błazeńska rada.rtf

Transkrypt

błazeńska rada.rtf
Błazeńska rada
Niewielkie, położone bezpośrednio za salą tronową pomieszczenie miało kilka
zastosowań. W przerwach pomiędzy audiencjami król mógł spędzić w nim kilka cennych
chwil, odpocząć i ściągnąć na chwilę maskę srogiego władcy. Ukryte przed wścibskimi
spojrzeniami zbyt ciekawskich posłów, pozwalało zaufanemu dworzaninowi dyskretnie
podsłuchiwać przyjmowanych, na bieżąco konfrontując ich słowa z dokumentami, listami i
mapami.
Skromny fotel zajmował odziany w pstrą szatę drobny człowiek. Jego pełna
skupienia mina kontrastowała z mocną czerwienią stroju, a każdemu ruchowi głowy
towarzyszył cichy dźwięk przyszytych do kaptura dzwoneczków. Słuchał uważnie
dobiegających sprzed tronu słów, przygryzając wargę. Każdą wątpliwość i dwuznaczność
konsultował z leżącymi na stoliku pismami.
Trwająca od południa audiencja, zwieńczenie tryumfu wodzów wyprawy za Buh,
dobiegała powoli końca. Zabrzmiały fanfary, zebrani dworacy i zbrojni podnieśli radosny
krzyk:
- Niech żyje kniaź Astróżski!
- Na pohybel kijewianam!
- Sława zdobywcom Czarnihówa!
- Nike! Nike!
Wielki finał trwał może parę chwil. Wreszcie instrumenty umilkły, a zgromadzeni
opuścili wielką salę. Jako ostatnia podniosła się z tronu potężnie zbudowana postać. Zeszła
z podniesienia, kierując kroki ku tylnemu pomieszczeniu. Błazen czym prędzej zerwał się na
równe nogi, nerwowo poprawiając strój i bródkę.
Gdy tylko władca przekroczył granicę pomiędzy jasno oświetloną salą a ciemniejszą
komnatą, nimb pana na Krakówie, Lwówie i Sandómirzu przygasł jak przyduszona świeca.
Fieadór Bóhdan przestał na chwilę być królem wiślickim, stając się na powrót zwykłym
człowiekiem, przyjacielem błazna z dawnych dni, spędzonych na dworze poprzedniego
władcy.
Monarcha bez słowa zajął zwolnione miejsce. W prostym, drewnianym krześle czuł
się równie dobrze, co na zdobionym złotem tronie. Po minie widać było, że cały czas ważył
usłyszane podczas audiencji słowa. Wreszcie, po rozciągniętej w nieskończoność chwili,
zdał się zauważyć błazna.
- I cóż sądzisz, Hniewómirze?
Przemiana była tyleż symetryczna, co niezwykła. Władca stał się zwykłym
człowiekiem - a błazen przyjął rolę doradcy. Układ taki nie dziwił jednak tych, co pamiętali
dni, gdy Fieadór Bohdan był zaledwie następcą tronu, a Hniewómir uczniem poprzedniego
wesołka. Stary Nikefór Kaźmir szybko dostrzegł, że młody chłopak spod Krakówa w mig
łapał oplatającą dwór sieć zależności, sięgając ciekawskim umysłem aż poza granice
państwa - nie oponował więc, gdy między dwoma młodzieńcami zawiązała się nić przyjaźni.
Przyjaźni, która przetrwała kilka dobrych dekad.
- A cóż mogę… - błazen rozłożył ręce. Zaletą jego pozycji była możliwość
wypowiadania się całkowicie szczerze. - Czyż triumfatorzy nie powiedzieli wszystkiego?
Czyż kanikliejós Ałszanski nie czytał spisów jeńców i zagarniętych taborów? Oni mają
szerszy ogląd spraw, doświadczenie którego nie mam…
- I ślepotę - król potrząsnął głową, sfrustrowany - Astróżski i Tarnówski nawzajem się
przekrzykują, puszą jak pawie. Kanikliejós jest zamroczony nadzieją na własny stolec na
Rusi… Jesteś jedyną osobą, o na tyle szerokim spojrzeniu, by zobaczyć rzeczy, których oni
nie dostrzegają.
- I w tym me przekleństwo - Hniewómir wypuścił powietrze, poddając się prośbie
przyjaciela; nie pana i władcy, lecz właśnie przyjaciela z lat młodości. - Archanioł Michael
pobłogosławił naszych wojów. Kniaziowie Kijewa, Czarnihówa i Pieriejasława byli równie
silni, co my. Jeśliby za Buhem inaczej poszła bitwa, mogliby stać już pod Haliczem i
Lwówem. I za tę nike Astróżski i Tarnówski powinni zostać wynagrodzeni. Jeden chce
całego Kijewa, drugi ziemię czarnichowską aż za Dniepier i po Diesnę. Tu ich należy jednak
powstrzymać.
- Mów dalej…
- Za ziemią Rusinów leżą ordy tatarskie. Jeśli nasze granie dojdą do ich pastwisk,
będziemy musieli postawić strażnice, wojami je obsadzić… Sam Pieriejasław Tatarów nie
powstrzyma. Nie najadą nas jak orda Batu-chana, ale step podpalą i Rusinów podburzą. A
na to pozwolić sobie nie możemy. Pamiętaj, panie, że od kiedy bisurmani Kónstantinapól
zdobyli, pentarchię i prymat patriarchy greckiego uznajemy tylko my - a Rusini swojego
patriarchę w Kijowie osadzili i za jedynego uznali. Dla Rusów-nowowierców jesteśmy
podobnymi heretykami, co łacinnicy dla nas.
- Łacinnicy groźni nie są - Fieadór Bóhdan wyprzedził tok myślenia błazna. - Teutoni
oraz ich hryficcy protektorzy z Pamórza cały czas walczą w lasach litewskich. Wojowie
półaccy i Litwini może i błędne, ruskie prawosławie wyznają, lecz Bóh staje po ich stronie.
- A łaciński basileós we Wienie? Jego cerkiew może i toczą rozpad i rozpusta, a
stronnicy Lutra podpalają Riszę od środka - ale lekceważyć go jest błędem. Karpaty to
solidna grań, prawda. Ale Orle Gniazda to tylko twierdze i strażnice. Co człowiek wzniósł,
człowiek może i obalić.
- Ojciec mój przecież odparł niejeden na nie najazd! Monastyr jasnohorski i
przenajświętsza ikona są sercem tych warowni, jak perły w królewskiej koronie. A jeśli
basileós Fridrich nie był w stanie ich sforsować z całą mocą Czechów i Madziarów, to jak
może to zrobić Maksymiljan, gdy jego Riszę podkopują Luter i Kalwin?
- A czyż nie podobnie myślał Mieszkó, kniaź Pólan? Gdy kniaźnica Dóbrawka zmarła
w drodze do Hniezna, Mieszkó uznał, że sojusz z Czechami nie jest wart starań, że
pohańskie bóhi i nadadrzańskie moczary obronią go przed gniewem łacinników. I cóż z tego
wyszło? W bagnach Cedinji poległ wraz z bratem Czcibórem, a krzyżowcy Hódana doszli aż
po Hnieznó i Póznań.
- Chcesz rzec, że Bóh może zacząć wspomagać łacinników, po tym jak wsparł nas
przeciw ruskim nowowiercom?
Hniewómir potrząsnął z irytacją głową.
- Nie! Chcę powiedzieć, że łacinnicy nigdy nie są tak słabi, jak byśmy chcieli, ani tak
silni, jak chcieliby tego oni. W polu ich rozbijemy - pod warunkiem, że część chorągwi nie
będzie musiała strzec grani wschodniej przed Tatarami. Nie wolno kąsać więcej, niż da się
przeżuć! Astróżski i Tarnówski powinni dostać kilka wsi i grodów przygranicznych, może
nawet aż po Dniepier, ale reszcie ziem ruskich należy przysiąc nienaruszalność. Gdy nasze
ręce na wschodzie się rozwiążą, Hryfici i basileós będą musieli ostrożniej mierzyć każdy
krok.
Błazen zakończył swój wywód, uważnie obserwując reakcję monarchy. Jego rady
dalej miały dla dawnego towarzysza znaczną wagę, ale jednak czasy się zmieniły - teraz
rozmawiali jak władca z zaufanym doradcą, nie jak przyjaciel z przyjacielem. I z drobnych,
na pierwszy rzut oka nieistotnych drgań jego twarzy zrozumiał, że tym razem rozsądek
przegrał z polityką...
***
Zorganizowana na drugi dzień uroczystość przeznaczona była przede wszystkim dla
gawiedzi. Zbudowany na krakówskim rynku szeroki podest mieścił tron pary królewskiej oraz
trybuny dla dworzan. Przed nim, dwa stopnie niżej, w wymuszonym proskinesis biły czołami
trzy postacie. Ich przepyszne, niemal równe królewskim, szaty kontrastowały z ubiorem
górujących nad nimi kniaziów-triumfatorów. Zgromadzony tłum wiwatował i wznosił radosne
okrzyki, wyzywając pokonanych i sławiąc zwycięzców. Całość wieńczyła zawieszona ponad
podestem ikona - kopia przenajświętszej Theotokos jasnohorskiej.
Wszystko ucichło, gdy Fieadór Bóhdan uniósł rękę. Nie podnosząc się z miejsca,
monarcha rozpoczął przemowę. Chwalił i podkreślał męstwo Astróżskiego i Tarnówskiego.
Dziękował za odwagę i ofiarność wojom pod nimi służącym. Przyjął wreszcie hołd od
pokonanych kniaziów Kijewa, Czarnihówa i Pieriejasławia, oficjalnie przyjmując ich jako
lenników wiślickich, a z przygranicznych ziem wykrawając nowe domeny dla zwycięskich
wodzów. Z nieskończonego morza radości i celebracji wyłaniały się tylko cztery wyspy
powagi. Potomkowie Ruryka, obdarci z godności i poniżeni, nie dziwili. Kryjącego się na
skraju trybun błazna nikt nie dostrzegał.
Siedział ze splecionymi dłońmi, z niewidzącym wzrokiem wbitym gdzieś w odległy
punkt na przyrynkowej kamienicy. Pod pochmurnym czołem kłębiły się wspomnienia
rozmowy z poprzedniego dnia. Który z nich miał rację? Czy król, pozwalający zwycięskim
wodzom skonsumować owoce swojego triumfu, tak jak starożytny imperator Julius
podbijający Galię? Czy raczej doradzający staremu przyjacielowi rozwagę Stańczyk, prosty
błazen?
Podmuch wiatru załopotał sztandarem królewskim. Dwugłowy biały orzeł, łącznik
pomiędzy pogańskimi lechitami oraz przyjętym z Kónstantinapóla chrześcijaństwem,
rozpostarł skrzydła. Pięć stuleci temu greccy misjonarze połączyli stolicę basileósów, Kijew i
Kraków jedną wiarą. Potem bisurmani rozdarli wiarę prawosławną na dwoje. Teraz dawni
bracia w wierze zwierali się w bezsensownych bojach - Rusini z Wiślanami, luteranie z
łacinnikami... Niepewna przyszłość napawała niepokojem.
Tymczasem jednak zwycięski nastrój skupił się, skoncentrował w setkę głosów, które
podniosły uroczysty śpiew:
Bóharadzica, dziawica,
Bóham sławiena, Maryja...
Jakub Dudek-Piskorski