(Rekolekcje CLU J. Carron 2011 Rimini i 2012 Olsztyn pl.doc_[
Transkrypt
(Rekolekcje CLU J. Carron 2011 Rimini i 2012 Olsztyn pl.doc_[
NIEODWO ALNIE POZYTYWNA RZECZYWISTO Rekolekcje studenckie Ruchu Komunia i Wyzwolenie Rimini, grudzie 2011 Wprowadzenie | Julián Carrón 9 grudnia, wieczór Przyjechali cie z Argentyny, z Austrii, z Belgii, z Brazylii, z Nigerii, z Rosji, z Hiszpanii, ze Szwajcarii, z Ugandy i ze wszystkich stron W och: jest to najbardziej oczywisty gest b agania. B aga cz owiek dostrzegaj cy swoj potrzeb , której nie jest w stanie zaspokoi w asnymi si ami, w asn inteligencj , w asnymi wywodami. To sprawi o, e znale li my si na tej drodze pe ni oczekiwania: im wi ksze jest oczekiwanie, tym bardziej jeste my wiadomi w asnej niemocy. Dlatego jedynym s usznym gestem na pocz tku, kiedy wype nia nas to bezgraniczne oczekiwanie, jest wo anie, b aganie Ducha Bo ego, Jedynego, który mo e w pe ni na nie odpowiedzie . Przyb d Duchu wi ty „Gdzie jest ten ywot utracony w yciu?” 1, pyta Eliot w Chórach z „Opoki”. Niemal nie zdaj c sobie z tego sprawy, tracimy ycie yj c. Z tego, ile ju go stracili my, zdajemy sobie spraw tylko wtedy, gdy zdarza si co , co przywraca nam wiadomo , w przeciwnym razie dalej by my tego nie zauwa ali. Pewne wydarzenia, które nast pi y ostatnio, przebudzi y wielu z nas: mier naszego przyjaciela Bizzo, kryzys, choroba rodziców i przyjació , to wszystko da o nam wiadomo tego, jak bardzo byli my rozproszeni: tracili my ycie nawet tego nie zauwa aj c. „ mier Giovanniego – pisze jeden z was – wydoby a mnie z gigantycznego rozproszenia; gdy patrz na to, co si zdarzy o w tamtych godzinach, musz stwierdzi , e cho ciska o mi si gard o i p aka em, to sta o si to dla mnie drog do zrozumienia na nowo, co jest w yciu wa ne. O jakich wydarzeniach mówi ? O wiadkach. W tych dniach mia em szcz cie patrzy na osoby, które by y prawdziwymi wiadkami tego, jak mo na y w obliczu takich rzeczy: na moj dziewczyn , na rodziców Giovanniego”. Inny list mówi: „ mier Bizzo i choroba, odkrycie, e jeden z moich najlepszych przyjació ma raka: od kiedy te rzeczy si wydarzy y, nie mog zadowoli si yciem jak gdyby nigdy nic, wstaj c rano musz odmówi Anio Pa ski prosz c o zrozumienie znaczenia wszystkiego”. Kto inny pisze, e odezwa o si w nim olbrzymie, otwarte pytanie o wszystko. Móg bym wylicza bez ko ca wasze listy, które to ilustruj . Ale na co wskazuje fakt, e zostali my wybudzeni jakby ze miertelnego odr twienia? Na to, e wcze niej zasn li my – po prostu. e wegetowali my, e zwyci y a p ytko , szaro , e pogr yli my si w t sytuacj nawet nie zdaj c sobie z tego do ko ca sprawy. Dlatego s owa Eliota s zupe nie zrozumia e: „Gdzie jest ten ywot utracony w yciu?”. To dramatyczna sytuacja, któr opisuje bohater Grahama Greena z Ko ca romansu, mówi c: „Dla mnie tera niejszo nigdy nie jest obecna” 2. Straszne! To jest cecha dzisiejszego wiata, którego jeste my cz ci , jak przypomina nam Péguy: „Dzisiejszy wiat 1 2 T. S. Eliot, W moim pocz tku jest mój kres, wiat Ksi ki, Warszawa 2007, s. 181. G. Greene, Koniec romansu, PAX, Warszawa 1957, s. 57. dokonuje wielkiego, totalnego opró nienia tera niejszo ci” 3, dlatego zawsze jeste my „z boku”. I, jak pisze Pascal, „Nie dbamy nigdy o czas obecny. Uprzedzamy przysz o , jako nadchodz c zbyt wolno, jak gdyby chc c przyspieszy jej bieg; albo przywo ujemy przesz o , aby j zatrzyma , jako zbyt chybk . Tak nierozs dni jeste my, e b kamy si w czasach, które nie s nasze, nie my l c o jedynym, który mamy (…). Zazwyczaj bowiem tera niejszo rani nas. Skrywamy j naszym oczom, bo nam jest przykra; a je li jest mi a, a ujemy, e si nam wymyka. (…) Nie my limy prawie o tera niejszo ci; a je li my limy, to jeno aby zaczerpn z niej tre ci do snucia przysz o ci” 4. Dlatego zawsze jeste my „z boku”: „Przebacz, s o ce lube! / S a o swe blaski / W dom, który nie umia poj twojej aski, / wtórowa twym wiat om nie by o komu, / Nikt nie czu potrzeby zagrza si w domu!” 5, pisze Ibsen. Ale teraz zdali my sobie z tego spraw , wszyscy jeste my tego wiadomi. W jaki sposób szok wywo ywany przez obecn sytuacj stawia ka dego z nas w obliczu decyzji. Jak mówi jeden z was: „To, co odkry em w tych dniach, ka e mi podj decyzj , czy patrze na moje roztargnienie”, poniewa , kiedy ju to odkryli my, mo emy ucieka , nie mog c tego znie , ale ycie coraz bardziej przyciska nas do muru. Tego lata który z naszych przyjació przytoczy monolog Giorgio Gabera, w którym bard opowiada swoj histori : ka dy mo e j opisa nadaj c jej w asne rysy, w wietle w asnego do wiadczenia. Gaber mówi: „Niektórzy byli komunistami, bo my leli, e mog by ywi i szcz liwi tylko wtedy, gdy inni równie s tacy. Niektórzy byli komunistami, bo potrzebowali by popychani w stron czego nowego, bo chcieli si zmienia ka dego dnia, bo czuli konieczno odkrycia jakiej nowej moralno ci. Bo by mo e by to tylko impuls, lot, marzenie, poryw, pragnienie przemiany stanu rzeczy, przemiany ycia”. I ten pocz tkowy poryw jakby nie by w stanie odpowiedzie na ca e oczekiwanie, a wtedy cz owiek stawia sobie pytanie: „I co teraz?”. Ka dy mo e stwierdzi , w czym ulokowa swoj nadziej , czego próbowa , co go porywa o – nie jest mo liwe, eby cz owiek w yciu czego nie zrobi , o czym nie zdecydowa , nie zaryzykowa spróbowania czego – ale w pewnym momencie, w obliczu tera niejszo ci, nadchodzi suche pytanie Gabera: „I co teraz?”. Po tym wszystkim, co zrobili my: „I co teraz?” 6. Jakakolwiek b dzie nasza odpowied na to pytanie, cz owiek uczciwy wobec siebie samego musi odkry , e oczekiwanie jest definicj ka dej chwili, któr prze ywa. Dlatego pocz tek tego gestu jest pe en oczekiwania: „Pocz tek (…) znajduje si w ziemi, kiedy wszystko oddane jest oczekiwaniu (…). Oczekiwanie jest postaw zg odnia ego i spragnionego”7: okre la mnie – bardziej ni cokolwiek innego, bardziej ni moje b dy, ni stracony czas, ni to, co mi si wydarzy o, ni to, jak si teraz czuj , ni mój obecny stan ducha – fakt, e wewn trz mnie, cho by tylko jako pragnienie, pragnienie pragnienia, jest ten g ód, to pragnienie w asnej pe ni. Taka jest warto chwili: wszystko rozgrywa si teraz, w tej chwili, kiedy dostrzegam ten g ód i pragnienie, poniewa poza t chwil nie ma nic. 3 Ch. Péguy, Note conjointe, B. Pascal, My li, Warszawa 1989, s. 103. 5 H. Ibsen, Nora czyli dom lalki & Peer Gynt, Polskie Media Amer.com, Warszawa-Pozna 2002, s. 360. 6 G. Gaber, S. Luporini, „Qualcuno era comunista”, z p yty Il teatro canzone, Carosello Records, Distr. Dischi Ricordi 1992. 7 L. Giussani, Intensywno chwili, t um. W. Janusiewicz, za: http://www.cl.opoka.org.pl/artykuly/0006.html. 4 Uczuciem, które dominuje w tej chwili, jest w a nie oczekiwanie. I je li przez moment zatroszczyliby my si o siebie, je li spojrzeliby my na siebie z tak czu o ci , z jak chcemy, by na nas patrzono, musimy dostrzec pragnienie bycia przygarni tymi z ca ym naszym oczekiwaniem. Dlatego ksi dz Giussani mówi: „ eby prze y chwil , musisz j przyj i obj . Obj co co nie jest twoje, po to, eby sta o si twoim yciem” 8. Na pocz tku tego Adwentu przyszed mi do g owy przyk ad podawany przez wi tego Paw a. Nie jeste my sami z naszym oczekiwaniem: „p dz , abym te [to] zdoby , bo i sam zosta em zdobyty przez Chrystusa” 9. To zdanie streszcza ca tegoroczn drog . Dlaczego? Poniewa wida , e co si wydarzy o, e chrze cija stwo dla nas, w tym wszystkim, co si dzia o, by o obecnym do wiadczeniem. Wida , e co si naprawd pomi dzy nami sta o, skoro – pomimo ca ego naszego rozproszenia, ca ej naszej s abo ci i ca ego naszego dostosowania si , musimy dostrzega oczekiwanie, z jakim tutaj przyjechali my. W a nie z powodu tego, co prze yli my razem, przyjechali my z jeszcze wi kszym pragnieniem, oczekuj c odpowiedzi, pe ni, której przeb ysk dostrzegli my: oczekiwanie jest znakiem rozpoznawczym tego, co prze ywamy. Z wielk prostot opisuje to student pierwszego roku z Bolonii: „Dla mnie spotkanie z Ruchem oznacza o znalezienie rodziny, miejsca, w którym mog y nie cenzuruj c adnej cz ci mnie. Kiedy pozna em ludzi z CL, po raz pierwszy zobaczy em chrze cija stwo jako obecno , która mnie anga uje, poci ga, prawdziw , dotykaln , która porwa a moje ycie, towarzystwo, które jest mi koniecznie potrzebne w ka dej chwili dnia: w a nie w tym duchu postanowi em przyjecha na Rekolekcje. Chc spróbowa zrozumie , na czym polega to pi kno, które w zdumiewaj cy sposób nadaje sens ka demu mojemu gestowi i wszystkim sytuacjom mojego ycia. Jestem pewien, e nie istnieje przyja wi ksza ni ta”. To jest wydarzenie, które wzbudza oczekiwanie, jak u wi tego Paw a: „p dz , abym te to zdoby ”, by coraz lepiej to rozumie , „bo i sam zosta em zdobyty przez Chrystusa”. Co pokazuje mi, e zosta em zdobyty? Jak mówi nasz przyjaciel, cho nie tymi samymi s owami: fakt, e odkrywam w sobie to pragnienie zrozumienia pi kna, które spotka em. Widz , e Chrystus si wydarzy , e Chrystus jest czym , co wydarza si teraz, z powodu tego oczekiwania. Mo emy wi c zacz dni rekolekcji pe ni tych pragnie i ze wiadomo ci w asnego ubóstwa. Pocieszeniem dla nas s s owa wi tego Bernarda: „Wspominaj c nieustannie ar pragnienia Ojców z westchnieniem wygl daj cych obecno ci Chrystusa w ciele, dr cz si i trwo ”. Dlatego nie ma sensu si gorszy , e i my do wiadczamy tego upokorzenia i wstydu: „A teraz ledwie powstrzymuj zy– mówi dalej wi ty Bernard – zy, tak mi wstyd gor czki i odr twienia tych [naszych] a osnych czasów. W kim bowiem objawienie owej aski budzi rado tak przemo n , jak t sknota, któr w staro ytnych wi tych wznieca a sama obietnica [tej aski]? Oto zatem: jak wielu rozraduje si w wi to Jego Narodzin, które w najbli szym czasie b dziemy obchodzi ? I oby z powodu Narodzenia a nie z pustoty! Pal ce pragnienie i gorliwo oczekiwania tamtych [patriarchów] ukazuj mi te s owa: Niechaj mnie poca uje poca unkiem ust swoich”10. 8 Tam e. Flp 3, 12. 10 Por. w. Bernard z Clairvaux, Kazanie II o Pie ni nad Pie niami, w: „Cenobium” nr 15, Tyniec 2001, s. 48. 9 Musimy o to prosi ju od tego wieczoru: aby my mogli prze ywa te dni p dz c, by Go zdoby , pe ni tego oczekiwania, przebudzonego ostatnio przez tak wiele wydarze , i aby to oczekiwanie sta o si b aganiem. Rozumiej c, jak bardzo jeste my s abi, pro my Pana, by nie pozwoli os abn temu pragnieniu, temu porywowi, temu oczekiwaniu, i podtrzymujmy si wzajemnie daj c wiadectwo, e jeste my naprawd przyjació mi, a nie po prostu kumplami, i e nie pragniemy niczego innego, jak tylko by y takim yciem, do jakiego zostali my stworzeni, by my wobec samych siebie byli obecni. Dlatego pierwszym gestem, o jaki prosimy, by by dla siebie naprawd przyjació mi, by broni si przed sp dzeniem tych dni „poza domem”, jest milczenie. Chocia przez kilka chwil mo emy by obecni sami przed sob . Mamy du o czasu na rozmowy, ale przynajmniej tutaj dajmy sobie szans , by korzysta z miejsca, jakie dajemy Chrystusowi w tych dniach: bo milczenie, przyjaciele, pojawia si w obliczu Obecno ci. To Jego obecno nape nia mnie milczeniem. By zrozumie , co to znaczy milczenie, przypomnijcie sobie jakie wydarzenie, które odebra o wam mow . Milczenie: nie g ucha cisza, poniewa jest wype nione Obecno ci , która odbiera ci mow . Chrze cija skie milczenie jest wype nione tym wydarzeniem, rodzi si z wydarzenia Jego obecno ci, ca e d y do pracy, do rozpoznawania; to nie jest g ucha cisza, to jest milczenie, które otwiera, które wprawia w ruch, by zrozumie , by rozpozna , by pracowa nad s owami, które s do nas kierowane, by my mogli wróci do domu z wi ksz pewno ci , z wi ksz jasno ci , której nie usunie pierwszy powiew wiatru ani pierwsza przeciwno , jak to si cz sto zdarza (jeste my tak powierzchowni, e przy pierwszym fa szywym d wi ku wszystko znika). Podtrzymujmy si wzajemnie w tym milczeniu i w tej pracy. Lekcja | Julián Carrón 10 grudnia, rano 1. Konieczno ycia teraz „Wystarczy oby tylko sta si na nowo dzieckiem i wci pami ta … / I wci pami ta , e wszystko jest dane, wszystko jest nowe i wyzwolone” 11. Ale wszyscy w ostatnim czasie mieli my okazj zobaczy , e to nie zdarza si ka demu. Wszyscy odczuli my – to jest pierwszy punkt, na którym chc si skupi – t nagl c konieczno ycia teraz. Naprawd zdumia em si wyzwaniami, jakimi by y dla wszystkich dzie Inauguracji Roku, kiedy przeszli my do dziesi tego rozdzia u Zmys u religijnego, i ulotka na temat kryzysu, która nie by a niczym innym, jak tylko jednym z przyk adów na to, e rzeczywisto jest pozytywna, nawet w takich okoliczno ciach – a sta o si to jeszcze wyra niejsze w kontek cie mierci naszych przyjació , Bizzo i Marco. To tak jakby te s owa dziesi tego rozdzia u, odczytywane przez lata z nabo e stwem, napotka y na wyzwanie konkretnych okoliczno ci, a wtedy wysz a na wierzch ca a nasza niepewno . Te s owa okaza y si dla nas prawdziwym wyzwaniem: dostrzegli my nagl c konieczno stwierdzenia, namacalnego potwierdzenia prawdy tych s ów. „Cz owiek, który próbuje y na sposób wy cznie pozytywistyczny, bior c pod uwag tylko to, co policzalne i daj ce si zmierzy , w ko cu zaczyna czu si st amszony” 12: tymi niedawno wypowiedzianymi s owami Papie trafnie okre li potrzeb , której musimy zaradzi , by wydoby si z tego przygniataj cego nas cz sto st amszenia. Te s owa dog bnie ukazuj , na czym polega problem: na tym, by nasza relacja z rzeczywisto ci by a wiadoma, konstruktywna, pe na, satysfakcjonuj ca. Na tym polega wyzwanie, bo to w a nie nasza relacja z rzeczywisto ci ponosi szkod , jak przenikliwie zauwa y a María Zambrano: „Je li co zosta o dotkni te przez kryzys, to jest to chyba ten tajemniczy zwi zek mi dzy naszym bytem a rzeczywisto ci , tak g boki i podstawowy, e podtrzymuje nas w g bi naszego «ja»” 13. Nasze zagubienie, poczucie konieczno ci zmiany, trud i st amszenie pojawiaj si , poniewa w kryzysie pogr ona jest nasza relacja z rzeczywisto ci . Ale co oznacza relacja z rzeczywisto ci ? Czy chodzi o to, e mamy by odwa ni? Mamy mie lepiej na adowane akumulatory, by troch bardziej do przodu, mie wi kszy rozmach? A mo e chodzi o charakter, o temperament, o optymizm? Oczywi cie nie, poniewa na adowany akumulator wyczerpie si w mgnieniu oka, a kiedy „fa szywy ton / zrani ucho, w nico / obraca si ten raj w jednej chwili” 14. Wszyscy to widzieli my, nie tylko w przesz o ci, widzimy to codziennie: gdyby to by tylko problem na adowania akumulatorów, to po chwili znowu znajdowaliby my si w punkcie wyj cia. Dlatego ksi dz Giussani i Papie k ad nacisk na to, e chodzi o prawdziwe u ywanie rozumu, to znaczy o to, by w relacji z rzeczywisto ci mog y si w pe ni realizowa mo liwo ci rozumu, by poj rzeczywisto w ca ej jej tre ci, w jej autentycznym znaczeniu. Od tego – mówili my 11 C. Chieffo, „Amare ancora”, w: P. Scaglione, La mia voce e le Tue Parole, Milano 2006, s. 199. Benedykt XVI, Przemówienie na Zgromadzeniu Plenarnym Papieskiej Rady ds. wieckich, 25 listopada 2011. 13 Por. M. Zambrano, Verso un sapere dell’anima, Milano 1996, s. 84. 14 G. Leopardi, „Sopra il ritratto di una bella donna”. 12 w czasie Inauguracji – zale y ostateczna równowaga ycia: rozum jest cech naznaczaj c relacj cz owieka ze wszystkim, jest odzwierciedleniem rzeczywisto ci ukazuj cej si w do wiadczeniu, jest „k piel w wietle” – mówi ksi dz Giussani – w której rzeczywisto ukazuje ca e swoje znaczenie. A wi c tylko pod warunkiem, e nauczymy si dobrze u ywa rozumu, b dziemy mogli poj tytu naszych rekolekcji: „Nieodwo alnie pozytywna rzeczywisto ”. Co mamy na my li mówi c, e rzeczywisto jest pozytywna? Nieodwo alna pozytywno rzeczywisto ci nie ma nic wspólnego z ró owymi okularami, z przesadnym optymizmem, z „pozytywnym my leniem”, ale dotyczy samej natury rzeczywisto ci, jej tworzywa, a wi c i prawdziwego u ywania rozumu. Zobaczmy teraz, w tym krótkim filmie, jak postrzega rzeczywisto uwa ny obserwator. Projekcja filmu15 Od ponad 30 lat robi poklatkowe filmy kwiatów, nieprzerwanie, 24 godziny na dob , siedem dni w tygodniu. Ich przeobra enia to taniec, który nigdy mnie nie znudzi. Ich pi kno zanurza nas w barwach, w smaku, w przyjemno ci dotyku, daje nam jedn trzeci po ywienia, jakie przyjmujemy. Pi kno i czar s rodkami, jakich natura u ywa, by przetrwa , bo chronimy to, w czym jeste my zakochani: otwieraj nasze serca i pozwalaj zrozumie , e jeste my cz ci natury, e nie jeste my od niej oddzieleni. Kiedy widzimy siebie jako cz natury, pozwala nam to te by bli ej innych ludzi, bo staje si jasne, e wszystko jest po czone w jedno. Kiedy ludzie widz moje filmy, cz sto mówi „O mój Bo e!”: czy kiedykolwiek zastanawiali cie si , co to znaczy? „O” znaczy, e to przyci gn o twoj uwag , sprawi o, e jeste obecny, uwa ny. „Mój” odwo uje si do czego ukrytego g boko w twojej duszy. Ma utworzy bram , poprzez któr twój g os mo e si przedosta i zosta wys uchany. I „Bóg”: Bóg jest t osobist podró , w któr wszyscy chcemy wyruszy , by mie natchnienie, by by po czonym z Wszech wiatem, który wi tuje ycie. Wiecie, e 80% informacji, jakie przyjmujemy, dociera do nas przez oczy? Je li porównaliby cie energi wiat a ze skal muzyczn , to nieuzbrojone oko mo e uchwyci tylko jedn oktaw , t rodkow . Czy nie jeste my wdzi czni za nasze mózgi, które przyjmuj impuls elektryczny nap ywaj cy od energii wietlnej, zbudowane tak, e mog tworzy obrazy i poznawa wiat? Czy nie jeste my wdzi czni za to, e mamy serca, które mog odczu dr enie, tak, e pi kno natury sprawia nam przyjemno ? Pi kno natury jest darem, który wzbudza podziw i wdzi czno . Mam wi c prezent, którym chcia bym si dzisiaj z wami podzieli : projekt, nad którym pracuj , zatytu owany „Objawione szcz cie”. Chc wam da przedsmak tej perspektywy, z punktu widzenia dziecka i starego cz owieka z naszego wiata. Dziewczynka: Kiedy ogl dam telewizj , jest tam tylko show, co udawanego, a kiedy poznajesz wiat, masz wi cej wyobra ni ni wcze niej. A kiedy masz wi cej wyobra ni, to chcesz g biej we wszystko wchodzi , eby dosta wi cej i widzie pi kniejsze rzeczy: na przyk ad widzisz drog , i to mo e by droga, która prowadzi na pla , to mo e by pi kne. Stary cz owiek: My lisz, e to po prostu kolejny dzie w twoim yciu. To nie jest kolejny dzie , to jest w a nie ten dzie , który jest ci dany dzisiaj. Jest ci dany, jest darem, jest jedynym darem, który dostajesz w a nie teraz, i jedyn w a ciw reakcj na to jest 15 L. Schwartzberg, „Nature. Beauty. Gratitude”, wdzi czno . Je li nie robi by nic innego, jak piel gnowa t reakcj na ten wielki dar, jakim jest ten w a nie dzie , je liby si nauczy reagowa tak, jakby to by pierwszy i ostatni dzie twojego ycia, sp dzi by go bardzo dobrze. Zacznij otwieraj c oczy z zaskoczeniem tym niewiarygodnym darem, e masz oczy, które mo esz otworzy . T niewiarygodn gam kolorów, które s nam nieustannie dawane, po prostu, eby my mogli si nimi cieszy . Spójrz na niebo. Tak rzadko patrzysz na niebo. Tak rzadko zauwa asz, jak bardzo si zmienia z chwili na chwil , gdy przep ywaj przez nie chmury. Pomy l o pogodzie. Nawet w pogodzie nie dostrzegamy jej niuansów: my limy po prostu o adnej i brzydkiej pogodzie: ten dzie , w tej chwili, ma niepowtarzaln pogod , która mo e ju w naszym yciu nie wróci. Kszta t chmur na niebie nigdy nie b dzie taki sam jak w a nie teraz. Otwórz oczy, spójrz na to. Spójrz na twarze ludzi, których spotykasz. Ka dy z nich nosi na swojej twarzy niewiarygodn histori , której nigdy nie b dziesz móg do ko ca zg bi : nie tylko swoj w asn histori , ale i histori swoich przodków. Nie mo emy si tak daleko cofn . I w tej w a nie chwili, dzisiaj, wszyscy ludzie, których spotykasz, ca e ycie wszystkich pokole z niezliczonych miejsc na ca ym wiecie, jednoczy si w jeden strumie i spotyka ci tutaj jak woda, któr da ci ycie, je li tylko otworzysz serce i b dziesz pi . Otwórz serce na niewiarygodne dary, jakie dostajemy od cywilizacji: wystarczy, e naci niesz w cznik, a pojawia si wiat o elektryczne, przekr casz kurek i wyp ywa woda: ciep a, zimna, woda do picia. Jest to dar, którego miliony ludzi nigdy nie do wiadcz . To tylko kilka z olbrzymiej liczby darów, na które mo emy otworzy serce. Wi c ycz ci, by móg otworzy serce na te wszystkie b ogos awie stwa i pozwoli im przep ywa przez siebie, by ka dy, kogo spotkasz na swojej drodze, by przez ciebie pob ogos awiony: po prostu przez spojrzenie twoich oczu, przez twój u miech, przez twój dotyk, po prostu przez twoj obecno . Niech wdzi czno zamienia si w b ogos awie stwo wokó ciebie – wtedy to naprawd b dzie dobry dzie . Gdyby my otworzyli oczy, jak stary cz owiek z tego filmu, i spojrzeli na rzeczywisto jako na dar, opowiadaliby my o niej tak samo. W jaki sposób zareagowali my? Niemal nie zdajemy sobie z tego sprawy: to, co si nam ukaza o, przyci gn o nasz uwag , co dotkn o nas w g bi naszego „ja”; jeste my wdzi czni, zaskoczeni faktem, e nasze oczy s otwarte na rzeczywisto , wdzi czni, e mamy oczy, które mo emy otworzy , pi kno natury jest darem, który sprawia, e przepe nia nas wdzi czno (to spojrzenie dziecka, które wszystko traktuje jako dane). Dlatego, mówi ksi dz Giussani, rzeczywisto naszego „ja” do wiadcza w oczywisty sposób czego , czemu musi si pok oni z uznaniem nasza wola, do wiadcza pi kna tego, co jest dane, uznaje to, co dane, za dobro. Pisze Lévinas: „Dobro (…) sta o si posiadaczem podmiotu zanim podmiot mia czas – albo dystans – potrzebny, by dokona wyboru. Nie ma wi kszego upodmiotowienia ni ten dreszcz, o który nagle przyprawia Dobro: jest to wybór, oczywi cie” 16. Zostali my porwani przez to dobro, przez to, co dane: najpierw zostali my porwani, zaskoczeni, dopiero potem zdajemy sobie z tego spraw . W do wiadczeniu bycia porwanym mo emy naprawd poznawa : tylko w zdumieniu si poznaje. Dlatego „bycie rozumnym oznacza rozpoznanie tego, co pojawia si w do wiadczeniu. A w do wiadczeniu rzeczywisto pojawia si jako co pozytywnego”; ksi dz Giussani mówi, e „rzeczywisto pojawiaj ca si w do wiadczeniu jest tak bardzo pozytywna, e 16 Por. E. Levinas, Umanesimo dell’altro uomo, Genova 1998, s. 119. w nieodwo alny sposób staje si poci gaj ca”17. Dostrzegamy, e zostali my porwani przez t poci gaj c rzecz niejako wbrew sobie, pomimo siebie samych, e musimy pok oni si z uznaniem tej pozytywnej rzeczywisto ci (trzeba by si by o zdystansowa , by tego nie zrobi ). Dlatego nieodwo alna pozytywno rzeczywisto ci dotyczy samej jej natury, jej podstawowego tworzywa, a wi c te prawdziwego u ywania rozumu i w zwi zku z tym religijno ci, skoro religijno jest rozpoznaniem Tajemnicy zaanga owanej w rzeczywisto , jako jej pocz tek i znaczenie. Religijno zatem stanowi szczyt rozumno ci, a przeszkod dla niej nie jest brak pewnego rodzaju wra liwo ci czy sk onno ci, brak temperamentu albo energii, ale niekompletne u ywanie rozumu, czyli innymi s owy pozytywistyczne uprzedzenie. W czym tkwi szkopu ? Co nie pozwala rozumowi by sob , to znaczy dostrzeganiem rzeczywisto ci we wszystkim, co j czyni, i pokonywaniem drogi wzd u strumienia do ród a? Najistotniejsze, najpowa niejsze zamkni cie i zdrada rozumu nie polega na niezdolno ci do dokonywania operacji logicznych, ale ma miejsce na samym pocz tku, w pierwszym i ci g ym zderzaniu si z rzeczywisto ci : jest zdrad , bo jest nieuczciwo ci . Nasza postawa jest pe na nieuczciwo ci, która naznaczy a pocz tek nowo ytno ci, która, jak pisze ksi dz Giussani, „ma swoje ród o w sta ej mo liwo ci duszy ludzkiej, w smutnej mo liwo ci braku autentycznego zaanga owania, braku zainteresowania i zaciekawienia ca o ci rzeczywisto ci” 18. Patrz c na pojawiaj ce si nam przed oczami rzeczy dane i dobre, w pewnym momencie zatrzymujemy nasz ludzki impet, wzbudzony przez poci gaj c moc rzeczywisto ci, bo brakuje nam zaanga owania i ciekawo ci. Widzieli my to te na filmie: w pewnym momencie autor nie jest w stanie przej ca ej drogi, i kiedy ju opowiedzia , opisa i uchwyci ca e pi kno rzeczywisto ci, kiedy ma zrobi ostatni krok, to znaczy powiedzie o Bogu, nie jest w stanie Go uzna i sprowadza go do „osobistej podró y”, nie dochodzi do tego ostatecznego rozpoznania, bez którego wszystko staje si niczym. Tutaj mo na zobaczy pozytywistyczne uprzedzenie, które jest jak wirus rozprzestrzeniaj cy si w powietrzu, sprawiaj cy, e nie zdumiewamy si tym, e rzeczy s . S abo naszego rozumu nie przejawia si w niezdolno ci do dowodzenia czy liczenia, ale w braku zdumienia, odczucia uderzenia w spotkaniu z Bytem, z Obecno ci . Je li dostrzegam, e rzeczywisto jest dana, je li nie uznaj jej za oczywist , to ona, przez sam fakt, e jest, sama z siebie krzyczy o Innym. Nic wi cej nie trzeba robi . Nie jest to problem naszej dedukcji: rzeczywisto , przez sam fakt, e jest, ka e szuka czego innego, co by oby wystarczaj cym wyja nieniem tego, e ona jest. To nie jest nasz dodatek, nie zale y od naszego stanu ducha albo od naszych pogl dów. Jest to dla nas naprawd trudne, jakby my nie byli w stanie uchwyci tego, e rzeczywisto jest wydarzeniem, jakby my mieli niepe nosprawny rozum, niezdolny dostrzec pocz tku tej rzeczywisto ci, jak przed sob widzimy, poniewa omijamy pierwszy punkt: istnienie rzeczywisto ci, uderzenie, jakie odczuwamy patrz c na sam obecno rzeczywisto ci. To jest w a nie towarzysz ca nam od pocz tku nowo ytno ci nieuczciwo : uznajemy za oczywiste uderzenie sam obecno ci rzeczywisto ci, i w ten sposób popadamy w zale no od w asnych sentymentów. 17 18 L. Giussani, Realtà e giovinezza. La sfida, Torino 1995, s. 98. L. Giussani, Dlaczego Ko ció , Pozna 2002, s. 54. Rzeczywisto zawsze b dzie stanowi dla ka dego z nas takie wyzwanie, niezale nie od tego, co b dziemy my le , niezale nie od naszego nastawienia do rzeczywisto ci; rzeczywisto da, przez sam fakt, e istnieje, wyczerpuj cego wyja nienia. Jak pisze ksi dz Giussani: „Równie niebiosa i ziemia, które istniej od milionów lat, s wydarzeniem; wydarzeniem, które dzisiaj wci dokonuje si jako nowo , poniewa ich znaczenie pozostaje niewyczerpane. Przeczucie czego innego w relacji z ka d rzecz oznacza, e sama relacja jest wydarzeniem; a je li cz owiek nie patrzy na wiat jako na «dany», jak na wydarzenie, czyli wychodz c od tera niejszego gestu Boga, który ofiaruje cz owiekowi ten wiat, wiat traci ca swoj si przyci gania, zaskoczenia oraz moralnej sugestywno ci, czyli przestaje mu sugerowa przylgni cie do pewnego porz dku oraz przeznaczenia rzeczy. (…) Wszystkie «rzeczywisto ci» maj wspólny mianownik, którym jest fakt, e cz owiek nie mo e ich sobie ostatecznie sam wyt umaczy , nie mo e ich wyczerpuj co zdefiniowa . Dlatego wydarzenie mo na przedstawi jako wy onienie si w do wiadczeniu czego , czego nie mo na zanalizowa , uwzgl dniaj c wszystkie tego czynniki. Jest ono czym , co posiada w sobie odsy aj cy do Tajemnicy punkt zbiegu oraz odnosi si do jakiej niewiadomej (…). Wydarzenie wskazuje wi c na to, co jest przygodne, widoczne, a przez to do wiadczalne, jako na zrodzone z Tajemnicy, jako na jedn z danych; danych nie w sensie naukowym, ale g bokim i pierwotnym – «dane», czyli to, co jest dane. Dlatego wydarzenie jest faktem, który wy ania si w do wiadczaniu, ods aniaj c Tajemnic , konstytuuj c to wydarzenie” 19. Dlatego, kiedy mówimy o tym, e rzeczywisto jest pozytywna, wskazujemy na jej natur , na jej ontologi , której nigdy nie mo na uznawa za oczywist , jakby by a to jaka doktryna, któr nale y mechanicznie przyj , ale trzeba j zawsze odkrywa i weryfikowa w do wiadczeniu. Ale „dominuj ca dzi kultura zrezygnowa a z rozumu postrzeganego jako poznawanie, jako rozpoznawanie tego, z jak jasno ci ukazuje si w do wiadczeniu rzeczywisto , w a nie jako pozytywna. I zrezygnowa a z przywi zania do rzeczywisto ci, z mi o ci do rzeczywisto ci (…), poniewa by móc rozpozna , jak rzeczywisto ukazuje si w do wiadczeniu, trzeba zaakceptowa szok, którego si doznaje. Cz owiek nie przyjmuje rzeczywisto ci tak, jak si ona ukazuje, chce j wymy li wedle w asnego projektu, chce j zdefiniowa po swojemu, chce da jej tak posta , jakiej sam chce”20. W takiej sytuacji mo na zrozumie epokow wag walki, prowadzonej w ród powszechnej oboj tno ci przez Benedykta XVI, w obronie prawdziwej natury rozumu, o „poszerzanie” rozumu, o „rozum otwarty na j zyk bytu” 21. Bardzo cz sto równie i my, patrz c na przeciwne nam oblicze rzeczywisto ci, nie jeste my w stanie traktowa jej w taki sposób i stajemy si jak dzieci – niedawno podawa em ten przyk ad – przyprowadzone przez rodziców do Disneylandu. Mo emy z atwo ci wyobrazi je sobie zdumione otaczaj cymi je atrakcjami. Je li uwa nie ledzimy ich reakcje, równie i nas uderzy fascynacja, któr rzeczywisto jest w stanie w nich wywo a : wszystko jest odbierane jako pozytywne. Ale je li, przez pomy k , dziecko oddali si od rodziców i zgubi si w t umie, wszystko nabierze innych barw: rzeczywisto jest taka sama jak przedtem, ale jest inaczej odbierana, ju nie 19 L. Giussani, S. Alberto, J. Prades, Zostawi lady w historii wiata, Wydawnictwo wi tego Krzy a, Opole 2011, s. 17-19. 20 L. Giussani, Realtà e giovinezza. La sfida, dz.cyt., s. 100. 21 Benedykt XVI, Przemówienie w Bundestagu, Berlin, 22 wrze nia 2011. jako przyjazna, lecz gro na i wroga. Tylko odnalezienie rodziców mo e przywróci w a ciwe patrzenie na rzeczywisto . To w a nie dostrzegamy w historii ludu Izraela, jak ostatnio przypominali my: móg patrzy na rzeczywisto , równie t mu przeciwn , nie popadaj c w manicheizm (polegaj cy na uznaniu, e istnieje jedna zasada pozytywna, dobra, i druga negatywna, z a) w a nie dlatego, e towarzyszy a mu Tajemnica, co pozwala o mu zawsze patrzy na rzeczywisto w prawdzie. Biblia dowodzi tego ju od pierwszych stron: „I widzia Bóg, e by y dobre (…) by y bardzo dobre”22. To stwierdzenie, powtórzone a sze razy w pierwszym rozdziale ksi gi Rodzaju, wyra a podstawowe przekonanie ludu Izraela: rzeczywisto jest dobra, wr cz bardzo dobra. I nie jest to naiwne stwierdzenie jakiego oderwanego od wiata cz owieka, odleg ego od prawdziwej historii ludzi i ich trosk: wiemy przecie dobrze, e te pierwsze rozdzia y nie s pisane u pocz tków historii Izraela, ale wiele wieków pó niej, pod koniec d ugiej drogi, na której nie oszcz dzono mu cierpie , gdy znalaz si na wygnaniu. Ale to w a nie w tym momencie ca kowitej katastrofy wci mo na napisa : „I widzia Bóg, e rzeczywisto by a bardzo dobra”. Dlatego w a nie na tym polega nieodwo alna pozytywno rzeczywisto ci: na uznaniu, e „Bóg jest twórc i potwierdzeniem ludzkiego ycia; e nie opuszcza ycia po tym, jak powo a je do istnienia” 23. Ale czy to znaczy, e uznajemy rzeczywisto za pozytywn z powodu religijnego przes du? Je li by tak by o, marne by to by o pocieszenie. To nasze pojmowanie „pozytywno ci w obliczu ycia, rzeczywisto ci – mówi ksi dz Giussani – nie wynika z tego, e mamy obok siebie towarzystwo, ale jest dyktowane przez sam natur ”, to znaczy przez fakt, e rzeczy s . „Towarzystwo [tak samo jak dla dziecka] pozwala nam atwiej to przyj ” 24, ale rzeczywisto mo e by pojmowana jako pozytywna, poniewa jest pozytywna. Jeste my obci eni trudno ci , ci k s abo ci , któr Ko ció nazywa grzechem pierworodnym, i która nie pozwala nam patrze w pe ni na rzeczywisto tak , jaka jest, i dlatego patrz c na rzeczywisto , która czasem jawi si jako nieprzychylna, nie dostrzegamy kryj cej si za ni Tajemnicy. Na przyk ad wiele osób zadaje pytanie: „Jak w obliczu z a, obozów koncentracyjnych, mo emy powiedzie , e rzeczywisto jest pozytywna? Albo w obliczu mierci?”. Ale nawet tutaj otwiera si pole dla naszej wolno ci. Zawsze mnie uderza o w tym kontek cie opowiadanie Elsy Morante, które opisuje losy nazistowskiego stra nika z SS. „By sobie esesman, który z powodu swoich strasznych zbrodni z przesz o ci by o wicie prowadzony na szubienic . Brakowa o mu jeszcze jakich pi dziesi ciu kroków do miejsca egzekucji, która mia a by wykonana na wi ziennym podwórzu. Gdy pokonywa ten odcinek, jego wzrok pad przez przypadek na podziurawiony mur podwórza, z którego wyrasta jeden z tych kwiatków posianych przez wiatr, które kie kuj gdzie b d i ywi si – jak si zdaje – powietrzem i okruchami wapna. By to w tlutki kwiatuszek, o czterech fioletowych p atkach i dwóch bladych listkach, ale w tych pierwszych blaskach dnia esesman zobaczy w nim wspania o ca ego pi kna i szcz cia Wszech wiata i pomy la [w a nie w tym miejscu, id c na szubienic , po dokonaniu i ujrzeniu takiego z a, patrz c na ten kwiatuszek pomy la ]: 22 Rdz 1, 10.12.18.21.31. L. Giussani, „Con l’infinito nel cuore", w: “Corriere della Sera”, 24 sierpnia 2001. 24 L. Giussani, Si può (veramente?!) vivere così?, dz. cyt., s. 292-293. 23 «Gdybym móg si cofn i zatrzyma czas, by bym gotów prze y ca e moje ycie adoruj c ten kwiatuszek” [ten kwiatek stawia przed cz owiekiem, który budowa i widzia Auschwitz, jak na pocz tku, tak jakby w tej chwili otworzy y mu si oczy, ca y dramat istnienia rzeczy; musi zobaczy , dostrzec w sobie, e najs uszniejsz rzecz by oby sp dzenie ca ego ycia na adoracji tego kwiatka]. W tym momencie, jak gdyby si rozdwoi , us ysza wewn trz siebie w asny g os, […] który wo a : «Zaprawd , powiadam ci: z powodu tej ostatniej my li, pomy lanej w chwili mierci, b dziesz ocalony od piek a” [ocalony w a nie przez to, nie w sensie, e wyrok nie zostanie wykonany; ale dlatego, e w ten sposób odzyska by ca rzeczywisto . Bo piek o jest tym oderwaniem si od rzeczywisto ci, które sprawia, e pozostajesz odizolowany od wszystkiego i od wszystkich. Esesman poczu jak na nowo, po raz pierwszy ta wi z rzeczywisto ci zosta a odbudowana, i dlatego jego ycie mo e zosta ocalone]. Opowiedzenie ci tego wszystkiego zaj o mi troch czasu, ale tam trwa o to przez pó sekundy. Pomi dzy esesmanem, który przechodzi w ród stra ników, a kwiatkiem wyrastaj cym z muru by a wci mniej wi cej ta sama odleg o , dzieli go od niego ledwie jeden krok. „Nie! – krzykn , wewn trz siebie esesman, odwracaj c si z w ciek o ci – nie nabior si na takie sztuczki!”, a poniewa r ce mia zwi zane, wyrwa kwiatuszek z bami, rzuci go na ziemi , podepta i splun na niego”25. Nie ma takiego z a, nie ma takiego miejsca, nie ma takiej s abo ci, która mog aby ostatecznie wyeliminowa wolno . Jak mówi nam ksi dz Giussani, „ aden wynik ludzkiego dzia ania nie mo e by wyczerpuj co wyja niony wy cznie okoliczno ciami zewn trznymi, poniewa wolno cz owieka, nawet os abiona, pozostaje niezatartym znakiem stworzenia Bo ego”26. Tak jak przed tym nazistowskim stra nikiem staje na nowo ca y dramat istnienia rzeczy w znaku tego ma ego kwiatka, przy wszystkich pytaniach rodz cych si w obliczu Auschwitz i w obliczu mierci, gdy stan wobec ca ej wewn trznej sprzeczno ci w asnej i swoich wspó czesnych, tak samo równie przed nami staje na nowo ten sam dramat: „Nie! Nie dam si nabra na te sztuczki!”. Na w asnej skórze mo emy odczu ten ukryty „pocz tek drogi” 27, o którym mowa w Szkole Wspólnoty, nie dla tego, e rzeczywisto nie jest pozytywna, ale dlatego, e postanowili my nie rozpoznawa , nie i za t atrakcyjno ci , która mo e pojawi si w u miechu dziecka lub w wyrastaj cym gdzie b d kwiatuszku. Tutaj mie ci si ca y nasz dramat; dlatego która z was zadawa a pytanie: „Ale z jakiego punktu mog wyruszy na nowo? Jaka postawa pozwoli mi nie trafi znowu w ten lepy zau ek, który jest po prostu moj miar ? Kto mo e mi pomóc w tej sytuacji?”. 2. Tylko Bosko zbawia cz owieka Tylko obecno czego boskiego mo e ocali cz owiecze stwo i ludzki rozum. Dzi ki czemu rozpoznajemy, e tak si dzieje? Kiedy widzimy, jak dzieje si to na naszych oczach. Jak wydarzy o si to Janowi i Andrzejowi, którzy rozpoznali obecne obok nich Bóstwo, poniewa ich rozum i ich wolno zosta y ocalone. Bóg bowiem, by u atwi cz owiekowi ludzk drog , sam sta si cz owiekiem, w ca o ci przyci gaj c nasze „ja”, zwyci aj c redukcj , jakiej dokonuje rozum, podzia mi dzy rozpoznaniem a uczuciem; w Chrystusie dokonuje si w a nie odnowienie zdumienia i rozumu. 25 E. Morante, La storia, Torino 1974, s. 604-605. L. Giussani, Dlaczego Ko ció ?, dz. cyt., s. 54. 27 Por. L. Giussani, Zmys religijny, Pozna 2000, s. 192. 26 W jaki sposób Chrystus przyku uwag tych, którzy Go spotkali, którzy Go s uchali i zacz li za Nim i ? Ksi dz Giussani stwierdza wyzywaj co: „Jak mo emy nazwa powód, dla którego mówi si Chrystusowi «tak»? Powodem powiedzenia «tak» czemu , co wchodzi w nasze ycie, zwyci aj c wszystkie uprzedzenia, jest pi kno: pi kno i dobro, których by mo e nie jeste my w stanie zdefiniowa , ale które odczuwamy jako dan dla naszego rozumu potrzebn dla powa niejszej decyzji, w któr jest on zaanga owany, decyzji wiary: wiara rodzi si jako stwierdzenie rozumu. (…) «Tylko dzi ki zdumieniu»: zdumieniu, jak u Jana i Andrzeja. To s owo streszcza ca y nasz opis rodzenia si wiary. Czyn wiary zawi za si , powsta i zosta «przeprowadzony» przez Jana i Andrzeja (jak bardzo jest dla nas wa ny ten pocz tek Ewangelii wi tego Jana!) z powodu pewnej Obecno ci: (…) Obecno ci sugestywnej, uderzaj cej, zdumiewaj cej: «Jak on to robi?». W taki sam sposób ludzie, z którymi yjemy, mog o nas mówi , lub nasze wiadectwo mo e ich «zmusi », by powiedzieli («Jak oni to robi , e s tacy rado ni?», «Jak ty to robisz, e jeste taki spokojny?»)” 28. Jedna z naszych przyjació ek opowiada: „Zanim rozpocz am studia w Akademii Sztuk Pi knych Brera nie zwraca am szczególnej uwagi na to, co mnie otacza, nie pog bia am tego, co mi si wydarza o i nie wiedzia am, co chc robi w yciu: chcia am, by inni zadecydowali za mnie. Kiedy tylko zapisa am si do Akademii, zacz am poznawa nowych ludzi. Pocz tkowo wszystko wydawa o mi si dziwne i nie umia am zrozumie sensu tego, co robili (Szko a Wspólnoty, rozdawanie ulotek, spotkania), nigdy wcze niej si z czym takim nie spotka am. Ale potem coraz bardziej ros a moja ciekawo i musia am spróbowa uto sami si z nimi i zacz sama to robi (na przyk ad rozdawa ulotki). W tych momentach zdawa am sobie spraw , e jestem szcz liwa. Te przyja nie sprawi y, e zmieni si mój sposób my lenia, otworzy y mi umys , ka mi pyta o to, dlaczego jest tak, jak jest. Zacz am u ywa rozumu w inny sposób i wi cej my le o tym, co robi . Dzi ki ich przyja ni jestem teraz tym, kim jestem. Mam nadziej , e razem z nimi b d sz a t drog ”. Dzisiaj, tak samo, jak dwa tysi ce lat temu: „Jaka by a psychologiczna konstrukcja tego niezwyk ego wra enia, tego pocz tkowego zdumienia? Pocz tkowe zdumienie by o os dem, który natychmiast stawa si przylgni ciem (jak ch opak, który widzi ci na pó nocnym wzgórzu Bergamo i mówi «Jaka to pi kna dziewczyna!» i przy cza si do ciebie. Rozumiesz?). To by os d, który dzia a jak klej: os d, których ich przytwierdza . Dlatego ka dego dnia dodawali troch kleju i potem ju nie mogli si odklei !”. Z powodu tego os du nasza s abo i krucho powoli s przezwyci ane, z powodu tych kolejnych poci gni klejem, bez których nie mo emy sobie poradzi , które sprawiaj , e ju nie mo emy si odklei . „To nie by o przywi zanie sentymentalne, to nie by o zjawisko emocjonalne: to by o zjawisko rozumowe, dok adnie zamanifestowanie si rozumu, który przytwierdza ci do osoby, któr ko o siebie widzisz, bo uznajesz, e j szanujesz; kiedy na ni patrzysz, rodzi si jaki zdumiewaj cy szacunek, który sprawia, e si do niej przywi zujesz. Nie ma w tym nawet cienia irracjonalno ci albo wymuszenia: «Je li odejdziemy od Ciebie, do kogo pójdziemy? Tylko Ty masz s owa, które wyja niaj ycie», powiedzia do Niego kiedy Piotr, z w a ciw sobie porywczo ci ” 29. 28 29 L. Giussani, L’uomo e il suo destino. In cammino, Genova 1999, s. 151-152. L. Giussani, L’attrattiva Gesù, Milano 1999, s. IX. Nic lepiej ni te s owa nie opisuje tego, co si wydarzy o: serce Jana i Andrzeja „natkn o si tamtego dnia na obecno , która niespodziewanie i w sposób oczywisty odpowiada a na pragnienia prawdy, pi kna, sprawiedliwo ci, które budowa y ich proste, niezarozumia e cz owiecze stwo. Od tamtej chwili, cho tysi c razy Go zdradzali i nie rozumieli, nie mieli Go ju nigdy zostawi , stali si «Jego»” 30. Tak jak pisa a nasza przyjació ka: „Mam nadziej , e razem z nimi b d sz a t drog ”. Sta a si Jego. Ksi dz Giussani przypomina nam: „W tym punkcie historii, gdy spoczywa na nas wielka odpowiedzialno dokonania zmian i dawania przyk adu, chrze cijanin powinien by dobrze ugruntowany. A chrze cijanin jest ugruntowany, kiedy: 1) jest ugruntowany jako cz owiek, to znaczy s ucha swojego serca w ka dych okoliczno ciach ycia; 2) rozpoznaje Chrystusa, bez którego s uchanie w asnego serca nie jest w stanie si osta ”31. To wystarcza: twoje serce i Chrystus; by spotka Chrystusa nie potrzebujemy nic poza naszym potrzebuj cym cz owiecze stwem. Jak opowiada jedna z was o niedawno spotkanym przyjacielu Chi czyku: „Na pocz tku tego roku akademickiego, podczas spotka dla pierwszego roku poznali my z kilkoma przyjació mi ch opaka z Chin. Mieszka we W oszech od dwóch lat i studiuje matematyk tak jak ja; poniewa przyjecha tu nie znaj c w oskiego, w zesz ym roku nie uda o mu si zda egzaminów i próbowa nauczy si j zyka, w którym teraz z trudem si dogaduje. W ci gu pierwszych tygodni zaj zaprosi am go do siebie na obiad, umawiaj c si z nim w miejscu, gdzie spotykamy si na Anio Pa ski. Kiedy przyszed , wyja ni am, e przed pój ciem na obiad modlimy si razem. Chcia zosta , na pocz tku modlitwy w dziwny sposób zrobi znak krzy a. Po sko czeniu modlitwy odwróci si do mnie i zapyta : «Co mówili cie?». My la am, e chodzi mu o og oszenia, i zacz am t umaczy , ale on przerwa mi i powiedzia : «Nie, co mówili cie wcze niej?». Wtedy zrozumia am, e chodzi o mu o modlitw , i w ten sposób poj am, e nie wie nic o Jezusie i o chrze cija stwie. W pa dzierniku zorganizowali my spotkanie maj ce wprowadzi pierwszoroczniaków w ycie uniwersyteckie. On te postanowi przyj . Podczas sobotniego obiadu odwróci si do mnie i powiedzia : «Jutro jest Msza: id na Msz !». Nie wiem, kto mu o tym powiedzia . W ka dym razie w niedziel poszed z nami do ko cio a. Podczas wieczornych piewów w sobot chi ski przyjaciel odwróci si do ch opaka siedz cego obok i krzykn : «Zobacz, Andrea, jakie to pi kne! ycie jest naprawd pi kne!». Od poniedzia ku po sobotnim spotkaniu zacz codziennie przychodzi na Anio Pa ski i chcia kupi ksi k Szko y Wspólnoty. W wieczór poprzedzaj cy dzie Wszystkich wi tych zatelefonowa do mnie: «Jutro chrze cijanie maj wi to. Idziemy na Msz !». Nast pnego dnia poszli my razem na Msz . Zdumia o mnie to, e nie przyszed tylko po to, by patrze , ale chcia powtarza wszystkie nasze gesty, ukl k w czasie Podniesienia. Pewnego wieczoru, gdy szli my na Szko Wspólnoty, powiedzia : «Dowiedzia em si , e trzeba si zapisa na Szko Wspólnoty». Ja, czuj c, e musz si broni , odpowiedzia am: «Ale wiesz, nie musisz si zapisywa je li chcesz przychodzi . My zapisujemy si p ac c niewielk kwot , bo to prosty gest za pomoc którego mo na wesprze ycie Ruchu». Kiedy zrozumia am, e nie chcia nikogo oskar a , ale raczej po ali si , e nikt mu tego nie zaproponowa , zacz am go zniech ca do zapisania si , my l c w g bi duszy: «Co ty wiesz o Ruchu, o Chrystusie? Dlaczego chcesz si zapisa ?». Ca kowicie niespodziewana odpowied brzmia a: «Ale ja 30 31 L. Giussani, Alla ricerca del volto umano, Milano 2007, s. 14. L. Giussani, Una presenza che cambia, Milano 2004, s. 369. nale do Ruchu» [musi nas tego nauczy kto , kto przychodzi z zewn trz: «ja nale do Ruchu»!]. Po Szkole Wspólnoty wróci am do niego i zapyta am: «Dlaczego chcesz si zapisa ?». Ze zdumion , powiedzia abym nawet, zdenerwowan min , odpowiedzia : «Jak to? Po to, eby za tym i ». Ju od kilku tygodni mieszka z lud mi z Ruchu, których prawie nie zna; zostawi dom, w którym mieszka przez rok z innymi m odymi Chi czykami. Ostatnio na Szkole Wspólnoty Giacomo zacz czyta og oszenie o Rekolekcjach. Kiedy wyszli my z sali, on podszed do Giacomo i zapyta : «Czyta e wa ne og oszenie o Rekolekcjach. Co to jest?». Nic nie zrozumia , jak to si cz sto zdarza, ale uchwyci s owo «wa ne». Nast pnego dnia jedli my razem obiad: ka dego z nas pyta , czy wybiera si na te Rekolekcje. W tydzie pó niej si zapisa . Kilka dni temu powiedzia : «W Chinach mamy tradycj : wierzymy, e co jaki czas zdarza si szcz liwy rok. Ten rok nie powinien by szcz liwy, ale dla mnie taki jest, bo spotka em was». Dla mnie spotkanie z nim by o prawdziw ask . Trzeba by go widzie na uczelni, jest zawsze radosny (nawet przed egzaminami, które wcale nie s dla niego atwe, zw aszcza pod wzgl dem j zykowym), ca kowicie porwany przez Co : i jest dla mnie oczywiste, e nie jestem to ani ja, ani tym bardziej moi przyjaciele”. Wiecie, na czym polega to, e rzeczywisto jest ostatecznie pozytywna? Na tym, co nam jest trudno rozpozna , a co dla tego ch opaka by o jasne jak s o ce. Nie na tym, co si jawi, on jest tego wiadomy: „Ca kowicie porwany przez Co : i jest dla mnie oczywiste, e nie jestem to ja”; to przychodzi przez ni i przyjació , ale jest to Co innego: „Ka dego dnia odczuwa potrzeb by przyj i pozdrowi mnie, biedaczk , by opowiedzie mi, co robi, a to nape nia moje serce wzruszeniem. Co tak bardzo fascynuj cego w nas widzi, e nape nia go to tak rado ci ? Kim jeste Ty, który z tak si porwa e jego ycie? Nie wierzy am, e kto zupe nie nowy, ca kiem odleg y od chrze cija stwa, mo e by dla mnie tak wa nym towarzyszem. Teraz ja te potrzebuj si z nim spotyka , nie dlatego, e powinnam, ale po to, eby s owa czwartkowej liturgii godzin: «Rozja nij nad nami swoje oblicze, a b dziemy zbawieni» stawa y si moimi”. Dzisiaj jest taki sam pocz tek. Co si wydarza? O co troszczy si Jezus dla swoich, dla tych, którzy zacz li z Nim przebywa ? Zaczyna wprowadza ich w rzeczywisto , w pewien sposób u ywania rozumu, który ich zdumiewa. Zastanówmy si nad kilkoma przyk adami: wyobra cie sobie zaskoczenie uczniów, którzy wracaj z misji, na które ich wys a , i s rozentuzjazmowani tym, co si wydarzy o: On patrzy na nich z niesko czon czu o ci . „Wróci o siedemdziesi ciu dwóch z rado ci mówi c: «Panie, przez wzgl d na Twoje imi , nawet z e duchy nam si poddaj ». Wtedy rzek do nich: «Widzia em szatana, spadaj cego z nieba jak b yskawica. Oto da em wam w adz st pania po w ach i skorpionach, i po ca ej pot dze przeciwnika, a nic wam nie zaszkodzi. Jednak nie z tego si cieszcie, e duchy si wam poddaj [bo to wam nie wystarczy]»” 32. Jakie to spojrzenie, jaka wiadomo tego, kim jest cz owiek, có za niesko czona czu o , z jak Jezus mówi, zanim jego przyjaciele nabior sceptycyzmu nawet wobec dokonanych przez siebie cudów: „Nie cieszcie si tym, bo to nigdy nie b dzie wystarcza o. Cieszcie si raczej tym, e wasze imiona s zapisane w niebie, poniewa zostali cie wybrani, poniewa jeste cie moimi przyjació mi, poniewa tylko Ja mog zaspokoi ca e wasze pragnienie pe ni”. Ile razy nie zrozumieli s ów Jezusa, kiedy wyra a spojrzenie pe ne wzruszenia tajemnic ludzkiego „ja”: „Có bowiem za 32 k 10, 17-20. korzy odniesie cz owiek, cho by ca y wiat zyska , a na swej duszy szkod poniós ? Albo co da cz owiek w zamian za swoj dusz ?” 33. Nigdy nikt tak nie patrzy na cz owieka: Jezus, przebywaj c z nimi, troszczy si o to, by nauczy ich w a nie takiego prawdziwego, pe nego spojrzenia na rzeczywisto : „Nie troszczcie si zbytnio o swoje ycie, o to, co macie je i pi , ani o swoje cia o, czym si macie przyodzia . Czy ycie nie znaczy wi cej ni pokarm, a cia o wi cej ni odzienie? Przypatrzcie si ptakom w powietrzu: nie siej ani n i nie zbieraj do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je ywi” 34. Jezus nie mo e patrze nawet na ptaki nie dostrzegaj c ich pocz tku i Tego, kto utrzymuje je przy yciu: „Czy wy nie jeste cie wa niejsi ni one? Kto z was przy ca ej swej trosce mo e cho by jedn chwil do o y do wieku swego ycia? A o odzienie czemu si zbytnio troszczycie? Przypatrzcie si liliom na polu, jak rosn : nie pracuj ani prz d . A powiadam wam: nawet Salomon w ca ym swoim przepychu nie by tak ubrany jak jedna z nich. Je li wi c ziele na polu, które dzi jest, a jutro do pieca b dzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czy nie tym bardziej was, ma ej wiary? Nie troszczcie si wi c zbytnio i nie mówcie: co b dziemy je ? co b dziemy pi ? czym b dziemy si przyodziewa ? Bo o to wszystko poganie zabiegaj . Przecie Ojciec wasz niebieski wie, e tego wszystkiego potrzebujecie” 35. Zu ywamy si w naszych troskach, tak, jakby my mogli, przejmuj c si wszystkim, sami rozwi za wszystkie problemy – zamiast robi wszystko, co mo emy, ale z pewno ci , bez której jeste my jak poganie, e jest Kto , kto si o nas troszczy. Je li to wprowadzanie w rzeczywisto , je li to budzenie rozumu uczniów by o decyduj ce wtedy, to wyobra cie sobie jego wag teraz, kiedy – jak przypomina ksi dz Giussani – „my (…) w klimacie nowoczesno ci zostali my oderwani nie od chrze cija skich formu (…), nie od chrze cija skich obrz dów [które ci gle mo emy sprawowa ], nie od praw dekalogu, nie bezpo rednio. Zostali my oderwani od ludzkiego fundamentu, od zmys u religijnego. Nasza wiara przesta a by religijno ci ” 36. Dlatego jest spraw decyduj c , pal c , dzisiaj bardziej ni kiedykolwiek, by chrze cija stwo by o w stanie budzi nasz rozum, nasz wolno – bez tego pogubimy si jak wszyscy. A dzi ki czemu poznajemy, e pomi dzy nami co si dzieje? Dzi ki temu, e mo emy stawi czo a najwi kszym wyzwaniom z nieznan wcze niej zdolno ci do u ywania rozumu, nawet w obliczu najwi kszego wyzwania dla uznania rzeczywisto ci za pozytywn – mierci. „W pi tek wieczorem Riccardo powiedzia mi: «Dzi w nocy zmar Bizzo». Nagle zda am sobie spraw , e ycie, e ca e istnienie, gigantycznie wykracza poza moje mo liwo ci. Naprawd ycie nie zale y ode mnie. To, e jestem, e jest Bizzo albo moi najbli si, przy ca ej mojej wdzi czno ci za ich obecno , nie zale y ode mnie”. W ko cu znajdujemy kogo , kto nie uznaje faktu, e jest, za oczywisty! „Nawet moje tak wielkie pragnienie, by oni byli, nie mo e zatrzyma ich przy mnie. Zda am sobie g boko spraw z tego, e jestem stworzona, e Bizzo jest stworzony, e jeste my stworzeniami. By am niespodziank nawet dla moich rodziców. Zda am sobie spraw , e wszystkie moje cechy, mój charakter i sposób bycia nie by y przez nich przewidziane. To, e jestem, zaskakuje równie mnie: i wtedy wybucha pytanie: kto mnie stworzy ? Kto mnie wymy li ? Zderzy am si z faktem, e Kto , wcze niej ni ktokolwiek inny, pragn Bizzo, nie tak sobie, tylko do tego stopnia, e go stworzy , 33 Mt 16, 26. Mt 6, 25-26. 35 Mt 6, 26-32. 36 L. Giussani, La coscienza religiosa nell’uomo moderno, r kopis, Chieti, 21 listopada 1985, s. 15. 34 wyci gn go z nico ci, da mu istnienie, wla ycie w jego cia o, wymy li dla niego t jedn jedyn twarz. Wci my l o tym, e mog o nas nie by , a przecie jeste my. I zda am sobie spraw , e fakt, e ja jestem, e jest Bizzo, jest uczyniony przez Kogo , jest ci g ym dzia aniem Kogo Innego. I gdy na to patrz , to jak mog my le , e Ten, kto bardziej ni ktokolwiek inny pragn Bizzo, w pewnym momencie o nim zapomnia , przesta si nim zajmowa ? Dlatego, gdy kto mówi mi: «To, co si sta o, nie ma sensu» [takie oblicze pokazuje nam rzeczywisto ], burzy am si potwornie”. To jest pot ga Chrystusa! Który budzi ca e nasze „ja”, do tego stopnia, e kiedy kto widzi jakie pomniejszenie cz owieka, niewiarygodnie si burzy: „Na usta cisn o mi si pytanie: jak to mo liwe, e Ten, który by wierniejszy wobec Bizzo ni ktokolwiek z nas, bardziej ni wszyscy jego przyjaciele, pozwalaj c mu istnie minuta po minucie, nagle o nim zapomnia ? W czasie pogrzebu wzruszy am si , tak g boko dotkn mnie fakt, e jestem stworzeniem. Przychodzi y mi do g owy s owa z Biblii: «Umi owa em ci przedwieczn mi o ci i ulitowa em si nad twoj nico ci »”. W tym wiadectwie uderza mnie sposób patrzenia, który pozwala na takie u ywanie rozumu, i to w a nie w momencie, kiedy wszystko zdaje si wali . Nie wynika to z tego, e ona mia a jakie objawienie: po prostu zacz a dzier y bro swojego rozumu, nie uznaj c siebie za oczywist , patrz c na siebie jak na stworzenie, dostrzegaj c fakt, e istnieje, jako co zaskakuj cego, zupe nie nieoczywistego, dochodz c wreszcie do punktu, w którym rozpoznaje tego Kogo , kto pragn ycia Bizzo, poniewa ycie jest ci g ym dzia aniem Kogo Innego. Do tego stopnia, e burzy a si wewn trznie, kiedy kto próbowa usun t oczywisto . Chrze cija stwo tworzy taki w a nie model cz owieka: nie wizjonera, ale osob , która potrafi nie redukowa rzeczywisto ci i buntuje si , kiedy kto inny j redukuje, a wtedy zaczyna rozumie , e Ten, kto ma si nas tworzy , ma te si da nam ycie, które b dzie trwa o zawsze. A tego, czego uczymy si o rozumie, uczymy si te o wolno ci: „To, jak rzucasz wyzwanie konkretnym okoliczno ciom: – mówi nam dalej ksi dz Giussani – jest tre ci twojej relacji z Chrystusem, a to zbiega si z twoj relacj z cz owiekiem, z drug osob ”37. „ wiadomo relacji z Chrystusem, obecno ci Chrystusa, wyzwala odwag (…), wyzwala odwag do odpowiadania na przychodz ce wyzwania, wyzwala odwag kochania ka dych okoliczno ci: i tak niczego ju nie unikasz, nie boisz si , nie pomijasz, ale os dzasz, os dzasz dzi ki tej mi o ci, która jednoczy ci z Chrystusem, dzi ki tej najwy szej wdzi czno ci jaka rodzi si w rozpoznaniu (…) obecno ci Chrystusa”38. Kto nie pragnie takiej wolno ci we wszystkim, równie wtedy, gdy rzeczywisto pokazuje nieprzychylne oblicze? wiadectwem tego jest inny list: „Pisz , by podzi kowa ci za to, e pomagasz mi stawia kolejne kroki w bardzo trudnej dla mnie sytuacji. Niedawno dowiedzia em si , e jestem chory na chorob neurologiczno-ot pieniow , która wcze niej czy pó niej sprawi, e w du ym stopniu utrac sprawno fizyczn i umys ow . Poniewa jest to choroba genetyczna, wiedzia em ju wcze niej, e istnieje prawdopodobie stwo, e na ni zapadn , i wywo ywa o to we mnie niepokój, który okaza si niespodziewanie pozytywny. Przy ca ym moim strachu dostrzeg em, e potrzebuj osobi cie pój drog , któr nam wskazujesz. Nie chcia em ju y biernie i zacz em przeczuwa , e istnieje co , co mo e przebi cian moich l ków. 37 38 L. Giussani, Ciò che abbiamo di più caro (1988-1989), Milano 2011, s. 217. Tam e, s. 197. Dzi ki temu poszed em za tob tak, jak nigdy wcze niej, to znaczy zapragn em zobaczy , czy to, co mówisz, wnosi naprawd co nowego do mojej sytuacji. Przez lata zbudowa em sobie filozofi religijn , pozornie chrze cija ski model, w którym mog em nakre li wszystko bez trudu i który pozwala mi wierzy , e zawsze mam racj . Kiedy zacz em powa nie traktowa mo liwo , e jestem chory, pojawi a si wewn trzna potrzeba, która rozerwa a na strz py wszystkie moje schematy, które nie mog y si osta w tej sytuacji. Teraz chc naprawd weryfikowa , próbuj c niczego nie uznawa za oczywiste. A có wi cej mog zrobi , ni uczepi si tej gigantycznej pozytywno ci, która uderza mnie na spotkaniach Szko y Wspólnoty i w os dzie kryzysu? Moja potrzeba jest fizyczna, dobywa si z samych trzewi, nie mog jej uciszy . I tak, je li wcze niej patrzy em z pewnego dystansu, z pych , na propozycje kierowane do nas na uniwersytecie, od tej pory próbuj nie traci adnego gestu, poniewa pod anie t drog zacz o by naprawd satysfakcjonuj ce. Potem, gdy znalaz em si ju na tej drodze, dosta em od lekarzy wiadomo , e faktycznie jestem chory. Natychmiast wybuch o pytanie, mocne i niedaj ce si uciszy : „Czy mog w tej sytuacji zweryfikowa , e rzeczywisto jest ostatecznie pozytywna?”. Zacz em wtedy patrze z uwag na to, jak prze ywam ka dy dzie . To, co mi si wydarza, jest niewiarygodne! Okazuje si , e zdumiewam si coraz bardziej tym, czego ucz si na uniwersytecie, zauwa am, e do tre ci wyk adów podchodz z jak now g bi , dostrzegam jeszcze bardziej, ile w otaczaj cej mnie rzeczywisto ci jest adu i fascynuj cego pi kna. Wzruszam si te tym, jak patrz na mnie przyjaciele, poniewa to, w jaki sposób mi towarzysz , przewy sza wszystkie moje kalkulacje i rachunki zysków i strat. We wszystkich sprawach zauwa am g bi i moc przyci gania, która nie mo e zosta przy miona nawet przez chorob : nie dlatego, e od niej uciekam, ale dlatego, e jest w tym co naprawd ogromnego, czego nic nie mo e przys oni . Nawet na chorob nie patrz z rozpacz : wr cz przeciwnie, fakt, e podchodz do niej powa nie, nie pozwala mi ju na fa szyw postaw wobec ró nych spraw, na rozumowanie za pomoc schematów dawanych przez wiat, które okazuj si bezu yteczne. Takie powa ne podej cie do choroby ka e szuka tych, którzy naprawd mog mi pomóc. A w takim razie co mi na to pozwoli o? Jak to mo liwe, e mój sposób patrzenia nie zosta pomniejszony przez trud i cierpienie? Widz , e wszystko ma now g bi i znaczenie, nawet je li okoliczno ci s , a cz sto s , dramatyczne. Jak to mo liwe, e tak si dzieje? Niemo liwe, by sprawi to mój osobisty wysi ek, moja próba ocalenia tego, co jeszcze da si ocali , w ten sposób nie wytrzyma bym nawet sekundy. Po prostu tak si dzieje: zauwa am, e kocham to, na co patrz , poniewa rzeczywi cie jest w tym co wi cej, co , co do mnie dociera [to dobro, które zaczyna mnie posiada jeszcze zanim mog si zdystansowa ], co mn wstrz sa, budzi mnie i przyzywa. Kto da mi rozum tak bardzo zdolny do dostrzegania rzeczy obecnych? Kto, rzucaj c mi to wyzwanie, czyni ycie fascynuj cym? Odpowiadaj c na te pytania nie mog pomin mojej historii, moich pyta , twarzy i spotka , które ci gle wydarzaj si na moich oczach i ca ej drogi, któr przeszed em, id c za tob , w ci gu ostatnich miesi cy. W a nie to pozwoli o mi sobie u wiadomi , jak bardzo jest wa ny Ten, który jest obecny”. Ja w tej chwili jestem dopiero na pocz tku, jedyne co mog , to i z ca ym przekonaniem t drog , wychodz c od rzuconego mi wyzwania, bo sprawdzam ci gle, jak przeobfita Tajemnica przygarnia mnie w ka dej sytuacji. To zdumiewaj ce podchodzi w ten sposób do wszystkiego i w a nie tego najbardziej teraz pragn . Dzi kuj , naprawd dzi kuj ”. Oto nowo , jak Chrystus wprowadza w ycie ka dego, kto chce to weryfikowa . Ka dego z was zach cam do pracy, by móc naprawd zg bi racj wszystkiego, co by o tu powiedziane. Assemblea | Julián Carrón 10 grudnia, popo udnie Julián Carrón: Zaczynamy spotkanie pyta . Na pytania dotycz ce pracy, któr mamy do wykonania, odpowiem szerzej w podsumowaniu jutro rano, proponuj c wam dalsz drog . Teraz natomiast spróbujemy odpowiedzie na pytania o to, co powiedzia em dzisiaj przed po udniem. Prosz o pierwsze pytanie. Pytanie: Co to znaczy, e oczekiwanie jest najlepszym okre leniem dla ka dej chwili, któr prze ywamy? Wydaje mi si cz sto, e czekam na co , o czym wiem, e jest, i e mo e wype ni moje serce, ale to nigdy nie jest teraz, zawsze chwil pó niej. Carrón: Dlaczego oczekiwanie jest dobr definicj dla ka dej chwili, któr prze ywamy? Oczekiwanie definiuje prze ywan w a nie chwil , poniewa nasze „ja” strukturalnie jest oczekiwaniem pe ni, i je li jeste my naprawd sob , to musimy dostrzec, e w ka dej chwili, któr prze ywamy (jaka by nie by a), w ten sposób oczekujemy. Widzieli my to w pierwszym rozdziale Zmys u religijnego, gdzie ksi dz Giussani mówi nam o do wiadczeniu podstawowym: chodzi mu o te potrzeby i pocz tkowe oczywisto ci ( e pragniemy pi kna, pe ni, szcz cia, spe nienia), które s tworzywem naszego „ja”. Dlatego zawsze oczekujemy spe nienia. wi ty Augustyn podsumowuje to w zdaniu, które wszyscy znamy: „Stworzy e nas, Panie, dla siebie, i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie” 39. Dlatego, bez Tego, kto daje spe nienie, chwila jest tak bardzo nie do zniesienia, e uciekamy. Dok d? Zwykle uciekamy od tera niejszo ci w rozproszenie. Je li jednak patrzysz w twarz swojemu ch opakowi, który poci ga ciebie ca , czy chce ci si ucieka ? I czy w tej chwili prze ywasz oczekiwanie, czy nie? Dla nas te dwie rzeczy s niewspó mierne: ale je li nie by oby takiego napi cia, to by znaczy o, e osoba, na któr patrzysz, ci nie interesuje. Czy to jest jasne? Kiedy stoisz przed kim , to im bardziej do wiadczasz, e ta osoba ci si podoba, tym bardziej oczekujesz na co innego, to znaczy, e oczekiwanie jest zawsze do wiadczeniem chwili. Dlatego, je li nie byliby my przyci gani przez to „Ty”, ka da chwila by aby nie do zniesienia, i dlatego materia naszego istnienia – jak mówi ksi dz Giussani – jest ca a pogr ona w oczekiwaniu; jeste my utworzeni w a nie z tej obietnicy, z tego oczekiwania. Tylko je li uznaj to oczekiwanie w obliczu tego „Ty”, mog nie ucieka w przesz o ani w przysz o , mog by u siebie w domu, obecny dla siebie samego, mog unikn tego, o czym mówi ju cytowany bohater Grahama Greene’a: „Dla mnie tera niejszo nigdy nie jest obecna” (jedno z najokropniejszych do wiadcze , jakie mo e si przydarzy w yciu, które unaocznia fakt, e nigdy nie jeste sob , w gruncie rzeczy nie mo esz przebywa sam ze sob ). Rozumiecie, dlaczego ludzie wariuj ? Bo nigdy nie s sob , s zawsze rozgor czkowani, tak, jakby nigdy nie prze yli chwili odpoczynku patrz c na jakie „Ty”. Nawet wtedy, gdy cz owiek si zatrzymuje, nawet wtedy, gdy nic nie robi, nie mo e tak 39 wi ty Augustyn, Wyznania, I, 1. naprawd odpocz : zadajcie sobie pytanie, ile razy mieli cie moment prawdziwego, nieudawanego odpoczynku. Poniewa ten odpoczynek jest celem oczekiwania, który nie usuwa oczekiwania, ale ca kowicie je otwiera przed tym „Ty”, którego nie posiada; a im bardziej cz owiek odpoczywa w obliczu tego „Ty”, tym bardziej jest otwarty na to, czego jeszcze nie posiada, dlatego zawsze, dramatycznie, oczekuje. Ale dla nas odpoczynek i oczekiwanie to niemal sprzeczne poj cia i dlatego pragniemy czego , co zabra oby nam pragnienie, co zabra oby nam oczekiwanie; i tak, ju po chwili, znów si rozczarowujemy. Dzi kuj ! Pytanie: Studiuj architektur w Mediolanie. Dzisiaj opowiada e o zdumieniu. Na filmie fotograf uznaje, e ca a rzeczywisto jest dana, ale nie dochodzi do odkrycia, przez Kogo. My l c o moich kolegach z roku, zdaj sobie spraw , e równie oni zdumiewaj si i pog biaj to, co widz , dostrzegaj c czasem aspekty, których ja nie zauwa am, ale nie odczuwaj potrzeby rozpoznania ostatecznego znaczenia. A wi c dlaczego, pomimo tego zdumienia, trzeba jeszcze rozpoznawa ostateczny sens rzeczywisto ci? Carrón: A dlaczego wed ug Ciebie trzeba go rozpoznawa ? Bo we mnie zdumienie po jakim czasie maleje, to znaczy, ju niczym si nie zdumiewam. A dlaczego powiniene si zdumiewa ? Musicie mie odwag przej drog a do ko ca waszego pytania, by zobaczy , dok d ono prowadzi. Je li nie zrozumiecie, dlaczego w a ciwie warto i t drog , zamiast zatrzyma si jak wielu waszych kolegów, to po co w ogóle tu jeste my? Czy nie lepiej i na pla ? Mówi to, eby my pomogli sobie zrozumie : bez wiadomo ci, po co, by oby bez sensu marnowa pieni dze, energi i czas. Dlaczego warto by tutaj i uczy si tego, jak nie zatrzymywa si na pozorach? Dlaczego warto anga owa si w Szko Wspólnoty albo uczestniczy w do wiadczeniu takim jak to, skoro wi kszo naszych kolegów ma si lepiej ni my? Czy to prawda, e oni maj si lepiej, je li zatrzymuj si na pozorach? Ka dy musi si z tym porówna . Je li kto nie uznaje za rozumne swojego do wiadczenia, po co mia by to robi ? Musimy sobie postawi te pytania. My nie zatrzymujemy si na pozorach, jak fotograf, który mówi dzisiaj rano, albo wielu naszych znajomych, bo gdy patrzymy na powierzchni zjawisk, odczuwamy konieczno pój cia dalej. Popatrz na swoje do wiadczenie: je li kto przysy a ci prezent, który wzbudza twoj ciekawo , czy nie pojawia si w tobie pytanie: „Kto tak bardzo mnie lubi?”? To pytanie, pragnienie zrozumienia, kto ci to przys a , jest dla ciebie konieczno ci , czy nie? Dlaczego si nie zadowalasz? Je li ju dosta e prezent, dlaczego mia by komplikowa sobie ycie? Poniewa prezent, bez rozpoznania, kto ci go przys a , traci na znaczeniu. Tak czy nie? Pomy lmy na przyk ad o kartkach wi tecznych. Czasami wielkie firmy przesy aj cudowne karnety z yczeniami, bo maj pieni dze i sta je na to. Pi kne i wspania e fotografie na papierze wietnej jako ci. A twój przyjaciel przysy a ci kartk bardzo skromn . Patrzysz na obie: jedn wielk i pi kn a drug skromn od przyjaciela: któr wolisz? T od przyjaciela. Dlaczego? Bo ta druga jest pusta. A ta ma a i skromna jest wype niona znaczeniem. Pierwsza wydaje si czym znacznie wi cej, ale tylko pozornie, tylko w sensie zupe nie powierzchownym, je li patrzy si na ni w sposób w gruncie rzeczy nieludzki, nieprawdziwy. Ale czy my lisz, e ktokolwiek na wiecie wola by t pierwsz ? Nikt, kto naprawd jest cz owiekiem, nie zadowoli by si ni , chocia pozornie jest adniejsza, poniewa jest pusta, nic za ni nie stoi, nie stoi za ni aden „kto ”. „Kto ” jest tutaj tylko „dodatkiem” bez znaczenia. Kiedy brakuje tego „kogo ”, nawet rzeczywisto pozornie bardzo atrakcyjna nas nie interesuje. Rzeczywisto interesuje nas z powodu tego Kogo , bez którego nic nie ma g bi. Tak bywa: pod amy za pozorami, a potem pozostajemy pu ci (poniewa nikt za nimi nie sta ). A kiedy interesuje nas to, co jest skromniejsze, prostsze, ubo sze, mniej spektakularne, s dzimy, e to jest straszne umartwienie i e trzeba by do tego co doda . Ale to tak nie dzia a. Nie jeste my g upi, w a nie dlatego, e umiemy odró ni powierzchowno i to, co jest puste, od tego, co ma tre , g bi , znaczenie. W kontek cie tych banalnych przyk adów, które ka dy z nas móg by mno y (ja je przytaczam – jak zawsze powtarzam – by lepiej zrozumie ), pewien fakt robi wielkie wra enie. Rzeczywisto nie jest interesuj ca dzi ki temu, co si jawi na powierzchni, jak widzimy w tym przypadku, ale dzi ki temu Komu , Tajemnicy, która podtrzymuje rzeczywisto , dzi ki temu Czemu , co za ni stoi. Bez tego po jakim czasie nic ju nas nie b dzie interesowa . Dzi ki tym przyk adom mo emy zauwa y , w jaki sposób nale a oby reagowa na wszystko, co si dzieje; ale po tym, jak uznali my, e to jest najbardziej prawdziwy sposób prze ywania rzeczywisto ci, nadal wydaje nam si , e robimy co dziwnego, skomplikowanego, tylko dla specjalistów albo dla ludzi, którzy maj poprzewracane w g owie. Wida , jak bardzo jeste my dalecy od do wiadczenia podstawowego: nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, co prze ywamy, i uznajemy, e zatrzymywanie si na powierzchni jest lepsze ni inny sposób prze ywania rzeczywisto ci, dopóki przez moment si nad nim nie zatrzymamy i dzi ki jakiemu banalnemu przyk adowi nie zaczniemy zdawa sobie sprawy, e jest dok adnie odwrotnie. Bez tego Kogo rzeczywisto nie jest interesuj ca, nawet ta naj adniejsza. Dlaczego? Dlaczego, e jeste my stworzeni – jak mówi wi ty Augustyn – dla Niego, dla Tego, z którego jest utworzona ca a rzeczywisto . Dzi kuj ! Pytanie: Nie wierz w to, e rzeczywisto jest ontologicznie pozytywna w ka dym przypadku; tylko w do wiadczeniu mog stwierdzi , e to, co wydawa o si niedobre, jest pozytywne, ale nie wcze niej, nie a priori. Carrón: Dlaczego przeciwstawiasz w ten sposób ontologi i poznanie? Gdzie poznajesz rzeczywisto ? Poznajesz rzeczywisto w do wiadczeniu. Gdzie poznajesz ontologi mi o ci? Gdy czytasz ksi ki czy wtedy, kiedy jeste kochana? To w pewnym do wiadczeniu poznajesz, czym jest mi o , poznajesz, czym jest dobro; to znaczy, mo esz to zrozumie , gdy stajesz wobec czego , co ci poci ga tak bardzo, e musisz stwierdzi – jak mówi Lévinas – to narzucanie si dobra. Czym jest pi kno? Kiedy uznajesz, e co jest pi kne? Kiedy do wiadczasz pi kna. Uczysz si rzeczywisto ci w do wiadczeniu. Dlatego, jak mówi ksi dz Giussani w jednym ze zda , których musicie si nauczy na pami , nie tylko po to, by je w kó ko powtarza , ale by dostrzec jego znaczenie w rzeczywisto ci: „Do wiadczenie jest zjawiskiem, w którym rzeczywisto staje si prze roczysta”40, rzeczywisto staje si 40 L. Giussani, Realtà e giovinezza. La sfida, dz.cyt., s. 98. prze roczysta w do wiadczeniu, to znaczy, e ontologia rzeczywisto ci, natura rzeczywisto ci staje si prze roczysta w do wiadczeniu. To jest geniusz, którym pos u y a si Tajemnica by pomóc nam zrozumie , czym jest rzeczywisto . Nie musimy studiowa na uniwersytecie, eby to zrozumie (miliony ludzi przez wieki nie mog o studiowa na uniwersytecie, ale wiedzieli, czym jest mi o ). Tajemnica wymy li a sposób, by pozwoli zrozumie wszystkim, w prosty sposób, jak si rzeczy maj i jak jeste my zbudowani. Uczymy si dzi ki tej prostej drodze, któr nazywamy do wiadczeniem. Tajemnica, by pozwoli nam zrozumie , czym jest mi o , zamiast robi nam kurs mi o ci, ka e nam do wiadcza mi o ci. Oto wielka, a dla nas trudna do zrozumienia zmiana metody, której nauczy nas ksi dz Giussani w pierwszym rozdziale Zmys u religijnego, metodologiczna poprawka, któr wprowadza w kwestii tego, co chce wyja ni , to znaczy zmys u religijnego. Je li kto chcia by wiedzie , czym jest zmys religijny, powiada Giussani, co by od razu zrobi ? Poszuka by ksi ki o religii albo o zmy le religijnym, posurfowa by po Internecie, zajrza by do encyklopedii. Poszuka by od razu jakiego ród a informacji. Ale na czym polega problem takiej metody? Kiedy ju przeczytasz ksi k o zmy le religijnym, jaki problem pozostanie nierozwi zany? e musisz os dzi , czy to, co tam jest napisane, jest prawd . A w jaki sposób mo esz to os dzi ? Nie masz takiej zdolno ci, je li nie dysponujesz metod , a w takim razie musisz „uwierzy ” w to, co powiedzieli inni i powtarza po nich. Ksi dz Giussani przyszed do szko y mówi c co dok adnie odwrotnego: „Przychodz tutaj i od razu wyk adam karty na stó : chc was nauczy metody, dzi ki której b dziecie mogli oceni czy to, co b d wam mówi , jest prawd czy nie”. Nie chce nas przekonywa , ale chce da nam metod , by my sami mogli to dostrzec. Na czym polega ta metoda? Jak mówi w pierwszym rozdziale, polega na „do wiadczaniu”. Je li chcesz zrozumie , czym jest zmys religijny, to zamiast si ga do Arystotelesa, Platona czy wi tego Augustyna i szuka , co maj na ten temat do powiedzenia, masz w asne do wiadczenie jako punkt wyj cia. To znaczy, by pomóc ci zrozumie , czym jest ontologia, natura zmys u religijnego, zamiast odsy a ci do lektur, odsy a ci do twojego do wiadczenia. To tak jakby mówi : „Obserwuj siebie we w asnym do wiadczeniu, poniewa tylko tam b dziesz móg zrozumie , jaka jest natura zmys u religijnego, jaka jest jego ontologia!”. Tak w a nie metod sugeruje dla poznania ka dej cz ci rzeczywisto ci. Ale w a nie dlatego, e my nie idziemy w tym za ksi dzem Giussanim, pozostajemy zawsze jak na ruchomych piaskach, niepewni, powtarzaj c s owa innych, które nie staj si nasze, nie rozumiej c ich, i dlatego wystarczy lekki podmuch, a wszystko znika i trzeba zaczyna od pocz tku. Je li chcecie, by tak by o dalej, ci gle na ruchomych piaskach, to nic nie zmieniajcie, ale to nie jest jedyna opcja: jest ta druga mo liwo , która sprawia, e Ruch jest pasjonuj cy. Od samego pocz tku, jak zawsze powtarzam, zacz em si pasjonowa Ruchem, poniewa dawa mi narz dzie pozwalaj ce uczy si nie w oderwaniu od do wiadczenia, lecz to w a nie do wiadczenie by o jedynym narz dziem. Mog powiedzie : „To nie, to tak”, kiedy do wiadczam, wcze niej nie mog tego zrozumie : „Rzeczywisto staje si prze roczysta w samym do wiadczeniu”. Dlatego kiedy czasem mówimy, e to trudne, to dlatego, e odwracamy metod ksi dza Giussaniego. Je li masz wyt umaczy komu , czym jest mi o , czy on potrzebuje pewnego poziomu intelektualnego, by to zrozumie ? Czy dzieci potrzebuj pewnego poziomu rozwoju by zrozumie , czy s kochane? Czy mog to zrozumie tak po prostu? S g upie czy rozumiej ? Czasami traktujemy je jak g upie, ale rozumiej znacznie lepiej ni my: zobaczcie, e w a nie dlatego, e lepiej rozumiej , cz sto pozostaj naznaczone z ym, albo, odwrotnie, dobrym do wiadczeniem. Oczywi cie, je li zmienimy metod , wtedy owszem, potrzebujemy wysokiego poziomu rozwoju intelektualnego… Ale by zrozumie , co to znaczy by kochanym, nie potrzeba nic szczególnego. Czy do tego, by zrozumie pi kno gór, jest potrzebne co wyj tkowego? Nie, jest potrzebna tylko gotowo na to, by uderzy a nas rzeczywisto . Pytanie: Studiuj piel gniarstwo w Monzy. Od chwili mierci mojego brata zdaj sobie spraw , jak bardzo rzeczywisto jest ostatecznie pozytywna: to, jak kochaj mnie moi rodzice, wzrost blisko ci z rodze stwem i przyjació mi, którzy ka mi weryfikowa ten os d ka dego dnia. Mimo to musz powiedzie , e mier Matteo jest dla mnie nieszcz ciem i e wola bym, by mama mniej mnie kocha a, ebym mia gorsze relacje z przyjació mi, gdyby tylko móg by przy mnie mój brat. Dlatego wydaje mi si , e wszystkie os dy powstaj ce po mierci Matteo, Bizzo, o kryzysie, s marnymi pociechami. Nie rozumiem, jak rzeczywisto mo e by nieodwo alnie pozytywna; nieodwo alnie w sensie, e pozwala nie ucieka , a ja uciekam; nie rozumiem, jak ta pozytywno mo e przewa a nad faktem, e to, co si nam przydarza, jak mier mojego brata i Bizzo, jest nieszcz ciem. Carrón: Widzicie, co znaczy wyzwanie rzucone przez rzeczywisto ? My nie próbujemy si pociesza , kiedy przychodz te smutne wydarzenia; ale nawet je li te rzeczy by si nie wydarzy y, to czy rzeczywisto , patrz c na to, co mówimy, co ty sam mówisz, zwa ywszy na to, co widzisz, czego do wiadczasz, jest pozytywna czy nie? To jest wyzwanie, które rzeczywisto rzuca ci teraz, tak jak tamtemu esesmanowi. Przyjmujesz to wyzwanie po to, eby si pociesza , czy po to, eby rozpozna co , co istnieje? Je li by by to twój wymys na pociech , by aby to marna pociecha; by oby idiotyczne wymy la pocieszenie, które nie pociesza. Pociecha, która nie wynika z realnego faktu, rzeczywi cie nie pociesza, jest bezu yteczna. Pytanie brzmi, czy to my wymy lamy sobie pociech , która nie pociesza, czy mo e rzeczywisto , jak powiedzieli my wcze niej, przez sam fakt, e jest, krzyczy, e jest Kto Inny, kto teraz j tworzy: a wtedy rzeczywisto jest pozytywna. My mówimy, e rzeczywisto jest pozytywna, nie po to, eby si pociesza – bo nie by aby to prawdziwa pociecha – ale mówimy to ze zdumienia. Na to pytanie odpowiada ksi dz Giussani w rozdziale dziesi tym Zmys u religijnego: „Czy religia rodzi si ze strachu czy ze zdumienia?”; i stwierdza: „Strach pojawia zawsze w drugim momencie. Boisz si , e co stracisz, bo ju to masz”. Dlatego uznawanie strachu za ród o religii jest fa szem. Prawdziwym wyzwaniem dla ka dego jest obecno rzeczywisto ci, zdumienie, które si w nas budzi na jej widok, jej si a przyci gania. W a nie dlatego, e zbyt cz sto jeste my nieuczciwi, jak mówi em dzi rano, nie jeste my w stanie tego uzna , a kiedy dzieje si co smutnego, s dzimy, e szukamy sobie pociechy. Musisz liczy si z rzeczywisto ci tak , jak widzisz, poniewa tylko w ten sposób b dziesz móg znale odpowied na mier twojego brata. Pan pozwala, by wydarza y si takie rzeczy, by my zrozumieli, e to nie my wszystko planujemy, projektujemy, lecz Kto Inny, i dla nas jest to cz sto niezrozumia e. Ale to w a nie tutaj otrzymujemy wyzwanie i mo emy zweryfikowa , czy prawdziwie prze ywamy rzeczywisto ; bo je li w obliczu takich wydarze usuwa si nam grunt pod nogami, to znaczy, e popadli my w kryzys z powodu nieprawdziwego prze ywania relacji z rzeczywisto ci . I to jest pozytywna okazja, by postawi sobie w ko cu pytanie: „Kiedy my l , e rzeczywisto jest pozytywna, to robi to dla lichej pociechy, czy w konsekwencji zdumienia rzeczywisto ci , która przyzywa mnie do Kogo Innego?”. To jest pytanie, które ty te musisz sobie postawi : czekamy na twoj odpowied ! Pytanie: Studiuj na Wydziale Medycyny w Turynie. Chocia z tego, co ksi dz powiedzia , zrozumia em, jak jest mo liwe uznanie, e rzeczywisto jest pozytywna, i jak, u ywaj c rozumu, mo na doj do poznania Boga, to mimo wszystko je li nie b d mia namacalnego dowodu, nie uwierz w to. Podam przyk ad: uto samiam si ze s owami Singletona, najwi kszego badacza Dantego, który w odniesieniu do niego napisa : „Poj em w pe ni, co prze y Dante, ale nie wydarzy o mi si to samo”. A wierzysz, e twoja mama ci kocha? Jestem o tym przekonany. Naprawd ? A mo esz da mi na to namacalny dowód? Nie. Jak mo esz by o tym przekonany bez namacalnego dowodu? Bo to czuj . W takim razie nie mo esz by tego pewien: po prostu to czujesz, to nie jest os d, a tylko sentyment. Widzicie ten podzia ? „Bo to czuj ”. Na tym polega nasza najwi ksza pewno : „Bo to czuj ”. Je li jutro nie b dziesz tego czu , twoja pewno si zawali… Widzicie te ruchome piaski? Sprowadzili my nasz pewno do „bo to czuj ”. Ale nawet, gdyby nie czu , e twoja mama ci kocha i zada by sobie pytanie: „Czy ona mnie kocha?”, czy móg by rozumnie odpowiedzie komu , kto ci powie, e sentyment nie jest dowodem na to, e mama ci kocha, czy móg by pokaza jak oznak , która upewnia ci , e twoja mama ci kocha, czy nie? Tak. Na przyk ad? Zachowanie mojej matki… Co to znaczy zachowanie twojej matki? Pytam ci o namacalne dowody… Fakt, e bardzo cz sto stawia moje sprawy na pierwszym miejscu przed swoimi. A dlaczego jeste pewien, e ci kocha, a nie na przyk ad, e si boi, e jak b dzie stara, nie b dziesz si ni zajmowa ? Gdzie jest namacalny dowód? Czy ta odpowied wystarczy ci za wyja nienie tego, co robi twoja matka? Wystarczy jedna obiekcja i jeste cie roz o eni: oto i wasza pewno . Ale czy tobie wystarczy takie wyja nienie tego, co twoja matka dla ciebie robi? Nie. Widzicie? Nie jeste my pewni, wi c ulegamy pierwszej lepszej obiekcji. Ale czy ty mo esz sprowadzi wszystko, co robi twoja mama, do egoistycznego interesu, to znaczy do tego, e chce, eby si ni zaj , kiedy b dzie stara? Nie. W takim razie to nie jest wystarczaj ce wyja nienie, t umacz ce wszystko, co twoja matka dla ciebie robi. To prawda czy nie? To prawda. Ty tak naprawd masz niesko czon ilo znaków, nie namacalny dowód w takim rozumieniu, w jakim pytasz, ale ca lawin znaków, które sprawiaj , e mo esz by spokojny, pewny, e twoja matka ci kocha. Czy to prawda? Tak. A je li by nie wierzy w to, e twoja mama ci kocha, by by szale cem. To jest twoja pewno : nie zdajesz sobie sprawy z tego, co daje ci pewno , ale do wiadczasz tej pewno ci. Ale poniewa nie zdajesz sobie z tego sprawy, chcesz namacalnego dowodu, eby uwierzy . Tajemnica daje ci znaki, tak jak daje ci je twoja mama, ale ty nie zdajesz sobie z tego sprawy. Teraz zastanów si , czy jest jaki znak faktu, e Tajemnica jest i ci kocha, a potem powiedz mi, czy potrzebujesz jeszcze „dowodów” eby wierzy . Dzi kuj . Pytanie: Studiuj in ynieri w Bolonii. Jak mog stwierdzi w moim yciu, bez oszukiwania, e rzeczywisto jest pozytywna, do wiadczaj c te grzechu, w asnego, innych, i istnienia z a? Carrón: Masz ch opaka? Nie. Masz mam ? Zacznijmy od przyk adu z konkretnego do wiadczenia. Zawsze jeste w porz dku wobec swojej mamy? Zawsze dobrze j traktujesz? Nie. Ale czy mama jest dla ciebie dobrem i mo esz stwierdzi , patrz c na mam , pozytywno rzeczywisto ci, je li zachowasz si nie w porz dku? Czy mo esz stwierdzi pozytywno rzeczywisto ci równie wtedy, kiedy jest z o, patrz c na swoj mam ? Patrz c na moj mam tak, poniewa jestem pewna, e ona mnie kocha. Otó to. Ale czasami ty nie traktujesz jej dobrze albo ona nie traktuje ci dobrze; grzech istnieje, czy ty i twoja mama jeste cie bezgrzeszne? Nie jeste my. To nie wzbrania ci ani uzna dobra, którym jest twoja mama, ani twojej mamie uzna dobra, jakim ty jeste dla niej. Z o, które wyrz dzasz twojej mamie i z o, które mama wyrz dza tobie (bo wszyscy jeste my biednymi grzesznikami), nie wzbrania adnej z was uzna pozytywno ci faktu, e jeste dobrem dla twojej mamy, a twoja mama jest dobrem dla ciebie. Je li to mo e si zdarzy mi dzy nami, to wyobra sobie, jak jest w relacji z Tajemnic . Jezus mówi: „Je li wy, którzy jeste cie li, mo ecie dawa dobre rzeczy waszym dzieciom, to wyobra cie sobie Ojca Niebieskiego, który jest dobry, jak dobrze b dzie wszystkich traktowa ”41. adne z o tego wiata nie mo e usun dobra, jakim twoja mama jest dla ciebie. Pomimo ca ego z a, które jest na wiecie, nikt nie mo e usun dobra, jakim jest twoja mama, pozytywno ci rzeczywisto ci, jak jest twoja mama, i to jest naprawd wstrz saj ce. Je li my, biedacy, mo emy uzna t pozytywno w innych biedakach takich jak my, na przyk ad 41 Por. Mt 7, 11; k 11, 13. w twojej mamie, to pomy l o s owach Boga ze Starego Testamentu: „Nawet gdyby mama ci opu ci a, Ja nigdy nie zapomn o tobie” 42. Prorok kieruje te s owa do ludzi takich jak my, którzy czyni z o, ale, jakby to powiedzie , nawet ca e z o nie jest w stanie zmieni cho by o jot ca ego dobra, ca ej mi o ci, ca ej pasji, któr ma dla nas Bóg, Tajemnica, która czyni rzeczywisto dla ka dego z nas. Tak, jak widzimy to u niektórych rodziców. Wyobra sobie mam narkomana, który przysparza jej ogromnego cierpienia. My lisz, e ten fakt mo e minimalnie zmieni jej mi o do niego? Nie, nawet taki dramat nie mo e powstrzyma mamy od kochania swojego syna, ani syna od uznawania dobra, jakim jest jego mama. Je li co takiego dzieje si mi dzy nami, którzy jeste my tak bardzo n dzni, wyobra sobie spojrzenie Tajemnicy, która tworzy ca rzeczywisto , i e nawet je li pope niasz z o, ona wci potwierdza z moc twoje ycie, nie zmazuje ci z powierzchni ziemi. Musimy o tym my le : ale czasami z o okre la nas tak bardzo, e nie jeste my w stanie spojrze poza nie. A przecie jest fakt pot niejszy ni z o, które czynisz: Kto Inny, pomimo twojego z a, nadal w tej chwili daje ci ycie. I ta pozytywno nie mo e zosta wymazana nawet przez z o, które uczyni e . Dlaczego to mówi ? Dlatego, e kiedy do wiadcza em w asnego z a, wp dza o mnie to w takie zamieszanie, e zadawa em sobie pytanie, gdzie mog znale co bardziej ewidentnego ni moje z o. Mówi to teraz tobie, bo w a nie fakt, e powtarza em to sobie wielokrotnie pozwala mi dalej patrze na samego siebie. Nie musia em wyobra a sobie, co my li Bóg: wystarcza o dostrzec fakt, e on wci daje mi ycie, e potwierdza moje ycie; On patrzy na mnie tak, jak ja sam nie potrafi . Pomy l, e nas, ochrzczonych, Chrystus pochwyci z tak moc w sakramencie chrztu, e powiedzia nam: „Jeste mój na zawsze. Mo esz robi wszystko, ale ca e twoje z o nie b dzie w stanie zmieni nawet o milimetr mojej mi o ci do ciebie”. To jest pozytywno , jakiej adne z o tego wiata nie mo e wymaza . Czasem odkrywamy j w a nie w obliczu z a, w przeciwnym razie nie zastanawialiby my si nad tym. Dlatego te Jezus mówi: „Komu wiele przebaczono, ten bardzo kocha” 43. Ten, komu wiele przebaczono, mo e zrozumie , co oznacza ta mi o , ta ostateczna pozytywno spojrzenia Chrystusa; kto nie do wiadcza przebaczenia, nie zdaje sobie z tego sprawy. Pytanie: Studiuj in ynieri w Reggio Calabria. Gdy patrz na fakty, o których opowiada e w tych dniach (ch opak z chorob ot pieniow , mier Giovanniego, film, który widzieli my rano), budzi si we mnie jaki bunt. Zadaj sobie pytanie: dlaczego w moim yciu to cz ciej fakty negatywne wywo uj pytanie o sens, pragnienie odkrycia tej Tajemnicy, która dzia a i tego wszystkiego, co nam da a? Wczoraj mówi e o tym, e oczekiwanie jest wyró nikiem, tre ci wydarzenia, które prze ywamy w tym momencie. Ja zauwa am, e chocia to pytanie, to oczekiwanie budzi si , kiedy dzieje mi si co niedobrego, to kiedy dzieje si co dobrego, pi knego, nie dostrzegam takiej samej warto ci. Carrón: Brawo! Nie chc , by cokolwiek z tego, co mi si przydarza, posz o na marne i chcia bym rozumie sens tego w obu wypadkach, niezale nie od tego czy 42 43 Por. Iz 49, 15. Por. k, 7, 47. jest to mi e czy niemi e. Ale dlaczego pytanie rodzi si atwiej w obliczu wydarze negatywnych? Nie atwiej, atwo jest równie w obliczu pi kna, które ci zdumiewa. Jan i Andrzej nie musieli czeka na to, by sta o si co nieprzyjemnego, by zdumiewa si Jezusem; wybijmy sobie z g owy to przekonanie, e jedyn mo liwo ci zrozumienia s niedobre wydarzenia. Tajemnica od pocz tku wprowadza nas w ca rzeczywisto poprzez prawd i pi kno rzeczy; ale niestety my, bardzo cz sto, z powodu braku ca kowitego zaanga owania w rzeczywisto (o którym mówi em rano), z powodu braku wychowania i z powodu nieuczciwo ci w pój ciu za uderzeniem przez byt a do zapytania „Kto to?”, sprowadzamy wszystko do czekania na to, a wydarzy si co z ego, by si przebudzi . Ale pocz tek tak nie wygl da , Bóg nie stworzy rzeczy brzydkich, ale umie ci cz owieka w ogrodzie, blisko Siebie (tak mówi ksi ga Rodzaju), a wieczorami przechadza si z cz owiekiem. To by a za y o , z jak stworzy a nas Tajemnica, a jednak my nie zrozumieli my tego. Jak syn marnotrawny: ojciec nie wyrzuci go z domu kopniakiem w ty ek, stworzy dla niego dom, ale syn tego nie rozpozna . Wtedy pomy la , e zadzia a wed ug w asnego projektu, my l c, e dzi ki temu prze yje ycie bardziej intensywnie, ale co si sta o? Kiedy zauwa y , e co jest nie tak? Niestety, dopiero w momencie kiedy trafi mi dzy winie. Ale sta o si tak z woli Bo ej czy przez nasz g upot ? To fakt, e Bóg mo e pos u y si nawet ca ym naszym uporem, by pozwoli nam zrozumie – ale czy i to b dziemy Mu wyrzuca ? Nie oznacza to, e Bóg dopuszcza dla nas negatywne sytuacje, by pozwoli nam zrozumie , ale bardzo cz sto to my w ten sposób ko czymy – i dopiero wtedy zaczynamy rozumie . Ile czasu musi min , ile g upot musimy jeszcze zrobi , eby zrozumie ? Ale to jest nasz problem, nie plan Bo y. Mi o Boga do nas jest tak niesamowita, e mo e pos u y si nawet tym, by przypomnie nam, e mamy dom, e mamy ojca, jak syn marnotrawny. Dlatego, jak czytamy w wielu wiadectwach, zaczynacie by wdzi czni: nie z powodu choroby, nie z powodu smutnego wydarzenia, ale dlatego, e zrozumieli cie. Kto inny natomiast mo e pozosta w domu jak starszy syn i nie rozumie , nie dlatego, e ojciec traktowa go le (jest przecie w domu), ale dlatego, e to on nie rozumie. Problem polega na tym, czy rozumiesz, czy naprawd zdajesz sobie spraw , co ma w yciu warto . Miejmy nadziej , e i my nie sko czymy w ród wi zanim nie zrozumiemy… Dzi kuj . Pytanie: Studiuj prawo na Uniwersytecie Katolickim. Dzi rano mówi e , e pocz tkowe zdumienie jest os dem, który staje si natychmiast przywi zaniem, nie sentymentalnym, ale podtrzymywanym przez rozum. Je li chodzi o histori Jana i Andrzeja, któr przytacza e , to ja te w takim porywie nigdy bym Go nie opu ci ; ale faktem jest, e cz sto dzieje si to, co opisa e : wydaje mi si , e z os du ze lizgujemy si w sentymentalne przywi zanie. Nie wiem, gdzie jest ta luka. Carrón: Po prostu je li os d jest prawdziwy, to nie mo e zosta sprowadzony do czego sentymentalnego, poniewa wyra a mój respekt wobec kogo innego, kto mnie do siebie przytwierdza. Nie przywi zujesz si do czego , co uznajesz za g upot . Otó to. W przywi zaniu zawsze jest os d, i je li zaczniecie wychodzi od do wiadczenia, jak mówi em wcze niej, atwiej to zrozumiecie. Do czego si przywi zujesz? Do czego , co uznajesz za warto ciowe. Tak. Problem polega na tym, e potem to traci warto . Nie, problem polega na tym, e potem musisz to wci na nowo odkrywa . A w jaki sposób odkrywa si to na nowo? Je li si przywi zujesz. Innymi s owy, je li ty to dostrzeg e , to czy fakt, e nast pnego dnia tego nie czujesz, oznacza, e to straci o warto ? Czy warto , któr uzna e wczoraj, trwa? Problem polega na tym, e my, je li si nie przywi zujemy, s dzimy, e wcze niej nie uznali my warto ci, poniewa spodziewamy si , e to powinno by automatyczne, bez konieczno ci decydowania na nowo nast pnego dnia. Ale czy ty chcia by mówi do swojej dziewczyny „kocham ci ” tylko dlatego, e zmusza ci do tego biologia? Kiedy na ni patrzysz, musisz dostrzec, co ona naprawd dla ciebie znaczy, nie sprowadzaj c jej do twojego stanu ducha, musisz j uzna i traktowa j wedle jej przeznaczenia, wed ug tego, czym ona tak naprawd jest, nie tylko wed ug tego, jakie sentymentalne wra enie w tobie wywo uje. To jest wynik wychowania, ale co to znaczy wychowanie? To nauka kochania drugiej osoby. W tym przypadku, je li kochasz swoj dziewczyn , to czy chcia by zawsze traktowa j doceniaj c jej warto , czy chcia by rozpoznawa j coraz lepiej, coraz lepiej widzie swój szacunek do niej? Oczywi cie! To przebudzi o si ju w pierwszej chwili, ale eby sta o si to nawykiem w relacji z ni , potrzeba drogi. Czasem s dzimy, e to powinno by automatyczne, i e kiedy ju raz to uznamy powinno od razu sta si nawykiem. Ale tak nie jest, bardzo cz sto ty te stawiasz si na pierwszym miejscu przed ni , stawiasz swoje sprawy na miejscu wa niejszym, ni mi o do niej, albo traktujesz j zgodnie z w asnym instynktem, trac c z oczu warto , któr uzna e : do tego potrzeba drogi. Kiedy bardzo mnie zdumia mój przyjaciel, ksi dz, który opowiedzia mi, jak wyja nia komu , czym jest prawdziwa relacja z rzeczywisto ci , zw aszcza z ukochan osob : „Ty za pierwszym razem zdumia e si obecno ci tej dziewczyny, zanim jeszcze jej dotkn e . Czy chcia by zawsze zachowa tak intensywno ?”. To jest prawdziwa relacja z rzeczywisto ci , tak, e potem, za ka dym razem, kiedy traktowa e j wed ug swoich instynktów, nigdy ju nie wydarzy si taki moment pe ni jak wtedy, pierwszego dnia. Czy to prawda czy nie? To prawda! A wi c nie chodzi o jakie umartwienie w takim jej traktowaniu, ale o zdumienie, które pozwala ci odczu pe ni , jakiej nigdy wcze niej nie do wiadczy e , to w a nie jest pe nia (w momencie, kiedy jeszcze jej nie dotkn e ), której nie da ci nic innego. Rozumiecie fascynuj c moc dziewictwa? Dziewictwo jest takim prawdziwym sposobem traktowania drugiej osoby i dotyczy wszystkich: Bóg powo uje do dziewictwa przez do wiadczenie pe ni, które Chrystus wprowadza w ycie, dzi ki któremu mog traktowa drug osob z bezinteresowno ci , która jest jak pierwszy blask, który odczuwasz, kiedy traktujesz swoj dziewczyn w taki prawdziwy sposób (który dla niektórych, powo anych do dziewictwa, staje si powo aniem). To nie oznacza, e nale y po wi ci uczucie, ale jest to wybór pe ni uczucia, osi gni tej przez drog , której inne sposoby s tylko bladym odbiciem. Taki pocz tkowy sposób wchodzenia w relacj mo e sta si sposobem, w jaki zawsze traktujesz swoj dziewczyn ; zapytaj j , czy zawsze chcia aby by tak traktowana: jestem pewien, co odpowie. Pytanie: Jestem na pierwszym roku psychologii na Uniwersytecie Katolickim. Mówi e o pozytywno ci rzeczywisto ci, a na pytanie o to, jak mo na unikn trafienia w lepy zau ek, odpowiedzia e : „Tylko Bosko mo e zbawi cz owieka”. Z jednej strony, odczu am rado na my l, e jest Kto wi kszy, kto mo e mnie zbawi ; z drugiej strony, zadaj sobie pytanie, co w takim razie ja mam robi . Carrón: Zadanie, jakie masz przed sob , rodzi si w a nie z faktu, e zosta a zbawiona. Bardzo cz sto wracamy do tych samych kwestii. Je li to aska, je li zosta am zbawiona, to co w takim razie mam robi ? Wydaje si , e nic nie musz robi . Ale je li my lisz o swoim zwyk ym do wiadczeniu, czy mo esz odpowiedzie sama z siebie na ca e swoje pragnienie bycia kochan ? Potrzebujesz kogo innego. Kiedy znajdujesz kogo , kto ci zbawia, jakie jest zadanie dla ciebie? Pozwól si zbawi , pozwól si przygarn . A czego to dowodzi w twoim yciu? Je li naprawd do wiadczasz tego, e jeste kochana, zaczynasz funkcjonowa w rzeczywisto ci ze wiadomo ci najwi kszego zadania, jakie mo esz spe ni w swoim yciu: wiadczy o tym, czym mo e by ycie cz owieka, który pozwala si zbawi . Czego najbardziej potrzebuj ludzie? Widzie osoby, które pozwoli y si pochwyci Chrystusowi i wiadcz o tym, czym jest ycie cz owieka, który pozwala si uderzy i by kochanym przez Niego. Niedawno pewien chory przyjaciel pyta mnie o wszystkie plany, które ma w g owie: „A teraz, kiedy jestem chory, co mam robi ?”. Ja odpowiedzia em: „Co bardziej interesuj cego mo na powiedzie czy zrobi w yciu ni to «tak»? Czy mo esz wymy le jaki ciekawszy projekt, ni twoje «tak» dla Chrystusa, w takich okoliczno ciach, w jakich zadaje ci pytanie? Pomy l o Matce Boskiej: ona nie zachorowa a, ale czy mog a wybra , mog a wyobrazi sobie inny projekt, inne zadanie, bardziej decyduj ce dla wiata, maj ce wi kszy wp yw na histori , ni to «tak»”? Nikt nie zosta zbawiony tak bardzo jak ona. wi towali my to w Niepokalane Pocz cie: adna kobieta nie zosta a w ten sposób, z wyprzedzeniem, ocalona od swojego z a, w przewidywaniu przyj cia Chrystusa. Jakie by o jej zadanie? Jej „tak”. I tym „tak” da a wiatu to, za co wszyscy mo emy dzi kowa jej przez ca e ycie i na wieki, poniewa bez tego „tak” nie by oby Chrystusa; a bez Chrystusa, jakie znaczenie mia oby ycie? Czy mo esz sobie wyobrazi wi ksze zadanie, ni mia a Maryja, w a nie dlatego, e zosta a zbawiona? A w takim razie, jakie jest twoje zadanie? wiadczy wszystkim, krzycze o tym, czym jest ycie, co mo e oznacza ycie, jak intensywno mo e zyska , je li cz owiek daje Mu si przygarn , daje Mu si zbawi . Nie ma wi kszego stwierdzenia, wi kszego wiadectwa o pozytywno ci rzeczywisto ci, ni widok osoby, która rozkwita. To dowód na to, e adne z o, adne katastrofy, adne kryzysy nie mog powstrzyma tego, by cz owiek rozkwita . Nie ma wi kszego wiadectwa, ni rzucanie wyzwania wszystkim: pesymistom czy nie, nihilistom czy nie, mówi c w asnym yciem: „Popatrz, popatrz jaka rzeczywisto jest pozytywna!”. Czy mo esz wyobrazi sobie wi ksze zadanie? Je li tak, zabierz si za to! A je li nie, to chyba sprawa jest ju jasna i masz co robi . wiadectwo | John Waters 10 grudnia, wieczór Julián Carrón: Mam przyjemno przedstawi wam przyjaciela z Irlandii, Johna Watersa, dziennikarza i pisarza. Je li mo na o nim co powiedzie , patrz c na drog , któr przeszed , to chyba s owami, które w a nie piewali my: „Pi kna jest droga dla tego, kto idzie” 44: widz c, jak on idzie, widz c, jak pozwala si uderzy rzeczywisto ci, za ka dym razem jestem zaskoczony. Zawsze walczy o to, eby znale w a ciwe s owo, eby je odkry , jest zawsze niespokojny, w dobrym znaczeniu tego s owa, ci gle chce rozumie wi cej. Dlatego czuj , e jest dla mnie naprawd towarzyszem i dlatego chc go wam przedstawi , pragn , by cie i wy go poznali, poniewa zdoby do wiadczenie, o którym warto opowiada , przeszed drog , dzi ki której naprawd wszyscy mo emy si uczy . Dzi kuj mu, e zgodzi si by tu z nami dzi wieczorem. Je li by o w jego yciu co decyduj cego, to w a nie to, o czym mówimy od Dnia Inauguracji. Tym, co najbardziej go naznaczy o by w a nie dziesi ty rozdzia Zmys u religijnego. Teraz prosz , by wam to wyja ni , bo najlepiej us ysze to od niego. Dzi kuj , John! John Waters: Dzi kuj . Przede wszystkim dzi kuj wam za dzisiejszy dzie , dzi kuj Temu, który stworzy wszystko i ka dego z was; chc wam podzi kowa za wasz obecno , w najw a ciwszym znaczeniu tego s owa. Siedzia em dzisiaj w pierwszym rz dzie, patrzy em na ekran, patrzy em na slajdy, s ucha em muzyki; na pocz tku sala by a pusta, potem nape ni a si , ale wszystko to dzia o si w ciszy, i to mnie naprawd wzruszy o. Uczestniczenie w wydarzeniach ruchu Komunia i Wyzwolenie jest dla mnie zawsze niezwyk okazj . Dzisiaj do wiadczam czego wyj tkowego, bo dostrzegam wielk intensywno ciszy, s uchania, uwagi na wszystko, która g boko mnie wzrusza i ka e zada sobie pytanie: co mog wam da ? Nie o to chodzi, ebym mia si wam jako odwdzi cza , ale w jaki sposób mog dzisiaj wej w relacj z wami? Dzi po po udniu pomy la em: gdybym móg si cofn o trzydzie ci pi lat, gdybym by jednym z was, mówi cym o sobie wobec wszystkich, o do wiadczeniu w asnego ycia, czy to co by zmieni o w moim yciu? Czy to, co bym us ysza od osoby stoj cej przede mn , zmieni oby mój szlak, moj drog ? W pewnym sensie chyba nie, bo nie s dz , by s owa, same z siebie, mog y wywo a tak przemian . Mo emy si porozumiewa tylko dokonuj c porównania. I s dz , e kiedy opowiadam wam o moim do wiadczeniu, na wietlam je wewn trznie, mog sam lepiej je zrozumie , i dzi ki temu co nowego z mojego do wiadczenia b dzie mog o dotrze do was. S owa s tylko energi porozumiewania si , ale nie s porozumieniem samym w sobie. Temat „Nieodwo alnie pozytywna rzeczywisto ” jest uderzaj cy. S owo „pozytywna” s yszeli my wielokrotnie, ostatnio Papie mówi o tym w Bundestagu, w tym samym przemówieniu, w którym mówi te o pozytywistycznym uprzedzeniu; to niezwyk e, e te dwa s owa s prawie identyczne, ale tak naprawd s przeciwie stwami. To, o czym mowa, 44 C. Chieffo, „La strada”, w: Nasz g os, Opole 2007, s. 299. gdy mówimy, e rzeczywisto jest pozytywna, jest naprawd odwrotno ci , przeciwie stwem pozytywizmu, o którym mówi Papie i Giussani. My l , e moja walka z rzeczywisto ci , moja próba zrozumienia rzeczywisto ci, koncentruje si w a nie na tej kwestii. Opowiem wam troch o moim yciu: wychowa em si w rodzinie katolickiej, w Irlandii, i prze ywa em do wiadczenie bardzo intensywne, bardziej ni jakiekolwiek inne dziecko w latach sze dziesi tych i siedemdziesi tych. Teraz atwo jest spojrze wstecz i powiedzie , e czego brakowa o, ale gdybym tak zrobi , nie mia bym racji, poniewa by o to do wiadczenie naprawd bogate pod wieloma wzgl dami. By mo e w pewnym sensie by o troch zbyt sentymentalne albo moralistyczne, ale jednocze nie by o naprawd realne, to by a prawdziwa, realna relacja z Chrystusem. Nigdy nie w tpi em o Jego istnieniu, o Jego obecno ci. Towarzyszy mi w ka dej chwili jak brat, jak ojciec, jak przyjaciel, trzyma mnie za r k przez ca e moje dzieci stwo, mówi do mnie zawsze i ja do Niego mówi em. To moje do wiadczenie by o realne, ale by mo e czego w nim brakowa o, jaki rodzaj blokady nie pozwoli mi wzrosn , i kiedy sta em si nastolatkiem, troch pozostawi em to za sob . Pierwszym znakiem tego, e stawa em si doros y, by w a nie fakt, e wydawa o mi si naturalne i logiczne pozostawi za sob te sprawy z dzieci stwa i m odo ci. Przez wiele lat tak my la em, s dzi em, e to by o dziecinne. Innymi s owy: w pewnym momencie zauwa y em, e wiat w jaki sposób stoi w opozycji do mojego katolickiego dzieci stwa. W latach siedemdziesi tych w Irlandii kultura, wcze niej zamkni ta, zacz a si otwiera i patrze poza siebie, dociera y do nas wszystkie nowe wp ywy: muzyka pop, rock, telewizja, pi ka no na, s awni ludzie, mnóstwo rzeczy, które uwodzi y mnie, nastolatka, i obiecywa y mi niewyobra aln wolno ; wydawa o mi si – teraz, kiedy patrz wstecz, mog to dok adnie opisa , ale wtedy tak nie by o – e jest jaki konflikt, co co sprawia, e nie do pogodzenia jest moja relacja z Chrystusem i ten nowy wiat ze swoj wolno ci . W pewien sposób s dzi em, e musz wybra : zostawi za sob jedno, by pozosta przy drugim. Te dwie rzeczy nie mog y wspó istnie . A jednak to nie tak, e odrzuci em Chrystusa, nigdy nie pozostawi em za sob mojej relacji, przyja ni z Nim, mojej blisko ci z Nim. A w ka dym razie, je li tak si sta o, to nie s dzi em, e tak jest dobrze. Zostawi em Go, ale zrobi em to z poczuciem winy, wstydzi em si tego, ale jednocze nie uwodzicielski czar wolno ci by czym pot nym, i wydawa o mi si , e nie ma innej opcji, s dzi em, e wyruszam w podró do wiata; nie pozosta em wewn trz rzeczywisto ci w tej dzieci cej relacji z Nim, ale ta podró wydawa a mi si jedyn mo liw wolno ci . Teraz mog opisa to do wiadczenie w kilku s owach, napisa em nawet ksi k Lapsed Agnostic [Agnostyk, który przesta praktykowa ]. Pokaza em tam ca drog mojego do wiadczenia, zw aszcza tego zwi zanego z alkoholem. By o to dla mnie realne do wiadczenie, ale jest to te metafora wolno ci, poniewa wszystkie elementy tej wolno ci, która mnie uwiod a, by y obecne w moim stosunku do alkoholu. Jako prawie dwudziestolatek by em bardzo nie mia y, zahukany, niezdolny do komunikowania si z lud mi, do rozmowy, do ta ca… nie dawa em rady. Pewnego wieczoru wszed em do pubu, wypi em jedno piwo i odkry em, e to mnie ca kowicie zmieni o: to by a jakby brakuj ca cz mnie, jakby w momencie, kiedy mojej matce w szpitalu dano mnie, jej dziecko, zapomniano doda butelk , która uzupe nia aby „pakiet”. Rzeczywi cie, kiedy si napi em, poczu em si uzupe niony, spe niony: mog em rozmawia , ta czy , robi wszystko, czego wcze niej nie umia em robi . To by o jak wlanie benzyny do silnika. Od tego zacz o si moje poczucie wolno ci, nowe poczucie wolno ci, która, jak mi si wydawa o, nic nie kosztowa a i by a bezgraniczna, co , co mog o trwa nawet przez ca e ycie, je li by o trzeba. Ale moje do wiadczenie by o inne i odkry em, e wcale tak nie jest. Je li zastanowimy si , jak kultura pozytywistyczna opisuje cz owieka takiego, jak ja, jak opisuje takie do wiadczenie, wydaje si , e jest to problem czysto medyczny, choroba, która dotyka tylko niektóre jednostki. Ale w pewnym sensie, to jest dziwne w pozytywizmie: jest prawie identyczny jak rzeczywisto , ale wszystko miesza. Mo esz patrze na ten sam obraz, na t sam osob , i widzie albo wersj , która jest oferowana przez kultur (osoba, obywatel, pracownik), albo pod pozorami dostrzec osob stworzon . Obrazy wydaj si ze sob pokrywa . W naszej kulturze jedno kryje za sob drugie i mo na prze y ycie, nie zdaj c sobie sprawy, e za tymi pozorami ustawionymi z przodu przez kultur jest obraz. I tak si dzieje ze wszystkim, co si nam przydarza. Nasza kultura opisuje wszystko w sposób zredukowany, zaw ony, i dlatego mój problem, alkoholizm, nosi tak w a nie nazw i w pewnym sensie to s owo jest u yteczne, je li chcesz i na leczenie, je li chcesz w czy si w jaki program… Je li chcesz si w czy w program dla alkoholików, to jest to u yteczny termin, eby wyci gn ci z zapa ci. Ale jest te inne wyja nienie, g bsze. Mój problem polega na tym, e nie rozumia em samego siebie w rzeczywisto ci, nie rozumia em mojego cz owiecze stwa. Uwiedzenie tym piwem, które mnie dope ni o i pozwoli o mi czu si sob , tak naprawd da o mi fa szywe poczucie siebie. Nie chc was teraz zam cza moimi „opowie ciami z frontu”, ale pewnego ranka obudzi em si , nie mia em z bów z przodu i nic nie pami ta em. Potem opowiedzieli mi, co si sta o: poszed em ta czy , by em z boku sali i zacz em wyobra a sobie, e to jest basen, skoczy em do „basenu” i wbi em sobie z by. To jest radykalne niezrozumienie rzeczywisto ci! Cz sto sobie powtarzam: ta wolno , ta pe nia, któr czu em pocz tkowo, kiedy pi em, która wydawa a si przychodzi wraz z piwem, odsuwa a si coraz dalej, wi c potrzebowa em pi coraz wi cej, ale nie potrafi em dosi gn tego miejsca. I yj c w ten sposób znalaz em si na dnie. Mo emy powiedzie , e mia em szcz cie. Ja nazywam to b ogos awie stwem; zosta em pob ogos awiony. Znalaz em si na kraw dzi rafy i odkry em, e s tam te inne osoby, które przesz y tak sam drog , które zacz y opowiada mi o tym, co ja te prze y em, nie mówi c j zykiem medycyny i patologii: u ywa y s ów, które nie by y mi znane, których nie rozumia em. Mówi y mi „nie zrozumia e swojej natury, tego, jak jeste zbudowany”, a ja powtarza em sobie: „Nie, nie”; wydawa o mi si , e to jest co abstrakcyjnego, niezrozumia ego, nieistotnego, co , co nie mia o nic do rzeczy. Potem wydawa o mi si , e ta droga jest jaka puryta ska, moralistyczna: do tej pory si bawi em, na pierwszym miejscu postawi em zabaw , i teraz musz p aci . Tak my la em. Oni odpowiadali na to: „Nie, to nie tak. Nie zrozumia e swojej relacji z rzeczywisto ci , natury twojego bytu, le zrozumia e swoj zale no od rzeczywisto ci”. Opowiadam wam t histori pokrótce, ale zaj o mi to miesi ce, lata, by o tam du o cierpienia, musia em zawsze wraca z tymi pytaniami, patrze na to, czego do wiadczy em i czego nadal do wiadcza em. Kolejny przyk ad: modlitwa. Nie modli em si mo e przez pi tna cie lat, w aden sposób, nie umia em sobie wyobrazi , jak mia bym to robi , skoro opu ci em Chrystusa, skoro zostawi em Go noc . Jak mia em si modli ? Wydawa o si to haniebne, a mo e by o w tym troch zarozumia o ci, e On móg by chcie znów mnie zobaczy po wszystkich tych latach. Dlatego nie mówi , e nie umia em si modli , ale e nie mog em si modli . Pewnego dnia kto mnie zapyta : „Modlisz si ?”. Odpowiedzia em „Nie, nie, nie”, a on na to: „Spróbuj!”. A wi c spróbowa em powiedzie kilka s ów… to by bardzo powolny proces, w którym znajdowa em niewiele satysfakcji, potem pewnego dnia tamten cz owiek powiedzia mi: „Mo e powiniene si modli na kl cz co”. Ja na to: „Nie, to nie do pomy lenia”; pomys , ebym sam, bez nikogo obok, mia ukl kn , by czym niemo liwym; to by o fizycznie niemo liwe, moje kolana nie chcia y si ugi . Powiedzia em mu to, a on na to: „Rozumiem ci . Ju to widzia em”. I doda : „Mam pewne rozwi zanie. Rano, kiedy zak adasz buty, rzu jeden but pod ó ko, wtedy b dziesz musia ukl kn , eby go wyci gn . I kiedy ju b dziesz na kolanach, pami taj, pomódl si ”. Wydaje si to absurdalne, ale w a nie tak musia em zrobi . Kiedy Carrón mówi o wirusie pozytywizmu, to mówi prawd , to jest wirus, który wchodzi w twoje DNA, w twoje mi nie, to nie jest abstrakcyjna metafora, to rzeczywiste zjawisko, to si dzieje naprawd . Taki by pocz tek nowego stosunku do rzeczywisto ci, pocz tek procesu rozmra ania samego siebie. Wyobra cie sobie, e rozmra acie lodówk : wy czacie j z pr du i nic si nie dzieje, nic si nie dzieje, nic, a potem s yszycie p kni cie, potem nic, i znowu, po d u szym czasie, p kni cie. Stopniowo ten proces post puje naprzód, zauwa am, e ukl kni cie nie jest czym strasznym, e czuj si szcz liwszy, kiedy kl cz , potem patrz na moje ycie, ludzie pytaj mnie: „Jak ci idzie?”. Odpowiadam „Lepiej, lepiej”. „Wiesz dlaczego?”. „Nie, nie wiem dlaczego, ale jest lepiej”, i to jest ewidentne, widoczne go ym okiem. Kultura pozytywistyczna nie pozwala, by to by o ewidentne, ale tego do wiadczasz, w do wiadczeniu widzisz, e to ewidentne. Chocia nie rozumiem dobrze, dlaczego, ale uznaj , e to ewidentne. Musz uzna , e moje ycie si polepsza, i to musi mie co wspólnego z tym, co si wydarzy o, z czym , co si we mnie zmieni o. To by pocz tek mojej podró y powrotnej do samego siebie, na razie jeszcze nie do katechizmu ani nawet nie do Chrystusa, poniewa to jest inna historia, d u sza opowie , jeszcze do niej wróc . Chcia em opowiedzie wam o tym, by zilustrowa pewien aspekt naszej kultury. Wydaje si , e obraz rzeczywisto ci mo e zosta na o ony na sam rzeczywisto , wydaje si , e do niej przylega, wydaje si , e wszystko wyja nia, ale tak naprawd wsi ka w nasz wiadomo w ten sposób, e to, co jest prawd , staje si nie do pomy lenia, musi zosta odrzucone, zepchni te na margines. My wszyscy mo emy zrozumie to, co powiedzia Giussani. I jeste my otwarci na to, e wchodzimy do sali, mo emy rozmawia z lud mi, którzy neguj wszystko i ze wszystkimi wchodzi w relacj . Pami tacie, jak Chrystus mówi do Piotra: „Zanim kogut zapieje, ty trzy razy si mnie wyprzesz”, a Piotr odpowiada mu „Nie, nie, nie” 45? To zdarza mi si ka dego dnia. Zdaj sobie spraw , e unikam wypowiadania zda , które mówi yby innym o tym, co wiem, bo boj si , e b d si wydawa irracjonalny. Podam wam przyk ad, który nie ma nic wspólnego z moim do wiadczeniem, jest publicznie znan spraw . Amy Winehouse, piosenkarka pop, która odesz a w tym roku, zatru a si alkoholem i zmar a, bo za du o pi a. W naszej kulturze ta wiadomo jest nam prezentowana z dwóch ró nych punktów widzenia. Na przyk ad: „po tym, jak leczy a si z alkoholizmu, zabi a si piciem” (to tytu z gazety). Ale je li chcieliby my powiedzie prawd , powinni my powiedzie : „Amy zmar a, poniewa nie zrozumia a swojej natury”. Taka jest moja intuicja, 45 Por. Mt 26, 34-35. wynika to z mojego do wiadczenia. Patrzy em na ni przez lata, my l , e by a genialna, by a cz ci tradycji Billie Holiday, Elli Fitzgerald, by a g osem ludzko ci, g osem, który wyra a dusz cz owieka, a jednak o jej yciu prasa opowiada a wedle utartego, rock-and-rollowego schematu: gwiazdy rocka pij alkohol, bior narkotyki – to normalne. A dlaczego niby trzeba czy alkohol i narkotyki? Dlaczego kierowca autobusu albo maszynista ma pi mniej ni gwiazda rocka? Kiedy patrzy em, jak piewa, my la em, e jest bardzo delikatna, a jednak piewaj c mia a w sobie jak wewn trzn moc, moc, która wydawa a si nie pochodzi od niej, ona wydawa a si by tylko medium tej mocy, jak drucik w arówce: kiedy jest pr d, zapala si , wiat o jest silne. Ona wydawa a si w a nie taka, jak wielu artystów, ale wydawa o mi si te , e ona nie rozumie, co si z ni dzieje. By a w centrum tej mocy i nie wiedzia a, co si z ni dzieje, nie wiedzia a, gdzie jest i co si dzieje, a to znaczy, e zmierza a do strasznego ko ca, poniewa kiedy wy cza si wiat o, nie mo esz si od tego oderwa . Tak jak ja z alkoholem. Przeczucie tej odpowiednio ci jest moim wewn trznym nap dem, celem mojego pragnienia; my jako istoty ludzkie mamy ten cel, to wewn trzne pragnienie, ale zawsze istnieje te ta druga mo liwo : osoba o niezwyk ym talencie, z tak moc i zdolno ci , zosta a zniszczona, poniewa nie zrozumia a, co ma w sobie. Kto powinien by jej powiedzie : „Nie martw si , dzieje ci si co takiego”. My wszyscy, którzy przys uchiwali my si tej historii w mediach, prze yli my w sposób zredukowany tragedi Amy, tak, jakby to by o nieuniknione: by a gwiazd , a wi c jest naturalne, e pi a, e bra a narkotyki… to by o normalne. W pewnym sensie tak jest, ale z innego powodu, a dok adnie dlatego, e my opisujemy do wiadczenie w taki zredukowany sposób zamiast zada sobie pytanie: jaka jest moja natura? Czego pragn ? Jaki jest cel mojego pragnienia? Czego wiadectwem jest mój g os? Nawet, je li tego nie wiem. W naszej kulturze znajdujemy przyk ady na to ka dego dnia. Kultura odczytuje rzeczywisto w sposób, który zdaje si oddawa fakty, zdaje si wyja nia wszystko, ale tak naprawd eliminuje mnóstwo rzeczy. W tym przypadku, cz owiecze stwo osoby, to znaczy fakt, e nie umar a na scenie. Jad a rano niadanie, jad a tosty, sama po o y a si do ó ka po raz ostatni, znalaz j jej kierowca. Za tym, co podaj nam media, stoi jaka ludzka historia. Jest wiele podobnych przyk adów, które mo emy zaczerpn z naszej kultury, prawie wszystko jest na to przyk adem. Teraz mówi si o kryzysie finansowym, u ywa si mnóstwa technicznych poj : po yczka, ró ne propozycje, ró ne rozwi zania, unia fiskalna… poza tym jest drugi g os, g os lewicy, która chce wszystko zniszczy , wycofa si , wszystko odrzuci , mówi, e nie musimy za nic p aci , e nie musimy sp aca w asnych d ugów. Brakuje jednak ludzkiej wersji tej sprawy, wersji, która wyja ni to, co si dzieje, z ludzkiego punktu widzenia. Je li mogliby my okre li zad u enie W och i Irlandii to nie wiem, które by oby wy szy. Zad u enie jest wyrazem naszego pragnienia, które zosta o zdeformowane i skierowane w z stron . Nie zrozumieli my naszego pragnienia. Na czym polega d ug? Na tym, e po ycza si co od nast pnego pokolenia. Chc odpowiedzi teraz, ale wychylam si w przysz o , eby przyci gn j do siebie, tak, jak ja robi em z kuflem piwa, jak robi a Winehouse z butelk wódki stoj c ko o ó ka, tylko sposoby si ró ni . Ale gdybym mia i do redakcji gazety i powiedzie , e to jest niezrozumienie pragnienia, odpowiedz mi: „Jeste szalony!”, „Jeste nienormalny! Ta religia uderzy a ci do g owy!”. Musimy zdawa sobie spraw z tego, co si dzieje w naszej kulturze: fa szywa wersja rzeczywisto ci wydaje si bardziej rozumna, racjonalna. Co si z nami sta o, wiat tak silnie na nas wp yn , e moj w asn natur zast puje jaki narzucony mi schemat: by y i mówi w naszej kulturze musz wykluczy prawdziw wersj , nie mog o niej mówi , musz pogodzi si w pewnym sensie z obrazem mojego stanu, który jest ustalony przez lekarzy. Ta my l mnie przera a: w kategoriach kulturalnych nie ma dost pu do prawdy. Ta my l przera a mnie zarówno osobi cie, jak i jako rodzica. Mam pozwoli , by moja pi tnastoletnia córka wesz a w wiat, w którym nie ma dost pu do prawdy? Ta my l mnie przera a. Dlatego wielkim pocieszeniem jest dla mnie dzisiaj wasz widok, zobaczenie waszej szczero ci. Chc to powiedzie otwarcie: dla mnie jest to znak nadziei, e to, co daje mi Giussani, jego intuicja, w taki sposób, w jaki j przekaza , po raz pierwszy w yciu stanie si dla mnie zdolno ci do poj cia naszej kultury, i równie odtrutk , metod na zwyci enie jej. Metoda jest bardzo prosta, ta prostota szokuje, ale to jest naprawd proste. Spójrzcie na pierwsz stron dziesi tego rozdzia u Zmys u religijnego: „Wyobra cie sobie, e rodzicie si , e wychodzicie z ona waszej matki w wieku, w jakim jeste cie w tej chwili, tzn. z waszym obecnym stopniem rozwoju i wiadomo ci. Jakie by oby pierwsze, absolutnie pierwsze odczucie (…)? Gdybym po raz pierwszy od opuszczenia matczynego ona otworzy szeroko oczy, zdominowa by mnie podziw i zdumienie rzeczami w sensie ich «obecno ci». Ogarn oby mnie nieodparte zdumienie obecno ci tego, co w mowie potocznej okre lamy s owem «rzecz». Rzeczy! Có to za «rzecz»! Jest to konkretna, i je li chcecie zupe nie banalna wersja s owa «byt». Byt – nie jako abstrakt, lecz jako obecno : obecno , której nie jestem sprawc , ale któr zastaj i która mi si narzuca”46. Oto historia mojego ycia, z czasem wszystko to, co mi si wydarzy o, doprowadzi o mnie do miejsca, w którym przeczyta em te s owa i pomy la em: „A wi c jest mo liwe wydoby si z tej kultury, widzie jasno, odzyska to, co stracone, stan na nogi. Mo na na nowo sta si dzieckiem!”. Proces, który opisa em, to, co tkwi w sercu tej opowie ci, odej cie od Chrystusa, poszukiwanie wolno ci, dorastanie, to wszystko jest uwarunkowane przez fakt, e pozostawi em za sob to, co dziecinne, i to jest prawda, ale nasza kultura mówi nam, e jest to co dobrego, e jest rzecz pozytywn stanie si wi kszym „realist ”, kim bardziej „racjonalnym”. Ale ja w moim yciu odkry em, e prawd jest co dok adnie odwrotnego: w tamtym momencie oddali em si od realizmu. Je li wydaje mi si , e miejsce, w którym ta cz , jest basenem, nie mog si uwa a za realist … W ekstremalny sposób kultura sprowadzi a mnie z w a ciwej drogi, ten wirus przenikn mnie do tego stopnia, e straci em z oczu siebie samego. Ale co takiego dzieje si ze mn ka dego dnia. Metod cofni cia si do momentu narodzin, któr sugeruje Giussani, stosuj nie raz na miesi c, ale w pewnym sensie w ka dej chwili, odnawiam si w ka dej chwili, poniewa równie kultura jest niestrudzona w próbach sprowadzenia mnie z prostej drogi. Papie powiedzia , e cz owiek stworzy bunkier bez okien, eby w nim mieszka i powiedzie „To ja stworzy em ten bunkier”. Ale bunkier jest zamkni ty, zamyka nas na wiat o i na zrozumienie samych siebie, stajemy si maszynami, stajemy si mechanizmami i s dzimy, e to si nazywa post p. Dwa miesi ce temu bra em udzia w spotkaniu na temat poety Patricka Kavanagha, to poeta podobny do Leopardiego, patrz cy na rzeczywisto i przenikaj cy j do g bi, w sposób bardzo religijny. Nazywa siebie „poet katolickim”, ale nie mia na my li tego, e chodzi na Msz , albo e potwierdza zasady wiary, tylko to, e patrz c na drzewo, na kwiat, widzi obecno stworzon . Ka de s owo jego poezji odbija taki sposób my lenia. Chocia jest 46 L. Giussani, Zmys religijny, dz. cyt., s. 161-162. czczony jako poeta irlandzki, jedyny po Yeatsie, ma dziwn „reputacj ”: mo na s ucha wyk adów o Kavanaghu, ale nikt nie mówi o jego katolicyzmie, o tym, jak widzia wiat stworzony. Mówi o b ysku, który oznacza dla niego wdarcie si Kogo Innego w rzeczywisto . Kiedy co takiego si dzia o, s owa stawa y si poezj . A wi c mówi em o tym poecie nie w ko ciele, nie na spotkaniu katolików; by o tam wielu ludzi spoza ko cio a, i czu em zak opotanie publiczno ci. Na koniec jaki pan podszed do mnie i powiedzia „Nie przyszed em tutaj na wyk ad o katolicyzmie, przyszed em eby pos ucha o Patricku Kavanaghu”, a ja na to: „Ale wydaje mi si niemo liwe mówi o nim bez mówienia o tym, e by katolikiem”. „Ale czy pan nie zauwa y , e w mi dzyczasie cz owiek dotar na Ksi yc?”. I po tych s owach, zaraz potem, w jednej chwili poj em, w niemal niewyra alny sposób, dostrzeg em, e to zdanie by o przyk adem pozytywizmu, o którym mówi Papie i Giussani. Ten cz owiek zdawa si mówi : „Pozostawili my za sob to wszystko, bo dokonali my post pu, odkrywamy wszystko, ju prawie sko czyli my, polecieli my nawet na Ksi yc, rozumiemy ju prawie wszystko, ju ma o co zosta o do osi gni cia, i ju wiemy, e to wszystko nonsens”. Zapyta em go: „Ale czy pan by na Ksi ycu?”. Odpowiedzia „Nie”. „Zna pan kogo , kto by na Ksi ycu?”. „Nie”. „A w takim razie co z tego, e kto inny by na Ksi ycu? Jak pana zmienia ten fakt? Dlaczego wydaje si panu, e to pan to odkry ? Co to znaczy dla pana?”. Nie zrozumia , co mam na my li, i w tamtym momencie sam nie umia em dobrze wyja ni , co to znaczy, ale wydaje mi si , e ma to co wspólnego z tym, co wiemy o samych sobie, o naszej kondycji. Ci gle jeste my informowani o post pie, jakiego dokona cz owiek, i dajemy si zwie , bo wszystko wskazuje na to, e wszechwiedza jest o kilka kroków od nas, e ju prawie doszli my, e musimy tylko zestawi ze sob troch informacji, a zrozumiemy wszystko i cz owiek stanie si panem siebie samego. Mnie to nie przekonuje! Nie chc pomniejsza tego, do czego doszed cz owiek, nauka jest czym wspania ym, wiedza jest rzecz fantastyczn , ale ja jestem przekonany, e nie ma takiej wiadomo ci, która mog aby podwa y to, w co wierz . Co znaczy powiedzenie, e „cz owiek dotar na Ksi yc”, wobec ogromu Wszech wiata? Z naszej perspektywy jest to co cudownego, ale co to znaczy dla najdalszego zak tka Wszech wiata? Wyobra cie sobie tutaj na ziemi dziecko, które jeszcze nie umie chodzi , jak pe za tutaj pod scen . Wyobra cie sobie, e dziecko dociera tutaj, blisko mnie, na scen . To jest w a nie obraz najwi kszego osi gni cia, takiego jak to, e cz owiek dotar na Ksi yc, w rzeczywistych proporcjach. To nie pomniejsza osi gni cia, ale daje inn perspektyw . Czego brakuje w tej idei wszechmocy, o której si mówi w niesko czono , to perspektywy, perspektywy, do której mo na doj tylko na kolanach. Tylko w ten sposób mo na zobaczy Wszech wiat we w a ciwej perspektywie. Kiedy sta em na kraw dzi przepa ci, powiedziano mi mi dzy innymi, by opisa moj sytuacj , e zrzuci em Boga z tronu, zobaczy em pusty tron i na nim usiad em. Wtedy zrozumia em, po zdetronizowaniu Boga, kiedy usun em Boga z mojego ycia, e odpowiadam za swoje ycie jak Bóg ale nie mam Jego w adzy, Jego mocy; to powi kszy o mój wewn trzny strach. A zatem proces, który to wszystko rozpocz , poszukiwanie wolno ci w alkoholu, sprawi , e aby opanowa swój strach musia em pi coraz wi cej, a wi c ko o obraca o si coraz szybciej, a do momentu, gdy znalaz em si nad otch ani . Przedstawiam wam t krótk histori moich b dów i rado ycia i widzenia ich takimi, jakimi s naprawd , rado z tego, e mog czyta t ksi k Giussaniego. To dziwna, bardzo trudna ksi ka, a jednak nie mo esz powiedzie , e nic o tym nie wiedzia e , wiele z tych rzeczy ju w jaki sposób wiedzia e . Nowe w trakcie tej lektury jest powracanie, budzenie si intuicji, które ju w tobie by y. To jest dzie o geniusza, to najradykalniejsza ksi ka, jak kiedykolwiek przeczyta em, bo opisuje mnie, sytuacj , w której yj , moje sk onno ci, i proponuje mi drog powrotn . Dzi kuj . Carrón: S uchaj c Johna mo na dobrze zrozumie , dlaczego ksi dz Giussani podkre la, e problemem ycia jest kwestia poznania, poniewa prawdziw kwesti – jak dzisiaj zobaczyli my – jest natura „ja”. Rzecz , któr przesta a rozumie nasza kultura, jest nasze cz owiecze stwo: s dzi si , e to jest kwestia choroby, problem innej natury; je li nie rozumiesz, na czym polega relacja mi dzy tob a rzeczywisto ci i spotykasz kogo takiego jak John, który pozwala ci to zrozumie , jest to prawdziw ask , poniewa daje ci wiadomo tego, jaka jest waga drogi, któr razem pokonujemy. Da nam wiadectwo o tym, e je li tego nie zrozumiemy, to nie zrozumiemy samych siebie i narazimy si na kolejne b dy. Dlatego mo na atwo zrozumie , dlaczego Zmys religijny sta si dla niego ksi k towarzyszk . Widzia em, jak przynosi j do telewizji, do radia, kiedy ma udzieli wywiadu, poniewa – jak nam powiedzia – nie czyta jej raz na jaki czas, czyta j ci gle. To jest jego towarzyszka, nie to, e czyta j z obowi zku: ona daje mu mo liwo zrozumienia siebie samego, dlatego mówi, e jest to najradykalniejsza ksi ka, jak kiedykolwiek czyta . Za to mu dzi kujemy, poniewa zobaczyli my w nim, co oznacza uczyni siebie nowym, powróci do siebie samego, maj c przed sob histori , drog , osob , która t drog ju przesz a. Dzi kujemy! Synteza | Julián Carrón 11 grudnia, rano Dzisiaj rano pytali cie mnie, co mia em na my li mówi c, e rzeczywisto jest pozytywna. Wystarczy oby razem przeczyta jeszcze raz teksty piosenek, które w a nie za piewali my, by zacz rozumie , poniewa w prostocie piosenki wypowiedziano wszystko. Przed chwil w Romaria piewali my: „Ze snu i z kurzu jest przeznaczenie cz owieka samotnego jak ja, zagubionego w rozmy laniach na swoim koniu. Z lassa i z w z ów, ze wst ek i z uprz y to ycie w samotnym cierpieniu (...) Mój ojciec by farmerem, moja matka – samotno ci , moi bracia zagin li w poszukiwaniu przygód. Rozwiod em si , gra em, inwestowa em, porzuca em; je li istnieje szcz cie, to ja go nigdy nie widzia em” 47. Je li ycie jest tym, do czego pcha nas ca a kultura, gdzie wszystko sprowadza si do tego, co dotykalne i widzialne, wtedy, owszem, mo na powiedzie : „Je li istnieje szcz cie, to ja go nie widzia em”. Rzeczywi cie, je li sprowadzi wszystko do „grania”, „inwestowania”, a potem, skoro to nie daje nam odpowiedzi, do „porzucenia wszystkiego”, to jak mo na stwierdzi , e rzeczywisto jest pozytywna? Je li zwyci a taki pozytywizm, o jakim wczoraj opowiada John Waters, je li na tym polega ycie, to cz owiek w ko cu zostawia wszystko, bo we wszystkim czuje si st amszony. Je li wszystko pogr a si w nico ci, je li budzi zainteresowanie, które potem mnie opuszcza, to czym jest ycie? Cierpieniem, z em, mierci : czy w takim razie do tych rzeczy nale y ostatnie s owo? Nasza kultura i my, zanurzeni w tej kulturze po szyj , mamy problem ze zrozumieniem tego, bo mówienie o rzeczywisto ci tak naprawd jest mówieniem o rzeczywisto ci sprowadzonej do pozorów. Problem, przyjaciele, polega na tym, e cz sto zatrzymujemy si w tym punkcie i nie czujemy konieczno ci znalezienia czego innego, poza niektórymi chwilami, w których, w niemal cudowny sposób, otwiera si w tym dusz cym pozytywizmie jaka szczelina, bo d u ej tak nie dajemy rady. Tak, jakby my nie potrzebowali tego „Ty”, jakby my nie czuli potrzeby wykroczenia poza pozory. Ale Kto uczyni to wszystko, co jest? Kto to czyni teraz? My, ludzie naszych czasów, jeste my tak niemoralni, e, jak mówi ksi dz Giussani, w ko cu zatrzymujemy si na pozorach, które sprawiaj , e zaczynamy si dusi . Nie odczuwamy konieczno ci pój cia dalej a to sprawia, e rzeczywisto nas t amsi. Rzeczywisto wydaje nam si pozytywna tylko wtedy, kiedy jest przyjemna, ale – jak mówi em wczoraj na przyk adzie kartek wi tecznych – do wiadczenie mówi nam, e kartka tak naprawd interesuje nas z powodu jakiego „ty”, nawet, kiedy jest skromna. Rzeczywisto jest interesuj ca z powodu „Ty”; dlatego w yciu interesuj ce jest tylko to, by „Ty”, sprawiaj ce, e ycie jest pozytywne, stawa o si coraz bli sze. Codziennie rano przed ka dym z nas staje ten sam dramat: „O poranku / moje naczynie jest puste u ród a / […] Jednym torem p ynie 47 „Romaria” w: Nasz G os, Opole 2007, s. 310-311. moje pragnienie: bym Ci widzia [bym móg widzie to „Ty”, jak dziecko widzi swoj mam ], i to w a nie jest poranek”48. Stwierdzenie, e ycie jest pozytywne, nie oznacza, e ycie oszcz dzi nam cierpienia, e nie ma bólu, z a, mierci. Problem, moi drodzy, polega na czym innym, a mianowicie: czy to z o, ten grzech, ta mier , maj w yciu ostatnie s owo? Trzeba odpowiedzie na to pytanie: to, co stoi za stwierdzeniem, e rzeczywisto jest pozytywna, nieodwo alnie pozytywna, to pytanie o cel, dla którego zostali my stworzeni, o to, czy ostatnie s owo w yciu nale y do nico ci czy do pozytywno ci dobra, które zwyci a nico . Bo walczymy w a nie przeciwko nihilizmowi, dlatego dotkn li my miejsca, które boli wszystkich, zw aszcza w pal cych momentach ycia, kiedy widzimy, jak umieraj nasi przyjaciele. Czy ostatnim s owem na temat ycia Bizzo jest mier ? Jeste cie tego pewni? Dacie za to g ow ? W a nie na to pytanie musicie odpowiedzie : Kto stwarza ycie w tej chwili, ycie ka dego z nas? Czy wy dajecie je sobie sami, czy dajemy je sobie sami? Czy On jest, czy Go nie ma? A je li jest, cho by tylko jako mo liwo , to czy Ten, który daje nam ycie teraz, nie mo e nam go da na zawsze? Kategoria mo liwo ci otwiera szczelin w murze naszego sceptycyzmu. Je li zacz li my odczuwa wr cz namacalnie, dzi ki temu, co spotkali my, e ycie mo e sta si pasjonuj ce, znacznie bardziej ni wcze niej nam si wydawa o, e mo e si wype ni znaczeniem, w takim razie ta mo liwo zaczyna stawa si pewno ci , e nie wszystko upada, e nie wszystko ko czy si w nico ci, e zacz li my do wiadcza ycia naprawd godnego pozazdroszczenia, bardziej, ni mogli my przypuszcza : ciekawego, pe nego smaku (jak mówi a jedna z was). I w takim razie co si dzieje? „Kiedy zacz am tego do wiadcza , zauwa y am, e pragn tego coraz bardziej: z tak otwarto ci , gdy On na mnie patrzy, ycie jest tak bardzo ciekawe i pe ne smaku, e nie chc ju y dla czego mniejszego ni to”. Czy ona to sobie wymy la, wyobra a, czy te jest to obecne do wiadczenie, w którym zaczyna namacalnie do wiadcza , e ycie mo e stawa si coraz bardziej yciem dzi ki temu, co si wydarza? I dlatego pragniesz coraz bardziej: „Dlatego prosz ci o pomoc: jak mo na otworzy si jeszcze bardziej?”. Dlaczego nasza przyjació ka chce otworzy si jeszcze bardziej? Co zobaczy a w tej otwarto ci? Czy zadaje to pytanie, eby skomplikowa sobie ycie, czy po to, by nie straci tego, czego ju zacz a do wiadcza ? „Co zrobi , by taka intensywno ycia trwa a? Jak ten nowy sposób u ywania rozumu mo e sta si czym sta ym, a nie tylko okazjonalnym, przelotnym wyj tkiem?”. W tym momencie pytanie staje si pal ce. Albo jak pisze kto w innym li cie: „Widz ca kowit dysproporcj mi dzy wiadomo ci , e jestem stworzeniem, do której t skni moje serce, a zredukowanym poj ciem mnie samego. Chc Ci zapyta : co zrobi , by ta wiadomo , która tak jasno pojawi a si w tych dniach [kiedy prze ywa mier Bizzo], zacz a trwa , zakorzeni a si we mnie? Widz , e bardzo atwo jest mi j przy mi , przykrywam j moimi troskami. I tak fakt, e yj , przestaje by prowokacj , a staje si trosk ”. Jezus mia naprawd racj , mówi c, e martwimy si jak poganie, bo mamy ma o pewno ci: zamiast czu si sprowokowani do odkrywania Go coraz bardziej, coraz bardziej si martwimy. Kto mo e na to odpowiedzie ? Co mo e sprawi , by ta wiadomo , otwieraj ca si (jak mówili my w czasie assemblei) w pewnych momentach cierpienia, jak w chwili mierci przyjaciela, sta a si jasna? Odpowiada em na to pytanie na assemblei, któr zorganizowali my na Wydziale Fizyki po mierci Bizzo (mo ecie o tym 48 „Al mattino" w: Canti, Milano 2009, s. 176. przeczyta w grudniowych „ ladach”). „Rozum zdolny do dostrze enia rzeczywisto ci w ca ej jej g bi rodzi si i tworzy w wydarzeniu chrze cija skim” 49, jak powiedzia em w dniu Inauguracji Roku. Uczestniczymy w tym wydarzeniu b d c we wspólnocie chrze cija skiej, dlatego mo emy wychowywa si do umiej tno ci takiego patrzenia i sprawi , by ta umiej tno sta a si trwa a, tylko je li trwamy we wspólnocie chrze cija skiej. Wspólnota chrze cija ska rzuca nam ci g e wyzwanie i pozwala, by wydarza y si rzeczy, które wci nas wychowuj – bo nawet bolesne wydarzenie takie jak mier samo w sobie nie mo e sprawi , by rana by a ci gle otwarta: po nied ugim czasie znów upadamy. W tym momencie rodzi si pytanie, które s yszeli my w czasie Inauguracji Roku, w li cie ch opca z Rzymu: kiedy le a w szpitalu wszystko wydawa o si nowe, nic ju nie by o oczywiste, ale ju po tygodniu od wyj cia wszystko na nowo si sp aszczy o. Nawet rana taka jak ta nie pozostaje otwarta. Ale skoro nawet bardzo bolesne wydarzenie nie potrafi nas do ko ca otworzy , to co mo e podtrzyma nasz nadziej na to, e nie upadniemy po jakim czasie, e znów nie przyzwyczaimy si do rutyny? Patrz c na to mo na zacz rozumie , co Chrystus wniós w ycie i co trwa we wspólnocie chrze cija skiej. Niech ka dy pomy li o sobie: gdyby nie by tutaj, gdzie by by ? Czy by by otwarty wobec ycia? Skoro wspólnota chrze cija ska jest miejscem, które wci daje nam mo liwo nie zatrzymywania si na pozorach, skoro pozwala nam wszystko prze ywa w ten sposób, to jaka jest jej warto ? Jak to mo liwe, e grupa ludzi, biednych i ograniczonych jak my – ka dy z nas wie, e taki jest, je li ma odrobin samo wiadomo ci – mo e tak bardzo si przyczyni do prze ywania rzeczywisto ci w prawdzie? Czy my jeste my porz dni? Czy jeste my pozbawieni wad? Czy si nie mylimy? Wszyscy wiemy, e jeste my pe ni ogranicze , ale pomimo wszystkich naszych wad nie mo emy nie zauwa y , e b d c razem zyskujemy rozmach, który nie jest zale ny od nas i którego nie da si z niczym porówna , mamy ywe pragnienie, wci odnawia si nasza rana, d enie do tego, eby ycie naprawd mia o smak. „Ju nie chc y dla czego mniejszego ni to”: przynajmniej w jednym momencie naszego bycia razem to si pojawi o. Wtedy mo na zrozumie , e to, o czym by a mowa wczoraj, trwa dzisiaj pomi dzy nami: „Tylko to, co boskie, mo e «zbawi » cz owieka, to znaczy prawdziwe i znacz ce wymiary ludzkiej osoby” 50. Wtedy mo na stwierdzi warto wspólnoty chrze cija skiej: je li pomi dzy nami, którzy jeste my, jak mówi wi ty Pawe , glinianymi naczyniami, pe nymi ogranicze , wydarza si co tak nowego, to znaczy, e w tych glinianych naczyniach mie ci si si a Kogo Innego, si a przychodz ca z góry, co boskiego w s abo ci naszego cz owiecze stwa51. Widzimy, e On dzia a pomi dzy nami, i to pozwala nam zacz smakowa pozytywno ycia, pozytywno rzeczywisto ci. Rzeczywisto jest pozytywna, bo mieszka w niej On, poniewa On dzia a pomi dzy nami. Zaczynamy namacalnie do wiadcza tego, czym staje si rzeczywisto , kiedy widzimy, jak On dzia a, nie dlatego, e jeste my porz dni, ale dlatego, e zgadzamy si na pozostawanie w miejscu, w którym On pozwala nam zrozumie , do wiadczy , posmakowa , Kim jest, i w konsekwencji zrozumie , czym jest ycie, czym mo e sta si ycie. 49 J. Carrón, Zawsze intensywnie prze ywa rzeczywisto , w: „ lady. Litterae Communionis”, nr 6/2011, s. IV. 50 L. Giussani, Chrze cija stwo jako wyzwanie, s. 131. 51 Por. 2 Kor 4, 7. Czy to jest realne czy nie? Czy fakt, e nie przecz c ca emu naszemu rozproszeniu, z u, g upocie, zacz li my tego smakowa , jest realny, czy jest snem? Czy nasz chi ski przyjaciel, który za nami poszed , co dostrzeg , czy on te jest wizjonerem? Jest wizjonerem, czy zobaczy , e w rzeczywisto ci jest co tak bardzo pozytywnego, tak bardzo interesuj cego, e nie chce straci nic z tego, i za ka dym razem przykleja si coraz bardziej, bo to s poci gni cia klejem, jak dla Jana i Andrzeja? My s dzili my, e ju wiemy, czym jest chrze cija stwo. Ale, jak opowiada a nam wczoraj nasza przyjació ka, dopiero kto inny (jak ten chi ski ch opak, który nawet nie wie, kim jest Chrystus) musi nam powiedzie , jak bardzo interesuj cy jest Chrystus, czym jest jego pozytywno i jak t pozytywno wnosi w ycie. Nie ma w tym nic nowego, poniewa to jest to samo, co opisano w Ewangelii. Kobieta kananejska, która ebra a o okruchy dla szczeni t, rozumia a to lepiej ni wielu z Izraela, i dlatego Chrystus mówi do ówczesnych Izraelitów: „Uwa ajcie, bo wy, chocia zostali cie wybrani, mo ecie pozosta na zewn trz, kiedy inni wejd na uczt ”52. My, którzy jako pierwsi us yszeli my chrze cija skie or dzie, je li nie zrozumiemy, je li nie b dziemy tak pro ci jak, na przyk ad, nasz chi ski przyjaciel, mo emy pozosta na zewn trz, z naszymi rozumowaniami, z naszymi teoriami, z naszym nihilizmem, z wszystkimi naszymi my lami, s dz c, e jeste my inteligentniejsi ni inni, jak wszyscy ludzie Zachodu. Czy fakt, e nawet, kiedy On stoi tu przed nami, trudno nam go rozpozna , jest oznak inteligencji czy czego dok adnie przeciwnego? Czy to, co widzi nasz przyjaciel z Chin jest rzeczywisto ci ? Sk d wyp ywa ta rzeczywisto ? Jej ród em jest Kto realny, obecny, który sprawia, e wszystko jest pozytywne; to nie jest co wirtualnego, lecz co namacalnego. Jak pisa a nasza przyjació ka, ch opak z Chin nie zatrzymuje si na tym, kim jeste my, ale wykracza poza to: interesuje go to, co w sobie nosimy. ród o tego musi by realne, dlatego w naszej wspólnocie chrze cija skiej jeste my wezwani do do wiadczania tego samego, co nasz przyjaciel. A eby stawa o si to coraz bardziej nasze, i eby my my, wezwani jako pierwsi, mogli przetrwa , ksi dz Giussani mówi nam: „wiara, która nie mo e by odszukana i znaleziona w bie cych do wiadczeniach, potwierdzona przez nie, u yteczna w wypracowaniu odpowiedzi na bie ce wymagania, nie by aby wiar b d c w stanie oprze si wiatu, w którym wszystko, ale to wszystko, zdawa o jej si przeciwstawia ” 53. Popatrzcie: wiara jest obecnym do wiadczeniem, yj c mog do wiadczy , jak bardzo jest interesuj ca i pe na smaku; w przeciwnym razie nie mog aby oprze si wiatu, w którym wszystko si jej przeciwstawia. W tym musimy sobie naprawd pomóc. Uderzy mnie list, który napisa przed mierci nasz przyjaciel Marco Gallo z Monzy, który zmar prawie w tym samym czasie co Bizzo. Pos uchajcie: „Nazywam si Marco Gallo, mam 17 lat i mieszkam w Monzy. Wczoraj, gdy wyrusza em na pielgrzymk na beatyfikacj Jana Paw a II, narodzi o si we mnie wielkie pragnienie, by go pozna . Próbowa em zrozumie , kim by , i bardzo uderzy y mnie te jego s owa: «Nie bójcie si ! Otwórzcie, otwórzcie na o cie drzwi Chrystusowi! Dla Jego zbawczej w adzy otwórzcie granice pa stw, systemów ekonomicznych i politycznych, szerokie dziedziny kultury, cywilizacji, rozwoju! Nie bójcie si ! [Cytuje ca y ten fragment.] Chrystus wie, co nosi w swoim wn trzu cz owiek. On jeden to wie! Dzisiaj cz sto cz owiek nie wie, co kryje si w jego wn trzu, w g boko ci jego duszy i serca. Tak cz sto niepewny 52 53 Por. k 14, 24. L. Giussani, Ryzyko wychowawcze, Kielce 2002, s. 18. sensu ycia na tej ziemi i ogarni ty zw tpieniem, które zamienia si w rozpacz. Pozwólcie wi c, prosz was, [ko czy Papie ] b agam was z pokor i zaufaniem! Pozwólcie Chrystusowi mówi do cz owieka! On jeden ma s owa ycia, tak, ycia wiecznego». [I komentuje:] Poczu em si , jakby kto w ko cu mnie zrozumia ”. Os upia em! „Kto mnie zrozumia …”: on w a nie tego pragn . A co to znaczy zrozumie ? Wyja nia to w kolejnej linijce: „Zrozumieniem, które jest wi ksze ni zrozumienie przyjació i osób, które spotka em”. Zdumia o mnie to, bo my bardzo cz sto pytamy: co jest konkretem, a co jest abstrakcj ? Jest zdumiewaj ce, e jaki zmar y cz owiek (Jan Pawe II) wzbudzi w nim ciekawo , kiedy jecha na jego beatyfikacj , chcia go pozna , i czytaj c jego s owa odkry , e w ko cu kto go zrozumia . Mi dzy nami mo e by wiele osób bardzo aktywnych, pozornie bardziej konkretnych, ale one nas nie rozumiej . Dlatego naprawd rozumiem to, co pisze do mnie jeden z was: „Dostrzegam dzi z wi ksz wiadomo ci , dzi ki drodze, któr przeszed em, e zawsze czyha na mnie pewne ryzyko (nie pozwalaj ce niczego uznawa za oczywiste): to, e jeste my razem, mo e by prze ywane jako towarzystwo wspania e, fascynuj ce, zach caj ce do inicjatywy [jak mówi Marco o swoich przyjacio ach], ale tak naprawd nie do ko ca ludzkie. Mo e stawa si «komityw »: wtedy wspó dzieli si win za ukrywanie lub spychanie na bok dramatu ycia [dlatego kto taki jak Marco, który zdawa sobie spraw z tego dramatu, nie czu si zrozumiany: musia przeczyta s owa kogo , kto nie ukrywa dramatu, by poczu si zrozumianym]. Cho wiemy «jak mówi » o Chrystusie, cho prze ywamy mnóstwo pi knych i pasjonuj cych do wiadcze , On mo e nie stawa si «centralnym punktem odniesienia w naszym sposobie my lenia i dzia ania, w podejmowaniu najwa niejszych yciowych wyborów» [o czym przypomina niedawno Benedykt XVI]. Kiedy tak si dzieje [bardzo si martwi o przyjació , którzy sko czyli studia i wyszli z CLU], kiedy tylko kto wychodzi z CLU [i nie jest ju w ciepe ku, razem ze wszystkimi] i zaczyna prze ywa momenty trudu i samotno ci, pewno , o której mówi i któr deklarowa tyle razy, topnieje jak nieg w s o cu”. Dlatego, je li to, e jeste my razem, nie jest prze ywanym do wiadczeniem dopóki pozostajemy w CLU, w którym dokonujemy weryfikacji tego, co spotkali my, nie b dziemy mogli przetrwa . Nie jest atwo przetrwa nawet w czasie, kiedy si jest w CLU, a co dopiero potem… ycie przyciska, moi drodzy, wi c musimy to sobie od razu wyja ni , eby potem si nie okaza o, e przyjaciele nas nie rozumiej , i eby nie by razem, jak pisa nasz przyjaciel, w zwyczajnej „komitywie”. Ksi dz Giussani pyta nas, czym jest ludzkie towarzystwo, ca kowicie ludzkie. I eby pomóc nam zrozumie , czym jest towarzystwo, mówi : „Idea cz owieka mie ci si w samym cz owieku. Jakikolwiek idea , który nie wyp ywa by z samego cz owieka [z jego do wiadczenia podstawowego, z jego wymogu prawdy, pi kna, sprawiedliwo ci], wyobcowywa by go. (…) Poszukuj c idea u cz owiek staje si coraz bardziej sob (…). Idea cz owieka bije we wn trzu cz owieka, stanowi jego istot ”54. Giussani, chc c pomóc nam zrozumie , wychodzi od uczciwo ci wobec w asnego cz owiecze stwa, wobec odnajdywanego w sobie wymogu pi kna, sprawiedliwo ci, spe nienia, szcz cia. To jest prawda: wychodz c z tego punktu cz owiek mo e rozpozna , z kim warto i ku temu samemu przeznaczeniu: towarzystwo s u y cz owiekowi. „Je li towarzystwo s u y 54 L. Giussani, L’ideale e la compagnia, „Tracce – Litterae Communionis”, nr 5, maj 1994, s. II. cz owiekowi, to wtedy, gdy jest zjawiskiem relacji mi dzyludzkich, b d cych pomoc na drodze ku przeznaczeniu, na drodze do idea u. Nieporozumienie tkwi w tym, e odwraca si kwesti : towarzystwo staje si elementem dominuj cym, dominuj cym horyzontem, czym , co ma panowa nad cz owiekiem, tak, e ten staje si jego niewolnikiem. Ju nie towarzystwo s u y cz owiekowi, to cz owiek zaczyna s u y towarzystwu”55. „Nieporozumienie mie ci si wi c tutaj: towarzystwo mo e si sta ca kowit zdrad «ja», zamiast by drog «ja» do przeznaczenia, pomoc dawan cz owiekowi w drodze do przeznaczenia” 56. Problem nie polega na tym, by wyeliminowa towarzystwo, ale na tym, by by o ono towarzystwem dla cz owieka, czyli pomoc b d c przy nim w drodze ku przeznaczeniu, ku pe ni, bo w przeciwnym razie przestanie by interesuj ce. „Towarzystwo s u ce cz owiekowi, a wi c b d ce pomoc w drodze ku przeznaczeniu, to jest towarzystwo budowane przez cz owieka”57. Dlatego najpierw zadecydujmy na ukrytym „pocz tku drogi” czym jest nasz idea , a potem wybierajmy przyjació . Czy widzicie, e to jest odwrotno tego, co nam si zwykle wydaje?! Najpierw zadecydujmy o tym, gdzie chcemy i , potem wybierajmy tych, którzy decyduj si i w tym samym kierunku. Dlatego Pan postawi w tym towarzystwie niektóre osoby, które s jak prorocy, powo uje w naszym towarzystwie niewielu, którzy maj wykrzykiwa wobec wszystkich, jakie jest znaczenie ycia. Daje niektórym powo anie do dziewictwa, by wobec wszystkich krzyczeli o tym, jaki jest sens i znaczenie ycia. Wybiera ich wo aj c po imieniu, by postawi ich przed nami wszystkimi jak proroków, by powiedzieli nam swoim sposobem ycia, do czego zostali my stworzeni, tak, by my patrz c na nich, mogli zobaczy wiat o w ciemno ci: popatrz, to jest ycie, dla czego takiego warto y ! By wyja ni , czym jest dziewictwo, ksi dz Giussani mówi: „Dziewictwo jest odwróceniem, rewolucj zwyczajnej relacji [w ten sposób pozwala nam zrozumie prawd o naszej relacji. A jaka jest zwyczajna relacja?]. Zwyczajna relacja nast puje „poprzez” rzeczywisto stworzon , przez siebie albo przez wiat, i dochodzi w konsekwencji do relacji z Bogiem. Dziewictwo [natomiast] wywraca, rewolucjonizuje t relacj (…): prymat, pierwsze miejsce, (…) ma Chrystus we mnie” 58, Ten, który z tak moc porywa cz owieka, tak wielk fascynacj w nim wzbudza, tak pot nie przywo uje go do relacji ze Sob , e cz owiek dzi ki tej pe ni wchodzi w woln i pe n wdzi czno ci relacj ze wszystkim. To, co mówi em wczoraj jest jak gdyby wst pem do tego: wszyscy mo emy zrozumie , co wydarzy o si na pocz tku, kiedy pozna e swoj dziewczyn , albo pozna a swojego ch opaka; ta relacja, jedyna, dziewicza i bezinteresowna, by a wtedy bardziej intensywna ni w jakimkolwiek momencie, który nadszed pó niej. Tajemnica, by pozwoli nam zrozumie prawd twojej relacji z twoj dziewczyn czy ch opakiem, powo uje kogo , by by prorokiem prawdziwej relacji, takiej, jak ty te chcia by prze ywa z twoj dziewczyn czy z twoim ch opakiem. I zamiast udziela lekcji, sprawia, e to si wydarza, powo uje kogo i stawia wobec wszystkich, a on mówi: „S uchajcie, to si nazywa ycie!”. Dzi ki temu znaczenie towarzystwa, naszego bycia razem, nie zagubi si . 55 Tam e. Tam e, s. III. 57 Tam e. 58 L. Giussani, Instrukcja dla Memores Domini. 56 Jak w takim razie rozpozna prawdziwe towarzystwo? Towarzystwo jest prawdziwe, kiedy uczy mnie tak do wiadcza rzeczy, e rozum zostaje naprawd zaanga owany. Przytoczmy dwa teksty ksi dza Giussaniego, które t umacz , jak nale y wykona prac , o któr wczoraj mnie pytali cie. Oto pierwszy: „Problem Zmys u religijnego ma na celu nauczenie nas zrozumienia, e ludzki horyzont nie ogranicza si do tego, co widzialne i dotykalne. [Próbujemy zrozumie , e ludzki horyzont nie ogranicza si do tego, czyli do pozorów. Ale w jaki sposób mog zrozumie , e wiat nie ko czy si na tym co mo na zobaczy i dotkn ?] Jest wi c jak wiczenie: gdy wiczy si rozum w funkcji wiary [czyli rozpoznania tego, czego nie mo na zobaczy i dotkn ] – wiary jako aski, która pozwala na rozkwit rozumu – [bo w a nie wydarzenie chrze cija skie pozwala rozumowi rozkwitn ], gdy wiczy si w asne czynno ci yciowe rozumu, wtedy, pr dzej czy pó niej, idea «jak gdyby Boga nie by o» zamienia si w Boga widocznego, Boga odczuwalnego, Boga, który staje si przyjacielem” 59. Ksi dz Giussani zach ca nas do wyruszenia w drog , któr sam pokazuje, któr przemierza si u ywaj c rozumu, dzier c bro rozumu. Kiedy sprowadzasz siebie do tego, co czujesz, do stanu ducha, to jest koniec: czujesz si st amszony. Ale nawet w takim momencie mo esz u y rozumu i nie sprowadza si do tego, co ci t amsi w tym momencie. Nam wydaje si to komplikacj , ale Giussani pokazuje nam drog : mo emy ni i , by wydoby si z tego dusz cego pozytywizmu, by otworzy okna i u ywa rozumu wed ug jego prawdziwej natury. Jak? wicz c czynno ci yciowe w asnego rozumu. A wtedy nasza definicja ycia „tak jakby Boga nie by o”, któr przyjmuj te atei ci, staje si Bogiem widocznym, którego mo na dotkn i odczu . Sami mo emy zadecydowa . Drugi tekst opisuje towarzystwo, które mo e pozwoli nam pokona p kni cie mi dzy stwierdzeniem a uczuciem, kolejny wielki temat. „Zwi zek pomi dzy stwierdzeniem a uczuciem to ostatni szaniec do zdobycia. Trwa o stwierdzenia, rozpoznania, e Bóg jest [którego dokonuje rozum], po jakim czasie przychodzi wystarczaj co atwo. Trudniej przychodzi to, [pos uchajcie, jak wspaniale to ujmuje!], by od tego Boga, który jest, którego prawie wida [kiedy cz owiek we w a ciwy sposób u ywa rozumu], przej do przywi zania do Niego. [Oto przej cie: by ten Bóg, którego rozpoznajemy, stawa si coraz bli szy, do tego stopnia, e przywi emy si do Niego]. Ten brak uczucia zostaje przezwyci ony post pem w dojrza o ci: to przychodzi z czasem, je li wasza postawa jest w a ciwa, to znaczy je li wiecie, czym jest rozum, je li si s usznie zdumiewacie, je li zauwa acie, czym jest wiara (…), je li dostrzegacie prowokacj tkwi c w ka dej rzeczy: [bo] ka da rzecz jest znakiem [i wtedy stopniowo dochodzi si do tego uczucia przywi zania]. Je li to zauwa asz, zaczynasz dostrzega wielk Obecno [ale nie jest to kwestia sentymentalna: zaczynasz patrze na realne rzeczy, jak w przyk adzie z pocztówk , gdzie poprzez pocztówk zaczynasz dostrzega „ty”. I przyzwyczajasz si do patrzenia na rzeczywisto jak na pierwsze wezwanie tego „Ty”, jako na sposób w jaki to „Ty” si uobecnia], wówczas wraz z up ywem czasu, ta Obecno staje si ci g a, czas sprawia, e ta ci g a Obecno coraz atwiej staje si przedmiotem przywi zania; Ona przenika, zawiera si w twarzy ukochanej kobiety, zawiera si w widoku gór, na które patrzysz. Potrzeba czasu, ale wcze niej nale y przyj w a ciw postaw ”60. Tylko je li podejmiemy t drog , któr razem kroczymy, dzi ki której nie b dziemy ju zatrzymywa si na pozorach, ale coraz bardziej b dziemy u ywa rozumu 59 60 L. Giussani, Ciò che abbiamo di più caro (1988-1989), dz. cyt., s. 228-229. Tam e, s. 229. zgodnie z jego natur , co pozwoli nam dotrze do „Ty”, tak jak to opisuje dziesi ty rozdzia Zmys u religijnego, b dziemy coraz bardziej przywi zani do tego „Ty”. Je li za nie b dziemy coraz silniej przywi zywa si do tego „Ty”, je li nie dokonamy rozpoznania, które staje si przywi zaniem, je li nasz rozum si nie zakocha, nie b dziemy mogli zrozumie do ko ca, co to znaczy, e rzeczywisto jest pozytywna, poniewa pozytywno ci rzeczywisto ci jest On. Ale to przychodzi z czasem, którego my nie odmierzamy, i niczym nie powinni my si gorszy . Od nas zale y tylko to d enie, a je li cierpliwie pozwolicie, by mija czas, pozytywno rzeczywisto ci b dzie coraz bardziej wasza, coraz bardziej nasza, a w ko cu nic mniejszego nie b dzie nas ju zadowala . A wi c jak ostatecznie zweryfikowa , czy towarzystwo jest prawdziwe? Je li uczy nas modlitwy, w sensie nie tylko pobo no ciowym, ale prawdziwym, poniewa modlitwa jest ostateczn wiadomo ci siebie, wiadomo ci strukturalnej zale no ci, i stanowi tkank tego, jak Chrystus odczuwa samego siebie. On pozostawa zawsze w relacji z Ojcem i wszed w histori , eby nam o tym za wiadczy : „Zaprawd , powiadam wam: Syn nie móg by niczego czyni sam od siebie, gdyby nie widzia Ojca czyni cego”61. Chrystus, wchodz c w histori , za wiadczy nam, e podstaw Jego istnienia by a relacja z Ojcem: to jest prawdziwe ycie cz owieka. Dlatego w tak prze ywanej modlitwie powstaje i dochodzi do wiadomo ci ludzka egzystencja, poniewa dostrze enie swojej pocz tkowej zale no ci nie oznacza po prostu u wiadomienia sobie przesz o ci (momentu, kiedy si urodzili my), wydarzenia stworzenia nas; przeciwnie, zale no cz owieka jest rzecz ci g , aktualn w ka dej chwili, w ka dym odcieniu naszego dzia ania. Ka da cz stka naszego istnienia ma w tajemnicy Bytu swój ca kowity pocz tek. Bóg naprawd jest naszym Ojcem, rodzi nas w tej chwili; ale my mo emy y jak synowie, wiadomi, e mamy ojca, albo jak sieroty. Wi cej, mo emy mówi , e mamy ojca, który rodzi nas w tej chwili, a jednak bardzo cz sto y jak sieroty. Tak cz sto zdarza nam si mówi , e jeste my samotni! Samo tylko u wiadomienie sobie, e On jest, nasz Ojciec, na zawsze wyklucza samotno , poniewa ycie mo e si zrealizowa tylko jako dialog z wielk Obecno ci , która je wspiera i buduje, z tym naszym nieod cznym Towarzyszem. „Towarzystwo to – mówi ksi dz Giussani – jest wewn trz naszego «ja»” 62. Dlaczego towarzystwo jest wewn trz „ja”? Poniewa ja, je li jestem siebie do ko ca wiadomy w tej chwili, nie mog nie rozpozna ród a, z którego jako struga wyp ywam: ja jestem Tob , który czynisz mnie w tej chwili. Ka da ludzka przyja jest tylko odd wi kiem pocz tkowej budowy bytu. Przy takiej wiadomo ci modlitwa nie jest czynno ci poboczn , jest wymiarem ka dego dzia ania, ka dej chwili, ta wiadomo Innego, który mnie tworzy, jest wymiarem ka dej rzeczy. Ale uwaga, je li jest wymiarem ka dej rzeczy, to po co oddzielna czynno modlitwy, dlaczego s momenty, kiedy powinienem si pomodli ? Popatrzcie, co na to ksi dz Giussani: „Gest modlitwy b dzie nieodzowny, by wychowa nas do takiej wiadomo ci przy podejmowaniu wszelkiego dzia ania” 63. Je li co jaki czas nie zatrzymywaliby my si na to „ wiczenie”, to wszyscy wiemy, e ka de dzia anie podejmowaliby my w rozproszeniu. Do wiczenia si w tym potrzeba modli si z tak wiadomo ci . 61 J 5, 19. L. Giussani, Chrze cija stwo jako wyzwanie, dz. cyt., s. 142. 63 Tam e, s. 143. 62 „Podstawowym wyrazem ludzkiej egzystencji jest b aganie. (…) ewidentna ostateczna i ca kowita zale no wyra a si egzystencjalnie nie inaczej, jak przez postaw pro by. Ten, który nas stwarza, czyni nas yciem: zauwa enie Tego, który nas stwarza, jest równoznaczne z b aganiem, aby uczyni nas yciem. My jeste my stworzeni jako umi owanie i pragnienie ycia. Je eli owa wielka wiadomo (...) nie wyra a si w b aganiu [b aganiu o ycie], to nie jest ona prawdziw wiadomo ci ” 64. Oto nasza nadzieja, a „modlitwa jest tylko b aganiem, pro b bior c pocz tek z ka dej sytuacji” 65. Widz c, jak Jezus odpowiada na nasze b aganie, widz c, o jakim yciu do nas mówi, kiedy zdumiewamy si zaskoczeni tym, o ile bardziej pozwala nam by , mo emy wreszcie zrozumie , jak nieodwo alnie pozytywna jest rzeczywisto , i nie b dzie to ju zdanie do powtarzania, ale do wiadczenie ycia w zdumieniu Tym, który wype nia ycie yciem, i którego nie mo e pokona nawet mier , cierpienie i ciemno . Je li s owa „nieodwo alnie pozytywna rzeczywisto ” pozostan pustym frazesem, mog zosta zakwestionowane przez pierwsz zmian stanu ducha: wyobra cie sobie, co si dzieje w obliczu mierci czy cierpienia! Wy cznie to ycie, ta przeobfito ycia, której nie mogliby my sobie nawet wyobrazi , któr Chrystus wniós w histori („Ja przyszed em po to, aby [owce] mia y ycie i mia y je w obfito ci” 66), mo e nas przekona o nieodwo alnej pozytywno ci rzeczywisto ci, o fakcie, e nic nie mo e jej zagrozi , e nic jej nie mo e zwyci y , e zawsze jest mo liwe rozpoznanie Jego zwyci stwa nad nico ci , nad cierpieniem i nad mierci . Ale to znaczenie zostaje objawione tylko temu, kto zgadzaj c si na udzia w obecno ci Chrystusa poprzez chrze cija skie towarzystwo, uczestniczy w tym do wiadczeniu, w jakim otrzymuje si ycie na zawsze. My nie jeste my klubem, który organizuje eventy, wakacje i inicjatywy. My jeste my tym miejscem, które Chrystus wci na nowo rodzi Swoj obecno ci , która nape nia nas yciem. W a nie to ka dy z nas musia zobaczy cho by przez moment, czego dowodzi sam fakt, e jest tutaj; je li by my tego nie zobaczyli, nikogo z nas by tu nie by o. Sama nasza obecno tutaj dowodzi, krzyczy o tym, e Jego obecno ci mo na do wiadczy . My jeste my razem, by to do wiadczenie stawa o si coraz bardziej nasze, coraz wi ksze, i zwyci a o wszystko i wszystkich. 64 Tam e, s. 145-146. Tam e, s. 146. 66 J, 10, 10. 65 SPIS TRE CI Wprowadzenie 9 grudnia, wieczór Lekcja 10 grudnia, rano Assemblea 10 grudnia, popo udnie wiadectwo 10 grudnia, wieczór Synteza 11 grudnia, rano Na ok adce: foto Getty Images Dodatek do dwumiesi cznika „ lady – Litterae Communionis”, nr Specjalne podzi kowania dla Elia Carrai za pomoc w wyja nianiu tekstu Druk: