Tutaj - Europa Praw Człowieka

Transkrypt

Tutaj - Europa Praw Człowieka
Warszawa 8-9 czerwca 2013 r.
Zapis wystąpień uczestników dyskusji współorganizowanych przez Helsińską Fundację Praw
Człowieka.1
Panel 1: Licealiści idą na wybory - czy młodzież uzdrowi polską demokracje?
(sobota 08/06/2013, godz. 12.30)
Ukończenie 18 lat jako moment uzyskania czynnego prawa wyborczego jest tradycją
polskiego konstytucjonalizmu. Co jakiś czas w debacie publicznej padają propozycje
obniżenia tej granicy. Wiąże się to, w opinii niektórych, z faktem, że dzięki szybkiemu
rozwojowi technologicznemu dzisiejsza młodzież wcześniej osiąga dojrzałość niezbędną do
podejmowania decyzji wyborczych i uczestnictwa w życiu politycznym. Ponadto czas
spędzony w liceum to okres kształtowania się postaw obywatelskich. Czy w związku z tym w
należy obniżyć wiek wyborczy? Czy przełoży się to na większe zainteresowanie polityką i
życiem publicznym, skoro obecnie frekwencja wśród młodych utrzymuje się na niskim
poziomie, a młodzi postrzegani są jako politycznie bierni? Czy młodzież powinna mieć
większy wpływ na kształt polityki, skoro decyzje, które teraz zapadają będą miały wpływ na
ich dorosłe życie? W końcu, kto zyskałby najbardziej, gdyby obecni licealiści poszli do urn?
Uczestnicy:
Aleksandra Chudaś
Anna Rakowska-Trela
Róża Rzeplińska
Mirosław Wyrzykowski
Moderator: Grzegorz Makowski
1 Zapis został sporządzony przez wolontariuszy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. prof. Mirosław Wyrzykowski
„Dziś opowiem o prawie wyborczym i ewentualnym obniżeniu wieku wyborczego,
koncentrując się na czynnym prawie wyborczym. Chciałbym zacząć od prawa konstytucyjnego.
Prawo wyborcze jest najważniejszym prawem politycznym obywatela. Skupia w sobie dwie grupy
zagadnień o charakterze ustrojowym. Po pierwsze, jest elementem koniecznym demokracji, ale tej
rozumianej w nowoczesnym konstytucjonalizmie XX wieku jako proces komunikowania się i proces
wyboru najlepszych przedstawicieli do najważniejszych politycznych podmiotów władzy publicznej,
a tym samym zrealizowania tego, co jest istotą każdego państwa – suwerenności wewnętrznej.
Państwo nie jest bowiem wewnętrznie suwerenne, jeżeli proces korzystania z prawa wyborczego jest
ułomny. Ta ułomność może mieć różne postacie, jednak dzisiaj skupimy się wyłącznie na wieku.
Realizacja suwerenności wewnętrznej państwa jest pochodną właściwego modelu wyborczego do
organów przedstawicielskich i odpowiedniego sposobu jego realizowania.
Drugi aspekt ustrojowy polega na tym, że jest to prawo polityczne, które łączy się z innymi
prawami i wolnościami obywatelskimi. Nie można realizować prawa wyborczego w sposób
poprawny, jeżeli nie są spełnione warunki realizacji innych praw i wolności. Przykładowo, wolność
słowa. Słowa, które w procesie wyborczym jest najważniejsze.
„Słowo” w znaczeniu
konstytucyjnym to nie tylko słowo wypowiedziane, ale wszystko, co jest źródłem komunikowania się
z potencjalnymi wyborcami. Należy jednak pamiętać, że wolnością i wartością konstytucyjną jest
także pluralizm polityczny, czyli wielość możliwych poglądów na ten sam temat. Wartością
konstytucyjną jest również element neutralności światopoglądowej państwa, co oznacza
dopuszczalność na równych prawach wszystkich możliwych poglądów zakotwiczonych w aksjologii
takiej czy innej grupy, instytucji lub struktury. To wszystko świadczy o istnieniu kodeksu
konstytucyjnego prawa wyborczego.
Drugi punkt mojego wystąpienia dotyczy wspomnianego wcześniej osiemnastego roku życia.
Standard konstytucyjny, polski jak i europejski jest powszechnie znany i, co najważniejsze, nie jest
kontestowany. Nie znalazłem żadnych wypowiedzi o poważnym charakterze w tym zakresie.
Poważna wypowiedź to dla mnie wypowiedź bezpośrednio związana z konstytucją uczyniona poprzez
sąd konstytucyjny lub Sąd Najwyższy wypowiadający się w tej materii, lub też wypowiedź autorytetu
teorii prawa konstytucyjnego. Nie ma w tej chwili w Europie żadnej wypowiedzi orzeczniczej, która
by postulowała obniżenie wieku wyborczego. Mamy do czynienia z różnego rodzaju demokracjami
liberalnymi. Mają one to do siebie, że zakładają dyskurs o najważniejszych problemach. Wiek
osiemnastu lat jako minimalny wiek prawa wyborczego nie jest w nich przedmiotem dyskusji. Jeżeli
zatem nie jest przedmiotem dyskusji w demokracjach o tak utrwalonych tradycjach, jak francuska czy
niemiecka, to pytaniem jest „w jakim stopniu w Polsce uzasadnione jest podejmowanie pewnej
problematyki, gdy o deficytach demokracji polskiej słyszymy codziennie?” W takiej sytuacji muszą
powstać szczególne powody, dla których u nas to zagadnienie ma być przedmiotem dyskusji.
Mam wrażenie, że te powody mają różnego rodzaju nieprawnicze uzasadnienia. Pierwszym z
nich jest uzasadnienie o charakterze socjologicznym, zgodnie z którym obniżając wiek wyborczy
zwiększamy stopień partycypacji. Poprawność tego założenia wymaga dokładnej analizy. Wydaje mi
się, że takich badań i takiej wiedzy nie posiadamy w stopniu wystarczającym. Mamy także
uzasadnienia o charakterze kulturowym. Tutaj jestem zgodny co do faktu, że wiek 18 lat był tą
granicą od 20, 40, 80 lat, ale mimo, że od tego czasu wiele się zmieniło, nasze prawo nie pozwala
nam jej przekroczyć. Czy zmiany, które nastąpiły w sferze intelektualnej, cywilizacyjnej,
świadomości obywatelskiej są niewystarczające, aby zakwestionować wiek 18 lat jako minimum
wieku wyborczego? W tej kwestii dyskusje odbywają się na poziomie pedagogicznym i
psychologicznym. Nie bez znaczenia jest tu głośna dyskusja o zasadności wysyłania 6-latków do
szkół. Jeżeli na tym poziomie jesteśmy gotowi do dyskusji, to powstaje pytanie dlaczego jesteśmy
niechętni do dyskusji o obniżeniu wieku wyborczego? Powyższe wątpliwości oznaczają, że wymóg
wieku wyborczego jest efektem wielu czynników. To oznacza również, że norma konstytucyjna art.
62 Konstytucji zaczyna być kwestionowana.
Powstaje pytanie, kto i co przygotowuje młodzież do świadomego i pełniejszego niż
dotychczas uczestnictwa w „procesie pre-wyborczym”? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, tak
jak i nie potrafię określić, w jaki sposób przygotowuje do niego szkoła. W programach szkół nie
znajduję wystarczających elementów, które by motywowały uczniów do uczestnictwa w procesie
demokratycznym. Mam wrażenie, że sama szkoła, swoim mechanizmem, nie uczy odpowiedzialności
za podejmowane decyzje. System szkolny nie jest na tyle otwarty, aby wymuszać nauczanie
zachowań demokratycznych. Dobrym przykładem zachowań demokratycznych i partycypacyjnych
mogą być jednak Kościół i grupy środowiskowe. Niepokojące są oceny młodego pokolenia jako
pokolenia roszczeniowego, a nie pokolenia partycypacyjnego. Młodego pokolenia, które żąda, ale nie
jest gotowe uczestniczyć w podejmowaniu decyzji w taki sposób, który byłby związany z
poświęceniem własnego czasu. Być może ta obserwacja powinna być brana pod uwagę, gdy mówimy
o obniżeniu wieku wyborczego. Ostatnie pytanie, które chcę postawić i pozostawić bez odpowiedzi
brzmi: Czy obniżenie wieku wyborczego będzie służyło realizacji tych wartości konstytucyjnych, o
których mówiłem?”
Aleksandra Chudaś:
„Przygotowując się do dzisiejszego dnia, pytałam moich znajomych o zdanie na temat
obniżenia wieku wyborczego. Ku mojemu zaskoczeniu, nie byli do tego pomysłu przekonani.
Uważam, że wynika to z faktu, że jeszcze nie czują się do tego gotowi.
Jestem licealistką, wolontariuszką, interesuję się problemami społecznymi i myślę, że
z tego właśnie powodu zostałam tutaj zaproszona. Chciałabym powiedzieć o tym, co ludzie w
moim wieku myślą albo mogą myśleć na poruszany na dzisiejszej konferencji temat.
Prawo wyborcze to bardzo duży przywilej uświadamiający nam młodym, że jesteśmy
równoprawnymi obywatelami, że nasz głos się liczy, że jesteśmy uważani za ludzi
odpowiedzialnych i dojrzałych. Pomysł obniżenia wieku wyborczego jest na pewno
docenieniem inicjatyw, które podejmujemy, ponieważ młodzi w Polsce angażują się, są
aktywni i energiczni. Pomimo tego, potencjalna decyzja o obniżeniu wieku wyborczego ma
tyle negatywnych aspektów, że nie jest dla nas kusząca, ponieważ patrzymy na nią z punktu
widzenia interesu państwa, czyli interesu społeczeństwa.
Każdy z nas zna mnóstwo rówieśników, wie, że są różni. Podejrzewam, że w opinii
wielu z nas przerażające byłoby, gdyby takie osoby decydowały o losach państwa. Nie będę o
tym mówić, ponieważ nie jestem obiektywna, ale uważam, że nie jest to tylko kwestia
naszego wieku. Myślę, że można mówić o czymś takim jak "dojrzałość społeczna". Każda
osoba starsza jest bardziej dojrzała niż osoba młodsza. Ile osób poniżej 18. roku życia wie na
czym polega system emerytalny? A umowy śmieciowe? To jest problem, który dotyczy
młodych osób. Jednak czy ktoś poniżej 18. roku życia może wiedzieć o co chodzi? Zwróćmy
choćby uwagę na taki problem, jak podatki. Mogę przysiąc, że są ludzie w moim wieku,
którzy nie wiedzą czym różni się PIT od VAT-u. Naturalnie są ludzie dorośli, którzy też mają
z tym problem. Jednak nie chcemy, żeby to było równanie w dół. Jestem pewna, że lepiej
poczekać, zwiększyć szanse, że się o tym dowiemy i wykształcimy nowe pokolenie
wyborców, którzy będą bardziej odpowiedzialnie podejmować decyzje.
Moim zdaniem istnieje coś takiego, co sama nazywam efektem głuchego telefonu. Są
pewne problemy społeczne, o których się dużo mówi, jak choćby bezrobocie, bieda, kursy
walut. Młodzi ludzie o tym wiedzą, ale tylko z czyjegoś przekazu. I nagle, gdy kończą 18 lat,
podejmują pracę, podpisują pierwsze umowy, patrzą na to wszystko z innej perspektywy. Nie
wiem czy państwo wiedzą, że w większości liceów są organizowane przed wyborami
ogólnopolskimi wybory licealne, gdzie młodzież głosuje, a potem są ogłaszane wyniki. I
zawsze jest tak, że pierwsze miejsce, tak jak to bywało w ostatnich wyborach, ma PO. A w
ostatnich wyborach drugie miejsce miał Ruch Palikota. Tutaj widzimy, że to się zmienia, bo
potem ci sami ludzie idą na wybory i głosują na kogo innego. Widać to na przykładzie partii
Janusza Korwina-Mikke, która w liceach ma duże poparcie. Ludzie młodzi mają takie
pozytywne cechy, jak zaangażowanie, wiara w zmiany i chwytliwe hasła im wystarczają.
Wydaje mi się, że dopiero kiedy naprawdę wejdą w prawdziwe życie, to potrafią to
zweryfikować. Moi poprzednicy wspomnieli, że obniżenie wieku wyborczego może
rozwiązać problem aktywności obywatelskiej. Zastanawiam się, czy w tej sytuacji nie
osiągniemy odwrotnego skutku. Najpierw zastanówmy się co zrobić, żeby zaktywizować
młodych ludzi tak, aby oni sami chcieli iść na wybory, żeby od nich wypłynęła ta inicjatywa.
Dopiero wtedy, kiedy będą posiadali pewną wiedzę, udadzą się na wybory jako
odpowiedzialni ludzie. Nie traktujmy tego rozwiązania jako eksperymentu, pokazujmy
młodym ludziom, że udział w wyborach jest czymś bardzo ważnym. Jest to pewien przywilej,
a nie zabawa. Warto wspomnieć, że naprawdę jest wiele okazji do aktywności obywatelskiej
dla osób poniżej 18. roku życia. Aktywności, która daje nawet większe skutki niż
jednostkowy udział w wyborach. Jako przykłady można podać wolontariat, młodzieżówki
partyjne, organizacje pozarządowe. Bardzo ważne jest, aby młodzi ludzie korzystali z tych
możliwości, ponieważ przygotowuje to ich do podejmowania bardziej przemyślanych decyzji.
Argumenty za obniżeniem wieku wyborczego są takie, że w demokracji obowiązki i
przywileje powinny się równoważyć. Polskie prawo przewiduje, że od 17. roku życia ponosi
się pełną odpowiedzialność karną, a jednak możliwość głosowania w wyborach przysługuje
dopiero od 18. roku życia. W Stanach Zjednoczonych było tak, że najpierw w wieku 18 lat
szło się do wojska, a dopiero od 21 lat można było głosować. To rzeczywiście jest
niesprawiedliwe. Jednak wracając do Polski, myślę, że podporządkowanie się prawu jest
związane z dojrzałością psychiczną. To nie jest ta sama dojrzałość, z której wynika, że
człowiek może świadomie głosować. Uważam, że młodzież jest bardzo ważna, stanowi
rozwiązanie dla problemów polskiej demokracji i demokracji na świecie. Młodzi rzeczywiście
zmieniają kraj, przypomnijmy sobie choćby wydarzenia Arabskiej Wiosny, gdzie ludzie
skrzyknęli się, rozpoczynając wielkie protesty. Warto zauważyć, że są to osoby, które wzięły
już odpowiedzialność za siebie. Młodzi ludzie, którzy nie bali się zbuntować, czego często
brakuje osobom starszym. Młodzież zdecydowanie powinna kreować świat, w którym ma
żyć. Jest wiele sposobów innych niż wybory, dzięki którym młodzi stają się bardziej
świadomymi wyborcami w przyszłości. Obywatele poniżej 18. roku życia nie są jeszcze
gotowi podejmować świadomych decyzji ze względu na brak doświadczenia w pewnych
kwestiach. To nie wynika ze złej woli, ale jest jedynie kwestią pewnego wieku. W naszym
kręgu kulturowym młodzi ludzie znajdują pod opieką rodziców, jednak mogą się
aktywizować i być może dzięki temu powstanie wkrótce nowe pokolenie wyborców, które
będzie bardziej odpowiedzialne i już w wieku 18 lat naprawdę przygotowane, aby
podejmować świadome decyzje.
Anna Rakowska-Trela:
„Moja wypowiedź będzie dotyczyć aspektu porównawczego. Chcę przedstawić stan,
który obowiązuje w zakresie obniżania wieku wyborczego w innych państwach. Na początku
pragnę zauważyć, iż wiek wyborczy wynoszący 18 lat jest uznawany za oczywisty nie tylko
w Polsce. W tej chwili jest to granica utrwalona, natomiast nie była ona oczywista zawsze.
Cofając się w czasie można wskazać, że w znakomitej większości państw europejskich
obniżenie wieku wyborczego do 18 lat jest dopiero osiągnięciem lat 70. XX wieku.
Począwszy od 1969 r. takich zmian dokonała większość państw europejskich. Ciekawym
przykładem jest Austria, w której obniżenia wieku dokonano dopiero w roku 1992. Patrząc
geograficznie na stan prawny obowiązujący w różnych państwach świata, wiek 18 lat jest
dominujący. Można jednak wskazać państwa, gdzie ten wiek jest niższy i na nich chcę się
skoncentrować, natomiast są też takie przykłady państw, gdzie wiek wyborczy jest określany
na wyższym poziomie.
Rozpocznę od państw, które te granicę przyjmują na niższym pułapie aniżeli wiek 18
lat. Zazwyczaj ta granica wynosi lat 16. Najwięcej przykładów takich unormowań można
znaleźć w Ameryce Łacińskiej i Południowej. Spójrzmy choćby na Brazylię, gdzie wiek
wyborczy ustalono właśnie na poziomie 16 lat. Można powiedzieć, że to państwo jest jednym
z pionierów w zakresie przyjmowania wieku wyborczego na tym poziomie, ponieważ taki
stan prawny obowiązuje już od 1988 r. Trzeba pamiętać jednak o jednej podstawowej różnicy
między naszym systemem wyborczym a systemem państw Ameryki Południowej. Tam
czynne prawo wyborcze jest obowiązkiem, przy czym należy zwrócić uwagę na fakt, że ten
obowiązek powstaje tylko dla osób, które ukończyły 18. rok życia. Osoby między 16. a 18.
rokiem życia posiadają już prawo głosowania, ale z ukończeniem 18 lat staje się ono
obowiązkiem. Na tym samym poziomie wiek wyborczy ustanowiono także w Nikaragui.
Kolejnym przykładem może być Kuba, jednak tam prawo wyborcze nie przekształca się w
obowiązek. Następne państwo, o którym chcę wspomnieć to Ekwador, w którym kwestię
wieku wyborczego rozwiązano w podobny sposób, jak w Brazylii, jednak obowiązek
wyborczy przestaje obowiązywać w wieku lat 60. Górna granica w wielu państwach
przyjmowana jest na poziomie 60-70 lat. W Ekwadorze zmiana została dokonana dopiero w
2008 roku. Ostatnim państwem, o którym warto wspomnieć w kontekście omawianego
problemu, jest Argentyna. Obniżenie wieku wyborczego jest tam absolutną nowością. Zmianę
tę przeprowadzono na jesieni 2012 roku. Doniesienia agencji prasowych wskazywały, że jej
celem było zwiększenie liczby zwolenników prezydent Christiny Fernandez, aby pomóc jej
ugrupowaniu w zbliżających się wyborach parlamentarnych jesienią 2013 r. Nie wiadomo, jak
sprawdzi się ta reforma. Odpowiedź na to pytanie poznamy dopiero jesienią.
Powyższe przykłady są interesujące, ale być może nie najlepsze w kontekście tematu
mojej wypowiedzi, ponieważ w Europie mamy inny system i rozwiązania wyborcze. Szukając
w Europie krajów, w których obniżono wiek wyborczy, warto zwrócić uwagę przede
wszystkim na Austrię. Jest to pierwszy kraj, który we wszystkich wyborach doprowadził do
obniżenia wieku wyborczego. Proces ten był długotrwały i rozpoczął się w 2000 roku, kiedy
to poszczególne landy zaczęły w ramach wyborów lokalnych obniżać wiek wyborczy. Proces
ten zakończył się w 2007 r. przyjęciem zmiany konstytucji. Od tego momentu we wszystkich
wyborach w Austrii mogą głosować osoby już od 17. roku życia.
Warto jednak zwrócić uwagę, po pierwsze na to, że proces ten był długotrwały, po
drugie na to, iż był on połączony z reformą edukacji. Podkreśla się we wszystkich
opracowaniach dotyczących tej reformy, że obejmowała ona także szkolnictwo i edukację
obywatelską młodzieży. Oprócz Austrii, w Europie nie ma innego kraju, w którym osoby
poniżej 18. roku życia mogłyby głosować w wyborach ogólnokrajowych. Zdarzają się jednak
takie państwa, jak chociażby Niemcy, gdzie osoby poniżej tego wieku mogą głosować w
wyborach lokalnych.
Moją wypowiedź zakończę ciekawostką na temat Niemiec. W Niemczech zgłoszono
ciekawą, ale chyba bardzo trudną do spełnienia propozycję. Miała ona postać ustawy złożonej
w Bundestagu, aby w ogóle znieść wiekową granicę prawa wyborczego. Ten projekt był już
zgłoszony dwukrotnie, nie uzyskał jednak większości w głosowaniu. Nie prowadziłby on
jednak do przyznania głosu dzieciom, ale ich rodzicom, gdyż głos za dzieci mieliby właśnie
oddawać ich rodzice.”
Róża Rzeplińska:
„Na pytanie czy młodzież uzdrowi polską demokrację, odpowiem przewrotnie, że nie.
Młodzież jest niewątpliwe języczkiem u wagi środowiska politycznego, natomiast te
środowiska, poza obniżeniem wieku wyborczego, niewiele proponują. Chcę jednak
powiedzieć, dlaczego jest to apetyczny kawałek tortu do zjedzenia i dlaczego niektórzy o to
walczą.
Nawyk udziału w wyborach jest silniejszy u osób, które głosują zaraz po osiągnięciu
pełnoletniości. Są to osoby, które najdłużej potem utrzymują przyzwyczajenie do głosowania.
Ci, które zagłosują w pierwszych 3. kolejnych wyborach są tymi, którzy w rutynę wyborczą
wpadają na zawsze. Są to także ci, którzy raczej wierni są wybranej partii politycznej.
Wskazują na to badania w różnych demokracjach, nie tylko w Polsce. Zatem, jeśli to
głosowanie nie staje się rutyną we wczesnym etapie osiągnięcia praw wyborczych, to trudno
później wykształcić tak pozytywny nawyk głosowania. Chcę zauważyć, że w najbliższym
czasie czeka nas festiwal wyborczy. Ten, kto wygra w nadchodzących wyborach, będzie
rządził najprawdopodobniej przez całą dekadę.
Jednocześnie, jeżeli utrzymuje się w kraju relatywnie stała frekwencja wyborcza, to
najbardziej zachwiana jest ona wśród najmłodszych wyborców. Jest to związane także z
procesem socjalizacji do głosowania, o którym mówił wcześniej prof. Wyrzykowski. Tam,
gdzie w rodzinach głosowanie jest rodzajem święta czy rytuału, ten zwyczaj się utrwala. Z
drugiej strony, i tu kolejny argument dla tych, którzy chcą obniżenia wieku wyborczego, to
młodzi przynoszą wieści ze świata, ze strony innych źródeł informacji, na temat tego kim są
kandydaci. Internet, do którego w dużej mierze przenosi się kampania, nie jest miejscem, w
którym ,,starsze roczniki” szukają informacji. Korzystają oni przede wszystkim z radia i
telewizji, gdzie mają szanse na kontakt jedynie z tego rodzaju komunikatami, które
przygotowuje szef kampanii wyborczej. Natomiast w Internecie toczy się większa dyskusja,
ludzie ujawniają różne problematyczne kwestie z przeszłości, potrafią stawiać pytania,
aktywizują się również do bycia wyborcą w trakcie kampanii wyborczej. To są ci młodzi
ludzie, którzy mogą przynieść rodzicom informacje na temat tego, na kogo nie głosować,
ponieważ czarny PR jest bardziej interesujący.
Dlaczego młodzi nie głosują? Jedna z teorii głosi, że muszą mieć czas się
usamodzielnić, założyć rodzinę, znaleźć pracę. Ta chęć partycypacji w procesach
politycznych zaczyna się później, kiedy już mamy na to czas, kiedy czujemy się bardziej
bezpiecznie. Druga z teorii mówi, że komunikaty polityków nie są kierowane do młodych.
Propozycje włączenia młodych ludzi w proces wyborczy nie są na tyle atrakcyjne, aby młodzi
ludzie chcieli się w nich odnaleźć. Trzecia zauważa, że nie jest promowane zaangażowanie
polityczne. I jeszcze jedna teoria mówi o tym, że młodzi ludzie zdecydowanie bardziej wolą
demonstrację od udziału w wyborach. Ten fakt jest jednak bardziej charakterystyczny dla
państw Ameryki Południowej, aniżeli dla tego co się dzieje w Europie.
Chcę teraz Państwu powiedzieć, skąd się bierze głośne poparcie partii Ruch Palikota
dla obniżenia wieku wyborczego. W dużej mierze to właśnie młodzi są wyborcami Ruchu
Palikota. Osoby głosujące do 30. roku życia stanowią 20% wyborców Platformy
Obywatelskiej, niewiele mniej 19% to są wyborcy Prawa i Sprawiedliwości, raptem 2% PSLu, przy czym w wewnętrznych wyborach PSL ruszył do młodszych wyborców, dzięki czemu
wygrał Janusz Piechociński. Natomiast jeśli chodzi o Ruch Palikota, 15% wyborców to są
ludzie młodzi, przy czym Janusz Palikot odbiera młodych wyborców SLD i PO.
W serwisie mamprawowiedziec.pl staramy się ustalać, kim są kandydaci w trakcie
kampanii wyborczej, a potem pokazywać, w jaki sposób pracują parlamentarzyści. W trakcie
kampanii pytamy kandydatów o to, jakie mają poglądy i czym się zajmują. Ci, którzy są
najchętniejsi do odpowiedzi, to oczywiście ludzie młodzi. Nie jest to zależne od afiliacji
politycznej. Chętniej zdecydowanie angażują się w ten rodzaj komunikacji z wyborcami
kandydaci konserwatywni.
Posłów do 29. roku życia mamy 9, po dwóch z PO i SP, 4 z Ruchu Palikota, 1 z PIS-u. Jeżeli
osoba w młodym wieku chce zaistnieć w ruchu politycznym, to lepiej, żeby poszła do partii,
która jest młoda i nie ma zbyt wielkich szans. W takiej partii jak PO szansa na to, żeby się
wybić, jest w zasadzie bardzo niewielka. Osobą młodą, która pełni ważną rolę w partii, jest
Patryk Jaki z SP. Pracuje w Komisji do Spraw Unii Europejskiej, która jest stosunkowo
ważną komisją. Pozostali posłowie pełnią pośrednie funkcje, zasiadają w zespołach
parlamentarnych, których znaczenie jest raczej drugorzędne. Jeśli chodzi o osoby do 29. roku
życia na listach wyborczych, to mogę jeszcze dodać, że czterech takich posłów znajdowało
się na pierwszym miejscu. Po jednym na drugim i trzecim. 1 poseł na miejscach od 4 do 10 i
jeden 1 powyżej 10 miejsca.”
Panel 2: Zgromadzenia w świecie cyfrowym
(sobota 08/06/2013, godz. 15.00)
Sprawa ACTA ponownie pokazała jak istotne znaczenie dla funkcjonowania społeczeństwa
obywatelskiego mogą mieć publiczne zgromadzenia. Młodzi ludzie, korzystając z wolności
organizowania pokojowych demonstracji, zabrali głos w debacie publicznej i wpłynęli na
decyzje podejmowane przez polityków. Mimo znaczenia, jakie dla funkcjonowania demokracji
ma konstytucyjna wolność zgromadzeń, polskie prawo pozostaje w tym zakresie restrykcyjne.
Niektóre formy zgromadzeń, np. zgromadzenia spontaniczne, pozostają nieuregulowane,
status innych, np. flash mobów, jest niejasny. Ponadto wymagania co do wieku organizatorów
zgromadzenia, a także ryzyko odpowiedzialności prawnej, mogą dodatkowo ograniczać
możliwość korzystania z konstytucyjnej wolności.
Uczestnicy:
Józef Pinior
Mikołaj Rakusa Suszczewski
Magdalena Szecówka
Mirosław Wróblewski
Moderator: Adam Bodnar
Józef Pinior
„Chciałbym opowiedzieć o trzech paradoksach związanych z debatą parlamentarną w
Polsce na temat zmiany Prawa o zgromadzeniach. Aktualnie w tej sprawie odbywa się bardzo
interesująca debata publiczna, a także parlamentarna, co ma istotne znaczenie obecnie, gdy
ustawa dotarła do Senatu. Nowelizację ustawy zaproponował sam Prezydent, jednak przeszła
ona bez większej dyskusji w Sejmie, czyli dość mechanicznie. Sytuacja ta zapewne wynika z
kształtu Parlamentu, w którym większość sejmowa jest także większością, na której opiera się
kampania wyborcza Prezydenta, a także jego zaplecze polityczne. Krótka droga projektu
nowelizacji w Sejmie spotkała się z ogromnym zaskoczeniem mediów oraz organizacji
broniących praw człowieka. W swoich wypowiedziach często zwracałem uwagę na
zagrożenia, które wiążą się ze wspomnianą nowelizacją i kiedy dotarła ona do Senatu, odbyła
się tam dość poważna debata na temat projektu. Jako parlamentarzysta spotkałem się z
wieloma paradoksami, o których chciałbym dziś wspomnieć.
Pierwszy z nich dotyczy tego, że nowelizacja była debatowana przez ludzi, którzy w
swoich korzeniach politycznych mieli epizod związany z organizowaniem niezależnych
zgromadzeń w epoce, w której takie manifestacje były traktowane jako z natury rzeczy
nielegalne. 30 lat później ci sami politycy patrzą na ustawę o zgromadzeniach nie tyle z
punktu widzenia podstawowych wolności politycznych, co z punktu widzenia praktyki
menedżerskiej samorządu. Nie mieli oni problemu z kwestiami wolności obywatelskiej,
patrzyli na tę sprawę z punktu widzenia polityka samorządowego. Jak Państwo pamiętacie, ta
inicjatywa ze strony Prezydenta była spowodowana interwencjami działaczy samorządowych.
Prawo do wolności zgromadzeń jest dla nich problemem technicznym, którym urzędnik
państwowy musi się zająć. Na tym moim zdaniem polegał nacisk działaczy i polityków
samorządowych na Prezydenta, widoczny szczególnie w Warszawie.
Wróćmy jednak do Senatu. Szybko zorientowałem się, że moi koledzy senatorowie
patrzą na ten problem głównie z punktu widzenia praktyki samorządowej, gdyż większość z
nich przed zasiadaniem w Parlamencie była właśnie politykami samorządowymi na różnych
szczeblach. My, którzy uważamy, że ta nowelizacja nie jest odpowiednia, zetknęliśmy się z
oporem, polegającym na skupieniu się na problemie zgromadzeń z punktu widzenia porządku
i bezpieczeństwa.
Drugi paradoks, o którym chcę opowiedzieć, to nieuwzględnienie przez polski
Parlament, ale także Prezydenta, faktu, że dzisiaj żyjemy w innej cywilizacji technicznej niż
w czasach, w których powstawało w Polsce Prawo o zgromadzeniach. W projekcie
nowelizacji nie było niczego, co mogłoby rzeczywiście „znowelizować” ustawę o
zgromadzeniach. Dzisiaj decyzja o podjęciu zgromadzenia, w związku z szybkością obiegu
informacji, może się urzeczywistnić w ciągu zaledwie kilku godzin. W związku z rewolucją
informatyczną musimy być przygotowani na sytuację, w której obywatele będą mieli prawo
do reagowania właściwie natychmiast na wydarzenia, które się dzieją w świecie.
Wspomniana próba nowelizacji zupełnie nie brała tego faktu pod uwagę.
I wreszcie trzeci paradoks, o którym chciałem opowiedzieć. W projekcie nowelizacji,
dość bezmyślnie, nie próbowano się zmierzyć z problemem możliwych ograniczeń wolności
obywatelskich związanych z wnoszonymi przez niego zmianami. Jest to fakt, który bardzo
mnie zaskoczył w przeprowadzonej debacie. Zakładane restrykcje wolności wiążą się
oczywiście z wyzwaniami sytuacji, z którą mamy do czynienia. Jako przykład podam, że
obserwacja, monitoring z natury rzeczy związane są z zapisem tych obserwacji. Inny przykład
odnosi się do debaty w Senacie, która dotyczyła projektu izb wytrzeźwień. Projekt
dopuszczał, ze względu na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa lekarzom, możliwość
monitorowania osoby doprowadzonej do izby wytrzeźwień. Zdałem sobie sprawę z tego, że
dzisiaj nagrywanie jest związane z zapisem dokładnie tego, co kamera obserwuje. W tej
sytuacji wypada mi powtórzyć: to niezdawanie sobie sprawy z ewentualnych restrykcji czy
ograniczeń praw obywatelskich, moim zdaniem, nie wynikało z tego, że ustawodawca miał w
zamyśle ograniczenie praw obywatelskich, ile raczej z błędnego myślenia, że korzystając z
nowych możliwości technicznych możemy pozwolić sobie na sytuację, w której
dotychczasowe wolności mogą być ograniczone, niekiedy w poważnej mierze. To jest
problem, który oczywiście wychodzi poza tematykę prawa o zgromadzeniach. Mówi się o
zapewnianiu bezpieczeństwa i jest to oczywiste. Natomiast możliwości techniczne, którymi
państwo dzisiaj dysponuje powodują, że to zapewnianie bezpieczeństwa bardzo łatwo może
przekroczyć linię graniczną i doprowadzić do ograniczenia konkretnych wolności
obywatelskich bez zapewnienia ochrony przed naruszaniem prawa do prywatności.
W mojej wypowiedzi chciałem zwrócić szczególną uwagę na wspomniane paradoksy,
ponieważ - moim zdaniem - nie dotyczą one tylko samej ustawy o zgromadzeniach, a
większości spraw, z którymi mamy do czynienia. Ustawodawca, chcąc zagwarantować
bezpieczeństwo, wręcz reagując na te żądania ze strony obywateli, bardzo łatwo może
doprowadzić do sytuacji, w której nasze wolności obywatelskie, i to w takim fundamentalnym
znaczeniu, mogą zostać ograniczone.”
Mirosław Wróblewski:
„Swą wypowiedź zacznę od pewnych wrażeń z lektury książki, która dotyczy historii
dokładnie 150 lat wcześniejszej w stosunku do roku 2011, kiedy zgłoszono nowelizację
Prawa o zgromadzeniach, która, jak zauważył senator Pinior, została przygotowana bardzo
szybko i w reakcji na wydarzenia z 11 listopada. Historia ta sięga 1861 roku i zdarzeń w
Warszawie. Mają miejsce wówczas wydarzenia buntu polskiego społeczeństwa wobec
narastających represji caratu. Zgromadzenia patriotyczne są coraz bardziej burzliwe,
przeprowadzane przeważnie pod hasłami religijnymi. Szykuje się jedna z większych
demonstracji przeciwko namiestnikowi carskiemu i wtedy jeden z polskich polityków, hrabia
Aleksander Wielopolski w zasadzie w jedną noc pisze nowelizację ustawy regulującej
zgromadzenia publiczne, pozwalającą, po jednokrotnym wezwaniu do opuszczenia miejsca
zgromadzenia, na otworzenie ognia do zgromadzonych. W zgromadzeniu, które odbywa się
pod rządami już nowej ustawy, ginie według źródeł rosyjskich 12 osób, a według źródeł
polskich od 100 do 200 osób. Rzeczywiście, na kilka miesięcy te protesty ucichają, później
wszystko kończy się jednak burzliwym powstaniem styczniowym. Oczywiście przedstawione
przeze mnie porównania są złudne i nie mają wiele wspólnego z dniem dzisiejszym, może
poza jednym. Ustawy pisane szybko, z pewnością z dobrym zamiarem, w efekcie często mają
odwrócone od zamierzonych skutki. Pamiętać trzeba, że żyjemy mimo wszystko w nie do
końca spokojnych czasach. Kryzys gospodarczy pukający do drzwi Polski, zawitał już do
wielu państw. Widzieliście państwo Grecję, Turcję. Być może tłumienie wolności często
powoduje jeszcze większy sprzeciw społeczeństwa i w efekcie ten stan spokoju nie jest
osiągalny.
Rzecznik Praw Obywatelskich złożył do Trybunału Konstytucyjnego wniosek, który
dotyczy ustawy w wersji znowelizowanej. Postanowiliśmy po 23 latach funkcjonowania
ustawy zbadać wszystkie jej przepisy, nawet te, które do tej pory nie budziły większych
wątpliwości, ale przy których w miarę rozwoju orzecznictwa TK i ETPCz pewne
wątpliwości się pojawiły. Rzecznik Praw Obywatelskich poddał w wątpliwość
konstytucyjność rozwiązania, które pozwala na zorganizowanie zgromadzenia co najmniej 15
osobom. Weźmy pod uwagę chociażby fakt, że do założenia związku zawodowego potrzeba
10 osób. Wolność zgromadzeń jest fundamentem dla realizacji innych wartości
konstytucyjnych, takich jak wolność wyrażania opinii czy wolność stowarzyszania się.
Granica 15 osób uważana jest za arbitralną. Skąd się wzięła – tego chyba nikt jest w stanie
wyjaśnić. Myślę, że warto, by Trybunał zbadał zarzuty stawiane przez Rzecznika. Kolejnym
zarzutem ze strony RPO jest brak możliwości organizowania zgromadzeń przez osoby
nieposiadające pełnej zdolności do czynności prawnych. W przypadku ACTA te
zgromadzenia były często organizowane przez ludzi młodych. Trzeba zbadać czy w
dzisiejszym świecie cyfrowym istnieje konieczność istnienia granicy pełnoletniości przy
organizowaniu zgromadzeń. I wreszcie należy zwrócić uwagę na sytuację, np. osób
ubezwłasnowolnionych częściowo, które, jeżeli chciałyby zaprotestować przeciwko
obecnemu kształtowi ubezwłasnowolnienia, nie mogą zorganizować zgromadzenia
publicznego.
Zarzuty ze strony Rzecznika kierowane do przepisów wprowadzonych nowelizacją
przede wszystkim oparte są na obowiązkach państwa. Związane są z faktem, że zgromadzenia
pokojowe objęte są ochroną konstytucyjną i aktów międzynarodowych.
Przepisy, które zostały wprowadzone, bazują na artykule 6 ust. 2b ustawy, zgodnie z
którym zgromadzenia organizowane przez 2 lub większą liczbę organizatorów, w tym samym
czasie, miejscach lub czasie przejścia, które są tożsame lub w części pokrywają się, mogą się
odbyć, jeżeli możliwe jest takie ich odbycie, aby ich przebieg nie zagrażał życiu lub zdrowiu
ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach. Analiza tego przepisu we wniosku
przeprowadzona jest na 34 stronach, więc nie mam żadnych szans, aby precyzyjnie się w tym
zakresie wypowiedzieć. Sedno polega na tym, że ustawodawca wprowadza domniemanie
zakładające, iż jeżeli jedna z demonstracji może mieć charakter niepokojowy to ta druga,
nawet jeżeli by taki charakter pokojowy miała, nie może się odbyć w tym samym miejscu lub
czasie. Natomiast jeżeli organizator nie zmieni tego miejsca lub czasu, to nie może się ona
odbyć w ogóle. Jest to sprzeczne z podstawową myślą ochrony konstytucyjnej wyrażanej w
orzecznictwie Trybunału głoszącą, że to do obowiązków służb zabezpieczających
zgromadzenie należy zapewnienie mu pokojowego charakteru i bezpieczeństwa. Te
zgromadzenia, które mają charakter niepokojowy albo nie powinny być zorganizowane, albo
należy ich zakazać. Nie może być jednak tak, że zgromadzenia pokojowe muszą z powodów
nawet tylko proceduralnych ustąpić przed zgromadzeniami, w których biorą udział osoby
stosujące przemoc. W ten sposób państwo przyzwala na zapewnienie ochrony tym osobom,
które tę przemoc chcą stosować. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że jest to trudne, ale
wprowadzając tego typu przepisy państwo zdejmuje z siebie odpowiedzialność za
zapewnienie pokojowego charakteru zgromadzenia.
Co do kwestii terminu, ustawodawca wprowadził przepisy, które pozwalają na
przyspieszenie rozpatrywania odwołań od zakazów odbywania się zgromadzeń, ale wciąż nie
osiągnął celu, który postawił przed nami ETPCz w wyroku w sprawie Bączkowski przeciwko
Polsce. Artykuł 13 przewiduje prawo do efektywnego środka sądowego, a więc takiego
rozstrzygnięcia, które zapadnie przed datą zaplanowanego zgromadzenia. Dopuszczalne
terminy, przy maksymalnym ich wykorzystaniu, wciąż powodują jednak, brak rozstrzygnięcia
w pewnych sytuacjach, co wciąż nie jest realizacją wytycznych Trybunału.
W kwestii odpowiedzialności organizatorów - trzeba naprawdę oddać szacunek i
pokłon tym organizacjom i osobom, które w trakcie pracy legislacyjnej, wyrażając swoje
zdanie, spowodowały, że część przepisów nie została przyjęta w tej wersji, w jakiej
proponowano. Przykładem takich rozwiązań jest chociażby to dotyczące możliwości
zasłaniania twarzy. Ktoś, kto chce w masce przejść ulicami miasta może to uczynić,
aczkolwiek przypomnę tylko, że w kodeksie wykroczeń znajduje się przepis penalizujący
lekceważenie konstytucyjnych organów państwa. Odpowiedzialność organizatorów za
szkody, które mogłyby być wyrządzone w czasie zgromadzenia w opinii Rzecznika także
narusza Konstytucję i sięga za daleko.
dr Mikołaj Rakusa-Suszczewski
„Wydaje mi się, że pojęcie zgromadzenia cyfrowego jest trochę nieadekwatne, ale nie
jestem w stanie znaleźć lepszego pojęcia w zupełności określającego omawianą dziś sytuację.
Albo oczywiście świat cyfrowy jest jednym permanentnym zgromadzeniem, albo jest
zwykłym narzędziem do organizacji takiego wydarzenia. Świat cyfrowy przynosi coś w
rodzaju cyfrowego darwinizmu. Jest to Hyde Park, w którym widać tych najgłośniejszych,
najbardziej upartych, a niekoniecznie najbardziej profesjonalnych i najmądrzejszych. Tutaj
dotykamy kwestii najbardziej istotnej, mianowicie pytania, w jaki sposób odnieść sukces w
networku, mikroblogach, świecie wirtualnym? W jaki sposób dokonuje się to w
zgromadzeniach, innymi słowy, kto zostaje tym liderem? Rzadko dostrzega się takie walory
jak inteligencja, charyzma. Często dominuje trudny do osiągnięcia blichtr, liczy się
zmasowana siła, atak. Krótko mówiąc, byle kto może zorganizować wielkie wydarzenie.
Można przywołać przykład Dominika Tarasa czy pomysłodawców kontrowersyjnego krzyża
z puszek. To są przykłady miałkości osobowości, które doprowadziły do niepokojów
społecznych.
Druga sprawa wiąże się z kwestią własności zawartości mediów społecznych. Jest to
oddzielny, ciekawy problem własności w Internecie. Muszę zwrócić uwagę na fakt, że
zawartość mediów społecznych jest zawsze generowana przez użytkowników, natomiast
obsługiwana jest przez firmy. Jeżeli mówić tutaj o paradoksach, to jest to jeden z
najpoważniejszych paradoksów i problemów w Internecie. Do tego problemu dochodzi także
zagrożenie dla bezpieczeństwa informacji, które mogą być przejmowane przez osoby trzecie,
mające w tym jakiś interes. W odniesieniu do zgromadzeń, można powiedzieć, że to stawia
pod znakiem zapytania warunki mobilizacji, swobodę zarządzania treściami, które cały czas
pozostają pod pewną kontrolą, nieistniejącą w warunkach tradycyjnych. Dotyczy to
oczywiście państw autorytarnych i quasi-autorytarnych, ale podejrzewam, że również w
mniejszym stopniu państw demokratycznych. Wydaje mi się rzeczą istotną, że w dyskusji na
temat zrzeszeń i akcji protestacyjnych już dosyć dawno socjologowie zwrócili uwagę na tzw.
strukturę okoliczności w polityce. Zawsze wpływa ona na charakter, dynamikę, ale także na
przebieg, a w rezultacie na agresję stosowaną w trakcie zgromadzeń. Jest to aspekt, którego
nie należy lekceważyć, ponieważ podziały wśród elit politycznych w sposób bezpośredni
przekładają się na sposób, w jaki ludzie rozmawiają ze sobą na ulicy. Przypomnę tutaj, że po
śmierci Nedy Agha-Soltan w Iranie w 2009 roku rząd wykorzystywał media społecznościowe
nie tylko do kampanii dezinformacyjnej, ale również do zastawiania pułapek. Z takim
niebezpieczeństwem musimy się liczyć, może nie z tak jawną i bezpośrednią ingerencją, ale z
pewnymi formami manipulacji na pewno.
Trzecia rzecz, o której chciałbym wspomnieć, wiąże się poglądem pewnego
niemieckiego uczonego, który twierdzi, że media społecznościowe, choć zasadniczo mają
charakter inkluzywny, tworzą pewnego rodzaju złudzenie integracji społecznej. Media te tak
naprawdę ukrywają tradycyjne podziały ekonomiczne istniejące w społeczeństwie. Można
powiedzieć, że trochę „lukrują świat”. Tego świata nie widzimy w taki sposób, w jaki
powinniśmy. W rzeczywistości istnieje coś takiego jak „cyfrowa przepaść”, w której ludzie
nie mają równego dostępu do Internetu. Ten problem równości dostępu i możliwości
zaprzęgnięcia Internetu w organizowanie zrzeszeń wydaje mi się osobnym zagadnieniem.
Można poddać w wątpliwość, jak robi to Matthew Auer, taką konwencjonalną mądrość,
jakoby media społecznościowe bardziej skłaniały do partycypacji. Internet jest źródłem
bardzo wielu złudzeń, przynosi złudzenie siły, jednomyślności. Nie zdajemy sobie sprawy,
jak pewne sprawy w Internecie cyrkulują i z jaką siłą mogą odbić się rykoszetem. W reakcji
na problem cyfrowej przepaści chciałbym zwrócić uwagę na interesujące zjawisko. Mnożą się
instytucje pozarządowe, które zajmują się problemem otwartych zasobów. To jest pewna
odpowiedź na problem cyfrowej przepaści. Te organizacje z coraz większą siłą włączają się
kwestię własności zasobów w Internecie.
Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na pogląd, że rola mediów społecznościowych w
protestach jest rażąco zawyżona. Media społecznościowe rzeczywiście mogą pomóc w
mobilizacji, organizacji. Mogą zwiększyć udział, ale jednocześnie zmniejszają długotrwałą
motywację do działania. Dlatego trwałe zgromadzenia w świecie cyfrowym są w zasadzie
rzadkością. Innymi słowy, media społecznościowe nie tworzą trwałych więzi. Mają one swój
udział w rewolucjach, ale jednak ta prawdziwa rewolucja dokonuje się na ulicy.
Kluczem do analizy debaty nad zgromadzeniami jest kwestia wiedzy na temat
organizacji i skuteczności zgromadzeń. Takie problemy, jak przemoc czy język nienawiści,
bardzo często są wynikiem nieznajomości mechanizmów społecznych i psychologicznych,
które uruchamiają się w zgromadzeniu, a także niewiedzy, jak dotrzeć do opinii społecznej w
sposób sensowny, kompetentny. Z pewnością Państwo doskonale wiedzą, z jaką niechęcią
manifestacje spotykają się na ulicach Warszawy. Rzadko się zdarza, żeby obywatele się do
nich przyłączali. Takie manifestacje wywołują skrępowanie i oburzenie. Raczej widzi się w
nich źródło anarchii, a nie przejawu zaangażowania obywatelskiego, patrzy się na
manifestujących jak na wichrzycieli. Organizatorzy nie wiedzą, jak współpracować z
mediami, nie biorą pod uwagę opinii publicznej. Nie potrafią potraktować zgromadzenia w
kategorii marketingu politycznego, a trochę takiego marketingu politycznego by się przydało.
Społeczny efekt tych wystąpień jest często absolutnie odwrotny do zamierzonego. Uważam,
że skuteczne manifestowanie musi uwzględniać element dialogu. Manifestacja musi się
wiązać z chęcią dialogu, jeśli u manifestujących tej chęci nie ma, to tego dialogu również nie
będzie. Do tego konieczna jest również wiedza na temat sposobu właściwego
przeprowadzania manifestacji.
Sądzę, że rola Internetu w budowaniu demokracji zależy w znacznie mniejszym
stopniu od przeciętnych użytkowników Internetu, a w większym stopniu od władzy, która ten
żywioł będzie w stanie racjonalnie wykorzystywać. Przykłady Deana Howarda czy Baracka
Obamy, które podaje się jako egzemplifikację doskonałego wykorzystania mediów
społecznościowych trzeba uzupełnić o taką uwagę, że oni nie tylko wykorzystali te media, oni
je stworzyli. Przyczynili się do powstania licznych grup społecznych. Jest to znakomity
przykład, w jaki sposób wykorzystanie Internetu prowadzi do mobilizacji społeczeństwa, a
nie tylko jego eksploatacji.
Magdalena Szecówka
„Słowo „wydarzenie spontaniczne” czy „protesty spontaniczne” znam dokładnie. Z
moich wyliczeń, a miałam kontakt chyba ze wszystkimi organizatorami protestu ws. ACTA,
protesty odbyły się w 68 miastach zarówno wojewódzkich, jak i naprawdę malutkich
miejscowościach, z tym, że w około 20 nie zostały one zarejestrowane. Problem polegał
głównie na fakcie, iż część organizatorów była bardzo młoda, część z nich nie mogła w ogóle
tego zgromadzenia zgłosić, więc wykorzystywali do tego swoich braci, siostry, rodziców, a tak
naprawdę to oni w rzeczywistości je prowadzili. Powstaje pytanie: Kto w takim przypadku
ponosi odpowiedzialność za organizację zgromadzeń? Kto jest faktycznym organizatorem? Jak
wiadomo, osoba poniżej 16. roku życia nie może takiego zgromadzenia zgłosić. Problem
polegał też na tym, że byli to bardzo młodzi ludzie, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z
organizacją takich wydarzeń. Liczba uczestników przekroczyła ich oczekiwania, bo naprawdę
mnóstwo osób przyszło na te manifestacje. Problem polegał przede wszystkim na tym, gdzie to
zgłosić, jak napisać wniosek. Tutaj miałam do spełnienia swoje zadanie. Wydaje mi się, że
zależało to trochę od rzetelności urzędników miasta. Części organizatorów, którzy zgłaszali
manifestacje niejednokrotnie odmawiano czasem nawet przyjęcia dokumentów, co właściwie
powinno być obowiązkiem nawet jeśli nastąpi odmowa legalizacji takiego wydarzenia. Część
miast nie miała jednak z tym żadnego problemu. Często takie manifestacje odbywały się w
środę, zaś w poniedziałek zgłaszano zamiar ich organizacji. Część urzędów nie miała z tym
problemu. Część jednak miała, dotyczyło to dokładnie 11 miast. Powstawał więc problem - co
zrobić, skoro wydarzenie się odbyło, ludzie zostali skrzyknięci, nawet około 2000 osób miało
się zgromadzić, a niestety pozwolenia na organizację nie było. Część organizatorów próbowała
rozwiązać problem, zwołując zgromadzenie spontaniczne. Jest to skomplikowana kwestia,
ponieważ nie ma takiego prawnego określenia jak „zgromadzenie spontaniczne”.
Organizatorzy próbowali więc pojawić się na komisariacie Policji, a sama Policja często
pojawiała się po prostu na miejscu i ochraniała demonstracje, tak było np. w przypadku
demonstracji w Jastrzębiu. Tam powstał jednak inny problem. Chłopak, który organizował
manifestację, został pociągnięty do odpowiedzialności, zapadł wyrok uznający go za winnego
zwołania zgromadzenia, które nie zostało zatwierdzone przez urzędników. Sami urzędnicy
natomiast nie zgadzali się na organizację wydarzenia. Skazany nie był jedynym organizatorem
zgromadzenia, ale to on jednak został wskazany przez urzędników. Tak naprawdę nie było w
tej sytuacji odpowiedzialnej osoby, ale jednak jakaś osoba została pociągnięta do
odpowiedzialności. Tutaj powstaje problem, czy należy prowadzić coś takiego jak
zgromadzenie spontaniczne, bo jednak protesty ws. ACTA były organizowane w bardzo
szybki sposób.
Spójrzmy choćby na prawo do wyrażenia sprzeciwu, ograniczone terminem 2-3 dni roboczych.
Powstaje pytanie czy jest możliwość rozwiązania tego problemu w inny sposób? Niektórzy
próbowali organizować flashmoby i to znowu nie zostało opisane, w jaki sposób mają być
zorganizowane. Status prawny tego wydarzenia był niedookreślony. Niektórzy próbowali
sugerować ludziom, aby trzymali się w grupkach 14 osobowych. Organizatorzy mieli duży
problem, jeśli miasto odmawiało im rejestracji. Wydaje mi się więc, że powinniśmy zacząć
rozmawiać na temat tego, czy jest coś takiego jak „zgromadzenie spontaniczne”, „flashmob”.
W jaki sposób otworzyć drogę ludziom, aby mogli szybko zareagować na to, co się dzieje, z
czego są niezadowoleni? W jaki sposób zabezpieczyć taką organizację, gdzie ją zgłosić, skoro
nie możemy tego uczynić w urzędzie miasta? Wydaje mi się, że sprawa ACTA pokazała, iż
status prawny niektórych istniejących form zgromadzeń nie jest uregulowany. Istotna jest
także sprawa związku ze zgromadzeniami cyfrowymi, ponieważ protest ws. ACTA odbywał
się nie tylko na ulicach, ale też w sieci. Wydaje mi się, że trzeba się zastanowić, w jaki sposób
poinstruować młodych ludzi, którzy są aktywni. Warto dbać o takie osoby, które chcą się
wykazać i gromadzić. Uważam, że powinniśmy zejść teraz na „pole pragmatyczne” i
zastanowić nad radami dla ludzi umożliwiającymi im zorganizować bezpieczne zgromadzenie,
ale też uniknąć takich sytuacji jak ta z Jastrzębia.”