu, tym bardziej jej potrzebujemy. Mareszka filozofia, Grenoble Karowa – niemiłe historie niełatwe śledztwo Do naszych czujnych traktorowych uszu dotarła wieść o tajemniczych przesłuchaniach w czasach minionych. Podobno ta niechlubna historia miała miejsce w budynku dzisiejszej socjologii. Postanowiłam podpytać naszych wydziałowych wszechwiedzących historyków i prawników i zweryfikować szumną wieść... Najpierw poszłam do ciemnego zakładu mieszczącego się w budynku zajmowanym w większości przez muzykologię. Zapukałam do drzwi dra Gawkowskiego, który interesuje się nie tylko historią Uniwersytetu, ale i wszystkim dookoła Krakowskiego Przedmieścia. Gdy usłyszał o przesłuchaniach, bardzo się zaniepokoił: – Szczerze mówiąc nic mi na ten temat nie wiadomo. – O żadnych przesłuchaniach pan nie wie? Pan doktor chwilę poszperał w dokumentach i znalazł coś na gorąco: jedyna ciekawa informacja to przesłuchania w hotelu Bristol w marcu 1968 roku. Były to tak zwane niedzielne popołudniowe kawki. Profesorów i studentów, a także innych działaczy zapraszano na niewinną małą kawę. W ten sposób władza powoli zbierała cenne informacje. Zbroiła się po cichu. – Wiadomo, co z tymi ludźmi się potem działo? – Część z nich zamykano w więzieniach, innych puszczano wolno. To normalna procedura w tamtych czasach. Nigdy nie było wiadomo, co kogo czeka w przyszłości, każda rozmowa mogła być wykorzystana. Dr Gawkowski zastrzegł, że nic więcej nie wie i odesłał mnie do kilkutomowej encyklopedii. Księga nie posunęła śledztwa ani krok naprzód. Musiałam zdać się na siebie. Skontaktowałam się z Naczelem, który przecież wie często więcej niż historycy UW i coś tam słyszał o areszcie UB na Karowej. Dał mi kontakt do doktora Królikowskiego, który ponoć, prowadząc na Karowej 18 zajęcia z prawa karnego, „opowiadał o mających tam miejsce przesłuchaniach – między innymi o okrutnej praktyce sadzania kobiet na nodze od stołka”. Próbowałam nawiązać z nim kontakt w poniedziałek rano. Nie wiem, czy to wina niefortunnej pory dnia, czy prawniczej uczciwości, ale doktor rzekł (w skrócie) tak oto: Niewiele pani powiem w tej sprawie i nie warto się ze mną spotykać. Na szczęście dodał do mojej książeczki adresowej nowy ważny kontakt: „Radzę porozmawiać z profesor Bałtuszrajtis, powinna pani pomóc, jest na Wydziale Prawa codziennie”. Zachęcona taką radosną wiadomością i posłuszna radzie prawnika wybrałam się na Wydział Prawa. Ku memu zaskoczeniu okazało się, że poranki poniedziałkowe pani profesor woli spędzać poza uczelnią. Panią profesor zastałam dopiero w środę. Była w dobrym nastroju do pogawędek. Niestety niekoniecznie na temat naszych przesłuchań. Powiedziała za to dużo ciekawego o czym innym: – Na Karowej 14, naprzeciw szpitala, znajdowała się Komenda Główna Milicji Obywatelskiej. Próbowałam spytać o przesłuchania, ale informacja o komendzie zdominowała rozmowę. Dowiedziałam się czegoś o historii budynku szpitala: – Szpital został przeniesiony na Puławską, a z sal i biur zrobiono pokoje mieszkalne. Przenoszono tam profesorów, którzy mieli zbyt dużo pieniędzy na koncie w nagrodę za publikacje. W ten sposób rozwiązano sprawę remontów nowych pokojów. – Wszystko poszło z pieniędzy profesorów. Czy mieszka tam ktoś jeszcze? – Przeniósł się tam profesor Kotarbiński, gdzie był aż do śmierci. Do dziś mieszka w tym budynku profesor Bardach. Wielu ludzi nauki gnieździło się w małych mieszkankach. – Skromnie, nawet bardzo, ale za to blisko uczelni. Mimo wszystko nie zazdroszczę tej Komendy Głównej naprzeciwko. To koniec historii traktorowych poszukiwań. Być może plotka w sprawie przesłuchań jest owocem awantury z teczkami? Nie wiadomo, ale jak widać – w każdym kłamstwie jest okruszek prawdy. Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 Krycha z filozo traktor dojedzie wszędzie Wi-fi na kampusie HotSpot na kulturo gdzie fruwają bajty sukces samorządu, korzyści dla studentów Sieć bezprzewodowa działa już prawie na całym kampusie. Pod koniec marca uruchomiono ją na Ikapie. Niebawem bajty fruwać zaczną też na filozofii. Ale swoboda łowienia ich laptopem ma dwa ograniczenia. Po pierwsze, sygnał nie dociera wszędzie. Socjolodzy z Karowej, którzy łączą się z siecią już od ponad roku, mogą ją złapać tylko w niektórych miejscach, głównie na III piętrze. Nadajniki, które zainstalują filozofowie, zapewnią dostęp tylko na I i II piętrze KP3 i politolodzy z parteru mogą mieć problemy z połączeniem. Druga sprawa to hasło. Ikapowcy wprowadzili je z obawy przed licznymi gośćmi, których kuszą wygodne fotele i kanapa. Więcej opowie o tym obok Buko. We wszystkich budynkach prawa dostęp do sieci mają podobno tylko pracownicy. Na filozofii łapać ją będą mogli wszyscy studenci UW używając swoich usosowych loginów i haseł. Zupełnie swobodnie można łowić bajty na polonistyce, na archeologii i socjologii podobno też. Pewna studentka archeologii powiedziała, że złapała sieć również na historii sztuki. A kiedy w końcu WiFi pojawi się po drugiej stronie Traktu? Jak tylko samorząd filozofii dostanie pieniądze od ZSS UW. – Wtedy lecę i kupuję – zapewnia Michał Woźniak, czyli Rysiek, który badał niedawno, gdzie na KP3 najlepiej zamontować nadajniki (planuje kupić trzy) i gdzie sieć będzie dostępna. Przygotowany przez Pawła Banachowicza wniosek o sfinansowanie pomysłu w ramach II filaru tuż po podpisaniu przez Grzesia Markowskiego został złożony w biurze ZSS. – No i trzeba jeszcze czekać na rozpatrzenie – mówi Michał. Wielu ludzi nie korzysta, niektórzy proszą o rozszyfrowanie skrótu „Wi-Fi” (nawiasem mówiąc: ‘bezprzewodowa wierność’), ale warto jednorazowo wydać kilkaset złotych (200 zł za nadajnik + około 100 za cośtam jeszcze), by pławić się w nadchodzące dni w bajtowych strumieniach przenikających nasze ciała. Naczel Co takie krótkie? taśmy politologów Dawniej zwisały od II piętra po piwnicę. Teraz ledwo mają długość jednej kondygnacji. To taka tradycja, że politolodzy po przeprowadzeniu debaty (co roku muszą coś takiego zorganizować na zaliczenie, bawią się wtedy w partie polityczne i zapraszają różne szychy), wywieszają w budynku przy KP3 na długich arkuszach wyniki debaty. Kiedyś można było czytać wysmarowane flamastrami na ogromnych płachtach oceny za przygotowanie debaty, prowadzenie jej itp. Tym razem wiszą obok siebie niepozorne taśmy. Politologów – z wynikami partii politycznych – ma niespełna 6 m. Europeistów, którzy reprezentowali różne kraje UE – jest ładna, bo kolorowa, ale ma może 4 m. W siedzibie Instytutu Kultury Polskiej UW właśnie powstała In s pekt strefa bezprzewodowego Inter- In ternet or B uko netu. nie by w Ikapie jes o strzega Surfować po sieci w murach ł tak b z ardzo! cze nigdy dawnego Szpitala św. Rocha można do woli i bez żadnych opłat – wystarczy spełnić trzy warunki: studiować w IKP, mieć laptop z Wi-Fi i poznać specjalne supertajne hasło dostępne w portierni Instytutu. Początki hotspotu w Ikapie nie były łatwe. Instytut jest częścią dość majętnego Wydziału Polonistyki, więc liczyliśmy na pomoc władz dziekańskich. Władze odmówiły jednak finansowania tego przedsięwzięcia, argumentując, że po pierwsze poszczególne jednostki Wydziału mieszczą się w zbyt wielu różnych siedzibach, żeby z pieniędzy ogólnowydziałowych fundować Wi-Fi wszędzie (lecz tylko w gmachu głównym), a po drugie, że koszty instalacji odpowiednich urządzeń są w skali instytutowego budżetu tak niskie, że nie powinno być problemu ze znalezieniem potrzebnej kwoty w kasie IKP (pamiętam argument, że „skoro stać na to coraz więcej restauracji i kawiarni, to instytut chyba też”). Z racji pełnionych w samorządzie i Studenckim Kole Kulturoznawczym funkcji, a także ze względu na obietnice złożone przez zwycięską w jesiennych wyborach samorządowych koalicję „Wasza Polonistyka”, z której list startowałem, ja i pan Witek nie daliśmy za wygraną i jeszcze w zeszłym semestrze rozpoczęliśmy lobbowanie na rzecz punktu dostępowego w Ikapie u dyrekcji Instytutu. Pomysł się spodobał i dość szybko zyskał akceptację Właściwych Ludzi. Ikap wziął na siebie koszty zakupu i montażu nadajników WiFi. Warto podkreślić, że był to wydatek jednorazowy, bo system został podpięty do uniwersyteckiego stałego łącza, z którego też do tej pory korzystaliśmy (tyle że przez kabel), więc nie ma tu mowy o jakichkolwiek dodatkowych miesięcznych opłatach. Tymczasem zyski są i będą duże: skoro Uniwersytet staje się coraz bardziej wirtualny, a Obsługę Studenta zapewnia w coraz większym stopniu Uniwersytecki System (a tak właśnie jest i nie mamy na to wpływu), szeroki dostęp do Sieci (w tym także bezprzewodowy) nie jest tylko kolejną studencką zachcianką, lecz podyktowaną warunkami uczelnianej modernizacji koniecznością. W przypadku IKP powstał jednak jeszcze pewien problem techniczny: jak zabezpieczyć się przed inwazją gości prze t ak i b ez a , y w o m ar wo d o w y Tak i d z zewnątrz, którzy skuszeni okazją darmowego surfowania po necie zalegną na cały dzień na naszych wygodnych skórzanych sofach w Galerii Przechodniej (w gmachu głównym Wydziału Polonistyki ten problem nie istnieje, bo i gmach jest większy, i takiego komfortowego kącika, jak nasza Galeria, nie ma). Odpowiedzią na te słuszne skądinąd obawy przed „nieautoryzowanymi użytkownikami” ma być właśnie wymóg logowania się do sieci przez specjalne, zmieniane okresowo hasło, znane tylko „beneficjentom projektu”, czyli pracownikom i studentom IKP. Gdy hasło wycieknie i trafi w niepowołane ręce – zostanie odgórnie zmienione. Tak zwane „prace wdrożeniowe na zaawansowanym etapie”, które zwykle ciągną się przy tego typu inwestycjach w nieskończoność, trwały nadspodziewanie krótko i zakończyły się powodzeniem. Sygnał jest dobrze wyczuwalny w większości pomieszczeń budynku. Mam przyjemność poinformować, że ikapowy punkt dostępowy jest dostępny. Buko Inspektor Naczel Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 traktor doje… Czerwone majtki na Trakcie Rooster dla kogucików (Naczel i Mechanik są za!) Nareszcie! – pomyślałam. – Porządna knajpa dla studentów, dwa kroki od kampusu. Zazdrościłam niemieckim studentom stołówek (niem. Mensa) z tanim i dobrym jedzeniem: 2–3 euro za sporej wielkości danie obiadowe + deser . Mens jest zawsze kilka na terenie kampusu. Nie trzeba polować na jedzenie – zawsze można skoczyć na szybki obiad, mensy są zwykle na parterze budynków uniwersyteckich. W restauracji Rooster naprzeciw kościoła św. Krzyża wita mnie miła dziewczyna i kieruje do stolika – nie wiem, kiedy się skończy długi korytarz i wreszcie usiądę we wskazanym miejscu. Czuję się dziwnie – kelnerka ma na sobie błyszczące, opinające się czerwone spodenki rozmiarów majtek i obcisłą czarną koszulkę z dekoltem. Inne kelnerki wyglądają dokładnie tak samo. Dociera do mnie, że jestem chyba niestosownie ubrana. Rozglądam się wokół – przy stolikach siedzą samotni panowie pod krawatem – przyjemny business lunch we wczesne piątkowe popołudnie. Z zainteresowaniem wodzą wzrokiem za czerwonymi spodenkami. Od czerwonego aż się roi; kelnerek jest nieproporcjonalnie dużo w stosunku do ilości klientów. Panie sprawiają wrażenie zadowolonych ze swojej pracy. Ja tylko się martwię, czy im nie zimno, w końcu działa klimatyzacja? Duży wybór alkoholi. Drinki w cenach warszawskich – Sex on the Beach za 19 złotych. Sałatki 10–20 zł, makarony 13–20 zł, ryby, dania mięsne, desery. Decyduję się na putaneskę, niech tam. Kelnerka w czerwonych spodenkach z radością przynosi mój makaron. Trzeba przyznać – szybka obsługa. Na ścianach postery. Rocky, O’Neil, Jordan, Chicago Bulls. Zdjęcia z meczów koszykówki. Na rysunkach pontiaki, cadillaki, harleye. Na telewizyjnym ekranie relacja z meczu piłki nożnej. Rooster oferuje sport na żywo. Można obejrzeć mecze piłki nożnej i hokeja – na marzec obmyślano cały telewizyjny repertuar. Dla pań, które zdecydują się przyjść do restauracji, także przygotowano atrakcyjną ofertę – czerwone błyszczące spodenki można nabyć już za 42 złote! Smakowało? – pyta kelnerka radosnym głosem. Przyznaję skwapliwie, że z putaneski (hiszp. ‘panna lekkich obyczajów’) jestem zadowolona. Ciekawe, jakie są kryteria bycia kelnerką w Roosterze. Jędrne pośladki? Czerwonego koguta znajdziemy też w innych polskich miastach – szukajcie majtek w Zakopanem, Sopocie, Krakowie, Gdańsku, Łodzi. Rooster to amerykańska sieć restauracji. Być może będzie ich więcej w stolicy, ale przyszłość koguta na Trakcie jest niepewna – knajpa znajduje się w budynku wpisanym do rejestru zabytków, właściciele bez zgody konserwatora przeprowadzili remont mocno przebudowując wnętrze. Panowie, jeśli kiedykolwiek śniliście o kobietach w czerwonej bieliźnie, które podają wam posiłki – sen się spełnił! A ja tak niewinnie liczyłam na mensę. Zosia Bluszcz stypolonika i zofilofia Szczotkowanie, pędzlowanie kawiarniane mity „Chcę otworzyć kawiarnię!” „To będą nieustające wakacje!” Fanie byłoby mieć knajpę! Ale taką, gdzie można coś zjeść, to nie musiałbym trzymać lodówki w domu. Na okrągło wpadaliby kumple i byłaby świetna zabawa. – Pewnie niejednemu z nas podobne myśli przychodzą do głowy podczas (odrobinę) zazdrosnej obserwacji świetnie się bawiących w godzinach pracy staffowo-właścicielskich kolektywów ulubionych knajp. Cóż, nie ma co mydlić oczu, życie wewnętrzne kawiarni jest jedyne w swoim rodzaju. Żebyście jednak nie popadli w ciężki smutek – z pomocą Gaby, właścicielki Szczotek Pędzli na Tamce 45b, śpieszę obalić kilka mitów. Wręcz na odwrót – właściciel kawiarni nigdy nie ma wolnego, chyba że wyłączy komórkę i zaszyje się w jakiejś kryjówce. Non stop coś się kończy, psują się zamrażarki i tostery, pracownicy zapominają kluczy, a grzejnika nie da się regulować bez obcęgów (tak, tak, wszystko w Szczotkach). A wy musicie to wszystko ogarnąć – chyba że macie parę dodatkowych tysięcy na profesjonalnego menago. „Knajpa utrzymuje się sama” Jakby to powiedzieć... „Pomyłeczka”? Szczotki były odnawiane własnym sumptem, i chociaż to malutkie miejsce – remont i wystrój pochłonęły kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gaba z westchnieniem stwierdza, że do najbardziej racjonalnego kosztorysu trzeba doliczyć 30% na nieprzewidziane wydatki – a ja jej wierzę. „Władza wspiera ludzi z kulturalną inicjatywą” Niezły dowcip. Administracji jest naprawdę wszystko jedno, kto płaci czynsz, a sklep spożywczy ma taką nad wami przewagę, że sąsiedzi nie skarżą się na nocne hałasy. To, co wywalczycie, będzie wasze, ale raczej nikt nie poklepie was po plecach, mówiąc „ludzie, świetna robota!”. Mam nadzieję, że was jednak nie przekonałam do porzucenia szczytnych planów otworzenia jakiegoś fajnego miejsca. Jednak warto przedtem trochę wiedzieć. „Nie ma nic prostszego niż otworzyć kawiarnię” Z sanepidem lepiej nie zadzierać. Ci ludzie, jak się uwezmą, są w stanie zamknąć każdy lokal. Zamiast więc puszczać wodze fantazji przy urządzaniu baru, lepiej idźcie grzecznie z planami do projektanta – jeśli nie chcecie zostać ukarani np. nakazem zainstalowania horrendalnej ilości zlewów. Oczywiście wszystko i tak – jak w Szczotkach – trzeba będzie przebudować. Nata Grzywalska filozofia uśmiechnięta Gaba Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 P.S. Szczotki Pędzle to super miejsce i nie piszę tak wcale dlatego, że tam pracuję! Zapraszamy na espresso czarniejsze niż noc, smakowite tarty pieczone m.in. przez moją siostrę i „Czarodziejską Kurę” – pierwsze dizajnerskie pismo dla dzieci! traktor dojedzie wszędzie Trzepaki na socjo-skwerze biegnijta pod dywany! M. st. Warszawa nareszcie postanowiło zadbać o praktyczną stronę życia studentów i zamiast zasłaniać te piękne alejki i trawniki historycznymi wystawami, ustawiło na socjo-skwerze trzepaki. Gratulujemy stołecznym oficjelom doskonałego zmysłu praktycznego i niecierpliwie czekamy na kolejne akty racjonalizacji na Trakcie. Redakcja nadzieją przepełniona Przedmieście Krakowskie, nieład warszawski śledztwo Inspektora Buko: tropem usterek i niedociągnięć na Trakcie W poprzednim numerze TK pozwoliłem sobie pochwalić byłoby w tym wypadku kawiarnię PLOTKA. Chyba przedwcześnie, bo wszystko, co wymalowanie oznakowówczas uznałem jedynie za bliskie wyeliminowania „zmory wania w kolorze białym), świeżootwartości”, przeciąga się do dziś, a nawet się nasila. dlaczego nie ma wieczoru, Kawiarnia, pławiąc się w zachwycie nad samą sobą, nie naprawia by nie świeciło się co najswoich błędów i pozwala tymczasowości żyć wiecznie. Niestety, tak mniej kilka pastorałek? samo jest z całym zrewitalizowanym odcinkiem Krakowskiego. (lamp ulicznych stylizoNatalie ze Studenckiego Klubu Islandzkiego skarży się, że gdy wanych na stare dobre ostatnio była w PLOTCE, nie mogła doprosić się kawy z bitą śmie- czasy, ale jednak przecież taną, a przyszła właśnie po to, żeby napić się tego specjału. Niestety, całkiem nowych), dlanowoczesny sprzęt odmówił posłuszeństwa, a wizyta w kawiarni czego nie pojawiły się jeszcze nowe wiaty przystankowe? (w porówo mały włos nie zakończyła się tragedią, bo dwukrotnie (!) doszło naniu ze stanem sprzed remontu, kiedy wiaty były i służyły, jest to do zwarcia instalacji. Na szczęście zareagowały bezpieczniki, które fotel w ogóle bez nóg!), dlaczego elegancki granitowy parkiet w salow porę odcięły dopływ energii. Było bezpiecznie, ale o wymarzonej nie naszego miasta nadal nie doczekał się dbających o niego pracowkawie można było zapomnieć. ników obsługi z froterką i odkurzaczem? (o ważne miejsca trzeba Krakowskie miało być rajem dla spacerowiczów spragnionych dbać!), dlaczego na Krakowskim ustawiono w bezsensowny sposób kontaktu z historią i historią sztuki. Mieszkańcy miasta i turyści tyle znaków drogowych? (porównajmy chociażby ustawienie pozioz całego świata mieli mieć możliwość porównania obecnego stanu mych i pionowych znaków przejścia dla pieszych na „placyku” mięzabudowań przy ulicy z ich dzy UW a ASP, nie wspominając już o tym, że na osi tego wyglądem z XVIII stulecia dzięki Potem obsługa usuwała niechcianą przejścia znajdują się bramy wjazdowe do obu uczelni). reprodukcjom obrazów Canaletta śmietanę łyżką Pytania można by mnożyć. Jedną z możliwych na nie zatopionym w specjalnych pododpowiedzi jest brak motywacji odnośnych władz. Przyświetlanych szklanych sześcianach ustawionych na chodniku. Do tej toczę jeden przykład – też z Krakowskiego, ale z odcinka, który pozopory pojawiła się tylko jedna taka kostka, która zresztą bardzo szybko staje jeszcze w remoncie. Przykład na to, że jak się chce, to można. zniknęła, bo miała zbyt ostre krawędzie. W miejscu po niej straszy Przez cały niemal zeszły rok kalendarzowy poczucie estetycznego dziura przykryta zardzewiałą klapą. Jest bezpiecznie, ale Canaletto nieładu budziła wieczorna iluminacja elewacji Pałacu Prezydenprzepadł. ckiego, gdzie po zmroku codziennie nie paliła się halogenowa żarówka Kasia z kulturoznawstwa narzeka, że specjalnie poprosiła pod co najmniej jednym oknem. Z czasem, w drugiej połowie lata, w PLOTCE o kawę bez bitej śmietany, ale jej zamówienie zrozumiano zjawisko zostało ograniczone do jednego, zawsze tego samego okna, na opak i dostała kawę z podwójną porcją kremu. Potem obsługa usu- które każdego wieczora pozbawione było podświetlenia. Czy za psuwała niechcianą śmietanę łyżką. jącym harmonię iluminacji dysonansem stały Ważne Czynniki StraNa Krakowskim miało być schludnie. Opracowana koncepcja tegiczne? – nie sądzę! Jakimś dziwnym trafem (w sposób oczywisty?) rewitalizacji, choć można się z nią nie zgadzać, zakładała estetyczną wszelkie kłopoty z brakami w podświetleniu na fasadzie tego piękspójność wszystkich elementów przestrzeni publicznej. Tymczasem nego budynku skończyły się z dniem powołania nowego rządu, kiedy w charakterze niechcianego dodatku do kawy coraz liczniej pojawiają to Pałac Prezydencki stał się ostatnim bastionem tej a nie innej RP się na elewacjach budynków krzykliwe szyldy nowych placówek usłu- i jako reprezentant jakże oświeconych nie tylko idei musiał zaświecić gowych. Aż strach pomyśleć, jak będzie wyglądało ich usuwanie, gdy blaskiem niezmąconym, uporządkowanym i stałym. ktoś zauważy, że nie takie było zamówienie. Kolejny raz, choć przyznam, że w dość przewrotny sposób, okaGdy sam postanowiłem kontrolnie odwiedzić PLOTKĘ, nie uszło zało się zatem, że „potrzebne są wybory, żeby coś zmienić”. Może mojej inspektorskiej uwadze, że z sufitu zwisają kable elektryczne, również urzędników i podwykonawców Ratusza do sumiennej pracy niektóre żarówki się nie palą, jeden z czworonożnych foteli ma już i odpowiedzialności za tworzony wizerunek („wizytówkę miasta”) tylko trzy nogi, brakuje pracowników, by zapewnić obsługę kelnerską zmotywuje dopiero widmo zbliżającego się głosowania? Jeśli mam (w związku z czym zamawia się już przy barze), a w tle zamiast spo- rację a kadencja władz Warszawy nie zostanie skrócona, na porządek kojnej muzyki leci ordynarne dicho. na Krakowskim przyjdzie nam poczekać jeszcze przynajmniej dwa Do każdego z tych mankamentów można by dopasować ana- i pół roku. Bardzo więc chciałbym się mylić. logiczny problem w skali całego nowego Krakowskiego. Dlaczego pasy na jezdni wciąż są malowane na żółto? (to oznaka tymczasowej Inspektor Buko organizacji ruchu – schowaniem i zabezpieczeniem kabli spod sufitu kulturo Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 w lusterku traktora Atrakcyjny temat zajęć zrób to sam! Zaczynasz pracę na uniwersytecie i jesteś tym przerażony? Chciałbyś, żeby na pierwsze prowadzone przez Ciebie zajęcia na uniwersytecie przyszły tłumy? Zamiast spędzać całe noce na konstruowaniu sylabusa, którego i tak żaden student nie przeczyta, możesz po prostu zdać się na nas. Kluczem do sukcesu jest tytuł, bo przecież uczęszczającego obchodzi tylko to, by wpis ładnie prezentował się w indeksie. Zaś w kwestii układania nazw zajęć żaden zestaw dostępny na rynku nie dorównuje naszemu niezbędnikowi. Wytnij go i zawsze noś przy sobie! Dzięki poniższym tabelom zdołasz bez trudu stworzyć tytuł zajęć, który zapewni Ci nadkomplet uczestników. Wystarczy wylosować po jednej komórce z każdej kolumny. Dla odważnych zestaw „cegiełek” składających się na tytuły w formie pytań – ostatni krzyk mody na niektórych wydziałach. Nowe, odświeżające spojrzenie na przedmiot Twoich badań gwarantowane! 1. 2. 3. 4. 5. Wstęp do klasycznej analizy gender Strukturę rewolucji naukowych Kuhna Elementy marksistowskiej historii ludobójstwa Księgę Rodzaju Zarys ponowoczesnej estetyki tożsamości Spuściznę szkoły warszawskolwowskiej Dynamika feministycznej psychologii Innego manifesty futurystyczne z lat 1918-1922 Wprowadzenie do stosowanej semantyki literatury frankofońskiej najnowszą książkę Žižka Podstawy postkolonialnej socjologii Unii Europejskiej rubryki z poradami z pism dla nastolatek Zagadnienia entropicznej hermeneutyki sarmatyzmu Nurty paralogicznej antropologii psychoanalizy Bhagavadgitę Kierunki racjonalnej komparatystyki wykluczenia filmy Tarkowskiego Oblicza dyskursywnej teorii władzy prawo Zipfa Perspektywy nieantropo centrycznej filozofii miasta 34. prawo Internetu Wybrane aspekty ontoepistemologicznej propedeutyki Bliskiego Wschodu wczesne prace Lacana Zmierzch nieeuklidesowskiej gramatyki komunikacji średnie prace Lacana Narodziny stochastycznej aksjologii pokolenia JP2 późne prace Lacana Powrót do ezoterycznej interpretacji kultów cargo zagubione prace Lacana 2. 3. 4. Dlaczego Aborygeni zjedli Cooka? Czy przedstawiciele środowisk LGTB krytykowali taszystów? Po co Klingoni stworzyli Margaret Thatcher i Ronalda Reagana? Gdzie robotnicy uciskali chińskiego mandaryna? Jak Młodzi Polacy błędnie rozumieli rybę-pianę? Którzy angielscy poeci jezior przepędzili Hmongów? Za ile powstańcy barscy inspirowali Kościół Katolicki? Kiedy medioplatonicy transmutowali samych siebie? 6. kombinatorykę Lulla Złote Zasady tworzenia tematów wg Rejman 1. Studenci lubią nowe słowa, 2. ... chociaż niekoniecznie lubią nowe teksty 3. Nie ma nic złego w koniunkturalnym wybieraniu tematów (sesja naukowa, książka świeżo wydana na wydziale, moda). (na podstawie wypowiedzi dr hab. Zofii Rejman-Pietrzykowskiej, prowadzącej m.in. zajęcia Zawsze kobiety. Oświeceniowy gender) Przestrogi Rosner 1. Uważaj, żeby konstruując kontrowersyjne tematy nie dotknąć czegoś, czego wolałbyś nie dotykać. 2. Studenci powinni sami móc wybrać, czym chcą zajmować się na zajęciach. (na podstawie wypowiedzi dr Anny Rosner, prowadzącej m.in. zajęcia Czy wolno bić dzieci? Prawno-karna ochrona dziecka: uwarunkowania historyczne i współczesność) Prawa Haskiej 1. Student musi wiedzieć na co się pisze. 2. W opisie zajęć nie używamy trudnych słów. (na podstawie wypowiedzi Agnieszki Haskiej, współprowadzącej zajęcia Bohaterowie masowej wyobraźni dwudziestolecia międzywojennego) Reguły Kochana 1. Jeżeli kobieta czuje, że ma wiele walorów, to nie będzie się przesadnie obnażała. 2. Negliż przyciąga osiłków z dużym karkiem, żeby zainteresować inteligenta trzeba użyć innych metod.* 3. Tak samo jest z zajęciami. Dziwne tytuły nadają często ci, którzy nie mają zbyt wiele do przekazania. (na podstawie wypowiedzi dra Marka Kochana, prowadzącego m.in. ćwiczenia z Retoryki i erystyki) Olga Kołakowska i Rafał Krajzewicz *por. ilustracja [Kochan prosił o zaznaczenie, że zdjęcia pochodzą od redakcji, bo „mogłoby go to kompromitować”.] Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 filozofia i psychologia Michał Wiśniewski 12 Apostołów Filozofii Analitycznej Skąd ten quasi-religijny i zalatujący pelagiańską herezją pomysł? Otóż badanie jest właściwie próbą samozwrotnego zastosowania analitycznych postulatów o metodologii indukcyjnych, empiryczno-statystycznych badań naukowych do badania samej właśnie filozofii analitycznej. Obiektem badań są poglądy studentów filozofii analitycznej dotyczące filozofów analitycznych dokonywane zgodnie z metodologicznymi zaleceniami filozofii analitycznej przez zwolennika (czy też jak niesłusznie mówią niektórzy – fagasa) filozofii analitycznej. Jest więc to analityczność w najczystszej swojej postaci i pełności swej entelechii, jeśli w ogóle można tu o entelechii mówić. Oto wyniki: 1., 2. Russell, Quine 3., 4. Kripke, Wittgenstein 5. Frege 6., 7. Davidson, Rorty 8., 9., 10., 11. Strawson, Ajdukiewicz, Tarski, Popper 12. Bocheński 13. Ayer jako Judasz Proponuję więc, aby pierwszy analityczny kościół konsekrować pod wezwaniem Świętych Quine’a i Russella. Najniższe noty (tak naprawdę były to same negatywne opinie) otrzymał Alfred Ayer (dla przyjaciół Freddie) i otrzymuje on zaszczytne miano Judasza Filozofii Analitycznej. Po co więc było to badanie? Tak bez sensu, ku uciesze gawiedzi i na pohybel ewentyzmowi. w oparciu o 1. w lusterku traktora Materiał edukacyjny dla niedoświadczonych studentów pierwszego roku zdjęcia kobiety roznegliżowanej, a prawym górnym rogu – nieroznegliżowanej. Zajdź w ciążę! Macierzyństwo uderzyło na moment do głów kilku mieszkańców Traktu i zapragnęli oni zajść w ciążę. Poza Martą Cze znalazł się wśród nich Grześ, którego możecie poznać na s. 12, bardzo miły chłopiec i bardzo miłe dziewczę z polonistyki, a także doktor, wykładający na polonistyce filozofię, który jak się potem udało ustalić nazywa się dr Kowalczuk. Nie smuć się dziewczyno, nie smuć się chłopaku, i ty możesz zostać matką. Redakcja Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 10 koła traktora Ikapowe koła czyli jak zrzeszają się kulturoznawcy Kulturoznawca to dziwny student. Nie lubi się zrzeszać. Nie znosi formalności, organizacji i pieczątek. Czasem jednak przełamuje ten opór i zaczyna działać w sposób zorganizowany. Oto krótki przegląd działających w Ikapie mniej lub bardziej absurdalnych studenckich organizacji. Íslensk já! Koło zamiast samorządu Kiedy w 2005 r. powstawał na UW Studencki Klub Islandzki, naszym głównym celem było przybliżanie możliwie szerokiej publiczności bogactwa niemal nieznanej u nas kultury, a dzięki temu promowanie ukochanej Wyspy i jej nietuzinkowych mieszkańców. Przez ostatnie dwa i pół roku organizowaliśmy – nie tylko zresztą na UW i nie tylko w Warszawie – imprezy muzyczne, wieczory literackie, wystawy, wykłady, prelekcje i prezentacje, a także spotkania: z artystami z Islandii (Jóna Thorvaldsdóttir, Sigurbjörg Karlsdóttir), podróżnikami odwiedzającymi Wyspę (Grzegorz Micuła, Grzegorz Szyszkowski) oraz naukowcami zajmującymi się Islandią (prof. Marek Dawno temu, w ostatnich latach dogorywającego dwudziestego stulecia, w czasach gdy IKP (choć trudno to sobie wyobrazić) nie było, grupa studentów MISH wpadła na pomysł utworzenia Studenckiego Koła Badań nad Kulturą przy Katedrze Kultury Polskiej, będącej wówczas malutkim pokoikiem na polonistyce. Katedra z czasem rozdęła się do monstrualnych rozmiarów stając się Ikapem właśnie, a Koło poszło jej śladem przeistaczając się w Studenckie Koło Kulturoznawcze (SKK). I byłoby sobie SKK kołem, jakich wiele, gdyby nie brak wspólnotowości i obywatelska anemia wśród Ikapowców. Ci oryginalni, kolorowi i inteligentni ludzie mają chyba alergię na jakiekolwiek instytucje i podchodzą do nich z godną podziwu nieufnością. Stąd nigdy z braku zainteresowania i mizernej frekwencji nie udało się powołać w Ikapie samorządu studenckiego, mimo wydawanych wciąż przez dyrekcję instytutu pomruków, że chciałaby mieć z kim prowadzić dialog społeczny… W końcu, w akcie najwyższej desperacji, na wymarzonego rozmówcę upatrzyła sobie SKK – jedyną funkcjonującą wówczas w Ikapie studencką instytucję. I dlatego koło kulturoznawców jest jedynym chyba na całym UW kołem zajmującym się organizacją instytutowych wigilii, interweniującym w kwestiach usosowo-regulaminowych, wystroju korytarzy i innych sprawach błahych. Prócz udawania samorządu, SKK zajmuje się wciąż „nauką” – ma aż cztery sekcje (Filmu i Wideo, Religioznawczą, Sztuki oraz Teorii Teatru i Dramatu) i każda z nich mogłaby równie dobrze być osobnym kołem. Zrzesza tłumek fanatyków danego zagadnienia, prowadzi jedną z dwóch w Polsce uniwersyteckich wideotek, współorganizuje objazdy kursowe i wyjazdy poszczególnych sekcji, a nawet co jakiś czas coś wydaje. Ojcowie założyciele SKK nieco już się postarzeli, naukowo utytułowali, wyłysieli, przytyli... Ale do koła trafia co roku strumień pierwszoroczniaków. Sztafeta pokoleń trwa… Członkowie Klubu w interakcji z Islandczykami podczas warsztatów języka polskiego w Domu Nordyckim w Reykjaviku (wrzesień 2006 r.). Fot: archiwum SKI Podhajski, dr hab. Grażyna Szelągowska, dr Maciej Dąbski). Jesienią 2006 r. dzięki wsparciu Rady Konsultacyjnej ds. SRN, Fundacji UW i linii lotniczych Icelandair spełniło się nasze największe marzenie: pojechaliśmy na Islandię! Wzięliśmy udział w Festiwalu Kultury Polskiej w Reykjaviku, przeznaczając większość z zaledwie Prezes SKI jako kilkudziesięciu godzin spędzonych św. Mikołaj na na Wyspie na promocję naszej klubowej wigilii uczelni i działalność naukową w kawiarni Kafka. Na (wykłady o kulturze polskiej i warpierwszym planie sztaty języka polskiego). Mimo to tekst okolicznościomieliśmy szansę przekonać się, wego przemówienia jak to jest na Islandii. Zrobione i islandzkie ciasteczna Wyspie zdjęcia i zdobyte tam ko – jedno z wielu, doświadczenia wykorzystywaliśmy które upiekła na później w różnym charakterze przy tę okazję Kamila wielu okazjach. Kiersnowska (gruOd kilku miesięcy Polacy dzień 2007 r.). Fot: tłumnie wyjeżdżają na Islandię Marzena Michałek w poszukiwaniu lepszych zarob- ków. Wciąż jednak znają ten kraj powierzchownie, a jednocześnie dają się poznać Islandczykom często z nie najlepszej strony. Dlatego mamy teraz w planach przede wszystkim takie projekty, które akcentowałyby fakt, że Islandia, wbrew powszechnej opinii, nie jest rajską wyspą dobrobytu dla fileciarzy, ma natomiast do zaoferowania coś zupełnie innego i znacznie bardziej cennego. Chcemy udowodnić, że można i warto interesować się Studencki Klub Islandzki Wyspą z pobudek innych niż matenumer w rejestrze UW: 421; rialne i że wielu Polaków doskonale opiekun naukowy: to rozumie. dr Roman Chymkowski; Jeśli ktoś chciałby dołączyć do nieformalny ekspert: naszego zespołu, zapraszam na rozmgr Włodzimierz Pessel; mowę w każdą środę w godz. 13:15– trona internetowa: 14:45 do pok. 14 w siedzibie IKP. www.uw.islandia.pl; kontakt mailowy: [email protected] Łukasz Bukowiecki prezes SKI Witek Zakrzewski Prezes SKK Sekta miłośników celuloidu Nawet w snach największych kulturoznawczych optymistów inicjatywa opatrzona wdzięczną i jakże typową dla ikapowych indywidualistów nazwą: Sekcja Filmu i Wideo Studenckiego Koła Kulturoznawczego Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego pozostawała w kulturowym niebycie i nadzieje na wydobycie się z niego wydawały się znikome. Funkcjonowała co prawda wideoteka studencka (dzisiaj rozwija się ona bardzo prężnie – mamy już ponad 2000 tytułów), szczycąca się dość obfitymi zbiorami (niekoniecznie muzealnymi), ale większość członków naszej sekty miała wrażenie, że nasze tajemne moce marnują się i że należałoby je w końcu gdzieś ulokować. W czerwcu zeszłego roku ze wspomnianego niebytu wyłoniło się dwoje ikapowskich nadludzi, w których głowach zrodziła się genialna w swej prostocie myśl: wskrześmy sekcję! Nie pozwólmy jej umrzeć! Co zaskakujące, na tym się nie skończyło: nowi przewodniczący z godną podziwu energią i niebywałym poświęceniem rzucili się w wir załatwiania, namawiania, proszenia, błagania i tylko oni wiedzą, czego jeszcze. Doskonale widoczne efekty tej pracy pojawiły się w listopadzie zeszłego roku pod postacią projektu Filmowe Labirynty. 4 Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 koła traktora Studenckie Koło Naukowe Kultury Ulicznej i Wiejskiej Koło powstało w roku akademickim 2006/2007. opiekun naukowy: dr Agnieszka Karpowicz działalność: badanie antropologii codzienności, antropologii miasta, akcje w terenie Pociągi elektryczne, dworce, bazary, warszawska Praga, margines społeczny, mniejszości narodowe, przedmieścia, przenikanie się wiejskości i miejskości – to kluczowe tematy. Projekty realizowane przez Koło zawsze mają Majorowa alternatywa koordynatora, pod którego kierunkiem są one SKNKU było pomysłodawcą i organizatorem konferencji na temat ponad dwudziestoletniej działalności realizowane. Dzięki temu Pomarańczowej Alternatywy. Odbyła się ona 13 marca 2007 roku w budynku IKP. Podczas konferencji miał w tym samym czasie wykład Major Waldemar Fydrych, odbyły się projekcje filmów dokumentujących akcje Pomarańczowej Alterpowstaje nawet kilka pronatywy, dyskusja, promocja książek Majora. Towarzyszyło temu otwarcie wystawy o historii Pomarańczowej jektów. Taki sposób pracy Alternatywy, także w budynku IKP. Na konferencji pojawiło się wielu studentów kulturoznawstwa i innych kierunków, w sumie kilkadziesiąt pozwala zwiększyć efektywność i poziom szczeosób. Informacje na temat tego wydarzenia ukazały się w prasie, np. obszerny artykuł Szymona Waćkowskiego gółowości badań. w Życiu Warszawy „Krasnoludkiem w mur” z 13 marca 2007 r. Konferencja wywołała duże zainteresowanie wśród studentów, Balkon i sprej czego skutkiem była publikacja wywiadu z Sekretarzem Koła Naukowego Kultury Ulicznej pod tytułem „Ludyczna działalPrezes Koła Ignacy Strączek kierował między innymi proność Komitetu Centralnego” w studenckim miesięczniku Traktor jektem publicznym „Balkon”. Królewski. Impreza zaowocowała także nawiązaniem współpracy Przy głośnej muzyce disco polo Koła z Pomarańczową Alternatywą. uczestnicy projektu mieli wyraPlan Białoruś zić swobodną refleksję sprejem na murze i szkle. Warto Po rozszerzeniu obszaru swoich zainteresowań wyrażonym zauważyć dwa nurty refleksji, w zmianie nazwy na Koło Naukowe Kultury Ulicznej i Wiejskiej które spontanicznie i samoistnie powstał projekt antropologicznych badań terenowych na białosię wykrystalizowały: 1) Nurt ruskiej prowincji. Przedmiotem badań będzie kultura popularna LEGIA MISTRZ 2) Nurt osobipolskiej mniejszości zamieszkałej we wsiach północno-zachodsty. Projekt stanowi nawiązanie niej Białorusi. Termin wyjazdu badawczego planowany jest na dialogu z ikonosferą Pragi Połupaździernik 2008 roku, obecnie dnie. Okazał się wyzwaniem trwają intensywne przygotowadla lokalnej społeczności, która nia – zaangażowani w projekt z trudem go zaakceptowała. członkowie Koła i inni studenci Okazuje się, że niedbały napis, zdobywają konieczną wiedzę który pojawił się w przestrzeni zarówno publicznej, jak i prywatnej, o kulturze białoruskiej, dopracojest odbierany jako kalanie własnego gniazda, podniesienie ręki na wują merytorycznie temat i orgaświętość. nizację wyjazdu. Stadion Projekt „Stadion”, koordynowany przez Ignacego Strączka, czyli badania terenowe na Stadionie X-lecia w Warszawie, trwały 6 tygodni. Obejmowały szeroko zakrojony projekt fotograficzny, film i wywiady radiowe. Cel badań stanowił przede wszystkim zapis doświadczenia spotkania z obcym, poznanie skomplikowanej wielokulturowej tkanki Stadionu i opis zmian, które miały miejsce po zamknięciu „Korony”. Badania pozwoliły zebrać ogromny materiał źródłowy fenomenu, który ginie na naszych oczach. Siódmego stycznia 2008 w księgarnio-kawiarni Tarabuk została otwarta wystawa „Bez Korony/Umiera ta kraina tego już nikt nie zatrzyma”. Autorami zdjęć są członkowie Koła: Maria Zawadzka, Jan Sokołowski, Łukasz Hrynkiewicz, Ignacy Strączek. 4 Solidnie rozreklamowany drogą plakatowo-ulotkowo-gronową, cieszył się dużą popularnością i gromadził zarówno kinomanów zaprawionych w boju dociekliwego interpretowania dzieła filmowego, jak i amatorów chcących po prostu obejrzeć ciekawy film. Okazji ku temu było niemało, silną reprezentację miały zarówno „filmy, do których nieznajomości nie należy się przyznawać w towarzystwie” („Miasto kobiet”, „Rękopis znaleziony w Saragossie”, „Pętla”), jak i tzw. kino rozrywkowe („Cube”, „Memento”). Podstawowym celem przeglądu było ukazanie rozmaitych realizacji motywu labiryntu w możliwie szerokim kontekście kulturowym. Nicią Ariadny umożliwiającą wyjście z labiryntu symboli, motywów i archetypów, którymi nasycone były filmy, okazały się prelekcje wygłaszane zarówno przez zaproszonych gości, głównie pracowników IKP, jak i przez szanownych przewodniczących sekcji. Swoją obecnością zaszczycił nas również dr Jacek Ostaszewski z UJ (okrasił swoim wnikliwym komentarzem „Memento”), orędownik niekochanej raczej wśród pracowników IKP kognitywistycznej teorii filmu, głoszącej, że w „Deszczowej piosence” trudno znaleźć kompleks Edypa i jungowskie archetypy. Legendarny Xawery Pierwszy Sekretarz KC KNKUiW W roku akademickim 2007/08 do Koła wstąpiło wielu nowych członków, ich obecność pozwoliła rozszerzyć działalność Koła. Wśród licznych propozycji na uwagę zasługuje projekt Joanny Łojas poświęcony Mironowi Białoszewskiemu. Ignacy Strączek prezes KNKUiW 28 lutego br. wraz z pokazem filmu „Pętla” W. J. Hasa projekt Filmowe Labirynty umarł śmiercią naturalną, otoczony kochającą rodziną i przyjaciółmi. Przeżył szczęśliwe 4 miesiące i odszedł od nas spełniony i radosny, że udało mu się zagościć na ziemskim padole. W marcu planujemy ruszyć z nowym projektem „Wielkie Manifesty Kina. Odsłona I” – do tematu podejść chcemy niebanalnie: owszem, zaprezentujemy najważniejsze manifesty w kinematografii, ale jako ich ilustracje pokażemy rzadko przywoływane obrazy. Jeżeli wielkomanifestowa inicjatywa okaże się sukcesem, będzie kontynuowana w przyszłym roku. A na jesieni organizowany na niespotykaną wcześniej skalę przegląd kina noir! Już teraz serdecznie zapraszamy. Szczegóły niebawem na naszej stronie internetowej: www.wideo-ikp.prv.pl. Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 Hania Zakrzewska kulturologia stosowana 11 12 la gente – mieszkańcy Traktu Socjo-kujon był mały pogrom, on wrócił z tarczą Tradycyjnie wielkim sitem na socjologów jest statystyka. Jednak w czasie ostatniej sesji największy pogrom odbył się w ramach egzaminu dla drugoroczniaków ze Stratyfikacji Społecznej. Prof. Henryk Domański hojnie rozdawał dwóje. Grzegorz Rutkowski, z którym rozmawiam poniżej, dostał... szóstkę. Ilu studentów mogło nie zdać w I terminie? Przede mną na 6 zdających 5 dostało dwóje. W całym tym dniu ok. 10, więc może nie zdało 20%. Dlaczego tylu nie zdało? Sądzę, że w dużej mierze wynikało to z nastawienia ludzi. Poszła fama, że będzie to trudny i masakryczny egzamin, wręcz nie do zdania, więc może mniej się do niego przygotowywali. Nie zwracali tak uwagi na kwestie merytoryczne, ale raczej jak to ugryźć. Socjolog dał się na to nabrać? Są to przyszli socjolodzy, ale w większości to jeszcze młodzi ludzie, 21-latkowie. Grał też rolę brak doświadczenia w zdawaniu egzaminów ustnych, bo to pierwszy taki egzamin w ich karierze. Choćby taka prozaiczna kwestia jak strój. Dla mnie niewyobrażalne jest nie pójść na egzamin ustny w garniturze, bo jest to okazanie szacunku osobie przeprowadzającej egzamin. Poza tym, jak wchodzi człowiek dobrze ubrany, dobrze prezentujący się, to prowadzący ma do niego inne nastawienie, niż jak przychodzi ktoś ubrany tak jak ja teraz, czyli w dres. Czy rzeczywiście był to trudny egzamin? Nie. Jeśli do egzaminu trzeba przeczytać jedną książkę, która ma niecałe 300 stron, i ewentualnie pochodzić na wykłady, których było 12, to uważam, że nie był trudny. Zdawałem takie, do których trzeba było czytać 2,5 tysiąca stron. Jak znajomi zareagowali na twoją szóstkę? Pierwszą reakcją kolegów było mocne szturchnięcie: „o, kujonie”, potem jeszcze kilku w ten sam sposób, ironicznie-prześmiewczo skomentowało mój wątpliwy sukces. Bo nie uważam tego za sukces. Zawsze dostajesz najlepsze stopnie? Staram się po prostu zdać. Z metodologii dostałem cztery. Ze statystyki trójkę, ale Kto jedzie do Sieny? Koło Badaczy Mniejszości Narodowych działające w Instytucie Socjologii zaprasza studentów zainteresowanych antropologią społeczną oraz dyscyplinami pokrewnymi do udziału w V Konferencji Moving Anthropology Student Network, która odbędzie się w dniach 4-9 maja w Sienie. Więcej informacji o konferencji na stronie: http://masnitalia.pbwiki.com/ W razie pytań pisz do Żulika: [email protected] Grzegorz Rutkowski, „Magister” (skończył w 2006 r. stosunki międzynarodowe) Poza studiowaniem socjologii: – wspina się – „to bardzo absorbujący aspekt mojego życia, poświęcam mu więcej czasu niż obowiązkom naukowym i domowym”; – uczy dzieci języka – „dorabiam sobie tylko chałturkami, bo póki co warto skupić się tylko na tej socjologii”; Ulubiony kolor: „każdy, byle jaskrawy”; Preferowana pora roku: „wszystkie, byle nie było ponuro, musi być dużo słońca. Deszcz również, ale nie taka zgniła pogoda, jak teraz”; Najbardziej poruszająca muzyka: „ostatnio fascynują mnie kompozytorzy skandynawscy”; Ubóstwiany wykładowca: dyrektor Sławomir Łodziński, „bardzo pomocna, zaangażowana osoba, a to dużo znaczy, jest gotowy serce sobie wykroić i dostać zawału, a dla studenta zrobi, co się da”. matematyka nigdy nie była moją mocną stroną i uważam to za swój osobisty sukces. Czasem wpadnie jakaś piątka. Co najbardziej interesuje cię w socjologii? Zawsze ciągnęło mnie ku psychologii społecznej. Często chodzę po ulicy i zastanawiam się, dlaczego ludzie robią to, co robią. Czy jednostki działają tak jak działają, czy grupy działają tak jak działają, i jaki jest wpływ jednostki na konkretne działanie. Zawsze interesują mnie mody, czy w muzyce, czy zjawiska takie jak flash moby, które były, stały się popularne, a w tej chwili już o nich nie słychać. Naczel icznych aliz Socjolog , od pa źd zierarsztatami An W socjolog icznych z ów ch di ta stu ch h oic m u szaw ie lud zi, O konsza ątk ar cz W -u jestem od po tacji do życia w ap AS W ad e ni iem da nk ba zmieniły zło w „C edy w nim czują, jak ga żowa łem się wt kt, bo to miasto, jak się ją oje ga pr ni ka 20 06 r. Zaan ze ny str ot po ist osied lili – jak e sa mo. Ba rd zo ki ta ło Przee. sta rz zo którzy się w niej Gó co j a S-u w Zielone co się zmieniło, ga nizuję e na kong resie PT or ian się ich zw yczaje, aj isi taw ds Dz ze rt. pr po ć miał y by ny zosta ł ra wy ni ki bada nia projekt. Biorę a latem opracowa wiosną 20 07 r., iony będzie nowy je y taw ds iśm ze zil pr ad ym o mów ić. ow ór pr na kt ze chyba nie woln łon ków WAS -u, o któr ym... jeszc co na m ie, o kc spot ka nie dla cz «P oje a pr icz ym łow zy uczelnian ie Tom ka Ku ko kc oje log ii. pr cjo m so ud zia ł też w międ ny ia bit ie do studiowan kże w ba rd zo am a zachęcać będz ór Nieważne. A ta kt , ka iąż ks a powstać socjolog ia» – m socjolog ii robić.” można po ta kiej Poka że m.in., co ytania. st tylko do cz Traktor nie je li. Wszyscy. do niego pisa ie śc y b , o2.pl to o p Jest też ksty: mercyn@ Pojemnik na te Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 la gente – mieszkańcy Traktu Wojownik opensource’a weteran walki z Billem Zazwyczaj fani programów opensource’owych ograniczają się do narzekania na gatesowe produkty i namawiania znajomych jak nie na Linuksa, to przynajmniej na używanie Firefoksa. Michał Woźniak, w skrócie Rysiek, student (prawdopodobnie) IV roku filozofii, poszedł dalej. Chce, by na otwarte oprogramowanie zdecydowały się stołeczne urzędy, a między innymi Ratusz. 24 stycznia współorganizował mały happening w Radzie Miasta. Pokazał, jak wygląda Wolne Oprogramowanie, by politycy już więcej nie bali się wynalazków określanych mianem „otwarte” (czytaj: niezamknięte, czyli nie-niebezpieczne). „Wpadliśmy, postawili kompa, stanowisko SMS-u, rozdawali ulotki i płytki z linem, i pytali, informowali, zapraszali” – opowiada. O dziwo, skrajne partie połączyły się we wspólnym głosie „za”. Pomysł odrzuciła Platforma. „Polityka” – odpowiedział mu na totalny brak zrozumienia radny tej partii. No i miasto, zamiast 0 zł, wydało 9 mln zł w zeszłym roku, a w tym roku 4,5 mln na pakiety biurowe „jedynej słusznej Firmy”. W szczególny dzień 29 lutego Rysiek zaprosił trzech radnych na spotkanie do Laboratorium BRAMA na elektronice (PW), gdzie pracuje. Przybył jeden. W gronie ekspertów rozmawiali, jaką taktykę przyjąć, by w urzędach zaczęto używać Firefoksa i Open Office’a. Wobec doświadczeń wielkiej niechęci urzędników, jedyne realne pomysły sprowadzały się do podstępu, np. instalowania OO i wsta- Walki wręcz uczył się ongiś w starciach z Naczelem na podwórku KP3 wiania mu ikonki Worda, a także masowego przysyłania urzędnikom plików w formacie „odt”, które muszą otworzyć, bo dzięki ustawie o dostępie do informacji publicznej zobowiązani są odpowiedzieć. A teraz pytanie do Ryśka: czy „Brama” nie kojarzy ci się z... Rysiek: Uważam to za ironiczny zbieg okoliczności, bo dzięki Bramie monsieur Gates stracił kilka tysięcy złotych. Podczas spotkań „Linux w Bramie” kilka osób wyszło ze spotkania z Linuksem, OpenOffice’em itp. No i walczy. A poza tym jeździ z Józefowa na rowerze, zainstaluje na KP3 Wi-Fi, na II roku zapuścił imponującą grzywę i pewnie nadal ma dla mnie 5 nie sprzedanych Traktorów nr 3(3). Naczel Jeżeli chcesz poznać Ryśka lub Wolne Oprogramowanie lub jedno i drugie, i ogólnie dowiedzieć się, o co z tym Linuksem kaman, wbijaj do Bramy w każdy ostatni piątek miesiąca pomiędzy 10:00 a 18:00. Miejsce: Laboratorium BRAMA, Wydział Elektroniki i Technik Informacyjnych PW, ul. Nowowiejska 15/19, piwnica, pok. 039. Link: http://brama.elka.pw.edu.pl/linux Namiar na Ryśka: Mail/Jabber – [email protected] Europeiści debatujący tuż po feriach Stoliki również były punktowane, ale to chyba było najmilsze z całych przygotowań do debaty. Pojawiły się na nich potrawy oraz trunki charakterystyczne dla danego państwa, np. na stoliku Portugalii były obecne „rabanadas”, czyli świąteczne grzanki portugalskie, na stoliku Francji nie zabrakło serów, a na stoliku włoskim oczywiście pasty. Z głośników przyniesionych specjalnie na tę okazję płynęły melodie ludowe oraz fragmenty hymnów państwowych. Poza tym przygotowano różne plansze, makiety oraz prezentacje o danym regionie europejskim. Same negocjacje między państwami przebiegały bardzo burzliwie, czasem wręcz dochodziło do delikatnych kłótni. Momentami tak wczuwaliśmy się w klimat debaty europejskiej, że padały sformułowania: „nie przypominam sobie, żebyśmy byli na ty”. Można rzec, iż duch Unii Europejskiej unosił się zwłaszcza przez ten jeden dzień nad salą przy ul. Poligonowej. Debata trwała do późnych godzin nocnych. Skończyła się o 23:30. Podejrzewam jednak, że gdyby sala była wynajęta dłużej niż do 24tej,wszystko skończyłoby się o wiele później. Uważam, że debatapomogła nam wczuć się w prawdziwy klimat Unii Europejskiej, zrozumieć charakterposzczególnych organów decyzyjnych i mechanizmów unijnych.Takie wyzwanie, choć początkowo trochę przerażające, zbliżyło nas, studentów do siebie i pozwoliło nam poczuć się prawdziwymi Europejczykami. Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 Monika Sas politologia 13 14 młodzkarnia Dziwka zwana Madryt czyli złe wychowanie Pomysł na historyjkę był z początku prosty jak miód – jakiś szczurowaty cwaniaczek spotyka chorą umysłowo piętnastoletnią dziewczynę, zakochują się w sobie (z nudów oczywiście), po czym zabierają się do płodzenia w ciałach niczym bezpłodnawa Dusza Świata u Plotyna. Udający wzruszenie Narrator ma dzięki temu wspaniałą okazję do taniego porymowania (np. „On na imię miał Franek, ona zwała się Hanka. Jaki szpetny kochanek, jaka szpetna kochanka!” etc.]. Wszystko gra niczym wiolonczela i fortepian w jakiejś kiczowatej książce rodem z Ameryki Południowej. Tyle, że „wszystko gra” to zdecydowanie za mało, żeby tekst kogokolwiek ubogacił. Żeby tego dokonać, trzeba być wyżej o jakieś dwa poziomy – najpierw musi pojawić się wyrafinowanie, do którego następnie musi dołączyć dewiacja. Dokładnie jak w teoriach sukinsyńskiego jazzu z piątkowych herbatek. Historyjka o Franku i Hance, mimo pewnych niezaprzeczalnych walorów, raczej się do tego nie nadawała. Potrzeba było czegoś z większą potencją. Przenosimy więc historię na południowy zachód, a bohaterami czynimy Apolonię – piękną dziewczynę o dewockich inklinacjach połączonych z uroczą otwartością, a także Mścisława, lekko agresywnego, choć w ogólności dość zblazowanego, a przy tym chwilami niegłupiego nawet młodzieńca, który przyjeżdża do niej w odwiedziny. Do spotkania dochodzi na madryckim lotnisku. Akcja rozpoczyna się z chwilą, gdy z otaczającego ich tłumu składającego się w 90% z wąsatych dżentelmenów w dresach i skórzanych kurtkach, którzy tutaj (podobnie jak na wszystkich innych lotniskach, do których z Pyrzowic latają samoloty linii Srajan-air) niesamowicie rządzą, wyłania się trzeci bohater naszej opowieści – podejrzany osobnik w nieokreślonym wieku, o ordynarnej urodzie transseksualisty, nie pozbawiony jednak pewnego uroku – który puściwszy obleśnie oczko, zwraca się do nich z pytaniem: – Chocolate? Zaczepka oczywiście chybia celu – Apolonia i Mścisław są zbyt zajęci sobą, by ją dostrzec. Niczym nie zrażony osobnik pytanie ponawia i ponownie puszcza obleśnie oko – nie trzeba mówić, że równie bezskutecznie. Ponawia je jednak ponownie i ponownie ponawia i ponawia ponownie i znowu oczko puszcza i tak jakieś siedem razy. Pytanie zostaje w końcu zauważone i skwitowane przez Mścisława jakimś bardziej międzynarodowym wariantem „spieprzaj dziadu”. Wciąż-nie zrażony-autor-pytania odpowiada na to swoim lubieżnym uśmiechem numer 5 ukazując przy tym pokaźną liczbę ćwieków na języku. Za chwilę pewnie powróciłby do swego zajęcia znajdowania kolejnych chętnych na haszysz, gdyby do jego uszu nie dotarły słowa Apolonii: – No popatrz Mścisiu – dopiero co wylądowałeś, a już Madryt zaatakował cię w tej swojej całej bezwstydnej krasie. – Dzięki dziecko za komplement, ale wolałabym, żebyś mówiła o mnie jakoś bardziej w rodzaju żeńskim. – Transseksualista zupełnie naturalnie włączył się do rozmowy. Tutaj Mścisław powtórzył swoją poprzednią wypowiedź okraszając ją jeszcze jakąś groźbą karalną, zamkniętą jednak w okres warunkowy. Na co natręt zupełnie spokojnie: – Wow, piękny, easy jet. Chciałam tylko twojej przyjaciółce, która mnie tak niezbyt miło obgadała, po kobiecej solidarności wytłumaczyć, że w hiszpańskim Madryt jest rodzaju żeńskiego! – Twoja rzecz zboczku, o czym i jak rozmawiamy? – A wiesz, że nawet? Bo po pierwsze kwestia tożsamości płciowej w tym kraju jest pierwszorzędnego znaczenia i jest to rzecz zupełnie publiczna, a po drugie – i tutaj osobnik zupełnie niewinnie zamru- gał sztucznymi rzęsami – Madryt c’est moi. Zupełnie serio! Po czym dorzucił: – Więc trochę grzeczniej, proszę. Jakie plany na wieczór? – Jeszcze chwila i rzeczywiście dam mu w mordę! – Mścisławku, wyluzowałbyś troszkę – on, o przepraszam, ona, jest nawet zabawna, a poza tym językowo rzeczywiście ma rację – Madryt po hiszpańsku jest kobietą. Dajmy jej szansę – ja tak chciałam Madryt poznać osobiście, a tu taka okazja się trafia! (Trzeba przyznać, że Apolonia miała niezwykły talent do różnych dziwnych znajomości, ufna jak tylko dziecko bądź idiota być może.) – To może jeszcze z tą ciotą na wódkę pójdziemy? – starał się bronić Mścisław przez średniej jakości szydzenie, ale wiedział dobrze, że jak sobie Apcia coś ubzdura, to swego dopnie... (...) I rzeczywiście po chwili siedzieli razem w taksówce. Stanęło bowiem na tym, że Madryt trochę ich oprowadzi po mieście, a konkretnie po swojej ulubionej dzielnicy. Przez całą drogę do Gran Via Madryt mniej więcej po równo podrywał Apolonię, Mścisława i taksówkarza. Do tego namówił w końcu wszystkich na jakiś specjał ze swojej narkotycznej kolekcji. Tak mocny był to jad, że i narratorowi udzielił się ten dziwny stan i od momentu wyjścia z taksówki historia będzie miejscami wyrażana w języku logiki snu (drugiego rzędu – a więc z kwantyfikacją po relacjach, niech tak się wszyscy zbratają). Wysiedli przy ulicy, której nazwę można przetłumaczyć na polski jako „ulica utraty złudzeń” albo „ulica wyprowadzenia z błędu”. Ta ulica – jak tłumaczył Madryt-przewodnik – słynie w świecie ze stojących na niej transwestytów. Swoją drogą stosunkowo niedrogo. – Hm – przytaknął Mścisiu i w tym momencie jego wzrok spotkał się z innym wzrokiem należącym do innej twarzy, twarzy jakby samego szatana, trochę jak z kreskówkiwcale-nie-dla-dzieci. Haczykowaty nos, czarna skóra, afro na głowie, martwe wargi. Coś niesamowicie przerażającego, obrzydliwego i tęsknego było w tej twarzy, która jakby rozpaczliwie krzyczała – okłam, zgwałć, zabij. Jakaś totalność mająca korzeń w absolutnym braku miłości, wiary i nadziei. Stałby pewnie tak Mścisiu wpatrzony w ten wzrok jeszcze długo, gdyby po 3 sekundach Madryt nie zagadał do tamtej twarzy: „Daj mu spokój, Melinda”, tamta odwróciła wzrok od Mścisia i z piekielnym smutkiem nie odrzekła nic. Poszli dalej, a Madryt opowiedział swoim nowym przyjaciołom smutną historię Melindy. (Mścisiu zatruł się tym spojrzeniem i przez najbliższe 3 lata codziennie będzie mu się śniło.) Madryt wytłumaczył im, że właśnie weszli do najbardziej gejowej dzielnicy najbardziej gejowskiego miasta Europy. Że można było wejść od innej strony, takiej z tęczowymi flagami, itd. ale on woli od tyłu, żeby wycieczka miała lepiej rozłożone akcenty. Teraz chciał ich z kolei namówić na coś weselszego, np. żeby poszli z nim do gejowskiej sauny. Stanowczo odmówili. No to, żeby chociaż do gejowskiego kina. Bo genialny film Almodovara grają. To już bardziej, ale może innym razem. No to w takim razie chodźmy do gejowskiej-biblioteki-połączonej-ze-sklepem-mięsnym-sex-shopemi-zakładem-fryzjerskim. No to chodźmy, skoro już gdzieś iść trzeba. W międzyczasie minęli gejowską galerię, gdzie prezentowany był obraz, na którym wymalowane były dwa homoseksualne karły przewrotnie dzieci udające. Przebrane były karły w ubranka dla dzieci, z loczkami na czółkach i wstążeczkami we włosach. Zajęte były zbieraniem z ziemi do blaszanego wiadra zgniłych jabłek z naklejkami (takie jak czasami są na jabłkach czy bananach), a na tych nalepkach wypisane było „nicość” i „nienasycenie”, udając przy tym, że będą mogły się tymi jabłkami tak nasycić, że nigdy więcej łaknąć nie4 Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 młodzkarnia 4 będą. (Gdy Apcia rzuciła, że ona widzi to inaczej i że może to i gruba nadinterpretacja, ale że jest to zwykła sentymentalna scenka z dwójką dzieci, Madryt bardzo wesoło się uśmiał). Był też drugi obraz – jedyny niereligijny El Greco w Madrycie – dwie ludzkie twarze i małpa. Tuż obok był punkt, w którym można było zbadać, czy jest się nosicielem HIV-a itd., w kształcie 12-metrowej prezerwatywy. Do punktu stał długi ogonek odpowiedzialnychgejów. Madryt łącząc obie rzeczy zagadnął: „HIV-em człowiek od małpy się zaraził, kto jest mądry, niech sobie dośpiewa, jak”. Na twarzy Mścisia mignęło przez chwilę obrzydzenie. Trzeba jeszcze nadmienić, że mimo iż była godzina druga w nocy, na ulicach trwała nieustanna gejoska parada, bardziej kolorowa, bardziej plebejska i wstrętna niż zazwyczaj, albowiem dzisiaj przypadało właśnie święto konstytucji czy prostytucji (nie jestem pewien). Byli nazi-gejowie, yuppie-gejowie, oldschool-gejowie, punk-gejowie, gejo-gejowie, itd. Byli nawet rasta-gejowie – no wiecie – dredy, reggae, wełniane czapy w kolorach świateł na skrzyżowaniu, skręty, luzik do granic możliwości itd. Tyle że właśnie gejuchy. „Och, gdyby jakiś pobożny muzułmanin odpalił tu jakąś atomówkę! Och, gdyby tylko, jakże by świat był lepszy. Muzułmanie jednak nie są tacy najgorsi!” – życzył sobie w myślach zniesmaczony Mścisław, który od początku dość miał tej całej wycieczki z Madrytem. Wszędzie gejuchy we wszystkich kolorach tęczy, a wszystkich łączyły te ich płaskie tyłki i tęskne, nienasycone spojrzenia. Zrzygał się w myślach ze sto razy do środka biedny Mścisiu, zanim doszli do kolejnej stacji swojego nocnego zwiedzania. Przed wejściem niecodzienna scena – porządny pan, z brodą, w płaszczu i kapeluszu, dzierżący transparenty z napisami wieszczącymi koniec świata, wyśmiewany przez stado 13-letnich geików. Patrz załączone zdjęcie; zdjęcie wykonano tuż przed tym, nim obrzucono go zużytymi prezerwatywami i zgniłymi pomidorami – taka hiszpańska tradycja. Wszędzie powiewały tęczowe flagi. Madryt wytłumaczył gościom, że to jest tak – Gejowie, owo szlachetne starożytne plemię, starsze od Dorów czy Achajów, a biorące swój początek w biblijnej Sodomie, żyjące do tej pory raczej jako diaspora, inspirując się państwem Izrael, postanowiło właśnie tutaj zrobić sobie na ziemi, tej właśnie ziemi, swoje państwo. A że jest to młode państwo, mieszkańcy podkreślają swoją niepodległość i przynależność i łączność duchową itd. właśnie przez wywieszanie tych flag. Weszli do środka. Była to zwykła gadżeciarnia. Mnóstwo jakichś pierdół – od plastikowych figurek 10-centymetrowych nagich mężczyzn, przez gejopocztówki i plakaty, gejoskie filmy z tych bardziej explicite, w których fabuła nie ma raczej żadnego znaczenia, peniso-długopisy, penisoświeczki, peniso-pendrive’y, peniso-słodycze, peniso-penisy itd., tęczowe ipody, homo-szachy (opis figurek sobie podaruję), maski gazowe, aż do gigantycznego, skórzanego przebrania-za-świnie-rzeźnika. (O to ostatnie Madryt z Apcią nawet się chwilę posprzeczali – Apcia uważała bowiem, że nie jest to przebranie za świnie, tylko za całkiem miłego pieska (patrz foto, jakie jest twoje zdanie?). Okazało się, że z tego lokalu jest tajne przejście do pobliskiego tanio-barokowego-gigantycznego-nowego-pałacu, w którym rządzili jacyś ważniejsi gejowie (łaciński napis na bramie od ulicy głosił „Ja tu mieszkam. Uwaga pies”). Madryt miał tam oczywiście znajomych. Trwała tam jakaś impreza, ale nasi bohaterowie tylko się przywitali i usiedli przy barze. Obok nich siedziało jeszcze ze trzech gejów. Po chwili podeszło jeszcze dwóch i zagadali: „No cześć. Jeszcze nie robiliśmy tego dzisiaj w 8 osób, a byłoby miło”. Ale jakoś nikt nie podchwycił. A trochę szkoda, bo ta dwójka to byli weseli prowokatorzy i pewnie skończyłoby się jakimś wesołym ogólnym mordobiciem. Gdy wypili sobie kolejeczkę i na jedną nóżkę, i na drugą, i na trzecią, to Madrytowi zebrało się na psychoanalizę. Że niby czemu jest teraz tym, czym jest. Zaczął oczywiście od dzieciństwa. Czyli złe wychowanie. Bo wychowywali go księża. Czyli tak jak u Almodovara. Bardziej od papieża katolicka była Hiszpania. Czy po kilkuset latach takiego treningu mógł nie zostać kurwą? A czy po tym, jak się zaczął puszczać z Czerwonymi, a potem z Czarnymi, mógł nie zostać gejem? A czy nie należało tego uczciwie dociągnąć do końca i zostać transseksualistą, tolerantem, peace&love? Bo on to tak szczerze, to nie jest do końca kobietą. Kobietą jest na 50,3% procent. Na 49,1% jest facetem. To takie uczciwe. A na pozostałe 6 promili jest czymś, tylko zapomniał tego nazwy. Czyżby w owej mocnej muzycznej triadzie: „wszystko gra – wysubtelnienie – dewiacja”, zabrakło wysubtelnienia? Więc właściwie wtedy na lotnisku wcale się nie obraził, kiedy mówiono o nim w rodzaju męskim. Tylko tak sobie chciał pogadać z przybyszami z dalekiego kraju. Bo on kocha Polska. Bo też księża byli. I że lustracja na uniwersytetach i to straszne. I że Żydów mordują. I że kaczory i faszyzm. Mścisław dawno był już na tyle pijany, że coś jakby drzemał nie słuchając, ale Apolonia jakoś się strasznie na te słowa wzburzyła, co – przyznajmy – zdarzało się rzadko, ale jak już się zdarzyło, to było rzeczywiście straszne. Zaczęła okładać Madryta po ryju jakimś pejczem, który leżał przy stoliku obok. Mścisiu, słysząc jej krzyki, natychmiast otrzeźwiał, poprawił po pejczyku Apolonki wyrzynając Madrytowi w mordę i razem z Apcią opuścili lokal. Zabawne okazało się, że w tym całym zamieszaniu ktoś Apci portfel gwizdnął. Niby taka rozpusta, sodomia, że nawet anioły na tyłek muszą uważać, a ktoś się połaszczył na coś tak tandetnego jak kradzież portfela! Mścisław podejrzewał, że to Madryt go jej rąbnął, ale gdy wrócili, drania już nie było. Wyszedł podobno z jakimiś czarnoskórymi poszukać psich kup na mieście, by później podczas rodzinnego obiadu udawać, że są to trufle albo ludzka śledziona. Był już ranek, Apcia mieszkała na obrzeżu gejowskiej dzielnicy, więc mieli jeszcze całkiem spory kawałek. Te dwie heteroseksualne osoby były tutaj mniejszością seksualną! Nie-do-pomyślenia-w-normalnym-świecie. Chociaż właściwie to w przedrostku hetero jest ta inność zaznaczona (a w przedrostku homo zawarte są wszelkie wartości ludzkie, wspólne...). Żeby jakoś móc normalnie funkcjonować po tym wszystkim, czego byli świadkami, zaczęli się cieszyć tą swoją „innością” w sposób tak fantastyczny, że dwóch gejuchów, którzy mieszkali w pokoju obok, nawróciło się na heteryzm. A Mścisławowi od tej nocy śniła się przez trzy lata czarnoskóra Melinda z hakowatym nosem. Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008 Rafał Młodzki szalony geniusz 15 16 impreza w traktorze Typy MISHowców widziane z punktu widzenia Wydziału Prawa I. Geniusz–nawiedzony (Geniuszka–nawiedzona) Występuje w dwóch podtypach: – Nieświadomy swej wielkości: uważa UW (w tym WPiA!) za krynicę wiedzy, z uwielbieniem patrzy na tutora, tylko w pracy naukowej widzi wartość i sposób na życie. Na ogół nie zwraca uwagi na otoczenie, toczy błędnym wzrokiem. Sweter (bluza), koszula flanelowa zapięta pod szyję, okulary. Zwykle bardzo kochany, choć potrafi być męczący. – Świadomy swej wielkości: W szkole był uważany za cudowne dziecko, ma głęboko wpojone poczucie własnej wartości i to, że „mu się należy”. Wszyscy koledzy dookoła to na ogół półgłówki, z którymi nie warto się zadawać. MISH wedle niego „to elita intelektualna kraju”. Z trudem dopuszcza do głosu innych (z tutorem włącznie). Już na I roku wie, że interesuje Go wyłącznie prawo UE, i nic innego robić nie musi, bo resztę już wie. Z trudem przychodzi mu wyjaśnić, że można by najpierw zaliczyć coś z cywila i poznać zasady i imponderabilia. Tutora wybiera wedle kryterium korzyści w przyszłości (czyli: „co może załatwić” – staż, pracę etc). Jeśli tutor w tej materii się nie sprawdzi – zmienia go szybko. Jeśli zakłada koło naukowe, to dla kariery. Generalnie irytujący. II. Działacz Wyodrębnić da się trzy wersje: – Mający w sobie „żyłkę” prawdziwego działacza: Często z doświadczeniem wyniesionym ze szkoły czy harcerstwa. Uwielbia organizować, załatwiać: obozy, spotkania, koła naukowe, plenery... Czasem w ten sposób nie zauważa, że studiuje. Ale – jako że zdolny – z łatwością (choć w panice) przed sesją mobilizuje się ostro i zalicza wszystko. Dzielny! – Mający potrzebę „zasiadania”: Senat, Rady Wydziałów, Instytutów, komisje, wszelkie gremia studenckie – to dla niego! Początkowo ma poczucie misji, z czasem wciągają go gry i zabawy polityczne. Bierze urlop dziekański i zasiada, zasiada... – Działacz rozrywkowy: Ma silną potrzebę organizowania (oczywiście w zbożnym celu integracji środowiska) wyjść do klubów, połowinek, juwenaliów, ostatków, „rozpoczęć i zakończeń” roku akademickiego – każda okazja dobra. Typ ludyczny i wesoły. Nie zawsze udaje mu się uratować skórę w sesji, ale zawsze w końcu spada na cztery łapy. Podziwiam! III. Rzetelny student (studentka) z planem na życie Tu występują dwa modele – Wybrał WPiA, bo opłaca się być prawnikiem: Wie, że należy się uczyć pilnie i zgodnie z planem, zaliczać, liczyć punkty ECTS, bierze te spece, które się opłacają. Na ogół – prawo międzynarodowe i prawo unii. Kombinuje, co przepisać z innych wydziałów, żeby było ok. Robi tabele punktów: wie ile ma, ile mu braknie. Generalnie nijaki. – Wybrał WPiA, bo mu się podoba idea bycia prawnikiem: Myśli poważnie o przyszłości, ale jest zainteresowany, szuka zajęć wedle kryterium: ciekawe. Łączy to na ogół z wydziałem, gdzie jest nie za ciężko, ale za to kawiarnianie i fajnie. Trochę się boi dyplomu MISH i często w końcu zmienia tok studiów i ląduje na czystym „prawie”, bo pracodawca... Miły, do pogadania. Często pod koniec studiów demonstracyjnie chodzi w garniturze/garsonce (czytaj: jestem PRAWNIKIEM, pracuję w KANCELARII). IV. Zwariowany (zwariowana) Urocze dziecko – we mgle: nigdy nie wie, na którym roku i wydziale aktualnie studiuje, gdzie jest jakikolwiek dziekanat, kiedy trzeba rozliczyć się z sesji etc. Korzysta z uroku bycia mishowcem. Tu napisze pracę o prostytutkach w starożytnym Egipcie, gdzie indziej o życiu ślimaka, wszystko Ją/Jego interesuje ... i nic go na prawdę nie interesuje. Nie sposób przekonać, że w okolicach II/III roku studiów trzeba mniej więcej jakiś pomysł mieć co do priorytetów (przynajmniej – co do wydziału). Zwykle z rozwianym włosem, na holendrze w kolorze ekstremalnym, ubiór „artystyczny” (często świetny!). „Ulubiony” typ naszych dziekanów – do skreśleń. Mój „faworyt” z gatunku: Ratunku Pani Doktor! W przyrodzie występują też gatunki pośrednie, niektóre zaś egzemplarze – zgodnie z teorią Trofima Denisowicza Łysenki – przekształcają się pod wpływem warunków środowiskowych z jednych gatunków w drugie. dr Anna Rosner Koordynator WPiA ds. MISH pracownik Zakładu Historii Prawa Polskiego Dwa typy skrajne typy MISHowców odegrali... dwaj MISHowcy. Obaj są podopiecznymi prof. Zakrzewskiego, który odgrywał typy tutorów w poprzednim numerze. Łukasz Gołaszewski (zapięty) jest studentem I roku MISH, studiuje prawo i historię. Rafał Krajzewicz (rozpięty) już II rok zamieszany jest w kulturoznawstwo i filozofię; współtworzył tekst o tutorach w zeszłym numerze. Powyższy tekst zaplanowany został z początku przez prof. Zakrzewskiego jako krwawa, a więc siłą rzeczy słodka zemsta. Owocem jest jednak nie tak brutalna, ale za to celna typologia Pani Doktor. Naczel ozdrowiały Udało się odgonić złowróżbne widmo. IQ Naczela zostało zatrzymane na poziomie powyżej zera. W ramach specjalnej kuracji wywieziono go na podrzymską wiochę, gdzie czerpał energię z drzew (które pamiętają zapewne przechodzącego obok św. Piotra – po tym, jak wypowiedział kwestię wykorzystaną potem przez narodowego pokrzepiacza serc jako tytuł jego światowego bestsellera), oraz z matki ziemi, obficie nawiezionej przez trzodę parzystokopytną. Traktor Królewski, nr 2 (17) 2008
Podobne dokumenty
kwiecień 2008
się odnalazł) i po raz pierwszy najciekawsze wpisy z internetowego majdanu. A teraz „ten ładny chłopiec” – jak rzekła jedna dziewczyna kupując poprzedniego Traktora.
Bardziej szczegółowoPolonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss
to specjalny. Jak wiadomo, demokracja jest dla mięczaków, więc ja i Rafał Młodzki (który swe romantyczne śpiewy wydobywa na str. 9.) wracamy do rycerskich tradycyj i wszem i wobec ogłaszamy, że Nin...
Bardziej szczegółowo