Dariusz Maciej Grabowski O programie „500 złotych na dziecko

Transkrypt

Dariusz Maciej Grabowski O programie „500 złotych na dziecko
Dariusz Maciej Grabowski
O programie „500 złotych na dziecko”
Gdy zadam pytanie – czy Polska potrzebuje długookresowej strategii
gospodarczej? Usłyszę z pewnością odpowiedź – tak.
Gdy zadam pytanie – czy Polska potrzebuje długookresowej strategii
społecznej? Usłyszę z pewnością odpowiedź – tak.
Czy program – 500 złotych na dziecko jest elementem jednej, drugiej bądź
obu strategii? Odpowiedzi na tak postawione pytanie nie udzieli nikt, gdyż do
chwili obecnej o istnieniu strategii nic nie wiemy. Jest to więc oderwany
pomysł, nie wkomponowany w żaden zbiór działań – co w polityce
gospodarczej i społecznej nie wróży niczego dobrego. Ale może okazać się
(obym się mylił), że program „500 złotych na dziecko” jest jedynym
znaczącym pomysłem rządu i ma zastąpić zarówno strategię ekonomiczną, jak
i społeczną. Twierdzę, że gdyby tak się stało, to rozwiązanie „zamiast” byłoby
dla nas najgorszym.
Zastanówmy się nad szacunkiem efektu programu „500 złotych na dziecko”.
Jeśli podejmujemy decyzję o wydatkowaniu dużej, ogromnej kwoty pieniędzy,
co więcej, jeśli decydujemy się wydatkować tę kwotę corocznie, to należy,
powtórzę z naciskiem, należy odpowiedzieć na pytanie – jakich efektów
oczekujemy. Do dzisiaj nikt z rządu nie przedstawił żadnych liczb, choćby tylko
szacunków dotyczących efektu demograficznego poniesionych nakładów. Nikt
nie próbował podać nawet orientacyjnych danych – ile dodatkowych dzieci
urodzić się powinno dzięki programowi 500 złotych.
To błąd – polityka ekonomiczna i społeczna tak działać nie powinna. To tu
przede wszystkim obowiązuje rachunek nakładów i wyników oraz personalna
odpowiedzialność polityków, którzy decyzje podejmują.
Tym głośniej upominam się o szacunek efektów prokreacyjnych, gdyż w
ubiegłym tygodniu Główny Urząd Statystyczny – instytucja poważna i naukowa
– opublikował prognozę demograficzną dla Polski do roku 2050. Wynika z niej,
że dzieci będzie się rodzić coraz mniej, liczba ludności w roku 2050 wyniesie 35
milionów, a przyrost naturalny spadnie do poziomu 277 tysięcy dzieci rocznie
czyli o ponad 20% mniej niż w chwili obecnej.
A teraz zadajmy kolejne pytanie – jeśli chcemy przez dodatkowe pieniądze
przekazywane rodzinom stymulować prokreację, to która grupa rodzin wydaje
się być najlepszym adresatem: ta, która nie ma dzieci, ma jedno dziecko, ma
więcej niż jedno dziecko. Program rządu adresowany jest do rodzin z więcej
niż jednym dzieckiem, tymczasem moim zdaniem bardziej skłonne do
powiększenia rodziny będą małżeństwa bezdzietne i z jednym dzieckiem. Co
więcej, uważam za niezgodne z Konstytucją uznanie, że jednym dzieciom
pomoc z funduszu 500 się należy, a innym, nawet w tej samej rodzinie – się
nie należy. Dzielenie dzieci na lepsze i gorsze to pierwszy grzech złych
rodziców.
Rozpatrzmy, jak kwota 500 złotych zostanie odebrana przez rodziny o
różnym poziomie dochodów.
Dla rodzin najzamożniejszych, których jest około 10% będzie to niewielki
dodatkowy fundusz nie mający żadnego wpływu na wydatki, poziom życia i
decyzje prokreacyjne. Niewiele ryzykuję mówiąc, że ponad 2-3 miliardy
złotych, które trafią z budżetu do zamożnych rodzin, z punktu widzenia
prokreacji, zostaną zmarnowane.
Dla rodzin o przeciętnych dochodach będzie to kwota znacząca w ich
wydatkach. Wypada jednak zapytać, jaka część z tych rodzin to rodzice w wieku
35-40 lat i więcej, którzy na powiększenie rodziny na pewno się nie zdecydują.
Dla rodzin o niskich dochodach kwota 500 złotych na dziecko, tym bardziej
jeśli dzieci jest kilkoro – to radykalna poprawa zamożności. Pytanie, które w
tym wypadku należy zadać brzmi: ile rodzin dodatkowe pieniądze przeznaczy
na wydatki dając pierwszeństwo dzieciom, a ile otrzymane pieniądze wydatkuje
niezgodnie z intencją autorów projektu ustawy, a ile po prostu przepije.
Odsetek rodzin patologicznych rośnie i kto wie, czy dodatkowe pieniądze, miast
polepszyć dolę dzieci jej nie pogorszą, szybciej deprawując.
Czasami pada propozycja dawania rodzinom zamiast pieniędzy bonów.
Pomysł ten uznaję za tyle słuszny co do intencji, co skomplikowany i
prowadzący do rozbudowy biurokracji, zbędnej sprawozdawczości i krętactwa.
Ważne pytanie, które powinniśmy sobie zadać brzmi: jak na 500-złotowe
dopłaty do dzieci patrzeć od strony etyki. Czy jest to kwota, która jak mówią
niektórzy „pozwoli godnie żyć”? Czy przeciwnie, jest to jałmużna i upokorzenie
dla przyjmujących, którzy świadomi swych zbyt niskich dochodów przyjmując
jałmużnę, godności się wyrzekają?
Sprawa nie jest błaha. Potwierdza ona fakt, że system ekonomiczny w
Polsce nie pozwala większości obywateli, którzy chcą bądź pracują zarabiać
płacę godziwą, mieć dochody z własności tak, by w sumie wystarczyło na
utrzymanie wielodzietnej rodziny. Jeśli system zmusza ludzi do przyjmowania
jałmużny to on równocześnie trwale ich deprawuje. Przyzwyczaja do życia z
darowanych pieniędzy, uczy że tak być powinno i „to im się należy”. Taki
system to patologia, która rozrywa związek między pracą a wysokością
wynagrodzenia za pracę. Taki system obniża presję na wzrost płac. Płaca traci
treść podstawowego źródła dochodu rodziny, a to oznacza, że pojawia się
brak motywacji do pracy i demoralizacja. Z drugiej strony państwo nie
przeciwdziałając temu stanowi rzeczy, przeciwnie, brnąc w rozdawnictwo,
zrzeka się fundamentalnego obowiązku prowadzenia skutecznej polityki
gospodarczej i społecznej i współodpowiedzialności za tworzenie miejsc pracy
i poziom wynagrodzeń.
Postawmy pytanie: czym z punktu widzenia budżetu państwa jest fundusz
500 złotych na dziecko. Odpowiedź brzmi: będzie to strumień pieniędzy
wypłacanych co miesiąc rodzinom za pośrednictwem samorządów przez wiele
lat. Rodzi się zatem następne pytanie – co będzie źródłem zasilającym ten
strumień? Według danych przedstawionych przez rząd w roku 2016 mają to być
wpływy z podatku od banków, handlu, uszczelnienia ściągalności VAT i sprzedaż
częstotliwości telekomunikacyjnej. Sprzedaż częstotliwości to dochód
jednorazowy, w następnych latach powtórzyć go nie będzie można. Rodzi się
zatem wątpliwość, jakim sposobem w kolejnych latach rząd zamierza uzyskać
niezbędne fundusze na kontynuowanie programu 500 złotych na dziecko.
Przestrzegam przed sięganiem po przykład koalicji AWS-UW z lat 1997-2001,
która by realizować szaleńczy program emerytalny wyprzedała większość
majątku narodowego. Po czym, po 10 latach z programu OFE trzeba było się
wycofać – ale wyprzedanego majątku już nie odzyskano.
Postawmy pytanie czy istnieje alternatywa dla programu 500 złotych.
Ekonomia zna pojęcie kosztu alternatywnego. To mówiąc w uproszczeniu
analiza, czy dane środki można wydatkować efektywniej od przyjętego
rozwiązania i osiągnąć lepszy rezultat. I my powinniśmy zadać to pytanie. Czy
nawet jeśli nie zmarnujemy ogromnych, corocznie wypłacanych świadczeń czy
nie można ich wydać lepiej?
Podam przykład, który uważam za bardzo bliski realiów. W gminie, gdzie z
dopłat korzystać będzie tysiąc dzieci roczny fundusz na wypłaty wyniesie 6
milionów złotych. Tymczasem za 3-5 milionów złotych można wybudować
przedszkole, w którym przebywać może około 200 dzieci, spędzać tam cały
dzień pod fachową opieką, otrzymywać wyżywienie itd. Koszt budowy
przedszkola jest jednorazowy. Późniejszy koszt utrzymania go – płace
personelu, wyżywienie dzieci to wydatek znikomy w porównaniu z kwotą 6
milionów corocznie.
Część zwolenników pomysłu 500 złotych na dziecko podnosi argument, że
otrzymane przez rodziny pieniądze przeznaczone zostaną na zakupy, trafią na
rynek, zwiększą popyt i ożywią gospodarkę. Czyli nawet jeśli efekt prokreacyjny
okaże się być znikomy, to efekt ekonomiczny w postaci nakręcenia koniunktury
uzasadnia realizację pomysłu. Moim zdaniem kłania się w tym miejscu autorom
ekonomiczny elementarz. Podstawowe pytanie brzmi: czy i kiedy należy
nakręcać koniunkturę przez stymulowanie konsumpcji, a czy i kiedy przez
inwestycje. Większość ekonomistów zdecydowanie odpowie, że szczególnie w
sytuacji kraju zapóźnionego gospodarczo, jakim jest Polska, uzasadnione jest
wspieranie inwestycji, gdyż daje to efekt długookresowy. Ja mogę dodać, że w
obecnej sytuacji Polski zwiększenie konsumpcji, gdy w znacznej części towary
nabywane przez rodziny pochodzą z importu nie ma co liczyć na
przyspieszenie wzrostu gospodarczego, zatrudnienia, co najwyżej wpływ ten
będzie niewielki.
Ale jest też inny, bardzo poważny zarzut. Kwota ponad 20 miliardów złotych
rocznie przeznaczona na dopłaty jeśli zabraknie wpływów podatkowych
będzie musiała być uzupełniona o pożyczki zaciągnięte przez budżet państwa.
To z kolei spowoduje wzrost kosztów obsługi zadłużenia co w prosty sposób
prowadzi do podniesienia podatków, utraty konkurencyjności
przedsiębiorstw, spadku inwestycji i spowolnienia gospodarczego.
Sumując. Polityka ekonomiczna i społeczna to nie jest działanie w myśl
zasady chcieć to móc bądź jak mówią niektórzy „trącić sroczkę w ogonek, a
wyskoczy złoty pierścionek”. Uważam, że obowiązkiem moim jest zwrócić
rządzącym uwagę na zagrożenia, powiem więcej, długookresowe negatywne
konsekwencje wprowadzenia programu 500 złotych na dziecko nie
powiązanego z innymi działaniami ekonomicznymi i społecznymi.