Kliknij, żeby zobaczyć tekst

Transkrypt

Kliknij, żeby zobaczyć tekst
Lot
− Uważaj na stopień!
Niski, gardłowy śmiech kobiety.
− Dobra, dobra. Przestań się wygłupiać, bo się wywalę!
Miała krótką spódniczkę. Tak krótką, że gdy się schylała widać było białe jak kreda pośladki, przedzielone cieniutką nitką stringów. Pochylała się co chwila, by, straciwszy równowagę oprzeć się na kolejnym stopniu schodów. Robiła to, a jej nogi jakimś cudem pozostawały
napięte jak struna, zdumiewająco proste w kolanach i równie białe jak tyłek.
− Ty, słuchaj, ty czasem nie jesteś akrobatką?
− Nie, a bo co? – zatoczyła się.
− Nic. Masz zgrabne nogi.
− Taaak? Mam też parę innych zalet.
− Jasne. Idź, bo nas świt zastanie.
− „Pamiętasz, była jesień...”
Po schodach, krok za krokiem, odbijając się od ściany, to znów od poręczy wspinali się coraz
wyżej. Dwie zagubione istoty – wychowane, wykorzystane i wyplute przez miasto, w którym się
urodzili, przeżyli najlepsze chwile swojego życia, by wreszcie spaść na samo dno egzystencji.
Nienawidzili go i kochali, tak bardzo, jak tylko ludzie zdradzeni potrafią kochać i nienawidzić.
W końcu dotarli.
Kobieta patrzyła na mężczyznę trochę za długo, zbyt natarczywie, zbyt wyzywająco. Wyjął jej
z dłoni klucze. Otworzył drzwi. Owiał go zapach kadzidła zmieszanego z dusznym smrodem
perfum, którymi darzyła go od chwili, gdy do niego podeszła. Otworzył okno i rozejrzał się po
mieszkaniu. Źle dobrane meble, brzydkie dywany, brzydki kolor ścian i najgorsze co może być
u kobiety, nieważne, samotnej, czy nie – pusta lodówka. Poszukał jej wzrokiem. Wciąż stała
w otwartych drzwiach, śmiejąc się na całe gardło, jak wariatka. Jej głos rozlegał się donośnie
w całej klatce schodowej, spływał na niższe piętra i wracał odbity rykoszetem od betonu parteru.
− Makijaż ci się rozmazał – mruknął. – Jakby dać ci odpowiednie ciuchy i wykazać trochę
inwencji twórczej byłabyś nawet podobna do klauna.
Wciągnął ją do środka i zatrzasnął drzwi.
− Aha! Miły jesteś, dzięki.
− Jakbyś na to nie spojrzała, nie jesteś lepsza od mojej matki. Ona jednak się nie kurwiła.
Popatrzyła na niego rozszerzonymi z wściekłości oczami.
− Co ty sobie myślisz?! – warknęła. – Że zeżarłeś wszystkie rozumy? No więc dowiedz się:
nie zeżarłeś! Cholera jasna!
Spojrzał na nią z uśmiechem.
− Idź się umyj, kiepsko wyglądasz.
Otworzyła usta, żeby coś odpowiedzieć, ale ostatecznie odwróciła się i bez słowa zniknęła
za drzwiami łazienki. Po chwili dobiegł stamtąd cichy szum wody. Usiadł na krześle i przyciągnął do siebie popielniczkę. Zaciągnął się kilka razy, szybko, raz za razem, jakby się bał, że bez
tego rytuał nie zostanie dopełniony.
Za oknem deszcz cicho spadał na ziemię. Chłodne powietrze wpływające do pomieszczenia
przyprawiało go o dreszcze. Była czwarta nad ranem, na zewnątrz jedna z tych zimnych
sierpniowych nocy, która nikomu nie mogła sprawić przyjemności. Może tylko robalom
w piachu albo rybom. A może i to nie. Znowu się zaciągnął i zamrugał. Dym wleciał mu do oka.
1
Odepchnął krzesło i wstał. Nie lubił, kiedy mu się coś takiego przytrafiało, ale palił nie wyjmując
papierosa z ust, zwłaszcza przy filtrze, co zawsze się źle kończyło. Podszedł do okna i wyrzucił
niedopałek. Zapalił ponownie.
Nie usłyszał, kiedy wyszła z łazienki. Nagle poczuł na twarzy dotyk czegoś wilgotnego. Przylgnęła do niego od tyłu, zarzucając mu ramiona na barki. Pocałowała ponownie. Odwrócił się.
Była naga, ociekała wodą, a jej długie brązowe włosy przylgnęły do marmurowego ciała. Piersi
poznaczone były siateczką niebieskich żyłek, włosy łonowe, zamknięte w prostokąt przywodziły
na myśl erotyczne wizje. Delikatnie odsunął ją na bok. Woda nie zrobiła na nim wrażenia; i tak
był przemoczony. Wyjął z szafy szlafrok i rzucił w jej stronę.
− Ubierz się, bo cię przewieje.
− Daj mi fajkę.
− Weź sobie. Są na stole.
Powoli przeszła przez pokój i usiadła na krześle. Zapaliła.
− Nie musiałeś mnie odprowadzać – powiedziała.
− Nie.
− To po co to zrobiłeś?
− Tak sobie.
− Nieprawda. Po co?
− Po nic. Miałem po drodze.
− Nie kłam! – uderzyła ręką w stół.
Westchnął ciężko i podszedł do niej.
− Chciałem cię zobaczyć, chyba...
− Nie potrzebuję tu twojego zasranego tyłka, Dominik! Nie potrzebuję ani ciebie,
ani w ogóle tego twojego zasranego świata. Nic nie chcę od was, nic!
Zaśmiał się.
− Nic?! Ech, jaka ty głupia jesteś.
− Wynoś mi się stąd! – krzyknęła wstając. – Spadaj, bo zadzwonię na policję!
Spojrzał na nią ostro.
− Posłuchaj mnie, kochanie – powiedział, ściskając ją za ramiona. – Nie przyszedłem tu
wysłuchiwać twoich pijackich żalów do całego świata, kapujesz?! Nic mnie nie obchodzi,
co ty o mnie myślisz, ale jakoś tak się porobiło, że mnie zależy co z tobą będzie...
− Puść mnie!
− ...w związku z czym, czy możesz posadzić swoją szanowną dupę i zacząć ze mną rozmawiać...
− Idź w cholerę!
− ...albo przynajmniej posłuchać, co mam do powiedzenia?
− Nie! – szarpnęła się. – Nie będę cie słuchać. Puść mnie, ściskasz.
Tym razem posłuchał.
− A teraz się wynoś! Tam są drzwi!
Popatrzył na nią. Jej oczy pozbawione były emocji. Tak naprawdę wcale się nie przejęła tym,
że zadał jej ból, że wprosił się do jej mieszkania i jeszcze próbował udzielać jej rad jak ma żyć.
Dotarło do niego, że przez cały czas z nim grała w jakąś swoją gierkę. Podszedł do stołu i usiadł,
szurając ostentacyjnie krzesłem.
− Nie wyjdę, dopóki ze mną nie pogadasz i nie wytłumaczysz mi tego wszystkiego.
− Tu nie ma nic do wyjaśniania.
− Sądzę, że jest.
2
Nie ma. Nie chcę o tym z tobą gadać – owinęła się szlafrokiem. – Tak naprawdę wcale cię nie
obchodzi to co robię... że ja to robię. Tobie chodzi tylko o dobre imię rodziny. Nie obchodzę
cię jako siostra, tylko jako ktoś, kto nosi to samo nazwisko co ty.
− Wcale nie! Zależy mi na tobie.
Roześmiała się.
− Gówno!
− Gówno?! Tylko tyle umiesz?
− Dla ciebie to i tak za dużo.
Zerwał się na równe nogi i złapał ją za szyję. Zaśmiała się.
− I co zrobisz? Uderzysz mnie? Śmiechu warte.
Bez trudu odepchnęła jego rękę.
− Idź już sobie. Chce mi się spać. Męczysz mnie, chłopczyku.
− Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi czemu to robisz.
− A co ja robię? Co? Nic nie robię, Dominiku, nic. Potrafisz zrozumieć: nic?
− Jesteś striptizerką!
− Nic – powtórzyła. – To jest nic i ty to dobrze wiesz. A jak nie wiesz, to też wszystko jedno.
− Ty nie możesz tego robić!
− Mogę.
− Ale...
Przerwała mu niedbałym ruchem ręki.
− Cicho, dzisiaj jestem pijana. Nie chce mi się ciebie słuchać. Idź już sobie. Od dawna już nie
masz siostry.
Zapanowała cisza. Odgłos uderzających o parapet kropli wypełnił pokój. Mężczyzna patrzył
na kobietę, a wyraz jego twarzy zdradzał wszystko to, o czym myślał: odrazę, litość, urażoną
męską dumę. Długo nie odrywał od niej oczu. Gdy wreszcie się odezwał, jego głos zdawał się
być oschły i obojętny, lecz drżał i tego nie udało mu się ukryć.
− Jesteś pierdoloną szmatą – powiedział. – Zawsze nią byłaś. Lubisz obnażać się przed facetami,
co? Bardzo to lubisz. Pojebana dziwka! Po jaką cholerę ja tu w ogóle przyszedłem?!
Wziął ze stołu papierosy i bez słowa wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Na dworze
odwrócił się, odnalazł wzrokiem właściwe okno i najgłośniej jak umiał krzyknął:
− Dziwka!
Potem ruszył przed siebie, zły, że pada i że nie może nawet zapalić. Jeszcze nigdy żadna kobieta,
jak ta, tak z niego nie zakpiła.
− Siostra, kurwa jego mać!
Nigdy!
−
Wychodząc czuła, że to będzie dobry wieczór. Ze wszystkich stron światło. Podeszła do końca
pomostu i odwróciła się dwa razy. W dole, w mroku czaiły się wygłodniałe oczy bestii, psów,
które nigdy nie zaspokoją swojej chuci. Zbliżyła dłoń do ust i posłała niewidzialny pocałunek
jednemu z wrogów. Wycie otoczyło ją jak zwykle. Powoli sięgnęła do marmurowych piersi,
przeciągnęła po nich palcem, po czym jednym sprawnym ruchem odpięła obcisły biustonosz.
Zatoczyła nim nad głową i rzuciła w mrok. Niech się nażrą! Z ociąganiem zaczęła się cofać,
poruszając biodrami w rytm muzyki. Jej dłonie zakryły różowe sutki. Zewsząd dobiegał jazgot.
Sięgnęła w dół. Gumka majtek była elastyczna, dało się z nią zrobić wszystko. Stopniowo
zsuwała ją coraz niżej. Niech się zagryzą z pożądania, świnie! Aż do kostek.
3
Na pomoście pojawiła się czyjąś rozcapierzona dłoń. Z całej siły przygniotła ją piętą.
Niech gnije!
I oto była: królowa sępów, marmurowa bogini zemsty. Czuła napięcie w powietrzu, czuła ich
szybkie oddechy. Wiedziała jak jej pragną. Niech pragną, niech z pożądania powyłażą im włosy,
wypadną zęby, niech w ich mózgu rośnie grzyb, który wszystko zeżre! Potrafiła nimi
manipulować, przywodzić do pustego orgazmu, niosącego ze sobą gorycz i wstyd,
potrafiła z nich kpić, rozgrzewając członki, karmiąc fałszywymi ruchami. W całej tej zgrai tylko
ona pozostawała czysta i piękna. Była ich katharsis, ich fatum. Była ich modliszką.
Muzyka zmieniła się, przybrała na mocy, nabrała dzikich dźwięków, tempo także wzrosło.
Ruszyła z miejsca, skoczyła w taniec, zmieniła się w wir pełen śmiercionośnego miodu.
Dwukrotnie kopnęła w czyjąś, zbyt daleko wysunięta maskę. Śmiała się. Chłonęła ich głupotę,
ich nieszczęście płynące z żądzy.
Była szczęśliwa. Rozpoczynała swój lot.
4

Podobne dokumenty