Miałem zamiar rozpocząć pisanie swoich wspomnień w sposób

Transkrypt

Miałem zamiar rozpocząć pisanie swoich wspomnień w sposób
Miałem zamiar rozpocząć pisanie swoich wspomnień w sposób
stereotypowy, to znaczy od słów: Urodziłem się... - Tak, jak to się zwykle pisze
w życiorysie. W moim wszelako przypadku pewne jest tylko jedno, że się w ogóle
urodziłem. Kiedy jednak przychodzi d o konkretów: gdzie i kiedy - zaczynają się
kłopoty.
Do czasu matury (przy okazji daję do zrozumienia, że mam maturę i to dobrą przedwojenną) jako datę urodzenia podawałem dzień 17 grudnia 1916 r. Dopiero
z odebranej z akt gimnazjum, wraz z innymi dokumentami, metryki urodzenia
dowiedziałem się, a stało tam napisane, jak mówią poznaniacy, „czarne na białym",
że podobno urodziłem się 22 stycznia 1917 r. Zaintrygowany tym odkryciem
zapytałem zaraz rodziców, jak to właściwie jest? Gdzie tkwi omyłka? Która data jest
prawdziwa? Wyjaśniono mi, iż faktycznie urodziłem się 17 grudnia 1916 r.
Wyglądałem wszakże na bardzo słabowitego i nie rokowano mi nadziei, że się
uchowam. Rodzina liczyła raczej się z tym, że lada dzień przeniosę się na ten drugi,
podobno lepszy świat. Na pewno do nieba, jako że nie miałem jeszcze okazji do
popełnienia grzechu, nawet z gatunku tych powsze dnich. Nie gotowano się więc do
wyprawiania mi chrzcin, które oznaczają na wsi wielką uroczystość i pociągają za
sobą znaczne koszty. Poza właściwym obrzędem - zgodnie ze staropolskim
obyczajem - huczne przyjęcie dla krewnych i sąsiadów. Na wsi nie było podówczas
zbyt wiele rozrywek. Tego rodzaju obrzędy jak chrzciny, a także wesela i... pogrzeby
stanowiły okazję do spotkań towarzyskich. W moim przypadku rodzina uznała, iż
wystarczy cichutki chrzest „z wody", stosowany in periculo mortis
(w niebezpieczeństwie śmierci).
Aliści, jak by to wyraził nieoceniony Jerzy Waldorff, sprawiłem rodzinie
niespodziankę, a kto wie czy nie... zawód. Nie zdając sobie sprawy z tego, że
oczekuje się raczej mego wniebowzięcia, żyłem sobie beztrosko, pokrzykując
coraz to głośniej i nawadniając obficie pieluszki. Właśnie po tych oznakach życia
sąsiedzi zorientowali się, że tam gdzieś kwili mała istota ludzka. Wieść ta jak na
skrzydłach doniosła się do księdza Kukulskiego, proboszcza parafii
w Szymanowicach. Wieść niepokojąca, że oto pod jego bokiem, w jego parafii,
chowa się a w dodatku głos podnosi - mały poganin. Apage satanas! - miał
wykrzyknąć zacny proboszcz. Urządził natychmiast nazwijmy to - wizję lokalną.
Nie było rady. Trzeba było wyprawić normalne chrzciny oraz zwyczajowe
przyjęcie. Mówi się trudno.
Ksiądz proboszcz, który pełnił zarazem funkcję urzędnika stanu cywil nego,
wpisał w mojej metryce datę chrztu, to znaczy 22 stycznia 1917 r., jako datę
urodzenia. Dokonał tego w zbożnej intencji zmycia hańby, iż w parafii
powierzonej jego pieczy przez 5 tygodni chował się mały poganin. W naszej
rodzinie wszyscy pamiętali, że urodziłem się 17 grudnia, przed świętami Bożego
Narodzenia, czyli przed „godami". A że ksiądz wpisał w metryce inną datę - nikt
się nie przejmował, a może nawet nie zauważył. Całe zamieszanie skrupiło się na
mnie. Musiałem setki razy, przy różnych okazja ch, podawać datę wpisaną
w metryce. Chciałoby się rzec, iż do historii przejdzie właśnie ta druga data.
Kwestia ta wywołuje do dziś niemały mętlik w mojej głowie. Kiedy
przychodzi podać datę urodzenia, muszę bardzo uważać, aby się nie pomylić
i wpisać: 22 stycznia 1917 r., choć wiem, że to nieprawda. Muszę się też
zastanawiać przy modnych dziś pytaniach, głównie ze strony pań, o mój znak
zodiaku. Dla mnie jest to sprawa nad wyraz śmieszna. Wypada wszakże jakoś
odpowiedzieć. Tymczasem ja swojego znaku nijak nie mogę zapamiętać. Kiedy
więc proszą o podanie daty urodzenia, z reguły podaję datę biologiczną, czyli 17
grudnia. Niekiedy podaję obydwie daty z ciekawości, który horoskop okaże się dla
mnie bardziej korzystny