naszym tekście
Transkrypt
naszym tekście
Wydarzenia świat Madryt Spokojnie do przodu Konrad Jerin, Marta Jerin Lądujemy na Barajas, jedynym lotnisku w Madrycie, skąd szybko – dzięki fantastycznie rozplanowanej sieci metra – udajemy się do centrum. Zawsze czekam na ten moment, kiedy wynurzam się z podziemi metra i dostaję pierwsze uderzenie miasta. Tutaj ludzie, mnóstwo ludzi. Jest późny październik, wtorek godzina ok. 11tej. Krzyki, szepty, nikt nie bardzo zwraca uwagę na obcych. Trudno to wszystko ogarnąć. Budynki w studenckiej części miasta nie przykuwają większej uwagi, jakby stworzone tam były tylko po to, żeby służyć ludziom. W okresie XX-lecia międzywojennego PKB per capita Polski i Hiszpanii były podobne. Jeszcze pod koniec lat 60. Hiszpania, będąc krajem głównie rolniczym, prezentowała dość mizerny poziom rozwoju gospodarczego. Wszystko zmieniło się w latach 80., kiedy Hiszpanie zdecydowali się obrać ultraeuropejski kierunek, wyrastając na jedną z głównych potęg Starego Kontynentu i stając się przy tym flagowym przykładem dla nowych członków Unii Europejskiej. Symbolem tego są wybudowane w 1996 roku Puerta de Europa (Drzwi Europy), dwie bliźniacze wieże 115 - metrowej wysokości każda, nachylone ku sobie pod kątem 15 stopni. Jak oceniają ekonomiści, tym co podniosło gospodarkę Hiszpanii była przede wszystkim turystyka i budownictwo, a dominującą rolę odegrał sektor PYMES (pequeńas y medianas empresas), czyli hiszpańskich małych i średnich przedsiębiorstw, co pozwoliło na redukcję poziomu bezrobocia z 22 (1985) do 8 proc (2007). Dziś dominującym sektorem gospodarki są usługi. Zatrudnienie znajduje w nim 65 proc. mieszkańców, a rolnictwem zaj- muje się jedynie 3 proc. aktywnych zawodowo Hiszpanów. U siebie najlepiej – Bardzo duża część moich znajomych wzięła sprawy w swoje ręce, założyła własne firmy, restauracje, sklepy, agencje – mówi Pilar Selgado Martinez, która kończy studia. – Wydawało się, że po tym jak wejdzie euro wszystko zdrożeje i ludzie nie będą tak chętnie wydawać jak wcześniej. Ale tak się wcale nie stało – dodaje. Hiszpanie lubią wydawać pieniądze na drobne przyjemności. Idziemy jedną z wąskich ulic w dzielnicy Malasana. Wchodzimy do modnego secondhandu. Tutaj rzeczy nie kupuje się na wagę. Ceny zaczynają się od 40 euro za czapkę z daszkiem. Wiele ze zgromadzonych tu ubrań reprezentuje symbole minionych czasów, trendów. Za jeansową kurtkę z ręcznie malowanym obrazem low-ridera na tle św. Marii muszę zapłacić 100 euro. Idziemy dalej jedną z największych arterii miasta Gran Via. Trafiamy na duży szyld Muzeum Szynki, jednego z popularnych tu barów, w którym skosztować można ponad 500 rodzajów wędlin. Wokół pełno ludzi, którzy do kieliszka wina zagryzają płaty suszonego mięsa. Przypomina to bardziej winnice i degustowanie win niż znany nam sklep mięsny. W restauracjach obsługiwani jesteśmy przyzwoicie, ale nie z taką atencją i profesjonalizmem jak choćby w Polsce. Tutaj nikt się za bardzo tobą nie przejmuje. Komunikacja utrudniona jest dodatkowo przez barierę językową. W Madrycie niewiele osób mówi w innym języku niż ojczysty. – Rzadko gdzieś wyjeżdżamy, bo nam jest dobrze tu u siebie. Przez to możemy wydawać się nieco zamknięci, wycofani – wyjaśnia Soledad. Kreowanie nowych potrzeb W rankingu najdroższych hiszpańskich marek Interbrands znajdziemy m.in. takie nazwy jak: Zara, Mango, bank La Caixa, rafineria Repsol, Telefonica (ma kupić brytyjską sieć O2), Seat czy klub piłkarski Real Madryt. Jak mówi dla „New York Times” Ana Palacio, minister spraw zagranicznych Hiszpanii, dzięki sukcesom marek hiszpańskich na arenach międzynarodowych zyskuje też marka „Hiszpanii”. Wyróżnienia dla produktów spod znaku byka szuka w takich przestrzeniach, jak: design i jakość, technologia, innowacja. Jedną z marek, która postawiła na te trzy elementy w swojej strategii jest Roca, producent wyposażenia łazienek, obecny na ponad pięćdziesięciu rynkach świata. Jak twierdzi jeden z twórców sukcesu tej marki, Salvador GabarrŰ Serra, firma minimum 5 proc. zysków inwestuje w dział badań i rozwoju oraz w design, bo rozumie, że są to kluczowe dla niej rejony. Podobną filozofię w swoim biznesie stosuje Zara, której pomysł opiera się na dwóch filarach. Pierwszym jest value for money, czyli oferowanie dobrych jakościowo i wzorniczo produktów za przystępną cenę. Drugim jest częste wprowadzanie nowych kolekcji. Firma potrzebuje jedynie dwóch tygodni, aby swój nowo zaprojektowany produkt wprowadzić do sklepów na całym świecie. To, co zaoferowała Zara, a także szwedzki H&M, było odpowiedzią na rodzący się trend „fast fashion”, czyli dostępnych na każdą kieszeń, szybko zmieniających się kolekcji, projektowanych przez znanych kreatorów mody. Kolejnym trendem, który hiszpańska przedsiębiorczość przebiła na sukces biznesowy jest Floridasation, czyli migracje pokolenia baby-boomu do ciepłych zakątków Europy. Pięćdziesięciolatkowie ze Szwecji, Niemiec czy Wielkiej Brytanii upodobali sobie południowe rejony Hiszpanii jako miejsca spokojnej starości. Wykupują tam działki domy, apartamenty, i to właśnie dla nich linie lotnicze EasyJet i Ryanair uruchomiły ogromną liczbę połączeń do takich miast, jak Valencia, Alicante czy Malaga. Wprowadzone w 2005 roku przez parlament prawo zezwalające na śluby gejów i lesbijek niemal od razu doczekało się nowych tworów biznesowych, odpowiadających na nowe potrzeby rynku. BY jest pierwszym w Hiszpanii sklepem, który oferuje kreacje ślubne dla związków gejowskich. Projekty można wybierać z palet takich rodzimych kreatorów, jak: Delgado Buil, Ion Fix, Juanjo Oliva, Locking Shocking and Helena Rohner. Mañana i marketingowa ściema Wszystko to każe sądzić, że Hiszpania, mimo swojej „maňany”, jest czujna, na Wydarzenia świat to, co dzieje się na rynku. – Jeśli miałbym wymienić trzy wartości, dla których żyją Hiszpanie, to byłyby to: rodzina i przyjaciele, zabawa, potrzeba bezpieczeństwa i gdzieś dalej dopiero praca i chęć wykazywania się – wyjaśnia Piedat z hiszpańskiego biura Xerox. Jej obserwacje potwierdza Frederic, Francuz, który pracuje w hiszpańskim przedstawicielstwie Fortis Banku: – Tutaj ludzie są zdecydowanie bardziej zrelaksowani, nie wyczuwam takiej presji, jak we Francji. Tu się zdecydowanie przyjemniej pracuje – dodaje. Na ulicach Madrytu próżno szukać billboardów. Jeśli już jakieś znajdziemy, to są to zwykle kampanie społeczne albo plakaty promujące muzea i teatry, których w Madrycie jest mnóstwo. W telewizji rzadko pojawiają się jakieś błyskotliwe koncepty reklamowe. Tutaj liczy się i trafia przekaz racjonalny. Często komunikuje się ceny, promocje, gratisy. O reklamie w Hiszpanii chcę porozmawiać z Raquel Baena, szefową działu obsługi klienta z Tiempo BBDO. Zjawiamy się o 15ej w piątek. Biurowiec świeci pustkami. Wyjaśnia mi, że w piątki prace kończy się tutaj około 14-ej. Przypomina mi się akcja jednej z polskich marek piwa „uwolnić piątek”. Widzę, że tutaj się to udało. – Oceniam Hiszpanów jako dość sceptycznych i nieufnych, jeśli chodzi o działania marketingowe. W Hiszpanii dość popularne są postawy antykorporacyjne i kontrkulturowe, dlatego w prowadzonych działaniach musimy być bardzo ostrożni. Często w komunikacji reklamowej odwołujemy się do takich wartości, jak rodzina, tradycja, bezpieczeństwo – dodaje. Spokój nas uratuje Trudno jest zaliczyć Madryt do głównych lokomotyw nowoczesnej Europy. Swoją dynamiką ustępuje takim metropoliom, jak Londyn, Paryż czy Berlin. Tutaj szokowanie czy usilne robienie wrażenia jest w złym tonie. Widzimy to także w architekturze. Nowe obiekty stawiane są w poszanowaniu dla starszego otoczenia, wykorzystując podobne motywy. Wbrew powszechnym opiniom znajdujemy tu ład i porządek, czasem nawet nieco przesadzony. I właśnie w tej naturalnej potrzebie porządku szukamy klucza do sukcesu biznesowego tego kraju. Dzięki przeprowadzeniu reform strukturalnych udało się osiągnąć dochód na mieszkańca porównywalny ze średnią unijną, stopa bezrobocia i inflacji są najniższe w historii, a wzrost inwestycji bezpośrednich wydaje się być niezagrożony. Hiszpanie nie wydają się przyjmować ewentualnymi porażkami. Są bardziej otwarci na pozytywny przebieg zdarzeń. Ciekawej obserwacji dostarczył mecz Ligi Mistrzów Real Madrid – Olympyakos Pireus. W momencie gdy Real przegrywał, na 75-tysięcznym stadionie Santiago Bernabeu słychać było bardziej doping kibiców drużyny przeciwnej, a kibice Realu wydawali się być uśpieni. Jednak, gdy po bramce Robinho, Real objął prowadzenie, radości gospodarzy nie było końca. Ludzie tańczyli ze sobą między krzesełkami, a mecz zakończył się wynikiem 4:2 dla Realu. I po co się było denerwować? brief.pl