Reportaż

Transkrypt

Reportaż
Wróciliśmy w Tatry!
Po rocznym rozbracie wróciliśmy do matecznika – tak chyba należy określać docelowe miejsce
naszych wypraw SITG-owskich pod patronatem Głównej Komisji Turystyki i Rekreacji. W roku
ubiegłym – zniesmaczeni fatalną pogodą towarzyszącą naszym wyprawom w Tatry w ostatnich
latach– zrobiliśmy skok w bok i wyskoczyliśmy na Roztocze. Odskok był udany, pogoda
dopisała, więc uznaliśmy że zły urok rzucony na nasze wyprawy został odczarowany.
Niestety, złudne odczucie! W tym roku było podobnie jak przez ostatnie 4 wyprawy tatrzańskie.
Pogoda nas nie rozpieszczała; było pochmurno, mżyło codziennie. Nie było zimno i to jest
pociechą. Ale po kolei….
Wyprawę zaplanowaliśmy w ostatnie dni czerwca (26.06-30.06) i jak to już weszło w tradycję –
zakwaterowaliśmy się w OW Leśnik w Jaszczurówce w liczbie 39 osób (6 z o/ Lublin, 33 z
o/Tarnobrzeg). Lidka Burchard uzgodniła warunki pobytu, Heniu Galek uzgodnił transport, a
Janusz Cichowski zaplanował trasy wycieczkowe. Każdy uczestnik wyprawy otrzymał przed
wyjazdem wydrukowany specjalnie na ta imprezę Przewodnik. Ulegając pewnym sugestiom
wysuwanym przez innych przewidzieliśmy w tym roku w wypad na Słowację.
W tym celu autokar zatrzymaliśmy na cały okres pobytu i już następnego dnia po przyjeździe
wyruszyliśmy na Słowację. W planie było do wyboru albo pławienie się przez cały dzień w
wodach termalnych Vrbova, albo spacer po szlakach Słowackiego Raju.
Im dalej odjeżdżaliśmy od Zakopanego tym niebo stawało się jaśniejsze. Dawało to nadzieję.
W Podlesoku, gdzie wyznaczyliśmy sobie start na dwie trasy penetracyjne Słowackiego Raju
(przejście Rokliną Sucha Bela lub przejście Przełomem Hornadu), pani sprzedająca bilety
wstępu oznajmiła, że na trasie Sucha Bela jest po ostatnich intensywnych opadach dużo wody i
nie zaleca tego przejścia. O ile początkowo nad Hornad wybierało się parę osób, tak w
ostateczności podział grup był następujący: z Januszem C. przez Hornad a następnie Roklinę
Klasztoriską poszło 19 osób, a z Lidką B. przez Suchą Belę poszła pozostała grupa. Obie miały
się spotkać w punkcie bufetowym na Klasztorisku.
I tak było.
Co prawda ci co szli przez Suchą Belę na zapytanie jak było machali tylko ręką pokazując dłonią
jakiś znak w połowie łydki, ale w Klasztorisku jako tako wszyscy się podsuszyli przy kominku i
po konsumpcji ruszyliśmy w drogę powrotną. Lidka w celu zrekompensowania swej grupie
wrażeń zdecydowała się na zejście nad Hornad i powrót do Podlaska wzdłuż rzeki. Wszyscy
zadowoleni (no, być może z nielicznymi wyjątkami) wróciliśmy pod wieczór do Leśnika i
podczas wieczornego spotkania przy muzyce i śpiewie przypominaliśmy sobie przeżycia z tras
Słowackiego Raju. Pragnę zaznaczyć, że z pobytu we Vrbovie nikt nie skorzystał motywując to
tym, że siedzenie na kąpielisku przez cały dzień i czekanie na kurs powrotny autokaru z
Podlesoka nie kalkulowało się.
Ponieważ prognozy wieściły poprawę pogody dopiero za dwa dni, zdecydowaliśmy się kolejny
dzień potraktować ulgowo. Jedna kilkunastoosobowa grupa (ta bardziej napalona - z Lidką B.)
wyjechała kolejką na Kasprowy, skąd przeszła granią do Przełęczy Świnickiej, zeszła nad
Zielony Staw i przez Karb (z próbą „zaliczenia” Kościelca) zeszła nad Czarny Staw. Posiliła się
w Murowańcu i wróciła do Leśnika przez Boczań. Pozostali czekali w Leśniku na poprawę
warunków pogodowych. Wysłuchali opowiadań Janusza o wyprawie na Antypody i jak się
przejaśniło ruszyli na trasę. Kilkanaście osób poszło z Januszem do Doliny Strążyskiej, doszli do
Siklawicy i wracając Ścieżką pod Reglami zaliczyli Dolinę ku Dziurze. Trzecia ekipa ( już bez
zdecydowanego przywództwa) penetrowała zabytki i lokale Zakopanego.
Wieczorny mecz Ligi Siatkówki storpedował spotkanie przy muzyce, chociaż wtedy
dowiedzieliśmy się że czwarta grupa (pod wodzą Zbyszka P.) ambitnie zaliczyła wejście i zejście
(pieszo!) wzdłuż trasy kolejki na Gubałówkę.
W sobotę utworzyło się znowu kilka grup. Jedni pojechali do Kuźnic, drudzy nad Morskie Oko,
a jeszcze inni na Wiktorówki.
Grupa Janusza z Kasprowego zeszła do Murowańca i wyruszyła przez Dolinę Pańszczycy na
Krzyżne. Janusz bojąc się opadów i marnych widoków znad Czerwonego Stawku wrócił z
kilkoma osobami przez Rówień Waksmundzką i Psią Trawkę, ale 5-osobowa ekipa weszła na
Krzyżne i przez Dolinę 5 Stawów zeszła Doliną Roztoki do Palenicy Białczańskiej. Ekipa z
Lidką pojechała konikami do Morskiego Oka i stamtąd (po rezygnacji nad Czarnym Stawem z
wejścia na Przełęcz pod Chłopkiem) przeszli przez Szpiglasową Przełęcz (z zaliczeniem szczytu)
do 5 Stawów i Doliną Roztoki zeszli do Palenicy Białczańskiej.
Trzecia grupa pod wodzą Krysi M. wybrała się przez Wierch Poroniec i Rusinową Polanę do
kaplicy na Wiktorówkach, a potem z Rusinowej Polany poszli do Palenicy Białczańskiej.
Wieczorem całe towarzystwo spotkało się na imprezie pożegnalnej. Najpierw miała miejsce
uroczystość wręczania certyfikatów i dyplomów.
Certyfikaty Traperów Tatrzańskich (osoby biorące udział w wyprawach tatrzańskich
organizowanych przez SITG minimum dziesiąty raz) o trzymali Krystyna i Grzegorz Siczkowie.
Dyplomy Górołazów (osoby będące pierwszy raz na wyjeździe tatrzańskim pozytywnie
zweryfikowane przez Kapitułę Wycieczkową) otrzymały 4 osoby: Flak Maria, Flak Kazimierz,
Czernik Halina i Gajewska Renata.
Później zaczęło się pieczenie kiełbasek i kaszanek, a to wszystko połączone było ze wspólnymi
śpiewami przy ognisku. Zespół muzyczny w składzie Marysia Jaworska - akordeon
(podmieniana w chwilach zmęczenia przez Janusza Cichowskiego), Andrzej Woś - gitara
wiodąca i Zbyszek Pantula - gitara przewodząca nie tylko akompaniował, ale i przygrywał do
tańca – bo i takie momenty miały miejsce.
Już zdrowo po północy do najwytrwalszych powoli docierało, że jednak wypada zakończyć
imprezowanie. Przecież po śniadaniu trzeba opuścić nasze ukochane Tatry.
Więc rano tylko pamiątkowa fotka i żegnajcie Tatry!
Janusz Cichowski