Życie historią pisane

Transkrypt

Życie historią pisane
III nagroda w IV Ogólnopolskim Konkursie Literackim „Płynąć pod prąd”
dla Julii Fatygi
z Zespołu Szkół Sportowych nr 1 im. Janusza Kusocińskiego w Chorzowie
za pracę pt. „Życie historią pisane”
w kategorii szkół gimnazjalnych – proza
Życie historią pisane
Pradziadek we Włoszech (pierwszy rząd, pierwszy po lewej) .
Mojego pradziadka Józefa - dziadka mamy - nie zdążyłam poznać. Zmarł trzy
miesiące przed moim urodzeniem. Przetrwała o nim w rodzinie ciągle żywa legenda. Z
opowiadań, które towarzyszyły moim wyjazdom na wakacje do prababci, wyłania się portret
zwyczajnego człowieka, którego historia poddała wielu próbom i wyborom. W mojej ocenie
wybrnął z tych prób zwycięsko i dlatego uznałam, że był tym, który „płynął pod prąd” zawsze
„wyprostowany wśród tych co na kolanach”.
31 sierpnia 1939 roku pożegnał się ze swoją roczną córeczką i żoną, by udać się do
Radomia na miejsce mobilizacji 93. Pułku Piechoty - jednostki formowanej zgodnie z planem
mobilizacyjnym „W”. Nie wiedział wtedy, że nie zobaczy najbliższych i że oni nie będą mieć
o nim wiadomości przez ponad 8 lat. W pierwszych dniach września 93. Pułk walczył z
okupantem, a potem rozbite wojsko wycofało się za Wisłę, mając nadzieję na zebranie sił do
walki z wrogiem. Nadzieje okazały się płonne. 17 września agresja radziecka przekreśliła
plany walki rozbitków polskiej armii. Wśród wielu żołnierzy II Rzeczypospolitej,
rozbrojonych i zatrzymanych przez Armię Czerwoną i NKWD, znalazł się dziadek Józef.
Jako jeniec wojenny trafił do specjalnego obozu NKWD w Starobielsku:
„(...)ci którzy jak się zdaje
bez bólu poddali się rozkazom
idą spuściwszy głowy na znak pojednania
ale w zaciśniętych pięściach chowają
strzępy listów wstążki włosy ucięte
i fotografie
które jak sądzą naiwnie
nie zostaną im odebrane(...)”
Prababcia ze łzami w oczach nie raz przypominała opowieści swojego męża, jak
męczono go nocnymi, wielogodzinnymi przesłuchaniami, inwigilowano, zastraszano,
zakazano korespondencji z domem. Nie poddał się. Nie uległ też propagandzie
komunistycznej. Być może myślał wtedy: „(...)bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź
odważny w ostatecznym rozrachunku jedynie to się liczy”.
Kiedy w marcu 1940 roku zakończyły się śledztwa jeńców, Dziadek został
przewieziony do obozu jenieckiego pracy przymusowej w Griazowcu pod Wołogdą. Wbrew
konwencji, jeńców potraktowano jako niewolniczą siłę roboczą, a warunki pracy były
mordercze. Najgorzej doskwierał jednak głód. Dziadek podobno wielokroć wspominał, jak
marzył o łyku chociażby znienawidzonego kiedyś zsiadłego mleka, jak sobie przyrzekał, że
nigdy już nie pogardzi żadnym jedzeniem. Łatwo w takich warunkach stracić
człowieczeństwo. Pradziadek opowiadał, jak bronili się przed tym buntami głodowymi,
strajkami, przyjaźnią, okazywaniem wzajemnej życzliwości.
W sierpniu 1941 roku, w wyniku układu Sikorski – Majski, ogłoszono dekret o
amnestii dla obywateli polskich i podpisano umowę umożliwiającą utworzenie Armii Polskiej
w ZSRR. Dowództwo Armii powierzono gen. Władysławowi Andersowi, przetrzymywanemu
do tej pory w więzieniu NKWD na Łubiance. Pradziadek od razu zgłosił się do komisji
rekrutacyjnej i trafił do obozu szkoleniowego w Buzułuku. Kandydaci na żołnierzy byli
wycieńczeni, chorzy. Rosjanie obniżali przydziały żywności albo je w ogóle wstrzymywali.
Żołnierze nocowali w namiotach w 40 stopniowym mrozie, ubrani w łachmany. Kiedy
decyzją Stalina przeniesiono obóz w okolice Taszkientu w Azji Środkowej, fatalne warunki
klimatyczne pogorszyły sytuację. Mojego chorego na czerwonkę Dziadka przy życiu trzymała
wola walki ze słabościami własnego ciała, nadzieja na opuszczenie „zniewolonego kraju” i
powrót do bliskich. Droga jednak była jeszcze daleka!
Ostatecznie generał Anders 31.08.1942 r. zakończył wyprowadzanie swojej armii która przyjęła nazwę 2. Korpusu Polskiego - z ZSRR przez Morze Kaspijskie do Pahlawi w
Iranie. Tam wygłodzeni żołnierze mogli wreszcie poczuć smak zwyczajnego jedzenia,
odpocząć, zregenerować siły. Dziadka przydzielono do 3. Dywizji Strzelców Karpackich.
Zreorganizowana i dozbrojona Armia została wysłana do Iraku, by ochraniać pola naftowe.
Kolejne działania dziadkowej dywizji wiążą się z Palestyną i Egiptem. Wspominał, że mimo
zagrożenia życia, czuł niezłomną wolę walki i służby Ojczyźnie; można by powiedzieć, że
odpowiadał na wezwanie:
„(…)kiedy światło na górach daje znak – wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę”.
W grudniu 1943 roku zadaniem dziadkowej 3. Dywizji Strzelców Karpackich było
opanowanie wzgórz 593., 596. i 468. oraz zdobycie klasztoru na Monte Cassino. 18 maja o
godz. 14.45 po morderczych walkach na wzgórzu klasztornym zawisła polska flaga i
obwieściła zwycięstwo, jednak mój Dziadek o tym nie wiedział. Przysypany w okopie, ciężko
ranny trafił do szpitala polowego, a potem przetransportowany został do szpitala w Anglii.
Gdy odzyskał przytomność, okazało się, że stracił słuch. Rekonwalescencja trwała długo, bo
ponad rok. Nadal jednak źle słyszał, miał zaburzenia błędnika, poruszał się o lasce. W tym
czasie niektórzy spośród jego towarzyszy broni wracali do Polski, inni zadeklarowali
pozostanie na emigracji. Jego kuzyn i przyjaciel Bolesław zdecydował się zostać.
W uznaniu zasług w walkach Pradziadek został odznaczony Krzyżem Walecznych.
Zaproponowano mu też dom i pracę w Anglii. Odmówił: „postanowił wrócić na kamienne
łono ojczyzny”.
„więc po co wraca
pytają przyjaciele
z lepszego świata
mógłby tutaj pozostać
jakoś się urządzić…
więc po co wraca”
„wszystko tu nie moje
drzewa są bez korzeni domy bez
fundamentów…”
Angielscy lekarze pocieszali, że uzdrowi
go polskie powietrze. Wraca więc i:
„widzi już
granicę
zaorane pole
mordercze wieże strzelnicze
gęste zarośla drutu
bezszelestne
drzwi pancerne
zamykają się wolno za nim
i już jest sam
w skarbcu
wszystkich nieszczęść”.
Pradziadek w Egipcie ze swoim kuzynem Bolesławem (po lewej)
DOBJASZ Józef - 1913/14 plut. 4. bn. KW – dane z listy J. Stankiewicza
www.stankiewicze.com/index.php?kat=42&sub=645
W 1947 roku w Gdyni zszedł ze statku wrak człowieka - tak przynajmniej mówiła
prababcia - chodził o lasce, niewiele słyszał. Dopiero ojczysta ziemia, polskie powietrze i
bliskość rodziny zdziałały cuda. Dziadek powoli zaczął wracać do zdrowia. Po dwóch latach
podjął pracę. Nie było Mu łatwo w „wolnej ojczyźnie”, zwłaszcza lat 40. i 50.. Jako
„andersiak”- mimo iż inwalida wojenny – był na cenzurowanym, musiał uważać na każde
słowo, żeby nie zostać posądzonym o antypaństwową postawę. Jedynie w zaciszu domowym
mógł być sobą. Babcia pamięta, choć była wtedy dzieckiem, te „lekcje historii prawdziwej
wręcz nie do uwierzenia”, jakże innej od tej uczonej w szkole, dawane w długie zimowe
wieczory domownikom i przyjaciołom. I słowa, że nie wolno ulegać i wierzyć
komunistycznej władzy i partyjnej nowomowie. I tę wiarę, że musi przyjść prawdziwa
wolność. Doczekał jej, a w latach 80. został zrehabilitowany. Z radością korzystał wtedy z
licznych zaproszeń do szkół na spotkania z młodzieżą, bo wreszcie mógł otwarcie mówić
prawdę w myśl słów: „ocalałeś nie po to aby żyć trzeba dać świadectwo”.
Zapewne historia mojego Pradziadka nie jest wyjątkowa. Wielu ludzi kroczyło
podobną drogą wierności sobie i swoim ideałom. W pamięci prababci pozostał mężem, który
jak mityczny Odys żyć mógł tylko we własnej Ojczyźnie. Babcia jego ideały przekazywała,
ucząc mnie - dwuletnie dziecko - wierszyka „Kto ty jesteś?”. W pamięci mojej mamy
pozostał zwykłym dziadkiem, na którego czeka się, by po powrocie z pracy wyciągnął z
kieszeni garść cukierków. Sądzę, że może być on pierwowzorem Herbertowskiego bohatera.
W pracy wykorzystano cytaty z wierszy Z. Herberta: „Przesłanie Pana Cogito”, „Powrót prokonsula”,
„Pan Cogito – powrót”, „U wrót doliny”.

Podobne dokumenty