Żywe trupy są do - Creatio Fantastica

Transkrypt

Żywe trupy są do - Creatio Fantastica
Creatio Fantastica
PL ISSN: 2300-2514 R. XII, 2016, nr 2 (53)
Ksenia Olkusz
Żywe trupy są do… rymu
Nie bywam wulgarna, w każdym razie nie wtedy, kiedy recenzuję. Kiedy wchodzę
w rolę krytyka, staram się postrzegać przedmiot moich obserwacji obiektywnie. Nie
krzywdzić autora, nie obrzydzać potencjalnemu czytelnikowi ewentualnej lektury. Nie
szczędzę sił, aby punktować zalety i wytykać wady, a jeśli już bywam złośliwa, to z powodów merytorycznych, a nie emocjonalnych. Pełnię tę swoją rolę oceniacza już kilka lat, nie
tylko zresztą w „Creatio”, i doprawdy nie ponoszą mnie nerwy nawet wtedy, kiedy dostaję
gniota, któremu potem przykładam piętno „żółtej gumowej kaczuszki” (czyli wyraz mojego najwyższego zniesmaczenia, zarzut, że autorem kiepskiego tekstu lub scenariusza
była wspomniana zabawka, u której przecież ani rozumu, ani życia). Jednak kiedy rozpoczęłam pełną rozmaitych odczuć i wrażeń przygodę z książką Adama Węgłowskiego Żywe
trupy. Prawdziwa historia zombie, kacze porównanie straciło swoją moc. Szacowne wydawnictwo, jakim jest Znak, wydało bowiem tak upiornie prostacką rzecz, że zaczynam
się cieszyć, że nie zdołano mnie namówić do udziału w promocji tej publikacji i radośnie
ciskam (prawie) wulgaryzmem w tytule recenzji.
Rozumiem wprawdzie, że moda na zombie rozkwita i pochłania coraz większe obszary kultury zyskując rzesze fanów, rozumiem, że potrzeba na rynku polskim jakichkolwiek źródeł odnoszących się do tego fenomenu, rozumiem, że trzeba uśredniać wymagania, by pozostać w obrębie niewyszukanego dyskursu dostępnego dla przeciętnego intelektu (i wiedzy), ale to, czego NIE rozumiem, to stworzenie opracowania całkowicie rozmijającego się z tematyką. I kiedy czytam bardzo pochlebne recenzje tej książki, kiedy na-

Recenzja książki: Adam Węgłowski, Żywe trupy. Prawdziwa historia zombie, Kraków: Znak 2016, ISBN:
9788324034703, ss. 272 (co najmniej o 200 za dużo).
1
potykam na kolejne zachwyty nad przenikliwością autora, geniuszem pomysłu, wspaniałością sięgnięcia do źródeł, to – przyznam – mam wrażenie, że tylko mnie się nie podobało.
Ale chwileczkę, zaraz, przecież w istocie ma prawo mi się nie podobać, skoro jestem jedną
z bardziej obeznanych w Polsce z tematyką zombiaczą osób, nie dość, że redaktorką monografii Zombie w kulturze, to także naukowcem, który podsumowuje właśnie swoje badania w formie książki (naukowej, nie popularnonaukowej, jak w wypadku Węgłowskiego, co trochę autora tłumaczy) i wiem, co jest tutaj właściwe, a co nie.
Zacząć wypada może od stwierdzenia, że na tle polskich badań i wydawnictw
książka Węgłowskiego jest istotnie pionierska, choć nie z uwagi na rzetelność badań czy
trafność analiz. To jest po prostu przystępnie napisana kompilacja sensacyjnych interpretacji rozmaitych prefiguracji lęku przed śmiercią/życiem pozagrobowym obecnych w
każdej omalże kulturze. Autor ze swadą i swobodą dysponuje rozmaitymi odwołaniami
do wierzeń z różnych stron świata z naciskiem, rzecz jasna, na te haitańskiej proweniencji.
Samo w sobie nie jest to może nic złego, chociaż poszukiwanie zombie w starożytnych i
trochę mniej leciwych religiach, podaniach, legendach, przesądach jest mniej więcej tak
samo sensowne, jak konstatacja (którą usłyszałam na pewnej wybitnej konferencji), że
komar to też wampir, ponieważ pije krew. Węgłowski a priori zakłada, że wszystko, co po
śmierci obleczone w ciało, a w jakiś sposób ubezwłasnowolnione – jest znanym powszechnie zombie, tylko w nieco innym kształcie. I mogłabym pogodzić się z takimi spekulacjami (mającymi posmak wytworów wyobraźni Ericha von Dänikena), gdyby nie fakt
wtłaczania w obręb zjawiska zombizmu absolutnie każdego przejawu materialnego funkcjonowania po zgonie. Owszem, podoba mi się, że autor odwołuje się i do wydarzeń historycznych, i przywołuje rozmaite anegdoty, mniej lub bardziej z tematyką związane, ale
jego argumentacja i wiedza o kulturze popularnej są po prostu nikłe. Węgłowski nie odkrywa przed czytelnikiem sensów i znaczeń, które współcześnie spopularyzowane zombie ze sobą niosą. Nie daje wyjaśnienia owej pandemii fascynacji żywymi trupami, tkwiąc
w przeszłości i do niej tylko się odwołując.
Z obszaru popkultury sztandarowym przykładem jest dla autora serial The Walking Dead, niekiedy adaptacja (luźna zresztą, o czym Węgłowski już nie wspomina, a
szkoda, bo warto z uwagi na arcyinteresujący sposób referowania wydarzeń i quasireportażowy styl wypowiedzi) powieści Maxa Brooksa World War Z, filmy Romero i sztandarowe 28 dni później do spółki z Resident Evil, a także mash-upowe realizacje znanych dzieł
literackiej klasyki. Tyle że czyni to bez ładu i składu, nie rozumiejąc zupełnie, ani co
2
ogląda, ani też (jeśli czyta), co czyta. Luźne interpretacje nie są dobre nawet w szkole podstawowej, a co dopiero w lekturze popularyzującej i wyjaśniającej fenomen zombie. W tej
materii jestem akurat biegła, bo – tak się składa – tkwię po uszy w literackich narracjach
o żywych trupach i tak się składa, że żadna z nich nie jest tłumaczona na język polski, a
większość z nich czytelnie, jasno i bez ogródek odwołuje się do współczesnej sytuacji ekonomicznej, politycznej, społecznej. Narracje o zombie są częścią dyskusji o dzisiejszym
stanie rzeczywistości, wyrazem lęku i traumy po wydarzeniach zmieniających historię z
dnia na dzień, takich, w których uczestniczymy. Koniec świata jest w tekstach kultury każdorazowo nowym początkiem i każdorazowo wskazaniem tego, co może stać się z ludźmi
w momentach ostatecznych, granicznych. The Walking Dead to nie traktat o żywych trupach, ale opowieść o istnieniu, przetrwaniu, uczeniu się, dojrzewaniu, budowaniu na
nowo, dźwiganiu się z klęski, walce – nie z zombie, lecz z innymi ocalałymi. W centrum
narracji o zombie zawsze jest człowiek – nie konkretny, nie wybrana jednostka, lecz przeciętny reprezentant ludzkości, który w obliczu zagłady ulega przemianie i też zmartwychwstaje, choć nie jako bezwolne zwłoki, lecz jako walczący o siebie, swoich bliskich i swój
świat. Owszem, w te wyobrażenia wpisany jest w jakiś sposób lęk przed utratą życia, tyle
że nie w takim rozumieniu, jak dawniej. To obawa o stan globalny, podsycana tymi wszystkimi zdarzeniami, które determinują kształt nowoczesnego świata (polecam tu lekturę
licznych wyśmienitych monografii anglojęzycznych, publikacje Mikołaja Marceli, a także
artykuły naukowe mojego autorstwa).
Tymczasem Węgłowski z upodobaniem rozgrywa stereotypami (jak serial, to bez
wartości, jak gra wideo to jeszcze gorzej), bezrefleksyjnie poddając się ich sile. W jaki sposób ma być wartościowa poznawczo książka, w której bezustannie ewokowana jest kwestia „zombie a sprawa polska”? Jaki szacunek wzbudzić ma dla wiedzy lektura odwołująca
się ni stąd ni zowąd do Jana Pawła II? Czy doprawdy należy papieża mieszać do wszystkiego? Czy wzmianka o tym, że za czasów młodości rodziców Karola Wojtyły we wsiach
wciąż funkcjonowały przesądy dotyczące zmarłych ma wymiar merytoryczny? Dlaczego
autor poruszając się z taką swobodą w tematyce historycznej, grzęźnie i gubi się w meandrach dzisiejszej kultury? Czy dlatego, że nie ma na jej temat niczego do powiedzenia, czy
raczej z tego powodu, że słabo się w niej orientuje? Bo gdyby wiedział więcej, przywołałby
i lepsze przykłady i wnikliwiej rozpatrzył kwestię niemożności przeobrażenia zombie w
amanta czy choćby definicję LARPa (doprawdy nie jest to rozgrywka RPG na świeżym powietrzu!).
3
Książka w dodatku pisana jest egzaltowanym stylem, nawiązując niekiedy do estetyki reportażu, opowieści historycznej, a czasem wręcz kopią komunałów, które odnaleźć
można w pierwszym lepszym przewodniku podróżnika. Autor nie utrzymuje konsekwencji czasowej, raz posługując się czasem przeszłym, innym razem, w tym samym rozdziale,
płynnie przechodząc do narracji „tu i teraz”. Może i research poczynił Węgłowski wnikliwe, może też feblik „zombie a sprawa polska” stanie się wabikiem na naiwnych i niewiedzących nic o zombie czytelników. Może. Ja wiem, że jeśli kiedykolwiek ktokolwiek
zacytuje tę książkę w pracy badawczej, nie będzie to dobra ścieżka kariery. Żywe trupy to
lektura dla przeciętniaków, napisana wybitnie przeciętnie i wybitnie złym językiem. Stanowczo mówię nie.
4